Do domu dotarliśmy jakieś dwie godziny później. Zostaliśmy
dłużej w naszym ulubionym miejscu koło wodospadu, by poczerpać z ostatnich
chwil przebywania na wyspie i nabrać sił na drogę powrotną. Siedząc objęci w
wodzie, sami wśród natury, będąc razem z nią wsłuchując się w śpiew ptaków i
szum wody. Czas, w którym uśmiech zupełnie nie schodził mi z twarzy. To był raj
w czystej postaci.
Po wyjściu z wody niespiesznie się ubraliśmy i ruszyliśmy
obejmując się w drogę powrotną. Spędziliśmy ją w zupełnej ciszy. Była jak
najbardziej na miejscu, była nam potrzebna.
Odetchnęłam widząc nasz dom, za którym z pewnością będę
tęsknić. Drewno, którym był obity dawało niesamowitego charakteru budynkowi.
Jeśli kiedykolwiek dorobiłabym się takiego domu, zbudowałabym go w podobnym
stylu.
-Mogę iść na plażę czy masz jakieś inne plany
jeszcze?-zapytałam, kiedy Marco otwierał drzwi wejściowe.
-Idź, dołączę też do ciebie, jeśli nie masz nic przeciwko.
-Jasne. –uśmiechnęłam się i przechodząc przez salon prosto
do drzwi tarasu. Przeszłam przez próg wychodząc ponownie na dwór. Na zewnątrz
było już coraz bardziej ciemno. Nie wiedziałam nawet, która może być godzina,
jednak mimo zmęczenia nie chciałam jeszcze iść spać.
Wchodząc na plażę ściągnęłam buty zostawiając je w tym samym
miejscu. Poszłam wolnym krokiem aż do linii brzegu. Pozwoliłam, by woda
zmoczyła moje palce stóp. Usiadłam później jakiś kawałek od linii, do której dopływały spokojne, maleńkie fale, by się nie
pomoczyć.
Na horyzoncie słońca już prawie nie było widać. Ja czułam
się jak zakochana, zbuntowana małolata. W życiu nie pomyślałabym, że ja i Marco
moglibyśmy być razem.. A co dopiero ta sytuacja przy wodospadzie.
-Masz ochotę? Pomyślałem, że to byłby dobry pomysł… Jeśli..
Odwróciłam się za siebie. Marco stał za mną z dwoma
kieliszkami wina.
-Dziękuję, chętnie. Siadaj!-uśmiechnęłam się i czekałam, aż
blondyn usiądzie koło mnie. Wzięłam kieliszek do ręki. –Jakiś toast?
-Hmm…-uśmiechnął się pod nosem wpatrując się w morze –W
takim razie, żeby nasz rok małżeństwa mimo upadków zawsze był jak ta chwila.
Magiczny, niezwykły, wyjątkowy. Za nas.
-Za nas. –uśmiechnęłam się i uderzyłam swoim kieliszkiem w
jego. Upiliśmy razem łyk przepysznego wina a zaraz potem Marco przybliżył się i
pocałował mnie czule. Przysunęłam się bliżej niego i oparłam głowę na jego
barku.
-Wiesz, która jest godzina?
-Prawie północ. Powinniśmy pójść spać. Jutro musimy trochę
zmienić nasz grafik i plan dnia. Czeka nas też pakowanie..
-Może jeszcze dziś coś spróbuję wpakować.
-W porządku. Idziemy? –uśmiechnął się spoglądając na mnie. Kiwnęłam
głową i czekałam, aż on pierwszy się podniesie i podciągnie mnie.
Gdy szliśmy w kierunku naszej willi zauważyłam, jak Marco
utyka na jedną nogę. Lekko skrzywił się, kiedy schylił się, żeby podnieść moje
buty z piachu. By się upewnić poczekałam jeszcze jak dojdziemy do domu.
-Włożę naczynia do zmywarki.-stwierdził, kiedy weszliśmy od
strony tarasu do środka.
-Nie, ja to zrobię. Mogłabym cię o coś prosić?
-Okeej.-spojrzał na mnie marszcząc brwi i oparł się ręką o
blat kuchenny.
-Tylko proszę, nie odbieraj tego dwuznacznie, dobrze?
-Najpierw powiedz.
-Mógłbyś się przebrać w piżamę i poczekać w łóżku na mnie?
-Nie rozumiem, do czego zmierzasz..
-Zaufaj mi.
-W porządku. –kiwnął powoli głową prześwietlając mnie swoim
wzrokiem. Chyba nic nie wyczytał, wolnym i ostrożnym krokiem poszedł w stronę
schodów.
Wpisałam w wyszukiwarkę telefonu interesujące mnie hasło i
zaczęłam przeglądać wyglądające dobrze strony. Przy okazji włożyłam nasze
naczynia z kolacji do zmywarki i ją nastawiłam, żeby wszystko było gotowe. Gdy
poszłam na górę zobaczyłam, że Marco już wyszedł z łazienki. Przygotowałam się
do snu i przebrałam w moją nową piżamę, krótką jedwabną sukienkę z koronkowym
wykończeniem. Wzięłam moją oliwkę do ciała z olejkiem kokosowym i masłem shea o
cudownym zapachu. Miałam nadzieję, że to nie będzie uwierało w honor Marco.
Kiedy weszłam do naszej sypialni, zobaczyłam, że Marco leży
grzecznie pod kołdrą i pisze z kimś przez telefon.
-Przeszkadzam?
-Nie, piszę z Mario. –uśmiechnął się wpisując ostatnią
wiadomość i odłożył telefon na szafkę. –To? Co tam moja żona wykombinowała?
-Bez kołdry. –westchnęłam i odkładając buteleczkę z oliwką
na szafkę i zrzuciłam kołdrę na podłogę. Wstrzymałam oddech widząc, że jest w
samych bokserkach. Niby to nic ale.. Ughh . Zdziwiona mina Marco na moje
zachowanie była bezcenna. –Połóż się trochę niżej ale wygodnie. –poleciłam.
Weszłam na łóżko zabierając w ręku oliwkę.
-Rose?-zapytał widząc, że waham się patrząc na niego. –Nie
wiem co chcesz robić ale rób śmiało. –roześmiał się szczerze i pogłaskał mnie
dłonią po kolanie.
-Mogę?-zapytałam lekko kładąc dłoń na jego łydce. Marco nic
nie rozumiejąc pokiwał głową. Przysunęłam się bliżej niego i wzięłam w dłonie
jego nogę. Nalałam oliwkę na dłoń i rozsmarowałam pocierając o drugą.
Przyłożyłam je niepewnie w okolice jego pachwiny i delikatnie uciskając
opuszkami palców uciskałam jego skórę schodząc powoli w dół. Poczułam jak mocno
spina się pod moim dotykiem.
