-Wiem, mamo. Ja ciebie też. Obiecałem ci wtedy, pamiętasz?
Dotrzymam słowa. Zadzwonię jak wrócimy, dobrze?
Obserwowałam Marco, który od kilku minut rozmawiał i
tłumaczył wszystko swojej mamie. Zadzwoniła do niego przez przypadek, a
dowiedziała się dość..niespodziewanej informacji o ślubie swojego syna.
Płynęliśmy właśnie motorówką na wyspę, gdzie mieliśmy zwiedzać przez najbliższy czas. Dopóki komórka
Marco się nie rozdzwoniła siedzieliśmy w ciszy. Piłkarz wstawił moje zdjęcie na portal społecznościowy, z resztą jak chciał, podpisał je tylko wymownym serduszkiem. Miałam naprawdę dobry humor.
Zamiast obserwować widok, cały czas moje spojrzenie tkwiło w Marco.
Gdy kończył
rozmawiać i słuchał czegoś, co mówi jego rodzicielka usiadł koło mnie i objął
ręką. Zupełnie odruchowo położyłam swoją dłoń na jego, spoczywającej na mojej
talii.
-Tak, ucałuję Rosie. Do zobaczenia. –pożegnał się i
rozłączył rozmowę. Schował telefon do jeansowych spodenek a po chwili złożył na
moich ustach delikatnego całusa, jak kazała mu mama.
-I jak zareagowała?
-Była zdziwiona. Wiesz, rozmawialiśmy wtedy razem z tatą o
tej całej sytuacji…
-Dzięki tej rozmowie ze mną zerwałeś.
-Dzięki tej rozmowie zrozumiałem co czuję. Co ty czujesz i
jak się zachowałem. Przejrzałem na oczy. I mimo, że cię straciłem, wiedziałem,
że chcę cię odzyskać, choć tak naprawdę wolałem, żebyś była jak najdalej ode
mnie.
-Nie udało się.
-Nie. –uśmiechnął się i położył głowę na moim ramieniu. –Ale
nie żałuję. Jestem szczęśliwy. Mam nadzieję, że ty też.
-Tak. Jest w porządku.
-To dobrze, że jest w porządku. –zaśmiał się głęboko
muskając nosem mój policzek.
***
Kuba była przepięknym, wyspiarskim miasteczkiem. Najpierw
przespacerowaliśmy się przez nie, podziwiając wyjątkowe budownictwo. Budynki
ozdobione przepięknymi ornamentami, pomalowane na niebiesko i czerwono.
Robiliśmy pełno zdjęć, sobie nawzajem i krajobrazom nas otaczającym. Cały
czas trzymaliśmy się za ręce, obejmowaliśmy, całowaliśmy. Jak prawdziwe
małżeństwo. Nie rozumiem jakim cudem to tak pięknie się nam udawało, byłam
przekonana, że nasze wspólne życie będzie bardzo niezręczne, nie będzie się
układać. Tymczasem wszystko układało się wręcz idealnie. Może i było zbyt
wcześnie na wnioski ale mogłoby tak zostać do końca. Tak, jak teraz.
Gdy nadeszła obiadowa pora znaleźliśmy na rogu ulicy
niewielką knajpkę. Zajęliśmy miejsce tuż przy oknie, by móc podziwiać widok
zatoki. Z wyborem dań zdaliśmy się na wybór szefa kuchni. Byliśmy spragnieni
tutejszych specjałów, ta kuchnia coraz bardziej mi się podobała. Marco dla mnie
zamówił czerwone wino, dla siebie herbatę, bo ku mojemu zdziwieniu, zamierzał
jeszcze dziś prowadzić.
Na przystawkę dostaliśmy miseczkę zupy ajiaco. Była gotowana
na bazie wielu mięs z dodatkiem warzyw. Czułam korzenny smak batatów, odrobinę
dyni i jeszcze czegoś, czego nie mogłam wysmakować.
Danie główne było zrobione
z wołowiny z dodatkiem czarnego ryżu, fasoli i manioku, a mój ukochany deser składał się z orzecha
kokosowego. Byłam w niebie.
-Rose.-zaczął, gdy dokończył swoje danie –Masz jeszcze siły?
-Nie, Reus. Nie teraz, w domu! –zbeształam go ze śmiechem, a
on przewrócił oczami.
-Ty tylko o jednym. Czy masz siłę na wycieczkę. Chciałbym
cię zabrać w głąb wyspy. Wynajmę samochód.
-Jak dla mnie wspaniale. Nie zgubimy się?
-Damy radę. –uśmiechnął się i skinął do kelnera, by zapłacić
za posiłek.
Wypożyczalnia samochodu była aż na samym skraju miasteczka.
Dobrze, że miałam wygodne buty. Dotarliśmy tam spacerem w pół godziny. Spośród
ustawionych samochodów Marco wybrał zielonego Jeepa. Uznał, że będzie
najodpowiedniejszy do takiej wycieczki. Siedzenia były naprawdę wygodne, ze
skóry i bardzo miękkie. Poradziłam sobie sama z wysunięciem krzesła pasażera do
tyłu, aby jazda była przyjemniejsza. Marco przekręcił kluczyk i włączył wbudowany
GPS w panel sterowania.
