sobota, 27 października 2018

Sześćdziesiat osiem


Cały urlop upłynął nam w mgnieniu oka. Spędziliśmy całą trójką wyjątkowy czas, mieliśmy go tylko i wyłącznie dla siebie. Nasze pierwsze wakacje jako trzyosobowa rodzina, jako rodzice i jako bezgranicznie zakochana w sobie para. Każdy dzień był wyjątkowy. Nie popadaliśmy w rutynę. Marco budził mnie wcześnie rano, by móc razem przywitać nowy dzień.. Raz porannymi pocałunkami, raz kochaliśmy się i nie mogliśmy wyjść z łóżka, innym razem budził mnie żebyśmy mogli w objęciach siedząc na plaży powitać wschodzące słońce i podziwiać różowo-pomarańczowe niebo. Zapach morza i lasu działał na nas kojąco, to wszystko nas wyciszyło. Dziękowałam Marco tyle razy za ten pomysł, on jedynie się śmiał i mnie całował, ale potrzebowałam, żeby to wiedział. Musiał czuć się doceniony i dumny z siebie, bo tak wiele dla nas zrobił. Dla nas i naszej córeczki. Nie kłóciliśmy się. Ani razu. Rozmawialiśmy, dyskutowaliśmy, planowaliśmy najbliższy czas i atrakcje, wymieniając przy tym nasze odczucia i oczekiwania. Wszystko wspólnie i tak bez żadnych spięć czy nieporozumień. Zorganizowaliśmy wspólnie naprawdę świetny czas, pełen śmiechu, zabawy i miłości. Napływaliśmy się wszyscy w morzu za wszystkie czasy. Bardzo o nas dbał. Marisie nie schodził uśmiech z twarzy. Czasem mieliśmy wrażenie, że jest wręcz najszczęśliwszym dzieckiem na całym świecie. I chociaż z nauką pływania bywało różnie i kończyło się na sadzaniu małej w kółku i odpychaniu od taty do mamy i z powrotem, to cieszyła się nawet z najzwyklejszego wspólnego czytania książeczek na plaży, Marco był najlepszym złym wilkiem w Czerwonym Kapturku i Siedmioma Krasnoludkami w bajce o Śnieżce, że nawet autorzy tych bajek byliby dumni z jego wcielania się w rolę. Ja byłam dumna. Mari robiła też postępy w uczeniu się zwierzątek. Coraz chętniej z nami rozmawiała, znała coraz więcej słów i nawet zaczęła budować krótkie zdania. Wszystko w jeden tydzień. Ten urlop miał naprawdę zbawienny wpływ na nas wszystkich. Ten czas, czas tylko dla nas, jeszcze bardziej wzniecił nasze uczucie i scementował związek. Czuliśmy się szczęśliwi, bezgranicznie szczęśliwi i beztroscy. Rodzicielstwo stało się dla nas czymś zwyczajnym, codziennym, a zarazem było niezwykłym doświadczeniem. Marisa była naszym skarbem, oczkiem w głowie. Marco kochał ją nad życie, nie bałam się już. On był stworzony do bycia tatą. Przyznał, że jego wcześniejsze przekonania, uprzedzenia i postanowienia odnośnie nieposiadania dzieci były bez sensu. Nawet nie musiał mi mówić, bo widać było z dala, że rola ojca jest jedną z dwóch najważniejszych roli w jego życiu. Jak twierdził, drugą, równie ważną, była rola męża. Czasem miałam wrażenie, że opiekuje się mną jak dzieckiem. Wziął na siebie usypianie i czytanie do snu naszemu dziecku, a mnie przygotowywał wcześniej kąpiele. Przeróżne! Jedne z olejkami, inne z hydromasażem, kolejne z solami, płatkami kwiatów... Byłem rozpieszczana, ale przecież to właśnie sobie obrał jako misję tego wyjazdu. Czasem zaglądał do łazienki spytać, czy wszystko mam, czy chcę coś do picia, kolejnym razem już zaproponowałam mu, żeby do mnie dołączył. Ciężko, ale odmówił twierdząc, że potrzebuję czasu dla siebie. Kolejnym razem i każdym następnym już nie był tak silny, rozbierał się w trzy sekundy i siadał w wielkiej wannie, czasem tuż obok mnie, jednak najbardziej lubił, gdy znajdował się za mną, a ja mogłam oprzeć się o jego umięśniony tors. Zwykły dotyk rąk, bliskość, muśnięcia ust na moich ramionach i szyi znaczyły tak wiele. "Czas tylko dla Rose" zdecydowanie wolałam zmienić na "Czas tylko dla Rose spędzony z Marco". Ciepła woda z aromatycznymi olejkami, jego dłonie które przesuwały się wolno po całym moim ciele, czasem lekki masaż ramion. Pokochałam wspólne kąpiele tak bardzo, jak kochałam nasze wspólne prysznice. Każdego wieczora, póki kompletnie nie zmorzył mnie sen, opowiadałam mu historie z czasów Liverpoolu. Te smutne, jak i radosne, czasem wręcz wyjątkowo śmieszne. Słuchał wszystkiego z ogromną uwagą i zaangażowaniem, często dopytywał, nawet o banalne szczegóły. Uśmiechał się, gdy opowiadałam mu o wspaniałej relacji mojej i Marisy z Kloppami, o tym, jak wiele dla nas zrobili i jak się nami obiema opiekowali, jak nas dokarmiali (przekarmiali) i zbierali na przeróżne wycieczki. Przejął się na wiadomość o mojej próbie złapania go na lotnisku. Był zły, że odleciał, choć to wcale nie była jego wina, jeszcze bardziej zły był na pracownicę, która mi nie pomogła i kazała mnie wyprowadzić. Opowiedziałam mu o wszystkich moich uczuciach, jak byłam zdezorientowana, wściekła, smutna. Jak bałam się podjąć decyzję o powrocie do Niemiec i zderzeniu się z rzeczywistością i odrzuceniem przez niego. Wtedy nie wytrzymał. Przerwał mi, oparł się na rękach tuż nade mną, położył dłonie na moich policzkach i zaczął mnie całować, jakby chcąc zdjąć ze mnie cały ten ciężar, smutek wywołany wspomnieniami i przejąć go na siebie. Nie chciałam by to robił, ale z nim nie mogłam dyskutować w pewnych kwestiach, zwłaszcza tych, gdzie chodziło o mnie samą.
Obiecałam sobie, że po powrocie wymyślę coś, żeby w jakimś stopniu mu za to wszystko podziękować. Niekoniecznie dzień w spa, a ładna bielizna, świeczki i ja też nie wystarczą. Chociaż ja kochałam nad życie "Czas tylko dla Rose spędzony z Marco", to Marco potrzebował też chwili dla siebie. To był dla niego skok na głęboką wodę, i chociaż wynurzył się na powierzchnię i doskonale ze wszystkim poradził, zasługuiwał na odpoczynek i relaks. Nie mógł się całe swoje życie przejmować mną i Marisą. On też był równie ważny i musiałam o to zadbać. Na pewno będę szukała sojusznika w postaci Mario i wierzyłam, że z jego pomocą na pewno mi się powiedzie.
Żyliśmy w naszym domku na plaży całkowicie beztrosko. Gotowaliśmy tylko gdy chcieliśmy wspólnie spędzić czas w kuchni. Jeśli nie koniecznie na gotowaniu, zamawialiśmy je z różnych restauracji i odkrywaliśmy nowe smaki. Przez najbliższy miesiąc na pewno żadne z nas nie tknie ryb. Kiedyś Marco mówił, że za nimi nie przepada i bardzo rzadko je je, ale na Sylcie wszystko odbiegało od zwykłych norm i zwyczajów.
Marco poszedł biegać w sumie dwa razy. W tym samym czasie ja włączałam trening w telefonie i ćwiczyłam na macie na tarasie, żeby trochę się wzmocnić. Marco też dbał o moją kondycję, aczkolwiek w trochę niekonwencjonalny sposób. Musiałam też popracować sama, naprawdę bardzo mi zależało, żeby wrócić do poprzedniej sylwetki, która tak lubiłam. Z moim mężem to marzenie stało się bardziej rzeczywiste. Nie będę miała wyrzutów że komuś zrzucam na głowę opiekę nad małym dzieckiem. Isa miała tatę, którego bardzo kochała i uwielbiała z nim spędzać czas. Z wzajemnością. Mogłam bez wyrzutów pójść na siłownię czy zabrać dla siebie cały salon i w nim ćwiczyć, wiedząc, że moja córka ma najlepszą opiekę. Ale to dopiero po powrocie do domu, gdy wreszcie przeniosę wszystkie swoje rzeczy i po tym, gdy pojedziemy do Liverpoolu zrobić porządek z całą resztą. Póki co plaża, woda, las, fruwające mewy i moja najwspanialsza rodzinka. Nie musieliśmy wyjeżdżać na Karaiby, by mieć swój mały raj. Zrozumieliśmy to któregoś pięknego wieczora, siedząc z białym, delikatnym winem w ręku na plaży. W tym wszystkim chodziło o osobę, która jest obok ciebie. Dlatego właśnie byliśmy w raju.
Czasem jeszcze nachodziły mnie złe myśli, wspomnienia, czasem, kiedy przysypiałam leżąc samotnie pod parasolem na plaży, męczyły mnie i koszmary. Starałam się nie dać po sobie tego poznać. W tym jednym, jedynym temacie wolałam odrobinę oszczędzić zmartwień Marco, zwykle zbywałam go mówiąc, że wszystko dobrze. Ale on i tak wiedział. Czytał we mnie, w moim zachowaniu, w moich oczach jak w książce, wszystko było dla niego klarowne i nic nie mogłam przed nim ukryć. Po każdym "wszystko dobrze" całował mnie w czoło i obejmował, mocno przyciągając do siebie, bym mogła posłuchać bicia jego serca. Potrzebowałam tego.

