sobota, 29 kwietnia 2017

Piętnaście




-Przepraszam, pozbieram to. –szepnęłam kucając przy popękanej misce.
-Ależ nic się nie stało, zostaw, ja zamiotę.
-Odkupię, naprawdę przepraszam, nie chciałam.
-Wiem i nic nie odkupuj. Odsuń się, kochana, bo jeszcze się zranisz.

Ja już byłam zraniona.

-To moja wina, nie powinnam była pytać. –wyznała ze smutkiem Rita.
-Nie, po prostu zaskoczyłaś mnie. Proszę, nie wierz we wszystko co piszą. Media szukają sensacji, chcą czegoś, czego nie ma. –powiedziałam drżącym głosem. Nie chciałam sama w to wierzyć. Scarlett nie mogła być w ciąży. Marco jej nie kochał, a będzie miał dziecko. A ja właśnie za niego wyszłam. Dla dobra malucha to ona powinna była stać dziś na moim miejscu.

-No tak, też tak przypuszczałam. Przepraszam, że w ogóle o tym zapytałam.
-Nie szkodzi, ale już nie rozmawiajmy na jej temat.
-Właśnie. Chodźcie do naszych panów, nie będziemy ich zostawiać samych.

Musiałam pójść do niego. Spojrzeć mu w oczy i udawać, że wszystko jest w porządku. Każde zadanie było równie ciężkie.
Gdy we trzy weszłyśmy na werandę podeszłam do niego wręcz z walącym sercem. Ze zranienia, bólu i przeogromnej zazdrości. Może nie powinnam być aż tak bardzo przejęta. Ostatnio w moim życiu działo się zbyt wiele rzeczy, których nie rozumiałam.
Usiadłam na krześle, nawet nie patrząc na niego. Nalałam sobie do kieliszka jeszcze białego wina, które stało w specjalnej miseczce z lodem. Zaczęłam przysłuchiwać się opowieści Rity o jej życiu w wielkim mieście. Opowiedziała też z dumą o swoim mężu, którego firma coraz bardziej zaczęła się rozwijać.
Marco widząc, że coś jest nie tak położył dłoń na moim kolanie i zaczął przesuwać ją wyżej, ku udzie. Zacisnęłam nogi i przysunęłam się do stołu, odsuwając się jednocześnie od niego.
Byłam zupełnie zdezorientowana, kiedy usłyszałam, że najbardziej naturalnym głosem zwraca się do Hannah.

-Bardzo dziękujemy wam za gościnę, jednak musimy się zbierać.  Mamy jeszcze na dziś trochę planów.
-Oczywiście, nie zatrzymujemy was! Cieszę się, że mogliśmy się poznać, wpadnijcie, jak kiedyś będziecie się wybierać! –uśmiechnęła się starsza kobieta.
-Nie chcę iść. –zwróciłam się do niego przechodząc na niemiecki. Jednak zupełnie mnie zignorował.
-Zapamiętamy. Oczywiście, jeśli wybierzecie się kiedyś do Dortmundu to też zapraszamy!
-Mam telefon do Rose, więc na pewno się umówimy.

Wszyscy uściskaliśmy się mocno. Marco najdłużej zeszło pożegnanie z małym. Życzył mu odwagi i wytrwałości w dążeniu do celu. Pomachaliśmy im, gdy odeszliśmy. Bez słów szybszym krokiem weszliśmy na drogę prowadzą do przystani łodzi. Wsiedliśmy na łódź, którą też tu przyjechaliśmy.
Nie miałam ochoty już nic mówić. Chyba też do końca nie wiedziałam co. Zajęłam poprzednie miejsce, na którym siedziałam za pierwszym razem. Całe szczęście, że Marco dał mi trochę czasu na oddech. I całe szczęście, że to uszanował. 
Delikatnie wychyliłam się za burtę, wyjrzałam na zostające za nami fale i wypatrywałam sąsiednie wyspy. Żałowałam, że nie wzięłam ze sobą aparatu, bo widoki były niesamowite, a głupia duma nie pozwalała mi poprosić Marco. Nawet nie miałam ochoty wiedzieć, co robił.

Od razu podeszłam do wyjścia z łodzi, gdy dobiliśmy do brzegu. Wtedy Marco wyszedł przede mnie i pomógł mi wysiąść.
Nie mieliśmy tym razem samochodu. Przeszliśmy na plażę i zdjęliśmy buty. Szliśmy w ciszy wsłuchując się w dźwięk oceanu.
Po pewnym przebytym kawałku drogi on pierwszy się odezwał. Jak najbardziej spokojnym i naturalnym głosem.

