-Idziemy spać czy jesteś
głodna?-zapytał, gdy przekroczyliśmy próg naszego tymczasowego lokum. Puściłam
niestety jego dłoń, by odłożyć na miejsce baleriny, których w drodze powrotnej
w ogóle nie założyłam.
-Nie, dziękuję. Jeśli jesteś
głodny to jedz, ja pójdę się wypłukać z piachu.
-Pokazać ci gdzie łazienka?
-Trafię. –uśmiechnęłam się i
ruszyłam skocznie po schodach. On sam ruszył zaraz za mną. W sypialni
otworzyłam moją walizkę i spojrzałam na to, co Ann mi wpakowała. Nie mogłam
znaleźć naprawdę nic zdatnego i w kształcie piżamy. Sama, świadomie nie
chciałam brać koszulki Leo. Jeśli miałabym zaczynać nowe życie, nie chciałabym
jeszcze aż tak bardzo utrzymywać starych nawyków. Marco pewnie i tak nie czułby
się komfortowo widząc, że noszę koszulkę obcego mu mężczyzny.
-Zabiję Ann.-westchnęłam
przegrzebując się przez większość rzeczy.
-Ja uważam, że jest fajna. Można
ją oszczędzić.-powiedział spoglądając na mnie spod brwi wylegując się na łóżku.
Fajnie, że chociaż ktoś z nas dobrze się bawi.
-Sam sobie noś koronki i kłujące
druty do snu i obciskające gorsety.
-Myślisz tylko o sobie.-fuknął
zakładając ręce patrząc na wyjętą przeze mnie bieliznę.
-Następny do odstrzału. Masz
jakąś koszulkę?
-Może.
-Poproszę?
-E-em. –pokiwał przecząco głową i
wskazał palcem na swój policzek. Wykorzystuje sytuację. Cwaniak. Westchnęłam i wstałam
z kolan sprzed walizki. Stanęłam naprzeciw niego i dałam mu szybkiego całusa w
lekko szorstki policzek. Czekałam aż coś zrobi. No tak. Wskazał drugi policzek.
-Naprawdę chcę iść się już umyć.
–westchnęłam i pocałowałam go ponownie. –Więc?
Tym razem jego ręka powędrowała
na nos, a ja roześmiałam się na całą naszą posiadłość.
-Ty, może ci nie potrzeba żony
tylko po prostu mamusi!-parsknęłam i odeszłam od niego na parę kroków.
Otworzyłam szafę i sama obsłużyłam się i zabrałam jeden z jego t-shirtów. Gdy
się odwróciłam on tuż za mną stał, z wielkim, wymalowanym uśmiechem.
-Z mamą nie pójdę do łóżka i nie
będzie mi tak dobrze.
-A to tu cię boli!-roześmiałam
się gorzko i wyminęłam go lekko zdenerwowana. Oczywiście. Jeny… Myślałam..
-Rose..
-Nie, daj spokój. Wiedziałam, że
to wszystko… -nie do kończyłam, bo poczułam jak lecę na ścianę korytarza.
Koszulka i kosmetyczka wypadły mi z rąk. Moje całe ciało zostało przygwożdżone
do ściany. Ręce splecione wysoko nad głową zostały trzymane mocno przez jego
dłoń. Druga ręka oplatała mnie w talii a jedna jego noga stała pomiędzy moimi
nie pozwalając mi na ruch.
-Rosie… Nie myśl wiele. Tyle razy
o tym mówiliśmy. Naprawdę, gdyby mi było potrzeba tylko kobiety do łóżka
uwierz, stać mnie na wynajęcie jakieś z burdelu. Nie chcę jednak tego. Pragnę
ciebie. Nie tylko jako kobiety, z którą mi jest dobrze w łóżku ale na co dzień.
Której na mnie zależy, i cenię to, choć nie umiem w to uwierzyć. Potrzebuję
cię. Ciebie. Nie łóżka, nie twojego ciała. Ciebie całej. –powiedział i
pocałował mnie za uchem w moje czułe miejsce. –I nie myśl, że zaślepiam cię miłymi słowami.
-Przytul mnie.-szepnęłam. On
nawet w mniej niż ułamku sekundy przytulił mnie do siebie i ucałował w głowę.
-Boisz się, prawda?
-Boję. –wyznałam –Póki nie
dostanę w domu własnej szafy, a w dłonie nie złapię ścierki i odkurzacza i nie
wpadniemy w rutynę…
-My nigdy nie wpadniemy w rutynę.
Chodź, spróbuję cię zrelaksować, idź do łazienki. –oznajmił z lekkim uśmiechem.
Pomógł mi pozbierać wcześniej opuszczone rzeczy i cofnął się do naszej
sypialni.
Wchodząc do łazienki położyłam wszystkie rzeczy na murku koło
olbrzymiej wanny. Usiadłam też na jej brzegu i nerwowo zaczęłam skubać
spódniczkę czekając na niego.
Może minutę później do łazienki
wkroczył Marco, bez koszulki…z pewnym małym, specyficznym, pudełeczkiem w
dłoni.
-A ten wszystko jedno…-zaśmiałam
się i schowałam twarz w dłoniach.
-Jedno, to ty mi wytłumacz.
Miałaś czas, a jeszcze się nie rozebrałaś. Co ja mam z tobą zrobić?
-No nie wiem, rozebrać?-zapytałam
z uśmiechem i wstałam naprzeciwko niego obserwując bacznie jego ciało.
-Nie tylko ty chcesz tu się
popatrzeć. Nie mówiłem, że myślisz o sobie?
