sobota, 7 lipca 2018

Pięćdziesiąt


Trzeciego stycznia stawiłam się do szpitala. Emre przez ten cały czas nie spuszczał mnie z oczu. Jego rodzina przyjechała w czasie świąt, aczkolwiek nie zdziwili się widząc mnie z wielkim brzuchem, pomieszkującą u Emre. Podobno wiele im o mnie opowiadał. Miałam nadzieję, że nie o wszystkim, co tylko wie. Przyjęli mnie jednak bardzo ciepło niczym swoją włąsną córkę. Jego mama rozpływała się dotykając mojego brzucha, opowiadała, jak to cudownie wspomina okres ciąży i posmutniała, dochodząc do wniosku, że jedno dziecko to za mało. Jej mąż napomknął, że mogą to zmienić. Wyraz twarzy Emre mówił wszystko. Całą czwórką roześmialiśmy się i byliśmy pewni, że spędzimy razem wspaniały czas. Dla mnie było idealnie. To spotkanie akurat przypadło na święta. Chociaż ich nie obchodzili, to samo rodzinne grono zaszczepiło we mnie odrobinę nadziei i wiary. Brunet kupił dla mnie w prezencie pod choinkę…choinkę. Maleńką do postawienia na kuchennym blacie. Cały urok polegał na tym, że jako bombki zawieszone miał różowe kokardki. Były też literki. Nie sprawdzałam, jednak Can przyznał się, że sam je wycinał i tworzą imiona „Rose”, „Emre” i „Emdżej”. Byłam bardzo wzruszona i dobre kilka minut go przytulałam powstrzymując płacz. 

Kiedy już jego rodzice pojechali do hotelu położyłam się grzecznie według zaleceń lekarki do łóżka i zaczęłam myśleć o Dortmundzie. O Ann, Mario, Marco i ich rodzinach. Czy świętują razem, czy są szczęśliwi. Nienawidziłam siebie za to, co musiałam zrobić, chciałam wierzyć, że to miało jakiś sens.. Początkowo miało, teraz zmieniło się przecież wszystko. Jeśli nie Marco, Ann i Mario na pewno by się o nas zatroszczyli.. Z drugiej strony nie chciałam im siedzieć na głowie, zawalając ich życie swoim, uzależniając ich od siebie. Musiałam zacząć na nowo. Musiałam, chociaż tak ciężko było zostawić przeszłość. Żadnej przeszłości nie mogłam się pozbyć, ani bliższej ani dalszej.  Ale też była przyszłość i na nią stawiałam wszystkie karty.

Nie było wieczora, żebym nie gadała z moim maleństwem. Często odpowiadała mi ruchami i kopnięciami. Nie musiałam jej widzieć, żeby czuć, że już się rozumiemy i żeby ona wywołała uśmiech na mojej twarzy. Czekałam, naprawdę czekałam, żeby móc ją już wziąć na ręce.
Przed zaśnięciem zrobiłam coś, czego bym się nie spodziewała. Włożyłam starą kartę do telefonu. Od razu przyszła do mnie cała masa wiadomości. Ann, Mario, obie siostry Marco, Marco, jego rodzice, Lisa… Nie spodziewałam się takiego zasypania. Weszłam jednak tylko w wiadomości od Marco. Było ich najmniej. Prosił, żebym się odezwała i zapewniła, że jestem bezpieczna. Pisał, że tęsknił i że nasze mieszkanie beze mnie było puste. Musiałam oczywiście się rozpłakać. Upuściłam telefon, który zjechał na moją pościel. Kiedy go podniosłam nieopatrznie wcisnęłam połączenie. Moje serce chyba się zatrzymało, oddech stanął.. Zrobiło mi się gorąco ze stresu, szybko rozłączyłam połączenie i próbowałam jak najgłębiej oddychać. Musiałam chronić moją córeczkę. Dostałam od niej za ten stres całą masę kopniaków. Przeprosiłam ją i obiecałam, że już tego nie zrobię. Ona zaczęła kopać jeszcze mocniej. Może chciała, żebym… Nie ma mowy.

Nowy rok przespałam. Strasznie stałam się zmęczona w ostatnim czasie, przesypiałam całe noce i robiłam krótki drzemki za dnia. To podobno normalne, więc się nie przejmowałam. Musiałam zbierać siły, żeby pomóc maluchowi przyjść na świat.
Zaplanowany pobyt w szpitalu nie udał się, bo jak się okazało, mnóstwo innych pań oczekiwało narodzin swoich pociech. Nie było miejsca dla mnie. Musiałabym chyba już rodzić, żeby mnie przyjęli. Dlatego doktor Bailey sprawdziła, czy wszystko było w porządku i odesłała mnie jeszcze do domu. U mnie wszystko było już gotowe. Pokoik był cały umeblowany, biało-granatowy wózek ze ślicznymi kokardkami po bokach stał już w salonie, maxi cosi było zapakowane w bagażniku Emre razem z wyprawką dla dziecka do szpitala. Kocyków miałam ilość niezliczoną. Przecież będę musiała wychodzić z nią na spacery, nawet jeśli będzie zimno i będzie padał śnieg.
Do szpitala trafiłam sześć dni później, dziewiątego stycznia. Emre próbował zawrzeć umowę, żeby „Emdżej” urodziła się dwunastego, wtedy kiedy są jego urodziny. Ja jednak jej to odradzałam. Poza tym, byłam jej mamą, to mnie powinna była się słuchać. 
Piłkarz był gotów zrobić aferę klinice, ponieważ przysługiwała mi prywatna sala, a zostałam zaprowadzona do pokoju dla dwóch osób. Podwójne i potrójne sale było dla tych, co nie byli w klinice prywatnie. Ja jednak ucieszyłam się, że nie będę sama i poprosiłam go, żeby się uspokoił zanim wejdziemy do środka. Był już wieczór, po oddziałach pielęgniarki nosiły kolacje. Idealnie, bo znów byłam głodna. 

Siostra przywiozła mnie do sali na wózku. Na łóżku obok siedziała w piżamie około trzydziesto-paro letnia kobieta. Na stoliczku miała postawiony tablet, przez który rozmawiała z mężem na Skype. Miała trochę zmarszczek na twarzy, jednak były to bardziej zmarszczki mimiczne. Gdy się uśmiechała, miała ogromne dołeczki i zagłębienia w kącikach oczu. Oczy były ciemnobrązowe, zupełnie tak jak włosy, które akurat miała związane w wysokiego kucyka. Mimo upięcia i tak były długie. Być może miała je aż do pasa. Była przykryta kołdrą, jednak jej brzuch wyraźnie się odznaczał. Miałam wrażenie, że mój był mniejszy. Czy to dobrze, czy źle? Widząc nas szybko pożegnała się z mężem i wyłączyła urządzenie.

-Dobry wieczór –przywitałam się z uśmiechem. Pielęgniarka zaczęła obniżać dla mnie łóżko, żebym na nie bez problemu weszła. Zostawiła mnie na wózku. Emre wszedł niepewnie do pokoju i zmierzył go surowym spojrzeniem. Nie był zadowolony, jak będzie sam kiedyś miał dziecko w drodze, to będzie miał więcej do gadania.
-Cześć, jestem Ella –powiedziała i zaczęła się podnosić na łokciu, żeby podać mi rękę. Nim powiedziałam, że nie trzeba, ona już sobie poradziła.
-Miło mi, Rose. To jest Emre –wskazałam na bruneta. Spojrzał na moją współtowarzyszkę i wymusił uśmiech. Och, był naprawdę zirytowany.
-Hej –przywitał się, również ściskając jej rękę. –Rose, tu masz jedzenie –oświadczył i włożył do mojej szafki nocnej całe dwie siatki.
-Powyciągasz?
-Urodzisz już i zaczniesz się sama obsługiwać? –prychnął i roześmiał się. Dla mnie norma. I pielęgniarce i Elli udzielił się nasz humor. Wiedziałam, że dla niego to nie był problem, po prostu był leniwy i uwielbiał się droczyć i mi dowalać na każdym kroku. To, że „za dużo jem” już było klasykiem. Albo, że jem za dużo kapusty w nocy i dlatego takie wzdęcie.