-Dlaczego jesteś zła?
-Nie jestem zła.
-Widzę, że coś nie tak.-uparł się przy swoim próbując złapać ze mną kontakt wzrokowy. Na próżno.
-Nie, Marco. Jestem smutna, zagubiona, rozżalona, zdezorientowana, rozkojarzona, zawiedziona i zazdrosna. Nie jestem zła.
-W takim razie co się stało, że jesteś… W takim stanie?
-Oszukałeś mnie. Po fakcie. Nawet nie wiem czy zamierzałeś mi o tym w ogóle powiedzieć.-powiedziałam powstrzymując się od choćby podniesienia tonu głosu.
-Byłem z tobą szczery od początku… Nie rozumiem, w niczym cię nie okłamałem.
-Zatajenie faktu to też kłamstwo. Tak ważnego faktu, Marco. Może wcale bym się nie zgodziła na ten cały ślub.
-Możesz mi wreszcie powiedzieć o co chodzi?-zapytał lekko zdenerwowany. Rozglądając się dookoła zauważyłam, że staliśmy już oboje koło naszego domku.
-O Scarlett i o wasze dziecko.

To chyba było coś najcięższego co musiało mi do tej pory przejść przez gardło. Dziecko jego i Scarlett. Tak chciałam, żeby ten obraz był jak najszybciej wyrzucony z pamięci..

-Skąd o tym wiesz?
-Otwórz, proszę drzwi. –szepnęłam. Tylko się nie rozpłacz. Tylko się nie rozpłacz. Nie zaprzeczył. Miał zaprzeczyć! Miał powiedzieć, że wszystko jest dobrze, że mnie koch… Że wszystko jest po prostu dobrze. W cholernym porządku i nie spodziewa się w aktualnym czasie żadnego potomstwa.
On posłusznie otworzył drzwi i wpuścił mnie do środka. Rzuciłam buty, które trzymałam w ręku tuż koło drzwi i weszłam do środka boso nawet nie przejmując się, że wniosę piach. Poszłam od razu do kuchni. Naprawdę nie robiłam nigdy tak, że gdy pojawiają się smutki to razem z nimi alkohol, jednak… Ludzie się zmieniają. Już nie byłam dawną Ruby. Teraz byłam pieprzoną Panią Reus. Nie dziwię się, jeślibyśmy zamienili się w bohaterów „Pan i Pani Smith” i mieli zaraz rozpocząć wojnę między sobą.

Kiedy już stawiałam kieliszek na blacie został mi on brutalnie wyszarpnięty z ręki i odłożony na miejsce. Jak gdybym była pluszową, leciutką jak puch lalką podniósł mnie w talii i usadził na kuchennym blacie. Rozszerzył moje nogi stając między nimi i położył ciepłą dłoń na moim policzku. Dobrze czułam też inne ciepło, właściwie może z lekkim chłodem i przyjemny szlif obrączki.

-Nie ma dziecka. Gdyby cokolwiek takiego albo coś tak istotnego jak to by się miało stać bym ci powiedział, zaufaj mi. Chcę dla ciebie jak najlepiej. Mimo, że nie zawsze wychodzi ale tak jest. I możesz być pewna mojej szczerości co do takich spraw.
-W takim razie, dlaczego… Ona mi powiedziała, że Scarlett jest…
-I co jej odpowiedziałaś?
-Postawiła mnie pod ścianą, bo kompletnie nie byłam przygotowana na takie pytanie… Powiedziałam jej, że to tylko plotki i żeby nie wierzyła w to wszystko, co kreują media…
-A ty wierzysz, głuptasie. –uśmiechnął się i musnął szybko moje usta. –Ale coś w tym jest. Scarlett myślała, że jest w ciąży, spóźniał jej się okres. Przyspieszyło to termin ślubu. Potem jednak ciąża została wykluczona przez lekarza, takie objawy tylko od zmian klimatu i życia w biegu… Było jej potem przykro, bo cieszyła się…
-A ty?-zapytałam z ciekawością. Marco w roli taty?
-Ja nie do końca. Nie jestem gotowy na dziecko. Na pewno nie przez następne kilka lat. Uwielbiam mojego siostrzeńca, siostrzenicę ale własne dziecko to zupełnie co innego.
-Rozumiem cię. Cieszę się, że mamy to za sobą.
-Ja również. –uśmiechnął się i zaczął wolno mnie całować. Przyciągnął mnie do siebie zsuwając dłonie na zapięcie sukienki. Podparłam się rękoma o blat, aby nie stracić równowagi. Poczułam jak powoli zaczął rozsuwać zamek sukienki. Oplotłam go mocniej nogami na wysokości jego ud. Na moich ustach pojawił się uśmiech, gdy poczułam jego ciepłe wargi schodzące pocałunkami wzdłuż mojej szyi. Było naprawdę dobrze. Nawet niebiańsko dobrze. Objęłam ręką jego szyję i przymknęłam powieki oddając się zupełnie przyjemności.

I nagle jak grom z jasnego nieba do głowy zaczęły przychodzić wyrzuty sumienia. Wszystkie. Etyka, moralność. To, co zrobiliśmy, i to, co robiliśmy teraz. Miałam nie myśleć. Marco mnie prosił, żeby tyle nie myśleć, głupia.
I pojawiła mi się przed oczami twarz Leona. O mojej obietnicy, o tym, jak mówił, że seks musi być z odpowiednią osobą, powiązany z silnym, prawdziwym uczuciem. Ile razy uspokajałam się, tłumacząc, że to zwykły eksperyment, jednak coraz bardziej wymykało mi się to z rąk. Coraz silniejsze uczucia żywiłam w stosunku do piłkarza, zbyt bardzo zaczęłam się w to wszystko angażować… Nie potrafiłam. Nie potrafiłam tego w sobie poskromić.