-Więc działaj. Na co
czekasz?-rozpromieniłam się i rzuciłam mu wyzywające spojrzenie.
Jemu nie trzeba było dwa razy
powtarzać. W mig zrzuciliśmy z siebie swoje ubrania. Marco odkręcił wodę w
prysznicu i poczekał, aż ciepło będzie dla nas idealne.
Dołączyłam do niego i
wpadliśmy od razu w jeden wielki maraton pocałunków. Aż do utraty tchu.
Spragnieni siebie, swojej bliskości.
Letnia woda ogrzewała się na
naszych wrzących ciałach splecionych w jedno. Czas stał w miejscu.
Byliśmy
oboje pokonani przez palący żywioł. Byłyśmy jednym płomieniem ognia. Skąpani w
niesamowicie silnych, towarzyszących nam uczuciach. Mogli nam zarzucać trefne
małżeństwo, związek, udawaną miłość… Ale nigdy, przenigdy, nie zostanie nam
odebrana nam pewna prawdziwość i naturalność, która nas połączyła. Staliśmy się
jednością. I nie tylko fizycznie, tu, pod prysznicem, ale zwłaszcza mentalnie,
bo niewidzialna, bardzo cienka ale silna, biała, jedwabna nić porozumienia
połączyła nas. Na rok. Już się nie bałam. On sprawił, że czułam się pewniejsza,
odważniejsza i kobieca. To, w jaki sposób obchodził się z moim ciałem, z
uwielbieniem…
Jego ramiona silnie mnie
trzymały. Nie pozwalały mi upaść, nawet, gdy nie czułam ani kawałka swojego
ciała i byłam bezwładna. Mimo, że on czuł to samo dawał mi poczucie
bezpieczeństwa. Był silnym mężczyzną i w takich sytuacjach naprawdę to się
przydawało. Przypierając mnie do szklanej ściany prysznica przyłożył swoją
głowę do mojego ramienia. Położyłam niepewnie stopy na śliskiej powierzchni
brodzika i wplotłam palce w mokre kosmyki jego włosów. Na naszych ustach
gościły słodkie uśmiechy. Pocałował mnie kilka razy w jednym miejscu koło
obojczyka, gdzie miał usta.
-Muszę umyć włosy. –szepnęłam
odzyskując normalny oddech. Blondyn podniósł głowę i spojrzał na mnie z
błyskiem w oku.
-Ja to zrobię. –uśmiechnął i
wyszedł spot prysznica, by wziąć mój szampon. Sama stanęłam pod prysznicem i
pozwoliłam wodzie obmyć moje ciało i włosy. Marco dołączył do mnie chwilę
później. Poczułam jak wplata palce w moje włosy z moim ulubionym, owocowym
szamponem. Opuszkami palców zaczął rozmasowywać go po skórze mojej głowy.
Zamknęłam oczy, a z moich ust wydobył się cichy pomruk.
-Podoba ci się?
-Rozpieszczasz mnie.
-Liczę na rewanż.-zaśmiał się tuż
przy moim uchu. Schylił się po butelkę szamponu i nałożył sobie więcej żelu na
dłoń. Tym razem rozprowadził go na całej długości moich włosów i zaplątał je
sobie wokół swojej dłoni.
Ku niezadowoleniu Marco również
moim „babsko pachnącym” szamponem umyłam jego włosy. Upierał się, że to nie
jest męski zapach. Udobruchałam go przekonaniem, że na ślub będzie miał lepsze
włosy…no i jeszcze bez krótkiego całusa się nie obyło.
Po najdłuższym prysznicu w życiu
zostałam otulona przez niego puchatym ręcznikiem. On sam też przewiązał się w
pasie drugim nie zwracając uwagi, że na reszcie ciała była mokra. W szafeczce
pod umywalkami znaleźliśmy jeszcze dwa mniejsze-do włosów.
-Piżamka, zęby i spać. –mruknął
ze śmiechem pod nosem Marco zabierając z umywalki swoją szczoteczkę do zębów.
–Moja mama tak zawsze mówiła jak byłem mały. Obowiązkowa formułka każdego
wieczora-zaśmiał się zapatrując przez chwilę w kafelki.
-Myślisz, że będzie chciała mnie
poznać?
-Myślę, że tak. Opowiadałem jej o
tobie. –uśmiechnął się i zaczął myć zęby.
-Będę się musiała pewnie
tłumaczyć…
-Szpokojnie.-powiedział z
zapienionymi od pasty ustami. –Polubi sze.
-W sensie mnie polubi?
-Mówię.-stwierdził po wypluciu
pasty. Nie wiem jakim cudem ale ta znalazła się też na jego nosie.
Roześmialiśmy się oboje.
Ten widok naprawdę był uroczy. On, piękny, przystojny
piłkarz odziany jedynie w miękki ręcznik na biodrach, z białą plamą na nosie od
pasty do zębów. Takie chwile były najpiękniejsze. Wspólny śmiech. Zwłaszcza
nasz-splatał się idealnie.
Wytarłam się i założyłam koszulkę
Marco, którą wzięłam. Uśmiechnięci położyliśmy się do naszego łóżka. Marco
założył jedynie bokserki, choć jak na niego to i tak dużo. Położył się i zrobił
dla mnie miejsce koło siebie. Z uśmiechem wtuliłam się w jego klatkę piersiową.
Moja głowa podnosiła się i opadała razem z jego oddechem.
-Ulubiony kwiat?
