sobota, 2 czerwca 2018

Czterdzieści pięć

Patrzyłem w okno, przy którym jeszcze kilka minut wcześniej stała moja Rosalie. A teraz jej nie było, mimo że jakbym czuł jej obecność. Patrzyłem na każdą część pokoju i ją widziałem. Przy blacie kuchennym, niezdarnie krojącą paprykę. A potem wrzuciłaby ją do garnka z mięsem i wyławiała spanikowana każdą kostkę z sosu. Gdzie bym się nie ruszył były wspomnienia, ona, jej zapach. Wiedziałem, że to nastąpi. Przecież to była umowa, nic poza tym. Żadnych uczuć, brak przywiązania.

Z rezygnacją wziąłem telefon i włożyłem go do spodni. Wyszedłem z mieszkania i poszedłem się przejść. 
Pogoda była ciepła, żadnego wiatru, jedna wielka cisza i pustka, jakby całe osiedle wymarło. Jedynie jakiś facet ze słuchawkami na uszach mnie minął. Poza tym nic. Obszedłem dookoła Phoenix See, ale to nie wystarczyło. Postanowiłem pójść do parku, naszego parku. Skoro tak wiele rzeczy tam się wydarzyło, tyle ważnych rzeczy, związanych z nami. Chyba powinienem tam pójść i także ten moment z nim związać. Ten ostatni.

Prawdopodobnie był już późny wieczór. A ja siedziałem trochę zmarznięty na ławce koło niewielkiego potoku i mostka. Na tej samej co trzymałem na kolanach Rosalie. W pięknej, seksownej sukience, gdy ten cholerny André próbował ją poderwać. To było żałosne. Dobrze, wiedział, że ona jest moja. Była. Patrzyłem w obrączkę, która od momentu włożenia ją przez Rose na naszym ślubie nigdy nie została zdjęta. Nie chciałem jej jeszcze zdejmować. W końcu cały czas była moja. Nie spieszyło mi się do rozwodu. Nie chciałem żadnego związku, żadnej kobiety. Poza Rosalie.
Wypuściłem głośno powietrze z ust i wstałem z miejsca. Wziąłem do ręki telefon. Były dwie wiadomości od Mario ale ich nie czytałem. Postanowiłem znaleźć w kontaktach numer mamy. Nie czekałem długo, odebrała po kilku sygnałach.

-Marco, dawno się nie odzywałeś! Co u ciebie? –zapytała.
-Mamo, jesteście w domu? Mogę do was przyjechać?
-Oczywiście, jesteśmy. Zrobić ci jakąś kolację?
-Jeśli to nie problem, jeszcze po treningu nic nie jadłem.
-Och, to trzeba się tobą porządnie zająć. Przyjeżdżaj, my z tatą czekamy.


Mimo zmęczenia przez trening ruszyłem biegiem w kierunku osiedla. Podszedłem do mieszkania, żeby zabrać kluczyki i coś na przebranie. Dziwne uczucie, żeby widzieć garderobę prawie pustą. Rose zostawiła sporo rzeczy. Kiedy miałem już wychodzić, zobaczyłem karteczkę na jednej z półek. Piękne pismo Rose..

„Kochany Marco,
Jeśli zapomniałam ci podziękować za te wszystkie piękne ubrania to dziękuję. Nie mogłam zabrać ich wszystkich. Jeśli chcesz, możesz je oddać potrzebującym, albo jeżeli coś jest bardzo wartościowe, niech Ann wystawi na aukcję charytatywną. Albo weźmie coś dla siebie, też sporo rzeczy jej podbierałam. (Chyba nawet wzięłam ze sobą jej jedną koszulę..)
Jeszcze raz dziękuję,
Twoja, Rosie <3”

Przejechałem palcem po starannych literkach, zupełnie bezwiednie chciałem powąchać tą kartkę. To naprawdę było już dziwne. Zostawiłem ją i wyszedłem stamtąd. W sypialni stało nasze łóżko. Stało tu już parę lat, ale nikt nigdy nie był bardziej właścicielem lewej połówki niż Rosalie. Żebym się tylko nie zakochał.. Czasem myślałem, że może Mario miał w czymś rację i było już za późno. Teraz już na pewno było za późno na cokolwiek. 

Jak jechałem do rodziców nadal nie mogłem pozbyć się jej z głowy. Coś nie dawało mi spokoju, jakby coś było nie tak. Pewnie się bałem, czy jest bezpieczna, jak sobie poradzi. Może w domu rodziców jakoś to wszystko minie.
Otworzył mi tato, zaprosił do środka, klepiąc po plecach. Oglądał jakiś mecz ligi angielskiej. Jakiś czas mieszkali w Wielkiej Brytanii, więc i tamte drużyny pozostały dla niego bliskie. 

-Marco, chodź do kuchni! Ja już kończę –zawołała mama. Ojciec uśmiechnął się i wskazał na telewizor, jakby pokazując jego wyższość nad moim towarzystwem. Zaśmiałem się i poszedłem do kuchni.
-Cześć. A co tu, obiad? O dwudziestej trzeciej? –zapytałem, zaglądając po kolei do garnków.
-Musisz się najeść! Jak ty schudłeś! Rosalie chyba o ciebie nie dba –powiedziała niezadowolona i wzięła z szuflady dziwne widełki. Były naprawdę przerażające. Nie można było przewrócić kotletów po prostu widelcem? Rosalie tak robiła i wydawało się to dużo wygodniejsze. Koniec z Rosalie na ten wieczór. Może i niewykonalne ale warto było próbować.
Mama zajęła się podawaniem obiadu, do mnie w tym czasie zaczął dzwonić telefon. Mario. Mogłem już mu cokolwiek odpisać na te sms.

-Tak Mario?
-Czemu ty nie odpisujesz!? Myślałem już, że coś się stało. Otwórz mi drzwi, bo dzwonię od piętnastu minut do waszego mieszkania. Twojego, sorry.
-Jestem u rodziców, wszystko w porządku, nie musiałeś przyjeżdżać.
-Jak w porządku? Nic nie jest w porządku! Mam ochotę tak cię za to zjebać, że nie jesteś sobie w stanie wyobrazić. A jednocześnie… Wiesz, że wszystko się ułoży, nie? Zawsze możesz na mnie liczyć i..
-Mario, jest naprawdę w porządku. Pogadamy jutro, bo mama mi tu zaraz pyszny obiad poda.
-Pozdrów ciocię. Dobranoc.
-Pozdrowię –powiedziałem i uśmiechnąłem się do mamy, która od razu kazała również pozdrowić Mario. –Mama też cię pozdrawia.
-To dobranoc. Śpij dobrze.
-Ty też –zaśmiałem się. Za bardzo się o mnie martwił.


