Otworzyłam oczy, jednak później od razu je zamknęłam.
Światło było strasznie jasne. Czułam ucisk na wskazującym palcu, jakby
klamerki, nie byłam pewna, ale chyba miałam wenflon w ręku. Całe szczęście, że
założyli go, kiedy byłam nieprzytomna, bo zemdlałabym po raz drugi na widok
igły. Jak długo byłam nieprzytomna? Czy to wszystko się stało? Straciłam…
-Dobrze, że się obudziłaś. Christina Bailey, jestem twoim
lekarzem –powiedziała dość młodo wyglądająca kobieta o intensywnie zielonych
oczach. Spojrzałam na nią a później na białe pomieszczenie. Nie była to zwykła
sala chorych, bardziej gabinet. Za parawanem, po drugiej stronie było całe
pomieszczenie, z biurkiem, szafkami, półkami, regałami. Jakaś maszyna pikała
nieznośnie głośno, monitorując pracę mojego serca.
-Długo byłam nieprzytomna?
-Niecałą godzinę –odpowiedziała ze spokojem i wzięła z
biurka jakąś kartę. –Dostałaś kroplówkę, musimy cię trochę odżywić, bo twój
przyjaciel przywiózł cię tu w nie za dobrym stanie.
-Dlatego tak długo byłam nieprzytomna? Czy mnie uśpiliście?
-Nie mamy w zwyczaju na dzień dobry usypiać pacjentów
–zaśmiała się. –Potrzebowałaś czasu.- Widocznie byłam naprawdę zabawna. Jak
mogła się śmiać, kiedy… Moje dziecko. Tak dokładnie powiedziałam Emre. Pierwszy
raz na głos. Moje dziecko.
-Wiadomo było..-szepnęłam cicho, a z moich oczu zaczęły
płynąć łzy. –To chyba jeszcze było za wcześnie, żeby wiedzieć czy to chłopiec
czy dziewczynka, prawda? –powiedziałam, a każde słowo sprawiało niesamowity
ból.
-Facet który cię przywiózł nic nie wiedział o ciąży, ani
który tydzień. Zrobiłam ci USG, kiedy byłaś nieprzytomna. Musieliśmy sprawdzić,
czy z dzieckiem jest wszystko w porządku. Wydrukowałam zdjęcie, gdzieś je
tu..-powiedziała i zaczęła go szukać. Wybuchłam jeszcze większym płaczem. Nie chciałam
go widzieć. Może i dobrze się stało… Pewnie jeszcze nic nie czuło…
-Proszę, nie chcę tego widzieć… -szepnęłam i zakryłam twarz
ręką, która nie miała wenflonu.
-Co się stało?-zapytała, poczułam, że przysiada na kawałku
mojego łóżka. Miała coś w rękach. Nie chciałam go widzieć. Przecież
powiedziałam. To jakiś koszmar, wiedziałam, że będzie źle, ale nie byłam gotowa
na coś takiego.
-Boże, jesteś lekarzem i chyba trzeba uszanować czyjąś
stratę i jeśli ktoś nie chce..
-Czekaj, Rose. Ty myślisz, że straciłaś dziecko?
-A nie?
-Nie –powiedziała i zabrała rękę z moich oczu. –Nie
straciłaś dziecka, słyszysz? –powiedziała i podała mi chusteczkę, żebym się
mogła uspokoić. Czułam, że robiła mi się jakaś gula w gardle.
-Jestem w ciąży? Ono przeżyje?-zapytałam, z taką niewiarą,
jakby te słowa były co najmniej sprzeczne jedne z drugim i odpychały się jak
magnesy.
-Tak. Z dzieckiem jest wszystko w porządku. Widzę dopiero
teraz, że jesteś strasznie poddenerwowana. To kwestia oszczędzania się, brania
witamin, poleżysz jeszcze tu do jutra pod kroplówką i cię poobserwujemy.
Zobacz, jeśli mi nie wierzysz.
Blondynka podała mi wydruk małego zdjęcia, było czarne i
pełno jakiś białych plamek… Nie wiedziałam na co patrzeć.
-Ile tu jest tych dzieci..-mruknęłam pod nosem po niemiecku.
-Jedno –odparła w moim ojczystym języku lekarka. –Ale
przejdźmy na angielski, bo jestem w trakcie nauki. Czekaj, wezmę jeszcze raz
monitor i ci pokażę, będzie większy obraz.
Wstała z łóżka i gdzieś przeszła, ja
cały czas wpatrywałam się w zdjęcie. Próbowałam sobie przypomnieć to USG z
lekcji biologii. Ale tam było dziecko wyglądające jak dziecko, a nie…
I nagle mnie olśniło.
-To to duże coś na środku?-zawołałam i położyłam palec w
miejscu białej, większej plamki. To nie mogło być możliwe, przecież to dziecko
było takie duże. Może to jakaś część brzucha po prostu? Pęcherz może.
Usłyszałam szuranie po podłodze, lekarka ciągnęła za sobą całą, dużą maszynę.
Zerknęła na to, co pokazuję. Kiwnęła potwierdzająco głową.
-To duże coś ma osiem milimetrów, połowa opuszka twojego
małego palca. Jest jeszcze mała.
-Mała? –podchwyciłam i spojrzałam na zdjęcie jeszcze raz.
-Z przyzwyczajenia, wszystkie dzieciaki w brzuchu dopóki nie
określi się płci nazywam fasolka. Więc ta fasolka. Mała. Podciągniesz bluzkę?
Po moim brzuchu rozprowadziła nieprzyjemnie chłodną maź,
jednak nie obchodziło mnie to. Patrzyłam na monitor, gdzie zaczął pojawiać się
obraz podobny do tego na wydruku. Powiększyła go odrobinę, a ja nie mogłam
oderwać wzroku od mojej małej fasolki. Nie mogłam jej stracić, za nic w
świecie.
-Tu jest głowa –powiedziała i pokazała palcem na ekranie.
-Taka prawdziwa?-zapytałam. Poziom moich pytań był co
najmniej żenujący, jednak nie mogłam w to wszystko uwierzyć. Ona się jednak ze
mnie nie śmiała, może było więcej takich przypadków.
-Dokładnie –potwierdziła –Teraz właśnie następuje podział
mózgu, pojawiają się tęczówki…
-Już?
-A na co czekać? –zapytała radośnie. Chyba naprawdę lubiła
swoją pracę. –Chcesz posłuchać serca?
-Czego?-prawie krzyknęłam. O Boże. Moja fasolka miała
serduszko.. No i zaczęłam płakać. Tym razem już lekarz zaczęła chichotać.
Wcisnęła jeden przycisk, a po gabinecie rozszedł się dźwięk wolnego stukania.
Wsłuchiwałam się w niego jak zaczarowana. Ciszę przerywało moje pociąganie
nosem od ciągłego płaczu. –Jest tu gdzieś moja torebka? Chciałabym to sobie
nagrać..
-Zgram ci to-powiedziała z uśmiechem i chciała już wyłączyć.
-Jeszcze chwilka –poprosiłam i zaczęłam wpatrywać się w moje
maleństwo… Moje. –Powiesz mi coś jeszcze? Tam są już nóżki? Takie małe?
-Można tak powiedzieć. Zaczynają się powoli wykształcać, na
następnym USG zobaczysz już pewnie je lepiej.
-A płeć?
-Uuu, to jeszcze dwadzieścia tygodni przed nami. Wyłączamy,
wszystko ci zgram i przerzucę na pendrive. Będziesz mogła oglądać kiedy będziesz
chciała, a maluchowi damy już spokój.
Zgodziłam się, od razu kiedy obraz zniknął z monitora,
przeniosłam wzrok na wydruk, który trzymałam w ręku.
-Będziesz moim lekarzem prowadzącym? Czy będę musiała jechać
do jakiejś kliniki?
-Jesteś w klinice. I będę, jeśli mnie nie wymienisz. Ten
chłopak był spanikowany ale żeby cię tu przywieźć to miał głowę na karku.
-Jest tu jeszcze?
-Cały czas czekał, pewnie się nie poddał –powiedziała i
podeszła do biurka. –Ogólnie to jestem Christina. Jestem z pacjentkami po
imieniu, wydaje mi się, że jest dzięki temu milej. Przepiszę ci wszystko co
powinnaś brać. Dołączę ci kilka broszurek, które powinnaś poczytać.
-Nie jestem taka głupia, ja tylko.. To coś innego…
-Wiem, jak zobaczyłam moją Mię na USG też wariowałam, mimo,
że sama miałam już praktykę w tym zawodzie –zaśmiała się i spojrzała na zdjęcie
na biurku, które było ustawione tyłem do łóżka na którym leżałam. –I Rose, nie
możesz się tak denerwować, płakać. Hormony hormonami, ale jeśli coś jest
wywoływane ze środowiska to musisz to eliminować, tu już nie chodzi o twoje
nerwy ale dziecko będzie wszystko czuło, będzie to miało wpływ na jego rozwój…
Jak chcesz mogę porozmawiać z twoim mężem…
-Rozstaliśmy się. Nic nie wie o dziecku –powiedziałam na
jednym wydechu. –On nie chciał mieć dzieci, ten związek też nie wyglądał jak
prawdziwe małżeństwo, chociaż był..jest wspaniałym człowiekiem… Wiele mu
zawdzięczam.
