poniedziałek, 2 lipca 2018

Czterdzieści dziewięć



-Marco! Marco do cholery!
Marcel jak zwykle się pieklił . Nie mógł sobie znaleźć kogoś innego, żeby się powyżywać? Może jest słaby w te klocki, by nakrzyczał się w nocy, to teraz by na mnie nie darł japy. Nie jego interes jak gram, niczyj interes.

Przebiegłem dalej, patrząc, który młot i gdzie posiał tą pieprzoną piłkę. Musieliśmy wyjeżdżać do Hiszpanii i biegać z wywalonym jęzorem na słońcu, żeby kibice sobie popatrzyli i porobili zdjęcia. Mecze pokazowe niczemu nie służą.

-Reus ogarnij się! –ktoś krzyknął koło mnie. Oj, żebym ja nie krzyknął. 
Wreszcie gwizdek kończący mecz. Wszyscy zaczęli bić brawo, jakbyśmy odstawili tu nie wiadomo jakie show. Poszedłem do krawędzi boiska, skąd wziąłem wodę. Na raz wypiłem pół butelki. Wszyscy skierowali się do trybun, gdzie rozdawali autografy i pozowali z fanami. Ja postanowiłem to kompletnie olać. W tunelu zdjąłem koszulkę i poszedłem od razu do szatni pod zimny prysznic. Stałem pod nim dłuższy czas, żeby móc dojść z sobą do ładu. 
Usłyszałem głosy z szatni. Och, chyba stałem się celebrytą, wszyscy o mnie plotkowali, idealnie. Wziąłem z haka swój strój, owinąłem się ręcznikiem w pasie i już miałem wychodzić, kiedy usłyszałem ciekawą rozmowę. Durm z jednym z nowych.

-Nie przejmuj się, zwykle taki nie jest.
-Może trzeba z nim pogadać?
-Nie, jego sprawa. Pewnie jego laska mu nie daje i chodzi teraz rozdrażniony. Wziął sobie babę dla ruchania, a teraz pewnie pokazuje pazurki, leżąc jak królowa i pachnąc. Nic tylko współczuć.
-Nie no –zaśmiał się irytująco nowy. –Jak ślub to coś poważnego…
-Gdzież. Byś zobaczył Rose i jej wdzięki to sam byś był chętny na ślub. Ma to co trzeba, że nawet ja chętnie bym skorzystał z okazji, może Rudy da się namówić na wspólny trójkącik, kiedy mu przejdzie –zakpił i ściągnął koszulkę przez głowę.

Nie dałem rady dłużej tego słuchać. Wyszedłem zza rogu i pchnąłem go na szafki. Poleciało, chuchro jedno. Zacząłem okładać do pięściami, kilka razy celując mu też kolanem w jaja. Nie będzie ruchania. Nikogo. Nie patrzyłem i nie dbałem o to, co się działo wokół, skupiłem się, żeby porządnie obić jego durną twarzyczkę. Co za chuj, żeby tak mówić o mojej żonie.
Zostałem odciągnięty przez Mario i Sokratisa. Mario, cienias, pewnie nie miał nawet tyle siły, żeby załatwić to samemu. Przytrzymali mnie widząc, że najchętniej poprawiłbym jeszcze swoje dzieło. I tak już się zwijał z bólu, miałem niezłe kopnięcie. Przeczesałem mokre włosy i wyrwałem się z uścisku dobrodusznych kolegów.

-Nigdy, kurwa, nie mów tak o mojej żonie.
-Taka jest prawda. Wszyscy dobrze widzą, że patrzycie na siebie jakbyście mieli się pieprzyć tu i teraz, jak jakieś króliki. Raczej związek z miłości jak w bajce to nie jest, co?
-Znów słowo za dużo –stwierdziłem i ponownie walnąłem go, tym razem w nos. Poprawiłem, mając nadzieję, że tym razem jest złamany. Dzieciak próbował mi oddać, ale chybił.

-Marco, jak się ubierzesz to przyjdź do mojego pokoju –usłyszałem ostry głos Zorca, przy którym stał trener. Kiwnąłem głową i odwróciłem się, żeby w spokoju zabrać swoje rzeczy. Byłem pieprzoną oazą spokoju. Założyłem koszulkę, spodenki i Conversy. Wrzuciłem przepocone i pogniecione ciuchy do torby. Kiedy już chciałem wyjść z szatni, w której o dziwo zapanowała cisza jak makiem zasiał, podszedł do mnie Mario. Spojrzał na mnie wzrokiem pełnym współczucia i zrozumienia i poklepał mnie po plecach. A niech się jebie ze swoim współczuciem i zrozumieniem. Wyminąłem go i wyszedłem z szatni.

Obiekt sportowy był połączony z ośrodkiem, w którym się zatrzymaliśmy. Wrzuciłem torbę do pokoju, który dzieliłem z Schü i udałem się do bazy dowodzenia Zorca. 
Zapukałem, bardzo kulturalnie, otworzył mi trener. Na jednym z trzech krzeseł siedział dyrektor, drugie pewnie zajęte było przez trenera, trzecie dla mnie. Urocze, proszone przyjęcie. Kto poda herbatkę i ciasteczka? Na pewno nie Durm-pizdeczka. 

-Proszę, wejdź. Chcesz się czegoś napić? –zapytał Zorc ze spokojem. Też byłem spokojny. Jak to było? Ach tak, pieprzona oaza spokoju.
-Nie, dziękuję. Przejdźmy do rzeczy.
-Usiądź –wskazał na ostatnie wolne miejsce. Uroczo. Jakaś może jeszcze muzyka? Dawno nie słuchałem Mozarta. Bardzo byłbym rad, by wsłuchać się w jego najwyższej próby kompozycji.
-Dzisiejszy trening był kolejnym kiepskim treningiem w twoim wykonaniu. Nie jesteś w wystarczająco dobrej dyspozycji, żeby na razie grać. A to, co stało się w szatni, jest niedopuszczalne Marco.
-Oczywiście będziemy musieli wyciągnąć konsekwencje za tą sytuację z Erikiem –dopowiedział Zorc. Pewnie codziło o hajs. Sam ma, a chce jeszcze –Co tam w ogóle się stało?
-Nic, prywatne sprawy.
-Prywatne sprawy zostawiamy poza boiskiem. Wiesz przecież, że trzeba wszystko zostawić, żeby dobrze grać.
-Z całym szacunkiem, o prywatnych sprawach poza boiskiem powinniście wytłumaczyć Erikowi a nie mnie. Sam bez powodu bym go nie uderzył.
-Oczywiście, z Erikiem też porozmawiamy –wtrącił się do rozmowy trener. –Także dobrze by było, gdybyś nam wytłumaczył całe to zajście.
-Ja –zacząłem, podnosząc się z krzesła –w odróżnieniu od szanownych kolegów, uważam sprawy prywatne za prywatne –stwierdziłem. Nie będę się skarżył. –Jeśli to już wszystko..
-Tak, to wszystko. W razie czego..-zaczął Zorc.
-Zatem do widzenia –odpowiedziałem, także wchodząc mu w słowo jak on mnie wcześniej. Zamknąłem za sobą drzwi. Może trochę mocniej niż chciałem. Pieprzona oaza spokoju.

