sobota, 13 maja 2017

Siedemnaście




Do domu dotarliśmy jakieś dwie godziny później. Zostaliśmy dłużej w naszym ulubionym miejscu koło wodospadu, by poczerpać z ostatnich chwil przebywania na wyspie i nabrać sił na drogę powrotną. Siedząc objęci w wodzie, sami wśród natury, będąc razem z nią wsłuchując się w śpiew ptaków i szum wody. Czas, w którym uśmiech zupełnie nie schodził mi z twarzy. To był raj w czystej postaci. 

Po wyjściu z wody niespiesznie się ubraliśmy i ruszyliśmy obejmując się w drogę powrotną. Spędziliśmy ją w zupełnej ciszy. Była jak najbardziej na miejscu, była nam potrzebna.
Odetchnęłam widząc nasz dom, za którym z pewnością będę tęsknić. Drewno, którym był obity dawało niesamowitego charakteru budynkowi. Jeśli kiedykolwiek dorobiłabym się takiego domu, zbudowałabym go w podobnym stylu. 

-Mogę iść na plażę czy masz jakieś inne plany jeszcze?-zapytałam, kiedy Marco otwierał drzwi wejściowe.
-Idź, dołączę też do ciebie, jeśli nie masz nic przeciwko.
-Jasne. –uśmiechnęłam się i przechodząc przez salon prosto do drzwi tarasu. Przeszłam przez próg wychodząc ponownie na dwór. Na zewnątrz było już coraz bardziej ciemno. Nie wiedziałam nawet, która może być godzina, jednak mimo zmęczenia nie chciałam jeszcze iść spać.
Wchodząc na plażę ściągnęłam buty zostawiając je w tym samym miejscu. Poszłam wolnym krokiem aż do linii brzegu. Pozwoliłam, by woda zmoczyła moje palce stóp. Usiadłam później jakiś kawałek od linii, do której dopływały spokojne, maleńkie fale, by się nie pomoczyć.
Na horyzoncie słońca już prawie nie było widać. Ja czułam się jak zakochana, zbuntowana małolata. W życiu nie pomyślałabym, że ja i Marco moglibyśmy być razem.. A co dopiero ta sytuacja przy wodospadzie. 

-Masz ochotę? Pomyślałem, że to byłby dobry pomysł… Jeśli..
Odwróciłam się za siebie. Marco stał za mną z dwoma kieliszkami wina.
-Dziękuję, chętnie. Siadaj!-uśmiechnęłam się i czekałam, aż blondyn usiądzie koło mnie. Wzięłam kieliszek do ręki. –Jakiś toast?
-Hmm…-uśmiechnął się pod nosem wpatrując się w morze –W takim razie, żeby nasz rok małżeństwa mimo upadków zawsze był jak ta chwila. Magiczny, niezwykły, wyjątkowy. Za nas.
-Za nas. –uśmiechnęłam się i uderzyłam swoim kieliszkiem w jego. Upiliśmy razem łyk przepysznego wina a zaraz potem Marco przybliżył się i pocałował mnie czule. Przysunęłam się bliżej niego i oparłam głowę na jego barku.
-Wiesz, która jest godzina?
-Prawie północ. Powinniśmy pójść spać. Jutro musimy trochę zmienić nasz grafik i plan dnia. Czeka nas też pakowanie..
-Może jeszcze dziś coś spróbuję wpakować.
-W porządku. Idziemy? –uśmiechnął się spoglądając na mnie. Kiwnęłam głową i czekałam, aż on pierwszy się podniesie i podciągnie mnie.

Gdy szliśmy w kierunku naszej willi zauważyłam, jak Marco utyka na jedną nogę. Lekko skrzywił się, kiedy schylił się, żeby podnieść moje buty z piachu. By się upewnić poczekałam jeszcze jak dojdziemy do domu.

-Włożę naczynia do zmywarki.-stwierdził, kiedy weszliśmy od strony tarasu do środka.
-Nie, ja to zrobię. Mogłabym cię o coś prosić?
-Okeej.-spojrzał na mnie marszcząc brwi i oparł się ręką o blat kuchenny.
-Tylko proszę, nie odbieraj tego dwuznacznie, dobrze?
-Najpierw powiedz.
-Mógłbyś się przebrać w piżamę i poczekać w łóżku na mnie?
-Nie rozumiem, do czego zmierzasz..
-Zaufaj mi.
-W porządku. –kiwnął powoli głową prześwietlając mnie swoim wzrokiem. Chyba nic nie wyczytał, wolnym i ostrożnym krokiem poszedł w stronę schodów.

Wpisałam w wyszukiwarkę telefonu interesujące mnie hasło i zaczęłam przeglądać wyglądające dobrze strony. Przy okazji włożyłam nasze naczynia z kolacji do zmywarki i ją nastawiłam, żeby wszystko było gotowe. Gdy poszłam na górę zobaczyłam, że Marco już wyszedł z łazienki. Przygotowałam się do snu i przebrałam w moją nową piżamę, krótką jedwabną sukienkę z koronkowym wykończeniem. Wzięłam moją oliwkę do ciała z olejkiem kokosowym i masłem shea o cudownym zapachu. Miałam nadzieję, że to nie będzie uwierało w honor Marco.
Kiedy weszłam do naszej sypialni, zobaczyłam, że Marco leży grzecznie pod kołdrą i pisze z kimś przez telefon.
-Przeszkadzam?
-Nie, piszę z Mario. –uśmiechnął się wpisując ostatnią wiadomość i odłożył telefon na szafkę. –To? Co tam moja żona wykombinowała?  
-Bez kołdry. –westchnęłam i odkładając buteleczkę z oliwką na szafkę i zrzuciłam kołdrę na podłogę. Wstrzymałam oddech widząc, że jest w samych bokserkach. Niby to nic ale.. Ughh . Zdziwiona mina Marco na moje zachowanie była bezcenna. –Połóż się trochę niżej ale wygodnie. –poleciłam. Weszłam na łóżko zabierając w ręku oliwkę.

