sobota, 28 lipca 2018

Pięćdziesiąt cztery


Poprzedni rozdział ukazał się w środę. 
Upewnij się, że do przeczytał(a/e)ś przed przeczytaniem tego:) 


Bańką zwykle nazywałam czas, kiedy byłam z Marco, sami na świecie, przepełnieni szczęściem, motylami w brzuchu. Całowaliśmy się wtedy, przytulaliśmy, oczywiście w przerwach między spędzaniem nieziemsko cudownych chwil w naszej sypialni. Uwielbialiśmy ten czas, nie istniało nic poza nimi. Telefonów, problemów, kłótni, niezrobionych zakupów, smutków, kontuzji.. Tylko ja i on, nasze uczucia, oddechy, ciała, uderzenia serc.
Teraz bańka była inna. Na pewno nie była delikatna, mieniąca się w słońcu, odbijająca się milionami kolorów. Ta bańka była złota. Jak mój pierścionek zaręczynowy. Nie mogłam się wydostać z tej bańki. Była pełna pytań, wątpliwości, paniki, strachu..

Emre był cudowny. Dobry, opiekuńczy, uwielbiał Marisę. Powtarzał mi wiele razy, że potrafiłby być dla niej jak ojciec.  Nie wątpiłam w to. Uwielbiał się z nią bawić, Mari cieszyła się, kiedy przynosił jej nowe interaktywne klocki i uczył ją kształtów. Zawsze się śmiała.
Był fantastycznym wujkiem. Wujkiem. A żeniąc się ze mną miałby się stać jej ojcem.
A jej ojcem był Marco. I ona o tym wiedziała. Rozpoznawała Marco jak nikogo innego. Widziała (prawie) wszystkie nasze zdjęcia, oglądała mecze i wywiady. Od czasu, kiedy znalazłyśmy się w domu. "Papi" było na tyle naturalnym słowem co "mama", nie było rzadkością, było normalne, jakby Marco cały czas przy nas był. Przecież miało się wszystko zmienić. Wszystko. Znowu. Najpierw zmianą była ucieczka z domu. Potem ślub z Marco. Ciąża i w końcu narodziny mojej córki. Oczywiście, że bałam się wszystkich tych zmian, wszystkie miały przeogromny wpływ na moje życie, przewracały do góry nogami. Ale dodanie dwóch stoosiemdziesiątek tworzyło trzysta sześćdziesiąt. Pełny obrót, mimo przewrotów wszystko wracało do codzienności.
Teraz czułam, że nic nie będzie takie samo. To sto osiemdziesiąt nie będzie dopełnieniem do pełnego obrotu. Spowoduje kolejne odchylenie a ja znowu będę zagubiona.
Nigdy nie mogło chyba być spokojnie i normalnie. Zagubiona Rosalie całe życie. Próbowałam sobie wyobrazić siebie za trzydzieści lat. Widziałam moją piękną córkę, a kiedy spoglądałam na moją dłoń, na której powinna być obrączka obraz się zamazywał. Nie widziałam nigdzie Marco, ani Emre...
Ale powiedziałam "tak". Serce sprawiało mi zawsze tyle bólu. Musiałam posłuchać rozumu. Emre był we mnie zakochany, był w stanie zaopiekować się mną i moją córką. Mari będzie miała pełną rodzinę. Miałam szczęście z takim facetem u boku. Był trochę młodszy od Marco ale bardzo dojrzały i pewny swoich decyzji. Był przewidywalny, zabawny, czuły. Nie lubił robić mi niespodzianek, poza zaręczynami. I to mi odpowiadało. Nie chciałam żadnych nowości. Chciałabym po prostu spokoju. Stabilizacji i bezpieczeństwa dla mnie i najważniejszej osoby w moim życiu. Dlatego powiedziałam "tak". Dla dobra Mari, mojego, dla szczęścia Emre.

Poczekałam przed szatnią Liverpoolu, zerkając na nową błyskotkę na palcu. Zawsze chciałam zaręczyn, takich tradycyjnych, kiedy mężczyzna klęka i prosi o rękę swoją ukochaną. Niekoniecznie podobało mi się to, że mieliśmy taką wielką widownię, byłam speszona i czułam się nieswojo. Ale to były zaręczyny, może taki był tego urok. Taka kreatywność.. Marco przecież kazał mi wyjść za niego bez mrugnięcia okiem ani tym bardziej bez klękania. Przez brak zaręczyn z Marco, Emre zyskał w tym pojedynku 100% punktów więcej. Dlaczego cały czas ich do siebie porównywałam?

-Już jestem. Przepraszam, że tak długo, chłopacy gratulowali, masz od nich też najlepsze życzenia -uśmiechnął się i pocałował mnie czule. Martwiło mnie, że kiedy mnie dotykał, przytulał, całował ja zupełnie drętwiałam. Nie czułam nic. Nawet kiedy się zaręczyłam, powinnam być najszczęśliwszą przyszłą panną młodą na świecie.. Nie czułam nic. Może przyjdzie, może to emocje..

-Dziękuję. Wracamy do domu? Trochę za dużo wrażeń jak na dziś-zaśmiałam się i wymusiłam uśmiech. Nie mógł poczuć moich wątpliwości. Nie zasługiwał na to, on był naprawdę wspaniały.

-Mamy zarezerwowany stolik w restauracji. To będzie piękny wieczór kochanie, tylko nasz.

