sobota, 21 lipca 2018

Pięćdziesiąt dwa



Marisa była malutka i prześliczna jak laleczka. Jako dziecko bawiłam się takimi bobasami. Ona jednak różniła się tym, że była pełna życia, emocji, uczuć, miłości... Poza tym tak cudownie spokojnie oddychała, była miliard razy piękniejsza od wszystkich lalek świata.. No i była prawdziwie moja. I ją kochałam jak nikogo innego.
Mimo to było strasznie ciężko. Nie raz poddawałam się i dzwoniłam po Emre. On sam widział, że ginęłam w oczach i musiałam o siebie zadbać. Kiedy on zabawiał moją córkę, ja mogłam w spokoju wziąć prysznic, zjeść powoli i spokojnie pożywny obiad i zdrzemnąć się. Tylko tyle, jednak to było dla mnie spełnieniem marzeń. Jak się budziłam Emre akurat usypiał małą, więc mogliśmy razem obejrzeć film albo po prostu pogadać.

Kiedy moja blizna się zrosła i zostały mi wyjęte szwy, od razu poszłam do specjalistycznego sklepu i kupiłam wszystkie potrzebne rzeczy do rehabilitacji dla Lou. Tak więc pojawiła się nowa rutyna w naszym domu, zaraz po śniadaniu i nakarmieniu malucha brałam wózek i szłyśmy spacerkiem do domu mojej przyjaciółki. Ella dała mi niesamowite wsparcie. Nawet po przeczytaniu mnóstwa podręczników o rodzicielstwie potrafiła mi dać naprawdę masę dobrych, drogocennych wskazówek. Podczas rehabilitacji z jej córką zostawiałam Marisę w pokoju obok. Wiedziałam, że ma solidną opiekę Elli i Henry’ego. Kobieta śmiała się, że poradziliby sobie nawet z trójką dzieci. Marisa była aniołkiem i oboje byli tym zachwyceni. Nate lubił dać w kość, często płakał i marudził. U mojej córki na szczęście to było rzadkością. Na początku była trochę niepewna, zostając sama z nimi, dlatego Ella siedziała u nas w pokoju, a mała patrzyła jak ćwiczymy z Louisą, później jednak wiedziała, że nic jej złego samej się nie stanie.
W weekendy też siebie odwiedzaliśmy. Raz oni przychodzili do mnie, innym razem ja do nich. To miało dobry wpływ zarówno na mnie jak i na Isę. Ja nie wariowałam, bo miałam przy sobie naprawdę fantastycznych ludzi, którzy bardzo mnie wspierali, a Mari zawsze się cieszyła, kiedy Lou pokazywała jej swoje lalki i ubranka dla nich. Z zainteresowaniem też obserwowała Nate’a, cieszyłam się, że nie zdecydowała się na naśladowanie go i płakanie. Byłam z niej dumna.
Poświęciłam się w zupełności mojemu dziecku. Odłożyłam kończenie studiów na kiedy indziej. Nie zamierzałam tracić żadnej chwili z jej rozwoju. Jej gaworzenie było cudowne. Bardzo dużo wszyscy do niej mówili, miałam przeczucie, że bardzo szybko zacznie mówić. Czekałam jak wariatka na pierwsze  słowo „mama”, chociaż wiedziałam, że do tego jeszcze daleko. Przesiadywałam w pokoju dziecka jak zahipnotyzowana, obserwowałam jak oddycha, otwiera buźkę, czy przekłada rączki. Całowanie brzuszka, rączek i stópek było także codzienną rutyną. Może i byłam młoda, może za młoda, może powinnam najpierw skończyć porządnie studia, zrobić kilka innych papierów z fizjoterapii, znaleźć stały dochód, męża, na końcu dziecko. Ale ja byłam szczęśliwa, że ją miałam. Nie wyobrażałabym sobie świata bez niej. Nie było innej możliwości. A młodość i brak doświadczenia? Wystarczyło, że ją kochałam. Wtedy wszystko działo się ot tak.. Ona też mnie kochała, nie musiała mi tego mówić. Pokazywała mi to każdym najdrobniejszym gestem, oddechem, uderzeniem serduszka. Rozumiałyśmy się bez słów, po prostu wiedziałam, kiedy chce spać, kiedy bawić, jeść, przytulać. Jej małe rączki na moich policzkach.. Takie chwile mogły trwać wiecznie. Marisa była cudem. Moim małym-wielkim cudem.
Nie wiedziałam, co powinnam zrobić z Marco. Mieliśmy przecież dziecko. Może nie był gotowy, może nie chciał, ale.. Marisa jest i tego nie zmieni. Może nie chciałam jej już wsadzać w samolot i wracać do Dortmundu.. W ogóle na razie nie chciałam tam wracać. Polubiłam Liverpool, miałyśmy tu swoje mieszkanie, ulubione parki, las, port. To były nasze miejsca, które zawsze się będą kojarzyć z tym wyjątkowym czasem. Może i było ciężko, czasem bardzo ciężko, ale pogodziłam się z byciem samotną mamą. Radziłyśmy sobie. Pewnie to też dlatego, że miałyśmy pełno pieniędzy od Marco. Dobrze, że tak się stało. Oczywiście, to było za dużo. Nie zaczęłam kupować ciuchów od Guccii, czy mebli dla Isy z marokańskiego drewna, o ile takie istniało. Żyłyśmy przeciętnie i to nam wystarczało. Nie musiałam się martwić chociaż tym. Ale Marco powinien wiedzieć. Mario,  Ann… Czułam się, jakbym ich wszystkich okłamała. Oni zasługiwali na prawdę, powinni wiedzieć. List ani rozmowa przez telefon tego nigdy nie załatwią. Musiałam to załatwić twarzą w twarz. 

Akurat siedziałam na balkonie na leżaku, a Mari spała na swoim materacyku pod parasolem, kiedy zadzwonił telefon. Odebrałam jak najszybciej, żeby się nie obudziła. Oczywiście wujek Emre tęsknił.

-Dzień dobry, stęskniłeś się? –zaśmiałam się i spojrzałam na moją prawie pięciomiesięczną córcię, która nadal smacznie spała, tuląc do siebie misia.
-Jak zawsze. Mam prośbę, a właściwie zadanie specjalne. Masz chwilę?
-No Mari śpi ale mów.
-To włóż ją do wózka i pójdźcie do mnie. Potrzebuję czerwonej teczki z dokumentami i badaniami od lekarza. Jest w szufladzie szafki pod telewizorem.
-Nie będziesz szybciej samochodem?
-Rusz tyłek. Nie mogę się ruszyć bo czekam na lekarza, który może być w każdej chwili. A naprawdę potrzebuje tych wyników.
-Kontuzja? –zaniepokoiłam się. Trochę już znałam ten temat i wiedziałam, że to nie wróży nic dobrego. Oby nie wypadł na zbyt długo.
-Niestety. To jak? Ode mnie na stadion nie jest daleko, możesz też podjechać autobusem ale bez sensu się kisić.
-Jakoś znajdę. Mam mapy w telefonie. Nie wiem za ile będę ale postaram się jak najszybciej.
-Dziękuję, jesteś wielka. Spokojnie i ostrożnie.
-Oczywiście. Do zobaczenia –pożegnałam się. Wstałam z leżaka, skończyło się leniuchowanie w słońcu. 

