środa, 25 lipca 2018

Pięćdziesiąt trzy


-Marisa, kochanie, nocnik nie jest do przenoszenia klocków –roześmiałam się, widząc córkę, która cały nocnik zapakowała drewnianymi klockami. Tak właśnie kończyły się moje próby zakończenia współpracy z okropnymi pieluchami, których powoli miałam już dość. Młoda miała w tym temacie własne zdanie. Niby według podręczników dla rodziców można było ją już zacząć uczyć, ale do nauczenia było bardzo, ale to bardzo daleko. Tylko moją złudną nadzieją było, że jak kupię tak szybko nocnik, to coś to zmieni.

-Rose, pomożesz w kuchni Ulli? Ja się zajmę Mari.
-Nie ma problemu –uśmiechnęłam się. Sama miałam to proponować, bo naprawdę nie czułam się dobrze z tym, że to wszystko urządza babcia Ulla zamiast mnie.
-To jak, poczytamy książeczkę i pokażesz mi jak wyglądają zwierzątka na wsi?
-Tak! –uśmiechnęła się szeroko Isa i klasnęła w dłonie. Podniosła się nieporadnie i poszła szybko do Jürgena. Zawsze w takich momentach wstrzymywałam oddech, bo tak niedawno stawiała pierwsze kroki, a już samodzielnie chodziła, bez niczyjej pomocy. Często jej "biegi" kończyły się przewracaniem na podłogę. Raz, jeden jedyny raz przewróciła się na chodniku. Kiedy zaczęła płakać i prawie ja się rozpłakałam. Szybko opatrzyłam jej kolanko i od tej pory jeździmy już spacerówką po chodnikach, i mimo jej awantur się nie uginam i nie wyjmuję z wózka. Była jeszcze za mała na takie rzeczy. Rozwinęła się bardzo szybko. Ella była pełna podziwu, że tak szybko powiedziała pierwsze słowo, zaczęła raczkować czy chodzić. Nate jeszcze chwiał się podczas chodzenia i zwykle rezygnował z niego na rzecz raczkowania, bo było mu tak wygodniej.
Nigdy nie zapomnę dnia, kiedy od mojego ślicznego brzdąca usłyszałam pierwszy raz słowo „mama”. Najpierw były powtarzanki po mnie i niekończące się ciągi „mamamamamam”, później była od razu „babababa”. Ulla była wniebowzięta. Ale w końcu sama zaczęła wołać głośno „mama”, „baba”, „dada”. Dada oczywiście był dziadkiem. Na Emre nie mówiła w ogóle, jedynie śmiała się na jego widok jakby miał coś śmiesznego napisanego na czole. Niedługo po tym, kiedy oglądałyśmy mecz i Marco trafił do bramki powiedziała „papi”. Moja mina musiała być naprawdę niezła. Byłam w szoku, nie wiedziałam, że będzie w stanie go rozpoznać po zbliżeniu w telewizji. Spojrzałam na nią z niedowierzaniem, ona jednak patrzyła cały czas w telewizor, machała swoim misiem i śmiała się, widząc tatę celebrującego gola. Ucałowałam ją wtedy w główkę i napisałam sms do Jürgena o tym, co się stało.
Wychodziłam na studia w weekendy, wtedy właśnie dziadkowie zajmowali się z ogromną radością moją córą. Także w tygodniu do nas przychodzili. Pokochali ją jak biologiczną wnuczkę. Nigdy nie mówiliśmy do niej jak do dziecka, a tak jak byśmy normalnie z nią rozmawiali. Może dlatego bardzo wcześnie zaczęła powtarzać i mówić. Teraz doskonale rozumiała, co się do niej mówi. Miała takie szczęście, że wszyscy mówili do niej po niemiecku. Nie chcieliśmy jej jeszcze mieszać angielskim, może jak trochę podrośnie. Uwielbiała czytać książeczki, pokazywała zawsze, gdzie widzi słonia, żyrafę, świnkę. Na kilka zwierząt miała swoje nazwy, albo zupełnie zmyślone, albo mówiła poprawny wyraz tylko samą końcówkę. Była przy tym niesamowicie urocza.

-Pokroisz cukinię i wrzucisz do garnka na parę? Isunia będzie miała warzywka.
-Odkroję skórkę, bo nie pogryzie –uśmiechnęłam się i wzięłam się za krojenie. Trochę poduczyłam się w gotowaniu, często podpatrując Ullę i pomagając jej w kuchni. Na pewno już nigdy w życiu nie spalę kaczki.

