sobota, 9 czerwca 2018

Czterdzieści sześć



Otworzyłam oczy, jednak później od razu je zamknęłam. Światło było strasznie jasne. Czułam ucisk na wskazującym palcu, jakby klamerki, nie byłam pewna, ale chyba miałam wenflon w ręku. Całe szczęście, że założyli go, kiedy byłam nieprzytomna, bo zemdlałabym po raz drugi na widok igły. Jak długo byłam nieprzytomna? Czy to wszystko się stało? Straciłam…

-Dobrze, że się obudziłaś. Christina Bailey, jestem twoim lekarzem –powiedziała dość młodo wyglądająca kobieta o intensywnie zielonych oczach. Spojrzałam na nią a później na białe pomieszczenie. Nie była to zwykła sala chorych, bardziej gabinet. Za parawanem, po drugiej stronie było całe pomieszczenie, z biurkiem, szafkami, półkami, regałami. Jakaś maszyna pikała nieznośnie głośno, monitorując pracę mojego serca.
-Długo byłam nieprzytomna?
-Niecałą godzinę –odpowiedziała ze spokojem i wzięła z biurka jakąś kartę. –Dostałaś kroplówkę, musimy cię trochę odżywić, bo twój przyjaciel przywiózł cię tu w nie za dobrym stanie.
-Dlatego tak długo byłam nieprzytomna? Czy mnie uśpiliście?
-Nie mamy w zwyczaju na dzień dobry usypiać pacjentów –zaśmiała się. –Potrzebowałaś czasu.- Widocznie byłam naprawdę zabawna. Jak mogła się śmiać, kiedy… Moje dziecko. Tak dokładnie powiedziałam Emre. Pierwszy raz na głos. Moje dziecko.
-Wiadomo było..-szepnęłam cicho, a z moich oczu zaczęły płynąć łzy. –To chyba jeszcze było za wcześnie, żeby wiedzieć czy to chłopiec czy dziewczynka, prawda? –powiedziałam, a każde słowo sprawiało niesamowity ból.
-Facet który cię przywiózł nic nie wiedział o ciąży, ani który tydzień. Zrobiłam ci USG, kiedy byłaś nieprzytomna. Musieliśmy sprawdzić, czy z dzieckiem jest wszystko w porządku. Wydrukowałam zdjęcie, gdzieś je tu..-powiedziała i zaczęła go szukać. Wybuchłam jeszcze większym płaczem. Nie chciałam go widzieć. Może i dobrze się stało… Pewnie jeszcze nic nie czuło…
-Proszę, nie chcę tego widzieć… -szepnęłam i zakryłam twarz ręką, która nie miała wenflonu.
-Co się stało?-zapytała, poczułam, że przysiada na kawałku mojego łóżka. Miała coś w rękach. Nie chciałam go widzieć. Przecież powiedziałam. To jakiś koszmar, wiedziałam, że będzie źle, ale nie byłam gotowa na coś takiego.
-Boże, jesteś lekarzem i chyba trzeba uszanować czyjąś stratę i jeśli ktoś nie chce..
-Czekaj, Rose. Ty myślisz, że straciłaś dziecko?
-A nie?
-Nie –powiedziała i zabrała rękę z moich oczu. –Nie straciłaś dziecka, słyszysz? –powiedziała i podała mi chusteczkę, żebym się mogła uspokoić. Czułam, że robiła mi się jakaś gula w gardle.
-Jestem w ciąży? Ono przeżyje?-zapytałam, z taką niewiarą, jakby te słowa były co najmniej sprzeczne jedne z drugim i odpychały się jak magnesy.
-Tak. Z dzieckiem jest wszystko w porządku. Widzę dopiero teraz, że jesteś strasznie poddenerwowana. To kwestia oszczędzania się, brania witamin, poleżysz jeszcze tu do jutra pod kroplówką i cię poobserwujemy. Zobacz, jeśli mi nie wierzysz.

Blondynka podała mi wydruk małego zdjęcia, było czarne i pełno jakiś białych plamek… Nie wiedziałam na co patrzeć.
-Ile tu jest tych dzieci..-mruknęłam pod nosem po niemiecku.
-Jedno –odparła w moim ojczystym języku lekarka. –Ale przejdźmy na angielski, bo jestem w trakcie nauki. Czekaj, wezmę jeszcze raz monitor i ci pokażę, będzie większy obraz.

Wstała z łóżka i gdzieś przeszła, ja cały czas wpatrywałam się w zdjęcie. Próbowałam sobie przypomnieć to USG z lekcji biologii. Ale tam było dziecko wyglądające jak dziecko, a nie…
I nagle mnie olśniło.

-To to duże coś na środku?-zawołałam i położyłam palec w miejscu białej, większej plamki. To nie mogło być możliwe, przecież to dziecko było takie duże. Może to jakaś część brzucha po prostu? Pęcherz może. Usłyszałam szuranie po podłodze, lekarka ciągnęła za sobą całą, dużą maszynę. Zerknęła na to, co pokazuję. Kiwnęła potwierdzająco głową.

-To duże coś ma osiem milimetrów, połowa opuszka twojego małego palca. Jest jeszcze mała.
-Mała? –podchwyciłam i spojrzałam na zdjęcie jeszcze raz.
-Z przyzwyczajenia, wszystkie dzieciaki w brzuchu dopóki nie określi się płci nazywam fasolka. Więc ta fasolka. Mała. Podciągniesz bluzkę?

Po moim brzuchu rozprowadziła nieprzyjemnie chłodną maź, jednak nie obchodziło mnie to. Patrzyłam na monitor, gdzie zaczął pojawiać się obraz podobny do tego na wydruku. Powiększyła go odrobinę, a ja nie mogłam oderwać wzroku od mojej małej fasolki. Nie mogłam jej stracić, za nic w świecie. 