Od razu odepchnęłam od siebie Marco, mimo, że mój gorset sukienki znacznie odstawał już od mojego ciała.

-Co się stało? Zrobiłem coś nie tak?-zapytał opierając się ręką koło mojego uda, na ladzie kuchennej a drugą podtrzymał moją dłoń wplatając swoje palce. Nie narzucał się, nie był nachalny. Był delikatny. Od rozwścieczonego wariata do delikatnego i czułego mężczyzny.

-Przepraszam, to nie twoja wina. To siedzi we mnie. Nie mogę, przepraszam.

Zeskoczyłam z blatu. On nie robiąc mi przeszkód pozwolił mi odejść. Mój Marco. Żaden mój ale..
Właśnie zrozumiałam jak człowiek potrafi być w jednym momencie rozchwiany emocjonalnie i niepewny swoich uczuć.
Pobiegłam na górę do sypialni, skąd zabrałam jeden z kostiumów kąpielowych od Ann. Poszłam z nim do łazienki, gdzie zdjęłam już zupełnie sukienkę, podwiązkę, bieliznę i biżuterię. Włożyłam przecudowny podkreślający idealnie moje wszystkie atuty kostium, który pięknie odsłaniał mój kolczyk i tatuaż. Chociaż tym się mogłam pocieszyć. Moje ciało idealnie wpasowało się w bikini, w którym chętnie dałabym sobie zrobić małą sesję zdjęciową. Czułam się w nim fantastycznie, kobieco. Przewiązałam się na wysokości piersi turkusową chustą. Natarłam się intensywnie pachnącym olejkiem do opalania i zabrałam za duże na mnie klapki Marco, które nadawały się na wyjście na plażę. Zeszłam na dół po schodach. Marco stał w tym samym miejscu, jednak odwrócony w kierunku okna.

-Idę na plażę.
-Potrzebujesz dystansu? Przemyślenia? –zapytał, czego w ogóle się nie spodziewałam. Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Nigdy nie wiedziałam co nim kieruje. Może miał swoje przebłyski geniuszu. Podobno dużo osób czasami je ma.

-Dlaczego pytasz?-zdziwiłam się opierając o drzwi prowadzące na taras domku
-Chcę cię zrozumieć, Rose. Nie lubię nie rozumieć co się dzieje. I czy to moja wina.
-Po prostu muszę się oswoić. To wszystko bardzo szybko się stało, to dla mnie zbyt szybkie tempo. Dostosuję się do niego tylko potrzebuję chwili dla siebie.
-Dziękuję. –kiwnął głową i znów przeniósł wzrok przed siebie. Uznałam to za pozwolenie, że mogę wyjść. Nie czekając dłużej wyszłam na taras domu, skąd po piaszczystej plaży dotarłam do samego brzegu oceanu. Nie wiedziałam, na ile prywatna jest ta wyspa, bo chyba źle bym się czuła wiedząc, że jestem tu sama z Marco, choć wszystko na to wskazywało.

Zdjęłam chustę niedaleko brzegu tak, by się nie zamoczyła od fal. Na niej położyłam olejek do opalania, żeby nie odleciała.
Weszłam po kostki do wody. Była tak ciepła jak zapamiętałam wczoraj. Badając grunt pod nogami wchodziłam coraz to głębiej. Gdy woda sięgała mi już do pępka postanowiłam wyciągnąć się na niej leniwie i zacząć przed siebie płynąć. Nie ważne gdzie. Po prostu płynąć i niczym się nie przejmować. Kochałam to. Zaryzykowałam i wpłynęłam na głębszą wodę. Postanowiłam zanurkować zamaczając doszczętnie włosy. Jakoś musiałam przeboleć zniszczenie idealnej fryzury. Gdy zanurkowałam mogłam zobaczyć w przejrzystej wodzie Morza Karaibskiego malutkie, kolorowe rybki. Pływały dość oddalone ode mnie, jednak spokojnie mogłam je oglądać, na tyle na ile nas dzieliła odległość i pozwalało mi powietrze. Wynurzałam się kilka razy by móc zanurkować na dłużej. Naprawdę sprawiało mi to dużo przyjemności. Zupełnie zapomniałam o wszystkim co mnie otacza, wyrzuciłam wszystkie myśli za siebie.






Przestraszyłam się, kiedy nagle poczułam czyjś ruch niedaleko. Zaczęłam wrzeszczeć na wszystkie strony. Byłam prawie przekonana, że to rekin. Dopiero, gdy zobaczyłam mokre blond włosy opadające pasmami na czoło rozpoznałam Marco. Nie rekina.

-Hej, spokojnie! –zaśmiał się i zaczesał mi palcem włosy za ucho. –Nie chciałem cię wystraszyć.
-No nie udało ci się.
-Przepraszam. –szepnął i pocałował mnie w zagłębienie mojej szyi. –Pływałaś ponad półtorej godziny.
-I?
-Stęskniłem się. –powiedział. –Chodź, popłyniemy do brzegu.