-Rozumiem. Zawdzięczasz mu teraz tym bardziej najwięcej na
świecie. Wiem, że się boisz ale każdy się boi, wydaje się, że nie jest gotowy,
nie da rady, ale kiedy poczujesz ruchy malucha w brzuchu, pierwsze kopniaki,
jak będziecie ze sobą gadać na tylko wam znany sposób, aż w końcu będziesz
miała synka albo córkę w ramionach to wszystko minie. Tym bardziej musisz teraz
na siebie uważać, oszczędzać, dbać. I nie tylko już o siebie.
-Dziękuję –powiedziałam. Christina podeszła do mnie z
broszurami i moją receptą i kartką z rozpiską dawek i ilości przyjmowania. –Mogę cię o coś zapytać?
-Po to tu jestem-odpowiedziała uśmiechnięta.
-Ale tajemnica lekarska…
-Wszystko pozostaje między nami. Trochę jak przyjaciółki
–zaśmiała się i usiadła na krześle przy moim łóżku.
-Czy ja.. Ja mogę poronić? Mogę stracić małą? –to pytanie
przyszło mi z ogromnym wysiłkiem. Bałam się usłyszeć odpowiedź.
-Skąd teraz takie myśli? –zmarszczyła brwi. –Maluch rozwija
się zdrowo, masz niedobory ale po to jest kroplówka, żeby dostarczyć wam
wszystkie niezbędne witaminy i minerały. Jesteś zdrowa, nie masz krwawień.
Wszystko się rozwija książkowo, nie masz tak naprawdę teraz się czym przejmować
poza tym, co zjesz na śniadanie i jakie ci się zaczną zachcianki, a jak nie
będzie czegoś w lodówce to będzie największa możliwa tragedia, Rose. Musisz
wierzyć, że wszystko będzie dobrze.
-Gdyby coś było nie tak, to byś mi powiedziała?
-Oczywiście. Po tym co teraz widzę, to myślę, że w styczniu
się zobaczymy na porodówce.
-Styczeń.. Będzie zimno.
-Tu nie ma mocnych zim. Odpoczywaj Rose, zaraz cię przewiozą
do osobnej sali, lepiej, żebyś leżała, bo jeszcze ci się zakręci w głowie, więc
daj sobie chwilę czasu na regenerację, może uda ci się zasnąć.
-Dziękuję. Naprawdę, jestem tak w cholernie beznadziejnej
sytuacji, a zaczęłam się uśmiechać. Dziękuję –powtórzyłam i ścisnęłam mocno
rękę blondynce.
-Nie uśmiechasz się przeze mnie tylko przez tą białą plamkę
na zdjęciu.
-Podniosłaś mnie na duchu.
-To naprawdę jej sprawka –stwierdziła i jeszcze raz
spojrzała na trzymane przeze mnie USG. –Fasolka będzie miała fajną mamę.
Kiwnęłam głową i rozpłakałam się, widząc to maleństwo. Drugi
raz w życiu zaczęłam się zakochiwać.
***
Zostałam przewieziona do osobnej sali, w której było miejsce
tylko na moje łóżko. Zauważyłam na korytarzu siedzącego Emre. Od razu podniósł
się na mój widok, jednak pielęgniarz poprosił go o pozostanie na zewnątrz.
Dopiero ja będąc już w środku mogłam wyrazić zgodę na jego wejście, gdyż nie
był z rodziny. Musiałam mu podziękować za wszystko, spisał się naprawdę na
medal. Byłam nadal zmęczona i wiedziałam, że powinnam odpocząć, nie tylko dla
swojego dobra. Sala była bardzo jasna, koło łóżka stała szafka w kolorze
jasnego drewna i jedna większa naprzeciwko na ubrania. Właśnie, potrzebowałam
ubrań. Nie chciałam więcej prosić o nic Emre ani z nim dłużej przebywać. Był
znany, nie potrzebowałam żadnego rozgłosu mediów i nawet jeśli tęskniłam i
potrzebowałam teraz mojego Mario i mojej Ann, żeby pobyć razem, obejrzeć we
trójkę na kanapie film i razem zasnąć.
-Hej, mogę?-zza drzwi wychylił się ciemnooki brunet.
Kiwnęłam potakująco głową. –Jak się czujesz?
-Lepiej. Muszę mieć tą kroplówkę ale będzie dobrze. Dziękuję
ci za pomoc, nie wiem co by było gdyby nie ty.
-Nie myśl tak, teraz jest wszystko dobrze. Zrobiłem co
musiałem. Musisz tu leżeć?
-Na obserwacji do jutra –wyjaśniłam. W tym samym momencie do
mojej sali zapukała doktor Bailey i weszła do niej pewnym krokiem.
-Przyniosłam ci pendrive i zdjęcia USG. I jeszcze jedną
broszurę znalazłam w biurku –powiedziała i położyła wszystko na szafeczce.
–Wszystko w porządku?
-Tak, jestem trochę senna, ale poza tym wszystko dobrze.
-Powinnaś się wyspać. Nie bagatelizuj teraz swoich potrzeb i
oszczędzaj się. Niech pan też tego dopilnuje –zwróciła się z uśmiechem do Cana
i opuściła moją salę. Od razu wzięłam do rąk zdjęcie USG. Było podobne do tego
co dostałam na początku.
-Może przyjdę później, powinnaś pójść spać.
-Nie, zostań chwilę. Tam jest jakieś krzesło.
-Pięć minut –oświadczył i przystawił sobie krzesło do mojego
łóżka.
-Chcesz zobaczyć?-zapytałam i podałam mu zdjęcie. Kiwnął
głową i wziął wydruk do rąk.
Przypatrywał się chwilę, a później, odnajdując
moją kruszynkę, uśmiechnął się i zawiesił na dłużej na niej spojrzenie.
-Reus będzie miał dziecko –zaśmiał się pod nosem i oddał mi
fotografię.
-Ja będę miała dziecko. Marco nie do wie się o nim. Albo o
niej.
-Jesteś tego pewna? To też jego dziecko..-powiedział
niepewny i spojrzał gdzieś w bok. Czułam, że nie podoba mu się mój pomysł. Cóż,
to była moja decyzja, nie jego.
-Rozstaliśmy się z Marco, nigdy nie tworzyliśmy prawdziwego
małżeństwa. On nie chce mieć dzieci, ja nie jestem odpowiednia dla niego. Tak
będzie najlepiej. Proszę, uszanuj moją decyzję i nie pisz do niego ani nie
dzwoń.
-W porządku, nic nie zrobię. Nie znałem was razem, ale kiedy
tańczyliście tam sami, dla mnie to właśnie wyglądało na prawdziwe małżeństwo.
Maluch w końcu dorośnie, zapyta…
-Emre –westchnęłam i już czułam, że zaraz się rozpłaczę.
-Przepraszam. Odpoczywaj, przyjdę później. Nosisz M-kę?
Kupię ci jakąś piżamę.
-Nie musisz się mną zajmować. Jestem dorosła, poradzę sobie.
-To, że rozstałaś się z mężem nie znaczy, że musisz starać
się pokazać jako niezależna, silna i samowystarczalna.
-Tak, noszę M-kę. Dziękuję, Emre –powiedziałam i potarłam wolną ręką jego
ramię.
-Nie ma za co –uśmiechnął się szczerze.
-Mam szczęście do spotykania piłkarzy w nowych dla mnie
miastach –zaśmiałam się i wykrzywiłam usta w półuśmiechu. –Tak poznałam Marco
–wyjaśniłam. Może kiedyś mu powiem o tym całym układzie?
-Taka tradycja?
-No. Potem szybki ślub a po roku dziecko.
-O nie, nie. Ja podziękuję. W to nie wchodzę –oświadczył,
śmiejąc się głośno. –Idź już spać, możesz sobie jedynie o tym śnić.
-Ja również spasuję-uśmiechnęłam się i wzięłam do ręki raz
jeszcze moje zdjęcie USG. –Czekam na moją piżamę. I kup mi jakiś sok.
Marchewkowy.
-Zachcianki? Mogę jeszcze zmienić zdanie odnośnie tej
pomocy?
-Nie –pokręciłam przecząco głową. Uśmiechnęłam się i
pomachałam mu na pożegnanie. Może nie będzie aż tak źle? Emre był naprawdę
miły.
Zostałam sama. Zostaliśmy sami.Albo zostałyśmy. Nawet to było skomplikowane.
Zdjęcie USG było od teraz moim ulubionym zdjęciem. Znaczyło
najwięcej, więcej niż każde inne zdjęcie, które posiadałam.
