sobota, 16 czerwca 2018

Czterdzieści siedem


Dwa tygodnie. Zwykle mijały tak szybko, że nie zwracałam na nie uwagi. Teraz każdy dzień był inny i godny zapamiętania. Nie mogłam nie czuć, że byłam w ciąży. Symptomy były wręcz książkowe. Emre cały czas „więził mnie” u siebie w mieszkaniu, nie chciał, żebym na razie się wyprowadzała i miał rację. Przeszłam ostatnio przez wielki stres, byłam zupełnie emocjonalnie rozbita, mało spałam, śniły mi się same koszmary. Później jeszcze lot samolotem i nieprzespana noc. Strach o dziecko. Wolałam odczekać i nadużyć gościnności, by być pewną, że wszystko się unormowało.
Mdłości trochę ustały, ale za to stawałam się szybciej zmęczona i potrzebowałam znacznie więcej snu. Emre to rozumiał, miałam w nim ogromne wsparcie. Znowu miałam szczęście. Pod koniec dziesiątego tygodnia zaczęłam więcej jeść. Miałam wrażenie, że mój brzuch się nieznacznie powiększył. Nie byłam pewna, czy to przez ciążę prawdziwą czy tą spożywczą. Can naprawdę dobrze gotował, nie dorastałam mu pięt. Czułam się trochę jak pasożyt, jednak miałam w miarę sensowną wymówkę. 

A co do moich milionów na koncie. Starałam się o nich zapomnieć. Kupiłam jednak za nie laptop, który był mi potrzebny i klika publikacji odnośnie ciąży, przygotowań do porodu i opieki nad maluchem w pierwszych miesiącach życia. Nie miałam wyrzutów, że wydaję pieniądze w błoto. Jak już miałam laptop, zaczęłam przeglądać oferty mieszkań. Jak któreś już mi wpadło w oko prosiłam Emre, by rzucił okiem na okolicę i coś mi o niej powiedział. I tak musiałam je eliminować, bo sklepy za daleko, bo częste włamania, bo blisko ruchliwej ulicy… 

Ale znalazłam jedno, które było dwadzieścia minut spacerkiem do centrum i trochę dłużej do apartamentu piłkarza. Dzielnica była dobrze skomunikowana, jednocześnie była bardzo spokojna, blisko lasu, przed blokiem znajdował się park i plac zabaw. Mieszkanie znajdowało się na poddaszu i miało skosy. Jedni powiedzieliby-koszmar, jednak sposób, w jaki było urządzone sprawiało, że to było mieszkanie marzeń. Drewniane, jasne boazerie, drewniana podłoga, różowa tapeta w obu sypialniach, kwiaty. Było urządzone bardzo funkcjonalnie ale też kobieco. Kuchnia nie była za duża, jednak lodówka, wolny blat, pod nim zmywarka i kuchenka obok wystarczyłyby. Był też stolik z trzema krzesłami. Wszystko drewniane. Dywan w salonie był różowy, składający się z samych frędzelków. Już widziałam na nim drepczącego małego szkraba.
Nie chciałam zapeszać, dopuszczałam do siebie myśl i to, co mówił ojciec. Ale miałam nadzieję, że dane mi zostanie być mamą.
Dwie sypialnie, urządzone w stylu prowansalskim w kolorach pudrowego różu, bieli i szarości. Zapisałam numer właścicielki i planowałam zadzwonić do niej na dniach. Musiałam się lepiej poczuć, żeby móc wyjść i zacząć normalnie funkcjonować. W łazience była nawet wanna. To dobrze, wygodniej wykąpać tak dzieci. Emre nie był przekonany do metrażu mieszkania, ale ja byłam. Cena była naprawdę okazyjna i najlepiej kupiłabym je bez oglądania. Trzeba było jednak zachować trochę zdrowego rozsądku i przezorności.


-Umówiłam się dzisiaj do fryzjera –oświadczyłam, wchodząc rano do salonu. Emre stał przy aneksie kuchennym i przygotowywał naleśniki na śniadanie.
-Podrzucę cię. Może ogarniemy dzisiaj to mieszkanie za jednym zamachem? Czy nie czujesz się..wow! Ty jesteś w ciąży! –powiedział, spoglądając na mnie. Zaśmiałam się na jego spostrzeżenie. –Masz obciskającą bluzkę i naprawdę to widać. Chyba, że ktoś cię nie zna to zaliczałabyś się już do tych, co nie chodzą na siłownię i jedzą w Maku a potem mają ostre wzdęcia.
-Twoje porównania czasem mnie przerażają –stwierdziłam i usiadłam przy kuchennej wyspie. Spojrzałam na świeże truskawki na stole. Miałam u Emre dług wdzięczności za to, jak się mną zajmował. Zaczęłam jeść truskawki i nawet nie czekałam na naleśniki. –Serio widać?
-Mhm, troszkę. To chyba dobrze, nie?-zapytał i nałożył na talerz naleśnik. Podsunął mi go, za co podziękowałam skinieniem głowy. Miałam usta zapchane truskawkami.
-Chyba tak. Tak. Stęskniłam się za nią, wiesz?
-Masz USG –stwierdził. Faceci, co z nimi jest nie tak? –Przed snem oglądasz USG i słuchasz bicia serca i jeszcze tęsknisz?-zaśmiał się i sam zajął się jedzeniem śniadania. –Kurde, dobre wyszły.
-Dobre, dobre. I tak, oczywiście, że tęsknię. Tamto USG znam już na pamięć, nie wiem jak teraz wygląda moja fasolka.
-Wygoogluj sobie.
-Emre! Jesteś czasem taki beznadziejny –westchnęłam teatralnie, na co on roześmiał się głośno. Głupek.
-Dobra, dobra. Poczekaj dwa czy tam trzy tygodnie to zobaczysz.
-Chcę teraz.
-Teraz jedz i jedziemy do tego twojego fryzjera.


