sobota, 23 czerwca 2018

Czterdzieści osiem


Wizyta Kloppa w Dortmundzie narobiła niezłe zamieszanie. Kibice zrobili z nim kilka wspólnych zdjęć, zauważyli nas razem, kiedy przechadzaliśmy się po mieście. Gazety musiały podchwycić temat i rozpoczęły się spekulacje moich przenosin do Liverpoolu albo powrotu legendarnego trenera. Obie fałszywe.
Ten człowiek miał na mnie naprawdę dobry wpływ, czasem potrzebowałem z nim porozmawiać jak z własnymi rodzicami i w życiu bym nie przyznał, że taka znajomość nadarzy się między piłkarzem a trenerem. W ostatniej chwili zmieniliśmy plany co do miejsca odwiedzin, niestety zalała im się łazienka, przez co siadła cała elektryka w domu. Klopp przyjechał do mnie, zostawiając Ullę w Anglii. Nie mogłem się nie roześmiać, widząc jego poważnej miny, gdy stwierdził, że popiera silne i niezależne kobiety. Tak naprawdę to blondynka przeprowadziła się chwilowo do swojej przyjaciółki, nie zostawił jej samej z problemem.

Był trochę zszokowany nowiną o rozstaniu. Żałował, że nigdy nie poznał osobiście Rosalie, bo bardzo ją polubił. Dlaczego? Okazało się, że przy okazji naszych rozmów zawsze o niej opowiadałem, z czego nawet sobie nie zdawałem sprawy.
W te wakacje nigdzie nie wyjeżdżałem. Mimo nalegań Mario na wspólne wypady czy też odwiedziny u jego rodziców zostałem w Dortmundzie.
Może to i dobrze, nigdy nie spędziłem tyle czasu z Nico i małą Mią. Te dzieciaki zawsze dodawały mi sił, nawet teraz, kiedy wszystko szło nie tak, ich uśmiech sprawiał, że miałem siłę walczyć. Dla nich i dla Rose, której to obiecałem. Mała rosła jak na drożdżach. Mama mówiła, że tylko ja z naszej trójki rodzeństwa bardzo szybko się rozwijałem i to był moment, kiedy zacząłem biegać i gadać jak najęty. Mimo to, córka mojej siostry też sobie jakoś radziła. Chodziła za mną jak przyczepa i była zazdrosna, kiedy więcej czasu spędzałem z Nico. Chłopiec, jako ten wredny kuzyn zarzucał jej, że „musi być bardziej komunikatywna”. Takie słowo brzmiało w ustach czterolatka przekomicznie, ale doskonale umiał je zastosować, co sprawiało, że moja siostra się puszyła jak paw i zadzierała głowę do góry. Dzieciaki były cudowne, podziwiałem moje siostry, że mają odwagę i siłę, by się porwać na rodzicielstwo. Nie każdy był do tego stworzony, ja na pewno nie, jednak starałem się w zamian za to być najlepszym wujkiem świata. Przez ten czas zyskałem mnóstwo bezcennych chwil z małymi, upamiętnionych zabawnymi zdjęciami, zrobionymi przez moje siostry. Chyba najzabawniejsze było to, na którym leżę w ogrodzie rodziców, na mnie Nico, a na Nico Mia. Dookoła nas było aż nadto zabawek, nie rozumiałem tych piorunujących spojrzeń od Melanie i Yvonne na moje pytanie „kto im tyle tego nakupował?!”.
Mieszkanie mnie zawsze przytłaczało, dlatego starałem się spędzać jak najwięcej czasu poza nim. Było lato, więc nie sprawiało to większej trudności.

Jednak był dzień, kiedy wszystko wróciło.
Urodziny mojej Rosalie.
Tego dnia stwierdziłem, że trzeba posprzątać. Dokładnie wiedziałem jaki jest dzień, co się wydarzyło rok temu. Chciałem zapomnieć. Przecież za cztery dni mieliśmy jechać na obóz przygotowawczy do Hiszpanii. Ale nawet wizja obozu i najprawdopodobniej mojego braku formy nie pozwalała mi zapomnieć. W końcu urodziny żony. 

Musiałem dlatego zauważyć, że odkąd sprzątałem w zeszłym tygodniu nie było już tak perfekcyjnie czysto, jak wtedy, kiedy ona ze mną mieszkała. Może i to już było chore, ale nie umiałem inaczej. Kiedyś wszystko było takie łatwe, sam, bez nikogo, pan świata. Teraz nie mogłem się zupełnie odnaleźć, może dlatego, że potrzebowałem kobiety w swoim życiu? Albo podpisanego papierka rozwodowego. I tak właśnie trafiłem na nieśmiertelnik. Ten, który dostałem na Boże Narodzenie. Nosiłem go jakiś czas, po jej odejściu gdzieś się zawieruszył. I musiałem go odnaleźć właśnie w urodziny. I zdałem sobie sprawę, że tęsknię bardziej niż myślałem. Bo minęłyledwo ponad dwa miesiące odkąd odeszła, a ja nie byłem w stanie normalnie funkcjonować, a każda najmniejsza rzecz przypominała mi ją. 
Zadzwoniłem do Mario. Tylko dlatego, że inaczej bym sięgnął po alkohol.

-Co tam?-usłyszałem jego głos po dokładnie trzech, długich sygnałach.
-Możesz rozmawiać?
-Jestem właśnie w drodze do Kolonii, muszę przegadać parę spraw z agentem.
-To możemy pogadać?
-No, jeszcze chwilę mi to zajmie. Co się dzieje?
-Wiesz, że dzisiaj są urodziny Rosalie?
-Dwudzieste pierwsze?
-Mhm..
-Chcesz poświętować jak ona pewnie i pójść gdzieś?
-Właśnie nie, chcę nie iść i nie pić. Ty za nią nie tęsknisz, Mario?
-To chyba nie jest temat do rozmów przez telefon. Może to czas, żeby się wreszcie odciąć i zacząć na nowo.
-No, no.. Wiesz co, przepraszam ale ktoś się dobija do mnie. Pogadamy później?
-Jasne, spoko, trzymaj się.
-Dzięki, ty też.


