sobota, 25 sierpnia 2018

Pięćdziesiąt dziewięć


Mojej kochanej Adzie z okazji urodzin!
Nie ważne których- to tylko kolejna liczba, a piękna i młoda będziesz zawsze😃💕
Dzisiaj zaczyna się kolejny rok, w którym znowu udowodnisz, że niemożliwe nie istnieje,
a wszystkie cele i marzenia będą się spełniać, tak szybko, że nawet nie zaczniesz się zastanawiać, kiedy to nastąpi.
Wszystkiego co najlepsze, słonko!💛 





-Na podstawie badań genetycznych wynika jasno, że pan Reus jest ojcem małoletniej Marisy Reus. Proszę wnieść zmianę w akcie urodzenia dziecka –powiedziała sędzia.
Westchnęłam i poprawiłam się na krześle. Marco mówił coś do swojego adwokata, ten ze zrozumieniem pokiwał głową. Adwokat wstał z miejsca.
-Wysoki sądzie. Matka dziecka wykazała miejsce zamieszkania na Liverpool, przez uprawiany zawód mojego klienta niemożliwe jest regularne widzenie dziecka. Razem z panem Reus wnoszę o przyznanie pełnych praw rodzicielskich mojemu klientowi, a także pozostaniu małoletniej przy ojcu, a matce zapewnić regularne widywanie się z córką.
Słowa adwokata mnie zmroziły. Miało być same ustalenie ojcostwa, przyznanie praw rodzicielskich. Nie mówił nic o zabraniu mi dziecka. Jednocześnie chciało mi się krzyczeć i płakać. Nie byłam gotowa na taki cios. Nie mógł tego zrobić. Nie tylko mnie, ale też Marisie.
-Nie wyrażam zgody na taki układ –powiedziałam mechanicznie. Grunt osuwał mi się spod nóg.
Sędzia zapisała coś i wreszcie przemówiła.
-Odraczam rozprawę do dziesiątego czerwca.

Wstałam od stołu i jako pierwsza wyszłam z sali rozpraw. Wysłałam sms do Ann, żeby została na resztę popołudnia z Marisą. Nie mogłam odpuścić, walka była o wszystko, o moje wszystko i nie zamierzałam przegrać. Wiedziałam, że Marco mnie nienawidzi za to, co zrobiłam. Teraz ja zaczynałam go nienawidzić za to, co chciał zrobić. Wiedział dobrze, jak bardzo kochałam Marisę. Jak ona była przywiązana do mnie. Znała go kilka dni! I chciał mi ją tak po prostu zabrać i ograniczyć kontakt? 

Pojechałam do Kolonii, na mój stary uniwersytet. Prawo nie było dla mnie, ale znałam jednego wykładowcę, który zajmował się na boku byciem adwokatem z zamiłowania. Rozmawialiśmy kilka razy, liczyłam, że jako byłej studentce, oraz milionerce oferującą każde pieniądze pomoże i wygra sprawę za wszelką cenę.
Budynek wyglądał dokładnie tak, jak go zapamiętałam. Wielki, potężny, budzący postrach wśród studentów. Dokładnie pamiętam mój pierwszy dzień i pełno emocji związanych z kolejnym, nowym etapem mojego życia.
Rok się powoli kończył, ostatnie zaliczenia. Akurat kiedy weszłam na korytarz wydziału zauważyłam, że ostatnia studentka wychodzi z sali egzaminacyjnej.
Poczekałam chwilę, aż cała komisja wyjdzie.
Po piętnastu minutach zobaczyłam byłego profesora. Miał trochę ponad pięćdziesiątkę, włosy miał nadal kruczoczarne. Wolałam nie wnikać, czy je farbował czy nie. Jak zawsze elegancko ubrany z prostokątnymi okularami na nosie i aktówką pod pachą.

-Profesorze? –zaczepiłam go. –Rosalie Müller, byłam pańską studentką trzy lata temu.
-Ach tak, pamiętam –uśmiechnął się, spoglądając na mnie spod okularów. Złapał moją dłoń i ucałował ją po staroświecku. –Cóż panią do mnie sprowadza?
-Potrzebuję pańskiej pomocy. Nie jest to jednak sprawa na rozmowę na korytarzu.
-Zatem zapraszam do mojego gabinetu. Proszę, pani przodem –oznajmił spokojnie. Ruszyliśmy korytarzem w prawo do nowszej części budynku. W końcu dotarliśmy do drzwi z przybitą obok tabliczką „dok. hab. Marius Grand”

Usiedliśmy na fotelach koło kawowego stoliczka i na spokojnie zaczęłam opowiadać mu o całej sprawie. Małżeństwo na papierze, moja ucieczka… Trochę było to podkoloryzowane. Marco był zaabsorbowany piłką, nadal jest. Nie będzie miał czasu na opiekę nad dzieckiem, a chęć opieki to w ogóle chwilowa fanaberia. Marco miał dobrego adwokata, bałam się, że będzie ciężko wygrać z jego nieustępliwością. Podobnie jak Marco, który dostaje to, co chce. Marisa nie była jakąś rzeczą, którą sobie może wziąć.
-Wie pani jak ma na nazwisko adwokat pana Reusa?
-Sanders? Chyba jakoś tak.
-Ooo, mój stary dobry znajomy. Najwięksi rywale na uniwersytecie, w pracy… Będzie zabawa-zaśmiał się, kontynuując notatki.  –Więc przyjadę przed rozprawą dziesiątego czerwca. Proszę być spokojną.
-Bardzo panu dziękuję za pomoc.
-Miło panią zobaczyć po tylu latach, chociaż szkoda, że w takich okolicznościach. Mam nadzieję, że na koniec będzie pani zadowolona i wypijemy szampana za powodzenie sprawy.
-Też mam taką nadzieję –uśmiechnęłam się i opuściłam jego pokój.


***

Odetchnęłam, chociaż trochę. Pojechałam od razu do Dortmundu po moje dziecko. Busy i taksówki były koszmarne. Ale warto było. Wysiadłam z taksówki i biegiem dotarłam do furtki mimo przeszkadzających mi szpilek. Mario otworzył mi drzwi w domu.