-Wspaniale-przyznałam, chociaż w środku pękałam z zawodu, bólu i złości. Czy "tylko nasz" miało znaczyć "bez Marisy"? Mari nigdy nie przeszkadzałaby mi, nigdy, przenigdy. Nawet gdybym brała ślub, była na randce czy w kinie. "Tylko nasz". Nie nosiłam już dziecka, jednak cały czas byłam w dwupaku. Nieodłączne.

Z uśmiechem złapałam go za rękę i razem opuściliśmy stadion. Emre.. Mój narzeczony pod zimową kurtką miał na sobie garnitur. Ciemnozielony kolor pięknie komponował się z jego ciemną karnacją. Tylko ja musiałam wyglądać zabawnie przy nim w tych wszystkich czapkach, szalikach i puchowej kurtce niczym wielki potwór Marschmallow. Pod spodem niestety brak pięknej sukienki a bluza z kapturem i spodnie jeansowe..Może nikt nie zauważy w tej restauracji?


Wieczór niespodzianek rekompensował wszystkie braki niespodzianek w naszym związku. Restauracja była pusta, światło było przytłumione, tylko jeden stolik był nakryty długim, bordowym obrusem. Stał na nim świecznik z palącą się czerwoną świeczką. Obok stolika stał ogromy wazon z wielkim bukietem czerwonych róż. Nie wiem skąd, ale przyszło mi tak nagle na myśl wspomnienie, gdy ten anonimowy wielbiciel przysłał mi bukiet czerwonych róż do mieszkania Ann i Mario. Od wtedy znielubiłam kwiaty tego koloru. Odkąd znalazłam się w Liverpoolu listy zniknęły. A więc wielbiciel dał sobie spokój. Skoro on mnie nie znalazł, nikt nie mógł mnie znaleźć.

-Nie miałem kiedy ich ci dać, ale miały być do kompletu z pierścionkiem, wierz mi.
-Dziękuję, są piękne -uśmiechnęłam się po raz kolejny. Miałam wrażenie, że moja twarz odpadnie za kilka sekund od tego uśmiechania. -Ulla zostanie jeszcze na tyle z małą?
-Spokojnie, rozmawiałem z nią, może zostać nawet na noc. A teraz usiądź i cieszmy się chwilą.

Pomógł mi usiąść do stolika, przysunął krzesło.
-Pięknie tu. Wspaniała niespodzianka.
-Tak miało być.

Podszedł kelner i nalał Emre do kieliszka wina. On posmakował i dał do nalania resztę. Później ja także dostałam do swojego kieliszka. Obok stała też szklaneczka z wodą. Mogłam przy niej zostać.
Przestałam już karmić Isę piersią ale na tyle odzwyczaiłam się od picia przez ostatni rok i cały okres ciąży, że po prostu nie miałam ochoty na alkohol. Nawet z takiej okazji.. Już czułam, że byłam fatalną narzeczoną.
Jako danie główne otrzymaliśmy owoce morza. Były całkiem dobre.
Nie. Znowu udawałam. Były w porządku ale po pobycie na wyspie z Marco żadne owoce morza nie będą mi tak dobrze smakować. Emre oczywiście nie mógł o tym wiedzieć, więc go za to nie winiłam. Niewiele mu mówiłam o moim małżeństwie, nic o przeszłości. Może to było dobre? Zaczynaliśmy od zera, czysta karta, mówiliśmy o sprawach bieżących, wynajdowaliśmy nowe wspólne hobby. To także miało wpływ na moją decyzję.
Jedno jednak mnie dość mocno dotknęło. Nakładając na widelec sałatkę zobaczyłam dość sprzeczną rzecz. Na prawej ręce wciąż widniała moja obrączka, na lewej zaś, jak nakazywał zwyczaj w Anglii, pierścionek zaręczynowy.
Nie byłam gotowa myśleć, że tylko jeden z pierścionków zostanie. Wiedziałam, że to będzie ten złoty z błękitnym (podobno jak moje oczy) oczkiem, nie platynowy. Nie chciałam robić tego w tej chwili, bo jeszcze zacząłby się temat, którego limit jak na jeden dzień dzisiaj wyczerpałam. Chociaż to były urodziny Emre.
Spędziliśmy razem przemiły czas, na deser oboje zamówiliśmy po kawałku torta, w końcu to urodziny. Co do ślubu nie wnikaliśmy w konkrety. Teraz było dobrze, musiałam się powoli przyzwyczaić do nowej sytuacji. Piłkarz teraz tym bardziej nalegał, żebyśmy się do niego wprowadziły. Obiecałam, że to przemyślę i może za jakiś czas. Potrzebowałam na to jeszcze więcej czasu, podobnie też na akceptację tego, że byłam zaręczoną mężatką. Co ja narobiłam? W życiu bym nie powiedziała, że mając dwadzieścia jeden lat będę miała dziecko, męża i narzeczonego. Czy to już zakrawało o „Modę na sukces”?
Przed powrotem do domu przeszliśmy się jeszcze. Piękna, ciemna noc. Mój narzeczony obejmował mnie mocno, żebym nie zmarzła. Wiedziałam, że jak wrócę do domu będę musiała dokonać może i kosmetycznych, ale i znaczących zmian.