Ruszyliśmy na północ opuszczając miasto. Zbudowana była
naprawdę nowoczesna autostrada tuż przy tropikalnym lesie. Otworzyliśmy
wszystkie okna robiąc przeciąg, by się trochę przewietrzyć. Całe szczęście, że
związałam włosy, inaczej moje włosy już byłyby w dużym nieładzie. Widoki,
które mijaliśmy były przepiękne. Nadawałyby się na zdjęcia, ale przez taki pęd
nawet najlepszy fotograf nie zrobiłby dobrego. Jedyne co mogłam zrobić to
podziwiać na własne oczy.
Nagle z myśli wyrwał mnie dotyk dłoni Marco na moim udzie.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
-Jak twoja mama zareagowała? Chyba w końcu mi nie powiedziałeś.
-Była w szoku na początku.-zaśmiał się i spojrzał kontrolnie
na wyświetlaną mapę. –Wyjaśniłem jej, że też tego chciałaś i nie zrobiliśmy
nic, na co się nie zgodziłaś. Chyba.
-O no właśnie!-zaśmiałam się pod nosem. –Dobrze
powiedziałeś. Choć czasem jesteś zbyt natarczywy. Ale.. Da się wycierpieć.
-O dzięki ci. Stópki ucałuję wieczorem, jak je umyjesz.
-Chyba ty!
-No to mamy wspólny prysznic ustalony. –zaśmiał się i
zerknął na mnie z chochlikami w oczach, a potem znów przeniósł wzrok na
drogę.
-Mogę cię o coś popytać?
-Eh, musisz, prawda?
-Tak. Nie jesteś wylewny.
-Ostatnio graliśmy w pytania.
-Zbyt mało. –stwierdziłam i przekręciłam się na bok na swoim
siedzeniu, by mieć lepszy widok na blondyna. –A propos pytań. Dlaczego na
początku tak bardzo trzymałeś mnie na dystans i nie rozmawiałeś ze mną?
-Już ci mówiłem, żebyś mnie nie oceniała.
-Nie tylko po to, prawda? Chciałeś mnie odtrącić. Chciałeś,
żebym się od ciebie odsunęła dopóki nie obrałeś innego frontu co do ślubu. Ty
wiesz jak zrobić pranie mózgu.
-To nie tak..-zaprzeczył patrząc w dal drogi i zaczął
pulsacyjnie ściskać przez materiał kombinezonu moje udo. –Kiedy cię zobaczyłem na tej górze, wśród
deszczu.. Nie ważne .-zrezygnował tak szybko jak zaczął ten temat. Jak zwykle
obcinał wszystko. I miałam się o nim cokolwiek dowiedzieć. Powodzenia.
-Nienawidzę, jak mi nic nie mówisz. Nienawidzę. I nie
odpuszczę ci, Marco. –westchnęłam zakładając ręce jedna na drugą.
-Po prostu. Spodobałaś mi się, a pojawiłaś się w takim
momencie mojego życia, że nie chciałem… Byłem… -zamknął na chwilę powieki i
wziął głęboki oddech.
-Spokojnie..
-Mimo, że nie kochałem Scarlett, myślałem, że już z nią
zostanę. Z przyzwyczajenia, nie wiem.. Po prostu. I cholera, skończyło się.. W
jednym momencie nie chciałem nikogo, z drugiej strony strasznie mnie pociągałaś
i byłaś wszędzie, wkradłaś się do mojej głowy szybciej niż do mojego życia na
co dzień. Dodatkowo tak bardzo byłaś krnąbrna, wkurzająca i..
-I? –zapytałam pewnie kładąc swoją dłoń na jego udzie.
-I seksowna. –dodał uśmiechając się szeroko. –Nie liczę na to, że nagle pokocham..
Kogokolwiek. Chcę po prostu, żebym się nauczył.
-Czego?
-Życia, Rosie. –powiedział ściszonym głosem.
Resztę drogi pokonaliśmy milcząc. Każde było pochłonięte
swoimi myślami.
Może i dobrze to zdefiniował. Nauka życia. Razem. Przecież
nasze życie nie będzie się składało z Karaibów. Praktycznie przez cały czas
będzie Dortmund, nie wyspy. Będzie normalne, przyziemne życie. Problemy.
Zakupy, pranie, sprzątanie, gotowanie. Jego treningi, zapracowane życie i moje
bezrobocie. Sprzeczki, kłótnie, trzaskanie drzwiami. By na
końcu wziąć rozwód. Miał skubany rację. Wyjdziemy z lekcją życia. Wyjdziemy
dorośli, odważni. Wyjdziemy będąc sobą.
Miałam szczęście napotykając takiego mężczyznę na mojej
drodze. Akurat po śmierci Leo, kiedy potrzebowałam kogoś bliskiego, abym nie
była sama.
-Santa Clara.-powiedział tryumfalnie wskazując na znak
miejscowości, do której zjeżdżaliśmy.
-To nie powinno być gdzieś koło Kalifornii?-zapytałam
rozglądając się po okolicy.
-Są dwie. Tu i w Kalifornii. Musimy zostawić samochód na
terenie ośrodka i zapłacić za parking.
-Nie można tu inaczej?
-Można. –wzruszył ramionami –Ale wolę mieć pewność, że
będziemy mieli czym wracać. I nie chodzi tylko o spuszczenie benzyny.
-Myślisz?
-Upewniałem się tu i ówdzie. Spokojnie, wiem gdzie zostawić,
żeby było bezpiecznie. –uśmiechnął się uspokajając mnie i wjechał na teren dość
bogato wyglądającego zajazdu. Zaparkował na jednym z wielu wolnych miejsc
parkingowych. –Poczekaj, pójdę zapłacić ochroniarzowi. –uśmiechnął się
zabierając z półki okulary przeciwsłoneczne i wsunął je sobie na nos.