Przebrałam się szybko, nie spuszczając oka z malutkiej. Włożyłam wszystko do schowka w wózku co potrzebowałam. Nauczyłam się przewidywać dosłownie wszystko, nawet nieprzewidywalne. Na sam koniec wróciłam na balkon po moją małą księżniczkę i jak najdelikatniej, żeby jej nie obudzić, a tym bardziej nie rozbudzić podniosłam ją i włożyłam do wózka. Oczywiście obok musiał zaraz być jej miś, którego kupiłam zaraz po dowiedzeniu się o ciąży. Najpierw towarzyszył mi w moim łóżku przez cały okres ciąży, teraz moja córka się z nim nie rozstaje. Coś w nim jest.
Dotarcie do domu Emre nie było problemem. Miałam swój zapasowy komplet kluczy, więc nie musiałam nigdzie biegać i krążyć ze stadionu do domu i  z powrotem. Nie przepadałam grzebać w czyichś papierach ale jak trzeba było i za zgodą to już trudno. Na szczęście koniec końców znalazłam i czerwoną teczkę, w której były jakieś wyniki badań i prześwietlenia. Wpisałam w mapę adres stadionu i właśnie po raz pierwszy od przyjazdu do tego miasta miałam się na nim znaleźć. Dziwne uczucie, strasznie byłam przyzwyczajona do Iduny, a teraz Anfield. Z czerwonymi siedzeniami, nie czarno żółtymi.. Zmiany na każdym kroku.
 
Zadzwoniłam jeszcze do Emre, żeby się upewnić, czy nadal teczka jest potrzebna i jak mam właściwie tam się dostać.

-Głównym wejściem i na piętro, tam jest pokój trenera –wytłumaczył. –Wreszcie się poznacie, bo chwaliłem się w styczniu, kiedy Emdżej się urodziła...no że się urodziła.. No a teraz jest czas, żeby się poznać. W końcu nie jest już małym, dziwnym stworkiem.
-Ja ci dam „stworkiem” –oburzyłam się. Może trochę za głośno, bo właśnie Isa powoli zaczynała się budzić.
-To nienormalne, być takim małym i nie gadać.
-Na kontuzje mózgu to już chyba nie poradzi ten lekarz, nadal mam przychodzić?
­-Ej no..
-Dobra, to chociaż powiedz czy mnie tam wpuszczą.
-Powiedziałem ochronie, że przyjdziecie. Mają wypatrywać blond laski z wózkiem i z super dużymi cyckami od karmienia.
-Bo zaraz wyrzucę tą teczkę do rzeki! –zagroziłam, chociaż sama się śmiałam. Emre był czasem do granic okropny. W tle słyszałam męski śmiech. Jeszcze z kimś był, no cudownie. –Lepiej się rozłączę. Do zobaczenia.
-No, papa –zaśmiał się i rozłączył rozmowę. 

Schowałam telefon i lekko przysłoniłam pieluszką tetrową daszek wózka, żeby nie świeciło słońce małej prosto  w oczy.
Kiedy ochroniarz mnie zobaczył w drzwiach stadionu od razu spojrzał w mój dekolt. Can chyba nie żartował. Marisa zaczynała się wiercić i co jakiś czas kopać nogą w materac wózka. Szczęście, że na stadionie była wielka winda i nie musiałyśmy się nigdzie wdrapywać po schodach. Z łatwością zlokalizowałyśmy gabinet trenera. Zapukałam dwa razy, na co odpowiedziały mi dwa męskie głosy, żebym weszła. Najpierw otworzyłam szeroko drzwi, żeby móc wjechać wózkiem do środka.
-Dzień dobry –uśmiechnęłam się, widząc siedzących na kanapie Emre i drugiego, wysokiego mężczyznę z siwym zarostem. Miał na nosie duże okulary, jednak był dużo młodszy, niż by wskazywały na to atrybuty przeciętnego dziadka. Już na pierwszy rzut oka wydawał się być bardzo miły.
-Pomogę ci –zaoferował Emre i podniósł się z kanapy.
-Nie trzeba, siedź. To polecenie od fizjoterapeutki –pogroziłam mu palcem i sama obeszłam wózek od drugiej strony. Trener poza „dzień dobry” jeszcze nic nie powiedział, przyglądał mi się uważnie, nawet się nie ruszył z miejsca. Może jednak był dziwny? Nie przejmując się tym wprowadziłam wózek do środka i zamknęłam za sobą drzwi. Kiedy się obejrzałam on jednak już był niedaleko mnie i wyciągnął rękę, żeby się przedstawić. 

-Jürgen Klopp, jestem trenerem i… -powiedział a ja zamarłam. Jego głos się złamał, gdy spojrzał na wózek. A ja dopiero wtedy poskładałam wszystkie rzeczy do kupy.
Przecież Marco miał trenera, nawet jego tata utrzymywał z nim kontakt. I ja zadzwoniłam do niego, kiedy Marco był chory. I Marco wysłał mu zdjęcia z naszego ślubu. Przeraziłam się, naprawdę przeraziłam, bo tak naprawdę go nie znałam i nie miałam pojęcia jak zareaguje na mnie tutaj, a zwłaszcza na Isę. Tutaj moje brązowe, farbowane włosy nie miały szans, żeby mnie zamaskować.  

-Rosalie.. –westchnął i spojrzał na mnie. Miałam wrażenie, że jego oczy się zeszkliły. –Dziecko drogie. Przepraszam, ale muszę –oświadczył, a po chwili podszedł i przytulił mnie mocno. Odetchnęłam. Nie miałam wątpliwości, że to dobry człowiek, który nie skrzywdziłby ani mnie ani mojej córki. Delikatnie odsunął mnie od siebie i chwycił moje obie dłonie. Nie wiedziałam co powiedzieć. Obrócił delikatnie prawą, żeby spojrzeć na moją obrączkę. Cały czas ją nosiłam, nie chciałam się z nią rozstawać. –Tak dobrze cię tu widzieć.
-Dziękuję.. Ja nie wiedziałam, że pan…
-Już przeszliśmy wcześniej na "ty" –wszedł mi w słowo. I dobrze. Nie znosiłam uczucia, kiedy emocje wręcz mnie rozsadzały od wewnątrz a nie umiałam dobrać żadnego słowa, żeby je opisać. Marisa też postanowiła mi pomóc i zaczęła gaworzyć po swojemu, przy okazji pokazując swoje niezadowolenie, że nie zabiera niczyjej uwagi. Może była jednak trochę rozpieszczona. Ale tylko trochę.
-Przepraszam –wzruszyłam ramionami i podeszłam do drugiej strony wózka. Opuściłam daszek i uśmiechnęłam się do córki. Ona dawała mi mnóstwo siły. –Już kochanie, mama już jest –powiedziałam i schyliłam się do niej, żeby ją podnieść. 
Klopp podszedł do mnie i spojrzał na moją śliczną dziewczynkę. 
Podniosłam ją na ręce, a ona jak zwykle zaczęła się rozglądać, szukając czegoś nadzwyczaj interesującego. Zauważyła Kloppa. Zaśmiała się głośno i wyciągnęła do niego obie rączki, odpychając się ode mnie nóżkami. Miała coraz więcej sił, więc i ja miałam przy niej niezłe treningi. 
–To jest Jürgen Klopp, trenował twojego tatę lata temu, a to jest moja mała księżniczka, Marisa –zaprezentowałam ich sobie. Mari znów pisnęła wesoło, parząc na trenera. Klopp kiwnął głową i odwrócił się szybko. Nie rozumiałam co się stało. Spojrzałam na Emre, jednak on siedział cały czas uśmiechnięty.
Klopp podszedł do swojego biurka i wyciągnął z niego paczkę chusteczek. Zdjął okulary i najszybciej jak się dało przetarł oczy, a później odwrócił się do nas, polerując okulary.
-Szkła miałem brudne, muszę dobrze się przyjrzeć temu maleństwu –oświadczył już pewnie i uśmiechnął się. Wrócił do mnie szybkim krokiem i wyciągnął rękę do Mari. Ona bez zawahania chwyciła ją i zaczęła unosić w górę i w dół. Wszyscy zaczęliśmy się śmiać, a całe napięcie opadło.
Do Emre zadzwonił telefon. Po chwili rozmowy rozłączył się i wstał.

