sobota, 22 kwietnia 2017

Czternaście



 "Somewhere over the rainbow, way up high
And the dreams that you dreamed of,once in a lullaby.

Somewhere over the rainbow blue birds fly 
And the dreams that you dreamed of, dreams really do come true..."




Przez piaszczystą plażę zostałam przeniesiona na rękach blondyna. Oszczędził mnie w szpilkach, pewnie bym się nieźle zbłaźniła próbując w nich iść po takim terenie. Postawił mnie dopiero na przyozdobionym białymi chustami, które powiewały na wietrze oraz rozsypanymi płatkami białych róż pomoście. Podał mi swoją dłoń. Zamiast orkiestry szum fal. Zaczęliśmy kroczyć dumnie po pomoście w kierunku urzędnika czekającego na nas przy białym, drewnianym stoliku na końcu.

Przywitaliśmy się z mężczyzną uściskiem dłoni. Był to mężczyzna dość młody, ubrany elegancko. W dłoni trzymał plik dokumentów.

-Witam państwa. Nazywam się Frank White. Mamy przepiękny dzień, panna młoda wygląda jeszcze piękniej, chyba niczego innego nam nie trzeba. –uśmiechnął się. –Możemy zaczynać?
-Oczywiście. –odpowiedział za nas Marco. Ja przeżywałam wewnątrz największe nerwy świata. Spojrzałam na moją sukienkę patrząc, czy aby na pewno dobrze się układa. Jakby to było najważniejsze w tym momencie. Nim zdążyłam świadomie powrócić do rzeczywistości usłyszałam słowa przysięgi wypowiadanej przez Marco.

-Świadomy praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny, uroczyście oświadczam, że wstępuję w związek małżeński z Rosalie Müller, i przyrzekam, że uczynię wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe.
Zapatrzona w jego oczy i wsłuchana w jego przepiękny ton głosu straciłam poczucie czasu. Liczył się dokładnie tylko on. Z delikatnie załamującym się głosem powtarzałam te same słowa przysięgi za urzędnikiem posyłając blondynowi szeroki uśmiech.

-Wobec zgodnego oświadczenia obu stron, oświadczam, że Związek Małżeński pana Marco Reusa i Pani Rosalie Müller został zawarty zgodnie z przepisami. Jako symbol łączącego Państwa związku wymieńcie proszę obrączki.
-Mamy?-szepnęłam cicho mając nadzieję, że urzędnik nie rozumie niemieckiego.
-Spokojnie. –uśmiechnął się i puścił moją dłoń. Z kieszeni spodni wyjął pudełeczko z obrączkami. 

Obrócił się na chwilę spoglądając na chłopca stojącego tuż przy początku pomostu, który oglądał ceremonię z otwartą buzią. Marco uśmiechając się przywołał go gestem ręki. On niepewnie podszedł do nas. Nie wiedziałam czego może chcieć od małego ale byłam do reszty zauroczona tym widokiem. Ukucnął podpierając się o kolana i coś do niego powiedział podając mu swój telefon. Chłopiec ochoczo pokiwał głową i jeszcze o coś się zapytał. Blondyn ponownie się roześmiał. Pokiwał głową i potargał ręką jego czarne, kręcone włoski.

-Co się stało?-zapytałam ciekawa, gdy wrócił do mnie otwierając pudełeczko z dwiema platynowymi obrączkami.
-Wszystko jak najbardziej w porządku.- uśmiechnął się i kładąc pudełko na stolik wziął moją prawą dłoń. Przyjrzał się badawczo, po chwili dopiero odkrywając różnicę. Brak pierścionka od Leo. Pogłaskał kciukiem mój serdeczny palec a po chwili wsunął na niego idealnie pasującą obrączkę.

-Nie zastąpię go, nawet nie śmiem. Nie będę w stanie obdarzyć cię takim uczuciem jakim on to zrobił ale chcę tego samego co on. Twojego szczęścia, dobra i bezpieczeństwa. Obiecuję ci to zapewnić. Nawet jeśli nasze drogi się rozejdą chcę zapewnić ci wszystko, czego tylko będziesz potrzebowała.
To była nasza własna przysięga. Niezgrabnie otarłam wierzchem wolnej dłoni łzy z policzka. Byłam poruszona jego szczerością. Miałam już ochotę go przytulić i ucałować. Drżącą dłonią wzięłam jego obrączkę.


Podał mi swoją dłoń. Chwyciłam ją i zaczęłam wsuwać powoli platynową obrączkę.

-Marco… Ja chcę ci pomóc znaleźć siebie. I przestać się bać podejmować poważnych i przemyślanych decyzji. I stać się lepszym człowiekiem, silniejszym. Wiem, że się boisz, oboje się boimy. Przed nami wiele nauki. Będę wredną żoną, najlepszą kochanką i kiepską kucharką. Chcę ci oddać całą siebie na ten rok, dać nam dom. Ten nienamacalny. Bo mi bardzo na tobie zależy.-wyznałam ze szczerością i spojrzałam w jego oczy.
A zajęło to zupełnie ułamek sekundy.

Tuż po chwili poczułam miękkie usta mojego męża na swoich. Przypomniała mi się sytuacja, kiedy obiecał mi najprawdziwszy pocałunek. Nasz pierwszy jako małżeństwa. Zarzuciłam dłonie na jego szyję a on mocniej przyciągnął mnie do siebie. Intensywność tego pocałunku sprawiła, że się rozpływałam, a moje nogi zaczęły drżeć niczym galaretka. Byłam kłębkiem szczęścia. W niedługim czasie udało mi się wejść do życia tak skrytego mężczyzny i poznać go. Pewnością było, że czymś jeszcze mnie zaskoczy, i że jeszcze musimy się wiele nauczyć, to Marco, chłodny i zachowawczy, zły, nieopanowany z pierwszych dni naszej znajomości, a mężczyzna, który właśnie tak nieziemsko mnie całował to zupełnie dwie różnie osoby. I to było przepiękne. Nie wiedziałam, co do końca stoi za tą zmianą. Większe zaufanie? Rozmowa z rodzicami? Nie ważne. Był idealny taki, jaki był. Z wadami i zaletami. Akceptowałam wszystko i cieszyłam się na nadchodzący rok. Takimi drobnymi gestami jak przygotowanie tak romantycznej uroczystości włączając w to moje ukochane kwiaty, odkupienie naszyjnika…
Mruknęłam pod nosem dając mu sygnał o zupełnym braku oddechu. Chwilę później oderwał się ode mnie i spojrzał naprawdę głęboko w oczy.