-Tu jest głowa –powiedziała i pokazała palcem na ekranie.
-Taka prawdziwa?-zapytałam. Poziom moich pytań był co najmniej żenujący, jednak nie mogłam w to wszystko uwierzyć. Ona się jednak ze mnie nie śmiała, może było więcej takich przypadków.
-Dokładnie –potwierdziła –Teraz właśnie następuje podział mózgu, pojawiają się tęczówki…
-Już?
-A na co czekać? –zapytała radośnie. Chyba naprawdę lubiła swoją pracę. –Chcesz posłuchać serca?
-Czego?-prawie krzyknęłam. O Boże. Moja fasolka miała serduszko.. No i zaczęłam płakać. Tym razem już lekarz zaczęła chichotać. Wcisnęła jeden przycisk, a po gabinecie rozszedł się dźwięk wolnego stukania. Wsłuchiwałam się w niego jak zaczarowana. Ciszę przerywało moje pociąganie nosem od ciągłego płaczu. –Jest tu gdzieś moja torebka? Chciałabym to sobie nagrać..
-Zgram ci to-powiedziała z uśmiechem i chciała już wyłączyć.
-Jeszcze chwilka –poprosiłam i zaczęłam wpatrywać się w moje maleństwo… Moje. –Powiesz mi coś jeszcze? Tam są już nóżki? Takie małe?
-Można tak powiedzieć. Zaczynają się powoli wykształcać, na następnym USG zobaczysz już pewnie je lepiej.
-A płeć?
-Uuu, to jeszcze dwadzieścia tygodni przed nami. Wyłączamy, wszystko ci zgram i przerzucę na pendrive. Będziesz mogła oglądać kiedy będziesz chciała, a maluchowi damy już spokój.
Zgodziłam się, od razu kiedy obraz zniknął z monitora, przeniosłam wzrok na wydruk, który trzymałam w ręku.
-Będziesz moim lekarzem prowadzącym? Czy będę musiała jechać do jakiejś kliniki?
-Jesteś w klinice. I będę, jeśli mnie nie wymienisz. Ten chłopak był spanikowany ale żeby cię tu przywieźć to miał głowę na karku.
-Jest tu jeszcze?
-Cały czas czekał, pewnie się nie poddał –powiedziała i podeszła do biurka. –Ogólnie to jestem Christina. Jestem z pacjentkami po imieniu, wydaje mi się, że jest dzięki temu milej. Przepiszę ci wszystko co powinnaś brać. Dołączę ci kilka broszurek, które powinnaś poczytać.
-Nie jestem taka głupia, ja tylko.. To coś innego…
-Wiem, jak zobaczyłam moją Mię na USG też wariowałam, mimo, że sama miałam już praktykę w tym zawodzie –zaśmiała się i spojrzała na zdjęcie na biurku, które było ustawione tyłem do łóżka na którym leżałam. –I Rose, nie możesz się tak denerwować, płakać. Hormony hormonami, ale jeśli coś jest wywoływane ze środowiska to musisz to eliminować, tu już nie chodzi o twoje nerwy ale dziecko będzie wszystko czuło, będzie to miało wpływ na jego rozwój… Jak chcesz mogę porozmawiać z twoim mężem…
-Rozstaliśmy się. Nic nie wie o dziecku –powiedziałam na jednym wydechu. –On nie chciał mieć dzieci, ten związek też nie wyglądał jak prawdziwe małżeństwo, chociaż był..jest wspaniałym człowiekiem… Wiele mu zawdzięczam.
-Rozumiem. Zawdzięczasz mu teraz tym bardziej najwięcej na świecie. Wiem, że się boisz ale każdy się boi, wydaje się, że nie jest gotowy, nie da rady, ale kiedy poczujesz ruchy malucha w brzuchu, pierwsze kopniaki, jak będziecie ze sobą gadać na tylko wam znany sposób, aż w końcu będziesz miała synka albo córkę w ramionach to wszystko minie. Tym bardziej musisz teraz na siebie uważać, oszczędzać, dbać. I nie tylko już o siebie.
-Dziękuję –powiedziałam. Christina podeszła do mnie z broszurami i moją receptą i kartką z rozpiską dawek i ilości przyjmowania.  –Mogę cię o coś zapytać?
-Po to tu jestem-odpowiedziała uśmiechnięta.
-Ale tajemnica lekarska…
-Wszystko pozostaje między nami. Trochę jak przyjaciółki –zaśmiała się i usiadła na krześle przy moim łóżku.
-Czy ja.. Ja mogę poronić? Mogę stracić małą? –to pytanie przyszło mi z ogromnym wysiłkiem. Bałam się usłyszeć odpowiedź.
-Skąd teraz takie myśli? –zmarszczyła brwi. –Maluch rozwija się zdrowo, masz niedobory ale po to jest kroplówka, żeby dostarczyć wam wszystkie niezbędne witaminy i minerały. Jesteś zdrowa, nie masz krwawień. Wszystko się rozwija książkowo, nie masz tak naprawdę teraz się czym przejmować poza tym, co zjesz na śniadanie i jakie ci się zaczną zachcianki, a jak nie będzie czegoś w lodówce to będzie największa możliwa tragedia, Rose. Musisz wierzyć, że wszystko będzie dobrze.
-Gdyby coś było nie tak, to byś mi powiedziała?
-Oczywiście. Po tym co teraz widzę, to myślę, że w styczniu się zobaczymy na porodówce.
-Styczeń.. Będzie zimno.
-Tu nie ma mocnych zim. Odpoczywaj Rose, zaraz cię przewiozą do osobnej sali, lepiej, żebyś leżała, bo jeszcze ci się zakręci w głowie, więc daj sobie chwilę czasu na regenerację, może uda ci się zasnąć.
-Dziękuję. Naprawdę, jestem tak w cholernie beznadziejnej sytuacji, a zaczęłam się uśmiechać. Dziękuję –powtórzyłam i ścisnęłam mocno rękę blondynce.
-Nie uśmiechasz się przeze mnie tylko przez tą białą plamkę na zdjęciu.
-Podniosłaś mnie na duchu.
-To naprawdę jej sprawka –stwierdziła i jeszcze raz spojrzała na trzymane przeze mnie USG. –Fasolka będzie miała fajną mamę.
Kiwnęłam głową i rozpłakałam się, widząc to maleństwo. Drugi raz w życiu zaczęłam się zakochiwać.


***


Zostałam przewieziona do osobnej sali, w której było miejsce tylko na moje łóżko. Zauważyłam na korytarzu siedzącego Emre. Od razu podniósł się na mój widok, jednak pielęgniarz poprosił go o pozostanie na zewnątrz. Dopiero ja będąc już w środku mogłam wyrazić zgodę na jego wejście, gdyż nie był z rodziny. Musiałam mu podziękować za wszystko, spisał się naprawdę na medal. Byłam nadal zmęczona i wiedziałam, że powinnam odpocząć, nie tylko dla swojego dobra. Sala była bardzo jasna, koło łóżka stała szafka w kolorze jasnego drewna i jedna większa naprzeciwko na ubrania. Właśnie, potrzebowałam ubrań. Nie chciałam więcej prosić o nic Emre ani z nim dłużej przebywać. Był znany, nie potrzebowałam żadnego rozgłosu mediów i nawet jeśli tęskniłam i potrzebowałam teraz mojego Mario i mojej Ann, żeby pobyć razem, obejrzeć we trójkę na kanapie film i razem zasnąć. 

-Hej, mogę?-zza drzwi wychylił się ciemnooki brunet. Kiwnęłam potakująco głową. –Jak się czujesz?
-Lepiej. Muszę mieć tą kroplówkę ale będzie dobrze. Dziękuję ci za pomoc, nie wiem co by było gdyby nie ty.
-Nie myśl tak, teraz jest wszystko dobrze. Zrobiłem co musiałem. Musisz tu leżeć?
-Na obserwacji do jutra –wyjaśniłam. W tym samym momencie do mojej sali zapukała doktor Bailey i weszła do niej pewnym krokiem.
-Przyniosłam ci pendrive i zdjęcia USG. I jeszcze jedną broszurę znalazłam w biurku –powiedziała i położyła wszystko na szafeczce. –Wszystko w porządku?
-Tak, jestem trochę senna, ale poza tym wszystko dobrze.
-Powinnaś się wyspać. Nie bagatelizuj teraz swoich potrzeb i oszczędzaj się. Niech pan też tego dopilnuje –zwróciła się z uśmiechem do Cana i opuściła moją salę. Od razu wzięłam do rąk zdjęcie USG. Było podobne do tego co dostałam na początku.
-Może przyjdę później, powinnaś pójść spać.
-Nie, zostań chwilę. Tam jest jakieś krzesło.
-Pięć minut –oświadczył i przystawił sobie krzesło do mojego łóżka.
-Chcesz zobaczyć?-zapytałam i podałam mu zdjęcie. Kiwnął głową i wziął wydruk do rąk. 

Przypatrywał się chwilę, a później, odnajdując moją kruszynkę, uśmiechnął się i zawiesił na dłużej na niej spojrzenie.

-Reus będzie miał dziecko –zaśmiał się pod nosem i oddał mi fotografię.
-Ja będę miała dziecko. Marco nie do wie się o nim. Albo o niej.
-Jesteś tego pewna? To też jego dziecko..-powiedział niepewny i spojrzał gdzieś w bok. Czułam, że nie podoba mu się mój pomysł. Cóż, to była moja decyzja, nie jego.
-Rozstaliśmy się z Marco, nigdy nie tworzyliśmy prawdziwego małżeństwa. On nie chce mieć dzieci, ja nie jestem odpowiednia dla niego. Tak będzie najlepiej. Proszę, uszanuj moją decyzję i nie pisz do niego ani nie dzwoń.
-W porządku, nic nie zrobię. Nie znałem was razem, ale kiedy tańczyliście tam sami, dla mnie to właśnie wyglądało na prawdziwe małżeństwo. Maluch w końcu dorośnie, zapyta…
-Emre –westchnęłam i już czułam, że zaraz się rozpłaczę.
-Przepraszam. Odpoczywaj, przyjdę później. Nosisz M-kę? Kupię ci jakąś piżamę.
-Nie musisz się mną zajmować. Jestem dorosła, poradzę sobie.
-To, że rozstałaś się z mężem nie znaczy, że musisz starać się pokazać jako niezależna, silna i samowystarczalna.
-Tak, noszę M-kę. Dziękuję, Emre –powiedziałam i potarłam wolną ręką jego ramię.
-Nie ma za co –uśmiechnął się szczerze.
-Mam szczęście do spotykania piłkarzy w nowych dla mnie miastach –zaśmiałam się i wykrzywiłam usta w półuśmiechu. –Tak poznałam Marco –wyjaśniłam. Może kiedyś mu powiem o tym całym układzie?
-Taka tradycja?
-No. Potem szybki ślub a po roku dziecko.
-O nie, nie. Ja podziękuję. W to nie wchodzę –oświadczył, śmiejąc się głośno. –Idź już spać, możesz sobie jedynie o tym śnić.
-Ja również spasuję-uśmiechnęłam się i wzięłam do ręki raz jeszcze moje zdjęcie USG. –Czekam na moją piżamę. I kup mi jakiś sok. Marchewkowy.
-Zachcianki? Mogę jeszcze zmienić zdanie odnośnie tej pomocy?
-Nie –pokręciłam przecząco głową. Uśmiechnęłam się i pomachałam mu na pożegnanie. Może nie będzie aż tak źle? Emre był naprawdę miły.