-Dziękuję –uśmiechnęłam się i usiadłam na moim nowym łóżku. Było całkiem wygodne.
-Wyjeżdżam jutro, wracam pojutrze w nocy, więc odwiedzę cię w moje urodziny. Emdżej ma wtedy już z tobą być.
-Oczywiście, oczywiście. Dziękuję, Emre. Jesteś cudowny, wiesz? Nie poradziłabym sobie, gdyby nie ty –wyznałam. Pielęgniarka się ulotniła. Piłkarz przysiadł na łóżku i przytulił mnie do siebie. Na tyle, na ile mój wielki brzuch na to pozwalał. Wzięłam głęboki oddech i skupiłam się na jego uspokajającym głaskaniu moich pleców.
-Jesteś cudowna. Marco miał największy skarb, nie przejmuj się nim. Skup się teraz na Emdżej, zawsze będziesz mogła na mnie liczyć. Jesteś najfajniejszą przyjaciółką jaką miałem.
-Będzie dobrze, prawda? –zapytałam z zawahaniem. On uśmiechnął się szeroko i pogłaskał mój brzuch.
-Nie ma innej opcji. Trzymajcie się, jestem pod telefonem.
-Do zobaczenia -pożegnałam się, całując go w policzek. Uśmiechnęłam się i pomachałam mu, kiedy odchodził do drzwi. Pożegnał się też z Ellą, zapewnił, że za nią też trzyma kciuki.


A więc zostałyśmy same. To dziwna myśl, że jestem w szpitalu, a wyjdę z nim już nie sama. Że już nic nigdy nie będzie takie samo. Będzie piękniejsze.

-Twój mąż? –zapytała z uśmiechem.
-Nie, przyjaciel. Jest cudowny, był przy mnie całą ciążę –uśmiechnęłam się i spojrzałam na moją towarzyszkę. –Gdyby nie on, byłabym kompletnie sama w nieznanym mi mieście.
-To faktycznie, tacy ludzie spadają z nieba –zgodziła się. –Trochę jak z moim Henrym, też mi spadł z nieba. Ja z mężem byliśmy przyjaciółmi od podstawówki, w liceum się nie znosiliśmy, na jednej imprezie żeby zrobić mi na złość pocałował najbardziej pustą laskę w klasie. To był jego pierwszy pocałunek. Wyobrażałam sobie całe życie tą chwilę i nigdy, nigdy w życiu nie widziałam w tych wyobrażeniach tej suki.
-O nie.. –zaśmiałam się i obróciłam na bok, żeby przysłuchać się uważniej historii. Chyba potrzebowała z kimś pogadać, skoro miała rodzić lada chwila, zajęcie myśli czymś innym było zbawieniem. Mnie też się przyda.
-Tego samego wieczora ja też się trochę upiłam. Powiedziałam mu, że go nienawidzę, a on mi wyznał miłość –westchnęła, a w jej oczach mieniły się łzy wzruszenia. –Przespaliśmy się piętro wyżej w sypialni rodziców kumpla, który organizował tą imprezę –parsknęła śmiechem. Hormony, doskonale to rozumiałam. –Od tamtej nocy byliśmy nierozłączni. Przed rozpoczęciem college’u poprosił mnie o rękę. Na trzecim roku się pobraliśmy. Rok później przyszła na świat nasza córka. Teraz ma już sześć lat, a ja będę lada chwila rodzić jej brata.
-O jenki…-westchnęłam. Sama płakałam. Ella roześmiała się jeszcze głośniej, widząc moje łzy. Podała mi chusteczkę, sama też ocierała sobie powieki.
-Życie. Jest cudowne, prawda?
Zawahałam się. Pomyślałam o wszystkim co przeszłam. Śmierć mamy, macocha i ojciec, rozprawa, dom dziecka, ucieczka, śmierć Leo… Z drugiej strony.. Poznanie Marco, Mario, Ann.. Zamieszkanie w Dortmundzie, ślub, poznanie życia, które mi się nie śniło w najpiękniejszych snach, poznanie uczuć, które do tej pory nie istniały, poczucie pierwszych kopniaków mojej małej M.
-Rose?
-Zamyśliłam się, przepraszam –szepnęłam. Pogłaskałam brzuch, mała się nie odzywała, pewnie spała. Platynowa obrączka zalśniła w świetle lampki nocnej. –Może być różne, ale masz rację. Teraz jest piękne. Tutaj jest łazienka?
-Tak, na ścianie naprzeciwko mojego łóżka. Jak potrzebujesz pomocy, to masz z boku przycisk, który wzywa pielęgniarkę.
-Dam sobie radę, dziękuję.

Wzięłam ze swojej torby flanelową, błękitną piżamę w gwiazdki i kosmetyczkę. W łazience był nawet prysznic. Cała była naprawdę duża i przestronna, było pełno barierek, aby można było się złapać. Na podłodze leżała specjalna wykładzina antypoślizgowa. Wszystko przemyślane w najdrobniejszym calu. Skorzystałam z prysznica, przebrałam się w piżamę i założyłam ukochane kapcie, które przywiozłam z Dortmundu. Kupił mi je Mario. To były po prostu króliczki z oczkami i uszkami, a z tyłu miały pomponiaste ogonki. Ella jak tylko je zobaczyła zapytała, gdzie może takie dostać. Później zaczęła szukać, czy na Ebayu nie znajdzie podobnych.


Nie mogłam spać. Zupełnie. Dostałyśmy kolację, bardzo dobrą. Miałyśmy zapewnioną opiekę, pielęgniarka kazała siebie wołać, w razie gdybyśmy czegoś potrzebowały. Ella też nie spała, przekładała się z boku na bok, próbując odnaleźć złoty środek na zaśnięcie. Żadna z nas go nie znalazła. Polubiłam ją, naprawdę wydawała się fantastyczną osobą. Przegadałyśmy całą noc. Opowiedziałam jej całą historię o mnie i Marco. Płakała przy niej co chwila. Pokazałam jej całą galerię naszych zdjęć w telefonie, włącznie z tymi z sesji. Przyznała, że się w nas zakochała. Płakała jeszcze mocniej. Ja z resztą nie byłam lepsza. Dzięki temu odświeżyłam wszystkie piękne chwile, które nam się przydarzyły. Oczyma wyobraźni wracałam do każdego jego oddechu na mojej skórze, dotyku, pocałunku. Tęskniłam.
-Myślałaś, co by było, gdyby on tu teraz był?
-Byłabym nieszczęśliwa –odpowiedziałam, czując, że moje oczy aż pieką.
-Czemu? To najbardziej romantyczna historia jaką w życiu słyszałam. To wszystko co mówiłaś…
-Byłabym nieszczęśliwa, bo on by był nieszczęśliwy. Nie tego chciał w życiu i nie umiałby się odnaleźć. Jeśliby się zmuszał.. To nie byłoby dobre.
-Mój Boże… Skarbie.. –westchnęła i zapłakała raz jeszcze.
-Ej, nie płacz. Ja już nie płaczę –uśmiechnęłam się krzywo. Złapałam koniczynkę na mojej szyi, próbując się uspokoić. Może kiedyś zostawię na tydzień Emre malutką, kiedy podrośnie i pojadę do Dortmundu, żeby po prostu go przytulić, poczuć jego dotyk i raz jeszcze spojrzeć w jego piękne oczy.
-Pogooglam sobie was, ok?
-Powinnyśmy iść spać, a nie googlać.
-Mówisz jak Henry. Idź spać lepiej.
-A pójdę. Tylko ty też się nie przemęczaj.
-Spokojnie –uśmiechnęła się. –Dobranoc.
-Dobranoc.