-I jak? Nie dzwoniłaś, nie widziałem kiedy to się skończy..
-Gdzie jest Isunia? –zapytałam. Gdzieś w duchu bałam się, że może Marco ją zabrał.. Nie mógł tego zrobić. Nie mógł.
-Ann właśnie ją usypia –powiedział. –Co się stało? Na czym stanęło?
-Mario… Ja się zaraz rozpłaczę –westchnęłam ciężko. Schyliłam się, żeby ściągnąć moje szpilki z nóg.
-Czemu się rozpłaczesz? –dołączyła do nas modelka. –Z Marisą wszystko w porządku. Ręce ci się trzęsą –stwierdziła i podeszła do mnie. Złapała moje obie dłonie i czekała, aż coś powiem.
-Ja wiem, że zrobiłam coś bardzo złego, zachowałam się okropnie, Marco ma prawo mnie nienawidzić, nie proszę go o wybaczenie, bo ja nie wiem czy ja bym wybaczyła sobie na jego miejscu… Niech będzie na mnie wściekły, niech mnie nadal traktuje jak powietrze, jak śmiecia.. Ale on nie ma prawa mi zabrać Marisy. To moja córka i jest moim całym życiem i… 

Zacisnęłam powieki. Obiecałam małej Marisie, że już nigdy nie będę płakać. Nie przypuszczałam, że prawie doprowadzi do tego Marco..
Poczułam uścisk dłoni Ann. Odwróciła mnie do siebie i mocno przytuliła. Objęłam ją i zamknęłam oczy, żeby uspokoić się po stresującym dniu.
-Posłuchaj, nie możesz winić siebie za to, co się stało –zaczęła, głaszcząc mnie po włosach –Miałaś swoje powody, bałaś się, jeżeli miało to połączenie z przeszłością… Nie wiem, jak ja bym się zachowała na twoim miejscu. Mario mówi mi dzień w dzień, jak bardzo mnie kocha, ja czuję się bezpieczna, ale.. Ty tego nie czułaś, mogłaś stracić dziecko..
-Nie mów już nic..
-Nie chciałaś mówić Marco o dziecku, żeby potem nie wywracała go do góry nogami jeszcze strata. A takie maleństwo przewodzić samolotem to też nie każdy by się podjął. Ja patrzę na te piękne strony tego, co się wydarzyło. Jesteś cudowną mamą i Marco powinien być ci wdzięczny za to, że urodziłaś mu tak śliczne, mądre dziecko, poświęciłaś się jej w pełni, że mała wie doskonale o nim i go kocha… Ja i Mario jesteśmy z ciebie tacy dumni..
-Wybaczyliście mi?
-Siostra –dołączył się Mario. Był trochę spięty. Objął mnie i Ann, ucałował mnie w głowę. –Jesteśmy rodziną. Zawsze będziemy przy tobie..
-Ja nie byłam przy was, kiedy byłam potrzebna..
-Nie przerywaj mi- westchnął. –Wiem, że byłaś z nami całym sercem, napisałaś to w liście, ale ja wiedziałem już wcześniej, że jesteś i myślisz o nas.. Nie mogłabyś nas tak sobie wyrzucić z życia.. Ani my ciebie, ani Marisy. Jesteś super mamą. Byłem zły, widząc w jakim stanie był Marco, teraz o tym ci nie powiem, on powinien wreszcie powiedzieć co mu leży na sercu a nie popełnia stare błędy.. Ale teraz wiem o tobie… Straciliśmy dwa lata, ale wiemy z Ann, że już będzie dobrze, że będziesz z nami, a my z tobą. Nie myślimy o tobie źle. I masz przychodzić do nas zawsze i mówić o wszystkim. My będziemy z wami chociażby się waliło i paliło.
-Dziękuję –powiedziałam cicho. –Przepraszam, przepraszam was bardzo.. Jesteście dla mnie jak rodzina..
-Dlatego nie pozwolimy, żeby ktokolwiek odebrał ci dziecko –powiedział twardo Mario, puszczając nas z uścisku. Ann otarła łzy, ja wciąż głęboko oddychałam, żeby się nie rozpłakać. Brunet odszedł na koniec salonu po swój telefon. Przysiadłam na oparciu kanapy i oparłam się o ramię przyjaciółki.

-Marco jest też dla mnie jak brat, rodzina, od dawna. Nie chcę między wami wybierać i nie zrobię tego, ale czasami jedno jest głupsze od drugiego i trzeba komuś nagadać..
-Co robisz? Ann-zapytała swojego ukochanego. Wzięła moją dłoń i ścisnęła w swoich.
-Dzwonię do tego bezmózga –oznajmił chłodno, wzruszając ramionami.
-Nie! Nie dzwoń! –chciałam wstać i do niego podejść, żeby zabrać mu telefon z ręki ale na nic to się zdało.
-No siema, masz chwilę, żeby pogadać? –zapytał i wyszedł do ogrodu, zamykając za sobą drzwi tarasowe. 


***


Następnego dnia rano dzwoniłam do kobiety, od której wynajmowali mieszkanie Ann i Mario zanim kupili dom. Musiałam pokazać, że Mari ma gdzie mieszkać ze mną, hotel pewnie nie byłyby zbyt przekonujący dla sędziny. Musiałam się wziąć w garść i zacząć walczyć. Miałam ogromne wsparcie od moich przyjaciół. Wiedziałam, że Mario ciężko było przyjąć do wiadomości, co wykombinował w sądzie blondyn. Nie przypuszczał, że do czegoś takiego dojdzie. Zawiódł się na Marco, liczył, że coś się zmieni. Ja na nic takiego nawet nie liczyłam. Rozmowa nie przyniosła rezultatów, chociaż brunet oznajmił, że będzie mu osobiście drążył dziurę w brzuchu i głowie, wiedziałam, że ja sama też musiałam działać. Nie chciałam zbytnio niepokoić Jürgena i Ulli. Zadzwonili do nas, Mari pouśmiechała się do nich chwilę i pomachała. Ja starałam się udawać, że wszystko było w porządku. Tak samo jak Emre powiedziałam im, że po prostu przedłużam pobyt w Dortmundzie i wrócę kiedy indziej. Jürgen jednak po skończonej wideo rozmowie wysłał mi wiadomość.
 