Zostałam sama. Zostaliśmy sami.Albo zostałyśmy. Nawet to było skomplikowane.
Zdjęcie USG było od teraz moim ulubionym zdjęciem. Znaczyło najwięcej, więcej niż każde inne zdjęcie, które posiadałam.
Wiedziałam, że będzie trudno, jednak bycie samotną matką było wykonalne. Nosiłam w sobie część mężczyzny, którego zaczęłam darzyć takim uczuciem, którego bałam się poczuć. Miałam nadzieję, że będę mogła poczuć to samo do tej malutkiej fasolki, że ona mi pomoże pogodzić się z przeszłością i rozpocząć życie od nowa. Ten maluch był moją szansą, Marco dał mi znacznie więcej, niż oboje przypuszczaliśmy.
Z moich oczu płynęły łzy. Bo choć wciąż tęskniłam, wciąż go pragnęłam, jego dotyku, spojrzenia, zapachu, chociaż na sekundę, wiedziałam, że muszę sobie poradzić. Muszę w siebie wierzyć, tak jak wierzył we mnie Marco.
Zepchnęłam lekko kołdrę i podciągnęłam swoją koszulkę odrobinę do góry. Położyłam swoją dłoń w części podbrzusza i powoli rozłożyłam palce.

-Dzień dobry, mały. Albo mała –szepnęłam cicho. Zamknęłam oczy, jednak cały czas widziałam w myślach mój ukochany czarno-biały obraz. –Wszystko u ciebie w porządku? Bądź proszę silny, nie poddawaj się, walcz i nie zostawiaj mnie. A ja obiecam ci to samo, dobrze? Kiedy będziesz już na tym świecie obiecuję ci opowiadać o twoim tacie i pokażę ci część naszych zdjęć. Na kilka z nich będziesz jeszcze za mały, mój maluchu. 

Otarłam drugą ręką zapłakane oczy i nos. Nie docierało do mnie to wszystko, jednak czułam nadzieję. Ona była taka piękna… Powoli już odpływałam w sen. Musiałam się wyspać, musiałam o siebie dbać. O naszą dwójkę.

-Obejrzymy też razem wywiady. On ma piękny głos… Tęsknię za nim ale wiem, że ty wypełnisz tą pustkę. Potrzebuję cię…




***




Weszłam do sklepu z rzeczami dla dzieci, w którym byłam przedwczoraj. Od razu przeszłam do kosza z pluszakami, przy którym z ulgą odetchnęłam, widząc misia, którego trzymałam w rękach, nim trafiłam do szpitala. Nie rozglądałam się za łóżeczkami, wózkami, ubrankami, nawet jeśli kusiły. Wolałam być przezorna, chciałam poczekać, kiedy ciąża będzie w poważniejszym stadium, kiedy będę pewna, że ta kruszynka jest bezpieczna i nic jej nie zagraża. Gdybym tego nie zrobiła, ból byłby jeszcze większy. Miś jednak zawsze będzie misiem. Chciałam, żeby był pierwszą zabawką mojego dziecka, jeśli nie, zostanie pamiątką…

Wróciłam do samochodu, gdzie czekał na mnie Emre. Miał mnie odwieźć do hotelu, w którym trochę już nie do końca opłacało mi się być. Jeśli miałam tu mieszkać na stałe, przydałoby się wynająć mieszkanie. Piłkarz uparł się, że mnie odwiezie i zaniesie torbę z rzeczami, które zdążył mi kupić podczas mojego krótkiego pobytu w szpitalu. Dostałam dwie szare piżamy z t-shirtem i getrami z herbem Liverpoolu na wysokości lewej piersi. Mimo wszystko nadal w domu pozostanę wierna koszulkom Dortmundu. Kupił mi też kilka książek o ciąży i pierwszych miesiącach życia dziecka. Byłam mu wdzięczna za całą pomoc. Myślę, że może mógłby zostać moim przyjacielem. Spotkaliśmy się raz na balu i zatańczyliśmy jedynie raz, miałam nadzieję, że nie czuje się zobowiązany wobec mnie, tylko dlatego, że byłam żoną jego kumpla z reprezentacji. Wziął moją torbę i odprowadził do pokoju, w którym nie byłam już trochę. W walizce nadal były nieposkładane ubrania, pod ścianą buty. 

-Nie myślałaś, żeby kupić coś swojego? –zapytał i położył moją torbę koło łóżka.
-Wynająć, Marco dał mi trochę pieniędzy, ale część z tego pójdzie na opłacenie hotelu, musiałabym znaleźć pracę.
-Musisz się oszczędzać, jak chcesz możesz się do mnie chwilowo wprowadzić, mam duży apartament w jednym wieżowcu, dwa pokoje gościnne, więc nawet mogłabyś sobie wybrać.
-Nie, nie będę wisieć ci na głowie. Nie ma mowy.
-Aha, czyli wolisz pracować i zarabiać kasę zamiast zadbać o swoje zdrowie i swojego dziecka?
-Fizjoterapia nie jest męcząca, nie muszę ćwiczyć siłowo z pacjentami, to może ktoś inny robić.
-Nie do wszystkich ćwiczeń używasz siły ale część z nich tego wymaga. Jeśli chcesz pomóc człowiekowi to albo to robisz, albo wcale –stwierdził i podszedł do mojej walizki. Zauważył wystający z mojej bluzki kubek. Owinęłam go, żeby nic z nim się nie stało. Podniósł go i zaśmiał się, widząc wszędzie roześmiane twarze Götze. Najlepszy kubek na świecie.

-Sprawdzę stan konta, przejrzę potem oferty mieszkań.
-Pomogę ci –powiedział i odstawił kubek do walizki. Zaczął coś robić na swoim telefonie, kiedy ja zaczęłam logować się przez telefon do banku. 

Chyba naprawdę głośno zaklęłam, widząc dostępne środki. Emre zdziwił się i spojrzał na mnie ze zdziwieniem. 

-To jakaś pomyłka. Cholera. Nie, nie, to niemożliwe –powiedziałam do siebie i odłożyłam telefon na bok, jakby to miało coś zmienić.
-Co tam jest?-zapytał i podszedł do mnie –Dobrze się czujesz?
-Zobacz –wskazałam na telefon. Emre podniósł go i spojrzał na wyświetlacz. Podciągnęłam nogi pod brodę i zakryłam usta dłońmi. Zero stresu, doktor Bailey? Nawet Emre na początku zrobił wielkie oczy,  potem jednak się uśmiechnął.

-To nawet kupisz sobie dom –stwierdził.
-Chyba jesteś niepoważny! Ja to wszystko odeślę.
-No przestań, te pieniądze są na twoim koncie, czyli są twoje.
-Nie, nie są moje! Są Marco. Powiedział, że da mi pieniądze na start… Na start nie chcę kupić sobie wyspy i domu na Karaibach.
-Dziesięć milionów to za mało na wyspę na Karaibach.
-Nawet nie wymawiaj na głos tej sumy. Robię przelew zwrotny.
-Nie zrobisz –powiedział spokojnie, podczas gdy ja zaraz miałam paść na zawał. Jedynka i siedem zer. On zwariował! Myślałam, że co najwyżej da mi sto tysięcy euro, znając jego hojność. Ale nie dziesięć milionów! –Przez telefon nie pozwolą ci tyle kasy. Musiałabyś pojechać do banku. A twój bank jest w Niemczech a przez najbliższe siedem i pół miesiąca siedzisz tu.
-Ale… A jak Marco nie będzie miał pieniędzy? Będzie ich potrzebował?
-Rosalie –prychnął ze śmiechem i oddał telefon. –Nie panikuj. On ma takich dziesięć milionów jeszcze kilkanaście w zapasie.
-Skąd wiesz?
-Piłka ma to do siebie, że piłkarze zarabiają w cholerę dużo. Nawet jeśli by kupował co chwila jakiś dom i tak by miał sporo kasy.
-Na pewno powinnam je zatrzymać? A jeśli pomylił się o kilka zer?
-Nie mógł. Musiał podpisać dokumenty w banku, mówiłem ci, zostaw sobie tą kasę, kup sobie mieszkanie, a na kilka dni wprowadź się do mnie, nie będziesz tu mieszkać sama, ktoś cię musi mieć na oku. Nie wiadomo co się stanie. Oby nic, ale lepiej żebym w razie czego był. Patrz, zapomnieliśmy pojechać do apteki. 
-Dobra –skapitulowałam, westchnęłam ciężko i zaczęłam się pakować. 

Emre pomógł mi wszystko zabierać i składać. Koniec końców znów byłam spakowana w walizkę i torbę adidasa od Cana. Wymeldowałam się z hotelu i poszłam wsiąść do samochodu piłkarza. Tęskniłam nawet za Astonem Martinem, brunet miał pokaźną terenówkę, która była o wiele bardziej większa i przestronna od pojazdu Marco, jednak nadal, Aston będzie kojarzony zawsze najlepiej.
Po drodze do mojego nowego, chwilowego lokum zatrzymaliśmy się w aptece, gdzie kupiłam wszystkie niezbędne witaminy. Było ich sporo, jednak tym razem postanowiłam wziąć to za punkt honoru, żeby nie zapomnieć o ich przyjmowaniu.

