sobota, 11 sierpnia 2018

Pięćdziesiąt sześć


W mieszkaniu Emre chodziłam w tą i z powrotem. Oczywiście, że się denerwowałam. Był moim przyjacielem, pomagał mi przez cały okres ciąży, potem przez kolejny rok i trzy miesiące. Zmienił dla mnie i Mari cały swój tryb życia, czas wolał spędzać z nami, bardzo rzadko chodził na imprezy. Pomagał mi w opiece, gotował. Obsypywał moją córkę prezentami. Nie chciał nic w zamian, żadnych pieniędzy.
Chciałam wyjść za niego za mąż, miałam powody, by podjąć taką decyzję. Ale te powody nie były właściwe. Teraz to wiedziałam i byłam mu winna ogromne przeprosiny. Nie stresowałam się aż tak, kiedy musiałam skończyć swój związek z Marco. Nie chciało mi się płakać, nie miałam guli w gardle. Po prostu się stresowałam. Przy pomocy Jürgena zabrałam wszystkie rzeczy swoje i Isy do dawnego mieszkania. W jej pokoju zostało nowe łóżeczko, szafka nocna, komoda i fotel, które kupiliśmy specjalnie dla niej. Dobrze, że nie przemalowaliśmy pokoju, bo przy niewielkim wkładzie pracy, znów mógł stać się normalną gościnną sypialnią.
Nie było mi na rękę też zrywanie z Canem zaraz na wejściu po długiej męczącej podróży, jednak lepiej prędzej, niż żeby potem zobaczył brak naszych rzeczy. Zrobiłam też jego ulubione danie na obiad, żeby mógł je sobie odgrzać w mikrofali. Nie chciałam wyjść aż na taką straszną narzeczoną. Może chociaż jedzenie mu pokaże, że nie byłam aż taka zła. Przypuszczałam, że Emre może domyślać się, że coś jest nie tak. Poza smsem, który wysłałam podczas pobytu w szpitalu o treści, że zdrowieje, nie wysłałam kompletnie nic. On też się nie odzywał.
Cały czas sprawdzałam godzinę w telefonie. Wylądował już pół godziny temu, co znaczyło, że w domu powinien być…
Nie dokończyłam własnej myśli, bo drzwi właśnie się uchyliły. Wszedł przez nie Emre, ciągnąc za sobą walizkę.

 -Hej, jak podróż? Jesteś bardzo zmęczony? –zapytałam, uśmiechając się. Podeszłam do niego bliżej i uściskałam na powitanie.
-Jakoś ujdzie. Sześć godzin w samolocie ale dałem radę. Posłuchaj..
-Posłuchaj –zaczęłam równo z nim. Zaśmialiśmy się oboje. Przestąpiłam z nogi na nogę i spojrzałam na niego nieśmiało –Zacznij.
-Nie, spokojnie. Ty mów. Damy mają pierwszeństwo. Marisa ma się już dobrze?
-Tak, okazało się, że to trzydniówka. Wyglądało dużo gorzej, a wcale nie było groźne.
-Dzięki Bogu –westchnął i uśmiechnął się. Był mimo to zamyślony.
-Nie do końca o tym chciałam rozmawiać. Nie wiem do końca jak zacząć i nie chciałam robić tego zaraz po twoim przybyciu, ale... Emre, jesteś cudownym mężczyzną i…
-Nie, no, bez takich –zaśmiał się pod nosem i złapał mnie za rękę. Nie wiedziałam zupełnie co powinnam myśleć w takiej sytuacji. –Nie chcę takich gadek, są długie i bez sensu. Odchodzisz, prawda?-zapytał z odrobiną goryczy, jednak jego usta wygięły się w lekkim uśmiechu.
-Przepraszam. Naprawdę czuję się fatalnie z tym, że po wszystkim co dla mnie zrobiłeś, po tym wszystkim co razem przeszliśmy, ale ja nie potrafię. Chciałabym, żebyś chociaż w połowie zyskał tyle uczuć, jakimi darzę Marco. Będąc z tobą, nie mogłam wyprzeć go z głowy. Na początku myślałam, że to przejdzie. Czekałam cierpliwie na ten moment. Najpierw to był dłuższy staż w związku, potem czekałam na zaręczyny, teraz czekałam na ślub. Tylko nie wiem, na co bym czekała już po ślubie. I chociaż to brzmi śmiesznie z moich ust, ale wiem, że ślub to coś poważnego i popełnilibyśmy błąd. Nie myśl, że to ty nie potrafiłeś temu podołać. To po prostu ja… Powiedziałam już „tak” jednemu mężczyźnie. Od tamtego czasu należę do niego, i choćbym i była po drugiej stronie kuli ziemskiej a obrączkę zakopała głęboko na dnie oceanu, usunęła tatuaże.. Ja wciąż będę należeć do niego –zakończyłam swój wywód i wreszcie spojrzałam Emre w oczy. On kiwnął głową ze zrozumieniem i uśmiechnął się.
-Ja też przepraszam –powiedział. Nim ja chciałam zaprzeczyć on położył palec na moich ustach i kontynuował. –Okłamałem cię, bo nie było żadnego wesela. Jechałem po prostu do rodziny, żeby przemyśleć kilka spraw. Dlatego też chciałem zostać dla Marisy, bo nie musiałem wyjeżdżać. Jednocześnie potrzebowałem zostać sam na chwilę, wiedziałem, że masz Ellę, Henry’ego, Kloppów, więc stwierdziłem, że poradzicie sobie beze mnie. Nie byłaś ze mną szczęśliwa tak jak z Marco. Cały czas widziałem przed oczami was na balu w Berlinie. To było coś naprawdę wow, a ja czułem, że nie mamy nawet jednej setnej tego. Nawet jęczałaś jego imię przez sen –zaśmiał się i przysiadł na oparciu kanapy. Przyciągnął mnie tak, że siedziałam na jego kolanach.
-Pewnie koszmar –zażartowałam, chociaż nie byłam pewna, czy to na miejscu. Nie pamiętałam zbyt wielu takich snów, ale tym bardziej nie pamiętałam, żebym mówiła przez sen jego imię.
-Pewnie dlatego tak dyszałaś, krzyczałaś i ciągnęłaś prześcieradło –stwierdził z powagą.
-Żartujesz?
-Nope –zaśmiał się pod nosem po raz kolejny. –Sam chciałem to zakończyć, bo widziałem, że to nie jest to, ani dla ciebie, ani dla mnie. A przede wszystkim nie powinniśmy wciągać w to Marisy. Dobrze, że zrobiłaś to pierwsza, nie będę nosił w sobie poczucia winy.
-Jesteś okropny! –oburzyłam się i zaśmiałam. Kamień spadł mi z serca.
-Wiem –uśmiechnął się szeroko i pocałował mnie w policzek. –Przyjaciele?
-Przyjaciele –odpowiedziałam i wstałam z kanapy o sto kilo lżejsza. Nie spodziewałam się, że to nabierze takiego obrotu sprawy.
-Z benefitami?
-Nie! –roześmiałam się i uderzyłam go w bok.
-W sumie, byłaś naprawdę spoko narzeczoną. Gdybyś nie była zakochana w swoim byłym mężu to byłaby z nas całkiem spoko para.
-Ty też byłeś spoko narzeczonym. Najlepszym za to przyjacielem i wujkiem dla Marisy–powiedziałam. Wyjęłam z kieszeni pierścionek i podałam go Canowi.
-Daj spokój. Weź go sobie.
-Nie, nie wezmę go. Mam nadzieję, że spotkasz fantastyczną kobietę bez męża i dziecka, która ci odda całą siebie bez żadnych haczyków i komplikacji. Ja jestem trochę…
-Siódma woda po kisielu?
-Nie powinniśmy bardziej przeżywać tego rozstania? Może powinnam płakać a nie znosić twoje obelgi. Siódma woda…
-Fakt, pójdę się upić z kolegami na imprezę –stwierdził poważnie. –Dołączysz? Możemy razem opić..Znaczy opłakać rozstanie.
-Jesteśmy tak samo beznadziejni –westchnęłam i położyłam pierścionek na stoliku.
-Rose? –zaczął. Postawił mnie przed sobą na kanapie, złapał mnie za ręce i spojrzał prosto w oczy. –Nie traktuj mnie jak swojego byłego tylko jako przyjaciela, ok? Nadal będę wujkiem dla małej, będę przesiadywał u was w mieszkaniu, a nawet wy będziecie przychodzić do mnie. Mari też lubi to miejsce i dobrze się tu czuje. No i ty też lubisz. Naprawdę, bardzo cię lubię. Pomyliłem chyba wspaniałą przyjaźń z miłością. Nigdy nie uważałem, że przyjaźń damsko-męska jest możliwa, ale jest. Udowodniłem to sobie wbrew pozorom przez związek.
-To dobrze –uśmiechnęłam się i dałam się mocno przytulić mojemu przyjacielowi. Myślałam, że chociaż odrobinę mnie to ruszy. Jego! Ale my czuliśmy się dużo lepiej właśnie jako przyjaciele, a nie narzeczeni. Taki był już nasz los.