-Biała róża.-odpowiedziałam z
uśmiechem. Gra w dziesięć pytań? Pamiętałam jak Yvonne mi ją proponowała na
naszej pierwszej rance… Było już trochę dużo po pierwszej rance i kilku
incydentach… Fifa z przyjaciółmi czy seks z żoną?
-Jedno i drugie!-roześmiał się
głośno. Kochałam ten dźwięk.-Ulubiony deser?
-Lody kawowe. Szarlotka na ciepło
z bitą śmietaną i z gałką lodów karmelowych. Zawsze trzymasz dietę?
-W życiu. Ulubiona restauracja?
-Nie mam. Po trochu z każdej.
Spagetti i pizza wygrywa. Zapytasz o coś innego niż o żarcie?
-Tak. Co jest najważniejsze u
faceta, z którym miałabyś być na stałe?
-Musiałby być zabawny,
odpowiedzialny. Powinien dawać mi poczucie stabilizacji i mnie kochać.
Pieniądze nie są najważniejsze. Miejsce na ziemi?
-Nie wiem. Nie mam takiego. Lubię
przebywać czasem sam… Pójść pobiegać do lasu. Sam i natura. Dużo ćwiczysz?
-Nie ćwiczę..-przyznałam się. On
spojrzał na mnie zszokowany.
-Nie mówisz serio.
-To nie było pytanie.
-Masz tak piękne ciało… Myślałem…
-Geny. Teraz ja pytam. Ile razy w
roku idziesz do fast foodu?
-Jeśli pizza to fastfood to
trochę by się uzbierało. Lubię pizzę. Burgery… Melanie robi naprawdę dobre,
wegetariańskie i zdrowe. Szczerze? Lepsze od zwykłych. Ma knajpkę, zabiorę cię
tam. Co zamierzasz robić w przyszłości?
-Skończyć prawo. No i pracować w
zawodzie. Czy wygląd liczy się u kobiety? Powiedzmy, umówiłbyś się z grubą,
piegowatą okularnicą, czy piłkarzowi nie przystoi?
-Nie ma czegoś takiego, że nie
przystoi. Każdy piłkarz jest normalnym człowiekiem. Ma prawo się zakochać w
kimkolwiek chce. To jego życie. Ostatnie, o czym myśli to co gazety napiszą o
jego partnerce. Ulubiona pora roku.
-Lubię każdą. Wiosna jest piękna,
kiedy się wszystko odradza. Lato, mam wakacje, można nosić fajne
ciuchy.-zaśmiałam się i mocniej wtuliłam się w mężczyznę. –Jesień, siedzenie
pod kocem z kubkiem gorącej czekolady…Zima.. bitwa na śnieżki i lepienie
bałwana. Nigdy nie jest się na to zbyt starym. Co zawsze robisz przed meczem?
-Odpoczywam. Kiedyś spałem ale to
było bez sensu. W domu po prostu jem lekki posiłek a potem posiedzę, poczytam
coś w internecie. Słucham muzyki w drodze. A propos. Jaką muzykę lubisz?
-Chyba taką normalną, radiową.
Głównie pop, ale często też mi się podobają utwory innych gatunków. Jestem
otwarta. Gdyby nie piłka to…
-Bym był pilotem samolotów. Hobby?
-Lubię pływać, nurkować, jeździć
na rowerze. Wyobrażałeś sobie Scarlett jako partnerkę na całe życie, matkę
swoich dzieci?
-Nie myślałem nigdy o niej w
takich kategoriach-przyznał po chwili zastanowienia. Przejechał dłonią po moim
ramieniu. –Ale byliśmy razem tak na poważnie. Kto wytoczył rozprawę w sądzie?
Wiesz, mówiłaś, że masz obowiązek mieszkania z rodzicami aż do dwudziestu lat…
-Żona ojca. Rodzice Leona byli
świadkami, też na moją niekorzyść. Nie byłam święta. Nie oceniasz mnie przez
to, co ci wyznałam? Zawiodłam cię?
-Koch… Cenię cię taką, jaką
jesteś teraz. To co za nami się nie liczy. Właśnie dobiliśmy do dziesięciu. Nawet
chyba do jedenastu.. Możemy iść spać, na razie wystarczy.-uśmiechnął się i
musnął ustami moje czoło.
Zamknęłam oczy w celu zaśnięcia jednak w
pomieszczeniu było zbyt ciepło. Myślałam, że Marco już spał, bo był cicho, a
jego oddech się unormował, jednak on chwilę później zdjął mnie wręcz z siebie i
poszedł do okien, by jedno z nich uchylić. Z szafy zamiast kołdry wyjął duże,
białe prześcieradło.
Gdy zbliżył się do naszego łóżka teatralnie zdjął ze mnie
kołdrę puszczając ją. Poleciała na drugi koniec pokoju.
-W innej sytuacji już byś nie
żył.-pogroziłam mu ze śmiechem. Odpowiedział mi z niewinnym uśmiechem. Usiadł
koło mnie i narzucił na nas prześcieradło.
-Powinno być lepiej. –uśmiechnął
się i zrobił tradycyjnie miejsce dla mnie. Zajęłam je. Było mi tak naprawdę
dobrze.
-Posłuchaj.. Jeszcze
jedno.-powiedziałam nieśmiało kładąc dłoń na jego klatce piersiowej.
Spojrzał na mnie lekko sennie
aczkolwiek z bystrością.
-Kiedy rozmawialiśmy… Ja nie
powiedziałam ci wszystkiego. Też skłamałam. Nie we wszystkim ale myślę, że powinieneś
wiedzieć.
Czekałam na jego odpowiedź. Jak
to przyjmie.