Nie dyskutowałam. Nawet nie przyszło mi to do głowy. Przerażało mnie czasem jak potrafił mnie omotać. Do brzegu dopłynęłam pierwsza. Miałam chyba większą wprawę. I chwała Bogu. Naprawdę, widok Marco w samych bokserkach wychodzący z wody. Jego błyszczące, idealnie zbudowane ciało.
Znów się gapiłam.
Zupełnie jak on we mnie. I nawet się z tym nie krył. Moje ciało było opięte przez naprawdę piękny kostium, dzięki czemu czułam się jeszcze piękniej.

-Muszę podziękować Ann.-oznajmił i ruszył w kierunku rozłożonego koca po środku plaży. Pobiegłam za nim i usiadłam koło niego wyciągając nogi przed siebie.
-Za co?
-Za to, że dała ci ten kostium. Cholera, nie wiem, czy lepiej wyglądasz w nim czy bez niego.

Zupełnie nie wiedziałam co powiedzieć. W moim gardle stanęła ogromna gula a na policzkach pojawiły się duże, czerwone rumieńce.

-Przyniosłem ci jakąś bułkę z serem i warzywami, była w lodówce.
-Ktoś nam gotuje?
-Gosposia, ale tylko przygotowała raz na nasz cały pobyt. Nie chciałem też zbyt dużo bo nie wiedziałem czy będziemy jeść zawsze w domu.
-Wątpisz w mój talent?- zaśmiałam wygryzając się w kanapkę. Pływanie naprawdę potrafi zrobić duży apetyt.
-Żeby rozmawiać o talencie, to trzeba go najpierw mieć, kochanie. –uśmiechnął się rozbrajająco i ucałował mnie w czoło.
Przysunęłam się do niego opierając o jego ramię. On objął mnie dłońmi w pasie. Siedzieliśmy wpatrzeni w morze, w ciszy, zupełnie nigdzie się nie spiesząc.

-Wybierzemy się jutro do miasta?
-Jak tylko chcesz ale jedz szybciej.
-Nie wspomniałeś mi, że to kanapka na czas.
-Po trzech minutach ulegnie samodestrukcji.
-Kanapka czy ty?
-Ja. –przyznał i zabrał mi z rąk jedzenie. Odłożył kanapkę na bok w woreczku i rzucił się na mnie jak cholerne zwierzę. Zachichotałam pod nosem. Niewyżyty. Jego ręce od razu zajęły się rozpinaniem góry mojego kostiumu.
-Chyba powinniśmy wrócić do domu. Tu jeszcze ktoś nas zobaczy…
-Nie zobaczy. Ten widok.. Ciebie.. Należy tylko do mnie. Nie pozwoliłbym oglądać go komuś innemu. –wyjaśnił i sięgnął po przygotowaną wcześniej srebrną paczuszkę.
-Przerażasz mnie czasami.
-Czasami zbyt mocno mnie pociągasz. –szepnął do mojego ucha, by po chwili delikatnie przygryźć jego płatek.



***



-Rose? Chodź już!
-Zaraz!-odkrzyknęłam, gdy wycierałam mokre po prysznicu włosy. Dopiero co owinęłam się ręcznikiem a ten już puka do drzwi. A siłą go wyrzuciłam do osobnej łazienki i sam brał prysznic po kąpieli w oceanie, a uwinął się szybciej.

Zapanował już wieczór. Po naprawdę przepięknych, beztroskich chwilach spędzonych na plaży postanowiliśmy wrócić i wziąć ciepły prysznic, bo chłodny wiatr trochę nas zaskoczył i mimo, że staraliśmy się siedzieć jak najdłużej to w końcu, gdy Marco zobaczył ciarki na moim ciele zarządził powrót. Oznajmił też, że to jeszcze nie koniec naszego wieczoru. Naprawdę byłam ciekawa co mógł wymyślić.

-Kochanie, możesz mnie wpuścić? Muszę coś zabrać. –nie ustępował. Z westchnieniem przekręciłam zamek łazienki mocniej zaciskając wiązanie ręcznika na piersiach. Odsunęłam się, gdy wchodził. Nie patrząc na mnie podszedł do szafki koło umywalki, sam również miał przewieszony na biodrach ręcznik. Nie patrzyłam nawet czego szukał. Oparłam się o ścianę w oczekiwaniu, kiedy wyjdzie przy okazji wpatrując się w jego idealnie umięśnione plecy. Zaczynałam się naprawdę czasem krępować pokazując mu swoje ciało..
W jednej chwili poczułam, jak zostaję unoszona do góry i przerzucona przez jego brak.

-Hej! Puść mnie! Muszę się ubrać! –pisnęłam zaciskając dłonie na jego szyi.
-Nie musisz.
-Muszę! Oczywiście, że muszę!

