sobota, 1 kwietnia 2017

Jedenaście



Dortmundzkie lotnisko naprawdę robiło ogromnie duże wrażenie. Podłużne, miało kilka wejść. Akurat przeszklone ściany było myte przez specjalną ekipę asekurowaną na linach. Weszłam przez najbliższe rozsuwane drzwi. Skierowałam się w kierunku odpraw mając nadzieję, że tam właśnie zastanę Marco. Była już za pięć druga, także powinien być na miejscu. Co chwila mijali mnie jacyś ludzie w pędzie, nieustannym biegu. A ja uśmiechałam się ze świadomością, że za kilkanaście godzin ten pęd nie będzie mnie dotyczył. Palmy, ocean i jeden z przystojniejszych mężczyzn na świecie. Może nawet nadarzy się okazja, że zobaczę go bez koszulki. Aż przyspieszyłam kroku.

-Dzień dobry. Miło panią widzieć ponownie. –usłyszałam dobrze znany mi głos. Na ustach pojawił mi się jeszcze większy uśmiech. Odwróciłam się w jego stronę i z być może przesadnym entuzjazmem rzuciłam się mu na szyję.
-Mnie również. Naprawdę cieszę się na nasz wyjazd. –powiedziałam z zapałem i spojrzałam prosto w jego roześmiane oczy.
-Ja też. Chodź, lecimy do odprawy nim ludzie, którzy robią nam z ukrycia zdjęcia nie podejdą do nas i stracimy bez sensu czas. I zamkną nam barierki. –uśmiechnął się i chwycił mnie za rękę. Ja ją jednak lekko przestraszona cofnęłam i zaczęłam rozglądać się dookoła.
-Może lepiej zachowujmy się jak znajomi czy coś…
-Daj spokój. Prędzej czy później wszyscy się dowiedzą. Musisz się przyzwyczaić, że jestem zawsze pod ostrzałem aparatów a niestety ty będąc moją żoną będziesz na to jeszcze bardziej narażona. 
-Nie pomyślałam o tym.-westchnęłam.
-Nie pozwolę już ci się wycofać. –oznajmił i chwycił pewnie moją dłoń. Miał taką cudowną, miękką skórę, lekko szorstką w kostkach i długie palce.
-Dlaczego?-zapytałam cicho. On jednak patrzył w stronę miejsca odpraw i skierował się ze mną w tamtą stronę. Wyjęłam swój dowód osobisty z portfela i podeszłam do kobiety przy stanowisku. Moja walizka wjechała na specjalną taśmę, chwilę później dołączył też bagaż Marco.

-Bramki uruchomią się po odczytaniu kodu kreskowego z biletu. Wejście dwudzieste ósme. Życzę miłej podróży. –uśmiechnęła się do nas firmowo. Tę regułkę musiała pewnie powtarzać kilkadziesiąt razy dziennie przez kilka dni w tygodniu. Tak jak mówiła każde z nas przyłożyło bilet do czytnika i przeszliśmy do strefy oczekiwania na samolot.

-Poczekasz na mnie? Chciałabym kupić wodę.
-Pójdę z tobą. –odpowiedział zamyślony i ruszyliśmy do jednego ze sklepów. Przypuszczałam, że cena przekąsek w samolocie będzie jeszcze droższa niż tu, więc wolałam się ubezpieczyć na długie godziny lotu. Marco też wziął jedną butelkę wody. Kiedy jednak przyszło do płacenia blondyn wyrywał się ze swoją kartą i nie pozwolił mi zapłacić za swój zakup.
-Stać mnie na wodę i ciastka, uwierz. Nawet dwie wody. –powiedziałam dość surowym tonem po wyjściu ze sklepu.
-A ja jestem mężczyzną i będę płacił za swoją kobietę. –odparł ze stoickim spokojem otwierając swoją butelkę.
-To powiedz, że zapłacisz a nie wyrywasz się z kartą! Poczułam się jak idiotka i twoja utrzymanka za razem.
-Wiesz, że tak nie jest. Poza tym mam też dla ciebie kartę do konta w banku. Przyzwyczaj się, że nie musisz już liczyć każdego grosza i możesz kupować to, czego tylko potrzebujesz i chcesz.
-Marco..-chciałam już coś powiedzieć jednak on zirytowany nachalnie naparł swoimi ustami moje zupełnie mnie rozbrajając w namiętnym pocałunku. Położył na moich biodrach swoje dłonie i delikatnie mnie nimi ścisnął. Kilkanaście sekund później lub może i całą wieczność oderwaliśmy się od siebie, by zaczerpnąć tchu.

-Nie chcę nic więcej słyszeć na temat pieniędzy, jasne?
-Miałabym jeszcze dużo argumentów.
-Nie wątpię.- uśmiechnął się cwanie idąc przed siebie z naszymi walizkami.
-A Scarlett…-zaczęłam jednak chwilę później wpadłam na tors Marco, który raptownie odwrócił się i zatrzymał. Chwycił moją brodę i podniósł do góry nakierowując mnie na swoje ogniste oczy.
-Nie ma Scarlett. Od teraz ten wyraz jest wyrzucony z twojego słownika.
-Zluzuj, Reus. –zaśmiałam się pod nosem idąc dalej do przodu. –Bo ci żyłka pęknie. –dodałam próbując w dalszym ciągu się nie roześmiać na całe lotnisko. Był apodyktyczny, i to okropnie. Nienawidziłam tego, jednak czasem…On w takiej odsłonie.. Był seksowny.