Patrzyłam jak odchodzi od samochodu i wita się ze starszym
mężczyzną, który siedział w malutkim budyneczku, zbudowanego specjalnie z myślą
o ochronie obiektu. Rozmawiali jakiś czas, na koniec Marco wyciągnął z portfela
kilka banknotów i wręczył mu je. On uśmiechnięty z błyskiem w oku ukłonił się
mu i zasalutował. Marco podszedł do mnie i otworzył drzwi po mojej stronie.
Wyskoczyłam z Jeepa i założyłam swoje kocie okulary. Lubiłam ten kształt i
podobno było mi w nim naprawdę dobrze.
Blondyn zablokował za nami samochód i wyszliśmy z terenu
obiektu. Zostałam złapana za rękę. Marco nas poprowadził przez miasteczko, w
którym nie było zbytniego ruchu. Słońce mocno świeciło i nie zamierzało zelżeć.
-Nie smarowałeś się niczym? Spali cię..-westchnęłam patrząc
na jego odsłonięte ramiona. Miał zbyt krótki rękawek.
-Przejdziemy niedługo w cień. Tak mi się wydaje. Mam rękaw,
więc nie będzie źle.
-Jak wrócimy to cię posmaruję.
-Dobrze. –uśmiechnął się pod nosem i pocałował mnie w czoło.
W centrum miasta stał stary, lekko zniszczony pałacyk.
Niektóre cegły już odpadały. Nie było niestety funduszy, by je odbudować. Koło
niego stały lepszej jakości domy, w tle widziałam jednak i te biedniejsze,
ledwo stojące. Ludzie tu jednak byli uśmiechnięci i przyzwyczajeni do życia na
wyspie. Przeszliśmy przez główny rynek z targiem, na którym kupiliśmy kiść
świeżych winogron. Opłukaliśmy je w miejscowej studni w centrum miasta i zaczęliśmy
je powoli skubać. Były przepyszne. Było czuć, że świeżo zerwane. Obiecaliśmy
sobie jeszcze, że w drodze powrotnej wrócimy po jeszcze jedną kiść.
Wyszliśmy z miasta na jego obrzeża, ku zieleni, działkom
ogrodowym. Marco kierował nas cały czas prosto jakby pewny gdzie idzie.
I
dotarliśmy. Gdy w końcu przystanęliśmy zauważyłam, że przed nami rozpościerała
się dość spora góra.
-Zamierzasz się na to wspiąć?-zapytałam wskazując na ścieżkę
prowadzącą do góry ułożoną z beżowych kamiennych płyt.
-Z tobą. Chodź.
Zostałam dość silnie pociągnięta za rękę. Z westchnieniem
ruszyłam za blondynem. Nie szliśmy za szybko, jedynie wolnym spacerem
podziwiając zieleń dookoła, prawie wcale nic nie rozmawiając. W końcu
dotarliśmy na szczyt. Znaleźliśmy dość duży głaz, na którym od razu poszliśmy
usiąść.
-Pewnie wszyscy turyści tu siadają.-stwierdziłam patrząc na
panoramę miasteczka. Domy, zabytki, rzeźby i pełno roślin. Nawet pole uprawne
winorośli.
-O ile tacy są. Wydaje mi się, że rzadko odwiedzają to
miasto. A szkoda, bo jest tu ładnie.
-Tak. Dziękuję, że mnie tu przytargałeś. –roześmiałam się i musnęłam niepewnie jego policzek. Po chwili
poczułam jak otacza mnie swoim ramieniem i przyciąga do siebie. –Wiesz? Nie
chcę wracać. –mruknęłam pod nosem i wtuliłam się w jego ramię mrużąc oczy za
okularami.
-Musimy. Muszę kontynuować treningi. Wiesz, naprawdę mi na
tym zależy.
-Wiem. Ja też chcę, żebyś mógł zacząć grać. To chyba dla
ciebie ważne.
-Najważniejsze w życiu. Nic dla mnie nie jest ważniejsze,
Rose.
-Wiem. –szepnęłam.
Właśnie wiem. Chciałam jeszcze coś
powiedzieć, ale to, co powiedział zupełnie mnie wybiło z rytmu i dotarło do
mnie, że to może to jego właśnie największa wada. Może w tym wszystko tkwi.
Może nie umiałby pokochać.. Obdarzyć większą miłością kobietę niż piłkę nożną.
Brzmi śmiesznie ale może właśnie było? Zbyt bardzo poświęcał się temu co robi,
zbyt bardzo pochłaniało to jego życie, jego samego.
-W porządku?
-Tak. Będziemy się zbierać za chwilę, dobrze? Jeszcze
chciałabym tu posiedzieć.
W milczeniu posiedzieliśmy na kamieniu i porobiliśmy sobie
jeszcze kilka zdjęć. Marco zrobił też kilka nam. Chyba sam musiał mieć ich
niezłą już kolekcję.
Cały czas nie opuszczał moich myśli. Myślałam o nim i
naprawdę nasunęło mi się wiele pytań do Mario, który mógłby więcej wiedzieć o
zachowaniu Marco. Chociaż może i on nic nie będzie chciał mi mówić, w końcu
Mario to Mario. Może też sama to zauważę po jakimś czasie. W końcu cały rok
przed nami. Dzieląc z nim praktycznie całą dobę nie było mocnych, bym ani
trochę go nie poznała.