Moje wierzganie na wszystkie strony nie pomogło. Był zbyt silny i przeklęcie pewny siebie. Dałam mu tę satysfakcję. Nie miałam już siły na nic dzisiaj. Byłam wykończona.
Zostałam poniesiona schodami do góry, tam minęliśmy drzwi do naszej sypialni, łazienek i dwóch innych pokoi, do których nawet nie wchodziliśmy. Na końcu korytarza znajdowały się wielkie, szklane drzwi, które prowadziły na bodajże taras. I był to taras. Zostałam postawiona tam dopiero, gdy wyszliśmy na zewnątrz. Od razu naciągnęłam na siebie ręcznik, który lekko się zsunął przez mój transport.. Później już nie zwracałam na niego uwagi. W oczach zebrały mi się łzy. Na drewnianych barierkach balustrady poustawiane były świece, na podłodze-pełno rozsypanych płatków białych róż. Na środku stało ogromne jacuzzi, na którego brzegu stały dwa kieliszki czerwonego wina na srebrnej tacy a obok nich jeszcze jedna, mniejsza tacka z malutkimi przekąskami. Na bulgoczącej wodzie również unosiły się białe płatki moich ukochanych kwiatów.

-Zapraszam. –szepnął tuż koło mojego ucha i łapiąc za rękę poprowadził mnie do wanny i nawet nie pytając, delikatnie zdjął ze mnie ręcznik. Pomógł mi wejść po trzech stopniach. Wanna była na tyle duża i wysoko ustawiona, że miałam idealny widok na zachodzące słońce. Blondyn dołączył do mnie chwilę później. Przesunął się tak, żebym mogła usiąść między jego nogami. Położył dłonie na moim brzuchu i przyciągnął do siebie abym się o niego oparła. Było dobrze. Wręcz cudownie, chciałam zapamiętać tę chwilę jak najdłużej. Kochałam mieć go tak blisko. Skóra przy skórze, czuć słodki zapach jego ciała… Nie wiedziałam co do niego czułam. Co powinnam czuć. I nie chciałam się nad tym zastanawiać, bo bałam się odpowiedzi i konsekwencji, które mogłabym ponieść.
Na chwilę odwrócił się za siebie, podał mi kieliszek wina, drugi wziął dla siebie.

-Za nas. Tak po prostu. –uśmiechnął się wznosząc toast.
-Za nas.-powtórzyłam i przechyliłam tak mój kieliszek, by delikatnie zderzył się z trzymanym przez niego. Do naszych uszu dobiegł charakterystyczny dźwięk uderzenia o siebie szkła. Kolejne fantastyczne wino. 

-Chyba przywieziemy do Niemiec walizkę win. –zaśmiałam się i upiłam jeszcze jeden łyk.
-Yhym..-mruknął, a po chwili przechylił głowę by musnąć z największą czułością moje usta. Oparłam głowę na jego ramieniu pozwalając mu składać pocałunki na mojej szyi. –Otwórz usta. –polecił. Nawet nie chciałam się sprzeciwiać. Na języku poczułam jakąś lepką substancję, o lekko słonawym, morskim zapachu. –Przełknij.
Pycha. Nie wiedziałam co to ale było naprawdę pyszne.
-Co to?
-Mule. –odpowiedział. Nie wiedziałam czy mam się śmiać czy płakać. Smakowały mi, choć całe życie uważałam, że są okropne. –Chodź tu. 

Pomógł mi odwrócić się do niego przodem. Atmosfera była tak ciężka i gorąca, że aż mi się ciężej oddychało. Zatopiliśmy się w pocałunkach. Żadne nie było drugiemu dłużne. Do utraty tchu. 

-Marco..-szepnęłam w jego rozchylone wargi delikatnie odpychając jego policzek dłonią delikatnie gładząc go kciukiem. –Przepraszam, ale jestem wykończona…
-Kochanie, tylko się całujemy.
-Jeśli to są tylko pocałunki…
-Nic innego nie robimy.
-Jesteśmy nadzy!
-Ale tylko się całujemy!-roześmiał się głośno i zaczesał moje opadające włosy za uszy. –Kiedy całujemy się z wyjątkową osobą.. Wszystko jest niezwykłe. A nasze pocałunki są bardzo niezwykłe, Rose. Kocham je.
-Nie wiem czemu ale chce mi się płakać. –szepnęłam i odwróciłam się z powrotem, przodem do morza.
-Przeze mnie?
-Nie wiem, Marco. Mam straszny jet lag. Czuję się jak zombie. Jestem jednocześnie szczęśliwa, bo przeżyłam tak piękny dzień a z drugiej, zmęczona, senna i wypluta.
-Posiedźmy jeszcze chwilkę. –szepnął i pocałował mnie w czoło i znów położył dłonie na moim brzuchu. –Zobacz, zachodzi słońce.

Obserwując horyzont poczułam jak chwyta moją jedną dłoń i zaczął bawić się moją obrączką kręcąc nią.

-Żona.. Kto by pomyślał.
-Jesteśmy nienormalni…
-Wiesz? Chyba właśnie jesteśmy sobą. Prawdziwi, szczęśliwi…
-Może i masz rację. –przyznałam wtulając się w zagłębienie jego szyi.

