sobota, 28 lipca 2018

Pięćdziesiąt cztery


Poprzedni rozdział ukazał się w środę. 
Upewnij się, że do przeczytał(a/e)ś przed przeczytaniem tego:) 


Bańką zwykle nazywałam czas, kiedy byłam z Marco, sami na świecie, przepełnieni szczęściem, motylami w brzuchu. Całowaliśmy się wtedy, przytulaliśmy, oczywiście w przerwach między spędzaniem nieziemsko cudownych chwil w naszej sypialni. Uwielbialiśmy ten czas, nie istniało nic poza nimi. Telefonów, problemów, kłótni, niezrobionych zakupów, smutków, kontuzji.. Tylko ja i on, nasze uczucia, oddechy, ciała, uderzenia serc.
Teraz bańka była inna. Na pewno nie była delikatna, mieniąca się w słońcu, odbijająca się milionami kolorów. Ta bańka była złota. Jak mój pierścionek zaręczynowy. Nie mogłam się wydostać z tej bańki. Była pełna pytań, wątpliwości, paniki, strachu..

Emre był cudowny. Dobry, opiekuńczy, uwielbiał Marisę. Powtarzał mi wiele razy, że potrafiłby być dla niej jak ojciec.  Nie wątpiłam w to. Uwielbiał się z nią bawić, Mari cieszyła się, kiedy przynosił jej nowe interaktywne klocki i uczył ją kształtów. Zawsze się śmiała.
Był fantastycznym wujkiem. Wujkiem. A żeniąc się ze mną miałby się stać jej ojcem.
A jej ojcem był Marco. I ona o tym wiedziała. Rozpoznawała Marco jak nikogo innego. Widziała (prawie) wszystkie nasze zdjęcia, oglądała mecze i wywiady. Od czasu, kiedy znalazłyśmy się w domu. "Papi" było na tyle naturalnym słowem co "mama", nie było rzadkością, było normalne, jakby Marco cały czas przy nas był. Przecież miało się wszystko zmienić. Wszystko. Znowu. Najpierw zmianą była ucieczka z domu. Potem ślub z Marco. Ciąża i w końcu narodziny mojej córki. Oczywiście, że bałam się wszystkich tych zmian, wszystkie miały przeogromny wpływ na moje życie, przewracały do góry nogami. Ale dodanie dwóch stoosiemdziesiątek tworzyło trzysta sześćdziesiąt. Pełny obrót, mimo przewrotów wszystko wracało do codzienności.
Teraz czułam, że nic nie będzie takie samo. To sto osiemdziesiąt nie będzie dopełnieniem do pełnego obrotu. Spowoduje kolejne odchylenie a ja znowu będę zagubiona.
Nigdy nie mogło chyba być spokojnie i normalnie. Zagubiona Rosalie całe życie. Próbowałam sobie wyobrazić siebie za trzydzieści lat. Widziałam moją piękną córkę, a kiedy spoglądałam na moją dłoń, na której powinna być obrączka obraz się zamazywał. Nie widziałam nigdzie Marco, ani Emre...
Ale powiedziałam "tak". Serce sprawiało mi zawsze tyle bólu. Musiałam posłuchać rozumu. Emre był we mnie zakochany, był w stanie zaopiekować się mną i moją córką. Mari będzie miała pełną rodzinę. Miałam szczęście z takim facetem u boku. Był trochę młodszy od Marco ale bardzo dojrzały i pewny swoich decyzji. Był przewidywalny, zabawny, czuły. Nie lubił robić mi niespodzianek, poza zaręczynami. I to mi odpowiadało. Nie chciałam żadnych nowości. Chciałabym po prostu spokoju. Stabilizacji i bezpieczeństwa dla mnie i najważniejszej osoby w moim życiu. Dlatego powiedziałam "tak". Dla dobra Mari, mojego, dla szczęścia Emre.

Poczekałam przed szatnią Liverpoolu, zerkając na nową błyskotkę na palcu. Zawsze chciałam zaręczyn, takich tradycyjnych, kiedy mężczyzna klęka i prosi o rękę swoją ukochaną. Niekoniecznie podobało mi się to, że mieliśmy taką wielką widownię, byłam speszona i czułam się nieswojo. Ale to były zaręczyny, może taki był tego urok. Taka kreatywność.. Marco przecież kazał mi wyjść za niego bez mrugnięcia okiem ani tym bardziej bez klękania. Przez brak zaręczyn z Marco, Emre zyskał w tym pojedynku 100% punktów więcej. Dlaczego cały czas ich do siebie porównywałam?

-Już jestem. Przepraszam, że tak długo, chłopacy gratulowali, masz od nich też najlepsze życzenia -uśmiechnął się i pocałował mnie czule. Martwiło mnie, że kiedy mnie dotykał, przytulał, całował ja zupełnie drętwiałam. Nie czułam nic. Nawet kiedy się zaręczyłam, powinnam być najszczęśliwszą przyszłą panną młodą na świecie.. Nie czułam nic. Może przyjdzie, może to emocje..

-Dziękuję. Wracamy do domu? Trochę za dużo wrażeń jak na dziś-zaśmiałam się i wymusiłam uśmiech. Nie mógł poczuć moich wątpliwości. Nie zasługiwał na to, on był naprawdę wspaniały.

-Mamy zarezerwowany stolik w restauracji. To będzie piękny wieczór kochanie, tylko nasz.

-Wspaniale-przyznałam, chociaż w środku pękałam z zawodu, bólu i złości. Czy "tylko nasz" miało znaczyć "bez Marisy"? Mari nigdy nie przeszkadzałaby mi, nigdy, przenigdy. Nawet gdybym brała ślub, była na randce czy w kinie. "Tylko nasz". Nie nosiłam już dziecka, jednak cały czas byłam w dwupaku. Nieodłączne.

Z uśmiechem złapałam go za rękę i razem opuściliśmy stadion. Emre.. Mój narzeczony pod zimową kurtką miał na sobie garnitur. Ciemnozielony kolor pięknie komponował się z jego ciemną karnacją. Tylko ja musiałam wyglądać zabawnie przy nim w tych wszystkich czapkach, szalikach i puchowej kurtce niczym wielki potwór Marschmallow. Pod spodem niestety brak pięknej sukienki a bluza z kapturem i spodnie jeansowe..Może nikt nie zauważy w tej restauracji?


Wieczór niespodzianek rekompensował wszystkie braki niespodzianek w naszym związku. Restauracja była pusta, światło było przytłumione, tylko jeden stolik był nakryty długim, bordowym obrusem. Stał na nim świecznik z palącą się czerwoną świeczką. Obok stolika stał ogromy wazon z wielkim bukietem czerwonych róż. Nie wiem skąd, ale przyszło mi tak nagle na myśl wspomnienie, gdy ten anonimowy wielbiciel przysłał mi bukiet czerwonych róż do mieszkania Ann i Mario. Od wtedy znielubiłam kwiaty tego koloru. Odkąd znalazłam się w Liverpoolu listy zniknęły. A więc wielbiciel dał sobie spokój. Skoro on mnie nie znalazł, nikt nie mógł mnie znaleźć.

-Nie miałem kiedy ich ci dać, ale miały być do kompletu z pierścionkiem, wierz mi.
-Dziękuję, są piękne -uśmiechnęłam się po raz kolejny. Miałam wrażenie, że moja twarz odpadnie za kilka sekund od tego uśmiechania. -Ulla zostanie jeszcze na tyle z małą?
-Spokojnie, rozmawiałem z nią, może zostać nawet na noc. A teraz usiądź i cieszmy się chwilą.

Pomógł mi usiąść do stolika, przysunął krzesło.
-Pięknie tu. Wspaniała niespodzianka.
-Tak miało być.

Podszedł kelner i nalał Emre do kieliszka wina. On posmakował i dał do nalania resztę. Później ja także dostałam do swojego kieliszka. Obok stała też szklaneczka z wodą. Mogłam przy niej zostać.
Przestałam już karmić Isę piersią ale na tyle odzwyczaiłam się od picia przez ostatni rok i cały okres ciąży, że po prostu nie miałam ochoty na alkohol. Nawet z takiej okazji.. Już czułam, że byłam fatalną narzeczoną.
Jako danie główne otrzymaliśmy owoce morza. Były całkiem dobre.
Nie. Znowu udawałam. Były w porządku ale po pobycie na wyspie z Marco żadne owoce morza nie będą mi tak dobrze smakować. Emre oczywiście nie mógł o tym wiedzieć, więc go za to nie winiłam. Niewiele mu mówiłam o moim małżeństwie, nic o przeszłości. Może to było dobre? Zaczynaliśmy od zera, czysta karta, mówiliśmy o sprawach bieżących, wynajdowaliśmy nowe wspólne hobby. To także miało wpływ na moją decyzję.
Jedno jednak mnie dość mocno dotknęło. Nakładając na widelec sałatkę zobaczyłam dość sprzeczną rzecz. Na prawej ręce wciąż widniała moja obrączka, na lewej zaś, jak nakazywał zwyczaj w Anglii, pierścionek zaręczynowy.
Nie byłam gotowa myśleć, że tylko jeden z pierścionków zostanie. Wiedziałam, że to będzie ten złoty z błękitnym (podobno jak moje oczy) oczkiem, nie platynowy. Nie chciałam robić tego w tej chwili, bo jeszcze zacząłby się temat, którego limit jak na jeden dzień dzisiaj wyczerpałam. Chociaż to były urodziny Emre.
Spędziliśmy razem przemiły czas, na deser oboje zamówiliśmy po kawałku torta, w końcu to urodziny. Co do ślubu nie wnikaliśmy w konkrety. Teraz było dobrze, musiałam się powoli przyzwyczaić do nowej sytuacji. Piłkarz teraz tym bardziej nalegał, żebyśmy się do niego wprowadziły. Obiecałam, że to przemyślę i może za jakiś czas. Potrzebowałam na to jeszcze więcej czasu, podobnie też na akceptację tego, że byłam zaręczoną mężatką. Co ja narobiłam? W życiu bym nie powiedziała, że mając dwadzieścia jeden lat będę miała dziecko, męża i narzeczonego. Czy to już zakrawało o „Modę na sukces”?
Przed powrotem do domu przeszliśmy się jeszcze. Piękna, ciemna noc. Mój narzeczony obejmował mnie mocno, żebym nie zmarzła. Wiedziałam, że jak wrócę do domu będę musiała dokonać może i kosmetycznych, ale i znaczących zmian.