Dzięki takiej wycieczce mogłam przez okno samochodu trochę bardziej poznać Liverpool. Postanowiliśmy pojechać dłuższą drogą, żeby móc więcej zobaczyć.
Mieszkał w naprawdę bogatej dzielnicy, na obrzeżach miasta. Wieżowiec miał szesnaście pięter, Emre mieszkał na ostatnim. Byłam ogromnie ciekawa widoku, na pewno musiał być nieziemski.
Wjechaliśmy na samą górę.
To mieszkanie było niesamowite. Nie było dwupoziomowe jak Marco, jednak mimo to sprawiało wrażenie jeszcze większego. Aneks kuchenny był malutki, jednak za to salon miał trzy kanapy, ogromny, wiszący telewizor a pod nim biblioteczka z filmami i grami na konsole.
Emre pokazał mi łazienkę, jego sypialnię i pokoje gościnne, mogłam sobie wybrać jeden z nich. Wzięłam ten bliżej kuchni, nie że planowałam jakieś nocne wycieczki, jednak nie lubiłam być zaraz przy drzwiach wejściowych. Miałam duże, pojedyncze łóżko pod oknem z widokiem na całe miasto. Prawie w chmurach, szesnaste piętro robiło wrażenie. 
Rozpakowałam szybko swoją walizkę do dużej szafy i od razu położyłam się. Znów było mi niedobrze, jednak stwierdziłam, że musiałam to przeczekać.  Nie miałam zamiaru znów wymiotować. Koło drzwi wisiało duże lustro. Wstałam, podtrzymując się ręką o meble, żeby do niego podejść i się przejrzeć. Mój brzuch nadal nie był specjalnie duży. Nie byłam pewna nawet, czy się jakkolwiek zmienił. Bailey zapewniała mnie, że na dniach ten cały proces się intensywnie zacznie. Musiałam tym bardziej o siebie dbać, żeby dziecko było zdrowe i bezpieczne. Może praca nie była teraz odpowiednia, kiedy czułam się na siłach i w dodatku panicznie bałam się każdego dnia, że mój koszmar się spełni. Ale nie mogłam się poddać. Obiecałam tej małej istotce, co wyglądała trochę jak rozwijająca się fasolka, że będę walczyć. Chociaż tak mogłam jej wynagrodzić wszystko.
Do drzwi zapukał Emre, a chwilę później otworzył je z parującą herbatą w ręku. 

-Zrobiłem ci zieloną herbatę. Nadal ci niedobrze?
-Dzięki. Trochę tak.
-Połóż się, odpoczywaj. Otworzę ci okno.
-Dziękuję –uśmiechnęłam się i wróciłam na łóżko. Emre postawił kubek na stoliku nocnym i otworzył okna, jednak było tak ciepło, że prawie wcale nie mogłam poczuć chłodu wiatru. -Wyjeżdżasz gdzieś na wakacje?
-Planowałem z ekipą wybrać się do Grecji, ale jeszcze nie wiem.
-Jeśli ma to jakiś związek ze mną, to naprawdę się mną nie przejmuj, nie musisz się mną zajmować. Nie masz takiego obowiązku, nie jesteś mi nic winien, prędzej ja tobie.
-Po prostu cię lubię, a ty jesteś w takim stanie, że wolałbym zostać.
-Ale Emre..-westchnęłam i wzięłam łyk pysznej herbatki. Zielona herbata nie miała sobie równych. –Chcesz poświęcić swoje wakacje dla byłej żony swojego znajomego?
-Dla swojej przyjaciółki. Na wakacje mogę pojechać za rok i to jeszcze zabrać tam ciebie i Reusa Juniora. Idę na zakupy, dasz sobie radę? Jak coś to masz mój numer.
-Dziękuję – powiedziałam, próbując się nie popłakać. Hormony były beznadziejne. 

Zostałam sama w wielkim apartamencie. Nie wychodziłam z pokoju, miałam picie, otwarte okno. Niczego więcej nie potrzebowałam. Wróć. Potrzebowałam wiedzieć, co działo się w Dortmundzie. A w tym celu postanowiłam specjalnie założyć konto na Instagramie. Oczywiście specjalnie w celach stalkingowych. Żeby nikt mnie nie odkrył postawiłam na nazwę @bvbfan11. Numer oczywiście od numeru na koszulce męża. Jeszcze męża. Jeśli jednak mówił, że nie spieszyło mu się z rozwodem i mogę do niego przysłać dokumenty dopiero wtedy, kiedy będę chciała wyjść za mąż, nie chciałam robić tego wcześniej. A co, jeśli on wcześniej będzie chciał się ożenić?
Pierwszy profil, jaki zaobserwowałam był profil Marco. Nie wrzucał często zdjęć. Głównie miał zdjęcia z kampanii Pumy, zapowiedzi meczy. Było jedno zdjęcie, które mu zrobiłam z Mario, Aubą, André i Łukaszem na jego urodzinach. Podziękował pod zdjęciem wszystkim fanom za życzenia. Chciałam je polubić, ale może nie powinnam była? Jeszcze by zwrócił na mój profil uwagę i co.. W sumie nic, w końcu mam taką a nie inną nazwę. Postanowiłam jednak być zachowawcza. Było też moje zdjęcie z wyspy, kiedy stałam odwrócona plecami do niego i robiłam zdjęcia pięknym widokom. W komentarzach ludzie pytali się, kim byłam, czy to Scarlett i co się stało ze ślubem. Przez przypadek kliknęłam w jeden odnośnik i tak przeniosłam się na profil Scarlett. O mój ty smutku, jak ja nie mogłam na nią patrzeć. Od razu zrobiło mi się jeszcze bardziej niedobrze. Zjechałam niżej, aż w końcu dotarłam do zdjęć jej i Marco, kiedy się obejmują, całują… Rzuciłam telefon na łóżko i pobiegłam szybko do łazienki, żeby zwymiotować. Przepraszam maleństwo, nie będę już oglądać takich zdjęć.

Wypłukałam buzię, umyłam zęby i zanim wróciłam do pokoju, wzięłam jeszcze z kuchni kartonowe pudełeczko pełne malin. Miałam nadzieję, że Emre zrozumie, w końcu mogłam zwalać mój apetyt na małą fasolkę. Z moich nowych książek wynikało, że prawdziwe zachcianki się dopiero miały zacząć, jednak trzeba się było do nich zacząć przyzwyczajać, prawda?
Położyłam się na wygodnym łóżku i wyszłam nawet nie patrząc ponownie na zdjęcia z profilu byłej niedoszłej żony mojego Marco. Już nie mojego.. Ale w pewnym sensie, część jego na zawsze pozostanie moja. Oby.
Po zaobserwowaniu Marco, wyszukałam profil Mario. Tak miło było zobaczyć jego uśmiechniętą buzię. Polubiłam ostatnie trzy jego zdjęcia. Później Ann. Jeny, jak ona mogła być tak piękna? Najnowsze zdjęcie dodała pięć minut temu. Polubiłam je i wpisałam w komentarzu serduszko. Wiedziałam, że je wszystkie czytała, cieszyła się z każdego. Może ucieszy się i z serduszka. Jeśli tylko w taki sposób mogłam być blisko niej, chciałam go wykorzystać.
Później zaobserwowałam resztę piłkarzy i ich partnerek. Codziennie najnowsze zdjęcia, tak, to był pierwszy, dobry krok do stalkingu.
Weszłam jeszcze do galerii telefonu, gdzie ustawiłam na tapetę zdjęcie moje i Marco z czerwonego dywanu w Berlinie, gdzie patrzyliśmy na siebie niczym zakochana para. Było piękne i oboje na nim cudownie wyglądaliśmy. Na ekran blokady wybrałam selfie, które zrobiliśmy na balu przebierańców, ja z Marco jako Woody i Jessy, Mario Gandalf i Ann Dzwoneczek.. Było cudne, wszyscy na nim byliśmy tacy roześmiani, szczęśliwi. Marzyłam, żeby jeszcze kiedyś taka sytuacja się przytrafiła, żebyśmy znów wszyscy mogli spotkać się we czwórkę… 

-Albo piątkę –mruknęłam sama do siebie i wzięłam z torebki zdjęcie USG. Postawiłam je sobie przy lampce na szafce nocnej. Chciałam też kupić specjalnie dla niego jakąś uroczą ramkę. Bo niezależnie, co by się stało, nigdy nie postanowię wymazać z pamięci istnienia tej niczemu winnej fasolki. Nie wiem, czy gdybym ją urodziła, umiałabym ją pokochać tak, jak na to by zasługiwała. Ale obiecałam, że postaram się.
Boże, nie zabieraj mi jej. Wiem, że przeszłości nie naprawię, ale nie zabieraj mi przez to przyszłości. Bo nawet jeśli nie zasługuje na nią, to życie, które rozwija się we mnie, nie zasługuje, by ponosić konsekwencje moich błędów. Położyłam dłoń na moim brzuchu i wolno go pomasowałam.

-Wszystko u ciebie w porządku?-zapytałam i odczekałam chwilę, jakby spodziewając się odpowiedzi. –Mam nadzieję, że tak.