Zeszliśmy w dół już szybciej i przeszliśmy miastem naokoło,
by więcej zwiedzić. Idąc w cieniu budynków słońce piekło mniej, jednak lepiej,
że wzięłam wodę, bo pragnienie nam obojgu doskwierało. Gdy akurat
przechodziliśmy koło jednego z domów na jego werandzie dostrzegłam małą małpkę.
Pewnie żyła na wolności. Wyglądała naprawdę bardzo przyjaźnie. Nieśmiało
podeszłam do niej i wyciągnęłam rękę. Miałam do czynienia z kotami w domu Leo,
więc może i małpka też potrzebuje powąchać najpierw czyjąś dłoń. Na taras
zauważając nas wyszła starsza pani. Uśmiechnęła się serdecznie, jednak pokiwała
przecząco głową, kiedy Marco próbował się przywitać w języku angielskim.
Musiała umieć mówić tylko po hiszpańsku, jak większość miejscowych ludzi tutaj.
Na chwilę weszła do domu pozostawiając drzwi otwarte. W tym czasie małpka
odważniej złapała za mój palec, potem za kolejny. Skończyła się na tym, że
przybiła mi piątkę wyszczerzając przy tym imponującej wielkości kły.
Obejrzałam się w poszukiwaniu Marco. Ten stał za mną zaabsorbowany
robieniem mi zdjęć. Pokręciłam głowę z niedowierzaniem. Chyba naprawdę się wkręcił
ostatnio w fotografię. Przeniosłam wzrok na uroczego małpiszonka, który zaczął
mnie zaczepiać szturchając swoją łapką w ramię. W tym samym czasie przyszła
starsza kobieta i wręczyła mi banana, zapewne, żebym dała go zwierzakowi.
-Zjedz go, zdziwi się. –usłyszałam głos zza pleców.
Mimowolnie się roześmiałam. Podałam małpce owoc i uśmiechnęłam się szeroko
widząc jak łapczywie go ode mnie odbiera i doskonale sobie radząc obiera go.
Marco podszedł do mnie i położył rękę na moich plecach.
-Teraz zrób jej zdjęcie.-poleciłam wpatrując się w
przeuroczy obrazek.
-Podobne jesteście.
-A ty jesteś starym, brzydkim, grubym waleniem. –odpowiedziałam
i uśmiechnęłam się do kobiety. Pogłaskałam na odchodne małpkę po głowie.
Zrobiłam miejsce Marco, żeby też mógł poczuć się spełniony. Przewrócił oczami i
dosłownie położył palec na krótką chwilę na jej głowie lekko czochrając. Wróciliśmy
oglądając się jeszcze za siebie na naszą drogę do samochodu.
-Przynajmniej mają duże ptaki. Największe u zwierząt. Miło
mi.
-Co? Kto? –spojrzałam na niego jak na kosmitę. Nie
rozumiałam o co mu chodziło, ni stąd ni z owąd.
-No wiesz, walenie. –uśmiechnął się zadziornie.
-Ptaki, hę? –roześmiałam się i uderzyłam go łokciem w bok.
On udając obrażonego złapał mnie za uda i przerzucił sobie przez ramię. Nie.
Znosiłam. –Puszczaj, słyszysz? Bo cię kopnę gdzieś, gdzie nie chcesz być
kopnięty. A akurat na tej wysokości mam nogę, czyż nie? Może lepiej sprawdzę! –narzekałam
i zaczęłam drapać go paznokciami po plecach. Nagle pisnęłam głośno na pół
okolicy, gdy zrzucił mnie z siebie, a ja prawie upadłam. Prawie. Złapał mnie
niczym książę swoją księżniczkę, dupek jeden. Musnął szybko moje usta dając
szybkiego buziaka a następnie chwycił w pasie, bym miała nogi po drugiej,
bezpieczniejszej stronie. Zacisnęłam mocno powieki. Nie wierzyłam w tego
człowieka. Otwierając oczy zobaczyłam jak kilka miejscowych patrzy się na nas z
uśmiechem jak na atrakcję turystyczną. W sumie, nie na co dzień przechodzi
ulicą tak specyficzne małżeństwo jak my.
Szliśmy chyba naprawdę dość mocno okrężną drogą, bo ta
dłużyła mi się niemiłosiernie. Nie miałam co prawda nic do narzekania, bo byłam
niesiona jak cesarzowa, jednak i bycie cesarzową kiedyś się nudzi. Moja nuda
ogarnęła mnie do stopnia, że zaczęłam czubkami sandałów kopać blondyna w
pośladki. Słyszałam, jak cicho zaśmiał się pod nosem, jednak cały czas
cierpliwie przed siebie szedł. Włączył mi się alarm.
-Postaw mnie, nie możesz tak dźwigać.
-Spokojnie, jesteś lekka. Nic mi nie będzie.
-Może teraz nic nie czujesz ale potem. Chcę zejść.
-Sza, prawie jesteśmy.
-Jak tak lubisz dźwigać, to jak wrócimy naprawdę mogę cię
obładować siatami zakupów, żebyśmy nie mieli pustej lodówki.
-Marudzisz. –westchnął i dałabym uciąć sobie rękę, że
przewrócił oczami. Cały czas nie dawał za wygraną i mnie niósł.
-Jak sobie chcesz. Tylko potem się nie skarż. –westchnęłam i
wróciłam do mojej zajmującej czynności urozmaicającej podróż-kopania.