***


Z bólem serca zgodziłam się na ścięcie włosów do ramion. Lubiłam je takie długie. Pamiętam, kiedy Marco uplótł mi nawet z nich warkocza… Musiałam się odciąć od przeszłości. Tatuażu nie da się całkowicie usunąć, obrączki zdjąć, a zawieszki na naszyjniku z czterolistną koniczynką wymienić na inną. Da się, ale nie chciałam. Potrzebowałam być jednocześnie jak najbliżej Marco i jak najdalej. Dlatego wybór padł na moje włosy. Kiedy już fryzjerka je ścięła i odpowiednio odżywiła, zdecydowałam się na farbowanie na kasztanowy brąz. To już było typowo dlatego, żebym była tu jak najbardziej anonimowa. I bezpieczna.
Nie mogłam się przyzwyczaić do mojego odbicia w lustrze. Fryzjerki w salonie jednak zapewniały mnie, że wyglądałam kwitnąco, a krótkie włosy stały się ostatnio bardzo modne. Posłuchałam ich, odpychając myśli, że mówią to, żebym do nich wróciła na odrosty. 

Emre mnie nie poznał. Przyglądał mi się całą jazdę i próbował się przyzwyczaić. Zamiast „Wyglądasz pięknie”, „zmiana wyszła na dobre”, czy „pięknie ci w brązie” usłyszałam tylko „Dziwnie ale ok”. To był Emre. Cieszyłam się, że mogłam go bardziej poznać. Chociaż wolałabym inne okoliczności. Rozstał się z dziewczyną w zeszłym miesiącu i nie planował się pakować w związki na najbliższy rok, tak sobie obiecał. Był zaledwie trzy lata starszy ode mnie, więc miał prawo cieszyć się młodością. Nie musiał się spieszyć do ślubu czy dzieci.
Mi nie dane było wyszaleć się, nacieszyć piękną i beztroską dwudziestką. Byłam mężatką, zaraz nawet rozwódką, spodziewałam się dziecka. Za chwilę moje dwudzieste pierwsze urodziny. Maluch to ogromny obowiązek i odpowiedzialność. Ale widząc go na zdjęciu USG i słuchając bicia jego malutkiego serduszka, byłam gotowa wszystko dla niego poświęcić. Nie byłam gotowa. Nie chciałam nigdy dziecka tak szybko, nie chciałam dziecka z Marco, kiedy on go nie chciał. Nie chciałam być samotną matką. Ciąża była jednocześnie najgorszym i najlepszym, co mi się przytrafiło. Wszystko się zmieni. Bałam się i miałam nadzieję. Chciałam zmian, chciałam przestać się bać i zacząć żyć własnym życiem, zapomnieć o tragedii, do której doszło lata temu. Ale ta mała istotka, która rozwijała się we mnie była moją szansą na coś, o czym nawet nigdy nie marzyłam. Może była też niemożliwym, ale pomimo wszystkich sprzeczności, chciałam wierzyć w niemożliwe.

Trafiliśmy do dzielnicy, którą ostatnio oglądałam na laptopie. Była piękniejsza niż na zdjęciach. Zadzwoniliśmy do domofonu.
-Jak to będzie jakaś nora, to nie pozwolę ci tego kupić.
-Kupię każdą norę jaką będę chciała. I nie szantażuj mnie dzwonieniem do Marco, bo wiem, że tego nie zrobisz.
-Zakład? –powiedział i zaczął wyciągać telefon z kieszeni jeansowych spodenek.
-Poczekaj, najpierw obejrzymy to mieszkanie.

Właścicielem był starszy mężczyzna. Zdziwiłam się widząc go w takim mieszkaniu. Facet gustujący w bieli i różu we wnętrzach? Osobliwe.
Oprowadził nas po mieszkaniu. Nie rozpoznał Emre, a co dopiero mnie. Uznał nas za małżeństwo. Nie mieszkał tam jak podejrzewałam. To mieszkanie należało do jego dwóch córek, które przeprowadziły się do swoich narzeczonych. Mieszkanie zostało i postanowił je sprzedać. Nie było norą, było bardzo jasne, nie tylko przez wnętrze ale też sam budynek był tak ustawiony, że przez okna wpadało mnóstwo światła. Na dodatek poinformował nas, że cena jest jeszcze niższa na ogłoszeniu. Zgodziłam się. Emre kiwnął głową w ramach aprobaty, chociaż i tak uważał, że jest za małe a skosy to koszmar architektoniczny. Dla mnie było idealne. Jeśli będzie mi to dane, spędzę tu najpiękniejszy czas swojego życia.
Umówiliśmy się na podpisanie umowy kupna. Byłam przeszczęśliwa. I głodna. Ciekawe, czy mieli w Liverpoolu jakieś dobre burgery. 



***



-Emre, dasz mi swoje spodnie dresowe?-zapytałam, wchodząc do jego sypialni. Akurat skończył się ubierać.
-Swoich nie masz?-zaśmiał się i zaczął szukać czegoś w szafie.
-Nie dopinam się w pasie –powiedziałam. Chwilę później zaczęłam płakać. Piłkarz odwrócił się zdezorientowany w moją stronę. Kiwnęłam ręką w jego stronę, chcąc, żeby przyszedł i mnie przytulił. Zrobił to od razu. Ścisnął mnie lekko i zaczął kołysać na boki. 