-Rose?-zapytał widząc, że waham się patrząc na niego. –Nie wiem co chcesz robić ale rób śmiało. –roześmiał się szczerze i pogłaskał mnie dłonią po kolanie.
-Mogę?-zapytałam lekko kładąc dłoń na jego łydce. Marco nic nie rozumiejąc pokiwał głową. Przysunęłam się bliżej niego i wzięłam w dłonie jego nogę. Nalałam oliwkę na dłoń i rozsmarowałam pocierając o drugą. Przyłożyłam je niepewnie w okolice jego pachwiny i delikatnie uciskając opuszkami palców uciskałam jego skórę schodząc powoli w dół. Poczułam jak mocno spina się pod moim dotykiem.
 -Rozluźnij się. –szepnęłam i delikatnie pogłaskałam go kciukiem po miejscu, w którym przed chwilą masowałam. Próbowałam sobie przypomnieć dalsze kroki masażu. Nalałam więcej cieczy na jego skórę i zaczęłam ostrożnie pocierać, żeby nie zrobić mu krzywdy. Bałam się, że może bez doświadczenia fizjoterapeuty mogłam zrobić coś nie tak, jednak musiałam mu pomóc jak tylko umiałam. Z tyłu głowy chodziła mi myśl, że to może przeze mnie, bo przecież mnie nosił.  –Jest dobrze?
-Tak, nawet bardzo. –uśmiechnął się patrząc na mnie czule. –Możesz nawet mocniej, jeśli tylko chcesz.
Pokiwałam głową i zmieniłam technikę na uciskanie kostkami palców wzdłuż mięśnia przywodziciela. Cieszyłam się widząc, że jest mu lepiej. Potem delikatnie opuszki palców i całe dłonie.

Mój prawie-profesjonalny masaż trwał jeszcze przez kwadrans. Skupiłam na tym swoją całą uwagę, stwierdziłam nawet, że mogłabym tak pracować. Musiałam i tak porozmawiać Marco o mojej pracy i zarobkach, więc przy okazji musiałabym mu powiedzieć o moim nowym pomyśle.

-Chodź tu. –uśmiechnął się i wyciągnął do mnie obie dłonie. Oparłam się nogami po obu stronach jego ud a łokcie po dwóch stronach jego głowy. –Dziękuję, kochanie. –powiedział i pocałował mnie delikatnie w usta.
-Było dobrze?
-Bardzo. Dziękuję ci. Nie pomyślałbym nawet, że..
-Chciałam pomóc. –przerwałam mu i jak zwykle robiłam położyłam się z jego boku i przytuliłam do jego klatki piersiowej. Marco na chwilę wychylił się za łóżko i nałożył na nas cieniutką kołdrę.
-Pomogłaś. Już nie boli, masz magiczne dłonie, nie pierwszy raz się o tym przekonałem. –uśmiechnął się i pocałował mnie w głowę. –Jesteś wspaniała, Rosie. -z uśmiechem cmoknął mnie w czubek nosa wywołując tym u mnie chichot.



***



Rano obudziłam się we wspaniałym nastroju. Marco jeszcze spał. Blond czupryna w wielkim nieładzie spoczywała na moim ramieniu. Czułam na swojej skórze jego ciepły, równomierny oddech. Zaczęłam zastanawiać się o wczorajszej sytuacji, która doprowadziła mnie do dość przerażających przemyśleń. Kochać go? Nie wiedziałam, czy na pewno. Chyba po prostu bardzo go lubiłam. Może nawet był moim najlepszym przyjacielem? To też nie za dobre określenie. Był dla mnie kimś więcej. I nie chodziło tu o sprawy łóżkowe, bo to nie tylko to wykraczało poza granice „normy”. Całowaliśmy się, trzymaliśmy za ręce… A ja nie czułam, żeby to było sztuczne czy niezręczne. To było..dobre.
Pokusiło mnie, by wpleść palce we włosy blondyna. Przeczesałam je niczym grzebieniem. 

-Mmmm… -do moich oczy dobiegło ciche mruknięcie. Od razu się uśmiechnęłam. –Jeszcze.
-Nie za dobrze?-zaśmiałam się pod nosem i raz jeszcze raz wplotłam palce we włosy piłkarza.
-Za dobrze. –uśmiechnął się otwierając szeroko oczy i pocałował namiętnie moje usta przyciągając mnie mocno do siebie. –Dzień dobry, żono.
-Dzień dobry, mężu. –uśmiechnęłam się i podniosłam do pozycji siedzącej. –Trzeba się pakować.
-Trzeba. Zrobiłabyś śniadanie a ja bym nas zaczął pakować?
-Dobra, tylko kosmetyczka na koniec, sama ją spakuję.
-Jasne. 



W lodówce znalazłam sporo warzyw, ser i szynkę. Z szafki wyjęłam dwie pełnoziarniste bułki o kanciastym kształcie i przecięłam je zostawiając po jednej stronie i rogu złączone, by nie wypadły z niej składniki. Posmarowałam od środka masłem kokosowym, żeby nie były suche w środku i zaczęłam do każdej wkładać sałatę, pokrojone, cieniutkie plasterki marchewki, czerwoną cebulę, paprykę, pieczarki, kapary, ser i szynkę. Wszystko co mi wpadło pod rękę. Włożyłam obie bułki do piekarnika i czekałam, aż ser się przyjemnie stopi a bułka będzie chrupiąca.
Gdy w okienku już widziałam, że wszystko powinno być dobrze włączyłam jeszcze czajnik na herbatę. Wyjęłam nasze śniadanie na talerzyki do środka dodając jeszcze sos ziołowy i gotowe położyłam na wysokim stole. Zaparzyłam herbatę i zawołałam Marco z góry.

-I jak? Zrobiłaś.. Wow! Co to?-uśmiechnął się widząc przyszykowane śniadanie. Założył na siebie jeszcze koszulkę. Całe szczęście, będę mogła skupić się na jedzeniu.
-Kanapki na ciepło z sosem. Nie robiłam ci dwóch, bo stwierdziłam, że są bardzo sycące. Nie wiem ile jesz na śniadania.
-Jest w sam raz, dziękuję. –uśmiechnął się siadając na wysokim krześle i upił łyk herbaty.


Zanim zjedliśmy do końca postanowiłam jeszcze otworzyć szeroko okna prowadzące na taras, żeby wpadło trochę świeżego powietrza.
-Plany?-zapytałam biorąc kęs bułki, która naprawdę dobrze mi wyszła.
-Prysznic, pakowanie i chyba wyjedziemy już na główną wyspę, zostawimy bagaż w schowku, pójdziemy na zakupy, coś zjeść, na spacer i samolot. Coś jeszcze byś chciała?
-Myślę, że to plan idealny, panie Reus. –uśmiechnęłam się obserwując jego uroczy uśmiech. –Musimy też porozmawiać w Dortmundzie na jeden temat.
-Jaki?
-Myślisz, że urobię cię mówiąc o tym, czy lepiej nie niszczyć rajskiej atmosfery?
-To drugie. Poczekam więc na Dortmund. –uśmiechnął się kończąc jeść.