-Wracamy? Ulla pewnie jest wykończona.
-Myślałem, że pójdziemy do mnie –westchnął i złapał mnie za rękę. –Ulla może zostać na noc.
-Skarbie, i tak już dużo dla nas zrobiła. Jestem trochę przeziębiona, więc nie marzę o niczym więcej niż gorący prysznic i odrobina snu.
-Mam znacznie ciekawsze marzenia.
-To, że masz urodziny, nie znaczy, że będę je wszystkie spełniać –zaśmiałam się i położyłam głowę na jego ramieniu.
-Spełniłaś największe, więc myślę, że na razie mi wystarczy –uśmiechnął się i pocałował mnie czule. Zawróciliśmy do samochodu i pojechaliśmy do mnie. Emre tam spędzał więcej czasu niż we własnym domu. Miał nawet swoją szufladę w mojej komodzie w sypialni.


Po dotarciu do domu okazało się, że Mari jeszcze nie spała. A to było już nie takie oczywiste jak na dwudziestą trzecią. Emre pomógł mi się rozebrać i sam odwiesił swój płaszcz na wieszak.
-Jak się udał wieczór? –uśmiechnęła się Ulla. Dobrze wiedziała, pewnie Jürgen zdał jej relację. Nie udało mi się z nim zamienić słowa, chyba wymknął się, kiedy piłkarze zaczęli nam gratulować.
-Wybitnie –odpowiedział zadowolony Emre. Ulla dostrzegła w mig mój pierścionek i od razu podbiegła się do nas przytulić.  
-Gratulacje, kochani. Przed wami cudowne życie.






Pożegnaliśmy się z blondynką, dziękując jeszcze raz za opiekę. Złożyła nam jeszcze kilka razy gratulacje i dopytywała się o szczegóły zaręczyn. Marisa siedziała naburmuszona w swoim pokoju i robiła jeden wielki klockowy bałagan.

-Hej księżniczko. Nie chcesz spać? –Emre odezwał się jako pierwszy. Ja stałam za nim i z troską patrzyłam na moją śliczną dziewczynkę. Spojrzała na niego i tak po prostu się rozpłakała. Wyminęłam mojego narzeczonego i podniosłam ją na ręce. Ona nigdy nie płakała. Nie rozumiałam, co się działo. Sprawdziłam jej czoło, jednak nie miała gorączki.
-Pomóc ci jakoś?-zapytał szatyn. Westchnęłam i zaczęłam podrzucać zanoszącą się coraz większym płaczem córkę.
-Nie. Kochanie, może będzie lepiej jak pójdziesz do siebie? Zabrałabym ją do mnie do sypialni, czeka nas chyba długa noc.
-W porządku. Jak będziesz mnie potrzebowała to dzwoń, dobrze? –uśmiechnął się, jednak mogłam wyczuć w jego głosie lekki zawód. Marisa przytuliła się do mnie, oplatając mocno szyję.
-Przepraszam, też nie chciałam, żeby nasz dzień tak się skończył, ale naprawdę dla mnie był piękny. Najlepsza niespodzianka, cieszę się, że jestem twoją narzeczoną.

Jego wyraz twarzy poprawił się. Przytulił nas obie i dał mi szybkiego buziaka.
-Mam nadzieję, że szybko zaśnie. Przyjdę jutro.
-Zapraszamy –uśmiechnęłam się i zaczęłam głaskać uspokajająco Mari po plecach. –Dobrej nocy.
Zabrałam misia z łóżeczka Isy i poszłam z nią do swojej sypialni. Zdjęłam szybko spodnie, żeby było mi wygodniej.
-Mama już jest, nie płacz. Przecież zostawałaś z babcią już nie raz. Nie podobało ci się z nią?
Zero odpowiedzi, sam płacz. Akurat mój wzrok padł na obrączkę. Wzięłam oddech i zdjęłam ją, wrzuciłam do szafki nocnej. I po strachu. Jeśli już przechodziłam załamanie Marisy to jeszcze mogłam dołożyć swoje.
Przytuliłam się do mojej małej i zaczęłam przeczesywać jej śliczne włoski. Mnie trochę też chciało się płakać, tak odrobinę. Jedna obrączka wiosny nie czyni.. Przecież w mieszkaniu wisiało tyle naszych wspólnych zdjęć. 

-Pójdziemy razem spać? Zaraz się przebiorę piżamkę, może jeszcze coś ci poczytam?
-Nie –odpowiedziała, trąc załzawione powieki.
-Boli cię coś? Uderzyłaś się? –zapytałam zmartwiona. Nigdy nie widziałam jej w takim stanie. Ponownie pokiwała przecząco głową. Poszłam jeszcze po termometr, żeby zmierzyć jej temperaturę. Czy słyszała jak mówimy z Ullą o zaręczynach? Przecież ona nie rozumiała, nie wiedziała co to znaczy. Lubiła poza tym Emre. Może to bunt? Ale tak szybko?
Była zdrowa, kolka? Ulla mówiła, że już jadła. Gdyby była głodna, powiedziałaby.
Po pół godzinie marudzenia wreszcie się zmęczyła i usnęła. Teraz ja nie mogłam spać. Za dużo emocji. Dobrze, że ten mały aniołek był ze mną. Ta noc będzie owocna w podjęte decyzje. Miałam takie przeczucie. 


***


Noc była dla mnie ciężka. Marisa spała spokojnie, jednak ja czuwałam cały czas, żeby nie przygnieść przypadkiem dziecka, ani nie zrobić jej żadnej krzywdy. Mimo krótkiego, słabego snu zyskałam trochę energii i dojrzałam do pewnych decyzji. Obudziłam się trochę po siódmej. Mari ściskała mocno swojego misia. Uwielbiałam słuchać jej uroczego, cichego oddechu. Nawet jej oddech dodawał mi sił. Nachyliłam się i ucałowałam jej główkę. Wstałam i narzuciłam na siebie szlafrok. Związałam włosy i zaczęłam zdejmować wszystkie wspólne zdjęcia z Marco. Wyjęłam też obrączkę z szuflady i schowałam ją do skrzyneczki ze wszystkimi listami  do Marco.
Napisałam do Emre, czy jeszcze śpi. Musiałam mu przekazać dobrą nowinę jak najszybciej. Nie dostałam odpowiedzi, jednak ktoś zapukał do drzwi. Z myślą, że to mój narzeczony, szybko pobiegłam do drzwi. Stał tam jednak kurier z bukietem pełnym przeróżnych, kolorowych kwiatów, był piękny. Pokwitowałam odbiór i włożyłam je do wazonu obok czerwonych róż z wczoraj.
Znalazł się w nich liścik. „Dzień dobry, mojej pięknej narzeczonej”.

-Oo, kto tu się obudził? Sama wstałaś z łóżeczka? –zapytałam zaspaną córkę, która podeszła do kanapy w salonie i zaczęła przekładać ramki ze zdjęciami moimi i Marco. Była na tyle zajęta zdjęciami, że zupełnie mnie nie usłyszała. Wybrała sobie jedną ramkę i ruszyła z nią do swojego pokoju. Poszłam za nią. Położyła ramkę na stoliku koło swojego łóżeczka. Wzruszyła mnie tym. Ukucnęłam koło niej i pocałowałam w policzek.
-Chcesz mieć to zdjęcie koło łóżeczka?
-Tak –potwierdziła i uśmiechnęła się, kiedy postawiłam ramkę na nóżce z tyłu. Zdjęcie było robione przez cudowną rodzinkę, która zrobiła nam piękne wesele. Siedzieliśmy na nim z Marco na tarasie w ich domu na tle pięknej plaży, oceanu. Nawet uchwycony był kawałek pomostu przyozdobionego delikatną białą tkaniną, na którym braliśmy ślub. 

-To był mój najpiękniejszy dzień w życiu. Opowiem ci kiedyś o nim.
-Teraz! –pisnęła zachwycona i zaklaskała w rączki.
-Teraz, to musimy zrobić śniadanko. Zjemy jajecznicę?

Marisa pokiwała główką i pobiegła do swojego pokoju po lalkę, która zwykle pomagała nam gotować. Zniknęła u siebie zanim zdążyłam krzyknąć „ostrożnie”. Była niesamowita. Wiedziałam, że ona ma bieganie w genach, jednak ja za każdym razem kiedy widziałam jej popisy dostawałam zawału. Ona się tylko ze mnie śmiała. Co za dziecko..
Nim zabrałyśmy się zupełnie do roboty, usłyszałam koleje pukanie do drzwi. Wzięłam Mari na ręce, żeby nie zostawała sama i poszłyśmy otworzyć. 

-Dzień dobry moim pięknym paniom –uśmiechnął się Emre i ucałował moją małą blondyneczkę, później mnie. –Już lepiej?
Na te słowa mała się uśmiechnęła i wyciągnęła do niego rączki, żeby teraz on ją ponosił.
-Dzień dobry. Dziękuję za kwiaty. Rozumiem, że tak będzie zawsze?
-Jeśli ze mną zamieszkasz! –zaśmiał się i postawił Mari na chwilę na ziemi, żeby mógł się rozebrać. 

Nie czuł się tutaj jak gość, przebywał tu naprawdę masę czasu. Chwilę potem zaczął się bawić z moją córką, wywołując jej śmiech i radosne piski. Dobrze się na nich razem patrzyło.