Usiadłem do dużego stołu, przy którym zwykle siadaliśmy razem całą rodziną. Zawsze mi się kojarzył z Wigilią, kiedy wszyscy przy nim siedzieli tacy uśmiechnięci, kiedy spotykaliśmy się przy nim po długim czasie i opowiadaliśmy sobie o wszystkim, co nowego, co się zmieniło. Żałowałem, że Rosalie nie była ze mną, nie mogła zobaczyć tego, co najbardziej uwielbiałem w świętach. Ale szanowałem to, że chciała spędzić je sama, chociaż moja niespodzianka również się udała. Mama była odrobinę niezadowolona, że musiałem wcześniej wyjść, żeby pojechać do Kolonii. Może dobrze, że Rose nie było, te święta nie były takie jak powinny. Chciałem ją zabrać na te święta, które zawsze dobrze wspominałem. Dla mnie ucieczka do Kolonii mimo wszystko ulgą, ciotki praktycznie od wejścia zarzucały mnie pytaniami odnośnie Rosalie. Nie miały do mnie numeru telefonu, i całe szczęście, pewnie by wydzwaniały do mnie codziennie i przepytywały o wszystko Rose. I tak za ten cały czas musiałem się tłumaczyć, dlaczego nie zostały zaproszone na ślub, dlaczego Rosalie nie przyszła, dlaczego wystawiłem Scarlett przed ołtarzem, czy Scarlett się pozbierała. To chyba były pierwsze święta, których miałem dość. Dla dalszej rodziny nasza umowa nie istniała, to miało być małżeństwo z miłości z historyjką o zakochaniu od pierwszego wejrzenia. A że się skończy rozwodem? Dla mnie to też mógł być szok, prawda? Chwała lokalizacji telefonów, że mogłem odnaleźć Rose w tym wielkim lesie. A to, że nie szedłem na przełaj a nie wydeptaną drogą to była inna sprawa. Kiedy zobaczyłem jej piękne, jasne włosy wiedziałem, że już wszystko było dobrze, na swoim miejscu. Nie wiedziałem, że nikogo nie zabierała w to miejsce, ale nie kazała mi odejść, to znaczyło naprawdę wiele. Jeśli już w tą noc łamaliśmy granice chciałem napisać parę słów na tym liście. 

„Obiecuję, że zaopiekuję się Rosalie, jestem w stanie poświęcić wszystko, by była szczęśliwa. Wiem, że będę w stanie złamać wszystkie swoje zasady, jeżeli tylko będzie mnie chciała […]”

Dalej nie wiem, czy w dalszym ciągu listu napisałem prawdę. Ale w tamtym momencie wydawało mi się, że to była prawda. Teraz nie byłem gotowy nad tym myśleć. Bo gdyby to była prawda nie wybaczyłbym sobie, gdyby odeszła. Gdyby to była prawda, umowa byłaby nieważna, nie moglibyśmy się rozstać. 

-Dlaczego nie jesz? Nie jest dobre?
-Jak zawsze pyszne, mamuś. Nie o to chodzi –odpowiedziałem i ukroiłem kawałek mięsa.
-To co cię trapi? Pokłóciłeś się z Rosalie?
-Najpierw zjem, później pogadamy. Naprawdę pyszne, dziękuję. 

Obiadu mamy nigdy nie dawało się zjeść w całości. Myślała, że żołądek jest w stanie pomieścić więcej niż rzeczywiście był. No, to się może jedynie nie tyczyło taty. Jego żołądek był niestety do tego przyzwyczajony. Za każdym razem, kiedy mówiłem mu, żeby uważał na cholesterol on mi odpowiadał ze śmiechem „Uważaj na baby, bo to przez nie!”. Starałem się uważać. Zaczynałem obawiać się, czy tym razem ta ostrożność, nie będzie miała negatywnych skutków.

Usiedliśmy razem w salonie, tata trochę przesunął się na kanapie, robiąc dla nas więcej miejsca.
-Kto gra? –zapytałem i rozsiadłem się wygodnie, podkładając pod plecy jedną z dużych poduszek, na które mama sama wydziergała poszewki.
-Kloppo z Chelsea–powiedział i spiął się bardziej, widząc atakującego.
-O tej porze? Ten mecz już był. Skończył się..
-Cicho, bo zaraz wrócisz do domu –zagroził i zaczął się denerwować na Mané, mrucząc coś pod nosem. –Weź sobie piwo i nie gadaj.
-Jak chcesz –powiedziałem obojętnie i wziąłem ostatnią butelkę piwa ze stołu. Już tu musiało stać jakiś czas, bo nawet nie było zimne.
-Jak tam w ogóle u ciebie? Nic nie opowiadasz –zaczęła mama. Wiedziałem, że nie chce być wścibska ale moja niespodziewana wizyta faktycznie mogła wydawać się trochę dziwna.
-W porządku.
-A co u Rosie? –zainteresował się tata. A jeszcze chwilę siedział zahipnotyzowany patrząc w telewizor.
-Mam nadzieję, że też.
-Jak to? –zdziwił się i przestał nawet patrzeć w telewizor.
-Rosalie i ja rozstaliśmy się –oznajmiłem i wziąłem kolejny łyk piwa, próbując nie patrzeć na żadne z rodziców. I tu pojawił się pewien sprzeczny dwugłos, który w sumie nie zdziwił mnie zbytnio. Mama chwyciła za butelkę, którą trzymałem. Pewnie się martwiła, że się tym upiję. No, potrzebowałbym trochę więcej. Od razu powiedziała „Czy Rose coś ci zrobiła?!”. Może trochę złamała mi serce, ale poza tym przecież wszystko było w porządku. Jeny..naprawdę chyba się w niej zakochałem. Tata zapytał wręcz przeciwnie-„Coś ty jej zrobił?!”
Spojrzałem na nich z konsternacją i zacząłem się zastanawiać co powinienem odpowiedzieć. Komentator zaczął się ekscytować akcją w telewizji. Kiedy padał właśnie gol decydujący o wyniku, ojciec nawet nie spojrzał, jedynie wyłączył telewizor pilotem i odłożył go na stolik. 