To był moment, kiedy uwierzyłam, że to wszystko jest prawdziwe. Mój brzuszek już był widoczny. Nie należał do największych, ale był widoczny. Wyrzuciłam z głowy myśli, że coś może pójść nie tak. I żyłam, tak po prostu. Z dnia na dzień. Mieszkałam raz u siebie, raz u Emre. Tylko jego znałam, nie chciałam zawierać na razie nowych znajomości, na pewno nie wśród piłkarzy. A ludzie? Ciężko byłoby mi teraz komukolwiek zaufać. Bo nie chodziło już tylko o moje dobro i bezpieczeństwo. Studiowałam wszystkie książki jakie się da. Nie szukałam pracy, musiałam się oszczędzać i donosić do końca ciążę. Miałam pieniądze. Jeśli Marco zrobił to świadomie to znaczyło, że tak miało właśnie być. Zaczęłam też się rozglądać za dietetyką. Podczas długich rozmów z Canem stwierdziłam, że być fizjoterapeutą i dietetykiem bardzo się opłacało. Znałam dietę Marco, dlaczego więc miałam się nie zgłębiać w to bardziej i nie zrobić przydatnego papierka? Będę musiała utrzymywać nie tylko siebie ale też malucha.
I właśnie to, że dzisiejszego poranka nie byłam w stanie dopiąć żadnych ze swoich spodni ani spódnic dało mi do zrozumienia, że rozpoczęłam już trzeci miesiąc ciąży. Mała kruszynka pewnie już urosła. Dzisiaj miałam mieć kolejne USG. Miałam nadzieję, że wszystko było w porządku.

-Nie płacz, co się dzieje?
-Boję się, strasznie się boję, ale jednocześnie jestem taka szczęśliwa.
-Mam powiedzieć, że rozumiem? –zaśmiał się i poklepał mnie pocieszająco po plecach. –Będzie dobrze, Rose. Jestem tu i zawsze ci pomogę. Mogę być nawet jego czy jej ojcem chrzestnym. Powinnaś przestać bać się wychodzić do ludzi i poznać jakiś znajomych.
-Mhm, już biegnę do klubu –powiedziałam, śmiejąc się przez łzy. Puściłam go i spojrzałam z góry na mój brzuch. Z góry nie wygląda na duży, ale teraz gdyby mnie ktoś zobaczył nie uznałby, że zjadłam za dużo burgerów w fastfoodzie tylko, że naprawdę spodziewam się dziecka.
Lipiec był naprawdę upalny i nie uśmiechało mi się iść w dresach, ale sukienka byłaby kłopotliwa na badaniach, poza tym, nie wszystkie były aż tak rozciągliwe. Kombinezony też odpadały. 

-Pogadamy jeszcze o tym. Naprawdę chcesz iść w moich dresach? Nie masz nic innego?
-Czekaj, Ann mi pożyczyła taką jedną, krótką sukienkę. Dałabym radę ją podciągnąć. Nie wiem czy jest u ciebie czy u mnie.
-Poszukaj.
-A zrobisz mi tosty w międzyczasie?
-Przed chwilą jadłaś.
-Emre no.. Proszę!
-Jak tak dalej pójdzie to niedługo nawet w odzież ciążową przestaniesz się mieścić.



***


-Rosalie? O, jesteś. Zapraszam.

Z gabinetu wyszła doktor Bailey w swoim białym kitlu. Minęłam się z młodym małżeństwem, kobieta była już w naprawdę zaawansowanej ciąży, miała ogromny brzuch. Ciekawe, czy ja też taki będę miała.
Moja wizyta przesunęła się o cały tydzień, bo lekarka wzięła urlop. Nie chciałam żadnego zastępstwa, ona znała mój przypadek i wiedziałam, że mogę jej w pełni ufać. Usiadałam przy jej biurku i wyciągnęłam z torebki butelkę z wodą, musiałam się napić. Tyle czekałam, żeby znów zobaczyć moje maleństwo na monitorze, a kiedy to miało już nastąpić zaczęłam się stresować. 

-Jak się czujesz?
-Lepiej. Nie mdleję, strasznie dużo jem. Emre twierdzi, że to nienormalne. Ale ja po prostu jestem głodna. Już nie wymiotuję, robię za to drzemki w ciągu dnia, bo staję się czasami strasznie śpiąca.
-Pod parasolem, mam nadzieję?
-Tak. Cały czas się nawadniam i używam kremów z filtrami.
-Wzorowo –uśmiechnęła się i zapisała coś w mojej karcie. –Przyjmujesz witaminy? Jest po nich dobrze?
-Tak, wszystko jest w porządku –odpowiedziałam. Możemy już zobaczyć fasolkę? Tak bardzo ją chciałam zobaczyć. Tyle naczytałam się o rozwoju dziecka w tym czasie. Wszystko wydawało się taką abstrakcją. Podobno wyglądało już jak dziecko. Podobno może już otwierać i zamykać usta. Miało paluszki, mogło już nawet próbować je zaciskać. Byłam podekscytowana jak nastolatka na zobaczenie swojego idola.

-Chodźmy zatem na łóżko. Skieruję cię dzisiaj na badania, krew, mocz. To już nie przelewki.
-Igły? Znowu? –westchnęłam i ruszyłam do łóżka. Miałam na sobie letnią sukienkę Ann. Była na tyle luźna, że nawet odrobinę maskowała mój brzuch.
-Niestety. Ale tylko chwilę, żadnych kroplówek –obiecała. Włączyła całą aparaturę.
-Trzymam cię za słowo. Nagrasz mi znów bicie serca?
-Pewnie, nie ma najmniejszego problemu –uśmiechnęła się i dosunęła krzesło do łóżka, na którym się kładłam. –Gotowa? –zapytała. Podciągnęłam sukienkę pod sam biustonosz. Pokiwałam głową i zaczęłam wpatrywać się w jeszcze pusty wyświetlacz. I tak jak ostatnim razem poczułam żel na brzuchu, później został roztarty przez głowicę maszyny. –O, dzień dobry maluchu –powiedziała, a na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech. 

