sobota, 14 lipca 2018

Pięćdziesiąt jeden



Nie chciałam od razu dzwonić do Emre. Narodziny małej Marisy były dla mnie jeszcze bardziej emocjonalne niż przypuszczałam. Musiałam zderzyć się z przeszłością i ostatecznie ją przekreślić, tak jak prosił mnie Marco. Teraz już byłam pewna, że mnie nie doścignie. Moja córka, piękna, szczęśliwa, urocza i zdrowa, spała koło mnie i była bezpieczna. Musiałam się też pogodzić z tym, że Marisa uniemożliwi mi powrót do Marco, do poprzedniego życia. Tęskniłam, ale też wierzyłam, że miłość do niej ukoi smutek i tęsknotę. Ella, Nate i Marisa spali, ja jeszcze nie mogłam. Tyle przeżyć w jeden dzień. Przy suficie unosiły się balony z helem. Jedne miały napis „It’s a boy”, a te różowe w jednorożce „It’s a girl”. Ella w tajemnicy przede mną ustaliła z Henrym, że zrobią mi niespodziankę. Dostałam ogromny bukiet różowych tulipanów i torebkę z prezentem, w której znalazłam kilka par śpioszek i urocze smoczki. Nie wiedziałam jak mam im dziękować. Marisa była odrobinę większa, a wzięłam w wyprawce same malutkie rozmiary. Jedenastego wieczorem odbył się mecz Liverpoolu, to był kolejny powód, żeby nie dzwonić do piłkarza i go nie rozkojarzać. Zremisowali dwa do dwóch. Z rozmowy Henry’ego i Elii wywnioskowałam, że Henry będzie zadowolony, kiedy odwiedzi mnie Can. Będę musiała go poprosić, żeby skombinował jakieś ubranka dziecięce dla Nate’a, o ile Liverpool też miał podobną ofertę do Fanshopu BVB.
W końcu zasnęłam, upewniając się wcześniej, że z Isunią wszystko w porządku. Było, spała jak mały aniołek. Mogłam spróbować pójść w jej ślady.


***


-Hej Emre, wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. Ruszaj swój tłusty tyłek i wracaj do Anglii. Niedługo z Emdżej będziemy musiały wrócić do domu, a ty masz nosidełko w bagażniku. Poza tym dużo dużo zdrowia, uśmiechu, radości i super formy na meczach. Do zobaczenia! 

Wyłączyłam nagrywanie w telefonie i wysłałam je do piłkarza. Życzenia nie były zbyt ambitne, lepsze złożę osobiście, jednak chodziło mi bardziej o małą.Będzie miał niespodziankę, widząc niemowlę na moich rękach. Uśmiechnęłam się i ucałowałam małą w policzek. Ella obok zabawiała swojego synka. Zaprzyjaźniłyśmy się i już nie mogłyśmy się doczekać, kiedy będziemy mogły się umawiać na wspólne spacery z wózkami.
Dzisiaj był dzień, kiedy miała ją odwiedzić jej córka. Dużo mi o niej opowiadała. Mówiła, że jest mądra, zawsze uśmiechnięta i wrażliwa. Do tej pory była dla niej wszystkim, teraz pojawił się mały Nate, ale Ella nie bała się, że sobie nie poradzi, albo któreś z rodzeństwa będzie bardziej kochać. Była pewna, że sobie poradzi, bo był przy niej mąż, a także jej córka bardzo ją wspierała. Trochę jej tego zazdrościłam.

Marisa właśnie leżała nakarmiona, wesoła i w pełni zadowolona, że co chwila coś do niej gadam, albo jej śpiewam. Próbowała na swój sposób śpiewać ze mną. Nie ważne jak to wychodziło,nie ważne, że odgłosy jakie wydawała nawet nie były bliskie do śpiewu. Kochałam je. 
Była bardzo pogodna. Nate’owi, kiedy coś się nie podobało, wpadał w histerię. Mari tylko zaczynała marudzić, stękać, wiercić się, ale nie płakała. Byłam jej za to serdecznie wdzięczna. Nie byłam w najlepszej formie i nie byłam też gotowa na takie grymaszenie.
Wstrzymałam oddech i zaniemówiłam, kiedy przez drzwi przeszedł Henry, pchając przed sobą wózek z ciemnowłosą dziewczynką. Miała oczy po mamie, uśmiechnęła się i podniosła rączkę z podłokietnika wózka inwalidzkiego, próbując pomachać swojej mamie.

-Cześć, słoneczko! –usłyszałam wesoły głos Elli. Byłam w lekkim szoku. To, co opowiadała w ogóle nie sprawdzało się z moim wyobrażeniem jej córki. -Chcesz zobaczyć swojego braciszka?

Henry pomógł dziewczynce wstać z wózka. Stanęła samodzielnie na nogach, jednak kroki były bardzo niepewne. Musiała cierpieć na mózgowe porażenie. Przecież to tak ciężka choroba, również dla rodziców, a Ella mówiła jakby nie widziała w tym żadnego kłopotu. Ona była dla niej idealna. Poczułam łzy w oczach, odwróciłam głowę, żeby je otrzeć. Chyba i Ella i Henry to zauważyli. Było mi strasznie głupio za moje zachowanie, jednak mimo pracy z takimi dziećmi..To była praca. Miałam do tego dystans, miałam cel, żeby pomóc, patrzyłam na te dzieci jak na pacjentów, którym trzeba pomóc. Teraz chyba przeżyłam mały wstrząs. 