-Było dobrze?
-Profesjonalnie… Nieziemsko.. –szepnęłam i oparłam głowę o jego ramię.
-Gratuluję Państwu. Dokumentem, który stwierdza fakt zawarcia Związku Małżeńskiego sporządzony w Księdze Małżeństw, który zostanie z powrotem przesłany do Urzędu Stanu Cywilnego w Niemczech. Proszę państwa o podpisanie.

Marco podprowadził mnie do stoliczka podtrzymując w pasie, abym złożyła swój podpis. Całe szczęście, że miałam oparcie, bo możliwe, że straciłabym równowagę. Miękkie nogi i wysokie szpilki.. Ryzykowne połączenie. On pierwszy ujął pióro w swoją lewą dłoń i złożył swój podpis a następnie podał mi je.Tuż koło jego podpisu w wykropkowane miejsce zaczęłam składać swój podpis. Kiedy zaczęłam pisać pierwszą kreskę od pierwszej litery nazwiska Marco szybko mi przerwał.

-Reus, kochanie. –uśmiechnął się i objął mnie w pasie. Zmarszczyłam brwi. Przecież z Panią Reus nie mogło być na poważnie.
-Nie, nie mogę przyjąć twojego nazwiska. Jestem obca, to małżeństwo… Może twoja rodzina nie życzyłaby sobie…
-Ale ja sobie życzę. Jesteś moją żoną. Rozpoczynasz nową drogę w życiu, właśnie zamykasz okropną przeszłość, do której nie pozwolę ci wrócić. Kiedy spotkasz już tego jedynego wtedy przejmiesz jego. Na razie chcę, żebyś miała te. I reprezentowała je z dumą.
-Dziękuję. –uśmiechnęłam się lekko i pocałowałam go w policzek. Dokończyłam pisanie już poprawnego nazwiska. Rosalie Reus.
-Jeszcze raz moje gratulacje. –uśmiechnął się urzędnik i podał nam rękę. Pożegnaliśmy się i odwróciliśmy do chłopca. On z uśmiechem podał Marco jego telefon.


-Zrobiłem naprawdę dużo zdjęć!-pochwalił się mówiąc płynnym angielskim z dość dziwnym akcentem, możliwe że to jakaś tutejsza naleciałość.
-Świetnie, dziękujemy bardzo.
-Chodźcie do mnie!-uśmiechnął się i łapiąc od razu Marco za rękę zaczął go ciągnąć do domku na nabrzeżu.
-Rose?-zapytał idąc wolno, ciągnięty przez chłopca. Roześmiałam się i kiwnęłam potakująco głową. Młody był naprawdę uroczy.
Gdy dotarliśmy do plaży Marco poprosił chłopca, żeby na chwilę puścił jego rękę. Ukucnął tak, żebym mogła mu się wspiąć na plecy.
-Chyba żartujesz. Nie wejdę. Mam sukienkę…
-Chcesz się ze mną kłócić zaraz po ślubie, pani Reus? Już.

Pomagając ręką sprawił, że poleciałam na jego plecy. W jednej chwili podniósł się gwałtownie a ja straciłam równowagę. W porę złapałam się jego szyi.
Z jednej strony stanowczość i zaborczość, z drugiej słodycz w takim zachowaniu… W dodatku cały czas tak samo piękny wygląd. Schyliłam delikatnie głowę, by powąchać jego perfum. Może i było to dość dziwne, ale zaczynałam być od tego uzależniona. Od męskiego zapachu. Ja. Ohyda!
Gdy dotarliśmy do domku przy plaży, do którego zaprowadził nas chłopiec zostałam postawiona na schody. Weszliśmy na ganek, a nasz mały fotograf pobiegł po rodziców.

-Nie masz mi za złe, że no wiesz… Jesteśmy tu a nie zajęliśmy się sobą, nie poszliśmy do żadnej restauracji?
-Nie, jest idealnie. Sprawiłeś temu maluchowi niezwykłą radość. Sam też jesteś szczęśliwy.. Więc i ja jestem.-powiedziałam, choć po tym zdałam sobie sprawę, że może to trochę zbyt dużo. Przecież nie byliśmy prawdziwym zakochanym małżeństwem! Spojrzałam na niego, jednak z jego wyrazu twarzy nic nie wyczytałam, a gdy próbowałam w głowie poskładać coś sensownego, przed dom z piłką w rękach wybiegł chłopiec, a za nim wolno kroczyła starsza pani. Uśmiechnęła się szeroko na nasz widok. Jej delikatne oczy w kolorze hawajskiego oceanu zalśniły radośnie, na wyschniętych ustach pojawił się szeroki uśmiech, a na policzkach szereg mimicznych zmarszczek.

-Widzisz? To on! Przyjechał tu! Mówiłem ci, że kiedyś go poznam!-zawołał radośnie do starszej kobiety nie pozwalając jej dość do słowa.
-Chosé, spokojnie, nie tak głośno! Poza tym to nie miłe tak kogoś obgadywać.
-Ale ja nie obgaduję! Mówię jak było!
-No, już, już. –pokręciła bezradnie głową –Mam na imię Hannah. Bardzo mi miło was gościć. Przepraszam, jeśli mój wnuk coś narozrabiał…
-Nie, był bardzo grzeczny.-od razu wtrącił się blondyn –Sam go poprosiłem, żeby zrobił nam kilka zdjęć. Mi również bardzo miło. Marco Reus. –uśmiechnął się kiwając głową i podał kobiecie rękę. Jakby nagle przypominając sobie o moim istnieniu odwrócił się sprawdzając, czy na pewno nadal jestem tuż za nim. –A to jest moja żona..
-Rose. –przerwałam mu. Jakoś miałam dość jak na dziś swojego pełnego imienia. A „Ruby” już na zawsze została odstawiona i nieuznana przez Marco. Ku mojemu zdziwieniu zostałam mocno uściskana przez kobietę.