-W takim razie pójdę na taki układ –powiedziałam, kierując się do kuchni. Jajecznica wzywała.
Zostałam jednak pociągnięta za rękę, straciłam równowagę i wpadłam prosto w ramiona Emre. Pachniał swoimi ulubionymi, intensywnymi perfumami, które zawsze przyprawiały mnie o zawrót głowy. Sprezentowałam mu je też na urodziny. Szatyn podniósł mnie do góry i zaczął kręcić dookoła, śmiejąc się głośno. Na koniec objął mnie i pocałował.

-Naprawdę?
-Choćby zaraz.
-Jesteś cudowna –stwierdził, a jego oczy nie przestawały się śmiać.  Mari podbiegła do niego z jej ulubioną książką i dała znać, żeby jej poczytał. On uśmiechnął się i wziął ją na ręce. Ucałował ją kolejny raz dzisiaj i pogilgotał po brzuszku tak, że nie mogła przestać się śmiać. –Będziesz miała nowy, piękny, olbrzymi pokoik. Jak księżniczka –zwrócił się do niej. –Poczytać ci czy robimy z mamą śniadanko?
-Mama! –uśmiechnęła się mała i wyciągnęła do mnie rączki.

Umieściliśmy małego szkraba w krzesełku i daliśmy jej ulubione zabawki. Mieliśmy ją na trochę z głowy, bo chociaż ta mała była moim wszystkim, czasem marzyłam o chwili, kiedy będę mogła w spokoju przygotować posiłek albo obejrzeć film.
Mój narzeczony zauważył podczas gotowania, że przełożyłam pierścionek zaręczynowy w miejsce obrączki. Chyba przez to poczuł się bardziej komfortowo. Uniósł moją prawą dłoń i ucałował ją w wierzch palców.
Spędziliśmy cały dzień razem, jak szczęśliwa rodzinka. I było dobrze. Nawet bardzo dobrze. Moje lęki były nieuzasadnione. Bawiliśmy się z Mari, położyliśmy ją razem na popołudniową drzemkę, rozłożyliśmy się razem na kanapie i przeglądaliśmy meble w internecie. Zastanawialiśmy się, czy przeniesiemy pokój Mari do niego, czy urządzimy nowy. Chciałam też zostawić mieszkanie, które kupiłam. Było moje, pełne wspomnień, niezapomnianych chwil. Marisa wspaniale się tu czuła i byłam pewna, że nie raz będziemy tu przychodzić, żeby się pobawić a nawet coś ugotować. Bo chociaż kuchnia była niewyobrażalnie mała i ciasna, bardzo się do niej przywiązałam. Wiedziałam, że w moim życiu zaszło przez ostatnią dobę pełno zmian, ale na sprzedaż mieszkania bym się nie porwała. Nigdy. Zawsze było moim planem B, gdyby coś nie poszło, gdybyśmy się pokłócili, albo gdybym chciała pobyć sama. Nie zakładałam od razu, że tak będzie, bo z każdą chwilą patrzyłam na to coraz bardziej pozytywnie i wierzyła, że będzie wspaniale. Z Emre i Marisą.







/Marco/

Mario to był taki typ, że nawet gdyby żył sto lat, nie dał by rady spłacić swoich wszystkich przysług. Możliwe, że ja też miałem kilka, które rekompensowały jego, jednak nadal, gdyby zrobić tabelkę „jestem ci winien przysługę”, wysunąłby się na znaczne prowadzenie. Co tym razem? Musiał odstawić swoje dziecko do przedszkola.. A właściwie to ukochany samochodzik do naprawy i to ja musiałem robić za lokaja dla Ann. Bardzo lubiłem Ann, przyjaźniliśmy się, ale nie musiałem być od razu jej kierowcą?
Pojechałem, mając nadzieję, że kiedyś te przysługi mi się przydadzą. Jedna duża przysługa. No nie wiem, jakiś dom na Hawanie? Albo załatwi podróbkę dowodu osobistego, kiedy rzucę to wszystko i wyjadę do Meksyku jako Chuanito Gonzalez. To brzmiało jak niezły plan.
Na lotnisku oczywiście musiałem się dowiedzieć, że samolot z LA miał półgodzinne opóźnienie. Schowałem się w samym kącie lotniska, żeby nie zwracać na siebie uwagi i zbędnie nie pozować do zdjęć. Nie, że nie lubiłem tego. Chciałem się po prostu odciąć od wszystkiego, a jednocześnie przywrócić wszystko do normy? Nienormalne? Ale mi wychodziło. Może byłem bucem, który ma gdzieś fanów, ale skupiłem się na piłce i szło mi dobrze. Pierwszy skład, od każdego początku meczu się w nim znajdowałem. Miałem też świetny kontakt z rodzicami, siostrami i Mią i Nico. Chociaż dzieciaki to były na chwilę, na dłuższą metę miałem dość, zwłaszcza buntu młodej. Uwielbiałem moją samotnię w Phoenix, w towarzystwie mnie oraz mnie. Oczywiście banda Götze z ich nieposkromionym szczeniakiem też mnie często nawiedzała. Nawet to znosiłem. Było dobrze, naprawdę było dobrze.

-Marco?-usłyszałem kobiecy głos. Jednak ukrycie się w rogu lotniska nie było najlepsze. Może lepiej było stanąć na środku?  W końcu najciemniej pod latarnią. 
Podniosłem głowę i zacząłem się przyglądać kobiecie, która nade mną stała. Była ciemną blondynką, drobna, chociaż wysportowana. Jej ciało było nienaganne, chociaż niezbyt krągłe. Nie miała może takich piersi i pośladków jak Rose, ale przy jej dziecięcej naturze to bardzo do niej pasowało, a nawet czyniło seksowną. Zawsze miałem dobry gust do kobiet. Uśmiechnąłem się i wstałem z miejsca. Musiała zadrzeć wysoko głowę, jak za starych czasów. Oboje się uśmiechnęliśmy.
-Andrea.. Ile to minęło? Co tu robisz?
-Przyleciałam na pogrzeb babci na parę dni. Myślałam o tobie w samolocie, odebrałam walizkę, wychodzę na halę i proszę! Marco Reus we własnej osobie. Boże, ale wyprzystojniałeś. Chodź tu –zaśmiała się i stanęła na palcach, żeby móc objąć mnie w pasie na przywitanie.
-Raczej się zestarzałem. Za to ty jak wino, coraz piękniejsza.
-Jak zawsze –zaszczebiotała i uderzyła mnie żartobliwie łokciem w bok.
-Potrzebujesz podwózki?
-Tak, ale nie czekasz na nikogo?
-Poradzi sobie. Masz gdzie się zatrzymać? Wyskoczymy może na kolację, pogadamy..
-Zatrzymałam się w hotelu, wzięłam apartament. Jeśli masz czas to zostań ze mną w pokoju, zamówię coś z hotelowej restauracji dla nas. Wchodzisz w to?
-Tobie nie umiem odmówić –uśmiechnąłem się i puściłem jej oko. Była naprawdę urocza, chociaż doskonale pamiętałem, co się wydarzyło w przeszłości. To było już zamknięte, lub nadal i do końca życia otwarte. Ale to tylko spotkanie. Nic więcej, nie pozwoliłbym na nic innego. 


Pół godziny później siedzieliśmy w salonie hotelowego pokoju. Był całkiem przestronny i otwarty na resztę apartamentu. Dostaliśmy zamówione jedzenie, chociaż to zajmowało nam krępującą ciszę, kiedy nie wiedzieliśmy co chcemy powiedzieć.

-Nie wiem od czego zacząć –westchnęła, mieszając na swoim talerzu ryż z sosem. Zawsze to robiła, nawet po tylu latach jej nie przeszło.
-Nadal mieszkasz w Nowym Jorku?
-Tak, tańczę od pięciu lat na Broadway’u.
-Wow! Wow! –byłem w szoku. Spojrzałem na nią z podziwem, wierzyłem w nią, widziałem, jaki miała talent. Broadway. –Boże, gratulacje. Wiedziałem, że sobie poradzisz i zrobisz świetną karierę. Broadwayu nie przypuszczałem, ale.. Jestem naprawdę dumny.
-Dziękuję. A u ciebie? Czytałam trochę artykułów na twój temat –przyznała się, rumieniąc i przygryzła wargę. Zaśmiałem się i nałożyłem porcję dania na widelec.
-Dziennikarze piszą dużo, a co jest prawdą.. Zależy co czytałaś.
-Widziałam też wywiad.. W Berlinie..
-Ach…
-Myślę, że to dość zaufane źródło. Rose, tak?
-T-tak –zająknąłem się, bo to strasznie dziwne uczucie słyszeć imię twojej żony od kobiety, która według twoich marzeń, miała zostać twoją żoną.
-Jest przepiękna. Zaparło mi dech, kiedy zobaczyłam wasze zdjęcia. Była strasznie speszona, ale to dodało tylko uroku. Widać, że jest skromna i nie żyje dla blasku fleszy. Pasujecie do siebie..
-Dziękuję, chociaż to skomplikowane –westchnąłem i specjalnie położyłem prawą dłoń na stole, na której nie było już obrączki. Entuzjazm Andrei opadł i trochę się spięła.
-Przepraszam, nie wiedziałam. Jak chcesz możemy zmienić temat.
-A ty, masz kogoś?
-Nie. Miałam kilku facetów.. I jedną dziewczynę –dodała, śmiejąc się nerwowo. –Z nikim nie chciałam się wiązać na dłużej, więc byłeś moim ostatnim związkiem „na poważnie”, jeśli taki wiek można nazwać „poważnie”. Postawiłam na siebie, po prostu.
-Zrobiłem to samo. Całkiem dobrze na tym wyszedłem.
-Ja podobnie. A więc toast, za sukces! –powiedziała, podnosząc swój kieliszek napełniony winem. 
Rękaw jej bluzki trochę się osunął przez co doskonale mogłem zauważyć ślady cięć żyletką. Było ich mnóstwo, chociaż próbowała je ukryć jakimś pudrem czy podkładem. Nie znałem się na tym. Andi zauważyła, gdzie spoczywa mój wzrok. Uderzyła szybko o mój kieliszek swoim i upiła duży łyk.
Skończyliśmy nasz obiad, rozmawiając o bzdetach, życiu w Dortmundzie i w wielkim Nowym Jorku.
Dopiero po obiedzie, kiedy usiedliśmy na kanapie z pełnymi kieliszkami wina wszystko puściło.

