Staliśmy wszyscy na lotnisku. Ella, Henry, Louise, malutki
Nate, Jürgen z Ullą no i Emre. Chcieli mnie pożegnać i dodać odwagi przed wyprawą do Dortmundu. A przecież
wyjeżdżałam tylko na cztery dni. Kloppowie cały czas zabawiali Marisę, która była
wciąż lekko śpiąca i nie do końca kontaktowała ze światem. Ja byłam tulona
przez resztę moich przyjaciół. Zapakowałyśmy się w jedną walizkę średnich
rozmiarów. Podwędziłam ją Emre. Ta zabrana Marco była jeszcze w domu.
Miałam ją oddać, jednak na teraz była za wielka. Miałam też w bagażu podręcznym
plecak z większością przydatnych rzeczy dla Marisy, Mari miała za zadanie
trzymanie swojej poduszki. No i jeszcze był wózek. Przeklęta spacerówka, którą
kupiliśmy dwa dni temu. Miała składać się jak origami. Nie wspominałam nigdy,
że ta sztuka kompletnie mi nie wychodziła. Na wózku też. Gdzieś trzeba było
przycisnąć, gdzieś pociągnąć, coś złożyć, żeby złożyć kolejne.. I to ja
chciałam coś poręcznego na lot. Teraz miałam obowiązek wejść na pokład samolotu
z dzieckiem w wózku, a podczas lotu mieć go złożonego pod siedzeniem.
-Pomógłbym ci, ale nie wpuszczą mnie –westchnął Can.
-Dziękuję za chęci. Mari posiedzi grzecznie a matka postoi w
przejściu trenując karate z dziecięcym wózkiem.
-Tylko się nie połam! –zarechotała Ella i podeszła do
Kloppów, żeby pozaczepiać Marisę. Na nic jednak zabawy, bo była śpiąca, a co za
tym szło, marudna.
-Nie wiem, czy dotrwamy na ten mecz. Musieli akurat mieć
finał pucharu?
-Gdzie twój entuzjazm Borussin? –zmarszczył czoło Jürgen i
oddał moje dziecko swojej żonie, żeby ją wyprzytulała i pokołysała na zapas.
-Przerasta mnie to wszystko, ale jakoś muszę dać radę.
Wczoraj Marisa nie mogła w ogóle zasnąć, bo ekscytowała się, że pojedzie do
taty. Cztery godziny śpiewałam i czytałam na przemian.
-I teraz masz chrypę jak rock’n’rollowiec. Jeszcze
pokrzyczysz na stadionie, to już w ogóle będzie czad. Zaryczysz potem tak na
korytarzu „Marcoooo” –śmiał się Can. Spojrzałam na niego morderczym wzrokiem,
jednak udało mu się rozbawić resztę zebranych.
-Wywołują mój lot. Muszę iść na odprawę.
-Ja wiem, że sobie poradzisz i zrobisz wszystko, co słuszne
dla siebie i dziecka –powiedział Jürgen i przytulił mnie po raz ostatni. Kiedy
obejmował mnie, nachylił się do mojego ucha i szepnął cicho –Niezależnie jaki
Marco był, jest, co myślał.. Marisa to dziecko, którego nie da się nie kochać i
nie zwariować na jego punkcie. O to jestem pewien.
Uśmiechnęłam się na te słowa. Ulla zaczęła zapinać Mari w
wózku i się z nią żegnała. Zrobiliśmy jeszcze grupowy uścisk z całą rodzinką
Montgomery.
-Nigdy nie kończ tej pięknej, wzruszającej historii, przy
której tak się poryczałam w szpitalu –powiedziała El i puściła do mnie oko.
Później Emre. On nic nie powiedział, ale jego moncy uścisk
znaczył wiele. Rozmawialiśmy przed moim wyjazdem i te rozmowy naprawdę
dużo mi dały. Chociaż był moim przygłupim i zboczonym przyjacielem, kiedy
przyszło co do czego, naprawdę podejmowaliśmy poważne dyskusje. Byłam mu za to
i masę innych rzeczy ogromnie wdzięczna. I cokolwiek by się stało, zawsze będę.
Na koniec zostałam wyściskana przez Ullę. Ona była typową
babcią, chociaż wyglądała miliard razy młodziej od zwykłej babci. Była młodą
babcią. Kazała mi obiecać, że będę robić pełno zdjęć i jej wysyłać, miałam
napisać, kiedy wylądujemy i zadzwonić, kiedy będę w hotelu. Przypomniała mi, że
mam spakowane nauszniki dla Marisy na czas meczu i kocyk, który mam zapakować
na mecz, żeby w drodze powrotnej ją okryć. Uważała że noce nawet latem potrafią
być chłodne. Wszystkie rady zapamiętałam.
Odprowadzili mnie pod samą odprawę. Emre położył moją walizkę na taśmę. Na szczęście nie było nadbagażu. Mari powoli zasypiała w wózeczku, jednak kiedy poprosiłam ją, żeby pomachała do wszystkich, zrobiła to ochoczo. Nawet odesłała Ulli buziaki. Też im pomachałam i przeszłam do kontroli. Późnej już czekałyśmy pół godzinki na samolot. Marisa zasnęła, tuląc swoją poduszkę jak misia. Przetrwałam armagedon, kiedy rano oznajmiłam, że miś musi iść do walizki. Był płacz, tupanie i obrażanie się. Dopiero kiedy Mari zrobiła misiowy materac z mojej bluzki, położyła mu malutką poduszeczkę od lalki i przykryła swoim kocykiem, oznajmiła, że tak może jechać i wygodnie spać. Kamień spadł mi z serca, bo czułam, że przez misia cała eskapada do Dortmundu może legnąć w gruzach.
Odprowadzili mnie pod samą odprawę. Emre położył moją walizkę na taśmę. Na szczęście nie było nadbagażu. Mari powoli zasypiała w wózeczku, jednak kiedy poprosiłam ją, żeby pomachała do wszystkich, zrobiła to ochoczo. Nawet odesłała Ulli buziaki. Też im pomachałam i przeszłam do kontroli. Późnej już czekałyśmy pół godzinki na samolot. Marisa zasnęła, tuląc swoją poduszkę jak misia. Przetrwałam armagedon, kiedy rano oznajmiłam, że miś musi iść do walizki. Był płacz, tupanie i obrażanie się. Dopiero kiedy Mari zrobiła misiowy materac z mojej bluzki, położyła mu malutką poduszeczkę od lalki i przykryła swoim kocykiem, oznajmiła, że tak może jechać i wygodnie spać. Kamień spadł mi z serca, bo czułam, że przez misia cała eskapada do Dortmundu może legnąć w gruzach.
Weszłyśmy w końcu na pokład samolotu. Pokazałam dwa bilety, trzeci został w domu. Miejsce po prostu zostało wykupione i tyle. Nikt go nie zajmie, a ja będę mogła położyć Marisę. Na schodach do samolotu pomógł mi jakiś miły pan z żoną. Mieli koło czterdziestki. Oczywiście musiałam zatrzymać całą kolejkę podróżnych w samolocie, tarasując miejsce wózkiem. Emre wybrał miejsca na środku, co nie było najlepszym posunięciem. Starałam się rozłożyć jak najszybciej się dało. Zrzuciłam plecak na siedzenie od zewnątrz, wszystkie podłokietniki podniosłam do góry. Wyjęłam ostrożnie śpiącą Marisę i położyłam na nich. Później wzięłam poduszeczkę z wózka i ostrożnie podłożyłam jej pod głowę. Było ciepło, wręcz duszno, więc kocyk sobie darowałyśmy. Zaczęła się moja szarpanina z wózkiem. Ktoś z tyłu zaczął narzekać, tym razem żona pana, który pomógł mi wnieść wózek na pokład pomagała mi się z nim uporać, mówiąc, że jej siostra miała taki sam. Faktycznie, szybko nam poszło. Wsunęłyśmy wózek pod siedzenia i wreszcie mogłam zająć miejsce. Siedziałam od przejścia, Mari spała rozłożona jak księżniczka na środkowym siedzeniu i przy oknie. Nie mogłam się nadziwić, że tak urosła. Przecież chwilę temu trzymałam ją, taką maleńką kruszynkę w rękach, obawiając się, żeby nie zrobić jej krzywdy. Teraz miała osiemdziesiąt centymetrów, biegała, doskonale rozumiała, co się do niej mówiło. Potrafiła gadać jak najęta, czasem po swojemu, czasem po niemiecku. Wolałam to drugie, chociaż z jej wymyślonych słów też wszystko umiałam odgadnąć.
Pewnie każda podróżująca matka z dzieckiem marzy, żeby jej dziecko nie płakało, nie piszczało i nie awanturowało się podczas lotu. Moje dziecko było ideałem. Przespała całe półtorej godziny. Raz się rozbudzała, ale kiedy zobaczyła mnie i powiedziałam, żeby spała dalej i że jestem cały czas przy niej, zasnęła. Nawet rozmowy i przechodząca pani z barem przekąsek nie zdołały jej obudzić. Spała twardo, nawet ślina wyciekała jej z buzi. Zrobiłam zdjęcie z myślą o Ulli i Emre, który by nie uwierzył, że wszystko poszło aż tak dobrze. I to nie było tak, że chwaliłam dzień przed zachodem słońca. Bo sama musiałam obudzić ją dopiero na samo lądowanie. Trochę nie umiała się przyzwyczaić do zatykających uszek, ale wytrwałyśmy. Wylądowaliśmy szybko i bezpiecznie. Tym razem czekałam, aż wszyscy wysiądą. Tłumaczyłam Marisie, że musimy poczekać. Kiedy już było mniej ludzi kazałam jej grzecznie siedzieć w miejscu, a ja podjęłam się składania wózka. Tym razem było trochę łatwiej. Znalazła się i przemiła stewardessa, która pomogła mi, nawet nie pytając, czy potrzebuję pomocy. Mari ściskała w rączkach poduszkę, grzecznie czekając aż ją wezmę do wózka. Nałożyłam mój plecak, zapięłam małą w wózku i wyszłyśmy. Na całe szczęście w Dortmundzie nie było schodów tylko tunel. Nie musiałam podnosić wózka i uważać, żeby się nie potknąć. Poczekałyśmy na nasz bagaż i poszłyśmy od razu szukać taksówki. Kolejne składanie i rozkładanie wózka.
Niby zwykłe lotnisko, a tyle wspomnień. To na nim spotkałam
się z Marco po naszej pierwszej wspólnej nocy, żeby polecieć na Karaiby i wziąć
ślub. Też stamtąd wracaliśmy. Tęskniłam wtedy za domem. Domem na Phoenix See.
Potem leciałam do Liverpoolu. Powstrzymując płacz, zagryzając wargi, z malutkim
życiem, które dopiero zaczęło rozwijać się we mnie. Dzisiaj to życie trzymało
mnie za rękę i szło na przód, tupiąc ślicznymi, małymi nóżkami i rozglądając
się naokoło. To było niesamowite.
W hotelu zarezerwowałyśmy większy pokój. Nie był to
najdroższy hotel, bo tam pewnie dzisiaj stacjonowali Bayern i Borussia, skąd będą
wyjeżdżać autokarami, ale ten również był bardzo przyjemny i w dobrym standardzie. W
głównej sypialni było jedno dwuosobowe łóżko zasłane tylko dla jednej osoby, a
pod ścianą było dostawione dziecięce łóżeczko. Bałam się, że Marisa będzie mogła z
niego spaść, jednak było dużo większe niż miała w domu. Chociaż nie miała
lekkich obramowań z drabinek i materaca dookoła, sprawiało wrażenie w miarę
bezpiecznego. Znając swoją przezorność pewnie ustawię w nocy krzesła oparciami
do łóżka, żeby nic się nie stało.
Było po dziesiątej. Mari domagała się misia, który według
niej już powinien się obudzić. Ja potrzebowałam dużej ilości kawy. Pogoda była
przepiękna. Pierwszy czerwca to jednak już poważne lato. Umyłyśmy razem buzie
od samolotowego kurzu. Musiałam niestety też zmienić pampersa, co do
najprzyjemniejszych nie należało, jednak przeżyłam to jak każdym innym razem.
Przebrałyśmy się w letnie sukienki. Kupiłyśmy sobie identyczne w sklepie, gdzie
kolekcje były szyte dla mam i córek oraz tatusiów i synów.