-Wracamy? Ulla pewnie jest wykończona.
-Myślałem, że pójdziemy do mnie –westchnął i złapał mnie za rękę. –Ulla może zostać na noc.
-Skarbie, i tak już dużo dla nas zrobiła. Jestem trochę przeziębiona, więc nie marzę o niczym więcej niż gorący prysznic i odrobina snu.
-Mam znacznie ciekawsze marzenia.
-To, że masz urodziny, nie znaczy, że będę je wszystkie spełniać –zaśmiałam się i położyłam głowę na jego ramieniu.
-Spełniłaś największe, więc myślę, że na razie mi wystarczy –uśmiechnął się i pocałował mnie czule. Zawróciliśmy do samochodu i pojechaliśmy do mnie. Emre tam spędzał więcej czasu niż we własnym domu. Miał nawet swoją szufladę w mojej komodzie w sypialni.


Po dotarciu do domu okazało się, że Mari jeszcze nie spała. A to było już nie takie oczywiste jak na dwudziestą trzecią. Emre pomógł mi się rozebrać i sam odwiesił swój płaszcz na wieszak.
-Jak się udał wieczór? –uśmiechnęła się Ulla. Dobrze wiedziała, pewnie Jürgen zdał jej relację. Nie udało mi się z nim zamienić słowa, chyba wymknął się, kiedy piłkarze zaczęli nam gratulować.
-Wybitnie –odpowiedział zadowolony Emre. Ulla dostrzegła w mig mój pierścionek i od razu podbiegła się do nas przytulić.  
-Gratulacje, kochani. Przed wami cudowne życie.






Pożegnaliśmy się z blondynką, dziękując jeszcze raz za opiekę. Złożyła nam jeszcze kilka razy gratulacje i dopytywała się o szczegóły zaręczyn. Marisa siedziała naburmuszona w swoim pokoju i robiła jeden wielki klockowy bałagan.

-Hej księżniczko. Nie chcesz spać? –Emre odezwał się jako pierwszy. Ja stałam za nim i z troską patrzyłam na moją śliczną dziewczynkę. Spojrzała na niego i tak po prostu się rozpłakała. Wyminęłam mojego narzeczonego i podniosłam ją na ręce. Ona nigdy nie płakała. Nie rozumiałam, co się działo. Sprawdziłam jej czoło, jednak nie miała gorączki.
-Pomóc ci jakoś?-zapytał szatyn. Westchnęłam i zaczęłam podrzucać zanoszącą się coraz większym płaczem córkę.
-Nie. Kochanie, może będzie lepiej jak pójdziesz do siebie? Zabrałabym ją do mnie do sypialni, czeka nas chyba długa noc.
-W porządku. Jak będziesz mnie potrzebowała to dzwoń, dobrze? –uśmiechnął się, jednak mogłam wyczuć w jego głosie lekki zawód. Marisa przytuliła się do mnie, oplatając mocno szyję.
-Przepraszam, też nie chciałam, żeby nasz dzień tak się skończył, ale naprawdę dla mnie był piękny. Najlepsza niespodzianka, cieszę się, że jestem twoją narzeczoną.

Jego wyraz twarzy poprawił się. Przytulił nas obie i dał mi szybkiego buziaka.
-Mam nadzieję, że szybko zaśnie. Przyjdę jutro.
-Zapraszamy –uśmiechnęłam się i zaczęłam głaskać uspokajająco Mari po plecach. –Dobrej nocy.
Zabrałam misia z łóżeczka Isy i poszłam z nią do swojej sypialni. Zdjęłam szybko spodnie, żeby było mi wygodniej.
-Mama już jest, nie płacz. Przecież zostawałaś z babcią już nie raz. Nie podobało ci się z nią?
Zero odpowiedzi, sam płacz. Akurat mój wzrok padł na obrączkę. Wzięłam oddech i zdjęłam ją, wrzuciłam do szafki nocnej. I po strachu. Jeśli już przechodziłam załamanie Marisy to jeszcze mogłam dołożyć swoje.
Przytuliłam się do mojej małej i zaczęłam przeczesywać jej śliczne włoski. Mnie trochę też chciało się płakać, tak odrobinę. Jedna obrączka wiosny nie czyni.. Przecież w mieszkaniu wisiało tyle naszych wspólnych zdjęć. 

-Pójdziemy razem spać? Zaraz się przebiorę piżamkę, może jeszcze coś ci poczytam?
-Nie –odpowiedziała, trąc załzawione powieki.
-Boli cię coś? Uderzyłaś się? –zapytałam zmartwiona. Nigdy nie widziałam jej w takim stanie. Ponownie pokiwała przecząco głową. Poszłam jeszcze po termometr, żeby zmierzyć jej temperaturę. Czy słyszała jak mówimy z Ullą o zaręczynach? Przecież ona nie rozumiała, nie wiedziała co to znaczy. Lubiła poza tym Emre. Może to bunt? Ale tak szybko?
Była zdrowa, kolka? Ulla mówiła, że już jadła. Gdyby była głodna, powiedziałaby.
Po pół godzinie marudzenia wreszcie się zmęczyła i usnęła. Teraz ja nie mogłam spać. Za dużo emocji. Dobrze, że ten mały aniołek był ze mną. Ta noc będzie owocna w podjęte decyzje. Miałam takie przeczucie. 