Wiedziałam, że będzie trudno, jednak bycie samotną matką
było wykonalne. Nosiłam w sobie część mężczyzny, którego zaczęłam darzyć takim
uczuciem, którego bałam się poczuć. Miałam nadzieję, że będę mogła poczuć to
samo do tej malutkiej fasolki, że ona mi pomoże pogodzić się z przeszłością i
rozpocząć życie od nowa. Ten maluch był moją szansą, Marco dał mi znacznie
więcej, niż oboje przypuszczaliśmy.
Z moich oczu płynęły łzy. Bo choć wciąż tęskniłam, wciąż go
pragnęłam, jego dotyku, spojrzenia, zapachu, chociaż na sekundę, wiedziałam, że
muszę sobie poradzić. Muszę w siebie wierzyć, tak jak wierzył we mnie Marco.
Zepchnęłam lekko kołdrę i podciągnęłam swoją koszulkę
odrobinę do góry. Położyłam swoją dłoń w części podbrzusza i powoli rozłożyłam
palce.
-Dzień dobry, mały. Albo mała –szepnęłam cicho. Zamknęłam
oczy, jednak cały czas widziałam w myślach mój ukochany czarno-biały obraz.
–Wszystko u ciebie w porządku? Bądź proszę silny, nie poddawaj się, walcz i nie
zostawiaj mnie. A ja obiecam ci to samo, dobrze? Kiedy będziesz już na tym
świecie obiecuję ci opowiadać o twoim tacie i pokażę ci część naszych zdjęć. Na
kilka z nich będziesz jeszcze za mały, mój maluchu.
Otarłam drugą ręką zapłakane oczy i nos. Nie docierało do
mnie to wszystko, jednak czułam nadzieję. Ona była taka piękna… Powoli już
odpływałam w sen. Musiałam się wyspać, musiałam o siebie dbać. O naszą dwójkę.
-Obejrzymy też razem wywiady. On ma piękny głos… Tęsknię za
nim ale wiem, że ty wypełnisz tą pustkę. Potrzebuję cię…
***
Weszłam do sklepu z rzeczami dla dzieci, w którym byłam
przedwczoraj. Od razu przeszłam do kosza z pluszakami, przy którym z ulgą
odetchnęłam, widząc misia, którego trzymałam w rękach, nim trafiłam do
szpitala. Nie rozglądałam się za łóżeczkami, wózkami, ubrankami, nawet jeśli
kusiły. Wolałam być przezorna, chciałam poczekać, kiedy ciąża będzie w
poważniejszym stadium, kiedy będę pewna, że ta kruszynka jest bezpieczna i nic
jej nie zagraża. Gdybym tego nie zrobiła, ból byłby jeszcze większy. Miś jednak
zawsze będzie misiem. Chciałam, żeby był pierwszą zabawką mojego dziecka, jeśli
nie, zostanie pamiątką…
Wróciłam do samochodu, gdzie czekał na mnie Emre. Miał mnie
odwieźć do hotelu, w którym trochę już nie do końca opłacało mi się być. Jeśli
miałam tu mieszkać na stałe, przydałoby się wynająć mieszkanie. Piłkarz uparł
się, że mnie odwiezie i zaniesie torbę z rzeczami, które zdążył mi kupić
podczas mojego krótkiego pobytu w szpitalu. Dostałam dwie szare piżamy z
t-shirtem i getrami z herbem Liverpoolu na wysokości lewej piersi. Mimo
wszystko nadal w domu pozostanę wierna koszulkom Dortmundu. Kupił mi też kilka
książek o ciąży i pierwszych miesiącach życia dziecka. Byłam mu wdzięczna za
całą pomoc. Myślę, że może mógłby zostać moim przyjacielem. Spotkaliśmy się raz
na balu i zatańczyliśmy jedynie raz, miałam nadzieję, że nie czuje się
zobowiązany wobec mnie, tylko dlatego, że byłam żoną jego kumpla z
reprezentacji. Wziął moją torbę i odprowadził do pokoju, w którym nie byłam już
trochę. W walizce nadal były nieposkładane ubrania, pod ścianą buty.
-Nie myślałaś, żeby kupić coś swojego? –zapytał i położył
moją torbę koło łóżka.
-Wynająć, Marco dał mi trochę pieniędzy, ale część z tego
pójdzie na opłacenie hotelu, musiałabym znaleźć pracę.
-Musisz się oszczędzać, jak chcesz możesz się do mnie
chwilowo wprowadzić, mam duży apartament w jednym wieżowcu, dwa pokoje
gościnne, więc nawet mogłabyś sobie wybrać.
-Nie, nie będę wisieć ci na głowie. Nie ma mowy.
-Aha, czyli wolisz pracować i zarabiać kasę zamiast zadbać o
swoje zdrowie i swojego dziecka?
-Fizjoterapia nie jest męcząca, nie muszę ćwiczyć siłowo z
pacjentami, to może ktoś inny robić.
-Nie do wszystkich ćwiczeń używasz siły ale część z nich
tego wymaga. Jeśli chcesz pomóc człowiekowi to albo to robisz, albo wcale
–stwierdził i podszedł do mojej walizki. Zauważył wystający z mojej bluzki
kubek. Owinęłam go, żeby nic z nim się nie stało. Podniósł go i zaśmiał się,
widząc wszędzie roześmiane twarze Götze. Najlepszy kubek na świecie.
-Sprawdzę stan konta, przejrzę potem oferty mieszkań.
-Pomogę ci –powiedział i odstawił kubek do walizki. Zaczął
coś robić na swoim telefonie, kiedy ja zaczęłam logować się przez telefon do
banku.
Chyba naprawdę głośno zaklęłam, widząc dostępne środki. Emre
zdziwił się i spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
-To jakaś pomyłka. Cholera. Nie, nie, to niemożliwe
–powiedziałam do siebie i odłożyłam telefon na bok, jakby to miało coś zmienić.
-Co tam jest?-zapytał i podszedł do mnie –Dobrze się
czujesz?
-Zobacz –wskazałam na telefon. Emre podniósł go i spojrzał
na wyświetlacz. Podciągnęłam nogi pod brodę i zakryłam usta dłońmi. Zero stresu, doktor Bailey? Nawet Emre na początku zrobił wielkie oczy, potem jednak się uśmiechnął.
-To nawet kupisz sobie dom –stwierdził.
-Chyba jesteś niepoważny! Ja to wszystko odeślę.
-No przestań, te pieniądze są na twoim koncie, czyli są
twoje.
-Nie, nie są moje! Są Marco. Powiedział, że da mi pieniądze
na start… Na start nie chcę kupić sobie wyspy i domu na Karaibach.
-Dziesięć milionów to za mało na wyspę na Karaibach.
-Nawet nie wymawiaj na głos tej sumy. Robię przelew zwrotny.
-Nie zrobisz –powiedział spokojnie, podczas gdy ja zaraz
miałam paść na zawał. Jedynka i siedem zer. On zwariował! Myślałam, że co
najwyżej da mi sto tysięcy euro, znając jego hojność. Ale nie dziesięć
milionów! –Przez telefon nie pozwolą ci tyle kasy. Musiałabyś pojechać do
banku. A twój bank jest w Niemczech a przez najbliższe siedem i pół miesiąca
siedzisz tu.
-Ale… A jak Marco nie będzie miał pieniędzy? Będzie ich
potrzebował?
-Rosalie –prychnął ze śmiechem i oddał telefon. –Nie
panikuj. On ma takich dziesięć milionów jeszcze kilkanaście w zapasie.
-Skąd wiesz?
-Piłka ma to do siebie, że piłkarze zarabiają w cholerę
dużo. Nawet jeśli by kupował co chwila jakiś dom i tak by miał sporo kasy.
-Na pewno powinnam je zatrzymać? A jeśli pomylił się o kilka
zer?
-Nie mógł. Musiał podpisać dokumenty w banku, mówiłem ci,
zostaw sobie tą kasę, kup sobie mieszkanie, a na kilka dni wprowadź się do
mnie, nie będziesz tu mieszkać sama, ktoś cię musi mieć na oku. Nie wiadomo co
się stanie. Oby nic, ale lepiej żebym w razie czego był. Patrz, zapomnieliśmy
pojechać do apteki.
-Dobra –skapitulowałam, westchnęłam ciężko i zaczęłam się pakować.
Emre
pomógł mi wszystko zabierać i składać. Koniec końców znów byłam spakowana w
walizkę i torbę adidasa od Cana. Wymeldowałam się z hotelu i poszłam wsiąść do
samochodu piłkarza. Tęskniłam nawet za Astonem Martinem, brunet miał pokaźną
terenówkę, która była o wiele bardziej większa i przestronna od pojazdu Marco,
jednak nadal, Aston będzie kojarzony zawsze najlepiej.
Po drodze do mojego nowego, chwilowego lokum zatrzymaliśmy
się w aptece, gdzie kupiłam wszystkie niezbędne witaminy. Było ich sporo,
jednak tym razem postanowiłam wziąć to za punkt honoru, żeby nie zapomnieć o
ich przyjmowaniu.
Dzięki takiej wycieczce mogłam przez okno samochodu trochę
bardziej poznać Liverpool. Postanowiliśmy pojechać dłuższą drogą, żeby móc
więcej zobaczyć.