-Kiedy zdecydujesz mi się
powiedzieć będę czuł się zaszczycony. Dobranoc, Rosie. –powiedział ciepło i
pocałował mnie we włosy. Odetchnęłam. Wszystko już było na miejscu. Mogłam
zasnąć i odpocząć przed niezwykłym, uroczystym dniem.
***
-Czas wstać, śpiochu.-jego lekko
ochrypły głos usłyszałam tuż przy moim uchu. Uśmiechnęłam się i leniwie
przeciągnęłam. Nawet nie chciało mi się otwierać oczu. –No już. Spóźnisz się na
swój ślub.
Tym razem jego dłonie pociągnęły
mnie na wysokości kostek za obie nogi.
-Nie! Nienienienie! –pisnęłam jak
poparzona rozbudzając się do reszty. Zaczęłam wierzgać nogami modląc się, żeby
nie przyszło mu do głowy zrzucenie mnie z łóżka.
-W porządku.-roześmiał się i
stanął obok dając mi trochę przestrzeni. Podniosłam się z łóżka i podeszłam do
niego. Na dzień dobry wtuliłam się w niego i złożyłam delikatny pocałunek na
jego ustach.
-Mmmm. Podoba mi się to. Mamy
ślub za cztery godziny.
-Obudź mnie za trzy i
pół.-zaśmiałam się i przygryzłam wargę.
-Nie będę się żenić z potworem.
Kosmetyki masz na szafce w łazience, suknia wisi na drzwiach kabiny, buty stoją
koło niej. Nie myśl tylko o sobie, musimy mieć ładne ślubne zdjęcie.
-Potworem, to jesteś ty. Mam
nadzieję, że założysz chociaż garnitur i się ogolisz. –pogroziłam mu palcem i
raz jeszcze pocałowałam go w usta. Na naszych twarzach zagościły uśmiechy.
-To będzie dobry dzień, skarbie.
–oznajmił i mocno mnie do siebie utulił. –Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć
cię w tej sukience. Wybrałaś naprawdę piękną… Zrobię nam śniadanie. Zejdź za
chwilę.
Wyszedł z sypialni pozostawiając
mnie w fantastycznym nastroju. W łazience umyłam zęby i przepłukałam twarz.
Wróciłam do sypialni po białą bieliznę, którą kupiłam w galerii z Ann i Yvonne
i białą podwiązkę-jej braku Ann by mi nie wybaczyła. Zamieniłam ją z koszulką
Marco, która służyła mi za piżamę. Na wierzch założyłam szlafrok, który już
wisiał przygotowany obok drugiego, męskiego, dla Marco.
Boso zbiegłam na dół, do kuchni,
gdzie Marco wystawiał już na stół nasze śniadanie. Niezauważalnie przemknęłam
się i usiadłam przy krześle barowym. Czekałam aż mnie zauważy. I nastąpiło to.
O mało nie upuścił miski z jakąś zieloną sałatką.
-Nie strasz, kobieto.
-Daj jeść i nie marudź,
mężczyzno. –odpowiedziałam z uśmiechem. Dzisiaj miałam naprawdę dobry dzień,
dokładnie jak mi obiecał.
-Zaraz będzie herbata. Podpiszesz
przy okazji umowę? Leży koło ciebie razem z długopisem?-powiedział zajęty
wyjmowaniem sztućców i talerzyków dla naszej dwójki. Zmarszczyłam brwi nie do
końca rozumiejąc o jaką umowę chodzi.
Faktycznie, papier leżał kawałek
ode mnie. Przysunęłam go lekko do siebie. Umowa określała tak naprawdę warunki
naszego małżeństwa. Na dobrą sprawę była bardziej przydatna na rozprawę
rozwodową. Mówiła o dobrowolnym wstąpieniu w związek małżeński na dokładnie
rok. Utrzymaniu dyskrecji w stosunku do mediów, nie udostępnianiu im
informacji. W wynagrodzeniu za rozwód miałam otrzymać…
-Nie pomyliło ci się coś z tą
kwotą? Na pewno nie wezmę od ciebie tyle.
-Rose, nie ma tu nic do dyskusji.
-Właśnie, że jest. Miałeś mnie
pytać o zdanie. Obiecałeś, więc teraz wyrażam swoją opinię. Po zakończeniu
małżeństwa z tobą zamierzam wynająć małą kawalerkę na przedmieściach Dortmundu.
Skończyć studia i zarabiać na siebie. Nie potrzebne jest mi do tego aż pięć
milionów! Nie przyjmę tyle, niezależnie ile zarabiasz i masz na koncie. To tak
jakbyś mi płacił za prowadzenie domu czy…
-Teraz ja chcę coś powiedzieć.
–podszedł do mnie niezadowolony. Przerwał specjalnie wiedząc, co chciałam znów
powtórzyć. -Zrobimy potem poprawkę, że uzgodnimy sami kwotę. Dostaniesz
pieniądze. I przestań do cholery mówić, że będę ci płacił. Bo możemy zaraz
spisać drugą umowę, gdzie oświadczę, że nawet będziemy spać osobno i nie tknę
cię palcem. Udowodniłem ci jednak, że sama mnie pragniesz i potrzebujesz. Więc
równie dobrze ty powinnaś mi za to płacić.
-Oboje tego chcemy…
-Dokładnie. I nie próbuj
wyolbrzymić niektórych rzeczy. Masz do tego talent, ale proszę cię, skarbie… To
po prostu zwykły papier. Podpisz go i zapomnij o jego istnieniu.