Uśmiechnęłyśmy się obie, kiedy z pokoju Mari usłyszałyśmy jej głośny śmiech, Jürgen miał z nią niesamowity kontakt. Chwilę później zakrzyknęła wesoło swoje imię, a właściwie wymyślone przeze mnie zdrobnienie "Isa".  Moja dzielna dziewczynka. Była otaczana tak wielką miłością, że miałam nadzieję, że nie odczuje tego, że Marco jest daleko od nas.
I dzisiaj kończyła roczek. Dokładnie rok temu w nocy przyszła na świat, rok temu uświadomiłam sobie, że miłość to najpiękniejsze uczucie na świecie i najbardziej potężne. Byłam najszczęśliwszą mamą, szczęśliwszą niż mogłam sobie wyobrazić. Macierzyństwo było trudne, bardzo wymagające i szalenie odpowiedzialne. Bałam się, że nie podołam, że byłam za młoda. Ale to wszystko ustępowało. Trochę jak było z ciążą. Bałam się każdego następnego dnia ciąży, ale to się po prostu działo. Tak też było teraz. Wszystko nam jednak jakoś wychodziło, byłyśmy obie szczęśliwe i układało się naprawdę dobrze. Dogadywałyśmy się i stanowiłyśmy zgraną drużynę. Każdy jej uśmiech dodawał mi siłę, dla niej kończyłam dyplom, dla niej nigdy nie zwątpiłam w to, że dam radę. I dawałam.
Nie pracowałam, nie chciałam stracić ani chwili z jej życia, nie chciałam stracić momentu pierwszych słów, czy pierwszych kroków. To był właśnie plus posiadania pieniędzy. Będę musiała za to też podziękować Marco.
Marisa tak szybko rosła. Ostatni rok zwłaszcza pokazał, że z trzykilowej laleczki stała się ponad dwukrotnie cięższą już małą panienką.
Czasem zupełnie nie wiedziałam jak mam postawić na swoim. Kiedy widziałam, że coś chciała i zawsze patrzyła swoim, a właściwie spojrzeniem Marco, to zupełnie topiło mi się serce i robiłam, co chciała. Łudziłam się, że to dopracuję i kiedyś już mnie to w ogóle nie poruszy. Mój rozum na takie nadzieje prychał i śmiał się pod nosem.
Na urodziny przychodzą do nas Ella i Henry z dzieciakami. Nate będzie miał swoje oficjalne przyjęcie jutro, dzisiaj mama Elli miała badania, a jej brat jej towarzyszył. Nie chcieli zabierać dzieci do szpitala, więc ja zaprosiłam ich do nas, żeby uczcili urodziny Nate’a i Marisy i na chwilę nie zamartwiali się problemami starszej pani.
Razem z Ullą wymyśliłyśmy danie dla dzieci, ryżowa papka ze zmiksowanymi warzywami. Mała miała dopiero dwa ząbki, które nie do końca jej udogodniły jedzenie. A co się obie namęczyłyśmy z ząbkowaniem to nasze. Nieprzespane noce jak przy noworodku. A to przecież jeszcze nie był koniec.

-Jestem! –usłyszałam wołanie z przedpokoju. Uśmiechnęłam się, jego głos zawiastował dobrą informację. Obierałam dalej cukinię, ale zżerała mnie od środka ciekawość, czy naprawdę załatwił truskawkowy tort ze świeżych truskawek w środku zimy. I tort jagodowy dla Nate’a.
-Zaskocz mnie –uśmiechnęłam się, obserwując go uważnie. Oczy mu się zaświeciły, kiedy postawił przede mną dużą siatkę z cukierni.
-Zawsze, skarbie –zaśmiał się i po kolei zaczął wyjmować ciasta. Były dokładnie takie, jak sobie wymarzyłam. Podeszłam do piłkarza i spojrzałam na oba torty. Jeden z pięknym, czekoladowym napisem „Marisa Jocelyn”, drugi „Nathaniel Arthur”. Oba też miały cukrową figurkę z jedynką. Dla Isy tort miał pełno kwiatuszków zrobionych z opłatka, dla Nate’a były to samoloty. Uwielbiał je, to była jego ulubiona bajka, nawet miał pozytywkę nad łóżeczkiem w samoloty. Myślę, że uda nam się ich zaskoczyć tymi tortami w podobny sposób, jak zrobił to Can.
Z wymalowanym uśmiechem na twarzy musnęłam usta piłkarza.
-Jesteś wspaniały.
-Dlatego ze mną jesteś –roześmiał się i pocałował mnie, tym razem trochę dłużej. Przerwałam pierwsza pocałunek, trochę jednak było mi głupio tak okazywać sobie czułości przed Ullą.
-Nie grab sobie. Wystawisz torty na balkon? Śnieg niech się na coś przyda.
-Kiedyś słyszałem, że to do lepienia bałwana.
-Źle słyszałeś –wzruszyłam ramionami i z uśmiechem wróciłam do swojej cukinii. 

Ulla uśmiechnęła się i przerzuciła warzywa do garnka. Pieczeń już dochodziła w piekarniku. Cały czas miałam na wierzchu telefon, w razie gdyby zatrzymały naszych gości jakieś korki. Emre wrócił i oczywiście przypałętał się do kuchni. Położył dłonie na mojej talii i zerknął na blat przez ramię.
-Pomóc ci w czymś?
-Pytasz, czy możesz iść do Mari? –zaśmiałam się. Moją córkę uwielbiali wszyscy. –Jak przyjdą to mi za to pomożesz.
-Masz jak w banku –uśmiechnął się i pocałował mnie w policzek.


Pół godziny później odwiedzili nas goście. Emre jak obiecał, od razu przyjął ich w drzwiach i pomógł się rozebrać. Henry trzymał na rękach swojego synka, który uśmiechał się szeroko do mnie.

-Witam małego solenizanta –uśmiechnęłam się i złapałam go za rączkę.
-Boże, wierzysz, że to rok? –powiedziała wzruszona Ella. Przytuliła mnie mocno i nie chciała mnie puścić. Nasi panowie darowali sobie te czułości i przeszli we trójkę do salonu, gdzie wszystko dopinała na ostatni guzik babcia Ulla.
-A my nadal piękne i młode –zaśmiałam się i raz jeszcze przytuliłam przyjaciółkę.
Koło El stała moja ulubienica Louise.
-I jak tam?
-Dobrze! Zobacz! –uśmiechnęła się szeroko i podała kule swojej rodzicielce. Stanęła na własnych nogach, a potem zrobiła pewnie cztery kroki. Później zaczęła się chwiać. Od razu złapałam ją za ramiona, żeby się nie przewróciła.
-Ale cudowna niespodzianka! Mówiłam ci, że ci się wreszcie uda! –przytuliłam ją i pogłaskałam po głowie. –Zdolniacha z ciebie.
-Ćwiczyłam z tatą –zaśmiała się i mocno się do mnie przytuliła. –To prezent na urodziny.
-Najwspanialszy prezent dzisiaj jaki dostałam, chociaż to nie moje urodziny. Mari na ciebie czeka w pokoju. Pójdziemy do niej?
-Tak! –ucieszyła się i sięgnęła po kule do wzruszonej Elli.
-Nie, nie. Łapiesz mnie pod rękę i idziemy.