-Rozluźnij się. –szepnęłam i delikatnie pogłaskałam go
kciukiem po miejscu, w którym przed chwilą masowałam. Próbowałam sobie
przypomnieć dalsze kroki masażu. Nalałam więcej cieczy na jego skórę i zaczęłam
ostrożnie pocierać, żeby nie zrobić mu krzywdy. Bałam się, że może bez
doświadczenia fizjoterapeuty mogłam zrobić coś nie tak, jednak musiałam mu
pomóc jak tylko umiałam. Z tyłu głowy chodziła mi myśl, że to może przeze mnie,
bo przecież mnie nosił. –Jest dobrze?
-Tak, nawet bardzo. –uśmiechnął się patrząc na mnie czule.
–Możesz nawet mocniej, jeśli tylko chcesz.
Pokiwałam głową i zmieniłam technikę na uciskanie kostkami
palców wzdłuż mięśnia przywodziciela. Cieszyłam się widząc, że jest mu lepiej.
Potem delikatnie opuszki palców i całe dłonie.
Mój prawie-profesjonalny masaż trwał jeszcze przez kwadrans.
Skupiłam na tym swoją całą uwagę, stwierdziłam nawet, że mogłabym tak pracować.
Musiałam i tak porozmawiać Marco o mojej pracy i zarobkach, więc przy okazji
musiałabym mu powiedzieć o moim nowym pomyśle.
-Chodź tu. –uśmiechnął się i wyciągnął do mnie obie dłonie.
Oparłam się nogami po obu stronach jego ud a łokcie po dwóch stronach jego
głowy. –Dziękuję, kochanie. –powiedział i pocałował mnie delikatnie w usta.
-Było dobrze?
-Bardzo. Dziękuję ci. Nie pomyślałbym nawet, że..
-Chciałam pomóc. –przerwałam mu i jak zwykle robiłam
położyłam się z jego boku i przytuliłam do jego klatki piersiowej. Marco na
chwilę wychylił się za łóżko i nałożył na nas cieniutką kołdrę.
-Pomogłaś. Już nie boli, masz magiczne dłonie, nie pierwszy
raz się o tym przekonałem. –uśmiechnął się i pocałował mnie w głowę. –Jesteś
wspaniała, Rosie. -z uśmiechem cmoknął mnie w czubek nosa wywołując tym u mnie chichot.
***
Rano obudziłam się we wspaniałym nastroju. Marco jeszcze
spał. Blond czupryna w wielkim nieładzie spoczywała na moim ramieniu. Czułam na
swojej skórze jego ciepły, równomierny oddech. Zaczęłam zastanawiać się o
wczorajszej sytuacji, która doprowadziła mnie do dość przerażających
przemyśleń. Kochać go? Nie wiedziałam, czy na pewno. Chyba po prostu bardzo go
lubiłam. Może nawet był moim najlepszym przyjacielem? To też nie za dobre
określenie. Był dla mnie kimś więcej. I nie chodziło tu o sprawy łóżkowe, bo to
nie tylko to wykraczało poza granice „normy”. Całowaliśmy się, trzymaliśmy za
ręce… A ja nie czułam, żeby to było sztuczne czy niezręczne. To było..dobre.
Pokusiło mnie, by wpleść palce we włosy blondyna.
Przeczesałam je niczym grzebieniem.
-Mmmm… -do moich oczy dobiegło ciche mruknięcie. Od razu się
uśmiechnęłam. –Jeszcze.
-Nie za dobrze?-zaśmiałam się pod nosem i raz jeszcze raz
wplotłam palce we włosy piłkarza.
-Za dobrze. –uśmiechnął się otwierając szeroko oczy i pocałował
namiętnie moje usta przyciągając mnie mocno do siebie. –Dzień dobry, żono.
-Dzień dobry, mężu. –uśmiechnęłam się i podniosłam do
pozycji siedzącej. –Trzeba się pakować.
-Trzeba. Zrobiłabyś śniadanie a ja bym nas zaczął pakować?
-Dobra, tylko kosmetyczka na koniec, sama ją spakuję.
-Jasne.
W lodówce znalazłam sporo warzyw, ser i szynkę. Z szafki
wyjęłam dwie pełnoziarniste bułki o kanciastym kształcie i przecięłam je
zostawiając po jednej stronie i rogu złączone, by nie wypadły z niej składniki.
Posmarowałam od środka masłem kokosowym, żeby nie były suche w środku i
zaczęłam do każdej wkładać sałatę, pokrojone, cieniutkie plasterki marchewki,
czerwoną cebulę, paprykę, pieczarki, kapary, ser i szynkę. Wszystko co mi wpadło pod rękę. Włożyłam obie bułki
do piekarnika i czekałam, aż ser się przyjemnie stopi a bułka będzie
chrupiąca.
Gdy w okienku już widziałam, że wszystko powinno być dobrze
włączyłam jeszcze czajnik na herbatę. Wyjęłam nasze śniadanie na talerzyki do
środka dodając jeszcze sos ziołowy i gotowe położyłam na wysokim stole. Zaparzyłam
herbatę i zawołałam Marco z góry.
-I jak? Zrobiłaś.. Wow! Co to?-uśmiechnął się widząc
przyszykowane śniadanie. Założył na siebie jeszcze koszulkę. Całe szczęście,
będę mogła skupić się na jedzeniu.
-Kanapki na ciepło z sosem. Nie robiłam ci dwóch, bo
stwierdziłam, że są bardzo sycące. Nie wiem ile jesz na śniadania.
-Jest w sam raz, dziękuję. –uśmiechnął się siadając na
wysokim krześle i upił łyk herbaty.
Zanim zjedliśmy do końca postanowiłam jeszcze otworzyć
szeroko okna prowadzące na taras, żeby wpadło trochę świeżego powietrza.
-Plany?-zapytałam biorąc kęs bułki, która naprawdę dobrze mi
wyszła.
-Prysznic, pakowanie i chyba wyjedziemy już na główną wyspę,
zostawimy bagaż w schowku, pójdziemy na zakupy, coś zjeść, na spacer i samolot.
Coś jeszcze byś chciała?
-Myślę, że to plan idealny, panie Reus. –uśmiechnęłam się obserwując
jego uroczy uśmiech. –Musimy też porozmawiać w Dortmundzie na jeden temat.
-Jaki?
-Myślisz, że urobię cię mówiąc o tym, czy lepiej nie
niszczyć rajskiej atmosfery?
-To drugie. Poczekam więc na Dortmund. –uśmiechnął się
kończąc jeść.
Po zjedzonym posiłku wróciliśmy na górę. Zauważyłam, że do
mojej walizki Marco już wpakował kilka sukienek i mój kombinezon. Podziękowałam
mu i zdecydowałam, że pójdę wziąć prysznic przez długą podróżą. Zrelaksowałam
się i przebrałam w wygodne spodenki i bluzkę z krótkim rękawkiem. Związałam
mokre włosy w wysokiego kitka i pomalowałam tuszem rzęsy.