Wybrałyśmy sobie jeansowe sukienki z koronkową falbanką na końcu spódnicy i
przy dekolcie. Były naprawdę urocze. Nałożyłam Mari sandałki, sama też się na
nie zdecydowałam, bo były najwygodniejsze. Oczywiście nie zapomniałam o białym
kapelusiku dla mojej córeczki. Zrobiłyśmy sobie razem zdjęcie i wysłałyśmy do
dziadków, Elli i Henry’ego oraz do wujka Emre. Zapakowałam torbę z moim
niezbędnikiem i wyruszyłyśmy na podbój Dortmundu.
Hotel znajdował się niedaleko centrum. Doskonale znałam skróty i właśnie nimi dotarłyśmy do parku. Weszłam jeszcze do ulubionego sklepu spożywczego niedaleko, bo z tej całej troski o dziecko zapomniałam, że mi też przydałaby się woda. Kupiłam też banany, dania w słoiczkach jakby zgłodniała na stadionie i ulubione jogurty owocowe Marco. Zawsze je tu kupowałam. Wszystko było takie nowe, a jednak wciąż stare i normalne. Czułam się, jakby zaginały się dwie czasoprzestrzenie. Takie poetyckie porównanie do jednego z wielu spożywczych na mieście. Ale tak właśnie było. Marisa wzięła z półki paczkę herbatników w razie, gdyby miś był głodny. Drugą paczkę podała mówiąc „dla papi”. Nie chciałam się sprzeciwiać ani próbować coś mówić. Tutaj życie wróciło do takiego, jakim było z Marco-życie każdą chwilą i brak zmartwień o przyszłość. Jedynym planem był mecz o siedemnastej trzydzieści, obiad w hotelu o czternastej. Reszta gdzie nas nogi poniosą.
Hotel znajdował się niedaleko centrum. Doskonale znałam skróty i właśnie nimi dotarłyśmy do parku. Weszłam jeszcze do ulubionego sklepu spożywczego niedaleko, bo z tej całej troski o dziecko zapomniałam, że mi też przydałaby się woda. Kupiłam też banany, dania w słoiczkach jakby zgłodniała na stadionie i ulubione jogurty owocowe Marco. Zawsze je tu kupowałam. Wszystko było takie nowe, a jednak wciąż stare i normalne. Czułam się, jakby zaginały się dwie czasoprzestrzenie. Takie poetyckie porównanie do jednego z wielu spożywczych na mieście. Ale tak właśnie było. Marisa wzięła z półki paczkę herbatników w razie, gdyby miś był głodny. Drugą paczkę podała mówiąc „dla papi”. Nie chciałam się sprzeciwiać ani próbować coś mówić. Tutaj życie wróciło do takiego, jakim było z Marco-życie każdą chwilą i brak zmartwień o przyszłość. Jedynym planem był mecz o siedemnastej trzydzieści, obiad w hotelu o czternastej. Reszta gdzie nas nogi poniosą.
Widok Marisy ganiającej za motylkiem w parku, gdzie tak
często spacerowaliśmy z Marco mnie doszczętnie wzruszył. Biegała w bosych
stópkach po zielonej trawie. Ja siedziałam na kocyku pod drzewem rzucającym
cień i nie spuszczałam jej z oczu. Związałam włosy w kucyka i nałożyłam na noc
okulary przeciwsłoneczne. Słońce coraz bardziej grzało.
-Chodź tutaj kochanie! Mama cię posmaruje –zawołałam Marisę.
Znów rozpędziła się biegiem. Biegała tak szybko, że serce stawało mi w miejscu
z przerażenia. Ciężko było ją dogonić. Na szczęście się nie przewróciła, a
wpadła na mnie z impetem, popychając mnie na koc. Roześmiałyśmy się obie.
Zaczęły się gilgotki i zaczepianki. W końcu wzięłam krem z filtrem i dokładnie
ją nasmarowałam. Napiła się wody ze swojego kubeczka i poszła szukać kwiatków.
Nagrywałam ją telefonem, żeby móc wrócić do takich pięknych chwil. Ona tak
szybko rosła, że sama nie mogłam tego pojąć. Najpierw były piski i uśmiechy,
potem zmyślone słowa, aż w końcu było „słońce”, „kwiatek”, „chcę jeść”. Była
moją największą dumą.
Dostałam najpiękniejszy bukiet kwiatów na świecie.
Składał się z trzech koniczynek i kilku urwanych traw. Kiedy wróciłyśmy do
hotelu od razu wstawiłam go do kubka z wodą i oczywiście zrobiłam mu zdjęcie,
żeby został ze mną na dłużej.
Na obiedzie dostałam ogromną porcję kurczaka. Także dla Marisy
było danie dziecięce. Siedziała w foteliku dla dziecka koło mnie. Pokroiłam jej
i patrzyłam jak wszystko je ze smakiem. Miała już trochę ząbków, więc sobie
radziła. Każdy ząbek przeżywałam z nią nieprzespanymi nocami, więc nie mogła
mnie zaskoczyć tym, że ma więcej zębów niż o tym wiedziałam.
Po obiedzie poszłyśmy jeszcze na chwilę do parku, żeby się
przespacerować. Dotarłyśmy nawet do strumyczka i mojego ukochanego mostu.
Weszłam na niego, trzymając za rączkę Marisę. Rzucała patyki do strumienia i
obserwowała jak odpływają. Chciała też sprawdzić, czy jej kapelusik zachowa się
jak patyk, ale skutecznie jej to wyperswadowałam. Mówiłam już, że była cudowna?
Wspomnienia związane z Marco, kiedy zupełnie był odmieniony i pozwolił mi
odejść właśnie na tym moście. Teraz byłam na nim z jego piękną córką…
W drodze powrotnej do hotelu zasnęła w swojej spacerówce.
Nie wiedziałam, czy zostać może lepiej w hotelu, żeby pospać i wejść na drugą
połowę czy pójść od początku. Ale tak dawno nie byłam na meczu Borussii, że patrząc
tylko na siebie chciałam być od początku. W końcu są przecież matki, które
dzieci traktują jak przedmiot, żeby się pochwalić, a poza znajomymi prawie się
nimi nie zajmują. Ja za to wcale nie patrzyłam na siebie, a pierwsze co to było
właśnie dobro Mari. Podjęłam więc samolubną decyzję i postanowiłam pojechać na
stadion. Nie chciałam kolejnej szarpaniny z wózkiem, więc zamiast taksówki
wybrałam pociąg. Do meczu zostały jeszcze dwie godziny, więc może miałyśmy
szanse, żeby się zmieścić. Chociaż raz będę tą wkurzającą matką z wózkiem i
wepchnę się do przepełnionego pociągu. Jak już iść na całość w łamaniu zasad
odnośnie wkurzania ludzi i nie patrzenie na potrzebę snu własnego dziecka, to
po całości.
Przebrałam się w jeansowe spodnie, nie ruszając śpiącej Mari. Leżała w wózku, a ja miałam chwilę dla siebie. Nałożyłam tusz do rzęs i pomalowałam usta różowym błyszczykiem. Włosy przeczesałam i ponownie związałam w kucyka. Na górę założyłam zwykłą, czarną bokserkę. O jednym zapomniałam. Nie chciałam wyróżniać się w tłumie a nie miałam koszulki. Ani Marco ani Mario. Może z samą czernią jakoś wtopię się w kibiców.
Dla Marisy wzięłam rajstopki, żeby założyć jej na stadionie
i wiązane adidasy, które kupił jej Emre jakiś czas temu. Nie chciałam jej teraz
budzić i przebierać, ale będziemy miały czas i w przewie i przed meczem.
Zapakowałam wszystko włącznie z zapleczem jedzeniowym. Wzięłam też dla siebie
katanę jeansową i sweter dla małej, oczywiście kocyk żeby nie narazić się babci
Ulli.
Mari spała twardo i nie obudziło jej nic. Poszłyśmy na peron
pociągu, gdzie czekałyśmy niecałe dziesięć minut. Było już sporo
ludzi w koszulkach klubowych, jednak znalazło się i miejsce dla wózka. Powoli
odczuwałam cudowny klimat meczu. W końcu Borussia stanęła przed ogromnym wyzwaniem
i szansą. Trzymałam z całego serca za nich kciuki. Jeśli Marco miał grać i miał
unieść ten puchar dzisiaj… Uhh, nie byłam gotowa na tyle emocji na jeden raz.
Iduna była jak zwykle piękna. Życie przed nią tętniło. Było
pełno kibiców tańczących i śpiewających, kolejki do stoisk z jedzeniem były
kilometrowe. Prawie żadnych kibiców Bayernu, czarno żółty kolor przejął miasto.
Marisa się rozbudziła na piosenki kibiców. Otworzyła oczy ze
zdumienia i zaczęła oglądać od dołu do góry stadion. Schyliłam się, żeby wyjąć ją z
wózka.
-Papi! –zawołała i zaklaskała w dłonie z ekscytacji.
-To plakat, kochanie. Tata może jest już w środku i trenuje
przed meczem. My też tam pójdziemy i zobaczymy co się dzieje. Może tak być?
Marisa zgodziła się, kiwając głową. Przy wejściu podałam
bilety na mecz. Wózek został sprawdzony w celach zapewnienia bezpieczeństwa,
cóż, panie ochroniarzu, u nas same jedzenie. Iduna, tak piękna jak
zapamiętałam. Pamiętałam nawet tajne przejścia, kiedy chcieliśmy szybko i
potajemnie przemknąć się z trybun do szatni i wejścia. Tyle czasu tu
spędziliśmy. Dokonywały się tu cuda i przełomy.
Popatrzyłyśmy na fotografie na ścianach przedstawiające
różnych piłkarzy, dużo z czasów początków Borussii, ale były też zdjęcia
wszystkich zdobytych mistrzostw i pucharów. Marisa wypatrzyła oczywiście tatę.
Oraz wtedy, kiedy zauważyła stanowisko, gdzie sprzedawano koszulki ze
spersonalizowanym nadrukiem. Przed stanowiskiem stał kartonowy Marco oraz Marcel.
Podeszłam bliżej kartonowego Marco, bo bardzo jej się spodobał. Marco miał to
do siebie, że podobał się kobietom. Nawet takim malutkim.
-Koszulkę dla pani? –zaoferowała młoda dziewczyna. Kiedy
miałam podziękować, Marisa podjęła inną decyzję.
-Tak!
-To ustawimy się w kolejce –westchnęłam.
-Nie, jest pani z dzieckiem, ma pani pierwszeństwo
–powiedziała. –Dla pani czy dla córki?
-Macie też dla dzieci?
-Oczywiście –uśmiechnęła się i puściła oczko do Mari. Moja
córka aż kopała mnie w udo z niecierpliwości i ekscytacji.
W końcu dostała swoją bluzkę klubową. Miała napis „MARISA” i
oczywiście numer „11” pod imieniem. Założyłyśmy ją na sukienkę. Była trochę
większa, ale to dobrze, miałam nadzieję, że nie wyrośnie z niej tak szybko.
Zrobiłam jej sesję i wysłałam zdjęcia tym razem do Jürgena.
Poszłam jeszcze do pokoju dla mamy z dzieckiem, żeby zmienić pieluszkę a potem
już prosto na stadion. Kupiłyśmy miejsca w bocznym sektorze, po środku
wysokości trybuny. Miałyśmy ostatnie dwa miejsca z brzegu, chociaż byłam pewna,
że mała przesiedzi u mnie na kolanach większość czasu. W przejściu postawiłam wózek.
Na szczęście było na tyle szerokie, że go nie tarasowało. Dałam jej
banana, żeby chociaż na pięć minut miała jakieś zajęcie. Oczywiście szybko
zrehabilitowałam się, że muszę jej założyć pieluszkę tetrową i zahaczyć o
dekolt nowej bluzeczki, bo za moment byłoby już wszystko w bananie.
Przechodziła etap „ja sama!”, chociaż
chcieć a umieć to w jej wypadku czasem dwie różne rzeczy.