-Lekarz już jest. Masz tą teczkę?
-Jaką teczkę? –zapytałam, marszcząc brwi. On mógł opowiadać o mnie dziwne historie ochroniarzowi, a ja nie mogłam mu na chwilę podnieść ciśnienia teczką z dokumentami?
-Przecież mówiłem ci, żebyś wzięła czerwoną teczkę z szafki..
-Czerwoną? Cholera. Nie mówiłam ci, że jestem daltonistką? Chyba wzięłam zieloną.
-Żartujesz –powiedział, nerwowo przeczesując włosy. Zaśmiałam się i ucałowałam Marisę w jej krótkie blond włoski, która mnie cały czas zaczepiała.
-Żartuję –przyznałam. -Jest w wózku.
-Nie schylę się –wzruszył przepraszająco rękoma. Miał problemy z plecami, już nie będę aż tak się wyżywać. W końcu nie rób drugiemu co tobie niemiłe. Poza tym, byłam pod czujną obserwacją córki, trzeba było się zachowywać.
-Może pan.. Możesz ją potrzymać? –zapytałam trenera. Jego oczy zabłysnęły i od razu wyciągnął po nią ręce.
-Będę zaszczycony. 

Marisa także się ucieszyła. Od razu zaczęła sięgać po jego okulary, chcąc je zdjąć mu z nosa. Pokręciłam głową śmiejąc się, jednak upomniałam małą. Może nie do końca zrozumiała, ale przez chwilę na mnie popatrzyła. Jednym ze spojrzeń Marco. To była jedna z rzeczy, którą w niej niesamowicie kochałam, a zarówno nie znosiłam. Jak mam być stanowcza w takich momentach?
Wzięłam teczkę z wózka i dałam ją Emre. Czarnowłosy pocałował mnie w policzek i podziękował mi za pomoc. Jemu chyba do końca życia nawet nie dałabym rady się odwdzięczyć, chociaż mówił, że to żadna przysługa, każdy przyjaciel by tak zrobił. Wiedziałam swoje.
Kiedy wyszedł odwróciłam się do Jürgena i Marisy. To dziecko tylko spuścić na chwilę z oczu. Już miała w rączkach jego okulary i włożyła je do buzi. To był już jej schemat. Bierze do rąk, do buzi, bawi się i wyrzuca. Uchroniłam okulary przed ostatnim etapem zabawy, łapiąc je w locie.

-Przepraszam –westchnęłam i odłożyłam okulary na regał obok. Całe ociekały śliną, Marisa!
-Nie ma za co, niech się bawi. Chodź, usiądziemy. Przepraszam, że nie zaproponowałem, napijesz się czegoś?
-Wody, jeśli można. Wezmę ją –uśmiechnęłam się i odebrałam mojego ukochanego pulpecika. Nie było możliwości, żeby ktokolwiek był przy niej smutny. 

Usiedliśmy na dużej kanapie. Wzięłam dla Marisy kocyk i kilka zabawek, w tym oczywiście misia, żeby miała zajęcie na najbliższą chwilę. Kocyk ułożyłam między nami, żeby jednak cały czas na nią uważać.
-Jak sobie radzisz? Wszystko u ciebie w porządku? Masz mieszkanie, mógłbym ci jakoś pomóc?
-Dziękuję, ale dajemy radę. Kupiłam mieszkanie, niewielkie ale jednak trzypokojowe. Mamy swoje pokoje, chociaż ostatnio przesypiam nocki u niej na materacu koło łóżeczka.
-Nie krępuj się, zawsze tu jesteśmy, żeby ci pomóc. To nic złego poprosić o pomoc. Nawet jeśli jest się tak fantastyczną mamą –uśmiechnął się i połaskotał w brzuch Marisę. Mała chyba skradła jego serce.
-Staram się jak mogę. Jest dla mnie wszystkim. Jest cudem.
-To dlatego odeszłaś, prawda?
-Nie.. Ja.. byłam pewna, że nie będę dłużej w ciąży niż miesiąc. Jakkolwiek to głupio zabrzmi, ale chciałam go chronić. On nie był gotowy na dziecko. Ani tym bardziej na tragedię, której się obawiałam..
-Ani ty –dodał. Westchnęłam ciężko i kiwnęłam głową. Miał rację. –Ciąża była zagrożona?
-Nie… To co innego. Żyłam w strachu, z dnia na dzień, starając się trzymać z tym, że ją stracę i że zostawiłam Marco. Starałam się dystansować, starać się nie zakochać w niej.. I tak się skończył drugi miesiąc, trzeci, piąty, ósmy, dziewiąty i ona się urodziła. Sama w to nie wierzyłam, ale kiedy dostałam ją do rąk.. To jest moja córka, Jürgen –westchnęłam wzruszona i poniosłam malutką z kocyka. Przytuliłam ją do siebie i wtuliłam się w jej główkę. Ucałowałam ją kilka razy i spojrzałam na tą śliczną twarzyczkę - Moja piękna córka i kocham ją całym sercem.
-Jestem z ciebie dumny, Rosalie. Jesteś strasznie dzielna. Już mam dowód, o czym mówił Marco.
-Nie powie pan mu? Wiem, że macie kontakt –zapytałam. Tej odpowiedzi bałam się najbardziej.
-Rose… Marco jest dla mnie jak syn. Nie chcę go okłamywać, z drugiej strony myślę, że to jest sprawa..  Nie, to nie jest sprawa. To jest dziecko, Rose, wasze. Ty powinnaś mu o tym powiedzieć.
-Nie chcę mu tym zniszczyć kariery.. Życia. On nie chciał dziecka. Zwłaszcza nie teraz.
-Nie wiesz już, że życie jest trudne? Ale ty sobie radzisz. I z tym też. Marco będzie musiał dorosnąć, ja myślę, że Marisa to ktoś, kto najlepiej mu w tym pomoże.
-Dziękuję. Muszę to sama sobie najpierw poukładać, żeby cokolwiek zrobić.
-Nie widzieliście się, prawda?
-To znaczy? –zmarszczyłam brwi i zaczęłam podrzucać małą na kolanach.
-Marco jest w Liverpoolu..