Ja patrzyłam w monitor z otwartą buzią. Przecież ostatnio to była fasolka. Teraz wyraźnie widziałam dużą główkę, rączki i nóżki. Takie małe paluszki. Teraz moja fasolka poruszyła nawet rączką.
-Macha do ciebie, widzisz? –zapytała i zaczęła coś ustawiać.
-Jest piękna.. Albo piękny. To nie ważne ale… Chyba nie byłam na to gotowa –szepnęłam i zaszklonymi oczami zaczęłam się wpatrywać w moje dziecko. Dziecko. Najprawdziwsze dziecko.
-Przetrwaliście najgorsze. Największe ryzyko poronień i tego typu różnych rzeczy minęło, a maluch jest okazem zdrowia. Oczywiście nie mogę tego wykluczyć całkowicie, ale jest wszystko dobrze. Nie widzę niczego, do czego powinnam się przyczepić. Co nie zmienia faktu, że badania są konieczne. Posłucham jeszcze serca.
Najpierw urządzenie piknęło, a później po gabinecie rozległ się dźwięk bijącego serca. Moje małe serduszko. Biło miarowo, jak moje. Byłam tak dumna z tej kruszynki. Znów musiałam się popłakać, oczywiście. I oczywiście musiałam zacząć myśleć o Marco. Czy by mnie zostawił, czy ucieszyłby się tak samo jak ja, słysząc to serduszko. 

-Ono ma naprawdę sześć centymetrów?-zapytałam. Wyglądało na dużo większe. Jak normalne dziecko.
-Troszeczkę więcej, ale wszystko w normie.
-Troszeczkę czyli ile?
-Sześć i pół. Tak na moje oko, nie da się go teraz zmierzyć, ale tak z doświadczenia.
-Z sercem też dobrze?
-Wyśmienicie. Na następnej wizycie jeszcze nie, ale za dwie już będziemy miały płeć.
-Dopiero?
-Szybko zleci. No, zrobisz mamie jeszcze papa i musimy się pożegnać na miesiąc –powiedziała w kierunku monitora i spojrzała uśmiechnięta na maluszka. Jakby to zrozumiało, bo poruszyło lekko nóżką i paluszkami u rączki. Słyszałam, że zdjęcia już się drukują. Zdecydowanie za krótko to trwało. Mogłabym się wpatrywać w ten monitor cały czas.
Wytarłam brzuch, później wzięłam jeszcze jedną chusteczkę, żeby wytrzeć łzy. Specjalnie się nie malowałam, wiedziałam, że tak będzie.

Całą godzinę zajęło mi zrobienie wszystkich badań, później pół godziny czekania na wyniki. Chciałam już wyjść ze szpitala i pojechać do domu. Zbliżała się pora mojej drzemki, do której chyba mój organizm się za bardzo przyzwyczaił. Z tego co zapowiadały wszystkie książki i moja ginekolog, wszystko miało się normować. I taką miałam nadzieję. Cały czas trzymałam się za brzuch i delikatnie go głaskałam. Cały czas widziałam tą malutką istotkę. Była idealna. Zapewnienie, że już na dniach będzie można wykluczyć ryzyko poronienia sprawiło, że poczułam ulgę. Mój brzuch miał się teraz mocno powiększać. Dzisiaj już nie, jednak jutro musiałam pójść na zakupy i kupić sobie ubrania ciążowe. 

„Kiedy cię odebrać?”
Spojrzałam na zegarek i sprawdziłam, ile czekania mi jeszcze zostało. Piętnaście minut max.
„Za 20 minut?”
„Zamówię obiad i zjemy razem, potem pogadamy;)”
„Ok;)”

Nie wiedziałam, o czym Emre chciałby ze mną rozmawiać, może chodziło mu po prostu o zwykłe ploty. Albo będzie chciał gdzieś wyjechać?
Doktor Bailey poprosiła mnie do swojego gabinetu. Miałyśmy wszystkie wyniki. Z maleństwem było wszystko dobrze. Choroby zostały wykluczone. Moje wyniki też zyskały aprobatę lekarki. Poleciła, żebym jadała jak najwięcej świeżych owoców, póki jest sezon. Wyznaczyła też datę porodu, oczywiście to tylko oscylacje, jednak mój maluszek miał przyjść na świat dziesiątego stycznia. Szkoda, że w takim śniegu. Może akurat nie spadnie? Będę musiała poprosić Emre, żeby nas odwiózł ogrzewanym samochodem do domu.
Pożegnałam się z nią, następny termin miałyśmy równo za miesiąc. W ostatnim trymestrze miałam mieć wizyty co dwa tygodnie. Już teraz chciałam, żeby móc widzieć moją kruszynkę jak najczęściej.
Pod szpitalem czekał już w samochodzie Emre. Otworzył mi od środka drzwi i poczekał aż wsiądę.

-W porządku? –zapytał, nim ruszyliśmy spod kliniki. Wyciągnęłam z torebki najnowsze zdjęcie i pokazałam mu je.
-Wow, czyli to jednak nie pizza.
-Nie –uśmiechnęłam się i zapięłam pasy. Całą drogę wpatrywałam się w najnowsze wydruki. Będę musiała kupić ramkę specjalnie na nie. Albo jakąś jedną większą i zrobiłabym kolaż ze wszystkich zdjęć USG. Dawno też nie pisałam listu do Marco. Ostatni raz, kiedy wprowadziłam się do nowego mieszkania. Opisałam mu je i napisałam co się u mnie działo od pierwszego listu. Dzisiaj była kolej na trzeci.
Na tylnych siedzeniach były zapakowane pudełka z obiadem. Emre wziął dla mnie półtorej porcji. Na początku mówiłam „nie zjem tyle!”, po dwudziestu minutach od zjedzenia obiadu wracałam i kończyłam resztę. Musiałam dbać o moje maleństwo. Zajechaliśmy po drodze po lody malinowe i od razu wzięliśmy lekki zapas. 


***


-Masz siły żeby pogadać, czy chcesz się położyć? –zapytał, wyrzucając pudełka do śmietnika w kuchni.
-Wyciągnę się na kanapie ale postaram się nie zasnąć i pogadać. Jak będę przysypiać to mnie najwyżej walniesz –powiedziałam i zrobiłam to, co miałam w planach. Kanapa Emre była wygodniejsza od mojej. –Dasz mi wodę? Powinnam pić, muszę wyrabiać dzienną normę.
Zdrowe odżywianie i trochę pizzy, lodów i zapiekanek, no i picie wody. Moje priorytety na najbliższe sześć miesięcy. 