***


Noc była dla mnie ciężka. Marisa spała spokojnie, jednak ja czuwałam cały czas, żeby nie przygnieść przypadkiem dziecka, ani nie zrobić jej żadnej krzywdy. Mimo krótkiego, słabego snu zyskałam trochę energii i dojrzałam do pewnych decyzji. Obudziłam się trochę po siódmej. Mari ściskała mocno swojego misia. Uwielbiałam słuchać jej uroczego, cichego oddechu. Nawet jej oddech dodawał mi sił. Nachyliłam się i ucałowałam jej główkę. Wstałam i narzuciłam na siebie szlafrok. Związałam włosy i zaczęłam zdejmować wszystkie wspólne zdjęcia z Marco. Wyjęłam też obrączkę z szuflady i schowałam ją do skrzyneczki ze wszystkimi listami  do Marco.
Napisałam do Emre, czy jeszcze śpi. Musiałam mu przekazać dobrą nowinę jak najszybciej. Nie dostałam odpowiedzi, jednak ktoś zapukał do drzwi. Z myślą, że to mój narzeczony, szybko pobiegłam do drzwi. Stał tam jednak kurier z bukietem pełnym przeróżnych, kolorowych kwiatów, był piękny. Pokwitowałam odbiór i włożyłam je do wazonu obok czerwonych róż z wczoraj.
Znalazł się w nich liścik. „Dzień dobry, mojej pięknej narzeczonej”.

-Oo, kto tu się obudził? Sama wstałaś z łóżeczka? –zapytałam zaspaną córkę, która podeszła do kanapy w salonie i zaczęła przekładać ramki ze zdjęciami moimi i Marco. Była na tyle zajęta zdjęciami, że zupełnie mnie nie usłyszała. Wybrała sobie jedną ramkę i ruszyła z nią do swojego pokoju. Poszłam za nią. Położyła ramkę na stoliku koło swojego łóżeczka. Wzruszyła mnie tym. Ukucnęłam koło niej i pocałowałam w policzek.
-Chcesz mieć to zdjęcie koło łóżeczka?
-Tak –potwierdziła i uśmiechnęła się, kiedy postawiłam ramkę na nóżce z tyłu. Zdjęcie było robione przez cudowną rodzinkę, która zrobiła nam piękne wesele. Siedzieliśmy na nim z Marco na tarasie w ich domu na tle pięknej plaży, oceanu. Nawet uchwycony był kawałek pomostu przyozdobionego delikatną białą tkaniną, na którym braliśmy ślub. 

-To był mój najpiękniejszy dzień w życiu. Opowiem ci kiedyś o nim.
-Teraz! –pisnęła zachwycona i zaklaskała w rączki.
-Teraz, to musimy zrobić śniadanko. Zjemy jajecznicę?

Marisa pokiwała główką i pobiegła do swojego pokoju po lalkę, która zwykle pomagała nam gotować. Zniknęła u siebie zanim zdążyłam krzyknąć „ostrożnie”. Była niesamowita. Wiedziałam, że ona ma bieganie w genach, jednak ja za każdym razem kiedy widziałam jej popisy dostawałam zawału. Ona się tylko ze mnie śmiała. Co za dziecko..
Nim zabrałyśmy się zupełnie do roboty, usłyszałam koleje pukanie do drzwi. Wzięłam Mari na ręce, żeby nie zostawała sama i poszłyśmy otworzyć. 

-Dzień dobry moim pięknym paniom –uśmiechnął się Emre i ucałował moją małą blondyneczkę, później mnie. –Już lepiej?
Na te słowa mała się uśmiechnęła i wyciągnęła do niego rączki, żeby teraz on ją ponosił.
-Dzień dobry. Dziękuję za kwiaty. Rozumiem, że tak będzie zawsze?
-Jeśli ze mną zamieszkasz! –zaśmiał się i postawił Mari na chwilę na ziemi, żeby mógł się rozebrać. 

Nie czuł się tutaj jak gość, przebywał tu naprawdę masę czasu. Chwilę potem zaczął się bawić z moją córką, wywołując jej śmiech i radosne piski. Dobrze się na nich razem patrzyło.

-W takim razie pójdę na taki układ –powiedziałam, kierując się do kuchni. Jajecznica wzywała.
Zostałam jednak pociągnięta za rękę, straciłam równowagę i wpadłam prosto w ramiona Emre. Pachniał swoimi ulubionymi, intensywnymi perfumami, które zawsze przyprawiały mnie o zawrót głowy. Sprezentowałam mu je też na urodziny. Szatyn podniósł mnie do góry i zaczął kręcić dookoła, śmiejąc się głośno. Na koniec objął mnie i pocałował.

-Naprawdę?
-Choćby zaraz.
-Jesteś cudowna –stwierdził, a jego oczy nie przestawały się śmiać.  Mari podbiegła do niego z jej ulubioną książką i dała znać, żeby jej poczytał. On uśmiechnął się i wziął ją na ręce. Ucałował ją kolejny raz dzisiaj i pogilgotał po brzuszku tak, że nie mogła przestać się śmiać. –Będziesz miała nowy, piękny, olbrzymi pokoik. Jak księżniczka –zwrócił się do niej. –Poczytać ci czy robimy z mamą śniadanko?
-Mama! –uśmiechnęła się mała i wyciągnęła do mnie rączki.