-Już w nocy zauważyłem, że masz pazurki. Moje plecy wystarczająco się z nimi zapoznały. –odparował przygryzając wargę.
-Wiesz? Mario określił nasze małżeństwo jako najbardziej fejkowe w historii. Miał rację. Jeśli się nie pozabijamy przez rok to będzie cud.
-Najwyżej któreś z nas dostanie niezły spadek. Podwyższymy stawkę w ubezpieczalni na wypadek śmierci współmałżonka. –wzruszył ramionami powstrzymując śmiech. Jego oczy aż się świeciły.
-Jesteś chory!
Roześmialiśmy się razem. Blondyn oberwał ode mnie dłonią w ramię, co jeszcze bardziej spotęgowało nasz śmiech. Dopiero po chwili zorientowaliśmy się, że przyciągnęliśmy tym spojrzenia większości zebranych podróżnych w pobliżu nas.
Otarłam kąciki oczu, które zdążyły się napełnić małymi łezkami i prostując plecy przywróciłam...miałam nadzieję, że przywracam, swój dobry wizerunek. 

-Cóż. –odchrząknął i usiadł na siedzenie przed naszą bramką wskazując mi miejsce obok. Poza nami jeszcze nikogo nie było czekającego na nasz lot. Za oknami przed nami widać było niesamowitą pogodę. Słońce, uniesione wysoko na błękitnym, bezchmurnym niebie, bardzo rzadko przelatujące ptaki, no i zgrzani pracownicy lotniska, piloci i stewardessy, którzy zmuszeni byli chodzić w specjalnych mundurach. Ciekawe co dopiero musiało dziać się tam, dokąd lecieliśmy. Kilka samolotów stało też na płycie lotniska czekając na swoich pasażerów. 

-Tylko my lecimy?
-Nie sądzę. –stwierdził rozsiadając się na krześle i złapał mnie za rękę, by położyć ją splecioną ze swoją na udzie. –Ale tak, Karaiby to nie miejsce, które jest odwiedzane przez wszystkich co wakacje.
-Też racja. Pewnie będziemy mieli prawie pusty samolot.
-Przyleci taki mniejszy, specjalny. Tak to by nie wylądował na malutkiej wyspie.
-Prawda. –uśmiechnęłam się i wlepiłam spojrzenie w nasze splecione dłonie i mój pierścionek od Leo na serdecznym palcu, którego już niedługo miała zastąpić obrączka. Od Marco. 
Widząc jednak nasze ręce, na moich ustach znów pojawił się uśmiech. 
Czasem się gubiłam, bo w końcu od naszej wspólnej nocy zaczęliśmy obdarzać się czułymi gestami, pocałunkami, jak prawdziwa para..którą nie byliśmy. A może byliśmy? Czasem już nawet od myślenia o tym zaczynała mnie boleć głowa.

Przez pół godziny oczekiwania przesiedzieliśmy oboje w milczeniu robiąc coś na telefonach. Za pomocą Marco udało mi się znaleźć profile Mario i Ann na Facebooku. Sama postanowiłam zrobić z nim porządek usuwając wszystkich znajomych, którzy i tak nie zasługiwali na to miano, bo były to jedynie czasem spotykane osoby w szkole a na studiach unikałam zwykle ludzi i nie znałam nikogo.
Przy okazji też na wszelki wypadek ustawiłam konto na prywatne tak, by żadne media przypadkiem mnie nie odkryły. Ani fani, którzy tak jak dziś na lotnisku zamieniali się w paparazzi. Podziwiałam za to Marco, że nie dawał się zwariować. Mogło mu naprawdę być ciężko rozgraniczyć życie prywatne od popularności. Jeśli nasz ślub wyda się w mediach na sto procent rozpęta się burza. Kibice będą go oceniali, jego reputacja będzie zniszczona..

-Ty nie możesz wziąć tego ślubu.-wypaliłam na głos. On spojrzał się na mnie marszcząc lekko brwi nie rozumiejąc. –Jeśli dowiedzą się o tym twoi fani, media nie będziesz miał życia. Ludzie ocenią to, uznają za cholernie głupie i nieodpowiedzialne, przykleją ci łatkę..
-Stop. Rose, spokojnie. –przerwał mi z uśmiechem. –Nie musisz się o mnie martwić…
-Ale się martwię! Zależy mi na tobie. –tym razem i ja nie byłam mu dłużna. Może zabrzmiało to dość głupio ale taka właśnie była prawda. Zależało mi na nim. Nikt nie był tak mi bliski jak on. I nie chodziło mi tu o naszą relację w sypialni tylko o tą mentalną. Mogłam mu ufać, liczyć na niego i zawsze mu o wszystkim powiedzieć. W prawdzie to samo mogłam powiedzieć o Mario, jednak mimo tego jak oboje byli dla mnie ważni, każdy miał dla mnie inne znaczenie. Każdego z nich darzyłam dużym uczuciem, lecz każde miało inny rodzaj.

-Ludzie są jacy są. Wiem, że spotkasz się z wieloma raniącymi opiniami. Od razu mówię, że nie pozwolę ci się nigdy nimi przejmować. Taka jest ludzka natura oceniania. Ciekawości, czasem nawet wścibstwa. Prawdziwy fan jednak nie ocenia tego z kim jestem, tylko to kim jestem, jakim jestem piłkarzem, co mogę wnieść dla drużyny, jaki mam kontakt z kibicami i czy robię coś charytatywnie czy nie. Bardziej jest mi miło, kiedy ktoś podejdzie do mnie i pogratuluje dobrego meczu, życzy powrotu do zdrowia a nie mówi, że jestem przystojny i czy za niego wyjdę a raczej nią, chociaż to też różnie bywa.
-To co powiedziałeś jest mądre, ale nad kontaktem z kibicami musisz popracować.
-To znaczy?
-Wtedy w sklepie. Gdybym była twoją fanką nie podeszłabym widząc cię w takim nastroju. Jeszcze bym zarobiła w twarz, albo gorzej. –zaśmiałam się pod nosem co udzieliło się też blondynowi.
-Dokończymy tę rozmowę, tylko musimy wchodzić już na pokład. –powiedział uśmiechając się i kiwnął głową wskazując na stewardessy wchodzące już do tunelu prowadzącego do samolotu. Wzięliśmy nasze bilety i wyjęliśmy dowody, by pokazać je znów pracownicy lotniska i móc wejść na pokład. Maszyna różniła się od poprzedniczek stojących na lotnisku. Była dość mniejsza i smuklejsza. W środku panował bardzo elegancki klimat. Siedzenia ustawione po dwa w dwóch rzędach. Wszystko czyste, zadbane.