Dostałam całą butelkę. Ziewnęłam ale widziałam, że Emre chyba naprawdę zależało na tej rozmowie, więc postarałam się powstrzymać najbardziej jak umiałam.

-Nie rozmawialiśmy o tym, chociaż chciałem. I wiem, że to nie moja sprawa, nie chcę cię też denerwować… Ale muszę o to zapytać. Nie uważasz, że maluch powinien mieć tatę?

Tego się nie spodziewałam. Upiłam większy łyk wody i odłożyłam butelkę na bok. 

-Nie zawsze dzieci mają pełne rodziny. Myślę, że mogą być szczęśliwe same z jednym rodzicem, albo rodzic ma nowego partnera to wtedy też jest dobra rodzina…
-Rosalie –przerwał mój bezsensowny wywód. –Pytam o Marco. Nie uważasz, że wasze dziecko powinno go znać?
-Będzie go znało. Będę mu albo jej opowiadać o Marco, pokazywać nasze zdjęcia, oglądać wywiady, mecze…
-Aż w końcu zapyta czemu z wami nie mieszka. To co mu powiesz? 
-Że życie nie jest łatwe, ale ma mnie i zawsze będzie miało. To właśnie mu powiem.
-A Marco?
-Marco się nie dowie, nigdy. Nie chciał dzieci, dobrze o tym wiedziałam. To była moja wina, że zaszłam w ciążę. Poza tym, to by było ciężkie. Wiesz dobrze, że życie piłkarza nie jest najłatwiejsze…
-Zaplanowałaś już to… I to całkiem szczegółowo –westchnął z rezygnacją i sam położył się naprzeciwko mnie na kanapie. –A ty? Gdyby nie ciąża, zostałabyś, prawda?
-Nie wiem co by było w sierpniu, jakby wyglądała nasza rela..
-Zostałabyś –stwierdził, przerywając mi zdanie. Nie chciałam się na niego denerwować. Jeszcze by to się odbiło na maleństwie. Ale to nie tak, że chciałam na zawsze wyrzucić Marco z mojego życia. Właściwie na zawsze on w nim pozostanie. Nie było dnia, kiedy bym nie myślała o nim. O Ann, o Mario. Codziennie sprawdzałam ich profile w mediach społecznościowych. Ann była w LA w związku z jej kolejnym projektem. Byłam ogromnie ciekawa, co wymyśliła. Marco prawie wcale się nie udzielał. Wstawił raz zdjęcie reklamujące jakieś nowe korki i to wszystko. Co mi to mogło powiedzieć? Że dobrze, czy źle? Czemu miałoby być źle? Przecież był silny. W przeciwieństwie do mnie.
Leżeliśmy z Emre na kanapie, nie odzywając się do siebie. W końcu oboje nas zmorzył sen.
Obudziłam się pierwsza. Nie chciałam budzić Emre, dlatego wzięłam kartkę z mojego dawnego pokoju, w którym wciąż czasem nocowałam i napisałam, że wróciłam do siebie pieszo, miałam ochotę się przespacerować.
Założyłam okulary przeciwsłoneczne i ruszyłam spacerem do mieszkania. Pogoda była wymarzona. Aż chciało mi się jechać gdzieś na wakacje, żeby móc położyć się na plaży a później popływać w morzu. Może chociaż gdzieś znajdował się fajny basen? Przecież nie miałam żadnych przeciwskazań od lekarza.


***


21.07.2017 Alderville Rd 4/20

Ukochany Marco,
To już trzeci list jaki do ciebie piszę (i nie wysyłam). Dzisiaj byłam na kolejnym USG (też wkleję zdjęcie!) i widziałam naszą kruszynkę. Dla mnie jest już naprawdę duży. Albo duża! Chociaż w rzeczywistości jest trochę mniejsza niż mój wskazujący palec. Rusza się i to jest niesamowite. Nie zaciska jeszcze w pięści ani nie próbuje chwytać pępowiny ale za to rusza paluszkami. To najpiękniejsze dziecko jakie kiedykolwiek widziałam. Jest zdrowe i mam nadzieję, że szczęśliwe. Masz dobre geny. Bailey powiedziała mi, że z każdym następnym dniem są coraz mniejsze szanse na poronienie. Zaczynam wierzyć, że przeszłość mnie już nie dosięgnie. Jutro muszę kupić dla siebie jakieś ubrania, bo przestałam się mieścić w swoje, dasz wiarę? Wiem, że naprawdę lubiłeś jak wyglądałam, nie wiem, czy teraz też by tak było. Nie mam w tym mieszkaniu wagi, ale to może dobrze. Jestem ważona w klinice i jakoś nie spieszy mi się do kontemplacji nad tyciem. Ważne, żeby z maluszkiem było wszystko dobrze. Ja mogę być gruba i brzydka. Zastanawiałam się ostatnio, czy to będzie chłopiec czy dziewczynka. Śniło mi się ostatnio, że byliśmy razem, tworzyliśmy rodzinę, leżałam z tobą w łóżku i sprzeczaliśmy się o płeć. Ja mówiłam, że to będzie mała księżniczka, a ty się upierałeś przy przyszłym piłkarzu. To był piękny sen. Szkoda. Wolałabym, gdyby to była rzeczywistość. Ale rzeczywistość jest inna. Ty masz piłkę i się w niej realizujesz, a ja będę miała najpiękniejszy dar, jaki mogłam otrzymać. Nie wyszłoby, Marco. Nie było nigdy nam najłatwiej, a dziecko nie ułatwiłoby niczego. Źle bym się czuła, gdybym musiała wybrać pomiędzy wami, bo chociaż oboje jesteście w moim sercu, zawsze jako pierwsze wybrałabym dziecko. A ty nie byłbyś szczęśliwy. Nie wiem, czy kogoś masz, czy nie. Mam nadzieję, że jesteś szczęśliwy. Ja prawdopodobnie jestem, chociaż czasem czuję miliony uczuć na raz i jestem strasznie rozbita. Czasem potrzebuję cię do stopnia, że zaczynam płakać. Bo strasznie tęsknię. Dorosłe życie jest strasznie trudne, wiesz? Nie dałeś mi tego odczuć, chroniłeś mnie, chciałeś mi dać wszystko, co najlepsze. Teraz to widzę. Kolejna rzecz, za którą ci wtedy zapomniałam podziękować. Dziękuję.
Za dwa miesiące poznam płeć, nasz spór ze snu się wreszcie rozstrzygnie i będę mogła kupić różowe śpioszki.. Żartuję przecież. Wstawiaj proszę więcej swoich zdjęć na portale. Nie jestem w stanie wydedukować co u ciebie, a to niefajne uczucie. A nasze wspólne zdjęcia przeglądam prawie codziennie, więc nie wystarczą mi.
 Całuję, twoja Rosalie.