Gdy dotarliśmy do samochodu od razu otworzyliśmy wszystkie
okna, ponieważ nagrzał się do stpnia, jakbyśmy byli w największych tropikach. Uśmiechnęłam się do ochroniarza,
który cały czas zajmował swoje miejsce i miał na uwadze nasz pojazd. Założył
sobie kowbojską czapkę, która idealnie mu pasowała. Powinien jeszcze podwinąć
swój czarny wąs, wtedy byłby typowym szeryfem wioski.
Słuchając muzyki w radiu przebyliśmy trasę powrotną.
Zajechaliśmy z autostrady słuchając się urządzenia GPS, by zjechać do
pobliskiego sklepu kupić większą butelkę wody.
-Dziękuję za tą wycieczkę, było naprawdę fajnie.
-Lubię spędzać tutaj z tobą czas. –uśmiechnął się i ucałował
wierzch mojej dłoni.
***
-Domek! Wreszcie! –ucieszyłam się i zmęczona zrzucając za
sobą niedbale buty pobiegłam rzucić się na kanapę. Wtuliłam się w poduchę i
podciągnęłam nogi na oparcie.
-Ooo, ktoś się zmęczył. Wody?
-Błagam. Tak. –westchnęłam
-Mmm, jeszcze dzisiaj będziesz tak krzyczeć!-krzyknął do
mnie z kuchni śmiejąc się.
-Niewyżyty. Dzisiaj pójdziemy grzecznie spać.
-Nie rób tak drastycznych zmian z dnia na dzień, kochanie.
-Na kilka dni w miesiącu będziesz musiał się powstrzymać.
-Dam radę, ale ty? –uśmiechnął się i przysuwając się do mnie
na kanapie.
-Skończmy ten temat, muszę iść wziąć prysznic. Spociłam się
jak świnia.
-Idę z tobą.
-Jeśli mamy na myśli tylko prysznic. –uśmiechnęłam się pod
nosem i leniwie podniosłam się z kanapy.
-Mamy?
-Tak. Idziesz?-zapytałam i skierowałam się ku schodom.
Chwilę później za sobą usłyszałam powolne człapanie blondyna za mną. Wyciągnęłam
rękę, żeby złapać jego dłoń. Przybliżył się do mnie i objął w pasie. Jego usta
musnęły z tyłu moją szyję, czułam jak się uśmiecha.
-Wejdziemy jeszcze do sypialni po rzeczy. –oznajmiłam, żeby
zabrać wszystkie rzeczy. Gdy nachyliłam się do szafy czyjeś ręce znalazły się
na moich biodrach. Parsknęłam śmiechem. –Ja naprawdę.. Marco Reusie..
-Nie marudź. – szepnął a po chwili odwrócił mnie by wpić się
zachłannie w usta. Na podłogę wypadł koronkowy kostium kąpielowy od Ann oraz
długa sukienka za kostki, która swoim lekkim materiałem nakryła nasze stopy. Położyłam dłonie na jego
barkach i oddałam się całkowicie tej chwili. Bądź konsekwentna! Moja
podświadomość aż na mnie krzyczała. Używając ogromnej siły odchyliłam się od
niego prawie wpadając na szafę. Gdyby nie on, pewnie poleciałabym jak długa.
-Zmienisz zdanie co do prysznica?-uśmiechnął się. Naprawdę
rozbrajał mnie. Choćbym zbudowała stalowy bunkier on swoim urokiem osobistym i
tryskającą tęczą i słodyczą nie pozwoliłby mi się sprzeciwić. Miałam niepełny rok,
by to naprawić.
Nim cokolwiek powiedziałam do naszych uszu dotarł dzwonek
jego telefonu. Uśmiechnęłam się chytrze.
-Twoja mama rozwiązała sprawę. Leć. –zaśmiałam się i
ruszyłam do łazienki.
-Nie odbiorę.
-Odbierz albo powiem, że mnie boli głowa i będziesz potem
płakał.
-Taka szansa przechodzi mi sprzed nosa. –westchnął ciężko.
Uśmiechnęłam się i popatrzyłam na uroczo przybitego blondyna. Gdy już się cofał
podbiegłam do niego i przyciągając jego usta do swoich złożyłam na nich
delikatny pocałunek.
-A to za co?-spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek
kładąc swoją dłoń na moim biodrze.
-Na pocieszenie. –zaśmiałam się jak mała dziewczynka i
poszłam pozbierać ubrania z podłogi. Kątem oka widziałam jak się uśmiecha i
zbiega zaraz później schodami na dół.
Prysznic był rozwiązaniem idealnym. Włączyłam chłodną wodę,
która zbawiennie zadziałała na moje zmęczone i ciepłe ciało. Na zewnątrz
musiało być co najmniej trzydzieści stopni. Nałożyłam odrobinę czekoladowego
żelu pod prysznic na dłoń i rozprowadziłam go po ciele. Przyjemne strumienie
wody z prysznica masowały moje plecy i barki, było naprawdę cudownie.
Kiedy wytarłam się ręcznikiem założyłam nową bieliznę, którą
kupiłam na zakupach z Ann i Yvonne. Pożyczona sukienka od Ann była prześliczna.
Sięgała mi do kostek, tkanina była lekka, zwiewna, na metce nawet znalazłam, że
w składzie materiału znajduje się też jedwab. Sama sukienka była bardzo
wzorzysta, zapinana pod piersiami skórzanym, szerokim paskiem. Mokre włosy
przeczesałam kilka razy grzebieniem. Ostatnie na co miałam ochotę to suszenie
ich gorącym powietrzem. Nie ma mowy.