 

Nieoczekiwanie zyskałam przyjaciółkę. Na oddziale położniczym, czekając na przyjście na świat mojej córki. Jeśli nie spałyśmy, gadałyśmy. Jak wariatki. O wszystkim i o niczym. Mogłyśmy poobgadywać sławne gwiazdki, wytykając im to, że są chude i nie mają rozstępów jak my. Odwiedził nas też Henry. Ella mówiła, że jej mąż jest zapalonym kibicem Liverpoolu. Obiecałam jej, że załatwię coś od Emre dla niego i ich synka, Nate’a. Mężczyzna był niższy od Marco, może trochę jak Mario. Wyglądał na zmęczonego, jednak jego oczy mieniły się, kiedy patrzył na swoją żonę. Cały czas masował ją po brzuchu, zrobił jej nawet masaż pleców. Patrzyłam na nich z lekką zazdrością. Jeszcze trochę i zadzwoniłabym do Marco i powiedziała „Słuchaj, jest sprawa. Zaraz urodzę twoją córkę, ale ogólnie to potrzebuję masażu pleców”. Zaśmiałam się na tę myśl. Mąż Elli zapytał, czy wszystko mam i zaoferował, że jak czegoś będę potrzebowała to on kupi i mi przywiezie. Przepraszał mnie  za swoje wcześniejsze wścibstwo, kiedy zapytał mnie, gdzie zwiał ojciec dziecka. Nie był do końca poinformowany, ale nie gniewałam się, przecież skąd miał wiedzieć. Byłam zdania, że poradzę sobie. A jeśli chodzi o zakupy to miałam zapas jedzenia od Emre, byłam pewna, że wystarczy na najbliższy tydzień. Przynajmniej trzy dni, przez które go nie będzie. Czyli będzie dobrze.

Dziesiątego stycznia późnym wieczorem lub też w nocy obudziłam się, nie mogąc oddychać. Wzięłam od razu z szafki butelkę z wodą i upiłam kilka łyków. Nadal duszno. Chciałam ją odstawić, jednak przy siadaniu zakręciło mi się w głowie, a butelka spadła z hukiem na podłogę budząc El.

-Przepraszam –szepnęłam. Podparłam się rękoma o poręcze łóżka.
-W porządku?
-Tak, ale strasznie duszno, no nie?
-Wentylacja działa. Rose?

Moje płuca stały się jakieś ciężkie. Coraz trudniej było mi o oddech. Nie rozumiałam co się dzieje, przecież jeszcze do daty porodu miałam kilka dni. Nie czułam kompletnie tego, że miałabym zaraz rodzić. Nie dane mi było się zastanawiać, bo przez drzwi wpadły pielęgniarki.

-Pani Montgomery?
-Rosalie coś się dzieje –usłyszałam głos Elli. Miałam mroczki przed oczami. Chyba zaczęłam płakać z tej całej paniki.
Jedna z pielęgniarek krzyknęła do drugiej „wołaj doktor Bailey”. Ta sama też wciągnęła z korytarza maszynę z tlenem. Oplotła mi rurką głowę, żebym mogła łatwiej oddychać. Na nic to się zdało. Ostatni raz czułam się tak, jak zemdlałam w ramionach Emre na początku ciąży. Teraz jednak w moim brzuchu znajdowało się dziecko, które potrzebowało powietrza. Nie mogłam mu go dać, bo nie potrafiłam złapać tchu. 

-Rosie, jestem już. Nie płacz, bo to niczego nie polepsza. Musisz się uspokoić dla dobra dziecka –powiedziała spokojnie moja lekarka. Odkryła mój brzuch i nałożyła stetoskop na uszy. Nie mogłam. To było okropne.
-Nie dam rady –szepnęłam cicho i wzięłam ogromny haust powietrza do ust. Było mi słabo, niedobrze, a obraz rozmazywał się przed oczami.
-Masz tlen, jestem przekonana, że dasz radę. Tak jak rozmawiałyśmy, jakbyś rodziła. Pamiętasz? Wdech, wydech ustami.

Nie mogłam. Zaczęłam się krztusić, a wszystko dookoła bardziej wirować. Pielęgniarka w tym czasie mierzyła moje ciśnienie. Poklepała Bailey po ręku, żeby sama zobaczyła na to, co pokazuje. Skoro nie mówiła na głos, znaczy, że nie było dobrze. Poza tym jej mina nie należała do najspokojniejszych.
Może życie jednak nie było piękne? Co, jeśli mojemu dziecku coś się stanie? Stanowiłam dla niego zagrożenie.. Mogłam zrobić mu krzywdę.. To się nie miało prawa dziać, to była przeszłość, przeszłość już za mną, tak mówił Marco. On nie mógł mnie okłamać, przecież mu ufałam… On mi obiecał. 

-Nie możemy jej podać środków?
-Na razie nie. Sala jest wolna? –zapytała. –Gdzie jest Oldman? I Williamsa też weźcie.
-Co się dzieje? –powiedziałam cicho, krztusząc się łzami. Nawet nie czułam, że płaczę. Cały czas nerwowo łapałam oddech.
-Wszystko jest w porządku, Rosalie, ale…
-Nie jest, przecież widzę, czuję! –przerwałam jej. To się nie miało prawa dziać.
-Ufałaś mi cały okres ciąży, zaufaj i teraz. Malutka musi przyjść jak najszybciej na świat. Masz problemy z ciśnieniem i oddychaniem i nie możemy tego ustabilizować. Jeśli małej nie będzie wystarczająco powietrza, może się dziać coś niedobrego. Tu chodzi też o twoje zdrowie, musimy to opanować.
-Ona musi żyć… Musi.
-Będzie! –uśmiechnęła się i pocieszająco ścisnęła moją rękę. –Podamy ci leki, które uspokoją serce i rytm oddychania, ale wtedy będziemy musieli dać ci szybko narkozę i zrobić cesarkę. Jak się obudzisz, będziesz mogła potrzymać swoją córeczkę.
-Obiecujesz?
-Obiecuję. Zajmie się tobą najlepszy lekarz jakiego znam. Oddychaj.

Kiwnęłam głową, nie miałam wyjścia. Łzy mi nadal skapywały na policzki. Dotknęłam mojego brzucha i delikatnie pogłaskałam. Jak miałam się uspokoić i oddychać, kiedy byłam śmiertelnie przerażona? Marco był tak daleko, żeby się nią zająć, gdyby mi coś się stało.. Poczułam, jak siostra mi zakłada wenflon i podłącza kroplówkę. Ella pewnie się napatrzy i zrezygnuje z rodzenia. Czemu mi musiały się przydarzać takie rzeczy? Zamknęłam oczy, żeby nie patrzeć na to wszystko, co się działo koło mnie. Przyszło jeszcze dwóch lekarzy. Bailey z nimi rozmawiała, chyba gdzieś w oddali. Poczułam, że moje łóżko się rusza. Chyba mnie gdzieś przewożą. Otworzyłam oczy, światło jarzeniówek na korytarzu strasznie mnie raziło. Pani doktor szła tuż obok mnie. Chyba mogłam wreszcie złapać oddech.