Mieszkał w naprawdę bogatej dzielnicy, na obrzeżach miasta.
Wieżowiec miał szesnaście pięter, Emre mieszkał na ostatnim. Byłam ogromnie
ciekawa widoku, na pewno musiał być nieziemski.
Wjechaliśmy na samą górę.
To mieszkanie było niesamowite. Nie było dwupoziomowe jak
Marco, jednak mimo to sprawiało wrażenie jeszcze większego. Aneks kuchenny był
malutki, jednak za to salon miał trzy kanapy, ogromny, wiszący telewizor a pod
nim biblioteczka z filmami i grami na konsole.
Emre pokazał mi łazienkę, jego sypialnię i pokoje gościnne,
mogłam sobie wybrać jeden z nich. Wzięłam ten bliżej kuchni, nie że planowałam
jakieś nocne wycieczki, jednak nie lubiłam być zaraz przy drzwiach wejściowych.
Miałam duże, pojedyncze łóżko pod oknem z widokiem na całe miasto. Prawie w
chmurach, szesnaste piętro robiło wrażenie.
Rozpakowałam szybko swoją walizkę
do dużej szafy i od razu położyłam się. Znów było mi niedobrze, jednak
stwierdziłam, że musiałam to przeczekać.
Nie miałam zamiaru znów wymiotować. Koło drzwi wisiało duże lustro.
Wstałam, podtrzymując się ręką o meble, żeby do niego podejść i się przejrzeć.
Mój brzuch nadal nie był specjalnie duży. Nie byłam pewna nawet, czy się
jakkolwiek zmienił. Bailey zapewniała mnie, że na dniach ten cały proces się
intensywnie zacznie. Musiałam tym bardziej o siebie dbać, żeby dziecko było
zdrowe i bezpieczne. Może praca nie była teraz odpowiednia, kiedy czułam się na
siłach i w dodatku panicznie bałam się każdego dnia, że mój koszmar się spełni.
Ale nie mogłam się poddać. Obiecałam tej małej istotce, co wyglądała trochę jak
rozwijająca się fasolka, że będę walczyć. Chociaż tak mogłam jej wynagrodzić
wszystko.
Do drzwi zapukał Emre, a chwilę później otworzył je z
parującą herbatą w ręku.
-Zrobiłem ci zieloną herbatę. Nadal ci niedobrze?
-Dzięki. Trochę tak.
-Połóż się, odpoczywaj. Otworzę ci okno.
-Dziękuję –uśmiechnęłam się i wróciłam na łóżko. Emre
postawił kubek na stoliku nocnym i otworzył okna, jednak było tak ciepło, że
prawie wcale nie mogłam poczuć chłodu wiatru. -Wyjeżdżasz gdzieś na wakacje?
-Planowałem z ekipą wybrać się do Grecji, ale jeszcze nie
wiem.
-Jeśli ma to jakiś związek ze mną, to naprawdę się mną nie
przejmuj, nie musisz się mną zajmować. Nie masz takiego obowiązku, nie jesteś
mi nic winien, prędzej ja tobie.
-Po prostu cię lubię, a ty jesteś w takim stanie, że
wolałbym zostać.
-Ale Emre..-westchnęłam i wzięłam łyk pysznej herbatki.
Zielona herbata nie miała sobie równych. –Chcesz poświęcić swoje wakacje dla
byłej żony swojego znajomego?
-Dla swojej przyjaciółki. Na wakacje mogę pojechać za rok i
to jeszcze zabrać tam ciebie i Reusa Juniora. Idę na zakupy, dasz sobie radę?
Jak coś to masz mój numer.
-Dziękuję – powiedziałam, próbując się nie popłakać. Hormony
były beznadziejne.
Zostałam sama w wielkim apartamencie. Nie wychodziłam z
pokoju, miałam picie, otwarte okno. Niczego więcej nie potrzebowałam. Wróć.
Potrzebowałam wiedzieć, co działo się w Dortmundzie. A w tym celu postanowiłam
specjalnie założyć konto na Instagramie. Oczywiście specjalnie w celach
stalkingowych. Żeby nikt mnie nie odkrył postawiłam na nazwę @bvbfan11. Numer oczywiście od numeru na
koszulce męża. Jeszcze męża. Jeśli jednak mówił, że nie spieszyło mu się z
rozwodem i mogę do niego przysłać dokumenty dopiero wtedy, kiedy będę chciała
wyjść za mąż, nie chciałam robić tego wcześniej. A co, jeśli on wcześniej
będzie chciał się ożenić?
Pierwszy profil, jaki zaobserwowałam był profil Marco. Nie
wrzucał często zdjęć. Głównie miał zdjęcia z kampanii Pumy, zapowiedzi meczy.
Było jedno zdjęcie, które mu zrobiłam z Mario, Aubą, André i Łukaszem na jego
urodzinach. Podziękował pod zdjęciem wszystkim fanom za życzenia. Chciałam je
polubić, ale może nie powinnam była? Jeszcze by zwrócił na mój profil uwagę i
co.. W sumie nic, w końcu mam taką a nie inną nazwę. Postanowiłam jednak być
zachowawcza. Było też moje zdjęcie z wyspy, kiedy stałam odwrócona plecami do
niego i robiłam zdjęcia pięknym widokom. W komentarzach ludzie pytali się, kim
byłam, czy to Scarlett i co się stało ze ślubem. Przez przypadek kliknęłam w
jeden odnośnik i tak przeniosłam się na profil Scarlett. O mój ty smutku, jak
ja nie mogłam na nią patrzeć. Od razu zrobiło mi się jeszcze bardziej
niedobrze. Zjechałam niżej, aż w końcu dotarłam do zdjęć jej i Marco, kiedy się
obejmują, całują… Rzuciłam telefon na łóżko i pobiegłam szybko do łazienki,
żeby zwymiotować. Przepraszam maleństwo, nie będę już oglądać takich zdjęć.
Wypłukałam buzię, umyłam zęby i zanim wróciłam do pokoju,
wzięłam jeszcze z kuchni kartonowe pudełeczko pełne malin. Miałam nadzieję, że
Emre zrozumie, w końcu mogłam zwalać mój apetyt na małą fasolkę. Z moich nowych
książek wynikało, że prawdziwe zachcianki się dopiero miały zacząć, jednak
trzeba się było do nich zacząć przyzwyczajać, prawda?
Położyłam się na wygodnym łóżku i wyszłam nawet nie patrząc
ponownie na zdjęcia z profilu byłej niedoszłej żony mojego Marco. Już nie
mojego.. Ale w pewnym sensie, część jego na zawsze pozostanie moja. Oby.
Po zaobserwowaniu Marco, wyszukałam profil Mario. Tak miło
było zobaczyć jego uśmiechniętą buzię. Polubiłam ostatnie trzy jego zdjęcia. Później
Ann. Jeny, jak ona mogła być tak piękna? Najnowsze zdjęcie dodała pięć minut
temu. Polubiłam je i wpisałam w komentarzu serduszko. Wiedziałam, że je
wszystkie czytała, cieszyła się z każdego. Może ucieszy się i z serduszka.
Jeśli tylko w taki sposób mogłam być blisko niej, chciałam go wykorzystać.
Później zaobserwowałam resztę piłkarzy i ich partnerek.
Codziennie najnowsze zdjęcia, tak, to był pierwszy, dobry krok do stalkingu.
Weszłam jeszcze do galerii telefonu, gdzie ustawiłam na
tapetę zdjęcie moje i Marco z czerwonego dywanu w Berlinie, gdzie patrzyliśmy
na siebie niczym zakochana para. Było piękne i oboje na nim cudownie
wyglądaliśmy. Na ekran blokady wybrałam selfie, które zrobiliśmy na balu
przebierańców, ja z Marco jako Woody i Jessy, Mario Gandalf i Ann Dzwoneczek..
Było cudne, wszyscy na nim byliśmy tacy roześmiani, szczęśliwi. Marzyłam, żeby
jeszcze kiedyś taka sytuacja się przytrafiła, żebyśmy znów wszyscy mogli
spotkać się we czwórkę…
-Albo piątkę –mruknęłam sama do siebie i wzięłam z torebki
zdjęcie USG. Postawiłam je sobie przy lampce na szafce nocnej. Chciałam też
kupić specjalnie dla niego jakąś uroczą ramkę. Bo niezależnie, co by się stało,
nigdy nie postanowię wymazać z pamięci istnienia tej niczemu winnej fasolki.
Nie wiem, czy gdybym ją urodziła, umiałabym ją pokochać tak, jak na to by
zasługiwała. Ale obiecałam, że postaram się.
Boże, nie zabieraj mi jej. Wiem, że przeszłości nie
naprawię, ale nie zabieraj mi przez to przyszłości. Bo nawet jeśli nie
zasługuje na nią, to życie, które rozwija się we mnie, nie zasługuje, by
ponosić konsekwencje moich błędów. Położyłam dłoń na moim brzuchu i wolno go
pomasowałam.