Lou była moją drugą dumą. Bardzo się zżyłyśmy i zawsze przy rehabilitacji spędzałyśmy fantastyczny czas ze sobą. Nie miało dla mnie znaczenia, że w jakimś stopniu jest sparaliżowana, czy też opóźniona w rozwoju. Była normalną, pełną radości i optymizmu dziewczynką, która wierzyła, że jest księżniczką i przyjedzie po nią niedługo książę na białym rumaku i zabierze ją do zamku. Ella miała rację, mówiąc tak o niej w szpitalu. Dziwiłam się wtedy, ale teraz sama bym właśnie tak o niej powiedziała. Przy okazji była bardzo wrażliwa, czuła i delikatna. Opiekowała się swoim bratem, opowiadała mu wymyślane na poczekaniu historie, Marisa też zaskarbiła sobie jej sympatię. Louisa cieszyła się zawsze na wspólną zabawę, bo jak sama twierdzi, brat jest za mały na pluszowe lalki i misie.
Spędziliśmy w dziewięć osób wspaniały czas razem. Jak przypuszczaliśmy z Emre, niespodzianka się udała. Nate był zachwycony własnym tortem i fontannami z zimnym ogniem. Podobnie Marisa. To było niesamowite, kiedy trzymałam ją na rękach i razem dmuchałyśmy ogień na świeczce przypominającej numer jeden. Rok z tym skarbem…Najcudowniejszy czas, nie oddałabym go za żadne skarby. 

Mari dostała przepiękne prezenty. Wiedziałam, wszyscy goście również, że pobawi się, a potem rzuci w kąt. Ale chwile jej ekscytacji i szczęścia były tego warte. Emre stwierdził, że warto byłoby zabrać zabawki, którymi się przestawała bawić i dać je jej za jakiś czas. Może uda się nabrać i zacznie się nimi bawić jak nowymi. Chociaż ja też powoli byłam uzależniona od kupowania zabawek. Nigdy nie lubiłam zakupów, ale ubranka dziecięce i zabawki mogłabym kupować w nieskończoność. Różne klocki, interaktywne. Teraz dostała od Kloppów prześliczną kuchnię dla dzieci. Może jeszcze była na nią za mała, ale byłam pewna, że jak Jürgen się uprze, to i nauczy Mari tam gotowania. Od Elli i Henry’ego dostała interaktywnego kotka. Śmiałyśmy się, bo my z Emre kupiliśmy dla Nate’a też na urodziny pieska tej samej marki.
Pooglądaliśmy wszyscy zdjęcia na telewizorze, zarówno moje i Marisy jak i Nate’a. Oczywiście musiałyśmy się z Ellą popłakać, bo na tych zdjęciach jeszcze dokładniej było widać jak nasze pociechy szybko rosną. Rozpoczęło wszystko nasze wspólne zdjęcie ze szpitala, kiedy trzymałyśmy takie maluteńkie zawiniątka, a kończyły rodzinne zdjęcia, kiedy dzieci już chodziły, wdrapywały się na brzuch, czy w przypadku Isy, kleiły się do nogi mamy.

Spędziliśmy naprawdę wspaniały dzień razem. Zamykając drzwi za Jürgenem i Ullą odetchnęłam z ulgą. Emre przygotowywał kąpiel w wannie dla małej jubilatki, mnie przyszło ją oderwać od zabawek, złapać i nakłonić do kąpieli. Armia gumowych kaczuszek, rybek, papierowych stateczków czekała.
Byłam wdzięczna, że miałam tylu fantastycznych ludzi koło siebie. Byliśmy rodziną. Nie łączyły nas więzy krwi, jednak to nie było nikomu z nas potrzebne. Wspieraliśmy się, razem śmialiśmy, płakaliśmy, nie raz pomagaliśmy sobie. To było piękne.


-Król wydał specjalny bal z okazji królewskich zaręczyn. Kopciuszek zaprosiła na ten bal wszystkie uczynne myszki z lasu, ptaszki, które zawsze z nią śpiewały. Zła macocha ze swoimi córkami zostały wygnane z królestwa, a Kopciuszek z księciem żyli długo i szczęśliwie.
Dokończyłam historię i spojrzałam na nią. Była taka piękna. Przeczesałam delikatnie dłonią po jej mięciutkich, blond loczkach i ucałowałam ją w główkę. Mruknęła coś w niezadowoleniu i nieświadomie przeciągnęła się, odpychając moją rękę swoją. Utuliła mocno misia i zasnęła. Po cichu wyszłam z jej pokoju. Emre wkładał wszystko do zmywarki.

-Dziękuję, nie musiałeś, ogarnęłabym to.
-Godzinę snułaś swoje opowieści, więc stwierdziłem, że się zmobilizuję, bo będziesz zmęczona. Napijesz się wina?
-Dziękuję skarbie, ale jak dobrze wyczułeś, jestem padnięta. Jak chcesz, możesz się położyć do mnie. Nie będziesz wracał po nocy do domu.
-Nie będę się sprzeczał z piękną panią. Chodź tu –uśmiechnął się i przyciągnął do siebie. –A mi życzenia kto złoży?
-Za pół godziny –stwierdziłam, spoglądając na zegarek w kuchni. Mój chłopak wykorzystał ten moment, żeby zacząć składać pocałunki na mojej szyi.
-Zaśniesz do tego czasu.
-Rano, nie zapomnę o twoich urodzinach –obiecałam i na dowód, złożyłam delikatny pocałunek na jego ustach. –Obiecuję.
-Trzymam cię za słowo. Chyba, że nie pozwolę ci zasnąć przez te pół godziny i wtedy będziesz mogła być pierwsza.
-Ale sobie wymyśliłeś! –parsknęłam. –Idę wziąć prysznic i się przebrać.