-Och, przepraszam. Przypominasz mi córkę w dzień ślubu. Też tak samo promieniała, piękne wyglądała uśmiech nie schodził jej z twarzy. I oboje tak zakochani…
-Nic się nie stało! –uśmiechnęłam się i pogłaskałam po ramieniu wzruszoną kobietę. Zakochani… Może zamiast na prawo powinnam była zdawać do szkoły aktorskiej.
-Babciu! Nie rób mi wstydu! Ja chciałem poprosić o autograf!
-Na piłce to ci się zaraz wytrze, leć po jakąś koszulkę.-oceniła starsza pani –Macie państwo czas? Nie chcemy przeszkadzać..
-Mamy wolny czas i to aż nadto! Jeśli nie przeszkadzamy…
-A gdzież tam. Może usiądziemy tu, jest przyjemnie, daszek rzuca cień. Zrobiłam właśnie lemoniadę, napijecie się?
-Bardzo chętnie!-odpowiedziałam. Usiedliśmy na wskazanych przez nią wiklinowych krzesłach. Chwilę później przyniosła nam cały zapełniony dzbanek i szklaneczki. Przez ten upał tego właśnie mi było trzeba.

Kilka chwil później dołączył do nas Chosé trzymając marker i biały t-shirt. Poprosił Marco o złożenie podpisu na przedzie. On położył ją sobie na kolanie i złożył swój podpis z dedykacją dla chłopca.
Zadowolony usiadł na kolanach babci i papugując zaraz po Marco nalał sobie lemoniady.
-Od kiedy ty lubisz moją lemoniadę, hmm?-zaśmiała się kobieta obejmując wnuka ramieniem.
-Od zawsze, babciu!
-Oczywiście! –roześmiała się. –Przepięknie razem wyglądacie. Chosé zrobił wam dobre zdjęcia?
-Sprawdzałem, wyszły bardzo dobrze.- przyznał Marco chwytając mnie za rękę. Dopiero teraz dochodziło do mnie, że był moim mężem, moim. A ja jego żoną. To było takie nowe… I takie piękne.
-Ślub to taki dzień, w którym kobieta wygląda najpiękniej. Z każdym kolejnym dniem małżeństwa tylko się starzeje i przybywa jej zmarszczek. Przykro mi skarbie, taka jest prawda. Ale jak to się mówi, czego się nie robi dla miłości.. Ja tutaj też przeprowadziłam się dla męża. Jestem hiszpanką. Osiedliliśmy się tu, sam ten dom budował. Urodziły się dzieci, wyjechały w świat… Został tylko syn. Teraz mam tylko jego, pomaga mi szalenie. Właśnie pojechał na Kubę z mamą małego, która nas odwiedziła, zrobić duże zakupy. Powinni niedługo wrócić. Jeśli zostaniecie to złapiecie się na obiad!
-Babcia zrobi dzisiaj pyszny! Zostańcie!-uśmiechnął się szeroko chłopiec wpatrzony w Marco. –Zostaniecie?
-Jeśli Rose się zgodzi…
-Proszę!-przerwał swojemu idolowi chłopiec patrząc na mnie niczym kot ze Shreka.
-No to zostaniemy.
-Dobra odpowiedź!-roześmiała się starsza kobieta i popatrzyła na pomost, na którym braliśmy kilka chwil temu ślub. Ekipa zaczęła sprzątać i zdejmować dekorację.
-Dziękuję. Było naprawdę przepięknie.-powiedziałam do Marco wyrywając go z zamyślenia i pocałowałam w policzek. Uśmiechnął się nieznacznie i pogłaskał mnie po odsłoniętym kolanie. Spojrzałam na chłopca, który zaczął się niesfornie kręcić na kolanach babci. W końcu wygrał sam ze swoimi myślami.
-Możemy razem zagrać? Proszę.. Już przyniosłem piłkę!

Marco spojrzał na niego uśmiechając się.
-Nie ma sprawy. Dawaj piłkę.
Odpiął guziki od kamizelki i położył ją na krześle, na którym siedział. Zupełnie odruchowo zabrałam ją i położyłam sobie na kolana.
-Marco, na pewno możesz grać? A kontuzja…-zreflektowałam się i chwyciłam go za rękę nim odszedł od naszego stołu.
-Spokojnie, nie martw się. To zwykła zabawa. –mrugnął uspokajając mnie i pocałował w czubek głowy. Uśmiechnęłam się delikatnie i odprowadziłam go wzrokiem. Dopiero kiedy on odwrócił się w moją stronę speszyłam się i odwróciłam głowę do Hannah.

-Jaki on jest w ciebie zapatrzony! Aż nie może wzroku oderwać! Pięknie się na was patrzy, pasujecie do siebie.
-Dziękuję. –powiedziałam czując się dość niezręcznie. Nawet nie przypuszczałabym, że ludzie mogliby nas tak odbierać.
-Na długo zostajecie?
-Szczerze pani powiem, że nie mam pojęcia. To niespodzianka, ale Marco też zaczyna treningi indywidualne, więc myślę, że nie będziemy tu specjalnie długo. Korzystam z tego co jest teraz.
-Tak, trzeba korzystać ile się da. –przyznała patrząc na szczęśliwego wnuczka, który właśnie próbował odebrać piłkę Marco. Ten specjalnie się podstawił i dał mu wygrać. Mały pisnął radośnie i zaczął skakać w miejscu oddając pokaz tańca zwycięstwa.