-Witamy na pokładzie. Mogą państwo tak naprawdę usiąść gdzie chcą, bo nikt więcej nie leci. –uśmiechnęła się do nas serdecznie stewardessa. Niska, szczuplutka dziewczyna o jasnych, złotych włosach spiętych w precyzyjnego koka, który musiał być spryskany sporą ilością lakieru, nawet najmniejsze pasemko nie wychodziło poza niego.
Podziękowaliśmy jej i przeszliśmy do wyboru miejsc. Zauważyłam, że siedzenia były rozstawione w tak komfortowy sposób, żeby można było dogodnie rozprostować nogi. Wybrałam siedzenia mniej więcej na środku przy dobrze ułożonym oknie, przez które wszystko będzie dobrze widać. Nie musieliśmy chować bagaży podręcznych, bo wszystko zapakowaliśmy do walizek.

Marco puścił mnie na miejsce przy oknie, które z ucieszeniem zajęłam. Stewardessa podeszła do nas po kilku minutach i przedstawiła nam zasady bezpieczeństwa i zachowania w przypadku ewakuacji. Na koniec oznajmiła nam, że mamy dobre warunki pogodowe i odlecimy za kilka minut. Sama podróż miała trwać koło siedemnastu godzin, co w jej mniemaniu było nad wyraz krótkim czasem. Zapowiada się cudownie długa wyprawa..Lecz z takim towarzyszem niezmiernie ciekawa.

-A więc? Dlaczego uważasz, że zarobiłabyś w twarz?-uśmiechnął się i podparł brodę na zaciśniętej pięści wbijając we mnie ciekawskie spojrzenie.
-Bo byłeś zły i pokazywałeś to wszystkim naokoło. Nie uśmiechałeś się do nikogo, a wszystko co robiłeś wyglądało na największą łaskę życia.
-Bo byłem zły. Za to jak się zachowałem w parku, jak cię potraktowałem wcześniej, za to, że cię skrzywdziłem.
-Nie poznałeś nawet mojego głosu. –uśmiechnęłam się słabo.
-Nie myślałem jasno. –odpowiedział i spojrzał się na mnie z czułością. To spojrzenie zupełnie mnie rozbroiło. Objęłam dłońmi jego ramię i położyłam na nim głowę. Żadne z nas nie musiało nic mówić. 
Raptem poczułam coś dziwnego. Wbijającego w fotel.

-Podnosimy się. Zobacz.-powiedział wskazując palcem na okienko. Faktycznie.
-Nie będziesz zły, że zapomniałam ci powiedzieć o tak ważnej rzeczy?-zapytałam chichocząc pod nosem wspominając rozmowę z rana. Marco od razu chwycił aluzję szczerząc swoje bialutkie zęby.
-Nigdy nie latałaś?
-Nie. –westchnęłam czując zatykające się uszy. Szlag by to.
-Uszy? To tylko chwilowe. Daj rękę. –polecił i nawet nie czekał a złapał mnie za dłoń i położył nasze splecione ręce na podłokietniku. Zajęło mnie to do takiego stopnia, że zapomniałam nawet o nabieranej wysokości przez samolot. Dopiero sygnał oznajmujący możliwość odpięcia pasów przywrócił mnie do teraźniejszości.
-Już?
-Tak. –uśmiechnął się i cały czas trzymając moją rękę drugą rozpiął swój pas. Nim się zorientowałam rozpiął też mój.
-Nie chcę nawet znać przyczyny, dlaczego twój oddech przyspieszył.  –zaśmiał się chytrze.
-Nie przyspieszył.
-O tak, przyspieszył. Ale spokojnie, w miejscu publicznym jesteś bezpieczna. To znaczy.. W samolocie jesteś.
-Zboczeniec…
-Marzy mi się plaża.
-Spacery o zachodzie słońca, może nawet zjemy śniadanie trzymając stopy w wodzie.
-Nie o plażę w tym kontekście mi chodzi, kochanie. –uśmiechnął się cwaniacko i położył głowę na moim barku.
-Kochanie?-pomyślałam głośno.
-Yhym. W końcu jesteśmy parą.
-Nie jesteśmy.
-Oczywiście, że jesteśmy.
-Mamy zachowywać się jak para?
-Jak tylko chcemy, dlaczego nie? Z reguły małżeństwa tak się właśnie zachowują. A ja cholernie lubię cię całować. –zupełnie znienacka musnął moje usta i wrócił do poprzedniej pozycji.