-Rose? Jesteś? –głos Maco dobiegł zza drzwi łazienki.
-Tak!
-Mogę wejść?
-Tak.-odpowiedziałam zmieszana słysząc jego prośbę. Kiedy ja
przespałam ten moment? Uchylił drzwi. Pierwsze co mi się rzuciło w oczy to jego
mokre włosy. Miał na sobie inną, czerwoną koszulkę płócienne spodenki do
kolana. Wziął sam prysznic? Niesamowite.
-Masz pozdrowienia od Yvonne. To ona dzwoniła z Melanie, bo
się dowiedziały o ślubie. Masz siłę po prysznicu jeszcze się przejść?
-Muszę najpierw coś zjeść a potem rób ze mną co chcesz.
–westchnęłam patrząc, czy powinnam może zrobić makijaż. Nie miałam ochoty,
przykro mi Marco, że będziesz miał widok na nieumalowaną babę.
-Kusząca propozycja. –uśmiechnął się –Może zróbmy coś z
owocami. Mamy ich sporo, trzeba by było zjeść.
-A więc do kuchni. –zarządziłam i opuściliśmy razem
łazienkę.
W kuchni wzięliśmy z lodówki owoce i dzieląc się nimi
chwyciliśmy za noże. Większość owoców było mi znane, jednak było też kilka,
których jeszcze nie jadłam jak marakuja.
Nasze dzieło ostatecznie przedstawiało sałatkę owocową z
malutkimi, słodkimi bułeczkami maślanymi. Sama wycisnęłam sok ze świeżych
pomarańczy. Postanowiliśmy zjeść na świeżym powietrzu na tarasie, gdzie stał specjalnie
przygotowany stoliczek. Było bajecznie. Założyłam długie, blond kosmyki za
plecy, żeby mi nie spadały do jedzenia. Uśmiechnęłam się spoglądając spod
przymrużonych powiek na blondyna i nałożyłam porcję sałatki.
-Jutro w nocy wylatujemy. Na zakupy wybierzemy się przed
odprawą, już z walizkami, wpakujemy siatki. Przepraszam Rose, że tak szybko,
pewnie nawet nie wypoczęliśmy za dobrze ale praca.. Mówiłem ci dziś.
-Wiem jak ci zależy, żeby wrócić do gry. Cieszę się, że w
ogóle udało się nam tu przylecieć.
-Obiecuję, że jeszcze nie raz przyjedziemy tu, albo w jakieś
inne piękne miejsce i to na cały tydzień. Zimą będę miał trochę czasu. Możemy
wylecieć zaraz po świętach.
-Marco, nie trzeba.
-Chcę, naprawdę. A teraz jedz, pójdziemy w głąb wyspy.
-Jest tu jakaś ścieżka?
-Musi być. Podobno prowadzi do ładnego wodospadu.
Zjedliśmy wpatrując się w przecudowne morze. Puste naczynia
zanieśliśmy do kuchni i zaczęliśmy się zbierać do drogi. Tym razem nie brałam
żadnej torebki. Telefon i butelkę z wodą włożyłam do małego plecaka Marco.
Z uśmiechami na twarzach, z mocnym uściskiem dłoni
ruszyliśmy przed siebie, w stronę lasu. Faktycznie, trafiliśmy na szlak
turystyczny, wokół którego rozciągało się pełno zielonych, egzotycznych drzew i
krzewów i rosnących na niej kwiatów.
-Orchidee wyglądają niesamowicie. Nigdy nie widziałam ich na
drzewach, w naturalnych warunkach.
-Yhym.-przytaknął oglądając krajobraz. Mocniej ścisnął mnie
za rękę.
-Widziałeś już takie krajobrazy, prawda? Byłeś na takich
wycieczkach ze Ss…
-A teraz posłuchaj. –powiedział przez zęby zaciskając ręce
na moich nadgarstkach. –Przestań rozgrzebywać moje stare życie. Nad swoim się
nie użalasz, to proszę cię, uszanuj też moje. Zacznij, dziewczyno żyć
teraźniejszością. Bądź moją cholerną żoną, najlepszą jaką mogłabyś być. Przełóż
łóżko na normalne życie, dobra, pani Reus? Niech będzie na co dzień tak dobrze
jak wtedy.
Czerwień na moich policzkach chyba rozlała się po całej
twarzy. Naprawdę tak bardzo nie chciało mi się robić makijażu na nowo? Czy Marco
Reus właśnie mi przyznał, że jestem dobra w łóżku?!
Zamknęłam na chwilę oczy i odwróciłam głowę w drugą stronę,
by uniknąć jego wzroku.
-Rose, jasne?
-Postaram się. –szepnęłam omijając jego spojrzenie i
ruszyłam naprzód mając nadzieję, że blondyn pójdzie za mną. Gdy dotarłam do
zarośniętych pnączy poczułam jego dłoń obejmującą mnie w talii, drugą odgarnął
niewielką przeszkodę. Szedł za mną. Jego dłoń zsunęła się z mojej talii na
pośladek i delikatnie go ścisnęła. Wciągnęłam głośno powietrze ale nie przyszło
mi nawet na myśl, żeby mu przerwać. Szliśmy w ciszy, kompletnej ciszy. Syciliśmy
się świeżym, niesamowicie ciepłym powietrzem i sobą nawzajem.