-Ale mały –stwierdziła cicho dziewczynka. Usiadła na łóżku mamy, pochyliła się nad dzieckiem i pocałowała go w czoło. –Ale będziemy się razem bawić.
-Jeszcze jest trochę za mały, serduszko, ale jak podrośnie to z pewnością –wytłumaczył ze spokojem Henry. Uśmiechnęłam się, przepełniona podziwem i wzruszeniem.
Ona pokiwała głową ze zrozumieniem. Ella dała jej na ręce niemowlaka. Nie bała się, że go upuści, albo coś złego się stanie. Była pewna i to było dla niej oczywiste, że może zaufać swojej córce. Ale miała rację. Louise była słoneczkiem, jej uśmiech, radość zarażały wszystkim dookoła. Z ogromną ostrożnością oddała go po chwili El w ramiona.
Podeszła do mnie i Mari, zapytała jak mam na imię, później zapytała o Marisę. 

-Mogę ją pogłaskać? –zapytała. Jeśli Ella jej ufała, też nie miałam podstaw, żeby tego nie robić. Dziewczynka położyła rączkę na główce małej i pogłaskała ją kilka razy po krótkich blond włoskach. –Jest śliczna.
-Ty też jesteś śliczna! –uśmiechnęłam się i przesunęłam na łóżku, żeby mogła się pewniej o nie oprzeć. Złapała Mari delikatnie za rączkę, na co moja córka znów wesoło pisnęła. Lou zaśmiała się i pogłaskała małą po brzuszku.
-Ale jest fajna –westchnęła i patrzyła uważnie na Marisę. Mari też na nią spoglądała, później na mnie, była cudowna.
-Na pewno się spotkamy jeszcze na spacery razem.
-Super! –rozpromieniła się i wstała z mojego łóżka. Ella i Henry patrzyli na nas z zachwytem. Miałam nadzieję, że nie będą mieli mi za złe pierwszego wrażenia. –A gdzie tata Marisy?
-Kochanie, nie zasypuj tak pytaniami Rose –od razu zareagowała Ella.
-Przepraszam –powiedziała smutna. Widziałam doskonale zawód w jej oczach.
-Nic się nie stało. Tata Marisy jest daleko i nie może być tutaj z nami.
-Ale dacie sobie radę –skwitowała. Uśmiechnęłam się i pogłaskałam dziewczynkę po głowie. Pomyślałam, że Marisa też kiedyś będzie taką dużą dziewczynką, ja będę jej plotła warkoczyki, będę ją szykowała do szkoły.. A teraz taka malutka, bezbronna leżała moich ramionach.
-Damy sobie radę –powtórzyłam patrząc na moją Isę. Wzruszyła mnie tymi słowami. Wypowiedziała je z takim przekonaniem, że i mnie się ono udzieliło. Lou odeszła do Elli i chciała pobawić się z bratem. A mnie chyba przyszło zmienić małej pieluchę. 

-Pomóc ci? –zaoferował Henry.
-Dziękuję –powiedziałam. –Włożysz małą do łóżeczka?
Mężczyzna wykonał moje polecenie, a później pomógł mi się podnieść. Rana na brzuchu powoli się goiła, ale jeszcze musiałam być ostrożna. Ostatnio też pomógł mi wstać na nogi i normalnie chodzić, więc byłam mu wdzięczna. Musiałam powoli odzyskiwać formę po operacji i ruszać się, żeby nie doszło do żadnych powikłań. Nie jest to normalne aż tak, żeby w jednej chwili straciło sie trzy kilo. Poza tym procesy, które zachodziły w ciąży także musiały się uspokoić. Henry doskonale o tym wiedział i sam zaproponował, że weźmie mnie pod ramię i przejdziemy kilka kroków koło łóżka. Wszyscy tworzyli wspaniała rodzinkę.
Przewiozłam łóżeczko do łazienki, tam był przewijak. 

-Henry, możesz pójść ze mną? –zapytałam. Był na tyle pomocny, że nie musiałam czekać na dłużej na jego decyzję. Zamknęłam za nami drzwi, żeby Ella i Lou nie usłyszały naszej rozmowy. Mężczyzna rozłożył dla mnie przewijak i położył na nim jednorazowe prześcieradło.
-Posłuchaj… -zaczęłam, odpinając śpioszki Mari. –Macie jakąś opiekę nad Louisą? Jakąś pielęgniarkę, rehabilitację?
-Mieliśmy jakiś czas, ale nas nauczyła, jak powinniśmy udogodnić jej życie i sobie sami dajemy radę. Na rehabilitację czekamy, będzie miała miesięczny pobyt w ośrodku z dojazdami, tylko tyle możemy jej dać. Nie ukrywam, że pieniądze, musieliśmy też odłożyć oszczędności, Nate nas trochę zaskoczył, ale Lou sobie radzi. Jest naprawdę bardzo rozwinięta..
-Widzę. Jest wyjątkowo rozwinięta i widać wasz ogromny wkład w ten rozwój, ale powinna mieć póki jest mała jak najwięcej ćwiczeń, może zamiast wózka wystarczą kule.
-Nie jestem pewien..
-Zatkaj nos –westchnęłam i odczepiłam plastry brudnego pampersa. Sprawnie go zdjęłam i wyrzuciłam do śmietnika. O dziwo byłam w tym całkiem niezła. Obmyłam ją mokrymi chusteczkami, założyłam nowy pampers i oczywiście musiałam ucałować jej maleńkie, słodkie stópeczki. Uśmiechnęłam się szeroko.
-Nie jestem pewien, czy są na to szanse.. To nie aż tak wielkie porażenie, ale lekarz nie gwarantował, że stanie na nogi..
-Jestem fizjoterapeutką, mogę się nią zająć.
-Dzięki za propozycję, ale teraz mały się urodził, ja pewnie wezmę drugi etat..
-Nie, nie –zaprzeczyłam i odłożyłam moją córeczkę do łóżeczka. To był błąd, miałam zabronione dźwiganie przez świeżą ranę. Trochę mnie zapiekła, a na opatrunku pojawiło się odrobinę krwi. Siostra będzie musiała go zmienić.
-Wezmę cię na ręce –oznajmił. Usiadłam najpierw na toalecie, żeby dokończyć rozmowę.
-Nie chcę pieniędzy, chcę wam pomóc.
-Chyba nie powinniśmy. Musisz dbać o siebie, masz Marisę, gdzie ci teraz pomysł, żeby ćwiczyć i pracować.
-Nie chcę się narzucać ale wierzę, że jestem w stanie pomóc Lou. Jeżeli będziecie mogli jako zapłatę zająć się Marisą na czas ćwiczeń to będzie wszystko w porządku. Będę miała dziecko blisko siebie, w dobrych rękach, a Lou będzie miała rehabilitację. Zrobię wszystko, żeby odzyskała siły i mogła dłużej sama chodzić.
-Rosalie…-westchnął i zacisnął powieki, żeby się nie rozpłakać.
-Naprawdę, mówię poważnie. Chcę wam pomóc, Mari da sobie radę beze mnie na półtorej godziny. Może będzie akurat spała.. A Lou chyba mi wybaczy, jak na pięć minut ją zostawię i wyskoczę do córki.
-Dziękuję ci, cudowna dziewczyno. Spadłaś nam z nieba –szepnął i nie powstrzymywał już łez. Schylił się i mnie przytulił. Na tyle mocno, żebym czuła jego wdzięczność i na tyle, żeby mnie nie skrzywdzić. –Jak będziesz czegokolwiek potrzebować, będziesz chciała skopać tyłek, żeby twojemu mężowi się przestawiło to mów.
-Dziękuję, ale się obejdzie. Zawieziesz Isę do pokoju?
-Jasna sprawa. Siedź tu, pomogę ci później. Wołać pielęgniarkę? Zaraz i tak pójdziemy z Lou, nie będziemy wam przeszkadzać. 