-Wiedzieliście przecież na jakich to jest zasadach. Rozstaliśmy się w zgodzie, każde teraz pójdzie swoimi ścieżkami i mam nadzieję, że będzie szczęśliwa.
-Tak po prostu pozwoliłeś jej odejść? Miałem nadzieję, że będzie między wami coś więcej…
-Kupiłeś jej mieszkanie jak zamierzałeś?
-Pytasz czy kupił jej mieszkanie?! Jej mieszkanie jest pod adresem Marco!
-Thomas, daj spokój. To małżeństwo nigdy nie powinno mieć miejsca, dobrze, że tak się stało.
-To małżeństwo powinno być odnowione kościelnie i zawarte do końca ich życia. Nigdy nie widziałem Marco tak szczęśliwego i nigdy nie spotkałem wspanialszej dziewczyny, która by się nadawała na żonę dla mojego syna i matkę dla moich wnuków.
-Naszych! –poprawiła go zdenerwowana mama. –Trochę się zapędzasz. Poza tym zerwali, już po wszystkim, jej nie ma.
-Jest, Marco powinien jej szukać chociaż i na końcu świata i błagać, żeby wróciła.
-Dobra, wystarczy –przerwałem ich wymianę zdań. Nie byłem w stanie więcej tego słuchać. –Pójdę do swojego pokoju.

Wstałem z kanapy, oboje rodziców zamilkło. Poszedłem po schodach do mojego dawnego pokoju. Nic się nie zmienił odkąd się wyprowadziłem. Te same granatowe ściany z naklejkami w kształcie piłki nożnej. Półki ze zdjęciami, ramki z koszulkami dawnych legend Borussii, autografy piłkarzy, zdjęcia z Yvonne i Melanie. Moje pojedyncze, drewniane łóżko, które wydawało mi się naprawdę małe. Nie nocowałem tu już wieki. Zapaliłem lampkę na szafce nocnej, która trochę rozjaśniła pokój. Zobaczyłem na komodzie piłkę, zamkniętą w szklanej gablotce z czarną podstawką. Były na niej podpisy całej drużyny, na środku największy napis „Wróć do nas silniejszy!”. Dostałem ją, kiedy złapałem ostatnią kontuzję. Kiedy zostałem zniesiony na noszach chłopacy wiedzieli, że to nie był dobry znak. Zabrali piłkę z tego meczu i podpisali, Mario przyniósł ją do szpitala następnego dnia z pięcioma siatkami owoców, soków i żelek. Nie doceniałem Mario. Kiedy teraz starałem sobie to wszystko przypomnieć widziałem, że on naprawdę był zawsze. Każda szczęśliwa, zła chwila. Nie zdawałem sobie sprawy jakie mam pieprzone szczęście, że taka osoba zawsze była. Nawet dzisiaj przyszedł do mnie do mieszkania, nie pytał czy go potrzebowałem, po prostu rzucił wszystko i przyjechał. Czy Rose musiała odejść, żebym mógł wreszcie zobaczyć to, co mam. Albo to, co straciłem. Mówiła, że kogoś ma… Jeśli będzie z nim szczęśliwa…

Wypuściłem głośno powietrze i podszedłem do półki, na której stało stare radio z metalową anteną. Włączyłem je do prądu i nastawiłem pokrętłem pierwszą stację. Akurat zaczynała się piosenka, którą znałem. Słuchałem tyle razy, ale nie zwracałem na nią uwagi. Teraz stałem na środku pokoju, jak zamurowany i wsłuchiwałem się w ten beznadziejny tekst.

„When our friends talk about you all that it does is just tear me down,
‘Cause my heart breaks a little, when I hear your name”

Pokręciłem głową i usiadłem z westchnieniem na łóżku. Wyjąłem z kieszeni telefon i sprawdziłem, czy Rose nie napisała. Nie. Może to dobry znak? Gdyby coś się działo, to by zadzwoniła… Prawda? Wie, że jest dla mnie wszystkim.. Wie?


“My pride, my ego, my needs and my selfish ways
Caused a good strong woman like you to walk out my life
Now I never, never get to clean up the mess I made, oh
And it haunts me every time I close my eyes”


Utworzyłem nową wiadomość. Nie chciało mi się iść tego wyłączać, jednak z każdą następną zwrotką docierało do mnie, jak bardzo to wszystko zawaliłem. Nie chciałem pisać jeszcze do Rosalie, prosiła o czas, musiałem to uszanować. Może wcale nie powinienem do niej pisać, byłoby łatwiej. Wpisałem numer Mario.

„Przepraszam. Wiem, że jestem beznadziejnym przyjacielem, chyba dopiero teraz sobie zdałem sprawę jak bardzo. Dziękuję, że się mimo wszystko o mnie martwisz, chociaż nie ma naprawdę o co. Mam nadzieję, że z Ann też się trzymacie. Obiecuję, zadzwonię jutro. I jeszcze raz dziękuję.”

Pewnie jeszcze pomyśli, że jestem mocno pijany. Musiał to wiedzieć, tyle.
Nie zdawałem sobie sprawy, że Rosalie aż tak przypadła mojemu tacie. Widziałem, że się dogadywali, nawet mieli raz sekretne rozmowy przede mną. Ślub kościelny? Dzieci? Nie przesadzajmy. Jednak żałowałem, że nie dowiedziałem się od niego o tym wcześniej. Co by to jednak zmieniło? Nadal byłbym w niej zakochany, nadal bym pozwolił jej odejść. Wierzyłem, że poukłada swoje sprawy. A facet, którego spotkała nie będzie żadnym dupkiem, który by ją skrzywdził. Powinien być idealny, powinien ją kochać i sprawiać, żeby była szczęśliwa, spała spokojnie ze słodkim uśmiechem na twarzy. Zasługiwała na to, zasługiwała na wszystko co najlepsze. Jednak kiedy myślałem, że ktoś inny będzie ją kochał mocniej niż ja, da jej więcej, niż ja byłem w stanie… Że będzie szczęśliwsza jednak nie z mojego powodu… Coś strasznie, beznadziejnie, okropnie głupiego kuło mnie w środku. Może to serce, może po prostu za długo wstrzymywałem oddech. Wszystko było takie puste, bez wyrazu, koloru. Nie rozumiałem, kiedy to się stało, czy zawsze takie było?

„Too young too dumb to realize,
That I should’ve bought you flowers and held your hand
Should’ve gave you all my hours when I had the chance
Take you to every party ‘cause all you wanted to do was dance
Now my baby’s dancing, but she’s dancing with another man”


***

Rano wstałem naprawdę niewyspany. Głównie dlatego, że przez całą noc nie mogłem zasnąć. Ona nie pozwoliła mi zasnąć. Kilka razy odwracałem głowę w lewo, żeby sprawdzić jak śpi. To głupie, byłem w końcu sam w jednoosobowym łóżku. Martwiłem się o nią, odkąd odeszła czułem cholerny wewnętrzny niepokój. Wierzyłem w nią, niezmiennie i nie miałem wątpliwości, że sobie poradzi. Ale to było coś jeszcze.