Wstałam z łóżka i wzięłam kolejną garść świeżych malin.
W niewielkim biurku, wykonanym z jasnego drewna, znalazłam plik białych kartek A4. Wzięłam z torebki długopis, przestawiłam sobie pudełko malin na blat i usiadłam wygodnie. Zaczęłam pisać.




14.06.2017, Liverpool, gdzieś w apartamencie Emre Cana
Kochany Marco,
Minęły niecałe cztery dni odkąd cię nie widziałam. Jutro nasza kolejna miesięcznica. Zostałyby nam dwa miesiące. Tęsknię bardziej, niż przewidywałam, że będzie to możliwe. Czasami chciałabym się przenieść za pomocą maszyny do przenoszenia się w czasie na wyspę. Nasze piękne Karaiby. I przytuliłabym cię wtedy mocniej, niż byłabym zwykle w stanie. Pocałowałabym cię. Delikatnie, powoli, by zapamiętać każde muśnięcie twoich warg, smak twoich ust. Obiecałam, że moje wspomnienia zostaną. Zostaną one jednak tylko wspomnieniami. Zawsze będę tęskniła za nimi, za twoim dotykiem, zapachem, twoimi silnymi ramionami, kiedy mnie nimi otaczałeś czułam, że żyłam. To było uczucie otchłani. Jasnej, ciepłej, bezpiecznej. Nie wiem czy czułeś, że moje serce zawsze mocniej wtedy biło…
Teraz go nie czuję. Nie czuję tak mocno. Kiedy wyjeżdżałam z Dortmundu byłam pewna, że zostawiłam je u ciebie w rękach na własność. Że nie będę już go miała i naprawdę, pogodziłam się z tym. U ciebie byłoby bezpieczne. Ale część tego serca mam ze sobą. Musisz mi uwierzyć, bo słyszałam jak biło. Biło podwójnie. Jedno biło cicho, ze smutkiem, strachem ale i nadzieją… Drugie zaś sprawiało, że to pierwsze nadal istniało. Sprawiało, że wszystko zmieniło się w ułamku sekundy, że cały wszechświat skoncentrował się na jego biciu. Nie wiedziałam dlaczego, ale to małe, ledwo słyszalne serduszko było głośniejsze niż dźwięk wszystkich syren na świecie wyjących na alarm. Boję się, panicznie się boję, boję się każdej następnej minuty, godziny... Ale żyję. I mam nadzieję, że minuty i godziny będą mijały, a to małe serduszko nadal będzie biło i nadawało rytm całemu mojemu światu.
To chyba jest rzecz, za którą zapomniałam ci podziękować. Nie wiedziałam, że to będzie właśnie coś, za co będę ci dziękować. Myślałam, że będę przez to tylko płakać, zarzucać, że przez to musiałam odejść, przez to nie wyznam ci nigdy swoich uczuć, przez to moja przyszłość nigdy nie będzie taką, jaką sobie wyobrażałam, moja kariera nie rozwinie się tak, jak oboje marzyliśmy. Ale dziękuję ci za to. Bo moja przyszłość, choć jest zagadką, jednak w jednym z dwóch scenariuszy może być wypełniona piękną melodią malutkiego serca, moja kariera i mój rozwój będą miały sens, moje łzy, będą tymi, które będą płynąć ze szczęścia i wzruszenia, a samotność nigdy już nie będzie taka sama. W tym scenariuszu część ciebie będzie ze mną. Zawsze dawałeś mi szczęście, tego się nie spodziewałam… I nie powiem, że przesadziłeś (jak np. z 10 milionami, które planuję ci przy najbliższej okazji oddać), bo nawet jeśli tego nie oczekiwałam, nadal jeśli jestem za młoda, niegotowa, sama, to uratowałeś mnie. Będę walczyć dla ciebie i dla części ciebie, którą, jeśli niemożliwe nie istnieje, będę trzymać w rękach w przyszłym roku z nadzieją, że dam jej cały świat, jak ty byłeś gotów dać mnie, będę wypatrywać twoich rys, pięknych oczu, ust… Jeśli nie, nadal będę ci za to dziękować. Może tak chciał los, może to wszystko będzie miało sens, może podniosę się… Na razie mam nadzieję. Nadzieja jest piękna.



Widzisz? To jest pierwsze USG naszego dziecka. Nie rozumiem, dlaczego od razu nie rozpoznałam tej fasolki, szukałam na około, bo nie wierzyłam, że jest już taka duża. To był chyba największy szok w moim życiu, nie myślałam wtedy racjonalnie, więc nie śmiej się ze mnie. Dopiero obudziłam się po długiej utracie przytomności. Nie mogę jej stracić, teraz już rozumiesz, prawda?
 
Dziękuję.
Twoja Rosalie.


Spojrzałam na zapisaną kartkę i wpięte jedno ze zdjęć, które dostałam od lekarki. Będę musiała kupić sobie zapas kopert. Listy w sobie coś miały. Były formą pamiętnika, oczyszczającej spowiedzi. Nawet jeśli nigdy nie dostaną adresu, znaczka i pieczątki, czułam się lepiej po napisaniu. Zawsze sprawdzało się jeśli chodziło o mamę. Czas zmienić adresata. Może kiedyś spalę je wszystkie, żeby nie dostały się w niepowołane ręce, na razie będę je chować w bezpieczne miejsce. Z każdego następnego miesiąca.





/Marco/

Kolejny komar. Po czterech ugryzieniach w policzek, szyję, łydkę i kostkę stwierdziłem, że to najwyższy czas, żeby się ewakuować. Ostatni raz byłem tu zimą z Rosalie, teraz wyglądało tu zupełnie inaczej. W Wigilię miało się wrażenie, że i ten las i jezioro, przenika jakaś magia czy też mistyczność świąt. Latem to wszystko się odrodziło, było tu pełno ptaków, skaczących po drzewach wiewiórek… I od cholery komarów.
Do teraz nie rozumiałem, dlaczego odmówiłem Ann i Mario pojechania z nimi do Los Angeles. Niby chciałem, żeby mogli się nacieszyć sobą, jednak teraz czułem, że nie miałem co robić. Miałem innych znajomych, siostry, rodziców.. Ale od odejścia Rose kompletnie się zgubiłem i nie mogłem odnaleźć. Nie wiedziałem dokąd pójść, co zrobić… Musiałem wrócić do Kolonii i przeprosić panią Müller. Obiecałem jej, że będę się nią opiekował, będzie przy mnie bezpieczna, szczęśliwa i kochana. Obiecałem stworzyć z nią rodzinę, chociaż to naprawdę było bez sensu. Jeśli Rose się zakochała, miałem nadzieję, że znalazła księcia z bajki, na którego zasługiwała. Chciałem do niej zadzwonić, upewnić się, że wszystko w porządku. W końcu minęło już trochę czasu i nie wyszłoby, że się narzucam. Kiedy wybrałem numer niestety spotkałem się z automatyczną skrzynką, że numer jest poza zasięgiem sieci. Musiała zmienić kartę. Próbowałem też zlokalizować jej telefon, jednak na marne. Usiadłem na ławce w pobliskim parku. Nie chciało mi się jeszcze wracać do Dortmundu, nie miałem co robić. Akurat sezon musiał się skończyć.

Przypomniało mi się, że Mario dał mi klucze do swojego domu, gdzie miał tam niezłą siłownię. Pobiegłem szybko w miejsce, gdzie zaparkowałem samochód i w miarę z racjonalną prędkością ruszyłem do Dortmundu. Być może to był mój ostatni dzień w Astonie. Jutro samochód jaki sobie wybrałem przy pomocy Mario miał być gotowy do odbioru. Różnił się pod każdym względem od Astona. Był dużo większy, terenówka, siedzenia były też większe, całe wnętrze samochodu było bardziej przestronne. Siedzenia miały inny kolor.. Jedynie kolor samochodu się nie zmienił, zbyt przyzwyczaiłem się do czarnego. No i najbardziej znacząca różnica. Był nowy, czysty od wspomnień, nie będę widział na nim, na masce samochodu pięknej, nagiej, uśmiechającej się Rosalie. To chore, bo kiedy była ze mną, nie miałem takiego problemu. Wiedziałem co się działo wtedy na polanie, zawsze uśmiechałem się widząc ten samochód. Ale gdy odeszła to wszystko poszło w złym kierunku. Po prostu jakbym ją widział. Nie starałem się, ale to się działo. Jedząc śniadanie widziałem przed oczami blondynkę krzątającą się po kuchni, tłumaczącą mi, że warzywa się wkłada do jednej szuflady lodówki a owoce do drugiej, bo inaczej się szybciej popsują. Nigdy tego nie robiłem, a ona się tak uroczo denerwowała. Teraz zacząłem sam układać te owoce jak kazała. Zawsze przy wejściu do mieszkania chciałem ją zawołać. Chciałem zobaczyć ją schodzącą po schodach a potem wtulającą się we mnie z tęsknotą. Przyzwyczaiłem się do tamtej codzienności, nawet nie wiedziałem, że tak bardzo. Przecież to się stało do stopnia, że nie mogłem wyobrazić sobie innej. Moje życie ze Scarlett wydawało się teraz takie banalne, puste, płytkie… Z Rosalie wszystko się skomplikowało, odwróciło do góry nogami. Ale przyzwyczaiłem się do tego, polubiłem to. Bardzo polubiłem…