-I jak?-zapytałam, gdy wróciłam z powrotem do sypialni.
Marco cały czas siedział przy naszych walizkach.
-Jakoś to idzie. Zastąpiłabyś mnie? Też bym wziął prysznic.
-Pewnie.
Po kolei z naszej szafy wyciągałam kolejno rzeczy wkładając
je do naszych walizek. Marco naprawdę nie wziął ich wiele, aczkolwiek było ich
w sam raz. To ja wyszłam na tą, co zapakowała pół szafy, w dodatku nie swojej.
Zbiegłam na dół po siatki na nasze buty. Te były ostatnimi
co wpakowałam do walizek. Pozostały jeszcze nasze kosmetyczki i z pewnością mogły
jeszcze wejść jakieś rzeczy. Nawet nastawiłam się na niewielkie zakupy w
centrum.
Chciałam zadzwonić do Ann, jednak po chwili dopiero
zrozumiałam, że razem z Mario jeszcze musieli smacznie spać. Głupie strefy czasowe.
Przede mną stało wiele wyzwań, oba trudne do przebrnięcia.
Zderzenie się z Marco w sprawie pracy i ewentualnej praktyki oraz André,
któremu byłam winna rozmowę i spore wyjaśnienia. Z sypialni przeszłam na
balkon, gdzie mogłam ostatni raz popatrzeć na morze. Wzięłam swój telefon i
porobiłam jeszcze więcej zdjęć. Chciałam też iść do fotografa i wywołać kilka z
nich, głównie tych wspólnych z Marco.
-Gotowa?-usłyszałam jego głos za moimi plecami. Miał jeszcze
obwiązany ręcznik wokół bioder, a drugi leżał przewieszony przez jego szyję.
Jego włosy były rozczochrane na wszystkie strony świata, co wywołało u mnie
cichy śmiech.
-Tak, jesteśmy spakowani do końca. Chyba jeszcze splądruję
lodówkę, myślę, że niedługo mogę zgłodnieć. –odpowiedziałam z szerokim
uśmiechem na twarzy. Blondyn przytrzymując swój ręcznik usiadł koło mnie na
kafelkach.
-Rose.. Na pewno nie jesteś w ciąży?
-Sto dziesięć procent!-uspokoiłam go i położyłam głowę na
jego ramieniu. –Możesz być spokojny. Jak wrócimy do Dortmundu to muszę się
zdecydować na coś bezpieczniejszego w razie twojej sklerozy.
-Cudownie. –zaśmiał się i zapatrzył się w widok, który przed
nami się rozpościerał. –Chyba będziemy musieli się powoli zbierać. Zadzwonię po
transport, żeby był za czterdzieści minut.
-Skąd tu się bierze samochód?
-Po drugiej stronie wyspy kursują promy, nasza prywatna
część jest po prostu odgrodzona od tej publicznej, nic straconego, nie ma co
nawet ich porównywać.
-To w porządku. Dziękuję, Marco. To były najpiękniejsze wakacje
na jakich byłam. A ślub mimo tego, że jego ważność będzie jaka będzie, to… To ceremonia była niesamowita. Miejsce, wszystko.
Nie spodziewałam się, bo przeżyłam to naprawdę emocjonalnie.
-Tylko zbyt emocjonalnie nie podchodź do tego małżeństwa.
Ale cieszę się, że udało mi się ciebie pozytywnie zaskoczyć. Idę się przebrać.
-W porządku.
Mój uśmiech trochę osłabł, ostatnimi czasy naprawdę zaczęłam
zbyt bujać w chmurach, a moje życie zaczęło przypominać małą bajkę. Nawet
roczną, ale bajkę. Mogłam się chyba tylko łudzić na szczęśliwe zakończenie. Nie
byłam księżniczką, a Marco brakowało o wiele więcej do księcia niż mi do tej księżniczki.
Wstałam z miejsca i poszłam sprawdzić do środka, czy aby na pewno wszystko
zostało schowane. Przeszukałam wszystkie szuflady i półki w szafkach.
Zapukałam do łazienki, żeby jeszcze tam wszystko zobaczyć po
raz ostatni.
-Mogę?-zapytałam uchylając drzwi.
-Tak, proszę. Ja już jestem prawie gotowy.
Ubrany był naprawdę podobnie do mnie. W krótkie spodenki i
luźny, biały, t-shirt. Przeczesywał grzebieniem włosy, by je przywrócić do
ładu.
-Przeszukałam szafki, chyba mamy wszystko zapakowane.
-Spokojnie, mam wszystko pod kontrolą. Kosmetyczki i możemy
uciekać.
-Może włóżmy je teraz. Będziesz potrzebował?
-Włóż swoją, ja później dopakuję.
-W porządku. –westchnęłam i zabrałam z blatu koło umywalki swoją
kosmetyczkę.
-Hej, spokojnie. –zatrzymał mnie uśmiechając się
uroczo. –Nie panikuj.
-W porządku. –powtórzyłam kiwając głową, co wywołało śmiech
u blondyna.
Z westchnieniem opuściłam łazienkę i poszłam do swojej
walizki.
Przed wyjściem z kuchni zabrałam rzeczy do zjedzenia, które
by się przydały podczas lotu. Głównie to były owoce, ale te są tutaj naprawdę
najlepsze. Ostatni raz jeszcze popatrzyłam na widok za oknem tarasowym.
Zdecydowanie jeszcze jeden dzień urlopu więcej byłoby cudownie. Wiedziałam, że
będę tęsknić za tym miejscem. Ale też za chwilami tu spędzonymi. Beztroska,
radość i odpoczynek. Tyle pięknych momentów z Marco. Od chodzenia za rękę,
poprzez cudownie spędzane noce aż do niesamowitej w swojej prostocie ceremonii
ślubu. Moja platynowa obrączka przepięknie się mieniła w świetle słońca. Zawsze
wolałam złoto, jeśli chodzi o obrączki. Jak kiedyś będę brała taki prawdziwy
ślub na pewno takie wybiorę. Były cudowne. Na razie miałam odmianę i byłam na nią na rok skazana. Może i zmiany nie zawsze są takie złe?
Od strony schodów usłyszałam, jak Marco znosi nasze walizki.
-Już?
-Tak, zaraz po nas przyjadą. I tak, uprzedzając twoje
pytanie, wszystko mamy.-uśmiechnął się zostawiając walizki w przedpokoju i
podszedł do mnie. Na moich biodrach ułożył swoje dłonie a brodą oparł się o
moje ramię.
-Cztery dni za mało. Musimy zaplanować gdzieś urlop po
świętach. Może weźmiemy jeszcze ze sobą Mario. –zaproponował i musnął ustami
mój policzek.
-A co ty na to, żeby na przykład pojechać do Włoch? Rzym, Wenecja..Zawsze o tym marzyłam. Oczywiście, jeśli ty miałbyś ochotę..
-Dobry pomysł. Zawsze jeździliśmy na wyspy. W hotelu też możesz mi zrobić masaż.