Może jednak gdzieś w środku czuł się urażony, w końcu to wszystko zaszło tak daleko, dostał ode mnie kosza, chociaż tak bardzo się starał. Spędziliśmy razem tyle pięknego czasu, którego nigdy żadne z nas nie będzie żałować. Naprawdę wierzyłam, że on znajdzie niedługo miłość swojego życia. Tak jak ja znalazłam dwa lata temu.

-Jeszcze jedno. Jeśli ty mi oddajesz pierścionek, musisz ode mnie przyjąć jedną rzecz –oznajmił i wyminął mnie, nie zdradzając nic więcej. Podszedł do swojego plecaka i wyciągnął jakieś kartki schowane w koszulkę i zgięte w pół. Wrócił z nimi i podał mi je. Pierwsze co, to rzuciły mi się w oczy na grubo wydrukowane skróty „LPL->DTM”
Bilety lotnicze. Wykupione trzy miejsca. Rezerwacja na pierwszego czerwca o ósmej rano. Spojrzałam na niego zdziwiona. On naprawdę to sobie przemyślał i to dokładnie. Nawet nie wiedział, że obiecałam Marisie podróż do Dortmundu.

-To mi zrobiłeś dzień dziecka –zaśmiałam się i spojrzałam na niego niepewnie. –Lecisz z nami jak rozumiem?
-Nie, zostaję tu. Chciałem, żeby podróż była komfortowa, dlatego wykupiłem dla was cały rząd. Pomyślałem, że położy się Marisę później, to prześpi cały lot. Stąd dwa siedzenia dla niej.
-Wybroniłeś się. Gdyby było, że dla mnie, to..
-Jeny, jak dobrze być przyjaciółmi i tak normalnie gadać –zaśmiał się, przecierając twarz ze zmęczenia i jeszcze raz mnie mocno przytulił. Oboje się roześmialiśmy i mocno uściskaliśmy.
-A więc lecę do Dortmundu.
-Jak wygrają z Kolonią to będą mieli akurat pierwszego finał. U siebie, bo stadion w Berlinie ma przebudowę, więc skoro z Kolonią są na wyjeździe to Bayern będzie się musiał pofatygować do nich. Marisa się ucieszy jak jej zafundujesz mecz. No i popatrzysz sobie na męczącego się byłego męża.
-Niecny plan chociaż… Jest jeszcze coś, o czym powinieneś wiedzieć I lepiej, żebyś usiadł –westchnęłam. Emre spojrzał na mnie zaciekawiony tymi swoimi ciemnymi oczami i splótł obie dłonie.
-To napięcie też musisz trzymać?
-Nie, po prostu sama tego nie pojmuję, ale..
-Prosto z mostu –przerwał mi. Wzięłam głęboki oddech, zaczesałam włosy za ucho.
-Cały czas jestem żoną Marco –oświadczyłam. 
Spojrzałam na jego wyraz twarzy. Przeszedł przez nią cień szoku, później jednak usta lekko się zakrzywiły w półuśmiechu, aż w końcu ryknął śmiechem, rzucając się do tyłu z oparcia na poduszki kanapy. Śmiał się na tyle głośno, że prawdopodobnie słyszeli go sąsiedzi pod nami. Przeczesał palcami włosy i spojrzał na mnie. Próbował utrzymać powagę, ale mój widok jeszcze bardziej podsycił jego śmiech.