***



Zostawiliśmy Emre pod opieką lekarza i pojechaliśmy razem do domu państwa Klopp. Jürgen zaprosił nas, żebyśmy poznały jego żonę, Ullę. Zapowiedział, że będzie miał dla niej niespodziankę. Jechałam trzymając małą na tylnym siedzeniu. Obawiałam się, że będzie musiała zostać przewinięta i nakarmiona właśnie w ich domu. Nie chciałam tak od razu nadużywać gościnności. Ale Klopp uważał nas za rodzinę. Może to trochę przytłaczające, zwłaszcza kiedy wiesz, że twój mąż jest w tym samym mieście. Marisa też chyba przez to była niespokojna.

Dom był naprawdę ogromny i taki przytulny. Klopp zatrzymał się na podjeździe i otworzył nam drzwi. Sam poszedł do bagażnika, żeby wyciągnąć i złożyć wózek.
-Jak tam mała?
-Chyba trochę głodna –uśmiechnęłam się do niej i ucałowałam w policzek. Może gdyby umiała powiedzieć co myśli to by mi doradziła?
-Damy ci pokój gościnny do dyspozycji, żebyś miała spokój.
-Dziękuję bardzo. Nie chciałam nadużywać gościnności.
-Takie rzeczy są normalne, kiedy ma się małe dziecko –zaśmiał się i rozłożył stelaż wózka.

-A co my tu mamy za gości? –usłyszałam za plecami kobiecy głos. Odwróciłam się i ujrzałam przepiękną blondynkę o ciemnych oczach i długich, blond włosach upiętych na czubku głowy. Była naprawdę śliczna. Wyglądała bardzo młodo. Uśmiechnęła się szeroko i podeszła do Marisy. –Cześć piękności! –uśmiechnęła się szeroko i złapała ją za rączkę, którą mała do niej wyciągała.
-Poznajesz? –zapytał Klopp wioząc wózek koło mnie. Ulla spojrzała to na mnie, to na małą. Mężczyzna westchnął z rezygnacją. –Zmień włosy na blond. I?
-Rose? –zapytała, robiąc wielkie oczy. Kiwnęłam nieśmiało głową w potwierdzeniu. –Kochana! –zawołała i delikatnie mnie objęła, uważając na Mari. –O Boże. Czy wszystko dobrze? Jak się czujesz?
-Tak, tak. Dziękuję.
-Proszę, wchodźcie. Jak się spotkaliście, Jürgen?! Zrobiłam lemoniadę, rozłożyłam parasol w ogrodzie. Obiad już dochodzi.
-Rose musi najpierw nakarmić Marisę w gościnnym.
-Oczywiście! W ogóle się nie przedstawiłam, ty mnie przecież nie znasz, a ja czuję się jakbym cię znała od lat. Musimy to nadrobić. Jestem Ulla.
-Bardzo mi miło panią poznać –uśmiechnęłam się i we czwórkę ruszyliśmy do pięknego domu.

Od razu zostałam zaprowadzona na piętro, gdzie Klopp wniósł mój wózek ze wszystkimi rzeczami. Mogłam w spokoju przewinąć i nakarmić Isę. Miałam wrażenie, że niedługo uśnie i będziemy mieli chwilę na rozmowę, bez rozpraszania uwagi.
Kiedy tylko zeszłyśmy na dół, zostałam zaproszona do stołu, gdzie czekał już pięknie wyglądający domowy posiłek. Podobny do tego autorstwa mamy Mario. Klopp zniósł wózek i ułożyliśmy go na półleżąco, że Marisa mogła nam towarzyszyć. Pytali głównie o małą, jak sobie radzimy, czy się dobrze rozwija. Opowiedziałam im historię, że moją metodą na uspokajanie są niezmiennie od początku wywiady z Marco. Opowiedziałam też im o Lou, Elli i Henrym. Byli pod wrażeniem, że daję sobie radę z godzeniem opieki i zajmowania się ćwiczeniem dziecka przyjaciół. Śmiali się, kiedy mówiłam, że testuję też masaże dla niemowlaków na Marisie. Ulla stwierdziła, że mała ma kompleksowe usługi lepsze niż w spa. Starałam się.
Jürgen pierwszy wstał od stołu i zabrał małą z wózka, żeby móc się z nią pobawić. Ulla z rozczuleniem patrzyła na tę dwójkę, przypominając sobie, jak to było, kiedy sama miała takie maleństwo. Ich widok był naprawdę uroczy. Dokończyłyśmy obiad, poruszając neutralne tematy. Głównie kuchni i gotowania. Kiedy przyznałam, że czasem tak zaabsorbowana dzieckeim zapominam o gotowaniu dla siebie i zamawiam byle co przez internet, wiedziałam już, że czeka mnie catering Ulli bez gadania.
Mimo sprzeciwów pomogłam jej odnieść talerze do zmywarki. W przestronnej kuchni na szafce zauważyłam ogromny bukiet kolorowych tulipanów. Był naprawdę przepiękny i prezentował się idealnie na tle białego wnętrza.

-Od Marco –powiedziała blondynka, widząc mój wzrok. Uśmiechnęłam się i podeszłam bliżej. Cudownie pachniały. Był nawet liścik, ale nie chciałam być wścibska, więc z trudem opanowałam się, żeby go nie otworzyć. Ulla zrobiła to za mnie. –Dla najpiękniejszej żony trenera, jaką kiedykolwiek widziano na świecie –zaśmiała się, czytając starannie napisane wyrazy. Doskonale znałam to pismo.
-Marco tak napisał?
-To do niego niepodobne? W stosunku do mnie jest aż do przesady szarmancki. Począwszy od całowania w rękę, po obrzucanie komplementami przy każdej możliwej okazji –zaśmiała się i poprawiła fryzurę. –Wkurza tym Jürgena, a tak naprawdę chyba próbuje tym pokazać, że oboje jesteśmy dla niego bardzo ważni. Marco to niesamowity chłopak.
-Wiem –westchnęłam. Dotknęłam płatka jednego z tulipanów i bez słowa ruszyłam do ogrodu, gdzie trener pokazywał Mari zasadzone tam kwiatki i właśnie zrywał dla niej stokrotkę.
Podbiegłam do nich i położyłam dłoń na ramieniu mężczyzny.
-O której ma powrotny samolot?
-Za godzinę startuje. Pewnie jedzie już na lotnisko.
-Oferta podwózki jest nadal aktualna?
-Oczywiście
-Powiedział pan, że nigdy na to nie będę w stu procentach gotowa. Może nawet jeśli jest teraz zero procent.. Ale jak to jakiś znak, sygnał, że tu jest?
-Biegaj do samochodu, ja oddam małą mojej żonie. Weź kluczyki z przedpokoju.
-Niech pan jej powie, że pieluszki są w wózku i..wszystko jest w wózku.
-Spokojnie. Zaraz do ciebie dołączę.