Kibiców przybywało. Założyłam jej nauszniki, które miały
zniwelować hałas stadionu. Kibiców Bayernu też było sporo, na szczęście nie w
moim sektorze. Po zjedzeniu banana przyszedł czas na zabawę z misiem, który też
przyszedł na mecz i musiał zdać relację Marisie jak to on uciekał przed
kontrolą biletów. Mała śmiała się w głos, zwracając na siebie uwagę kibiców,
jednak wszyscy się uśmiechali, co poniektórzy rzucali „jaka śliczna
dziewczynka”. Kamień spadł mi z serca, że byłam nierozpoznawalna. Nie miałam
już brązowych włosów, a przefarbowane na ciemniejszy blond tak, żeby wrócić
niedługo do swojego koloru. Miałam też duże okulary przeciwsłoneczne na oczach,
więc może to też trochę pomagało.
Usłyszałam jak Nobby wita się z kibicami. Zaczął podawać
skład wyjściowy obu drużyn. Ucieszyłam się na wieść, że znajdował się w nim
Marco. To znaczyło, że wszystko jest w porządku. Serce przyspieszyło mi bicie.
Wszyscy krzyczeli kolejno nazwiska piłkarzy. Kilku z nich nie znałam osobiście, przez ten czas zrobiło się spore przetasowanie w drużynie. Mario nie
był w ogóle ani w rezerwach ani w głównym składzie. O Boże, musiałam go znaleźć
i przytulić podczas tego pobytu tutaj.
-Marisa, zobacz. Wujek Mario! –powiedziałam, podnosząc ją na
rękach. Wystawiła swoją główkę i obserwowała uważnie piłkarzy, który właśnie
wchodzili na ławkę rezerwową. Wszedł też tam Mario w normalnym ubraniu
codziennym. Piękny gest, że mógł być z drużyną właśnie w tym miejscu podczas tego
meczu. –Widzisz wujka?
-Ujek Majo! –zawołała śmiejąc się i zaczęła mu machać.
Uśmiechnęłam się ze łzami w oczach i ucałowałam jej pucołowaty policzek.
Podrzucałam ją, żeby się nie nudziła. Ona jednak wszystko obserwowała z
zapartym tchem. Oglądała ze mną mecze Borussii odkąd się urodziła , a nawet jak
byłam w ciąży.
Na boisku stali już z ogromnymi flagami, byli też ludzie, którzy rozciągnęli materiały z herbami obu drużyn. W końcu nastąpił moment, na który wszyscy kibice czekali cały sezon, podczas wszystkich rozgrywek pucharowych. Na murawę zaczęli wychodzić piłkarze. Moje spojrzenie utknęło na Marco. Byłam dość daleko od niego, nie widziałam wyraźnie jego twarzy, ale nie musiałam, znałam ją na pamięć. Szedł dumnym krokiem patrząc przed siebie. Trzymał za rękę chłopca z eskorty dziecięcej. Próbowałam sobie wyobrazić na jego miejscu Marisę. Wtuliłam głowę w ramię mojej córki, żeby się nie rozpłakać.
Na boisku stali już z ogromnymi flagami, byli też ludzie, którzy rozciągnęli materiały z herbami obu drużyn. W końcu nastąpił moment, na który wszyscy kibice czekali cały sezon, podczas wszystkich rozgrywek pucharowych. Na murawę zaczęli wychodzić piłkarze. Moje spojrzenie utknęło na Marco. Byłam dość daleko od niego, nie widziałam wyraźnie jego twarzy, ale nie musiałam, znałam ją na pamięć. Szedł dumnym krokiem patrząc przed siebie. Trzymał za rękę chłopca z eskorty dziecięcej. Próbowałam sobie wyobrazić na jego miejscu Marisę. Wtuliłam głowę w ramię mojej córki, żeby się nie rozpłakać.
-Widzisz tatę, skarbie? –zapytałam. Ona smutno pokiwała
przecząco głową. Wyszłam z nią na rękach do przejścia koło wózka, gdzie było
lepiej widać. –Pierwszy idzie kapitan, Marcel, za nim bramkarz Roman, a za
Romanem tata.
-Papi! –pisnęła szczęśliwa. Zaczęła mi się wyrywać z rąk. Oj
kochanie, nie dałabyś rady tam dobiec. Trzymałam ją mocno i wróciłam na
miejsce. Po co jej pokazywałam? Teraz byłam kopana, a do ucha cały czas dobijały
się głośne krzyki Marisy „tata” „tatatatatata”. Krzyki kibiców i brawa powinny
się zlewać razem z jej głosem, jednak miałam już tak, że na głos swojego
dziecka miałam słuch najbardziej wyczulony.
Cały stadion odśpiewał hymn, później kibice rozpoczęli swoje własne śpiewy, przekrzykując się z kibicami drużyny przeciwnej. Dobrze, że pomyślałam o nausznikach.
Cały stadion odśpiewał hymn, później kibice rozpoczęli swoje własne śpiewy, przekrzykując się z kibicami drużyny przeciwnej. Dobrze, że pomyślałam o nausznikach.
Mecz się rozpoczął. Usiadłam z Mari na miejscu, bo nie
miałam dostatecznie siły, żeby trzymać ją w górze cały czas, chociaż jak
najbardziej się tego domagała. Widząc, że dyskusja i bunty będą bezskuteczne
stanęła na moich udach i dalej obserwowała mecz. Uparciuch.
W dwudziestej minucie padł mecz dla Bayernu. Marco był zły,
bo wiedział, że mógł wbiec Kimmichowi pod nogi. On zawsze wszystko brał na
siebie, ale tłumaczyłam mu, że nie zawsze może zrobić wszystkiego sam. Odwrócił
się do drużyny i pokazał im gestem dłoni, żeby się nie poddawali i nadal
walczyli. Mari wyraźnie posmutniała na 0:1, jednak wytłumaczyłam jej, że cały
czas mają szansę.
Do końca pierwszej połowy nic się nie zmieniło. Na stadionie
zaczął się ruch do stoisk w środku z piwem i przekąskami. My miałyśmy swój
owocowy mus z jogurtem. Mari już jadła normalne posiłki, jednak miała swoje
ulubione słoiczki, z którymi nie zamierzała się rozstawać. Zjadła cały z
ogromnym apetytem, a potem otworzyła swoje ciasteczka. Podkradałam je co
chwila, a ona się śmiała i próbowała złapać moją rękę z ciasteczkiem i pierwsza
je ugryźć. Skończyło się na obślinionej i pogryzionej dłoni akurat na drugą
połowę.
Niewiele na początku się działo, czas płynął, przez co
wszyscy byli dużo bardziej rozemocjonowani. Marisa także. Dopiero kiedy
przyszła siedemdziesiąta minuta Łukasz podał do jednego z nowych zawodników i
wyrównaliśmy na 1:1.
Sytuacja nie zmieniła się do końca meczu. Czyli dogrywka. Wszyscy już byli ogromnie wykończeni. Mimo wieczornej pory cały czas było ciepło. Mari walczyła z podekscytowaniem i powolnym zmęczeniem. Będzie miała dobry sen w nocy, może i ja zasnę.
Kiedy rozpoczęła się dogrywka, zdjęłam jej sandałki i założyłam rajstopki i maleńkie adidasy. Rząd przed nami wstał i zaczął skakać, więc na siedząco nic nie widziałyśmy. Przeniosłyśmy się więc w przejście. Mari siedziała w swoim wózku, pokazując misiowi kto kim jest, chociaż sama nie miała pojęcia. Serce mi pękało widząc, jak chłopaków łapały skurcze. Marco nie mógł dalej biec, zaczął się rozciągać, podbiegł do niego Łukasz, żeby mu pomóc. Takie momenty były najgorsze. Nie chciałam, żeby mecz rozstrzygnęły losowe karne. Żadna z drużyn nie zasługiwała na to.
Potrzebowałam Mari koło siebie, bo nie radziłam sobie z
emocjami, które mnie zewsząd otaczały. Oparłam ją sobie o biodro i przytuliłam
mocno.
I nagle stało się coś, czego nie oczekiwał na tym stadionie nikt. Ani kibic, ani piłkarz, ani trener, ani żaden komentator. Robben chciał podać do Neuera, żeby ten wybił piłkę dalej. Jedno rutynowe podanie. Piłka przekroczyła linię bramki. Sędzia uznał gola. Piłkarze Borussii i Bayernu byli równie zszokowani. Po kilku sekundach kompletnej ciszy krzyki kibiców, skoki, tańce i łzy nie miały końca. To była ostatnia minuta. Sędzia zakończył dogrywkę. Wszyscy rezerwowi wybiegli na boisko rzucając się na resztę zespołu. Zaczęli skakać i obejmować się. Otarłam małą łezkę z powieki i zaczęłam podskakiwać z Marisą, która piszczała z radości i klaskała w rączki.
-Borussia wygrała! –powiedziałam. Ona spojrzała się na mnie
szczęśliwym wzrokiem i cały czas klaskała w rączki, czasem też machała do
zawodników. Przytuliłam ją mocno i ucałowałam. Wiedziałam, że ona przyniosła im
szczęście.
Obserwowałyśmy uważnie, jak podają sobie ręce z piłkarzami
przegranych. Potem wszyscy razem z trenerem poszli pod Żółtą Ścianę, gdzie
podziękowali kibicom. Stamtąd przebiegli się dookoła boiska, dziękując
wszystkim. Mari cały czas machała, krzycząc głośno „Papii!”. Przepełniało mnie
ogromne szczęście i duma z całego zespołu. Marco uśmiechał się, szedł ramię w
ramię z Mario, który cieszył się, jakby zobaczył ogromny stół szwedzki.
Mistrzowie Niemiec.
-Poczekamy, aż dostaną puchar? –zapytałam małą. Kiwnęła
potakująco głową. Usiadłam na swoim miejscu, próbując złapać oddech i trochę
zrzucić z siebie tej euforii. Marisa siedziała mi na kolanach. Cały czas się
uśmiechała i rozglądała się dookoła po stadionie. Mała Dortmunder Mädchen.
Przytuliłam ją mocno. Mnie samej uśmiech nie schodził z twarzy.
-Przepraszam.. –usłyszałam obok kobiecy głos. Puściłam
Marisę i podniosłam z kolan, żeby zrobić przejście kobiecie. Ona jednak nie chciała
przejść. Podniosłam głowę. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały obie
zacisnęłyśmy usta i poruszałyśmy kilkukrotnie powiekami, żeby się nie
rozpłakać. W tym samym czasie. Żadna z nas nic nie umiała powiedzieć. Jak
zacząć?
-Mama! –przerwała ciszę, Marisa, ciągnąc mnie za bluzkę.
Spojrzałam się na nią i ucałowałam we włoski. Odwróciłam się do mojej
przyjaciółki. Ona stanęła do nas tyłem i wycierała łzy.
Na chwiejnych nogach podniosłam się i wzięłam na ręce Mari. Drżącą rękę wyciągnęłam do Ann. Położyłam ją na jej ramię i delikatnie ścisnęłam. Dziewczyna odwróciła się. Nie płakała już, ale jej oczy były całe zeszklone.
Na chwiejnych nogach podniosłam się i wzięłam na ręce Mari. Drżącą rękę wyciągnęłam do Ann. Położyłam ją na jej ramię i delikatnie ścisnęłam. Dziewczyna odwróciła się. Nie płakała już, ale jej oczy były całe zeszklone.
-Ann.. –zaczęłam, łamiącym się głosem. Nie wiedziałam, co
dalej. Ona nie oczekiwała nic więcej. Rzuciła się na nas, mocno obejmując.
-Mam ochotę cię zabić za to, że nie było cię tak długo i się
nie odzywałaś, rozumiesz? Nie było cię przy mnie, przy Mario, przy Marco.
Potrzebowaliśmy cię… Ale jednocześnie tak bardzo tęskniłam i jestem już w pełni
szczęśliwa, że jesteś… I rozumiem, że ktoś potrzebował cię dużo bardziej i.. O
Boże.. –szepnęła odsuwając się ode mnie i spojrzała na Marisę. Uśmiechnęła się
szeroko i wyciągnęła do niej rękę.
Mari nie była zupełnie zainteresowana poznaniem nowej cioci,
bo właśnie na specjalnie przygotowanym podeście odbywała się dekoracja. Każdy
zawodnik otrzymywał złoty medal. Ann zignorowała ten ważny moment. Złapała
ostrożnie w dłonie, malutką dłoń Marisy. Ucałowała ją i przyłożyła do policzka.