-Popełniłam największy błąd życia, odchodząc od ciebie, Marco –westchnęła i spojrzała na mnie niepewnie.
-Wiesz dobrze, jaka była sytuacja, pewnych rzeczy już nie zmienimy. Byliśmy niemądrzy oboje, nieświadomi tego, co przyniesie przyszłość. Nie powinnaś się za to obwiniać ani do tego wracać.
-Nie obwiniam się..
-Nie jesteś szczęśliwa.
-Nie mam nikogo, Marco. Mam facetów na pęczki, mogę z każdym jednym się przespać, kiedy chcę, o której chcę. Ale jestem sama. I nic nie ma sensu, bo mogę tańczyć w najbardziej prestiżowym miejscu świata, ale nie jestem szczęśliwa, bo z nikim nie mogę tego dzielić. To aż boli… Tak, że muszę jakoś ten ból odreagować. To wszystko mnie zniszczyło.
-Nie płacz, skarbie –szepnąłem cicho i objąłem ją ramieniem. Zamyśliłem się, nie wiedziałem co o tym myśleć. Też byłem sam, chciałem być sam i inaczej nie wyobrażałem sobie swojego życia. Ona była delikatną kobietą, nie wytrzymała presji. Pewnie chciała mieć męża, gromadkę tych cholernych dzieci. Ale jej marzeniem od zawsze było zostać tancerką, światowej sławy, podziwianą przez wszystkich. Osiągnęła to dzięki sobie, nie mężowi, nie dzieciom. To by było jedynie przeszkodą do spełnienia marzeń. Nie spała by teraz w najlepszym apartamencie w Dortmundzie, nie mieszkała w kolejnym wielkim apartamencie na Manhattanie. Powinna być szczęśliwa. Przecież wszystko na to wskazywało, że będzie szczęśliwa. Może nie umiała tego zrozumieć?
Nim się obejrzałem, poczułem, że usiadła mi na udach i zaczęła składać pocałunki na moich wargach. Byłem trochę oszołomiony i za dużo wypiłem. Piłem ogólnie zbyt dużo, ale też po odstawieniu alkoholu i długiej przerwie, ciężko było mi do niego wrócić. Oddałem pocałunek, jakby odruchowo. Ona przeniosła się na linię mojej żuchwy, zaczęła powoli schodzić na szyję. Czułem, że wciąż lecą jej łzy z oczu.

-Andi, proszę.. –szepnąłem i ująłem najdelikatniej dłońmi jej twarz, odciągając od siebie. Nakierowałem jej wzrok na swój, złożyłem czuły pocałunek na jej ustach i pomogłem jej z siebie zejść. –To nie jest najlepszy pomysł. Myślę, że twoje życie jest w twoich rękach i możesz je zmienić. Beze mnie. Niestety, ale nie mogę. Jesteś piękna, młoda, atrakcyjna. Masz świat w swoich rękach i możesz zrobić z nim wszystko, co tylko chcesz.
-Dziękuję ci –uśmiechnęła się i otarła łzy. Rzuciła mi się w ramiona i mocno przytuliła. Objąłem ją mocno i potarłam uspokajająco jej plecy. Była naprawdę wspaniała. Ale myliłem się, ona nie była dla mnie.  –Przepraszam za ten pocałunek. To nie powinno się wydarzyć.
-Nic się nie stało. Nawet już nie pamiętam.
-Nie chcę, żeby to wpłynęło na twoją relację z Rosalie. Masz strasznie smutne oczy. Kochasz ją, prawda?

Za dużo Andrei i kobiet jak na jeden dzień. Moja norma była znacznie mniejsza i bliższa zeru. I wyznań i mądrych słów. Na szczęście zaczął dzwonić jej telefon. Na kolejne szczęście musiałem już iść, bo (kolejne szczęście) ona musiała iść zająć się rodziną i (kolejne z kolei szczęście) mieliśmy już się więcej nie zobaczyć. Za dużo bym myślał, niepotrzebnie. Nie mogłem sobie pozwolić na jej rozpraszanie i odwracanie mnie od tego, do czego dążyłem.
Pożegnaliśmy się mocnym uściskiem, życząc sobie wzajemnie powodzenia i wymieniliśmy się numerami. Nie zamierzałem dzwonić, ona pewnie też nie, może dopiero zrozumie, na czym powinna się skupić i że tak właśnie też może być szczęśliwa. Prawda? Prawda.
Trochę może i byłem wstawiony, ale doskonale znałem swój adres, żeby podać taksówkarzowi. Wolałem nie patrzeć na telefon, specjalnie go wyciszyłem, żeby armagedon Ann i trzaskający piorunami Mario nie zrujnowali mi spotkania.

U siebie w mieszkaniu rozebrałem się do naga i po prostu położyłem na kanapie. Włączyłem telewizor, żeby zagłuszyć nadbiegające myśli. Byłem sam i było dobrze. Nie musiałem być z Rose, którą musiałbym się zajmować, martwić. Mogłem tą uwagę poświęcić na własne dobro i szczęście. Nie chciałem pamiętać, chciałem zapomnieć powoli po kolei wszystkie chwile nas łączące. I to wychodziło, było dobrze. Może nie zmieniło się to, że podniecałem się na samą myśl o niej, a co dopiero dźwięk wymawianego imienia. Ale to był sukces, bo nadal byłem sam, bez żony, która ma kaprysy. Jeszcze bym się naraził na ślub i dzieci. Nigdy w życiu. Nie chciałem nic takiego. Chciałem być sam, chciałem być piłkarzem, uwielbianym przez fanki, szanowanym przez klub i tworzący historię klubu. Chciałem unosić w geście zwycięstwa puchary, mieć zawieszane medale na szyi. To wszystko chciałem. I jakbym się nie odpychał, miałem to. Tak, miałem. Byłem Marco Reusem. I zapracowałem na to sam, sam mogłem sobie dziękować, sam upajać się własnym sukcesem i to było najpiękniejsze. Tego kiedyś chciałem…



***


Następnego dnia, kiedy jechałem na trening dostałem wiadomość. Andrea. Zdziwiłem się, że tak szybko napisała. Byłem pewien, że to tylko przez grzeczność. Kiedy zatrzymałem się na czerwonym, odblokowałem telefon i otworzyłem wiadomość.

„Marco, dziękuję ci za wczorajszy, fantastyczny dzień. Myślałam o tym, co powiedziałeś i chyba zrozumiałam. Jak wrócę do NY złożę wymówienie, przeniosę się prawdopodobnie na Rhode Island, poszukam pracy na początek jako asystentka. Potem zobaczymy, a może zakocham się w szefie i będziemy jak z tych wszystkich romansów, które czytałam i wyobrażałam sobie nas na miejscu bohaterów ; ). Wierzę, że Tobie też się wszystko ułoży. Całuję, Andi”