Słońce szybko wstało, a ja zapomniałem zasunąć zasłon. Czułem, że miałem jeszcze zapuchnięte, niewyspane, czerwone oczy. Ale nie chciałem iść znów spać. Dzisiaj ostatni trening. Ubrałem się we wczorajsze ubrania i zszedłem cicho na dół, żeby nie obudzić rodziców. Ku mojemu zdziwieniu, po kuchni krzątała się już mama w szlafroku. Była dość zaskoczona, że widzi mnie tak wcześnie.

-Dzień dobry –przywitałem się i sięgnąłem do szafki po kawę. Znowu ta okropna, którą tata uważa za cud narodów. Jednak kawa to kawa.
-Przepraszam Marco za tą wczorajszą.. Wymianę zdań. Chciałam później do ciebie pójść ale tata powiedział, że powinieneś zostać sam w spokoju…
-Jest w porządku, nie jestem na nic zły –objąłem ją, żeby się już nie martwiła. Wiedziałem jaki miała do tego od zawsze stosunek. Może by się ucieszyła, że nie kupuję żadnego mieszkania, ale może już mniej na to, że przelałem na konto Rose dziesięć milionów euro i nadal się zastanawiałem, czy to wystarczająco.
-Jak się w ogóle z tym czujesz? Mam nadzieję, że to, że wczoraj piłeś..
-Po prostu ojciec zaproponował mi piwo do oglądania meczu, który koniec końców wyłączył ale nie zamierzam robić niczego z tych rzeczy.
-To w porządku… -powiedziała kiwając głową. –Chcesz kanapki? Czy zrobić ci jakieś parówki?
-Kanapki –poprosiłem i poszedłem do czajnika, żeby zalać jeszcze gorącą wodą kawę.
-Przepraszam, że tak się dopytuję, jak chcesz możemy skończyć temat, ale.. Nosisz obrączkę… Nie podpisaliście dokumentów rozwodowych?

Zdziwiło mnie to pytanie, jakby moja mama zwariowała albo przyleciała z kosmosu, albo oznajmiła, że wychodzi za mąż za Clooney’a. Spojrzałem na moją platynową obrączkę na serdecznym palcu. Przyzwyczaiłem się do niej, nie chciałem jej ściągać. Poza tym, wciąż byłem żonaty. Nawet gdybym nie był już żonaty, nosiłbym ją. Przypominała mi o niej. Chciałem, żeby mimo wszystko tak zostało.

-Nie podpisaliśmy. Powiedziałem, że mi się nie spieszy, może nawet wysłać dokumenty jak kiedyś będzie chciała wychodzić za mąż.
-Albo ty ożenić –uśmiechnęła się i zaczęła smarować masłem kromki chleba. Odpowiedziałem jej z uśmiechem, nie chcąc jej bardziej zamartwiać.
-Ja już się raz ożeniłem, więcej nie potrzebuję. Piłka jest moim priorytetem teraz, więc skupię się na swojej formie, przyjaciołach, których trochę nie doceniałem, ponadrabiam zaległości wujkowania Nico i Mii, no i mogę do was wpadać częściej, jeśli będziecie chcieli.
-Zawsze możesz przychodzić. W sezonie między meczami też wpadnijcie z Mario, obejrzymy we trójkę mecz –stwierdził tata, który wszedł niespodziewanie do kuchni. Nie wiem ile z tego słyszał.

Już nie wracaliśmy do tematu. Przy śniadaniu rozmawialiśmy o transferach. Tata był ciekawy, kto gdzie zamierzał się wybrać i upewniał się, czy na pewno chciałem zostać tu dalej. Dortmund to było moje miasto. Oczywiście, kusiły inne ligi, zawsze mam kilka ofert do przemyślania z Włoch, Hiszpanii, Anglii. Klopp nawet rozmawiał nieraz ze mną, że jeśli będę chciał się przenieść, to zawsze będzie miał dla mnie miejsce w Liverpoolu. Może to była jakaś opcja na nowy początek, ale teraz miałem inne rzeczy do roboty, jak na przykład rekompensatę mojego zachowania Mario.
Od razu po śniadaniu się pożegnaliśmy, miałem wrażenie, że uścisk ojca trwał znacznie dłużej niż normalnie. Miałem nadzieję, że nie będzie miał mi za złe, że tak postąpiłem. To była słuszna decyzja. Nie zawsze w życiu jest przecież łatwo, nie wszystko musi przynosić ulgę i nie zawsze będziemy biec z wiatrem z górki.
Wiec niczym pod wiatr z piachem w oczach musiałem wsiąść do samochodu, który aż za bardzo kojarzył mi się z nią i rzeczami, które się w nim i na nim działy. Aston Martin musiał zostać odstawiony do garażu, wiedziałem, że muszę kupić nowy samochód, bo inaczej można zwariować.
Na światłach dostałem wiadomość od Mario. Jak na niego też naprawdę wcześnie wstał.

„Sorry, że nie odpisałem ale poszedłem spać, miałem dość jak na jeden dzień. Nie ciebie ale tej sprawy… Nie wiem, co piłeś, że twierdzisz, że jesteś beznadziejnym przyjacielem. Zadzwoń jak nie bd już spał”

Od razu wybrałem do niego numer i przełączyłem na głośnomówiący.
-Już nie śpisz?
-Wcześnie wstałem. Muszę się wykąpać w domu, nie miałem nic u rodziców na przebranie. I nie, nie byłem pijany, jedno piwo.
-A ja ci miałem proponować wypad.. No ale nic, dwa piwa ci nie zaszkodzą.
-Trening?
-Walić, ostatni w sezonie. Jak będą marudzili to my pomarudzimy na zarobki i już nie będą marudzić. Są ważniejsze sprawy, to jak?
-Jak kupisz piwo to możesz przyjechać do mnie. Nie chce mi się łazić po lokalach i pozować do zdjęć.
-W sumie.
-I pomożesz mi wybrać nowy samochód.
-Woah, co jest nie tak z Astonem?
-Wszystko.