W windzie akurat dosiadłem się do André, który zmierzał do naszego pokoju.
-Chcesz się ze mną napić? Chyba się przejdę do sklepu po coś mocniejszego.
-Chyba zwariowałeś, chcesz wylecieć?
-Mam to w dupie –wzruszyłem ramionami. 

Tak tego wieczora wylądowałem z paczką papierosów i butelką tequilli. Papierosy były największym świństwem, jakie mogłoby być na świecie. Podziwiałem Rose, że paliła ten syf. Wypaliłem jednego i odechciało mi się na resztę życia. Co innego z tequillą, bo ta to była wyborna. Uchlałem się jak świnia, znowu.
A rano wylądowałem znów na herbatce u Zoca. Może bez herbaty, ale Zorc był. I dał mi dwa tygodnie zawieszenia. W sumie dobrze się stało. Miałem dość tego wszystkiego. Nic nikomu nie mówiąc spakowałem swoje rzeczy i pojechałem na lotnisko, żeby wrócić do Dortmundu i wrócić do mojej samotni. 
Myślałem, że będę miał więcej czasu dla rodziny. Może początkowo i tak było, ale od czasu jej urodzin wszystko się zmieniło. Nie miałem ochoty na kontakt z nikim. Odrzucałem połączenia od sióstr i rodziców, nie odpisywałem na wiadomości.
Z Mario też nie rozmawialiśmy. Wcale nie potrzebowałem go w swoim życiu. Nie potrzebowałem nikogo, w końcu wciąż żyłem, wciąż zarabiałem obrzydliwie dużo forsy, na jedno skinienie mógłbym się zabawiać w łóżku z pięknymi, uroczymi fankami. Ale sam też sobie dawałem radę. Nie chciałem żadnej kobiety. Sam siebie też mogłem w końcu zaspokoić. Nie powiem, że najlepsza w tym była Rosalie, jednak skoro już miałem takie luksusy, nie musiałem mieć z reguły wszystkiego. Było dobrze.
Miałem całe dwa tygodnie wolnego. Mogłem sobie zrobić zapas alkoholu, zrobić listę z dobrym żarciem na telefon i żyć nie umierać. Tak właśnie zamierzałem spędzić następne dwa tygodnie. Zero piłki, telefonów, ludzi, którzy tylko psują humor. 
Byłem Marco Reusem, nie potrzebowałem nikogo.






/Rosalie/

Kobieta w ciąży. Zwykle piękna, kwitnąca, cudny, duży brzuszek opięty w uroczych sukienkach. Pełna optymizmu, szczęścia, nadziei.. Kto to wymyślił? Im dłużej, tym bardziej chciałam już urodzić. Ból pleców był niewyobrażalny. Jakiś czas dobrym pomysłem Emre było chodzenie na basen, jednak zaczęły się też duszności i problemy z oddychaniem. Moje nogi puchły czasem tak, że wolałam usiąść  i nic nie robić. Mała kopała. Nie miała litości i dostawałam dziennie sporo kopniaków. Najgorsze były te w żebra, chciałam się wtedy skulić, jednak mój ogromny brzuch na to nie pozwalał. Na moich studiach załatwiłam z dziekanem indywidualny tok nauczania po porodzie. Byłam szczęśliwa, bo najgorszy czas ciąży przyszedł dokładnie wraz z ochłodzeniem się pogody. Nie wytrzymałabym chyba tych wszystkich dolegliwości podczas ogromnego upału. 

Zaczął się sezon piłkarski i oglądałam każdy mecz Borussii. Przyszedł nowy trener, jednak z tego co czytałam nie był najlepszą opcja dla zespołu. Wygrane nie były częste, głównie remisowali. Moje zdenerwowanie, kiedy traciliśmy bramki dokładnie czuła malutka. Dostawałam wtedy strasznie mocne kopniaki. 
Ale to nie przeze mnie, to twój tata.
Emre był pochłonięty sezonem i tym, by utrzymać dobrą formę. Liverpoolowi szło świetnie i byłam z nich dumna. Poznałam kilku chłopaków z zespołu, byli częstymi gośćmi w domu Emre, podobnie jak ja. Kojarzyli Marco, jednak nie byli w bliskim kontakcie, poza tym, obiecali, że nie puszczą pary. Can im ufał, więc ja zrobiłam to samo. Byli przekochani, bo sami zaoferowali się do skręcania mebelków do pokoju dla dziecka. Wybrałam je przez internet, ryzykując, że może nie będą takie jak na obrazkach. Jednak ich kosmiczna cena, wygląd i nietoksyczna biała farba do drewna utwierdziły mnie, że będą dobre i będą służyć nam na długo. Przynajmniej dopóki z nich nie wyrośnie.
Przeze mnie spóźnili się na trening. Nawet o nim zupełnie zapomnieli. Składali cały dzień, ja zrobiłam obiad jak dla całej drużyny, jednak byli tak zmęczeni, że zjedli wszystko. Wieczorem do Alexa zadzwonił telefon. Trener. Zapewnili go wszyscy, że pracują ciężko fizycznie i na żadnym treningu jeszcze tak się nie zmęczyli. Ten w odpowiedzi uznał, że musi im podkręcić treningi. Miny piłkarzy były nie do opisania. Uśmiechnęłam się niewinnie i uciekłam zaszyć się do sypialni, żeby dokończyć moją książkę o opiece nad dzieckiem w pierwszym miesiącu życia. Dwie półki w mojej szafie zajmowały już  dziecięce ubranka. Miałam obsesję na punkcie małych śpioszków, czapeczek, rękawiczek, body… Miałam wrażenie, że byłabym w stanie przepuścić na nie całe dziesięć milionów od Marco.
Co do samego blondyna… Martwiłam się o niego. Nie miał pewnego miejsca w składzie, trener sadzał go zwykle od pierwszej minuty na ławce. Mario grał od początku, jednak był zazwyczaj zmieniany po pierwszej połowie. Tak bardzo chciałam być tam z nimi. Byli piłkarzami, chcącymi realizować się w tym, co kochali. Domyślałam się, że Marco musiał być dość zirytowany, ale musiał to sobie wywalczyć i wierzyłam, że jest w stanie.
 