-Widziałyście? Udało mi się!-krzyknął zwracając się do nas uśmiechając się szeroko.
-Widziałyśmy! Brawo, brawo!-zawołała babcia i mrugnęła do niego okiem. Marco przybił mu piątkę z potem znów zaczęli swoją grę od nowa. –Ach, dzieciaki. Cieszę się, że przyjechał. Tak to widuję go bardzo rzadko. Greeta pracuje w Miami jako kelnerka. Ma męża, który ma swoją małą firmę komputerową. Muszą dużo pracować i przez to cierpi kontakt z innymi. Ale nie mam im tego za złe, tu by nie zrobili żadnych karier. Wszystko dla małego. Jak się ma własne dzieciaki zmienia się zupełnie sposób widzenia na świat. Na wszystkich dookoła… Kiedyś, jak się swoich doczekacie to sami zobaczycie. Trudny ale wspaniały okres.
-Trudny?
-A pewnie. –westchnęła i upiła trochę ze szklanki. –Zwłaszcza, gdy rodzi się pierwsze dziecko. Strach o nie, jego zdrowie, odporność… Takie maluszki są najbardziej narażone. Nie umieją się komunikować, a trzeba im wszystko zapewnić. Kiedy już podrosną jest łatwiej. Ja mam czwórkę dzieci. Niespodziewanie zaszłam w ciążę i to wywróciło wszystko do góry nogami. Przechodziliśmy z mężem załamanie, bo obawialiśmy się, że poświęcamy dzieciom zbyt mało czasu. Wytłumaczyliśmy im wszystko i się udało.
-Mi tego rodzice nie wytłumaczyli… Ja po prostu byłam gorsza, i mówili o tym otwarcie… Przepraszam. Nie powinnam.
-Nie szkodzi, skarbie, ale nie warto. Nie w taki piękny dzień. Masz wspaniałego męża, który cię kocha, opiekuje się tobą. Takimi chwilami żyj.
-Postaram się. –przytaknęłam i dopiłam do końca całą zawartość szklanki czując mocne dudnienie mojego serca. Nie wiedziałam zupełnie co mam powiedzieć. Byłam zupełnie zdezorientowana. Do świata żywych przywrócił krzyk chłopca.
-Wujek!- odwróciłam się w jego stronę. Chłopiec pobiegł do nadchodzącego grubszego mężczyzny trzymającego pełno siatek. Za nim kroczyła jeszcze drobna kobieta z lżejszymi zakupami. Kiedy podeszli do domku zobaczyli Marco. Na ich twarzach wymalowało się zdziwienie. Wujek chłopca odstawił siatki z jednej ręki na schodach i podał rękę mojemu mężowi witając się. To samo zrobiła też kobieta. Blondyn pokazał swoje pokłady bycia gentlemanem i wziął od niej siatki. Prowadzony przez Chosé poszedł je odnieść do kuchni.
-Mamo kogo ty do domu zapraszasz? –roześmiała się wysoka dziewczyna o naturalnie czarnych włosach i błękitnych oczach, zupełnie jak Hannah. –Och, przepraszam. Nie zauważyłam pani. –dodała, kiedy jej wzrok spoczął na mojej osobie. Uśmiechnęłam się.
-Twój syn sprowadza. Państwo wzięli właśnie ślub, a młody już idola wyhaczył. Zaprosiłam ich na obiad.
-O jenki… Mam nadzieję, że nie nabroił aż tak bardzo. Przepraszam za syna…
-Ależ nie ma za co!-uśmiechnęłam się wstając z miejsca. –Był bardzo grzeczny, nawet zrobił nam zdjęcia jak Marco poprosił. Grali przed chwilą w piłkę. W ogóle, jestem Rose. –uśmiechnęłam się i podałam jej rękę.
-To całe szczęście. Bardzo mi miło poznać, jestem Rita. No, no, no. Żona Marco Reusa… Nie spodziewałam się.. Mega zaskoczenie ale wydajesz się całkiem fajna. I pięknie wyglądasz.
-Dziękuję! –roześmiałam się i zajęłam poprzednie miejsce pamiętając o leżącej kamizelce Marco. Ten po chwili wyszedł i dołączył do nas zajmując miejsce koło mnie.
-A to nie robisz obiadu?-udałam zdziwioną i spojrzałam na niego poważnym wzrokiem.
-A miałem?
-U nas w domu jest taki zwyczaj! Kto zanosi siatki ten robi obiad.-zawtórowała mi ze śmiechem dziewczyna.
-Mówiłam? Po wzięciu ślubu już jest tylko gorzej… Chodź Rita, zrobimy coś już skoro panowie nas nie wyręczą.
-Może mogłabym pomóc? Wprawdzie nie jestem najlepszą kucharką ale para rąk do pomocy.-zaoferowałam. Naprawdę chciałam poznać je bliżej a także sposób przygotowywania ich posiłków w takim miejscu jak te. Swego czasu bardzo interesowałam się kulturami innych państw. W szkole kiedyś miałam przez pół roku koleżankę z Egiptu, która była członkinią grupy cyrkowej razem z rodzicami, dlatego też często musiała zmieniać szkoły. Sama grupa cyrkowa też była wielonarodowościowa. Esme z zapałem opowiadała mi o ich członkach, ich wierzeniach, charakterystycznej osobowości, czy właśnie tradycjach w żywieniu. Kiedyś nawet chciałam coś upichcić, jednak kuchnia należała do terytorium żerowania macochy, a później, gdy poznałam Leona po prostu stwierdziłam, że gotowanie nigdy nie będzie moją dobrą stroną, więc nim cokolwiek zaczęłam-zrezygnowałam.
Teraz, gdy odgrodziłam się od tego co było grubą kreską, a patrzyłam jedynie w to co będzie pragnęłam robić wszystko to, czego tylko zamarzę. Choćby przez najbliższy rok.

-Jesteś naszym gościem, odpoczywaj, to twój dzień.
-Ale ja naprawdę bym chciała…
-Zawiążemy ją szczelnie fartuchem i będzie dobrze, mamo. Widzę jak patrzysz na tą sukienkę. –roześmiała się Rita i pociągnęła mnie do wnętrza domu. Skręciłyśmy od razu w lewo, do niewielkiej kuchni, gdzie stały w rzędzie wszystkie siatki z zakupami.
-Jak zwykle panowie największe minimum robią. –westchnęła kobieta. Rita kucnęła przy nich i wyciągając podawała kolejno produkty mi i swojej mamie. Część z nich zostawiłyśmy na blacie, część schowałyśmy do lodówki. Za zadanie zostało mi przydzielone pokrojenie dużej piersi z kurczaka w kostkę. Zadanie wprost na moim poziomie. Rita zajęła się przyrządzaniem owoców morza, których w ogóle nie znałam. Najstarsza z nas zajęła się obieraniem warzyw i gotowaniem ryżu. Gdy wykonałam swoje zadanie zostałam wtajemniczona w specjalną recepturę. Podzieliłyśmy pokrojone mięso na trzy kupki. Każda z nich została natarta różną mieszanką tutejszych przypraw. Byłam zaskoczona ich doborem i połączeniem. Głównymi było chilli, imbir, gałka muszkatołowa, kolendra i cilantro, czymkolwiek ono było. Listki miały wygląd pietruszki. Dodałyśmy ją niesproszkowaną na patelnię, aby dała pięknego aromatu. Owoce morza zostały wrzucone na parę. Sosem nie musiałyśmy się już zajmować, ponieważ był już przygotowany wcześniej.
Zostałyśmy w kuchni, by mieć wszystko pod kontrolą. Nalałyśmy sobie do kieliszków białego wina. Tak aby przetestować, czy na pewno będzie nadawało się do obiadu.