-Oddycham –powiedziałam cicho. Ona się uśmiechnęła i kiwnęła głową z aprobatą. Potarła pokrzepiająco moje ramię.
-Podaliśmy ci leki, więc zaczynają działać. Możesz zaraz poczuć senność, ale to dobrze. Nie bój się, Rosalie.
-Jesteś śmieszna. Jak mam się nie bać? Nie mam nawet skurczów co dziesięć sekund, miały być!
-Przy następnej ciąży może się doczekasz skurczy.
-Następnej? Chcesz mi ciśnienie podnieść? –zapytałam. Jednak się śmiałam. Następna ciąża, lekarka wariatka.
-Wyrównać –poprawiła mnie. Spojrzała na moją kroplówkę. –Dajcie jeszcze trochę. Oni już tam są gotowi.
-To już?-zapytałam i ziewnęłam mocno.
-Będę za drzwiami, zaopiekuję się twoją córeczką, a potem, kiedy się obudzisz, przyniosę ci ją, umowa?
Pokiwałam głową, bo nie miałam siły już mówić. Kilka chwil później powieki mi się zamknęły i straciłam kontrolę nad tym, co się dookoła mnie działo. Podświadomie modliłam się, żeby tej istotce nic się nie stało i zdrowa przyszła na ten świat.



***


-Rose? Wstawaj, kochanie.
Uśmiechnęłam się. Nie chciało mi się jeszcze wstawać, lubiłam udawać, że śpię. Wtedy on się na mnie wdrapywał i składał pocałunki na linii mojej żuchwy. Chwilę później czułam już jego słodki ciężar. Otworzyłam oczy i delikatnie zamrugałam. Jego twarz była tuż nad moją. Piękne, zielono niebieskie oczy, zmarszczki w kącikach, które powstawały, gdy się uśmiechał. Podniosłam rękę i dotknęłam jego szorstkiego od zarostu policzka.

-Dzień dobry –przywitałam się, cmokając go krótko w usta. Nie był do końca zadowolony takim pocałunkiem.
-Moja żona za długo spała. Nudziłem się.
-Och, i co ja na to poradzę? –zapytałam. Uśmiech sam mi się cisnął na usta. –Mogę cię przytulić?
-Chętnie –stwierdził, a po chwili zrezygnował z podtrzymywania łokci bo obu stronach mojej głowy, by położyć się na mnie. Nie był lekki. Zaśmiałam się i objęłam go mocno, jedną dłoń wplotłam w jego miękkie włosy i zaczęłam delikatnie masować skórę głowy. -Nie wyobrażam sobie świata bez ciebie –szepnął tuż koło mojego ucha. Wtulił głowę w moją szyję, czułam na niej jego spokojny oddech. Takie poranki były najpiękniejsze, mogłam takie mieć codziennie.
-Ja też. Ale mógłbyś już zejść? Przygniatasz mi brzuch.
-Oj tam zaraz przygniatam. To słodki ciężar.
-Słodki i kochany, ale proszę…
-Co z tego będę miał?
-Dogadamy się, ale zejdź mężu, bo boli –zaśmiałam się i starałam się jak najmocniej, żeby go zepchnąć z siebie. Brzuch naprawdę mocno mnie bolał, Marco chyba nie należał do najlżejszych. 



Otworzyłam oczy i oślepiło mnie znów ostre, jarzeniowe światło. Brzuch nadal mnie bolał, ale Marco nie było. Byłam sama w długiej sali, gdzie stały jeszcze trzy puste, zaścielone łóżka. Do mojej ręki wciąż był wbity wenflon. Zaczęłam się rozglądać, czy gdzieś w łóżku był przycisk do wezwania lekarza. Oddychałam już spokojnie, jednak wewnątrz cały czas coś nie dawało mi spokoju. Przycisnęłam jeden guzik, kilka chwil później weszła do pokoju pielęgniarka.

-Już się pani obudziła? Dobrze się pani czuje? W razie czego mogę jeszcze podać leki przeciwbólowe.
-Co z dzieckiem? –powiedziałam niewyraźnie. Zaschło mi zupełnie w ustach.
-Ach, urodziła pani zdrową córeczkę. Właśnie skończyli badania, niech się pani o nic nie martwi, jest pod opieką cały czas. Pani stan także został opanowany.

Z moich oczu zaczęły płynąć łzy. Moja kruszynka już jest na świecie. I jest zdrowa. Dziękuję. Najcudowniejsze słowa, jakie mogły paść. Zdrową córeczkę. Córeczkę, dobry Boże..

-Ale niech pani nie płacze, wszystko jest dobrze. Zabieg przeszedł bez komplikacji…
-Może pani przynieść małą do mnie?
-Niestety nie, jest pani w sali pooperacyjnej i..
-Wiem gdzie jestem. Proszę, żeby mi pani przyniosła moje dziecko.
-Ale regulamin nie pozwala..
-Niech pani powie doktor Bailey, że chciałabym ją zobaczyć.
-Oczywiście –mruknęła niezadowolona i wyszła. Zacisnęłam powieki, bo nie byłam w stanie uwierzyć, że to już się stało. Musiałam ją zobaczyć. Moją córeczkę.

Każda następna minuta trwała wieczność, w myślach zaczęłam liczyć od jeden do sześćdziesięciu, żeby mieć jakieś zajęcie i nie myśleć o niczym zbyt wiele. To już koniec, a zarazem początek niesamowitej przygody, która będzie trwała całe życie. 

I nagle drzwi się otworzyły, znów ta sama pielęgniarka. Myślałam, że zacznie znów gadać o regulaminach, jednak za nią wjechało plastikowe łóżeczko, pchane przez doktor Bailey. 

-Dzień dobry –uśmiechnęła się i zatrzymała łóżeczko niedaleko mnie. Nie byłam w stanie się podnieść, chyba naprawdę jeszcze byłam zmęczona. –Twoja córuś ma dziesięć punktów Trzy kilo dwieście żywego szczęścia. Trochę ją zaskoczyliśmy wcześniejszym porodem, ale wszystko jest jak najbardziej prawidłowo. Zauroczyła wszystkich, i lekarzy i pielęgniarki –zaśmiała się, spoglądając na nią. Uśmiechnęłam się, czekałam, kiedy ją wyjmie i da mi na ręce. Powoli nachyliła się do łóżeczka, później umiejętnie ją podniosła.

Z moich oczu popłynęła rzeka łez. Wyciągnęłam przed siebie ramiona, na których zostało mi położone najpiękniejsze dziecko tego świata. Moja Córka patrzyła się na mnie swoimi ogromnymi, jasnymi oczami. Kolor może miały wszystkie noworodki taki sam, ale u niej wszystko było jedyne i wyjątkowe. Była zawinięta w kokon z białego kocyka i pieluszki w kolorowe motylki.
Łzy skapywały mi z brody, mimo wszystko byłam jednak najszczęśliwsza na świecie. Nie wiedziałam, czy będę idealną matką, ale odkąd ją zobaczyłam, wiedziałam, że będę w stanie polecieć osobiście w kosmos i przynieść jej gwiazdkę z nieba, jeśli tylko sobie taką zamarzy. Zaczęłam się jeszcze mocniej śmiać widząc, jak wyciągnęła rączkę z kocyka i zaczęła wyciągać swoje małe paluszki w moją stronę. 
Ułożyłam ją pewniej na jednym ręku i wierzchem dłoni pogłaskałam ją po główce, na której było już troszkę blond włosków, po mięciutkich jak puszek policzkach. Wydała z siebie słodki dźwięk, który był może z pogranicza marudzenia i śmiechu. Otworzyła szeroko buźkę, zaraz później zamknęła. Uśmiechnęłam się i ignorując cały ból, nachyliłam się, żeby złożyć na jej główce delikatny pocałunek. Ona znów wyciągała do mnie rączki, chwilę później otoczyła tymi małymi palcami mój palec wskazujący. Taka mała istota potrafi przysłonić cały świat.

-Kocham cię –szepnęłam. Otarłam łzy z policzków, wytarłam kąciki oczu. –Już nigdy nie zobaczysz mnie płaczącej, obiecuję. Będę silna i pokażę ci najpiękniejszy świat, który może i czasem jest dziwny, niesprawiedliwy… Ale damy sobie radę, maluszku. 