-Dlaczego myślisz, że mogę wydać
wszystko mediom?-zapytałam jeszcze. –To mnie dość zraniło. –dodałam z lekką
skruchą. –Wiem, że możesz mi nie ufać, ale nigdy nie zrobiłabym tego.
-Gdzie to jest?-zdziwił się i sam
się nachylił do kartki.
-Nie ty to pisałeś?
-Nie. Mój prawnik. Nawet nie
sprawdzałem, konsultował ze mną tyko niektóre rzeczy. Ufam ci Rose. Nie
przejmuj się tym. –jego usta troskliwie musnęły moje czoło i odszedł, żeby
wyłączyć czajnik.
-W porządku. Podpisuję.
–westchnęłam i w wykropkowanym miejscu, tuż nad podpisem Marco złożyłam swój.
To tylko głupi papier.
Marco zabrał
umowę, żeby się nie zabrudziła i odłożył ją na stolik w salonie.
-Jemy?-zapytał i zajął miejsce
koło mnie. Kiwnęłam głową i z wielką ochotą nałożyłam sobie rewelacyjnie
wyglądającej sałatki.
Podczas śniadania wcale nie
odzywaliśmy się do siebie. Zupełna cisza. Chyba oboje byliśmy zachwyceni
smakiem niektórych potraw i ich niekonwencjonalnych a jednocześnie
zaskakujących połączeń. Pierwszy raz w życiu jadłam kawior, w którym się na
własne nieszczęście rozsmakowałam. Zbankrutuję.
Zawsze mogłam przyjąć pięć
milionów od piłkarza i kupić tyle kawioru ile mi się zamarzy.
Razem wstawiliśmy wszystkie
naczynia do zmywarki.
-Nie uwierzę, że zrobiłeś to sam.
-Nie. –przyznał się z uśmiechem.
–Śniadanie już na nas czekało, żebyśmy nie musieli latać nie wiadomo gdzie.
Potem znajdziemy gdzieś tu restaurację.
-Albo sklep i zrobimy obiad sami.
-Nie umiesz gotować.-wypomniał
mi, jednak zmiękł pod moim twardym spojrzeniem – Dobra, sałatka grecka ci
wychodzi, okej?
-Bardzo. Idę się przygotować.
Wchodząc do sypialni akurat
zastałam dzwoniący mój telefon. W dość dziwny sposób. Dopiero po chwili
odkryłam, że nadchodzi wideorozmowa z Ann. Kliknęłam odbiór połączenia.
Zobaczyłam uśmiechniętą twarz modelki. Tło przypominało mi balkon, jednak nie
dałabym sobie uciąć ręki.
-Hej kochanie! Jak tam u ciebie? Dzwonię w porę?
-Chyba tak, jeśli chciałaś złapać
mnie przed ślubem.
-Idealnie. Jak pogoda? Podoba ci się?
-Raj, nie wyobrażałam sobie
piękniejszego miejsca. Zabiorę cię do okna!-roześmiałam się i poszłam z
telefonem do przeszklonych drzwi prowadzących na malutki balkon. Odwróciłam
telefon, żeby umożliwić modelce choć odrobinę poczucia tego magicznego klimatu.
-Ahh.. Dobra, już wystarczy, bo zaraz kupię bilet, żeby do was dołączyć!
Zabieraj mnie do łazienki, coś ci doradzę, bo teraz naprawdę wyglądasz jak
potwór.
-Ej, bez takich! Bo się rozłączę.
-Tylko spróbuj, blondi.-fuknęła przewracając oczami. Zaśmiałam się
pod nosem i posłusznie przeniosłam się do łazienki. Ustawiłam Ann na półce koło
lustra. Jednak po chwili położyłam telefon ekranem do dołu, ponieważ musiałam
zdjąć szlafrok i założyć moją sukienkę.
-Ej! Bez takich! Rose, słyszysz? Światło! Światło!
-Nie drzyj się, głupia, sąsiedzi cię słyszą, a słońce świeci ci wprost
na twarz.-usłyszałam głos Mario.
Dopięłam sukienkę do końca i wzięłam
telefon. Koło Ann na leżaku właśnie rozkładał się i szanowny Pączuś.
-Heeej! –uśmiechnęłam się
promiennie. On zmrużył oczy próbując mnie dojrzeć. Prosto w niego świeciło
słońce.
-Rosiaczek! Pokaż sukienkę!
Jego optymizm zarażał. Nawet już
na sam widok człowiek się uśmiechał. Zabrał od Ann laptopa i postawił sobie na
kolanach. Ann musiała przesunąć się bliżej niego, żeby też mnie widzieć.
-Pokażę, jak będę już cała
gotowa. Kurczę, nie mam chyba toczka. –westchnęłam rozglądając się po łazience.
-Zwiąż w warkocz dookoła głowy i wpleć jakiś kwiat. –poleciła do
razu modelka. Kwiat, kwiat… Skąd wziąć kwiat?! Salon! Chyba tam stał wazon ze
świeżo ciętymi białymi różami. Właśnie. Białe róże? Były tam wczoraj?
-Poczekajcie, mam pomysł. Muszę
tylko zlokalizować mojego przyszłego męża.
Zostawiłam telefon w łazience i
wyjrzałam przez drzwi. Nie chciałam, żeby zobaczył mnie aktualnie w sukience.
Przesądy to przesądy. Nawet jak ten ślub i tak nie ma trwać długo.
-Marcoo? Gdzie jesteś?-krzyknęłam
najgłośniej jak mogłam.
-Sypialnia, coś się
dzieje?-odkrzyknął nawet nie wychodząc z pokoju.