-Naprawdę pyszne.-przyznałam opierając się o blat kuchenny. Obie kiwnęły głowami zgadzając się ze mną.
-Najbardziej popularne u nas, w Niemczech pewnie by kosztowało krocie. Kupcie na mieście jak będziecie.
-Koniecznie. Jeszcze nigdy takiego nie piłam. Nawet na prezent można kupić.
-Dokładnie. Dziewczyny mi składają zamówienia, jak jadę do mamy. Na szczęście urodziny mają raz w roku. W ogóle, gdzie jest młody? –zreflektowała się. Wszystkie podeszłyśmy do okna kuchennego wychodzącego na werandę. Widok mnie zupełnie rozczulił. Mały siedział na kolanach Marco. Uśmiechnięty jak nigdy. Marco siedział zaabsorbowany rozmową z bratem Rity. Instynkt macierzyński? Oj, oby nie. Nie zamierzam mieć dzieci. Na pewno nie przez następne kilka lat. Nie wiedziałam, jakie ma Marco do tego podejście, ale byłam pewna, że gdy spotka właściwą osobę w swoim życiu będzie wspaniałym ojcem. Jakby czując na sobie moje spojrzenie odwrócił głowę i uśmiechnął się puszczając do mnie oko. Moje policzki się zarumieniły. Chwała makijażowi, że je zakrywał.

-Nie wiem czemu… Marco jest taki.. Normalny. Zawsze miałam stereotyp piłkarza snoba. Pełno pieniędzy, pełno dziewczyn, samochodów, apartamentów. Na przykład jak taki Ronaldo. Nie rozumiem czemu w ogóle ludzie go lubią, zwłaszcza mój syn.
-Lubi też Marco, więc się ciesz!-uderzyła swoją córkę łokciem starsza kobieta i z uśmiechem poszła przemieszać na patelni nasze mięso.
-Cieszę! Fajnie, że zostaliście. Może jeszcze zrobię zieloną herbatę, żeby była poza winem, co myślisz mamo?
-No przynajmniej dla swojego syna zrób, nie będziesz dziecka upijać!
-A no w sumie!

Wszystkie trzy znalazłyśmy wspólną nić porozumienia. Bardzo dobrze się dogadywałyśmy. Cieszyłam się, że miałam szansę poznać takie osoby na pozornym wyjeździe na Karaiby żeby wziąć ślub. 
Razem z zagotowaniem wody w kuchni zjawił się uśmiechnięty Marco.

-Cóż tu panie pichcą dobrego?
-Nie wiem co, ale coś bardzo dobrego jak na mój nos. –odpowiedziałam. Ku mojemu zdziwieniu podszedł do mnie i nie zwracając uwagi na moje towarzyszki przytulił mnie do siebie. Nie wiedziałam, czy służyło to zwyczajnej pokazówce czy zrobił to z własnej, nieprzymuszonej woli. Wolałabym to drugie, jednak spodziewać się czegokolwiek po nim jest niemożliwe.
Na koniec pocałował mnie w czoło i delikatnie się ode mnie odsunął. Dosłownie na krok.

-Dzwonił Mario. Pytał co u ciebie i nie wierzył mi na słowo, że żyjesz.-przeszedł na niemiecki i uśmiechnął się rozbrajająco. –Powiedziałem, że zadzwonisz w ciągu dziesięciu minut. To go przekonało. 

Roześmiałam się. Kochany Mario. Wzięłam od Marco telefon i przeprosiłam dziewczyny na chwilę. Przeszłam przez werandę posyłając uśmiech do brata Rity. Na schodach zdjęłam szpilki i boso weszłam na plażę. Wybrałam  numer do Mario. Kilka sygnałów później usłyszałam już jego głos.

-Hej grubasku, tu Rose!-przywitałam się z nim.
-No, wreszcie dzwonisz! Ann musiała wyjść z Mase, nie moja wina, jeśli będzie chciała mnie zabić. Też chciała z tobą pogadać ale cóż. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam w nocy poślubnej, ale Marco mówił, że czeka aż coś tam ugotujesz? Nie zrozumiałem tego… Przecież ty i gotowanie...
-Przemiła rodzina nas zaprosiła. Pomagałam przy robieniu obiadu.I dziękuję, że wierzysz w mój talent kucharski.
-No mów mi jeszcze. Jestem akurat głodny…
-Kiedy nie jesteś?
-Nazwisko widzę zobowiązuję. Stajecie się tacy sami! Ogólnie to wszystkiego co najlepsze na nowej drodze życia, młoda! Cierpliwości do tego młota.
-On nie jest młotem! –pisnęłam niczym mała dziewczynka w sprzeciwie. –Naprawdę go polubiłam. Może to dziwne po tym wszystkim… Może nie jest idealnie. Mario, nie zrozum mnie źle, ale jest mi dobrze. Nie wiem czy powinnam się tak czuć, może to dziwne, niewłaściwe, ten cały ślub… Ale ja w tym nienormalnym świecie znalazłam w końcu spokój i szczęście…
-Naprawdę nie masz pojęcia jak się cieszę, że to słyszę. Uwielbiam ciebie, Marco jest dla mnie jak brat. Na początku uważałem, że to nienormalne… Ale on już się zmienił. Ze Scarlett był taki zamknięty w sobie, oziębły… Nie wiem, co ty robisz, Rose, nie musisz mi nawet mówić, ale rób to dalej.
-Ja sama Mario nie wiem co się dzieje. To się staje samo… I już.
-Wyślijcie potem mi zdjęcia, naprawdę ciekawy jestem jak wyglądasz. Marco nie umiał się wysłowić i nawet się jąkał.
-Widząc jego ja też bym powiedziała o nim tyle co on o mnie. Wiesz, chyba już powinnam się zbierać, zaraz będzie obiad. Zadzwonię jeszcze, dobrze?
-Bawcie się dobrze. Trzymajcie się tam.
-Dzięki, wy też. Ucałuj Ann.