Rzuciłem telefon na bok i wstałem nerwowo z kanapy. Oczywiście nikt nie dzwonił, ale miałem dość jego gadania. Rose nie była i nigdy nie będzie rozdziałem do odcinania. Rose była na zawsze. Tak było na nieśmiertelniku i ja w to wierzyłem. Wyszedłem z mieszkania i zjechałem na parking, gdzie czekał na mnie nowy, terenowy, srebrny Range Rover. Aston Martin przeszedł na emeryturę zaraz po tym, kiedy jadąc i widząc przednią maskę miałem w głowie nieprzyzwoite obrazy z pewnej nocy. Korzystając z tego, że zatankowałem ostatnio do pełna mogłem pojechać na autostradę tylko dlatego, żeby móc przetestować moc napędu samochodu. Wierzyłem, że może to pozwoli mi choć na chwilę pozbyć się myśli o urodzinach Rose, jak je spędza, z kim, czy jest szczęśliwa i kiedy wróci.. Kupiłem po drodze fast food na wynos, skoro i tak już moja forma była beznadziejna. Przynajmniej zapchałem się na kilka godzin i mogłem dalej jeździć.

Koniec końców z całych autostradowych wyścigów z licznikiem samochodu skończyłem pod salonem Bena. Doskonale pamiętałem, kiedy znalazłem Rosalie w jednym z klubów, dałem jej naszyjnik, który kupiłem po drodze. Wypiła wtedy już kilka drinków twierdząc, że po czwartym zaczęłoby się bajlando. A później wyznała, że o mnie śniła. A potem, że chce kolczyk i tatuaż. A w domu nie mogłem sobie odpuścić, by zobaczyć jej odsłonięte ciało i dotknąć jej cudownie miękkiej skóry. Dobrze, że wziąłem wtedy tą maść. Może i to było trochę szczeniackie, ale ona po prostu tak na mnie działała.

-Jest tu ktoś?-zawołałem, wchodząc do studia. Przy stołach nie było nikogo, więc stawiałem, że przenieśli się na zaplecze. A ja chciałem w tym momencie tatuaż, więc nie było nawet mowy, żebym sobie odpuścił.
Przeszedłem na zaplecze, gdzie jak się spodziewałem, zastałem Bena…całującego się z Evą. Dziewczyna siedziała na jego kolanach, a on jej rozpinał spodnie. Byli na tyle zaabsorbowani sobą, że nie usłyszeli mojego przyjścia do studia ani wołania.
Odchrząknąłem głośno. Od razu od siebie odskoczyli, Eva się zarumieniła, szybko wstała z kolan Bena i odeszła parę kroków do lustra, żeby poprawić swoją fryzurę.

-Nikt nie odpowiadał, więc pomyślałem, że sprawdzę tu. Jeszcze byś zostawił zamknięte studio i wiesz..
-Nie zostawiłbym, czego?-powiedział wyraźnie niezadowolony, że mu przeszkodziłem.
-Tatuaż. Niewielki, mam projekt w głowie.
-Przyjdziesz jutro?
-Jestem teraz. Musi być teraz, to wyjątkowy dzień –oświadczyłem i założyłem ręce, żeby zrozumiał, że mnie się nie pozbędzie.
-Płacisz podwójnie.
-Jak zawsze –zaśmiałem się i przeszliśmy oboje do studia. 


Pierwsze co zrobił Ben, to zamknął drzwi od środka na klucz i włożył sobie go do kieszeni.
-Jestem zakładnikiem czy co?
-Lepiej nic nie mów. Albo mów co chcesz. I nie wiesz gdzie klucz.
-Okej –zgodziłem się, niewiele rozumiejąc.

Jak polecił tak zrobiłem. Tatuaż miał być niewielki i nie aż tak skomplikowany. Ale Ben i tak miał za zadanie przelać na papier dokładnie to, co chciałem, żadnej jego inwencji twórczej. On był osobą, która to jednak gwarantowała. Był najlepszy w swoim fachu, dlatego też przyprowadziłem tu Rosalie.
Kiedy trafiłem na fotel akurat z zaplecza wyszła Eva i skierowała się w stronę wyjścia. Ben zaczął przestawiać kolorowe tusze na blacie, chociaż dobrze wiedział, że jest mu potrzebny tylko czarny. Dziewczyna nacisnęła klamkę, jednak ta jej nie ustąpiła.

-Zamknąłeś?
-Jakiś paparazzo chciał tu wtargnąć, więc zamknąłem. Nie wiem gdzie zostawiłem klucze, możesz poczekać na zapleczu?
-Ale chciałabym..
-Dziesięć minut, Evie..
-Dobra –skapitulowała i zawróciła z powrotem.
-Evie? Od kiedy Eva stała się Evie?-zaśmiałem się, widząc twarz kumpla.
-A spadaj, bo będzie niedelikatnie.
-Stary, naprawdę mi przykro, że wam przeszkodziłem ale widzisz, że to jest dzień i tatuaż, które się bardziej niż łączą.
-W sumie i dobrze. Chociaż bym chciał, lepiej związku nie zaczynać od przespania się ze sobą na kanapie na zapleczu.
-Związku? Ben zagorzały singiel z wyboru?
-Wszystko się zmienia, kiedy się poznaje tą jedyną. Coś o tym wiesz, nie? Zaboli –stwierdził. Uruchomił maszynkę i zaczął tatuować wzór na wewnętrznej części mojego lewego nadgarstka. Ból był bardziej psychiczny. Bo bolało mnie to, że jej tu nie ma, że nie widzi, co tatuuję ani, że nie trzyma mnie za rękę. Chciałem ją, chciałem tak bardzo. Czułem się jak dziecko, czasami chciałem się rozpłakać, rzucać poduszkami z bezradności, nie umiałem sobie poradzić z myślą, że to koniec. Rose będzie na zawsze. 