Jednego, pięknego dnia, gdy wybraliśmy się na spacer po nabrzeżu, Marisa zainteresowała się automatami, przy których stały już starsze dzieci i prosiły rodziców o pieniążka, żeby mogły jeszcze raz coś z nich wylosować. Mari podeszła do nich i zaczęła oglądać z boku zawartość każdego pojemnika. Jak na małą księżniczkę przystało, spodobała jej się biżuteria. Próbowałam jej wytłumaczyć, że to dla większych dzieci, na jej małe paluszki to się nie zmieści, ale uparła się tak mocno, jak potrafił to jej tatuś. Miała to zdecydowanie po nim. Marco wymiękł pierwszy i poszukał w portfelu czy ma drobne. Podał Marisie monetę i pokazał, gdzie musiała ją włożyć. Tyle radości sprawiło jej włożenie monety w szczelinę. Przekręciłyśmy pokrętło razem a ze środka wypadła kulka. W środku coś grzechotało, przez kolejną połowę spaceru żadne z nas nie dowiedziało się co, bo mała stwierdziła, że wylosowała grzechotkę i będzie nią non stop grzechotać. Pocieszny maluch.
Robiliśmy setki zdjęć, Marco w wolnej chwili przesyłał wszystkie zdjęcia, które zrobiliśmy na swój dysk, żeby mieć je wszystkie w jednym miejscu i ich nie stracić. Sporo też wysyłał do Mario, Fabiana, Jürgena, swoich sióstr i do swojego taty. Pani Reus przestała wydzwaniać, agent Marco próbował jeszcze kilka razy ale chyba w końcu zrozumiał prośbę swojego klienta i dał nam spokój. Wszystkie inne sprawy i zmartwienia odpychaliśmy na bok. Emre się odezwał po dwóch dniach i pytał o wyjazd do Liverpoolu. Zdecydowaliśmy, że po powrocie do Dortmundu spędzimy w nim pięć dni, a potem na trzy wylecimy we trójkę do Anglii i tam spotkamy się z Canem, który też zamierzał przylecieć w tym czasie po resztę swoich rzeczy.

Jednego pięknego wieczora robiłam mały porządek w torebce, korzystając z tego, że Marco jeszcze sprzątał w kuchni po naszej kolekcji. Marisa poszła już spać, więc właśnie zaczynaliśmy nasz wieczór. I akurat przypadkiem trafiłam na Marisową grzechotkę z pierścionkiem w środku. Otworzyłam plastikowa kulkę i na dłoń wypadł mi metalowy pierścionek, a właściwie obrączka, która miała zmieniać kolor względem ciepła dłoni. Była naprawdę ogromna i nie mieściła się na żaden mój palec. Poza tym, ja już miałam swój pierścionek z muszelki... Ale Marco nie miał. To było jak olśnienie. Poszłam do kuchni i spojrzałam na mojego mężczyznę, który właśnie wycierał ostatnie krople wody na blacie. Odłożył ręcznik i już wyczuwając moją obecność, odwrócił się z uśmiechem. W ciszy podeszłam do niego i chwyciłam jego prawą dłoń. Powoli zaczęłam nakładać mu na serdeczny palec obrączkę z automatu, na niego pasowała idealnie. I chociaż nie była ze złota, tylko z metalu w dodatku z paskiem zmieniającym kolory, to miała w sobie coś idealnie nieidealnego. Obrączka zastępcza, tak jak moja. Pogładziłam jego palec z nową ozdobą i spojrzałam nieśmiało w górę. Marco uśmiechnął się. Nachylił się, żeby móc mnie czule pocałować. Potem spojrzał na nasze dłonie. Moja obrączka z muszelki ze stoiska z pamiątkami koło zatoki i jego obrączka reagująca na ciepło z automatu, wylosowana przez naszą córkę. Mieliśmy najlepsze chwilowe obrączki jakie istniały na świecie. Jego zmieniła kolor na ciemny granat, miała nawet kilka drobinek broktatu. Dobrze, że zajmowała to miejsce. Byłam przyzwyczajona do naszych obrączek i tęskniłam za nimi, zwłaszcza wtedy, kiedy musiałam ją zdjąć i zamienić na pierścionek zaręczynowy. Tak, to był największy błąd. Ale mój mąż nie pozwalał mi się długo zastanawiać. Podniósł mnie na ręce i delikatnie pieścił ustami moje wrażliwe miejsce koło ucha. Szepnął cichutkie "dziękuję", atakując chwilę potem moje usta nie liczył już raczej na jakąkolwiek odpowiedź.
I teraz mogłam z uśmiechem obserwować jego dłonie na kierownicy i obrączkę, której ani razu jeszcze nie zdjął. Ja ze swoim pierścionkiem również się nie rozstawałam. Wracaliśmy do domu, urlop minął tak szybko, ale za to pięknie. Byliśmy tacy spokojni i szczęśliwi. Tym razem wyjechaliśmy o piątej nad ranem, żeby w porze obiadowej być już w naszym mieszkanku. Obudziliśmy Marisę. Śmialiśmy się oboje z jej stanu, zasypiała w każdej możliwej sekundzie i pozycji, mówiła przez sen, że chce jeść lub pytała gdzie miś. Marco przełożył ją do fotelika, zapiął ją, a ja położyłam obok dla niej jej wytulonego misia. Usiadłam na razie z przodu, też byłam jeszcze trochę zmęczona, więc w razie powrotu snu, lepiej mi było na siedzeniu pasażera. Przechodzenie z przodu na tyły i z powrotem podczas jazdy miałam już opanowane do perfekcji, możliwe, że tym razem uda się bez siniaków. Zapakowaliśmy wszystko, włącznie z jedzeniem które przyszykowałam wczorajszego wieczora, przed naszą ostatnią romantyczną randką na prywatnej plaży przed domem. Mogliśmy ruszać. Trafiliśmy na porę, gdy głośny sygnał ostrzegawczy na transporterze samochodów między wyspą a lądem został zamieniony na same migotanie, nie obudził już Marisy. Ja jeszcze nie chciałam spać. Oglądałam przepiękne widoki, morze i myślałam o tym, że cudownie by było raz jeszcze tu przyjechać.

-Przyjdziemy tu jeszcze -szepnął Marco, włączając się do ruchu. Czy to już był ten etap związku, że ludzie czytają sobie w myślach? Uśmiechnęłam się i pogłaskałam go po przedramieniu, który trzymał na oparciu pomiędzy naszymi siedzeniami. Cieszyłam się też na powrót do naszego mieszkania. Na pierwsze momenty życia razem w codziennym życiu, jako rodzina. Już widziałam moje wymykanie się z łóżka, żeby przygotować śniadanie dla najważniejszych dwóch osób w moim życiu, wspólne wychodzenie na spacery, odprowadzanie taty na treningi, nasze wspólne wieczory mama-córka, kiedy tata wybierze się do Mario, albo mama-tata, kiedy zdecydujemy się podrzucić komuś dziecko i pójść na romantyczną randkę. Byłam jeszcze młoda, dziewczyny w moim wieku jeszcze studiowały, imprezowały, nie myślały nawet o pracy, a tym bardziej o zakładaniu rodziny. Ja miałam już córkę i męża. I nie zamieniłabym tego na nic innego, za żadne skarby świata.
Obserwując powoli wstające słońce na horyzoncie czułam, że powoli zasypiam. Rzuciłam okiem na wsteczne lusterko, żeby sprawdzić, czy Isa jeszcze śpi. Spała, więc i ja przymknęłam na chwilę oczy. A przynajmniej tak mi się wydawało, że na chwilę. Czułam, jak Marco coś majstruje przy moim siedzeniu. Po chwili zaczęło się powoli odchylać do tyłu. Ooo tak, tak było cudownie. Uśmiechnęłam się lekko i mruknęłam coś w rodzaju "hymm", co miało oznaczać " dziękuję kochanie". Oby nasza telepatia zadziałała i tym razem.


***


Obudziły mnie grane w głośnikach piosenki dziecięce i kopanie w fotel. Marisa podśpiewywała po swojemu i śmiała się głośno. Marco specjalnie ściszył muzykę w telefonie, żeby mnie nie obudzić, ale już nasza córka się o to postarała.