-Może lepiej faktycznie się śmiać niż płakać –rzuciłam i przysiadłam się na skórzanym fotelu obok. Oparłam łokcie o kolana i podparłam brodę na splecionych dłoniach. Dałam Canowi chwilę na ogarnięcie się. W końcu usiadł naprzeciwko mnie. Radosne ogniki wciąż błądziły w jego oczach.
-Ledwo cię spuścić z oczu a ty dzwonisz do prawniczki, żeby nie dawała Reusowi dokumentów. Rosalie, to naprawdę..
-Nie, nie! To nie tak! –zaśmiałam się. Sytuacja może trochę była komiczna. Odrobinę. –Ja wezmę ten rozwód, wcale nie prosiłam o to Wagner, pojechała do Dortmundu, spotkała się z Marco i jego prawnikiem w kancelarii. Marco myślał, że ja też tam będę, więc kiedy zobaczył, że jest sama mecenas powiedział, że jeśli ze mną nie porozmawia nie da mi rozwodu. Ona zapewniała o pełnomocnictwie i tak dalej, ale on wyciągnął umowę, którą spisaliśmy i podpisaliśmy przed ślubem. Jest też na niej pieczęć prawnika, więc to nie jest zwykły świstek i poza punktami mówiącymi o tym, że mam zakaz ujawniania osobistych informacji i tak dalej… Były inne, określające nasz związek i zasady rozwodu. Nie pokazał jej tego, nie dał nikomu do wglądu ale twierdził, że jeden punkt został złamany i chce ze mną go omówić.
-Masz kopię tego? Wiesz o który punkt chodzi?
-Nie, tylko Marco ma tą umowę. Nie znam tego cyrografu na pamięć, więc nie wiem. Nie mam pojęcia –wzruszyłam ramionami. Cały czas pamiętałam rozmowę następnego dnia z mecenas. Była na mnie zła, że nie odbierałam. Wykonała przy Marco aż siedem połączeń, nagrała trzy wiadomości głosowe i wysłała sms. Marco nawet próbował wziąć od niej mój numer, jednak się nie ugięła. Jeden telefon, jedna rozmowa ze mną i złożyłby podpis. W tym samym czasie byłam przecież z córką w szpitalu. I mimo obecności Ulli i Jürgena, nie myślałam nawet o tym, żeby rozmawiać z prawniczką czy grzebać w telefonie. Czekali godzinę na połączenie się ze mną. Po godzinie, podobno Marco wstał zdenerwowany i oznajmił mojej pełnomocniczce, że nie da mi rozwodu, dopóki osobiście się nie stawię i nie powiem mu tego twarzą w twarz. Wyszedł ze swoim prawnikiem, drąc wcześniej cały sporządzony pozew na pół. Mecenas wróciła do Liverpoolu. Ja zakończyłam sprawę. Przynajmniej do lata. Dostałam plik ze sporządzonym pozwem, który mogłam w każdej chwili wydrukować. Latem pojadę z małą do Dortmundu, pokażę jej stadion, zobaczy może z daleka grającego tatę… Nie chciałam się na tym skupiać.

-Może był tam zapis drobnym drukiem –zaczął się zastanawiać Emre i wstał z kanapy. Chodził w tę i z powrotem, układając to wszystko sobie w całość. –Że jeśli ukrywasz dziecko i on o tym nic nie wie, to nie dostaniesz rozwodu.
-Emre –zaśmiałam się, słysząc jego poważny ton.
-Albo!-oznajmił, podnosząc wysoko palec –Chce cię zobaczyć, bo ma wzrok Meduzy i zamieni cię w kamień. Ma urażoną ambicję, laska jak ty go chce zostawić, więc nic tylko zemsta i nagła, niespodziewana śmierć.
-Dobrze mieć starego, dobrego Emre –westchnęłam. Podniosłam się z fotela i przytuliłam go mocno po raz kolejny dzisiejszego dnia. Wyrabialiśmy normę przytulasów, nawet jak byliśmy razem jako para nie przytulaliśmy się aż tyle. On oczywiście odwzajemnił mój gest. Zjechał jedną ręką jednak niżej i uszczypnął mój pośladek.
-Zabiorę ci powitalny obiad z lodówki i tyle będzie. Uważaj sobie.
-I ty mi wyjeżdżasz z jakimś „jesteś super facetem” zamiast „masz w lodówce żarcie”?! Boże! –fuknął zirytowany i poszedł do kuchni.
-Emre, na pewno jest okej?
-Chyba sama widzisz, że tak jest o wiele lepiej. Ulżyło mi i jestem szczęśliwy. Naprawdę jesteś dla mnie ważna, ale nie umiem na ciebie jednak spojrzeć inaczej niż całkiem ładna przyjaciółka, którą lubię podrywać. A tobie nie będzie smutno? Będziesz mogła zostać na noc i się poprzytulać w łóżku.
-Jesteś najlepszy. Odpoczywaj, jedz i wpadnij do nas jak będziesz miał siły.
-Pewnie –odpowiedział. Wyjął sobie zapakowany przeze mnie obiad. Zaciągnął się zapachem jedzenia i westchnął głęboko. To była miłość. –Zabiorę cię na randkę do parku. Będziesz mogła też wziąć Mari w wózku.
-Randkę?
-Czysto przyjacielską. Tylko pierwsza baza.
-Czemu ty  mnie tak bardzo nie irytowałeś, kiedy byliśmy razem?
-Pięćdziesiąt twarzy Cana. Jeszcze nie byłaś w moim czerwonym pokoju. A na razie na spacerze pogadamy, bo się działo trochę. Osiemnasta? Potem o dwudziestej zrobię wypad z chłopakami.
-Pasuje. Do zobaczenia zatem. I cieszę się, że to tak wyszło –uśmiechnęłam się.
-Ja też –zgodził się i wstawił talerz do mikrofali. Cmoknęłam go w policzek i pomachałam mu, zanim opuściłam apartament. 


Byłam ogromnie szczęśliwa, że wszystko tak poszło. Nie tylko ja źle się czułam w tym związku. Emre doskonale to czuł i sam chciał to zrobić. Trzymaliśmy się w relacji, która była dla nas obojga niekomfortowa. Jak to dobrze, że zmądrzeliśmy i w porę wyciągnęliśmy z tego wnioski. Mimo sprzeczek, dwuznacznych tekstów i szczypnięć w tyłek naprawdę go lubiłam, był niesamowitym człowiekiem i bardzo pomocnym. Byłam pewna, że znajdzie sobie niesamowitą dziewczynę, która go pokocha jak na to zasługiwał, no i oczywiście on pokocha ją.
Pojechałam moim samochodem do mieszkania, gdzie urzędowali Kloppowie z Marisą. Ella mówiła, że Louisa nie może się doczekać spotkania z małą, jednak wolałyśmy przeczekać, jakby miała jeszcze jakieś zarazki.
Kiedy tylko przeszłam przez próg mieszkania dostrzegłam tańczącą Ullę na środku salonu z Marisą, która bujała się na boki do taktu jak mała kaczka. 


-Dzień dobry! –zawołałam. Zdjęłam płaszcz i moje wiosenne botki. Zostałam w samych spodniach jeansowych i bluzce, jednak wizualizowałam już chwilę, kiedy założę mięciutki, wygodny dres i rozłożę się bez skrupułów jak płaszczka przed telewizorem.
-Mama! –ucieszyła się Isa i podbiegła do mnie chwiejnie. Prawie umiała już biegać, jednak  z naciskiem na prawie. Nie umiała zwykle wyhamować, czasem traciła niespodziewanie równowagę i przewracała się na ziemię. Złapałam ją i podniosłam do góry. Osiem kilo z hakiem. Ann by się nie powstydziła w podnoszeniu takich ciężarów. Obsypałam ją mnóstwem buziaków i postawiłam na podłodze.