Mario już o nic nie pytał. Słyszałem w jego głosie, że nie wszystko jest w porządku, zwłaszcza, że chciał olać trening. Może nie wszystko było. Może zbyt bardzo wszystko sobie tłumaczyłem, może właśnie podjąłem najgorszą decyzję w życiu i nic nie było i już nie będzie dobrze? I właśnie w takich chwilach wiedziałem, że nie byłem sam. Trening na rzecz piwa, jeden dzień słabości, od jutra już musiałem zacząć funkcjonować. Planowałem wykupić wakacje dla mnie i Rose, ale może uda się dołączyć do Ann i Mario… Nie, to nie będzie dobry pomysł, biorąc pod uwagę fakt, że będę musiał oglądać ich szczęście, kiedy tak naprawdę ja to szczęście właśnie straciłem.  To wszystko było takie trudne i skomplikowane…





/Rosalie/

Odebrałam swój bagaż. To wszystko było naprawdę szalone. Jeśli myślałam, że wychodzenie za mąż za przystojnego faceta, który chciał mnie wydać policji było szczytem mojego szaleństwa. Teraz stałam na lotnisku miasta, którego wcale nie znałam, w kraju, w którym nigdy nie byłam. Sama. Zupełnie sama.
Przeszłam wzdłuż lotniska, chciało mi się strasznie pić ale musiałam najpierw odnaleźć taksówkę i miejsce, gdzie mogłabym się zatrzymać.
Akurat kiedy wyszłam przez wielkie, rozsuwane drzwi zobaczyłam ustawione wzdłuż chodnika taksówki. Podeszłam do jednej z nich, zdziwiłam się lekko, kiedy kierowca wyszedł z innej strony samochodu niż oczekiwałam.

-Pomóc pani z bagażem? –zapytał z mocnym, brytyjskim akcentem. I jeszcze trzeba było przestawić się z językiem.
-Tak, poproszę –odpowiedziałam, robiąc w myślach przegląd słów jakie znam po angielsku. Druga rzecz do kupienia po wodzie to zdecydowanie słownik niemiecko-angielski.
Wsiadłam na tylne siedzenie i zaczęłam czuć, że znowu robiło mi się niedobrze. Długo jeszcze?

-Dokąd?
-Poleci mi pan jakiś nie za drogi hotel, gdzie dostanę przyzwoity pokój z łazienką i w miarę dobre jedzenie?
-Niedaleko centrum jest jeden. Trochę nam może zająć, bo będzie korek..
-Trudno, jedźmy.

Do nudności dołączył jeszcze ból głowy. Niech to się już wszystko skończy. W drodze z nudów chciałam wyjąć klucze z kieszeni płaszcza i pobawić się nimi. To mi frajda. Natknęłam się jednak na coś jeszcze. Spojrzałam na taksówkarza, czy mnie obserwował, jednak nie. W kieszeni miałam zwinięte trzy banknoty, dwa o nominałach 500 euro, jeden dwieście. Marco mówił, że mi przeleje ale może być i gotówka. Nie byłam pewna, jak będzie z wypłacaniem pieniędzy z niemieckiego banku.
Droga zajęła nam godzinę. Miałam problem jeszcze na końcu z płatnością i przysięgam, o mało nie wydrapałam mu oczu, kiedy zaczął marudzić odnośnie walut. A potem o mało się nie rozpłakałam. Hormony.
Pani na recepcji była bardzo miła. Hotel nie był z tej najwyższej półki ale był dostatecznie przytulny, ogrzewany i z pysznymi zapachami z hotelowej restauracji. Zapytałam jeszcze w recepcji, czy zdążę jeszcze na kolację. Powinni byli już zamykać jednak zrobili dla mnie wyjątek. Mogłam odstawić walizkę i resztę rzeczy do pokoju i zejść na dół. Nawet się nie rozejrzałam po moim nowym, tymczasowym lokum, od razu zbiegłam a nawet poleciałam jak na skrzydłach do restauracji. Nie było wszystkiego jak na początku kolacji, większość gości już skończyła jeść. Ja cieszyłam się nawet z resztek.


***


Obudziłam się rano z kolejnymi mdłościami. Zerwałam się z mięciutkiego łóżka i pobiegłam od razu wymiotować do łazienki. Byłam wykończona. Nawet w nocy nie mogłam spać. Zrobiłam coś najgorszego, co mogłam. Przeglądałam zdjęcia moje i Marco. Wszystkie. I płakałam. Sześć godzin.
Prawdopodobnie trwałoby to znacznie dłużej, jednak na całe szczęście bateria padła. Długo jeszcze leżałam wpatrując się w sufit myśląc, co robi, czy śpi, czy jest wszystko u niego w porządku. Czy Mario kiedyś mi wybaczy. Czy jeszcze kiedykolwiek ich zobaczę na żywo i będę mogła ich przytulić jakby nigdy nic się nie wydarzyło.. Zasnęłam nad ranem. Nie wiedziałam dokładnie, która była godzina, jednak czułam po sobie i swoim zmęczeniu, że mogły być to jakieś dwie, dwie i pół godziny. Ale skoro już wstałam tak energicznie na nogi i rozpoczęłam dzień od romantycznych przytulanek z toaletą, mogłam zjeść śniadanie, zrobić małe rozeznanie po okolicy i znaleźć w internecie dobrego ginekologa w pobliżu

Po śniadaniu otworzyłam wielką walizkę na środku pokoju. Wyjęłam tylko wszystkie buty pod ścianę, resztę zostawiłam na później, kiedy poczuję się odrobinę lepiej. Było mi słabo, ale stwierdziłam, że to czas najwyższy, żeby się przewietrzyć. Zmęczenie spowodowanie niewyspaniem, ciążą i podróżą samolotem musiało trochę poczekać.

Wzięłam jedną bluzkę, która nie była aż tak wygnieciona, do tego jeansowe spodnie, adidasy i okulary przeciwsłoneczne. Miałam nadzieję, że Liverpool nie okaże się deszczowy, mimo że na to wszystko wskazywało, bo zerwał się nieprzyjemny wiatr.Czerwiec się już rozpoczął, jednak nie rozpieszczał pogodą. Miałam nadzieję, że to się zmieni i będę mogła założyć niedługo krótkie spodenki i cieniutki t-shirt.
Związałam w koczka włosy, myślałam, czy nie powinnam była ściąć i przefarbować włosów. Przecież ktoś mógł mnie rozpoznać, nie unikałam przecież zupełnie zdjęć przez ten cały czas bycia z Marco. A jak ktoś mnie o takie poprosi i opublikuje, łatwo mnie będzie znaleźć. Tak. Kolejny punkt na liście-fryzjer. 

Tak więc wyszłam i rozejrzałam się dookoła. Ładna ulica, stare budownictwo, kwiaty w starych okiennicach, otwieranych na dwie strony i kilka turystów z aparatami i telefonami przyklejonymi do twarzy. Postanowiłam się przejść, dzisiaj podróż w lewo, jutro w prawo. Nie miałam aż takiej kondycji ani sił, żeby przejść całe miasto, ale wszystko było przede mną. 