Wpatrywałem się w wiadomość i nie mogłem uwierzyć. Chciałem jej powiedzieć coś zupełnie innego, ona tym czasem zrozumiała dokładną przeciwność.
Ale to była jej decyzja i nie miałem nic do gadania. W jednej chwili pomyślałem, że jest totalnie głupia. Potem jednak, zacząłem myśleć. Co, gdybym nie był nagle piłkarzem? Z dnia na dzień straciłbym pracę i co? Byłbym sam, bez celu w życiu, poza pieniędzmi nie mając… Nic.
Z taką myślą zostałem na cały dzień. Na treningu ledwo kontaktowałem, nie rozmawiałem z Mario, później przeprosiłem go smsem za moje zachowanie. Ale to było.. Mocne. Dziwne.. Budując mur nie przemyślałem jego podstaw. Nie chciałem, żeby to wszystko runęło. Po prostu najzwyczajniej w świecie się bałem.






~~~
Powoli odsłaniają się zakamarki przeszłości.. Coraz więcej rzeczy się wyjaśni i stanie jasne.. Myślę, że cierpliwość i  nerwy na wodzy się bardzo przydadzą😁 A 55 rozdział będzie już pierwszym krokiem do zmian.. Troszeczkę cierpliwości i zobaczycie, że to się opłaci💕 Dziękuję za wszelką aktywność tutaj..Zaczęło to też się przekładać już na napisane rozdziały, czyli działa😃
Do następnego, tym razem w sobotę😊 (Ale myślę, że jeszcze taki myk ze środą kiedyś powtórzymy!)
Buziaki!


środa, 25 lipca 2018

Pięćdziesiąt trzy


-Marisa, kochanie, nocnik nie jest do przenoszenia klocków –roześmiałam się, widząc córkę, która cały nocnik zapakowała drewnianymi klockami. Tak właśnie kończyły się moje próby zakończenia współpracy z okropnymi pieluchami, których powoli miałam już dość. Młoda miała w tym temacie własne zdanie. Niby według podręczników dla rodziców można było ją już zacząć uczyć, ale do nauczenia było bardzo, ale to bardzo daleko. Tylko moją złudną nadzieją było, że jak kupię tak szybko nocnik, to coś to zmieni.

-Rose, pomożesz w kuchni Ulli? Ja się zajmę Mari.
-Nie ma problemu –uśmiechnęłam się. Sama miałam to proponować, bo naprawdę nie czułam się dobrze z tym, że to wszystko urządza babcia Ulla zamiast mnie.
-To jak, poczytamy książeczkę i pokażesz mi jak wyglądają zwierzątka na wsi?
-Tak! –uśmiechnęła się szeroko Isa i klasnęła w dłonie. Podniosła się nieporadnie i poszła szybko do Jürgena. Zawsze w takich momentach wstrzymywałam oddech, bo tak niedawno stawiała pierwsze kroki, a już samodzielnie chodziła, bez niczyjej pomocy. Często jej "biegi" kończyły się przewracaniem na podłogę. Raz, jeden jedyny raz przewróciła się na chodniku. Kiedy zaczęła płakać i prawie ja się rozpłakałam. Szybko opatrzyłam jej kolanko i od tej pory jeździmy już spacerówką po chodnikach, i mimo jej awantur się nie uginam i nie wyjmuję z wózka. Była jeszcze za mała na takie rzeczy. Rozwinęła się bardzo szybko. Ella była pełna podziwu, że tak szybko powiedziała pierwsze słowo, zaczęła raczkować czy chodzić. Nate jeszcze chwiał się podczas chodzenia i zwykle rezygnował z niego na rzecz raczkowania, bo było mu tak wygodniej.
Nigdy nie zapomnę dnia, kiedy od mojego ślicznego brzdąca usłyszałam pierwszy raz słowo „mama”. Najpierw były powtarzanki po mnie i niekończące się ciągi „mamamamamam”, później była od razu „babababa”. Ulla była wniebowzięta. Ale w końcu sama zaczęła wołać głośno „mama”, „baba”, „dada”. Dada oczywiście był dziadkiem. Na Emre nie mówiła w ogóle, jedynie śmiała się na jego widok jakby miał coś śmiesznego napisanego na czole. Niedługo po tym, kiedy oglądałyśmy mecz i Marco trafił do bramki powiedziała „papi”. Moja mina musiała być naprawdę niezła. Byłam w szoku, nie wiedziałam, że będzie w stanie go rozpoznać po zbliżeniu w telewizji. Spojrzałam na nią z niedowierzaniem, ona jednak patrzyła cały czas w telewizor, machała swoim misiem i śmiała się, widząc tatę celebrującego gola. Ucałowałam ją wtedy w główkę i napisałam sms do Jürgena o tym, co się stało.
Wychodziłam na studia w weekendy, wtedy właśnie dziadkowie zajmowali się z ogromną radością moją córą. Także w tygodniu do nas przychodzili. Pokochali ją jak biologiczną wnuczkę. Nigdy nie mówiliśmy do niej jak do dziecka, a tak jak byśmy normalnie z nią rozmawiali. Może dlatego bardzo wcześnie zaczęła powtarzać i mówić. Teraz doskonale rozumiała, co się do niej mówi. Miała takie szczęście, że wszyscy mówili do niej po niemiecku. Nie chcieliśmy jej jeszcze mieszać angielskim, może jak trochę podrośnie. Uwielbiała czytać książeczki, pokazywała zawsze, gdzie widzi słonia, żyrafę, świnkę. Na kilka zwierząt miała swoje nazwy, albo zupełnie zmyślone, albo mówiła poprawny wyraz tylko samą końcówkę. Była przy tym niesamowicie urocza.

-Pokroisz cukinię i wrzucisz do garnka na parę? Isunia będzie miała warzywka.
-Odkroję skórkę, bo nie pogryzie –uśmiechnęłam się i wzięłam się za krojenie. Trochę poduczyłam się w gotowaniu, często podpatrując Ullę i pomagając jej w kuchni. Na pewno już nigdy w życiu nie spalę kaczki.

Uśmiechnęłyśmy się obie, kiedy z pokoju Mari usłyszałyśmy jej głośny śmiech, Jürgen miał z nią niesamowity kontakt. Chwilę później zakrzyknęła wesoło swoje imię, a właściwie wymyślone przeze mnie zdrobnienie "Isa".  Moja dzielna dziewczynka. Była otaczana tak wielką miłością, że miałam nadzieję, że nie odczuje tego, że Marco jest daleko od nas.
I dzisiaj kończyła roczek. Dokładnie rok temu w nocy przyszła na świat, rok temu uświadomiłam sobie, że miłość to najpiękniejsze uczucie na świecie i najbardziej potężne. Byłam najszczęśliwszą mamą, szczęśliwszą niż mogłam sobie wyobrazić. Macierzyństwo było trudne, bardzo wymagające i szalenie odpowiedzialne. Bałam się, że nie podołam, że byłam za młoda. Ale to wszystko ustępowało. Trochę jak było z ciążą. Bałam się każdego następnego dnia ciąży, ale to się po prostu działo. Tak też było teraz. Wszystko nam jednak jakoś wychodziło, byłyśmy obie szczęśliwe i układało się naprawdę dobrze. Dogadywałyśmy się i stanowiłyśmy zgraną drużynę. Każdy jej uśmiech dodawał mi siłę, dla niej kończyłam dyplom, dla niej nigdy nie zwątpiłam w to, że dam radę. I dawałam.
Nie pracowałam, nie chciałam stracić ani chwili z jej życia, nie chciałam stracić momentu pierwszych słów, czy pierwszych kroków. To był właśnie plus posiadania pieniędzy. Będę musiała za to też podziękować Marco.
Marisa tak szybko rosła. Ostatni rok zwłaszcza pokazał, że z trzykilowej laleczki stała się ponad dwukrotnie cięższą już małą panienką.
Czasem zupełnie nie wiedziałam jak mam postawić na swoim. Kiedy widziałam, że coś chciała i zawsze patrzyła swoim, a właściwie spojrzeniem Marco, to zupełnie topiło mi się serce i robiłam, co chciała. Łudziłam się, że to dopracuję i kiedyś już mnie to w ogóle nie poruszy. Mój rozum na takie nadzieje prychał i śmiał się pod nosem.
Na urodziny przychodzą do nas Ella i Henry z dzieciakami. Nate będzie miał swoje oficjalne przyjęcie jutro, dzisiaj mama Elli miała badania, a jej brat jej towarzyszył. Nie chcieli zabierać dzieci do szpitala, więc ja zaprosiłam ich do nas, żeby uczcili urodziny Nate’a i Marisy i na chwilę nie zamartwiali się problemami starszej pani.
Razem z Ullą wymyśliłyśmy danie dla dzieci, ryżowa papka ze zmiksowanymi warzywami. Mała miała dopiero dwa ząbki, które nie do końca jej udogodniły jedzenie. A co się obie namęczyłyśmy z ząbkowaniem to nasze. Nieprzespane noce jak przy noworodku. A to przecież jeszcze nie był koniec.

-Jestem! –usłyszałam wołanie z przedpokoju. Uśmiechnęłam się, jego głos zawiastował dobrą informację. Obierałam dalej cukinię, ale zżerała mnie od środka ciekawość, czy naprawdę załatwił truskawkowy tort ze świeżych truskawek w środku zimy. I tort jagodowy dla Nate’a.
-Zaskocz mnie –uśmiechnęłam się, obserwując go uważnie. Oczy mu się zaświeciły, kiedy postawił przede mną dużą siatkę z cukierni.
-Zawsze, skarbie –zaśmiał się i po kolei zaczął wyjmować ciasta. Były dokładnie takie, jak sobie wymarzyłam. Podeszłam do piłkarza i spojrzałam na oba torty. Jeden z pięknym, czekoladowym napisem „Marisa Jocelyn”, drugi „Nathaniel Arthur”. Oba też miały cukrową figurkę z jedynką. Dla Isy tort miał pełno kwiatuszków zrobionych z opłatka, dla Nate’a były to samoloty. Uwielbiał je, to była jego ulubiona bajka, nawet miał pozytywkę nad łóżeczkiem w samoloty. Myślę, że uda nam się ich zaskoczyć tymi tortami w podobny sposób, jak zrobił to Can.
Z wymalowanym uśmiechem na twarzy musnęłam usta piłkarza.
-Jesteś wspaniały.
-Dlatego ze mną jesteś –roześmiał się i pocałował mnie, tym razem trochę dłużej. Przerwałam pierwsza pocałunek, trochę jednak było mi głupio tak okazywać sobie czułości przed Ullą.
-Nie grab sobie. Wystawisz torty na balkon? Śnieg niech się na coś przyda.
-Kiedyś słyszałem, że to do lepienia bałwana.
-Źle słyszałeś –wzruszyłam ramionami i z uśmiechem wróciłam do swojej cukinii. 

Ulla uśmiechnęła się i przerzuciła warzywa do garnka. Pieczeń już dochodziła w piekarniku. Cały czas miałam na wierzchu telefon, w razie gdyby zatrzymały naszych gości jakieś korki. Emre wrócił i oczywiście przypałętał się do kuchni. Położył dłonie na mojej talii i zerknął na blat przez ramię.
-Pomóc ci w czymś?
-Pytasz, czy możesz iść do Mari? –zaśmiałam się. Moją córkę uwielbiali wszyscy. –Jak przyjdą to mi za to pomożesz.
-Masz jak w banku –uśmiechnął się i pocałował mnie w policzek.


Pół godziny później odwiedzili nas goście. Emre jak obiecał, od razu przyjął ich w drzwiach i pomógł się rozebrać. Henry trzymał na rękach swojego synka, który uśmiechał się szeroko do mnie.

-Witam małego solenizanta –uśmiechnęłam się i złapałam go za rączkę.
-Boże, wierzysz, że to rok? –powiedziała wzruszona Ella. Przytuliła mnie mocno i nie chciała mnie puścić. Nasi panowie darowali sobie te czułości i przeszli we trójkę do salonu, gdzie wszystko dopinała na ostatni guzik babcia Ulla.
-A my nadal piękne i młode –zaśmiałam się i raz jeszcze przytuliłam przyjaciółkę.
Koło El stała moja ulubienica Louise.
-I jak tam?
-Dobrze! Zobacz! –uśmiechnęła się szeroko i podała kule swojej rodzicielce. Stanęła na własnych nogach, a potem zrobiła pewnie cztery kroki. Później zaczęła się chwiać. Od razu złapałam ją za ramiona, żeby się nie przewróciła.
-Ale cudowna niespodzianka! Mówiłam ci, że ci się wreszcie uda! –przytuliłam ją i pogłaskałam po głowie. –Zdolniacha z ciebie.
-Ćwiczyłam z tatą –zaśmiała się i mocno się do mnie przytuliła. –To prezent na urodziny.
-Najwspanialszy prezent dzisiaj jaki dostałam, chociaż to nie moje urodziny. Mari na ciebie czeka w pokoju. Pójdziemy do niej?
-Tak! –ucieszyła się i sięgnęła po kule do wzruszonej Elli.
-Nie, nie. Łapiesz mnie pod rękę i idziemy.

Lou była moją drugą dumą. Bardzo się zżyłyśmy i zawsze przy rehabilitacji spędzałyśmy fantastyczny czas ze sobą. Nie miało dla mnie znaczenia, że w jakimś stopniu jest sparaliżowana, czy też opóźniona w rozwoju. Była normalną, pełną radości i optymizmu dziewczynką, która wierzyła, że jest księżniczką i przyjedzie po nią niedługo książę na białym rumaku i zabierze ją do zamku. Ella miała rację, mówiąc tak o niej w szpitalu. Dziwiłam się wtedy, ale teraz sama bym właśnie tak o niej powiedziała. Przy okazji była bardzo wrażliwa, czuła i delikatna. Opiekowała się swoim bratem, opowiadała mu wymyślane na poczekaniu historie, Marisa też zaskarbiła sobie jej sympatię. Louisa cieszyła się zawsze na wspólną zabawę, bo jak sama twierdzi, brat jest za mały na pluszowe lalki i misie.