-Jak poszło? –zawołał Jürgen, wychodząc z kuchni. Jedyny mądry i ubrał dres. Miał w ręku parujący kubek, pewnie z moją ukochaną zieloną herbatą, w drugiej dzierżył nadgryzioną już bułkę z serem.
-Bardzo dobrze. Szczęśliwie dla obu stron. Umówiliśmy się jeszcze dzisiaj na wieczorny spa..
-Dziadzia! –zawołała Mari, domagając się jego uwagi. Przerwałam w pół słowa widząc, jak obserwuje ser na jego kanapce. Klopp odstawił kubek na najwyższą półkę w regale, żeby się nikomu nic złego nie stało i ukucnął przy małej.
-Cóż ty ode mnie chcesz?
-Sej! –oznajmiła i wyciągnęła rączki w stronę jego kanapki. I tak zaczęła się zabawa w latającą bułkę. Koniec końców młoda przechytrzyła swojego przyszywanego dziadka i zwędziła mu cały plaster.
-Doobra. Tak się bawisz to wezmę następny. Wiesz, że to twój, prawda? Im więcej mi podkradniesz tym więcej ja zjem i na śniadanie nie będzie nic. Taki będę! –zaśmiał się i poszedł do lodówki, żeby nałożyć sobie nowy plaster sera. Byli niesamowitym duetem. Pomimo tego, że już nie byłam z Emre, nadal chciałam pozostać w Liverpoolu. Marisa ich kochała, ja tez miałam z nimi wspaniałą relację. Obie byśmy tęskniły, gdyby Jürgen i Ulla zostali tu, a my byśmy same wróciły do Niemiec. Była też rodzina Montgomery, którzy także byli mi bliscy. Traktowaliśmy się jak rodzina, spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu. Wszystkie spacery były nasze. Oczywiście, że tęskniłam za Ann, Mario, Yvonne, Melanie Marco.. Czemu nie mogło być wszystko takie proste? Kiedyś byłam pewna, że to ich nigdy nie zostawię. Teraz chciałabym wrócić, ale też zostać. Byłam w kompletnej rozsypce i nie wiedziałam. Potrzebowałam chyba jakiegoś bodźca, czegoś, co przeważy szalę na jedną stronę. Czemu nie mogło się tak na pstryknięcie palcem przenosić w miejsca, gdzie się chce być?

-Wieczorny spacer? –zapytała Ulla. Usiadła na kanapie i pomogła się na nią wspiąć Marisy, która jeszcze jadła swój zdobyczny ser.
-Tak. Weźmiemy Mari w wózku. Otulę ją kocykami, nie wychodziła trzy dni na zewnątrz, poza tym jest dzisiaj ciepło, a i tak nie będziemy chodzić długo.
-Świeże powietrze jej dobrze zrobi. Może akurat uśnie.
-My schowałyśmy kocyki do mojej szafy, prawda?
-Dokładnie. Cieszę się, że macie nadal dobry kontakt –uśmiechnęła się Ulla i zaczęła uczyć Marisę nowych zwierzątek i przedmiotów z książeczek.


Tak właśnie minęło nam popołudnie. Razem z Ullą upichciłyśmy pyszny obiad, który zjedliśmy całą czwórką ze smakiem. Marisa chciała wciąż i wciąż się bawić, kazała sobie czytać jej ulubioną książkę. Kiedy my z Ullą już odpadłyśmy z gry, na placu boju pozostał Jürgen. Co zrobił? Włączył mecz Borussii. Mieliśmy dziecko z głowy na dziewięćdziesiąt minut i to było piękne. Ulla kompletnie zasnęła, ja rozłożyłam się na kanapie, na moich udach siedziała Mari i oglądała z uwagą mecz. Za każdym razem, kiedy realizatorzy pokazywali Marco, po całym mieszkaniu rozchodził się szczęśliwy pisk „Papi”. Powiedziałam im o biletach do Dortmundu, Marisie też. Nie rozumiała zbytnio ile to do końca jest te dwa miesiące. Pomyliła je początkowo z dwiema sekundami, bo była już gotowa iść po swojego misia. Ja jednak czułam, że te dwa miesiące będą dokładnie jak dwie sekundy. Zanim się obejrzę, a będę już w moim ukochanym mieście z ukochanym dzieckiem obok. Nie mogłam się doczekać, kiedy zaprowadzę ją do parku, na most. Zaczęłam sobie też powoli myśleć nad strategią działania, bo pomimo wszystkich obaw i uprzedzeń Marco powinien wiedzieć. Nie byłam pewna czy też widzieć, ale wiedzieć tak.
Planowałam porozmawiać o tym z Emre. Zdanie Jürgena już znałam, a czego nie powiedział, to i tak się domyślałam.  Miałam dwie sekundy na podjęcie decyzji. I obawiałam się, że one nie wystarczą, a gdy przyjdzie co do czego, naprawdę zostaną mi dwie sekundy.







/Ann-Kathrin/


-Mario!- zapukałam po raz kolejny do naszej łazienki. To nie tak, że nie mamy w domu łazienek, bo są aż trzy, jednak mój wybranek serca wybrał sobie tą, gdzie trzymałam wszystkie kosmetyki. Dobijałam się już od piętnastu minut, a za pół godziny miałam mieć biznesowe spotkanie. Niech jeszcze raz Mario powie w wywiadzie, że wspiera mnie w biznesie, to popłaczę się ze śmiechu. Przysięgam.
-No zaraz!
-Otwórz te drzwi! Wiesz co? Ja cię nie mogę wyciągnąć z łazienki, ale pewnie gdyby tu był Marco, to byś wyfrunął stamtąd jak na skrzydłach niesiony na puszystym obłoczku!
-Marco mówi, że cię pozdrawia –zawołał.

Nie, no nie, no nie. Zwariuję w tym domu. Poszłam po telefon. Wybrałam numer Marco i faktycznie, zajęty. A więc Mario siedział od godziny w kąpieli i gadał z Marco. Cudownie.
-Wychodzę! Będę na kolację! –zawołałam, idąc z w stronę wyjścia.
-Paaa, buzi buzi! –usłyszałam.
Nie byłam pewna, czy żegna się ze mną czy może w końcu z Marco. Nie, to nie możliwe, z pewnością było to do mnie.
 