Dziesięć minut później tatuaż był skończony. Spojrzałem na niego i naprawdę był idealny. Przedstawiał różę, białą różę. Taką jak te z naszego ślubu na Karaibach. Łodyga nie była taka oczywista. Była imieniem. „Rosalie”. Czcionka była jakby ręcznie kaligrafowana, każda literka połączona ze sobą. Jeden, nieprzerwalny ciąg.  Nad „e” znajdowała się rozwinięta głowa róży. Płatki nie były pomalowane na biało, był jedynie ich sam kontur i delikatny cień. Była delikatna i urocza. Nawiązywała doskonale do jej tatuażu z kwiatami, który miał jej przypominać o mnie. Czułem, że postępuję właściwie, tatuując jej imię i ten kwiat. Bo Rosalie dała wszystkiemu nowego sensu. Wcześniej na nadgarstku narysowana była bransoletka z koniczynek. Nie była zakończona, i dobrze. Teraz na środku widniała moja Róża. Ona idealnie zamykała kompozycję konieczynek, moje prawdziwe szczęście. Była umieszczkna dokładnie na wysokości żył. Prowadzących do serca. Dopiero teraz mogłem stwierdzić, że rękaw był pełen. Tak, jakim było moje życie z Rosalie. Pełnym.
I wiedziałem, że ten tatuaż będzie przynosił ból, cierpienie i tęsknotę. Ale też nigdy nie pozwoli mi zapomnieć o tym, co czułem będąc z nią. Czułem niemożliwe. A najgorsze w tym wszystkim było to, że uświadomiłem to sobie wtedy, kiedy ją bezpowrotnie straciłem. I żyłem tymi myślami sześćdziesiąt sześć dni. Sam. Cholernie sam. I to też bolało.

-Ben, walcz o nią i nie pozwól jej odejść, jeśli to ta jedyna.
-Wiem –zaśmiał się pod nosem i zszedł zamyślony z fotela i wyciągnął klucze do studia z kieszeni. –I będę. A ty mi nie udzielaj małżeńskich porad tylko jedź do żony świętować urodziny.

Tego nie mogłem zrobić.

-Masz już terminal?
-Daj spokój. Za darmo. Kup sobie maść jakby coś.
-Już ci zabrałem z zaplecza.
-Skurczybyk. Idź już zanim się rozmyślę z tymi darowiznami.
-Dzięki za tatuaż. Trzymaj się.
-Ty też. Ucałuj ode mnie Rose. Tylko tak wiesz –zaśmiał się i puścił oko. Chwilę później zamknął za mną drzwi i pogasił wszystkie światła. Może chociaż jemu się uda.


***

Później przyszedł kolejny dzień. Rocznica naszego ślubu. Niezłe combo. Tego dnia oczywiście musiałem się upić. Nieśmiertelnik na szyi, wzrok wpatrzony w tatuaż z jej imieniem, a w ręku piwo. W lodówce cały zapas alkoholu. Wiedziałem, że Rose nie ma mediów społecznościowych, ale miałem nadzieję, że Bild albo inne plotkarskie portale rozdmuchają moje posty tak, że do niej dotrą.  W jej urodziny wstawiłem zdjęcie zrobione przez Ann, kiedy obejmowaliśmy się na balu, przebrani za Jessy i Woody’ego. Długo na nie patrzyłem, na to, jak jej dłonie oplotły mój pas, jak ufnie wtuliła policzek w zagłębienie mojej szyi…
Opublikowałem je z durnym podpisem „Happy birthday <3”. Oczywiście posypało się pełno komentarzy, których nawet nie miałem zamiaru czytać, post też szybko uzbierał rekordowo dużą liczbę polubień, w końcu rzadkością była ostatnio moja aktywność w mediach. 
Dzisiaj rano, kiedy jechałem po moje alkoholowe zapasy do sklepu zahaczyłem o kwiaciarnię, gdzie kupiłem jedną, dużą, białą różę. Znowu zachowałem się jak kompletny ciota, wstawiając jej zdjęcie na Instagrama. Położyłem ją na ulubionej pościeli Rose i wyszło całkiem ładne ujęcie. Wstawiłem je podpisując jedynie znakiem nieskończoności. Później mógłbym zrobić obiad ale przeszedłem do picia. Na pusty żołądek, oczywiście. Doskonałym kolejnym powodem do picia były nasze wspólne zdjęcia i ogromy album, który dostałem od niej w prezencie. Znajdowało w nim mnóstwo naszych wspólnych zdjęć, był  na nim też Nico, Mia, Mario, Ann i moje siostry.
Moje bycie ciotą było mi tego dnia przeznaczone, bo sięgnęło to już apogeum po pół butelce wódki, kiedy oczy zaszły mi łzami. Cholernie potrzebowałem Rosalie. Tu, teraz. Żeby mnie dotknęła, pocałowała, żeby się rozebrała i dała jak zawsze największą przyjemność.. Kurwa.. Potrzebowałem mieć ją, tu, na wyłączność, tylko i wyłącznie dla mnie i nikogo innego. A najgorsza była bezsilność, bo nie mogłem nic zrobić, żeby ją odnaleźć. Nic. A ona musiała wrócić. Musiała wrócić do mnie, bo była moją pieprzoną żoną. Była moja i zostanie ją…

Ktoś zapukał do drzwi. Wstałem z fotela i lekko się zachwiałem. Na podłodze leżało już trochę butelek. Wędrówka do drzwi była strasznie długa. W końcu złapałem za zamek i go nawet przekręciłem. Brawo ja. Za drzwiami nie stała jednak Rose.

-O! Mario! Wchodź, bracie, mam jeszcze trochę, starczy dla nas dwóch..
Mario zmarszczył brwi i skrzywił się, jakby mu coś śmierdziało. Chyba nie był w nastroju do świętowania ze mną w najlepszy z najgorszych sposobów. 