Moje oczy stały się wielkie i błyszczące, gdy ujrzałam przed
sobą niesamowity wodospad, o którym Marco wspominał. Strumień wody spadał z
dość mocnym impetem tworząc pianę w momencie, gdy stykał się z taflą wody.Ta
była niesamowicie czysta, mogłam nawet się dopatrzeć pływających malutkich,
kolorowych rybek. Im dalej wędrował mój wzrok tym woda wydawała się głębsza.
Nie myśląc zbyt wiele chwyciłam ramiączka mojej sukienki, by
zsunąć ją po chwili całkowicie z siebie. Stwierdziłam, że nie będę też zamaczać
bielizny, więc ją zrzuciłam bardzo szybko i położyłam ją niedbale na sukienkę.
Wbiegłam do cieplutkiej, nagrzanej wody i odwróciłam się by spojrzeć na
blondyna. On stał w kompletnym szoku. Chlapnęłam go wodą i zaśmiałam się jak
mała dziewczynka.
-Idziesz czy będziesz tak stał?
-Poczekaj, zaraz dojdę.-stwierdził ściągając z siebie
koszulkę.
-Mogę ci pomóc.-uśmiechnęłam się z niewinną miną . Marco
spojrzał na mnie z początku nie
rozumiejąc a po chwili na jego ustach wymalował się typowo koci, chytry
uśmiech, a oczy zabłyszczały na intensywny kolor żywej zieleni. Po zrzuceniu z siebie
wszystkich ubrań wszedł do wody jak go stworzono. Podszedł do mnie z uśmiechem
i przyciągnął do siebie. Zbliżył do moich swoje usta i niespodziewanie,
zaatakował je mocnym pocałunkiem. Zaczęłam kolejno oddawać jego słodką
pieszczotę jeszcze mocniej przyciągając go do siebie. Wplotłam palce w jego
cudowne włosy i delikatnie pociągnęłam. Świeżo umyte były jeszcze bardziej
lekkie i miękkie. Czułam, że jego usta zakrzywiają się w uśmiechu. Swoimi pocałunkami
wyznaczył ścieżkę w dół, poprzez moją szyję na czuły punkt wgłębi mojego
obojczyka. Dość mocno zassał skórę zapewne zostawiając mi uroczy ślad, ale
zupełnie się tym nie przejęłam, choć przed ślubem naprawdę przesadził z ich
ilością. Całe szczęście, że się wchłonęły, teraz musiałam go nieco pilnować.
Spoglądając na swoje dzieło delikatnie dmuchnął na nie, sprawiając mi
dodatkowe, okropnie przyjemne uczucie. Postanowiłam się odwzajemnić.
-Wampirzyca.-mruknął do mojego ucha i delikatnie przygryzł
jego płatek.
-Nie marudź. –szepnęłam odrywając się na chwilę od jego
szyi. –Wiem, że jest ci lepiej niż dobrze.
-Nie jesteś zbyt pewna siebie?
-Kiedy jestem czegoś pewna… Widzę po tobie, czyta się jak w
książce. Oh, nie przeszkadzaj. –westchnęłam i wróciłam do poprzedniej
czynności. Marco mruknął nieznacznie pod nosem i odchylił głowę na bok dając mi
większe pole do popisu.
-Masz może coś może przypadkiem w spodniach?-zapytałam
czując kolejną dawkę czerwieni na twarzy.
-Cholera…
-Trudno. Zaradzimy inaczej. Chodź, musimy wyjść na brzeg, bo
nie zamierzam nurkować.-uśmiechnęłam się zagryzając dolną wargę, a moja dłoń
zaczęła wędrować w dół jego brzucha.
-Kiedy temu aniołkowi wyrosły różki?-westchnął zawijając
moje włosy na swoją dłoń. –Chodźmy więc na ten brzeg. Jak bardzo jesteśmy
bezpieczni? Sprawdzasz dni? Tak wiesz, jakbyśmy się jeszcze sobą nie nasycili.
-Wątpisz w moje umiejętności?
-Kochanie, nigdy. To ja nigdy nie mogę się tobą nacieszyć.
–uśmiechnął się i pocałował mnie w czoło. Czułam, że przy nim wypełniało mnie
bezgraniczne szczęście. Mój angaż w nasze małżeństwo z godziny na godziny się
zwiększał, moje uczucie…
***
Staliśmy za strumieniem wodospadu. Byłam przyparta do
kamienia, a nogami oplatałam biodra Marco. Chłodne głazy dawały ukojenie mojemu
rozgrzanemu ciału, nie były ani w najmniejszym stopniu oświetlone przez słońce,
gdyż zakrywała je woda spadająca z wodospadu.
Położyłam drżącą dłoń na jego ramieniu a na nią ułożyłam
policzek. Byłam wykończona. Najlepszy wysiłek w życiu i najlepsze zmęczenie. Nie
ruszałam drugiej dłoni, była w idealnej pozycji, niedbale przerzucona na jego
plecach.
-Rose, to było..
-Szalone? Pierwotne? Zwariowane? Dobre? –szepnęłam ledwo
uśmiechając się i musnęłam ustami jego skórę na barku, która znajdowała się tuż
pod moimi ustami.
-To było piękne Rose, jak ty. –wyznał. Uczucie i szczerość
jaka z tego biła zupełnie trafiła do mojego biednego serca. Emocji ile nim
targało było zbyt wiele. Dlaczego właśnie w takich momentach musiałam płakać?