Ostatnio jednak traktowałam Mario jak dziecko specjalnej troski. Trochę mu odpuszczałam i znosiłam cierpliwie, kiedy czasem Marco stawał się Panią Götze. Mario cały czas nie grał, był głodny treningów, gry z piłką przy nodze. Wiedzieliśmy oboje, że jeszcze sporo przed nami, jednak walczyliśmy, żeby przyspieszyć jego powrót jak najczęściej.
Ja też nie stawałam w miejscu i z podobną chęcią walki próbowałam rozwinąć własny biznes.
Na całe szczęście znalazłam w schowku samochodu tusz do rzęs. Pomalowałam je na kilku czerwonych światłach i było odrobinę lepiej. Co nie oznacza, że Mario się upiekło. Miałam zamiar mu powiedzieć, co o tym myślę.
Kiedy już parkowałam pod siedzibą firmy dostałam sms.  

„Powodzenia na spotkaniu, kotku. Kocham, Mario x.”
 
Uśmiechnęłam się sama do siebie. Już się nie gniewałam. Odpisałam mu serduszka w odpowiedzi i wysiadłam z samochodu. Od razu poprawił mi się nastrój, mogłam zdobywać świat, a na razie trzy spotkania z inwestorami, a najpierw z moją asystentką, która z pewnością ma kosmetyczkę. Ten dzień musi się udać.


***


Kiedy podjechałam na parking koło osiemnastej byłam kompletnie padnięta. Miałam nadzieję, że Mario zrobił zakupy, bo nie miałam siły nawet gotować. Z trzech spotkań zrobiło się pięć i to jeszcze jakich długich. Nie wiedziałam już jak się nazywam. Pamiętałam na całe szczęście zamknąć samochód i bramę wjazdową.
Gdy weszłam przedpokoju zauważyłam czerwony balonik, który unosił się przez hel. Na dole białej tasiemki, którą był związany, przywiązana była miniaturowa, czerwona różyczka. Miała przymocowaną białą karteczkę.
Jestem niestety na tyle ciekawską osobą, że pierwszą czynnością jaką wykonałam po wejściu do domu było otwarcie karteczki i przeczytanie wiadomości.
„Łazienka”
To pismo zdecydowanie nie należało do Mario. Zrzuciłam niedbale płaszcz, zsunęłam buty nawet bez użycia rąk, torebkę rzuciłam w kąt. Rozejrzałam się po domu, jednak nie było innych balonów.

-Mario? Jesteś tam?
Ta sama łazienka co rano, jednak.. Wow. Kiedy tylko weszłam do moich nozdrzy dobiegł delikatny, różany zapach. Piana aż wychodziła z parującej od ciepłej wody wielkiej, dwuosobowej wanny. Na niej leżały płatki czerwonych róż. Koło wanny stał stoliczek z łazienki na dole. Stała na nim butelka szampana w wiaderku wypełnionym kostkami lodu. Jeszcze się nie stopiły, co znaczyło, że musiały się tu znaleźć chwilę przed moim przyjściem. Obok stał mój ulubiony kieliszek. Taka kąpiel nie nadarzała się często. Ignorując lekki głód zrzuciłam ubrania i weszłam do gorącej wody. Otoczyła mnie woda z domieszką olejku, który cudownie wpływał na moją skórę i nerwy po dzisiejszym dniu. Wino już otworzyliśmy z Mario jakiś czas temu, więc nie miałam problemów z otwarciem butelki i siłowaniem się z korkiem. Nalałam je do kieliszka i upiłam kilka łyków. Chłód napoju i gorąca kąpiel. Mario, jesteś niesamowity.
Siedziałam długo w kąpieli. Okropnie długo. Dolałam sobie nawet ciepłej wody, kiedy już zaczęła się chłodzić. Było mi tak cudownie, że nie chciałam wychodzić z niej przez najbliższe kilka lat. Zapach róż był wspaniały.
 
Z błogiego spokoju jednak wyrwał mnie dzwonek mojego telefonu, który dochodził z przedpokoju. Westchnęłam ciężko. Piany co prawda już nie było, była delikatna biała powłoka na powierzchni wody, która w dużych częściach się przerywała. Nawet moja skóra pomarszczyła się na palcach. Odsunęłam stolik, zabrałam ręcznik, którym się otuliłam. Wypuściłam wodę i stanęłam przed wanną z tęsknym wzrokiem za cudownymi, kojącymi chwilami, które minęły bezpowrotnie. Chciałam sięgnąć po mój szlafrok, żeby wyjść i pójść po telefon. Chyba nawet szlafrok chciał być na mnie ubrany, bo z jego kieszonki wystawała kolejna, drobna, czerwona różyczka.

Założyłam go, wsunęłam na stopy kapcie, żeby nie pomoczyć podłogi ściekającą wodą i wyszłam na korytarz. Telefon musiał poczekać, chociaż byłam przekonana, że wcale nikt do mnie nie dzwonił, tylko miało mnie to wyciągnąć z kąpieli. 
Przez cały korytarz aż do sypialni ciągnęły się co jakiś metr balony z helem, dokładnie takie same, jakie znalazłam w przedpokoju. Wszystkie na końcu tasiemek miały przymocowane różyczki. Podchodziłam do każdego i zdejmowałam po kolei różyczki z wiadomościami.

„Zapraszam…”
„…na kolację..”
„Limuzyna podjedzie o 20.”
„Pod dom”
„I zawiezie cię na miejsce”
„Nie spóźnij się”

Uśmiechnęłam się i weszłam do sypialni. Tam stał wazon z wodą. Włożyłam do niego wszystkie różyczki, które uzbierałam od początku. Na łóżku rozsypane były duże płatki czerwonych róż. Na dywanie usypana została ścieżka prowadząca do naszej garderoby. Weszłam do niej z wymalowanym uśmiechem. Po środku było usypane koło. Na żyrandolu nad nim wisiał wieszak z ochronnym pokrowcem na sukienkę. Czułam się jak księżniczka, albo jak w jakimś filmie. Nie chciałam, żeby się kończył. Mario był romantycznym facetem, ale teraz pobił samego siebie. Drżącą z ekscytacji dłonią otworzyłam pokrowiec. W środku była przepiękna czerwona suknia. Była w kroju ryby, góra przylegająca i podkreślająca sylwetkę, od wysokości łydek zaczynało się rozkloszowanie. W dodatku oszałamiająco się mieniła. Ucieszyłam się jak dziecko. Zdjęłam ją z wieszaka i od razu na siebie założyłam. Pasowała idealnie i nawet ze spływającym od gorącej kąpieli makijażem czułam się jak księżniczka. Oczywiście makijaż zmyłam i zrobiłam nowy. Przygotowałam też prostownicę, żeby jakoś ułożyć włosy. Dobrałam do kreacji złotą biżuterię i wysokie złote szpilki. Wszystko się idealnie skomponowało. Nie czułam już zmęczenia, nawet byłam gotowa bez limuzyny przejść pieszo w szpilkach na miejsce kolacji. Niech ta kolacja będzie tak cudowna jak to, co wydarzyło się do tej pory.