Po zjedzonym posiłku wróciliśmy na górę. Zauważyłam, że do mojej walizki Marco już wpakował kilka sukienek i mój kombinezon. Podziękowałam mu i zdecydowałam, że pójdę wziąć prysznic przez długą podróżą. Zrelaksowałam się i przebrałam w wygodne spodenki i bluzkę z krótkim rękawkiem. Związałam mokre włosy w wysokiego kitka i pomalowałam tuszem rzęsy.
-I jak?-zapytałam, gdy wróciłam z powrotem do sypialni. Marco cały czas siedział przy naszych walizkach.
-Jakoś to idzie. Zastąpiłabyś mnie? Też bym wziął prysznic.
-Pewnie.
Po kolei z naszej szafy wyciągałam kolejno rzeczy wkładając je do naszych walizek. Marco naprawdę nie wziął ich wiele, aczkolwiek było ich w sam raz. To ja wyszłam na tą, co zapakowała pół szafy, w dodatku nie swojej.

Zbiegłam na dół po siatki na nasze buty. Te były ostatnimi co wpakowałam do walizek. Pozostały jeszcze nasze kosmetyczki i z pewnością mogły jeszcze wejść jakieś rzeczy. Nawet nastawiłam się na niewielkie zakupy w centrum.
Chciałam zadzwonić do Ann, jednak po chwili dopiero zrozumiałam, że razem z Mario jeszcze musieli smacznie spać. Głupie strefy czasowe.

Przede mną stało wiele wyzwań, oba trudne do przebrnięcia. Zderzenie się z Marco w sprawie pracy i ewentualnej praktyki oraz André, któremu byłam winna rozmowę i spore wyjaśnienia. Z sypialni przeszłam na balkon, gdzie mogłam ostatni raz popatrzeć na morze. Wzięłam swój telefon i porobiłam jeszcze więcej zdjęć. Chciałam też iść do fotografa i wywołać kilka z nich, głównie tych wspólnych z Marco. 

-Gotowa?-usłyszałam jego głos za moimi plecami. Miał jeszcze obwiązany ręcznik wokół bioder, a drugi leżał przewieszony przez jego szyję. Jego włosy były rozczochrane na wszystkie strony świata, co wywołało u mnie cichy śmiech.
-Tak, jesteśmy spakowani do końca. Chyba jeszcze splądruję lodówkę, myślę, że niedługo mogę zgłodnieć. –odpowiedziałam z szerokim uśmiechem na twarzy. Blondyn przytrzymując swój ręcznik usiadł koło mnie na kafelkach.
-Rose.. Na pewno nie jesteś w ciąży?
-Sto dziesięć procent!-uspokoiłam go i położyłam głowę na jego ramieniu. –Możesz być spokojny. Jak wrócimy do Dortmundu to muszę się zdecydować na coś bezpieczniejszego w razie twojej sklerozy.
-Cudownie. –zaśmiał się i zapatrzył się w widok, który przed nami się rozpościerał. –Chyba będziemy musieli się powoli zbierać. Zadzwonię po transport, żeby był za czterdzieści minut.
-Skąd tu się bierze samochód?
-Po drugiej stronie wyspy kursują promy, nasza prywatna część jest po prostu odgrodzona od tej publicznej, nic straconego, nie ma co nawet ich porównywać.
-To w porządku. Dziękuję, Marco. To były najpiękniejsze wakacje na jakich byłam. A ślub mimo tego, że jego ważność będzie jaka będzie, to…  To ceremonia była niesamowita. Miejsce, wszystko. Nie spodziewałam się, bo przeżyłam to naprawdę emocjonalnie.
-Tylko zbyt emocjonalnie nie podchodź do tego małżeństwa. Ale cieszę się, że udało mi się ciebie pozytywnie zaskoczyć. Idę się przebrać.
-W porządku. 

Mój uśmiech trochę osłabł, ostatnimi czasy naprawdę zaczęłam zbyt bujać w chmurach, a moje życie zaczęło przypominać małą bajkę. Nawet roczną, ale bajkę. Mogłam się chyba tylko łudzić na szczęśliwe zakończenie. Nie byłam księżniczką, a Marco brakowało o wiele więcej do księcia niż mi do tej księżniczki. Wstałam z miejsca i poszłam sprawdzić do środka, czy aby na pewno wszystko zostało schowane. Przeszukałam wszystkie szuflady i półki w szafkach.
Zapukałam do łazienki, żeby jeszcze tam wszystko zobaczyć po raz ostatni.
-Mogę?-zapytałam uchylając drzwi.
-Tak, proszę. Ja już jestem prawie gotowy.

Ubrany był naprawdę podobnie do mnie. W krótkie spodenki i luźny, biały, t-shirt. Przeczesywał grzebieniem włosy, by je przywrócić do ładu.
 -Przeszukałam szafki, chyba mamy wszystko zapakowane.
-Spokojnie, mam wszystko pod kontrolą. Kosmetyczki i możemy uciekać.
-Może włóżmy je teraz. Będziesz potrzebował?
-Włóż swoją, ja później dopakuję.
-W porządku. –westchnęłam i zabrałam z blatu koło umywalki swoją kosmetyczkę.
-Hej, spokojnie. –zatrzymał mnie uśmiechając się uroczo.  –Nie panikuj.
-W porządku. –powtórzyłam kiwając głową, co wywołało śmiech u blondyna.

Z westchnieniem opuściłam łazienkę i poszłam do swojej walizki.
Przed wyjściem z kuchni zabrałam rzeczy do zjedzenia, które by się przydały podczas lotu. Głównie to były owoce, ale te są tutaj naprawdę najlepsze. Ostatni raz jeszcze popatrzyłam na widok za oknem tarasowym. Zdecydowanie jeszcze jeden dzień urlopu więcej byłoby cudownie. Wiedziałam, że będę tęsknić za tym miejscem. Ale też za chwilami tu spędzonymi. Beztroska, radość i odpoczynek. Tyle pięknych momentów z Marco. Od chodzenia za rękę, poprzez cudownie spędzane noce aż do niesamowitej w swojej prostocie ceremonii ślubu. Moja platynowa obrączka przepięknie się mieniła w świetle słońca. Zawsze wolałam złoto, jeśli chodzi o obrączki. Jak kiedyś będę brała taki prawdziwy ślub na pewno takie wybiorę. Były cudowne. Na razie miałam odmianę i byłam na nią na rok skazana. Może i zmiany nie zawsze są takie złe?
Od strony schodów usłyszałam, jak Marco znosi nasze walizki.

-Już?
-Tak, zaraz po nas przyjadą. I tak, uprzedzając twoje pytanie, wszystko mamy.-uśmiechnął się zostawiając walizki w przedpokoju i podszedł do mnie. Na moich biodrach ułożył swoje dłonie a brodą oparł się o moje ramię.