-Dzień dobry-wymamrotałam i przeciągnęłam się na siedzeniu. Terenówka była naprawdę wielka i komfortowa. Nawet można się w niej nieźle wyspać. Poszukałam zegarka, żeby móc znaleźć godzinę, skoczyło się na tym, że wcisnęłam guzik telefonu Marco. Zanim jednak spojrzałam na zegar, uśmiechnęłam się na widok nowej tapety. Było to zdjęcie robione na naszej plaży. Siedziałam w kostiumie na kocu z okularami na nosie i kapeluszem z dużym rondem, który Marco mi kupił na jednym ze stoisk. Marisa miała też swój kapelusik. Ubrana była w pampersa i koszulkę w małe rybki z uroczą falbanką na dole. Wspinała się na paluszki, żeby objąć dokładnie rączkami moją szyję i się przytulić. Uśmiechałam się i obejmowałam ją delikatnie. Na jej pleckach połozyłam dłoń, na której pięknie prezentowała się moja obrączka zastępcza z muszelki ze ślicznym wygrawerowanym sercem. W tle było widać las i nasz dom. Nie widziałam tego zdjęcia wcześniej, ale Marco miał oko do robienia naprawdę ładnych zdjęć. Może kupię mu jakąś poręczną lustrzankę na święta?

-Słonko, nie kop siedzenia mamy -odezwał się Marco, patrząc stanowczo w lusterko. Marisa od razu przestała i uśmiechnęła się słodko. Blondyn prychnął pod nosem i wrócił do patrzenia na ulicę. -Wyspana?-zapytał. Siedziałam uśmiechnięta podziwiając jego autorytet i nawet nie załapałam tego, że mówi do mnie.
-Tak, bardzo. Jak będziesz chciał się zmienić to mogę prowadzić. Daleko jeszcze mamy?
-Trochę staliśmy w korku i mamy czas do tyłu, ale na autostradzie nadrobimy.
-Jeszcze nie wjechaliśmy?
-Niestety. Dałem Marisie mleko bananowe i pół rulonu naleśnika na śniadanie. Weź dla siebie kanapkę.
-A ty?-zapytałam, schylając się do torby, którą miałam pod nogami. Na wierzchu znalazłam już kanapkę z sałatą, serem i ogórkami.
-Będziesz mnie karmić -rzucił z oczywistością, wzruszając ramionami. Zaśmiałam się, ale przystałam na tą propozycję. Też powinien się najeść, żeby mieć siły doprowadzić nas pod sam blok. Tak więc rozpakowałam kanapkę, ugryzłam kawałek, a na czas mojego jedzenia podsunęłam kanapkę Marco. Mari była na razie zajęta swoimi piosenkami, misiem i widokiem za oknem, więc mogliśmy na spokojnie się najeść i napić, o ile termos z herbatą nie wylądował w bagażniku.

Korki, korki i wszędzie korki. Jedynie na autostradzie większość trasy pokonaliśmy szybko. Przed wjazdemn na nią dałam Marco szybkiego buziaka i przeczołgałam się na tyły do Marisy z całym podręcznym dobytkiem. Isa była trochę spokojniejsza, ale wybitnie jej się nudziło. Poszły w ruch książeczki, wysnute opowieści, rozmowy z Panem Misiem, w końcu zasnęła na chwilę. Ja znów przysnęłam na jakiś czas, opierając się o dziecięcy fotelik. Podróż idealnie nadawała się do spania.
Przy naszym zjeździe zaczynał się już koszmarny korek. Prawdopodobnie jakaś kolizja drogowa sparaliżowała kawałek miasta i autostrady. W jednym miejscu staliśmy dwadzieścia minut. Marco już się powoli denerwował i miał dość. Chciałam mu zaproponować, że na ten krótki kawałek to ja przejmę kierowanie, ale on umiejętnie cytował Marisę i odpowiedział krótkie acz stanowcze "nie".
Gdy zauważyłam nasze jezioro na horyzoncie, znajome rondo, prostą drogę i napis "Phoenix See" aż nie mogłam uwierzyć, że to się działo naprawdę. Zaczęłam się uśmiechać jak wariatka, całowałam Isę w policzki i pokazywałam palcem nasz domek. Marco także się uśmiechał i spoglądał na nas we wstecznym lusterku. Dostaliśmy nowych sił. Turbodoładowanie. Zaparkowaliśmy w parkingu podziemnym. Marco ledwo zaparkował, a ja już wyskoczyłam z samochodu, zaczęłam skakć w miejscu i otworzyłam aż sama mu drzwi, wyprzedzając go.

-Jesteśmy! -pisnęłam i rzuciłam się prosto w jego ramiona. Blondyn roześmiał się głośno i przytulił do siebie, mocno ściskając. Chwilę później złapał mnie w pasie i zaczął mną kręcić dookoła, powodując tym samym nasz jeszcze głośniejszy śmiech.
-Wreszcie w domu, pani Reus-uśmiechnął się i złożył na moich ustach czuły pocałunek. Prawie byśmy się dali ponieść chwili, jednak wołanie Marisy ze środka auta przywołało nas do porządku. Pocałowałam go w policzek i obeszłam samochód dookoła, by móc wypuścić naszego szkraba. Uśmiechała się i już przebierała nóżkami żeby po takiej drodze móc wyjść. Odpięłam pasy i pomogłam jej wysiąść z samochodu.
-Trzymaj się mnie i nie odchodź nigdzie-poleciłam, wręczając jej misia. Kiwnęła głową i ruszyła zaraz za mną w kierunku Marco, który wyjmował właśnie z bagażnika nasze walizki. Zastanawiał się, czy brać wózek, jednak zostawił go w końcu na kiedy indziej. Ciągnął dwie walizki, a ja miałam prawie pustą torbę z rzeczami na podróż no i Marisę, która wolała mi podać rączkę, żeby się nie zgubić wśród samochodów i czuć bezpiecznie. Przywołaliśmy naszą ulubioną windę. Zawsze chyba już będę wspominać pierwszą przejażdżkę nią po kolacji, na którą mnie zabrał, gdy pocałowałam go na kanapie, a potem przeżyłam najpiękniejszą pierwszą wspólną noc z mężczyzną... W którym się zakochałam, którego kochałam teraz i będę kochać już na zawsze.

-Jak zjemy obiad to pójdziemy na krótki spacer. Marisa musi chyba dać upust swojej energii.
-Ja z nią pójdę, ty odpoczniesz-zaprzeczyłam od razu. Przewrócił oczami i uśmiechnął się lekko.
-Nie odbierzesz mi tej przyjemności.
Zagryzłam wargę, mając już coś na końcu języka. Spuściłam lekko wzrok i spojrzałam na Marisę, która przestawała z nóżki na nóżkę, kołysząc się na boki.
-Nie rób tak...-westchnął ciężko. Spojrzałam na niego niepewnie, rozluźniając usta. -Bo to ja mam ochotę to zrobić i ledwo mogę się opanować.
-Mówiłam, że masz jakieś ciągotki w tej windzie. Chciałam po prostu powiedzieć, że to ja dam ci przyjemności, dużo przyjemności, ale akurat nie po obiedzie tylko trochę później.

Tym zakończyłam dyskusję i już nie oglądałam się za niego tylko wyszłam z Marisą z windy na korytarz. Marco wysiadł za nami i to on miał klucze do mieszkania. Rozejrzałam się po dobrze znanej mi klatce schodowej, jakbym odwiedzała dopiero kogoś po raz pierwszy i próbowała wyłapać wszystkie najdrobniejsze szczegóły.
Zagrzechotały klucze. Marisa zaczeła przesuwać w tą i z powrotem walizkę. Jeszcze wypakowanie nas czekało.. Marco zmarszczył brwi, wyraźnie czymś zaniepokojony.
-Nie te klucze?
-Nie, otwarte -zdziwił się i nacisnął klamkę. Otworzył wolno drzwi, a potem stanął w nich nieruchomo. Na początku się przestraszyłam, dopiero potem zobaczyłam błysk w jego spojrzeniu i radość pomieszaną z zaskoczeniem. Marisa próbowała się przed niego przepchnąć, blondyn pozwolił jej na to, ale ona po sekundzie sama do niego wróciła, chowając się za jego nogą. Ze środka słyszałam hałasy i rozmowy. Niedługo później głosy przycichły, jeden dobrze mi znany zakrzyknął "Już są!"