Ona słuchała jak zaklęta mojego głosu. Jej oczy miały dokładnie taki sam kształt jak ten ze zdjęć rodzinnych w domu Reusów, gdy trzymali w rękach małego Marco. To spojrzenie, tak bardzo mi go przypominało. Ale to spojrzenie też przecież kochałam. Ucałowałam jeszcze jej małą łapkę. 

-Kocham cię. Kocham cię, kocham cię –powtórzyłam. Nic innego nie przychodziło mi do głowy, widząc tą istotę. Kochałam ją całą sobą, całym sercem i w swoim nieprzygotowaniu i byciu za młodym na bycie matką, w dodatku samotną, byłam gotowa. Bo ją kochałam. Bo ona kochała mnie, ja to czułam, nie musiała tego mówić. Widziałam to w tym spojrzeniu, które znałam już długi czas. 

-Przepraszam, że przerywam, ale muszę uzupełnić kartę –powiedziała, zwracając na siebie moją uwagę. Moja córka chyba była zazdrosna, bo zaczęła płakać. Może i ten płacz jeszcze będę przeklinać po nocach, ale teraz też go pokochałam. Od razu spojrzałam na nią i zaczęłam kołysać ją na tyle, na ile miałam sił.
-Och, ona jest przed karmieniem. Miałam ją karmić, ale przyszła siostra mówiąc, że się już obudziłaś.. Pójdę z nią zaraz i to zrobię..
-Nie mogę ja jej nakarmić?
-Powinnaś odpoczywać, i tak nie powinnam ci tu jej przynosić, a tym bardziej dawać do potrzymania.
-Odpoczywam mając ją przy sobie. Obiecuję, że to pozytywnie wpłynie na moją rekonwalescencję, prawda słonko? –uśmiechnęłam się i dotknęłam jej małego, ślicznego noska. Jej oczy od razu się zaśmiały.
-Pomogę ci –westchnęła, jednak cały czas była uśmiechnięta. Mała naprawdę zaczęła grymasić, wiercić się i popłakiwać. 

Doktor wzięła ją na chwilę, żebym mogła zdjąć szpitalną piżamę. Później znów mi ją położyła na ręce. Od razu przykleiła się do mojej piersi i zaczęła łapczywie ją ssać. Uśmiechnęłam się, widząc jej spokój i zadowolenie. Je oczy nie odrywały się od moich. Ani na sekundę. Uśmiechałam się i głaskałam ją po jej ramionku. Była na tyle głodna, że trochę mleka musiało się ulać. Wzięłam chusteczkę i je wytarłam z siebie i z jej szyi i brody najdelikatniej jak umiałam.

-Spokojnie, moja królewno –uśmiechnęłam się. Ona jakby mnie rozumiejąc ponownie przystąpiła do działania, tym razem trochę wolniej.
-Świetnie –pochwaliła Christina i usiadła koło łóżka z kartą pacjenta. –Będziecie musiały się zarejestrować w urzędzie. Masz na to półtora miesiąca ale lepiej to załatwić szybciej, to będzie z głowy. Potrzebuję też kilka rzeczy od ciebie teraz, do dokumentacji.
-W porządku –kiwnęłam głową. Miałam nadzieję, że zrozumie mój brak manier. Po prostu nie mogłam oderwać wzroku od małej. Miłość.
-Przepisałam twój pesel, ale potrzebuję jeszcze danych ojca, znasz wszystko?
Zamknęłam oczy i cała się spięłam. Moja mała księżniczka chyba też wyczuła, że coś jest nie tak, bo zaczęła się wiercić i przestała ssać mleko. Przy pomocy lekarki przyłożyłam ją do drugiej piersi, sama wzięłam dwa oddechy, żeby dość do siebie. Spojrzałam na nią i nie wiedziałam. Czy Marco naprawdę by nie potrafił pokochać tak cudownej dziewczynki? Przepraszam kochanie, kiedyś to naprawię.
-Wpisz proszę, że nieznany.
Nastąpiła chwila ciszy, zakłócona jedynie głośnym ciamkaniem mojej córki. Później doszedł do tego stukot długopisu na podkładce i kreślenie, prawdopodobnie jakichś tabelek. To musiało się stać. Kolejne pytanie było już lepsze.
-Imię, imiona dziecka.
Tu już byłam pewna. Dopóki jej nie zobaczyłam nie miałam jednej wersji. Było ich kilka, zależnie od tego, które będą do niej najbardziej pasować. Na USG nie widziałam jej tak wyraźnie. Teraz jednak jej uśmiech, błysk w oczach i słodki mały nosek nie pozwalały mi zrezygnować z najbardziej wytypowanych imion.
-Marisa Jocelyn Reus –powiedziałam dumnie, z ogromną miłością, patrząc na moją córeczkę, żeby zrozumiała, że od tej chwili na całe życie pozostanie małą, śliczną księżniczką Marisą.
-Pięknie –powiedziała z serdecznością lekarka. –Na razie to wszystko. Przy wypisie będę potrzebowała twojego podpisu i kilku innych rzeczy, ale to się nie spieszy. 

Poczekałyśmy aż moja malutka się naje. Szczerze mówiąc byłam wielce uradowana, że wreszcie się pozbędę choć na chwilę ciężkich, obolałych piersi wielkich rozmiarów. Niby to mleko miało znów się naprodukować, ale cieszyłam się chwilą. Uśmiech nie znikał z mojej twarzy. Była tak bardzo podobna do Marco. Tak, to była właśnie cząstka jego, która pozostanie przy mnie na zawsze.
To właśnie była prawdziwa miłość od pierwszego wejrzenia. Ta miłość aż bolała, ale była piękna. Kochałam jej każdy oddech, mlaśnięcie, każdą sekundę, w której na mnie patrzyła, każdy jej ruch rączką, paluszkami, nóżkami, każde uniesienie się klatki piersiowej, stukot jej bijącego serduszka. Wszystko. Była cudem.
Jak już się najadła przytuliłam ją, kładąc sobie na klatce piersiowej. Musiało jej się uleżeć, być może chciała zasnąć. 

-Ile w ogóle spałam?
-Coś ponad cztery godziny. Ale i tak powinnaś jeszcze wypoczywać. Szycie na brzuchu musi się zagoić, ściągną ci szwy za jakiś czas dopiero. Później smaruj tą bliznę najlepiej olejkiem na rozstępy.
-Dziękuję ci za ten cały czas. Miałam szczęście, że na ciebie trafiłam..
-Miałaś szczęście, że trafiłaś na swojego męża. Gdyby nie on, nie miałabyś teraz tak pięknej córki–uśmiechnęła się i spojrzała na zasypiającego malucha.
-Muszę ją teraz oddać?
-Tak, ale jak przewieziemy cię na salę to łóżeczko z Marisą będzie już koło ciebie. Teraz korzystaj z ostatnich chwil snu, póki możesz. Ona też będzie trochę spać, a pielęgniarki cały czas są przy niej, więc na pewno będzie miała dobrą opiekę.
-Dziękuję jeszcze raz –szepnęłam, widząc, że mojej małej już się kleją powieki. Głaskałam ją po główce, jej blond włoski były cudowne. Ciekawe, czy będą miały odcień mój czy Marco?
Wkrótce słyszałam już jej spokojny, regularny, cichy oddech. Był cudowny. Zmieniłam jej pozycję, by jeszcze raz na nią spojrzeć. Najpiękniejsza. Najukochańsza. Nie sposób było nie mieć łez w oczach.
-Do zobaczenia niedługo, skarbie –szepnęłam, oddając ją w ręce pani doktor. Ubrałam piżamę i odprowadziłam wzrokiem Marisę, nim została ułożona w plastikowym łóżeczku na kółkach. Nim obie mnie zostawiły w sali musiałam się o jeszcze jedno zapytać.
-O której godzinie się urodziła?
-Trzeciej dziewięć.
-Czyli już jedenastego?-dopytałam. Blondynka pokiwała twierdząco głową, uśmiechając się szeroko.
-Odpoczywaj. 