Był początek grudnia, kiedy Borussii zostało jeszcze pięć meczy do przerwy świątecznej. Emre przychodził do mnie często i pomagał w zwykłych obowiązkach domowych. Nie czułam się najlepiej od jakiegoś czasu. Cały czas było mi duszno, co chwila musiałam chodzić do toalety, a jeść? Jadłam na potęgę. A jednocześnie nie jeść. Moje plecy chyba już powoli odpadały, odklejając się od mięśni. Został mi ostatni miesiąc i nie wierzyłam, że już niedługo będę miała moją małą kruszynkę na rękach. Bałam się, panikowałam, ale chęć ujrzenia jej małych rączek, oczu, stópek na żywo i ucałowania jej pulchnych policzków była znacznie silniejsza.

Oglądaliśmy akurat z Emre mecz, stolik w salonie był zastawiony jedzeniem. Piłkarz przeglądał jeszcze naszą listę zakupów i poradniki dla młodych rodziców, w co powinni być wyposażeni. Był fantastycznym przyjacielem, byłam mu wdzięczna, że tak się nami zajął. Wiedziałam, że będzie cudownym wujkiem.

-Nosidełko mamy..-mruknął i spojrzał na mnie, chcąc się upewnić.
-Przyjdzie jutro. Na wózek muszę się zdecydować. W tamtym sklepie były dobre..
-Którym?
-Tym ostatnim.
-Jak będziesz się dobrze czuła, to idziemy jutro.
-Raczej jedziemy twoim samochodem. Sam sobie noś brzuch ciężaru trzy kilo dziecka plus wody płodowe.
-Podziękuję –zaśmiał się i spojrzał na mecz. -Piszczu jedynie radzi sobie dzisiaj. Bez obrazy dla twojego męża.
-Widzę właśnie-westchnęłam z bezradnością. –Butelki do karmienia..?
-Kupiliśmy w zeszłym tygodniu. Sprzęt do odciągania pokarmu?
-Nic nie będę odciągać!
-Daj spokój, to praktyczne –zaśmiał się, widząc moją minę. –Nie będą cię aż tak bolały cycki…
-Oj ty od moich cycków to się odczep! –warknęłam i rzuciłam w niego poduszką. Emre zaniósł się śmiechem na całe mieszkanie. –Twój wujek Emre to debil, słoneczko –powiedziałam, głaszcząc brzuch.
-Wypraszam to sobie. Gdyby nie ja, to Emdżej nie miałaby czego jeść. Zamówiłam ci to coś.
-Ja za to nie płacę.
-Spoko –prychnął i przeglądał stronę dalej.

Skupiłam się na meczu. Zaczęłam stukać palcami w brzuch, żeby poczuć małą. Czasami potrzebowałam jej kopniaka, żeby wiedzieć, że jest i czeka tak samo jak ja czekam na nią. Chyba jednak spała, bo nie była skora do zaczepianek.
Komentator zaczął się bardziej ekscytować tym, co dzieje się na boisku. Nawet Emre wynurzył nosa znad telefonu. Marco przejął piłkę i zaczął sam biec przez całą długość boiska. Poprawiłam się na poduszkach i uważnie się przyglądałam. Ściskałam kciuki, żeby ta akcja skończyła się golem. Niestety stało się najgorsze. Przeciwnik brutalnie wbiegł na Marco i go podciął tak, że mój mąż upadł mocno na boisko. Nie podnosił się. Mocno zagryzał zęby, aż na szyi uwidoczniły się żyłki. Trzymał się kurczowo za kostkę. Nie, nie, nie. To się nie dzieje. Drugą dłonią zakrył twarz, przecież było mu tak blisko do płaczu. Mnie też. Nawet nie czułam jak mocno wbijam paznokcie w moją drugą dłoń. Dookoła niego zbiegli się wszyscy, przebili się przez tłum medycy. Mario wszystko obserwował zdystansowany z ławki. Czemu do cholery nie był przy nim? Chciałam się nachylić, żeby wziąć szklankę z wodą, jednak nagle poczułam mocny skurcz. Pisnęłam przerażona, łapiąc się za brzuch. Przecież to jeszcze nie teraz, o cały miesiąc za wcześnie.

-Co jest? –zapytał, trochę spanikowany piłkarz. –Rodzisz?
-Skąd mam do cholery wiedzieć? –krzyknęłam, a z moich oczu popłynęły łzy. Chciałam wiedzieć, co z Marco, ale musiałam zająć się sobą i moją córką.
-Jedziemy do kliniki.

Piłkarz był silny, bo wyniósł mnie z mieszkania na rękach. Nie byłam lekka. Ułożył mnie na lekko pochylonym siedzeniu pasażera i podbiegł do swojej części. Panikowałam. Oddychałam głęboko, żeby zahamować kolejne łzy. Masowałam delikatnie brzuch, kłucie ustąpiło, ale musieliśmy to sprawdzić. W drodze Emre poinformował doktor Bailey, że jedziemy. Na szczęście miała jeszcze dyżur. Kiedy podjechaliśmy pod klinikę, siostra czekała już na mnie z wózkiem, żeby jak najszybciej odwieźć mnie do gabinetu i sprawdzić, czy z dzieckiem było wszystko w porządku. 