-Nic, po prostu tam zostań przez
chwilę i nie wychodź.
-Okej!-odkrzyknął. Biegiem
puściłam się schodami na dół. Kwiaty stały nienaruszone. Znalazłam w jednej z
kuchennych szafek nożyczki. Wybrałam najładniejszego kwiatka i obcięłam na odpowiedniej
długości, żeby można było go łatwo wpiąć.
Brakowało mi jakiejkolwiek
druhny, która by mi pomogła w ogarnianiu tego wszystkiego. Bez niej naprawdę
było ciężko. A jeszcze ktoś spróbuje powiedzieć, że druhny są zbędne.
Razem ze wskazówkami Ann, gdy
wróciłam do łazienki, zaczęłam pleść warkocza dookoła głowy, pozostawiając też
luźno włosy. Efekt był przepiękny. Sama kilka kosmyków poluzowałam. Różę
wpięłam maluteńką spinką, która schowała się pod moimi włosami. Wszystko
utrwaliłam lakierem, z obawy, że przy mocniejszym powiewie wiatru mogło się
wszystko rozsypać. Mario wyciągnął sobie na ten czas książkę i oddał Ann
laptopa, bo jak to oznajmił –prędzej zaśnie, niż się doczeka, kiedy kobieta się
ogarnie.
Makijaż też był wykonany z
największą precyzją. Oczy pokreślone za pomocą piaskowych cieni z delikatnym,
złotawym brokatem. Delikatnie
zaróżowione policzki i usta muśnięte malinową pomadką. Z lekkim trudem
założyłam wysokie szpilki, jednak kiedy zrobiłam kilka kroków opanowałam sztukę
chodzenia w nich.
-Rosie? Jesteś?
-Tak. Chyba właśnie się
wzruszam.-powiedziałam spoglądając w lustro. Usłyszałam pukanie do drzwi.
-Rose? Jesteś gotowa? Musimy
wyjść za piętnaście minut.
-Zaraz wyjdę!-odpowiedziałam mu.
Wzięłam głęboki oddech dla uspokojenia.
-Rose, jesteś?
Wzięłam z półki telefon i
spojrzałam na wyświetlacz-zaciekawieni Mario i Ann.
-Przepraszam, muszę kończyć.
Musimy iść.
-Wyślijcie nam zdjęcie jak wyglądacie. Zadzwonimy za dwie godziny.
Chyba, że będziemy przeszkadzać w nocy poślubnej czy czymśtam.-uśmiechnął
się na swój sposób Mario zarażając mnie zupełnie tym uśmiechem.
-Jasne, odezwiemy się, pa. Dzięki
za pomoc.
-Nie ma za co! Idźcie, trzymamy za was kciuki!-pomachała mi Ann a po
chwili się rozłączyli.
Odłożyłam telefon na półkę i otworzyłam zamek w
drzwiach.
O ścianę naprzeciwko opierał się
on. W białym garniturze. Białej koszuli, rozpiętej na guziczek u góry, białych
spodniach i kamizelce z jasnymi, satynowymi dekoracjami. Zaparło mi dech w
piersiach. I naprawdę nie mogłam złapać tchu. Wyglądał tak cholernie
perfekcyjnie, bajecznie. Ułożone włosy jak prosto od fryzjera, czarne kolczyki
i ten przepiękny, mieniący się wzrok z czułością patrzący w moją stronę.
Chciałam ten obraz zachować jak najdłużej. Chciałam zapamiętać jego spojrzenie,
które było we mnie wpatrzone z podziwem.
-Wyglądasz…-zaczęliśmy oboje w
tym samym czasie, zupełnie jak w scenie filmowej. Na naszych twarzach pojawiły
się uśmiechy.
-Naprawdę dobrze.-dokończyłam
pierwsza.
-Ty też. –odpowiedział i
sprawdził coś w swoim garniturze. –Chodź na chwilę. –pociągnął mnie za dłoń do
naszej sypialni.
Odwrócił mnie tyłem do siebie a
po chwili poczułam opadający na moją szyję chłodny naszyjnik. Marco sprawnie go
zapiął i złożył pocałunek na karku, tuż przy zapięciu biżuterii.
-Jest i będzie twój. Ode mnie.
–powiedział. Moja urodzinowa kolia, którą oddałam do lombardu. Nie wiem jakim
cudem ją odkupił… Musiał za nią płacić raz jeszcze. Czy to ważne? Raczej nie do
opisania, że dbał o takie szczegóły.
Stanęliśmy przed lustrem. On
właściwie za mną, obejmując mnie i przyciągając do siebie jedną ręką, a drugą
wybrał w telefonie aparat. Oboje uśmiechnęliśmy się do zdjęcia. Zrobił ich całą
sesję.
-Mogę na chwilę?-zapytałam
wskazując na telefon. On lekko zdezorientowany podał mi go. Odwróciłam się i
sama zaczęłam robić mu zdjęcia.
-Ej, ej, wystarczy!-roześmiał się
i próbował mi wyrwać telefon z ręki. Skutecznie.
-Przecież masz pełno sesji. Jak
nie Borussia to chyba marka twojego kolegi.
-Jak ty wszystko o mnie wiesz!
Tak poważnie, ciężej pozować tak wiesz, przed kimś, kogo znam. Też mi
zapozujesz to zobaczysz jak to jest. Teraz już chodźmy. –wziął mnie za rękę i
poprowadził w stronę schodów.
-Mario prosił o zdjęcie.
-Wyślę w drodze.