Umieściliśmy małego szkraba w krzesełku i daliśmy jej ulubione zabawki. Mieliśmy ją na trochę z głowy, bo chociaż ta mała była moim wszystkim, czasem marzyłam o chwili, kiedy będę mogła w spokoju przygotować posiłek albo obejrzeć film.
Mój narzeczony zauważył podczas gotowania, że przełożyłam pierścionek zaręczynowy w miejsce obrączki. Chyba przez to poczuł się bardziej komfortowo. Uniósł moją prawą dłoń i ucałował ją w wierzch palców.
Spędziliśmy cały dzień razem, jak szczęśliwa rodzinka. I było dobrze. Nawet bardzo dobrze. Moje lęki były nieuzasadnione. Bawiliśmy się z Mari, położyliśmy ją razem na popołudniową drzemkę, rozłożyliśmy się razem na kanapie i przeglądaliśmy meble w internecie. Zastanawialiśmy się, czy przeniesiemy pokój Mari do niego, czy urządzimy nowy. Chciałam też zostawić mieszkanie, które kupiłam. Było moje, pełne wspomnień, niezapomnianych chwil. Marisa wspaniale się tu czuła i byłam pewna, że nie raz będziemy tu przychodzić, żeby się pobawić a nawet coś ugotować. Bo chociaż kuchnia była niewyobrażalnie mała i ciasna, bardzo się do niej przywiązałam. Wiedziałam, że w moim życiu zaszło przez ostatnią dobę pełno zmian, ale na sprzedaż mieszkania bym się nie porwała. Nigdy. Zawsze było moim planem B, gdyby coś nie poszło, gdybyśmy się pokłócili, albo gdybym chciała pobyć sama. Nie zakładałam od razu, że tak będzie, bo z każdą chwilą patrzyłam na to coraz bardziej pozytywnie i wierzyła, że będzie wspaniale. Z Emre i Marisą.







/Marco/

Mario to był taki typ, że nawet gdyby żył sto lat, nie dał by rady spłacić swoich wszystkich przysług. Możliwe, że ja też miałem kilka, które rekompensowały jego, jednak nadal, gdyby zrobić tabelkę „jestem ci winien przysługę”, wysunąłby się na znaczne prowadzenie. Co tym razem? Musiał odstawić swoje dziecko do przedszkola.. A właściwie to ukochany samochodzik do naprawy i to ja musiałem robić za lokaja dla Ann. Bardzo lubiłem Ann, przyjaźniliśmy się, ale nie musiałem być od razu jej kierowcą?
Pojechałem, mając nadzieję, że kiedyś te przysługi mi się przydadzą. Jedna duża przysługa. No nie wiem, jakiś dom na Hawanie? Albo załatwi podróbkę dowodu osobistego, kiedy rzucę to wszystko i wyjadę do Meksyku jako Chuanito Gonzalez. To brzmiało jak niezły plan.
Na lotnisku oczywiście musiałem się dowiedzieć, że samolot z LA miał półgodzinne opóźnienie. Schowałem się w samym kącie lotniska, żeby nie zwracać na siebie uwagi i zbędnie nie pozować do zdjęć. Nie, że nie lubiłem tego. Chciałem się po prostu odciąć od wszystkiego, a jednocześnie przywrócić wszystko do normy? Nienormalne? Ale mi wychodziło. Może byłem bucem, który ma gdzieś fanów, ale skupiłem się na piłce i szło mi dobrze. Pierwszy skład, od każdego początku meczu się w nim znajdowałem. Miałem też świetny kontakt z rodzicami, siostrami i Mią i Nico. Chociaż dzieciaki to były na chwilę, na dłuższą metę miałem dość, zwłaszcza buntu młodej. Uwielbiałem moją samotnię w Phoenix, w towarzystwie mnie oraz mnie. Oczywiście banda Götze z ich nieposkromionym szczeniakiem też mnie często nawiedzała. Nawet to znosiłem. Było dobrze, naprawdę było dobrze.

-Marco?-usłyszałem kobiecy głos. Jednak ukrycie się w rogu lotniska nie było najlepsze. Może lepiej było stanąć na środku?  W końcu najciemniej pod latarnią. 
Podniosłem głowę i zacząłem się przyglądać kobiecie, która nade mną stała. Była ciemną blondynką, drobna, chociaż wysportowana. Jej ciało było nienaganne, chociaż niezbyt krągłe. Nie miała może takich piersi i pośladków jak Rose, ale przy jej dziecięcej naturze to bardzo do niej pasowało, a nawet czyniło seksowną. Zawsze miałem dobry gust do kobiet. Uśmiechnąłem się i wstałem z miejsca. Musiała zadrzeć wysoko głowę, jak za starych czasów. Oboje się uśmiechnęliśmy.
-Andrea.. Ile to minęło? Co tu robisz?
-Przyleciałam na pogrzeb babci na parę dni. Myślałam o tobie w samolocie, odebrałam walizkę, wychodzę na halę i proszę! Marco Reus we własnej osobie. Boże, ale wyprzystojniałeś. Chodź tu –zaśmiała się i stanęła na palcach, żeby móc objąć mnie w pasie na przywitanie.
-Raczej się zestarzałem. Za to ty jak wino, coraz piękniejsza.
-Jak zawsze –zaszczebiotała i uderzyła mnie żartobliwie łokciem w bok.
-Potrzebujesz podwózki?
-Tak, ale nie czekasz na nikogo?
-Poradzi sobie. Masz gdzie się zatrzymać? Wyskoczymy może na kolację, pogadamy..
-Zatrzymałam się w hotelu, wzięłam apartament. Jeśli masz czas to zostań ze mną w pokoju, zamówię coś z hotelowej restauracji dla nas. Wchodzisz w to?
-Tobie nie umiem odmówić –uśmiechnąłem się i puściłem jej oko. Była naprawdę urocza, chociaż doskonale pamiętałem, co się wydarzyło w przeszłości. To było już zamknięte, lub nadal i do końca życia otwarte. Ale to tylko spotkanie. Nic więcej, nie pozwoliłbym na nic innego. 