Pogoda nie była aż tak koszmarna, jednak brakowało mi odrobiny więcej słońca. Spacer chyba dobrze mi zrobił, mimo mojego zmęczenia świeże powietrze było cudowne. Nie byłam zbyt długo w Liverpoolu a i tak już go polubiłam. Przypominał mi czasem Dortmund, jednak miał też coś w swojego, typowo angielskiego. Ozdobne szyldy, niewielkie kawiarenki z wielkimi półkami pełnymi książek. Nie wchodziłam nigdzie do środka, jednak było już kilka miejsc, które koniecznie chciałam odwiedzić. Byłam pewna, że gdyby Ann je zobaczyła, byłaby wniebowzięta. Miałam nadzieję, że wszystko było u nich dobrze. Wyjęłam wczoraj kartę z mojego telefonu. Może to nie była najlepsza decyzja, może będę tego żałować, jednak musiałam to zrobić. Wiedziałam, co mnie czeka, to by mnie jeszcze bardziej dobiło. Starałam się nie myśleć, co się stało albo też, co się stanie. Zaczęłam starać się żyć chwilą i nie płakać.

Kiedy miałam już zawracać, zobaczyłam dwie przecznice dalej sporą galerię handlową. Jak na kobiecy instynkt przystało, musiałam się skusić, żeby tam dotrzeć. 

Była naprawdę olbrzymia. Założyłam okulary na głowę i weszłam do pierwszego sklepu z ubraniami, na którym wisiał wielki, czerwony napis znaczący nic piękniejszego niż przecenę. Nie potrafiłam opisać, jak wielka była moja irytacja, kiedy nic nie mogło się na mnie dobrze ułożyć w moim rozmiarze poza luźniejszymi koszulami. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze w przymierzalni i przysięgam, musiałam trochę przytyć przez ostatni tydzień. Zupełnie dobrze mogło to być wzdęcie po śniadaniu, nie zawsze dobrze znosiłam owsianki. To pewnie śniadanie. Robiłam wszystko, żeby zapomnieć o pozytywnym wyniku testu. Wiedziałam, że muszę iść do lekarza, ale do tego czasu chciałam zapomnieć. Żeby nie czuć później jeszcze większego bólu. Jeśli faktycznie miałabym stracić dziecko, które co gorsza zdążyłabym pokochać.. Dlatego nie chciałam zdjęć USG, wszystkich broszur…
Kiedy tylko o tym myślałam, robiło mi się coraz słabiej, a zawroty głowy stawały się coraz silniejsze. Powinnam była wracać do pokoju i jak najszybciej się wyspać. Oczywiście znów musiało się stać coś, czego nie oczekiwałam. Nogi poniosły mnie do sklepu dziecięcego, który znajdował się na końcu korytarza.

Stanęłam w środku jak zamurowana. Nie chodziło o wielkość sklepu, ale wszystkie zabawki, przeurocze ubranka, śpioszki, czapeczki, wózki. Było znacznie za wcześnie, żeby być mamą. Nie mogłam dojść do ładu sama z sobą, a co dopiero jeszcze z dzieckiem. Nigdy nawet nie wyobrażałam siebie jako matki, kochanej przez dziecko i męża. Nigdy nie planowałam dzieci, chociaż, kiedy widziałam takie wspaniałe rodziny jak Melanie, Yvonne, Melissy.. Czasem pozwalałam sobie choć chwilę zamarzyć o niemożliwym.
Przeszłam alejką z wózkami. Było tyle bajkowych wzorów. Nawet w prosiaczki z bajki o Kubusiu Puchatku. Stała przed nimi jedna para, mężczyzna obejmował żonę, która miała już naprawdę duży brzuch. Oboje się uśmiechali, czuć było między nimi tak wielką miłość. Zatrzymałam się na dłuższą chwilę, zwracając na siebie uwagę przyszłej mamy. Udałam, że również oglądam wózki. Spojrzałam na nią kątem oka, kobieta od razu spojrzała na mój brzuch. Wyminęłam ją od razu, uśmiechając się sztucznie. Chyba trochę jej zazdrościłam. Tak trochę bardzo.
Stanęłam przed ścianą z malutkimi wieszaczkami na drążkach, na których pozawieszane były śpioszki. Nie wiedzieć czemu sięgnęłam po jedne z nich, różowe w żółto-fioletowe motylki z uśmiechniętymi buźkami. Były takie malutkie. Położyłam je sobie na ręce i aż wstrzymałam oddech uzmysławiając sobie, jakie były słodkie i maleńkie. Jak byłoby widzieć dziecko ubrane w nie, takie małe, niewinne…
Zaćmiło mi przed oczami, musiałam mocniej się złapać regału, śpioszki upadły. 

-Podniosę –powiedział mężczyzna, który jeszcze chwilę stał z żoną przy wózkach. Kiwnęłam głową z podziękowaniem.
-Wszystko w porządku? Chcesz się napić? Mam wodę –dołączyła się do męża niska brunetka.
-Dziękuję, nie trzeba, wszystko w porządku –zapewniłam, chociaż czułam się, jakbym miała zaraz stracić przytomność. Od razu przed oczami pojawiła mi się leżąca Debra, krzyczący na mnie ojciec…
Otarłam szybko łzy, żeby nie zaniepokoić bardziej pary.
-Pierwszy trymestr taki jest, trzeba przetrzymać a potem wszystko pójdzie strasznie szybko-powiedziała z uśmiechem i pogładziła mnie pocieszająco po ramieniu. –Na pewno wszystko ok?
-Tak. Dzięki –odpowiedziałam. Ten sklep nie wpływał na mnie dobrze. Musiałam stąd wyjść.
Ale natknęłam się na misia. Z białym, milutkim futerkiem, beżowym noskiem, prześlicznymi, czarnymi ślepiami i dużym, beżowym serduszkiem na brzuszku. Pogłaskałam go kilka razy po łebku, jednak wrzuciłam go z powrotem do kosza na zabawki, czując, że w moich oczach znów zbierają się łzy.

Ruszyłam szybko do wyjścia ze sklepu, jednak jakiś mężczyzna mijając mnie, szturchnął moje ramię. Nic się nie stało, jednak on się zatrzymał.