Spędziliśmy w dziewięć osób wspaniały czas razem. Jak przypuszczaliśmy z Emre, niespodzianka się udała. Nate był zachwycony własnym tortem i fontannami z zimnym ogniem. Podobnie Marisa. To było niesamowite, kiedy trzymałam ją na rękach i razem dmuchałyśmy ogień na świeczce przypominającej numer jeden. Rok z tym skarbem…Najcudowniejszy czas, nie oddałabym go za żadne skarby. 

Mari dostała przepiękne prezenty. Wiedziałam, wszyscy goście również, że pobawi się, a potem rzuci w kąt. Ale chwile jej ekscytacji i szczęścia były tego warte. Emre stwierdził, że warto byłoby zabrać zabawki, którymi się przestawała bawić i dać je jej za jakiś czas. Może uda się nabrać i zacznie się nimi bawić jak nowymi. Chociaż ja też powoli byłam uzależniona od kupowania zabawek. Nigdy nie lubiłam zakupów, ale ubranka dziecięce i zabawki mogłabym kupować w nieskończoność. Różne klocki, interaktywne. Teraz dostała od Kloppów prześliczną kuchnię dla dzieci. Może jeszcze była na nią za mała, ale byłam pewna, że jak Jürgen się uprze, to i nauczy Mari tam gotowania. Od Elli i Henry’ego dostała interaktywnego kotka. Śmiałyśmy się, bo my z Emre kupiliśmy dla Nate’a też na urodziny pieska tej samej marki.
Pooglądaliśmy wszyscy zdjęcia na telewizorze, zarówno moje i Marisy jak i Nate’a. Oczywiście musiałyśmy się z Ellą popłakać, bo na tych zdjęciach jeszcze dokładniej było widać jak nasze pociechy szybko rosną. Rozpoczęło wszystko nasze wspólne zdjęcie ze szpitala, kiedy trzymałyśmy takie maluteńkie zawiniątka, a kończyły rodzinne zdjęcia, kiedy dzieci już chodziły, wdrapywały się na brzuch, czy w przypadku Isy, kleiły się do nogi mamy.

Spędziliśmy naprawdę wspaniały dzień razem. Zamykając drzwi za Jürgenem i Ullą odetchnęłam z ulgą. Emre przygotowywał kąpiel w wannie dla małej jubilatki, mnie przyszło ją oderwać od zabawek, złapać i nakłonić do kąpieli. Armia gumowych kaczuszek, rybek, papierowych stateczków czekała.
Byłam wdzięczna, że miałam tylu fantastycznych ludzi koło siebie. Byliśmy rodziną. Nie łączyły nas więzy krwi, jednak to nie było nikomu z nas potrzebne. Wspieraliśmy się, razem śmialiśmy, płakaliśmy, nie raz pomagaliśmy sobie. To było piękne.


-Król wydał specjalny bal z okazji królewskich zaręczyn. Kopciuszek zaprosiła na ten bal wszystkie uczynne myszki z lasu, ptaszki, które zawsze z nią śpiewały. Zła macocha ze swoimi córkami zostały wygnane z królestwa, a Kopciuszek z księciem żyli długo i szczęśliwie.
Dokończyłam historię i spojrzałam na nią. Była taka piękna. Przeczesałam delikatnie dłonią po jej mięciutkich, blond loczkach i ucałowałam ją w główkę. Mruknęła coś w niezadowoleniu i nieświadomie przeciągnęła się, odpychając moją rękę swoją. Utuliła mocno misia i zasnęła. Po cichu wyszłam z jej pokoju. Emre wkładał wszystko do zmywarki.

-Dziękuję, nie musiałeś, ogarnęłabym to.
-Godzinę snułaś swoje opowieści, więc stwierdziłem, że się zmobilizuję, bo będziesz zmęczona. Napijesz się wina?
-Dziękuję skarbie, ale jak dobrze wyczułeś, jestem padnięta. Jak chcesz, możesz się położyć do mnie. Nie będziesz wracał po nocy do domu.
-Nie będę się sprzeczał z piękną panią. Chodź tu –uśmiechnął się i przyciągnął do siebie. –A mi życzenia kto złoży?
-Za pół godziny –stwierdziłam, spoglądając na zegarek w kuchni. Mój chłopak wykorzystał ten moment, żeby zacząć składać pocałunki na mojej szyi.
-Zaśniesz do tego czasu.
-Rano, nie zapomnę o twoich urodzinach –obiecałam i na dowód, złożyłam delikatny pocałunek na jego ustach. –Obiecuję.
-Trzymam cię za słowo. Chyba, że nie pozwolę ci zasnąć przez te pół godziny i wtedy będziesz mogła być pierwsza.
-Ale sobie wymyśliłeś! –parsknęłam. –Idę wziąć prysznic i się przebrać.


To było straszne dziwne uczucie, kiedy kładł się koło mnie w łóżku. Nigdy nie pozwoliłam na nic więcej niż pocałunki, cieszyłam się, że to szanował. I cieszyłam się, że nie mówił nic o tym, że nie zdjęłam swojej obrączki.
Z Emre było dobrze. Był fantastycznym facetem, opiekował się Marisą, jakby była jego córką. Zgodził się ze mną, że najlepiej będzie, kiedy zostanie uznany za wujka. Mari miała już ojca. Opiekował się jednak mną, był bardzo troskliwy. Nie chciał mnie pospieszać. 
Kiedy moja córka zostawała u dziadków, często wychodziliśmy na randki do kina. Z Marco nie chodziliśmy do kina, chyba tego nie lubiłam. Teraz tylko chciałam chodzić do kina. Wciąż bałam się pokazywać publicznie, zwłaszcza z Emre. To nic nie miało do niego, poza tym, że był rozpoznawalny. Ostatnio strasznie zawiodłam się na czasopismach. A właściwie pękło mi przez nie serce.

Obudziłam się w środku nocy. Leżałam plecami odwrócona do Cana. Spojrzałam od razu na elektryczną nianię, ale Mari spała spokojnie. Wzięłam szlafrok z fotela obok łóżka i otuliłam się nim mocno. Założyłam moje ulubione kapcie i poczłapałam do salonu. Nalałam sobie szklankę wody i usiadłam na kanapie. W stoliku do kawy była szufladka. Zawartość tej szufladki prawdopodobnie spędzała mi sen z powiek.
Wyjęłam teczkę i otworzyłam ją. Było w niej kilka gazet, kilka artykułów…Tych rzeczy nie chciałam widzieć. Tą teczkę musiałam jak najszybciej wyrzucić, moja córka nie mogła tego zobaczyć, nigdy w życiu. Nie chciałam, żeby sprawiło jej to bólu tyle, co mnie...

Był akurat ciepły początek sierpnia. Słońce świeciło, Marisa była wniebowzięta podczas takich dni. Kupiłam jej malutki basenik dla dzieci, żeby mogła pluskać się w nim na balkonie pod parasolem. Miałam ogromne wsparcie Kloppów. Nadchodziła moja data, kiedy miałam lecieć do Dortmundu. Kupiłam bilety z ogromnym wyprzedzeniem, tylko dlatego, żeby były dobrą motywacją, żeby nie rezygnować.
To był dzień przed wylotem. Coś mnie podkusiło, żeby wejść na moje konto Instagrama jako fanka BVB. Potem poszłam do sklepu z niemieckimi produktami, w tym prasą. Mój mąż był na okładce jednego z pism. I internet i gazety dostarczyły tego samego załamania i.. Byłam załamana, zraniona i przybita. Wiedziałam, że to się kiedyś stanie, ale nie w ten sposób.
Wszystkie zdjęcia przedstawiały różne ujęcia Marco w klubie. Nie znałam tego miejsca, podobno był w Kolonii. Po jego wzroku i nawet samym sposobie siedzenia, wyrazie twarzy widziałam, że jest kompletnie pijany. Może to by nie aż tak bolało, jednak na jego kolanach siedziała jakaś laska. On obejmował ją jedną dłonią, drugą trzymał na policzku kolejnej, która siedziała koło niego i całowała jego szyję. Co z tego, że miał na palcu obrączkę? To świadczyło tylko o nim. Brak szacunku.. Już nie tylko do mnie, ale i samego siebie.
Tylko to, a może nawet aż to sprawiło, że zwróciłam bilety do Dortmundu. Rozpłakałam się jak dziecko, bo nie znałam takiego Marco. Bo moje serce się rozpadło. A na pewno nie pozwoliłabym, żeby był ojcem mojego dziecka. Tylko i wyłącznie mojego. Chciałam jej dobra ponad wszystko, dlatego też Marco się nie dowiedział. Mari, mimo że była malutka i nie rozumiała wszystkich dorosłych spraw, miała obraz Marco jako jej wspaniałego, dobrego człowieka, który uratował mamę jak Książę na białym koniu Kopciuszka. Nie chciałam, żeby to się zmieniło. W głębi serca miałam nadzieję, że to się zmieni. Że Marco, którego zostawiałam, nadal istniał.
Wtedy też postanowiłam, że za jakiś czas dam szansę Emre. Może tak samo całowałam się z innym, mając nadzieję, że to coś innego, że on postapił gorzej. I może wykazałam się takim samym brakiem szacunku co Marco i nosiłam obrączkę.. Nie mogłam tego usprawiedliwić. Takich rzeczy po prostu nie mogłam usprawiedliwić.


Schowałam teczkę na miejsce, dopiłam wodę. Zasnęłam w salonie  na kanapie, nie chciałam wracać do Emre. Wzięłam jedynie ciepły koc i to mi w zupełności wystarczyło. Starałam się nie myśleć, co by się stało, gdybym nie zwróciła biletów, albo gdyby Marco nie upił się w klubie z jakimiś łatwymi panienkami. Współczułam mu sensacji, a zarazem byłam gotowa wydrapać mu oczy, a potem go pocałować. Może to dziwne, ale nadal darzyłam Marco dużo silniejszymi uczuciami niż Emre. Wydawało mi się, że brunet był dla mnie nadal przyjacielem i tylko przyjacielem. Byłam z nim z wdzięczności, z pragmatyzmu, z wygody. Może to trochę samolubne, jednak on był szczęśliwy, będąc ze mną. Byłam mu winna… Miałam nadzieję, że po prostu to uczucie przyjdzie później. Tak jak było z Marco.
Tak nie było z Marco. Sama siebie okłamywałam. Dlaczego kiedy go nienawidziłam nawet we snach o nim fantazjowałam? Dlaczego, kiedy postanowił mnie uwolnić z obowiązku ślubu poszłam za nim i na złość chciałam go zobaczyć i go pocałować? Dlaczego w ogóle zgodziłam się na ślub? Nie byłam dziewczyną lecącą na kasę, popularność. Mogło obyć się i bez tego. Może się nim zauroczyłam, później zakochałam..kochałam..


***


Urodziny Emre były trochę zalatane. O dwudziestej miał mecz, na który chciał mnie koniecznie zabrać. Sam ustalił, że przyjdzie Ulla, żeby zaopiekować się wnuczką. Mnie odrobinę coś rozkładało, ale już mu obiecałam, podobno zależy od tego meczu, czy zakwalifikują się do Ligi Mistrzów. Trzymałam mocno kciuki. Impreza zaplanowana była w ogóle na weekend. Can wszystko sam zorganizował, ja mogłam się skupić na dziecku. Stwierdził, że moja obecność wszystko mu wynagrodzi.
Cały dzień spędziliśmy normalnie, rodzinnie, jak każdy inny. Piłkarz cały czas nalegał, żebyśmy się do niego przeprowadziły. Miał u siebie łóżeczko dla Marisy, jego apartament był znacznie większy, z ładnym widokiem.. Ale lubiłam moje małe mieszkanko, różowe, klimatyczne. Miałam do niego ogromy sentyment, Mari tutaj stawiała pierwsze kroki, wypowiadała pierwsze słowa.. Także wprowadzenie się do Emre sprawiłby, że nasz związek stałby się bardziej poważny, dojrzały.. A może tego właśnie potrzebowałam?

Patrzyłam na bawiącą się śliczną, małą dziewczynkę o blond włosach. Póki co, cieszyła się z nowych zabawek, które dostała na urodziny. Jeszcze nie do końca złapała cel w budowaniu wierzy. Do jej zbudowania była jeszcze daleka droga, na razie rozrzucała klocki albo uderzała nimi o siebie, śmiejąc się głośno. Odwróciła się do mnie i spojrzała na mnie przenikliwie swoimi zielono-niebieskimi oczami. Nie miała ich po mnie. Ale miała najpiękniejsze oczy na świecie.

-Mama! –zawołała, robiąc minę nie znoszącą sprzeciwu.
-Idę kochanie –uśmiechnęłam się i odłożyłam na bok laptopa. Nauka w domu będąc samą z dzieckiem była niemożliwa. –Zbudujemy zamek dla twojej lalki? 

Blondyneczka pokiwała głową i podała mi jeden klocek. I tak przez następną godzinę budowałam wieżę, gadałam jako jej pluszowa lalka i zbierałam rozsypane klocki z podłogi, kiedy Mari chciała bawić się w piłkarza i burzyła wieżę swoją maleńką stópką. Nie umiałam się gniewać. Uczyłam się przy niej stanowczości, stawiania na swoim.. Ale to wciąż było uczenie się. Do nauczenia się było mi jeszcze daleko. Coś na zasadzie Mari i nocnika.