To było straszne dziwne uczucie, kiedy kładł się koło mnie w łóżku. Nigdy nie pozwoliłam na nic więcej niż pocałunki, cieszyłam się, że to szanował. I cieszyłam się, że nie mówił nic o tym, że nie zdjęłam swojej obrączki.
Z Emre było dobrze. Był fantastycznym facetem, opiekował się Marisą, jakby była jego córką. Zgodził się ze mną, że najlepiej będzie, kiedy zostanie uznany za wujka. Mari miała już ojca. Opiekował się jednak mną, był bardzo troskliwy. Nie chciał mnie pospieszać. 
Kiedy moja córka zostawała u dziadków, często wychodziliśmy na randki do kina. Z Marco nie chodziliśmy do kina, chyba tego nie lubiłam. Teraz tylko chciałam chodzić do kina. Wciąż bałam się pokazywać publicznie, zwłaszcza z Emre. To nic nie miało do niego, poza tym, że był rozpoznawalny. Ostatnio strasznie zawiodłam się na czasopismach. A właściwie pękło mi przez nie serce.

Obudziłam się w środku nocy. Leżałam plecami odwrócona do Cana. Spojrzałam od razu na elektryczną nianię, ale Mari spała spokojnie. Wzięłam szlafrok z fotela obok łóżka i otuliłam się nim mocno. Założyłam moje ulubione kapcie i poczłapałam do salonu. Nalałam sobie szklankę wody i usiadłam na kanapie. W stoliku do kawy była szufladka. Zawartość tej szufladki prawdopodobnie spędzała mi sen z powiek.
Wyjęłam teczkę i otworzyłam ją. Było w niej kilka gazet, kilka artykułów…Tych rzeczy nie chciałam widzieć. Tą teczkę musiałam jak najszybciej wyrzucić, moja córka nie mogła tego zobaczyć, nigdy w życiu. Nie chciałam, żeby sprawiło jej to bólu tyle, co mnie...

Był akurat ciepły początek sierpnia. Słońce świeciło, Marisa była wniebowzięta podczas takich dni. Kupiłam jej malutki basenik dla dzieci, żeby mogła pluskać się w nim na balkonie pod parasolem. Miałam ogromne wsparcie Kloppów. Nadchodziła moja data, kiedy miałam lecieć do Dortmundu. Kupiłam bilety z ogromnym wyprzedzeniem, tylko dlatego, żeby były dobrą motywacją, żeby nie rezygnować.
To był dzień przed wylotem. Coś mnie podkusiło, żeby wejść na moje konto Instagrama jako fanka BVB. Potem poszłam do sklepu z niemieckimi produktami, w tym prasą. Mój mąż był na okładce jednego z pism. I internet i gazety dostarczyły tego samego załamania i.. Byłam załamana, zraniona i przybita. Wiedziałam, że to się kiedyś stanie, ale nie w ten sposób.
Wszystkie zdjęcia przedstawiały różne ujęcia Marco w klubie. Nie znałam tego miejsca, podobno był w Kolonii. Po jego wzroku i nawet samym sposobie siedzenia, wyrazie twarzy widziałam, że jest kompletnie pijany. Może to by nie aż tak bolało, jednak na jego kolanach siedziała jakaś laska. On obejmował ją jedną dłonią, drugą trzymał na policzku kolejnej, która siedziała koło niego i całowała jego szyję. Co z tego, że miał na palcu obrączkę? To świadczyło tylko o nim. Brak szacunku.. Już nie tylko do mnie, ale i samego siebie.
Tylko to, a może nawet aż to sprawiło, że zwróciłam bilety do Dortmundu. Rozpłakałam się jak dziecko, bo nie znałam takiego Marco. Bo moje serce się rozpadło. A na pewno nie pozwoliłabym, żeby był ojcem mojego dziecka. Tylko i wyłącznie mojego. Chciałam jej dobra ponad wszystko, dlatego też Marco się nie dowiedział. Mari, mimo że była malutka i nie rozumiała wszystkich dorosłych spraw, miała obraz Marco jako jej wspaniałego, dobrego człowieka, który uratował mamę jak Książę na białym koniu Kopciuszka. Nie chciałam, żeby to się zmieniło. W głębi serca miałam nadzieję, że to się zmieni. Że Marco, którego zostawiałam, nadal istniał.
Wtedy też postanowiłam, że za jakiś czas dam szansę Emre. Może tak samo całowałam się z innym, mając nadzieję, że to coś innego, że on postapił gorzej. I może wykazałam się takim samym brakiem szacunku co Marco i nosiłam obrączkę.. Nie mogłam tego usprawiedliwić. Takich rzeczy po prostu nie mogłam usprawiedliwić.


Schowałam teczkę na miejsce, dopiłam wodę. Zasnęłam w salonie  na kanapie, nie chciałam wracać do Emre. Wzięłam jedynie ciepły koc i to mi w zupełności wystarczyło. Starałam się nie myśleć, co by się stało, gdybym nie zwróciła biletów, albo gdyby Marco nie upił się w klubie z jakimiś łatwymi panienkami. Współczułam mu sensacji, a zarazem byłam gotowa wydrapać mu oczy, a potem go pocałować. Może to dziwne, ale nadal darzyłam Marco dużo silniejszymi uczuciami niż Emre. Wydawało mi się, że brunet był dla mnie nadal przyjacielem i tylko przyjacielem. Byłam z nim z wdzięczności, z pragmatyzmu, z wygody. Może to trochę samolubne, jednak on był szczęśliwy, będąc ze mną. Byłam mu winna… Miałam nadzieję, że po prostu to uczucie przyjdzie później. Tak jak było z Marco.
Tak nie było z Marco. Sama siebie okłamywałam. Dlaczego kiedy go nienawidziłam nawet we snach o nim fantazjowałam? Dlaczego, kiedy postanowił mnie uwolnić z obowiązku ślubu poszłam za nim i na złość chciałam go zobaczyć i go pocałować? Dlaczego w ogóle zgodziłam się na ślub? Nie byłam dziewczyną lecącą na kasę, popularność. Mogło obyć się i bez tego. Może się nim zauroczyłam, później zakochałam..kochałam..