-Nie przyzwyczajaj się. Masz wracać na boisko i to migiem.
-Bo?-zaśmiał się pod nosem i podniósł głowę z mojego barku.
Znów mogłam czuć na sobie jego intensywne spojrzenie.
-Bo to kochasz.
-Celna uwaga. –zaśmiał się i pociągnął mnie za rękę w stronę
wyjścia, jednak postanowiłam ani drgnąć. –Rosie, no chodź. Mamy miliard zdjęć.
-Najpierw mnie pocałuj. –powiedziałam twardo protestując
niczym mała dziewczynka.
-Pani Reus. Pani zachowuje się jak mała, naburmuszona
dziewczynka. –spojrzał na mnie spod byka i podszedł do mnie powoli. Położył
obie dłonie w zagłębieniu mojej talii i z czułością złożył na moich ustach
pocałunek. –Zadowolona?
-Yhymm..-mruknęłam pod nosem i uśmiechnęłam się zamyślona. Poszłam
już za nim nie robiąc żadnych sprzeciwów. Przed naszą willą stał już samochód,
a kierowca, gdy tylko zobaczył nas wychodzących podszedł do nas i poprosił o
nasze bagaże, by włożyć je do bagażnika. Spojrzeliśmy ostatni raz na nasz
uroczy domek, z którym chyba oboje zostawialiśmy sporo wspomnień. Zajęliśmy
tylne siedzenia i czekaliśmy, aż ruszymy.
-Jest sporo fajnych sklepów w centrum. Pojedziemy najpierw
na lotnisko, zostawimy tam bagaże. A potem.. Hulaj duszo. –roześmiał się i
oparł o podłokietnik po środku samochodu.
Przeczekaliśmy całą jazdę i przeszliśmy do zatoki, gdzie
czekał na nas tym razem trochę inny jacht niż zazwyczaj. Zwykle przedostawaliśmy
się na inną wyspę łodzią z napędem, ta jednak miała postawione żagle i więcej
miejsc do siedzenia na rufie.
-Płynęliśmy też tą łodzią na początku. –usłyszałam jego głos
zza pleców. Na nos włożył czarne okulary. Nie mogłam się nigdy zdecydować, czy
wygląda lepiej w nich czy bez, kiedy mogę wpatrywać się w jego
błękitno-złoto-zielone oczy, czy może jednak, kiedy miał te czarne okulary
dodające mu pewnego mroku i tajemniczości. W nich czy bez. Był dla mnie
najprzystojniejszym mężczyzną na tej planecie.
-Nie zwróciłam na to wtedy uwagi. –odparłam i usiadłam na
fotelu plażowym z przymocowanym daszkiem u góry. Przesunęłam się myśląc, że
zajmie miejsce tuż obok, jednak on usiadł naprzeciwko. Musiał widzieć moją minę
bo zaraz wszedł na jego usta chytry uśmiech, który czasem naprawdę mnie
irytował.
-Mam teraz lepszy widok. Uwielbiam cię w krótkich
spodenkach.
-W porządku. Ja też mam w takim razie widok.
-Mam lepszy.
-Szczerze wątpię, kochanie. –zaśmiał się. Łódź ruszyła z
dość dużym hałasem silnika. Czasem nie dawało się z nim wygrać. Przeniosłam
spojrzenie na cudowną, mieniącą się taflę wody. Odbijające się od niej
promienie słońca.
-Chodź ze mną. –usłyszałam jego głos niedaleko mojego ucha.
Odwróciłam zaskoczona głowę. Może i okulary zasłaniały, ale wiedziałam, że jego
oczy muszą mienić się radosnymi iskierkami. Podałam mu dłoń, którą uścisnął mi
mocniej, by móc ze mną pójść do przodu łodzi. Kazał mi pozostać trzymając się
poręczy łodzi a sam odszedł do naszego kapitana. Ich wymiana zdań trwała krótką
chwilę. Oboje spojrzeli w moją stronę. Marco podszedł do mnie i poprowadził do
steru. Mężczyzna w średnim wieku skinął głową w moją stronę. Wyjaśnił mi, że
jeśli chcemy trzymać kurs powinnam pilnować, żeby igła na kompasie cały czas
trzymała się jednej kreski, pomiędzy północnym wschodem.
Przekazał ster w moje dłonie, a sam usunął się z mojego pola
widzenia. Skupiłam się, aby trzymać wyznaczony kierunek. Skutecznie rozkojarzał
mnie jedynie Marco, który stanął tuż za mną tak, że opierałam się plecami o
jego silny tors. Położył pewnie swoje dłonie na moich. Miałam na tyle małe
ręce, że zupełnie zostały nimi okryte. Do moich nozdrzy dotarł silny zapach
jego perfum, którego uwielbiałam. Bardzo do niego pasował. Do jego charakteru.
Był jednocześnie silny i intensywny i dawał ukojenie. Wzbudzał u mnie zawroty
głowy ale też poczucie stabilności, ochrony i bezpieczeństwa.
Kciukiem delikatnie pocierał powierzchnię mojej dłoni.
Uśmiechnęłam się na ten gest jednak nie pozwalając się zupełnie zbić z tropu
uważnie obserwowałam igłę kompasu i podziwiałam widoki przed nami. Powoli
zbliżaliśmy się do wyspy.
-Wiesz? Jednak lubię zapach twojego szamponu. Pasuje do
ciebie.
-Od kiedy ty taki romantyczny, Reus?
-Staram się, Reus.
Na plecach poczułam drżenie jego klatki piersiowej a już
kilka sekund później do moich uszu dotarł jego uroczy, stłumiony śmiech. Miałam
nadzieję, że jego bycie uroczym i kochanym z Karaibów zostanie też
przetransportowana do Dortmundu. I zostanie na cały rok.
-Usunęli lot normalnych linii, przenieśli nas do prywatnego
samolotu.
-Z dopłatą?
-Nie, ich wina przecież. Będziemy mieli więcej miejsca.
-Może łazienka będzie większa..-uśmiechnęłam się chytrze i
spojrzałam wilkiem w jego stronę. Jego dłonie mocniej zacisnęły się na moich na
sterze żaglówki.
-Czy ty chcesz przez to powiedzieć?
-Interpretuj jak chcesz, skarbie. –odpowiedziałam
zadzierając głowę. W jednej chwili poczułam, jak na czubku mojej głowy składa
pocałunek.
Gdy na horyzoncie pokazał się ląd przeszkodził nam pan
kapitan. Przeprosił nas i wyjaśnił, że musi wykierować tak, by dobrze stanąć w
przystani. Podziękowaliśmy mu za taką możliwość i wróciliśmy na swoje miejsca, które
zajęliśmy wcześniej. Marco poprawił nasze walizki, żeby się nie przesuwały i
usiadł koło mnie biorąc moją dłoń w swoje. Po kilku minutach zaczęliśmy wpływać
do przystani. Marco wziął nasze walizki i przeniósł je bliżej wyjścia.