Odetchnęła głośno i nie puszczając dłoni mojej córki, drugą ręką objęła mnie,
kładąc głowę na moim barku. Chciało mi się płakać. Tak dużo czasu spędzałyśmy,
tyle razem przeszłyśmy. Wiedziałam, że nawaliłam, ona wiedziała, że nawaliłam.
Ale nadal byłam dla niej ważna.
-Papi!!! –zawołała Marisa, kiedy na ekranie wyświetlony został
moment, gdy Marco schylał się, by medal został zawieszony na jego szyi. Nie
cieszył się już tak bardzo. Mogłam doskonale odgadnąć jego myśli. Wiedział, że
nie do końca to zwycięstwo było zdobyte przez nich. Szkoda mi było Bayernu,
jeszcze bardziej szkoda Robbena i Neuera, którzy pewnie będą się jeszcze długo
winić.
Musiałam jednak porzucić rozmyślenia i trzymać dziecko, które zaczęło skakać, kopać i wymachiwać rękoma w moich ramionach.
Musiałam jednak porzucić rozmyślenia i trzymać dziecko, które zaczęło skakać, kopać i wymachiwać rękoma w moich ramionach.
-Co z Mario? –zapytałam. Dużo było do powiedzenia, zbyt
dużo. Ale musiałam się dowiedzieć najpierw o stanie zdrowia brata.
-Walczymy, jesteśmy na finiszu. Wyniki są coraz lepsze. Nie
zlikwidujemy tego na zawsze, jednak wiemy co robić i jak się odżywiać. Wyjdzie
z tego –powiedziała głośno, kierując się do mojego ucha. Trybuny były strasznie
rozemocjonowane. Nie słyszałam własnych myśli.
Kiwnęłam głową w odpowiedzi. Teraz był najważniejszy moment.
Marcel wziął puchar w dłonie, wszyscy zaczęli powoli krzyczeć w oczekiwaniu, na
uniesienie pucharu. W końcu został wzniesiony w górę a ze stadionu wystrzeliły
żółto czarne wstęgi. Zaczęłyśmy podskakiwać z Mari jak wszyscy kibice. Mała
wystawiała rączki, żeby złapać jedną ze wstążeczek. Wszystkie jednak opadały
obok. Patrzyłam jak zahipnotyzowana na piłkarzy, potem przeniosłam wzrok na
Ann.
-To zakończenie dnia jest piękniejsze, niż wszyscy sobie
wymarzyli –stwierdziła Ann. Podała Marisie żółtą wstążkę. Mała trochę się
speszyła. Przez całe swoje zaangażowanie w ceremonię dekoracji nie zauważyła
zbyt jej obecności. Schowała się w moje ramię i objęła moją szyję rączkami.
-Ej, nie wstydź się. To ciocia Ann. Pamiętasz jak
opowiadałam ci o cioci Ann i wujku Mario?
Marisa spojrzała się na Ann nieufnie, jednak pokiwała głową
twierdząco. Ann uśmiechnęła się ciepło.
-Cześć maleńka. Ja jestem Ann, a ty?
-Marisa –powiedziała. Swoje imię miała opanowane do
perfekcji. Naprawdę dużo mówiła, co napełniało mnie dumą, bo wszyscy się nią
tak zajmowaliśmy, że miała dużo motywacji i chciała naśladować w mówieniu
dorosłych. I wychodziło jej to coraz lepiej.
-Jakie przepiękne imię! A to jest pewnie twój miś, co?
–zauważyła maskotkę leżącą w wózku. Wyjęła misia z wózka i pokazała go małej.
Ona pokiwała głową.
-Daj! –powiedziała po chwili i wyciągnęła rączki po pluszaka.
Ann jednak zaczęła bawić się misiem i dotykała jego łapką noska Isy. Ta zaczęła
się śmiać i próbować robić to samo z misiem. Ann już ją kupiła. W końcu
dostała swojego misia i go przytuliła. Ziewnęła lekko, jednak wciąż była
zainteresowana co się dzieje dookoła. Wszyscy świętowali w najlepsze. Poza Ann.
Ona miała coś ważniejszego do roboty.
Pomogła mi włożyć Marisę do wózka i zapakować się. W końcu miałyśmy czas, żeby się mocno uściskać. Uśmiechnęła się szeroko i dotknęła mojego policzka z czułością.
-Wszystko dobrze z tobą i malutką?
-Tak. Bywało ciężko, ale mamy siebie i jest naprawdę dobrze.
-Wiesz, że my byśmy ci zawsze pomogli? Nawet z dzieckiem, ze
wszystkim..
-Ann, to tak długa i poplątana historia. Zrobiłam wtedy co
było najbardziej słuszne.
-Chcę usłyszeć całą historię. Wszystko. Przyjdziecie do nas,
dobrze? Macie się gdzie zatrzymać?
-Mamy pokój w hotelu. Jest dobrze. Na pewno przyjdziemy.
Muszę uściskać Mario, o ile on też zareaguje tak dobrze jak ty –zaśmiałam się.
Marisa zaczęła kopać z nudów w wózek –Hej, spokojnie. Już zaraz idziemy.
-Pójdźmy teraz do Mario. Odwieziemy was chociaż.
-Niee, weźmiemy taksówkę, wy macie co świętować. Poza tym…
-Marco? –idealnie odczytała moje myśli.
-Nie w taki sposób powinien się o niej dowiedzieć.. Jeśli w
ogóle. Planowałam z nim porozmawiać ale bez Marisy, w neutralnym miejscu.
-Rozumiem. Poczekaj. Napiszę do Mario, ogarniemy to.
-Nie chcę rozmawiać już teraz, Ann!
-Dobrze, wiem. Sam Mario –zaśmiała się. Wzięła telefon i
napisała wiadomość.
„Za minutę masz być SAM
na peronie 9 ¾. PILNE”
-Peron dziewięć i trzy czwarte? To nie było w Harrym Potterze?
-Było, ale tak nazywamy przejścia dla ważnych szych. Nie
będziemy pchać się w tym tłumie, w dodatku z wózkiem i dzieckiem.
-Dzięki –uśmiechnęłam się. Nie umiałam uwierzyć, że to się
właśnie działo. Miałam się zobaczyć z Mario. Tęskniłam, cholernie tęskniłam.
Ale nie nastawiałam się na to, że to już teraz.
Poszłyśmy chwilę pod prąd nacierającego tłumu. W końcu
dotarłyśmy do bocznych drzwi, gdzie stał ochroniarz. Znajdowałyśmy się nad
tunelem, przez który wchodzili zawodnicy. Przez ten Peron 9 ¾ przechodziłam
pierwszy raz z Marco w moje urodziny. Tu właśnie poznałam Ann. Potem zeszliśmy
do szatni i tam poznałam Mario.
Ochroniarz przepuścił nas do środka. Ann musiała
poświadczyć, że nas zna. Był nowy, nie kojarzył mnie. Poza tym z dzieckiem w
wózku też traciłam na autentyczności. Weszłyśmy do środka. Słychać było z dołu
szum rozmów, głośną muzykę i radosne okrzyki i śpiewy piłkarzy. Obie się
uśmiechnęłyśmy.
-Wezmę ją, a ty zniesiesz wózek? Jest chyba lekki
–stwierdziła.
-Ona nie jest lekka.
-Spokojnie –powiedziała i poszła do Marisy. Chociaż
miała koszulkę klubową Mario. –Pójdziesz do cioci na rączki? –zapytała. Marisa
prawdopodobnie się zgodziła, bo chwilę później Ann ją podniosła.
-Miiś-zawołała. Tym razem ja wyjęłam z wózka jej misia, bez
którego nie mogła się nigdzie ruszyć.
-Odwiedzisz mnie i wujka w domu? –zapytała małą –Mamy
malutkiego pieska, myślę, że bardzo chętnie by się z tobą pobawił. Ma mniej
latek niż ty, jeszcze jest takim dzidziusiem.
-Piesek!
-Czyli cię odwiedzimy na sto procent. Dziękuję, że dziecko
mi teraz nie zaśnie przez całą noc –zaśmiałam się i puściłam Ann pierwszą.
Ostrożnie szła, patrząc pod nogi na każdy stopień. Nie była jakaś niezdarna,
żeby spaść, znała te schody dużo lepiej niż ja, ale mimo to nie chciała, żeby
coś się stało Marisie.
Zeszłyśmy na poziom, gdzie znajdowały się szatnie, ale
dzielił nas jeszcze korytarz, więc nie byłyśmy na widoku. W bok było przejście,
które prowadziło na zewnątrz. Korzystały z niego nieliczne osoby, głównie wszyscy
schodzili do parkingu podziemnego, na zwykłym mało kto zostawiał samochody
podczas meczów. Stawiałam akurat wózek na podłodze, kiedy usłyszałam głos
Mario.. Serce zatrzymało mi się w jednej chwili.
-Ann, co się dzieje? Nie strasz mn..
Zatrzymał się wpół kroku. Najpierw spojrzał na dziecko,
które trzyma Ann. Później jego wzrok powędrował na mnie. Miał bluzkę ochlapaną
prawdopodobnie szampanem. Na niej wisiał medal. Byłam tak dumna. Jednocześnie
bałam się jego reakcji, chociaż znałam go tak dobrze.
-Ajo! –powiedziała Marisa. Była mistrzynią przerywania w
takich chwilach. Zastanawiałam się, czy da się tego oduczyć. Mario znów
spojrzał na nią, a na jego ustach pojawił się wreszcie uśmiech. Podszedł
najpierw do dziecka. Schylił się i pocałował ją w czoło, policzek i rączkę.
Pogłaskał ją po głowie. Potem mała zaczęła się kręcić, więc Ann postawiła ją na
ziemi. W tym samym czasie Mario podbiegł do mnie i przytulił mocno, podnosząc
do góry. Pisnęłam z zaskoczenia, ale odwzajemniłam uścisk i długo po tym, aż mnie
postawił na ziemi nie chciałam go puścić.
-Przepraszam, przepraszam, że nie było mnie przy tobie, że
nic nie wyjaśniłam…
-Bądźcie od teraz na zawsze. I żadnych takich więcej. Dobrze
wszystko z tobą? Z twoją.. –zaczął, spoglądając za siebie. Mari ciągnęła Ann za
rękę, chcąc pójść na mały spacer. Ann jednak jej nie pozwalała.
-Córką –dokończyłam. –Tak, jesteśmy całe i zdrowe.
-Moja krew.. No może nie do końca, ale wiesz.. –zająkał się
i jeszcze raz mnie przytulił.
-Gratuluję medalu i pucharu. Jestem dumna.
-Dziewczyno, to tobie należą się wszystkie puchary tego
świata –oburzył się i potarł mnie za ramię pokrzepiająco. Uśmiechnęłam się.
Czyli nie był na mnie aż tak zły, jak sobie to wyobrażałam. Nie mogłam się
napatrzeć na jego roześmianą twarz. Tak dużo czasu minęło. Prawie niedługo dwa
lata. O jeny…
-Papi! Papi!
Z tego wzruszenia wyrwał mnie głos mojej córki. I to, co
krzyczała. Nie raz krzyczała „papi”, tylko to miejsce… Odwróciłam się
przerażona. Odepchnęła rękę Ann z taką siłą, że ta przewróciła się kucania na
podłogę. Wykorzystując moment poleciała w długą korytarzem prowadzącym do
szatni, krzycząc podekscytowana „Papi”. Nie, nie, nie, nie, nie.
Pobiegłam za nią, jednak było już za późno. Wbiegła przez
otwarte drzwi do szatni Borussii, gdzie chłopacy świętowali w najlepsze.
Wzięłam głęboki oddech. Przeszłam przez drzwi, ignorując jakichś ludzi ze
sztabu. Stanęłam w miejscu, próbując zlokalizować pośród roznegliżowanych,
spoconych, oblanych szampanem i tańczących piłkarzy swoją córkę. Czas dla mnie
zatrzymał się w miejscu, przerażenie sięgało zenitu. Żeby własna córka
zafundowała mi takie emocje jednego dnia.
-Papi!
-Gdzie jest twój tata?
Wreszcie. Niedaleko stał Sokratis, na szczęście ubrany i
trzeźwy. Trzymał Marisę na rękach. Podeszłam do niego i wyszarpnęłam wręcz
dziecko z rąk.