Krótko po tym jechaliśmy już w stronę lotniska. Na nieszczęście nie było innej drogi niż ta, którą jechaliśmy. A panował okrutny korek. W samochodzie panowała cisza. Jürgen starał się mnie uspokoić ale widział, że na nic to się zda. W ciszy próbowałam ułożyć całą przemowę. „Nie uciekłam, bo byłam w ciąży”-w sumie uciekłam, tylko to miało trochę inny sens. „Hej Marco, mamy córkę”-dostałby zawału. „Urodziłam dziecko, ale ty się nie przejmuj, skup się na piłce, pa”-jeszcze gorsze. Nie było żadnych słów, żeby powiedzieć to w odpowiedni sposób. Przecież miałam zmienić jego życie o sto osiemdziesiąt stopni i to na zawsze. Może nie był gotowy, żeby mieć córkę. Ale jego córka była gotowa, żeby mieć tatę. A przynajmniej zobaczyć go raz w życiu. Nie mogłam na nim wymusić, żeby został, zaopiekował się nami. Wiedziałam, że jakoś dam sobie radę. Ale nigdy nie zamierzałam okłamywać mojej córki odnośnie jej ojca. Od pierwszych miesięcy opowiadałam jej o nim, pokazywałam zdjęcia w ramce, wywiady, razem oglądałyśmy mecze. To nie łatwe pojąć dziecku, dlaczego tata jest na zdjęciu a nie w domu, ale byłam pewna, że Marisa będzie mądrym dzieckiem i to zrozumie, choć w pewnym stopniu na początku. Nikt nie będzie jej prawdziwym tatą. Nawet gdybym miała w przyszłości partnera nie pozwoliłabym, żeby Mari nazywała go tatą bez świadomości o swoim prawdziwym ojcu. Marco musiał wiedzieć. Chociażby po to, żeby wiedział.
Pod lotniskiem na parkingu wszystkie miejsca były pozajmowane. Jürgen wysadził mnie, żebym biegiem ruszyła na lotnisko. 

Przebiegłam całe lotnisko wzdłuż dwa razy. Nie było nigdzie Marco. Spojrzałam na zegarek. Za dziesięć minut samolot miał odlecieć. Pieprzone korki. Dobiegłam do kasy, gdzie właśnie zmieniało się miejsce lotu z Dortmundu na Chicago. Musiała mnie tam wpuścić.
Przepchnęłam się przez wszystkich turystów, olewając ich przekleństwa pod moim adresem i złośliwe uwagi.

-Przepraszam, ale potrzebuję pomocy. Piętro wyżej zaraz wsiądzie do samolotu mój mąż. Ja muszę go zobaczyć zanim odleci, to moja jedyna szansa –powiedziałam, łapiąc co chwila oddech. Od tego biegania dostałam okropnej zadyszki.
-Przykro mi, na ten lot już nie ma miejsc –odpowiedziała mi znudzonym głosem ruda kobieta w średnim wieku.
-Ja nie chcę lecieć. Ja potrzebuję tylko zobaczyć męża. Marco Reus. Proszę, to mój dowód, może pani sprawdzić.
-Niestety odprawa się skończyła, nie mogę pani wpuścić –uparła się. Mój widok przed oczami, kiedy biegnę w stronę Marco na płycie startowej, a on unosi mnie w górze i kręci dookoła jak podczas walca na balu charytatywnym zmienił się w ten, że płyta lotniska zapada się pode mną, zasypuje mnie a samolot do Dortmundu odlatuje.
-Pani nie rozumie. To jest mój mąż. Błagam panią, ja nawet mogę zapłacić, niech pani da mi ochronę, żeby była pewność, że nie polecę. Tylko minuta rozmowy –nalegałam. Marco był kilka dni w Liverpoolu a ja nawet na ten ostatni czas nie mogłam go spotkać.
-To pani nie rozumie. Nie wpuszczę pani.
-Niech pani zawoła go tu przez megafon. Niech pani powie, że jego żona, Rosalie chce z nim porozmawiać. To sprawa życia i śmierci.
-Proszę mi nie mówić, co mam robić! Zaraz zawołam ochronę. Blokuje pani odprawę!
-Proszę pani, on jest chory –zaczęłam, próbując łapać się ostatniej deski ratunku. –Ma astmę, straszne duszności, ja mam inhalator. Jeśli on nie dostanie inhalacji w najbliższym czasie będziecie mieli trupa na pokładzie. I to będzie pani wina, bo ja nalegałam!
-W samolocie jest apteczka i leki. Jak to mąż to chyba zna pani jego numer telefonu. Upewni się pani po wylądowaniu, że wszystko w porządku. Może pani lecieć następnym samolotem za tydzień.
-Muszę teraz. Błagam panią. Niech się pani zlituje!
-Weźcie ją –westchnęła. Kiedy myślałam, że już mnie wpuszczą, a moje serce załomotało ze szczęścia i strachu za razem, okazało się, że to było skierowane do ochrony. Jeden z napakowanych ochroniarzy mocno chwycił moje ramię i pociągnął w stronę wyjścia z lotniska.
-Proszę, to moja jedyna szansa. W pani jest ostatnia nadzieja!
-Proszę się uspokoić i nie stawiać oporu –powiedział twardo ochroniarz i ścisnął moje ramię jeszcze mocniej. Będę miała siniaka. Marco pewnie by mu przywalił za takie coś. Kiedy już byłam z nimi przy wyjściu, wpadliśmy na Kloppa.

-Co tu się dzieje?
-Proszę się przesunąć –polecił jeden.
-Proszę ją zostawić, to moja córka. Chciała iść zobaczyć się z mężem –powiedział twardo i odebrał mnie z łapsk tych okropnych, ubranych na czarno ochroniarzy. Oboje zmrozili mnie wzrokiem. Zaczęłam rozmasowywać bolący bark.
-To niemożliwe, jak już pana córka usłyszała. Lepiej będzie, jeżeli do końca dzisiejszego dnia tu się nie pojawi.
-Ale.. –zaczął Jürgen, ale przerwał, czując mój mocny uścisk dłoni na swoim nadgarstku. Zobaczył po chwili to samo co ja. Wzbijający się w powietrze samolot niemieckich linii lotniczych, który zaprzepaścił moją nadzieję. Nie byłam świadoma, że płakałam. Wyszliśmy na zewnątrz. Ochroniarze stanęli przy drzwiach, gdyby w razie wpadło mi do głowy tam wracać. Nie chciałam.
Pociągnęłam nosem i otarłam niezdarnie powiekę. Klopp przytulił mnie mocno i zaczął głaskać uspokajająco po głowie.