-Tobie to na pewno już starczy. Ile ty tego wypiłeś?
-Wciąż za mało –stwierdziłem i przesunąłem się, żeby mógł wejść do mieszkania.
-Weź się w garść, co ci na łeb padło? Możesz mi powiedzieć?
-Mam dzisiaj rocznicę ślubu. Nie cieszysz się? –powiedziałem i zabrałem już rozpoczętą butelkę wódki. Przechyliłem ją tak, że z gwinta wypiłem kilka większych łyków. Cudownie.
-Może już wreszcie przestaniesz, co?
-Jeszcze mi się nie skończyła butelka. Ta i te następne. Nie można marnować picia i jedzenia.
-Przestaniesz żyć, jakby Rose tu była, Rose miała wrócić, Rose była twoim mentorem w życiu. Musisz zrozumieć, że Rose nie ma i nie będzie. Ona nie wróci, rozumiesz to? Przestań na nią czekać i się łudzić. Przestań myśleć, co by powiedziała Rose. Zostałeś sam i sam zacznij funkcjonować, bo ci życie się zaraz skończy, a ty będziesz starym, zasuszonym dziadem, gadającym do ściany o imieniu Rosalie!
-Wynoś się.
-Nie. Nie wyjdę póki nie odłożysz tego świństwa i nie położysz się. Pojutrze wyjeżdżasz na zgrupowanie! Człowieku, rujnujesz sobie karierę.
-Czyli mam ci pomóc? –zapytałem z kpiną. Jak ja mu kurwa chciałem dać po mordzie. Przysięgam.
-Pomóż sam sobie, o ile nie jest za późno.
-Nic nie wiesz.
-Wiem, dobrze wiem i..
-Nic. Nie wiesz –powtórzyłem i pchnąłem bruneta w kierunku drzwi. Otworzyłem je i sprawnie wyrzuciłem go na korytarz. Nie będzie mi pieprzył moralizujących gadek. Chyba kiedyś go naprawdę lubiłem, więc przez wzgląd na to, nie chciałem go pobić. Rose też go lubiła. Nie potrzebowałem go, nie potrzebowałem nikogo, poza nią.
Resztę wieczoru, czy jak kto woli, nocy, spędziłem dokładnie na tym samym, co przed wtargnięciem Mario na mój teren prywatny. Aż skończył się zapas w lodówce. Nie byłem w stanie wejść na piętro, więc zasnąłem na kanapie w salonie. Śnił mi się koszmar. Rosalie odeszła przeze mnie, wyszła za mąż, miała dzieci, a później chciała do mnie wrócić. Chciałem tylko ją, ale ona powiedziała, że będzie z dziećmi i mężem. Jako przyjaciółka. Planowałem zamknąć dzieciaki i tego gogusia w piwnicy, ale ona nie chciała, powiedziała, że ich…
Obudziłem się klnąc pod nosem. Miałem dość. Poszedłem do kuchni, potykając się o butelki na podłodze. Odkręciłem kran i zacząłem łapczywie pić z niego wodę. To tylko pieprzony sen. Ona wróci. Nie ma żadnych piekielnych dzieciaków, żadnego faceta. Jest mężatką. Jest moja…





/Rose/

-Nie mogłam sobie wyobrazić piękniejszej rocznicy ślubu-westchnęłam i otarłam łzy. –Przepraszam, że tak się rozkleiłam, mogę panią przytulić? –zaśmiałam się, ocierając łzy z policzków. Lekarka zaśmiała się i po prostu mnie objęła.
-Jesteś dzielna, Rose. Wiem, że poradzisz sobie jako mama. Najważniejsze jest, by pokochać. Nic nie jest prostsze –oznajmiła. To właśnie było najtrudniejsze.
-Dziękuję. Emre przegra zakład i będzie mi musiał kupić pizzę. Liczyłam na to po cichu.
-Dobrze, że nie jesteś tu sama. Powinnaś się otworzyć na nowe znajomości. Myślałaś o szkole rodzenia?
-Nie, nie wiem czy chcę.. Tak ze wszystkimi i..
-Spokojnie. Wracając.. Masz wszystkie witaminy w domu? Jesz zbilansowane posiłki?



***


Po wizycie u mojej ginekolog wyszłam na korytarz, gdzie czekał na mnie Emre. Oczywiście w okularach przeciwsłonecznych jak jakiś ćpun. Cena sławy..
-Aż takie światło ode mnie bije? –zaśmiałam się i przytuliłam go, witając się.
-Oczywiście. Jedziemy? Już wszystko?
-Tak. Pojedziemy do galerii?
-Jasne. Spędźmy tam pół naszej znajomości –zaśmiał się i ustąpił mi w drzwiach windy.
-Nie moja wina, że poznaliśmy się w etapie mojego życia „dużo jem i chodzę na zakupy do dziecięcego”.
-Jakoś to przeżyję. Wszystko w porządku z małym?
-Tak, z małą wszystko w najlepszym porządku.
-Jasne, jasne. Wsiadaj do samochodu. Mówię ci, że to będzie chłopiec. Jeszcze jedno USG i się dowiesz.

Pojechaliśmy do mojego ulubionego centrum handlowego, niedaleko hotelu, w którym się zatrzymałam zaraz po przyjeździe do Anglii. Od tamtego czasu się tyle zmieniło. Przede wszystkim mój brzuch trochę urósł i nie mogłam już niczym zasłonić ciąży. Już końcówka dziewiętnastego tygodnia. W każdej chwili mogłam zacząć czuć delikatne ruchy dziecka, do kopniaków musiałam jeszcze troszkę poczekać. Miałam też Emre. Tak jak zamierzałam się wzbraniać od wszystkich możliwych piłkarzy przez resztę życia, tak Niemiec stał się moim przyjacielem. Zawsze mogłam na niego liczyć, chociaż czasami, kiedy chciałam się nim zbytnio wysłużyć twierdził, że mu się nie chce, idzie spać i mam sobie znaleźć innych przyjaciół. Powinnam była znaleźć przyjaciół ale jednocześnie też nie czułam się pewnie, żeby zaufać komuś, powiedzieć, że jest się żoną TEGO Reusa i liczyć, że nikt nie doniesie do mediów. Tak samo nie chciałam iść na spotkania z Emre, bo Marco zapewne miał znajomości, ktoś by zrobił zdjęcie, nagrał, wstawił i wszystko by runęło. Ale miałam swoje zajęcie, które mi wypełniało czas. Zapisałam się na studia zaoczne z dietetyki. Mój kamuflaż składający się z brązowych włosów dopełniły okulary zerówki. Czułam się idiotycznie w takich przebraniach, ale musiałam dać na przeczekanie, zwłaszcza teraz, kiedy nie mogłam się denerwować dla dobra maleństwa. Poznałam kilka osób z kierunku, ale były to raczej koleżanki z widzenia, niektórzy patrzyli na mnie jak na kosmitkę z nieludzko wielkim brzuchem. Bez przesady.. Ja skupiałam się jednak na nauce i w domu chłonęłam na przemian publikacje o dietetyce i poradniki dla mam. Jakieś małe fundamenty stabilizacji. Zawsze coś.