-Dzięki, to moje, gratulacje –powiedziałam szybko, pewnie
plując z pośpiechu na wszystkie strony świata. Nim zdążył ze zdziwieniem
wypowiedzieć moje imię wyszłam z szatni. Na korytarzu spotkałam spanikowaną Ann
i Mario, obejmującego ją.
-Rosie, przepraszam, ja naprawdę ją pilnowałam i… To się
stało tak szybko..
-Spokojnie, nic się takiego nie stało –uśmiechnęłam się i
objęłam ramieniem Ann. Próbowałam też wmówić te słowa sobie.
-Odwiozę was. Zostajecie u nas w domu? Muszę pójść do szatni
po kurtkę.
W szatni ucichły śpiewy. Marisa zaczęła płakać i robić
afery, próbując wydostać mi się z rąk. Kopała wierciła się na wszystkie możliwe
strony.
-Nie, wezmę taksówkę. Przepraszam was, ale muszę już iść.
Widzimy się jutro, tak? –powiedziałam głośniej, żeby przekrzyczeć histerię Isy.
Włożyłam ją w między czasie do wózka i przypięłam szelkami. Wyjęłam też z dołu
jej kocyk i przykryłam ją. Cały czas zawodziła, mówiąc „papi”. Pękało mi serce,
ale nie byłam w stanie teraz widzieć się z Marco. Widzenie go na boisku,
telebimie było już dla mnie wystarczające na jeden dzień. Do tego Mario i Ann..
Nie byłam psychicznie gotowa na Marco.
-Masz nasz numer? Nie zmienialiśmy.
-Tak, do zobaczenia. Nie mówcie nic, Ann, nie twoja wina,
naprawdę skarbie. Pa!
Pocałowałam ich oboje po kolei na szybko w policzek i
ruszyłam przed siebie w stronę wyjścia na parking. Znalazłam też smoczek w
torbie, więc krzyk, który mnie wręcz obezwładniał ustał po kilku chwilach. Serce
nadal biło jak oszalałe. Zadzwoniłam po taksówkę, bo wszystkie co stały
wcześniej, odwoziły właśnie kibiców do domu. Miałam jeszcze dziesięć minut
czekania. Stanęłam w zacisznym miejscu i patrzyłam jak Marisa się uspokaja ssąc
smoczek i po chwili zasypia.
-Przepraszam, kochanie. Nie jestem tak dzielna jak ty.
/Marco/
Wygrana cieszyła i zawsze będzie cieszyć. Nigdy mi się nie
znudzi to uczucie, kiedy razem z całym zespołem możemy wznieść do góry puchar,
przebiec się po całym boisku wspierani głośnymi brawami, dziękując wszystkim
kibicom za cały sezon. Ten finał zostawiał mi jednak niedosyt i nie do końca
mogłem się cieszyć jak reszta drużyny. Miałem szansę na zablokowanie bramki,
bramka wyrównująca padła, jednak to ta, decydująca o naszej wygranej
najbardziej nie pozwalała być mi zadowolonym. Fakt, pracowaliśmy ciężko cały
sezon, zmagaliśmy się z niekompetentnym trenerem. Zasłużyliśmy na wygraną, ale
wiedziałem, że byliśmy w stanie pokazać to w lepszy sposób. Bramka samobójcza
która wywołana była po prostu wycieńczeniem zawodników nie miała prawa zadecydować,
kto jest lepszy, a kto gorszy. Obie drużyny zasługiwały na tegoroczny puchar.
To też powiedziałem w wywiadzie, kiedy schodziłem z boiska. Nie chciałem nic więcej mówić, musiałem sam przetrawić to sobie w myślach. Było też kilka osób, które myślały podobnie. Rozmawiałem z Robbenem i Neuerem. Jakoś się trzymają, choć oczywiście nie byli w najlepszym nastroju. Uśmiechnęli się na słowa wsparcia i zmienili temat na moje wczorajsze urodziny. Nie świętowaliśmy przed meczem, ale jutro planowaliśmy jakiś wypad wieczorem.
Pod prysznicem mogłem trochę opaść z emocji. Puściłem lodowatą wodę. Gra w taką pogodę była koszmarem. Stałem pod lodowatymi strugami wody, nie słyszałem nawet śpiewów z szatni. Tego mi było trzeba. Po wyłączeniu prysznica jakby było trochę ciszej, niż zanim pod niego wszedłem, chociaż wciąż część puszczała muzykę i darła mordy. Przewiązałem się w pasie ręcznikiem, bo oczywiście zapomniałem wziąć ciuchów na przebranie.
To też powiedziałem w wywiadzie, kiedy schodziłem z boiska. Nie chciałem nic więcej mówić, musiałem sam przetrawić to sobie w myślach. Było też kilka osób, które myślały podobnie. Rozmawiałem z Robbenem i Neuerem. Jakoś się trzymają, choć oczywiście nie byli w najlepszym nastroju. Uśmiechnęli się na słowa wsparcia i zmienili temat na moje wczorajsze urodziny. Nie świętowaliśmy przed meczem, ale jutro planowaliśmy jakiś wypad wieczorem.
Pod prysznicem mogłem trochę opaść z emocji. Puściłem lodowatą wodę. Gra w taką pogodę była koszmarem. Stałem pod lodowatymi strugami wody, nie słyszałem nawet śpiewów z szatni. Tego mi było trzeba. Po wyłączeniu prysznica jakby było trochę ciszej, niż zanim pod niego wszedłem, chociaż wciąż część puszczała muzykę i darła mordy. Przewiązałem się w pasie ręcznikiem, bo oczywiście zapomniałem wziąć ciuchów na przebranie.
Kiedy przeszedłem z łazienek do szatni część drużyny była skupiona na Sokratisie. Trzymał na rękach jakąś dziewczynkę i coś do niej mówił. Ona rozglądała się po całej szatni. Pewnie uciekła rodzicom. No takiej akcji jeszcze nie było. Nasze spojrzenia by się spotkały, gdyby nie szybka interwencja zapewne matki. Blondynka wpadła przez drzwi, rozejrzała się i szybko przejęła zaginione dziecko z rąk Papy. Powiedziała coś i wyszła, tuląc dziecko do siebie. Mała chyba zaczynała płakać, bo usłyszałem ją nawet na korytarzu.
Jej matka jednak cały czas nie dawała mi spokoju, była strasznie podobna do
Rosalie, miała tylko ciemniejsze włosy. Nie widziałem do końca twarzy, ale.. To
nie mogła być Rose. Ona i dziecko? Stanąłem nieruchomo. Pierwsza myśl? Albo
potrzebuję kolejnego zimnego prysznica, albo mi zaszkodził ten wcześniejszy. Skąd by się
wzięła blondynka podobna do mojej Rose w części stadionu przeznaczonej tylko
dla zawodników?
Sokratis i będący przy nim Piszczu spojrzeli się na mnie. I patrzyli. Wymijając już trochę wstawionego Marcela podszedłem do nich, rezygnując ze wspólnego tańca z kolegą.
Sokratis i będący przy nim Piszczu spojrzeli się na mnie. I patrzyli. Wymijając już trochę wstawionego Marcela podszedłem do nich, rezygnując ze wspólnego tańca z kolegą.
-O co tu chodzi? To była Rose?
-Strasznie szybko wyszła, ale myślę, że tak. „Dzięki, to
moje, gratulacje”. Interpretuj jak chcesz, ale to dziecko było już gadające..
-I rozglądające się dookoła w poszukiwaniu „papi” –dodał
Polak.
-A ty chyba wiesz na czym polega robienie dzieci i..
Zakląłem głośno i chciałem ich wyminąć, żeby pobiec za nimi.
Sokratis mnie zatrzymał.
-Ubierz się, potem biegnij.
Musiałem być w pieprzonym ręczniku. Wziąłem z miejsca
spodenki i koszulkę, nie trudząc się o szukanie gaci w tym bałaganie. Pewnie
ktoś, kto ma słabą głowę mi je ukradł. Przebrałem się w szatni, przeczesałem
mokre włosy i nałożyłem z trudem na mokre stopy adidasy. W kieszeni były
kluczyki.
Kiedy chciałem już wychodzić w drzwiach szatni stanął Mario.
-Widziałeś ją?
-Kogo?-zapytał zamyślony. Następny w innym świecie.
-Rose, była tu –powiedziałem. –Z dzieckiem-dodałem, próbując
poukładać sobie w głowie cokolwiek.. Miałem dziecko? Nie chciałem mieć dzieci.
Nigdy. Chciałem Rose. A ona tu jest... z dzieckiem. O którym nic nie wiedziałem.
Może lepiej by było, gdyby nie wróciła.
-Była –potwierdził. –Rozmawialiśmy chwilę i umówiliśmy się
na jutro.
-Mówiła coś o mnie?
-Nie wszystko kręci się wokół ciebie –powiedział, jakby
zawiedziony. On był zawiedzony? To ja miałem dziecko, a nie on.
-Co ty odpieprzasz? To dziecko.. Było moje?
-Dlaczego „było”? I czemu „to”. Ona ma imię. I nie „była”
tylko „jest”. Czuję, że jak się zaraz nie ogarniesz, to lepiej, żebyś jej nie
gonił –rzucił zdenerwowany.
Zamknął powieki i spojrzał na stół za mną. Wyminął
mnie, wziął coś z niego i odwrócił się na pięcie. Podał mi do rąk misia. Był
trochę zmechacony, miał zszytą niewielką dziurę koło ręki. Uśmiechał się. Na brzuszku
miał wyszyte serce, a na szyi zawiązaną różową kokardkę. Stałem i patrzyłem na
pluszaka, w głowie miałem pustkę. Poczułem dotyk na ramieniu. Podniosłem głowę,
w spojrzeniu Mario coś się zmieniło.
-Twoja córka nie zaśnie bez tego miśka, więc nie spieprz
sprawy i…
-Dzięki –rzuciłem i wybiegłem na korytarz. Tam stała Ann,
wycierając chusteczką łzy. Rozejrzałem się dookoła, lecz nigdzie nie było Rose
ani tym bardziej dzieci. Mojej córki. A myślałem, że moim największym problemem
dzisiaj była samobójcza bramka Robbena. Zbiegłem do parkingu podziemnego, gdzie
stał zaparkowany mój samochód. Nim szybciej zjadę okolicę niż bym biegł o
własnych siłach. Wrzuciłem miśka na siedzenie pasażera i wyjechałem przed
stadion. Tyle kibiców. Jak ja miałem znaleźć jedną kobietę i dziecko? Moją żonę
i...córkę..
/Rosalie/
Rozglądałam się po okolicy, czy jest gdzieś moja taksówka.
Powiedziałam, żeby podjechali od bocznego wejścia stadionu. Było tu mniejsze
zamieszanie niż przed głównym i trochę ciszej. Zdjęłam Mari nauszniki, żeby nie
rozbolała jej głowa. Pomimo, że było ciepło, przykryłam ją delikatnie kocem.
Przez sen naciągnęła go bardziej i się w niego wtuliła. Łezki wyschły, nie było
śladu po płaczu. Półtoraroczne dziecko, a wykiwała trójkę dorosłych. Miałam
nadzieję, że zapomni jutro o dzisiejszej sytuacji i ucieszy się z wizyty u Ann
i Mario. W czasie oczekiwania wzięłam telefon i wysłałam sms do Ann.
„To mój nowy numer
(jest angielski, dlatego taki inny) Nie wiem jak z kosztem sms i rozmów, ale
możesz pisać na Whatsappie. Wstajemy z małą dość wcześnie, więc po prostu
napisz kiedy wam będzie pasowało. Jeśli to by nie był problem, to czy ty albo
Mario mógłby po nas podjechać? Chyba nie dojadę do was komunikacją miejską..
Świętujcie teraz piękne i zasłużone zwycięstwo. Mari już jest spokojna i
zasnęła. Strasznie tęskniłam, już czekam na jutrzejsze spotkanie. Ściskam, Rose
<33”
Chowałam telefon do torebki, kiedy usłyszałam ten głos. Jego
głos. Który wywoływał zawsze u mnie tyle emocji, który tak kochałam..
-Rosalie..
