środa, 22 sierpnia 2018

Pięćdziesiąt osiem



Czujne spanie jest bez sensu. Zasnęłam o czwartej nad ranem, teraz zegarek pokazywał ósmą trzydzieści, a ja przekładałam się z boku na bok. W nocy przy okazji Marisa się obudziła. Mogłam zmienić jej pampersa i założyć przewiewną piżamę. Umyłyśmy ząbki i znowu się położyłyśmy spać. Z tym, że ona zasnęła a ja nadal nie.
Wstałam już po tej ósmej. Nie byłam w stanie dłużej bezczynnie leżeć w łóżku. Wtedy zbyt bardzo atakowały mnie przemyślenia, na które nie do końca byłam gotowa.  Mari spała, więc przemknęłam cicho do łazienki. Rozczesałam włosy i zaplotłam dwa cienkie warkocze do tyłu, żeby włosy mi nie przeszkadzały. 
Kiedy akurat wychodziłam z łazienki, chcąc sprawdzić, czy Marisa się już obudziła, usłyszałam pukanie do drzwi. Na piżamę narzuciłam szlafrok i podeszłam do drzwi, przekonana, że to sprzątanie pokoju albo jeszcze ktoś z obsługi. Albo śniadanie pod sam pokój? Niestety nie.

-Cześć, nie śpicie? –zapytał Marco, stając nonszalancko w drzwiach. Spojrzałam na niego trochę jak na kosmitę. On, tutaj, o tej godzinie? Miał idealnie ułożone włosy, trochę umodelowane żelem na bok. Oczy były niewyspane, zwykle białka miały kolor idealnej bieli, dziś nie do końca. Za to się ogolił. Założył zwykły, biały t-shirt i jeansowe spodenki przed kolano, do tego trampki. Przestałam się jednak w końcu w niego wpatrywać, żeby przypomnieć sobie jak się mówi.
-Ja nie, Mari tak –odpowiedziałam. A może jakieś „cześć” albo „dzień dobry”? Zastanawiałam się, czy w ogóle wczoraj powiedziałam mu jak mała się nazywa. Chyba nie. Zdrobnienie mu pewnie też nic nie mówiło, nie wybrałam popularnego imienia, ale gdybym miała czas na przygotowanie się do rozmowy, no i czas na rozmowę, pewnie bym mu powiedziała. Los jednak nie szedł mi na rękę i postawił blondyna nieoczekiwanie na mojej drodze po raz drugi. Trzeci, jeśli liczyć wpadnięcie na niego w ślubnym garniturze, jedząc hotdoga i całą serię wydarzeń, które to pociągnęło za sobą –Powiedziałam, że zadzwonię.
-Chyba mam prawo odwiedzić córkę, kiedy chcę –powiedział pewnie, wpychając się do środka pokoju. Musiałam się wycofać, żeby zrobić mu miejsce. Nie chciałam znajdować się aż tak blisko, bo bym nie poradziła sobie z uczuciami i zdrowym rozsądkiem. „Córkę”.. Powiedział to pierwszy raz.
-Nie, nie masz. To jest moja córka i tylko ja i wyłącznie ja mam prawo do opieki nad nią –zaprzeczyłam, stając przed nim, żeby już zupełnie nie rozgościł się w tym pokoju.
-W takim razie trzeba to zmienić –rzucił, nie spuszczając z pewnego, przekonanego tonu, patrząc mi prosto w oczy. Nie, tylko nie ten wzrok. Nie grasz czysto, Marco. Przełknęłam ślinę, próbowałam zebrać w sobie resztki pewności siebie i zignorować szybsze bicie serca.
-Posłuchaj, za trzy dni mamy lot powrotny do domu. Jesteśmy tu tylko na kilka dni pozałatwiać sprawy, ja chciałam spotkać się z kilkoma osobami, między innymi z tobą, więc na pewno bym to zrobiła.
-Nie możecie wyjechać-powiedział stanowczo. Założył ręce, co nie było dla mnie oznaką, że nie ustąpi tak łatwo. Jak czegoś chciał, to czasem ciężko było go odwieźć od tego.
-Nie możesz mi tego zabronić. Przykro mi. A Marisa nie jest twoją córką. Czy mógłbyś już wyjść?

Chciało mi się śmiać. Jak mogłam powiedzieć, że nie jest jego córką? To zabrzmiało nawet jak jakiś niezabawny żart. Na to wszystko oczywiście musiałam mieć wyjątkowy niefart, gdyż mała się obudziła przez nasze rozmowy i sama otworzyła uchylone drzwi od naszej sypialni.
Nasze spojrzenia się na niej skupiły. Otworzyła drzwi i weszła chwiejnie do salonu. Podeszłam do niej i ukucnęłam obok, zasłaniając jej Marco. Może sobie pójdzie? Najpierw powinnam ja z nim porozmawiać, wyjaśnić, opowiedzieć mu o Marisie. Przede wszystkim, że jest jego córką, a potem całą resztę. No i zapytać o tą wywłokę, która się do niego kleiła wczorajszego wieczora i miała mieć z nim dziecko. To nie była pora na spotkania z małą.

-Kto tak sam wychodzi z łóżeczka, co? Od kiedy? –uśmiechnęłam się i ucałowałam ją w policzek. Wyglądała jak duszek, bo miała na sobie zbyt dużą, białą, materiałową piżamkę. Rękawy były na nią zdecydowanie za długie, a dół sięgał aż do ziemi. Nosiła ją, bo była jej ulubioną, chociaż kupiłam ją na czas, kiedy trochę podrośnie. Mała uśmiechnęła się i ziewnęła. –Pójdziesz do łóżeczka? Zaraz do ciebie przyjdę. 

Marisa jednak mnie nie słuchała. Wbiła wzrok na obiekt tuż za moim ramieniem. Domyślałam się, kogo tam zobaczyła. Wstałam i odsunęłam się. Mała przetarła oczy piąstkami. Zamrugała kilka razy, a potem zachłysnęła się powietrzem. Na jej buźce wymalował się szeroki uśmiech, w oczach pojawiły się radosne iskierki. Zupełnie tak, jak było kiedyś u Marco.

-Papi!!! –pisnęła na cały pokój i zaczęła swój bieg  w stronę Marco. Myślami walnęłam się w czoło za to, że powiedziałam, że nie jest jej ojcem. Czy moje dziecko nie mogło spać chociaż pół godziny dłużej?
Marco ukucnął, uśmiechając się trochę bez przekonania. Może chociaż by wysilił sie na odrobinę udawanego entuzjazmu wobec ślicznej, małej dziewczynki? Wyciągnął ręce w stronę Mari i złapał ją. Podniósł ją wysoko. Marisa oplotła jego szyję dłońmi i ucałowała w policzek. To ja ją nauczyłam dawać buziaki. Zwykle ja je dostawałam, a teraz.. Przyszedł czas na Marco. Musiałam się z tym pogodzić. Blondyn zaśmiał się i pocałował ją  w czoło. To pobiło nawet moje wyobrażenia o jego entuzjaźmie. Moje serce.