Wyszliśmy przed dom. Tam czekał
na nas już samochód. Marco zamknął za nami drzwi i podając mi ramię zaprowadził
do samochodu. Blondyn przywitał się z kierowcą. Nawet nie mówił kierunku, a
ruszyliśmy w drogę. Cały czas czułam na sobie jego spojrzenie. Ja jeszcze
jakimś cudem się trzymałam, choć z chęcią pożerałabym go bezczelnie wzrokiem.
-Kłamałem.-powiedział nagle nie
zdejmując ze mnie swoich oczu.
-Odnośnie?
-Nie wyglądasz dobrze. Wyglądasz
niesamowicie, Rose. Odebrało mi mowę, gdy zobaczyłem cię pierwszy raz.
Widziałem tą suknię ale ty w niej…
-Ty też wyglądasz wspaniale,
Marco. –uśmiechnęłam się i delikatnie musnęłam ustami jego policzek. Opiekuńczo
starłam kciukiem pozostawiony delikatny ślad po szmince.
Zatrzymaliśmy się koło zatoki. Po
pomoście przeszliśmy do łodzi. Kapitan wyszedł i z uśmiechem przywitał się z
Marco, również mnie się ukłonił. Chciał mi także pomóc dostać się na pokład,
jednak Marco w manifeście zazdrości odchrząknął niezadowolony i chwytając mnie
w talii wprowadził na pokład. Usiedliśmy na zadaszonej ławeczce w obawie o moją
fryzurę. Byłam z niej naprawdę zadowolona i mogłam sobie robić milion zdjęć,
żeby udokumentować moje dzieło.
Łódź odpłynęła, włączając dość
mocny motor. Marco objął mnie dłonią. Uśmiechnęłam się na ten gest.
Mknęliśmy przez ocean na jedną z
wysp, na której mieliśmy wziąć ślub.
-Twoja mama… Na pewno by się
wzruszyła, gdyby cię teraz zobaczyła. Byłaby z ciebie dumna. –powiedział nagle.
Byłam zupełnie zaskoczona. Nie wiedziałam co powiedzieć. Moje serce zaczęło
mocno walić, a oddech stał się urywany. –Przepraszam, nie powinienem.
-Nie, w porządku. Chyba tak. To
znaczy, myślisz, że…
-Cii…-słysząc mój załamujący się
głos przytulił mnie do siebie. Nie chciałam płakać. Nie teraz. -Przepraszam,
skarbie. Nie płacz, nie czas dziś na to. –szepnął uspokajająco ściskając moją
dłoń.
Po chwili odetchnęłam.
-Jest w porządku. –powiedziałam
odchrząkując.
Resztę drogi przepłynęliśmy w ciszy. Objęci niczym zakochana para. I było
naprawdę dobrze.
Kiedy przybiliśmy do brzegu Marco
pierwszy wstał i podał mi dłoń. Jednak zanim wyszliśmy Marco mnie zatrzymał i
położył dłoń na moim biodrze.
-Jeszcze jedno, Rosalie. Jeśli
kiedykolwiek, któreś z nas się zakocha…- powiedział przełykając głośno
ślinę. –Mówimy sobie o wszystkim,
dobrze?
-Ale nie ma zdrad. Jak mamy się
zakochać?
-Od pierwszego wejrzenia? Albo
sami w sobie.
-Chciałbyś, Reus. –zaśmiałam się,
jednak w środku gdzieś poczułam jakieś ukłucie bólu.
-Więc chodźmy. –powiedział bez
emocji przybierając dość uśmiechniętą minę.
Wysiedliśmy z łodzi. Wyszliśmy z
przystani, skąd odbiliśmy w prawo w stronę plaży. Wyspa była pusta. W oddali
widziałam niewielki domek, typowo hawajski. Nie byłam nawet pewna z czego
wykonany, jednak mieszkać w tak uroczym domku, na wyspie, nad brzegiem
bajecznie czystego oceanu…spełnienie marzeń. Sama mogłabym spędzić tak resztę
życia.
-Jest jakaś liga karaibska?-zapytałam
spoglądając na skupionego Marco kroczącego w zamyśleniu tuż koło mnie. Spojrzał
na mnie jak na wariatkę a po chwili roześmiał się głośno. Objął mnie ramieniem
i pocałował w czoło.
-Przykro mi, chyba nie. Też
chciałbym tu zostać.
-Będzie mi się trudno rozstać z
tym miejscem. Na starość bym sobie tu wybudowała domek…
-Wrócimy tu jeszcze kiedyś.
-Kiedyś nie będzie już
nas.-westchnęłam hamując jednocześnie jego zapał.
-Cieszmy się po prostu chwilą,
dobrze kochanie?
-Oczywiście.-zgodziłam się czując
napływające rumieńce. Zaczynało mi się naprawdę podobać, gdy tak się do mnie
zwracał.
Zatrzymałam się nagle w miejscu
widząc to, co na nas czeka. Jeśli on wszystko to przygotował… Poczułam płynące łzy
po moich policzkach. Postarał się. Poczułam się jak księżniczka. Wyjątkowa.
-Marco.-szepnęłam ściskając mu
mocno dłoń.
-To wszystko dla ciebie, moja
Rose. Jestem dumny, że będę miał tak wspaniałą żonę. Mówiłem ci, że jesteś
wyjątkowa. Zamierzam ci to udowodnić, od dziś przez cały rok. Będę się starał.
Dam w nasze małżeństwo całego siebie. I nie pozwalam już ci płakać.
Otoczył mnie swoimi silnymi
ramionami. Odetchnęłam. Czułam, jak wielki kamień spada mi z serca.