Zamknęłam oczy i przez chwilę pozwoliłam rozkoszy
przezwyciężyć strach i wsłuchać się w jego barwę głosu, w wypowiedziane przez
niego moje imię. Odwróciłam się. Stał na wyciągnięcie ręki ode mnie. To dużo
bliżej niż na boisku, czy na telebimie. Myślałam, że go pamiętam dokładnie
tymczasem.. Miał nową zmarszczkę koło oka, a ta mimiczna na czole trochę mu się
pogłębiła. Za to oczy. Usta..
Moje myśli zmieniły się w mętlik. Chciałam go odepchnąć, uciec, pocałować, dotknąć jego włosów, nakrzyczeć, przeprosić, rozpłakać się, błagać o wybaczenie, powiedzieć wszystko, co mi leżało na sercu. Nie powiedziałam nic prócz jego imieniem.
Moje myśli zmieniły się w mętlik. Chciałam go odepchnąć, uciec, pocałować, dotknąć jego włosów, nakrzyczeć, przeprosić, rozpłakać się, błagać o wybaczenie, powiedzieć wszystko, co mi leżało na sercu. Nie powiedziałam nic prócz jego imieniem.
-Marco..
-Dlaczego nie zostałaś? –zapytał. Nie mogłam z niego
wyczytać żadnych emocji. Nie straciłam tego daru, ale on założył jeszcze
większą i twardszą maskę niż tą, którą miał podczas pierwszej nocy u niego w
mieszkaniu.
-Spieszyłam się. Planowałam z tobą porozmawiać, ale masz
teraz inne sprawy na głowie. Gratulacje, tak poza tym..
-Nie zwykłem świętować pechowego samobója Bayernu.
-W porządku, ale zasłużyliście na to zwycięstwo
–powiedziałam. Że jeszcze nie drżał mi głos to był cud. –Obejrzałam wszystkie mecze –dodałam, jakby
to miało rozwiązać całą sprawę. Przy nim zapomniałam języka w gębie. Z nim nie
mogło być tak pięknie jak z Mario i Ann. Nigdy z nim nie było najłatwiej.
–Jeśli chodzi o rozwód to zgodnie z twoim życzeniem jestem osobiście. Mam pozew
w hotelu, myślałam, że warunki są odpowiednie dla obojga. Oczywiście sumę,
którą mi przelałeś oddam. Nie chciałam tylu pieniędzy –zakończyłam. Byłam
głupia. Dwa lata nie widziałam tego faceta na żywo. Teraz kompletnie nie
wiedziałam jak się zachować, co czuć… To było strasznie trudne. Milczeliśmy
chwilę, patrząc sobie w oczy. Marco uśmiechnął się krzywo i westchnął.
-Zasłużyliście na wygraną, pozew mam w hotelu. Nie uważasz,
że chyba powinienem usłyszeć coś więcej niż twoje gratulacje i pieprzony
pozew? Znikasz na dwa lata, nie odzywasz
się, mój przyjaciel wypada na ponad rok z gry, piszemy do ciebie jak powaleni,
wydzwaniamy, a ty zmieniasz kartę, raz, jedyny raz próbujesz zadzwonić, jednak
chwilę później znów masz nas w dupie! Tyle to wszystko znaczyło?!
-Marco proszę.. Ciszej –szepnęłam. Moje serce pękało przy
każdym jego słowie na milion kawałeczków. Wiedziałam, miał prawo tak się
zachować, miał najświętsze prawo wykrzyczeć mi to w twarz. Tylko nie przy
Marisie. To dlatego wolałam być z nim sam na sam i na początku nie zdradzać
żadnej informacji o prawdziwym powodzie odejścia. Bo go znałam. –Dziecko śpi
i..
-O! Jeszcze jeden, maleńki, prawie niezauważalny fakt!
–uniósł się po raz kolejny. –A ty mi gratulujesz pierdolonej wygranej pucharu?!
-Marco zamknij się –warknęłam szeptem słysząc, jak Marisa
się delikatnie rozbudza i zaczyna popłakiwać. Odeszłam od niego i podeszłam do
tyłem ustawionego do piłkarza wózka. Wypluła przez sen smoczek. Pochyliłam się
do niej i pocałowałam ją w czoło. Pogłaskałam po włosach, włożyłam smoczek i
szczelnie okryłam kocykiem. Nie miała misia, pewnie musiała zostawić w szatni.
Mario pewnie się zorientuje i go weźmie. Jak nie, to jutro tam pojedziemy.
Odczekałam chwilę, kucając przy wózku. W końcu powróciła do spania, oddech się
uspokoił, co jakiś czas przygryzała smoczek. Odetchnęłam z ulgą.
Kiedy wstałam Marco wydawał się być już trochę spokojniejszy.
-Gdzie się zatrzymała..łyście?
-W Novum –odpowiedziałam, zgodnie z prawdą. Właśnie
zatrzymała się moja taksówka. –Zadzwonię, żeby się spotkać. Masz czas jutro,
czy pojutrze?
-Tak, poczekaj –oznajmił. Wyminął mnie, delikatnie chwytając
mnie za biodro. Czułam jego dotyk jeszcze długo po tym. Musiałam położyć swoją
dłoń w to miejsce..Ciarki przeszły przez całe moje ciało.
Kiedy się odwróciłam zobaczyłam, że Marco płaci za taksówkę.
Nie musiał tego robić, chociaż doceniałam pierwszy miły gest wobec mnie dzisiaj
z jego strony. Mina mi zrzedła, kiedy taksówkarz zamknął za nim okno
i..odjechał. Musiałam mieć niezłą minę, bo tego się nie spodziewałam. Co mogło
wydarzyć się jeszcze, żeby moja szczęka dotknęła chodnika? A właśnie to.
Do Marco podbiegła laska, składająca się w pięćdziesięciu procentach z silikonu, dwudziestu z botoksu, pozostałe trzydzieści to wystające kości i samoopalacz.
-Marco, kocie! –pisnęła szczęśliwa. Rzuciła się na niego.
Skoczyła mu na biodra tak, że musiał ja przytrzymać za pupę, żeby się oboje nie
przewrócili. Przysięgam, miałam mdłości. I to nie była oznaka ciąży. –Gratulacje, twoja kociczka jest dumna.
-Kami, daj spokój.
-Nic nie mów! Mam jeszcze jedną niespodziankę! Trzymasz się?
–zarechotała. Złapałam rączki wózka i odjechałam kawałek dalej. Nie chciałam,
żeby jakieś pchły przeskoczyły z…kociczki na moją córkę. W tym momencie
podjęłam decyzję, że Marco nie jest odpowiednim materiałem na ojca, i że wracam
do Liverpoolu na stałe. A może to nie był ten moment? Nie. Raczej to był ten:
-Będziemy mieli dziecko! Cieszysz się? Już szukałam..
Zaczęłam odjeżdżać w stronę dawnego postoju taksówek i
wyciągnęłam telefon, żeby zadzwonić po kolejną.
-Rose poczekaj –powiedział. Dobrze, że trzymałam w ręku
telefon, bo inaczej pokazałabym mu środkowy palec. Nie byliśmy razem od dwóch
lat, więc mnie nie zranił.. Zranił, oczywiście, że zranił. Ja jego, on mnie. Ja
mam dziecko, on też niedługo będzie miał. Super się uzupełniamy. Słyszałam, że
odszedł z uroczą panną na stronę, żeby porozmawiać.
W telefonie odezwał się dyspozytor taksówek. Ponownie
zamówiłam taksówkę pod Idunę, boczne wejście. Kiedy miałam już mówić swoje imię
poczułam, jak mój telefon zostaje wyszarpywany z ręki. Myślałam, że to
złodziej. Odwracając się pchnęłam tą osobę i próbowałam wykręcić rękę.
Podskoczyłam wystraszona, bo to był Marco.
-Przepraszam, nic ci się nie stało? –spojrzałam na jego rękę
i jak nakazuje zmysł fizjoterapeuty dotknęłam jego ramię i sprawdziłam, czy
łokieć się prawidłowo ugina.. To było głupie. Puściłam rękę jak poparzona i
oddaliłam się na dwa kroki. Zdecydowanie byłam za blisko niego. –Przepraszam
–powtórzyłam.
-Nic się nie stało –powiedział, uśmiechając się lekko. Był
najzwyczajniej rozbawiony tą sytuacją. Ha. Ha. W sumie mogłam mocniej mu
wykręcić tą rękę. Mogłam mu ją złamać. Ooj tak.
–Tu jest mój samochód. Odwiozę was.
-Masz inne sprawy na głowie.
-Nie mam –uciął. –Chodź. Pomóc ci z wózkiem?
-Nie –odpowiedziałam równie krótko. Oddychałam głęboko.
Chyba cały czas między nami coś było, bo nagle jakby cała temperatura poszła w
górę, a jakieś nieznane siły przyciągały mnie do niego. Nie wiem, czy miał to
samo.
Stanęliśmy przed terenowym, srebrnym samochodem. Nie miał
już Astona. Było mi trochę przykro, bo bardzo lubiłam jego samochód. Postawiłam
wózek i miałam problem, żeby nie obudzić przy tej całej podróży Marisy. Kiedy
położę ją w samochodzie zacznie się rozbudzać. Kiedy wezmę ją na ręce, Marco
nie da rady złożyć sam tego przeklętego wózka.
-Nie mam fotelika, ale będziesz mogła ją trzymać na rękach
–powiedział, tym razem odrobinę ściszył głos.
-W porządku. Mela albo Yvonne miały taki wózek?
Przyjrzał się mu i pokręcił przecząco głową. Otworzył
bagażnik samochodu i wziął ode mnie torbę, którą miałam przyczepioną do rączek
wózka i siatkę z jedzeniem..
-Jest tu gdzieś śmietnik? –zapytałam, trzymając siatkę ze
zużytymi mokrymi chusteczkami od mycia rączek i buzi, słoiczkiem z deserem i
skórką od banana.
-Nie, ale daj mi. Potem wyrzucę.
Zawahałam się, ale on podjął decyzję za mnie i odebrał ode
mnie foliową siatkę.
-Może wezmę ją na ręce i powiem ci jak po kolei składać wózek?-
zaproponowałam. Ten wózek był naprawdę ciężki do składania. Spojrzał na niego,
próbując zrozumieć cały mechanizm. Był skomplikowany, to prawda. Ale miałam już
jakiś patent wyrobiony.
-Podnieś ją-powiedział po chwili. Nachyliłam się nad wózkiem
i ostrożnie wsunęłam ręce pod jej główkę i nóżki. Kontrolując wszystko powoli
ją uniosłam, cały czas spokojnie oddychała, czyli zasnęła dość mocno. Może się
nie obudzi przy procesie składania wózka. W końcu wyprostowałam i miałam moją
śliczną królewnę na rękach. Marco spojrzał na nią, lecz ten wzrok nic nie
mówił.
-Daj mi ją-polecił. Zmarszczyłam brwi, jakbym się
przesłyszała. On chciał ją.. Śpiąca Marisa na rękach Marco. Jak dobić Rose
emocjonalnie? Właśnie śpiącą Marisą na rękach Marco. –Spokojnie, nie upuszczę
–uśmiechnął się, jakby chcąc dodać mi pewności. Zbliżył się blisko. Za blisko.
Czułam jego oddech na swoim policzku. Było tak blisko do jego ust..
Poczułam jego rękę na swojej, dłonią zahaczył o moje palce, tylko dlatego, żeby złapać jej głowę. Wysunęłam powoli swoją rękę. Potem druga dłoń znów musnęła moją. Położył swoją koło mojej w jej nóżkach. Nasze dłonie znajdowały się więc koło siebie. Nie widziałam tego przez zakrywający kocyk. Przez chwilę zapomniałam jak oddychać. Potem jednak wypuściłam powietrze i zabrałam drugą rękę. Nie mogłam patrzeć na Marco. Widziałam tylko jego ręce, które tulą opiekuńczo moje śpiące dziecko do piersi. Poprawiłam jej kocyk i odsunęłam się na dwa kroki. Poczułam się jak intruz. Wokół Marco i Marisy wytworzyła się jakaś aura, do której nie miałam dostępu. Patrzyłam na to wszystko jak na jakiś odległy obraz w galerii sztuki, chroniony przez alarmy i pancerne szkło. Marisa westchnęła przez sen i przekręciła się w jego ramionach. Miał dużo większe ramiona. Położył ją po swojemu. Po swojemu.. To takie dziwne. Drugą ręką objął ją z zewnątrz, łapiąc ze jej małe ramię. Przeczesał jeszcze jej włosy, które jednym pasemkiem opadły na nosek.