Kiedy wszedł do sali, Ella od razu zauważyła, ze płakał. Nie powiedział nic, ucałował żonę, synka i córkę. Później pomógł mi się położyć na łóżku i mnie pocałował w czoło jak swoją córkę. Widziałam ogromną wdzięczność w jego oczach. Potarłam jego ramię i uśmiechnęłam się. Lou była moim wyzwaniem i idealnym krokiem do powrotu do pracy. Minęło sporo czasu odkąd zajmowałam się pacjentami.
Po pożegnaniu się z Henrym i Louise, kiedy Ella wypłakała wszystkie łzy, żeby mi podziękować i kiedy Marisa w końcu zasnęła mogłam wziąć telefon i sprawdzić, czy Emre coś odpisał.
Miałam dwa nieodebrane połączenia i kilka wiadomości.

O MÓJ BOŻE”
„GRATULACJE!!!!!!”
„URODZIŁA SIĘ DZISIAJ???”
„MÓWIŁEM, ŻE MNIE POSŁUCHA!”
„JADĘ JAK NAJSZYBCIEJ DO WAS, ZARAZ WSIADAMY DO SAMOLOTU”
„SORRY ZA CAPSLOCK ALE  O M G”

Roześmiałam się na te wszystkie wiadomości. Pokazałam telefon Elli, żeby sama zobaczyła, co mnie tak rozbawiło. Był kochany.


***


-Dzień doobry –usłyszałam rano wesoły głos Emre. Stęskniłam się za nim. W rękach miał ogromny bukiet róż. Podobnie różowych co tulipany. Miał też dwie ogromne torby prezentowe.
-Cześć –szepnęłam. Marisa właśnie zasnęła. Piłkarz kiwnął głową do Elli, ale najpierw podszedł do mnie i wręczył mi kwiaty. Ucałowałam go w oba policzki. –Dziękuję. Wstawisz tam też do wazonu? –wskazałam na pusty wazon, koło którego stał drugi z tulipanami.
-Jak się czujesz? –zapytał, ustawiając je na parapecie.
-Dobrze, dziękuję.Powoli dochodzę do siebie.
-Mogę ją zobaczyć?
-Jasne, tylko nie budź. Dopiero co zasnęła. 

Emre podszedł powoli do łóżeczka. Spojrzał na moją córeczkę zachwycony, a zarazem trochę przerażony.

-Ale ona mała. Ale jest… Jest..
-Jest idealna –powiedziałam. Emre zgodził się ze mną, kiwając głową.
-Wow –westchnął i spojrzał na mnie dumny. –Dałaś radę, mała.
-Miałam cesarkę, coś się stało, że nie mogłam oddychać, ale ważne, że jest już tutaj, cała i zdrowa.
-Mam coś dla was –ożywił się i podszedł do torebek. Najpierw wziął tą większą i podszedł do Elli. –Gratuluję synka –powiedział niczym rasowy gentleman. Chciało mi się z niego śmiać, bycie gentlemanem w ogóle do niego nie pasowało. Ella akurat nakarmiła Nate’a i kołysała go w rękach.
-Dziękuję –uśmiechnęła się
-Rosalie szepnęła kilka słów, więc udało mi się skombinować dla was mały upominek. Trzymasz małego, więc ci zaprezentuję –stwierdził pewnie i rozsiadł się na jej łóżku. Przewróciłam oczami, Ella zachichotała jak nastolatka. To był Emre Can. –Najpierw cudowna koszulka z numerem 23 i moim nazwiskiem. Oraz moim podpisem. Własnoręcznym.
Ella już się głośno śmiała. Aż Marisa zaczęła się rozbudzać. Brunetka położyła dłoń na ustach, próbując zdusić śmiech i ocalić spokojny sen mojego dziecka. Nachyliłam się do łóżeczka i sprawdziłam, czy jeszcze spała. Nierówno oddychała, jakby się rozbudzała, powoli otwierała oczka, jednak zaraz znów zamknęła i powróciła w sen. 