***


Urodziny Emre były trochę zalatane. O dwudziestej miał mecz, na który chciał mnie koniecznie zabrać. Sam ustalił, że przyjdzie Ulla, żeby zaopiekować się wnuczką. Mnie odrobinę coś rozkładało, ale już mu obiecałam, podobno zależy od tego meczu, czy zakwalifikują się do Ligi Mistrzów. Trzymałam mocno kciuki. Impreza zaplanowana była w ogóle na weekend. Can wszystko sam zorganizował, ja mogłam się skupić na dziecku. Stwierdził, że moja obecność wszystko mu wynagrodzi.
Cały dzień spędziliśmy normalnie, rodzinnie, jak każdy inny. Piłkarz cały czas nalegał, żebyśmy się do niego przeprowadziły. Miał u siebie łóżeczko dla Marisy, jego apartament był znacznie większy, z ładnym widokiem.. Ale lubiłam moje małe mieszkanko, różowe, klimatyczne. Miałam do niego ogromy sentyment, Mari tutaj stawiała pierwsze kroki, wypowiadała pierwsze słowa.. Także wprowadzenie się do Emre sprawiłby, że nasz związek stałby się bardziej poważny, dojrzały.. A może tego właśnie potrzebowałam?

Patrzyłam na bawiącą się śliczną, małą dziewczynkę o blond włosach. Póki co, cieszyła się z nowych zabawek, które dostała na urodziny. Jeszcze nie do końca złapała cel w budowaniu wierzy. Do jej zbudowania była jeszcze daleka droga, na razie rozrzucała klocki albo uderzała nimi o siebie, śmiejąc się głośno. Odwróciła się do mnie i spojrzała na mnie przenikliwie swoimi zielono-niebieskimi oczami. Nie miała ich po mnie. Ale miała najpiękniejsze oczy na świecie.

-Mama! –zawołała, robiąc minę nie znoszącą sprzeciwu.
-Idę kochanie –uśmiechnęłam się i odłożyłam na bok laptopa. Nauka w domu będąc samą z dzieckiem była niemożliwa. –Zbudujemy zamek dla twojej lalki? 

Blondyneczka pokiwała głową i podała mi jeden klocek. I tak przez następną godzinę budowałam wieżę, gadałam jako jej pluszowa lalka i zbierałam rozsypane klocki z podłogi, kiedy Mari chciała bawić się w piłkarza i burzyła wieżę swoją maleńką stópką. Nie umiałam się gniewać. Uczyłam się przy niej stanowczości, stawiania na swoim.. Ale to wciąż było uczenie się. Do nauczenia się było mi jeszcze daleko. Coś na zasadzie Mari i nocnika.
Starałam się być najlepszą mamą, dać jej wszystko co najlepsze i starać się ze wszystkich sił, żeby było jeszcze lepiej, żeby dobrze się rozwijała, była szczęśliwa, beztroska, otoczona miłością. Żeby nie odczuła braku Marco i mojego złego nastawienia do niego, odkąd zobaczyłam, co się u niego tak naprawdę działo. Wiedziałam, że teraz nigdy bym mu nie powierzyła opieki nad dzieckiem. Czy by spoważniał? Tego nie wiedziałam. Było to typowe pół na pół. Z jednak większym prawdopodobieństwem tego gorszego pół.

Przyszła do nas w odwiedziny babcia Ulla. Miała przyjść o wiele później, ale chyba wzięła do siebie moje wczorajsze westchnienie o pustoszejącej lodówce. Przyniosła mi cale dwie wielkie siaty zakupów. Świeże warzywa, owoce, ulubione słoiczki Marisy, jogurty.
-Jesteś wielka, dziękuję. Ile ci jestem winna?
-Nic, daj spokój. Jak tam ma się nasza roczna dama? –uśmiechnęła się, bagatelizując mój dyskomfort. Musiałam się przyzwyczaić.
-Bababa! –mała pisnęła wesoło i dostała tyle energii, że w kilka sekund przemierzyła cały salon.
-Ostrożnie! Dzień dobry! Dzisiaj zostaniemy razem na caaały wieczór. Poczytamy razem książki?
-Tak! –potwierdziła z ekscytacją i wyciągnęła rączki, żeby ją podnieść.
-Przyniosłam dzisiaj nową, o krówce Tosi. Wiesz jak robi krówka?
Mari zaczęła udawać muczenie krowy, a potem znów zachichotała i zaczęła uderzać dłońmi w policzki żony trenera.
Z pozoru tak banalna, nic nie znacząca sytuacja przypomniała mi sytuację, kiedy z Marco byliśmy świadkami narodzin małej krowy. W drodze zepsuł się nam samochód, spaliśmy na sianie cali zziębnięci, wtuleni w siebie. Powiedziałam mu wtedy naprawdę sporo o sobie, o swojej przeszłości. A on się niczym nie wystraszył i powiedział, że o każdej porze dnia i nocy mogę do niego przyjść i się przytulić i pocałować.. 

-Przepraszam na chwilę. Mama zaraz do was przyjdzie –szepnęłam i poszłam do sypialni, żeby się uspokoić.
Czy teraz potrzebowałam się do niego przytulić? Tak. Pocałować? Oj, tak. Zdecydowanie tak. Czułam się jak narkoman na głodzie, chociaż nie wiedziałam tak do końca na czym to polegało. Potrzebowałam go, jego spojrzenia, ciała, dotyku. I to mnie też przerażało. Bo byłam z Emre. On teraz był w moim życiu, spotykaliśmy się już dosyć długo, chodziliśmy na randki. Pokazał mi, że muszę żyć teraźniejszością i cieszyć się nią. Nie pytał nigdy o moją przeszłość, nie zależało mu na niej i to wszystko było piękne. Dawało mi nadzieję, nową szansę na nowe życie, nową przyszłość.
I chociaż chciałam, chociaż bym krzyczała ze wściekłości nie umiałam się oderwać. Całe życie przeklinałam okres dzieciństwa, chciałam go zapomnieć. Okres, który spędziłam z Marco był gorszy. Bo jedocześnie chciałam go zapomnieć, z drugiej nie zapomnieć ani jednej sekundy tego czasu. To było najtrudniejsze. No i była jeszcze Marisa. Zasługiwała na cudownego, kochającego tatę, który poświęci dla niej wszystko. Tylko czy Marco nim właśnie powinien zostać?