***

Następnego dnia rano obudziłam się w mojej sypialni i nadal odwracałam głowę w bok, jakby chcąc zobaczyć, czy Marco jeszcze śpi. Rozejrzałam się po pokoju, cały czas nie mogłam przyzwyczaić się do różowych ścian. Pokój dla dziecka również pomalowany był na różowo, więc miałam nadzieję, że nie będę musiała znów naprzykrzać się Emre, żeby mi przemalował pokój na niebiesko. Mogłabym mieć jednak synka. Myślę, że byłby piłkarzem, mały mógł mieć przecież w genach zapał do piłki. A gdyby dziewczynka chciałaby grać w piłkę? O jeny.. 

-Kim ty będziesz, moje maleństwo, co? –zaśmiałam się, głaszcząc po lekko wypukłym brzuszku. Po chwili jednak mój śmiech zamienił się w płacz. Bo nie radziłam sobie kompletnie. Mogłam próbować być silna ale taką nie byłam.
To Marco dawał mi bezpieczeństwo, dawał mi radość, chęć do życia, siły… Potrzebowałam tego, teraz najbardziej. Od początku myślałam, że nie dam rady donosić tej ciąży. Każdego dnia o tym myślę, ale z każdym dniem, kiedy wiem, że jest wszystko dobrze, a mój brzuszek rośnie, mój apetyt szaleje… a ta istotka tam jest… I ufa mi, że dam jej schronienie.. A ja nie umiem.
Podniosłam się do pozycji siedzącej ocierając oczy. Zakręciło mi się w głowie, więc chwilkę odczekałam, żeby to minęło. Zauważyłam, że na telefonie miałam dwie nowe wiadomości.

„Nie ma cię, jest późno nie wiem czy śpisz. Daj znać, czy wróciłaś bezpiecznie do domu. Sorki, że zasnąłem, ale jesteś czasem mega nudna x.”

„Jak się obudzisz to zadzwoń, idziemy na zakupy. I nie obrażaj się. Jesteś nawet ciekawa”

Uśmiechnęłam się przez napływające do oczu łzy. Wybrałam numer do piłkarza. Odebrał po pięciu sygnałach, ale już powoli przyzwyczajałam się, że zajmuje mu niemiłosiernie długo, żeby doczłapać do salonu i zlokalizować urządzenie.

-Dzień doberek!
-Dobry, dobry. Tu najnudniejsza osoba świata. Podobno chcesz mnie namówić do roztrwonienia kasy Reusa?
-Pewnie. Przyjadę po ciebie za chwilę.
-To wejdziesz na chwilę, bo nie jadłam jeszcze nic.
-Nie chce mi się. Lepiej zjedz szybko. Do zobaczenia!
-Pa –odpowiedziałam już sama do siebie, bo brunet się już rozłączył. 

Musiałam więc chcąc nie chcąc wstać i wmusić w siebie śniadanie. Chociaż nie chciałam, nie robiłam tego tylko dla siebie.
Zjadłam naprawdę szybko. Herbata się jeszcze parzyła, a ja poszłam do swojej szafy. Otworzyłam na oścież okiennice, przez które wpadło świeże, letnie powietrze. Było tak cudownie ciepło. Za długo zapatrzyłam się na zdjęcia na półce. Jedyne przedmioty, które sprawiły, że czułam się tu jak w domu. Zdjęcie ślubne moje i Marco, dwa zdjęcia z naszej sesji, kolaż z naprawdę zabawnych zdjęć i… I zdjęcie moje z Mario.. I z Ann..

-Rosalie...-usłyszałam głos Emre. Chciałam coś odpowiedzieć, ale zrozumiałam, że w gardle mam ogromną gulę. Siedziałam na łóżku, trzymając sukienkę, w którą chciałam się przebrać. –Rosalie chodź tutaj.

Nie umiałam się ruszyć. Brunet podszedł i włożył swoje siły, by mnie podnieść i przytulić.
Płakałam w jego ramię paręnaście minut. Nie pytał o nic, po prostu mnie przytulał i pocierał uspokajająco moje plecy.