Byłam bardziej niż pogubiona. On nie ułatwiał sprawy.
-Czy ty płaczesz?
-Nie, przepraszam, to emocje.
-Nie wstydź się ich. Chciałbym jednak, żebyś po czymś tak
wspaniałym czuła się lepiej, a nie płakała. –zaśmiał się cicho i przeczesał
swoimi długimi palcami moje włosy.
-Jest dobrze, jest lepiej niż dobrze.
-Też tak uważam. Zaskakujesz mnie, maleństwo.
-Nie jestem mała.
-Jesteś niska. –uśmiechnął się czule próbując złapać ze mną
kontakt wzrokowy. –Zmieniasz mnie. Czasem w nocy nie śpię i nie rozumiem co się
ze mną dzieje..
-To dobra zmiana?
-Jeszcze tego nie wiem. –powiedział patrząc prosto w moje
oczy i pogłaskał mnie wierzchem palca po policzku. Zamknęłam oczy. Tak zawsze
reagowałam na jego dotyk.
-Jesteś dla mnie tak ważny. Uwierz mi, zajmujesz w moim
sercu wyjątkowe miejsce.-wyznałam drżącym głosem mocniej ściskając jego ramię.
Największe Marco, bo chyba się zakochałam...
~~~
WAŻNE OGŁOSZENIE!!!
(dlatego, że rozdział jest krótki i nudny i przesycony sielanką [zaraz się skończy,spokojnie] napiszę tu ważne i niestety nie tak sielankowe ogłoszenie...)
Nie chciałam tego robić i nie zamierzałam na aż tak długi czas..ale niestety muszę.
Poświęcam dla tego bloga bardzo dużo czasu (i nie narzekam, bo uwielbiam dla Was pisać i czytać te cudowne komentarze, od których rośnie serce..i dziękuję, dziękuję, dziękuję za to..) ALE
Muszę zawiesić bloga na cały czerwiec.. Wiem, że to może jest strzał w kolano, ale mam problemy w szkole z historią i toksyczną nauczycielką, na którą reaguję psychicznie nie za dobrze, też ostatnio moje życie prywatne to jeden wielki młynek wzlotów i upadków,od euforii po dołki i nie jestem w stanie skupić się na pisaniu, aby wyszło tak jakbym chciała i znów sprawiało przyjemność jaką to mi zawsze sprawiało. Rozdziały do końca maja mam gotowe, potrzebują jedynie mojej korekty, więc jeszcze przez miesiąc będą się pojawiać. Nie jestem w stanie jeszcze teraz powiedzieć, czy rozdział 20 (bo tak to wypadnie) pojawi się 24.06 czy już 01.07.. Mogę Wam obiecać, że na pewno wrócę z nową energią i odświeżonymi pomysłami z uporządkowanym..wszystkim.
Mam nadzieję, że zrozumiecie i zostaniecie ze mną mimo wszystko.
Ściskam Was mocno!
Za tydzień kolejny! 💗
Poprostu brak słów. ❤️
OdpowiedzUsuńRozdział niesamowity.
OdpowiedzUsuńOdnośnie zawieszenia bloga - rozumiem. Jestem z tobą trzymam kciuki aby wszystko wyszło na prostą. :)
Totalnie absolutnie jestem wzruszona, bardzo wzruszona zachwycona i ... Też nie wiem co powiedzieć. Piękny, piękny, piękny rozdział. Kocham i będę tęsknić. Wiem, że czerwiec będzie ciężki, ale trzymam kciuki żeby wszystko ułożyło się po twojej myśli i żebyś wróciła do nas z świeżą energią i weną. Trzymaj się ❤️
OdpowiedzUsuńPo ślubie różki Marco udzieliły się i Rose! :D Miło się tak o nich czyta, ale wiem, że zaraz coś popsujesz między nimi, bo inaczej nie byłabyś sobą - ale ja to uwielbiam. ;p
OdpowiedzUsuńZawieszenie? Przykro mi i smutno, ale doskonale Cię rozumiem. Życzę Ci z całego, żebyś się uporała z tą babą i żeby wszystko Ci się ułożyło. No i wracaj do nas szybciutko! ;*
No, no, z naszej Rose robi się niezła diablica.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że już muszą wracać do Dortmundu. Cieszmy się tymi pięknymi chwilami razem z nimi, no bo skoro planujesz między nimi namieszać, to z pewnością zrobisz to porządnie.
Mam nadzieję, że szybko uporasz się z problemami w szkole jak i w życiu prywatnym :) I wrócisz do nas jeszcze silniejsza z mnóstwem pomysłów i niespożytym zapasem energii do pisania :D
Będę trzymać kciuki, żeby wszystko poszło po twojej myśli :)
Do następnego!
~Karolina.
Rozdział cudowny, niesamowity i mogłabym tam wymieniać bez końca...
OdpowiedzUsuńKoniec z wakacjami na Karaibach... czas wrócić to szarego Dortmundu... ech
Rose co z Ciebie wyrasta :D Zbyt długo przebywania w towarzystwie swojego męża ;)
Nie martw się my możemy poczekać. Najważniejsze jest to abyś Ty czuła się dobrze i żebyś uporała się z problemami (choć problemy nigdy nie znikają, tak wiem marne pocieszenie).
Czekam na następny;)
Pozdrawiam :)
Czemu nie ma rozdzialu???
OdpowiedzUsuń