-Cztery dni za mało. Musimy zaplanować gdzieś urlop po świętach. Może weźmiemy jeszcze ze sobą Mario. –zaproponował i musnął ustami mój policzek.
-A co ty na to, żeby na przykład pojechać do Włoch? Rzym, Wenecja..Zawsze o tym marzyłam. Oczywiście, jeśli ty miałbyś ochotę..
-Dobry pomysł. Zawsze jeździliśmy na wyspy. W hotelu też możesz mi zrobić masaż.
-Nie przyzwyczajaj się. Masz wracać na boisko i to migiem.
-Bo?-zaśmiał się pod nosem i podniósł głowę z mojego barku. Znów mogłam czuć na sobie jego intensywne spojrzenie.
-Bo to kochasz.
-Celna uwaga. –zaśmiał się i pociągnął mnie za rękę w stronę wyjścia, jednak postanowiłam ani drgnąć. –Rosie, no chodź. Mamy miliard zdjęć.
-Najpierw mnie pocałuj. –powiedziałam twardo protestując niczym mała dziewczynka.
-Pani Reus. Pani zachowuje się jak mała, naburmuszona dziewczynka. –spojrzał na mnie spod byka i podszedł do mnie powoli. Położył obie dłonie w zagłębieniu mojej talii i z czułością złożył na moich ustach pocałunek. –Zadowolona?
-Yhymm..-mruknęłam pod nosem i uśmiechnęłam się zamyślona. Poszłam już za nim nie robiąc żadnych sprzeciwów. Przed naszą willą stał już samochód, a kierowca, gdy tylko zobaczył nas wychodzących podszedł do nas i poprosił o nasze bagaże, by włożyć je do bagażnika. Spojrzeliśmy ostatni raz na nasz uroczy domek, z którym chyba oboje zostawialiśmy sporo wspomnień. Zajęliśmy tylne siedzenia i czekaliśmy, aż ruszymy. 

-Jest sporo fajnych sklepów w centrum. Pojedziemy najpierw na lotnisko, zostawimy tam bagaże. A potem.. Hulaj duszo. –roześmiał się i oparł o podłokietnik po środku samochodu.
Przeczekaliśmy całą jazdę i przeszliśmy do zatoki, gdzie czekał na nas tym razem trochę inny jacht niż zazwyczaj. Zwykle przedostawaliśmy się na inną wyspę łodzią z napędem, ta jednak miała postawione żagle i więcej miejsc do siedzenia na rufie. 

-Płynęliśmy też tą łodzią na początku. –usłyszałam jego głos zza pleców. Na nos włożył czarne okulary. Nie mogłam się nigdy zdecydować, czy wygląda lepiej w nich czy bez, kiedy mogę wpatrywać się w jego błękitno-złoto-zielone oczy, czy może jednak, kiedy miał te czarne okulary dodające mu pewnego mroku i tajemniczości. W nich czy bez. Był dla mnie najprzystojniejszym mężczyzną na tej planecie.
-Nie zwróciłam na to wtedy uwagi. –odparłam i usiadłam na fotelu plażowym z przymocowanym daszkiem u góry. Przesunęłam się myśląc, że zajmie miejsce tuż obok, jednak on usiadł naprzeciwko. Musiał widzieć moją minę bo zaraz wszedł na jego usta chytry uśmiech, który czasem naprawdę mnie irytował.
-Mam teraz lepszy widok. Uwielbiam cię w krótkich spodenkach.
-W porządku. Ja też mam w takim razie widok.
-Mam lepszy.
-Szczerze wątpię, kochanie. –zaśmiał się. Łódź ruszyła z dość dużym hałasem silnika. Czasem nie dawało się z nim wygrać. Przeniosłam spojrzenie na cudowną, mieniącą się taflę wody. Odbijające się od niej promienie słońca.
-Chodź ze mną. –usłyszałam jego głos niedaleko mojego ucha. Odwróciłam zaskoczona głowę. Może i okulary zasłaniały, ale wiedziałam, że jego oczy muszą mienić się radosnymi iskierkami. Podałam mu dłoń, którą uścisnął mi mocniej, by móc ze mną pójść do przodu łodzi. Kazał mi pozostać trzymając się poręczy łodzi a sam odszedł do naszego kapitana. Ich wymiana zdań trwała krótką chwilę. Oboje spojrzeli w moją stronę. Marco podszedł do mnie i poprowadził do steru. Mężczyzna w średnim wieku skinął głową w moją stronę. Wyjaśnił mi, że jeśli chcemy trzymać kurs powinnam pilnować, żeby igła na kompasie cały czas trzymała się jednej kreski, pomiędzy północnym wschodem. 

Przekazał ster w moje dłonie, a sam usunął się z mojego pola widzenia. Skupiłam się, aby trzymać wyznaczony kierunek. Skutecznie rozkojarzał mnie jedynie Marco, który stanął tuż za mną tak, że opierałam się plecami o jego silny tors. Położył pewnie swoje dłonie na moich. Miałam na tyle małe ręce, że zupełnie zostały nimi okryte. Do moich nozdrzy dotarł silny zapach jego perfum, którego uwielbiałam. Bardzo do niego pasował. Do jego charakteru. Był jednocześnie silny i intensywny i dawał ukojenie. Wzbudzał u mnie zawroty głowy ale też poczucie stabilności, ochrony i bezpieczeństwa. 
Kciukiem delikatnie pocierał powierzchnię mojej dłoni. Uśmiechnęłam się na ten gest jednak nie pozwalając się zupełnie zbić z tropu uważnie obserwowałam igłę kompasu i podziwiałam widoki przed nami. Powoli zbliżaliśmy się do wyspy. 

-Wiesz? Jednak lubię zapach twojego szamponu. Pasuje do ciebie.
-Od kiedy ty taki romantyczny, Reus?
-Staram się, Reus.
Na plecach poczułam drżenie jego klatki piersiowej a już kilka sekund później do moich uszu dotarł jego uroczy, stłumiony śmiech. Miałam nadzieję, że jego bycie uroczym i kochanym z Karaibów zostanie też przetransportowana do Dortmundu. I zostanie na cały rok.

-Usunęli lot normalnych linii, przenieśli nas do prywatnego samolotu.
-Z dopłatą?
-Nie, ich wina przecież. Będziemy mieli więcej miejsca.
-Może łazienka będzie większa..-uśmiechnęłam się chytrze i spojrzałam wilkiem w jego stronę. Jego dłonie mocniej zacisnęły się na moich na sterze żaglówki.
-Czy ty chcesz przez to powiedzieć?
-Interpretuj jak chcesz, skarbie. –odpowiedziałam zadzierając głowę. W jednej chwili poczułam, jak na czubku mojej głowy składa pocałunek.

Gdy na horyzoncie pokazał się ląd przeszkodził nam pan kapitan. Przeprosił nas i wyjaśnił, że musi wykierować tak, by dobrze stanąć w przystani. Podziękowaliśmy mu za taką możliwość i wróciliśmy na swoje miejsca, które zajęliśmy wcześniej. Marco poprawił nasze walizki, żeby się nie przesuwały i usiadł koło mnie biorąc moją dłoń w swoje. Po kilku minutach zaczęliśmy wpływać do przystani. Marco wziął nasze walizki i przeniósł je bliżej wyjścia. Poczekałam do końca, żeby się zatrzymać, wolałam jeszcze posiedzieć na moim foteliku i poopalać się w promieniach słońca.