-Wszystko u ciebie w porządku?-zapytałam i odczekałam
chwilę, jakby spodziewając się odpowiedzi. –Mam nadzieję, że tak.
Wstałam z łóżka i wzięłam kolejną garść świeżych malin.
W niewielkim biurku, wykonanym z jasnego drewna, znalazłam
plik białych kartek A4. Wzięłam z torebki długopis, przestawiłam sobie pudełko
malin na blat i usiadłam wygodnie. Zaczęłam pisać.
14.06.2017, Liverpool, gdzieś w apartamencie Emre Cana
Kochany Marco,
Minęły niecałe cztery
dni odkąd cię nie widziałam. Jutro nasza kolejna miesięcznica. Zostałyby nam
dwa miesiące. Tęsknię bardziej, niż przewidywałam, że będzie to możliwe.
Czasami chciałabym się przenieść za pomocą maszyny do przenoszenia się w czasie
na wyspę. Nasze piękne Karaiby. I przytuliłabym cię wtedy mocniej, niż byłabym
zwykle w stanie. Pocałowałabym cię. Delikatnie, powoli, by zapamiętać każde
muśnięcie twoich warg, smak twoich ust. Obiecałam, że moje wspomnienia zostaną.
Zostaną one jednak tylko wspomnieniami. Zawsze będę tęskniła za nimi, za twoim
dotykiem, zapachem, twoimi silnymi ramionami, kiedy mnie nimi otaczałeś czułam,
że żyłam. To było uczucie otchłani. Jasnej, ciepłej, bezpiecznej. Nie wiem czy
czułeś, że moje serce zawsze mocniej wtedy biło…
Teraz go nie czuję.
Nie czuję tak mocno. Kiedy wyjeżdżałam z Dortmundu byłam pewna, że zostawiłam
je u ciebie w rękach na własność. Że nie będę już go miała i naprawdę,
pogodziłam się z tym. U ciebie byłoby bezpieczne. Ale część tego serca mam ze
sobą. Musisz mi uwierzyć, bo słyszałam jak biło. Biło podwójnie. Jedno biło
cicho, ze smutkiem, strachem ale i nadzieją… Drugie zaś sprawiało, że to
pierwsze nadal istniało. Sprawiało, że wszystko zmieniło się w ułamku sekundy,
że cały wszechświat skoncentrował się na jego biciu. Nie wiedziałam dlaczego,
ale to małe, ledwo słyszalne serduszko było głośniejsze niż dźwięk wszystkich
syren na świecie wyjących na alarm. Boję się, panicznie się boję, boję się
każdej następnej minuty, godziny... Ale żyję. I mam nadzieję, że minuty i
godziny będą mijały, a to małe serduszko nadal będzie biło i nadawało rytm
całemu mojemu światu.
To chyba jest rzecz,
za którą zapomniałam ci podziękować. Nie wiedziałam, że to będzie właśnie coś,
za co będę ci dziękować. Myślałam, że będę przez to tylko płakać, zarzucać, że
przez to musiałam odejść, przez to nie wyznam ci nigdy swoich uczuć, przez to
moja przyszłość nigdy nie będzie taką, jaką sobie wyobrażałam, moja kariera nie
rozwinie się tak, jak oboje marzyliśmy. Ale dziękuję ci za to. Bo moja
przyszłość, choć jest zagadką, jednak w jednym z dwóch scenariuszy może być
wypełniona piękną melodią malutkiego serca, moja kariera i mój rozwój będą
miały sens, moje łzy, będą tymi, które będą płynąć ze szczęścia i wzruszenia, a
samotność nigdy już nie będzie taka sama. W tym scenariuszu część ciebie będzie
ze mną. Zawsze dawałeś mi szczęście, tego się nie spodziewałam… I nie powiem,
że przesadziłeś (jak np. z 10 milionami, które planuję ci przy najbliższej
okazji oddać), bo nawet jeśli tego nie oczekiwałam, nadal jeśli jestem za
młoda, niegotowa, sama, to uratowałeś mnie. Będę walczyć dla ciebie i dla
części ciebie, którą, jeśli niemożliwe nie istnieje, będę trzymać w rękach w
przyszłym roku z nadzieją, że dam jej cały świat, jak ty byłeś gotów dać mnie,
będę wypatrywać twoich rys, pięknych oczu, ust… Jeśli nie, nadal będę ci za to
dziękować. Może tak chciał los, może to wszystko będzie miało sens, może
podniosę się… Na razie mam nadzieję. Nadzieja jest piękna.
Dziękuję.
Twoja Rosalie.
Spojrzałam na zapisaną kartkę i wpięte jedno ze zdjęć, które
dostałam od lekarki. Będę musiała kupić sobie zapas kopert. Listy w sobie coś
miały. Były formą pamiętnika, oczyszczającej spowiedzi. Nawet jeśli nigdy nie
dostaną adresu, znaczka i pieczątki, czułam się lepiej po napisaniu. Zawsze
sprawdzało się jeśli chodziło o mamę. Czas zmienić adresata. Może kiedyś spalę
je wszystkie, żeby nie dostały się w niepowołane ręce, na razie będę je chować
w bezpieczne miejsce. Z każdego następnego miesiąca.
/Marco/
Kolejny komar. Po czterech ugryzieniach w policzek, szyję,
łydkę i kostkę stwierdziłem, że to najwyższy czas, żeby się ewakuować. Ostatni
raz byłem tu zimą z Rosalie, teraz wyglądało tu zupełnie inaczej. W Wigilię
miało się wrażenie, że i ten las i jezioro, przenika jakaś magia czy też
mistyczność świąt. Latem to wszystko się odrodziło, było tu pełno ptaków, skaczących po
drzewach wiewiórek… I od cholery komarów.
Do teraz nie rozumiałem, dlaczego odmówiłem Ann i Mario
pojechania z nimi do Los Angeles. Niby chciałem, żeby mogli się nacieszyć sobą,
jednak teraz czułem, że nie miałem co robić. Miałem innych znajomych, siostry,
rodziców.. Ale od odejścia Rose kompletnie się zgubiłem i nie mogłem odnaleźć.
Nie wiedziałem dokąd pójść, co zrobić… Musiałem wrócić do Kolonii i przeprosić
panią Müller. Obiecałem jej, że będę się nią opiekował, będzie przy mnie
bezpieczna, szczęśliwa i kochana. Obiecałem stworzyć z nią rodzinę, chociaż to
naprawdę było bez sensu. Jeśli Rose się zakochała, miałem nadzieję, że znalazła
księcia z bajki, na którego zasługiwała. Chciałem do niej zadzwonić, upewnić
się, że wszystko w porządku. W końcu minęło już trochę czasu i nie wyszłoby, że
się narzucam. Kiedy wybrałem numer niestety spotkałem się z automatyczną
skrzynką, że numer jest poza zasięgiem sieci. Musiała zmienić kartę. Próbowałem
też zlokalizować jej telefon, jednak na marne. Usiadłem na ławce w pobliskim
parku. Nie chciało mi się jeszcze wracać do Dortmundu, nie miałem co robić.
Akurat sezon musiał się skończyć.
Przypomniało mi się, że Mario dał mi klucze do swojego domu,
gdzie miał tam niezłą siłownię. Pobiegłem szybko w miejsce, gdzie zaparkowałem
samochód i w miarę z racjonalną prędkością ruszyłem do Dortmundu. Być może to
był mój ostatni dzień w Astonie. Jutro samochód jaki sobie wybrałem przy pomocy
Mario miał być gotowy do odbioru. Różnił się pod każdym względem od Astona. Był
dużo większy, terenówka, siedzenia były też większe, całe wnętrze samochodu
było bardziej przestronne. Siedzenia miały inny kolor.. Jedynie kolor samochodu
się nie zmienił, zbyt przyzwyczaiłem się do czarnego. No i najbardziej znacząca
różnica. Był nowy, czysty od wspomnień, nie będę widział na nim, na masce
samochodu pięknej, nagiej, uśmiechającej się Rosalie. To chore, bo kiedy była
ze mną, nie miałem takiego problemu. Wiedziałem co się działo wtedy na polanie,
zawsze uśmiechałem się widząc ten samochód. Ale gdy odeszła to wszystko poszło
w złym kierunku. Po prostu jakbym ją widział. Nie starałem się, ale to się
działo. Jedząc śniadanie widziałem przed oczami blondynkę krzątającą się po
kuchni, tłumaczącą mi, że warzywa się wkłada do jednej szuflady lodówki a owoce
do drugiej, bo inaczej się szybciej popsują. Nigdy tego nie robiłem, a ona się
tak uroczo denerwowała. Teraz zacząłem sam układać te owoce jak kazała. Zawsze
przy wejściu do mieszkania chciałem ją zawołać. Chciałem zobaczyć ją schodzącą
po schodach a potem wtulającą się we mnie z tęsknotą. Przyzwyczaiłem się do
tamtej codzienności, nawet nie wiedziałem, że tak bardzo. Przecież to się stało
do stopnia, że nie mogłem wyobrazić sobie innej. Moje życie ze Scarlett
wydawało się teraz takie banalne, puste, płytkie… Z Rosalie wszystko się
skomplikowało, odwróciło do góry nogami. Ale przyzwyczaiłem się do tego,
polubiłem to. Bardzo polubiłem…
Zatrzymałem się w końcu na podjeździe Mario. I zacząłem czuć
coś, co blokowałem w sobie od kilku dni. Od momentu, kiedy usłyszałem od Rose,
że chce odejść. Poczułem złość, okropną złość w każdym milimetrze mojego ciała.