-Jesteś naprawdę wspaniałym facetem…
I jestem dumna że będę mogła być twoją żoną. –szepnęłam, gdy on z dbałością
ocierał moje łzy z policzków, by nie zepsuć makijażu.
-Zatem chodźmy pani Reus wziąć
ślub.
~~~
Kochane!
Z okazji Świąt Wielkanocnych życzę Wam dużo dużo zdrowia, spokoju, wiary i mnóstwo miłości. Żeby otaczały Was same wspaniałe osoby i byście wytrwale dążyły do swoich celów i przezwyciężały wszelkie przeciwności losu. Dużo dużo uśmiechu, wspaniałych chwil, wszystkiego co najlepsze!💛
Nie będę pisać o ostatnich wydarzeniach. Jedynie mogę powiedzieć, że kamień spadł mi z serca wiedząc, że wszyscy uszli cało i są już bezpieczni. Podziwiam ich, że mimo niechęci weszli na boisko i zagrali jak na taką sytuacje dobry mecz. Jestem z nich niesamowicie dumna.
Ślub w kolejnym rozdziale, i kilka nowych spraw też... Będzie też sielanka! ;)
Zmykam, u mnie święta "last minute" więc od razu lecę do kuchni!
Za tydzień kolejny!
Buziaki! xx
Cały świat zatrząsł mi się w posadach, kiedy chciałam sprawdzić skład a dowiedziałam się o zamachu. Nie wiem jakim bydleciem trzeba być, żeby targnac się na czyjejś życie... świat oszalał. Przez parę dni nie mogłam dojść do siebie, a co dopiero te nasze chłopaki. :/ ale dość już o tym. Rozdział beznadziejny, bez szału, nudny.... czy ja kiedyś będę mogła Ci tak napisać? Czy wszystko co piszesz musi być tak idealne i tak bardzo mnie wzruszac? No wstdzilabys się! Genialny, piękny, wzruszający! Czułam się jakbym sama była na Karaibach. Ale nie stety za oknem chmury i deszcz. :( Marco to taki kociak! Uwielbiam go. A na przyszłość to mam do ciebie moja droga autorki jedną prośbę. Nie przerywaj chłopakowi w połowie słowa... "Koch..." No bardzo nie ładnie z twojej strony. Jakie Cenię? On ją KOCHA za to jaka jest. Piękny, piękny rozdział. Czekam na następny. Do soboty.
OdpowiedzUsuńA i Wesołego Alleluja! Smacznego jedzonka i dużo słoneczka! ~ footballlove
UsuńIleż emocji wpakowałaś w jeden rozdział. Jestem pod wrażeniem.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że Marco dotrzyma swoich słów i od teraz będzie się starał i szanował Rosalie. W sumie on nigdy nie rzuca słów na wiatr.
On ją kocha! :D Tylko się nie chce do tego przyznać, a powinien! Pewnie powie jej to, gdy będzie gotowy, w sumie i tak nie będzie wiecznie dusił tego uczucia w sobie, bo w końcu tak czy inaczej pęknie.
Tak pięknie to wszystko opisujesz, że miałam wrażenie, że sama przeniosłam się na te cudowne Karaiby :)
Dzisiaj nie będę się zbytnio rozpisywać, bo kuchnia nadal mnie wzywa :D Tobie również życzę wspaniałych świąt Wielkanocnych. Przede wszystkim dużo zdrowia, szczęścia i miłości :)
Do następnego! :)
~Karolina.
Zarówno Marco, jak i Rose są skomplikowani, ale po Tobie nie mogłam się przecież spodziewać niczego innego! ;p
OdpowiedzUsuńMyślę, że ich "związek" może być bardzo ciekawy. Tak jak i podejście Reusa do Rose. Jest tylko jedno pytanie - kiedy się przyznają, że się w sobie zakochali? :D
Buziaki kochana i do soboty! ;*
Melduję się!
OdpowiedzUsuńWybacz, że dopiero teraz, ale niby były święta (spóźnione wszystkiego dobrego! :D), a jednak czasu w ogóle na wszystko brakowało...
Rozdział cudny jak zwykle. Jak ty to robisz, co? Nadal cię podziwiam i chyba jeszcze długo z tego podziwu nie wyjdę. Tyle tutaj emocji żeś upchała, że aż kipi :D
I w ogóle te opisy... jejciu, poczułam się przez chwilę, jakbym była tam razem z nimi. Za to masz u mnie ogromnego plusa ^^ Mam nadzieję, że Marco dotrzyma słowa. Bo jednak ich związek jest... dość skomplikowany, mówiąc bardzo łagodnie :)
Co do ostatnich wydarzeń... szykowałam się z uśmiechem na ustach na mecz, a tu nagle taka informacja... serducho mi totalnie zamarło. Powiem szczerze, nie wiem, kiedy ostatni raz czułam się tak zdezorientowana i jednocześnie wystraszona :( Całe szczęście, że wyszli z tego cało, że z Bartrą też już całkiem dobrze.
Weny kochana, buziaki :**
Nie mam słów :D Nie wiem co napisać...
OdpowiedzUsuńJuż nie mogę się doczekać jak przedstawisz ślub :D Na pewno będzie w nim zawarte dużooo emocji :)
Wracając do rozdziału widać jak ich do siebie ciągnie i jeszcze to w jaki sposób to opisujesz...Mam tylko nadzieję, że tak sielanka tak szybko się nie skończy i pocieszą się sobą...
Czekam na następny :)
Pozdrawiam ;)