-Dzień dobry, słońce –powiedział z czułością. Przypomniały mi się poranki, kiedy tak właśnie do mnie się zwracał i całował z ogromną pasją i namiętnością na dobre rozpoczęcie dnia. –Wyspałaś się?
-Tak –potwierdziła, kiwając energicznie głową. Cały czas się śmiała i zaczepiała go rączkami. Wciskała palce w jego dołeczki.. Miała z resztą takie same.
-Zobacz, kto ze mną jest. Mówił, że bardzo za tobą tęsknił –powiedział i pokazał jej misia, którego zgubiła. Nie zauważyłam go wcześniej w jego rękach, ale musiał trzymać go od samego początku. Był już po niego na stadionie? Ja, dopóki nie zapukał do drzwi pokoju hotelowego nadal byłam zaspana i niezbyt skłonna do logicznego myślenia. Objawiło się to na przykład, kiedy próbowałam mu wcisnąć, że to nie jego dziecko. A on w tym czasie pojechał na Idunę i zabrał misia. Tylko skąd wiedział?
-Miś! –pisnęła szczęśliwa i zaczęła podskakiwać w jego objęciach. Przytuliła misia, a potem znów wtuliła się w ramię Marco, zamykając oczy i uroczo ziewając . Ten widok to było dla mnie zdecydowanie zbyt wiele.

-Przepraszam na chwilę –powiedziałam. Marco rzucił przelotne spojrzenie na mnie i chyba dostrzegł moje zbierające się w oczach łzy. Marisa na szczęście nie. Nie mogłam płakać, obiecałam jej. Poszłam do sypialni i szybko je otarłam. Taki widok mnie przerósł. Przerósł wszystkie oczekiwania. Marisa tak bardzo mu ufała. Kochała go. To było dla mnie nierealne, bo przecież dotychczas widziała go tylko na zdjęciach, w telewizji, w telefonie, znała go z moich opowieści. A to wystarczyło, żeby go pokochać. Jürgen miał może rację mówiąc, że to ja nauczyłam ją kochać Marco.
Miałam taki mętlik w głowie. Wczorajsza dziewczyna rzucająca mu się w ramiona, podobno w ciąży. Same imprezy, no i piłka, która była dla niego najważniejsza. Nie byłam w stanie mu zaufać. Nie mogłam, nie teraz. Powróciłam do salonu, kiedy doszłam już do stanu normalności. Marco cały czas trzymał Marisę. 

-Ustaliliśmy, że zabieram was…i misia, na śniadanie do restauracji niedaleko stąd.
-Miałyśmy już plany, ale myślę, że można je przełożyć na popołudnie. Poczekaj na dole, my będziemy za dwadzieścia minut gotowe.
-W porządku –kiwnął głową. Postawił Mari na podłodze, która przybiegła do mnie, pokazując odnalezionego kompana, którego nieobecności nawet nie zauważyła. Zaśmiałam się i ucałowałam ją w główkę. 


Marco wyszedł, nic nie mówiąc. Poszłam do sypialni wybrać ubranka dla małej. Wzięłam kolejną przewiewną letnią sukienkę w falbanki. Przewinęłam ją, ubrałam i nałożyłam sandałki. Sama też założyłam krótkie spodenki i bluzkę z krótkim rękawkiem. Było bardzo ciepło i nic nie zapowiadało się na deszcz. Założyłam trampki, o zgrozo, identyczne, białe, jakie miał Marco. Wzięłam dla siebie okulary przeciwsłoneczne i kapelusik dla Mari.
Złożyłam wózek i zawiesiłam na nim moją torbę, która leżała na kanapie od czasu, kiedy Marco ją tam położył. Sprawdziłam telefon, Mario ani Ann nie pisali. Stwierdziłam, że zrobię to w drodze do restauracji. 

Czekał na nas za drzwiami pokoju, pisał akurat wiadomość w telefonie. Marisa od razu do niego podbiegła i złapała za rękę. Marco uśmiechnął się lekko, chyba nie mógł do końca zaakceptować sytuacji, w jakiej się znalazł. Aż zbyt bardzo to przewidywałam. Dlatego też nawet nie zamierzałam zostać w Dortmundzie i tworzyć pozorów rodziny. Marco miał chwilową fanaberię, chcąc być ojcem i uświadomić mi, że źle postąpiłam. Nie musiał prowokować kolejnych wyrzutów sumienia, miałam je. Ale miałam też wątpliwości i rozum mówił mi, że nie mogę ocenić go po entuzjazmie i zaangażowaniu na początku. Zacznie się sezon, skupi się na treningach i spotkaniach z przyjaciółmi, trzymaniu formy, poprawianiu kondycji. Ja i Marisa będziemy w cieniu. Nie chciałam pozwolić, żeby się zmuszał do obowiązku rodzicielstwa.
Nie miałam nic przeciwko, żeby nas czasem odwiedzał, albo my jego. Wspólne mieszkanie i tworzenie rodziny na siłę nie wchodziło w grę. Nawet kosztem mojego złamanego, stęsknionego serca.

Wyszliśmy przed hotel i ruszyliśmy przed siebie. Wiozłam sam wózek z misiem, bo Marisa postanowiła iść pieszo za rączkę z tatą. Pewnie teraz nie będzie odstępować go na krok, tak długo czekała na to spotkanie. Ale nie miałam co się dziwić, ani być zazdrosna. Chyba powinnam być bardziej przygotowana, że to się po prostu stanie. Po pięciu minutach zażyczyła sobie, żeby ją poniósł. Dla niego nie było z tym żadnego problemu. Chyba mimo wszystko miał jakiś dryg do dzieci. W końcu miał siostrzeńca i siostrzenicę. Ciekawe jak Mia i Nico przez ten czas wyrośli.. Nie chciałam go pytać, skoro on traktował mnie jak powietrze. Zapytam Mario. 

Po kolejnych dziesięciu minutach spacerem, zatrzymaliśmy się po przytulną restauracją. Jeszcze nigdy tutaj nie byłam. Wyglądała dość zwyczajne, wnętrze utrzymane w bieli, błękicie i szarości. Trochę stylu nowoczesnego, trochę industrialnego. W środku było już sporo ludzi. Nie zwracali uwagi na obecność Marco, nawet na moją i dziecka. Wybraliśmy stolik na uboczu. Odstawiłam wózek pod ścianą, żeby nikomu nie przeszkadzał. Marco powiedział, że przyniesie krzesełko dla dziecka. Przez ten czas wzięłam Isę na kolana i przytuliłam do siebie.
Potrzebowałam siły. Więcej niż przewidywałam.
Blondyn wrócił, niosąc białe krzesełko do jedzenia dla dzieci. Nie włożyłam jej tam, ani nie dałam Marco tego zrobić. Chciałam, żeby pobyła ze mną jakiś czas.
Kiedy miałam już przerwać tą niezręczną ciszę, podeszła do nas kelnerka wręczając menu restauracji. Marco wziął jedno, ja drugie.