„Kochanie, bilety położyłem na twojej szafce nocnej. Będę cię szukał na stadionie, zejdź potem do nas do szatni, mam dla ciebie niespodziankę;) Nie martw się o Mari, wiem, że i tak będziesz, więc piszę tak po prostu.. Już tęsknię i czekam na ciebie.”


Uśmiechnąłem się i zablokowałam telefon. Potrzebowałam dlatego mojej córki. Ona była moim wszystkim. Nie dałabym rady bez niej. Skomplikowała wszystko a jednocześnie sprawiło, że wszystko stało się proste i takie piękne.. Zupełnie jak jej tata. Idealnie jak jej tata. Była też idealna jak jej tata..kiedy byliśmy razem. Cofnęłabym czas, z drugiej strony za żadne skarby.
Weszłam do salonu, gdzie mała bawiła się ze swoją przybraną babcią. Odwróciła głowę i się do mnie uśmiechnęła. Kiwała się z boku na bok jak kaczka. To był jej taniec do ulubionej piosenki dla dzieci. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz słuchałam normalnego radia. Wzięłam ją na ręce i przytuliłam najmocniej jak mogłam, ale też tak, żeby nie zrobić jej krzywdy. Ucałowałam jej główkę trzy razy, później jej czoło.
-Kocham cię, skarbie. Mama bardzo cię kocha i zawsze będzie przy tobie.
-Mama! –odpowiedziała i wtuliła się w moją szyję.
-Och promyczku. Jesteś cudowną dziewczynką. Najwspanialszą na świecie. Moim największym szczęściem. Wiesz o tym prawda?
Ucałowałam ją w policzek, a ona zaśmiała się na cały głos. Może jeszcze nie rozumiała do końca całego sensu moich słów.. A może coś jednak rozumiała. Ale na pewno czuła. Ja czułam także jej miłość, przywiązanie i oddanie.
-Wszystko dobrze? –zapytała Ulla, kładąc dłoń na moim ramieniu.
-W najlepszym porządku. Zrobimy obiad? Potem będę się musiała zebrać na stadion.
-Pewnie.


***


W końcu była pora na wyruszenie w drogę na stadion. Było naprawdę zimno, śnieg leżał od tygodnia i nie chciał stopnieć. Ubrałam się w najcieplejszy płaszcz i ucałowałam moją córkę na pożegnanie. Strasznie nie lubiłam zostawiać jej samej, ale była pod najlepszą opieką.
Moim starym, używanym Oplem z trudem dotarłam na stadion. Wyczynem było samo odpalenie silnika, bo przy takich temperaturach trochę zwykł przymarzać. Emre był przeciwny kupowaniu takiego starego samochodu, stwierdził, że stwarzał niebezpieczeństwo nawet stojąc na parkingu. Ja po prostu nie chciałam wydawać pieniędzy Marco. Nie chciałam iść jeszcze do pracy, więc żyłam z tych, co mi przelał niedługo po moim odejściu. Obiecałam sobie, że przy pierwszych odwiedzinach w Niemczech pójdę do banku i je zwrócę. Wtedy też będę musiała podjąć pracę i zacząć rozstawać się z Mari na kilkanaście godzin w tygodniu. Niby to normalne, wszystkie matki tak robiły. Może to po prostu ja byłam z nią tak silnie związana, może przez to, że byłyśmy też same..

Zajęłam miejsce na lewej trybunie. Odnowiłam brązowy kolor włosów, na głowie miałam bordową czapkę robioną na drutach z wielkim pomponem, bordowy szalik okrywał mnie aż do nosa. Jeśli nikt wcześniej mnie nie rozpoznał, to i nie stanie się tak i tym razem. Poza tym, to szaleństwo grać w takich warunkach. W telefonie miałam nastawiony w wyszukiwarce mecz Borussii z Mainz, grali w tym samym czasie. Ustawiłam tak, żeby zawibrował mi w razie gola albo jakiejś kartki. Dzięki temu mogłam się skupić na tyle, na ile mogłam, na meczu Liverpoolu. Wyszedł już trener, chociaż on miał kurtkę. Obie drużyny wyszły w bluzkach z długim rękawem i w rękawiczkach. Chociaż rękawiczki. Nadal uważałam, że to nienormalne.
Emre wszedł dopiero w drugiej połowie. Był jeszcze wtedy bezbramkowy remis. Marco grał od początku meczu i zaliczył już dwie asysty. Za drugim razem gola unieważniono, ale i tak byłam z niego szalenie dumna. Jego forma się znacznie poprawiła. Nie zagłębiałam się w jego życie, bądź co bądź prywatne. Byłam jego żoną wyłącznie na papierze, nie miałam wpływu na to co robi.. Nawet jeśli ja bym to krytykowała, to on był nadal dorosły i wiedział dobrze, co jest dobre a co złe. To był jego wybór, odchodząc od niego, pozbawiłam się kontroli i wpływu na niego. Chociaż chciałam mu pomóc, ale co, jeśli on tak właśnie chciał… Nie mogłam uszczęśliwić od razu wszystkich. Musiałam się skupić na razie na tym, co mam.
A Emre właśnie zaliczył asystę. Schowałam telefon i zaczęłam klaskać, uśmiechając się szeroko. Mój chłopak spojrzał na mnie i puścił mi oko. Odbiegł szybko na drugą stronę boiska. Na szczęście taki gest nie został zbytnio odnotowany. Nigdy nie pokazywaliśmy się razem. Bardzo rzadko ktoś go zahaczał, prosząc o zdjęcie czy autograf. A Liverpool miał więcej niż dwa razy mniejszą powierzchnię. Kibice uwielbiali swój zespół, jednak to nie było to samo co w Dortmundzie. Dla nich to było normalne, twierdzili, że fani byli bardzo przywiązani. Ja jednak wychodziłam z założenia, że kto nie był w Dortmundzie, ten nie mógł się na ten temat wypowiadać.
Tottenham przegrał z Liverpoolem 0-1. Klopp był zadowolony ze zwycięstwa. Pogratulował strzelonej bramki Mohamedowi,  podziękował kibicom. Poczekałam aż obie drużyny zejdą z boiska i wtedy sama zaczęłam wycofywać się z obiektu razem z rozradowanymi kibicami. Ochrona mnie od razu przepuściła, nie musiała nic mówić. Wszyscy już schodzili się do swoich szatni, jeszcze Robertson wymieniał się koszulkami z Daviese’em. Weszłam do szatni, było głośno. Puścili muzykę i cieszyli się jak dzieci. Klopp stał z boku z założonymi rękoma. Nie cieszył się już jak na boisku. Był…zamyślony. Uśmiechnęłam się do niego, on odpowiedział delikatnym uśmiechem i odwrócił wzrok. Na początku pomyślałam, że to może mieć coś wspólnego z Marco. Jednak chwilę później sama się przekonałam o co chodzi. 