-Jest tu też podpis Moreno, Chamberlaina, Salaha i Firmino. W sumie na kolejnej są te same podpisy, ale proszę proszę, następna koszulka jest damska! –stwierdził, niczym najlepszy prezenter najgorszych bubli w telewizji. –Ale, ale, dla Juniora też jest coś w tej paczce. Oto śpioszki, jedne w wersji z podpisami, drugie bez. Aaa, nawet trzecie bez. I jeszcze jest koszulka dla dziewczynki. Jeszcze nawrzucaliśmy wam jakieś gadżety. Czapki, długopisy, przypinki, smoczki, pluszowy miś i takie tam.
-Dziękuję bardzo. Mój mąż już w ogóle będzie wniebowzięty. Dziękuję
Ella uśmiechnęła się szeroko i przytuliła mocno Emre i ucałowała go w policzek.

-Mam też jeszcze dla ciebie –powiedział, skupiając uwagę na mnie. Podniósł się energicznie z łóżka i poszedł do drugiej torebki. Wyciągnął z niej kocyk dla dziecka z logiem Liverpoolu, a później… Body i śpioszki dla Marisy z Borussii. Na pleckach śpioszek było napisane nazwisko Marco i jego numer koszulki. Body było w pszczółki Emmy. Patrzyłam na to wszystko wzruszona. Wykupił cały sklep dla fanów Borussii. Dostałam śliniaczki, smoczki, malutkie koszulki z nadrukowaną Emmą niosącą chorągiewkę z napisem „Heja BVB”. Była nawet butelka.
Oczy zaszły mi łzami.

-Później cię zasypię rzeczami z Liverpoolu, ale mała jest Borussin z czystej krwi, więc też musi mieć coś żółto-czarnego.
-Emre, dziękuję ci. Jesteś cudowny. To wszystko...uchh.. Dziękuję –zaśmiałam się przez łzy i mocno przytuliłam do siebie piłkarza.
-Panna Reus się chyba budzi –oznajmił. Oboje nachyliliśmy się nad łóżeczkiem. Marisa otworzyła powoli swoje piękne oczka i zaczęła się zaspana rozglądać dookoła. Podciągnęła rączkę do góry, założyłam jej cieniutkie rękawiczki, żeby nie zadrapała się swoimi malutkimi paznokietkami. Emre wziął ją ostrożnie na ręce i podał mnie.
Nie dało się nie zauroczyć w tej słodkiej, małej dziewczynce. W galerii telefonu miałam już sto zdjęć małej. Miałyśmy też kilka razem, bo zrobił nam je Henry.  Nie mogłam się doczekać, aż dostaniemy wypis i wrócimy do domku. Miałam nadzieję, że Isa będzie się dobrze tam czuła. Będzie tam stawiała pierwsze kroki, mówiła pierwsze słowa.. Mój mały skarb.



***


Zostałyśmy wypisane trzy dni później. Emre przychodził codziennie, nawet, kiedy wieczorem miał trening to przychodził rano. Starał się być najlepszym wujkiem i to mu wychodziło. Przynosił zawsze jakieś dobre zakupy, później jadłyśmy z Ellą, aż do obrzydzenia. Opuszczenie szpitala było zarówno najbardziej wyczekiwanym i szczęśliwym momentem, ale też znaczyło to pożegnanie się z El i małym Natem. Taki moment nigdy nie wróci, ale będziemy zawsze wspominały początki naszej przyjaźni w szpitalnej sali. Naprawdę stałyśmy się przyjaciółkami i wiedziałyśmy, że możemy na sobie polegać. Umówiłam się z nią, że jak poczuję się lepiej, rana się wygoi i odzyskam siły, no i znajdziemy jakiś wspólny rytm dnia z Marisą to ustalimy dni i godziny na rehabilitację. Dla Elli nie było problemu, żeby zająć się przez ten czas moją córką, więc pomysł wydawał się być idealny.

To było piękne, móc położyć Marisę w niedawno składanym łóżeczku. Rozglądała się, zaczęła wyciągać rączki w kierunku wiszącej nad łóżkiem pozytywki z wiszącymi na niej motylkami, ptaszkami i pszczółkami. Emre przyniósł mi materac, żebym najpierw mogła spać koło niej i w razie czego szybko wstać. Wszystkie rzeczy odstawił do mojej sypialni i pożegnaliśmy się. Chciałam zostać z nią sama, nie chciałam pomocy Cana. Był moim przyjacielem, nie ojcem Marisy. Ja byłam jej mamą, samotną mamą i byłam gotowa stawić temu czoła. Nie potrzebowałam partnera, był nim Marco i pozostanie na zawsze. Mąż to mąż. 

-A córcia to córcia, nie skarbie? –zaśmiałam się zaglądając do łóżeczka. Mała przyglądała się miśkowi, którego kupiłam na samym początku. Całą ciążę siedział u mnie na łóżku, teraz już należał do niej. Chyba go polubiła. Miałam w planach wypakowanie się, zamówienie jedzenia do domu i czytanie małej książeczek. I tak póki nie zaśnie. Najcudowniejsze popołudnia w moim życiu.
Wypakowywanie odpadło, bo maluchowi zaczęło się nudzić i domagała się mojej uwagi. Położyłam ją na poduszce na rozłożonej kanapie w salonie, zadzwoniłam po jedzenie dla mnie, bo padałam z głodu i musiałam się nią zająć. Czysta przyjemność.
Ale trochę wyczerpująca. Kiedy Mari zasnęła i ja padłam obok na materac, nie trudząc się o prysznic, przebranie się w piżamę czy przyniesienie sobie kołdry. Cztery godziny snu. Wtedy Marisa się obudziła głodna i żądna przygód, a przynajmniej zabawy z misiem. Takie nocki również miały swój urok. Doprowadzały też do tego, że ja powinnam się nazywać zombie-matka.