Poczekałam do końca, żeby się zatrzymać, wolałam jeszcze posiedzieć na moim
foteliku i poopalać się w promieniach słońca.
-Rosie!
Otworzyłam oczy i spojrzałam na niego lekko zła. Naprawdę
nie znosiłam jak mnie tak nazywał. Już nie chciałam się z nim kłócić nad Ruby,
bo wiedziałam, że nie wygram, jednak Rosie.. Mój Boże.. Rosie.
Wstałam z miejsca i podeszłam do niego. Na początku postawił
nasze walizki na drewnianym pomoście i pierwszy wyszedł z łodzi. Podał mi swoją
dłoń, dzięki czemu mogłam sobie pogratulować pełnej gracji przy wysiadaniu.
Potrzebowałam tylko wiatru we włosach, niebotycznych szpilek i sukienki Merlin.
Marco sam wziął obie walizki i poszedł przodem jakoś nagle
zapominając o mnie. Cóż.
Koło przystani wzięliśmy taksówkę i poprosiliśmy o transport
na lotnisko. Całą trasę przemilczeliśmy. Oglądałam widoki wyspy, naprawdę było
mi ogromnie żal ale wiedziałam, że przecież musieliśmy wracać. Cieszyłam się
ogromnie, że też nie wycofał rezerwacji i udało nam się tu zjawić. Przeniosłam spojrzenie na blondyna. Cholera.
Patrzył się na mnie. Jego spojrzenie było tak intensywne, że straciłam oddech
na kilka chwil. Uśmiechnęłam się lekko speszona przygryzając dolną wargę i
wróciłam wzrokiem na widoki za oknem.
Na malutkim lotnisku wykupiliśmy skrytkę do walizek.
Schowałam kluczyk u siebie w torebce, żeby mieć pewność, że Marco go nigdzie
nie posieje.
Opuszczając lotnisko złapaliśmy taksówkę i pojechaliśmy do
centrum Kuby.
-Jakieś masz plany?
-Sklepy. Jedzenie. Sklepy. Samolot.
-Nie za dużo sklepów?-zapytałam spoglądając na niego. W jego
oczach widziałam radosne iskierki. Miałam wielką ochotę się do niego się
przysunąć i przytulić. Czasem naprawdę był tak uroczy, że miałam ochotę się do
niego przytulić jak do misia.
-Nie. Mam nadzieję, że coś fajnego znajdziemy. –uśmiechnął
się i wziął moją dłoń z siedziska samochodu i splatając nasze palce położył ją
sobie na swoim udzie.
Przemierzyliśmy sporą odległość do miasta. Minęliśmy małą
wioskę i w końcu naszym oczom ukazało się zabudowane, tętniące życiem miasto.
Nie było zbyt wiele wieżowców, występowało też stare budownictwo. Byłam
zachwycona. Wyglądało na to, że moja tutejsza mania zdjęć jeszcze się nie
skończyła.
Marco zapłacił za przejazd i pomógł mi wysiąść. Od razu
złapał mnie za rękę i poszliśmy główną drogą przed siebie. Pod jakimś
nowoczesnym pomnikiem zebrał się zespół, dookoła którego stała grupka mieszkańców
klaszczących i bujających się w rytm. Zbliżyliśmy się do nich i zasłuchaliśmy
się w muzykę.
Po chwilowym staniu w miejscu zostałam pociągnięta w stronę
pobliskiego sklepu. Z ubraniami. On naprawdę nie wiedział na co się
pisał. Biedaczek.
Ku mojemu zdziwieniu był to zwyczajny butik z ubraniami
różnych marek. Marco stanął w miejscu i widząc, że chcę iść na dział męski
pociągnął mnie w przeciwnym kierunku. Niczym znawca i zakupoholiczka rzucił się
na wieszaki z sukienkami i kostiumami. Zatopił się w nich do reszty. Ja jedynie
stanęłam w miejscu jak ten słup soli i nie mogłam sobie zdać sprawy, że widzę
to, co naprawdę widzę.
Westchnęłam głośno i sama podeszłam do wyłożonych na blat
bezrękawników. W sklepie panował lekki ruch, a z głośników umieszczonych w
suficie sączyła się delikatna, latynoska muzyka. Styl utrzymany był w bieli z
lustrzanymi, geometrycznymi wstawkami, zeszlifowanymi po bokach.
-Rose, przymierz to. –głos Marco pojawił się tuż przy moim
uchu. Kiedy na niego spojrzałam, zobaczyłam, że w ręku trzyma już kilka
wieszaków.
-Pokaż, co tu masz. –odebrałam od niego wieszaki i położyłam
je na blacie ze spodenkami jeansowymi. –Nie. –powiedziałam od razu widząc
króciutką czarną, obcisłej sukienkę.
-Bierzesz ją.
-Nie.
-Źle się wyraziłem kochanie. –westchnął biorąc wieszak do
ręki. –Albo ją przymierzasz i wymieniasz na większy albo mniejszy numer albo ją
kupuję bez przymierzania.
-A jeśli mi się nie podoba?
-Mi się podoba i podobasz mi się w niej.
-Nie widziałeś mnie jeszcze.
-Kochanie, pamiętam każdy milimetr twojego ciała. Zaufaj mi
i weź tą sukienkę.
-Marco…
-Więc?-powiedział uśmiechając się z wyższością. W ogóle nie
był przejęty swoimi słowami. Traktował to z największą oczywistością. Jakby
powiedział największy banał i nawet nie wyczuwał, jak wprawia mnie w
zakłopotanie.
-Przymierzę. –burknęłam pod nosem i zabrałam ze sobą
wszystkie ubrania, żeby nie musieć kłócić się o to samo wiedząc, jakie
argumenty ma.
W przymierzalni wybrałam największą kabinę i położyłam
wszystkie rzeczy na siedzisku , nie miałam siły na wieszanie ich wszystkich. Na
pierwszy ogień wzięłam ze stosu czarną sukienkę. Zdjęłam wszystko co miałam na
sobie i włożyłam sukienkę. Była naprawdę bardzo obcisła. Dwie tasiemki zdobione
srebrnymi nićmi wiązane były za szyją. Była piękna. Bezsprzecznie. Musiałabym
do niej trzymać sylwetkę i ćwiczyć…
chyba dwadzieścia cztery godziny na dobę. Pięknie podkreślała moją talię i
uwydatniała biust. Już widziałam się w niej na jakiejś imprezie. Może na
Sylwestra? Zdjęłam ją i z ciekawością podeszłam do przymierzenia innych rzeczy.
Byłam zadziwiona jego gustem, wybrał dla mnie naprawdę wspaniałe rzeczy, choć
niektóre miały zbyt wygórowane ceny. Te odłożyłam. Był też kombinezon podobny
do tego, który pożyczyła mi Ann. Ten miał jednak więcej zdobnych, drewnianych koralików
dookoła trójkątnego dekoltu, które były nawleczone także na cieniutki pasek.