-Więcej was matka nie miała?-odpowiedział na to mój mąż, śmiejąc się cicho. Przesunął się, żeby zrobić mi miejsce. Ledwo przeszłam przez próg i zdążyłam zobaczyć mnóstwo osób jak jeszcze nigdy u nas w mieszkaniu. Nie zdążyłam powiedzieć ani jednego słowa, a o mało nie wywróciłam się, będąc ściskana przez Ann. Marco przyrzymał mnie, śmiejąc się z reakcji żony swojego przyjaciela.
-Kochanie, tak tęskniłam. Masz świetnego męża, naprawdę kocham waszą trójkę całym sercem-szeptała mi do ucha i za nic nie miała ochoty mnie puścić.
-Dziękuję-odpowiedziałam lekko speszona przez jej nagłą wylewność. Ale było mi miło. Obejrzałam się przez ramię, Marisa wciąż się trochę chowała, ale Marco już do niej się schylał i coś mówił.
Ann się odsunęła ode mnie odrobinę, stanęła obok i złapała moją dłoń. Teraz mogłam się rozejrzeć. Najpierw dojrzałam szerokie uśmiechy Jürgena i Ulli, Mario już podchodził do Marco razem z jeszcze jednym kolegą, którego nie znałam, jednak z opowieści mojego męża mogłam wywnioskować, że to był Fabian, który pomógł nam załatwić urlop na Sylcie. Byli też rodzice Mario, rodzice Marco, siostry Marco z mężami i dziećmi. Była też żona Fabiana z córeczką, która bawiła się z Mią i Nico.

-Witamy w domu! -powiedział donośnie Klopp. Nie umiałam opisać swojego szczęścia i wzruszenia. Marisa podbiegła śmiało do dziadka Kloppa, domagając się wzięcia na ręce. Ulla sprawdzała coś w parujących, wielkich garnkach, stojących na palnikach. Nie umiałam pomieścić wszystkich osób w jednym zasięgu wzroku. Znów byłam przytulana, tym razem przez Mario.
-Zaskoczyliśmy was, co nie?-zaśmiał się widząc moje oszołomienie.
-Naprawdę... -westchnęłam. -To twoja sprawka?
-Wspólna i jednomyślna -odpowiedział z uśmiechem. -Przywitaj się ze wszystkimi. Nie pomijaj teściowej, przyszła z prawdopodobnie nieprzymuszonej i własnej woli, także wiesz, wiedźma nie wiedźma, trzeba docenić.
-Mario!-prychnęłam i rozejrzałam się po salonie, żeby upewnić się, że mama Marco tego nie słyszała. Stała daleko, przy schodach, koło pana Thomasa i.. rozmawiała z Marco. Nie wyglądał na zadowolonego. Powiedział coś, na co jego mama kiwnęła głową i ruszyli we dwoje na górę.
-Wiedźmy z reguły wiedzą że są wiedźmami. Tak jak ludzie ludźmi. Albo czarodzieje. Ja jestem czarodziejem na przykład, bo mam niezłą różdżkę..
-Czy ty coś już piłeś?-prychnęłam, zanosząc się głośnym śmiechem.
-Mario całe życie próbuje udowodnić że jego bycie małym nie przekłada się na wszystkie części jego ciała. Fabian Bäcker, nie wierz we wszystkie brednie, których naopowiadał ci Marco, jestem naprawdę w porządku -przywitał się drugi. Ann ulotniła się niezauważalnie, nie chcąc dłużej uczestniczyć w tej dyskusji. Chciałabym zrobić to samo co ona. To zmierzało w złą stronę.
-Miło mi cię wreszcie poznać. Marco nie mówił o tobie niczego negatywnego. Wręcz przeciwnie -uśmiechnęłam się i przytuliłam przyjaciela Marco.
-Piękniejsza niż na zdjęciach. Witaj w domu -mrugnął do mnie okiem. -Tam jest moja żona, Sarah, a ta młoda dama, która właśnie się zapoznaje z waszą córą to nasza Lotte, roczek starsza ale pewnie się dogadają.
-Na pewno -uśmiechnęłam się, spoglądając na dziewczynki. Koło nich kucała Sarah, a ku nim zmierzali już Mia z Nico. Czwórka dzieciaków w jednym mieszkaniu, to jest już naprawdę nie lada wyczyn i żeby wszystkie ogarnąć... Dobrze, że miałam moją kochaną Marisę w liczbie jeden, a nie razy cztery.
-Jesteś pięć centymetrów wyższy a się wymądrzasz... -prychnął Götze, udając oburzenie. Fabian spojrzał na niego, uśmiechając się szyderczo.
-Myślę, że twoja Ann poczułaby te pięć centymetrów różnicy -odpowiedział spokojnie, uśmiechając się szeroko, a widząc spojrzenie Mario rzucił krótkie -Miło było poznać, Rose- i ruszył biegiem do swojej żony i dzieciaków.
-Utłukę dziada przy najbliższej okazji -mruknął Mario pod nosem, odprowadzając swojego przyjaciela morderczym wzrokiem.
-Najbliższy mecz Gladbach Dortmund -podsunęłam mu pomysł, śmiejąc się z ich wymiany zdań.
-Idealnie-pokiwał głową. -Dobrze jest widzieć cię taką szczęśliwą. Tak już zostanie, dobrze?
-Postaram się.
-My też -obiecał i raz jeszcze mnie objął. -Ulla robi obiad. Muszę pójść i powiedzieć jej po raz kolejny dzisiaj że jest najlepszą kucharką świata.
-Co to za niepisane zawody?
Mario wzruszył ramionami.
-Nie wiem, ale Marco jeszcze z nią nie rozmawiał, więc muszę wyjść na prowadzenie na tyle, na ile mogę. Trzymaj kciuki.

Odszedł, dając tym mi szansę na przywitanie się ze wszystkimi. Zauważyłam Kloppa i Thomasa, którzy stali w kącie i żywo o czymś dyskutowali, jednak podeszły do mnie obie siostry Marco. Yvonne uśmiechnęła się, spojrzała mi prosto w oczy, a po chwili po jej policzkach pociekły łzy wzruszenia.
-Nie, nie płacz kochana...
-Kiedy Marco nam powiedział... Razem z Ann byłyśmy gotowe przejechać go walcem, żeby dostać się do ciebie i cię wyprzytulać... Ale mój cholerny braciszek chyba miał rację, więc wyprzytulam cię dzisiaj, siostrzyczko -oznajmiła łamiącym się głosem i objęła mnie mocno. Kamień spadł mi z serca. Zamknęłam oczy na chwilę, ciesząc się, że nie straciłam przyjaciółki.. zyskałam..siostrę. Usłyszałam, że wrócił Marco, słyszałam jego głos, pytał się Kloppa gdzie jest Ulla, bo chciałby im podziękować. Powiedział mi, że chce to zrobić, gdy o nich opowiadałam tak wiele podczas naszego urlopu, ale, nie myślałam, że już tak w pierwszej możliwej chwili to się stanie.
Yv mnie puściła i przeczesała delikatnie palcami opadające pasemko włosów na moje ucho.
-Isia tak wyrosła.. To tak niewiele czasu, ale ona naprawdę rośnie w mgnieniu oka. Taka śliczna! Próbowałaś już jej zrobić kucyka?
-Tak, robiłam jej kilka razy dwa małe po bokach, ale szybko się irytuje mając je i ściąga gumki i ukrywa tak, żeby żadne z nas ich nie znalazło.
-Oooo, jaka słodka-rozpłynęła się, uśmiechając i spoglądając na moje maleństwo bawiące się z innymi dziećmi. Później spojrzała na swoją siostrę. -Mela? Chciałaś coś powiedzieć?
-Zostawisz nas na chwilę? -ta zwróciła się do niej w odpowiedzi. Yvonne przewróciła oczami i kiwnęła głową. -Idę do Marisy. Pogadamy jeszcze dzisiaj.
Uśmiechnęłam się do niej w odpowiedzi i przeniosłam wzrok na Melanie, z którą nie zamieniłam jeszcze ani jednego słowa od mojego powrotu. I wiedziałam dobrze, że nigdy nie była do mnie przekonana, zwłaszcza po całym zajściu z ciążą i Marisą i tymi wszystkimi rozprawami.
-Powinnam cię przeprosić-zaczęła. -Yvonne powiedziała mi o tym co przeszłaś, nie miej jej tego za złe, nikomu innemu nie powiedziała, to wynikło z rozmowy.. właściwie dyskusji...
-Nie mam tego za złe Yvonne. Ty też powinnaś wiedzieć, jesteś najbliższą rodziną Marco.