Zatrzymałem się w końcu na podjeździe Mario. I zacząłem czuć coś, co blokowałem w sobie od kilku dni. Od momentu, kiedy usłyszałem od Rose, że chce odejść. Poczułem złość, okropną złość w każdym milimetrze mojego ciała. To aż bolało. Zacisnąłem zęby i wysiadłem z samochodu, z całą siłą trzaskając drzwiami. Potem trzaskałem wszystkimi drzwiami, przez które przechodziłem. Musiałem wejść do sypialni Mario, żeby wziąć jakieś jego spodnie dresowe. Nie chciałem jechać do siebie, żeby…

Kiedy się przebierałem, zobaczyłem zdjęcie stojące na komodzie. Przedstawiało Rosalie i Mario. Byli oboje tak beztrosko roześmiani. Czasami myślałem, że Rosalie była bardziej szczęśliwa z Mario niż ze mną. Przecież to ze mną się wciąż kłóciła i zawsze jechała do niego. Może to o nim mówiła? Może dlatego odeszła? To by wyjaśniało dlaczego mówiła, że to skomplikowane, dlatego wyjechała nie wiadomo gdzie i odcięła się od świata, że nawet nie można było się do niej dodzwonić.
Ubrany w dresowe spodnie Mario i jego za duże na mnie adidasy zszedłem do piwnicy. Otworzyłem drzwi do piwnicy i od razu spojrzałem na worek treningowy. Tak, musiałem odreagować.
Zacisnąłem dłonie w pięści i zacząłem uderzać. Cios za ciosem. Łańcuchy skrzypiały, kiedy uderzałem z większą siłą. Musiałem pozbyć się tej złości. Musiałem się pozbyć z głowy obrazu przytulających się Mario i Rosalie. Musiałem wyrzucić obraz jej łez, kiedy mówiła, że odchodzi. Kiedy ostatni raz się kochaliśmy, kiedy mogłem posiąść po raz ostatni jej idealne, cudowne ciało, mogłem obserwować jak jej wpół przymknięte oczy stawały się nieobecne, a usta rozchylały się tak kusząco, że nie mogłem oprzeć się pokusie pocałowania ich. Musiałem się pozbyć z głowy naszego ostatniego pocałunku, naszego „do zobaczenia”. Nas.





/Mario/

-Mario –zaczęła, widząc mnie siedzącego na łóżku z telefonem w ręku. –Daj mu czas, może jest zajęty, odpisze ci za chwilę.
-On zawsze odpisuje –odpowiedziałem i zacząłem sprawdzać, czy telefon się przypadkiem nie zaciął, albo nie przyszło powiadomienie, albo nie odpisał na Whatsappie, Messengerze, Instagramie czy innym dziadostwie. Marco zawsze odpisywał, przynajmniej mnie. Ann usiadła za mną łóżku i objęła mnie od tyłu, kładąc głowę na ramieniu. Pocałowała mnie w szyję i przejechała nosem wzdłuż niej.

-Potrzebuje czasu-starała się mnie uspokoić. Ale nie znała go tak jak ja. I Rosalie. Rose znała go najlepiej. Bo nawet jeśli nie znała wszystkich szczegółów jego przeszłości, to i tak go najlepiej znała. Co ona by teraz zrobiła? -Pójdźmy się gdzieś przejść. Pogoda jest cudowna, pokażę ci moje ulubione miejsca.
Los Angeles było naprawdę świetne, Ann często tu bywała w sprawach zawodowych, tym razem postanowiłem jej towarzyszyć w podróży. Chciałem zostać z Marco w Dortmundzie ale ja też potrzebowałem otrząsnąć się z tego co było. Wpadałem już trochę w paranoję, bo niby wszyscy znaliśmy i przyjaźniliśmy się.. Przyjaźnimy się. Znamy Rosalie. Ale mimo to, nie wiemy które z tych przeklętych kont na Facebooku jest jej, czy założyła Instagrama. Jedynie przez media mógłbym się z nią skontaktować. Utrudnieniem było to, że przez ten czas małżeństwa z Lamą stała się na tyle popularna, że ludzie zaczęli bawić się w podróbki jej kont, to było koszmarne i uciążliwe.

Spacer był dobrym rozwiązaniem. Wstałem z łóżka i pocałowałem moją ukochaną, żeby się mną nie martwiła. Sama przyjaźniła się z Rosalie i wiem, że jej też było niełatwo, mimo wszystko sprawiała wrażenie, że trzyma się lepiej niż ja. Może brzmiałem trochę, jakby Rosalie umarła nagle a my byśmy byli w wielkiej żałobie. Wiedziałem, że Rosie żyje, miałem nadzieję, że była szczęśliwa, bezpieczna. Ale jako jej brat i brat Marco wiedziałem, że jej miejsce było przy nim. Widziałem ich razem, do końca, widziałem ich dwójkę z dzieciakami w wielkim domu. To chyba była pierwsza dziewczyna, która według mnie tak pasowała do Marco.
Lubiłem Scarlett. Była miła, uśmiechała się, później może trochę mniej się uśmiechała. Marco wcale się nie uśmiechał. Kiedy usłyszałem o ślubie próbowałem siebie zapewnić, że postępują dobrze, że może Marco powinien się zmusić. Ale kamień spadł mi z serca, kiedy do tego nie doszło. Dokładnie pamiętałem tamten dzień.

Marco był od rana strasznie zamyślony. Przyjechałem do domu jego rodziców, gdzie się szykował. Scarlett przygotowywała się u koleżanki. Nie rozumiałem, czemu nie w ich mieszkaniu, ale zostawiłem to w spokoju. Miałem większe zmartwienie, jak na przykład to, że Marco nie chciał założyć krawatu i włożyć czerwonej róży do butonierki. Był jak dzieciak. Pod kościół mieliśmy pojechać moim samochodem. Ciocia Manuela była strasznie zaaferowana tym dniem, biegała po domu sprawdzając, czy na pewno wszystko ma. Wujek tylko się z niej śmiał. Miałem wrażenie, że było coś, czego nie mówił. Zawsze był uśmiechniętym i pozytywnym człowiekiem, jednak ja widziałem to doskonale. Nie chciałem martwić tym Rudego, w końcu zaraz się żenił.
Kiedy już byliśmy sami Marco milczał jak zaklęty. Zażartowałem wtedy „Spoko stary, to tylko na całe życie”. Może mogłem dobrać lepszy żart. Schu jak zwykle miał się spóźnić. Nawet kiedy miał być świadkiem na ślubie przyjaciela. Sami ruszyliśmy moim samochodem pod kościół. Nie zamieniliśmy już ani jednego słowa. Byłem zirytowany tą sytuacją. To powinien był być najlepszy dzień w jego życiu, tym czasem on siedział w samochodzie z miną, jakbyśmy rozjechali jego ukochanego kotka. Nie miał kota, to tylko taka przenośnia. 

Wybrali mały kościół na obrzeżach Dortmundu. Scarlett nalegała, żeby wzięli ślub w katedrze, tam, gdzie wujek z ciocią, Mela i Yv, jednak on się nie zgodził. Tak po prostu. Nikt nie wnikał wtedy w jego mózg, bo to był naprawdę skomplikowany temat. Pod kościołem zgromadziło się już sporo osób, gdzieś po drugiej stronie ulicy koczowali paparazzi. Scarlett dopilnowała, żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik. To ona zorganizowała całą ceremonię i wesele. Sama ustalała menu, dekoracje, kolor przewodni, czytania podczas ceremonii. Podziwiałem ją za to, chociaż z drugiej strony byłem trochę na nią zły, że nie może mu się postawić i walnąć go porządnie w dupę. Nikt nie jest idealny, ale gdyby istniała idealna dziewczyna dla Marco, potrafiłaby go kopnąć w dupę.
Wyjąłem kluczyki i zaciągnąłem ręczny. Oznajmiłem mu, że czas wysiadać. Zrobiłem to pierwszy, żeby pokazać, jak się wysiada z samochodu, bo on chyba był w trochę innym świecie. Ucieszyłem się, kiedy zrobił to samo chwilę później, sukces. Obszedł cały samochód dookoła i stanął koło mnie. Zmarszczyłem brwi, nie rozumiejąc jego zachowania. Tym bardziej, kiedy wyjął mi z ręki kluczyki, a już najbardziej wtedy, kiedy wsiadł do mojego samochodu i ruszył z rykiem silnika spod kościoła. Bez słowa! Tak po prostu zwiał. Nie wiedziałem co powinienem był zrobić. Znaleźć Ann.
Wpadłem do kościoła i zacząłem jej szukać wśród gości. Stała gdzieś z boku rozmawiając z Tugbą Sahin. Przerwałem jej w środku zdania i pociągnąłem na zakrystię. W tym czasie wybierałem numer Marco, ale nie odbierał. Gdzie on mógł do cholery pojechać?! Pojechałbym za nim, ale oczywiście musiał wybrać moje cacko na ucieczki. Miałem nadzieję, że mój maluszek nie będzie miał przez to ryski. Znaczy się.. Miałem nadzieję, że Marco nic się nie stanie. Strasznie chaotycznie opowiedziałem Ann co się stało. Stwierdziliśmy, że poczekamy do przyjazdu Scarlett. Może za nią zatęsknił i pojechał po nią? Albo był tak spanikowany, że potrzebował chwili dla siebie. Wiedział, kiedy zacznie się ceremonia. 