O dwudziestej wyszłam przed dom. Wyglądałam piękniej niż na niejednej sesji. Założyłam jeszcze czarny płaszczyk, żeby nie zmarznąć. Przed bramą stała długa, czarna limuzyna. Zamknęłam dom, nie zapomniałam włączyć alarmu, przeszłam przez bramkę. Drzwi do limuzyny były otwarte. Do klamki przyczepiony był czerwony balonik z helem. Szamotał się na wietrze.

-Wyglądasz przepięknie –usłyszałam mój ukochany głos tuż obok. Uśmiechnęłam się szeroko widząc mojego pięknego mężczyznę ubranego w elegancki czarny frak z czerwoną muchą idealnie pod kolor mojej nowej sukni. Trzymał w dłoniach ogromny bukiet czerwonych róż.

-Skarbie –szepnęłam wzruszona i od razu poszłam go przytulić. Ucałowałam go w policzek, a potem niezdarnie zmazałam ślad pozostały od szminki.
-Wsiadajmy, zmarzniesz –uśmiechnął się. Odczekał aż wsiądę do środka, zamknął za mną drzwi. Później dołączył na kanapę do mnie. Wnętrze limuzyny było bardzo eleganckie, przestronne, poważne. Ale to z Mario nie mogłam spuścić wzroku.
-Chcesz szampana? Jest, są nawet kieliszki.
-Już piłam w wannie. Nie upijesz mnie, chcę dotrwać do końca twoich niespodzianek.
-Co piłaś? W wannie? Beze mnie? –zmarszczył brwi w niezadowoleniu. Zaśmiałam się.
-Jesteś najlepszy na świecie. Zdradzisz mi gdzie jedziemy?
-Żebym to ja sam wiedział –westchnął i spojrzał przez okno po swojej stronie. Byliśmy oddzieleni od kierowcy szybą, przez którą zupełnie nic nie było widać. -Chociaż fajną miałaś tą kąpiel?
-Najlepszą, byłam nie do życia a teraz? Druga Ann.
-Strasznie seksowna druga Ann. Ta sukienka jest cudowna.
-Masz gust –uśmiechnęłam się szeroko i złapałam go za rękę. Mario uśmiechnął się delikatnie, trochę niepewnie. Po chwili jednak chwycił moją dłoń i ucałował ją. Położył potem nasze splecione ręce na swoim udzie. Położyłam głowę na ramieniu i w kompletnej, ale niezwykle przyjemnej ciszy jechaliśmy do miejsca kolacji.


Zatrzymaliśmy się niedaleko parku. Staliśmy chwilę, jednak nic się nie działo poza odblokowaniem drzwi i trzaskiem drzwi naszego kierowcy. Myślałam, że nam otworzy, jednak to nie nastąpiło. Mario przejął inicjatywę i wysiadł pierwszy. Poszedł mi otworzyć drzwi od mojej strony. Wysiadłam na drogę w parku. Było dookoła dość ciemno. Co mnie zdziwiło, nawet pogaszone zostały światła miejskich latarni. Zaczęłam się rozglądać dookoła, jednak nic nie widziałam. Mario też się rozglądał, kręcił dookoła. Naprawdę mógł przestać udawać zdezorientowanego. Nie lubiłam stać w ciemnościach w opustoszałym parku.
Miałam już zacząć marudzić, żeby nie trzymał mnie już tak w niepewności, jednak stało się coś niesamowitego.
Cały park rozbłysnął jasnym światłem. Droga była podświetlona po obu stronach białymi sznurami ledowymi. Drzewa były także podświetlone podobnymi sznurami, a także lampkami choinkowymi. Zewsząd białe światło. Po piasku parkowej drogi wiatr roznosił płatki róż. Westchnęłam, głęboko wzruszona. Uścisnęłam rękę Mario. Byłam gotowa ruszyć przed siebie, jednak mężczyzna mnie zatrzymał.

-Zobacz!
Na samej górze wieży widokowej rozbłysły duże balony z helem, które w środku miały też ledowe światełka. Były przyczepione dookoła balkonu widokowego. Wieża nigdy nie wyglądała tak przepięknie. Pewnie to był cel niespodzianki. W środku była restauracja. Kilka chwil po balonach zapaliło się tam delikatne światło.

-Marc..-zaczął brunet, oglądając się za siebie. Nie zrozumiałam do końca co mówił, byłam zachwycona otaczającym mnie magicznym, romantycznym miejscem.
Podążyłam za wzrokiem Mario, nasz kierowca właśnie wsiadł do limuzyny. Przez przyciemniane szyby nie było widać w ogóle twarzy. Limuzyna oddaliła się, migając do nas dwa razy światłami.

-Już nic. Da się pani zaprosić na kolację? –uśmiechnął się i ucałował mnie w skroń. Byłam kompletnie wzruszona. I te płatki na ścieżce! Miałam najukochańszego mężczyznę pod słońcem. Był tylko i wyłącznie mój. Objęci, podziwiając tak nadzwyczajnie podświetloną i opustoszałą okolicę kierowaliśmy się do wieży widokowej. 

Wjechaliśmy na ostatnie piętro. Kelner odebrał ode mnie płaszcz, przez co Mario mógł zacząć pożeranie mnie wzrokiem. Tylko jeden stolik był elegancko przygotowany. Paliła się na nim jedna, długa świeca. Obsypany był płatkami róż. Nikt nie pytał nas o wybór posiłku. Dostaliśmy niezwykle pyszne przystawki i dania główne. Nie mogłam oprzeć się kompozycjom smaków. Nie trzeba było nigdzie wyjeżdżać. I jeszcze wino. Podobno sprowadzone z samej Kuby. Było wyśmienite. Chyba kiedyś Marco i Rose nas takim poczęstowali. W tle płynęła przepiękna, kojąca muzyka jazzowa. Było strasznie romantycznie. Gdyby nie kelner stojący w kącie sali, byłabym w stanie rzucić się na mojego ukochanego przez ten cały stół. Na deser dostaliśmy jakiś twór, którego nie umiałam określić. Kawałek ciasta, na nim czekoladowa kula i wypływający z niej po przebiciu mus malinowy. Razem z Mario się nim zachwycaliśmy. Ten wieczór zdecydowanie był kierowany przez nieziemskie i nadludzkie siły. Był przepełniony pięknem, uczuciem, doznaniami i miłością.