-Rosie!
Otworzyłam oczy i spojrzałam na niego lekko zła. Naprawdę nie znosiłam jak mnie tak nazywał. Już nie chciałam się z nim kłócić nad Ruby, bo wiedziałam, że nie wygram, jednak Rosie.. Mój Boże.. Rosie.

Wstałam z miejsca i podeszłam do niego. Na początku postawił nasze walizki na drewnianym pomoście i pierwszy wyszedł z łodzi. Podał mi swoją dłoń, dzięki czemu mogłam sobie pogratulować pełnej gracji przy wysiadaniu. Potrzebowałam tylko wiatru we włosach, niebotycznych szpilek i sukienki Merlin.
Marco sam wziął obie walizki i poszedł przodem jakoś nagle zapominając o mnie. Cóż.
Koło przystani wzięliśmy taksówkę i poprosiliśmy o transport na lotnisko. Całą trasę przemilczeliśmy. Oglądałam widoki wyspy, naprawdę było mi ogromnie żal ale wiedziałam, że przecież musieliśmy wracać. Cieszyłam się ogromnie, że też nie wycofał rezerwacji i udało nam się tu zjawić.  Przeniosłam spojrzenie na blondyna. Cholera. Patrzył się na mnie. Jego spojrzenie było tak intensywne, że straciłam oddech na kilka chwil. Uśmiechnęłam się lekko speszona przygryzając dolną wargę i wróciłam wzrokiem na widoki za oknem.
Na malutkim lotnisku wykupiliśmy skrytkę do walizek. Schowałam kluczyk u siebie w torebce, żeby mieć pewność, że Marco go nigdzie nie posieje.
Opuszczając lotnisko złapaliśmy taksówkę i pojechaliśmy do centrum Kuby.

-Jakieś masz plany?
-Sklepy. Jedzenie. Sklepy. Samolot.
-Nie za dużo sklepów?-zapytałam spoglądając na niego. W jego oczach widziałam radosne iskierki. Miałam wielką ochotę się do niego się przysunąć i przytulić. Czasem naprawdę był tak uroczy, że miałam ochotę się do niego przytulić jak do misia.
-Nie. Mam nadzieję, że coś fajnego znajdziemy. –uśmiechnął się i wziął moją dłoń z siedziska samochodu i splatając nasze palce położył ją sobie na swoim udzie.

Przemierzyliśmy sporą odległość do miasta. Minęliśmy małą wioskę i w końcu naszym oczom ukazało się zabudowane, tętniące życiem miasto. Nie było zbyt wiele wieżowców, występowało też stare budownictwo. Byłam zachwycona. Wyglądało na to, że moja tutejsza mania zdjęć jeszcze się nie skończyła.
Marco zapłacił za przejazd i pomógł mi wysiąść. Od razu złapał mnie za rękę i poszliśmy główną drogą przed siebie. Pod jakimś nowoczesnym pomnikiem zebrał się zespół, dookoła którego stała grupka mieszkańców klaszczących i bujających się w rytm. Zbliżyliśmy się do nich i zasłuchaliśmy się w muzykę. 
Po chwilowym staniu w miejscu zostałam pociągnięta w stronę pobliskiego sklepu. Z ubraniami. On naprawdę nie wiedział na co się pisał. Biedaczek.

Ku mojemu zdziwieniu był to zwyczajny butik z ubraniami różnych marek. Marco stanął w miejscu i widząc, że chcę iść na dział męski pociągnął mnie w przeciwnym kierunku. Niczym znawca i zakupoholiczka rzucił się na wieszaki z sukienkami i kostiumami. Zatopił się w nich do reszty. Ja jedynie stanęłam w miejscu jak ten słup soli i nie mogłam sobie zdać sprawy, że widzę to, co naprawdę widzę.
Westchnęłam głośno i sama podeszłam do wyłożonych na blat bezrękawników. W sklepie panował lekki ruch, a z głośników umieszczonych w suficie sączyła się delikatna, latynoska muzyka. Styl utrzymany był w bieli z lustrzanymi, geometrycznymi wstawkami, zeszlifowanymi po bokach.
-Rose, przymierz to. –głos Marco pojawił się tuż przy moim uchu. Kiedy na niego spojrzałam, zobaczyłam, że w ręku trzyma już kilka wieszaków.
-Pokaż, co tu masz. –odebrałam od niego wieszaki i położyłam je na blacie ze spodenkami jeansowymi. –Nie. –powiedziałam od razu widząc króciutką czarną, obcisłej sukienkę.
-Bierzesz ją.
-Nie.
-Źle się wyraziłem kochanie. –westchnął biorąc wieszak do ręki. –Albo ją przymierzasz i wymieniasz na większy albo mniejszy numer albo ją kupuję bez przymierzania.
-A jeśli mi się nie podoba?
-Mi się podoba i podobasz mi się w niej.
-Nie widziałeś mnie jeszcze.
-Kochanie, pamiętam każdy milimetr twojego ciała. Zaufaj mi i weź tą sukienkę.
-Marco…
-Więc?-powiedział uśmiechając się z wyższością. W ogóle nie był przejęty swoimi słowami. Traktował to z największą oczywistością. Jakby powiedział największy banał i nawet nie wyczuwał, jak wprawia mnie w zakłopotanie.
-Przymierzę. –burknęłam pod nosem i zabrałam ze sobą wszystkie ubrania, żeby nie musieć kłócić się o to samo wiedząc, jakie argumenty ma.

W przymierzalni wybrałam największą kabinę i położyłam wszystkie rzeczy na siedzisku , nie miałam siły na wieszanie ich wszystkich. Na pierwszy ogień wzięłam ze stosu czarną sukienkę. Zdjęłam wszystko co miałam na sobie i włożyłam sukienkę. Była naprawdę bardzo obcisła. Dwie tasiemki zdobione srebrnymi nićmi wiązane były za szyją. Była piękna. Bezsprzecznie. Musiałabym do niej trzymać  sylwetkę i ćwiczyć… chyba dwadzieścia cztery godziny na dobę. Pięknie podkreślała moją talię i uwydatniała biust. Już widziałam się w niej na jakiejś imprezie. Może na Sylwestra? Zdjęłam ją i z ciekawością podeszłam do przymierzenia innych rzeczy. Byłam zadziwiona jego gustem, wybrał dla mnie naprawdę wspaniałe rzeczy, choć niektóre miały zbyt wygórowane ceny. Te odłożyłam. Był też kombinezon podobny do tego, który pożyczyła mi Ann. Ten miał jednak więcej zdobnych, drewnianych koralików dookoła trójkątnego dekoltu, które były nawleczone także na cieniutki pasek. Materiał był zupełnie taki sam jak ten u Ann, musiałam go wziąć.