***


Małe dziecko, niemowlak. Nie kłóci się, nie mówi, a problemów z takim co nie miara. Drzemki w dzień były dla mnie błogosławieństwem, ale nie znaczyło to, że będę wreszcie mogła zrobić to, co chcę. Nie. Padałam jak nieżywa tuż obok śpiącej córki. To właśnie różniło mnie od pełnej rodziny. Gdybym miała męża przy sobie, mogłabym się wyspać, bardziej zapanować nad domem, mogłabym pójść na normalne zakupy, a nie zamawiać przez internet z dostawą do domu.. Trochę mi tego brakowało, ale wmawiałam sobie, że to tylko przez pierwsze miesiące. Pogoda też nie była najlepsza, o dziwo w Anglii zagościła prawdziwa zima. Śnieg leżał, nie chciał topnieć, co chwila śnieżyca. Dozorcy pod moim blokiem mieli pełne ręce roboty. 
W lutym, kiedy mróz zelżał ubierałam ciepło Marisę i przykrywałam kocykami, żeby miała choć trochę świeżego powietrza.

Mówienie, że Marisa jest spokojnym i pogodnym dzieckiem zaraz po urodzeniu było trochę za szybkim wnioskiem. Owszem, była bardzo pogodna, mało płakała. Za to były dni, kiedy była okropnie płaczliwa i nie było to winą pieluszki, głodu czy kolki. Znalazłam na to sposób przez przypadek. Usiadłam z nią na kanapie, a dokładniej tak niefortunnie, że przysiadłam też na pilocie od telewizora. Włączył się kanał ze sportem, który był jedynym jaki oglądałam. Akurat Marco udzielał pomeczowego wywiadu, leciała powtórka, bo już go oglądałam. Marisa jednak przestała płakać, kiedy usłyszała jego głos. Na początku nie zdziwiło mnie to, dziecko po prostu przestało płakać. Ale następnym razem, gdy płakała, sama włączyłam w telefonie wywiad z blondynem i Mari znów się uspokoiła i wsłuchiwała się uważnie w głos taty. To już było niesamowite.
Utworzyłam playlistę w telefonie wywiadów z moim mężem, jakie tylko znalazłam. Włącznie z tym z Berlina. To było lepsze od wszelkich możliwych piosenek, jakie jej śpiewałam. Jednocześnie moje serce pękało. Ona po prostu go potrzebowała. Chciało mi się czasem płakać, widząc zasychające łezki na jej policzkach ale oczy utkwione w telewizorze. Czasem próbowałam sobie wyobrazić jak by to było.. Nawet zaczęłam przeglądać połączenia do Dortmundu.. 

Wieść o chorobie Mario uderzyła we mnie jak grom z jasnego nieba. Nie wiedziałam co robić, bo serce mówiło, że muszę przy nim być. Ale z drugiej strony Marisa była zbyt mała, żeby ją zostawić samą w Liverpoolu. Mario, Mario, Mario…








/Mario/

Marco akurat wyszedł ode mnie z domu. Nie chciałem mu nic mówić o liście, wolałem go najpierw sam przeczytać. Nie byłem pewien, czy powinien o nim  w ogóle wiedzieć. Tak jak ustaliliśmy, zajął się piłką i odzyskiwał powoli spokój i codzienność. List nie miał prawa ponownie jej zniszczyć. Zbyt bardzo na to pracował. Odzyskał miejsce w składzie, oświadczył zespołowi, że rozstał się z żoną i poprosił, żeby nikt nie udzielał żadnych informacji prasie. Nosił cały czas obrączkę, ale miałem wrażenie, że ona temu nie przeszkadza. Prawie codziennie wpadaliśmy do siebie. Jego relacje z rodziną też się poprawiły. Odmówił mi nawet Fify na rzecz popołudnia z Mią i Nico. To było coś. Ostatnio też opowiadał, że fanki złapały go na kawie z Yvonne. Ann też zauważyła, że od rozstania z Rosalie to najlepsza wersja Marco.
Poszedłem do sypialni, żeby wyjąć list ze stolika nocnego. Rozpoznałem od razu pismo Rose na kopercie. Znaczek był przypieczętowany w Madrycie. Być może tam właśnie się zatrzymała. Całkiem niezły wybór. Trochę niepewnie wyciągnąłem z koperty dwie kartki papieru. Korzystając, że Ann była na zakupach miałem chwilę dla siebie, żeby na spokojnie to przeczytać. Spokojnie na ile się da.