Dziewczyna pokiwała głową i zamyśliła się chwilę.
-Nie chcę ciebie oceniać, usprawiedliwiać przez to wszystko...
-Wiem, że chcesz najlepiej dla swojego brata -przerwałam jej. -Zawsze był oczkiem w głowie wszystkich, jest najmłodszy, starsze rodzeństwo zawsze się troszczy o młodsze. Nie musisz mnie lubić, kochać, nawet nie musisz ze mną rozmawiać. Ale dla dobra Marco zaakceptuj mnie, bo kocham twojego brata, zrobię wszystko, żeby był szczęśliwy, jest dla mnie najważniejszą osobą w życiu, razem z naszym dzieckiem. I jako jego żona i matka naszej córki będę ich chronić przed wszystkimi i wszystkim, co może ich zranić. Proszę o zwykłą akceptację i tyle, Melanie. Nasze córki naprawdę dobrze się dogadują i chciałabym, żeby dziewczynki miały ze sobą kontakt. A Marco? Niczego innego nie pragnę jak jego szczęścia i jedyne co ci mogę obiecać, to że dalej będę opiekować się twoim bratem i z całego serca postaram się nie skrzywdzić go drugi raz. Bo jeśli on jest smutny, ja dwa razy mocniej. Nie chcę tego znów czuć. Będziemy się kłócić, zapewne o nieznaczące rzeczy jak zwykle, będzie miał mnie czasem dość, gdy nie pozwolę mu wychodzić na piwo tylko zajmować się dzieckiem... Ale będę nadal go w tym wszystkim szalenie kochać.
-Nie ma innej opcji -usłyszałam dobrze mi znany męski głos obok. Podskoczyłam wystraszona.
-Jak długo tu stałeś?
-Prawdopodobnie od początku twojej przemowy, zaniepokoiłem się...twoją rozmową z Melą..-powiedział, ostrożnie spoglądając na siostrę.
-Niesłusznie -odpowiedziałam mu.
-Zawsze się będę o ciebie martwić... Małżeństwo to dużo, a dziecko...-powiedziała lekko speszona Malanie.
-Marco jest wspaniałym ojcem-zapewniłam. Blondyn przybliżył się jeszcze do mnie i ułożył dłonie na moich biodrach.
-Wiem.. Mam wrażenie, że kiedy zerwałeś z Andreą bardzo się zmieniłeś i..
-Odnalazłem miejsce na ziemi gdzie naprawdę należę i jestem szczęśliwy. I to miejsce nazywa się Rosalie. Nie musisz się już martwić Meli.
-Och, Marco. Wy naprawdę jesteście ze sobą szczęśliwi. To nie jest żaden układ, prawda?
-Nie, na pewno nie układ. Kocham ją -oznajmił. To uspokoiło Melanie. I chociaż w jej oczach znalazły się łzy, ja wiedziałam, że właśnie jej spada kamień z serca. Marco prychnął, widząc reakcję siostry. Niechętnie puścił mnie i podszedł do niej, żeby ją przytulić. Melanie zaraz potem przytuliła mnie.
-Przepraszam. Chciałam dobrze dla niego, nawet nie zauważyłam, że gramy w jednym teamie. Musimy spędzić więcej czasu razem -szepnęła tak cicho, żeby nie usłyszał tego jej ciekawski brat.
-Dam ci mój numer, więc na pewno się umówimy. Może w twoim bistro? Wasze kanapki i frytki z batatów to obłęd.
-Jadłaś frytki z batatów? -rozpromieniła się i spojrzała na Marco, żeby potwierdzić u niego moje słowa.
-Nie były najgorsze.
-Były obłędne.
-Bez przesady, podlizuje się -odparował, szczypiąc mnie w bok.
-Zjedliśmy całą porcję i już marzę o kolejnej.
-Marzy o mnie w łóżku w przyodzieniu kilku płatków róż, o ile nawet nie bez.
-Stop! Umówimy się na frytki z batatów niedługo- zacisnęła oczy i spojrzała na mnie, żeby znaleźć w moim wzroku potwierdzenie. Miała je. Raz jeszcze mnie przytuliła, potem poszła do swojego męża. Musiałam się jeszcze z nimi przywitać, ale to za sekundę, bo potrzebowaliśmy z Marco chwili na tulenie. Zostałam objęta jego silnymi ramionami i przyciśnięta do piersi.
-Kocham cię. Nie musiałaś mówić jej tych wszystkich rzeczy...
-Kiedy to prawda. Będę się o ciebie troszczyć i o ciebie dbać. Nie wykręcaj się mi byciem głową rodziny. Jesteś nią, ale o głowę też trzeba dbać -zaśmiałam się i pocałowałam go w szyję, którą miałam akurat na wysokości ust.
-Z tym piwem też poważnie?
-Oczywiście. Zwłaszcza jak będę miała PMS i będę chciała się na tobie wyżyć to to zrobię, a ty nie uciekniesz.
-Ale mogę zrobić tak, że już nie będziesz miała PMS.
-Raz wystarczy.
-Zobaczymy.
-Raz wystarczy-powtórzyłam dosadnie.
-Zobaczymy -puścił mi oko i złożył szybkiego buziaka na ustach. Nasi goście naprawdę byli zajęci też sobą, także zaraz po podróży nie spadał na nas zajmowania się wszystkimi. Mieliśmy takich komfortowych bliskich, że gościli się sami.
-Idę do Jürgena. Ty powinieneś iść do Ulli, bo Mario cały czas zachwala jej kuchnię.
-Skurczypies -zmarszczył brwi i spojrzał na kuchnię, gdzie urzędowała Ulla z Melanie. Był też i Mario. -Idź do trenera, ja na chwilę do kuchni -powiedział rozkazująco i nawet się na mnie nie oglądając, ruszył szybkim krokiem do aneksu. Uśmiechnął się szeroko, wyciągnął rękę po dłoń żony Kloppa i ją ucałował. Spojrzałam na Ann, która bawiła się z Lotte, Marisą i Mią, ona też właśnie przewracała oczami i śmiała się na dalsze współzawodnictwo przyjaciół o względy żony trenera. A właściwie byłego trenera. Już trener dawno opuścił stanowisko, a rywalizacja trwała nadal zawzięcie z obu stron.

Teraz wreszcie mogłam podejść do Jürgena. Pan Thomas z panią Manuelą, która najwyraźniej mnie unikała, dołączyli do Yvonne i Nico na kanapę, Jürgen już był wolny i patrzył ciepło na mnie wiedząc, że właśnie do niego teraz podejdę
-Tu jest tak dużo osób, chciałabym każdego na raz przywitać, a niestety tak się nie da... Ale naprawdę dobrze cię widzieć.
-Doskonale sobie radzisz. Potem usiądziemy razem do obiadu to też będziemy wszyscy rozmawiać. Pewnie wy będziecie opowiadać o waszym urlopie, ale chętnie posłuchamy. Witaj w domu, dziecko -uśmiechnął się szczerze i objął mnie mocno w prawdziwie ojcowskim uścisku. I nie zamierzał puścić. -Obiecuję ci, że nigdy nie poczujesz różnicy kilometrów między Dortmundem a Liverpoolem i zawsze będę dla ciebie, do twojej dyspozycji, kiedy tylko będziesz mnie potrzebowała. Bo to, że na siebie trafiliśmy to nie jest przypadek, ani twój lot do Live, ani spotkanie piłkarza, mojego podopiecznego. Twoja mama cię pokierowała, najpierw żebyś odnalazła miłość swojego życia, a potem, twoją drugą rodzinę, w której będziesz kochana i która zawsze się będzie o ciebie troszczyć. Nie musisz nazywać mnie i Ulli.. -przerwał, czując dłoń swojej żony na ramieniu. Ulla podeszła do nas i złapała mnie za rękę, oparła się o moje ramię i objęła w pasie. Klopp uśmiechnął się. -Na czym skończyłem..
-Że nie muszę nazywać ciebie i Ulli -szepnęłam, czując, że gdy powiem coś głośniej, to mój głos się kompletnie załamie.
-Nie musisz nazywać mnie i Ulli tatą i mamą, ale ty jesteś nasza, jesteś dla nas jak córka i tak będziemy cię traktować. Bo cię kochamy, dziecko. I zawsze, zawsze możesz liczyć na naszą pomoc, wsparcie, rozmowę.
-Dokładnie -potwierdziła blondynka. -Będę często do was przylatywać, w końcu po coś mój mąż zarabia tyle pieniędzy. Będziemy chodzić razem na mecze, albo zostawicie mi małą i pójdziecie z Marco na jakąś randkę, czy gdzie tylko będziecie chcieli.
-No i ja też będę wpadał jak tylko będą jakieś przerwy -dodał Jürgen.
-Tak bardzo was kocham...-wyznałam, wycierając łezki, które zbierały się w moich oczach. Ulla głośno odetchnęła z ulgą, a Klopp uśmiechnął się szczerze.
-My ciebie też bardzo kochamy -powiedziała Ulla i przytuliła mnie. Wtuliłyśmy się w siebie mocno, pachniała pięknie cytrusowymi perfumami. Jürgen objął nas dwie na raz, dołączając się do uścisku. Przed wyjazdem nazwał nas "swoją rodzinką". Teraz naprawdę czułam się jej częścią.