„Wiem, że coś się dzieje, zadzwonię do ciebie jutro rano i pogadamy”

Tak więc byłam zmuszona mu powiedzieć o wszystkim. Przejął się bardzo i dał mi niesamowite słowa wsparcia. Nie czułam się do końca ofiarą w tej sprawie, bo też nie byłam bez winy w tej sytuacji. Jednak bez winy była Marisa i oddzielanie mnie od niej nie wpłynęłoby na nią dobrze. Jesteśmy zżyte.. Poza tym, tu nie ma co tłumaczyć. Razem z Marco mamy takie same prawa do dziecka jak normalni rodzice. A teraz on wymyśla sobie przejęcie opieki?
Gdyby chociaż ze mną porozmawiał, zapytał jak widzę jego udział w życiu córki. Nic takiego nie zrobił, uważał, że podanie mnie do sądu i rozmawianie przez adwokata to najlepsze wyjście. Teraz to on popełniał błąd. Bo jeśli chciał się odegrać na mnie, niech to robił, ale bez posługiwania się dzieckiem. Wiedziałam, że nie był wystarczająco odpowiedzialny, żeby być ojcem. Chciałby dla niej wszystkiego, co najlepsze. A chcąc nie chcąc widział już nie raz, że mamy wspaniałą więź. Chciałam mu wydrapać oczy. 

Zadzwonił do mnie koło południa. Oczywiście „cześć” czy też „dzień dobry” były poza słownikiem.

-Moi rodzice chcieliby się zobaczyć z Marisą. Spotkajmy się w parku o trzynastej, potem moja mama przygotowała obiad u siebie. Jak chcesz, możesz jechać z nami.
-Oczywiście, że jadę. Jestem jej matką i nigdzie bez niej się nie ruszam. Przekaż i poproś rodziców, żeby nie kupowali małej żadnych zabawek, mamy ich tak dużo, że Mari się nimi nie bawi, ani ja na razie nie mam gdzie chować–odpowiedziałam i rozłączyłam połączenie. Już miałam podniesione ciśnienie. Jego rodzice. 

Związałam włosy i przygotowałam rzeczy do wózka Marisy. Potem moje dziecko nie chciało się ubrać i musiałam znosić jej nastroje przez następne pół godziny. Nie dość, że ojciec głupi, to już jej współczułam spotkania z babcią…
Była trzynasta trzydzieści, kiedy przyszłyśmy do parku. Poszłam w miejsce, gdzie ostatnim razem byliśmy we trójkę. Tam zauważyłam rozłożony koc pod drzewem. Siedział na nim Marco, opierając się o pień z założonymi na siebie, wyciągniętymi nogami. Jak zwykle przeglądał coś w telefonie i jak zwykle piekielnie dobrze wyglądał. Kwoka..Znaczy..Teściowa siedziała na ławce obok, a koło niej siedział pan Thomas, wpatrując się w przyrodę. To on pierwszy nas zobaczył. Uśmiechnął się szczerze i wstał z miejsca. Marco wyściubił nosa znad telefonu i uśmiechnął się. Nie, czas, kiedy uśmiechał się do mnie bezpowrotnie minął. Ten uśmiech skierowany był do Marisy. Ona go już rozpoznała i mimo zapięcia wózka zaczęła wyciągać rączki w jego stronę.

-Rosalie! –zaczął starszy Reus. Podszedł najpierw do mnie i objął mocno. –Dobrze cię widzieć całą i zdrową.
-Dziękuję, panie Reus. Przepraszam za spóźnienie, ale nie mogłyśmy dojść do ładu z ubieraniem.
-Nie dziwię się, że mój syn chce wziąć dziecko do siebie, jak nie umiesz się stawić o odpowiedniej godzinie ani poradzić sobie z ubraniem dziecka. Z makijażem też widzę, że nawet się nie trudziłaś –powiedziała ostro Manuela, podchodząc bliżej wózka. Zaczęła wyciągać ręce do Marisy, a ta wystraszyła się, mocniej ścisnęła misia i zaczęła popłakiwać. Olałam tą babę, wyminęłam ją lekko szturchając w bok i wyjęłam małą z wózka. Przytuliła się do mnie i zaczęła uspokajać.
-Kochanie, nie bądź taka ostra. Przynieś prezent –polecił starszy mężczyzna. 

Przeszłam z Mari na koc, gdzie wciąż siedział Marco. Miło, że nie ruszył nawet tyłka. Znów wrócił do grzebania w telefonie. Gdyby nie dziecko, powiedziałabym mu, co myślę o tej całej szopce. Ostatni raz go widziałam na rozprawie zadowolonego, że może mnie zdenerwować. Nie dam się. W walce o moją córkę wszystkie chwyty dozwolone. 

-Zobacz, co ja pięknego mam! –zaświergotała Manuela. Ała, moje ucho. Marisa przytulała się cały czas do mnie, ale z zaciekawieniem spojrzała na swoją (niestety) babcię. Ta trzymała wściekle różowego misia, który miał przyszytego do łapki drugiego misia, fioletowego. Wyciągnęła po niego rączki i odebrała je od niej. –Widzisz? Podoba jej się. Nie będziesz mi mówić co mam dawać własnej wnuczce a co nie.
Marco nadal milczał. Musiałam być twarda, musiałam być twarda.
Marisa poprzerzucała nową zabawkę z ręki do ręki, a potem rzuciła nim prosto w twarz Marco. Roześmiała się głośno, nawet ja się roześmiałam. Tego właśnie potrzebowałam, moja cudowna córeczka. Manuela mruknęła coś pod nosem o złym wychowaniu, ale puściłam to mimio uszu. Marco uśmiechnął się pod nosem i podniósł się, żeby wziąć ode mnie dziecko. Pierwsze zainteresowanie nią dzisiejszego dnia. Miałam wrażenie, że on naprawdę robi to wszystko na siłę. Myślami był daleko stąd. 