Pół godziny później siedzieliśmy w salonie hotelowego pokoju. Był całkiem przestronny i otwarty na resztę apartamentu. Dostaliśmy zamówione jedzenie, chociaż to zajmowało nam krępującą ciszę, kiedy nie wiedzieliśmy co chcemy powiedzieć.

-Nie wiem od czego zacząć –westchnęła, mieszając na swoim talerzu ryż z sosem. Zawsze to robiła, nawet po tylu latach jej nie przeszło.
-Nadal mieszkasz w Nowym Jorku?
-Tak, tańczę od pięciu lat na Broadway’u.
-Wow! Wow! –byłem w szoku. Spojrzałem na nią z podziwem, wierzyłem w nią, widziałem, jaki miała talent. Broadway. –Boże, gratulacje. Wiedziałem, że sobie poradzisz i zrobisz świetną karierę. Broadwayu nie przypuszczałem, ale.. Jestem naprawdę dumny.
-Dziękuję. A u ciebie? Czytałam trochę artykułów na twój temat –przyznała się, rumieniąc i przygryzła wargę. Zaśmiałem się i nałożyłem porcję dania na widelec.
-Dziennikarze piszą dużo, a co jest prawdą.. Zależy co czytałaś.
-Widziałam też wywiad.. W Berlinie..
-Ach…
-Myślę, że to dość zaufane źródło. Rose, tak?
-T-tak –zająknąłem się, bo to strasznie dziwne uczucie słyszeć imię twojej żony od kobiety, która według twoich marzeń, miała zostać twoją żoną.
-Jest przepiękna. Zaparło mi dech, kiedy zobaczyłam wasze zdjęcia. Była strasznie speszona, ale to dodało tylko uroku. Widać, że jest skromna i nie żyje dla blasku fleszy. Pasujecie do siebie..
-Dziękuję, chociaż to skomplikowane –westchnąłem i specjalnie położyłem prawą dłoń na stole, na której nie było już obrączki. Entuzjazm Andrei opadł i trochę się spięła.
-Przepraszam, nie wiedziałam. Jak chcesz możemy zmienić temat.
-A ty, masz kogoś?
-Nie. Miałam kilku facetów.. I jedną dziewczynę –dodała, śmiejąc się nerwowo. –Z nikim nie chciałam się wiązać na dłużej, więc byłeś moim ostatnim związkiem „na poważnie”, jeśli taki wiek można nazwać „poważnie”. Postawiłam na siebie, po prostu.
-Zrobiłem to samo. Całkiem dobrze na tym wyszedłem.
-Ja podobnie. A więc toast, za sukces! –powiedziała, podnosząc swój kieliszek napełniony winem. 
Rękaw jej bluzki trochę się osunął przez co doskonale mogłem zauważyć ślady cięć żyletką. Było ich mnóstwo, chociaż próbowała je ukryć jakimś pudrem czy podkładem. Nie znałem się na tym. Andi zauważyła, gdzie spoczywa mój wzrok. Uderzyła szybko o mój kieliszek swoim i upiła duży łyk.
Skończyliśmy nasz obiad, rozmawiając o bzdetach, życiu w Dortmundzie i w wielkim Nowym Jorku.
Dopiero po obiedzie, kiedy usiedliśmy na kanapie z pełnymi kieliszkami wina wszystko puściło.

-Popełniłam największy błąd życia, odchodząc od ciebie, Marco –westchnęła i spojrzała na mnie niepewnie.
-Wiesz dobrze, jaka była sytuacja, pewnych rzeczy już nie zmienimy. Byliśmy niemądrzy oboje, nieświadomi tego, co przyniesie przyszłość. Nie powinnaś się za to obwiniać ani do tego wracać.
-Nie obwiniam się..
-Nie jesteś szczęśliwa.
-Nie mam nikogo, Marco. Mam facetów na pęczki, mogę z każdym jednym się przespać, kiedy chcę, o której chcę. Ale jestem sama. I nic nie ma sensu, bo mogę tańczyć w najbardziej prestiżowym miejscu świata, ale nie jestem szczęśliwa, bo z nikim nie mogę tego dzielić. To aż boli… Tak, że muszę jakoś ten ból odreagować. To wszystko mnie zniszczyło.
-Nie płacz, skarbie –szepnąłem cicho i objąłem ją ramieniem. Zamyśliłem się, nie wiedziałem co o tym myśleć. Też byłem sam, chciałem być sam i inaczej nie wyobrażałem sobie swojego życia. Ona była delikatną kobietą, nie wytrzymała presji. Pewnie chciała mieć męża, gromadkę tych cholernych dzieci. Ale jej marzeniem od zawsze było zostać tancerką, światowej sławy, podziwianą przez wszystkich. Osiągnęła to dzięki sobie, nie mężowi, nie dzieciom. To by było jedynie przeszkodą do spełnienia marzeń. Nie spała by teraz w najlepszym apartamencie w Dortmundzie, nie mieszkała w kolejnym wielkim apartamencie na Manhattanie. Powinna być szczęśliwa. Przecież wszystko na to wskazywało, że będzie szczęśliwa. Może nie umiała tego zrozumieć?
Nim się obejrzałem, poczułem, że usiadła mi na udach i zaczęła składać pocałunki na moich wargach. Byłem trochę oszołomiony i za dużo wypiłem. Piłem ogólnie zbyt dużo, ale też po odstawieniu alkoholu i długiej przerwie, ciężko było mi do niego wrócić. Oddałem pocałunek, jakby odruchowo. Ona przeniosła się na linię mojej żuchwy, zaczęła powoli schodzić na szyję. Czułem, że wciąż lecą jej łzy z oczu.