-Chcesz ciasteczka?-zapytałam próbując przerwać dość krępującą mnie ciszę. Otworzyłam torebkę i wyjęłam z niej paczkę ciastek Oreo. A może dieta piłkarza na nie nie zezwalała?
-Dzięki, ale dostaniemy kolację za czterdzieści minut, także myślę, że poczekam. Może ty też, bo nie zjesz i będziesz głodna.
-Tak, mamo. –zachichotałam i włożyłam z powrotem paczkę do torebki.
-Po prostu się troszczę. Przynajmniej próbuję.
-Dziękuję. –uśmiechnęłam się i pocałowałam go w policzek. Po prostu musiałam. –Chcesz kupować kolację?
-Już jest wliczona w bilet jak i śniadanie i lunch. I nawet nie pytaj o cenę biletu, bo ci nie odpowiem.
-W porządku. Kiedyś pójdziemy na zakupy i będę testować twoją granicę wytrzymałości.
-Prędzej zamkną galerię i nas wyproszą niż ja ci coś powiem.
-Dlaczego? Jestem obca. A ty tyle dla mnie robisz, chciałeś mi nawet kupić mieszkanie. I nadal chcesz póki nie wyrzucę ci z głowy tego pomysłu… Nie wkupisz się w łaski pieniędzmi. Tu trzeba coś innego.
-Nie jesteś obca. Obcy to ktoś, kogo widziałaś raz, może dwa. Nie rozmawialiście, jedynie minęliście się gdzieś na mieście. Ty jesteś kimś znacznie więcej. Znam cię pod względem cech. Upór, determinacja, uległość, dobro… Dzielimy ze sobą życie, w sumie dopiero zaczniemy to robić. I uwielbiam ciebie w moim łóżku. I chcę cię uwielbiać nie tylko tam. Chcę cię bardziej poznać ale to nie znaczy, że jesteś obca. –uśmiechnął się lekko czerwieniąc na policzkach. Jego oczy jak zwykle cudownie zabłyszczały jak dwa diamenty.
-Chcę ci coś powiedzieć o sobie…ale nie tu. Muszę trochę się uspokoić choćby w tym samolocie.
-Czym się stresujesz?
-Wszystkim. Ślubem, nowym życiem, powrotem do przeszłości, oceną mnie, przyszłością..
-Rose. –przerwał mi pewnym głosem. Podciągnął do góry dzielący nas podłokietnik i przysunął mnie do siebie obejmując mnie ręką w ramionach. –Nie masz co się bać ślubu. Nie będziemy od razu wspaniałym, przykładnym małżeństwem. Będziemy popełniać mnóstwo błędów i na nich się będziemy uczyć. Oboje. Razem. Nie jesteś w tym sama i zawsze możesz się ze wszystkim do mnie zwrócić jako do męża, najbliższej ci osoby, którą chciałbym być. Nie mów, proszę, że będę cię oceniać, bo mnie to boli. Wiem, że mnie nie znasz a jak znasz, to z tej niezbyt dobrej strony.. Nigdy nie będę oceniał twojej przeszłości, niezależnie jak może być beznadziejna. Wiem jaka jesteś teraz, kim jesteś. Nie interesuje mnie nic poza tym, choć chciałbym po prostu cię bardziej poznać, wiedzieć coś o swojej żonie.
-A ja o tobie.
-Dobrze, też coś ci opowiem jak będzie dobra chwila.
-Będzie. –odparłam pewnie.
-Skoro tak mówisz. Nie stresuj się już. –uśmiechnął się i pogładził mnie zewnętrzną częścią dłoni po policzku.


Wzięłam telefon i postanowiłam zrobić zdjęcie widoku z samolotu…czyli samych chmur. Skąd one się nagle wzięły? Może tylko w Dortmundzie było przejrzyste niebo, głupia...
Zawsze to nowe przeżycie. Uwielbiałam robić zdjęcia, a ten telefon miał wyjątkowo świetny aparat. Kiedy już miałam chować telefon blondyn go przejął i odwrócił kamerkę. Objął mnie i przytknął swój policzek do mojego a kiedy oboje się uśmiechnęliśmy zrobił nam zdjęcie.

-Dzięki. Tylko tego już mi brakowało do autografu.
-Marzenia się spełniają. –zaśmiał się i oparł się o zagłówek swojego fotela. Wyjął z kieszeni słuchawki i zaczął bawić się w rozplątywanie kabelków. Odwieczny problem ludzkości.
Kiedy w końcu zwycięsko wyszedł z tej potyczki wpiął do swojego telefonu i wybrał coś ze swojej playlisty.

-Chcesz?-zapytał podając mi jedną słuchawkę. Kiwnęłam głową ciekawa czego słucha. 
Piosenki naprawdę były przeróżne, część w zupełnie innym stylu, którego nie znałam, ale nawet były do polubienia. 
Nim się spostrzegliśmy stewardessa przywiozła nam na specjalnym wózku przygotowane dania. Do nich dostaliśmy ciepłe, zaparzone jaśminowe herbaty. Wysunęliśmy stoliczki i postawiliśmy na nich talerze. Była to ryba, której nie do końca umiałam zidentyfikować przez moje wielkie umiejętności kulinarne. Ale była naprawdę dobrze upieczona, skórka przyjemnie chrupiąca. Do niej podane pureé i sałatka z zieleniny z malutkimi krewetkami skropiona delikatnym dressingiem. Nawet nic nie mówiłam, nie traciłam czasu tylko doszczętnie zajęłam się moim daniem. Jeśli na Karaibach też mają być takie dania to ja tam zostaję! Nawet jeśli miało to znaczyć rozstanie z Reusem.. Chociaż.. Chyba jednak wybrałabym jego.

-O czym myślisz?
-O wymianie ciebie za takie posiłki.
-Jeszcze pomyślę, że jesteś rodziną Mario.
-Nie, ale nazwał mnie siostrą. –uśmiechnęłam się na jego wspomnienie. Marco na początku wydawał się lekko zdumiony, lecz chwilę późnej i na jego usta wkradł się uroczy uśmiech.
-Musiał cię polubić, skoro tak. Smakuje ci?
-Bardzo. Mogę tym się żywić do końca życia. A tobie?
-Nie przepadam za rybami, ale ta jest świetnie przyrządzona, trzeba przyznać. –odpowiedział i nałożył kawałek ryby na swój widelec.
-Jak można nie lubić ryb… Są lepsze niż mięso.
-Wolę mięso ale i tak jem ryby ze względu na zawód. Muszę się dobrze odżywiać. W Breckel, gdzie mamy treningi podają nam posiłki i co jakiś czas mamy właśnie ryby, choć nie takie jak ta tu.
-Jeśli kiedyś zrobię rybę na obiad to ani mi się waż choć mruknąć, że coś ci się nie podoba, okej?-wycelowałam w niego widelcem, na co on przybierając przerażony wyraz twarzy uniósł dłonie w geście kapitulacji.