Materiał był zupełnie taki sam jak ten u Ann, musiałam go wziąć.
-Rose? Przymierzyłaś już coś?-zapytał zza drzwi
przymierzalni.
-Już większość. –przyznałam i naciągnęłam na siebie mój
własny t-shirt. Dość przymierzania.
-Chciałem cię zobaczyć.
-Kiedyś chciałam mieć jednorożca. –westchnęłam z udawanym
smutkiem. Włożyłam spodenki i otworzyłam drzwi przebieralni. Marco stał oparty
o próg.
-I? Pasują?
-Tak, wezmę sukienkę i kombinezon.
-Ja wezmę resztę. –oznajmił i wszedł do przymierzalni zabrać
resztę rzeczy.
Po chwili już go nie było. Pomaszerował do kasy nawet się na
mnie nie oglądając. Zabrałam swoją torebkę i wręcz za nim pobiegłam. Spotkaliśmy
się już przy kasie.
-A jeśli ja nie chcę wszystkich?
-Rose. Czy ty się czepiasz ceny czy faktycznie te rzeczy ci
się nie podobają?
-Podobają… Są piękne ale ja nie potrzebu…
Moja wypowiedź została przerwana krótkim buziakiem w usta.
No tak. Ryby i Rose głosu nie mają. Jeśli naprawdę chciał wydawać na mnie pół
swojego majątku to proszę bardzo. Jego sprawa, ja oddawać mu niczego nie
zamierzałam.
Poszłam na męski dział poszukać czegoś dla Marco. Wzięłam
jedną lnianą koszulę z podwijanymi rękawami, która bardzo by pasowała do
piłkarza i jego oczu. Gdy miałam już odchodzić z koszulą do kasy, póki jeszcze
tam stał zauważyłam na wieszaku klasyczny czarny T-shirt z napisami.
Uśmiechnęłam się i wzięłam na oko dobry rozmiar dla blondyna. Oby nie takie oko
jakie on miał.
Do kasy dotarłam kiedy już odchodził z trzema siatkami.
Spojrzał na mnie zaciekawiony.
-Weźmiemy jeszcze te dwie? –zapytałam pokazując na wieszaki.
-To są chyba męskie…
-Owszem. Też chcę, żebyś coś miał. –wytłumaczyłam próbując
powstrzymać śmiech. Marco zawrócił do kas odbierając ode mnie koszule.
Ściskałam kciuki, żeby nie za wcześnie obejrzał drugiej koszulki. Krok za
krokiem. Nie spuszczałam wzroku z twarzy Marco, która niebezpiecznie zaczęła
spoglądać w dół. Chciałam już coś powiedzieć, żeby rozproszyć jego uwagę jednak
nastał moment, którego się obawiałam.
Spojrzał na nadruk.
-Mierzę wszystko swoją miarą?-zapytał zdziwiony patrząc na
napis na plecach. Nic nie mówiłam.
Przekręcił wieszak. Tam widniał kolejny napis. „Świat jest
mały”. Byłam ciekawa, w jaką stronę
mogło pójść jego zachowanie. Albo bardzo zły, choć to oblicze miałam nadzieję,
że zostawił w Niemczech. Albo się roześmieje i potraktuje to jako żart. Albo
się nafoszy i będzie po mnie.
On zamilkł. Na razie.
Podszedł do kasy i podał kasjerce samą lnianą koszulę
pozostawiają czarną koszulkę w ręku.
Kiedy kasjerka podała mu zapakowaną koszulę odwrócił się w
moją stronę, jednak nie spojrzał na mnie. Odwiesił t-shirt na pierwszym lepszym
wieszaku. Poczułam się jak skarcone dziecko, choć tak naprawdę nic nie
zrobiłam.
Zaczęłam kierować się do wyjścia z lekko pochyloną głową.
Zostałam jednak na krótko przed drzwiami zatrzymana pociągnięciem za ramię.
Odwróciłam się do niego i powoli skierowałam głowę do góry, by móc zatopić się
w jego zielonych oczach. W nich widziałam szczęście. Ale jakie. One się nie
śmiały, nie wykrzywiały tak charakterystycznie, że po bokach oczu pojawiały się
małe zmarszczki, które zawsze chciałam pocałować. On był szczęśliwy. Tak po
prostu.
Położył dłoń na moim policzku, ale tylko na króciutką
chwilę. Zachłysnęłam się powietrzem. Położył dłoń na moich plecach i mocno
przyciągnął do siebie. Przytulił mnie. Tak po prostu, na środku sklepu nie
zwracając uwagi na innych. On mnie przytulił. Nie pocałował, nie trzymał moich
dłoni, nie bawił się włosami. Przytulił.
-Dziękuję ci, Rose.
-Ale za co?-szepnęłam mocniej splatając swoje dłonie na jego
plecach by nie przerywał uścisku. Tak po prostu było dobrze.
-Że jesteś. Boże, nigdy nie czułem się tak… Nie wiem jak,
Rose.
-To dobre uczucie?-zapytałam lekko drżącym głosem. Może
właśnie chciał mi wyznać miłość? A może powinnam zbadać sobie jak bardzo mało
IQ posiadam.
Odsunął mnie od siebie i spojrzał prosto w oczy.
-Bardzo dobre. Znamy się tak cholernie mało czasu a mi jest
przy tobie dobrze… Nie chcę wymagać od ciebie zbyt dużo, ale… Chciałbym,
żebyśmy po naszym rozwodzie byli takimi przyjaciółmi jak jesteśmy teraz. To
będzie moje noworoczne życzenie. A potem urodzinowe. –wyznał szczerze
podciągając charakterystycznie lewy kącik ust w uśmiechu.
-Jesteśmy przyjaciółmi?
-Jesteśmy małżeństwem. Ale to chyba może iść w parze. Jesteś
dla mnie przyjaciółką. Mam nadzieję, że może kiedyś ja też będę mógł być dla
ciebie..
-Jesteś, Marco. Mimo, że czasem chciałam cię zabić.
-Zabijasz mnie każdego razu, kiedy widzę cię w bieliźnie.
Myślę wtedy, że umieram. To też dobre uczucie.
-Rozmawialiśmy o przyjaźni a teraz weszliśmy w temat łóżka.
-Widocznie to nieodłączne w naszym przypadku. Chodź,
pójdziemy na obiad, moja mordercza przyjaciółko.
Uśmiechnęłam się i chwyciłam go za rękę. Dopiero wtedy.
Wyszliśmy razem na zewnątrz.
Ciepłe i suche powietrze owiało mi twarz, przez co musiałam
na chwilę przymrużyć oczy. Odsunęliśmy się od wyjścia ze sklepu, żeby nie
blokować drogi innym i zaczęliśmy się rozglądać w poszukiwaniu jakiejś knajpki,
gdzie można by było coś zjeść.