***

Ciąża dotychczas rozwijała się prawidłowo, a mała rosła na dużą i silną dziewczynkę. Lekarka zrobiła mi badanie USG, na którym ostatni raz już widziałam moją córkę. Kolejny miał być już ten na żywo. Sprawdziła bicie serca i nawet nie pytała mnie, czy chcę nagranie, bo doskonale znała moją odpowiedź.
-Jest dobrze –powiedziała w końcu, a ja mogłam odetchnąć. Kamień spadł mi z serca. –Nie możesz się stresować. To właśnie silny stres wywołał skurcz i ucisk. Dziecko już jest na tyle rozwinięte, że mogłoby się urodzić, ale na razie jest tam jej dobrze i się nigdzie nie wybiera. Ale chciałabym cię zabrać do kliniki od drugiego stycznia. Musisz się teraz wyjątkowo oszczędzać i jak najwięcej leżeć. Trochę mi się nie podoba ułożenie łożyska, więc przeleż ten miesiąc, żeby było już wszystko potem dobrze.
-Dziękuję. Tak się bałam.
-Żadnych meczów więcej, Rose. To zalecenie lekarza i przekażę to Emre. Wiem, że to twój mąż, miłość, ale teraz musisz się skupić na dziecku. Masz już imię?
-Tak. Imiona –uśmiechnęłam się, wycierając żel z brzucha.
-Zdradzisz?
-Dopiero przed urodzeniem. Nie wydaje mi się, że zmienię decyzję, ale chcę na nią jeszcze popatrzeć na USG, żeby upewnić się, że to to.
-Mój synek teraz każe na siebie mówić Gargamel, więc nie zdziw się, kiedy ci dziecko powie, że znudziło się imieniem i teraz będzie królewną Fioną –zaśmiała się i poszła uzupełniać moje karty. –Drugi stycznia?
-Będę.
-Spakuj się dobrze i weź wyprawkę dla dziecka. W razie co, jestem pod telefonem. Zero stresu.
-Dziękuję –uśmiechnęłam się i odebrałam moje rzeczy.


To nie była dla mnie kwestia dyskusyjna, kiedy Emre oświadczył, że się do niego wprowadzam do czasu porodu. Chciał mieć na mnie oko i być w pobliżu w razie czego. Spakowałam do jednej walizki rzeczy do chodzenia po domu u Emre, a do drugiej rzeczy do szpitala, włącznie z pełną wyprawką dla dziecka. Zabraliśmy też nosidełko, żeby później nie było problemów. Czas tak szybko leciał, już nie umawiałam się z doktor Bailey na kolejną wizytę, a na przyjazd do szpitala i poród. Byłam strasznie dumna z mojej córeczki, że tak pięknie urosła i była tak dzielna, że nawet kontuzja taty jej nie przeraziła i nadal siedziała bezpiecznie w moim brzuchu. Grzeczna dziewczynka. 

Przed zaśnięciem w nowej sypialni musiałam sprawdzić w internecie, co dokładnie dolegało Marco. Kostka, znowu. Musiał przejść zabieg i przerwa na kilka miesięcy. Bądź silny, mój Marco. Zamknęłam oczy i zaczęłam sobie wyobrażać, że teraz przy nim jestem, przytulam go, całuję po policzku, w końcu w usta. On jest zły, ale ja go uspokajam i wplatam palce w jego włosy. Zapewniam go, że będę przy nim i przejdziemy przez to razem, że wróci znacznie silniejszy. On uśmiecha się, podnosi z łatwością i sadza mnie sobie na udach. Czuję, że jednak go trochę tym podnieciłam. Jego oczy znów się błyszczą. Bez uprzedzenia wpija się w moje usta, przygryzając co chwila moją dolną wargę…

Ała. 

-Kochanie, wiem, że tu jesteś i wcale o tobie nie zapomniałam –zaśmiałam się i położyłam dłoń na wysokości pępka. Chwilę później otrzymałam jeszcze serię kopniaków od obu uroczych, malutkich stópek. –Jeszcze chwila, a wycałuję te twoje stópki, a ty już mnie nie będziesz kopać.
Mała chyba zrozumiała, bo zaczęła sobie kopać za wszystkie czasy. Chyba tak szybko jednak nie zasnę.



05.12.2017 Liverpool, gdzieś w apartamencie Emre Cana

Kochany Marco,
Jeszcze tygodnie dzielą mnie od trzymania w rękach tej małej istoty. Byłam wczoraj w szpitalu, przestraszyłam się widząc ciebie w takim stanie na boisku. Później jeszcze bardziej wystraszyłam się w związku z maleństwem. Wszystko dobrze. Po Nowym Roku pojadę do kliniki i będę z niecierpliwością czekać na najpiękniejszy, spóźniony gwiazdkowy prezent. Cały czas noszę koniczynkę od ciebie. Cały czas noszę obrączkę. To moje amulety, przypominają mi o tobie. Chciałabym cię dotknąć, chociaż raz, chociaż raz jeszcze poczuć smak twoich ust… Pomimo rozstania nadal cię okropnie pragnę. Wyobrażasz sobie, że miałam taki okres, kiedy byłam gotowa choćby pieszo iść do Dortmundu (jestem świadoma oceanu) i nawet z tym wielkim brzuchem zabarykadować nas w sypialni i nigdy z niej nie wychodzić. To obrzydliwe. Byś zobaczył mnie jako wieloryba chyba byś wyskoczył przez okno. Staram się nie zwracać na to uwagi. Nie widzę w sobie wieloryba (Emre tak..), jedynie widzę, że wewnątrz rozwija się najcudowniejsza istota tego świata.
Dziękuję ci za nią. Kiedy ciebie nie ma.. Teraz to ona jest dla mnie wszystkim. I chociaż każdy centymetr mojej skóry, całe moje serce i umysł pragną ciebie, twojego dotyku… Już w ciąży mi się ciężko oddycha, ale przypominając sobie niektóre obrazy..ciebie..nas.. Nie dokończę tego wątku, wybacz.
Marzy mi się, żeby kiedyś przyjechać z naszą córką do Dortmundu i pokazać jej to piękne miasto. Poszłabym z nią do ogrodu, na nasz mostek, a później byśmy zrywały razem kwiatki. Ty byś przyszedł i przyniósł nam lody.. Truskawkowe oczywiście, czy to aż tak bardzo nierzeczywiste? Czy nie mógłbyś nas pokochać, jeżeli miłość istnieje? Czy nie mogłybyśmy być najważniejszymi w twoim życiu? Bez piłki i reszty świata? Tylko my?
Zasługujesz na miłość.. Chciałabym ci ją dać, ale nie jestem pewna, czy jest wystarczająca.. To wszystko nie ma sensu.. Nie wiem po co piszę te listy. Potrzebuję ciebie, to oczywiste. Ale też głupie. Próbuję znaleźć stabilizację, którą ty mi dałeś. Ale jest ciężko. Tylko ty byłeś w stanie mi ją dać. Za parę tygodni ja ją powinnam dać małej, bezbronnej, niewinnej dziewczynce. Jak? Proszę, powiedz mi. Jak…
Twoja na zawsze, Rose.