To aż bolało. Zacisnąłem zęby i wysiadłem z samochodu, z całą siłą trzaskając
drzwiami. Potem trzaskałem wszystkimi drzwiami, przez które przechodziłem.
Musiałem wejść do sypialni Mario, żeby wziąć jakieś jego spodnie dresowe. Nie
chciałem jechać do siebie, żeby…
Kiedy się przebierałem, zobaczyłem zdjęcie stojące na
komodzie. Przedstawiało Rosalie i Mario. Byli oboje tak beztrosko roześmiani.
Czasami myślałem, że Rosalie była bardziej szczęśliwa z Mario niż ze mną.
Przecież to ze mną się wciąż kłóciła i zawsze jechała do niego. Może to o nim
mówiła? Może dlatego odeszła? To by wyjaśniało dlaczego mówiła, że to skomplikowane,
dlatego wyjechała nie wiadomo gdzie i odcięła się od świata, że nawet nie można
było się do niej dodzwonić.
Ubrany w dresowe spodnie Mario i jego za duże na mnie
adidasy zszedłem do piwnicy. Otworzyłem drzwi do piwnicy i od razu spojrzałem na
worek treningowy. Tak, musiałem odreagować.
Zacisnąłem dłonie w pięści i zacząłem uderzać. Cios za
ciosem. Łańcuchy skrzypiały, kiedy uderzałem z większą siłą. Musiałem pozbyć
się tej złości. Musiałem się pozbyć z głowy obrazu przytulających się Mario i Rosalie.
Musiałem wyrzucić obraz jej łez, kiedy mówiła, że odchodzi. Kiedy ostatni raz
się kochaliśmy, kiedy mogłem posiąść po raz ostatni jej idealne, cudowne ciało,
mogłem obserwować jak jej wpół przymknięte oczy stawały się nieobecne, a usta
rozchylały się tak kusząco, że nie mogłem oprzeć się pokusie pocałowania ich.
Musiałem się pozbyć z głowy naszego ostatniego pocałunku, naszego „do
zobaczenia”. Nas.
/Mario/
-Mario –zaczęła, widząc mnie siedzącego na łóżku z telefonem
w ręku. –Daj mu czas, może jest zajęty, odpisze ci za chwilę.
-On zawsze odpisuje –odpowiedziałem i zacząłem sprawdzać,
czy telefon się przypadkiem nie zaciął, albo nie przyszło powiadomienie, albo
nie odpisał na Whatsappie, Messengerze, Instagramie czy innym dziadostwie.
Marco zawsze odpisywał, przynajmniej mnie. Ann usiadła za mną łóżku i objęła
mnie od tyłu, kładąc głowę na ramieniu. Pocałowała mnie w szyję i przejechała
nosem wzdłuż niej.
-Potrzebuje czasu-starała się mnie uspokoić. Ale nie znała
go tak jak ja. I Rosalie. Rose znała go najlepiej. Bo nawet jeśli nie znała
wszystkich szczegółów jego przeszłości, to i tak go najlepiej znała. Co ona by
teraz zrobiła? -Pójdźmy się gdzieś przejść. Pogoda jest cudowna, pokażę ci
moje ulubione miejsca.
Los Angeles było naprawdę świetne, Ann często tu bywała w
sprawach zawodowych, tym razem postanowiłem jej towarzyszyć w podróży. Chciałem
zostać z Marco w Dortmundzie ale ja też potrzebowałem otrząsnąć się z tego co
było. Wpadałem już trochę w paranoję, bo niby wszyscy znaliśmy i przyjaźniliśmy
się.. Przyjaźnimy się. Znamy Rosalie. Ale mimo to, nie wiemy które z tych
przeklętych kont na Facebooku jest jej, czy założyła Instagrama. Jedynie przez
media mógłbym się z nią skontaktować. Utrudnieniem było to, że przez ten czas
małżeństwa z Lamą stała się na tyle popularna, że ludzie zaczęli bawić się w
podróbki jej kont, to było koszmarne i uciążliwe.
Spacer był dobrym rozwiązaniem. Wstałem z łóżka i
pocałowałem moją ukochaną, żeby się mną nie martwiła. Sama przyjaźniła się z
Rosalie i wiem, że jej też było niełatwo, mimo wszystko sprawiała wrażenie, że
trzyma się lepiej niż ja. Może brzmiałem trochę, jakby Rosalie umarła nagle a
my byśmy byli w wielkiej żałobie. Wiedziałem, że Rosie żyje, miałem nadzieję,
że była szczęśliwa, bezpieczna. Ale jako jej brat i brat Marco wiedziałem, że
jej miejsce było przy nim. Widziałem ich razem, do końca, widziałem ich dwójkę
z dzieciakami w wielkim domu. To chyba była pierwsza dziewczyna, która według
mnie tak pasowała do Marco.
Lubiłem Scarlett. Była miła, uśmiechała się, później może
trochę mniej się uśmiechała. Marco wcale się nie uśmiechał. Kiedy usłyszałem o
ślubie próbowałem siebie zapewnić, że postępują dobrze, że może Marco powinien
się zmusić. Ale kamień spadł mi z serca, kiedy do tego nie doszło. Dokładnie
pamiętałem tamten dzień.
Marco był od rana strasznie zamyślony. Przyjechałem do domu
jego rodziców, gdzie się szykował. Scarlett przygotowywała się u koleżanki. Nie
rozumiałem, czemu nie w ich mieszkaniu, ale zostawiłem to w spokoju. Miałem
większe zmartwienie, jak na przykład to, że Marco nie chciał założyć krawatu i
włożyć czerwonej róży do butonierki. Był jak dzieciak. Pod kościół mieliśmy
pojechać moim samochodem. Ciocia Manuela była strasznie zaaferowana tym dniem,
biegała po domu sprawdzając, czy na pewno wszystko ma. Wujek tylko się z niej
śmiał. Miałem wrażenie, że było coś, czego nie mówił. Zawsze był uśmiechniętym
i pozytywnym człowiekiem, jednak ja widziałem to doskonale. Nie chciałem
martwić tym Rudego, w końcu zaraz się żenił.
Kiedy już byliśmy sami Marco milczał jak zaklęty.
Zażartowałem wtedy „Spoko stary, to tylko na całe życie”. Może mogłem dobrać
lepszy żart. Schu jak zwykle miał się spóźnić. Nawet kiedy miał być świadkiem
na ślubie przyjaciela. Sami ruszyliśmy moim samochodem pod kościół. Nie
zamieniliśmy już ani jednego słowa. Byłem zirytowany tą sytuacją. To powinien
był być najlepszy dzień w jego życiu, tym czasem on siedział w samochodzie z
miną, jakbyśmy rozjechali jego ukochanego kotka. Nie miał kota, to tylko taka
przenośnia.
Wybrali mały kościół na obrzeżach Dortmundu. Scarlett
nalegała, żeby wzięli ślub w katedrze, tam, gdzie wujek z ciocią, Mela i Yv,
jednak on się nie zgodził. Tak po prostu. Nikt nie wnikał wtedy w jego mózg, bo
to był naprawdę skomplikowany temat. Pod kościołem zgromadziło się już sporo
osób, gdzieś po drugiej stronie ulicy koczowali paparazzi. Scarlett
dopilnowała, żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik. To ona zorganizowała
całą ceremonię i wesele. Sama ustalała menu, dekoracje, kolor przewodni,
czytania podczas ceremonii. Podziwiałem ją za to, chociaż z drugiej strony
byłem trochę na nią zły, że nie może mu się postawić i walnąć go porządnie w
dupę. Nikt nie jest idealny, ale gdyby istniała idealna dziewczyna dla Marco,
potrafiłaby go kopnąć w dupę.
Wyjąłem kluczyki i zaciągnąłem ręczny. Oznajmiłem mu, że
czas wysiadać. Zrobiłem to pierwszy, żeby pokazać, jak się wysiada z samochodu,
bo on chyba był w trochę innym świecie. Ucieszyłem się, kiedy zrobił to samo
chwilę później, sukces. Obszedł cały samochód dookoła i stanął koło mnie.
Zmarszczyłem brwi, nie rozumiejąc jego zachowania. Tym bardziej, kiedy wyjął mi
z ręki kluczyki, a już najbardziej wtedy, kiedy wsiadł do mojego samochodu i
ruszył z rykiem silnika spod kościoła. Bez słowa! Tak po prostu zwiał. Nie
wiedziałem co powinienem był zrobić. Znaleźć Ann.