Wzięłam dwa głębokie wdechy. Zwykle pozwalały mi się
uspokoić. Nie tym razem. Zajęłam się składaniem wózka. Trochę się mocowałam z
dołem, ale w końcu zmienił się w małego transformersa. Składane wózki dla tych,
co podróżują były wybawieniem. Miałam nadzieję, że ja nie będę musiała tego
robić na dłuższą metę. Wzięłam go i ułożyłam w wielkim bagażniku koło naszych
toreb. Nie zamykałam bagażnika, bo jeszcze bym za mocno trzasnęła. Nie
chciałam, żeby moje dziecko dostało zawału, budząc się w ramionach taty.
Poprawiłam włosy i podeszłam do Marco i Mari. Cały czas ją
trzymał. Przypatrywał się delikatnym rysom jej twarzy. Jego twarz jednak nadal
pozostała bez wyrazu, był zamyślony. Też uwielbiałam przypatrywać się śpiącej
córce. Kiedy nie mogłam spać po prostu przychodziłam do niej i przyglądałam
się. Miała śliczne, długie rzęsy, po Marco. Jej włosy miały taki sam kolor
ciemnego blondu jaki miałam ja i moja mama. Nie wiedziałam, czy jej jeszcze
mogą trochę się zmienić i pójść w tony wpadające w złoty brąz..albo jak kto
wolał rudy kolor włosów Marco.
-Mogę? –zapytałam. Powrócił do świata rzeczywistego. Pokiwał
głową i znów podszedł do mnie nieznośnie blisko. Znów czułam jego oddech,
ciepło jego ciała, zapach perfum, szamponu.. Nic się nie zmieniło. Objęłam
Marisę od góry, położyłam przypadkowo dłoń na jego. Przesunęłam szybko na bok.
Złapałam jej główkę i przysunęłam ją bliżej siebie. Wtedy Marco ją puścił.
Marisa coś powiedziała przez sen, wypluła też smoczek. Spojrzałam na Marco z
prośbą, żeby jej włożył z powrotem. Zawahał się. Staliśmy tak chwilę, ja
patrzyłam na Marisę, on na mnie. Doskonale czułam jego spojrzenie na sobie. W
końcu zobaczyłam jego dłoń. Podniósł smoczek z kocyka, którym mała była okryta.
Delikatnie przyłożył go do jej ust. Mari po chwili je otworzyła i wzięła
smoczek do buzi. Marco odetchnął, jakby naprawdę to go zmęczyło. Oj, to co ja
bym miała powiedzieć w takim wypadku?
Otworzył mi drzwi z tyłu na oścież. Było dużo łatwiej wsiąść
do terenówki niż do Astona, zwłaszcza z dzieckiem. Pozostanę jednak wierna
Astonowi. Zbyt dużo pięknych wspomnień się z nim wiązało, żeby polubić inny
samochód. Marco zamknął za mną drzwi najciszej jak umiał, to samo zrobił z
bagażnikiem. Wsiadł za kółko i odpalił silnik. Też był bardzo cichy. Nie
zapinałam pasów, nie miałam jak ze względu na Mari, która przytuliła się do
mnie.
-Jedź ostrożnie, proszę –powiedziałam szeptem. Nasze
spojrzenia spotkały się w lusterku kierowcy. Był cały czas spięty, przez co i
mnie nie puszczał stres i strach.. Nie wiedziałam, jak to wszystko dalej się
potoczy. Zaczął na mnie krzyczeć.. Może Marisa na tyle zaprzyjaźni się z Ann, a
ona z nią, że zostanie pod jej opieką, kiedy będę musiała się spotkać z Marco i
porozmawiać. Kiwnął głową i ruszył.
Ulice Dortmundu były jeszcze zatłoczone. Mnóstwo ludzi
wracało z meczu, inni może jeszcze z pracy. Jechaliśmy w niezbyt szybkim
tempie. Chyba wziął moją prośbę do serca. W samochodzie panowała cisza. Czasem
przerywało ją mruknięcie Marisy, albo jej wiercenie się w moich rękach. Nie
było najwygodniej, ale musiała jeszcze chwilę wytrzymać.
W końcu dojechaliśmy pod hotel. Marco najpierw poszedł po rzeczy z bagażnika, a potem otworzył nam drzwi. Przytrzymał mnie za ramię, kiedy wysiadałam. Podziękowałam mu skinieniem głowy.
W końcu dojechaliśmy pod hotel. Marco najpierw poszedł po rzeczy z bagażnika, a potem otworzył nam drzwi. Przytrzymał mnie za ramię, kiedy wysiadałam. Podziękowałam mu skinieniem głowy.
-Nie będziemy składać tego wózka teraz, nie ma sensu. Wniosę
ci to wszystko do pokoju.
-Nie musisz..
-Och, przestań. Chodź.
-Możesz zostawić na recepcji, zejdę sobie po
to..-powiedziałam spanikowana. Będzie wchodził do mojego pokoju? Przez cały
pobyt będę już go tam widziała. Przewrócił oczami i przyspieszył kroku,
wyprzedzając mnie trochę. W jednej ręce trzymał wózek, w drugiej niósł torbę i
siatkę. Przewiesił sobie torbę na ramię, żeby otworzyć nam drzwi.
Recepcjonistka wyjrzała znad stołu i od razu zrobiła maślane oczy do mojego
męża. Jezu.. Następna kociczka? Może i by zostawił rzeczy w recepcji, ale
recepcjonistki pewnie już nie. Nim powiedziała nam „dobry wieczór” byliśmy już
w windzie. Powiedziałam, żeby wcisnął czwarte piętro. Klucze do pokoju też miał
w torbie, więc był zmuszony grzebać między portfelem, słoiczkami dla dzieci,
owocami, pampersami, ubrankami na zmianę, bucikami,butelkami do karmienia i mokrymi
chusteczkami. W końcu trafił na klucze. Otworzył drzwi do pokoju i przepuścił
mnie.
-Poczekaj, zaraz od ciebie to wszystko wezmę –szepnęłam,
odwracając się przez ramię. Marco pokiwał głową i zaczął rozglądać się po
pokoju. Ja przeszłam do sypialni. Najdelikatniej jak mogłam położyłam Marisę na
jej łóżeczku. Delikatnie ściągnęłam jej buty. Nie zabierałam jej kocyka, bo
było wystarczająco gorąco, kołdra byłaby przesadą. Później będę próbowała ją jakoś przebrać.
Wróciłam do „salonu” w moim małym apartamencie, gdzie Marco
już położył złożony wózek na podłodze, siatkę i torbę na kanapie.
-Dziękuję ci za pomoc –zaczęłam. Nie wiedziałam, co innego
powiedzieć.
-Nie ma sprawy.. –odpowiedział, przeszywając mnie na wskroś
swoim spojrzeniem. Czemu mi to robił? Staliśmy chwilę w ciszy. Gdyby nie Marisa
i to, że byliśmy oboje trzeźwi pewnie rzuciłabym wszystko i zaciągnęła go do
sypialni.. Co przepraszam? Nie, nie. Nie Rose. To, że był okropnie przystojny i
mimo tak długiego czasu niewidzenia się nadal na mnie działał nie znaczyło, że
mam się na niego rzucać jak obłąkana. Bo mieliśmy podpisać rozwód, a ja miałam
wrócić za cztery dni do Liverpoolu, do swojego domu.
-Przepraszam, że to tak wyszło.. Naprawdę chciałam zadzwonić
i spotkać się, porozmawiać. Zrobię to.
-W porządku.
-Wszystko dobrze u ciebie? –zapytałam w przypływie odwagi.
Zacisnęłam usta, przygryzając zębami dolną wargę. Marco skupił swoje spojrzenie
właśnie na tym. Świdrował moje usta spojrzeniem, miałam wrażenie, że chce
zrobić krok do przodu ale się pohamował.
Po chwili odchrząknął.
-Nie. Dobranoc, Rosalie.
-Dobranoc. Zadzwonię –obiecałam. Odprowadziłam go do drzwi i
przepuściłam w przejściu. Wyszedł z pokoju i korytarzem ruszył w stronę windy.
–Marco? –zawołałam. Odwrócił się niespiesznie. Podrapał się po brodzie.
Dwudniowy zarost jak zwykle wyglądał u niego piekielnie dobrze. –Naprawdę
powinieneś być dumny z tego pucharu. Ten sezon był piękny, nie ważne jak go
zdobyliście, bramka Bayernu wcale o tym nie zadecydowała ale wasza ciężka praca
cały rok. I.. Moje najlepsze życzenia z okazji wczorajszych urodzin.
Marco popatrzył na mnie chwilę. Jego kąciki ust uniosły
się lekko.
-Dobranoc –powtórzył i poszedł włączyć windę. Ta stała już
na moim piętrze. Nie chciałam stać w progu i tak bezczelnie się gapić, chociaż
mogłabym. Weszłam do pokoju i zamknęłam za sobą drzwi na klucz. Oparłam się o
nie, by złapać oddech. Co on ze mną robił?!
Pozbierałam się i poszłam do Marisy, żeby zdjąć z niej sweterek, bluzkę
Borussii z jej imieniem, sukienkę i rajstopy. Spała twardo i nic jej nie
obudziło. Zostawiłam pieluszkę, najwyżej obudzi się w nocy. Ja i tak coś
czułam, że nie prześpię całej spokojnym snem. Dzisiejszy dzień wymęczył mnie
doszczętnie. Fizycznie, psychicznie..Do ostatniej porcji energii. W telefonie
miałam wiadomość od Ann, żebym się nie martwiła, wszystko przygotują i
oczywiście zawiozą i odwiozą. Dopisała też na końcu „Dobrze, że już jesteś.. Jesteście. To nawet jeszcze bardziej dobrze,
niż dobrze. Marisa jest przecudowna, ucałuj ją jak się obudzi od cioci i wujka.
Śpijcie dobrze! x.”
Przykryłam Mari lekko kocykiem Nie miała piżamy, więc nie
wiedziałam, czy jej zimno. Sama wzięłam krótki prysznic, założyłam delikatną,
jedwabną sukienkę piżamową, rozczesałam włosy i położyłam się do swojego łóżka.
Minęło sporo godzin zanim zasnęłam. Cały czas nieustannie żyłam dzisiejszym
dniem, analizowałam każdy moment, począwszy od zbierania kwiatków, poprzez
spotkanie Ann i Mario, kociczką w ciąży, kończąc na Marco, który znów był dla
mnie zagadką. Miałam wrażenie, że spotkałam się znów z Marco, który wywoływał
ciarki na moich plecach i kazał zostać mi swoją żoną, szantażując
powiadomieniem policji. Pełnego masek, tajemnic, pochowanych uczuć i
emocji. Jeśli znów miałam przebijać
głową jego mur-tym razem pasowałam. Nie miałam siły walczyć. Zwłaszcza, kiedy
już sam jego dotyk przyprawiał mnie o zawroty głowy. Nie mogłam poświęcić całej
siebie, by go odczarować. Musiałam dbać jeszcze o kogoś innego. Kogoś, kogo
równie mocno kochałam, jeśli nie bardziej. Kogoś, kto naprawdę mnie kochał i
potrzebował..
~~~
Dzisiaj strasznie długi rodział. Taki dzień z życia Rose i Marisy też się przyda, zwłaszcza, że teraz te dni trochę się zmienią! Co prawda Rose pielgrzymką na kolanach nie przyszła, ale jest w miejscu docelowym i trochę stare uczucia niespodziewanie wróciły i zamieszały w głowie. Jak myślicie, co zrobi Marco, hmm?? I co sądzicie o jego reakcji?
No i 58 rozdział w środę! Myślę, że teraz rozdział, który piszę będzie podobnej długości, ale możliwe, że będzie mniej nudny, więc może dacie radę przeczytać go do końca😂🙈
Dajcie koniecznie znać co myślicie!
Wspaniałej soboty i do środy!!!!💓 Buziaki! x.
Dajcie koniecznie znać co myślicie!
Wspaniałej soboty i do środy!!!!💓 Buziaki! x.