/Marco/


Stałem nieruchomo, w zaspie śniegu po kolana, wpatrując się w taflę wody. Księżyc w tym roku nie odbijał się od niej, postanowił być zasłonięty przez chmury. O pierwszej gwiazdce też mogłem zapomnieć. Zastanawiałem się, co tu robiłem. To nie moje miejsce, byłem tu jedynie intruzem. Ale miałem nadzieję, że ona przyjdzie. Skoro przychodziła tu co roku, każdej Wigilii zostawiała list, nie mogła zrobić wyjątku. Czekałem już od siedemnastej. Dochodziła dwudziesta trzecia. Moja rodzina pewnie już się zbierała powoli do pasterki, Melanie usypiała dzieci, ojciec jak zwykle musiał obejrzeć Kevina. A ja stałem tu, czasami siadałem na wygiętym drzewie. Miałem zapas gorącej herbaty w termosie, dwie godziny temu zjadłem jakaś starą, zimną zapiekankę. 

Z każdą kolejną minutą traciłem nadzieję, że przyjdzie. W święta nie ma cudów, nie ma miłości, nie ma rodzinnego grona, nie ma uśmiechu, świętowania, ducha świąt, ciepła, kiedy nie ma przy tobie właściwej osoby.  Z Rose było wszystko inne, i chociaż żyłem bez niej, zawsze będę czuł jakąś wewnętrzną pustkę. Może nie powinienem był nosić nieśmiertelnika, może powinienem był zrezygnować z noszenia obrączki. Może skończę jak stary, zrzędzący dziad.. Nie obchodziło mnie to. W tym momencie mało co mnie już obchodziło. Uciekły wszystkie emocje. W momencie, kiedy wręczałem jej wisiorek prababki, który miał przynieść szczęście nie był mi już potrzebny. Bo odnalazłem swoje szczęście i nie było ono związane z tatuażem z koniczynkami, ale właśnie z moją żoną, moim szczęściem. A teraz byłem sam. I nie umiałem się odnaleźć i było piekielnie ciężko. Bez Mario i Ann, bez częstych telefonów do sióstr i rodziców. Nigdy wcześniej nie przeszkadzało mi to, że byłem sam. Teraz to najbardziej drażniące uczucie na świecie. Myślałem, że może chodzi o seks, o kobietę w swoim łóżku.. To była najgłupsza myśl, jaka mogła przyjść. 
Raz w barze spotkałem koleżankę z podstawówki, byliśmy parą przez dwa dni. Z chęcią wróciliśmy do tych wspomnień, skończyło się u mnie. Nie podnieciła mnie, jak potrafiła to zrobić na zawołanie Rose, była ciemną brunetką, była bardzo niska, musiała stawać na palcach, żeby mnie pocałować. Jej wargi były wąskie, szorstkie. Próbowałem sobie wmówić, że potrzebuję czegoś innego. To było naprawdę głupie. Nie mogłem wejść z nią do sypialni, nie mogliśmy tego zrobić na łóżku moim i mojej żony. Poszliśmy dlatego do gościnnego. Zgasiłem światło, żeby nie dojrzeć tatuażu z imieniem Rosalie. I wtedy zrozumiałem, że ta pustka nie była kwestią seksu. Bo on nie znaczył kompletnie nic. To moja partnerka sama czerpała przyjemność, ja jedynie mogłem jej ją dać. Sam nie miałem nic w zamian. Kiedy zobaczyłem, że doszła od razu z niej wyszedłem, założyłem spodnie i poprosiłem ją, żeby opuściła moje mieszkanie. Było to okrutne, ale nie byłem w stanie dłużej. Mimo że byłem trochę już pijany, musiałem zejść na dół po mocniejszy alkohol. Pierwszy raz w życiu czułem, że zrobiłem coś aż tak niewłaściwego. Czułem się brudny, czułem, że zawaliłem, zdradziłem nie tylko swoją żonę, lecz także samego siebie. Z butelką poszedłem pod prysznic. Chciałem z siebie zmyć dotyk brunetki. 

Po zużyciu całego żelu pod prysznic było lepiej. Musiałem tam stać masę czasu. Ostatni długi prysznic jaki brałem, a właściwie ich cała seria to te z Rosalie. Jej piękne, perfekcyjne, nagie ciało błyszczące się od olejku pod prysznic, które wyginało się wręcz nieludzko, tylko i wyłącznie za sprawą dotyku i przyjemności, naszego zbliżenia. I to właśnie było inne. Wtedy było inne, a teraz? To stało się normalne. To, kiedy czułem ciarki na całym ciele, każdy nerw, każdy milimetr skóry będąc z nią..w niej.. To było abstrakcyjne, a z drugiej strony tak realne i rzeczywiste i dobre. I jednocześnie złe. Czułem, jakbym doświadczał czegoś zakazanego, tak niebiańskiego, czegoś, co jest niedozwolone dla człowieka… Zakazany owoc, który zrywałem za każdym razem, za każdym możliwym i były mi obojętne konsekwencje. Chciałem go zrywać wciąż i wciąż. Niezależnie od tego jakie granice i bariery przekraczamy, niezależnie jak bardzo na nowo poznawałem siebie. Z nią byłem gotowy złamać wszystko…


-Przepraszam –powiedziałem na głos. –Nie mam nawet kartki i długopisu, ale skoro tu pani jest.. Chyba, że jest pani przy Rose. Powinna być pani przy niej, ale niech chociaż pani posłucha.. Przepraszam. Słabo ogólnie u mnie z tym przepraszaniem, rzadko to robię, ale pani musi to usłyszeć. Te listy od Rose zawsze były ważne. Niepotrzebnie tu wtargnąłem, niepotrzebnie wziąłem go od niej i napisałem o parę zdań za dużo. Napisałem zbyt wiele obietnic, których nie dotrzymam. Przykro mi, nie chciałem zawieść pani.. W sumie to siebie. Ale pani jest mamą Rose, tak ważną dla niej, więc po prostu czuję, że muszę panią przeprosić. Nie zaopiekowałem się nią, nie dałem jej miłości, nie oddałem jej w pełni siebie ani swojego życia, nie zapewniłem jej bezpieczeństwa ani stabilizacji. Nie wiem po co to napisałem, nie wiem, czy w to wierzyłem. Teraz już na pewno jest to nie do zrealizowania, dlatego przepraszam. Słów na papierze się nie wycofa, wiem. Zostało mi ze skruchą przyznać się do porażki na całej linii. Jeśli ja nie mogę, zaopiekuj się Rose. Przepraszam, jeśli tak na „ty”, ale jesteś formalnie moją teściową. Nie zwracam się „mamo” tylko dlatego, że na to nie zasługuję. Rose też tak plotła trzy po trzy w tych listach? To dziwne miejsce, nie umiem zebrać myśli. Gdyby tu była może byłoby łatwiej. Może wszystko byłoby łatwiejsze. Przepraszam i wesołych świąt. Więcej już tu nie będę przychodził.