Przy okazji mogliśmy nacieszyć wzrok niesamowitą
architekturą. Nawet te najskromniejsze i najprostsze budynki skrywały urok,
który niewątpliwie wpasowywał się w ten klimat.
Tu było znacznie więcej turystów. Było miło widzieć tyle
twarzy po kilku dniach tkwienia na zupełnym odludziu. Co mnie zdziwiło to, że
jedynie nieliczni z nich zwracali uwagę na Marco. Może jedno młode małżeństwo
które nas mijało uroczo się obejmując i nastolatek w dredach i czapce w
kolorowe pasy zasłuchany muzyką płynącą z ogromnych słuchawek, które omal że
nie przerastały jego głowy.
Moją uwagę przyciągnęła półokrągła markiza w czerwono-białe
pasy na rogu starego, ceglanego budynku. Pod nią poustawiane były mosiężne
stoliki z nóżkami zakończonymi ozdobnymi zawijasami. To miejsce już mnie
kupiło.
-Zjedzmy tu. –stwierdziłam i pociągnęłam go za rękę nie
czekając na żadną odpowiedź.
Lokal był w środku bardzo klimatyczny, swoim wystrojem
ściśle połączony z klimatem i scenerią wyspy. Stare wazy, kolorowe materiały na
ścianach i podłoga, na której położone były niesamowite deski. Ich kolor
znajdował się pomiędzy rudym a brązem. To jednak taras na zewnątrz mnie urzekł
i zaraz po poproszeniu kelnerki tam się przenieśliśmy.
Zamówiłam rybę. Świeża ryba tutaj nabierała naprawdę innego
znaczenia. Oczywiście tego lepszego. Dania zostały nam podane z bogatym
bukietem surówek i młodymi ziemniaczkami w przyprawach. Byłam w niebie.
Na deser pokusiłam się na miskę owoców z lodami miętowymi,
Marco natomiast wybrał dla siebie same owoce podane w melonie. Oczywiście obie
potrawy przed konsumowaniem zostały sfotografowane.
-Wyślemy Mario. –stwierdził Marco oglądając zdjęcie w swoim
telefonie i nadział na widelec kawałek mango.
-Może w ogóle zrobimy mu mały albumik.
-Albo w złote ramy. Będzie miał swój ołtarzyk. –stwierdził
ze śmiechem i włożył owoc do ust.
Byliśmy czasem okrutni. Podczas deseru wymienialiśmy się
wspomnieniami o naszym króciutkim wypadzie. Oboje mogliśmy go zaliczyć do
udanego. Mimo krótkiego czasu tu spędzonego wykorzystaliśmy go do maksimum.
Poznaliśmy się i nauczyliśmy razem funkcjonować. Hipotetycznie, miałam
nadzieję, że zbyt wiele nie zmieni się po powrocie do Dortmundu.
Po zapłaceniu za posiłek sprawdziliśmy godzinę i
stwierdziliśmy, że mamy jeszcze pełno czasu. Marco chciał pójść kupić nasze
ukochane wino, które było specjałem wyspy. Ja pomyślałam jeszcze o malutkich
upominkach dla Ann, Mario i Yvonne.
Weszliśmy do miejscowego sklepu z upominkami. Było tam wiele
rzeczy robionych własnoręcznie. Małpki z powycinanego orzecha kokosowego,
biżuteria. Spodobały mi się kolczyki z malutkimi kamyczkami naturalnymi w
kolorze białym. Ann chyba jednak wolałaby nosić dłuższe i nieco lżejsze.
-Wziąłbym dla Yvonne i Ann bransoletki z tymi kamieniami.
-Myślisz, że wystarczą tylko takie rzeczy?
-Pewnie, w ogóle ucieszą się, że o nich pamiętaliśmy. Równie
dobrze i nie musimy nic kupować. Dla Ann weźmiemy kamień księżycowy a dla
Yvonne biały, myślę że tak będzie dobrze. Co ty na to?
-A dla Mario kubańskie cygara?-zaśmiałam się podchodząc do
misy i wybrałam z niej dwie bransoletki.
-Mario jako Ojciec Chrzestny. To jak Kubuś Puchatek na
wojnie w Afganistanie, kochanie. –roześmiał się i odebrał ode mnie bransoletki i poszedł
zapłacić do kasy. Próbowałam naprawdę wyobrazić sobie Mario w roli Ojca
Chrzestnego i sama zaczęłam śmiać się pod nosem.
Po małych zakupach weszliśmy do miejscowej starej winiarni,
gdzie odnaleźliśmy nasz obiekt pożądania. Marco wziął od razu cztery butelki.
Miałam obawy jak my je zmieścimy do walizek, jednak postanowiłam się nie
wtrącać do potęgi umysłu Marco. Potęgi umysłu. Prawie jak z tym Kubusiem
Puchatkiem na wojnie.
Przeszliśmy się długim spacerem po mieście. Zjedliśmy trochę
owoców, które wzięłam z domu i piliśmy dużo wody przez doskwierający upał.
Znaleźliśmy też sklep, w którym kupiliśmy czekoladę ze skórką pomarańczy dla
Mario. Takie drobiazgi miały swój urok. Zarówno dla Ann i Mario jak i Yvonne
wzięliśmy też pocztówkę.
Po trzech godzinach pożegnaliśmy się z Kubą wsiadając do
prywatnego samolotu. Byliśmy przywitani tam niczym para królewska. Wnętrze
samolotu było bardzo luksusowe, znajdowało się tam więcej przestrzeni, zarazem
z mniejszą liczbą foteli. Te obite były w białą skórę i ustawione po cztery do
jednego stolika. Pierwszy raz byłam w tak luksusowym pojeździe. No pomijając
Astona Martina Marco.
Mieliśmy ponadto własną obsługę. Bogaci ludzie naprawdę żyli
inaczej. Stewardessa zaprosiła nas na
miejsca oznajmiając, że podczas startu musimy zapiąć pasy, a sygnał
dźwiękowy oznajmi, że pasy mogą zostać odpięte. Mieliśmy do dyspozycji barek,
przekąski i także gotowe dania.
-Pamiętasz co mi obiecałaś, że będziemy robić w
samolocie?-zapytał, kiedy złapaliśmy już dobrą wysokość. Odpięłam pas i
zarzuciłam zmęczone nogi na podłokietnik fotela obok. Nachodziłam się i to
naprawdę nieźle.
-Pamiętam, ale odpadają mi nogi, myślę, że mamy tyle czasu
podczas lotu, że się wyrobimy.
-Nie mówisz nie.
-Bystrzacha. –uśmiechnęłam się pod nosem i przymknęłam
powieki relaksując się.
Lot mimo, że trwał długo nie dłużył nam się. Obejrzeliśmy
kilka odcinków serialu, który oglądają razem z Mario ostatnimi czasy. Nie
wciągały mnie nigdy seriale, jak było i z tym. Był dla mnie bardziej zapychaczem
czasu, niż bez czego nie mogłam się obejść. Po czwartym odcinku zasnęłam
opierając się o zagłówek fotela.