Starałam się być najlepszą mamą, dać jej wszystko co najlepsze i starać się ze wszystkich sił, żeby było jeszcze lepiej, żeby dobrze się rozwijała, była szczęśliwa, beztroska, otoczona miłością. Żeby nie odczuła braku Marco i mojego złego nastawienia do niego, odkąd zobaczyłam, co się u niego tak naprawdę działo. Wiedziałam, że teraz nigdy bym mu nie powierzyła opieki nad dzieckiem. Czy by spoważniał? Tego nie wiedziałam. Było to typowe pół na pół. Z jednak większym prawdopodobieństwem tego gorszego pół.

Przyszła do nas w odwiedziny babcia Ulla. Miała przyjść o wiele później, ale chyba wzięła do siebie moje wczorajsze westchnienie o pustoszejącej lodówce. Przyniosła mi cale dwie wielkie siaty zakupów. Świeże warzywa, owoce, ulubione słoiczki Marisy, jogurty.
-Jesteś wielka, dziękuję. Ile ci jestem winna?
-Nic, daj spokój. Jak tam ma się nasza roczna dama? –uśmiechnęła się, bagatelizując mój dyskomfort. Musiałam się przyzwyczaić.
-Bababa! –mała pisnęła wesoło i dostała tyle energii, że w kilka sekund przemierzyła cały salon.
-Ostrożnie! Dzień dobry! Dzisiaj zostaniemy razem na caaały wieczór. Poczytamy razem książki?
-Tak! –potwierdziła z ekscytacją i wyciągnęła rączki, żeby ją podnieść.
-Przyniosłam dzisiaj nową, o krówce Tosi. Wiesz jak robi krówka?
Mari zaczęła udawać muczenie krowy, a potem znów zachichotała i zaczęła uderzać dłońmi w policzki żony trenera.
Z pozoru tak banalna, nic nie znacząca sytuacja przypomniała mi sytuację, kiedy z Marco byliśmy świadkami narodzin małej krowy. W drodze zepsuł się nam samochód, spaliśmy na sianie cali zziębnięci, wtuleni w siebie. Powiedziałam mu wtedy naprawdę sporo o sobie, o swojej przeszłości. A on się niczym nie wystraszył i powiedział, że o każdej porze dnia i nocy mogę do niego przyjść i się przytulić i pocałować.. 

-Przepraszam na chwilę. Mama zaraz do was przyjdzie –szepnęłam i poszłam do sypialni, żeby się uspokoić.
Czy teraz potrzebowałam się do niego przytulić? Tak. Pocałować? Oj, tak. Zdecydowanie tak. Czułam się jak narkoman na głodzie, chociaż nie wiedziałam tak do końca na czym to polegało. Potrzebowałam go, jego spojrzenia, ciała, dotyku. I to mnie też przerażało. Bo byłam z Emre. On teraz był w moim życiu, spotykaliśmy się już dosyć długo, chodziliśmy na randki. Pokazał mi, że muszę żyć teraźniejszością i cieszyć się nią. Nie pytał nigdy o moją przeszłość, nie zależało mu na niej i to wszystko było piękne. Dawało mi nadzieję, nową szansę na nowe życie, nową przyszłość.
I chociaż chciałam, chociaż bym krzyczała ze wściekłości nie umiałam się oderwać. Całe życie przeklinałam okres dzieciństwa, chciałam go zapomnieć. Okres, który spędziłam z Marco był gorszy. Bo jedocześnie chciałam go zapomnieć, z drugiej nie zapomnieć ani jednej sekundy tego czasu. To było najtrudniejsze. No i była jeszcze Marisa. Zasługiwała na cudownego, kochającego tatę, który poświęci dla niej wszystko. Tylko czy Marco nim właśnie powinien zostać?


„Kochanie, bilety położyłem na twojej szafce nocnej. Będę cię szukał na stadionie, zejdź potem do nas do szatni, mam dla ciebie niespodziankę;) Nie martw się o Mari, wiem, że i tak będziesz, więc piszę tak po prostu.. Już tęsknię i czekam na ciebie.”


Uśmiechnąłem się i zablokowałam telefon. Potrzebowałam dlatego mojej córki. Ona była moim wszystkim. Nie dałabym rady bez niej. Skomplikowała wszystko a jednocześnie sprawiło, że wszystko stało się proste i takie piękne.. Zupełnie jak jej tata. Idealnie jak jej tata. Była też idealna jak jej tata..kiedy byliśmy razem. Cofnęłabym czas, z drugiej strony za żadne skarby.
Weszłam do salonu, gdzie mała bawiła się ze swoją przybraną babcią. Odwróciła głowę i się do mnie uśmiechnęła. Kiwała się z boku na bok jak kaczka. To był jej taniec do ulubionej piosenki dla dzieci. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz słuchałam normalnego radia. Wzięłam ją na ręce i przytuliłam najmocniej jak mogłam, ale też tak, żeby nie zrobić jej krzywdy. Ucałowałam jej główkę trzy razy, później jej czoło.
-Kocham cię, skarbie. Mama bardzo cię kocha i zawsze będzie przy tobie.
-Mama! –odpowiedziała i wtuliła się w moją szyję.
-Och promyczku. Jesteś cudowną dziewczynką. Najwspanialszą na świecie. Moim największym szczęściem. Wiesz o tym prawda?
Ucałowałam ją w policzek, a ona zaśmiała się na cały głos. Może jeszcze nie rozumiała do końca całego sensu moich słów.. A może coś jednak rozumiała. Ale na pewno czuła. Ja czułam także jej miłość, przywiązanie i oddanie.
-Wszystko dobrze? –zapytała Ulla, kładąc dłoń na moim ramieniu.
-W najlepszym porządku. Zrobimy obiad? Potem będę się musiała zebrać na stadion.
-Pewnie.


***


W końcu była pora na wyruszenie w drogę na stadion. Było naprawdę zimno, śnieg leżał od tygodnia i nie chciał stopnieć. Ubrałam się w najcieplejszy płaszcz i ucałowałam moją córkę na pożegnanie. Strasznie nie lubiłam zostawiać jej samej, ale była pod najlepszą opieką.
Moim starym, używanym Oplem z trudem dotarłam na stadion. Wyczynem było samo odpalenie silnika, bo przy takich temperaturach trochę zwykł przymarzać. Emre był przeciwny kupowaniu takiego starego samochodu, stwierdził, że stwarzał niebezpieczeństwo nawet stojąc na parkingu. Ja po prostu nie chciałam wydawać pieniędzy Marco. Nie chciałam iść jeszcze do pracy, więc żyłam z tych, co mi przelał niedługo po moim odejściu. Obiecałam sobie, że przy pierwszych odwiedzinach w Niemczech pójdę do banku i je zwrócę. Wtedy też będę musiała podjąć pracę i zacząć rozstawać się z Mari na kilkanaście godzin w tygodniu. Niby to normalne, wszystkie matki tak robiły. Może to po prostu ja byłam z nią tak silnie związana, może przez to, że byłyśmy też same..

Zajęłam miejsce na lewej trybunie. Odnowiłam brązowy kolor włosów, na głowie miałam bordową czapkę robioną na drutach z wielkim pomponem, bordowy szalik okrywał mnie aż do nosa. Jeśli nikt wcześniej mnie nie rozpoznał, to i nie stanie się tak i tym razem. Poza tym, to szaleństwo grać w takich warunkach. W telefonie miałam nastawiony w wyszukiwarce mecz Borussii z Mainz, grali w tym samym czasie. Ustawiłam tak, żeby zawibrował mi w razie gola albo jakiejś kartki. Dzięki temu mogłam się skupić na tyle, na ile mogłam, na meczu Liverpoolu. Wyszedł już trener, chociaż on miał kurtkę. Obie drużyny wyszły w bluzkach z długim rękawem i w rękawiczkach. Chociaż rękawiczki. Nadal uważałam, że to nienormalne.
Emre wszedł dopiero w drugiej połowie. Był jeszcze wtedy bezbramkowy remis. Marco grał od początku meczu i zaliczył już dwie asysty. Za drugim razem gola unieważniono, ale i tak byłam z niego szalenie dumna. Jego forma się znacznie poprawiła. Nie zagłębiałam się w jego życie, bądź co bądź prywatne. Byłam jego żoną wyłącznie na papierze, nie miałam wpływu na to co robi.. Nawet jeśli ja bym to krytykowała, to on był nadal dorosły i wiedział dobrze, co jest dobre a co złe. To był jego wybór, odchodząc od niego, pozbawiłam się kontroli i wpływu na niego. Chociaż chciałam mu pomóc, ale co, jeśli on tak właśnie chciał… Nie mogłam uszczęśliwić od razu wszystkich. Musiałam się skupić na razie na tym, co mam.
A Emre właśnie zaliczył asystę. Schowałam telefon i zaczęłam klaskać, uśmiechając się szeroko. Mój chłopak spojrzał na mnie i puścił mi oko. Odbiegł szybko na drugą stronę boiska. Na szczęście taki gest nie został zbytnio odnotowany. Nigdy nie pokazywaliśmy się razem. Bardzo rzadko ktoś go zahaczał, prosząc o zdjęcie czy autograf. A Liverpool miał więcej niż dwa razy mniejszą powierzchnię. Kibice uwielbiali swój zespół, jednak to nie było to samo co w Dortmundzie. Dla nich to było normalne, twierdzili, że fani byli bardzo przywiązani. Ja jednak wychodziłam z założenia, że kto nie był w Dortmundzie, ten nie mógł się na ten temat wypowiadać.
Tottenham przegrał z Liverpoolem 0-1. Klopp był zadowolony ze zwycięstwa. Pogratulował strzelonej bramki Mohamedowi,  podziękował kibicom. Poczekałam aż obie drużyny zejdą z boiska i wtedy sama zaczęłam wycofywać się z obiektu razem z rozradowanymi kibicami. Ochrona mnie od razu przepuściła, nie musiała nic mówić. Wszyscy już schodzili się do swoich szatni, jeszcze Robertson wymieniał się koszulkami z Daviese’em. Weszłam do szatni, było głośno. Puścili muzykę i cieszyli się jak dzieci. Klopp stał z boku z założonymi rękoma. Nie cieszył się już jak na boisku. Był…zamyślony. Uśmiechnęłam się do niego, on odpowiedział delikatnym uśmiechem i odwrócił wzrok. Na początku pomyślałam, że to może mieć coś wspólnego z Marco. Jednak chwilę później sama się przekonałam o co chodzi. 

Emre uciszył kolegów, muzyka zmieniła się na przyjemną, jazzową. Szatyn poprawił nałożoną na piłkarski trykot czarną marynarkę, która doskonale pasowała do jego oczu. Podkreślała jeszcze bardziej jego egzotyczną urodę. 

-Muszę coś powiedzieć –zaczął i podszedł do mnie. Uśmiechnęłam się i złapałam jego dłoń. –Dzisiaj są moje urodziny i nigdy nie wyobrażałem sobie, że będzie mi dane je spędzić z piękną kobietą i cudowną, małą dziewczynką. To najlepsza opcja spędzania urodzin. Kochanie, wiem, że nie masz dla mnie prezentu, ja ci zabroniłem też jakiegokolwiek robić. Miałaś rację, mam wszystko, co potrzebuję. Ale jest jeszcze coś. Cofam to, co mówiłem o prezencie. Jeśli chciałabyś dać mi najlepszy prezent jaki sobie wymarzyłem…

Emre przerwał i ukląkł na jedno kolano. Moje serce zaczęło walić w szaleńczym tempie. To się nie działo.. Działo? Uszczypnęłam się w ramie tak, żeby nikt nie widział. To nie sen. Wszyscy piłkarze zaczęli wiwatować i gwizdać. 

-Moim marzeniem byłaby twoja zgoda na to, żebym mógł nazywać cię swoją żoną, panią Can, żebym mógł być w każdej sekundzie życia twojego i Marisy, żebyśmy wspólnie, we trójkę założyli piękny, szczęśliwy dom. Tak więc Rosie, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?

O mój Boże. On naprawdę o to zapytał. Byliśmy tylko niecałe pół roku parą, fakt, że przyjaźniliśmy się wcześniej ale.. Ale… Dobra, wzięłam z Marco ślub praktycznie po trzech dniach znajomości, o ile powierzchowne informacje zaliczały się wtedy do wiadomości. Mieliśmy jakiś staż z Emre. Było nam dobrze, byliśmy szczęśliwi, on uwielbiał Mari, ona jego.. Chciał nam dać dom. Prawdziwy dom. Zastanawiałam się, jak odciąć się od przeszłości? Pozbyć się wątpliwości, przestać myśleć jak i czy się odciąć. Teraz miałam szansę. Zostać żoną wspaniałego, ciepłego, dobrego mężczyzny, który był w stanie pokochać moją córkę jak swoją własną, dać nam dom, opiekę bezpieczeństwo… Wstrzymałam oddech i spojrzałam na jego mieniące się oczy. Loris gwizdnął gdzieś ze środka tłumu zebranego koło nas i krzyknął „Say I do!”. Nigdy nie chciałam, żeby moje zaręczyny były przy świadkach, wyobrażałam sobie je raczej jako moment bardzo osobisty, intymny.. Ale ten też był uroczy. Był nowy, był nasz. Czas było iść w przyszłość. Uśmiechnęłam się w końcu i pokiwałam głową.

-Tak, zostanę twoją żoną.