-Przepraszam, nie chciałem. Wszystko w porządku?
-Tak, nie szkodzi –odpowiedziałam i ruszyłam dalej. Nie spojrzałam na niego, jednak kojarzyłam już skądś ten głos. Może po prostu był pospolity, jednak wolałam być pewna i wrócić do moich bezpiecznych czterech ścian hotelowego pokoju.
-Hej, nie znamy się przypadkiem?-zawołał za mną.
-Nie sądzę! –odpowiedziałam. Cholera, zmieniliśmy oboje język na niemiecki. Emre Can, prawda? Tańczyliśmy razem na balu w Berlinie, rozmawialiśmy tam, potem pisaliśmy chwilę smsy. Zapamiętał mnie? Przecież wtedy byłam pomalowana i w ładnej sukience.
-Chyba jednak tak. Rose, prawda? –nie dawał za wygraną i podbiegł do mnie. –Żona Marco R..
-Cicho! –szepnęłam, żeby nikt inny tego nie usłyszał. Żadnych fanów Marco, żadnych kibiców, żadnych piłkarzy. Odwróciłam się na pięcie i spojrzałam w jego oczy. Uśmiechnął się na mój widok i przytulił mnie, zupełnie zaskakując mnie tym gestem.
-Dobrze cię widzieć! Co was tu przywiało?
-Ja się przywiałam –odpowiedziałam krótko. –Sama –dopowiedziałam, widząc jego niepojmujące spojrzenie. Wzruszyłam ramionami i już nie mogłam powstrzymać łez. Otarłam je niezdarnie ręką, kolejne bezlitośnie napływały. Miałam nadzieję, że zrozumiał. Wyszedł za mną na korytarz centrum. –Proszę, nie dzwoń, nie pisz do Marco, że mnie widziałeś. Do nikogo, dobrze? Lepiej jeśli już sobie pójdę, przy tobie jeszcze ktoś mnie rozpozna.
-Hej, spokojnie. Masz chusteczkę?
-Już nie-westchnęłam.
-Ja mam –podał mi paczkę z kieszeni katany. Kiwnęłam głową w podziękowaniu. –Pogadamy, ale nie tutaj, jeśli nie chcesz. Gdzie się zatrzymałaś?
-W hotelu.
-Możemy pojechać do mnie, zrobię kawy, kopniak kofeiny postawi ci na nogi. Chyba, że wolisz piwo. Wódki nie mam ale możemy skoczyć.
-Nie piję –odpowiedziałam. –Chciałabym się przewietrzyć, źle się czuję.
-W porządku –przystał na moją propozycję i wyszliśmy z centrum na parking. Słońce jeszcze mocniej zaczęło świecić. Założyłam okulary przeciwsłoneczne, jednak te nie pomogły kolejnym białym plamkom pojawiającym się przede mną. 

Przeszliśmy kawałek w milczeniu, jednak z chwili na chwilę każdy krok stawał się dla mnie trudniejszy do wykonania, nogi zaczęły się chwiać a usta drętwieć. Coś było nie tak. Dlaczego wszystko musiało być nie tak? Dlaczego musiała nade mną ciążyć jakaś pieprzona klątwa, która nie pozwalała mi być szczęśliwą.
Emre chciał zacząć coś mówić, jednak ja pierwsza go zaskoczyłam, bo mocno chwyciłam jego przedramię.

-Chyba zaraz zemdleję. Jest źle..-szepnęłam. On naprawdę szybko zareagował, podniósł mnie na ręce i zaczął gdzieś nieść. Z moich oczu zaczęły płynąć kolejne łzy. Teraz już nie miałam dramatycznych wspomnień z domu rodzinnego przed oczami. Myślałam tylko i wyłącznie o misiu, malutkich czapeczkach, śpioszkach… Może i gdzieś tliła się nadzieja, może żałowałam, a kiedy miało to wszystko skończyć, poczułam ogromny ból, jakby coś chciało mi odebrać część mnie. 