-Rose? Przymierzyłaś już coś?-zapytał zza drzwi przymierzalni.  
-Już większość. –przyznałam i naciągnęłam na siebie mój własny t-shirt. Dość przymierzania.
-Chciałem cię zobaczyć.
-Kiedyś chciałam mieć jednorożca. –westchnęłam z udawanym smutkiem. Włożyłam spodenki i otworzyłam drzwi przebieralni. Marco stał oparty o próg.
-I? Pasują?
-Tak, wezmę sukienkę i kombinezon.
-Ja wezmę resztę. –oznajmił i wszedł do przymierzalni zabrać resztę rzeczy.

Po chwili już go nie było. Pomaszerował do kasy nawet się na mnie nie oglądając. Zabrałam swoją torebkę i wręcz za nim pobiegłam. Spotkaliśmy się już przy kasie.
-A jeśli ja nie chcę wszystkich?
-Rose. Czy ty się czepiasz ceny czy faktycznie te rzeczy ci się nie podobają?
-Podobają… Są piękne ale ja nie potrzebu…
Moja wypowiedź została przerwana krótkim buziakiem w usta. No tak. Ryby i Rose głosu nie mają. Jeśli naprawdę chciał wydawać na mnie pół swojego majątku to proszę bardzo. Jego sprawa, ja oddawać mu niczego nie zamierzałam.
Poszłam na męski dział poszukać czegoś dla Marco. Wzięłam jedną lnianą koszulę z podwijanymi rękawami, która bardzo by pasowała do piłkarza i jego oczu. Gdy miałam już odchodzić z koszulą do kasy, póki jeszcze tam stał zauważyłam na wieszaku klasyczny czarny T-shirt z napisami. Uśmiechnęłam się i wzięłam na oko dobry rozmiar dla blondyna. Oby nie takie oko jakie on miał.
Do kasy dotarłam kiedy już odchodził z trzema siatkami. Spojrzał na mnie zaciekawiony.

-Weźmiemy jeszcze te dwie? –zapytałam pokazując na wieszaki.
-To są chyba męskie…
-Owszem. Też chcę, żebyś coś miał. –wytłumaczyłam próbując powstrzymać śmiech. Marco zawrócił do kas odbierając ode mnie koszule. Ściskałam kciuki, żeby nie za wcześnie obejrzał drugiej koszulki. Krok za krokiem. Nie spuszczałam wzroku z twarzy Marco, która niebezpiecznie zaczęła spoglądać w dół. Chciałam już coś powiedzieć, żeby rozproszyć jego uwagę jednak nastał moment, którego się obawiałam.
Spojrzał na nadruk.
-Mierzę wszystko swoją miarą?-zapytał zdziwiony patrząc na napis na plecach. Nic nie mówiłam.
Przekręcił wieszak. Tam widniał kolejny napis. „Świat jest mały”.  Byłam ciekawa, w jaką stronę mogło pójść jego zachowanie. Albo bardzo zły, choć to oblicze miałam nadzieję, że zostawił w Niemczech. Albo się roześmieje i potraktuje to jako żart. Albo się nafoszy i będzie po mnie.
On zamilkł. Na razie.
Podszedł do kasy i podał kasjerce samą lnianą koszulę pozostawiają czarną koszulkę w ręku.
Kiedy kasjerka podała mu zapakowaną koszulę odwrócił się w moją stronę, jednak nie spojrzał na mnie. Odwiesił t-shirt na pierwszym lepszym wieszaku. Poczułam się jak skarcone dziecko, choć tak naprawdę nic nie zrobiłam.
Zaczęłam kierować się do wyjścia z lekko pochyloną głową. Zostałam jednak na krótko przed drzwiami zatrzymana pociągnięciem za ramię. Odwróciłam się do niego i powoli skierowałam głowę do góry, by móc zatopić się w jego zielonych oczach. W nich widziałam szczęście. Ale jakie. One się nie śmiały, nie wykrzywiały tak charakterystycznie, że po bokach oczu pojawiały się małe zmarszczki, które zawsze chciałam pocałować. On był szczęśliwy. Tak po prostu.
Położył dłoń na moim policzku, ale tylko na króciutką chwilę. Zachłysnęłam się powietrzem. Położył dłoń na moich plecach i mocno przyciągnął do siebie. Przytulił mnie. Tak po prostu, na środku sklepu nie zwracając uwagi na innych. On mnie przytulił. Nie pocałował, nie trzymał moich dłoni, nie bawił się włosami. Przytulił.

-Dziękuję ci, Rose.
-Ale za co?-szepnęłam mocniej splatając swoje dłonie na jego plecach by nie przerywał uścisku. Tak po prostu było dobrze.
-Że jesteś. Boże, nigdy nie czułem się tak… Nie wiem jak, Rose.
-To dobre uczucie?-zapytałam lekko drżącym głosem. Może właśnie chciał mi wyznać miłość? A może powinnam zbadać sobie jak bardzo mało IQ posiadam.
Odsunął mnie od siebie i spojrzał prosto w oczy.
-Bardzo dobre. Znamy się tak cholernie mało czasu a mi jest przy tobie dobrze… Nie chcę wymagać od ciebie zbyt dużo, ale… Chciałbym, żebyśmy po naszym rozwodzie byli takimi przyjaciółmi jak jesteśmy teraz. To będzie moje noworoczne życzenie. A potem urodzinowe. –wyznał szczerze podciągając charakterystycznie lewy kącik ust w uśmiechu.
-Jesteśmy przyjaciółmi?
-Jesteśmy małżeństwem. Ale to chyba może iść w parze. Jesteś dla mnie przyjaciółką. Mam nadzieję, że może kiedyś ja też będę mógł być dla ciebie..
-Jesteś, Marco. Mimo, że czasem chciałam cię zabić.
-Zabijasz mnie każdego razu, kiedy widzę cię w bieliźnie. Myślę wtedy, że umieram. To też dobre uczucie.
-Rozmawialiśmy o przyjaźni a teraz weszliśmy w temat łóżka.
-Widocznie to nieodłączne w naszym przypadku. Chodź, pójdziemy na obiad, moja mordercza przyjaciółko.