Wycofałem się, Rose nie przyszła. Bałem się, że może coś się dzieje, skoro jej tu nie ma. To miejsce było dla niej zawsze ważne. Ale przecież zadzwoniłaby.. Znała mój numer na pamięć, znała też numer Mario. Zacząłem wątpić, czy na pewno by zadzwoniła. Czy na pewno byłem dla niej tak ważny…
Wsiadłem do samochodu, z hukiem trzaskając drzwiami i ruszyłem do Dortmundu. Po drodze włączyłem dźwięk w telefonie. Spojrzałem na spis nieodebranych. Mama, tata, Melanie, Rose, Yvonne, ciocia Ba..
Tuż przy wjeździe do Dortmundu zatrzymałem się na poboczu z piskiem opon. Wziąłem raz jeszcze telefon do ręki, nie wierząc w to, co widziałem. Ale tak. Było jedno połączenie nieodebrane, dwie godziny temu. „Rosie <3
Bez wahania wybrałem numer, jednak spotkałem się z tym co zawsze. Durna skrzynka mówiąca, że numer jest nieaktywny bądź poza zasięgiem sieci. Uderzyłem mocno w kierownicę. Byłem wściekły, tak strasznie wściekły. Mogłem pić, walić w worek treningowy, dopóki moje ręce by nie odpadły.. Krzyknąłem, klnąc głośno. Wziąłem głęboki oddech, jeszcze raz próbowałem zadzwonić, to samo.
Ruszyłem z piskiem opon przed siebie.


W kościele pogasły już światła, wszyscy dookoła mieli pozapalane świece w lampionach, na niewielkim ołtarzu podświetlona była szopka z ceramicznymi figurami. Zdjąłem czapkę, rozpiąłem płaszcz. To nic, że było strasznie dużo osób. Musiałem się przecisnąć na przód, tam, gdzie miejsca zajmowali moi rodzice. Chór dziecięcy zaczął śpiewać jakąś smutną pieśń, trochę odzwierciedlała mój humor. Odnalazłem jednak rodzicielkę z brzegu ławki. Obok niej stał tata, koło taty Yvonne z mężem, koło niego zajęte miejsce, pewnie dla mojej drugiej siostry. Podszedłem wolnym krokiem do rodzicielki, mając nadzieję, że kiedyś mi wybaczy niepojawienie się na Wigilii i nieodbieranie telefonu. 

-Mamo…-szepnąłem. Kobieta odwróciła się szybko i spojrzała na mnie, jakby zobaczyła ducha. Dotknęła mojego policzka, wtedy upewniła się, że byłem prawdziwy. –Mamo, przepraszam…
-Oj, synku –westchnęła łamiącym głosem i mocno mnie do siebie przytuliła. Objąłem ją, bo potrzebowałem tego. Potrzebowałem ich wszystkich. Nie umiałem być już dłużej sam. Chociaż próbowałem, próbowałem być silny…
-Mamo, Rose dzwoniła, ale nie usłyszałem –mówiłem jej na ucho, żeby nie robić zamieszania. –A potem dzwoniłem i znów skrzynka. Tak piekielnie jej tu potrzebuję…
-Wracamy do domu –powiedziała i puściła mnie jako pierwsza. Uśmiechnęła się krzywo, jednak w jej oczach widziałem łzy. Gdybym miał lustro, w swoich pewnie też bym je zauważył. Złapała mnie za rękę i pociągnęła, przebijając się przez środek kościoła, mając zupełnie gdzieś opinię innych i rodzinną tradycję. Wiedziała, że ich potrzebuję i nie musiałem nic więcej mówić.
Panie Boże, dziękuję za nich, chociaż nie wiem czym sobie na to zasłużyłem… Jako prezent, jak już jesteśmy przy tych świętach.. Niech Rose odbierze ten telefon..  I przepraszam za „piekielnie”. Nie wiem, czy się mówi „niebiańsko kogoś potrzebować”, ale wiem, że przeszedłbym całe niebo i całe piekło, żeby ona tu była.






/Mario/

-Nad czym myślisz? –usłyszałem głos mojej Ann. Chwilę później brunetka usiadła za mną na łóżku i oplotła mnie nogami i rękoma jak małpka, kładąc brodę na moim ramieniu. Uśmiechnąłem się od razu i położyłem rękę na jej splecionych dłoniach na mojej klatce piersiowej.
-Powinniśmy wysłać sms do Marco?
-Nie odbierał?
-Nie –westchnąłem ciężko. Nie chciałem, żeby nasza przyjaźń tak się skończyła. Kłóciliśmy się z Marco ale nigdy tak, żeby nie odzywać się do siebie tyle czasu. Nawet wtedy, kiedy grałem w Bayernie rozmawialiśmy ze sobą często. Teraz gramy w jednej drużynie, mieszkamy niedaleko od siebie, widzimy się na treningach ale…
-Zostaw to. On potrzebuje czasu..
-On potrzebuje przyjaciela, wiem to.
-On potrzebuje Rosalie –westchnęła smutno i jeszcze mocniej się we mnie wtuliła.
-Kochanie, też za nią tęsknię, też uważam, że tworzyli wspaniałą parę, ale ona nie wróci. Marco powinien zacząć żyć..
-To dla niego trudne –powiedziała to, co miałem dokładnie na myśli. Rozplątałem jej śliczne nóżki, a później mocno przytuliłem. Przewróciliśmy się w uścisku na łóżko, co wywołało nasz śmiech.
-Jestem zły na Rose. Tak wściekły, ale.. Gdyby wróciła, chyba bym się poryczał ze szczęścia i zapomniał o tym, że chciałem jej wyrwać blond kudełki.
-Mam to samo. Kiedy masz wizytę u lekarza?
-Piątego stycznia.
-Wiesz, że damy radę, prawda? –zapytała i zamrugała oczami. Uwielbiałem jej wielkie, mądre, piękne oczy. Musiałem się uśmiechnąć. Ucałowałem ją w czoło. Byłem pewien, że damy radę. Z Ann wszystko było możliwe. Chociaż bałem się diagnozy, miałem siły. Chciałem też mieć przy sobie Marco, on nawet nie wiedział, że coś poważniejszego się dzieje.
-Obejrzymy Grinch’a? –zapytałem i podniosłem się z łóżka. Zdjąłem marynarkę, stwierdziłem, że w ogóle pozbędę się garnituru. Rodzice już poszli spać, bracia pewnie gdzieś urzędują, ale nie zabiją mnie za dres na święta.
-Najpierw proponujesz mi Grinch’a a potem się rozbierasz. Zdecydujesz się?-zaśmiała się i łapiąc okazję sama zaczęła się rozbierać ze swojej seksownej, krótkiej, czarnej, koronkowej sukienki.
-To najpierw się rozbierzemy, a potem obejrzymy?
-Jeżeli będziemy mieli jeszcze siły po rozbieraniu –zachichotała uroczo i zaczęła rozpinać zamek sukienki. Uśmiechnąłem się i przyciągnąłem ją do siebie. Była cudowna, idealna w każdym calu. Moja pani Götze. 