Dotarliśmy pod galerię. Sklep z rzeczami dla dzieci był oczywiście jednym z wielu w całym mieście, jednak ten miał dla mnie wartość sentymentalną, a wszystkie rzeczy w nim były naprawdę w nim piękne i wysokiej jakości. Emre ciągnął się za mną jak cień, odechciało mu się chodzenia za dziecięcymi rzeczami, jednak miał chyba świadomość, że będzie musiał skręcić łóżeczko i inne mebelki dla malucha? Pewnie w zamian za dobry obiad i piwo się zgodzi. Tym razem przyszłam po jedną, konkretną rzecz. Drewniane, bielone literki. Doszłam do półek, gdzie były przepięknie wyrzeźbione, idealne do zawieszenia na ścianę z różnokolorowymi kokardkami i tasiemkami. W moim projekcie, łóżeczko będzie stało przy ścianie z drewnianą boazerią, więc mogłam postawić na kolor.

-Podasz mi „M”? –zapytałam, uśmiechając się szeroko do Cana. Wskazałam na wybraną przez siebie literkę na samej górze regału.
-Co ty beze mnie zrobisz jak wyjadę na zgrupowanie, co?
-Odpocznę –roześmiałam się i wzięłam z niższej półki literki „R” i „J”. –Nie, to „M” z różową kokardką w białe serduszka –zaprotestowałam widząc, co piłkarz mi podaje.
-Różowy jest niemęski –oburzył się i odłożył malowaną na biało literkę z niebieską kokardą w samochodziki.
-Wiem, dlatego chcę różową –zaśmiałam się pod nosem. Emre westchnął i wziął już dokładnie to M, które chciałam. Zatrzymał się jednak, zanim mi je podał.
-Wszystkie będą różowe? –zmarszczył brwi i położył na szczycie pudełko z pomalowaną na biało, rzeźbioną literką M z kokardką w serduszka. –Czekaj, ty znasz już płeć?-zapytał zszokowany.
Uśmiechnęłam się i kiwnęłam głową, potwierdzając.
-O ja…-zaśmiał się i spojrzał na mój odznaczający się w letniej sukience brzuszek. –Mała Rosalie. Gratulacje! –uśmiechnął się szeroko i pocałował mnie w policzek. –Naprawdę myślałem, że będzie chłopak. Reus jest cienki, normalnego syna nie umie spłodzić..
-Ej! –prychnęłam i wręczyłam mu wszystkie kartoniki. –Bez takich. Idziemy do kasy.
-Nie no, żartowałem. Córki też są spoko. Bawią się lalkami, robią sobie warkoczyki.. Będzie dobrze, Rose. Wiesz o tym, nie? Zawsze ci pomogę.
-Wiem i dziękuję ci za to –uśmiechnęłam się i przytuliłam piłkarza, kiedy już odstawił rzeczy na ladzie kasy.
-Nie ma za co. Wiesz, że dla mnie powinnaś być teraz w Dortmundze, ale możesz być pewna, że nic bez twojej wiedzy nie zrobię.
-Wiem, dziękuję. Jesteś kochany.
-Czyli co… Rjm Reus? –zerknął na literki, które zaczęła kasować sprzedawczyni. Parsknęłam śmiechem.
-Mj R –poprawiłam. –Ostatnia to nazwisko.
-Ooo, czyli Emdżej?
-Jeszcze nie wiem jakie imiona, ale to będą pierwsze literki. Chłopiec też by takie miał.
-Dla mnie na zawsze będzie Emdżej –uśmiechnął się, pokazując rząd białych zębów. 

Miałam jeszcze sporo czasu na wybór imion, ale już wcześniej postanowiłam, że inicjały dziecko będzie miało po ojcu. Marco James Reus. Imion dla dziewczynek na M było mnóstwo, będę miała teraz poważną misję, żeby się podobało mnie, powinno też być w stylu Marco, no a przede wszystkim powinno pasować i podobać się mojej małej dziewczynce.
Po drodze do mieszkania Emre kupiliśmy ogromną pizzę hawajską, już nie mogłam się doczekać, kiedy zrobię lemoniadę, usiądziemy na jego ogromnym tarasie i ją zjem. W końcu Emre jest piłkarzem i musi się zdrowo odżywiać, prawda?

Mimo że apartament w centrum z widokiem na całe miasto był niesamowity i zapierający dech w piersiach, tęskniłam za swoim małym, drewniano-różowym mieszkankiem. Pomimo tego, że byłam daleko od Marco, od Dortmundu, od Phoenix See.. Miałam już u siebie pełno zdjęć, w sypialni w salonie. Na każdym możliwym gwoździku wisiało zdjęcie moje z Marco albo moje z Ann i Mario. Przy łóżku stała duża ramka ze zdjęciami USG mojej maleńkiej córeczki…
Tak bardzo się bałam, bałam się, że ją stracę, na początku po prostu czekałam aż to się stanie, żeby mieć to za sobą, przejść najłagodniej jak się da.. Tym czasem wierzyłam, że ona przyjdzie na świat. Wierzyłam w słowa Marco, że przeszłość, niezależnie jaka była, jest teraz daleko za mną i nie ma możliwości mnie dotknąć, nawet jeśli mi się tak wydawało. 