Przez całą rozmowę odeszłam dość spory kawał od domku. Byłam prawie z powrotem koło pomostu, na którym wzięliśmy ślub. Słońce tak dokuczało, ja jednak zapomniałam zabrać sobie jakiekolwiek okulary przeciwsłoneczne. Nie przypuszczałam nawet, że zatrzymamy się gdziekolwiek po uroczystości. Pewnie i sam Marco też nie. Może byśmy wtedy bardziej o tym pomyśleli, ale niestety niektórych rzeczy nie da się przewidzieć. Ruszając w powolny bieg, mając na uwagę fryzurę, skierowałam się z powrotem do domku. Część talerzy już była powystawiana. Otrzepałam stopy z piasku i założyłam z powrotem szpilki. Zajrzałam do kuchni, żeby upewnić się, czy nie potrzebują pomocy.

-Idź już usiąść. My z Ritą już wszystko przygotowałyśmy. Wszystko w porządku z twoim przyjacielem?-zapytała z uśmiechem Hannah zabierając dwie puste miski.
-Tak, dziękuję. Upewniał się czy żyję i upominał o zdjęcia, żebyśmy mu wysłali.
-Ach, no tak. Zrobimy wam jeszcze kilka zdjęć na plaży. Będziecie wyglądać fantastycznie!
-Dziękuję bardzo.


Gdy wyszłam na werandę zastałam tam wszystkich już siedzących przy stole. Dostawione zostały jeszcze dwa krzesła, ze względu na powiększone grono. Marco trzymał miejsce dla mnie tuż koło siebie. Właściwie trzymała je jego kamizelka. Zdjęłam ją z krzesła i poprawiając wcześniej sukienkę zajęłam miejsce. Kamizelkę przewiesiłam na oparciu krzesła, by się nie poplamiła. Hannah z Ritą przyniosły wszystko włącznie z winem i kieliszkami.

-Proszę, nakładajcie! Najpierw zielone, na to mięso, obok ryż z kaszą. Naprawdę dobre! Do polania sosy. Tutaj jest z odrobiną brandy, tutaj zwykły. –pokazała nam wszystko gospodyni domu i sama wzięła miskę z przygotowaną mieszaną ryżu z jakąś nieznaną mi kaszą. Może troszkę przypominającą pęczak?
Z lekką obawą nałożyłam sobie sałatkę z owocami morza, zwłaszcza, że nigdy ich nie próbowałam. Bardziej byłam pewna do kurczaka w różnych przyprawach, którego przygotowałam.  Wszystko to polałam delikatnie dressingiem, przygotowanym przez Hannah. Gdy wszyscy już mieli potrawę nałożoną na swoje półmiski życzyliśmy sobie smacznego i zaczęliśmy delektować się przepysznym obiadem.
Koło talerza poza sztućcami leżały pałeczki. Duża część z nich skorzystała, włącznie z Marco, ja jednak nie miałam bladego pojęcia jak się nimi posługiwać.
Z dozą niepewności nałożyłam odrobinę sałatki z jakimiś wodnymi żyjątkami. Spojrzałam się na to dość nieufnie.

-Spróbuj. Są naprawdę pysznie przyrządzone, takich nigdy nie jadłaś.-powiedział uśmiechając się Marco dodając mi odwagi.
-To prawda, nigdy nie jadłam.
-Naprawdę?-dołączyła się zszokowana Rita. –Owoce morza to moje dzieciństwo! Musisz koniecznie spróbować, mama jest mistrzem.
-Oj nie chwal tak. –przewróciła oczami starsza pani i spojrzała na mnie uśmiechając się –Spróbuj, obiecuję, że ci zasmakuje. To najlepsze, co człowiek może jeść.

Z dozą niepewności włożyłam widelec do ust i zaczęłam przeżuwać karaibski przysmak. Poczułam naprawdę kulminację wielu smaków. Słonawość morza, lekką gorycz od dressingu z alkoholem i łagodność między innymi rukoli. Byłam zachwycona. Nawet nie zwróciłam uwagi, że wszyscy czekali na moją reakcję. Nałożyłam kolejną porcję tym razem z kawałkiem kurczaka z curry. Rozpłynęłam się. Nic nie musiałam mówić. Tego dania nie dało się zjeść szybko. Całym fenomenem było wyczuwanie i poznanie wszystkich nowych smaków. Cudowne.
Zjedliśmy wszystko z ogromnym apetytem i rozkoszą. Tutejsze wino także zasmakowało Marco.  Zgodził się ze mną, że musimy je koniecznie kupić. Po zjedzonym posiłku skupiliśmy się na rozmowie. Rob, bo tak nazywał się brat Rity przyznał się, że umie grać na ukulele. Hannah postawiła na swoim, by zagrał dla nas, a ja z Marco jak przystoi na ślubną tradycję mieliśmy odtańczyć pierwszy taniec.

Lekko przerażona zeszłam na plażę przed domem. Schodząc ze schodów usłyszałam pierwsze dźwięki instrumentu. Marco wyciągnął do mnie rękę i przyciągnął mnie do siebie.
-Nie umiem tańczyć. –szepnęłam.
-Damy radę. –odpowiedział mi z czułością i zagarnął pasmo moich włosów za ucho.

Do naszych uszu dotarł przepiękny śpiew. Wersja Somwhere over the rainbow napisana przez Israela Kamakawiwo’ole. Był wyjątkową osobą dla mieszkańców Hawai, mimo tego, że dwie wyspy dzieliło sporo drogi, to i ludzie z wysp karaibskich, połączeni podobną mentalnością mieli do niego wielki szacunek. 
Nieznacznie zaczęliśmy poruszać się w tańcu. Marco przejął zupełną kontrolę i poprowadził mnie w uroczym walcu. Byłam zaskoczona. Marco umiejący tańczyć. I to jak!
Oparłam brodę o jego ramię i mocno się do niego przytuliłam. Tak prowadzona nawet sama nie gubiłam kroków. Płynęliśmy w tańcu. Ja i on, nie zwracając uwagi na to, co nas otacza. Jego dłonie pewnie spoczywały na mojej talii delikatnie ją ściskając. Mocniej oplotłam palcami jego kark, gdy mnie uniósł w tańcu i zakręcił dokoła siebie. Zaśmiałam się cicho. Korzystając też z okazji zrzuciłam ze stóp uporczywe szpilki. Znów mogłam bosymi stopami stanąć na ciepłym piachu. 
Do ostatnich dźwięków utworu byliśmy zatraceni w tańcu. Było cudownie. On, plaża, szum oceanu, wygrywana piękna melodia na strunach ukulele i niesamowity śpiew. To wszystko przepełniało moje serce przeogromnym szczęściem. Gdy już zatrzymaliśmy się nie mogłam się powstrzymać, by chwycić jego podbródek i złożyć delikatny pocałunek na jego ustach. Wyczułam, że się uśmiechnął. Sam pochylił się i pogłębił mocniej pocałunek. Nie przejmowaliśmy się nawet oklaskami dochodzącymi z werandy domku od naszej publiczności. Tym razem ja jako pierwsza przerwałam pocałunek. Osunęłam się od niego i pochyliłam, żeby zabrać rozrzucone szpilki. Uśmiechnęłam się do niego i wróciłam do reszty. Tuż koło mnie znalazł się Marco.