-Marco nic nam nie mówił, gdzie mieszkacie? Jak wam jest? –dosiadł się do mnie Thomas na kocu. Mama Marco poszła dręczyć moje dziecko. Marisa musiała to wytrzymać, w końcu babcia to babcia. A Marco nic nie mówił. Wolałam darować sobie uszczypliwości, a już miałam na końcu języka, żeby poprosić Marco, by opowiedział ojcu całą historię, której za grosz nie znał.
-Mieszkamy w Liverpoolu. Mam trzy pokojowe mieszkanie po remoncie, każda z nas ma swój pokój.
-Mieszkacie same? –pytał dalej.
-Teraz już tak –odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Głowa Marco podniosła się na te słowa i nasze spojrzenia się spotkały. Badał mnie przenikliwie wzrokiem, ale szybko odwróciłam głowę w bok do mojego rozmówcy.
-Śliczna ta moja wnuczka –uśmiechnął się, spoglądając na Marisę bawiącą się swoim starym misiem. –Bardzo podobna do ciebie, i dobrze, wyrośnie z niej piękna panienka.
-Właśnie moim zdaniem to cały Marco, na  całe szczęście. Geny Reusów są bardzo dobre –stwierdziła pani Manuela. Och ty krowo. Druga do wydrapania oczu zaraz po Marco.
-Nie przesadzaj. Rosalie, a jak z tobą, wszystko w porządku? Poród dobrze przebiegł?
-Ciąża była zagrożona, musiałam leżeć ostatni czas przed porodem. Miałam problemy z sercem i ciśnieniem, życie obu z nas było zagrożone, ale miałam dobrą opiekę i Mari przyszła szybko na świat cała i zdrowa.
-O mój Boże! –przejął się. Spojrzałam na moją małą. Babcia cały czas ją zabawiała, ale jakoś nie wykazywała chęci do wspólnych harców. I dobrze. Marco trzymał ją na udach, patrzył się w jakiś punkt na kocu. –Wiadomo dlaczego tak się stało? Jak z kolejnymi dziećmi?
-Wiem, co było tego przyczyną. Sytuacja została opanowana, z moim sercem jest wszystko w porządku. A dzieci? Mam Marisę, ona mi w zupełności wystarcza –odpowiedziałam. Tym razem cały czas wpatrywałam się w Marco. Miałam ochotę teraz go przytulić i pocałować. Musiałam zacząć sobie przypominać rozprawę, żeby znów go znienawidzić.
-Czyli nie możesz mieć dzieci? Przykro mi –westchnął ze smutkiem pan Reus.
-Myślę, że nie ma przeciwwskazań, ale ja nie chcę żadnych innych dzieci. Moja córka jest dla mnie wszystkim, nie zamierzam się z nikim wiązać a tym bardziej zakładać rodziny.
-Tym bardziej nie powinnaś się zajmować dzieckiem –wtrąciła się moja ukochana teściowa. Jak ja dawałam sobie radę aż dwa lata bez niej, uprzykrzającej mi życie? Nie no, w porządku, całkiem nieźle dawałam sobie radę. –My mamy dużą rodzinę i będzie jej w niej lepiej. Jest Nico, Mia, widać po Marisie jak się wstydzi przed obcymi, pewnie nie zapewniasz jej kontaktów z rówieśnikami.
-Marisa jest bardzo otwarta na nowe znajomości, nie wiem zupełnie, dlaczego tak na panią zareagowała –odpowiedziałam z najwyższą uprzejmością. Usłyszałam obok odkaszlnięcie. To Marco. Chyba trochę go to rozbawiło, zakrył usta i zaczął lekko kaszleć. Kąciki jego oczu uniosły się w górę.

Kilka potyczek słownych później zaczęliśmy zbierać się do domu rodziców Marco. Pierwsze co usłyszałam to „To ty też idziesz?”. Oj kochana, frunę do twojej jaskini jak na skrzydłach.
Marco kupił fotelik dla Marisy do swojej terenówki. Nie musiałam już siedzieć z nią na kolanach. Ale to nie sprawiło, że poszłam siedzieć na przód do blondyna. O nie. Zajęłam miejsce obok z tyłu i na życzenie mojej córki puściłam z telefonu jej ulubione dziecięce piosenki. Znałam już każdą na pamięć. Mój mąż chyba zamiast patrzeć się na ulicę, wpatrywał się we mnie przez lusterko pośrodku siedzeń z przodu. Tym razem patrzył tylko na mnie. Brzydko śpiewałam dziecięce piosenki? Nigdy nie byłam najlepszą piosenkarką, ale ulubione piosenki mojej córki rządziły się swoimi prawami. Ona z resztą też próbowała coś podśpiewywać po swojemu, ale nadal nie przykuła tym uwagi swojego taty. Tylko i wyłącznie ja.
Mogłam zapytać, czemu się tak lampi, ale jeszcze bym nie dostała odpowiedzi, skoro cały czas był milczący względem mojej osoby. 

Dojechaliśmy pod dom. Złożony wózek został w bagażniku, Marisa wysiadła ze mną i poszłyśmy za Marco do środka. Zabrałam jeszcze jej zabawki, żeby się nie nudziła. Rodzice Marco byli już w środku. Teść czekał na wnuczkę w salonie, smoczyca w swojej kuchennej jamie coś kopciła aż dymiło. Poszłam do pana Thomasa. Nie wiem czy to było oczywiste czy nie, ale znacznie bardziej wolałam z nim spędzać czas jeśli chodziło o rodziców Marco.
Marco musiał odebrać telefon, zniknął na piętnaście minut. Spędziłam je z panem Reusem i Mari na zabawie. I było naprawdę bardzo dobrze, gdyby nie krzyki z jadalni „ooobiad!”