-Sok pomarańczowy?-zawołał Emre z kuchni, wyrywając mnie z zamyślenia.
-Tak! –zawołałam. Poprawiłam poduszkę pod plecami na leżaku i jeszcze bardziej go rozłożyłam. Taras był cudownie nasłoneczniony, oczywiście leżałam pod parasolem, żeby nie narażać siebie i dziecka. Może byłam przewrażliwiona, może nadopiekuńcza, ale chciałam być już teraz dobrą mamą. Bałam się tej roli najbardziej na świecie, nie wiedziałam, czy się nadam, czy odczytam wszystkie potrzeby malucha, który nie do końca umie mówić.. Ale wiedziałam, że zrobię wszystko, żeby była szczęśliwa.
To nie tak, że chciałam koniecznie dziewczynkę, prawdopodobnie na wieść o chłopcu cieszyłabym się równie mocno. To po prostu dziecko, dar, który otrzymałam, chociaż nie rozumiałam dlaczego. I chociaż pełna obaw, smutku, strachu i tęsknoty, byłam też szczęśliwa. 

-Jest pizza!
-O tak, największy kawałek dla mnie.
-Będziesz gruba-parsknął i położył pudełko na stole przede mną. Podniosłam leżak i przypatrzyłam się uważnie, gdzie leży najwięcej ananasa, a kawałek jest największy ze wszystkich. O, i ten ciągnący się ser.
-Tak czy tak będę i jestem gruba. A czy to ciąża ciąża, czy ciąża spożywcza to już nie twój interes –zaśmiałam się i ugryzłam kawałek. O tak. Tego właśnie potrzebowałam. I świeżych truskawek na deser.
-W sumie.. Szkoda, że nie będziesz miała chłopca. Byłby super piłkarzem i miałabyś w domu maszynkę do robienia pieniędzy.
-Ej! Mam pieniądze, może i są Marco ale też będę zarabiać.
-Będziesz, piłkarz jednak zarobi więcej.
-Może wreszcie ogarną, że za dużo kasy inwestują to w ludzi od kopania piłki, którzy obżerają się po godzinach pizzą.
-Ała, zabolało-parsknął i wziął kolejny kawałek. –Muszę, żebyś nie była w bliźniaczej ciąży. Emdżej się przestraszy, gdyby koło niej nagle pojawiła się pizza hawajska.
-Mówił ci ktoś, że jesteś okropny?
-Nie, a co?
-Nic, nic –zaśmiałam się. Emre był naprawdę niesamowitym przyjacielem.
-Jak cię odwiozę, to przybiję ci gwoździki na te literki. Chcesz jutro wpaść do mnie? Będzie Alex i Perrie. Możesz być spokojna, nie wydadzą cię przed nikim, rozmawiałem już z nim i można mu zaufać. Perrie też jest całkiem fajna.
-Pomyślę. Przejdę się może do was spacerkiem.
-Jak coś to wpadaj. Powinnaś mieć tu więcej znajomych, a kto o to lepiej zadba, niż wujek Emre. Poza tym, niedługo wyjeżdżamy na zgrupowanie i zostaniesz sama na trochę. Może Perrie zostanie w mieście to się spotkacie.
-Już mi nieźle ułożyłeś życie. Imiona dla dziecka też już wiesz jakie?
-Emdżej niezmiennie.


***


Wieczorem postanowiliśmy się przejść do mnie do bloku. Było nadal gorąco, chociaż czułam, że będzie burza w nocy. Jadłam jeszcze truskawki, bo kupiliśmy ich naprawdę sporo. Emre jeszcze niósł pół kobiałki, żebym miała na jutro do koktajlu albo kompotu. Rose ani jednej truskawki nie zmarnuje, są zbyt pyszne.
W mieszkaniu wreszcie zdjęłam buty i mogłam pójść wziąć orzeźwiający prysznic.
Z włosami zwiniętymi w ręczniku na głowie i w za dużej koszulce klubowej Marco usiadłam przy kuchennym stole. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze i zaśmiałam się, widząc, jak koszulka stała się opięta na moim brzuchu. Zwykle wisiała na mnie jak worek, teraz obawiałam się, że niedługo stanie się zbyt mała. Musiałam napisać kolejny list. Dzisiaj był tak wyjątkowy dzień. Złapałam za długopis, jednak nie wiedziałam zupełnie jak powinnam zacząć, co napisać. Może wreszcie prawdę…?