Wpadłem do kościoła i zacząłem jej szukać wśród gości. Stała
gdzieś z boku rozmawiając z Tugbą Sahin. Przerwałem jej w środku zdania i
pociągnąłem na zakrystię. W tym czasie wybierałem numer Marco, ale nie
odbierał. Gdzie on mógł do cholery pojechać?! Pojechałbym za nim, ale
oczywiście musiał wybrać moje cacko na ucieczki. Miałem nadzieję, że mój
maluszek nie będzie miał przez to ryski. Znaczy się.. Miałem nadzieję, że Marco
nic się nie stanie. Strasznie chaotycznie opowiedziałem Ann co się stało.
Stwierdziliśmy, że poczekamy do przyjazdu Scarlett. Może za nią zatęsknił i
pojechał po nią? Albo był tak spanikowany, że potrzebował chwili dla siebie.
Wiedział, kiedy zacznie się ceremonia.
W smokingu było cholernie gorąco, zwłaszcza w środku lata.
Padał deszcz, ale to nie zmieniło kompletnie niczego. Nawet nie było czym
oddychać. Czekałem z pod zadaszonym wejściem do kościoła. André dotarł
przepraszając za spóźnienie, zwalając to na niezaplanowany przypadek. Scarlett
podjechała limuzyną na pięć minut przed rozpoczęciem ceremonii. Byli z nią
rodzice, którzy przywitali się z nami, pytając, czy jest już Marco.
Spojrzeliśmy na siebie niepewnie, ale uśmiechnęliśmy się i kiwnęliśmy głowami.
Weszli do kościoła. Zadzwoniłem jeszcze raz do Marco. Nic. Słyszałem dźwięki
migawek, Scarlett wysiadła. André wyrwało się cicho „o ja pierdole”. Akurat brałem łyk wody, kiedy zrozumiałem o co mu
chodziło, aż się zakrztusiłem. Wyglądała.. Jak księżniczka Leya z Gwiezdnych
Wojen. Zrobiła sobie jakieś dwie kulki z włosów, do tego wianek, do którego był
przyczepiony welon. Sukienka? Nawet jeśli góra była dość wyzywająca i
brokatowa, tak dół był tak puszysty, a symetryczne warstwy tiulu wyglądały,
jakby przed ceremonią miała szybki numerek z Edwardem Nożycorękim.. Musiałem się
uspokoić. Jeśli do tego ślubu dojdzie, będę mówił na Reusa Luke. Dziewczyna
uśmiechnęła się i podeszła do nas. Przywitaliśmy się, szczerząc szeroko. Była
ładna, ale dzisiaj wyglądała koszmarnie. To nie miało prawa się udać.
Powiedzieliśmy jej, żeby weszła do kościoła od strony zakrystii, później
stamtąd wyjdzie. Rzuciliśmy, że jeszcze nie ma wszystkich. Uśmiechnęła się i
ruszyła do bocznego wejścia. Chociaż panna młoda była zadowolona.
Marco spóźniał się już pięć minut. Ksiądz wyszedł przed
kościół do nas, pytając, czy wiemy kiedy będzie. Chociaż duchownemu nie
skłamaliśmy i oznajmiliśmy, że nie. Kiwnął głową ze zrozumieniem i powiedział,
że Scarlett się denerwuje. Wrócił do kościoła.
W jednym momencie zobaczyłem idącą Scarlett w naszym
kierunku, z kościoła szli przejęci jej rodzice. Także z daleka rozpoznałem swój
samochodzik. Jak dobrze, że mu nic nie było. Powiedziałem do André, że ma
uspokoić całą trójkę i zapewnić, że ceremonia się zaraz zacznie. Sam zacząłem
biec w jego kierunku. Zatrzymał się z dwadzieścia metrów przed kościołem.
Wysiadł energicznie z samochodu i trzasnął drzwiami. Nie tak mocno!
-Co ty sobie wyobrażałeś, stary! Pięć minut temu powinno się
wszystko już zacząć, a ciebie nie ma. Scarlett odchodzi od zmysłów…
Zaraz!-przerwałem swój umoralniający wywód, nie dopuszczając go do głosu. -Czy
ty masz garnitur uwalony keczupem? Naprawdę? Uciekłeś sprzed kościoła, żeby
zjeść sobie frytki z keczupem czy zapiekankę? Cholera, czasem naprawdę nie
myślisz.
-Hot-doga-wyjaśnił. Jakby to miało znaczenie.
-Dobra, założysz moją –stwierdziłem i zacząłem zdejmować
swoją marynarkę. Najwyżej tylko Schu będzie drużbą. Marco jednak mnie
zatrzymał. Zdjął swoją marynarkę i oddał mi ją. Jego spodnie były przemoczone
od deszczu. Miał plamę od trawy? Nie, nie, nie. Ważne, że tu był. Nie ważne jak
wyglądał. Wyretuszuje się na zdjęciach.
-Gdzie Scarlett?
-Zakrystia.
-Poczekaj chwilę –rzucił i pobiegł do kościoła.
Nic nie rozumiałem. On zwariował. Deszcz powoli ustępował.
Spojrzałem jeszcze raz na jego wybrudzony garnitur. Takie rzeczy tylko Reus.
Oparłem się o samochód i zacząłem się śmiać. Tak po prostu śmiać na cały głos.
Scarlett Leya i Marco w przemoczonym garniturze i plamami od trawy na tyłku.
Ślub roku, naprawdę.
Czekałem dziesięć minut. Myślałem, że zrobił sobie już w
ogóle jaja i msza zaczęła się beze mnie. Ale to ja miałem obrączki.. Kiedy
miałem iść już to sprawdzić zobaczyłem, że wychodzi z zakrystii. Uśmiechał się
pierwszy raz w życiu. On się naprawdę uśmiechał. Jego oczy błyszczały wesoło.
Pierwszy raz widziałem na jego twarzy aż taki uśmiech. Od bardzo dawna.
-Idziesz ze mną na piwo? Ann może też, nie zostanie bez
transportu.
-Co? –zmarszczyłem brwi, zupełnie nie rozumiejąc co się
dzieje. Spojrzałem się za niego. Z kościoła zaczęli wychodzić goście.
-Wsiadasz czy nie? Nie chcę się tłumaczyć rodzicom, a znając
moją matkę to..
-Wsiadaj –rzuciłem i wsiadłem za kierownicę. Tym razem to ja
byłem nieobecny. Ann nigdzie nie było widać. Z kościoła wyszli rodzice.
-Napiszę do Schu, żeby odwiózł Ann. Jedź –oznajmił i wyjął
telefon z kieszeni spodni. Ruszyłem, postanowiłem po prostu zawieźć go do
mieszkania. Nie było aż tak strasznego korka.
-Co się właśnie stało?-zapytałem niepewnie.
-Nie biorę ślubu.
-Tego to się akurat domyśliłem. Czemu? Nie nadążam, serio.
Co się stało o czym nie wiem?
-Po prostu ktoś mi uświadomił, że życie powinno wyglądać
inaczej i byłoby błędem, gdybym poślubił Scarlett. Zrozumiała to. Chyba pójdzie
do tego faceta, z którym sypiała.
-I mówisz to tak spokojnie? –zdziwiłem się i spojrzałem na
niego, żeby się upewnić, że siedzi obok ten sam człowiek, z którym przyjaźnię
się od lat.
-Aż dziwne, ale tak –odpowiedział, szczerząc się do
przedniej szyby.
-Kim był ten „ktoś”? To dziewczyna? –zapytałem. Marco pokiwał
głową, nie przestając się uśmiechać. –Zakochałeś się? –zapytałem
niedowierzając. Lama prychnął pod nosem, jednak wciąż był dziwnie zadowolony.
Zakochał się. Powinienem być wdzięczny tej dziewczynie do końca życia, że mój
brat nie popełnił największego, życiowego błędu. –Myślałem, że zacznę cię
nazywać Darth Vader albo Luke. Albo Yoda, nie wiem w sumie z kim Leya kręciła
–stwierdziłem, na co oboje zaczęliśmy się śmiać, do stopnia, że się
popłakaliśmy. Dobrze było go takiego widzieć. Nie widziałem go takiego.. Odkąd
byliśmy nastolatkami.
Jakie było moje zdziwienie, kiedy poinformował mnie dwa dni
później, że się żeni. Zwariował. Nie chciałem, żeby do tego doszło, powtarzało
się to, co ze Scarlett. Nie znałem tej dziewczyny, kto normalny by się zgodził wychodzić
za obcego człowieka z dnia na dzień. Może leciała na kasę? Popularność? Jeśli
aż tak się zakochał to może mógł tego nie widzieć. Nie obchodziło też go moje
zdanie. Na pytanie kim ona jest i czy ją poznam, dostałem odpowiedź „To ona”.