-Przepiękny taniec! Przepraszam, ale Chosé dorwał się do twojego telefonu. Wyjątkowo mu pozwoliłam, bo taka pamiątka jest bezcenna. –wytłumaczyła go Rita.
-Zupełnie nic złego się nie stało. –uśmiechnął się Marco. –Jak już jesteśmy przy zdjęciach, może ustawimy się wszyscy przed domem, zrobimy razem? –zaproponował. Wszyscy z chęcią przyjęli tę propozycję. Marco ustawił samowyzwalacz na telefonie, oparł go o kubek na grubej, drewnianej barierce werandy, i sam zbiegł do ustawionej uśmiechniętej rodzinki. Stanął tuż koło mnie na środku i objął mnie w pasie. Po jego drugiej stronie stał Chosé, a za nim jego mama kładąc mu ręce na barkach. Uśmiechnęłam się do zdjęcia. Kilka sekund później usłyszeliśmy dźwięk robionego zdjęcia. Blondyn zerwał się, żeby sprawdzić jak wyszło. Z uśmiechem podniósł do góry kciuk patrząc na fotkę. Jeszcze my stanęliśmy sami, Rita stwierdziła, że powinniśmy mieć jak najwięcej zdjęć z dnia ślubu, a wyglądaliśmy oboje pięknie. Posłusznie wykonaliśmy polecenie dziewczyny. Marco objął mnie w talii i oboje spojrzeliśmy się w migawkę aparatu. Przeszliśmy jeszcze na jej polecenie kawałek dalej. Poinstruowała nas jak mieliśmy stanąć. Miała zamiłowanie do robienia zdjęć, i widać było przez to, jak się bardzo wczuła w tą sesję. Marco posłusznie wykonywał jej polecenia. To musiał mnie pocałować, położyć dłoń na policzku, podciągnąć moją nogę do swojego biodra, wziąć mnie na ręce...
Czułam się wspaniale. Niezależnie jak zdjęcia wychodziły, to ta bliskość z Marco była czymś co potrzebowałam. Nie wiedziałam co mógł czuć, z jego twarzy nic nie mogłam wywnioskować.
Po skończonej sesji Rita oddała Marco telefon i ruszyła z powrotem do domu. Marco zatrzymał mnie chwytając mocno za rękę. Wpadłam nagle w jego ramiona. Jego usta nawet nie pytając o pozwolenie, bez żadnej delikatności wpiły się w moje. Objął mnie z całej siły. Nie potrafiłam zupełnie złapać tchu. Czułam, jakbym miała tracić grunt pod stopami. Byliśmy za ścianą domu tak, że nikt nie mógł nas zauważyć. Zupełnie podświadomie z moich ust wydostało się ciche jęknięcie. Uwielbiałam też tą stronę Marco. 

 Na całe szczęście, gdy już prawie nie mogłam zaczerpnąć oddechu Marco jakby wyczuwając to oderwał się ode mnie. Oparłam dłonie na jego pierś oddychając głęboko.
-Cholera, Rose. –wydyszał opierając głowę na moim ramieniu. –Nawet nie wiesz jak na mnie działasz… Ta sesja.. Cholera, nawet nie wiesz co wtedy miałem w głowie. I nie chcesz wiedzieć.
-Myślałam, że zupełnie nic nie czułeś… Twoja twarz była.. Pokerowa. –zaśmiałam się i pogłaskałam go wierzchem dłoni po policzku.
-Kochanie, nie jestem z lodu. Chodźmy już.