 Nasza pierwsza rocznica ślubu, Alderville Rd 4/20

Kochany Marco,

Dzisiaj mija rok odkąd powiedzieliśmy sobie „tak”. To było najbardziej znaczące słowo w moim życiu, odmieniło tak wiele. Odmieniło nas oboje. Ta data co roku będzie dla mnie wspaniałym dniem, zwłaszcza, że to dzisiaj, chociaż wcześniej niż to było planowane, dowiedziałam się, że spodziewam się ślicznej, malutkiej dziewczynki. Dziękuję Ci za nią. Wybrałam pierwsze litery imion, do stycznia mam jeszcze trochę czasu, żeby podjąć decyzję. Rozwija się prawidłowo, rośnie jak na drożdżach. Ja też zaczęłam mocno tyć. Pamiętam jak się ucieszyłam, kiedy nie mogłam dopiąć guzika w spodniach. Teraz musiałam iść i kupić specjalne, ciążowe spodnie, żeby w ogóle móc je założyć. Uroki drugiego trymestru.
Trzy dni temu miałam urodziny, Emre do mnie przyszedł z samego rana z tortem truskawkowym z mnóstwem świeczek, prawdopodobnie było ich dwadzieścia jeden. Spędziliśmy ten dzień na oglądaniu filmów, bo nie czułam się dobrze. Dzisiaj już wszystko w porządku.
Powinnam Ci wreszcie powiedzieć… Wszystko. Są sprawy, o których wolałabym ci powiedzieć twarzą w twarz, jednak nie wiem czy to kiedykolwiek się stanie. Tak samo nie wiem, czy kiedykolwiek otrzymasz ten list.
Nasza mała córeczka miała się nie urodzić. Zostało mi to wpojone od dziecka przez macochę. To było tak silne przeświadczenie, że kiedy dotarło do mnie, że jestem w ciąży zaczęłam płakać i płakałam całą noc. Bo wiedziałam, że jest we mnie mała istota, i że ta istota umrze. Wiedziałam, że na wieść o dziecku będziesz zdruzgotany, a twój idealny świat legnie w gruzach. Wiedziałam, że nie dam rady być z tobą po takim przeżyciu. Wiedziałam, że nie ma nadziei… Przeżycie tej istoty było dla mnie jak odległe, niemożliwe do spełnienia marzenie. Nie zasługiwałam na nie. Jakkolwiek głupio to zabrzmi, chciałam cię chronić. Chciałam, żebyś był szczęśliwy, nie był świadkiem….
Odeszłam, bo tak było lepiej. Mario mówił, że lepiej dla mnie, że patrzyłam na czubek swojego nosa. A ja chciałam oszczędzić wam wszystkim wstrząsu i cierpienia. Tobie, twoim rodzicom, siostrom, naszym przyjaciołom. Wolałam być sama, wolałam wziąć to na siebie, bo to moja wina. To ja zapomniałam się zabezpieczać…
A za chwilę rozpocznę piąty miesiąc ciąży. I wierzę całym sercem, całą sobą, że malutka przyjdzie na świat, że będę tulić ją do piersi i dawać jej taką miłość, jakiej nawet Tobie nie byłam w stanie ofiarować. Może mam dwadzieścia jeden lat, może jestem głupia, niedoświadczona, nie mam pojęcia o dzieciach, nawet o tym, jak powinno się zmienić pieluszkę. Skłamałabym, jeśli bym napisała, że jestem gotowa. Nie jestem. Może za osiem lat, nie teraz. Ale jestem w ciąży, czuję, że moje maleństwo się rusza. I muszę być najbardziej gotowa jak tylko jestem w stanie. Mała mnie potrzebuje i musi wiedzieć, że ma mamę, przy której może czuć się kochana i bezpieczna. Tak, jak ja się czułam będąc z tobą.
Wiem, że nie chciałeś mieć dzieci, wyjechałam nic ci nie mówiąc, więc nie oczekuję, że przyjadę i będziemy mieli kontrakt na pełnoetatową rodzinę. Dziecko potrzebuje prawdziwej rodziny, wiem, że jeśli się postaram, to będę w stanie jej to dać. Może ty za kilkanaście lat będziesz gotowy na dziecko, może jakaś cudowna kobieta ci takie da, a ty będziesz mógł je postawić ponad swoją karierą. Wiem, że teraz byłoby to niemożliwe i rozumiem to. Ale obiecuję, że mała M. będzie wiedziała, kto jest jej tatą, będzie fanką Borussii. Nie wiem, co przyniesie życie, może będzie chciała cię poznać.. Marco, nie wiem. Mimo że próbuję myśleć racjonalnie, myśleć przede wszystkim o dobru moim i dziecka, nie wiem. Na ten moment jestem w pięknym Liverpoolu. Często potrzebuję, żebyś mnie przytulił, ale wiem, że to niemożliwe. Wtedy zamykam oczy, wyobrażam sobie, że leżysz koło mnie, obejmujesz mnie i dotykasz czule dłonią mojego policzka…
Mam nadzieję, że miałeś dzisiaj piękny dzień. Wszystkiego co najlepsze z okazji naszej rocznicy…
Bardzo mocno tęsknię.
Twoja Rosalie.