„Kochany Mario..
Przepraszam. Chyba od tego powinnam zacząć. Nie mogłam się odezwać wcześniej. Miałam wiele naprawdę ważnych rzeczy, żeby się uporać, nie byłam gotowa, żeby napisać. Teraz mój problem się rozwiązał, ale chyba tak to już jest w dorosłym życiu, że jak kończy się jeden problem to powstaje na jego miejsce setki innych. Poradzę sobie, tego właśnie chciałam i byłam na to przygotowana.
Ale piszę w zupełnie innej sprawie. Czytałam oświadczenie BVB kilkanaście razy i nie mogłam uwierzyć, że zmagasz się z chorobą i nie wiadomo kiedy wrócisz.. Byłam gotowa spakować walizki i do ciebie przyjechać, ale z pewnych przyczyn jeszcze nie mogę. Mam nadzieję, że kiedy już będę mogła, zrozumiesz.
Chciałam ci tylko powiedzieć, że nie ma dnia, żebym nie myślała o Tobie, o Ann i Marco, o cudownych chwilach, które razem przeżyliśmy. I wierzę, że sobie poradzisz, że jesteś na tyle silny i masz dookoła siebie tyle cudownych ludzi, którzy dadzą ci wsparcie… We mnie też masz wsparcie. Przykro mi, jeśli nie możesz tego poczuć, ale masz je. Uda się, niedługo znowu będziesz grał i zabierał piłki i celował je do bramki..
Tęsknię, staram się być twarda, odważna.. Staram się być taką Rosalie, w jaką wierzył Marco. Robię to między innymi dla niego. Gdyby nie on… Nie byłabym w tym miejscu, w którym jestem teraz. To dobre miejsce. Pełne wiary, miłości i szczęścia. Brakuje mi tu was wszystkich, często sobie wyobrażam, że Ann siedzi w kuchni i pomaga mi w robieniu obiadu, ty próbujesz zabrać z garnka kawałek, a Marco siedzi w kuchni uważnie mnie obserwując, jak miał w zwyczaju i rozbiera mnie wzrokiem.. Czy to dziwne? Oby nie.
Podziękuj Marco za pieniądze, które mi wysłał, ale też proszę kopnij go w tyłek, bo ta suma jest kosmiczna i pierwsze co zrobię po przekroczeniu granicy Niemiec to zwrócenie jej. Nigdy nie chciałam tak dużo pieniędzy, ale naprawdę mi się przydały. (Nic nie idzie w błoto). Kupiłam mieszkanie i je umeblowałam, część zainwestowałam w siebie-zapisałam się na studia zaoczne, kupiłam też laptopa, trochę ubrań.. To nie jest jeszcze rozbestwienie, prawda? Napisałam do niego tyle listów, ale nie starczyło mi odwagi, żeby je wysłać.. Może napiszę w końcu jakiś niezobowiązujący.. Chociaż dobrze wiem, że zasługuje na dużo więcej niż list.
Chciałabym być przy tobie, przytulić cię i zapewnić, że się ułoży. Musisz wiedzieć, że się ułoży. Ja to wiem, jestem przekonana. Ty też uwierz i tak właśnie się stanie.
I jeszcze jedno. Nigdy wam tego nie mówiłam, może się bałam, może nie rozumiałam znaczenia tego słowa. Teraz już rozumiem i się nie boję. Bardzo was kocham.
Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, że nie przyleciałam.. Obiecuję, zrobię to. Nadrobimy ten cały czas, przesiedzimy i przegadamy całą noc jak dawniej… Brakuje mi tego i pomimo tego, że patrzę w przyszłość, ta część mojej przeszłości zawsze będzie w moim sercu i w pamięci.
Oglądam każdy mecz, każdy wywiad.. Czekam niecierpliwie, aż będziecie z Marco tam razem biegali. Nigdy się nie poddawaj.
Uściskaj Ann, Marco.. Wszystkich.
Do zobaczenia, całuję,
Rosie. ”


Spojrzałem na list. Towarzyszyło temu głośne westchnięcie, bo nie wiedziałem, co mógłbym powiedzieć. List był rozmazany w dwóch miejscach. Mogłem przypuszczać, że to od łez.
Jak ja miałem na to w ogóle odpisać? I co miałem napisać? Byłem szczęśliwy, że cały czas o nas myślała, że oglądała mecze, wywiady, że nas wspierała.. Ale nie rozumiałem. Nikt nie rozumiał, co mogło się takiego stać, żeby wyjechała aż do Madrytu. To duże miasto i znaleźć tam jedną Rosalie to graniczyłoby z cudem.
Schowałem list do szafki nocnej, potem miałem zamiar pokazać go Ann. Tyle wystarczy. Powinna napisać do Marco, a to był list zaadresowany do mnie. Z drugiej strony, nie chciałem, żeby pisała listu do Marco. Dobrze wiedziałem co było między nami, nadal jest.. Ale Marco też jest moim bratem i na ten moment nie potrzebuje Rose.





/Marco/

Nie chciało mi się dzisiaj kompletnie parkować na parkingu podziemnym. Zaparkowałem dlatego niedaleko bloku. Zabrałem telefon i kluczyki, wrzuciłem je do kieszeni spodni. Cieszyłem się, że nasza znajomość z Mario wreszcie wróciła na odpowiednie tory. Teraz już wiem, że na dobrą przyjaźń trzeba pracować, a ja na zbyt długi czas poszedłem na zwolnienie. Tu nie ma zwolnień ani wymówek, teraz to wiedziałem.
Zanim dotarłem do klatki zauważyłem błąkającego się mężczyznę, plątał się, rozglądał jakby czegoś szukał. Wolałem go ominąć, nie miałem ochoty z nikim gadać. Ale on mnie zauważył szybciej.

-Proszę pana! –zawołał za mną. Może to tylko fan? Desperacja, żeby czekać pod moim osiedlem nie wskazywała, że był normalny. Nie lubię takich. Odwróciłem się niechętnie, zakładając ręce.
-Tak?
-Możemy porozmawiać?
-Przykro mi, ale spieszy mi się –wytłumaczyłem. Pogawędki mi jeszcze brakowało.
-Herbert Müller, jestem ojcem Rose –powiedział. Zatrzymałem się i spojrzałem na niego. Próbowałem znaleźć podobieństwo do Rose. To nie tak, że jej nie pamiętałem, bo tak nie było. Nawet gdyby mnie ktoś obudził w środku nocy umiałbym opisać Rose z każdym, najdrobniejszym detalem, każdy milimetr jej cudownej skóry. Ale Herbert Müller nie przypominał mi w żadnym detalu Rose. Miał siwawe włosy, jednak nadal dominował jasny brąz, miał wąsy i z na oko trzydniowy zarost. Oczy miał zielone, ale oczy Rosie były w kolorze błękitu oceanu, może i miała kilka zielonych plamek, ale to tylko delikatne odcienie. Nie całe oczy. Jego nos nie był zgrabny, ani ustna pełne… A tym bardziej seksowne. Ubrany był w jeansowe spodnie i kraciastą koszulę, która wystawała spod puchowej kurtki. Taką, jakie mój ojciec miał w zwyczaju zakładać do warsztatu. 