Skubana musiała sobie wybrać numer na koszulce taty. I jeszcze zero dziewięć minut. Mała fanka Borussii. Miała więcej wspólnego z Marco niż bym nawet przypuszczała. Nie tylko inicjały się do niego odnosiły. Położyłam się i próbowałam zamknąć oczy. Wciąż jednak miałam przed oczami obraz mojej małej Marisy. Uszczypnęłam się w ramię, żeby upewnić się, że to się działo naprawdę. Już za nią tęskniłam. Moją maleńką córeczką.





/Marco/

W nocy nie zmrużyłem oka. Nie wiem, co to było, ale nie przespałem ani minuty. Chodziłem po mieszkaniu, przesiadałem się z miejsca na miejsce, próbowałem zasnąć na kanapie, w pokoju gościnnym, nic. Zaobserwowałem nawet przeskoczenie dnia z dziesiątego na jedenasty stycznia. I co? Dalej nic. O drugiej stwierdziłem, że obejrzę odcinek serialu. O drugiej pięć go wyłączyłem. Nie mogłem się skupić na ani słowie. 

Poczułem, że w takiej chwili powinienem był zadzwonić do Mario. Ale wszystko musiało się zmienić. Do cholery, musiałem to naprawić. Nie rozumiałem, dlaczego pozwoliłem doprowadzić do takiej sytuacji, kiedy nie odzywamy się do siebie słowem od pięciu miesięcy. O pięć miesięcy za dużo.
O trzeciej wziąłem tabletki na ból głowy, bo mnie strasznie bolała. Wolałem już tego nie zapijać alkoholem. Miałem dość alkoholu na najbliższe kilka lat. Chyba to był czas na wprowadzenie zmian w życiu. Nie mogłem jednak ich dokonać sam. Do tego potrzebowałem swojego brata. Zobaczyłem na Instagramie, że Ann była w Nowym Jorku. Mimo kontuzji miałem nadzieję, że Mario został w domu.
I tak minęła trzecia, czwarta, piąta, szósta, siódma.. Po siódmej wziąłem prysznic i przyszykowałem sobie kanapki z tym, co mi zostało jeszcze w lodówce. Dawno nie przespałem aż całej nocy. Nawet w sylwestra albo po wygranym finale z BVB. Nigdy. Nie czułem na razie tego zmęczenia, byłem strasznie pobudzony.. Czasami człowiek po prostu bez podstawy wariuje i nic już nie można na to poradzić. 

Zanim odważyłem się budzić Mario o tak wczesnej porze, pojechałem do supermarketu. Co na wielkie przeprosiny dla Mario? Wata cukrowa, pełno żelek, pianki, czekoladki, prażynki solone i dwa litry lodów. No i oczywiście sok pomarańczowy, po butelce dla każdego, bo swojej bym mu nigdy nie oddał. Wszystko ma swoje granice. Tak dzisiaj chciałem spędzić dzień. Do tego nasz serial w telewizji.. Babski wieczór w męskim wydaniu. Oby się dał urobić. 

Chwilę przed dziewiątą zaparkowałem przed domem Götze. Znałem doskonale kod do furtki i machinalnie go wpisałem. Stanąłem przed drzwiami i zadzwoniłem. Kilka chwil później w drzwiach stanął brunet jeszcze w piżamie.

-O, cześć –powiedział zdziwiony i podrapał się po głowie. Pewnie dość niecodzienny widok jak na ostatnie miesiące.
-Hej, jesteś sam? Masz chwilę?
-Jasne, wchodź –westchnął i przepuścił mnie w progu domu. Zatrzymałem się, czekając na niego.
-Chciałem przeprosić. Czuję się jak debil.. Skończony debil. Miałeś rację.
-To znaczy? –zapytał, zakładając ręce na siebie. Kiedy się już uparł to nie było łatwo.
-We wszystkim. Z prawdą o mnie, o Rosalie. Miałeś rację, nie mogłem się z tym pogodzić. Muszę zacząć żyć od nowa.. Tylko sam nie umiem.
-Chcesz szukać kolejnej żony-prychnął.
-Chcę odzyskać najlepszego przyjaciela, bo bez niego nic mi nie wychodzi. Trzymaj.
Mario zajrzał do siatki, którą mu podałem i zaśmiał się, widząc jej zawartość. Popatrzył to na mnie, to na plastikową torebkę. Chyba nie wyrzuci mnie za drzwi? Ja to kiedyś zrobiłem i do teraz żałowałem. Było mi głupio za to wszystko.. Może za Erika nie aż tak głupio, ale jednak trochę też. Cały zarząd..Ehh..
-Jesteś palantem –stwierdził po chwili.
-Jestem –przyznałem. Może nie będzie chciał się jeszcze bardziej nade mną znęcać i prawić moralizujących gadek?
-Właź do domu, chcesz coś jeść?
-Przecież przyniosłem..
-Tą przystawkę? Bądźmy poważni. 

Miałem nadzieję, że to będzie początek powrotu naszej przyjaźni. Potrzebowałem go, chociaż czasem był totalnym moim przeciwieństwem, ale bez przeciwieństw czasem trudno.
A więc od dzisiaj zacząłem życie bez Rose. I pierwszy dzień takiego życia polegał na zasłodzeniu się słodyczami z Mario przed telewizorem.
Przegadaliśmy cały dzień, zupełnie jak za starych, dobrych czasów. Opowiedziałem mu wszystko, o każdym dniu, kiedy byłem sam i nie wiedziałem co robić. Kiedy przyjechał Klopp, kiedy piłem i waliłem wściekły w ścianę ze złości, że pozwoliłem jej odejść. Kiedy brałem jej ubrania i wąchałem jak jakiś dzieciak, by przypomnieć sobie jej zapach, jej obecność przy mnie. Ale już to się skończyło. Ona zawsze będzie miała miejsce w moim sercu, nigdy o niej nie zapomnę i nigdy nie pożałuję tatuażu. Ale to już koniec życia z myśleniem codziennie o Rose, o tym, że wróci, kiedy i czy będzie cały czas sama, czy z kimś, czy będzie szczęśliwa. Jest dorosłą kobietą i poradzi sobie, ja nie jestem jej już potrzebny.

Dowiedziałem się, że Mario był chory i do końca sezonu było niemożliwym, żeby wrócił do gry. Może i musiał uważać na swoją dietę, ale dla niego było oczywistością, że musimy się najeść. Nie wiem jakim cudem wytrzymaliśmy pięć miesięcy bez siebie. To było szaleństwo. Większe niż propozycja ślubu z dnia na dzień. Musiałem przy nim być w najbliższym czasie i mu pomóc, jak tylko mogłem. A i jego obecność w mojej codzienności znów wyjdzie na dobre. 