Z uśmiechami dokończyliśmy nasz posiłek i oddaliśmy puste talerze stewardessie. Ja jeszcze poprosiłam o jeszcze jedną herbatę, zawsze mój żołądek domagał się ciepłego picia po obiedzie, inaczej czasem świrował.

Weszłam ponownie na telefon podłączając się do samolotowej sieci internetu i od razu wyskoczył mi dymek czatu z Facebooka ze zdjęciem André. Nie wiedziałam, czego mogłam się spodziewać po nim, jednak nie chciałam być wobec niego nie w porządku, przecież wiele mu zawdzięczałam a sam był materiałem na naprawdę dobrą znajomość. Koleżeńską oczywiście.


„Rose, dzwoniłem kilka razy ale chyba masz wyłączony telefon. Przepraszam, zawaliłem. Nawet nie widziałem momentu, w którym wyszłaś. Chyba byłem zbyt bardzo spięty naszym pierwszym spotkaniem, zbyt bardzo mi zależało, żeby było perfekcyjnie zapominając przy tym o Tobie. Jest mi wstyd, zwłaszcza, że upiłem się zapominając o całym świecie, poniosłem już konsekwencje w klubie, mam nadzieję, że mi wybaczysz i dasz się zaprosić na jeszcze jedno spotkanie, bardzo mi zależy Rose, chcę się poprawić, nie skreślaj mnie. Proszę, odezwij się.”


Przeczytałam kilka razy napisany przez blondyna tekst. Zrobiło mi się go żal. Zwłaszcza, że miał problemy w Borussii, i to po części przecież przeze mnie.

-Hej, wszystko w porządku? Posmutniałaś…
-Po prostu.. André napisał. Przeprasza i prosi o drugą szansę.
-Powiedz, żeby spadał na drzewo.-burknął pod nosem i wrócił do zajmowania się swoim telefonem
-Nie bądź taki, to twój przyjaciel. Nie zasłużył sobie w niczym, żebyś tak o nim mówił.
-Rose, mam prawo tak mówić. I nikomu nic do tego.
-Właśnie, że nie. Gdybyśmy się nie umówili dalej by było jak zwykle. A powinieneś być na mnie zły, bo to ja z nim tam poszłam.
-Dopiero co rozstaliśmy się a on już wykorzystał szanse!
-Nie, on nawet nie miał pojęcia o naszym układzie! Przestań usprawiedliwiać nim swoją chorą zazdrość. Kiedy tylko będę chciała umówię się z nim raz jeszcze.
-Nie możesz.
-Mogę. Będę twoją żoną a nie niewolnicą. Zastanów się nad sobą, bo widzę, że masz ze sobą jakieś problemy. A teraz idę do łazienki a jak wrócę, masz się naprawdę ogarnąć, bo ten samolot pewnie będzie miał powrotny kurs do Niemiec. –warknęłam i podniosłam się z siedzenia. 
Stanęłam czekając aż Marco przesunie nogi dając mi przejść. Nawet nie chciałam z nim łapać kontaktu wzrokowego, bo możliwe, że bym wtedy przegrała. Odliczyłam w myślach do pięciu i właśnie wtedy jego nogi się przesunęły. W ostatnim momencie zgarnęłam jeszcze mój telefon z mojego fotela, żeby w żadnym wypadku nie przyszło mu do głowy jeszcze odpisywać mu w moim imieniu. W tym momencie nie umiałam nic przeczuć do czego mógłby się posunąć. Byłam wściekła jego zachowaniem i nagłą zmianą nastawienia. A już w ogóle nie pozwolę rządzić sobą. I nie zamierzałam go przepraszać za to, co powiedziałam, bo może zbyt ostro. To po prostu było szczere. Przeszłam pewnie przez cały pokład na sam koniec do toalet.

Kiedy myłam ręce spojrzałam na wystający telefon z kieszeni mojej jeansowej spódniczki. Z westchnieniem wytarłam dłonie w papierowy ręcznik, który wyrzuciłam do małego śmietniczka i wyjęłam telefon. Otworzyłam wiadomość od André i spróbowałam coś napisać.


„Hej, nie mogłam odbierać, bo jestem w samolocie. Mam nadzieję, że będzie wszystko w porządku z twoją karierą. Nie gniewam się…no, trochę się gniewam ale mi przejdzie, jesteś w końcu moim przyjacielem:). Kiedy wrócę na pewno umówimy się na kawę!”


Przeczytałam napisaną wiadomość raz jeszcze. Może nie była zbyt górnolotna lecz jak na teraz w sam raz. Miałam wkładać właśnie telefon do kieszonki kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. Nie wiedziałam co się dzieje, może stewardessa?
Przekręciłam zamek i ledwo co otworzyłam drzwi a zostałam wepchnięta głębiej do łazienki. 
Marco. 
Zamknął za sobą drzwi i przyparł mnie do ściany napierając śmiało na moje usta. Byłam oszołomiona. Po kilkunastu chwilach zaczęłam oddawać coraz bardziej śmiałe pocałunki. Jego dłonie pewnie i mocno ścisnęły moje pośladki. Podziałało to na mnie lekko trzeźwiąco. Na tyle, że potrafiłam choć na chwilę oderwać się od jego ust.