-Ma pan dowód tożsamości? Jakikolwiek dowód, co to może potwierdzić? Każdy może powiedzieć, że jest ojcem Rosalie.
-Rozumiem –powiedział i wyjął z kieszeni spodni dwa stare, pogniecione zdjęcia. Do tego wyciągnął z portfela dowód osobisty. Pierwsze przedstawiało Rosalie z tym mężczyzną, trzymającą niemowlaka na rękach. Dziecko miało pewnie zaledwie parę godzin.. Zaraz.. To nie była moja żona, to była mama Rose. Rosalie odziedziczyła po niej duże, niebieskie oczy, delikatny nos, rysy.. Usta nie, ale może miała je po dziadkach? Na pewno nie po Herbercie, po nim nie miała nic. I całe szczęście. Nie powinna mieć nic po tym człowieku.
-Czego pan ode mnie oczekuje?
-Rosalie jest w domu? Chciałbym z nią porozmawiać.
-Nie pozwolę na żadną rozmowę. Rose uciekła z pańskiego domu, a pan przyjeżdża po półtora roku i prosi o spotkanie?
-No.. Ale chciałem..-westchnął i włożył ręce do kieszeni.
-Nie wie pan, co ona przeżywała. Nie wie pan, jak zniszczył ją pan i ten ból trzyma się do teraz. Ma pan zagwarantowane, że nigdy nie dopuszczę do waszego spotkania.
-Przykro mi. Wiem, co moja żona powiedziała Rose odnośnie posiadania dzieci. Mam nadzieję, że Rose nie bierze tego do siebie, ona też miała prawo to powiedzieć, rozumie pan. Każda kobieta by tak powiedziała. Życzę wam wszystkiego co najlepsze.
-Nie jest panu przykro, że totalnie olał pan własną córkę? Że zawsze w święta od pana uciekała, nie chciała należeć do rodziny?
-Nie –odpowiedział. Chciałem mu przywalić. Nie wiedziałem, o co chodziło mu z jego żoną, ani tym co powiedziała. Pewnie to była ta część, o czym nie chciała mi mówić. Nie chciałem pytać. Nie powinienem, wolałem to usłyszeć od niej samej. 
-Jak..nie?
-Nie kocham Rose, nie umiem jej kochać. Odkąd umarła jej matka, nigdy nie umiałem na nią spojrzeć. Dobrze, że ma pana. Chciałem się pożegnać, bo wyjeżdżamy na stałe do Francji.
-Wyjeżdżajcie i nie pokazujcie się jej na oczy.
-Mogę liczyć, że przekażesz jej..? Naprawdę życzę jej szczęścia.
-Jeśli nadarzy się okazja –powiedziałem. Ściskałem mocno pięści, żeby jakoś powstrzymać wściekłość. Co za palant. Mężczyzna kiwnął głową i chciał mi podać rękę na pożegnanie. Chciał mi podać rękę!
-Powodzenia –mruknął na odchodne. Nie mój problem, że nie dostanie tego, czego oczekiwał.


W bloku zamiast windy wybrałem klatkę schodową. Musiałem się przejść, choćby taki kawałek. Po zamknięciu drzwi mieszkania rzuciłem klucze na stolik i usiadłem na kanapie, nawet nie wysilając się, żeby zdjąć zimową kurtkę. Nawet głupia kurtka mi przypominała o wspólnych zakupach, które sprawiły nam tyle radości…
Nalałem do szklanki odrobinę koniaku. Nie zamierzałem dużo pić, tylko trochę żeby zrozumieć co się właściwie stało. Milion myśli przychodziły mi do głowy, jednak żadna ze sobą się nie wiązała. Jakbym miał układankę, ale była wybrakowana, nie było kilku puzzli. Nigdy prawdopodobnie nie zobaczę całego obrazu.
Znienawidziłem ojca Rosie. Jaką miał czelność przychodzić tu i prosić o spotkanie. I jak mógł mówić, że jej nie kocha. 

A ja byłem podobny do niego. Nie powiedziałem jej, że ją kocham. Kochałem. Kochałem?
Szklanka spadła na podłogę. Na szczęście się nie potłukła, jeszcze tego mi brakowało.
Z kieszeni kurtki leżącej na kanapie zabrałem zdjęcia z dzieciństwa Rose. Poszedłem do naszej.. do mojej sypialni i otworzyłem szufladę szafki nocnej. Było tam pudełko do cygar z ręcznie malowanymi kubańskimi wzorami. Rose się bardzo spodobało i uparła się, żeby je kupić. Czekało na swoje przeznaczenie i wreszcie jest. Ustawiłem je na stoliku i otworzyłem wieczko. Włożyłem tam oba zdjęcia, ostatni raz spoglądając na uroczą, malutką Rosalie. Była przepięknym dzieckiem.. Jej dzieci pewnie też będą takie ładne.. Szkoda, że nie nasze. Już za późno na wszystko. Obiecałem Mario, zaczynam od początku, zamykając całą przeszłość. Choćby w pudełku po cygarach. Do zdjęć dołączyła obrączka ślubna. Tak trzeba. 
Zamknąłem ciężko pudełko i odłożyłem je z westchnieniem. Dziwnie się czułem, nie mając już ciężaru platynowej obrączki na palcu.. Może to było właśnie normalne uczucie? Takie jakie powinno być. Zasunąłem szufladę i zbiegłem na dół, zanim bym się rozmyślił. 