W smokingu było cholernie gorąco, zwłaszcza w środku lata. Padał deszcz, ale to nie zmieniło kompletnie niczego. Nawet nie było czym oddychać. Czekałem z pod zadaszonym wejściem do kościoła. André dotarł przepraszając za spóźnienie, zwalając to na niezaplanowany przypadek. Scarlett podjechała limuzyną na pięć minut przed rozpoczęciem ceremonii. Byli z nią rodzice, którzy przywitali się z nami, pytając, czy jest już Marco. Spojrzeliśmy na siebie niepewnie, ale uśmiechnęliśmy się i kiwnęliśmy głowami. Weszli do kościoła. Zadzwoniłem jeszcze raz do Marco. Nic. Słyszałem dźwięki migawek, Scarlett wysiadła. André wyrwało się cicho „o ja pierdole”. Akurat brałem łyk wody, kiedy zrozumiałem o co mu chodziło, aż się zakrztusiłem. Wyglądała.. Jak księżniczka Leya z Gwiezdnych Wojen. Zrobiła sobie jakieś dwie kulki z włosów, do tego wianek, do którego był przyczepiony welon. Sukienka? Nawet jeśli góra była dość wyzywająca i brokatowa, tak dół był tak puszysty, a symetryczne warstwy tiulu wyglądały, jakby przed ceremonią miała szybki numerek z Edwardem Nożycorękim.. Musiałem się uspokoić. Jeśli do tego ślubu dojdzie, będę mówił na Reusa Luke. Dziewczyna uśmiechnęła się i podeszła do nas. Przywitaliśmy się, szczerząc szeroko. Była ładna, ale dzisiaj wyglądała koszmarnie. To nie miało prawa się udać. Powiedzieliśmy jej, żeby weszła do kościoła od strony zakrystii, później stamtąd wyjdzie. Rzuciliśmy, że jeszcze nie ma wszystkich. Uśmiechnęła się i ruszyła do bocznego wejścia. Chociaż panna młoda była zadowolona.
Marco spóźniał się już pięć minut. Ksiądz wyszedł przed kościół do nas, pytając, czy wiemy kiedy będzie. Chociaż duchownemu nie skłamaliśmy i oznajmiliśmy, że nie. Kiwnął głową ze zrozumieniem i powiedział, że Scarlett się denerwuje. Wrócił do kościoła.

W jednym momencie zobaczyłem idącą Scarlett w naszym kierunku, z kościoła szli przejęci jej rodzice. Także z daleka rozpoznałem swój samochodzik. Jak dobrze, że mu nic nie było. Powiedziałem do André, że ma uspokoić całą trójkę i zapewnić, że ceremonia się zaraz zacznie. Sam zacząłem biec w jego kierunku. Zatrzymał się z dwadzieścia metrów przed kościołem. Wysiadł energicznie z samochodu i trzasnął drzwiami. Nie tak mocno! 

-Co ty sobie wyobrażałeś, stary! Pięć minut temu powinno się wszystko już zacząć, a ciebie nie ma. Scarlett odchodzi od zmysłów… Zaraz!-przerwałem swój umoralniający wywód, nie dopuszczając go do głosu. -Czy ty masz garnitur uwalony keczupem? Naprawdę? Uciekłeś sprzed kościoła, żeby zjeść sobie frytki z keczupem czy zapiekankę? Cholera, czasem naprawdę nie myślisz.
-Hot-doga-wyjaśnił. Jakby to miało znaczenie.
-Dobra, założysz moją –stwierdziłem i zacząłem zdejmować swoją marynarkę. Najwyżej tylko Schu będzie drużbą. Marco jednak mnie zatrzymał. Zdjął swoją marynarkę i oddał mi ją. Jego spodnie były przemoczone od deszczu. Miał plamę od trawy? Nie, nie, nie. Ważne, że tu był. Nie ważne jak wyglądał. Wyretuszuje się na zdjęciach.

-Gdzie Scarlett?
-Zakrystia.
-Poczekaj chwilę –rzucił i pobiegł do kościoła. 

Nic nie rozumiałem. On zwariował. Deszcz powoli ustępował. Spojrzałem jeszcze raz na jego wybrudzony garnitur. Takie rzeczy tylko Reus. Oparłem się o samochód i zacząłem się śmiać. Tak po prostu śmiać na cały głos. Scarlett Leya i Marco w przemoczonym garniturze i plamami od trawy na tyłku. Ślub roku, naprawdę.

Czekałem dziesięć minut. Myślałem, że zrobił sobie już w ogóle jaja i msza zaczęła się beze mnie. Ale to ja miałem obrączki.. Kiedy miałem iść już to sprawdzić zobaczyłem, że wychodzi z zakrystii. Uśmiechał się pierwszy raz w życiu. On się naprawdę uśmiechał. Jego oczy błyszczały wesoło. Pierwszy raz widziałem na jego twarzy aż taki uśmiech. Od bardzo dawna.

-Idziesz ze mną na piwo? Ann może też, nie zostanie bez transportu.
-Co? –zmarszczyłem brwi, zupełnie nie rozumiejąc co się dzieje. Spojrzałem się za niego. Z kościoła zaczęli wychodzić goście.
-Wsiadasz czy nie? Nie chcę się tłumaczyć rodzicom, a znając moją matkę to..
-Wsiadaj –rzuciłem i wsiadłem za kierownicę. Tym razem to ja byłem nieobecny. Ann nigdzie nie było widać. Z kościoła wyszli rodzice.
-Napiszę do Schu, żeby odwiózł Ann. Jedź –oznajmił i wyjął telefon z kieszeni spodni. Ruszyłem, postanowiłem po prostu zawieźć go do mieszkania. Nie było aż tak strasznego korka.
 
-Co się właśnie stało?-zapytałem niepewnie.
-Nie biorę ślubu.
-Tego to się akurat domyśliłem. Czemu? Nie nadążam, serio. Co się stało o czym nie wiem?
-Po prostu ktoś mi uświadomił, że życie powinno wyglądać inaczej i byłoby błędem, gdybym poślubił Scarlett. Zrozumiała to. Chyba pójdzie do tego faceta, z którym sypiała.
-I mówisz to tak spokojnie? –zdziwiłem się i spojrzałem na niego, żeby się upewnić, że siedzi obok ten sam człowiek, z którym przyjaźnię się od lat.
-Aż dziwne, ale tak –odpowiedział, szczerząc się do przedniej szyby.
-Kim był ten „ktoś”? To dziewczyna? –zapytałem. Marco pokiwał głową, nie przestając się uśmiechać. –Zakochałeś się? –zapytałem niedowierzając. Lama prychnął pod nosem, jednak wciąż był dziwnie zadowolony. Zakochał się. Powinienem być wdzięczny tej dziewczynie do końca życia, że mój brat nie popełnił największego, życiowego błędu. –Myślałem, że zacznę cię nazywać Darth Vader albo Luke. Albo Yoda, nie wiem w sumie z kim Leya kręciła –stwierdziłem, na co oboje zaczęliśmy się śmiać, do stopnia, że się popłakaliśmy. Dobrze było go takiego widzieć. Nie widziałem go takiego.. Odkąd byliśmy nastolatkami.