Pani Manuela podała na obiad rybę z ziemniakami i sałatką z gotowanej kapusty. Marisa dostała jedzenie tak jak wszyscy. Nie tylko chodziło mi o porcję ale na przykład o ziemniaki w mundurkach. Posadziłam ją sobie na kolanach i zaczęłam zdejmować mundurki i rozgniatać ziemniaki, żeby nie było żadnych trudności z gryzieniem. Nie miała jeszcze za dużo zębów, więc akurat przy obiadach zwykle jej pomagałam. Zaraz po ziemniakach zaczęłam szukać ości w rybie.
-Tam nie ma żadnych ości! Ja umiem gotować, takie zachowanie nie przystoi przy moim stole.
-Każda ryba ma ości, pani Reus  -stwierdziłam, wyjmując trzy z ryby. Odłożyłam na swój talerz i zaczęłam szukać kolejnych.
-Nie rób z dziecka niedojdy.
-Jak to pani mówiła, geny Reusów, niestety Marisa nie jest na tyle genialna, żeby sobie poradzić, nawet z obiadem.
-Jak śmiesz mnie obrażać –oburzyła się, a chwilę później zakrztusiła się ością. Po kilku chwilach kasłania wyleciała z gardła prosto na talerz. Wbiłam wzrok w rybę, starając się nie wybuchnąć śmiechem. W końcu cały kawałek został przeze mnie oskubany i mała mogła zacząć jeść.
Ja też nachyliłam się do swojego talerza, który leżał obok i wolną ręką, którą nie trzymałam Marisy odkroiłam kawałek ziemniaka. Przy stole zapanowała cisza i miałam nadzieję, że taka zapanuje na następne kilka chwil.. Nadzieja matką głupich. 

-No na twoim miejscu zrezygnowałabym z jedzenia ziemniaków –prychnęła pod nosem, lustrując moją sylwetkę. Miałam kompleksy względem niej od kiedy urodziłam Marisę. Ale starałam się tym nie przejmować. Nie potrzebowałam być dla nikogo atrakcyjna, nie musiałam też akceptować siebie..
-Następnym razem niech pani sprawdzi widelcem, czy są dogotowane, bo surowe jeszcze mogą poważnie zaszkodzić. Chyba że to specjalnie taka porcja dla mnie, to jestem z całego serca wdzięczna za uprzedzenie mnie.
-Z ziemniakami jest wszystko w porządku –wtrącił się Thomas. Chociaż on próbował załagodzić tej sytuacji. –Musisz spróbować Rose koniecznie, bo ostatnio cały czas jemy w mundurkach i są pyszne. Marco też smakowały, prawda synu?
Marco grzebał w talerzu, udając, że je. Może coś tam jadł, ale bardziej wolał zrobić artystyczny nieład widelcem, gmerając w zamyśleniu. Chyba odleciał dzisiaj na inną planetę. Wolałam nie wnikać z kim rozmawiał, miałam swojego prawnika i byłam pewna, że uda nam się wygrać sprawę, odrzucając wniosek Marco o prawo do wyłącznej opieki.
Marisa jadła rączkami, zjadła już trochę ziemniaków i sałatki. Do ryby jakoś dziwnie miała opory. Zwykle jadła ryby i bardzo jej smakowały, dzisiejszy dzień już był wystarczająco odbiegający od normy, więc wolałam jej to wybaczyć. Swoją drogą, niezjedzona ryba? Cios prosto w serce kucharki. Sama nie zdecydowałam się na jej jedzenie. Pomyśli, że źle gotuje i przestanie zapraszać mnie i Marisę na obiadki. Plan genialny.

-W ogóle –zaczęła. Mogła już odpuścić. Westchnęłam i spojrzałam na Marco. Miałam nadzieję, że on coś zainterweniuje, jednak przeliczyłam się. Widział moje zirytowane spojrzenie, ale wolał wrócić do dłubania w talerzu niż zająć się utemperowaniem matki. –To strasznie nieodpowiedzialne z twojej strony tak wyjeżdżać. Marco też powinien mieć w tym zdanie odnośnie dziecka. Nie licz na pieniądze, że jakiekolwiek od niego dostaniesz.
-Nie liczę, a nawet zwrócę wszystkie, które dostałam –powiedziałam. Ciekawe czy wiedziała, jaki mam stan konta za sprawą jej syna.
-Co więcej, Marco należy się odszkodowanie. Myślisz, że prasa nie przyszpili go z dzieckiem? To będzie skaza na jego wizerunku. Gdybyś mu powiedziała, można by było jeszcze przerwać ciążę i wszystko byłoby…
-Myślę, że odszkodowanie które się należy Marco to takie, że ma matkę, która przy jego dziecku plecie o tym, że można by było się go pozbyć –oznajmiłam lekko podniesionym głosem. Thomas chciał ratować sytuację i załagodzić, jednak chyba nie był do końca pewien co powinien powiedzieć. –A jeśli to taka skaza na wizerunku, to niech wycofa pozew w sądzie i zajmie się przenajświętszym czubkiem swojego nosa albo grzebaniem w talerzu, jak woli. Żegnam państwa –zakończyłam. 