Uśmiechnęłam się i chwyciłam go za rękę. Dopiero wtedy. Wyszliśmy razem na zewnątrz.
Ciepłe i suche powietrze owiało mi twarz, przez co musiałam na chwilę przymrużyć oczy. Odsunęliśmy się od wyjścia ze sklepu, żeby nie blokować drogi innym i zaczęliśmy się rozglądać w poszukiwaniu jakiejś knajpki, gdzie można by było coś zjeść.
Przy okazji mogliśmy nacieszyć wzrok niesamowitą architekturą. Nawet te najskromniejsze i najprostsze budynki skrywały urok, który niewątpliwie wpasowywał się w ten klimat.
Tu było znacznie więcej turystów. Było miło widzieć tyle twarzy po kilku dniach tkwienia na zupełnym odludziu. Co mnie zdziwiło to, że jedynie nieliczni z nich zwracali uwagę na Marco. Może jedno młode małżeństwo które nas mijało uroczo się obejmując i nastolatek w dredach i czapce w kolorowe pasy zasłuchany muzyką płynącą z ogromnych słuchawek, które omal że nie przerastały jego głowy.

Moją uwagę przyciągnęła półokrągła markiza w czerwono-białe pasy na rogu starego, ceglanego budynku. Pod nią poustawiane były mosiężne stoliki z nóżkami zakończonymi ozdobnymi zawijasami. To miejsce już mnie kupiło.
-Zjedzmy tu. –stwierdziłam i pociągnęłam go za rękę nie czekając na żadną odpowiedź.
Lokal był w środku bardzo klimatyczny, swoim wystrojem ściśle połączony z klimatem i scenerią wyspy. Stare wazy, kolorowe materiały na ścianach i podłoga, na której położone były niesamowite deski. Ich kolor znajdował się pomiędzy rudym a brązem. To jednak taras na zewnątrz mnie urzekł i zaraz po poproszeniu kelnerki tam się przenieśliśmy.
Zamówiłam rybę. Świeża ryba tutaj nabierała naprawdę innego znaczenia. Oczywiście tego lepszego. Dania zostały nam podane z bogatym bukietem surówek i młodymi ziemniaczkami w przyprawach. Byłam w niebie.
Na deser pokusiłam się na miskę owoców z lodami miętowymi, Marco natomiast wybrał dla siebie same owoce podane w melonie. Oczywiście obie potrawy przed konsumowaniem zostały sfotografowane.

-Wyślemy Mario. –stwierdził Marco oglądając zdjęcie w swoim telefonie i nadział na widelec kawałek mango.
-Może w ogóle zrobimy mu mały albumik.
-Albo w złote ramy. Będzie miał swój ołtarzyk. –stwierdził ze śmiechem i włożył owoc do ust.
Byliśmy czasem okrutni. Podczas deseru wymienialiśmy się wspomnieniami o naszym króciutkim wypadzie. Oboje mogliśmy go zaliczyć do udanego. Mimo krótkiego czasu tu spędzonego wykorzystaliśmy go do maksimum. Poznaliśmy się i nauczyliśmy razem funkcjonować. Hipotetycznie, miałam nadzieję, że zbyt wiele nie zmieni się po powrocie do Dortmundu.
Po zapłaceniu za posiłek sprawdziliśmy godzinę i stwierdziliśmy, że mamy jeszcze pełno czasu. Marco chciał pójść kupić nasze ukochane wino, które było specjałem wyspy. Ja pomyślałam jeszcze o malutkich upominkach dla Ann, Mario i Yvonne.
Weszliśmy do miejscowego sklepu z upominkami. Było tam wiele rzeczy robionych własnoręcznie. Małpki z powycinanego orzecha kokosowego, biżuteria. Spodobały mi się kolczyki z malutkimi kamyczkami naturalnymi w kolorze białym. Ann chyba jednak wolałaby nosić dłuższe i nieco lżejsze.

-Wziąłbym dla Yvonne i Ann bransoletki z tymi kamieniami.
-Myślisz, że wystarczą tylko takie rzeczy?
-Pewnie, w ogóle ucieszą się, że o nich pamiętaliśmy. Równie dobrze i nie musimy nic kupować. Dla Ann weźmiemy kamień księżycowy a dla Yvonne biały, myślę że tak będzie dobrze. Co ty na to?
-A dla Mario kubańskie cygara?-zaśmiałam się podchodząc do misy i wybrałam z niej dwie bransoletki.
-Mario jako Ojciec Chrzestny. To jak Kubuś Puchatek na wojnie w Afganistanie, kochanie. –roześmiał się i odebrał ode mnie bransoletki i poszedł zapłacić do kasy. Próbowałam naprawdę wyobrazić sobie Mario w roli Ojca Chrzestnego i sama zaczęłam śmiać się pod nosem.

Po małych zakupach weszliśmy do miejscowej starej winiarni, gdzie odnaleźliśmy nasz obiekt pożądania. Marco wziął od razu cztery butelki. Miałam obawy jak my je zmieścimy do walizek, jednak postanowiłam się nie wtrącać do potęgi umysłu Marco. Potęgi umysłu. Prawie jak z tym Kubusiem Puchatkiem na wojnie.
Przeszliśmy się długim spacerem po mieście. Zjedliśmy trochę owoców, które wzięłam z domu i piliśmy dużo wody przez doskwierający upał. Znaleźliśmy też sklep, w którym kupiliśmy czekoladę ze skórką pomarańczy dla Mario. Takie drobiazgi miały swój urok. Zarówno dla Ann i Mario jak i Yvonne wzięliśmy też pocztówkę.
Po trzech godzinach pożegnaliśmy się z Kubą wsiadając do prywatnego samolotu. Byliśmy przywitani tam niczym para królewska. Wnętrze samolotu było bardzo luksusowe, znajdowało się tam więcej przestrzeni, zarazem z mniejszą liczbą foteli. Te obite były w białą skórę i ustawione po cztery do jednego stolika. Pierwszy raz byłam w tak luksusowym pojeździe. No pomijając Astona Martina Marco.

Mieliśmy ponadto własną obsługę. Bogaci ludzie naprawdę żyli inaczej. Stewardessa zaprosiła nas na  miejsca oznajmiając, że podczas startu musimy zapiąć pasy, a sygnał dźwiękowy oznajmi, że pasy mogą zostać odpięte. Mieliśmy do dyspozycji barek, przekąski i także gotowe dania.
-Pamiętasz co mi obiecałaś, że będziemy robić w samolocie?-zapytał, kiedy złapaliśmy już dobrą wysokość. Odpięłam pas i zarzuciłam zmęczone nogi na podłokietnik fotela obok. Nachodziłam się i to naprawdę nieźle.
-Pamiętam, ale odpadają mi nogi, myślę, że mamy tyle czasu podczas lotu, że się wyrobimy.
-Nie mówisz nie.
-Bystrzacha. –uśmiechnęłam się pod nosem i przymknęłam powieki relaksując się.