W takich sytuacjach konieczny był telefon do Mario. Brunet odebrał po dłuższej chwili.
-No?
-Możesz gadać?
-Ann wróciła i rozmawiamy o czymś.. A to ważne?
-Mario.. Wiem–zacząłem. Mario po drugiej stronie zamilkł. –O Rosalie –dokończyłem.
-Od kiedy?
-Od niedawna. Chyba wreszcie rozumiem czemu odeszła.
-Jesteś zły?
-Tylko na siebie. Może powinienem był coś zrobić.. A może to co się stało po prostu miało się stać.
-Przepraszam, nie powinienem był tego przed tobą zatajać. Przeczytałem dopiero po twoim wyjściu, tak to leżał otwarty, nie miałem chyba odwagi.
-Ale –zacząłem i nie do końca wiedziałem, co mam powiedzieć dalej. Chyba nie mieliśmy na myśli tego samego.
-Posłuchaj, to, że napisała, że nas kocha… Myślę, że ty wiesz.. I ona wie.. Mnie zawsze kochała jak brata, ale to wyznanie miłości.. Może lepiej to zostawić, nie interpretować. Cieszmy się, że jest szczęśliwa, a my jesteśmy tu i teraz, mamy do zrobienia swoje.
-Czekaj, o czym ty mówisz?
-No o liście od Rosalie.. A ty?










~~~

Dzieeeń dobry, jest tu jeszcze ktoś?😃 Do końca nam jeszcze trochę zostało, a obiecuję, że i w najbliższym czasie się trochę podzieje i będzie trochę emocji.
Jak tam u was? Piszcie koniecznie:) Emre wkupił się w wasze łaski?
Za tydzień będę już miała oficjaną informację, czy aby na pewno jestem już studentką, więc dam wam oczywiście znać. Potrzebuję trochę weny.. Niemcy za szybko odpadli z Mundialu, jedyne zdjęcie Marco jakie jest to to ze Scarlett, ale chyba jej wam jakoś w tej historii nie brakuje.. (jak tak to dajcie znać, dogadamy się).
Mam nadzieję, że u Was trochę lepsza pogoda niż u mnie, bo cały czas pada🙈  (Jak tak to przyślijcie wenę i słońce) (priorytetem!)
Także za tydzień kolejny!
Buziaki!

9 komentarzy:

  1. po pierwsze: HAHAHAAHAHHAHAHAHAHA
    mówiłaś, że będą mówić o dwóch kompletnie innych rzeczach, ale dosłownie rozwalilaś mnie tym, szczególnie to „...a ty?” XDD
    Mała Mari jest przeurocza (nie widziałam, wierze Rose na słowo) i moooooże Sremre zaimponował mi tym, że kupił dla niej ubranka z BVB, ale NIGDY go nie polubię i ty dobrze wiesz jakie mam dla niego (i jeszcze kogoś, ale nie mogę narazie powiedzieć, bo popsułabym innym...) plany w przyszłości. Nadal uważam, że powinnaś się zastosować... Polubiłam tą nową rodzinkę! Nie pamiętam jak miała na imie (chyba Ellie czy coś, ale nie chce mi się lecieć do góry i sprawdzać 😂❤️), ale cieszę się, że Rose się z nią zaprzyjaźniła i będzie miała kogoś, kto nie nazywa się Sremre.
    Marco pierdzieli głupoty, zresztą tak jak Mario, bo my wszyscy dobrze wiemy, że Marco na zabój potrzebuje Rose i nie ma co tego ukrywać. Tata Rose to chujek, najpierw przychodzi się pożegnać, a potem mówi „nie kocham jej, lecę sobie no i elo mordo” NO KURNA XDDD
    Końcówka, to i tak mój faworyt i to się nie zmieni, bo to wygryw całego rozdziału XDDD
    kocham, weny!!!! i widzisz jaka jestem dobra??? pisze taki ładny komentarz, a ty co... :((:/(
    BUŹKA

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS. KOCHAM AUTORKĘ I JEJ WSPANIAŁY TALENT!!!!

      Usuń
  2. Nieeee! Emre nie wkupił się w moje łaski i SIĘ NIE WKUPI!! ;p
    Marco - idiota! Nie powinien ściągać tej cholernej obrączki. Jestem na niego zła. Ale też ciekawa, jak zareaguje na nowości od Mario...
    Co do Rosie... Obudź się dziewczyno! I powiedz swojemu mężowi, że właśnie został tatą! No bo serio - co ona ma teraz do stracenia?

    A tak poza tym, to uwielbiam i czekam na next <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Najpierw odpowiadam na twoje pytanie czy Emre zyskał? Nie. Dalej mu nie ufam. Może i zachował się bardzo ładnie z tymi ubrankami ale jak dla mnie to się musi jeszcze bardzo postarać żebym go polubiła. Np. Zadzwonić po Reusa. Jak stoję pojechalabym do Liverpoolu i go przeprosiła za podejrzenia i oszczerstwa. Po drugie to.. Znowu jakieś listy! Co te listy... Ale Rose miała w jednym rację. Jej ojciec to krety. W jednym, bo w reszcie absolutnie nie ma racji. I jest. Na nią zła, za to jak się zachowuje. Jak krzywdzi Marco i Marise. I sama siebie. Cieszy mnie to, że Marco odzył. Troche tęsknię za miłością w tym opowiadaniu... ☺️�� Do przeczytania! Girlwithaball

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miłość w opowiadaniu?.. moze Emre spełni twoje życzenie i będzie miłość haha😂❤️
      Buziaki!!😘

      Usuń
    2. Zmieniam zdanie. Jednak Cię nie lubię. :( okropna jesteś. Takie zachowanie podchidzi pod znęcanie się. ;D :D

      Usuń
    3. Ja tylko proponuję, chcę, żebyś miała tą swoją miłość noo...😢

      Usuń
  4. Super rozdział i czekam na następny 😃

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do komentowania!❤️ To bardzo motywuje do pisania kolejnych rozdziałów!