***


Leżeliśmy z Ann na kanapie. Grinch leciał w tle, nalaliśmy sobie jeszcze wina z kolacji, co chwila skradaliśmy sobie leniwe pocałunki. Taka chwila mogła trwać wieczność. Byliśmy dobrze zmęczeni, we wspaniałych humorach. Oczywiście jednak musieli istnieć bracia, którzy wszystko zepsuli. Najpierw dwójka moich, później dwójka Ann. Dlaczego? Moja ukochana musiała usiąść mi na kolana, poza tym byliśmy i tak przez nich ściśnięci. Oczywiście jeszcze musiała przybiec Mase i wskoczyć na nas. Zacząłem się śmiać, może przez to wszyscy spojrzeli jak na debila, ale byłem szczęśliwy. Miałem przy sobie tyle wspaniałych osób. Ucałowałem Ann w głowę, a nogą delikatnie zepchnąłem psa z kanapy. Śmierdzący szczekacz nie należał do aż tak zasłużonych.
Ale to właśnie była magia świąt. Ciężko mi było uwierzyć, że minął rok od niespodzianki dla Rose, kiedy mieliśmy wszyscy drugie święta w gronie przyjaciół, drugiej rodziny… Reus zasługiwał, żeby to życie w końcu mu się ułożyło. 

-Chcesz jeszcze coś zjeść?
-Dziękuję skarbie, ale pójdę na górę –powiedziałem i ucałowałem Ann najczulej jak to było możliwe. 
Zdjąłem tą kruszynę z kolan i sam poszedłem do góry, rzucając „dobranoc” reszcie. Memmingen było cudownym miastem, tyle wspomnień z dzieciństwa, podwórko, ale był jeden minus. Nie był Dortmundem. To tam poczułem się jak w domu, kiedy się przeprowadziliśmy specjalnie dlatego, że wypatrzyli mnie skauci młodzieżówki. Zbudowałem tam dom dla mnie i Ann, miałem nadzieję, że to tam będą dorastać nasze dzieci.
Wziąłem telefon do ręki. Zauważyłem, że wszystkie wiadomości, które wysłałem do Rose zostały dostarczone. Musiała włączyć telefon. Pierwsze co mi przyszło do głowy to zadzwonić, jednak chyba znów wyjęła kartę. Ciekawe, czy przeczytała to wszystko. Nie było nic strasznego w tych smsach, głównie pisałem co u mnie, każdą wiadomość kończąc, by się odezwała i że strasznie za nią tęsknimy. Zdecydowałem się na kolejną wiadomość.


Do: Mrs.Lama <33
Wszystkiego co najpiękniejsze na Święta. Dużo, dużo szczęścia, zdrowia i radości. Mam nadzieję, że u ciebie wszystko dobrze. Odezwij się choć kropką albo jakimś szyfrem z emotek, ok? Wiem, że pisałem, żebyś najpierw poradziła sobie ze swoimi sprawami, ale teraz zmieniam zdanie, powinnaś tu być. Wszystko stało się takie dziwne bez ciebie… Marco jest dziwny, chyba my wszyscy zdziwaczeliśmy. Ty też, bo nie odpisujesz. Ale myślę, że też tęsknisz, obraziłbym się gdyby nie. Napiszę jeszcze w Sylwestra;) Merry Christmas, Ann&Mario


Wysłałem wiadomość, jak każdą pozostałą. Dobrze, że dotarły tamte. Chciałem po prostu wiedzieć, że wszystko było dobrze. Od Marco też by się przydała taka wiadomość.
-Mario?                                     
-Rose włączyła na chwilę telefon, wiadomości dotarły.
Ann uśmiechnęła się i zabrała telefon z moich rąk.
-Będzie dobrze, nie przejmuj się, ona sobie poradzi- zapewniła. –My też musimy iść do przodu.
-To prawda –przytuliłem ją do siebie.
-Myślałeś nad dziećmi? –zapytała. Na początku nie wiedziałem co powiedzieć. Oczywiście, że myślałem i chciałem je mieć. Nie byłem pewien, czy już teraz.
-Jesteś w ciąży czy pytasz?