Cały czas byłam pod czujnym wzrokiem mojego męża, mimo tego, że również zajmował się gośćmi. Przywitałam się z drugimi połówkami sióstr Marco, dałam buziaki najmłodszym, poznałam żonę Fabiana, państwo Götze przywitali mnie ciepło, mówiąc, że wypiękniałam odkąd ostatni raz mnie widzieli w urodziny Mario. To było niesamowite, że jedynie kilka osób znało moją historię, ale wszyscy byli tak serdeczni i ciepli. Nie musieli przecież takimi być, wymuszać swoje przesadnie ciepłe i miłe reakcje przez wgląd na moje przeżycia. Ale oni po prostu byli ciepli i dobrzy, bez względu na nic. Na koniec zostali mi rodzice Marco. Pewnie kultura wymagałaby przywitać się najpierw z najstarszymi, jednak cóż miałam zrobić, gdy to inni podchodzili do mnie pierwsi?
-Panie Thomasie, bardzo przepraszam, że tak na końcu, ale naprawdę wciąż jestem ogromnie zaskoczona i co chwila ktoś podchodził się przywitać.
-Rosalie, naprawdę nie musisz za nic przepraszać -zaśmiał się szczerze. Objął mnie i pocałował w policzek. -Radzisz sobie wyśmienicie. Mój syn powinien brać z ciebie przykład, bo goście sami musieli do niego podchodzić, on by się nie pofatygował -zaśmiał się ponownie, łapiąc za brzuch. Uśmiechnęłam się lekko.
-Marco jest bardzo zmęczony, dzielnie prowadził samochód od piątej nad ranem, korki, wypadki drogowe, kolejne korki... Odrzucał moje propozycje zamienienia się za kierownicą. Niech pan nie myśli o nim źle.
-Ty dobra dziewczyno-westchnął. -Zadziwiasz mnie i nie wiem kompletnie co mam ci więcej powiedzieć. Mało kto ma tyle życiowego doświadczenia w życiu co ty. I pomyśleć, że masz dopiero dwadzieścia dwa lata.
-Niedługo dwadzieścia trzy.
-Och, to jeszcze etap, gdy ludzie chcą się starzeć -uśmiechnął się szeroko. -Trafiłaś się mojemu synowi... I ja wiedziałem, znam Marco, kiedy przyszedł powiedzieć, że on się żeni, te wszystkie zakłady czy jak on tam nazywał. Dla mnie to znaczyło tyle samo co "Mamo, tato, zakochałem się". Dlatego nie próbowałem mu tego wybić z głowy, bo ja wiedziałem, że jeśli do końca nie chciał się wiązać na stałe ze Scarlett, to nie zrobi tego nigdy, dopóki coś się w nim nie zmieni. On jest dobrze wychowany, wie, co to małżeństwo, mówiłem mu, że przysięgałem Manueli na całe życie... Nawet jeśli mówił na rok. Cóż więcej mówić, zakochał się, zmieniłaś go na lepsze, a wasza Marisa jest zwieńczeniem i waszej miłości, i tej przemiany, w was obojgu, waszego zaufania, opieki, jaką siebie wzajemnie obdarzacie. Jesteście wspaniałą parą i nie widzę absolutnie nikogo innego na miejscu mojej synowej niż ciebie. Jak mój syn będzie coś łobuzował, to dzwoń po mnie bez wahania. Jasne?
-Jak słońce- uśmiechnęłam się. Uwielbiałam tatę Marco. Był taki ciepły, szczery i otwarty. Powinien nauczyć tego swoją żonę, jednak mając w nim sprzymierzeńca, otrzymałam naprawdę dużo. -Dziękuję bardzo za te słowa. To dla mnie bardzo ważne, żeby rodzina najbliżej mojemu sercu osoby mnie akceptowała.
-Poznasz z czasem i całą resztę, ulubiona ciotka Marco, przez którą zwykle myśli, czy może nie odpuścić sobie rodzinnego świętowania, na pewno cię polubi. Może będziesz miała trochę wyciągnięte policzki, ale sympatię ciotki zawsze warto mieć.
-Z chęcią wszystkich poznam. Ulubioną ciotkę Marco zwłaszcza.

-Mami!! Mami! -usłyszałam niedaleko wołanie mojej córki. Tata Marco uśmiechnął się jeszcze szerzej, chociaż wcześniej myślałam, że bardziej się nie da. Marco szedł do nas za rękę z malutką, która szukała mnie wśród tego tłumu ludzi. Doskonale odnalazła się w takich warunkach, po chwilowym speszeniu nabrała od razu odwagi i bawiła się cały ten czas z dzieciakami.
-Tu jestem!
-Mami! -puściła rękę taty i ruszyła biegiem do mnie. Ukucnęłam i wzięłam ją na ręce, tuląc do siebie. Dałam jej dwa buziaki w jej pulchniutki policzek i spojrzałam z czułością na Marco, który obserwował naszą dwójkę.
-Dobrze się bawisz?
-Tak. W klocki!
-Właśnie widziałam jak się ładnie bawiłaś klockami. Jestem z ciebie dumna -przyznałam i nie mogłam sobie odpuścić kolejnego całusa.
-Jestem głodna -wysepleniła i zaczęła mi się kręcić w ramionach, żeby zlokalizować kuchnię i gotującą pyszne potrawy babcię Ullę.
-Zaraz wszystko podajemy-wtrącił się tata Marco, łapiąc ją za jej maleńką stópkę i potrząsnął ją. Mari zaśmiała się.
-Dzida!-krzyknęła z entuzjazmem i wyciągnęła rączki do swojego dziadka. Parsknęliśmy śmiechem.
-Dziadek-poprawiłam ją.- Umiesz powiedzieć dziadek?
-Dzida!-powtórzyła.
-Trener jest nadal "Dada" -stwierdził Marco, nie ukrywając śmiechu. Podszedł do mnie, żeby zabrać Mari do siebie.
-Jeden dziadek Dzida, drugi dziadek Dada. To ma sens, przynajmniej wiadomo o którego chodzi, nie maluchu?
-Chojea! -pisnęła radośnie, demonstrując wszystkim naszym gościom klęskę wychowawczą. Ci, co stali bliżej i usłyszeli zaczęli się śmiać, powtarzali reszcie i tak wszyscy byli wprawieni w jeszcze bardziej wyśmienite humory. Jakim cudem takie małe dziecko zapamiętało słowo "chojea"? Do najłatwiejszych nie należało, chyba że ktoś niedaleko niej tego słowa użył... Oby, bo nie chciałabym, żeby podczas nauki abecadła moje dziecko mówiło "chojea" zamiast na przykład "cytryna", albo "cebula", czy też "cyklamena", lub "ciepłolubny".


***


Marco z Mario zeszli do schowka po składane krzesełka i po stół, który tam przechowywał. Mieliśmy jedynie szklany stół dla czterech osób, przy którym zwykle jadaliśmy śniadania. Tu trzeba było zdecydowanie czegoś większego. Nie na codzień w naszym mieszkaniu mieliśmy tyłu gości, razem z nami było prawdopodobieństwo dwadzieścia osób. I tak część będzie musiała usiąść na kanapie czy przy wysokich krzesłach barowych, miałam nadzieję, że się z tym liczyli, gdy tu przyszli. W do eskapady po stół dołączył też Fabian i pan Thomas. Okazało się że stół należał kiedyś do rodziców Marco, ale ten kupił im nowszy, a poprzedni, drewniany, który był też rozkładany na długość, został wtrącony w czeluści schowka na Pxoenix See. Teraz wreszcie mógł się przydać. Zrobiła nam się wieksza rodzinna impreza, tylko taka bez okazji.
Ulla jak zwykle zrobiła przepyszny obiad, chociaż jako pani domu, to ja powinnam była się tym normalnie zająć.
Przy stole, który zajmował pół naszego salonu, zmieściło się w sumie dwanaście osób, ale też Nico, Mia i Lotte siedzieli na kolanach u swoich rodziców, naszą Mari usadziłam na krzesełku dla dzieci, była najmłodsza, poza tym, karmienie jej na razie nie wchodziło w grę. Chciała wszystko sama, siedzieć sama, jeść sama i za nic by nie przeszedł obiad na moich kolanach. Nawet na kolanach Marco. Kilka osób usiadło przy naszym szklanym stoliku, którego ciężko było już wyminąć, a na barowych krzesłach znalazły się miejsca dla Ann i Mario.
-Zanim zaczniemy rozkoszować się wyśmienitym posiłkiem przyrządzonym przez zdolną, a zarazem przepiękną Ullę Klopp-zaczął Marco, podnosząc się z taboretu, który zwykle stał przy mojej toaletce. Posłałam mu uśmiech, a on złapał moją dłoń.-W imieniu moim i Rose, Marisy również, chciałbym wam wszystkim bardzo podziękować za tak liczne przybycie i taką niespodziankę. Ostatnio w naszym życiu wiele się zmieniło, przeszliśmy przez etap kłótni, słabości, w końcu przez oczyszczający płacz i wyznanie sobie prawdy, aż w końcu do tego, co zostanie już na zawsze, do miłości. Dziękujemy za okazanie wsparcie w szczególnie dla nas trudnych chwilach, ale i tych pięknych, jak dzisiaj. Myślę że już nie będę tu kolejno wymieniał poszczególnych osób, bo one doskonale wiedzą jak wiele im zawdzięczamy, a obiad pachnie tak wyśmienicie, że i mnie zaraz żołądek wyjdzie na wierzch. Po prostu powiem skromne dziękujemy, to zaszczyt mieć takich bliskich i przyjaciół jak wy. Smacznego!