Emre uciszył kolegów, muzyka zmieniła się na przyjemną, jazzową. Szatyn poprawił nałożoną na piłkarski trykot czarną marynarkę, która doskonale pasowała do jego oczu. Podkreślała jeszcze bardziej jego egzotyczną urodę. 

-Muszę coś powiedzieć –zaczął i podszedł do mnie. Uśmiechnęłam się i złapałam jego dłoń. –Dzisiaj są moje urodziny i nigdy nie wyobrażałem sobie, że będzie mi dane je spędzić z piękną kobietą i cudowną, małą dziewczynką. To najlepsza opcja spędzania urodzin. Kochanie, wiem, że nie masz dla mnie prezentu, ja ci zabroniłem też jakiegokolwiek robić. Miałaś rację, mam wszystko, co potrzebuję. Ale jest jeszcze coś. Cofam to, co mówiłem o prezencie. Jeśli chciałabyś dać mi najlepszy prezent jaki sobie wymarzyłem…

Emre przerwał i ukląkł na jedno kolano. Moje serce zaczęło walić w szaleńczym tempie. To się nie działo.. Działo? Uszczypnęłam się w ramie tak, żeby nikt nie widział. To nie sen. Wszyscy piłkarze zaczęli wiwatować i gwizdać. 

-Moim marzeniem byłaby twoja zgoda na to, żebym mógł nazywać cię swoją żoną, panią Can, żebym mógł być w każdej sekundzie życia twojego i Marisy, żebyśmy wspólnie, we trójkę założyli piękny, szczęśliwy dom. Tak więc Rosie, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?

O mój Boże. On naprawdę o to zapytał. Byliśmy tylko niecałe pół roku parą, fakt, że przyjaźniliśmy się wcześniej ale.. Ale… Dobra, wzięłam z Marco ślub praktycznie po trzech dniach znajomości, o ile powierzchowne informacje zaliczały się wtedy do wiadomości. Mieliśmy jakiś staż z Emre. Było nam dobrze, byliśmy szczęśliwi, on uwielbiał Mari, ona jego.. Chciał nam dać dom. Prawdziwy dom. Zastanawiałam się, jak odciąć się od przeszłości? Pozbyć się wątpliwości, przestać myśleć jak i czy się odciąć. Teraz miałam szansę. Zostać żoną wspaniałego, ciepłego, dobrego mężczyzny, który był w stanie pokochać moją córkę jak swoją własną, dać nam dom, opiekę bezpieczeństwo… Wstrzymałam oddech i spojrzałam na jego mieniące się oczy. Loris gwizdnął gdzieś ze środka tłumu zebranego koło nas i krzyknął „Say I do!”. Nigdy nie chciałam, żeby moje zaręczyny były przy świadkach, wyobrażałam sobie je raczej jako moment bardzo osobisty, intymny.. Ale ten też był uroczy. Był nowy, był nasz. Czas było iść w przyszłość. Uśmiechnęłam się w końcu i pokiwałam głową.