-To co jemy? Hmm? –zapytałam małą. Nie umiała czytać, ale były gdzieniegdzie fotografie potraw. Wskazała paluszkiem na jajecznicę. Spojrzałam na Marco, który nie zwracał na nas uwagi. –Marco? –zaczęłam. Wyściubił nos znad menu i uraczył mnie swoim spojrzeniem. –Znasz to miejsce?
-Byłem tu kilka razy –przyznał.
-Myślisz, że mają tu dobre jajka? Staram się nie dawać jej trójek, wiesz, mają oznaczenia i..
-Wiem. Poczekaj –mruknął i wstał od stołu. Kiedy stał się takim marudnym bucem? Zaczął mi działać na nerwy. Krótkie słowa, jeśli już mnie nimi zaszczycił. Nie mogliśmy nawiązać konwersacji jak normalni ludzie. Owszem, mógł być na mnie zdenerwowany, ale w takim razie zamiast przychodzić i wyciągać na śniadanie, mógł trochę ochłonąć i potem skontaktować się w sprawie dziecka.

Zaczęłam zabawiać Mari, przez ten cały czas, kiedy go nie było. Wrócił po trzech minutach. Zajął swoje miejsce.
-Mają takie i takie, ale dla nas cokolwiek zamówimy będą te dobre.
-Dziękuję –uśmiechnęłam się. Marisa przyglądała się Marco, który siedział naprzeciwko nas. Śmiała się do niego, wystawiała rączki, potem chowała i przytulała się do mnie, jakby trochę się wstydziła. Była przy tym niemożliwie urocza.

Kelnerka przyszła po nasze zamówienia. Dla Marisy zamówiłam jajecznicę, dla mnie naleśniki z serem, dodatkowo miseczkę owoców i kubek kawy. Marco zamówił omlet warzywny i sok pomarańczowy.
Ani ja ani Marco nic do siebie nie mówiliśmy. Marisa się nudziła. Przytuliła się do mnie i zamknęła oczy. Zawsze jeszcze po obudzeniu trochę drzemała, dzisiaj jednak miała dodatkowe atrakcje, więc ten punkt dnia wypadł nam z programu.
-Już skończyliście cały sezon czy jeszcze trenujecie?
-Wczoraj był ostatni mecz –powiedział sucho. Aż ciarki mi przeszły po plecach. Rozumiałam, że go oszukałam, że dwa lata nie wiedział o swoim dziecku. Miał prawo się gniewać, być złym na mnie, wściekłym.. Ale on nawet tego nie okazywał. Nie wiedziałam, czemu miałam nadzieję, że to wszystko się jakoś ułoży. Że chociaż powie, że mu mnie brakowało. Albo że nadal będziemy przyjaciółmi. Teraz ledwo się do siebie odzywaliśmy. To tak strasznie bolało.



-Maluchu, budzimy się. Śniadanko –skierowałam do Marisy, kiedy zostało nam przyniesione pyszne jedzenie. Wstałam i posadziłam dziecko w foteliku. Przysunęłam je bliżej siebie i wzięłam plastikową łyżkę, która została nam przyniesiona. Zaczęłam karmić Marisę łyżką. Jej wersja jedzenia była rękoma, gdzie była cała umazana jedzeniem, włącznie z ubraniem. A ja lubiłam wyjątkowo ją w tej różowej sukience. Po kilku łyżeczkach zainteresowała się moimi naleśnikami. Wzięłam śliniak z wózka i założyłam jej. Zamieniłyśmy się talerzami. Mała wzięła w rączki naleśnika zwiniętego w rulon i zaczęła ze smakiem go zajadać. To był klasyk. Nie ważne na co miała ochotę, jedzenie mamy okazywało się zawsze bardziej interesujące. 

Dla mnie została jajecznica, która w połowie była już zjedzona. Na szczęście była jeszcze bułka, więc może nią się najem. Strasznie zazdrościłam Marco soku pomarańczowego. Tak dawno go nie piłam. Wlepiłam w spojrzenie w głupią szklankę, nawet kiedy on ją unosił do ust. No może wtedy przeniosłam tęskne spojrzenie z soku na usta. Robił to specjalnie?
Otrząsnęłam się i dokończyłam resztki swojej jajecznicy. Nie byłam głodna. Stres zżerał mnie od środka i było cudem, że dokończyłam porcję Marisy. Ona wciąż jadła zadowolona, machając nóżkami w powietrzu, co jakiś czas uderzając bucikiem o krzesełko. Dałam jej wodę w kubku, którą zabrałam z hotelu, jednak ona wyciągała ręce po sok Marco. Widać, że nasze geny. Oboje uwielbialiśmy sok ze świeżo wyciśniętych pomarańczy. To by było wbrew wszystkim badaniom naukowym, gdyby Mari go nie lubiła.

-Może? –zapytał, wskazując na swoją szklankę.
-Tak, ale nie mam pustej butelki. Trzeba by było jej podtrzymać szklankę. Mogę to zrobić, jeśli nie chcesz.
-Nie, dam radę –powiedział i przysunął swoje krzesło bliżej nas. Uniósł szklankę do Marisy. Ona złapała ją rączkami, ale Marco cały czas wszystko asekurował. Mała wypiła sok aż do dna. Nie została ani kropla w środku, jedynie trochę się oblała na brodzie. Uśmiechnęłam się i wytarłam jej sok serwetką. Mari zostawiła jeszcze drugiego naleśnika. Zjadła go z Marco na pół. Ledwo dawałam radę z takim widokiem. Moje serce przechodziło przez różne, sprzeczne procesy i targane były co rusz nowymi emocjami. Tego nawet nie przewidziałam przy nocnych rozmyślaniach. Na szczęście niedługo po tym skończyliśmy. Blondyn oznajmił, że zapłaci za posiłek, chciałam się dorzucić, chociaż za siebie, w końcu miałam też jego pieniądze, jednak on nalegał i nie uznał mojego sprzeciwu. 


Po opuszczeniu lokalu poszliśmy w stronę parku. Marisa już trochę go znała. Na polanie było trochę więcej ludzi, więc udaliśmy się odrobinę dalej. Tam, gdzie wczoraj zrywała dla mnie kwiatki. Zablokowałam wózek i odpięłam Isę z szelek, trzymających ją w wózku. Rozłożyłam duży koc. Zdjęłam Mari sandałki, żeby mogła pobiegać boso po mięciutkiej, zielonej trawie. Tak też było dla niej zdrowo.
Akurat zaczął dzwonić mój telefon, kiedy mała złapała Marco za rękę i zaczęła ciągnąć w stronę zasadzonych lilii.