-No już, nie marz się tak. Sklepy nam zaraz zamkną. Miałaś być na dole.
-Zaraz to się zmieni –odpowiedziałam z wdzięcznością. Dobrze, że nie wnikał i nie zaczynał nawet tematu. Wiedział, jaki ból mi sprawia to wszystko…
-Chociaż byś czekała na mnie w jakiś koronkach albo chociaż wdzianku seksownej pielęgniarki, a ty w jakiejś workowatej piżamie…
-Już! Już się ogarniam! Nie hejtuj tak! –zaśmiałam się krzywo i wstałam z łóżka, by zamknąć szafę z ubraniami.
-Mogę posiedzieć tu czy mam iść do salonu?
-Chyba to oczywiste –prychnęłam. Wyjęłam z szuflady tusz do rzęs i mój ulubiony błyszczyk. Nie lubiłam latem nakładać mocnego makijażu, bo by mi i tak spłynął po dwóch godzinach. Odwróciłam się w stronę łóżka, na którym wygodnie rozsiadł się już piłkarz. Musiałam się roześmiać. –Oczywiste, że w salonie.
-A, no tak –wyszczerzył swoje śnieżnobiałe zęby i zostawił mnie samą w sypialni. Odetchnęłam głęboko i zaczęłam się przebierać. Chyba dobrze, że Emre pojawił się w moim życiu. Chyba bym zwariowała, będąc tu sama. Nie mógł mi zastąpić. Nikogo. Ale miał prawo się pojawić, miał, prawda? Spojrzałam na obrączkę na palcu, która jakby trochę mniej się błyszczała. Potarłam ją o krawędź letniej, rozkloszowanej sukienki, a później przyłożyłam ją do ust i delikatnie pocałowałam. Przyłożyłam dłoń do policzka i próbowałam się poczuć tak, kiedy to Marco kładł swoją dużą dłoń na moim policzku, co sprawiało, że robiło mi się strasznie gorąco. Chłód obrączki dawał temu wszystkiemu cudowny kontrast.. A ja jeszcze bardziej się rozpływałam i chciałam go namiętnie pocałować. I całować i nigdy nie przestawać…

-Rosalie, rusz się, bo naprawdę. Zaraz osobiście cię wywlokę z tego pokoju i będę miał ubaw, ciągając ciężarną w bieliźnie po centrum handlowym.
-Twoje fantazje mnie czasem przerażają –odpowiedziałam i wyszłam z sypialni, biorąc po drodze swoją torebkę, okulary przeciwsłoneczne i parę conversów. 

–Po co ty mnie wyciągasz na zakupy?
-A nie nazwiesz mnie hejterem? –zaśmiał się, otwierając dla mnie drzwi swojego samochodu. Poczekałam aż sam zajmie miejsce kierowcy.
-Zobaczymy. Jak będzie źle, to z powrotem ja kieruję.
-Postradałaś zmysły, kobieto –prychnął i ruszył spod mojego bloku.
-No na pewno. Lepiej mów, co chciałeś powiedzieć.
-Po prostu..-odchrząknął i spojrzał nerwowo na ulicę. –Wiesz… To tak jest z kobietą, kiedy w środku niej żyje jakieś coś, to to coś rośnie i przez to coś, ta kobieta, tak nieznacznie, ale to naprawdę nieznacznie..
-Tyję, tak?
-No tak.
-O ty małpo –udałam wielce oburzoną, jednak po chwili roześmiałam się, co przełożyło się też na śmiech bruneta. 

W centrum handlowym spędziliśmy masę czasu. Nie lubiłam zakupów, Can był moim przeciwieństwem. Zahaczyliśmy o każdy dział ciążowy każdego ze sklepów. Piłkarz pokazywał mi dziwnie wyglądające spodnie z materiałem na brzuch, do tego pełno dużych bluzek, tunik, koszulek. Po kilku godzinach miałam naprawdę dość. On nie.
Wyliczył sobie nawet, że będę rodzić w styczniu, więc nie warto było skupiać się na ciążowych letnich sukienkach tylko przede wszystkim kupić spodnie. Za wszystko płaciłam sama, nie chciałam czuć się zobowiązana względem niego. Chociaż i tak byłam. Wszystko wydało się, kiedy zatrzymaliśmy się na przekąskę w części restauracyjnej galerii. Klinika, do której chodziłam, nie była zwykłą, państwową, a specjalistyczną, za którą trzeba zapłacić. Piłkarz opłacił już z góry wszystkie moje wizyty i prywatną salę. Nie do końca byłam pewna, czy chciałam być w niej sama przed i po porodzie. Do tego jednak długi czas, w którym może wydarzyć się praktycznie wszystko.
Oczywiście przed wyjściem, kompletnie bagatelizując moje zmęczenie weszliśmy do sklepu dziecięcego. Podeszłam do części, gdzie ustawione były rzędem wózki i łóżeczka dla malucha. Wszystkie mebelki były takie urocze, maleńkie i wykonane z precyzją. Nie wiedziałam na czym zawiesić oko. Podobnie było z wózkami. Podobał mi się niebiesko-pomarańczowy w wielokolorowe samochody. Trzeba było przyznać, że był wyjątkowy, jednak za bardzo też rzucałby się w oczy. Nie mogłam się czuć tu do końca bezpiecznie i musiałam być czujna, żeby chronić siebie, maleństwo, a także wbrew pozorom Marco. 

Nadal nie mogłam przyjąć do siebie, że zostanę mamą. To było zbyt abstrakcyjne i nierealne. Nawet jeśli mój brzuch delikatnie się powiększył.. Tak bardzo się bałam, że w każdej chwili mogłabym stracić tą istotkę, a jeśli nie, to strach był jeszcze większy, kiedy to myślałam, czy na pewno podołam w roli matki. To strasznie trudne, wymagające... I nawet mimo wsparcia Cana byłam kompletnie sama…
Odgoniłam szybko złe myśli. Tak było w chwilach zwątpienia w moim małżeństwie z Marco, kiedy obiecałam sobie, że będę żyć z dnia na dzień i nie patrzeć w przyszłość. Może to mnie chociaż uratuje.
Kiedy tylko Emre postawił wszystkie zakupowe siatki na środku mojego niewielkiego saloniku i wpakował artykuły spożywcze do lodówki, pożegnaliśmy się, a ja wzięłam pojemniczek borówki i położyłam się wygodnie na kanapie. Zwykła wizyta w centrum handlowym a ja się czułam jak po krucjacie w tą i z powrotem. Ale jutro będzie kolejny dzień. Będę miała siłę i na pewno szczęśliwie się zakończy, tak jak dzisiejszy.