Podniosłam dziecko i skierowałam się do wyjścia. Dobrze, że nie zdejmowałam trampek przy wejściu. Na szafce dostrzegłam kluczyki do Range Rovera Marco i nie śmiałam oprzeć się pokusie zabrania ich razem z moją torebką leżącą obok. Nikt za mną nie wyszedł, więc mogłam wreszcie zrezygnować z taksówki na korzyść tak wygodnego, sportowego, pewnie piekielnie drogiego samochodu. Zapięłam Mari w foteliku i przeszłam do drzwi kierowcy. Usiadłam na wygodnym, materiałowym siedzeniu i włożyłam kluczyki do stacyjki. Przekręciłam je i poczułam delikatne wibracje od uruchomionego silnika. W dodatku jeszcze był cichy. Nie prowadziłam jeszcze tak wielkiego auta, ale miałam nadzieję, że sobie poradzę. Wycofałam je i ruszyłam ulicą w kierunku hotelu, gdzie się zatrzymałyśmy. Połączyłam na światłach mój telefon do odtwarzacza wbudowanego w radio i puściłyśmy głośno piosenkę o literkach alfabetu. Wszystkie emocje zeszły ze mnie przez głośny śmiech małej dziewczynki. Udało mi się przeżyć i nagadać tej kobiecie. Byłam najbardziej zła za jej ostatnie słowa, aczkolwiek zdawałam sobie sprawę, że powiedziała je tylko po to, żeby znaleźć kolejną płaszczyznę, na której mogłaby mi dogryźć bądź też zmieszać z błotem. Bolało mnie, że Marco nie zareagował, nie obronił nawet swojej córki.. Taki z niego tatuś.
Pękało mi serce, w każdej chwili przebywania w jego pobliżu.. Ale musiałam to znieść. Czas mógł ukoić ból, może ból rozsypanego na kawałki serca też. Ginących nadziei, tlących się uczuć…
Zaparkowałam pod hotelem, bokiem wjeżdżając na chodnik. Wyjęłam kluczyki i poszłam do bagażnika, żeby go otworzyć. Mocowałam się z nim tak, że przez przypadek zarysowałam kluczykiem karoserię. Może i to był przypadek, ale nie żałowałam. Złożyłam wózek, założyłam na niego moją torbę. Spojrzałam na telefon. Tam miałam już trzy połączenia nieodebrane od blondyna. No przykro, że zabrałam mu ukochany samochód. Może jakoś poradzi sobie z tą tęsknotą.
Kiedy szłam zabrać Marisę z fotelika doznałam niemałego szoku. Drzwi pasażera z przodu i tylne miały przez całą długość grubą rysę z lekkim wgnieceniem. Na samym końcu przy drzwiach Marisy stał słupek, który tą całą rysę musiał spowodować. Wyjęłam Mari przez drugie drzwi i usadziłam ją w wózeczku. Cały czas nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. Mój mały samochód w Liverpoolu nie potrzebował aż tyle miejsca przy parkowaniu, ten był zdecydowanie większy. Znów chciało mi się śmiać do rozpuku, to była dobra odmiana. Weszłam do hotelu, próbując sobie wyobrazić minę Marco. A co dopiero jak jeszcze dostanie mandat za złe parkowanie?
Spotkanie denerwującej teściowej okazało się koniec końców ratującym mój dzisiejszy nastrój. Na recepcji zostawiłam kluczyki, jakby Marco tu stawił się osobiście, by odebrać swoją zgubę. Ja wyciszyłam telefon i po położeniu Marisy spać, rozsiadłam się w salonie pokoju na narożnej kanapie i włączyłam film, który akurat się zaczynał w telewizji. Żałowałam w sumie, że nie zrobiłam zdjęcia tej rysy. To było wspaniałe.





/Mario/

Wiedziałem, że Marco będzie walczył w sądzie o swoją córkę, ale wiadomość o odebraniu jej Rose była dla mnie ciosem. Nie byłem nim, nie wiedziałem co czuł.. Swoją drogą, czy tak naprawdę ktokolwiek to wiedział? Na pewno był zawiedziony. Wydaje mi się, że był zakochany w Rosalie, nawet kiedy jej nie było, odrzucał wszystkie kobiety. Było kilka pomyłek słabości, ale ten etap szybko minął, zrozumiał, że to nie to. Zostawił wszystkie kobiety i twierdził, że zostanie sam. Mówił, że to dla dobra kariery, ale ja wiedziałem swoje. Myślał o niej nawet, kiedy starał się tego nie robić. Pozdejmowanie ramek ze zdjęciami w mieszkaniu też nic nie dało. Może byłem naiwny, ale liczyłem, że jak siebie zobaczą, pobiegną w swoje ramiona, zaczną się obrzydliwie całować przy wszystkich zgromadzonych i nie wyjdą ze swojej sypialni przez najbliższy tydzień.
Nie pochlebiałem tego, że Rosalie uciekła na tak długo. Byłem może w jakiejś części na nią zły, z drugiej trochę rozumiałem, głównie dzięki Ann. Kobiece spojrzenie trochę wniosło do mojej perspektywy. Staraliśmy się to oboje zrozumieć. Rose mówiła niejasno o przeszłości, o której z resztą nigdy nam nic nie powiedziała. Widzieliśmy, że to był bardzo delikatny temat, więc za każdym razem to zostawialiśmy. Jeżeli uciekała od mówienia o nim, możliwe, że był zbyt ciężki i nie pogodziła się z tym jeszcze. Ale staraliśmy się z Ann zapomnieć o ostatnim czasie i dać jej teraz jak największe wsparcie, jakiego od nas potrzebowała przez cały ten czas. My też jej potrzebowaliśmy.