/Mario/

Nie mogłem pojąć perfekcji, z jaką to wszystko było przygotowane. Jeszcze rano planowaliśmy z Marco wypad na Fifę do Auby, teraz siedziałem z najpiękniejszą kobietą na świecie w takim miejscu. Wciąż nie mogłem dość do siebie i zrozumieć, jak jeden, rudy człowiek mógł to przygotować. Nie uprzedził mnie o niczym. Dostałem w smsie potwierdzenie rezerwacji na pokój w hotelu. Moje dane się zgadzały, włącznie z numerem pesel, więc wiedziałem, że to nikt obcy. Dostałem też wiadomość od hotelu, gdzie zapraszali do skorzystania z oferty. Z braku lepszego zajęcia sprawdziłem, czy to nie żarty. W wynajętym „przeze mnie” pokoju wisiał na żyrandolu wieszak z pokrowcem, w którym znalazłem…frak. I czerwoną muchę. Pomyślałem, że żart jest obłędny. Nie wiedziałem co mam z nim zrobić, jednak do wieszaka przyczepiony był balon, do którego była doczepiona karteczka. Na niej było wyraźne polecenie, żebym przyszykował się na 19:40 na randkę. Dopóki nie zobaczyłem równie zaskoczonej Ann przed naszym domem, również niesamowicie wystrojoną, byłem pewien, że to jej pomysł. W końcu może faktycznie zbyt mało czasu spędzaliśmy razem. Potem zobaczyłem Reusa ubranego w białą koszulę i jeansowe spodnie, kiedy wsiadał do samochodu po podpaleniu wszystkich światełek. Opadła mi szczęka w tamtym momencie. Musiałem ją zbierać z ziemi. On? To wszystko? Ja, kąpiel Ann (jak się dowiem, że podglądał to pomimo tej randki mu przywalę), suknia, wszystkie te lampki, rozsypane płatki na drodze, wyrzucenie wszystkich spacerowiczów, limuzyna. Chciałem go zawołać, podejść i podziękować, jednak on zakrył sobie usta palcem wskazującym. Nie chciał, żeby Ann się dowiedziała, to miała być niespodzianka ode mnie. Kiwnąłem głową, on puścił mi oko i wsiadł szybko do środka, nim moja towarzyszka się odwróciła zaciekawiona tym, co się działo. 

Na każdym kolejnym etapie randki byłem zaskoczony jeszcze bardziej. Musiałem nieźle grać. Chciała ode mnie wyciągać co będzie w menu, a ja przecież nic nie wiedziałem.
Po deserze podszedł do nas kelner z płaszczem Ann. Myślałem, że chcą nas wygonić, jednak zostaliśmy zaproszeni na balkon. Tam znajdowały się te najnowsze cuda techniki, balony z podświetleniem led. Ann przytuliła się do mnie i podziwiała widok. Nie tylko nocny widok podświetlonego miasta, co oświetlona parkowa ścieżka, drzewa, płatki róż, które wiatr rozniósł już po całym parku. Kiedy moja miłość oglądała to wszystko wzruszona, zauważyłem karteczkę przyczepioną do balona koło mnie. Było na niej napisane moje imię. Ukradkiem oderwałem ją i sprawdziłem, co jest napisane.

„Powiedz: Kocham cię”

Uśmiechnąłem się i włożyłem kartkę do kieszeni spodni. Spojrzałem na Ann, której już zebrały się łzy w oczach. Położyłem dłoń na jej policzku, kierując jej piękne oczy prosto na moje. Uśmiechnęliśmy się oboje do siebie. Już chciała mnie pocałować, jednak powstrzymałem ją na moment.

-Kocham cię, skarbie –powiedziałem pewnie.
-A ja ciebie –odpowiedziała z czułością i przyciągnęła mnie, by pocałować najbardziej uwodzicielsko, romantycznie i z ogromnym żarem. W tym samym momencie usłyszeliśmy huk. Nie puszczając uścisku zadarliśmy głowy do góry. Na ciemnym, pochmurnym niebie rozbłysły czerwone i białe fajerwerki, które formowały się w serca. Jeszcze nigdy w życiu takich nie widziałem. Reus miał gest i rozmach. Ann się popłakała. Pokaz trwał krótko. I dobrze, bo mogłem znów zatopić się w czułych pocałunkach i nie zwracać na nic ani nikogo uwagi.  
 
Staliśmy na balkonie, skradając sobie leniwe pocałunki, dopóki oboje nie zmarzliśmy. Czułem, że temperatura na zewnątrz mocno spada. Jednak ta między mną a Ann cały czas wzrastała i dochodziła do wrzenia.
Zobaczyliśmy pod wieżą parkującą limuzynę. Na moje oko była ta sama, jednak już nie było Marco. Wysiadł z niej starszy, siwy mężczyzna i odpalił papierosa. Stwierdziliśmy, że powinniśmy się pospieszyć do domu, bo nie chcieliśmy jechać w śmierdzącej popielniczce. No dobra, chcieliśmy jechać do domu, bo dłużej nie dalibyśmy rady wytrzymać.

-Niech pani pociągnie za ten sznurek –polecił kelner, kiedy chcieliśmy wyjść z balkonu. Wskazał Ann jeden sznurek wiszący koło barierki. Stanąłem niezadowolony, że gość nas jeszcze zatrzymuje.
Okazało się, że pociągnięcie sznurka poskutkowało uwolnieniem wszystkich balonów w górę. Można było je cały czas obserwować dzięki wbudowanym światełkom. Ann złapała się poręczy i obserwowała z zachwytem oddalające się, migoczące punkciki. Chciałem do niej podejść, jednak zostałem zatrzymany przez kelnera, który podał mi kolejną białą kartkę.

Korzystając z jej nieuwagi otworzyłem ją. Przeczytałem tekst kilka razy, bo nie mogłem pojąć tego, co właśnie zrobiliśmy. To nie była nasza randka. Przełknąłem głośno ślinę i schowałem kartkę głęboko w kieszeni spodni. Nie chciałem myśleć, analizować, wracać wstecz. Skupiłem się na mojej pięknej, szczęśliwej Ann-Kathrin, którą kochałem całym sercem.
-Kocham cię –powiedziałem i przytuliłem ją od tyłu, wtulając się w jej ramię. Objęliśmy się i czekaliśmy, aż ostatni balon zniknie z naszego pola widzenia. Później podziękowaliśmy obsłudze i wróciliśmy do naszego domu limuzyną, żeby dalej celebrować niesamowity wieczór.