Boże, jak ja uwielbiam takie długie rozdziały, nie mogę doczekać się środy. Rosie (nie mogę pozbyć się złośliwości z głosu jak wymawia w myślach to imię) o tym czy blondasek jest dobrym materiałem na ojca czy nie trzeba było myśleć ok. 2 lat temu. Teraz słoneczko to ty tu nie masz nic do powiedzenia a to że Ci się ta czy inna Kami nie podoba to jest tylko i wyłącznie twoja mało znacząca opinia. A przypominam Ci ze ty dla wygody życia chciałas związać się z Emre. Więc jesteś dokładnie taka sama jak tam Kami czy coś. Rose to dla mnie taka od zera do bohatera tylko w drugą stronę w tym opowiadaniu. Nie wiem czy bd mogła jeszcze polubić jej postać. Wkurza mnie niemiłosiernie. Ja rozumiem ciężkie życie, strach, problemy, że Marco to szczeniak, wszystko ale jej zachowanie przerosło szczeniactwem wszystko. Wybaczam jednak ze nie urządził Rose drogi krzyżowej z Liverpoolu do Dortmund bo uważam że Marisa jest cudowna i faktycznie to mogłoby być dla niej troszkę nie wygodne. Ann i Mario są ciepło jak zwykle, kochani (i są małżeństwem btw.) i spodziewała się po nich takiego zachowania. Ale nie ze mnie zawiedli, absolutnie. Chociaż jakbym ja Rose spotkała... No to cóż, miło by nie było. Ale liczę na to, żeMarco tak łatwo jej nie odpuści. Czytaj:tak łatwo, Nie znaczy, że wcale. No bo hej. To że nie lubię Rose, to to nie znaczy, że nie lubię happyendów. Uwielbiam szczesliwe zakończenia. A oni się jednak kochają no więc... Bd musiała troszkę tej Rose kiedyś odpuścic. Ale tylko troszkę. No cóż... No to do środy! Girlwithaball
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że jeszcze jednak lubienie Rose wróci.. Jak nie teraz, to za kilka rozdziałów, nikt nie jest idealny i zawsze można popełnić głupie błędy, człowiek ma do tego prawo..a jak wolisz, zawsze może być happy end z Emre😁 Chociaż to co mam w planach z Marco trochę jednak skradnie serce😊 Do środy kochana!❤️
UsuńCudowny rozdział .Wraca Marco do gry ,duże znaczenie ma tutaj mała i ona pomoże im sie odbudować .Wierze żę dziecko Marco nie bedzie jego tylko ona chce ja naciagnąc na pieniadzę. Marzy mi się żeby Rose wróciła do Dortmundu a Marco kupił Astona . Może w końcu wyznaja sobie uczucia .Wróciła Ann i Mario ,za którymi tęsknie bardzo . W tym tydgodniu dwa rozdziały bedzie co do czytania .Pozdrawiam i życze weny .Kocham długie rozdziały .Nigdy nie znudzi mi się czytanie twojego opowiadania. Szkoda ze tak mało komentarzy ostatnio .Pozdrawiam jeszcze raz /
OdpowiedzUsuńMiłego dnia :)
Dziękuję kochana za te słowa!!! <333 Myślę, że jak mówił Klopp, że Marisy nie da się nie kochać, zadziała też na tatusia mimo wszystko i prędzej czy później coś też się zadzieje między Marco i Rose. W końcu dziecko jest wspólne, nie da sie tak zawsze wymijać, prawda?^^ A czy Mari będzie miała rodzeństwo..zobaczymy haha.
UsuńNo tak, komentarze znacznie spadły, mam nadzieję, że to tylko brak chęci, a nie tragiczne rozdziały, albo drastyczny spadek czytelników (być może przez te tragiczne rozdziały), ale trudno, będę pisać do ostatniego czytelnika, zbyt bardzo kocham to opowiadanie, żeby się teraz poddać, a jeszcze kilka osób jest i komentuje i to ogromnie doceniam, więc mam z czego czerpać siłę i motywację!
Do środy kochana❤❤❤ Buziaki! x.
Cześć! Pisałam tutaj kilkanaście rozdziałów temu, że nie ufam Rose. I co? Miałam rację. Świetny rozdział, świetne opowiadanie. Obiecuję, że teraz bd wracac częściej.
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo, strasznie mi miło!❤ Do środy!!;)
UsuńTsaaa... No więc przepraszam za moje roztrzepanie i w ogóle, ale jesteś w ogromnym błędzie, jeśli myślisz, że mogłabym przez więcej niż 24h nie przeczytać Twojego rozdziału, zdając sobie sprawę z jego istnienia. ;D No, ale teraz pozwolisz, że przejdziemy do tego opieprzu, który Ci obiecałam dzisiaj przed południem, oki? ;)
OdpowiedzUsuńKocham dziadków Kloppów - mówiłam Ci to już? Jeśli nie, to proszę bardzo - przyznaję! I przyznaję też bez bicia, że zaczęłam lubić Sremre - ale nie licz na to, że dołączę do Twojego jednoosobowego fan clubu! ;p
Rosalie poleciała w końcu do Dortmundu - alleluja! I zabrała ze sobą małą - brawo Ty, Rose. Na dodatek poszły na mecz BVB - toll!
Rozczuliłaś mnie trochę tym spotkaniem z Ann. Uwielbiam ją. Ann i Pączek to takie dwa cudowne misie. Nie da się ich nie lubić - po prostu. Bardzo podobała mi się reakcja obojga nie tylko na Rosie, ale też na Marisę (nie mogę przyzwyczaić się do zdrobnienia XD). Bez zbędnych pytań, wyrzutów. Za to ze zrozumieniem, tęsknotą i miłością.
Jednak mała panienka Reus to niezłe ziółko i wiedziałam, że coś wywinie. Ale że popchnie ciotkę i pobiegnie do szatni pełnej obcych facetów, krzycząc "Papi"? W życiu bym tego nie przewidziała.
Perspektywa Marco... No co ja mam Ci powiedzieć, co? DOskonale wiesz, że wkurzyłam się za to "chcę Rose, nie chcę dziecka". Serio, Reus? Nie chciałeś dziecka? To trzeba było trzymać swojego koleżkę w spodniach, a nie przymilać się tak do żony, bo każdy facet w Twoim wieku powinien wiedzieć, skąd się biorą dzieci...
Powkurzałabym się też na tę dziunię, co to niby jest w ciąży z Lamą, ale jakoś niespecjalnie jej wierzę. Serio. Pewnie chce wyciągnąć jakieś hajsy od Rudego i tyle w temacie. No a poza tym zaraz był ten fragment o Marco trzymającym swoją córeczkę w ramionach i... Rozpłynęłam się. *.* (Jeżeli obudziłaś we mnie instynkt macierzyński, to masz - delikatnie mówiąc - przerąbane, moja droga! Ja jestem zdecydowanie za młoda na matkę + brak potencjalnego ojca XD (to wcale nie tak, że jestem praktycznie w wieku Rosalie... Shhh...)
Tak czy siak, rozdział mi się podobał. Piszesz świetnie i dopisz sobie sryliard innych komplementów, którymi już Cię zdążyłam kiedyś obdarzyć. <3
Jesteś jedyna w swoim rodzaju i dziękuję Ci za wszystko - począwszy od umilania mi dnia w pracy po ciągnięcie mnie za uszy, żebym coś napisała! Luv ya!!
Aaaa. I tak na zakończenie to ja Ci przypomnę, że rozdział 59. ma zajebisty (dużo Marco w małżeńskich sytuacjach z jego żoną poproszę!!). Dlaczego? BO W SOBOTĘ SĄ MOJE URODZINY! Także ten.. Nie musisz dziękować za motywację. ;)
Bajo ;*
O mój Boże. Kocham ten komentarz, tak, zdecydowanie jest najdłuższy, ale naprawdę.. mówiłam, że cokolwiek co napiszesz bedzie miało jakość? Mówiłam. No dobra, pisałam. Ale pisałam!
UsuńKlub dwuosobowy Sremre zaprasza, zabawa gwarantowana. Marisa zaskakuje.. po tatusiu hehe. A urocza była/obecna oblubienica Lamy? Albo chce kasę, albo jest w ciąży i Marisa będzie miała rodzeństwo!🎉 Za instynkt macierzyński nie musisz dziękować. Tylko działać, 500+ czeka.😁 Komplementy sobie oczywiście dopisałam, wiec czuję się dopieszczona, dziękuję bardzo bardzo mocno. O urodzinach pamiętam, nie śmiem zapomnieć💃🏻🎉 Już szykuję sie na ciasto (pewnie upiekę i zjem, ty mi nie wyślesz..;/ )
Za motywację nie dziękuję, skoro nie muszę, ale za komentarz i wszystkie piękne słowa bardzo bardzo dziękuję, bo jest mistrzowski i czytałam go już 4 razy i będzie piąty. Ściskam mocno, no i może niedługo rozdział u ciebie..hmm?^^
Bajoo😄❤️❤️❤️❤️❤️
Ależ zapraszam Cię na urodzinowe ciasto! W niedzielę do Dojo Stara Wieś - Ania z pewnością coś przygotuje - jakiś tort z fasoli czy innego buraka <3
UsuńMówiłam, ze napisze, to napisze! Oczywiście we mnie nie wierzyłas... ale weź tu skomentuj wszystko dokładnie, jak ten rozdział to długość moich dwóch i pół rozdziału. ;-;
OdpowiedzUsuńNo, ale ok, postaram się napisać tyle, ile pamietam, bo nie mam czasu czytać jeszcze raz ;D
Najpierw to, że Rose trafiła idealnie, jeśli chodzi o Kloppów. Dziadkowie idealni, za razem będący dla niej jak kochający i dbający rodzice, czego w sumie nie miała po śmierci matki, no i dobrze, ze zastępują jej takich ludzi w życiu.
Wreszcie wracamy do domu, juhu! Ile trzeba bylo czekać koleżanko, to nasze!!! Ale się opłacało, bo emocje przy ich spotkaniu to wzięły mnie z każdej strony xd cieszę się, że Ann i Mario zareagowali tak dobrze na Marise i przynajmniej wreszcie zrozumieli czemu uciekła. (i tak jestem zdania, ze zamiast uciekać mogła powiedzieć Rudemu, JESTEM PEWNA, ze może i z początku byłby w szoku, ale potem na 100% by się cieszył z posiadania dzieci, szczególnie ze względu na to, jak kocha Rose.)
No i oczywiście pierdzielenie, ze mogłaby nie przyjeżdżać, ale i tak, kochany wiemy, że w duchu skaczesz jak małe
dziecko (np. jak twoja córka ;))))
No i ta tępa laska Marco, oczywiście nie jest w ciąży, bo... no kto normalny mówi to swojemu facetowi na środku ulicy? Znaczy... nie mowie, ze jest normalna, bo patrząc po jej zachowaniu napewno czegos jej brakuje, ale nawet tacy ludzie MUSZA mieć trochę rozumu. Przynajmniej jakoś w to wierze, a czy to prawda, to sie okaze, jak ładnie nam tu napiszesz, ze to była próba zdobycia kasy Marco.
Marco jednak nie jest taki obojętny, bo chciał wziąć ją na ręce itp. Aż mi zal Marisy, która tak chciała spotkac tatę, a stało się to akurat jak zasnęła xd miałam przez cały czas nadzieje, ze się obudzi, ale cóż.
Rozdział cudo, cudeńko i kocham go całym sercem, bo to wreszcie rozdział, gdzie w jednej perspektywie jest i Rose i Marco, a to progress zważywszy na ten ostatni (długi) czas bez nich.
Ślę buziaki, czekam na jutro, ale nie tak bardzo, jak no, gdy wreszcie będą razem. <333
Twoja kochana, Dominika!
Aaaaaa💓💓💓💓Kochana.. No, ty to umiesz robić niespodzianki.. Też myślę, że pewnie Reus by tak właśnie zrobił, gdyby mu powiedziała. Powściekał się, pokrzyczał, ale dziecko to dziecko. No ale stało się inaczej, Marisa trochę przegryw, ale przynajmniej się wyśpi. Może następnego dnia nadrobi❤️🙈
UsuńDziękuję za piękny komentarz, obiecuję się też tak postarać u ciebie hahah💛 Buziaki!!! x.