Łazienka była taka o jakiej myślał Marco. Jak sam stwierdził
była bardzo funkcjonalna i praktyczna. Można było wyładować w niej emocje, a my
akurat mieliśmy coś ostatnio dużo emocji uzbieranych. Wyrzucenie ich z siebie
okazało się zupełnie wyczerpujące. Po wypiciu wody z cytryną i dosunięciu do
siebie foteli przykryliśmy się kocem i zasnęliśmy. Ja zupełnie już tradycyjnie
ułożyłam się w jego ramionach.
***
Dortmund. Mimo, że to miasto było dla mnie nowe bardzo się
do niego przywiązałam. Było nowe, zupełnie jak moje życie. Jako pani Reus. Już
nie mogłam się doczekać spotkania z Mario i Ann, Yvonne i André. Stało przede
mną pełno wyzwań ale też niesamowitych i niezapomnianych przeżyć, byłam tego
pewna.
Na lotnisku było sporo osób. Marco z kilkoma zgodził się
zrobić zdjęcie, jednak szybko wzięliśmy taksówkę i pojechaliśmy do mieszkania.
Mimo spania w samolocie i tak czułam zmęczenie zwłaszcza po
drastycznej zmianie klimatu. Niestety pod blokiem sobie uzmysłowiłam, że do
zrobienia były jeszcze zakupy, bo z pustą lodówką nie zaszlibyśmy daleko, nawet
małżeństwo z największym stażem i darzące się bezgraniczną miłością.. Bez
lodówki? Mario Götze przyznałby mi w tym
momencie rację.
Kiedy weszliśmy do mieszkania od razu położyliśmy walizki w
salonie. Marco wziął je do sypialni, żeby tam móc je w spokoju wypakować.
Oznajmił mi, że idzie wziąć prysznic.
Położyłam się na kanapie i rzuciłam nogi do góry. Musiałam
je rozprostować po takim czasie podróży. Mój brzuch na domiar złego zaczął
burczeć.
Odczekałam dopóki w łazience nie skończy się lać woda. Kilka
minut później Marco zbiegł po schodach w nowych ubraniach i niewysuszonych
włosach. Wziął z szufladki szafki kluczyki do samochodu i okulary
przeciwsłoneczne.
-Jadę do Mario. Będę za kilka go..
-Co przepraszam?-roześmiałam się mając nadzieję, że moje
spojrzenie wystarczająco mówiło mu, że uważam go za kosmitę świecącego na
wszystkie kolory tęczy ze stadem owiec z kocimi ogonami biegającymi dookoła
niego.
-Idę do Mario.
-Nie idziesz. –oznajmiłam i wstałam z kanapy zakładając ręce
przybierając waleczną pozycję.
-Nie złapałem momentu, kiedy decydujesz za mnie.
-Ani ty za mnie. Na przykład wracam na studia.
-To osobny temat.
–powiedział zdenerwowany i przeczesał włosy palcami. Zawsze tak robił.
- Ach tak. W takim razie ty idziesz na zakupy. Bo to też
osobny temat.
-Weź sobie samochód i jedź zrób zakupy. Ja nie mam
najmniejszej ochoty.
-Och nie zachowuj się jak dziecko! –odparowałam. –Nie mam prawa jazdy. A z Holandii chyba
długo trwa wysyłka, co nie Reus?
-Nie twój biznes. –powiedział zaciskając dłonie w pięści. A tu cię boli.
-Spokojnie, pójdę sobie zrobić, może pamiętasz jeszcze
pytania…
-Chodź, bo naprawdę… -westchnął nieźle wkurzony. Podeszłam
do niego z pośpiechem i pocałowałam zupełnie go tym zaskakując.
-Poczekaj, jeszcze się odświeżę i przebiorę. Lekcja numer
jeden. Kompromisy, kochanie.
-Kompromisem nazywasz to, że mam robić to co chcesz?
Kochanie?-naśladował mnie z kpiną a jednocześnie ze śmiechem. –Chyba za bardzo
coś wczuwasz się w rolę żony. –ał, zabolało.
-Kompromisem jest to, że najpierw obowiązki, których nie
możemy przełożyć a po sklepie możemy wprosić się do Mario i Ann na kolację.
-Nie wymądrzaj się już tak.
-To nie marudź.
-To nie będę.
-To dobrze. –roześmiałam się i zeszłam mu z pola widzenia
wchodząc na piętro. Właśnie przeszłam pierwsze starcie. Wygrałam. Mamy 1:0. A
nawet remis. Oby takie remisy były zawsze. A uparty, wkurzony Marco jak
najrzadziej.
~~~~
Jeszcze raz przepraszam za dzisiejszy poślizg!! Teraz jeszcze muszę dalej pędzić, mam nadzieję, że nie ma zbyt wielu błędów, w trakcie będą poprawiane!
Dziękuję za tyle miłych słów pod poprzednim rozdziałem, dziekuję za zrozumienie!
Za tydzień kolejny!
Buziaki!xx
Wrócili do Dortmundu i niestety również do rzeczywistości. Jak dla mnie to oni mogli zostać tam zawsze, ale niestety w Dortmundzie mają swoje obowiązki. Teraz już nie będzie tak kolorowo jak na Karaibach. Niestety.
OdpowiedzUsuńKurde, jaki ten Marco jest władczy i nie daje Rose dojść do słowa. Nie może jej zabronić powrotu na studia.
Ten rok będzie dla nich bardzo ciężki.
Do następnego! :)
~Karolina.
Brawo! Brawo Rose! Jestem z niej dumna. Niech Ona temu rudemu pajacowi pokaże gdzie taki zimują. :p Tekst o Holandii mistrzowski! Hahaha. Ogólnie to rozdział taki jak zawsze czyli świetny. Ale Marco wraca miejscami do swojej skorupy która chyba na chwilę albo częściowo zrzucił na wyspie. :p tak groźny Pan Reus. KOCHAM. »»FOOTBALLOVE
OdpowiedzUsuńYou go girl! Haha, Rose się rozkręca. :D Miło się czyta, że są tacy radośni i szczęśliwi. Ale łatwo im nie na pewno nie będzie. Niemniej jednak trzymam za nich kciuki. :D
OdpowiedzUsuńDo przeczytania za tydzień! :*
Rozdział cudowny ;)
OdpowiedzUsuńKońcówka ... ach ta końcówka, moim zdaniem Rose dobrze zrobiła, że postawiła na swoim i pokazała Marco, że nie pozwoli sobą rządzić ;)
Marco nie może Rose zabronić iść na studia, dlatego ona musi postawić na swoim :D
Sielanka się skończyła z powrotem do Dortmundu... ech:)
Czekam na następny ;)
Pozdrawiam :)