~~~
Dzień (oby nadal) dobry!! Takie aktywności jak pod poprzednim rozdziałem to ja kocham , jesteście niesamowite💗 Oby tak więcej i częściej!!!💕 Może coś o powyższym?
Dla przypomnienia -> Emre, nie Sremre!😂😂😂❤ BVB wraca, wracają skoki.. Czego chcieć więcej? Weny może trochę, bo mam pomysły ale w słowa nie umiem ubrać, albo jakieś luki rozdziałowe się pojawiają i nie wiem o czym pisać..
Teraz tylko trzy dni do soboty i kolejnego rozdziału.. 🙈 Stare dobre czasy, kiedy tak było cały czerwiec, o ile dobrze pamiętam, przy pierwszym opowiadaniu..Ehh... Jaka jestem już stara, wena i tempo pisania już nie te..😂
Koniec narzekania... No dobra, jeszcze możecie wy w komentarzach, ale znajdźmy pozytywne strony..Zawsze jakieś są...prawda? ^^Czekam na nie!
A więc do soboty!!💛
Ps.Czy Was też tak wzruszyły te zdjęcia z ostatniego meczu? Magia Kloppa.. No i wygrany mecz. Z jednej strony jestem dumna jeśli chodzi o BVB, z drugiej obstawiałam remis, tak przez sympatię do Jurgena haha😂💛