Wyłączyłam długopis i otarłam łzy. Zgięłam kartkę na pół i poszłam do sypialni, żeby włożyć ją do szuflady szafki nocnej. Zanim poszłam spać stwierdziłam, że bez sensu czekać na ranek z koktajlem truskawkowym, skoro mogłam go zrobić już w tej chwili. Musiałam pomyśleć o zamrożeniu truskawek na zimę, nie przetrwam bez nich. Odkąd zaczął się sezon jadłam je codziennie i jeszcze mi się to nie znudziło. Może powinnam kupić w przyszłości pościel dla małej w truskawki?
Stanęłam w pustym jeszcze pokoju. I się rozpłakałam, bo nie mogłam uwierzyć, że już niedługo będzie tu maleństwo. Moja mała córeczka. Miś dla niej wciąż leżał ze mną w łóżku, jednak próbowałam sobie wyobrazić małą M. tulącą się do niego… Taka śliczna, malutka blondynka z oczkami po tacie.. Potarłam dłonią  próg i zamknęłam drzwi do pokoju. W kompletnej rozsypce umyłam zęby i położyłam się do łóżka. Odechciało mi się koktajlu. Popatrzyłam jeszcze na zdjęcia mojego ślicznego dziecka, ścisnęłam mocno obrączkę. Od razu lepiej. Odpłynęłam po chwilę w krainę Morfeusza, aby śnić o Dortmundzie o pięknym parku, po którym spacerowaliśmy, i o Marco z muzykami(”trubadurami” według Mario) pod blokiem. Chociaż w snach mogłam być w pełni szczęśliwa i beztroska.. 




~~~

Uwaga ważna informacja!!
Tak cudownie mi tu w górach, że przedłużyłam wakacje o kilka dni🙈 Niby wspaniale jednak nie zaplanowałam tego a co z tym idzie nie wrzuciłam rozdziału do wstawienia... Don't kill me! Jest rozwiązanie! W sobotę z samego rana wsiadam w pociąg i cały dzień przemierzam całą Polskę wzdłuż, powinnam być u siebie wieczorem, przysięgam, że nie padnę trupem ani głodem, ani nie odbiorę mojego Eugeniusza od sąsiadki (bluszcz mój synuś💚) tylko dopadnę laptopa, poprawię rozdział i wstawię!! Także o ile nie będzie opóźnień w Intercity to rozdzial pojawi się wieczorem między 19-20:00
Przypadki takie chodzą po ludziach, ale zapewniam, że będzie w 49 trochę zabawnie, trochę niecenzuralnych słów, rymowanki, które pisałam mając głupawkę, chciałam je usunąć ale może macie dziwne poczucie humoru jak ja i Marco jednak was rozbawi (zanim załamie) o ile dobrze pamiętam, to nawet będzie scena nad jeziorem w Gwiazdkę (kolejne Boże narodzenie w tym opowiadaniu hahah) i Rose do kogoś zadzwoni...
Więc musiałam wam zrobić smaka, żebyście poczekały!;)) 
A więc do następnego za tydzień!! Buziaki!

6 komentarzy:

  1. No i się rozpłakałam. Dosłownie robiłam to przez cały punkt widzenia Marco, a kiedy poszedł zrobić sobie tatuaż, to już w ogóle było po mnie ;-; On tak boleśnie ją kocha, że aż nie potrafię wyobrazić sobie tej pustki, którą właśnie odczuwa. Dlaczego nie powiedział jej wcześniej, że ją kocha?! Myśle, że jeśli by to zrobił, to Rose miałaby dobry powód, żeby zastanowić się nad tym czy nie zostać i powiedzieć Marco o wszystkim, a tak to klops...
    Eeeh, ja to myślałam, że dłużej zabaluje w tym Liverpoolu, może spotka Emre i ten będzie namawiał Rose do spotkania albo lubuje jakiś podstęp... no zawiodłas mnie, hahaha. W ogóle kIedy Can proponował Rose poznanie niech osób, to aż poczułam chęć odepchnięcia jej od tego pomysłu. Dla mnie jej przyjaciele są w Dortmundzie i nie wyobrażam sobie Rose spotykającej się na zakupy czy coś innego z kimś innym niż z Ann czy Mario. A jak już mowie o Mario, to jest jakiś dziwny ostatnio. Rozumiem, ze nie powinien ciagle rozpaczać, ale dobrze wie jakimi uczuciami Marco ją obdarzył, wiec powinien go jakoś wypierać, a nie ganić.
    Cóż, czekam na rozdział. Nawet jeśli będzie w niedziele, to nic wielkiego się nie stanie, a ty się nie zarobisz ;D Odpoczywaj tam w tych górach! <33 buziaczki

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć, tu ja footballove czy jak ja tam się nazywam... Chciałam Ci powiedzieć że to co robisz jest nie etyczne i podlega pod paragraf. Jak mozesz się tak nade mną znecac? Boże... Właśnie wróciłam północnym maratonie horrorow tak że nic mądrego nie napisze. Jak sie wyspie to tu wrócę. Ale moj biedny chlopiec. (^o^)... Co to się podział Mario!? Normalnie nie wiem co myślec...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jejuu no.. co to się podziało z Mario? No ja zakładam dwie opcje. Albo On się czegoś dowiedział, coś zobaczył i to wszystko przeinaczył, źle zrozumiał czy coś w ten deseń... Nie wiem, ale na pewno on taki się nie stał od tak. No chyba że z drugiej strony jest zły na Rose bo widzi co się dzieje z Marco.Tak też może być. Po drugie to kurde co raz mniej rozumiem decyzje Rose o wyjeździe "bo ciąża'. Bo Marco tego nie chce. Seriooo? Oni właściwie nigdy o tym tak na poważnie nie rozmawiali, to że nibyli oboje gotowi to druga sprawa. Ale to jej decydowanie za wszystkich mi się nie podoba i jak zawsze jest tysiąc powodów do krytykowania Marco (tysiąc jeden wg. twoich zapowiedzi niedługo) to coraz bardziej mnie ta Rose wkurza ( w przeciwieństwie do Marco - ale to też już podobno do następnej soboty?). No Emre...jeszcze mu nie ufam, ale już patrzę na niego trochę lepiej, ale jednak z dystansem. (Jak to jest z muzyką na tym Blogu? bo raz mi się włącza, potem nie, przedchwilą znowu była a teraz znowu niee.. Ja tam lubiałąm sobie posłuchać podczas czytania. Tak klimatycznie. ) Dobra, wracam kończyć prace lic i byle do weekendu! Buźka! :*

      Usuń
    2. Kochana❤️ Myślę, że jeszcze duzo się namiesza tutaj i nie wszystko jest oczywiste jakie mogłoby być. Myślę, że Mario po prostu patrzy teraz na Marco i nie chce, żeby było gorzej.. Co do muzyki nie jestem w stanie ci odpowiedzieć, bo tez czasami mi sie tak dzieje. Zwykle jeszcze raz wchodze na stronę i już jest. To akurat nie zależy ode mnie i nic nie jestem w stanie z tym zrobić. nie chcę cie martwić ale prawdopodobnie bede wracać dopiero w poniedziałek wieczorem,wiec może się przrdłużyć czas oczekiwania 🙈 w razie czego wrzuce informacje;) Buziaki!!!❤️

      Usuń
  3. Ty wiesz, jak mnie kupić! Zdajesz sobie sprawę z tego, że kocham tatuaże i zawsze się wzruszam przy Twoich ich opisach... Odebrało mi mowę. Jestem bez pamięci zakochana w Twoim Marco i nie sądzę, by cokolwiek mogło to zmienić - ani mi się waż próbować!
    Jeśli chodzi o komputer, to pamiętaj, że mogę użyczyć swój ;)
    Mam nadzieję, że moje piękne Izery natchnęły Cię do pięknych, długich rozdziałów. A jeśliby jeszcze nie, to Świeradów zaprasza - malarze polecają jako natchnienie :D
    Buziaki! :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział super.Widać jak Marco tęskni za Rose .Chce ją mieć blisko siebie,cały czas pamięta o niej.Tatuaż symbol,tego że ją kocha i jej pragnie aby była blisko.Rose chce zostać matką ale się boi.Przy Marco była by bezpieczna a tak ani Marco nie wie ze będzie ojcem.I to w tym jest najgorsze.5 miesięcy ma juz dziecko a on żyje bez świadomości że zostanie ojcem.Jestem zła przez to. Czekam na kolejny rozdział i mam nadzieje ze ten telefon będzie do Marco o spotkanie albo Ann jej przemówi di rozsądku

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do komentowania!❤️ To bardzo motywuje do pisania kolejnych rozdziałów!