Jakie było moje zdziwienie, kiedy poinformował mnie dwa dni później, że się żeni. Zwariował. Nie chciałem, żeby do tego doszło, powtarzało się to, co ze Scarlett. Nie znałem tej dziewczyny, kto normalny by się zgodził wychodzić za obcego człowieka z dnia na dzień. Może leciała na kasę? Popularność? Jeśli aż tak się zakochał to może mógł tego nie widzieć. Nie obchodziło też go moje zdanie. Na pytanie kim ona jest i czy ją poznam, dostałem odpowiedź „To ona”.
I właśnie Ona okazała się idealną dziewczyną, która potrafi kopnąć go w dupę. Nie wierzyłem, że taka może istnieć, nie wiedziałem, że miłość siostrzano-braterska może zaistnieć tuż po pierwszym spojrzeniu. Nie wiedziałem, że mogę być jeszcze szczęśliwszym człowiekiem widząc, jak oni na siebie patrzyli. Jak ona się dąsała, a on ją przytulał i całował. Oboje potrzebowali siebie i oddawali sobie nawzajem najlepsze rzeczy, jakie w nich były. Wtedy przestałem się martwić o mojego brata. Wiedziałem, że teraz miał nadejść czas kopania w tyłek i szybkiego dorośnięcia. Tego potrzebował. Z dnia na dzień było trudniej ale z każdym dniem oboje wyglądali lepiej. Psychicznie ale też fizycznie. Marco zaczął się regularnie uśmiechać, jego oczy były zawsze szklane, jeśli to właśnie było wywołane przez chorobę zwaną miłością to chciałem, żeby ta miłość do Rose okazała się nieuleczalna. Posunął się nawet do sprowadzenia grajków w kapeluszach pod nasze mieszkanie.


Teraz trafił do mnie sens słów Rosalie. Może ona przewidziała, że tak będzie prosząc mnie, żebym przy nim był. Zwłaszcza, kiedy Marco też nie odbierał połączeń zrozumiałem, że powinienem bym być teraz w Dortmundzie. Ann też chyba to zrozumiała, widząc, że cały spacer patrzę spięty na telefon, dzwonię i wypisuję kolejne smsy. 

-Poszukam ci najbliższych połączeń –powiedziała nagle. Spojrzałem na nią zdziwiony. –On cię potrzebuje. Ja sobie poradzę, powinieneś wrócić do domu.
-Dziękuję, kochanie –powiedziałem cicho i przytuliłem Ann najmocniej jak mogłem. Pocałowałem ją delikatnie w usta, później w czoło. –Zawsze będę dla ciebie pod telefonem…
-Wiem. Też się martwię o Marco, ale o ciebie też. Wiem, że jest ci dobrze, kiedy jesteśmy razem ale tym razem będziesz spokojniejszy będąc przy Marco, znam cię.
-To jedna z rzeczy, przez które za tobą szaleję –zaśmiałem się i pocałowałem ją raz jeszcze w policzek.
Wracając do hotelu stał się cud-Marco odebrał. Ann uśmiechnęła się i powiedziała, że zacznie mnie pakować i zobaczy, kiedy będzie najbliższe połączenie.


-Halo? Możesz odbierać, kiedy do ciebie wydzwaniam?
-Ćwiczyłem –powiedział z niezadowoleniem. –Jestem u ciebie w domu. Mogę się wykąpać i kimnąć? Nie jestem w stanie prowadzić, wolę nie.
-Piłeś? Coś się stało?-zapytałem. Tylko niech nie pije.
-Nie, nie piłem. Waliłem w worek treningowy od.. –zaczął. Uspokoiłem się. –Od czterech godzin. –dokończył. Już nie byłem spokojny. –Czterech i pół.
-Czy ty jesteś normalny? Przecież to… Słuchaj, ja będę wracał do Dortmundu najbliższym lotem. Weź sobie jakieś ciuchy z mojej szafy jak nie masz. Pogadamy, pójdziemy na piwo.
-Nie musisz wracać bo jakaś laska mnie rzuciła.
-Nie „jakaś laska” tylko Rosalie. Moja siostra. –odpowiedziałem. Zacząłem naprawdę się wkurzać. On zdurniał do reszty. Żebym zaraz ja z niego nie zrobił worka treningowego za takie gadanie.
-Nie jest two..
-Zamknij się lepiej. Naprawdę zamknij się. Wracam do domu a ty w między czasie śpij i nie wychodź z tego domu.
-Jak chcesz. Słuchaj… Masz gdzieś apteczkę?
-Co się stało? –zapytałem. Nadal był moim bratem. Chyba się nie pociął.. prawda?
-Nie założyłem rękawic i mam trochę pokiereszowane ręce..


On był naprawdę czasem tragicznie bezmyślny. Powiedziałem mu, gdzie jest apteczka i skończyliśmy rozmowę. Wróciłem do pokoju, gdzie Ann właśnie kończyła transakcję płatności za bilety na samolot. Streściłem jej rozmowę, co upewniło ją, że powinienem tam być. Mnie też. Najlepiej by było sprowadzić do tam Rosalie, co na bieżącą chwilę było niewykonalne. Obiecałem sobie znaleźć sposób, żeby dowiedzieć się gdzie jest, znaleźć w komputerze Marco jakiekolwiek loginy, maile Rosalie, żeby się z nią skontaktować. Wiedziałem, że zależało jej wciąż na Marco i gdybym ją o to poprosił, wróciłaby. Miałem taką nadzieję.
Pożegnałem się z Ann tego samego dnia wieczorem i wsiadłem do samolotu do Niemiec. Obiecałem do niej zadzwonić jak się czegokolwiek dowiem. Była moim największym skarbem i nie wierzyłem czasem, że miałem takie szczęście w życiu. Marco też na takie zasługiwał. Zasługiwał na Rosalie. 





~~~
Pierwszy raz perspektywa Mario. Może to wam chociaż poprawi humor w takiej sytuacji? 😃 Chyba nawet lubię ten rozdział!;) Dziękuję za wszystkie komentarze pod poprzednim rozdziałem!! Serce rośnie i chce się jeszcze bardziej pisać. Za kilka dni wyjeżdżam na (zasłużone po tych wszystkich egzaminach) wakacje. I mimo że zostawiam domek, nie zostawiam was, bo zaraz wrzucam na auto-publikację kolejne dwa. Już miałam wizję, że jadę na drugi koniec Polski a pendrive leży w domu i się śmieje. (to dziwna wizja, ale tak właśnie było). Oczywiście mój wyjazd nie powoduje tego, że nie trzeba już komentować, bo nie będę i tak pisać. Dobra wena zawsze się przyda, na pewno wpadną nowe pomysły, skoro niektórzy twierdzą, że to ma być trylogia, każdy tom po 100 rozdziałów hahah💘 Kto w szkole jeszcze, to trzymam kciuki, żebyście wytrwali ten ostatni czas, kto wakacje jak ja-odpoczywajcie!! A studia.. No co poradzę. Przeżyjecie i to ze zwycięskim efektem ostatecznie😙❤
To ja uciekam i czekam na wasze opinie co do tego tu powyżej😎
Do następnego za tydzień!!!

5 komentarzy:

  1. Ugh! Czy Ty zawsze musisz sprawiać, że po rozdziałach mam ochotę Cię odnaleźć i ukatrupić? >.< Emre ładnie się zachował, ale i tak nie ma na co liczyć ;p Rose tęskni za Marco. Marco tęskni za Rose. Mario się na nich wkurza i wierzę, że uda mu się ich "zjednoczyć"! Mario - w Tobie cała nasza nadzieja! Dajesz, Pączusiu. <3

    Odpoczywaj sobie, kochana. Baw się dobrze i pisz do mnie! Buziaki <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję!!! No zawsze tak muszę sprawić z nadzieją, że wreszcie się zdecydujesz na tą podróż haha😂♥️ oczywiście, że napiszę i zdam relację😎

      Usuń
  2. W życiu trzeba się otaczać takimi ludźmi, którzy myślą o tobie tak jak Mario o Marco. (W sumie... Ej a jakby tak jednak olać tą Rosie i Ann... i ich spiknąć??? Taki faaajny bromance!) Taka piękna przyjaźń. Nie no ogólnie to mi też się rozdział bardzo podoba. Ale.. jakoś nie ufam Emre... od początku mu nie ufałam, ale być może to moje prywatne uprzedzenie i przewrażliwienie, bo ogólnie nie po drodze mi do Liverpoolu. Ale fakt faktem - nie ufam mu. I niech ta Rose się od niego najszybciej jak się da wyprowadza. Tak dla bezpieczeństwa, bo czuje, że ten Emre więcej namiesza niż pomoże. Dzięki, Ci jeszcze, że Mario jest jaki jest. O glorio. Chyba tylko On (no, może jeszcze do pary z tatą Reusem) myśli logicznie. Kocham Go za to. Mario, robaczku, musisz poskładać tą dwójkę, bo zanim ta dwójka to zrobi, to ty nie będziesz miał domowej siłowni, a Rose pięknie ułożony domek niewysłanych listów. Ehhh smutny ten rozdział strasznie, smutny, piekny i wzruszajacy. Miłych wakacji! odpoczywaj i wracaj do nas z nowa energia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Byliby parą idealną!😄 Emre dopiero się pojawił..Czy namiesza? Zależy jak😇 Swoją drogą, z Mario też się namiesza.. na pewno będzie ciekawie!! Dziękuję bardzo, wrócę z energią i na pewno po takiej przerwie będę maszynką do pisania haha😂 buziaki!!♥️

      Usuń
  3. Marco, no rusz dupe, szukaj jej! a nie sie uzalasz nad soba..

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do komentowania!❤️ To bardzo motywuje do pisania kolejnych rozdziałów!