-Nie płacz. Jak chcesz, zadzwonię do niego zaraz po wylądowaniu, że ma natychmiast tu wracać.
-Nie, to nie jest najlepszy moment. On się musi teraz skupić na mistrzostwach. To był jego cel i kiedy jest już tak blisko ja nie mogę nagle pojawić się z informacją, że ma córkę. To by go zupełnie wybiło. Żona i dziecko nie były nigdy jego priorytetem, dlatego poczekam. Tyle czekałam…
-Uszanuję twoją decyzję. Ale pod jednym warunkiem –stwierdził stanowczo. Spojrzałam na niego z dozą niepewności. –Od dzisiaj ja i Ulla jesteśmy dziadkami Isy, będziemy się wami zajmować, brać na wspólne wypady, zapraszać na obiady, zabierać małą na cały dzień, żebyś ty mogła pójść do jakiegoś spa. I będziemy was zasypywać tonami zabawek. Wszystko w ohydnie różowym kolorze. Wiemy o każdej kolce, pieluszce i ząbku. Z pieluszkami może nie. Nie jesteś tu sama. Jesteś silna, nie musisz nam tego udowadniać. Ale chcemy być z tobą i cię wspierać jak tylko możemy. Marco jest dla nas jak syn, znamy go od szczeniaka. Myślę, że to nawet nasz obowiązek względem niego…i jego żony. Zgoda? O nie, znowu płaczesz?
-Nie zasłużyłam na tyle szczęścia ile mnie spotkało. Na Marco, na Isę, na was..
-Rosalie. To po prostu rodzina. Mówiąc „tak” do niej weszłaś, a że Marco ma rodziców dosłownie i rodziców w sporcie, to wtedy znalazłaś się w obu tych rodzinach. To po prostu życie, taka kolej rzeczy. To jak, zgoda?
-Nie znam pana, ani pańskiej żony –westchnęłam i wzięłam z kieszeni spodni jedną chusteczkę higieniczną, żeby wytrzeć oczy i wydmuchać nos. –Ale jestem pewna, że moja córka będzie miała najcudowniejszych dziadków pod słońcem.
-Jesteś niesamowita. Tak powiedział Marco, kiedy pierwszy raz mi o tobie mówił po naprawdę krótkim czasie znajomości. Ja teraz to widzę jeszcze bardziej. Jesteś niesamowita i masz niesamowitą córeczkę. A my się jeszcze poznamy, wiem, że jesteś niepewna ale możesz nam zaufać –uśmiechnął się wzruszony i objął mnie. Tak po ojcowsku. Ostatni raz tak byłam przytulana na dwa lata przed śmiercią mamy, kiedy poszłam do pierwszej klasy podstawówki. Teraz miałam piętnaście lat więcej. Miałam cały ogromny bagaż doświadczeń za sobą, było mi ciężko, byłam przepełniona goryczą dlatego, że o włos mogłam zobaczyć się z moim kochanym Marco, strachem, co przyniesie przyszłość, tęskniłam, chciało mi się płakać, kiedy Marisa zasypiała, zostawiając mnie samą ze zdjęciami przedstawiającymi mnie i Marco. A jednocześnie kochałam to małe słoneczko, które rozjaśniało każdą ciemną myśl i szare wspomnienie. Miałam prawie dwadzieścia dwa lata, a tyle bagażu i emocji jak niejedna staruszka. Ale kiedy zostałam przytulona, znów poczułam się jak sześcioletnia dziewczynka. Niewinna, szczęśliwa, nieznająca problemów, smutku, żalu, cierpienia ani tęsknoty. Brakowało mi tego i nie myślałam, że to może powrócić. Wróciło i byłam dzięki temu naprawdę szczęśliwa.

Po powrocie do domu Kloppów zastałam Ullę bawiącą się z małą w salonie na kanapie. Specjalnie ją rozłożyła, żeby mała mogła leżeć i turlać się do woli. Kiedy tylko drzwi się zamknęły, spojrzała na nas w oczekiwaniu na jakąś informację. Nie powiedziałam nic. Zdjęłam swoje trampki i podeszłam do kanapy. Wzięłam moje szczęście na ręce i przytuliłam ją mocno. Ucałowałam kilka razy jej główkę i czółko.

-Wszystko będzie dobrze, maleństwo. Mama bardzo cię kocha. Bardzo, bardzo, bardzo –uśmiechnęłam się, czując, jak kładzie swoje małe łapki na moich policzkach. Robiła to ostatnio dość często. Spojrzałam na kanapę, gdzie Jürgen objął ramieniem swoją żonę i oboje się nam przypatrywali z uśmiechem na ustach. Miałam dobre przeczucie co do nich i wiedziałam, że z nimi i ja i Marisa jesteśmy bezpieczne. Skoro Marco im ufał, wyrażał się w samych superlatywach, a co najważniejsze, traktował jak rodziców, to mu wierzyłam. Marisa będzie miała dobrze. Będzie najbardziej rozpieszczonym, ale i najszczęśliwszym dzieckiem świata.

Zostałam u nich aż do wieczora. Mari spała zaledwie dwadzieścia minut, szybko się rozbudziła i nie miała najmniejszej ochoty na leżakowanie. Chyba polubiła zarówno Ullę jak i Jürgena, z ogromną wzajemnością. Bawili się wesoło i brali nie wiadomo skąd mnóstwo energii. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu widząc ich razem. Porozmawialiśmy też chwilę. Dowiedziałam się, że Marco był wczoraj na treningu chłopaków z Liverpoolu. Trenował z nimi chwilę, dostał tydzień wolnego z Dortmundu, bo był ostatnio bardzo przeciążony. Klopp stwierdził, że u niego nie będzie się obijał. Podobno w następnym sezonie dostanie opaskę kapitana drużyny. Odzyskał dawną formę i przez to dostał powołanie do kadry narodowej. Byłam z niego szalenie dumna. Na pewno będziemy oglądać z Marisą mecze i kibicować tacie. Umówiłam się też na następny dzień z Ullą i Jürgenem na wspólną wycieczkę nad jezioro za miasto. Planowaliśmy zabrać koce, jedzenie i spędzić miłe popołudnie. Marsie też dobrze zrobi dzień na świeżym powietrzu. No i mnie.
Nie wypuścili mnie bez kolacji. Widziałam, że jednak sen zaczął wygrywać z zapałem, energią i ciekawością tej nieposkromionej istoty. Jürgen odwiózł nas do domu. Zaprosiłam go do środka, jednak podziękował i obiecał, że przy następnej okazji. Chciał jeszcze porozmawiać z żoną. Zapewnił mnie, że dotrzyma obietnicy i nic nie powie Marco. Może dopiero po mistrzostwach, kiedy będzie spokojniej będzie na to czas. Mari zostanie ze swoimi nowymi dziadkami, a ja pojadę do Dortmundu. 

Była tylko jeszcze jedna sprawa do wyjaśnienia. Kiedy tylko Isa zamknęła oczy i upewniłam się, że śpi, zadzwoniłam do Emre. Musiałam wyjaśnić jedną sprawę.
Wzięłam prysznic, zawiązałam mokre włosy w ręcznik i ubrałam się w sukienkę do spania i szlafrok. Oczywiście jak zawsze nosiłam puchate kapcie przywiezione z Dortmundu.
Nie miałam chwili, żeby wygodnie rozsiąść się na kanapie, a już usłyszałam pukanie do drzwi. Przeszłam do nich i wolno je otworzyłam. Otworzyłam je na oścież i wpuściłam piłkarza.