-Papi, chodź! –zawołała. Na telefonie wyświetliło mi się zdjęcie Jürgena obejmującego Isę, kiedy miała sześć miesięcy. Zawsze chwilę patrzyłam na to zdjęcie zanim odebrałam. On o tym wiedział i pytał się ze śmiechem, jak mi się podoba fotografia.
-Odbierz. Zajmę się nią.
-Na pewno? –zapytałam się. Nie wiedziałam, czy to dobre posunięcie z mojej strony, żeby zostawić ich samych. Marco kiwnął głową i poszedł tam, gdzie prowadziła go moja córka.. Jego też.
Jürgen martwił się trochę, że nie odzywałam się od czasu przyjazdu. Streściłam mu wzruszające spotkania Ann i Mario, a także niepokojące zachowanie Marco. O mało się nie rozpłakałam, kiedy mu to wszystko opisywałam. Bo nie takiego Marco pamiętałam. I byłam pewna, że sama na takie zachowanie względem mnie sobie zapracowałam. I łamało mi to serce, bo moje uczucia do niego.. W życiu nie pomyślałabym, że do czegoś takiego doprowadzę. Że przeze mnie będzie taki oschły, powściągliwy, zdystansowany.. Znów nie może być sobą, takim, w którym się zakochałam. Otworzył się dla mnie, teraz założył kolejne maski przeze mnie. Wolałabym, żeby mnie pieprzył.. Opieprzył.. Że nakrzyczał na mnie i powrócił do tego co było. Ale nie wszystko było takie proste.
Jürgen kazał mi być cierpliwą i dać mu czas. Tłumaczył mi, że to dla niego bardzo duża zmiana i jemu też ciężko jest się do tego przystosować. Obiecał, że jak tylko wrócę do Liverpoolu to zaprasza nas z Mari na duży obiad do Ulli. Potrzebowałam już swojego przytulnego mieszkania, Kloppów, rozmów z Ellą. Strasznie za nimi tęskniłam. Byłam strasznie rozdarta między tymi miastami i nie umiałam tego pogodzić.
Musiałam mieć kilka dni na oddech w Liverpoolu, żeby móc się choć w niewielkiej części zregenerować i przygotować się na kopanie muru i znoszenie wszystkich ciosów w serce, spojrzenie sobie w oczy, na błędy, które popełniłam, walcząc z własnym rozsądkiem i sercem, które wciąż dla niego biło. Nie mogłam się jednak załamać, nie miałam czasu załamywać się przez to, co zrobiłam. Miałam dla kogo funkcjonować i być tu i teraz.


W parku spędziliśmy półtorej godziny. Marisa zabawiała Marco, mnie też. Nazrywała kwiatki. Dla taty i dla mamy. Najpiękniejszy widok. Marco powoli oswajał się z małą. Miał podejście do dzieci, pewnie dzięki opieką nad dziećmi sióstr. Teraz miał swoje i chyba to było to, co kazało mu być bardzo zachowawczym i powściągliwym.
Przed naszym wyjściem z pokoju pisał z Mario, dlatego nikt z nich do mnie nie pisał o spotkanie. Umówił się z nim, że on nas odwiezie do ich domu. Taką informacją mnie zaszczycił i to było jedyne, co do mnie powiediał. 
Tak też się stało po pobycie w parku. Oznajmił mi, że ma coś do załatwienia i nie zostanie z nami dłużej. Przez grzeczność podziękowałam za śniadanie i wspólny czas. Normalnie najlepiej uderzyłabym go w głowę. Patelnią. Żeby przestał wreszcie udawać i zrzucił chociażby na mnie wszystkie emocje, żeby się normalnie zachowywał względem mnie, a już zwłaszcza, względem Marisy. 

Uśmiechnęłam się na widok domu Ann i Mario. Odpięłam pas, zostawiłam Mari jeszcze w samochodzie i poszłam do bagażnika, żeby zabrać wózek i wszystkie swoje rzeczy. Marco podszedł do mnie niebezpiecznie blisko. Myślałam, że chce złapać moją rękę, ale on tylko strącił ją z klamki i sam otworzył bagażnik samochodu. Odeszłam bez słowa do Marisy. Wyciągnęłam ją ze środka i postawiłam na ziemi. Trzymałam ją za rączkę i czekałam, aż Marco położy złożony wózek na ziemi, poda mi torbę i wreszcie sobie pojedzie ze swoim humorem. Narzuciłam torbę na ramię, złożony wózek wzięłam do drugiej ręki i ruszyłam w kierunku domu Götze. Myślałam, że Marco chociaż jakoś się pożegna z Marisą, jednak na zbyt wiele liczyłam. Po prostu pomachał do niej, mówiąc „do zobaczenia”. Przecież niczego nie oczekiwałam.. A może?


-Rosie! –usłyszałam wołanie Ann. Marco zatrzasnął drzwi zupełnie mnie ignorując i odjechał.
Ann wyszła przed dom i otworzyła nam bramkę.
-Ale dobrze tu znów być –zaśmiałam się i weszłam na teren ich posesji. –Pamiętasz z wczoraj ciocię Ann?
Marisa pokiwała głową i uśmiechnęła się wstydliwie. Zaczęła iść bliżej mojej nogi.

-Daj mi ten wózek, bo ci się plecy wykrzywią –powiedziała i nie czekając na moją reakcję zabrała mi z rąk złożone, przenośne ustrojstwo.
Weszłyśmy. Ostatni raz tu byłam w totalnej rozsypce. Dzisiaj przyszłam jak po przejechaniu walcem, jednak wierzyłam, że ten stan zostanie przez parę poprawiony w trzy sekundy.
W środku przywitał nas Mario. Jak zwykle pięknie uśmiechnięty.
-Witamy, witamy! –uśmiechnął się szeroko. Ann odłożyła wózek i podeszła do Marisy. Ja położyłam torbę z rzeczami dla dziecka na ziemi i poszłam do Mario. Brunet uściskał mnie mocno i ucałował w policzek. Trzy sekundy minęły. Od razu było lepiej.

-Powiedz, że masz watę cukrową albo żelki?
-Aż tak?
-Mario jestem wrakiem człowieka. Ja wiem, że narozrabiałam i sobie zasłużyłam, ale nie byłam na to wszystko gotowa…-westchnęłam. Mój przyjaciel nie miał czasu, żeby odpowiedzieć, bo do przedpokoju przyszedł uroczy, malutki piesek. Cały biały, merdał wesoło ogonkiem i poszczekiwał.
-Piesek! –powiedziała radośnie Marisa i zaczęła powoli iść w jego stronę. Ann trzymała ją za rączkę i cmoknęła na zwierzaka, żeby do niej przybiegł.
-Ostrożnie kochanie! –upomniałam ją.
-Tony to jest dziecko. Nawet nie umie ugryźć –prychnął Mario.
 
Marisa ukucnęła i spojrzała zauroczona zwierzakiem. Ann wzięła pieska na ręce i pokazała małej, jak go pogłaskać. Wyjęłam telefon i zrobiłam jej kilka zdjęć jak głaszcze szczeniaka po głowie i karku.
Ku mojemu zdziwieniu para przygotowała w ogrodzie basenik dla dzieci. Nie wiedziałam zupełnie co powiedzieć. Był też przygotowany koc i niski materacyk na nim, na który rzucał cień ogromny parasol. Niedaleko stał stolik, na którym była przygotowana woda, lemoniada, pokrojony arbuz bez pestek, winogrona, truskawki i maliny. Najlepsza ciocia i najlepszy wujek na świecie. Był też stolik dla nas z parasolem, gdzie mogliśmy wspólnie posiedzieć, mając na widoku małego brzdąca. Piesek przyszedł za nami do ogrodu. Marisa pobiegła do malin i zaczęła je pałaszować je, aż pięknie było patrzeć. Nawet jedną malinę dała pieskowi.  Całą ciążę jadłam maliny, ciągłe zachcianki. Zimą jadłam mrożone. Marisa zawsze mnie kopała, kiedy była jeszcze w brzuchu, w odpowiedzi na pytanie, czy chce pojeść trochę malin. Truskawki też były zawsze dobre.