-Zabrzmię jak ciota, kiedy powiem, że tęskniłem? –zaśmiałem się i wziąłem łyk soku. Mario uśmiechnął się i westchnął z ulgą.
-Miałem to samo mówić.. Dobrze, że to wariactwo się skończyło.
-Mogłem nigdy nie decydować się na tą umowę..
-Albo nie decydować się jej zostawić.. Dobra, nie ważne. Musisz się skupić na sobie. Ja nie mogę trenować ale ty masz tam rozwalić wszystko poza nosem Durma i pokazać Zorcowi i trenerowi, nie ważne jak głupi jest, że jesteś genialnym zawodnikiem.
-Dzięki, że we mnie wierzysz.
-Zawsze, bracie –poklepał mnie po ramieniu i rozłożył się bardziej na kanapie. Włączyliśmy kolejny sezon „Game of Thrones”, zrobiliśmy w mikrofali popcorn, Mario wysłał do Ann wiadomość, że dzisiaj ma dzień zarezerwowany dla mnie i porozmawia z nią jutro.
A więc od dzisiaj skupiałem się na treningach, formie i dobrej kondycji. Nic poza tym. No, może jeszcze Mario. Te dwie sprawy musiałem zdecydowanie nadrobić. Jutro trening, więc czas wcielać plan w życie. Właśnie dlatego nie mogłem zmrużyć oka. Teraz już wreszcie będę spokojny, po prostu to czułem.




/Rosalie/

Za drugim razem kiedy się obudziłam, byłam już w mojej sali. Łóżko Elli było puste, może zauważyli, że miałam mieć jednak sama salę? Nie zastanawiałam się nad tym, bo znów nie było obok mnie mojej córki. Wezwałam przyciskiem pielęgniarkę. Minutę później stanęła w drzwiach ta sama, która za pierwszym razem próbowała mi gadać o zasadach panującej na sali pooperacyjnej. Od razu wiedziała o co mi chodzi. Mruknęła pod nosem niezadowolona „zaraz przywieziemy”.
Upłynęło kolejne pięć minut. W końcu przywieźli moje małe, słodkie zawiniątko. Tym razem przyszła inna pielęgniarka, która z aparycji wydawała się znacznie milsza od poprzedniej. 

-Marisa jest przewinięta, za godzinkę, może trochę później może pani ją znów nakarmić, jeśli jest pani w stanie. Spała trochę, ale pewnie po karmieniu też ją zmorzy.
-Będzie znów marudna, kiedy będzie głodna?
-Zwykle tak jest –uśmiechnęła się i postawiła łóżeczko obok, zniżyła trochę nogi i zablokowała kółka. –Podać ci ją?
-Gdyby pani była tak miła..
-Nie ma problemu, chodź tu, bąbelku mały –uśmiechnęła się szeroko do Isy i podniosła ją ostrożnie. 
Wyciągnęłam ręce, mając trochę więcej sił, żeby ją odebrać. Jej niebieskie oczy znów sprawiły, że moje serce znów zaczęło szalenie szybko bić. Uśmiechnęłam się szeroko.

-Cześć skarbie –uśmiechnęłam się i pogłaskałam ją po główce. Jej buźka od razu się rozpromieniła.
-W razie potrzebowałaby pani jakiejś pomocy proszę dzwonić.
-Dziękuję –odpowiedziałam i przytuliłam do siebie malutką. –I co, jesteśmy same? Niedługo zabiorę cię do domku, tam już czeka na ciebie piękny pokoik. Mam też ze sobą misia dla ciebie, ale nie mam siły się schylać. Poczekasz troszkę, dobrze? –zapytałam. Ona pisnęła zadowolona i zaczęła wierzgać nogami. Trochę poluźniłam kocyk, którym była otulona. Na chwilę ją odwinęłam. Musiałam zobaczyć jej małe nóżki. Taka malutka...
Całą ciążę byłam zachwycona, że na USG jest taka duża, a teraz, kiedy trzymam ją w rękach, jest małą, drobną laleczką.
-Patrzysz na mnie jak twój tata. Obiecuję, że będę ci o nim dużo opowiadać. To najwspanialszy, zaraz po tobie, człowiek jakiego poznałam. Jest dobry, ciepły, opiekuńczy i czuły. Zapewnił mi wszystko, czego potrzebowałam. Ja teraz zaopiekuję się tobą. I będę cię kochać i mówić ci o tym na każdym kroku. Będę nadopiekuńczą matką, przykro mi, ale ciebie nie da się nie kochać, wiesz? Zupełnie jak twojego taty.


***


Kończyłam karmić Marisę, kiedy drzwi sali się otworzyły. Na wózku wjechała Ella, pchała go siostra, której jeszcze nie widziałam.
-O mój Boże! –westchnęła wzruszona i uśmiechnęła się szeroko. Odwzajemniłam uśmiech i spojrzałam czule na moją małą dziewczynkę. Piła jak za czterech, mały głodomor. Nie chciałam jej przeszkadzać, ale nie mogłam też powstrzymać się, żeby pogłaskać ja delikatnie po policzku. Cały czas była we mnie wpatrzona, jak w obrazek. 
Pielęgniarka poleciła Elli, żeby się położyła. Wykonała jej polecenie, żeby już sobie szybciej poszła i zostawiła nas same. 

-Też urodziłaś? –zapytałam szeptem, żeby nie przeszkadzać Marisie. Ella pokiwała radośnie głową.
-Najdłuższe trzy godziny mojego życia. Ale najważniejsze, że Nathanel już jest, cały i zdrowy.
-Gratulacje
-Wzajemnie. Pokażesz mi ją potem?

Pokiwałam potakująco głową. Akurat chyba skończyła, bo odsunęła się od mojej piersi, a żeby upewnić mnie w przekonaniu, odepchnęła ją rączką. Całkiem nieźle się dogadywałyśmy. Wolną ręką zapięłam specjalny stanik i poprawiłam górę piżamy. Delikatnie zaczęłam kołysać Mari, żeby wszystko się dobrze przyjęło. 

-Mogę się dosiąść?
-Dasz radę?-zapytałam. Ja nie byłam w stanie jeszcze sama chodzić. Podziwiałam ją, bo nie dość, że rodziła naturalnie tyle czasu, to jeszcze ma energię i chce wstawać z łóżka.
Chwilę później brunetka usiadła na kawałku mojego łóżka. Objęła mnie ramieniem i pocałowała w policzek.
-Jestem z ciebie dumna, dałaś radę –uśmiechnęła się. –Mała jest piękna. Podobna do Marco, zauważyłaś?
-Jak tylko ją zobaczyłam. To dobrze, tym bardziej nie zapomnę jego spojrzenia. Czasem na mnie patrzył tak, że serce mi topniało, nogi miękły.. Ona spojrzała na mnie raz dokładnie tak samo. To nie jest wzrok, to jest jedno konkretne spojrzenie i ona to ma –wyznałam. Nie byłam pewna, czy to dobrze. Będzie wygrywała ze mną wszystkie dyskusje. Jak ja sobie poradzę? Odbiło jej się cicho i znów zaczęła wyciągać do mnie rączki. Uśmiechnęłam się i złapałam ustami jej małe paluszki. Ona pisnęła i zaczęła jeszcze bardziej się wiercić i podskakiwać w moich rękach. –Wykończysz mnie kiedyś, Mariso –powiedziałam poważnie. Ona znów pisnęła i zabawa rozpoczęła się na nowo.
-Dokazuje, nie ma co –skwitowała Ella. –Daj mi ją na ręce, napij się, zjedz coś.
-Na pewno?
-Jasne. Mam w tym niezłe doświadczenie. Możesz mi zaufać.
-Woda i batonik i już ją zabieram –obiecałam i ułożyłam mój mały skarb w ramionach Elli. –Cały czas tu jestem, a to ciocia Ella, na pewno ją polubisz.
-Cześć słodziaku-uśmiechnęła się i oparła o moje łóżko, żeby ją bezpiecznie trzymać. Ja nie mogłam się zbytnio ruszyć, cały czas czułam ranę na brzuchu. Prawdopodobnie miałam też na sobie jakiś specjalny gorset elastyczny, bo czułam dość niekomfortowy ucisk. Wzięłam upragniony łyk wody, a z szuflady wyjęłam batonika zbożowego.
-Chcesz też?
-Spokojnie, jedz. Ja mam swoje –powiedziała a potem zaczęła gadać słodkim głosem do Marisy. –Jaka ona jest piękna.
-Kiedy przyniosą Nate’a?
-Za pół godziny. Ma trochę ciemniejsze oczka i ciemne włosy po mnie i Henrym. Może jakieś tam zaaranżowane małżeństwo?
-Ella! –zaśmiałam się i dokończyłam swojego batonika. Marisa zaczęła się rozglądać dookoła.-Jestem, jestem zwróciłam się do niej i odłożyłam na szpitalny stoliczek papierek z niedojedzonym batonikiem. Już chciałam mieć ją u siebie. Odebrałam ją od Elli i przytuliłam do siebie tak, że jej główka spoczęła na moim ramieniu. 