-Tak, zostanę twoją żoną.








~~~
Dzień (oby nadal) dobry!! Takie aktywności jak pod poprzednim rozdziałem to ja kocham , jesteście niesamowite💗 Oby tak więcej i częściej!!!💕 Może coś o powyższym?
Dla przypomnienia -> Emre, nie Sremre!😂😂😂❤ BVB wraca, wracają skoki.. Czego chcieć więcej? Weny może trochę, bo mam pomysły ale w słowa nie umiem ubrać, albo jakieś luki rozdziałowe się pojawiają i nie wiem o czym pisać..
Teraz tylko trzy dni do soboty i kolejnego rozdziału.. 🙈 Stare dobre czasy, kiedy tak było cały czerwiec, o ile dobrze pamiętam, przy pierwszym opowiadaniu..Ehh... Jaka jestem już stara, wena i tempo pisania już nie te..😂
Koniec narzekania... No dobra, jeszcze możecie wy w komentarzach, ale znajdźmy pozytywne strony..Zawsze jakieś są...prawda? ^^Czekam na nie!
A więc do soboty!!💛
Ps.Czy Was też tak wzruszyły te zdjęcia z ostatniego meczu? Magia Kloppa.. No i wygrany mecz. Z jednej strony jestem dumna jeśli chodzi o BVB, z drugiej obstawiałam remis, tak przez sympatię do Jurgena haha😂💛

10 komentarzy:

  1. WIEDZIAŁAM O TYM, A I TAK JESTEM MEGA ZŁA. CO ON SOBIE MYŚLI????????
    Sama Rose przyznała, ze jest z nim dla pewnej stabilizacji i dla swojej korzyści, by oderwać się od Marco, wiec jeszcze to zniose. Jednak jeśli dojdzie do ślubu, to wyjdę na autostradę z wielkim napisem „Gdańsk” i wtedy inaczej pogadamy, bo jednak... niby rozmawiałyśmy na ten temat, ale wiesz ;)
    Isa rośnie jak na drożdżach, mam wrażenie jakby urodziła się jeszcze dwa tygodnie temu... ;D no mała kradnie serca wszystkich, już chce zobaczyć jak robi to samo z tatusiem ;)
    ogólnie skoro w sobotę było 90 procent hejtu na Sremre to teraz powinno był 100 zważywszy na to co odwalił, ale będę łaskawa, bo to narzeczeństwo nie ma prawa na jakąkolwiek przyszłość i ty BARDZO DOBRZE o tym WIESZ.
    odnosząc się tez do twojego komentarza u mnie...
    TO TY ODDAJ TROCHĘ TALENTU, BO MOJE WYPOCINY KOŁO TWOICH NAWET NIE STOJĄ MOJA DROGA ;)))))
    a tak ogólnie, to kocham autorkę i wiem, ze jest team Marco jak my wszyscy, tylko moi drodzy udaje!
    czekam na sobotę, buźka!

    OdpowiedzUsuń
  2. ... - girlwithaball.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję kochana!!😂😂❤️❤️❤️❤️

      Usuń
    2. czemu ja tego tak ładnie nie ujęłam

      Usuń
    3. Jaaa piernicze. Już dłużej nie mogę.Po pierwsze ROSE. TY... JAK ONA MA CZELNOSC OCENIAC MARCO, NA PODSTAWIE GAZET SAMA POSTĘPUJĄC JAK ZA PRZEPROSZENIEM SUKA. TAK. PO PROSTU... SZKODA MI MARCO. I SZKODA MI SREMRE BO ZAKOCHAĆ SIĘ W TAKIEJ EGOISTCE TO PRĘDZEJ CZY PÓŹNIEJ JEST TRAGICZNE W SKUTKACH. WYKORZYSTUJE BIEDAKA I GRA NA JEGO UCZUCIACH... NO NIE MOGĘ. KOLEJNY RAZ CZYTAM TEN ROZDZIAL NO ALE TYM RAZEM NIE WYTRZYMAŁAM. Po drugie "Była otaczana tak wielką miłością, że miałam nadzieję, że nie odczuje tego, że Marco jest daleko od nas." A ty słoneczko nie odczuwasz braku swojej mamy... To samo robisz swojemu dziecku. Po trzecie "Nie pracowałam, nie chciałam stracić ani chwili z jej życia, nie chciałam stracić momentu pierwszych słów, czy pierwszych kroków." komuś tą szansę odebrałas. I jak wyżej ". Rok z tym skarbem…Najcudowniejszy czas, nie oddałabym go za żadne skarby." może i farbowania ale widać blond koloru nie da się oszukać i blondynka zawsze zostanie blondynka. A Rose powoli staje się typowo stereotypowa blondi z kawałów. Po któreś tam "Mój chłopak wykorzystał ten moment, żeby zacząć składać pocałunki na mojej szyi." Mam odruch wymioty. I znowu " I może wykazałam się takim samym brakiem szacunku co Marco i nosiłam obrączkę.. Nie mogłam tego usprawiedliwić. Takich rzeczy po prostu nie mogłam usprawiedliwić" Słuchaj... Ja sto razy bardziej nie mogę usprawiedliwić twojego zachowania. " A na pewno nie pozwoliłabym, żeby był ojcem mojego dziecka. Tylko i wyłącznie mojego. Chciałam jej dobra ponad wszystko, dlatego też Marco się nie dowiedział." no śmiech na sali. Hipokryrka. I ten ostatni akapit którego nawet nie zacytuję. Żygam, obrzydliwe jest to co robi. Hipokryrka. Byle jej było wygodnie, a to że krzywdzi wszystkich w okolo łącznie z Mari to ma w głębokim powazaniu. Tak łatwo jej oceniać a swoich błędów nie widzi. Obrzydliwe zachowanie. Rozgrzeszenia nie będzie. Girlwithaball.

      P.S: a tobie kochana Euphory ślę dużo weny... Żebyś wiedziała jak to wszystko odkręcić. ❤️❤️❤️❤️❤️❤️

      Usuń
  3. Jejku, odkryłam to opowiadanie niedawno jest świetne. Nie mogę doczekać się następnej części w sobotę. Ale Emre... Masz talent dziewczyno!
    A co do zdjęć to pojawiło się wzruszenie :( Magia Kloppa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo ❤️❤️ Mam nadzieję, że zostaniesz do końca!;) A zdjęcia.. potrzebuję takich więcej🙊 Ściskam i fo następnego w sobotę!!💐

      Usuń
  4. Wiedziałam, że to się stanie, ale miałam nadzieję, że Rosalie powie NIE. No cóż... Że tak tylko przypomnę - MASZ MĘŻA, PANI REUS!!!
    Ugh, nienawidzę tego całego Sremre. Serio. No bo co on sobie w ogóle wyobraża, żeby oświadczać się mężatce, co? Głupek.
    Zaskoczyłaś mnie tym przeskokiem w czasie, ale chyba mi się to podoba. ;)
    Teraz czekam na Dortmund, Pączka, Lamę, Rose w Dortmundzie i AKCJĘ <3

    Luv ya, ale cierpliwość mi się chyba jednak wyczerpuje. ;p

    PS Na wenę podobno dobrze wpływa kąpiel radonowa - wiesz, gdzie tego szukać ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. NIENIENIENIENIENIENIE.
    Dziękuję za uwagę.

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do komentowania!❤️ To bardzo motywuje do pisania kolejnych rozdziałów!