-Chcesz coś powiedzieć?
-Tak. –westchnął i raz jeszcze natarł na moje usta. Pociągnął wolno moją dolną wargę zębami, a dłoń położył na mojej szyi. –Że jestem zazdrosny. Nie jako kobietę mojego życia ale jako osobę, z którą będę je dzielił, jako kochankę. I nie pozwolę ci spotykać się z innymi mężczyznami. –powiedział i znów mnie pocałował nie dając mi dość do słowa.  –I jestem beznadziejnie beznadziejny.
-Nie pozwolę sobie na takie traktowanie. Niezależnie jak bardzo jesteś beznadziejny. Nie pozwolę ci takim być. Żądam szacunku i…Przestań. –upomniałam go, kiedy zaczął składać mokre pocałunki na mojej szyi i opuszczać rękaw t-shirtu.  –Słuchaj mnie.
-Pragnę cię.
-Przestań. Przestań patrzeć na mnie jak na zabawkę do łóżka, kobietę, z którą sobie możesz robić co chcesz. Przestań mnie całować i patrzeć na mnie takim wzrokiem, kiedy wszystko idzie źle!-powiedziałam odpychając go od siebie. On wychodząc z obłędu przeczesał nerwowo włosy i spojrzał na mnie.
-Nie jesteś zabawką. Seks traktuję na poważnie. Szanuję cię. Wzrok? Nie poradzę, że robisz ze mną coś, czego w ogóle nie pojmuję. I patrzę tak na ciebie, bo jesteś piękna. Twoja osobowość i ciało, uroda łączą się w idealne piękno. –wyznał z czułością, która poruszyła moje serce.
-Żaden pieprzony mężczyzna…-powiedziałam ciężko czując zbierające mi się łzy w oczach. W tym momencie mojego nastroju, a bardziej jego wahań nie dało się opisać –Nigdy mi tego...że jestem piękna.. Lubię siebie, naprawdę, ale nie uważam się za piękną, ładną co najwyżej. A ty to mówisz takim tonem jakby to była największa oczywistość świata!
-Bo tak jest. I tak jak ty chcesz sprawić, że ja nie będę beznadziejny tak ja zrobię wszystko, żebyś poczuła się piękną damą.
-Spotkam się z André. Już mu to obiecałam. Pójdziemy na kawę. A ty nie masz prawa mi tego zabronić. Podkreśliłam, że jest moim przyjacielem. Będę wtedy już twoją żoną. A ja ci mówiłam. Nie toleruję zdrady. Masz mi ufać. To wiele ale tego wymagam. Nie chcę, żebyś mnie na siłę kochał. Ale na siłę masz ufać.
-W porządku.-kiwnął głową i przyciągnął mnie do siebie, bym mogła zatopić się w czułym uścisku. –Może dokończymy..
-Nie zabezpieczam się, powtarzam. Poza tym, nie powinno się tego robić przed ślubem.
-Nie masz welonu, więc nie będziesz kłamać.
-Ale uznaję zwyczaj. Nastawiłam się już poza tym na plażę. My, nadzy, otuleni światłem księżyca, przy szumie fal…
-Wystarczy, Rose. –odsunął się ode mnie i spojrzał prosto w oczy. –Bo zaraz pretekst braku zabezpieczenia nie będzie się liczył. Chodźmy już. Zamknięte, małe pomieszczenia… -westchnął rozglądając się po łazience.

Otworzył nam drzwi i jak gdyby nigdy nic wyszliśmy oboje z damskiej toalety. Kiedy szliśmy między siedzeniami stewardessa spojrzała się na nas znacząco uśmiechając się lekko pod nosem.

-Szkoda, że to o czym myśli się nie spełniło. Ale naprawdę narobiłaś mi ochotę na plażę, więc możesz być spokojna. –szepnął mi do ucha i przepuścił, gdy stanęliśmy koło naszych siedzeń.
Siadając od razu spojrzałam się na widok za okienkiem. Cały czas lecieliśmy nad jakimiś państwami. Może to już Francja? A może Hiszpania. Zupełnie straciłam poczucie czasu odkąd wsiadłam do samolotu. Zapatrzyłam się na widok zupełnie odcinając od rzeczywistości.

-Żelka?-uśmiechnął się Marco podsuwając mi pod nos paczkę żelek-misiów.
-A mogę kilka?
-Ile chcesz. –odpowiedział patrząc na mnie z czułością. Akurat dostał powiadomienie na telefonie, że oddał mi na chwilę całą paczkę. Może naprawdę miałam coś z żarłocznego Mario.
-Ej, czekaj.. co.. –zmarszczył brwi zaglądając do paczki żelek. –Gdzie są czerwone i białe?
-Pozwoliłeś mi się poczęstować…
-Bez przesady! Co ja mam jeść?
-Ymm..Zielone i żółte?-uśmiechnęłam się wachlując przy tym rzęsami i włożyłam kilka żelek do buzi.
-Nie żartuj sobie. Oddawaj. –pokręcił z rezygnacją głową i zabrał z mojej dłoni mniejszą część.
-Kto daje i odbiera… -nie dokończyłam, bo do moich ust została wpakowana garść zielonych miśków.
-Smacznego. –uśmiechnął się zadowolony z siebie i wybrał sobie trzy spośród tych, które mi zabrał.
Kiedy już obojgu nas zmuliło od słodkiego sięgnęliśmy po nasze butelki z wodą. Marco zaczął opowiadać mi o jego ostatnich wakacjach na Ibizie, na których był z dwoma przyjaciółmi –Marcelem i Robinem, których obiecał mi przedstawić. Z tego to co się dowiedziałam, Scarlett nie mogła mu towarzyszyć, że względu na nową kampanię z siecią odzieży jeździeckiej. Nie opisał zbyt szczegółowo na szczęście fragmentu, gdy dołączyła do nich na dwa dni. Jakoś była ostatnią osobą, o której chciałabym słuchać. Zauważyłam wiele sprzeczności w nim. Był bardzo towarzyski, lubił ludzi jednak ja? Z początku nie miał zaufania do mnie, traktował chłodno… A raptem się zmienił. Już wiedziałam, że jeszcze przed ślubem czeka nas naprawdę długa rozmowa. I nie pozwolę mu znów nade mną przeważać, nie pozwolę znów na manipulację z jego strony.