Jedenasty stycznia był dniem najbardziej zmieniającym moje życie. Ostatni czas był szalenie ekstremalny dla mnie pod każdym względem. Był piękny, pełen zaskoczeń, smutku, radości. Tęskniłam za Marco, oczywiście, że tak. Tęskniłam do bólu, chciało mi się płakać z tego wszystkiego, ale już nie byłam sama. Była Marisa i to na niej musiałam się skupić. Na mojej pięknej, małej dziewczynce. Doktor Bailey miała rację, dzięki Marco miałam ją, ona była najcenniejszym skarbem, który od niego dostałam. Dzięki niemu mogłam ją kochać, on mi pokazał na czym to polega. Chyba się nauczyłam. Dzięki niemu wiedziałam, co znaczy chcieć pokazać drugiej osobie cały świat, a jednocześnie chcieć ją przed nim ochronić.
Widząc jak Marisa zasnęła, sięgnęłam do torebki. Ona nawet podczas snu była do niego podobna. Wzięłam notes, długopis i położyłam to wszystko na kładce do stawiania na łóżku. Ella zasnęła, mały Nate też. Ja nie byłam w stanie. Mari tak słodko oddychała. Jej nosek był taki mały, klatka piersiowa wolno się unosiła i opadała. Najpiękniejszy dźwięk na świecie. Przewartościowanie życia człowieka w ułamek sekundy. Dosłownie.

11.01.2018, Szpital Liverpool Road

Najdroższa Mariso, córeczko…
Nie mam pojęcia kiedy będziesz czytać ten list. Może dam ci go za kilkanaście lat, może dopiero ty sama go znajdziesz. Ale musisz wiedzieć pewne rzeczy i muszą one zostać zapisane dokładnie dzisiaj, kiedy się urodziłaś, kiedy leżysz taka malutka w łóżeczku obok mojego.
Straciłam mamę bardzo szybko. O wiele za szybko i wiem, że wiele przez to przegapiłam. Wiem, że może przez to popełniłam wiele błędów. Nie, nawet nie myśl.. Twój tata nigdy nie był błędem. Był.. Jest cudownym mężczyzną. Kiedy go zobaczyłam, mimo że byłam w fatalnym momencie życia, moje serce zabiło mocniej. On mi pokazał świat, tak piękny, przepełniony dobrem i miłością. Właśnie tego mnie nauczył. Nauczył mnie kochać, żebym mogła pokochać ciebie, całym sercem i całą sobą. Myślałam, że zostawię mu swoje serce na zawsze, kiedy od niego odeszłam. Teraz bije jeszcze mocniej, bo tu jesteś. Bo cię kocham.
Mam nadzieję, że kiedyś znajdziesz w swoim życiu kogoś takiego jak Marco. Nigdy w życiu nie poczuję drugi raz tego, co poczułam do Twojego taty. Nie myśl, że to puste słowa. Ja to po prostu wiem. A wdzięczność za to, że dzięki niemu mam Ciebie sprawia, że moje uczucia są jeszcze silniejsze
I nigdy nie myśl, że przez ciebie się rozstaliśmy. Zrobiłam to dla ciebie, dla nas wszystkich. Ja sama też pewnie po tym roku poprosiłabym o czas. Miałam straszny mętlik w głowie, nadmiar uczuć, których nie byłam w stanie okiełznać. Teraz nie chcę o tym myśleć. Teraz jesteśmy razem. Ty i ja i wierzę, że będzie nam dobrze. Bo choć mam dopiero dwadzieścia jeden lat i nigdy nie miałam do czynienia z dziećmi, postaram się, żebyś była szczęśliwa w tym szalonym świecie, tak jak Twój tata sprawiał to mnie.
Kiedyś pojedziemy do Dortmundu, wezmę cię za rękę, pójdziemy do miasta, do parku, do mojej ulubionej lodziarni. Nie wiem co pokaże los, ale chciałabym, żebyś kiedyś go poznała. Miałam nadzieję, że będzie wtedy już dobrze, że Marco się zmieni i że wbrew pozorom cię przytuli i powie, że tak jak ja byłam dla niego ważna, tak ty też dla niego jesteś. Na razie drobne, małe kroki. I poczekam aż zaczniesz je stawiać. Potem pójdziemy w świat. Razem.
Kocham cię,
Twoja mama.












~~~

50 rozdział tego opowiadania.. Prawie 60.000 wejść..Może mi ktoś powiedzieć jak to zleciało? Byłabym wdzięczna.. Dziękuję ogromnie każdemu kto tu ze mną jest, czyta, wszystkim co wspierają i dają ogromne kopniaki swoimi komentarzami, które kocham czytać.. Następne 50 też tu mam nadzieję, że ze mną wytrzymacie hahaha❤💛💛💛
Z okazji takiego jubileuszu porwałam się na nowy wygląd strony. Mam nadzieję, że wam się spodoba i będziecie się tu nadal dobrze czuć😊
No i mamy małą Marisę, trochę słodkości w ostatnio gorzkich rozdziałach. I co ciekawe, pierwsze "kocham cię" od 52 (z prologiem i rozdziałem świątecznym) rozdziałów... Wow.. Udało się! Tak właśnie miało być.. Wiem i cały czas pamiętam komentarze, gdzie wręcz krzyczeliście, że mają to powiedzieć.. Ale to już od samego początku zostało zarezerwowane dla innej, wyjątkowej osoby. Mam nadzieję, że się nie pogniewacie!😇😙
Co do mojej matury-wszystko zdane! Z niemieckim pobity rekord szkoły, także czuję się dumna! Mam nadzieję, że (kto pisał) wasze wyniki też są conajmniej zadowalające! Powodzenia w rekrutacji na studia!!!
Za tydzień 51!!:)

2 komentarze:

  1. Marisa... Bardzo ładnie. Lubię to! Ale dalej nie lubię i nie rozumiem obecnie Rose i tego jej tłumaczenia po prostu nie kupuje. -_-". Nie wierzę, że to mówię, ale fajnie że Marco zaczyna żyć na nowo, a przynajmniej próbuje. Cieszy mnie to bardzo. Szkoda że bez Rose, no ale ona sama wybrała... A Canowi dalej nie ufam. Nie no mam nadzieje że ich jakoś jeszcze spikniesz. Trochę obawiam się tych listów... Jakoś tak kurcze... No nie wiem... OBAWIAM SIĘ.. ;D Listy w tym opowiadaniu to w ogóle jest zawsze tajemnicza sprawa. Do za tydzień :* girlwithaball

    OdpowiedzUsuń
  2. Z jednej strony mam ochotę Cię uściskać za ten piękny rozdział i cudowną Marisę, a z drugiej .. Trochę szybko się to wszystko potoczyło i nie po mojej myśli - bo wiesz, że liczyłam na to, że Marco i Rose spotkają się jeszcze w trakcie ciąży... Ja wciąż czekam tu na ich spotkanie i wyznanie uczuć! No heloł!!
    Jednak jedna kwestia napawa mnie jeszcze optymizmem - jestę geniuszę 😎
    Do soboty 🧡

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do komentowania!❤️ To bardzo motywuje do pisania kolejnych rozdziałów!