Marco

Bezradność. Rada, radność, bez… Bezsenność. Sen, senność, bez… Tęsknota. Przy tym się zatrzymałem. Bo tak jak poprzednie wyrazy można było jakoś podzielić i wytłumaczyć ich pochodzenie, tak tęsknota nie. Tęsknota była jedna, od tęsknienia za utęsknioną osobą. Tęskniłem za Rosalie i nie było dnia, godziny, kiedy o niej bym nie myślał. Czym próbowałem się zająć, tak szybko to zostawiałem, bo to nie miało sensu. Co w ogóle go miało? Boże, byłem beznadziejny.
Siedziałem na balkonie na rozłożonym leżaku z sokiem pomarańczowym z lodem obok. Rosalie lubiła go tak samo mocno jak ja i toczyliśmy wiecznie o niego wojnę i kto czyją butelkę wypija. Jeśli nie mieliśmy już się o co kłócić, kłóciliśmy się o sok. Słońce już mocniej grzało. Nie chciało mi się smarować. To było strasznie dobre uczucie, kiedy Rose robiła to na jachcie. Dobre i podniecające. Jej dotyk był zniewalający i czasami ledwo się powstrzymywałem, nie chciałem jej zbyt przerazić tym, co czułem.. Co czułem. Czuć.. Uczucie.. –Łem. Czas przeszły, dokonany? Chyba nie do końca. Przestań.
To do niczego nie doprowadzi.
Doszedłem do wniosku, że czas wyrwać się z tej codzienności choć na chwilę. I może to była doskonała okazja, żeby skorzystać z długo odwlekanego zaproszenia?
Sięgnąłem leniwie do parapetu, żeby wziąć z niego telefon. Otworzyłem spis kontaktów i znalazłem ten, na którym mi zależało. Odczekałem kilka sygnałów, aż w końcu usłyszałem po drugiej stronie glos trenera.

-Marco! Miło, że dzwonisz! Przypomniało ci się o staruszku?
-Staruszku nie, ale pomyślałem o tobie.
-Proszę, proszę, coś czuję, że masz sprawę, hm?
-Czemu? –zaśmiałem się pod nosem. Klopp należał do tych ludzi, którzy zdiagnozują cię po pięciu sekundach rozmowy.
-Instynkt tacierzyński. A więc? Co u ciebie? Jak się ma Rosalie?
-W porządku. Masz niezły instynkt. Tak się zastanawiałem, czy mogę nadal do was wpaść?
-Do Liverpoolu? Przecież ci mówiłem nie raz, że mój dom stoi zawsze dla ciebie otworem. Kiedy przyjeżdżasz?
-Chociażby jutro. Kwestia kupienia biletu.
-Sprawdzaj i przyjeżdżaj. Rozumiem, że pogadamy jak przyjedziesz?
­-Taaak. Ulla nie będzie miała nic przeciwko?
-Ulka? Przecież ona cię uwielbia, że aż czasem czuję się zazdrosny.
-Wiem, sprawdzam czy nadal jej uczucia…
-Ej, młody! –roześmiał się głośno po drugiej stronie aparatu, co również wywołało mój uśmiech. –Zobacz co z biletami i widzimy się w najbliższym czasie.
-Dzięki, do usłyszenia –pożegnałem się i rozłączyłem. Z trenerem albo rozmawialiśmy krótko i treściwie albo potrafiliśmy gadać godzinami. Jego żona się z nas naśmiewała, że nawet ona tyle nie gada z koleżankami. No cóż. Coś czułem, że teraz pobijemy wszelkie możliwe rekordy w długości rozmów. Liverpool musiał być dobrym pomysłem na odskocznię. Jeśli nie Liverpool, to zostanie mi już tylko przeprowadzka na Grenlandię, żeby pobyć w samotności i przywrócić się do stanu normalności. 







~~~
Marco już nie czuje, że rymuje w tej końcówce. 😂 Na razie nic się nie dzieje, cisza przed..no właśnie czym? Poza tym, Marco jedzie do Liverpoolu. Wiem, że to było w waszych opcjach na dalszy rozwój akcji.. Sęk w tym, czy w moich opcjach też to się znalazło aby na pewno.. Oczywiście muszę was potrzymać trochę w niepewności. Nie byłabym inaczej sobą😊
Mam nadzieję, że u was też taka piękna pogoda (chociaż jakiś czas bylo okropnie zimno i deszczowo!!) i już albo za momencik też będziecie miały cudowne wakacje;)
Jak macie ochotę zobaczyć kilka fotek z mojej wyprawy to zapraszam na IG: @ollivia.s_

Do następnego! Buziaki!!!

3 komentarze:

  1. No cóż. Wiedziałam, że Marco pojawi się w Liverpoolu. Ty jednak wiesz, co mnie najbardziej interesuje - jeszcze miesiąc, tak? :( Ugh, no nic, poczekam.
    Emre jest taki kochany. I z jednej strony się cieszę, ale z drugiej boję. Czego? 1) Tego, że Rose coś do niego poczuje. 2) Tego, że Emre do odwzajemni. 3) Reakcji Marco.
    Czekam na kolejną sobotę i życzę dobrej zabawy ;p
    Buziaki <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Aaa no bardzo fajnie, bardzo fajnie że tam tej Rose się nawet w miarę układa. Emre wydaje się spoko... Ale czemu ja mam wobec niego jakieś takie sredniośfajnr emocje? Juz na balu to czułam. Niby gosciu taki pozytywny a jakoś nie mogłem go polubić. Ale jak mówię mi z liverpoolem nie po drodze i może po prostu jestem przrwrazliwiona i źle go oceniam bo przecież na razie nie zrobił nic złego.�� no ale na szczęście Marco nadciaga i mam nadzieję że przypadkiem na siebie wpadną. Przecież Liverpool nie możemy taki duży. No oni muszą się spotkac. Koniec. Kropka. Footballovee

    OdpowiedzUsuń
  3. Fantastycznie, mam nadejdzie ze wpadną na siebie w tym Liverpoolu (innej opcji nie przyjmuje do wiadomości;) ). Czekam na sobotę,pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do komentowania!❤️ To bardzo motywuje do pisania kolejnych rozdziałów!