-Ona nie jest sobą –powiedziała smutno Ann, poprawiając się na kanapie w salonie. Rozłożyła się wygodnie i położyła stopy na moich udach. Chwyciłem je i delikatnie zacząłem masować. Nasze ulubione wieczory. We dwoje, leniwie wylegując się na kanapie.
-Rosalie?-zapytałem, żeby się upewnić. Myśleliśmy nawet o tym samym.
-Tak. Ma taki wzrok..przepełniony bólem i smutkiem. Zauważyłeś, że ona w ogóle nie płacze?
-Mówiła, że obiecała Marisie..
-A daj spokój z Marisą. To jedyna wymówka, która ją powstrzymuje. Jest kłębkiem nerwów, rozczarowań i rozpaczy. Przecież ona go kocha, wierzyła, że się ułoży, tymczasem? –oburzyła się  i podłożyła poduszkę pod plecy, żeby mnie lepiej widzieć.
-Oni są tacy sami. Żadne z nich nie przerwie ciszy i nie powie, co do siebie czuje.
-Marco ją nadal kocha?
-Miłości swojego życia tak szybko się nie zapomina i myślę, że nie da się odkochać. A oni byli dla siebie wzajemnie miłością życia. Ty byś się w życiu we mnie nie odkochała.
-Masz rację –westchnęła smutno. –Zamknijmy ich w jakimś malutkim pomieszczeniu i czekajmy, dopóki się nie pogodzą.
-Zamkniesz ludzi w śmierdzącym kiblu i będziesz czekać, aż zaczną się całować. Tak kochanie, to super pomysł –roześmiałem się i przejechałem paznokciem po wewnętrznej części jej stopy, przez co o mało nie oberwałem w nos przez jej reakcję na gilgotki. To był klasyk, Ann tego nie znosiła, ale ja lubiłem ją tym drażnić.
-Nie mówiłam o kiblu, tylko małym pomieszczeniu.
-Mnie tylko to się kojarzy z małymi pomieszczeniami –uśmiechnąłem się szeroko i powróciłem do masażu.
-Rose powinna się wypłakać, wykrzyczeć…
-Marco też, on pewnie nie będzie płakał, ale przynajmniej by powiedział wszystko, co mu leży na żołądku a nie odstawia szopki w sądzie. Wiesz co mi powiedział, kiedy zapytałem go o Marisę?
-No?
-Że jest „fajna”. Czaisz? „Fajna”! To najbardziej gówniane słowo, żeby opisać własne dziecko.
-Pewnie gdybyś zapytał go o Rose byś otrzymał odpowiedź, że jest „spoko”… Nie walczyłby o Mari, gdyby jej nie kochał. Może takim sposobem chce wkurzyć Rose i też ją zdobyć? Pamiętasz jak doszło do ich małżeństwa?
-Ona go nienawidziła, zagroził jej policją, chciał odebrać pierścionek, nie pozwolił wychodzić z domu.. I jakimś cudem ona w nim coś zobaczyła i podjęła decyzję o ślubie.
-On robi teraz to samo, Mario –westchnęła Ann. Cholera, chyba miała rację. Ale przecież nie tędy droga. –Ale on nie wie, w czym tak naprawdę zakochała się Rosalie. I to nie były te złe momenty, a te wszystkie inne, maleńkie, które działy się między tymi złymi..
-Marco o tym nie wie?
-Nie powiedziała mu o tym, a z domyślaniem chyba jest ciężko. Przecież ona się zakochała w tych wszystkich, drobnych gestach, czułościach. Chyba widziałeś, jak na niego patrzyła, kiedy łapał ją za rękę, a on na nią. Zadzwoniła do mnie z płaczem, kiedy ten zamówił dwa kosze kwiatów do domu, kiedy opiekowała się nim podczas choroby… I tu nie chodziło o ilość, ale o gest. Dostałeś kiedykolwiek dłuższy opis jak im było na Karaibach?
-Nie..
-Bo żadne z nich nie umie tego opisać. Myślę, że oboje wiedzą, że tam było im cudownie i ten wyjazd ogromnie zacieśnił ich relację. Widziałeś ile on jej narobił zdjęć z ukrycia? Jak oboje się śmiali, jak im na nich błyszczały oczy? Mario..
-No? –zapytałem. Zamyśliłem się, moja ukochana miała rację. Tęskniłem za szczęśliwym Marco i za szczęśliwą Rose. Oni nie umieją być szczęśliwi osobno. Założę się, że przy Rose, Marco cieszyłby się z tego  pucharu Niemiec jak dziecko i szeptał jej do ucha zbereźne teksty o swojej nagrodzie w domu. Wziąłem telefon ze stolika i wszedłem na stronę poczty kwiatowej. Skoro Marco tak zrobił i doprowadził tym swoją kobietę do płaczu, może i mojej poprawi to humor?
-Tęsknię za naszymi dawnymi przyjaciółmi. Oni siebie tak odmienili, byli tacy szczęśliwi i zakochani. Jestem pewna, że Marisa nie stanowi dla nich przeszkody, a jedynie uszczęśliwi ich bardziej. Przecież to takie cudowne dziecko.. Marco przecież widzi, że Marisa ma jej całą miłość i jest dla niej całym światem.
-Jest zazdrosny o Marisę –powiedziałem nagle, jakby dostając olśnienia. akurat wtedy skończyłem Spojrzałem się w lekkim szoku na Ann. Ona patrzyła na mnie i próbowała sobie to wszystko poukładać w głowie. –Kiedyś to on absorbował jej cały świat, oddała mu całą siebie, poświęciła się, oddała mu całe serce.. A teraz tego nie zrobi, albo myśli, że tego nie zrobi, bo jest Marisa. Dlatego chce ją jej odebrać. 

Posiedzieliśmy chwilę w milczeniu. Ann odleciała chyba myślami zupełnie gdzie indziej. Ja też. To było tak banalne, chore, aż głupie. Ale Lamę było na to stać. On potrafił być głupim, ale teraz to naprawdę musiał się wysilić. Spojrzałem na godzinę w telefonie. Na ekranie blokady pokazało się nowe zdjęcie. Zrobiliśmy je w moje urodziny. Wieczorem planowałem małe przyjęcie, ale Rose podziękowała. Była strasznie zdenerwowana pozwem do sądu i nie miała ochoty na przyjęcia, zwłaszcza, że miał być na nim Marco. Spędziliśmy za to razem miły poranek. To zdjęcie było tego dowodem. Siedzieliśmy razem w ogrodzie, wyjąłem nowy selfie-stick, żebyśmy wszyscy razem byli na zdjęciu. I wyszło takie, że Marisa próbuje wsadzić palec do oka Ann-Kathrin, ja na to patrzę z rozbawieniem, Rosalie sięga, żeby zabrać jej rączkę. Wszyscy na ustach mieliśmy wymalowane wielkie uśmiechy i chociaż nikt nie patrzył w obiektyw, zdjęcie było idealne.
-Fajna –prychnąłem pod nosem i zaśmiałem się do siebie. On czasami był beznadziejnie przerażający i przerażająco beznadziejny w jednym. 

Kilka minut później zadzwonił kurier z kwiatami. Poprosiłem Ann, żeby poszła otworzyć i zobaczyć, kto to. Poczekałem chwilę, a kiedy wróciła Ann miałem zupełnie inną kobietę. Nawet lepszą Rosalie, bo nie płakała a była..