-Jechać do szpitala?-zapytał, i spojrzał na mnie. –Ej, ej, nie zamykaj oczu. Mów do mnie.
Nie miałam siły płakać, jednak z moich oczu wciąż leciała morka ciecz. Nie chciałam tracić mojej małej nadziei. Małego czegoś, co było czymś więcej niż tatuaż… Na co nie zasługiwałam, co nie było mi dane przez los. Ale chciałam mimo wszystko iść na przekór. Wszystkiemu i wszystkim…
-Ratuj moje dziecko..-szepnęłam, a później już zupełnie straciłam przytomność. 






~~~
Wiem, że polsatowskie zakończenie, ale to z troski o was. Ten rozdział był jeszcze dłuższy, więc przerzuciłam ciąg dalszy do 46, żebyście szybciej mogli cieszyć się piękną pogodą (a niektórzy już wakacjami, hehe!). Wiem, że mieszam dalej, odpowiedzi na razie mało, ale może niedługo to się zmieni. Piszcie koniecznie co myślicie!💗 
Do następnego za tydzień!

15 komentarzy:

  1. Ale z Ciebie jedza! Tyle Ci powiem! O! Normalnieee... Ostatnio po twoich rozdzialach brak mi slow i nie wiem co myslec. I Emre nie krepuj sie, dzwon do Reusa! - girlwithaball

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. p.s: Marco, chwała lokalizacji telefonów.

      NIE ŻEBYM COŚ SUGEROWAŁA.

      Usuń
    2. A to dziecko to ty zostaw w spokoju, niech się szcześliwie rozwija. Już dość ma w życiu trudno. Matka ślepa, ojciec wolnomyślący. Teraz sobie uświadomił, że ją kocha! Ja to już widziałam czterdzieści pięć rozdziałów temu!

      Usuń
    3. Jejku, normalnie nie mogę się naczytać tego rozdziału, nie wiem czy kiedyś skończę go komentować. Ale tą jego matkę to jednak na kolanach do Częstochowy trzeba wysłać i to z Dortmundu! :)) Ja wiedziałam, że Oni w końcu nie wezmą tego rozwodu. Bo nie wezmą prawda? PRAWDA. Ja wiem, że prawda. Nie odpowiadaj, że jest inaczej bo nie uwierzę. :)

      Usuń
    4. Czy taka prawda.. Hmm.. Zobaczymy, na razie nie ma do końca jak😁 W sumie matka do Częstochowy na kolanach,czemu nie, przemyślę!!! Hahah
      Dziękuję kochana! Nie kończ komentować, mogę czytać twoje protesty i misterne knucie cały czas😂 Buziaki!!!❤

      Usuń
    5. Muszę Cię trochę poprawić bo popełniłaś błąd w swoim komentarzu. Powinno być bez "na razie" bo nigdy nie będzie do końca jak. Uprzejmie Ci oświadczam i uprzedzam, że jeśli kiedykolwiek, taka sytuacja miałaby mieć miejsce... zabieram się za okupację sądu, a sędzinę też wyślę na pielgrzymkę ale do Dortmundu, tyle kółek wokół SIP aż w końcu zmądrzeje a głupie pomysły wywietrzeją jej z głowy.
      Tu ma być ślub, wesele, chrzciny, a potem kolejne i kolejne! I miłość do grobowej deski!

      Usuń
    6. 😂😂😂😂❤️🙏 Uwielbiam cię dziewczyno... Ale ślub, wesele, chrzciny to tak nudno trochę, jeszcze odbiorę to że chcesz już happy end i koniec opowiadania!!!! 😄

      Usuń
    7. Ptaszki ćwierkają że to opowiadanie to trylogia :) A każda część po 100 rozdziałów.

      Usuń
  2. No nie, no nie, no nie.... co ty ze mna robisz? Właśnie rozpłakałam się jak małe głupie dziecko (ale tylko w części z Marco, bo Rose teraz nie lubię.... xd) Tak mi jest go żal I TAK KURNA!!! WRESZCIE PRZYZNAŁ ZE JĄ KOCHA! Dlaczego zawsze to się dzieje, kiedy nie jest na to pora? Dlaczego nie uświadomił sobie tego no nie wiem... może nim wyjechała!!??
    Teraz tak, mam kilka wspaniałych teorii, które MUSISZ przeczytać i do jednej się przystosować, bo umrę tu pod następnym rozdziałem i tyle będzie ze mnie, moich komentarzy, a i Gerard i Mari nie zejdą na dobrą drogę xd A wiec, ekhem:
    1. Z tego co nam drogi, przystojny, zakochany w Rose i wkrótce posiadający z nią dziecko Marco powiedział, to jego rodzice kiedyś mieszkali w Wielkiej Brytanii. Wszyscy wiemy (oprócz biednego Marco, Anny, Mario i innych), ze w Wielkiej Brytanii znajduje się właśnie nasza wspaniała (narazie nie aż tak...) Rose. Dziwnym trafem rodzice Marco mieszkali w Liverpoolu i tata Marco zaproponuje, by wraz z zakonczeniem sezonu pojechał tam i odpoczął, w jak mniemam, ich wypasionym domu, a tam spotka się z Rose, dowie się o dziecku i będzie happy end!
    2. Marco poinformował nas, ze drzwi Liverpoolu stoją przed nim otwarte, więc Marco postanowi zmienić klub i stanie się dokaldnie to samo co w końcówce numer 1.
    3. pamietajmy jak w Swieta Bożego Narodzenia Marco znalazł Rose - TAK, LOKALIZACJA. Chyba więc nie muszę mu mówić jak to działa, prawda? Jak już skorzysta z tej wspaniałej funku, to znów stanie się to, co w zakończeniu numeru 1.
    I SPRÓBUJ MI TYKO ZROBIĆ INACZEJ, A DOSTANĘ ZAŁAMANIA NERWOWEGO.
    Pamiętaj, ze i tak cię uwielbiam (ale mogłabyś przestać grać na moich nerwach, bo wtedy uwielbiałabym cię ociupinkę bardziej), życzę weny, czekam do następnej soboty, buziaczki i pa! ♡

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A I ZAPOMNIAŁAM WSPOMNIEĆ O TYM LIŚCIE, BOŻE ŚWIĘTY WIEDZIAŁAM, ZE NAPISAŁ TAM COŚ W TYM STYLU!! ONA MUSI SIĘ DOWIEDZIEF CO TAM NAPISAŁ

      Usuń
    2. Bardzo dziękuję za wszystkie 3 opcje, chociaż to wszystko sprowadza się do jednego zakończenia..Czy to nie odrobinę nudne?... Mam trochę zapasu na najbliższe tygodnie, więc nie mogę obiecać, że będzie po twojej myśli (ups..)Oczywiście bym przeprawiła bardzo chętnie na jeden ze scenariuszy, ale wyjeżdżam niedługo na 2 tygodnie..widzisz..bez laptopa, worda..nie da się.. Wiec nie powiem jak polski Janusz-robotnik "Będzie pani zadowolona", ale może kiedyś coś..Na załamanie polecam melisę xdd
      Buziaki!! <333

      Usuń
  3. Po pierwsze - miałam uczyć się do egzaminu z ortopedii, a siedzę tutaj i zastanawiam się nad różnymi aspektami życia po tym rozdziale. Po drugie - MARCO PRZYZNAŁ SIĘ, ŻE KOCHA ROSIE I ZROBI DLA NIEJ WSZYSTKO! Po trzecie - on ma jakieś przeczucie że cis jest nie tak, a ja mam przeczucie, że on z tym cholernym szczęściem uda się na wakacje do Liverpoolu. Po czwarte - matka Marco mogła sobie odpuścić, a jego tata ma rację - polać mu, hehe! Po piąte - więź, że Rosalie się martwi, że nawet gdyby Marco wiedział i zaakceptował ciążę, to pękło by mu serce, gdyby poroniła, a najwyraźniej taką "klątwę" rzuciła na nią macocha...
    Targają mną różne emocje. Sama nie wiem, jakbym się zachowała. Ale szczerze mówiąc, Rose nie miała dużo do stracenia, skoro zostawiła Marco. Ja bym jednak się odważyła mu powiedzieć. W końcu to też jego dziecko. A nie był dla niej zły, by musiała to ukrywać.
    No nic. Mam nadzieję, że z dzidzią będzie dobrze, a Emre nie posłucha Rosalie i da cynk Marco.
    Buziaki i do następnego :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, i zapraszam Cię serdecznie, moja droga, na zakończenie historii o Ramosie oraz Liv. https://amigos-con-derecho-a-roce.blogspot.com/
      Buziaki! <3

      Usuń
  4. Nie wiem od czego zacząć....ile się tu dzieje.
    Rose wyjechała, nie spędziła tam całej doby a już spotkała znajomego, zdążyła tez zemdleć...akcja za akcją.
    Rozstali się, a wcale tego nie chcieli. Lekki dysonans poznawczy...
    Ale co najlepsze to rozumiem... zabrakło pewnych słów, gestów, rozmów. Może nie dojrzeli do decyzji by być razem tak na prawdę, tak prawdziwie. Mam nadzieje, że dojrzeją do tego. Chyba powoli już zdają sobie sprawę, że nie mogą bez siebie żyć, a jeśli będą to co to za życie bez tej najważniejszej osoby obok siebie. I ta myśl, że sami na to pozwolili...eh...
    Nie liczę, że za 1 rozdział czy 2, 3 powrócą do siebie, albo wyznają miłość, ale liczę, że kiedyś to nastąpi. A my znów będziemy cieszyć się ich szczęściem. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Cholera mam przeczucie, ze Marco jakos sie dowie ze jest e Liverpoolu, jakos zobaczy ja i Emre i pomysli ze to o nim mowila Rose.

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do komentowania!❤️ To bardzo motywuje do pisania kolejnych rozdziałów!