-Marco. Nie chcę, żebyś mnie traktował jak na początku. Jeśli taka sytuacja się zdarzy… Dla mnie to oznacza koniec. Nie dam sobą pomiatać, ani nie będę robić wszystkiego czego będziesz chciał, ani…
-Wiem, Rose. Przykro mi za tamtą sytuację. Miałem ciężki czas w życiu.
-Nie obchodzi mnie to. Choćby się waliło i paliło żądam szacunku, który mi się należy.
-Dobrze. Jeśli chcesz możemy się przespać kilka godzin. Są tu koce, jeśli chcesz się przykryć.
-Jakiś cienki jeśli jest. Bez koca nie zasnę.
-W porządku. –podniósł się z miejsca i otworzył luk nad nami Wyjął z niego dwa koce i jakąś płaską poduszeczkę pod głowę. Ja w tym czasie rozłożyłam swój fotel na najbardziej leżąco jak mogłam. Na całe szczęście nikt za nami nie siedział, więc mieliśmy tę komfort i swobodę, że mogliśmy wygodnie się zdrzemnąć.
-Dzięki-powiedziałam odbierając od niego pled. Podłożyłam sobie też poduszeczkę pod głowę i przykryłam się po same ramiona.  –Dobranoc. –powiedziałam odwracając się w wygodną pozycję na bok, tyłem do niego. O uszy obiło mi się ciche odburknięcie. Ewidentnie miał okres.





***



 
-Rose, obudź się. –usłyszałam jego głos przy moim uchu. Potarł delikatnie dłonią moje odsłonięte ramię.
 -Co się dzieje? Lądujemy?-zapytałam ziewając i nieprzytomnie zaczęłam rozglądać się dookoła siebie.
-Za dwie godziny. Zaraz podadzą nam śniadanie. Jeśli chcesz możesz iść jeszcze do łazienki.
-W porządku. –podniosłam oparcie fotela na bardziej pionowe i przetarłam oczy. 
Dopiero później, kiedy poczułam lekkie pieczenie przypomniało mi się, że miałam je pomalowane tuszem do rzęs. Wzięłam z torebki paczkę chusteczek i skierowałam się w stronę samolotowej łazienki.
Na ile to możliwe umyłam się za pomocą kranu z wodą i chusteczek higienicznych, i zmyłam też zatarty tusz, z którym najdłużej walczyłam, bo jeszcze mocniej się rozmazał.

Gdy wróciłam na miejsce parujące śniadanie właśnie zostało postawione na nasze stoliki. Przecisnęłam się między nogami Marco a otwartym stoliczkiem. Nie ominął mojej uwadze wzrok Marco skupiający się na moim tyłku. 
Tylko o jednym. 
Pokręciłam głową i zajęłam swoje miejsce. Wzięłam sztućce i zaczęłam jeść śniadanie. Jajecznica na mleku z pieczarkami, boczkiem i szczypiorkiem i chleb z twarogiem. Jajecznica przypominała tę, którą przygotował dla mnie piłkarz po naszej pierwszej nocy. Nie komentowałam tego jednak chcąc jak najszybciej już wylądować i poczuć grunt pod stopami. Jak na pierwszy lot samolotem ten zdecydowanie był zbyt długi. Choć skoro zajmuje tyle godzin to też sporo musiałam przespać.

Kiedy stewardessa odebrała od nas naczynia skupiliśmy się na widokach za oknem. Były niesamowite, pełno małych wysepek i jedna większa w kształcie banana.
Niedługo potem usłyszeliśmy jej głos przez interkom, że za kilka minut będziemy podchodzić do lądowania i wymagane jest zapięcie pasów. Ucieszyłam się, miałam dość tak długiego lotu. Uczyniłam tak jak poleciła. Spojrzałam przez okienko na to, co pod nami i zupełnie odjęło mi mowę. Właśnie zmierzaliśmy ku największej z wysp, na której odznaczało się pełno zieleni i kolorowych dachów budynków. Zrobiłam szybko serię zdjęć, nim samolot zaczął manewrować.

-Jesteś jakaś cicha.
-Zmęczona podróżą. –odpowiedziałam nie chcąc wszczynać dłuższej i niepotrzebnej dyskusji. Chyba przechodziłam jakiś wewnętrzny kryzys, załamanie i wątpliwości w to wszystko, to, co chcę zrobić i czy nadal naprawdę tego chcę. Moje uczucia chwiały się i były zmienne z godziny na godzinę. Z jednej strony nie umiałam sobie wyobrazić codzienności spędzanej z nim, a z drugiej bez niego.
Inną sprawą było to…właśnie. To coś między nami. Nie umiałam tego nazwać. Ale nie podobało mi się to. Potrzebowałam określonych warunków, granic. Potrzebowałam po prostu poczucia przynależności, stabilizacji i bezpieczeństwa. A co by było, gdyby któreś z nas spotkało nagle choćby na ulicy miłość swojego życia? A gdybyśmy się zakochali w sobie?
Tak wiele pytań bez odpowiedzi chodziło po mojej głowie i uporczywie nie chciało mi dać spokoju. Bałam się. Bałam się rozmowy z nim. Wiedziałam, że coś we mnie się zmieniło. Jakaś cząstka mnie umarła, przepadła na zawsze. W przeciągu kilku dni we mnie zaszła cała rewolucja.
Bycie świadkiem śmierci najważniejszej osoby w życiu, rozsypanie się wszystkich planów i poznanie najbardziej ciężkiego i intensywnego mężczyzny na świecie, którego jednocześnie chciałam wyrzucić i wykreślić ze swojego życia a jednocześnie być przy nim i nie pozwolić mu się oddalić, bo jakaś siła, której nawet nie umiałam nazwać mi na to nie pozwalała. I nie był to tylko pociąg fizyczny. To było coś więcej. I wiedziałam, że on też to czuł nie pozwalając mi odejść, zapraszając mnie wtedy do parku. A przerwa, którą było mieszkanie u Ann i Mario jeszcze bardziej namieszała mi w głowie. No pięknie. Zanim wszystko zdążę przemyśleć będę już mężatką i będzie zbyt późno na zmianę decyzji.
A najbardziej zastanawiało mnie wypowiedziane przez niego zdanie. „Nie pozwolę już ci się wycofać”. Jemu naprawdę na tym zależało. Do cholery kupił specjalnie dla nas drogą wycieczkę na Karaiby a ja myślę o ewentualnej ucieczce.