Rozebrałam ją i zostawiłam w samej pieluszce, żeby trochę popluskała w basenie. Spodobało jej się od razu i zaczęła chlapać na wszystkie strony. Mimo moich upomnień zaczęła też chlapać na mnie, co sprawiało jej wyjątkową radość. Zdjęłam buty i też włożyłam stopy do orzeźwiającej wody. Marisa usiadła w środku i zaczęła ciągnąć mnie za palce. Mario dusił się śmiechem i zaczął nagrywać tą chwilę dla siebie. Całą czwórką zajęliśmy miejsca na kocu przy basenie i przysunęliśmy stolik z owocami do nas.
Pomimo owocowego obżarstwa zdecydowałyśmy się z Ann pójść do kuchni i przygotować obiad. Mario został z Marisą. Nie był to dla niego żaden problem, a wręcz cieszył się, że mógł spędzić z nią samemu trochę czasu. Był świetnym wujkiem. Odpędzał każdą osę od małej, gza, a nawet muchę. Mogłam być spokojna o bezpieczeństwo córki.
Ja mogłam trochę odpocząć przy przygotowywaniu posiłku z przyjaciółką. Przez okno miałyśmy widok na ogród i bawiących się w najlepsze. Opowiedziałam jej jak za starych, dobrych czasów o przebiegu całego dzisiejszego poranka. O moich wszystkich odczuciach względem postępowania Marco, o rozmowie z Kloppem i jego spostrzeżeniach, o tym, że potrzebowałam wrócić do Liverpoolu i tam obrać jakiś plan działania. Od razu lepiej mi było, kiedy powiedziałam jej o wszystkim, bez pośpiechu streszczeń jak Jürgenowi. Wszystko, co leżało mi na sercu. Wolałam jeszcze nie mówić Ann, dlaczego odeszłam, bo chciałam, żeby Mario też o tym wiedział. A dwa razy o tym opowiadać to byłoby zbyt wiele.
Ann rozumiała, że Marco może być zły i mieć do mnie wyrzuty, ale była tego samego zdania, że powinien o nich ze mną porozmawiać, a nie mnie unikać. Chyba nawet się trochę na niego wkurzyła. Dobrze, że nie byłam sama i nie tylko ja miałam takie spostrzeżenia. Przeszłyśmy na milsze tematy, Ann zaczęła opowiadać o wspólnych wakacjach, a w szczególności o niespodziance, którą Mario przyszykował jej w parku w Dortmundzie. Twierdziła, że to najlepsza niespodzianka od bruneta ostatnimi czasy i nie wie, czy cokolwiek to jeszcze przebije. Prawie się rozkleiła, mówiąc o kąpieli, sukni, balonach, różach, pocałunku i fajerwerkach. Trochę jej zazdrościłam, ale też cieszyłam się ich szczęściem. Byli wspaniali i zasługiwali na wszystko, co najpiękniejsze. Kolacja na wieży, balony i różyczki. Sama bym nie pogardziła, Mario był niepoprawnym romantykiem, czego w ogóle się po nim nie spodziewałam.

-Rose! –zawołał Mario. Odwrócił się w stronę domu i spojrzał w kuchenne okno, które było otwarte, więc dobrze się słyszeliśmy.
-Co się dzieje? –zawołałam, mieszając sos pomidorowy do obiadu.
-Bo ten.. Pieluchę trzeba zmienić –powiedział niepewnie, marszcząc nos i spoglądając na bawiące się obok dziecko.
-Zadzwoń po tatusia! –odkrzyknęła za mnie Ann. Obie roześmiałyśmy się głośno, wyobrażając sobie obrażonego, nadętego Marco, zmieniającego brudną pieluszkę. To było zbyt piękne. Zmniejszyłam moc grzania kuchenki i poszłam po nią do ogrodu. Ann została w kuchni i nie mogła przestać rechotać. Wariatka.



Obiad zjedliśmy na zewnątrz. Marisa usiadła na kolanach Mario. Brunet stwierdził, że dla niej może zjeść obiad odrobinę później. To było naprawdę duże wyróżnienie dla Marisy, chociaż nie zdawała sobie z tego sprawy. Nie miała swojego krzesełka, inaczej nie dałaby rady zjeść. Siedziała na kolanach wujka i jadła rączkami mięso, które jej pokroiłam, sałatkę z j marchewki i ryż, który specjalnie dla niej podgotowałyśmy dłużej niż dla nas, żeby był bardziej papkowaty i nie leżał wszędzie rozrzucony po podłodze. Nie ubraliśmy jej w sukienkę, bo by posłużyła za ręcznik do wycierania brudnych rączek. Obiad cioci Ann bardzo smakował. Wszyscy ją obserwowaliśmy, ale nic sobie z tym nie robiła, była zbyt zajęta jedzeniem. Miała to po wujku Mario. Na koniec umyłam jej buzie i rączki mokrymi chusteczkami, poszłyśmy umyć zęby do łazienki.

-Będziesz jeszcze jeść? –zapytała Ann, kiedy wróciłyśmy do ogrodu.
-Tak, za chwilkę. Dołączę do was, dobra?
-Ok. To ja mogę wziąć obiad? –zapytał Mario, uśmiechając się jeszcze szerzej. Zaśmiałam się i pokiwałam twierdząco głową. Marisa pobawiła się jeszcze z psem, a potem jak sądziłam, zaczęła powoli ziewać. Położyłam ją na materacyku, który przygotowali i przykryłam ją pieluszką. Upał nie chciał zelżeć, położyłam koło niej butelkę z wodą. Dobrze, że był jeszcze parasol.
Położyłam też misia, bez którego by nie zasnęła i ucałowałam ją w czoło. Chociaż popołudniowa drzemka się uda. Tony przyczłapał do niej i ułożył się obok materaca. Chyba też ją polubił.

-Jaki z niej aniołek… -westchnęła Ann, kładąc brodę na splecionych dłoniach.
-Broi kiedy nie widzisz –zaśmiałam się i wróciłam do wcześniej przerwanego obiadu.