-Mario –uśmiechnęła się szeroko i włożyła do wazonu bukiet kwiatów. Potem podeszła do mnie i wdrapała się na moje uda. Zapowiadała się długa, rozkoszna noc. Uśmiechnąłem się szeroko i poddałem się jej pocałunkom. Tak, to było sto razy lepsze niż płacz ze wzruszenia. Przyciągnąłem ją bliżej do siebie, odpowiadając na jej czułości. Z nią wszystko było takie proste, piękne, wierzyłem, że przy niej wszystkie problemy rozwiążą się same. Moja kochana Ann.. 









~~~
Drugi rozdział w tym tygodniu i nadal nic się nie rozwiązało..  Zobaczymy co będzie dalej😊 Na pewno ciekawie. Dziękuję za wszystkie przejawy Waszej aktywności, cieszę się, że czytacie💖 Nie obrażę się też, jak dalej będziecie tu aktywne haha💋 Trzymajcie kciuki za środę, bo mam pierwszy zabieg, i jeśli pójdzie dobrze i po nim będę się dobrze czuła, to będę pisać dalej😁
 No i odczarowujemy pierwszy września! Żadna szkoła i rozpoczęcie roku-sobota i rozdział! Kto jest zadowolony  z takiego obrotu spraw?? (ja bardzo, zwłaszcza, że jeszcze będę miała miesiąc wakacji hehe)
Do następnego za tydzień!! Buziaki! x.

7 komentarzy:

  1. Udusilabym tego Marco i do tego ta jego mamusia...

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmyyyy... Interesująca perspektywa Mario. Uważam, że może mieć dużo racji. Marco, Marco, Marco coś czuję, że spadnie na niego dużo hejtu w komentarzach. O ile zachowanie w sądzie rozumiem, to podczas tego felernego obiadu mógł się zachować lepiej. Mam chociaż nadzieję, że potem nagadał mamusi do uroczej główki. Nie mniej jednak Rose należało się dostać takiego kopa, szkoda tylko że dotknęło to Mari W sumie to nawet Rose udało się mnie dzisiaj trochę rozbawić. Ale to pewnie dlatego że leżę w łóżku, z gorączka i czuję się jak zombie. Kto umie się orzeziebiv przy 30 stopniowych upałach łapa w górę! Także, tobie też życzę dużo zdrowia i do usłyszenia w nastepnym rozdziale. Girlwithaball

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję kochana!! Tobie też dużo dużo zdrowia!💗 mnie na domiar złego dopadła jakś trzydniówka i jestem na bułkach, ryżu i wodzie,a jak zjem coś innego to żołądek mnie zbija🙈 Dobrze,że do środy trochę czasu, bo bym miała turbo combo, po środzie jestem za to na papkach.. Co za życie XDD Mam nadzieję, że to rozbawienie utrzyma się, nawet jak gorączki nie będzie. No i Marco fakt, trochę zawalił, ale zobczymy..😏
      Buziakii💗

      Usuń
  3. ok, wiec po kolei. Nie napisze brzydkiego słowa, tak jak tobie na priv, ale ta teściowa, to niezła krowa. Wiedziałam o tym wcześniej, a teraz przeszła samą siebie. Dobrze, że Mari jako jedyna (z niej i Marco) ma jaja i potrafiła jej odpowiedzieć, podczas gdy (jakby nie patrzeć to wciąż jej mąż) siedział i grzebał sobie w talerzu. Do tego jak on się w ogóle zachowywał w tym parku? Ogólnie wszędzie jest wielkim bucem i nie zal mi jego auta, chociaż umarłam, gdy zobaczyłam, ze jeszcze przywaliła lekko w ten słupek xddd może wróci stare autko, które przynosiło tyle wspomnień i postanowią je przywrócić? 😏😏 taka sugestia. Mari to madra dziewczynka, już to mówiłam wcześniej, bo dobrze wiedziała czyich łapsk nie dotykać i do kogo się nie zbliżać.
    czekam aż ktoś im uświadomi, ze nadal się kochają i musza do siebie wrócić...
    wybacz, ze dzisiaj krótki komentarz, ale trzymam wenę na rozdziały, gdzie będzie się więcej działo!
    buziaki ślę, jak zawsze i czekam na następny ❤️😏

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rose*****************************!!! (wiesz o co chodzi)

      Usuń
  4. Ach, ten Reus... Serio tak trudności powiedzieć swojej żonie "Hej, kochanie. Wiesz, nie chcę, żebyś wyjeżdżała z naszą córką do Liverpoolu, bo chcę mieć was obie przy sobie. Jesteście dla mnie najważniejsze"? Ugh, faceci... Ale muszę przyznać, że rozmowa Mario i Ann otworzyłam mi oczy na punkt widzenia Marco. Ubzdurał sobie, że tylko dobierając Marisę Rosalie, może spowodować, że Rose do niego wróci...
    Jestem ciekawa, co tam dalej zaplanowałaś i czekam już na ten małżeński rozdział - Ty świetnie wiesz, jak ja już nie mogę się go doczekać :D

    No i... Kochana Ty moja! Dziękuję Ci za dedykację i za piękne życzenia! Wiesz, że Cię uwielbiam i będę Ci spamować przez ten najbliższy tydzień - jak nie odezwę się przez dwa dni, to czuj, że coś się stało xdd
    Buziaki ❤️❤️❤️

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No Marco tak nie umie niestety, to robi po swojemu😏🤭 Małżeńskie rozdziały są cały czas! Marco i Rose są (jeszcze) małżeństwem, małżeństwem są oczywiste państwo Reus seniorzy... Proszę bardzo!!
      Nie widzę innej opcji niż spam i dokładna relacja! Baw się tam dobrze i stooo laaat stooo lat👯‍♀️😄💕💕💕

      Usuń

Zapraszam do komentowania!❤️ To bardzo motywuje do pisania kolejnych rozdziałów!