Lot mimo, że trwał długo nie dłużył nam się. Obejrzeliśmy kilka odcinków serialu, który oglądają razem z Mario ostatnimi czasy. Nie wciągały mnie nigdy seriale, jak było i z tym. Był dla mnie bardziej zapychaczem czasu, niż bez czego nie mogłam się obejść. Po czwartym odcinku zasnęłam opierając się o zagłówek fotela.
Łazienka była taka o jakiej myślał Marco. Jak sam stwierdził była bardzo funkcjonalna i praktyczna. Można było wyładować w niej emocje, a my akurat mieliśmy coś ostatnio dużo emocji uzbieranych. Wyrzucenie ich z siebie okazało się zupełnie wyczerpujące. Po wypiciu wody z cytryną i dosunięciu do siebie foteli przykryliśmy się kocem i zasnęliśmy. Ja zupełnie już tradycyjnie ułożyłam się w jego ramionach.



***



Dortmund. Mimo, że to miasto było dla mnie nowe bardzo się do niego przywiązałam. Było nowe, zupełnie jak moje życie. Jako pani Reus. Już nie mogłam się doczekać spotkania z Mario i Ann, Yvonne i André. Stało przede mną pełno wyzwań ale też niesamowitych i niezapomnianych przeżyć, byłam tego pewna.

Na lotnisku było sporo osób. Marco z kilkoma zgodził się zrobić zdjęcie, jednak szybko wzięliśmy taksówkę i pojechaliśmy do mieszkania.
Mimo spania w samolocie i tak czułam zmęczenie zwłaszcza po drastycznej zmianie klimatu. Niestety pod blokiem sobie uzmysłowiłam, że do zrobienia były jeszcze zakupy, bo z pustą lodówką nie zaszlibyśmy daleko, nawet małżeństwo z największym stażem i darzące się bezgraniczną miłością.. Bez lodówki? Mario Götze przyznałby mi  w tym momencie rację.
Kiedy weszliśmy do mieszkania od razu położyliśmy walizki w salonie. Marco wziął je do sypialni, żeby tam móc je w spokoju wypakować. Oznajmił mi, że idzie wziąć prysznic.
Położyłam się na kanapie i rzuciłam nogi do góry. Musiałam je rozprostować po takim czasie podróży. Mój brzuch na domiar złego zaczął burczeć.

Odczekałam dopóki w łazience nie skończy się lać woda. Kilka minut później Marco zbiegł po schodach w nowych ubraniach i niewysuszonych włosach. Wziął z szufladki szafki kluczyki do samochodu i okulary przeciwsłoneczne.

-Jadę do Mario. Będę za kilka go..
-Co przepraszam?-roześmiałam się mając nadzieję, że moje spojrzenie wystarczająco mówiło mu, że uważam go za kosmitę świecącego na wszystkie kolory tęczy ze stadem owiec z kocimi ogonami biegającymi dookoła niego.
-Idę do Mario.
-Nie idziesz. –oznajmiłam i wstałam z kanapy zakładając ręce przybierając waleczną pozycję.
-Nie złapałem momentu, kiedy decydujesz za mnie.
-Ani ty za mnie. Na przykład wracam na studia.
-To osobny temat.  –powiedział zdenerwowany i przeczesał włosy palcami. Zawsze tak robił.
- Ach tak. W takim razie ty idziesz na zakupy. Bo to też osobny temat.
-Weź sobie samochód i jedź zrób zakupy. Ja nie mam najmniejszej ochoty.
-Och nie zachowuj się jak dziecko! –odparowałam.  –Nie mam prawa jazdy. A z Holandii chyba długo trwa wysyłka, co nie Reus?
-Nie twój biznes. –powiedział zaciskając dłonie w pięści. A tu cię boli.
-Spokojnie, pójdę sobie zrobić, może pamiętasz jeszcze pytania…
-Chodź, bo naprawdę… -westchnął nieźle wkurzony. Podeszłam do niego z pośpiechem i pocałowałam zupełnie go tym zaskakując.
-Poczekaj, jeszcze się odświeżę i przebiorę. Lekcja numer jeden. Kompromisy, kochanie.
-Kompromisem nazywasz to, że mam robić to co chcesz? Kochanie?-naśladował mnie z kpiną a jednocześnie ze śmiechem. –Chyba za bardzo coś wczuwasz się w rolę żony. –ał, zabolało.
-Kompromisem jest to, że najpierw obowiązki, których nie możemy przełożyć a po sklepie możemy wprosić się do Mario i Ann na kolację.
-Nie wymądrzaj się już tak.
-To nie marudź.
-To nie będę.
-To dobrze. –roześmiałam się i zeszłam mu z pola widzenia wchodząc na piętro. Właśnie przeszłam pierwsze starcie. Wygrałam. Mamy 1:0. A nawet remis. Oby takie remisy były zawsze. A uparty, wkurzony Marco jak najrzadziej. 





~~~~ 

Jeszcze raz przepraszam za dzisiejszy poślizg!! Teraz jeszcze muszę dalej pędzić, mam nadzieję, że nie ma zbyt wielu błędów, w trakcie będą poprawiane!
Dziękuję za tyle miłych słów pod poprzednim rozdziałem, dziekuję za zrozumienie! 
Za tydzień kolejny!
Buziaki!xx

4 komentarze:

  1. Wrócili do Dortmundu i niestety również do rzeczywistości. Jak dla mnie to oni mogli zostać tam zawsze, ale niestety w Dortmundzie mają swoje obowiązki. Teraz już nie będzie tak kolorowo jak na Karaibach. Niestety.
    Kurde, jaki ten Marco jest władczy i nie daje Rose dojść do słowa. Nie może jej zabronić powrotu na studia.
    Ten rok będzie dla nich bardzo ciężki.
    Do następnego! :)
    ~Karolina.

    OdpowiedzUsuń
  2. Brawo! Brawo Rose! Jestem z niej dumna. Niech Ona temu rudemu pajacowi pokaże gdzie taki zimują. :p Tekst o Holandii mistrzowski! Hahaha. Ogólnie to rozdział taki jak zawsze czyli świetny. Ale Marco wraca miejscami do swojej skorupy która chyba na chwilę albo częściowo zrzucił na wyspie. :p tak groźny Pan Reus. KOCHAM. »»FOOTBALLOVE

    OdpowiedzUsuń
  3. You go girl! Haha, Rose się rozkręca. :D Miło się czyta, że są tacy radośni i szczęśliwi. Ale łatwo im nie na pewno nie będzie. Niemniej jednak trzymam za nich kciuki. :D
    Do przeczytania za tydzień! :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział cudowny ;)
    Końcówka ... ach ta końcówka, moim zdaniem Rose dobrze zrobiła, że postawiła na swoim i pokazała Marco, że nie pozwoli sobą rządzić ;)
    Marco nie może Rose zabronić iść na studia, dlatego ona musi postawić na swoim :D
    Sielanka się skończyła z powrotem do Dortmundu... ech:)
    Czekam na następny ;)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do komentowania!❤️ To bardzo motywuje do pisania kolejnych rozdziałów!