Korzystając z drzemki dziecka wreszcie mogłam na spokojnie z nimi porozmawiać. Przeprosiłam ich jeszcze kilka razy, że nic nie powiedziałam. Nie opowiadałam o całej historii, zwłaszcza tej z przeszłości, ale ze łzami w oczach opowiedziałam im o całej ciąży, pełnej smutku, bólu i niepewności, jak chciałam oszczędzić im i Marco tych emocji.. Byłam przekonana o pewnych rzeczach już od najmłodszych lat. Tak głęboko wpojone namieszały mi w głowie i nie byłam w stanie uwierzyć, że moje dziecko jest zdrowe i przyjdzie na świat. Oboje złapali mnie za dłonie, Ann głaskała wierzch jednej kciukiem i mocno ją ściskała. Wstaliśmy od stołu i we trójkę się uścisnęliśmy, tak, jak wtedy, kiedy odchodziłam. Opowiedziałam im o Emre i o ogromnym wsparciu Kloppów. Mario stwierdził, że miałam ogromne szczęście trafiając na niego i że nikt nie ma lepszych dziadków niż Marisa. Nie skomentował szerzej mojej relacji z podopiecznym Kloppa, jednak był mu wdzięczny za opiekę i wyręczenie go, kiedy nie mógł przy mnie być. Potem przemilczał kwestię rodziców Marco. Roześmiałam się, kiedy zapytał jedynie, czy tak jak za nimi stęskniłam się za teściową.

-Jedź do Liverpoolu –powiedział Mario. Widział doskonale, że jestem zbyt zdezorientowana i przytłoczona wszystkim tym, co się wydarzyło. Stwierdził, że to najlepsze wyjście. Sama ze swoimi myślami, ułożę sobie w głowie wszystko, krok po kroku, co powinnam zrobić. I miał rację, bo w Dortmundzie, tak blisko Marco, za żadne skarby to się nie uda.–Tylko rozmawiamy przez Skype, bo chcę widzieć Marisę. No i ciebie. Wróćcie jak najszybciej.
-A co wy na to, żeby polecieć razem na wakacje? We czwórkę –zaproponowała nagle Ann. Mario ożywił się na ten pomysł i zaczął planować, gdzie byśmy mogli polecieć z dzieckiem, żeby lot nie był zbyt daleki, a miejsce piękne. Przyniósł nawet tablet, i zaczął oglądać miejsca polecane do odwiedzenia i przyjazne dzieciom.

Temat wakacji nam wszystkim poprawił humor. Ann i Mario opowiadali co ciekawego działo się u nich przez ostatnie dwa lata. Przyznałam się dopiero po jakimś czasie, że byłam na bieżąco z nowościami, bo wszystkich obserwowałam na Instagramie. Mario zdziwił się, a po chwili roześmiał, nie spodziewał się po mnie tego. Usiedliśmy na trawie, gdzie bardziej się przytuliliśmy. Miałam w telefonie sporo ponad trzy tysiące zdjęć. Mieliśmy co oglądać. Na jednym moim barku położyła się Ann, na drugim Mario. Mnie uśmiech nie schodził z twarzy, a stres po takim poranku zupełnie zszedł. Chociaż cały czas Marco nie mógł mi wyjść z głowy, to starałam się skupić na moich przyjaciołach. Obym w Liverpoolu mogła się zdystansować i pomyśleć o tym wszystkim, co się wydarzyło. Przeanalizuję, rozrysuję, zrobię wykresy, wszystko co potrzebne, żeby zrozumieć to, co czuje Marco. Czy czuje cokolwiek, czy jest szansa na wybaczenie, czy jest szansa, że mnie jeszcze kiedyś przytuli i powie, że tęsknił. 
Mario poszedł pakować wózek i moje rzeczy do samochodu, kiedy już zbyt dużo się z Marisą nasiedziałyśmy. Ja bym jeszcze z nimi posiedziała, ale Mari nie miała swoich ulubionych zabawek, a pieska już tak zatorturowała, że ani ona, ani on nie mieli ochoty na dalszą wspólną zabawę. Ann zagadywała jeszcze małą, siedząc ze mną i z nią na przygotowanym kocyku. Niestety same marudzenie.

-Ona jest taka cudna. Też bym chciała mieć taką śliczną córeczkę –westchnęła i chwyciła ją za rączki, udając z nią taniec do muzyki, którą puściłyśmy.
-Powiedz Mario. Może i on jest młodszy od ciebie, czasem jest jak dzieciak, ale uważam, że byłby wspaniałym tatą.
-Wiem o tym. Będziemy się starać o dziecko, kiedy już dostanie zielone światło od lekarza, a ja zrobię sesję najnowszej kolekcji- oznajmiła, rumieniąc się delikatnie. Nie wiedziałam co powiedzieć. Dziecko Ann i Mario. Już zaczęłam sobie wyobrażać, jakby wyglądało. Pultaśne policzki po tacie i smukłe nogi mamy. Ale charakter to będzie miało najlepszą z możliwych mieszanek.
Przytuliłam przyjaciółkę. Już czekałam na tą ciążę.
-Trzymam kciuki i nie mogę się doczekać. Bylibyście fantastycznymi rodzicami. Mam jeszcze ubranka po Isie w Liverpoolu, chociaż na pewno zwariujesz na punkcie kupowania –zaśmiałam się i spojrzałam z czułością na swoją córkę. –Dzieci to cud. Skarb. Najcenniejszy na świecie –zaśmiałam się i pociągnęłam Mari na siebie. Przewróciłyśmy się obie na trawę. Marisa na mnie zaczęła się głośno śmiać. Położyła mi dłoń na policzku, drugą na piersi i zaczęła udawać Tony’ego. Jednak piesek jeszcze się nie znudził. Ucałowałam ją i podniosłam się z ziemi.


Poszłyśmy do samochodu. Ann odprowadziła nas, żeby wykorzystać każdą chwilę. Póki byłam w Dortmundzie, chciałam się z nimi spotykać ile tylko możliwe. A potem wspólne wakacje.

-Wiesz, Rose? –zaczęła, kiedy wychodziłyśmy przed dom. Modelka jeszcze zamykała drzwi. –Jesteś cudowną mamą. Widać, że kochasz ją całym sercem i bardzo się starasz.. Jesteś tyle młodsza ode mnie, a tak idealna do tej roli. Może i inne dziewczyny w twoim wieku randkują, chodzą na imprezy, podróżują.. Ale ty naprawdę.. Aż serce rośnie widząc was razem. Marisa ma szczęście.
-Chciałabym.. Żeby miała też tatę.. Który pokocha nas obie.. A nie zimnego, obrażonego dupka, który świadomie, czy też nieświadomie rani mnie każdą sekundą, kiedy ze mną przebywa i milczy.
-Skarbie..-westchnęła i przytuliła mnie mocno. Odwzajemniłam uścisk, nie puszczając jednak ręki małej. –Wierzę, że się wszystko ułoży, będzie was jak najpiękniej.

Pożegnałyśmy się z ciocią Ann i wsiadłyśmy do samochodu Mario. Brunet stwierdził, że musi zainwestować w fotelik dla Isy, żeby mi się komfortowo jechało. Marisa pomachała mu, kiedy wysiadłyśmy pod hotelem. Obiecałam, że spotkamy się jutro i pojutrze. To go usatysfakcjonowało i z uśmiechem wsiadł do auta. Dołączyłam do machania mojej córki i poczekałyśmy aż odjedzie.
W pokoju Mari poleciała do swoich układanek a ja usiadłam na kanapie i zadzwoniłam na Skypie do Jürgena.
 