I właśnie Ona okazała się idealną dziewczyną, która potrafi
kopnąć go w dupę. Nie wierzyłem, że taka może istnieć, nie wiedziałem, że
miłość siostrzano-braterska może zaistnieć tuż po pierwszym spojrzeniu. Nie
wiedziałem, że mogę być jeszcze szczęśliwszym człowiekiem widząc, jak oni na
siebie patrzyli. Jak ona się dąsała, a on ją przytulał i całował. Oboje
potrzebowali siebie i oddawali sobie nawzajem najlepsze rzeczy, jakie w nich
były. Wtedy przestałem się martwić o mojego brata. Wiedziałem, że teraz miał
nadejść czas kopania w tyłek i szybkiego dorośnięcia. Tego potrzebował. Z dnia
na dzień było trudniej ale z każdym dniem oboje wyglądali lepiej. Psychicznie
ale też fizycznie. Marco zaczął się regularnie uśmiechać, jego oczy były zawsze
szklane, jeśli to właśnie było wywołane przez chorobę zwaną miłością to
chciałem, żeby ta miłość do Rose okazała się nieuleczalna. Posunął się nawet do
sprowadzenia grajków w kapeluszach pod nasze mieszkanie.
Teraz trafił do mnie sens słów Rosalie. Może ona
przewidziała, że tak będzie prosząc mnie, żebym przy nim był. Zwłaszcza, kiedy
Marco też nie odbierał połączeń zrozumiałem, że powinienem bym być teraz w
Dortmundzie. Ann też chyba to zrozumiała, widząc, że cały spacer patrzę spięty
na telefon, dzwonię i wypisuję kolejne smsy.
-Poszukam ci najbliższych połączeń –powiedziała nagle.
Spojrzałem na nią zdziwiony. –On cię potrzebuje. Ja sobie poradzę, powinieneś
wrócić do domu.
-Dziękuję, kochanie –powiedziałem cicho i przytuliłem Ann
najmocniej jak mogłem. Pocałowałem ją delikatnie w usta, później w czoło.
–Zawsze będę dla ciebie pod telefonem…
-Wiem. Też się martwię o Marco, ale o ciebie też. Wiem, że
jest ci dobrze, kiedy jesteśmy razem ale tym razem będziesz spokojniejszy będąc
przy Marco, znam cię.
-To jedna z rzeczy, przez które za tobą szaleję –zaśmiałem
się i pocałowałem ją raz jeszcze w policzek.
Wracając do hotelu stał się cud-Marco odebrał. Ann
uśmiechnęła się i powiedziała, że zacznie mnie pakować i zobaczy, kiedy będzie
najbliższe połączenie.
-Halo? Możesz odbierać, kiedy do ciebie wydzwaniam?
-Ćwiczyłem –powiedział
z niezadowoleniem. –Jestem u ciebie w
domu. Mogę się wykąpać i kimnąć? Nie jestem w stanie prowadzić, wolę nie.
-Piłeś? Coś się stało?-zapytałem. Tylko niech nie pije.
-Nie, nie piłem.
Waliłem w worek treningowy od.. –zaczął. Uspokoiłem się. –Od czterech godzin. –dokończył. Już nie
byłem spokojny. –Czterech i pół.
-Czy ty jesteś normalny? Przecież to… Słuchaj, ja będę
wracał do Dortmundu najbliższym lotem. Weź sobie jakieś ciuchy z mojej szafy
jak nie masz. Pogadamy, pójdziemy na piwo.
-Nie musisz wracać bo
jakaś laska mnie rzuciła.
-Nie „jakaś laska” tylko Rosalie. Moja siostra.
–odpowiedziałem. Zacząłem naprawdę się wkurzać. On zdurniał do reszty. Żebym
zaraz ja z niego nie zrobił worka treningowego za takie gadanie.
-Nie jest two..
-Zamknij się lepiej. Naprawdę zamknij się. Wracam do domu a
ty w między czasie śpij i nie wychodź z tego domu.
-Jak chcesz. Słuchaj…
Masz gdzieś apteczkę?
-Co się stało? –zapytałem. Nadal był moim bratem. Chyba się
nie pociął.. prawda?
-Nie założyłem rękawic
i mam trochę pokiereszowane ręce..
On był naprawdę czasem tragicznie bezmyślny. Powiedziałem
mu, gdzie jest apteczka i skończyliśmy rozmowę. Wróciłem do pokoju, gdzie Ann
właśnie kończyła transakcję płatności za bilety na samolot. Streściłem jej
rozmowę, co upewniło ją, że powinienem tam być. Mnie też. Najlepiej by było
sprowadzić do tam Rosalie, co na bieżącą chwilę było niewykonalne. Obiecałem
sobie znaleźć sposób, żeby dowiedzieć się gdzie jest, znaleźć w komputerze
Marco jakiekolwiek loginy, maile Rosalie, żeby się z nią skontaktować.
Wiedziałem, że zależało jej wciąż na Marco i gdybym ją o to poprosił, wróciłaby.
Miałem taką nadzieję.
Pożegnałem się z Ann tego samego dnia wieczorem i wsiadłem
do samolotu do Niemiec. Obiecałem do niej zadzwonić jak się czegokolwiek
dowiem. Była moim największym skarbem i nie wierzyłem czasem, że miałem takie
szczęście w życiu. Marco też na takie zasługiwał. Zasługiwał na Rosalie.
~~~
Pierwszy raz perspektywa Mario. Może to wam chociaż poprawi humor w takiej sytuacji? 😃 Chyba nawet lubię ten rozdział!;) Dziękuję za wszystkie komentarze pod poprzednim rozdziałem!! Serce rośnie i chce się jeszcze bardziej pisać. Za kilka dni wyjeżdżam na (zasłużone po tych wszystkich egzaminach) wakacje. I mimo że zostawiam domek, nie zostawiam was, bo zaraz wrzucam na auto-publikację kolejne dwa. Już miałam wizję, że jadę na drugi koniec Polski a pendrive leży w domu i się śmieje. (to dziwna wizja, ale tak właśnie było). Oczywiście mój wyjazd nie powoduje tego, że nie trzeba już komentować, bo nie będę i tak pisać. Dobra wena zawsze się przyda, na pewno wpadną nowe pomysły, skoro niektórzy twierdzą, że to ma być trylogia, każdy tom po 100 rozdziałów hahah💘 Kto w szkole jeszcze, to trzymam kciuki, żebyście wytrwali ten ostatni czas, kto wakacje jak ja-odpoczywajcie!! A studia.. No co poradzę. Przeżyjecie i to ze zwycięskim efektem ostatecznie😙❤
To ja uciekam i czekam na wasze opinie co do tego tu powyżej😎
To ja uciekam i czekam na wasze opinie co do tego tu powyżej😎
Do następnego za tydzień!!!
Ugh! Czy Ty zawsze musisz sprawiać, że po rozdziałach mam ochotę Cię odnaleźć i ukatrupić? >.< Emre ładnie się zachował, ale i tak nie ma na co liczyć ;p Rose tęskni za Marco. Marco tęskni za Rose. Mario się na nich wkurza i wierzę, że uda mu się ich "zjednoczyć"! Mario - w Tobie cała nasza nadzieja! Dajesz, Pączusiu. <3
OdpowiedzUsuńOdpoczywaj sobie, kochana. Baw się dobrze i pisz do mnie! Buziaki <3
Dziękuję!!! No zawsze tak muszę sprawić z nadzieją, że wreszcie się zdecydujesz na tą podróż haha😂♥️ oczywiście, że napiszę i zdam relację😎
UsuńW życiu trzeba się otaczać takimi ludźmi, którzy myślą o tobie tak jak Mario o Marco. (W sumie... Ej a jakby tak jednak olać tą Rosie i Ann... i ich spiknąć??? Taki faaajny bromance!) Taka piękna przyjaźń. Nie no ogólnie to mi też się rozdział bardzo podoba. Ale.. jakoś nie ufam Emre... od początku mu nie ufałam, ale być może to moje prywatne uprzedzenie i przewrażliwienie, bo ogólnie nie po drodze mi do Liverpoolu. Ale fakt faktem - nie ufam mu. I niech ta Rose się od niego najszybciej jak się da wyprowadza. Tak dla bezpieczeństwa, bo czuje, że ten Emre więcej namiesza niż pomoże. Dzięki, Ci jeszcze, że Mario jest jaki jest. O glorio. Chyba tylko On (no, może jeszcze do pary z tatą Reusem) myśli logicznie. Kocham Go za to. Mario, robaczku, musisz poskładać tą dwójkę, bo zanim ta dwójka to zrobi, to ty nie będziesz miał domowej siłowni, a Rose pięknie ułożony domek niewysłanych listów. Ehhh smutny ten rozdział strasznie, smutny, piekny i wzruszajacy. Miłych wakacji! odpoczywaj i wracaj do nas z nowa energia!
OdpowiedzUsuńByliby parą idealną!😄 Emre dopiero się pojawił..Czy namiesza? Zależy jak😇 Swoją drogą, z Mario też się namiesza.. na pewno będzie ciekawie!! Dziękuję bardzo, wrócę z energią i na pewno po takiej przerwie będę maszynką do pisania haha😂 buziaki!!♥️
UsuńMarco, no rusz dupe, szukaj jej! a nie sie uzalasz nad soba..
OdpowiedzUsuń