-Andi, proszę.. –szepnąłem i ująłem najdelikatniej dłońmi jej twarz, odciągając od siebie. Nakierowałem jej wzrok na swój, złożyłem czuły pocałunek na jej ustach i pomogłem jej z siebie zejść. –To nie jest najlepszy pomysł. Myślę, że twoje życie jest w twoich rękach i możesz je zmienić. Beze mnie. Niestety, ale nie mogę. Jesteś piękna, młoda, atrakcyjna. Masz świat w swoich rękach i możesz zrobić z nim wszystko, co tylko chcesz.
-Dziękuję ci –uśmiechnęła się i otarła łzy. Rzuciła mi się w ramiona i mocno przytuliła. Objąłem ją mocno i potarłam uspokajająco jej plecy. Była naprawdę wspaniała. Ale myliłem się, ona nie była dla mnie.  –Przepraszam za ten pocałunek. To nie powinno się wydarzyć.
-Nic się nie stało. Nawet już nie pamiętam.
-Nie chcę, żeby to wpłynęło na twoją relację z Rosalie. Masz strasznie smutne oczy. Kochasz ją, prawda?

Za dużo Andrei i kobiet jak na jeden dzień. Moja norma była znacznie mniejsza i bliższa zeru. I wyznań i mądrych słów. Na szczęście zaczął dzwonić jej telefon. Na kolejne szczęście musiałem już iść, bo (kolejne szczęście) ona musiała iść zająć się rodziną i (kolejne z kolei szczęście) mieliśmy już się więcej nie zobaczyć. Za dużo bym myślał, niepotrzebnie. Nie mogłem sobie pozwolić na jej rozpraszanie i odwracanie mnie od tego, do czego dążyłem.
Pożegnaliśmy się mocnym uściskiem, życząc sobie wzajemnie powodzenia i wymieniliśmy się numerami. Nie zamierzałem dzwonić, ona pewnie też nie, może dopiero zrozumie, na czym powinna się skupić i że tak właśnie też może być szczęśliwa. Prawda? Prawda.
Trochę może i byłem wstawiony, ale doskonale znałem swój adres, żeby podać taksówkarzowi. Wolałem nie patrzeć na telefon, specjalnie go wyciszyłem, żeby armagedon Ann i trzaskający piorunami Mario nie zrujnowali mi spotkania.

U siebie w mieszkaniu rozebrałem się do naga i po prostu położyłem na kanapie. Włączyłem telewizor, żeby zagłuszyć nadbiegające myśli. Byłem sam i było dobrze. Nie musiałem być z Rose, którą musiałbym się zajmować, martwić. Mogłem tą uwagę poświęcić na własne dobro i szczęście. Nie chciałem pamiętać, chciałem zapomnieć powoli po kolei wszystkie chwile nas łączące. I to wychodziło, było dobrze. Może nie zmieniło się to, że podniecałem się na samą myśl o niej, a co dopiero dźwięk wymawianego imienia. Ale to był sukces, bo nadal byłem sam, bez żony, która ma kaprysy. Jeszcze bym się naraził na ślub i dzieci. Nigdy w życiu. Nie chciałem nic takiego. Chciałem być sam, chciałem być piłkarzem, uwielbianym przez fanki, szanowanym przez klub i tworzący historię klubu. Chciałem unosić w geście zwycięstwa puchary, mieć zawieszane medale na szyi. To wszystko chciałem. I jakbym się nie odpychał, miałem to. Tak, miałem. Byłem Marco Reusem. I zapracowałem na to sam, sam mogłem sobie dziękować, sam upajać się własnym sukcesem i to było najpiękniejsze. Tego kiedyś chciałem…



***


Następnego dnia, kiedy jechałem na trening dostałem wiadomość. Andrea. Zdziwiłem się, że tak szybko napisała. Byłem pewien, że to tylko przez grzeczność. Kiedy zatrzymałem się na czerwonym, odblokowałem telefon i otworzyłem wiadomość.