Odebrał kilka chwil później, siedzieli z Ullą akurat w swoim ogrodzie.
-Mari, chodź przywitać się z babcią i dziadkiem! –zawołałam. Ona przyszła zaciekawiona i spojrzała do telefonu. Jej buźka się rozpromieniła i uśmiechnęła się szeroko na widok znajomych twarzy.
 -Cześć księżniczko! Jak tam ci się podoba w Dortmundzie, fajnie jest? –zapytała Ulla. Marisa pokiwała główką, przyglądając im się uważnie. Chciała wziąć ode mnie telefon, ale podniosłam go wyżej. To jej się nie spodobało, więc poszła naburmuszona do swojego kącika z zabawkami. Miałam przynajmniej kilka sekund na rozmowę z małżeństwem.
Opisałam im cały dzisiejszy dzień, pytałam Jürgena, czy Marco się odzywał do niego, jednak zaprzeczył. Dali mi za to masę dobrej energii i ciepła. Potrzebowałam być już w Liverpoolu i pobyć z nimi jakiś czas. Z Ellą też, z Emre… Jeszcze dwa dni.
-A właśnie. Rose, przemów mojej szanownej małżonce do rozumu, że powinna jechać ze mną na wakacje do Grecji, które wykupiliśmy pół roku temu.
-Oczywiście, że musicie jechać, czemu niby nie macie?
-Wylot mamy za dwa dni rano, a ty wracasz tego samego dnia wieczorem, więc się nawet nie spotkamy, a nasz urlop trwa dwa i pół tygodnia.
-Ulla –zaczęłam poważnie. –Ty chyba sobie żartujesz. Wiesz ile bym dała za dwa i pół tygodnia w Grecji z dala od wszystkich problemów, codzienności, samo słońce, plaża, ocean i mąż? Przepraszam za bezpośredniość, ale to trzeba być głupim!
-Bez takich! –zaśmiała się perliście blondynka i położyła głowę na ramieniu męża. Klopp objął ją w pasie i uśmiechnął się szeroko. Zrobiłam z sześć screenów, byli uroczy razem i chociaż z takim stażem, wciąż było widać ogromną miłość w ich oczach. Też bym kiedyś tak chciała..
-Lecicie do Grecji. Będziemy rozmawiać na Skypie, ja będę miała laptopa, a laptopy Mari tak nie interesują jak telefony, więc posiedzi ze mną i będziecie też się mogli nią nacieszyć.
-Słuchaj jej. Rose, powiedz jeszcze raz, że ma lecieć do Grecji –zarządził Klopp.
-Masz lecieć do Grecji, dużo wypoczywać, nabrać energii, a potem jeśli się tak stęsknisz za wnuczką, to ją wam nawet podrzucę do domu na kilka dni. Ale najpierw Grecja. Grecja, Grecja. Grecja, Grecja, Grecja –zaśmiałam się, a ze mną małżeństwo.
-Nie mam kostiumu..
-Oho! Jürgen idzie na zakupy! –roześmiałam się jeszcze głośniej, widząc minę Kloppa. Klasnęłam w dłonie, zanosząc się coraz mocniej śmiechem. On nienawidził zakupów, a przebywanie w galeriach handlowych przyprawiało go o mdłości. Założyłabym się o to, że pomyślał właśnie „Po co kazałem ją namawiać na wakacje w Grecji..” oraz „Za rok jedziemy na Grenlandię, ma w końcu jakieś kurtki.”
-I sukienkę! Taką przewiewną i delikatną bluzeczkę z rękawami, żeby nie spalić sobie barków. No i kilka par krótkich spodenek, przytyłam w biodrach ostatnio. Widziałam ostatnio promocję, musimy pójść! –zwróciła się do męża. Była wyraźnie podekscytowana nadchodzącymi wakacjami. Jürgen już trochę mniej, ale byłam pewna, że jak już dotrą na miejsce, będą mieli wspaniały czas. Sezon był ciężki, poza tym, tak bardzo angażowali się w pomoc przy wnuczce i byli naprawdę dziadkami w stu procentach. Tyle czasu sam na sam w pięknej Grecji na pewno jeszcze bardziej ich zbliży, taki czas razem nie mógł nie wypalić. Do teraz wspominam podróż poślubną z Marco i tyle cudownych chwil.. Czasami marzyłam, żeby one wróciły, jednak teraz zdawałam sobie sprawę, że nie było na to żadnych szans..

Dokończyłam rozmowę z Kloppami. Pokazałam im na koniec bawiące się dziecko, do którego po zakończeniu połączenia od razu poszłam.
Wyjęłam nasze ulubione układanki. Musiałyśmy połączyć obrazek z nazwą, która go opisuje. Mała przyznała, że tęskni za Mario i Ann. Cieszyłam się, że ich tak polubiła.
Kiedy chciałam już iść ją wykąpać, usłyszałam pukanie do drzwi. Zostawiłam ją w sypialni, żeby dokończyła układanki, sama poszłam je otworzyć.

Przekręciłam klucz. Po drugiej stronie stał Marco. Nie spojrzał mi nawet w oczy.
-To pozew do sądu. Musisz się tam stawić, inaczej przyjedzie po ciebie policja. Przy okazji, nie próbuj wyjeżdżać z kraju, bo nie przepuszczą cię przez granicę. Dobrej nocy –powiedział, wciskając mi w ręce granatową teczkę i odszedł.
Stałam w drzwiach jeszcze kilka minut, nie wierzyłam w to, co miałam w rękach. Zacisnęłam mocno wargi, zrobiło mi się słabo. Przed oczami mi pociemniało i nie mogłam skupić rozszalałych myśli. Panika czy złość? Rozpacz czy lęk? Do życia przywołał mnie głos mojej dziewczynki, wołający o picie. Tylko dla niej żyłam..