Nie wiedziałam nawet jak długo tak siedzieliśmy. Promienie słońca powoli zanikały, sprawiając, że niebo mieniło się na przeróżne kolory. Ciepła bąblująca woda wokół nas dawała nam ogromną frajdę i jeszcze większy relaks. Bańki pękały tuż przede mną, część też była skierowana na mój brzuch i talię, masowały cudownie. Co prawda więcej jej czuł Marco, ja opierałam się o jego tors, przez co traciłam masaż pleców, lecz..czy to naprawdę taka strata?
Cisza w niczym nam nie przeszkadzała. Była bardzo naturalna, intymna. Była naszą ciszą. Naszą chwilą, którą oboje zapamiętamy. Może i nawet na całe życie. Może kiedyś, kiedy będę miała męża i gromadkę dzieci będę przypominać sobie o cudownych chwilach spędzonych na Karaibach. Mąż. Ciekawe jaki normalny facet po historii o ślubie pod wpływem chwili, nie biorąc mnie za wariatkę a kobietę z klasą i na poziomie mnie poślubi? Ciężkie zadanie. Jednak warte tego roku, który był przed nami. Rola pani Reus była wbrew pozorom trudna. Przyzwyczajenie się do fleszy, natarczywych paparazzi, fanów ciekawych każdych pikantnych szczegółów z naszego życia.. Byłam gotowa. Gotowa poświęcić się, całą, zaryzykować dla tak wyjątkowego faceta, dla tylu przeżyć, które czekały na mnie. Przede mną stał świat otworem. Rzeczy nieosiągalne dla zahukanej, wystraszonej dziewczynki, a potem zbuntowanej nastolatki stawały się łatwiejsze dla pewnej, świadomej swojej wartości pani Rosalie Reus. Z ciepłem i czułością obdarowanymi mnie na każdym kroku przez męża. Nie wiedziałam, co działo się wcześniej w jego życiu. Jak wyglądała jego relacja ze Scarlett. I nie chciałam wiedzieć. Tak samo jak nie chciałam wiedzieć, co wydarzy się w przyszłości i jak będzie wyglądało nasze życie. Po co układać plany? Życie jest życiem. Bez planów, bo życie to każda najmniejsza chwila, gest, szept, dotyk, muśnięcie oddechu. Ono czekało na mnie. Na nas. Obiecałam, że zrobię wszystko dla tego małżeństwa. Że odmienię Marco. Ale my sami nawzajem się odmieniamy na każdym kroku. Stajemy się innymi ludźmi. Lepszymi. Nie szukałam powodu, byłam szczęśliwa, że tak się dzieje. Byłam szczęśliwa, że byłam właśnie w tym miejscu, z tą osobą. Z moim Mężem.


Mruknęłam cicho, gdy poczułam, że Marco bierze mnie na ręce i delikatnie osusza moje ciało ręcznikiem kąpielowym.
-Śpij, skarbie. –szepnął prawie niesłyszalnie. Byłam na tyle senna, że nie zastanawiałam się dłużej nad tym, co powiedział, czy nawet nad tym, by jakoś zakryć moją nagość. Mocniej jedynie wtuliłam się w jego pierś. Przeniósł mnie do naszej sypialni. Położył mnie na łóżku i nakrył puchatą kołdrą pod samą szyję. Sam zajął miejsce koło mnie, a zaraz po tym, gdy tylko się nakrył naszą wspólną kołdrą przytulił mnie do siebie pod nią. 



***



Z samego rana obudził mnie zapach kawy. Zamrugałam oczami budząc się i jak zwykle rozejrzałam wokół. Po sprawdzeniu czy wszystko jest na swoim miejscu mój wzrok spoczął na Marco stojącym przy łóżku z tacą ze śniadaniem.

-Dzień dobry. –mruknęłam i głośno ziewnęłam nawet nie zakrywając ust. –Jest wcześnie?
-Obudziłem cię wcześniej, żebyśmy mieli więcej czasu na zwiedzanie. –odparł i musnął czule moje usta. –Mam nadzieję, że się nie gniewasz. W razie czego zrobiłem śniadanie.
-Nie gniewam, ale śniadanie też się przyda. Zjesz ze mną?
-Chętnie. –uśmiechnął się. Pociągnął spodenki dresowe, które sięgały mu do kolan i usiadł na swoim dawnym miejscem. Miał nałożoną na siebie białą koszulkę. I wyglądał w niej naprawdę bardzo dobrze. Włosy jak zawsze ułożył perfekcyjnie, choć były już zbyt długie. Powinien pójść do fryzjera.
W ostatnim momencie przypomniałam sobie, by naciągnąć na siebie kołdrę. Wolałam, by ubrania Marco zostały na swoim miejscu.
Przygotował gofry. Ciepłe, słodkie, parujące gofry. W tubkach  stały trzy polewy-toffie, czekolada i malina. Do tego na talerzyku przygotowane były pokrojone, tropikalne owoce. Od razu się na nie rzuciłam.
Zjedliśmy śniadanie w naprawdę wspaniałych nastrojach. Musiałam go wywalić całą moją siłą perswazji. Udało się. Mogłam wyjść z łóżka i przejść do szafy by wziąć świeżą bieliznę i lniany kombinezon od Ann. Był cały biały z dość grubego, ciężkiego, lejącego materiału, z długimi, rozszerzającymi się rękawami i z niezbyt wielkim dekoltem z przodu ale za to dużym, trójkątnym wycięciem na plecach, po którym opadały dwa sznureczki zakończone drewnianymi koralikami. Przewiewny i chroniący przed słońcem, idealny na taką pogodę. Zupełnie w stylu Ann, nie moim. Co jednak zabrania nam od czasu do czasu zaszaleć? Byłam cholera jasna na wakacjach. I to najprawdopodobniej najlepszych w moim życiu. Dobrałam do kombinezonu zdobione sandałki i moje malutkie kolczyki na sztyfty. Przemknęłam do łazienki, zakrywając się na wszelki wypadek. Umyłam się, wysuszyłam i rozprostowałam włosy prostownicą, robiąc na końcach lekkie fale. Postanowiłam się umalować. Pierwszy dzień małżeństwa. Przed nami jeszcze trzysta sześćdziesiąt cztery. Planowałam je spędzić jak najlepiej.
Gdy schodziłam po schodach on stał na mnie i czekał. Utkwił we mnie spojrzenie, miałam ochotę domknąć mu szczękę, która lekko opadła. 