Po salonie rozbrzmiały brawa i ciche pomruki. Pocałowałam Marco, gdy siadał i wszyscy zaczęliśmy brać ze stołu półmiski, w których naprawdę było mnóstwo potraw, sałatek, były nawet dwa rodzaje mięs i wegańskie klopsiki. Ulla była niezastąpiona, wiedziałam zawsze, że gotowanie sprawia jej przyjemność i taka uczta jak dzisiaj to było dla niej nic, ale ta cała uczta była zorganizowana dla mnie i Marco, tak po prostu. A to było czymś wyjątkowym. Kiedy byłam zajęta nakładaniem obiadu dla Mari, blondyn wziął mój talerz i nałożył posiłek dla mnie. I to strasznie dużo, takiej porcji bym raczej nie dała zjeść ale może..?

-To mieszkanie pomieściłoby i całą kadrę Borussii!-stwierdził Thomas, przerywając ciszę. Wszyscy byli skupieni na jedzeniu, było przepyszne. Od czasu do czasu płynęły pochwały w stronę Ulli, w natężonej ilości od Marco i Mario.
-Może pomyślicie o kupnie domu, będziecie mieli więcej miejsca -powiedziała Astrid, mama Mario.
-Rodzinka się wam powiększyła, nie wiadomo kiedy znowu się powiększy, patrząc na waszą dwójkę...-zaczął z pełną buzią Mario, ale został spiorunowany wzrokiem przez moją teściową. Och, tylko z Manuelą Reus się nie przywitałam. Zwykle gdzieś znikała, uchodziła mi z drogi, z pola widzenia, kiedy złapałyśmy kontakt wzrokowy i uśmiechnęłam się, zbliżając się do niej, ona wyłapała kogoś za moimi plecami i mnie wyminęła. Obiecałam Marco, że nie będę jej pierwsza przepraszać, jednak powitanie przynajmniej jej się należało. Może przeproszę ją za nieprzywitanie się? 

-Na razie mamy mieszkanie, które nam odpowiada i ma widok, który moja żona naprawdę uwielbia -odpowiedział Marco. Poczułam jego dłoń na moim udzie. Zaczął powoli nią sunąć w górę. Gdy zacisnęłam uda odchrząknął i posłał mi gniewne spojrzenie. Ścisnął moje udo tak, bym je poluźniła, a on mógł dalej kontynuuj swoją wędrówkę.
-To opowiadajcie, jak wam minął czas! –przed niezręczną ciszą uratował nas Klopp. Posłałam mu uśmiech i jako pierwsza zaczęłam opowieść. Marco często mi przerywał i przejmował opowiadanie, żebym ja mogła się najeść. Dla jego spokoju brałam kilka kęsów, ale potem znów ja mu wchodziłam w zdanie, dokładnie jak on mnie wcześniej i posyłałam mu spojrzenie znaczące nic innego niż „jedz i nie marudź”.  Chociaż ogromnie cieszyłam się z takiej niespodzianki, byłam trochę zmartwiona, że Marco nie odpocznie tak jak planowaliśmy. Może goście domyślą się sami i nie będą zbyt długo u nas przesiadywać. Niespodzianki są fantastyczne, chociaż czasem jednak wolałabym, żeby były zapowiedziane. Wtedy już na pewno przejęłabym prowadzenie samochodu, jeśli słowa i groźby by nie poskutkowały, zepchnęłabym go siłą. Trochę kalorii razem spaliliśmy.
Deseru nie było, ku niezadowoleniu najmłodszych. Marisa bawiła się jeszcze po obiedzie, ale już część gości się zbierała. Jako pierwsi poszli rodzice Mario, tata Marco namawiał jego mamę, żeby też już poszli, ale ona była nieugięta. Już wiedziałam, po kim odziedziczył to mój mąż, ale także moja córka. Fabian z żoną i córeczką też niedługo potem wyszli, Lotte zaczęła marudzić i płakać, prawdopodobnie chciała spać, ale przechodziła też bunt trzylatka i jej rodzice mieli z nią naprawdę czasem ciężko. Reszta na razie została i bawiła się z dzieciakami, ale też rozmawiali. Jürgen i Thomas też nadrabiali czas, który się nie widzieli. Marco poprosił mnie, żebyśmy poszli na górę. Nie wiedziałam, czy wypadało zostawiać tak gości, ale skoro już nie przywitałam jego mamy to mogłam już zupełnie wykorzystać pakiety mojej bezczelności na dzisiaj. Poszliśmy schodami na górę. Co mnie zdziwiło, na górze schodów przymocowany był ruchomy płotek dla dzieci, żeby nie szły dalej. To ten, który planował kupić Marco. Nie pytałam, jakim cudem tu się znalazł tak szybko, ale wiedziałam, że Mario miał zapasowe klucze, więc może to brunet wszystkiego dopilnował. Marco przymknął za nami płotek. Stałam w korytarzu, czekając, aż coś powie.

-Nie lubię tego..-westchnął, patrząc intensywnie w podłogę.
-Przyjęć niespodzianek? Gości?
-I ciebie w takich spódniczkach, ciebie szczującej mnie przez całą drogę samochodem w tej spódniczce, mówiącej mi takie rzeczy w windzie, że staję się jeszcze bardziej twardy, nie lubię ciebie biegającej radośnie i witającej wszystkich gości w tej cholernej spódniczce, a już najbardziej, gdy jestem przy tobie, a ty zaciskasz mi uda… będąc w spódniczce. Tego ostatniego najbardziej nie lubię –syknął, nawet na mnie nie patrzył. Zbliżyłam się do niego na krok, jednak on od razu zareagował i przyparł mnie do ściany. –I kocham cię, kocham to wszystko, ale nie masz prawa zabraniać mi dostępu do mojej własności, pani Reus –mruknął wolno. Podniósł na mnie wzrok, jego oczy były ciemnoszare, jak wtedy, pierwszej nocy w sypialni, gdy był zły. Wtedy się odrobinę bałam. Teraz zaschło mi w ustach, a po ciele przeszedł mocny dreszcz podniecenia, gdyż wiedziałam już, kiedy tak naprawdę widziałam takie oczy. Trzymał mi ręce nad głową, drugą wolną ręką rozpiął swój rozporek, a później jednym, dynamicznym ruchem zerwał dół mojej bielizny.
-Kochanie, goście są na dole..
-Więc musisz być cicho, oświadczył, rozpinając guziki mojej starej koszuli. Jego koszuli, która naprawdę dawno stała się moją koszulą i potrafiłam nosić ją na co dzień do wygodniejszych, na wpół eleganckich stylizacji. Odgiął miseczkę stanika, mruknął z aprobatą, dając sobie chwilę na podziwianie mojej piersi. Później przyssał się do niej łakomie, a ja nie umiałam być cicho. Wplotłam palce w jego włosy i przyciągnęłam go jeszcze mocniej do siebie. Oderwał się mimo mojego nacisku. Spojrzał na mnie z dezaprobatą i w jednej chwili ściągnął z siebie t-shirt. Znów jęknęłam, choć w tym momencie nawet mnie nie dotykał. I przygryzłam wargę. Jego dłoń natychmiast pociągnęła za moją brodę, zmuszając mnie w ten sposób do otwarcia ust. A potem zaczął mnie całować, pieszcząc językiem, przygryzając na przemian obie wargi, dopóki całe nie spuchły. Wtedy odsunął się, zręcznie zwinął swoją koszulkę i podał mi ją, bym ją przygryzła i stłumiła przez nią moje jęki. Głośno oddychałam nosem. Marco spojrzał na mnie pewnym i poważnym wzrokiem, przepełnionym pożądaniem i dziką żądzą. Podniósł mnie na wysokość swoich bioder, opierając nadal o ścianę i wsunął się we mnie zdecydowanie i mocno. Krzyknęłam, jednak dzięki Bogu miałam w ustach jego bluzkę. Moja głowa opadła bezradnie na jego ramię, udostępniając mu tym samym moją szyję, którą zaczął mocno kąsać i całować. Drugą ręką, którą mnie nie podtrzymywał, masował i szczypał na zmianę moje piersi. Przez jakiś czas słyszałam odgłosy z dołu, jednak później w głowie tylko słyszałam mój urywany oddech, nasze bicie serc i wariacki rytm, który wybijało jego ciało. Przestał mnie całować, był już na granicy, podobnie do mnie. Odsunął nosem kawałek koszuli na ramieniu i przylgnął wargami, by zrobić mi tam ślad, który pewnie pozostanie na kilka dni. Pocałował swoje dzieło i delikatnie podmuchał. Westchnęłam cicho, jakby dając mu znać, że nie wytrzymam już długo. I wtem się zatrzymał.