  
~~~
No i mamy rozdział w środę! Trochę Was porozpieszczam, bo wiem, że niektórym się już kończą wakacje. To już niestety ostatni środowy rozdział, bo zaraz kończy się mój zapas, a we wrześniu mam dwa zabiegi i będzie ciężko z pisaniem. 
Kto oglądał mecz 1 kolejki o Puchar Niemiec? Takie rozpoczęcie sezonu to ja dziękuję. Przecież to idzie dostać zawału, albo jakiegoś załamania psychicznego. Już myślałam, że odpadniemy w pierwszej rundzie przez zespół, o którego nazwie nigdy w życiu nie słyszałam🙈
Ale na szczęście wygraliśmy, to się liczy, Marco jako kapitan naprawdę uratował tonący statek bramką na końcu.. 
Poza dwiema bramkami wydarzyło sie jednak coś jeszcze. Był też moment przerwy między dogrywką ze wspaniale uchwyconym Marco Reusem, który wygrał wszystko😎
Panie i Panowie (z naciskiem na Panie), twerkująca lama:





Takim sposobem może zachęcę Was do pozostawienia śladu po sobie na dole w komentarzach (oczywiście dziękuję ogromnie wszystkim, którzy cały czas są i to robią, bo to dodaje mi skrzydeł i chęci do pisania!<33 )(można anonimowo!) i dajcie znać co sądzicie o rozdziale, czy w ogóle jesteście, czy czytacie i czy dalej w ogóle pisać, bo aktywność niestety tutaj coś drastycznie spada🙊
W sobotę już 59 rozdział, będzie perspektywa Mario!! Nic więcej nie zdradzam, ale będzie ciekawie, oj będzie😎
Do soboty!!!

12 komentarzy:

  1. O matko Marco naprawdę zachowuje się jak idiota...mam nadzieję że cała ta sytuacja się wyjaśni a Pan Lama się ogarnie...dla dobra córki...

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, tak, tak, tak. Brawo Marco. Jestem dumna. Pokaż tej blond jedz gdzie raki zimuja chłopaku. Tańczę dla Ciebie taniec zwycięstwa potrzasajac złoto czarnymi pomponami. No dobra jestem na to za leniwa, ale mentalnie to robię. Super. Niesamowicie ucieszył mnie Reus w tym rozdziale. Czuję się usatysfakcjonowany. Ciekawi mnie tylko czy ten pozew to rozwodowy, czy o ustalenie ojcostwa czy to i to. W sumie nie miałabym do niego o to pretensji. Naprawdę nie. ❤️😉 Boże ty mi kobieto o tym meczu nie przypominaj. Wstyd jak świat długi i szeroki. ŻEBY BORUSSIA DORTMUND MECZYLA SIĘ PRZEZ 120 MINUT Z DRUGOLIGOWCEM, KTÓRY NA DODATEK PRAWIE SPADŁ DO TRZECIEJ LIGII? NIE MAM PYTAŃ. Ja wszystko potrafię zrozumieć... Ale tego, no i może jeszcze Rose nie potrafię. Wstyd. Więcej szczęścia mielismy w tym meczu niż rozumu. Tyleczek lamy apetyczne jak zawsze. Pozdrawiam i do soboty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A no pewnie... Po co się wylogowywac. . To ja w każdym razie Girlwithaball.

      Usuń
    2. Jeśli takie emocje z drugo(prawie trzecio) ligowcem, to ja naprawdę czekam (albo lepiej nie) na mecz z Lipskiem co będzie XDDD Dziekuję i do soboty!!!😊

      Usuń
    3. Boże, życie było by mniej problematyczne gdyby się kibivowalo jakiemuś juvrntusowi czy realowi. Co sezon jakieś trofeum, dużo kasy na transfery. Ale nie człowiek znajdzie jakiś Arsenal i Borussiie, zakocha się i mecz się z tym człowiekiu całe życie. Dramat. Zejdę na zawał w wieku 22 lat. A tak mi się jeszcze zapomniało dopisać, że perspektywa Mario, swoją drogą, bardzo chętnie przeczytam bo go uwielbiam, a perspektywa Rose czasami podnosi mi ciśnienie, a z tym jak wiemy Borussia już sobie radzi, bardziej nie trzeba. ale... Może gdzieś, coś, jakoś perspektywa Marco.. Tak tylko mówię... Nie zmuszam... Byłoby fajnie... Dawno nie było... Co? Jak nie to zrozumiem, nie obrażę się...

      https://www.deviantart.com/c-22/art/Picture-Form-Shrek-2-10566283

      Usuń
    4. Real też już ma przekichane jak Krystyna odeszedł, razem z nim większość kibiców i sponsorów... Może trzeba po prostu znaleźć drużynę,której mecze po prostu będzie się włączało dla relaksu.. Nie musisz lubić, kochać, tylko popatrzeć i pełen luzik...
      Cieszę się, że się cieszysz na perspektywę Mario.. ale na Marco trzeba będzie poczekać, bo na bieżący moment moich słabnących zapasów z rozdziałami takowej nie ma..Czyli innymi słowy, zmuszam czytelników do burzy mózgów i zakminy, co w tym jego rudym łebku siedzi..😁 Nie musisz dziękować!😂

      Usuń
    5. Ehh ja nie wiem czy ja tak bez emocji na chłodno potrafię. No dobrze, rozumiem, trochę smuteczek, ale będę czekać cierpliwie. W ogóle to chciałam powiedzieć, że czuję się wyobcowana na tym blogu, wszyscy tak tej Rose wybaczaja bez zajakniecie, bo młoda, bo każdy ma prawo popełniać błędy... No cóż.. Straszna że mnie jedzą,bo Ja tak łatwo jej nie odpuszczę. Będę wrzodem na tyłku. 👩‍🎤😉❤️ #teammarco. BTW. Bo znowu zapomnę, wspominałaś o zabiegach, co nie brzmi sympatycznie, dlatego dużo, dużo zdrowia przesyłam w takim razie. Trzymaj się!

      Usuń
  3. Lamo co ty wyrabiasz? Ja rozumiem tą jego frustrację, ale bądźmy rozsądni szkoda słów, ale w końcu to facet. Meczu niestety nie oglądałam, ale to chyba dobrze dla mojego zdrowia psychicznego. Czekam na sobotę, pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moze dobrze, że nie oglądałaś, nie osiwiejesz tak szybko😂🙈 Lama+rozum coś ostatnio szwankuje, takie równanie sprzeczne.. Zobaczymy co będzie dalej😇 Do soboty, buziaki!!❤️

      Usuń
  4. O. MÓJ. BOŻE. Dlaczego mnie nie ostrzegłaś przed tym gifem? :o Śmieję się teraz jak idiotka i tylko patrzeć, jak któreś z rodziców zaraz mi wparuje do pokoju, uznając mnie za niepoczytalną! XD Hmm.. Tak swoją drogą... Teraz piosenka "Llama in my living room" zaczęła mieć dla mnie inne znaczenie... :D

    Marco zachowywał się dzisiaj przez cały rozdział jak jakiś pieprzony buc. Lebioda, która nawet blisko swojego dziecka nie chce mieć blisko. ALe ta końcówka... Awww.. *.* Niby wiedziałam, że będzie pozew i w ogóle, ale sposób, w jaki to załatwił? Love you, man! <3 Zrobił tak na dobrą sprawę to, co wcześniej zrobiła mu Rosalie - postawił ją przed faktem dokonanym. I bardzo się z tego pozwu cieszę, bo wiem, że będzie się działo!! :D

    A więc na moje urodziny przygotowałaś Pączka? W sumie wolę pączki niż torty, więc... :p

    Dobra, nie piszę nic więcej, bo zaraz mnie opieprzysz, że powinnam iść pisać rozdział... Więc idę. ;)
    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
  5. Koleżanko na górze, nie jesteś sama, ani wyobcowana. Uważam dokładnie tak samo jak ty. Nie palalap do tej postaci sympatią nigdy, aczkolwiek opowiadanie szczerze uwielbiam, żeby nie było, ale teraz to po prostu jej nie lubię, nawet nie za to co zrobiła, e za to, że hipokryzja bije jej po oczach. Do soboty! #teammarco

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do komentowania!❤️ To bardzo motywuje do pisania kolejnych rozdziałów!