-Rose.. Wyglądasz...
-Kochanie, nie powtarzaj się. Ślub był wczoraj.
-Codziennie wyglądasz piękniej. Chodźmy. –uśmiechnął się i złapał mnie za rękę. Wyszliśmy razem z domu i zamknęliśmy za nami drzwi. Musieliśmy jeszcze chwilę poczekać na nasz transport do zatoki. Uroki mieszkania na bezludnej wyspie. Może to i dobrze, miałam chwilę, żeby podziwiać piękną ścianę lasu składającego się głównie z palm i drzew tropikalnych, o których nie miałam pojęcia. Zaczęłam robić im zdjęcia. Nie byłam najlepszym fotografem ale lubiłam to robić odkąd dostałam telefon od Marco z dobrym aparatem.  
Gdy się odwróciłam do Marco zobaczyłam, że on też robił zdjęcia. Mnie. 

-Naprawdę tak ciekawy kadr? –zaśmiałam się i podeszłam do blondyna.
-Yhym. Mogę wstawić?-zapytał pokazując mi zdjęcie, gdzie stałam odwrócona tyłem do niego i robiłam zdjęcia pięknym palmom.
-Ludzie pomyślą, że to Scarlett.
-Nie pomyślą. Masz inne włosy.
-Blond. Jak ona.
-Masz złote włosy, Rose. I naturalne, nie farbowane z odrostami. Jesteś wyższa, masz śliczne, delikatne ramiona, delikatne dłonie… Jeny.. Niesamowity tyłek..
-Przestań już i wstawiaj jak chcesz. –roześmiałam się czując przypływ czerwieni na moich policzkach. Naprawdę tak uważał? Czułam jak zaczęło mi się robić słabo.
-Dlaczego mam przestać?
-Bo mówisz to niepotrzebnie. Bo może ty nie chcesz się angażować, ale jeśli będziesz mi mówił takie rzeczy, ja… Będzie mi ciężko, rozumiesz? Mnie. Będzie ciężko odejść. Boję się, że..
-Zakochasz się?-zapytał szepcząc z nutką nadziei. Nie rozumiałam co się działo, czułam, że traciłam grunt pod stopami.
-Nie wiem, co znaczy tak naprawdę kochać, Marco. Nigdy nie kochałam. Po prostu boję się, że kiedy przyjdzie koniec.. Będzie mi ciężko odejść, że..
-Chodź tu. –szepnął i przytulił mnie mocno do siebie. Oplotłam go rękami i położyłam głowę przy jego mocno bijącym sercu. –Wszystko się ułoży. Nie bój się. A ja naprawdę uważam cię za wyjątkową i piękną kobietę. Przecież to, że mówię, że jesteś piękna nie znaczy, że wyznaję ci miłość. Ja naprawdę cię lubię. Bardzo lubię. Lubię z tobą spędzać czas, tak mi dobrze. Mam nadzieję, że ty też.
-Tak. Nawet sobie nie wyobrażałam, że będzie tak dobrze.
Uniósł delikatnie moją głowę i złożył na moich ustach namiętny pocałunek. Czasem przerażało mnie, jak bardzo potrafił na mnie działać. Jak bardzo się przyzwyczajałam. Czasami nie wyobrażałam sobie życia bez niego. Czasami tak mocno go kochałam.







~~~

Chciałabym z góry przeprosić za błędy. Bałam się, że nie dam rady tego rozdziału wstawić, bo po tak intensywnym tygodniu zaczęłam czuć że coś mnie rozkłada i nie miałam siły na wprowadzanie jakichkolwiek poprawek. 
Ale dałam radę, choć pewnie jeszcze trochę jest-proszę o przymknięcie oka!
Dla mnie jeden z najbardziej emocjonujących tygodni. Był już płacz, załamanie nerwowe, euforia, podtrzymanie na duchu, wspaniałe osoby, które dane mi było poznać i mimo, że odeszły ze szkoły wiem, że znajomość przetrwa i mimo, że będzie wystawiona na próbę kilometrów od października, to warto takie właśnie relacje się angażować, z ludźmi którzy dają nam siłę, i na których zawsze możemy polegać...

A maturzystom życzę powodzenia! Żeby matury okazały się pestką i żebyście zdały jak najlepiej z satysfakcjonującym Was wynikiem! 💕
Za tydzień kolejny rozdział!
Buziaki xx

8 komentarzy:

  1. Cudo ❤ cale szczęście ze ta ciaza Scarlett to tylko plotka ;) oni sa tacy uroczy i odnosze wrażenie ze zakochaja sie w sobie szybciej niz wszyscy sie spodziewają tylko nie beda zdawac sobie z tego sprawy