Wróciliśmy do domku. Żeby jakoś się zdystansować i zlikwidować uczucie, które mnie zaczęło obezwładniać zaangażowałam się w znoszenie naczyń razem z Ritą i jej mamą. W kuchni najstarsza z nas zaczęła zmywać naczynia, a ja i Rita zadeklarowałyśmy pomoc.
-Wyglądacie naprawdę pięknie razem. Zobaczycie potem zdjęcia, to będziecie zachwyceni.
-Na pewno są przepiękne. Dziękuję. Nie chcesz być profesjonalną fotografką? –zapytałam z ciekawością.
-Niee, co ty. Po prostu lubię czasem pstrykać zdjęcia. To wszystko. Jako zawód raczej nie.
-Zawsze masz jakąś alternatywę.
-A ty? –zapytała przewieszając ściereczkę przez ramię –Oczywiście jeśli mogę wiedzieć, pracujesz?
-Studiuję prawo.
-Naprawdę? Nie powiedziałabym, że ty i prawo..
-Widzisz. –zaśmiałam się i wzięłam kolejny talerz z suszarki na naczynia –Wzięłam na razie rok przerwy. Chciałam zmienić uczelnię przede wszystkim, poza tym chciałabym być przez ten czas z Marco. Chcę, żeby wrócił do dawnej formy a nawet jeszcze lepszej. Nie chcę, żeby się załamał.. Rozumiecie.
-Taka żona to skarb! –westchnęła starsza. Zakręciła wodę kończąc zmywanie i zaczęła chować wytarte naczynia do szafek.
-Tak, wiesz, miałam nie pytać, ale…
-Rita, daj już spokój. Mówiłam ci…-przeszkodziła córce siwowłosa zakładając ręce.
-Zapytaj, nic się nie stanie, najwyżej nie odpowiem!-zaśmiałam się trochę nerwowo, bo nie wiedziałam, czego miałam się spodziewać.
-No dobrze… Po prostu.. Widzę jak się kochacie, ale zaczęłam się zastanawiać jak to wpłynie, czy coś się zmieni między wami, kiedy Scarlett urodzi?
Jej pytanie zszokowało mnie na tyle, że stanęłam wmurowana, a do moich uszu dobiegł dźwięk tuczącej się porcelany, która wypadła mi z rąk. Spojrzałam na popękaną w kawałki miskę na podłodze. Wyglądała dokładnie jak moje serce.




 ~~~

*melodyjka reklamowa* Już dziś o dwudziestej w Polsacie Dancing with the stars!😆😆😆😆
Ja wiem, ja naprawdę wiem, że wy lubicie moje polsatowskie zakończenia, rozumiem Was bez słów. Ale spokojnie, na razie jeszcze chwilkę sielanki będzie. (Chwilkę!) 
Tutaj jakoś niewiele się dzieje, ale...czuję, że burza nadciąga. (U mnie za oknem cały czas deszczowo..więc tak..zainspirowało mnie do burzy) i zamierzam trochę tu namieszać, żeby za uroczo nie było! 
Dziękuję dziękuję za wszystkie komentarze! Uwielbiam je czytać💗💗💗
Za tydzień kolejny!
Buziaki! xx

8 komentarzy:

  1. No ja wiedziałam, że sielanki u Ciebie długo nie będzie! :D Znowu komplikujesz, kochana. Ale spoko - wytrzymam to (mam taką nadzieję).
    Co do ślubu... O.Mój.Boże. Jak Ty to tak pięknie wymyśliłaś? Aż sama miałam ochotę się tam znaleźć i wziąć ślub z Reusem zamiast Rose. :p
    No dobra, nie zawracam Ci już głowy i napiszę tylko, że czekam na kolejną sobotę. Buziaki! <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Był piękny ślub, przypadkowy chłopiec popstrykał im zdjęcia, jego szalenie miła rodzina zaprosiła ich na obiad, nie obyło się bez magicznego pierwszego tańca i jeszcze więcej zdjęć. Wszystko ładnie, pięknie, a tu nagle stop. Bańka prysła, świat zwolnił, s serce Rose roztrzaskało się jak to naczynie. Że niby Scarlett jest w ciąży, a to dziecko jest Marco?! Nie. Nie chce mi się w to wierzyć. Nie powiem, wyskoczyłaś z niezłą bombą na koniec rozdziału.
    A nawet jeśli Scarlett jest w ciąży to przecież nie ma pewności, że dziecko jest Marco, przecież sama przyznała, że go zdradzała. A ciąża to tylko jakiś pretekst, żeby nadal być przy Reusie. O ile w ogóle w niej jest. Już sama nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć, nieźle mi namąciłaś tą informacją w głowie.
    Pięknie opisałaś ten ślub <3 kurcze, aż sama chciałabym taki mieć :)
    I to jak Reus patrzy na Rose <3 to wcale nie jest żadna pokazówka, przynajmniej moim zdaniem. On ją kocha tylko nie chce się do tego przyznać, ale myślę, że w końcu zbierze się w sobie i jej to wyzna.
    Ledwo odbył się ślub, a zaczęły się komplikacje i problemy. Lubisz mieszać w życiu naszych bohaterów i to porządnie. Ale takie już ono jest - ciężkie i nieprzewidywalne, a ty właśnie to ukazujesz w tym opowiadaniu, niczego nie naciągasz, nie wciskasz kitu, że jest usłane różami, aż można się porzygać tęczą. To właśnie cenię w twoich historiach <3
    Mam nadzieję, że ten cały absurd z Gartmann w miarę szybko się wyjaśni, a Rose trochę się uspokoi :)
    Do następnego :)
    Pozdrawiam,
    ~Karolina.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wow. No brawa!!! Świetny rozdział, zaskoczylaś mnie - ZNOWU! Nie tak to sobie wyobrażałam, ale podoba mi się ta wersja wydarzeń. Marco dalej mnie zaskakuje. No, ale widać gołym okiem, że oni się kochają. Że on jest w niej zakochany. No ale co ty z tą ciążą wymyśliłas? Nie zgadzam się. Przecież to nie kobiecznie musi byc jego dziecko. Tylko tego gościa co go z nim zdradziła. No proszę! Naprawdę mam nadzieję że to nie będzie jego dziecko. Pozdrawiam i do soboty. ~footballove

    OdpowiedzUsuń
  4. O kurcze az mi szczeka opadla jak przeczytałam o ciazy �� az nie moge sie doczekac jak Rose zareaguje i co powie Marco �� masz talent nie ma co �� pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Ahhhh pięknie. Czytając to mona się naprawę rozmarzyć (a potem zostać obudzoną przez kij baseballowy czyt: CIĄŻĄ SCAR).. Ciekawa jestem jak to wszystko wygląda ze strony Marco. Czy On zdaje sobie sprawę, że jest zakochany? Czy próbuje to z siebie wyprzeć, a może sam nie rozumie tego co czuje.. Ale ta ciąża to nie może być prawda. nie zgadzam się. tzn. sama lalunia niech sobie rodzi ale niech to nie będzie dziecko rudego. :D Nie mogę się doczekać jutra.

    OdpowiedzUsuń
  6. Melduję się!
    O jejciu, kochana... musiałam chwilkę ochłonąć po lekturze tego rozdziału, bo aż mi się w mózgu od wrażeń zagotowało xD Wszystko jest świetne, jak zwykle, już chyba kończą mi się epitety, żeby się chwalić, ale... no w takich momentach się nie kończy!!! :D
    Powiem szczerze, że te parę ostatnich linijek totalnie wybiło mnie z jakiegokolwiek tropu. Scarlett. Ciąża. Matko jedyna, mam nadzieję, że to nieprawda. Ja tu wyczuwam cholernie duże problemy. J
    estem ciekawa, co na to wszystko Marco... Ale to nie jego dziecko, prawda? Ona go wkręca, kombinuje, tak? Aż się boję, co przygotujesz dalej, bo twoje pomysły są coraz bardziej nieobliczalne :D
    Weny, buziaki :**
    PS. Zapraszam do siebie na jedenastkę :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak słodko... nic dodać, nic ująć, wszystkie emocje zostały tam tak w perfekcyjny sposób zawarte... tylko ta końcówka... Jak to Scarlett jest w ciąży? No ja mam nadzieję, że nie jest to dziecko Marco...
    Czekam na następny ;)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do komentowania!❤️ To bardzo motywuje do pisania kolejnych rozdziałów!