-Jak plecy? –zapytałam. Zajęłam miejsce na kanapie i założyłam ręce na kolanach. Na ekranie elektrycznej niani miałam dokładny podgląd na Marisę. Spała jak susełek.
-Odpadam na dwa miesiące. Rehabilitacja.
-Współczuję, ale z drugiej strony masz zaraz koniec ligi, ogarniesz to przez wakacje i na początek już będziesz gotowy do gry.
-Oby tak było. Jak z Kloppem?
-W porządku –ucięłam. Nie chciałam się nad tym rozwodzić. Zdjęłam ręcznik z głowy i rzuciłam na dywan. –Słuchaj, zadzwoniłam bo chciałam ci o coś zapytać.
-Pewnie, pytaj –uśmiechnął się i zaczął mi się dziwnie przyglądać. Może wyczuł, może zaczął myśleć, co wiem.
-Wiedziałeś, że Marco jest w mieście, prawda?
Brunet cały się spiął i przeczesał włosy. Widział. Chyba bym go zagryzła, gdyby mi teraz skłamał. Szkoda, że nie miałam wścieklizny. Może zaraz się dorobię.
-Tak. Był tu cztery dni. Zamieniliśmy z dwa zdania wczoraj na treningu.
-Od kiedy wiedziałeś?
-Od przyjazdu.
-Dlaczego mi nie powiedziałeś? –tego pytania bałam się najbardziej. Głos mi zadrżał. Nie byłam pewna, czy chcę usłyszeć na to pytanie. Czułam się jakby mnie zdradził. Może ochronił? Mam mu dziękować? Nakrzyczeć?
-Nie powinnaś się z nim teraz widzieć..
-Naprawdę? To mnie oświeć! Co powinnam? Może powinnam iść zjeść? Albo poprawić kolor na włosach? –chyba wścieklizna zaczynała postępować. Był niepoważny!
-Spokojnie. Marisa śpi.
-Jestem ci wdzięczna, szalenie wdzięczna. Ale nie masz prawa decydować o moim życiu. To mój mąż!
-Gdyby był twoim prawdziwym mężem, to by był teraz tu przy tobie i pomagał wychowywać twoje dziecko. A tak to tylko ja tu jestem. Ja.
-Emre..
-Jeśli mu nie ufałaś wtedy to nie zaufasz już nigdy. To nie jest człowiek, kto zapewni wam bezpieczeństwo, zaopiekuje się wami i da wszystko, co wam potrzeba –wyjaśnił ze spokojem. Tym razem spokój w jego głosie nie pomagał.
-To może oświeć mnie, kto to taki, co?
-Ja –stwierdził pewnie i złapał mnie za rękę. Przestałam oddychać na chwilę. Nie rozumiałam, co się właśnie działo. Trwało to może kilka sekund. Wyrwałam dłoń z jego i wstałam z kanapy. –Rosalie, wysłuchaj mnie. Chcę dla ciebie jak najlepiej. Dla ciebie i twojej córki. Wiem, że mogę ją pokochać jak ojciec, możemy założyć razem normalny, szczęśliwy dom i…
-Proszę, lepiej by było, gdybyś wyszedł.
-Rosalie. Ja naprawdę..
-Emre, proszę –powtórzyłam. Czułam zbierające się łzy pod powiekami. Otworzyłam drzwi i ściskając mocno klamkę czekałam, aż wyjdzie. Chciał na pożegnanie ucałować mnie w czoło. Odsunęłam się krok w tył.
-Przykro mi –usłyszałam nim wyszedł. –Nie żałuję.