„Marco, dziękuję ci za wczorajszy, fantastyczny dzień. Myślałam o tym, co powiedziałeś i chyba zrozumiałam. Jak wrócę do NY złożę wymówienie, przeniosę się prawdopodobnie na Rhode Island, poszukam pracy na początek jako asystentka. Potem zobaczymy, a może zakocham się w szefie i będziemy jak z tych wszystkich romansów, które czytałam i wyobrażałam sobie nas na miejscu bohaterów ; ). Wierzę, że Tobie też się wszystko ułoży. Całuję, Andi”

Wpatrywałem się w wiadomość i nie mogłem uwierzyć. Chciałem jej powiedzieć coś zupełnie innego, ona tym czasem zrozumiała dokładną przeciwność.
Ale to była jej decyzja i nie miałem nic do gadania. W jednej chwili pomyślałem, że jest totalnie głupia. Potem jednak, zacząłem myśleć. Co, gdybym nie był nagle piłkarzem? Z dnia na dzień straciłbym pracę i co? Byłbym sam, bez celu w życiu, poza pieniędzmi nie mając… Nic.
Z taką myślą zostałem na cały dzień. Na treningu ledwo kontaktowałem, nie rozmawiałem z Mario, później przeprosiłem go smsem za moje zachowanie. Ale to było.. Mocne. Dziwne.. Budując mur nie przemyślałem jego podstaw. Nie chciałem, żeby to wszystko runęło. Po prostu najzwyczajniej w świecie się bałem.






~~~
Powoli odsłaniają się zakamarki przeszłości.. Coraz więcej rzeczy się wyjaśni i stanie jasne.. Myślę, że cierpliwość i  nerwy na wodzy się bardzo przydadzą😁 A 55 rozdział będzie już pierwszym krokiem do zmian.. Troszeczkę cierpliwości i zobaczycie, że to się opłaci💕 Dziękuję za wszelką aktywność tutaj..Zaczęło to też się przekładać już na napisane rozdziały, czyli działa😃
Do następnego, tym razem w sobotę😊 (Ale myślę, że jeszcze taki myk ze środą kiedyś powtórzymy!)
Buziaki!


4 komentarze:

  1. No dobra, tutaj nie będę miała aż takiego wywodu, bo wszystko co chciałam napisałam ci w wiadomościach ;D
    nooo, ale Rose zyskała trochę na plus, bo widać, że kompletnie nic do sremre nie czuje i to nie potrwa długo. znaczy, ona tego nie wie jeszcze, ale ja jestem tego pewna XD
    Isa to madra dziewczynka i dobrze zdaje sobie sprawę z tego, ze sremre kradnie miejsce jej tatusia i myśle, ze się tym zajmie 😂 a jak się nie zajmie, to ją wyręcze, ale dobtze wiesz jaki ja mam na tych wszystkich ludzi plan xd pojawiła się kolejna pani do zabicia, o której wiedziałam, a mimo to miałam ochotę ją wykopać poza twojego bloga jak tylko pojawiło się jej imie. ona wie jaką ja widzę dla niej przyszłość, w niej sobie ani nie potańczy, ani nie popracuje w firmie. Marco mimo wszystko zachował się okej, bo się w czas obudził ;D
    ogólnie nikt mnie tu nue wkurzał oprócz dwóch osób, które maną tylko jedną przyszłość w mojej wyobraźni...
    kocham, kocham, czekam na więcej i czekam wreszcie na rose i marco razem :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Nienawidzę tego bloga, a równocześnie go kocham. Nadrabiałam właśnie 5 rozdziałów z nadzieją, że wszystko się ułoży, a tu proszę. Jest tylko jeszcze gorzej. Cierpliwość się opłaci? I hope. Co prawda w sobotę będę na woodzie, ale postaram się specjalnie znaleźć czas na przeczytanie, bo inaczej chyba nie wyrobię.
    Trzymaj się, buziaki <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Mój psychoterapeuta wyśle Ci rachunek za terapię której muszę się poddawać dzięki Tobie. ❤️ Matko, ależ to wszystko trudne i pogmatwane. ROSE jest u mnie tak nacenzurowana, że już bardziej się chyba nie da. Drażni mnie w niej dosłownie wszystko. Dobrze chociaż że Mari jest mądrą dziewczynką. W niej moja nadzieja. Dalej trochę szkoda mi Sremre... Ale to nie znaczy że nie wysłała um go pierwszym samolotem na drugi koniec świata. W łuku bagazowym. Związanego i zakneblowanego. Siedzącego obok tej Andrei czy jak jej tam. Tak na wszelki wypadek. W tym wszystkim nie mogę zrozumieć Kloppa no kurde kto jak to ale on powinien albo powiedzieć Marco albo pogadać i opierdzielic Rose. Przeciez to drugie też mu świetnie wychodzi. Jest jak misiu z tykajaca bomba w środku więc niech w końcu odpali. Pozdrawiam, ściskam i do następnego. Girlwithaball.

    OdpowiedzUsuń
  4. Marco "Lama" Reus w końcu zaczyna coś rozumieć?! :o Alleluja!! Gościu, ogarnij się, zanim nie jest jeszcze za późno, bo za chwilę Emre sprzątnie Ci sprzed nosa nie tylko ŻONĘ, ale i też CÓRKĘ!! Także, jakby to powiedział Klopp - RUSZ DUPĘ, REUS!

    Każesz mi się uzbroić w cierpliwość i zapowiadasz zmiany? Ugh, to ja już wiem, co to za zmiany (i mam nadzieję, że Marco pokaże w końcu jaja, a Rosalie zrozumie, że popełniła błąd, nie dając szansy Reusowi na bycie tatą... A Emre zniknie :D)... Tak czy inaczej czekam i liczę na dramę - nie podoba mi się sielanka u Cana. Tak tylko piszę, gdybyś miała jakieś wątpliwości ;p
    Całuję i do następnego, kochana! <3

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do komentowania!❤️ To bardzo motywuje do pisania kolejnych rozdziałów!