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak dobrze, że Scarlett nie jest w żadnej ciąży. Rose może odetchnąć z ulgą :)
    Trzeba przyznać, że Reus jest strasznie niewyżyty ^^ I widać, że troszczy się o Rosalie, chociaż czasem okazuje to trochę w dziwny sposób. Oni są wprost dla siebie stworzeni, tylko kiedy się o tym przekonają?
    Na pewno ten piękny pobyt na Karaibach zostanie na długo w ich pamięci. Oby już do końca ich małych wakacji było tak kolorowo i bez żadnych dram. A podejrzewam, że te to dopiero się zaczną po ich powrocie do Dortmundu, kiedy cały świat się dowie, że są małżeństwem.
    Rozdział jak zwykle cudowny :) Oby tak dalej. Nadal nie mogę wyjść z podziwu na to skąd ty wzięłaś pomysł na takie ciekawe opowiadanie. I jeszcze to w jaki sposób opisujesz zawiłe relacje Rose i Marco, ich uczucia, postępowanie... po prostu wow.
    Do następnego,
    pozdrawiam i życzę powodzenia na maturze :)
    ~Karolina.

    OdpowiedzUsuń
  3. Danke, Danke, Große Danke!!! Wiedziałam, że ta ciąża nie może być prawdziwa. Że to jakieś nieporozumienie. I wielkie Ci dzięki za to że tak to się skończyło <3 Czy ja mówiłam już kiedyś że Cię uwielbiam? No cóż no to się powtórzę. Kocham to opowiadanie tak jak Marco kocha ich pocałunki. Naprawdę musiałam ten fragment kilka razy przeczytać, żeby naprawdę to pojąć bo ta Rose to jest taka ślepa i niedomyślna, że naprawdę - zimny prysznic jej. Nie no lubię ją też. Nie żeby coś, ale ślepa to ona jest. Nikt nie zaprzeczy. Zresztą Maruś też jest ślepy. Więc się idealnie dobrali. :D Nie no... perfekcyjne wszytsko. CO ja tu się będę rozpisywać.. po prostu chapeau bas! chapeau bas! Powiem Ci jeszcze, że przeczytałam od nowa historię Marco i Ingi (ZNOWU!) i powiem Ci, że widać dużą różnicę między tym, a tamtym opowiadaniem. Nie żeby tamto było złe, gorsze czy coś bo sama wiesz, że jest genialne, ale TO jest bardziej "dojrzałe". Pod każdym względem. Fabuła jest moim zdaniem jeszcze bardziej zaskakująca i wciągająca, stałaś się moimi mistrzem budowania emocji ale również stylistycznie bardzo się rozwinęłaś. ;) Noo. Z większą niecierpliwością niż zwykle czekam na rozdział 16. Naprawdę. Że też sobota nie może być.. codziennie. :))) Pozdrawiam i życzę dużo weny.. <3 #hejaBVB

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. P.S: A tak odnosząc się do komentarzy wyżej to ja myślę, że oni się w sobie nie zakochają bo oni JUŻ SĄ w sobie ZAKOCHANI! <3

      Usuń
  4. Uff, hak dobrze, że ta ciąża to tylko plotka :D A tak poza tym to bardzo romantyczny nam się ten Reus zrobił, ale chyba mi się to podoba! :)
    I zgadzam się z koleżanką wyżej - oni już są w sobie zakochani, ale tego nie przyznają ;p
    Czekam na next, kochana ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Marco, Marco, Marco co z Ciebie wyrosło :D I jeszcze Rose :) Dobrali się wyśmienicie :D Dwójka ludzi nie potrafiących przyznać się przed sobą co do siebie czują...ehh
    Widać jak Marco zależy na Rose i jak lubi z nią spędzać czas, nawet jak jest zmęczona... I jaki jest szczęśliwy...
    Czekam na następny :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja dopiero tutaj, ale widzę że będę miała co czyta. Fabuła jest cudowna, a płaszczyzna psychologiczna postaci tak pięknie rozwinięta. Już kocham Rose, a Marco zawitał w zacnym towarzystwie zwanym Kraszami ^^ Wiedziałam,że ta ciąża nie może być prawdą! No nic ja ide czytać dalej, a w spamie zostawie link do siebie

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do komentowania!❤️ To bardzo motywuje do pisania kolejnych rozdziałów!