-Musimy porozmawiać.-szepnęłam spoglądając niepewnie w jego oczy...








~~~

11 stron Worda o tym, jak dwoje ludzi leci samolotem... Ten rozdział to jakiś żart😂Tym bardziej mi głupio Wam coś takiego wstawiać, jak doprowadziłyście mnie do łez komentarzami pod ostatnim rozdziałem.. Naprawdę dziękuję z całego serca 💗 Zawsze chcę napisać dla Was jak najlepiej, jednak czasem wychodzi to bardzo niesprzyjająco i nieudolnie...
Stanę na rzęsach, żeby 12 była mniej przynudzająca! ...Kto się stęsknił za Scarlett? 😇
Wspaniałej soboty!
Ściskam! xx


7 komentarzy:

  1. Co z tego, że o locie samolotem? Ważne, że Marco był sobą, przyznał, że jest cholernie o nią zazdrosny, a Rose znowu pokazała pazurki. ;) Jak dla mnie bomba!! :D
    Co mogę napisać? Czekam na kolejny rozdział i dziękuję za to, że umilasz mi dzień swoim pisaniem. ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. To był najciekawiej opisany lot samolotem jaki kiedykolwiek czytałam ^^
    Marco jak zwykle niewyżyty, ta lama musi trochę opanować swoje zapędy.
    No i przyznał się, że jest zazdrosny o Andre, jak się trochę pozłości o to że Schurrle startuje do jego przyszłej żonki to mu nie zaszkodzi :D
    Oj Rose, ty i te twoje wątpliwości, obawiam się, że już za późno na ucieczkę. Nawet sam Marco powiedział, że niepozwoli się jej wycofać, więc klamka tak jakby zapadła. Ale tak na serio to mam nadzieję, że rozmowa z Reusem rozwieje te wątpliwości i wezmą ślub.
    A jeśli chodzi o Scarlett to wpakujmy ją do rakiety i wystrzelmy w kosmos i tak nikt nie będzie za nią tęsknił :p
    Do następnego! :D
    ~Karolina.

    OdpowiedzUsuń
  3. Marco to jest dopiero napalony kocur! >:) I jaki zazdrosny... Uwielbiam go w każdym wydaniu, ale takiego niegrzecznego to najbardziej. Rose ma rację, z tym że musi wiedzieć na czym stoi i muszą wyznaczyć jakieś zasady i granice. UWIELBIAM! UWIELBIAM CIĘ ZA TO OPOWIADANIE, KOCHAM! <3
    Czy tęsknimy za Scar? No proszę... tylko mi nie mów, że w tym czasie ta lala ma mieć jakąs sesje na tych Karaibach albo coś bo padnę na miejscu. Ale ja nie chcę jednak wysyłać jej w kosmos... jeszcze nie. :D Może później. Na razie chcę dowiedzieć się więcej a ona jest chyba znaczącą postacią w tym wszystkim... tak myślę :D Do następnego, czekam jak zawsze bardzo nie cierpliwie. Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  4. O matulu kochaaanaaa! Co tu się dzieje to nie mam pytań... to jest po prostu mega opowiadanie i mega mi się podoba. I NIE, NIE TĘSKNIMY ZA SCARLETT. A pro po Andre to lubię go, dzięki niemu nasz Mareczk się tak irytuje, że aż miło patrzeć. I mam wrażenie że on jednak jest zazdrosny jak o kobietę swojego życia. :) do sobotyy. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Melduję się!
    Niesprzyjająco i nieudolnie... wiesz co, grzeszysz teraz. Chciałabym tak "niesprzyjająco i nieudolnie" pisać, jak ty, wiesz? :D
    Rozdział jest genialny i nawet nie próbuj myśleć inaczej. Naprawdę przyjemnie mi się go czytało, pochłonęłam go wręcz za jednym zamachem, czując jeszcze spory niedosyt. Takie opisy lotów samolotami to aż by się chciało w każdej książce czytać ^^
    Kurczę, strasznie podoba mi się sposób, w jaki pokazujesz nam Marco. No nie da się go nie wielbić po prostu! Niewyżyte to stworzenie... :D Ale fajnie, że jednak jest trochę zazdrosny o Andre. Zazdrość w relacji czasem musi być, nie zaszkodzi, a na pewno się przyda, w ich przypadku szczególnie.
    Czy tęsknimy za Scarlett? Hmm... nie, zdecydowanie nie :D
    Weny życzę i ślę buziaki :**

    OdpowiedzUsuń
  6. "Może nawet nadarzy się okazja, że zobaczę go bez koszulki." Jak przeczytałam to zdanie to aż się uśmiechnęłam... oj niewinna dziewczyno. Obawiam się (mam nadzieję) że nie jedna. Świetny rozdział, takie opisy z podróży samolotem mogę czytać zawsze. ZAWSZE.

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do komentowania!❤️ To bardzo motywuje do pisania kolejnych rozdziałów!