Roześmiała się i pogłaskała mnie po policzku.
-Najpierw dojdźmy do ładu z tobą, później myślę, że możemy nad tym popracować.
-Praca z tobą to czysta przyjemność. Możemy zrobić teraz małą symulację?
-Z przyjemnością –uśmiechnęła się szeroko i puściła mi oczko.
-To na pewno. 






~~~
Jestem ja, jest rozdział!
Przepraszam za taką obsuwkę w czasie ale pociąg miał godzinne opóźnienie, później nie przyjechał autobus i pół godziny czekania, a przed wejściem do bloku rozwaliła mi się walizka.. Seria niefortunnych przypadków zakończona sukcesem->rozdziałem! Hurra!:)
Jutro lecę odbierać wyniki matury, trzymajcie mocno kciuki, żeby było wszędzie powyżej 30% haha
Dziękuję bardzo, że czekałyście cierpliwie, ale dobra wiadomość jest taka, że mniej czasu oczekiwania do soboty niż zwykle!
Ściskam mocno!!!💗💗💗

6 komentarzy:

  1. Biedny Marco... :'( - girlwithaball.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciałbym Ci napisać coś więcej bo to że rozdział do super, extra i w ogóle to ty wiesz, i że mimo wszystko to kocham to opowiadanie to wiesz... Ale kurcze nie napisze nic bo nie wiem co, bo mi smutno jak to czytam. Biedny chłopak cały świat mu się na głowę zawalił. Nie rozumiem Rose. Jedno mi się trochę nasuwa egoistka. No ale... Pewnie nie znam wszystkich faktów i może to cofne. Tymczasem... Do soboty. ;(

      Usuń
  2. Ryczałam jak bóbr podczas rozmowy Marco z mamą Rose...

    OdpowiedzUsuń
  3. Marco to chyba najbardziej romantyczny facet na świecie! Ty wiesz, co ją sądzę o tej całej sytuacji i wiesz, co Ci zrobię, jak mi tego wszystkiego ładnie nie naprawisz! ;p
    A tak serio - tak jak pisałam rano - humor mi się od razu poprawił ;D
    Rose napędziła nam strachu z tym przedwczesnym porodem, ale uff.. Emre - łapy (i wszystko inne) przy sobie koleś! Bo powiem cioci Podolskiego, żeby Lukas ci nakopał ;p
    Buziaki <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Wredoto moja.... musiałam trochę odczekać, ponieważ znowu płakałam po twoim rozdziale.
    Mam tyle rzeczy do napisania, ze musisz się przyszykować (masz szczęście, ze już trochę wyżyłam się w wiadomościach na ig).
    Pierwsze i najważniejsze (bo dawno ci tego nie mówiłam) po prostu rozwalasz mnie swoim talentem. Jestem tak pod wrażeniem jeśli chodzi o wyrażanie uczuć i to jak oddajesz ich ból, ze dosłownie kocham cię bardziej, a nie liczyłam na to, ze się da!!
    Marco jest irytujący, ale to nie jest coś, za co powinnam być zła, bo to trzeba po prostu zrozumieć. Przechodzi przez tyle rzeczy teraz, ze nie wyobrażam sobie innego zachowania z jego strony. Mimo wszytsko boje się o jego przyszłość w klubie, bo wiecznie ulgowo traktować go nie będą i kiedyś skończy się dzień dziecka... I wreszcie kiedy znalazł to miejsce w klubie, skończyła się kontuzja, to stracił i to i to. Zawiodłam się tylko wzmianką i zdradzie... ja wiem, ze my to się przekomarzamy jeśli chodzi o naszych bohaterów ;D i wiele mi insynuowałaś (wciąż mam nadzieje, ze to tylko twoja próba zdenerwowania mnie), ale aż coś we mnie pękło kiedy przeczytałam, ze spędził noc z inną. Niby się potem sobą brzydził, miał wyrzuty sumienia, ale mimo to pomyślał o tym i to zrobił...
    Jestem szczęśliwa, ze z Rose wszystko w porządku oraz z dzieckiem (KTÓREGO IMIE ZNAM ❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️), ale no widzę, ze nie jest wcale tak szczęśliwa jak próbuje innym pokazać! Nie jest tak silna, jak jej się wydaje i myśle, ze po porodzie, kiedy zobaczy dziecko wszystko w niej pęknie tak jak w Marco (szczerze mówiąc mam naprawdę nadzieje, ze się tak stanie).
    Za każdym razem, gdy czytam te listy, mam po prostu nadzieje, ze Can wreszcie mnie jakoś do siebie przekona i podkradnie je Rose a potem wyślę wszystko do Marco. Przecież on leciałby na bocianie (lub czymś innym latającym i dziwnym), gdyby dowiedział się, ze ma dziecko. Jasne, paplal sobie o tym, ze nie chce dzieci, ale tak zwykle jest, a kiedy przychodzi co do czego, to euforia (szczególnie jeśli to dziecko jest z kobietą, którą się kocha, a wiem, ze on Rose kocha tak boleśnie mocno, ze aż mnie samą to boli!)
    Jest mi tez żal Mario i Ann, bo oni tez strasznie tęsknią. Szczerze, to w tym wszystkim mam wrażenie, ze Rose ma trochę na nich wywalone xd jakby tak nie do końca bolało ją to, ze rozstała się ze swoją praktycznie rodziną. Z ludźmi, którzy przygarnęli ją, kiedy życie koplo ją niezle w dupę. W sumie nadal mam do niej żal o to, ze w ogóle ich zostawila, kiedy oni oddali jej swoje całe serce, czas i no przyjaźń, której nie miała po stracie Leo. Jasne, nie byłam w jej skórze, nie wiem co bym zrobiła, ale no...
    Swoją drogą co jest z Mario??? Straszysz mnie niemiłosiernie i mam nadzieje, ze szybko mi to wyjaśnisz.
    Wybacz za tak długi komentarz, ale to jest połowa tego, co chciałam tu napisać. No, ale stwierdziłam, ze może lepiej nie, bo byś usnęła czy coś (szczególnie po tak „wspaniałej podróży naszą cudowną polską komunikacją”)
    Dziękuje ci za ten swietny rozdział, który dosłownie wzbudził we mnie tyle emocji, ze szok ;D czekam na sobotę i więcej twojego cudeńka. Pamiętaj tylko kochana, ze moja cierpliwość nie jest wieczna i jak oni do siebie szybko nie wrócą, to ja to załatwię po swojemu ;D
    kocham, ściskam, całuje (ale i krzyczę na ciebie za cały ten burdel, który powstał) i czekam na next! <3333

    OdpowiedzUsuń
  5. Płaczę... jak oni cierpią...nie katuj już ich tak! A z drugiej strony, życie niestety tak może wyglądać...co jest przerażające.
    Tak opisujesz ich ból, że samej mi jest smutno.
    Eh...nastały ciężkie czasy na tym blogu.
    Do soboty!:D
    Pozdrawiam.
    Ps: AAA!!! nowe tło <3 no cudnie, fajna zmiana, chociaż tamte tło też było piękne ;) Wiadomo, zmiany powinny następować, więc ostatecznie super!

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do komentowania!❤️ To bardzo motywuje do pisania kolejnych rozdziałów!