„Mario,
Dziękuję, że mogłem dzięki Wam urzeczywistnić i spełnić moje plany na pierwszą rocznicę mojego ślubu, 15.08. Chociaż mamy koniec marca a nie upalny sierpień, mam nadzieję, że spędziliście wspaniały wieczór. Taki, o którym marzyłem. Nie znam ludzi, którzy byliby bardziej idealni na to miejsce niż właśnie wy. Pielęgnujcie nieustannie to, co od zawsze w was podziwiałem i chciałem mieć.
Marco.”







~~~
No i mamy taki obrót spraw.. Zżera mnie ciekawość (jak Mario trzy daniową kolację) co teraz myślicie😃 Myślę, że ta perspektywa Ann i Mario jest moją ulubioną ze wszystkich nienależących do głównych bohaterów. I oczywiście muszę podziękować (bo inaczej pewnie nie dożyłabym kolejnego rozdziału💗) Dominice, która poczuwa się do mojego ulubionego fragmentu tego rodziału, twierdząc, że gdyby nie ona i jej zamarzenie o perspektywie Ann, nigdy bym na to nie wpadła. I chyba masz rację. Pewie męczyłabym się nad perspektywą Emre (jak ktoś chce, mogę dopisać.. Ktoś chce?😂😇). Dziękuję! Zwykłe "napisz coś o Ann" może uratować cały rozdział..
57 rozdział ma 19 stron i może wydawać się trochę (bardzo) nudny, więc uprzedzam, żebyście się zaopatrzyły w kawę, ale wreszcie mimo swojej długości coś tu wniesie nowego, coś namiesza i pozostawi kolejne zagadki.. (wiem, że to kochacie)!
A 58 rozdział będzie tym środowym rozdziałem! (mam nadzieję, że do środy wyrobicie się z przeczytaniem 19 stron 57..) I trzymajcie kciuki, żeby upały odpuściły, bo przegrzewa mi się laptop i nie mogę pisać, a wieczorem, kiedy jest lepiej, to ja już zasypiam i taka to robota
😥. Koniecznie dajcie znać, co sądzicie o powyższym!
Do następnego za tydzień!!! Buziaki! x.

3 komentarze:

  1. Jezu, ale mnie zabolało ta końcówka. Nie zrozum mnie źle, oczywiście jest piękna i w ogóle. Ale ten ostatni list od MR po prostu ukuł mnie w serducho. Biedny, samotny, zagubiony i nieszczęśliwy Marco. Na Sremre nie będę poświęcać komentarza, spoko, spoko fajnie że zerwał, dzięki za bilety, tyle, spadaj na księżyc. ROSE nie wybaczam, ni chyba że, pielgrzymka no kolanach z Liverpoolu do Dortmundu się odbędzie zaraz w rej chwili a potem biczujac się będzie blagalabo wybaczenie. No. To do następnego! Girlwithaball.

    OdpowiedzUsuń
  2. Umieram dosłownie tak samo, jak wtedy, gdy pokazałaś mi ten pomysł na rozdział. Czuje się dumna, że powiedziałam żebyś pisała o Ann, tak kochani, to JA jestem ta SUPER DOMINIKA, dzięki której mogliście przeczytać ten boski rozdział, a nie jakieś smęty z perspektywy Sremre. Spokojnie, autografy na lewo, a zdjęcia na prawo, jakoś to pogodzimy!
    A teraz całkiem serio... być może, gdybym lubiła Sremre, to powiedziałabym, że mi go zal. Chłopak się starał, traktował Ise jak własną córkę, szykował się na ślub, a ona go nie kochała. Napewno cierpi, mimo że udaje, ze jest w porządku i czuje sie z tym dobrze. W sumie skąd ja to znam (ekhem, Sergi). Może powinni się spotkać, napewno by się dogadali ;D No, ale nie lubię go, wiec nie jest mi go zal xd
    Rose kochać będę zawsze i wiecznie, niezależnie od decyzji, jakie podejmuje, bo wiem, ze mimo wszystko wielki wkład w nie ma jej przeszłość. Miała się kiedyś bardzo zle i próbuje chronić od czegos takiego swoją córkę, ale mam nadzieje, ze zrozumie, ze w Liverpoolu nie będzie jej aż tak dobrze, jak w Dortmundzie z jej prawdziwym ojcem. Musi się zorientować, że same mecze w telewizji (nawet te na stadionie) nie zastąpią Isie prawdziwego kontaktu z Ojcem. Musi tez zobaczyć, ze zabiera Marco to, co najlepsze. Widok swojej córki, która dorasta, mówi, chodzi... tego nikt już mu nie zwróci i to mnie naprwde bardzo boli.
    Marco nie chce rozwodu, to widać, a ja potrzebuje się dowiedzieć co takiego było na tej umowie i próbuje sobie przypomnieć czy mi o tym nie mówiłaś, ale raczej nie xd
    Ah, no i ta sławna perspektywa Ann i Mario. Serce skradł mi moment, kiedy Ann była taka szczęśliwa i o wszystko wypytywała Mario, który nie miał pojęcia co się dzieje dokładnie tak samo, jak ona. 😂 to było piękne, naprawdę.
    No i wypada powiedzieć, ze się poryczalam. Dokładnie w momencie listu Marco. Co z tego, ze już go widziałam. Mogę czytać go dosłownie milion razy i jestem pewna, ze za każdym będę reagować tak samo. To jest zwykły lis, a ma w sobie tyle emocji, ze aż mnie to boli, serio. Marco cierpi jak nikt inny, a ja nie potrafię na to patrzeć. W sumie przez cały ten czas ich randki, miałam przed oczami Rose i Marco, próbowałam sobie wyobrazić jakby to było, gdyby to Rose brała tą kąpiel, gdyby oni razem jechali w tej limuzynie, a potem wyznawali sobie miłość na balkonie. Moje serce się łamie, gdy wiem, jak Marco i Rose się kochają, a nie potrafią tego przyznać.
    Mam nadzieje, ze w końcu doczekam się tego momentu, bo naprawdę długo każesz nam czekać (;D).
    pamiętaj, ze jesteś jedyna w swoim rodzaju, jelsi chodzi o to, jak piszesz i nigdy nie zaprzeczaj. Nigdy tez nie pisz głupot, ze piszesz gorzej ode mnie, bo powyższy rozdział udowodnił moją racje. Kocham, wielbię, czekam na ten długi rozdział, na który już od dzisiaj będę robiła zapasy kawy, może do soboty uzbiera się dobra ilość, abym nie przysnęła 😂 oczywiście żarcik, czekam niecierpliwie na więcej 💓❤️ i już końce, bo mogłaś zasnąć przy tym moim wywodzie 😂💛

    OdpowiedzUsuń
  3. O. MÓJ. BOŻE.
    ...
    Pisałaś mi, że jesteś dumna z tego rozdziału i miałaś nadzieję, że mi się spodoba. Cóż... Jak Ty mi to możesz robić?! Sprawiłaś, że odzyskałam szacunek do Sremre i nawet go odrobinkę polubiłam - ale tylko tyci!!
    Perspektywa Ann i Mario... <3 Tylko tyle jestem w stanie napisać. Serio. Po prostu brakuje mi słów. Marco zaplanował wszystko idealnie. Cholera, ja bym się tam poryczała na ich miejscu! I ta wiadomość do Mario...
    Marco, kocham Cię!

    <3

    Buziaki i do następnego, kochana!

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do komentowania!❤️ To bardzo motywuje do pisania kolejnych rozdziałów!