Zamknęłam za nim drzwi i rozpłakałam się jak dziecko. Za dużo emocji na jeden dzień. Czułam się bezsilna. Nie wiedziałam co powinnam zrobić, co myśleć. Nie wiedziałam nawet co myślałam. Chciałam umieć powiedzieć to co Emre, że też nie żałuję. Nie wiedziałam.. Otarłam łzy i poszłam do pokoju Marisy.
Moja córeczka spała tak spokojnie. Dotknęłam jej nóżki. Wciąż nie wierzyłam, że była taka malutka. Taka delikatna. Beztroska. Chciałam czasem poczuć tą jej beztroskę. Położyłam się na materacu niedaleko. Może Mari nie potrzebowała mnie już w tym pokoju, mogłam spać u siebie. Ale ja potrzebowałam jej. Nie tylko jej. Potrzebowałam kogoś jeszcze, jednak w każdej sekundzie próbowałam to wyprzeć. Chyba bym zwariowała.
Nim zasnęłam biłam się z myślami, co powinnam była zrobić. Dla Marisy zrobiłabym wszystko, żeby była szczęśliwa. Lubiła Emre. Ale decyzja wciąż nie należała do niej tylko do mnie. A ja zupełnie nie wiedziałam co robić.







~~~
Trzy ważne informacje! 1. 2 rozdziały w przyszłym tygodniu! -> ROZDZIAŁ 53. W ŚRODĘ 25.07, ROZDZIAŁ 54 W SOBOTĘ.
Pomyślałam, że ucieszycie się na szybszy czas oczekiwania, mam nadzieję, że przeczytacie przed sobotą, bo trochę się podzieje! Oba pojwią się rano o 9:00. Wena dopisuje, właśnie kończę jeden rozdział i ma już 17 stron, także szykujcie się😎
Druga też dobra informacja-oficjalnie zostałam studentką lingwistyki stosowanej! Jeszcze raz dziękuję za wsztstkie słowa wsparcia i otuchy, macie swój udział w tym sukcesie. 💓
No i trzecia cudowna informacja! Wybiło 60.000 wyświetleń.. To jest czyste szaleństwo. Nie myślałam na początku, że to opowiadanie będzie miało nawet 50.000.. Rekord pierwszego jest nie do pobicia, ale za te piękne 60.000 jestem ogromnie, ogromnie wdzięczna. Każdemu kto czyta, jest, wspiera, komentuje.. Jesteście niesamowici..💕💕💕 Bez Was to wszystko nie ma sensu, dzięki Wam, czytelnikom, mogę się realizować w mojej pasji, i dawać też przez to radość innym..Czysta magia.
No i tradycyjnie zapraszam do komentowania, bo to naprawdę uskrzydla, a może każdy, nawet anonimowo, bez logowania. Cudownie jest was widzieć i czytać Wasze przemyślenia i opinie!
Jestem ciekawa waszych teorii odnośnie Kloppów i Emre.. (zakłady bukmacherskie powinny przyjmować zakłady o to, czy kiedyś go polubicie czy nie💔😂) Może w opowiadaniu będzie tak, jak jutro-mecz Borussia-Liverpool?  Reus-Can? Hmm? Mam straszny sentyment do Kloppa, więc tym bardziej czekam na to spotkanie. I wreszcie wracają mecze💛💛👌
Także tym razem nie do za tydzień, a do środy!!;)

17 komentarzy:

  1. Właśnie! Wreszcie wracają mecze, nie mówię mundial fajna rzecz ale ja już chcę BVB! I AFC. I koniec. Taaak! Tak! Tak! Dziękuję za rozdział w środę. Nie mogę się podwójnie doczekać. Gratuluję przyjęcia na studia! Czy kiedyś polubimy Emre?! Nie wiem. Nie kojarzę. To ten gościu co w następnym rozdziale zmienia klub z Liverpoolu FC na Syberia Forever FC??? Taaa gratuluję transferu. Jaki to jest oszust. Idiota... Mam nadzieję, że jednak nie spełniasz swoich gróźb bo ja już jednak nie tęsknię za miłością. Bez takich mi tu... A Rose powinna mu to powiedzieć teraz. Tz. MARCO. Ze k
    Go kocha i że nie może bez niego żyć też. Pozdrawiam i do środy. Girlwithaball

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Syberia Forever FC to nie są tanie rzeczy, nie wiem czy potrzebują akurat Emre.. Dziekuję oczywiście bardzo 💗💗💗 Przygotuj sie psychicznie na środę, bo się zadzieje🙈🤭 Buziaki!!

      Usuń
    2. Emre to szczur w człowiek podszyty! Tyle co o nim mogę jeszcze powiedzieć. Choćby cały świat uratował to nie ma szans że bym spojrzała na niego przychylnie. Never. Girlwithaball.

      Usuń
    3. Spoko. Jak by co dołożę się na bilet. To się nie martw. Jednostronny oczywiście.

      Usuń
    4. I znowu nie to konto! Wszystko przez Ciebie Euphory.

      Usuń
    5. No przepraszam no.. Ale na zgodę rozdział w środę(się zrymowało)😂 Wiec proszę mi się nie gniewać🙈❤️

      Usuń
    6. Jak dobrze mieć wreszcie kogoś, kto nienawidzi Sremre tak bardzo jak ja ❤️❤️❤️

      Usuń
    7. "Sremre" ❤️ Idealne, kocham.

      Usuń
  2. OMG! Co tu sie wydarzylo?! Ja sie pytam dlaczego Rose nie zdarzyła zobaczyć sie z Marco, no dlaczego? A Emre to juz wgl wyskoczył z tym wyznaniem... Trochę sie pokomplikowalo :/ nie zmienia to jednak faktu ze rozdzial jest cudowny no i oczywiście jestem przeszczesliwa ze kolejny będzie juz w srode (tak moze zostac, dwa rozdzialy w tygodniu *-*). Naprawdę rzadko komentuje ale przy takiej akcji nie moglam sobie darowac :D
    No i gratuluję dostania sie na studia ;)
    Pozdrawiam, Werka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ogromnie dziekuje💗💗💗🌹 Nie dałabym rady cały czas w środy (chociaż ogromnie bym chciała), bo skupiam się na rozdziałach, żeby były długie, żeby miały jakąś tam powiedzmy.."jakość". Na przykład ostatnio napisałam 17 stron w jednym i to sporo zajmuje, także soboty muszą zostać, żebym miała życie poza pisaniem i czas na złapanie weny😄 Dlaczego nie zdązyła? Hmm..Widocznie nie było im pisane haha🙈💗 Bardzo dziękuję za komentarz, postaram się pisać w takim razie więcej takich akcji 🙈😘 Buziaki!! x.

      Usuń
  3. Boże... Ja wiedziałam, że Emre w końcu będzie chciał wkroczyć do życia Rose i Marisy ... A tak poza tym - gratulacje!!! Jesteś wielka 😍💟💋

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziekuje bardzo❤️❤️ No zobaczymy jak z tym Emre się rozwinie sprawa🙈😊 Buziaki!🌹

      Usuń
  4. O EM GIE XD trochę ci właśnie napisałam w wiadomościach, ale jako, że tutaj uchodzę za jako tako opaowaną, to ukróce to, co bym ci teraz napisała na ig. Znaczy może nie tyle co ukrócę, bo moje komentarze u ciebie zwykle krótkie nie są, ale język zdecydowanie będzie inny XD
    Może tak... Sremre i jego czerwona teczka, co on se myśli, ze Rose będzie na każde jego zawołanie... tfu, niedoczekanie ja myśle! Klopp, witamy cię na pokładzie dziadku, wiec ze cię uwielbiam, bo jestem pewna, ze będziesz team Marco i właśnie jako jedyny wreszcie namówiłeś Rose do jakiegoś ruchu, szkoda tylko, ze nasza Rose wcześniej nie wiedziała o obecności Marco w mieście, hmm ciekawe czemu. Nie wiem jak możesz mówić o sympatii względem Sremre, skoro w jednym rozdziale tyle odpierdzielił XD w sumie wiesz dobrze, ze nawet jakby Marisie jednorożca załatwił, to ja bym go nie polubiła... pewnie dlatego dla mnie już na zawsze i nieodwracalnie nazywa się Sremre.
    Tyle emocji w jednym rozdziale, ze mam dość XD W sumie nawet nie wiem co mogę napisać jeszcze (może to będzie ten dzień, gdy nie zaśniesz przy czytaniu mojego komentarza).
    No bo tal:
    Rose wciąż siedzi i nie kupuje biletu do Niemiec, a kiedy miała szanse go zobaczyć, to oczywiście musiało nie wypalić
    Klopp to mój ulubiony bohater w tym opowiadaniu (pomijając tych nielicznych mieszkających w Dortmundzie) i jego żonka tez super babka
    Sremre jak zwykle gotowy na spalenie na stosie (swoją drogą mój telefon jest już tak inteligenty, ze jak napisze Emre, to poprawia mi na sremre XDDDD)
    Rose wciąż maltretuje stopy Mari xd
    Wiec w sumie nie mam nic do dodania. Czekam na środę i czekam na więcej moja ukochana autorko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niedługo nie będziesz wiedziała o kogo chodzi, jak będziesz czytała "Emre".. Lepiej się naucz, bo jeszcze tak szybko się go nie pozbędziesz.💗 Miałaś rację z tym 90%🙈😂 I Rose będzie maltretować stopy Mari ile chce . Też czekam na środę i już czuję, że wtedy będzie nie 90% a 100%.. Uwielbiam te długie komentarze 😂🌹🌹🌹 do następnego^-^

      Usuń
  5. Okay. No to po kolei.
    1. "Może i byłam młoda, może za młoda, może powinnam najpierw skończyć porządnie studia, zrobić kilka innych papierów z fizjoterapii, znaleźć stały dochód, męża, na końcu dziecko."- Ekhem, kochana - tylko Ci przypomnę, że męża to Ty już masz ;)

    2. "-Marco jest w Liverpoolu.." - przysięgam, że moje serce zaczęło właśnie galopować!

    3. "-O której ma powrotny samolot?
    -Za godzinę startuje. Pewnie jedzie już na lotnisko.
    -Oferta podwózki jest nadal aktualna?
    -Oczywiście" dobra, teraz to mam już chyba zawał serca!!

    4. "Zobaczył po chwili to samo co ja. Wzbijający się w powietrze samolot niemieckich linii lotniczych, który zaprzepaścił moją nadzieję." - Hmm, zdążę pojechać do Gdańska, zabić i wrócić do siebie na siódmą rano w poniedziałek do pracy?

    5. "Wiem, że mogę ją pokochać jak ojciec, możemy założyć razem normalny, szczęśliwy dom i…" - dlaczego mam wrażenie, że to nie jest jego ostatnie słowo? XD

    Poza tym... Uwielbiam Kloppów, więc wiesz, że mnie tym masz. Aaa, no i wiesz, że mam ochotę palnąć Emre w łeb. A najlepiej wysłać do jakichś łagrów czy coś - nieważne dokąd, byle jak najdalej od Rose i Isy. No niby rozumiem, że nie mógł nie chcieć denerwować Rose informacją o obecności Marco w Liverpoolu, ale... Do cholery, Marco Reus to MĄŻ Rosalie Reus, więc powinien jej powiedzieć. Samolubny sukinsyn!
    Rosie odważyła się pojechać na lotnisko, by wyznać prawdę Marco, a tu rudy babsztyl paskudny (pewnie jeszcze z nadmuchanymi balonami XD) zniszczył jej tę piękną szansę... Chociaż chyba się spodziewałam tego, że nie zdąży, bo poszłoby zbyt szybko, zbyt łatwo.

    No cóż. Obie wywiązałyśmy się z naszej umowy (tak, jest już u mnie rozdział ;p), więc czekam na środę, bo wiem, że będzie się działo, skoro twierdzisz, że będę chciała przyjechać do Gdańska :D

    Buziaki, kochana! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. OMG! To chyba najdłuższy komentarz, jaki Ci kiedykolwiek w życiu napisałam, hehe XD

      Usuń

Zapraszam do komentowania!❤️ To bardzo motywuje do pisania kolejnych rozdziałów!