-Marco? –ktoś wołał. I szedł po schodach. A nawet był już na ich szczycie i majstrował przy płotku dla dzieci. Wyplułam jego koszulkę na podłogę, chciałam jakoś z niego zejść, ale na to nie pozwolił, trzymał mnie nadal i nie zamierzał się wycofać.
-Przyjdę –powiedział dosadnie. Jego matka stanęła po środku korytarza i uniosła brwi ze zdziwienia.
-Jesteś właścicielem domu, masz gości, nie pora na całowanie po kątach! –skarciła go ostro. Odwróciłam się od niej, chcąc ukryć mój wyeksponowany biust. Objęłam Marco szczelnie i zamknęłam oczy, jakby to miało pomóc na moje zawstydzenie. Ale wciąż byłam podniecona, na granicy nieziemskiego orgazmu z pulsującym penisem w sobie. Moja spódniczka stworzyła taki parawan, że można było faktycznie pomyśleć, że tylko się całujemy, albo zaraz mamy przejść do czegoś więcej, skoro Marco już nie ma koszulki.
-Zaraz dojdę –powiedział, poruszając się we mnie nieznacznie. Nie wiedziałam, czy to była informacja dla mnie, czy dla jego matki o tym, że niedługo zjawi się wśród gości. –Naprawdę –dodał.
-Dobrze. Doprowadź się do porządku i zejdź szybko. Państwo Klopp będą się niedługo zbierać –oświadczyła i zawróciła do schodów. Nie zamknęła za sobą bramki, ale usłyszałam jej kroki. Blondyn spojrzał na mnie z rozbawieniem w oczach. Westchnęłam i spojrzałam na bluzkę, leżącą na podłodze. Już jej nie podniesiemy. W odpowiedzi na moje niewypowiedziane obawy, przyszło i rozwiązanie. Jego usta. Marco powrócił do dawnego rytmu, który z sekundy na sekundę stawał się coraz bardziej szaleńczy i niezmordowany. Miałam ochotę naprawdę głośno krzyczeć, ale nie mogłam. Usta mojego męża mocno napierały na moje, zduszając wszystkie westchnienia i okrzyki. Także jego.
-Jesteś ze mną? –szepnął prosto w moje wargi. Kiwnęłam głową, szukając jego ust. –Patrz w moje oczy –polecił i znów mnie pocałował. Z trudem, jednak otworzyłam oczy. Dziwnie było całować się z otwartymi oczami, jednak kiedy on też miał otwarte i były tak blisko, takie ciemne, takie pożądliwe… Odleciałam, nie spuszczałam wzroku z jego oczu, choć byłam już w zupełnej rzeczywistości. On doszedł chwilę po mnie. Jego oczy podczas orgazmu były takie niesamowite. Jakby szary kolor zachodził delikatną mgłą, a wraz z jej przejściem, odsłaniał się łagodny, spokojny kolor morza.
Postawił mnie na ziemi, wysuwając się ze mnie. Przytrzymał mnie, żebym mogła złapać równowagę, przy okazji zapinając z powrotem swoje spodnie.
-Dobrze się czujesz?-zapytał, całując lekko moją żuchwę.
-A ty? –zapytałam, nie wiedząc czy mam na myśli jego wariacki pomysł, zmuszenie mnie do niego, no i jeszcze całe zajście z jego matką i mówieniem jej, że zaraz dojdzie.
-Potrzebowałem tego odkąd zaczęłaś się przeczołgiwać swoim seksownym tyłeczkiem z przedniego siedzenia na tyły. Nawet nie wiesz co ze mną robisz. Nie masz pojęcia Rose –zaśmiał się histerycznie i przyciągnął mnie do siebie, zaciągając się zapachem moich włosów. –Całą drogę ledwo siedziałem.
-Kocham cię. Jesteś szalony i za to też cię kocham. Twoja mama…
-Nie przejmuj się. Po prostu wyszłaś na dzikuskę, która zdziera ze swojego męża koszulki przy najbliższej okazji na stronie. Chodź, do łazienki, muszę cię obmyć.
-Poradzę sobie –oznajmiłam i zaczęłam układać mu włosy. Po kilku chwilach nadal były w seksownym nieładzie, jednak gdyby Marco miał humor, wyszedłby i w takich włosach na zewnątrz i do ludzi. Zaufał mi, kiedy powiedziałam, że może już iść. Skradliśmy sobie jeszcze jeden, długi pocałunek i rozeszliśmy w dwie strony.
-A, i Rose –powiedział, będąc już na schodach. Odwróciłam się na pięcie, stałam już przed drzwiami łazienki. Spojrzałam na niego wyczekująco. –Kocham cię, maleńka –powiedział pewnie, zaciągając trochę jak Elvis Presley. Mrugnął i posłał mi buziaka. Złapałam się za serce, drugą rękę położyłam na czole, a po chwili zaczęłam się nią wachlować, pokazując, jak bardzo jestem tym przejęta. Zachichotaliśmy oboje.




/Marco/

Na dole faktycznie ludzie się już zbierali. Nie tylko trener z Ullą, ale też moje siostry ze swoim domowym przybytkiem w postaci dzieci i mężów. Wciąż miałem przed sobą odpływające oczy mojej żony, kiedy ogarnęło ją intensywne spełnienie, tylko i wyłącznie za moją sprawą. To dopiero początek. Oficjalnie się wprowadza i zostaje już na zawsze. Pierwszej nocy na pewno nie będziemy spać. Mogłem wierzyć, że jaka pierwsza noc wspólnego mieszkania, taka każda inna. Jeśli tyczy się to pierwszego dnia Nowego Roku, dlaczego nie mogło być i tak z mieszkaniem? A przynajmniej mogłem sobie o tym marzyć. Chociaż nasze zwykłe przytulanie, pocałunki i dotyk na skórze również dawał mi mnóstwo satysfakcji. I chociaż spędziliśmy razem wspaniały tydzień, to nie mogłem się nią nasycić. I pogodziłem już się, że będę zwykle kuszony przez tą piękną kobietę, że będę jej pragnął w każdej sekundzie mojego życia, na każdy możliwy sposób, w który facet pragnie kobiety, kochanek kochanki, mąż żony. Pragnąłem nawet jej uśmiechu skierowanego do mnie, pragnąłem jej czułego spojrzenia, ust, dotyku, jej całej. Była moja. Wiedziała o tym, zawsze uśmiechała się, gdy jej to mówiłem, bo taka też była prawda. Należała do mnie, ta piękna, mądra i wrażliwa kobieta należała do mnie i miałem szczęście, będąc jej mężem, będąc facetem, którego pokochała. I któremu urodziła tak przepiękną córeczkę, jaką była Marisa. 

-Nie możecie poczekać aż wyjdziemy? –głos Götze wyrwał mnie z zamyślenia.
-Z czym?
-Słyszałem wystarczająco –uśmiechnął się szeroko. –Poszedłem pierwszy, ale kiedy usłyszałem coś, czego nie powinienem, to się wycofałem. To wzbudziło podejrzenie twojej mamusi, więc już nic nie poradziłem…-prychnął. Walnąłem go w ramię. Specjalnie nie odciągnął mojej matki od pomysłu szukania mnie.
-Nie licz już nigdy na moją pomoc –westchnąłem, jednak wciąż bawiło to całe zajście. Ann-Kathrin podeszła do mnie z moją śliczną córeczką na rękach. Isa była tak idealna jak jej mama. Gdyby to zależało tylko ode mnie, to Rose cały czas chodziłaby w ciąży i rodziła po kolei moje dzieci.
-Coś się stało? –zdziwiła się brunetka, słysząc moje słowa. Pogłaskałem Marisę po włoskach pocałowałem jej małą główkę.
-Teściowa nakryła Rose i Marco na tworzeniu Marisy dwa.
Ann zasłoniła oczy dłonią, późnej usta i roześmiała się cicho. Byli z Mario tacy sami.  Przewróciłem oczami.
-Gdzie Rose?
-Zaraz będzie, jest w łazience –powiedziałem i wyminąłem małżeństwo, żeby pożegnać się z siostrami.
Obie wyściskały mnie mocno i ucałowały Marisę jak stare, irytujące ciotki. Mela prosiła, żeby przypomnieć Rose o spotkaniu z nią, jednak moja żona dołączyła do nas dokładnie w tamtym momencie. Nadal miała tą spódniczkę i moją starą koszulę. Nawet nie wiedziałem, kiedy mi ją podkradła, ale wyglądała w niej naprawdę pięknie. Jej policzki były zarumienione, mimo nałożenia makijażu wyraźnie je było widać. Jej usta także były jakby odrobinę większe, jednak to wzrok zdradzał wszystko. Przynajmniej dla mnie. Doskonale znałem każde jej spojrzenie, a to mówiło naprawdę wiele.
Pożegnaliśmy się z Kloppami, dziękując Ulli za przygotowanie tak przepysznego obiadu dla tylu osób. Jak zwykle była skromna, ale powinna siebie docenić, swój talent także. Kiedyś trener przebąkiwał, że chce namówić ją na wydanie jej książki kucharskiej, będę mu musiał o tym przypomnieć przy najbliższej okazji. Puściłem Marisę, żeby poszła do moich rodziców. Rose potrzebowała chwili, żeby sama się z nimi pożegnać. Wiedziałem, że dziś padło wiele ważnych i wzruszających słów między nimi. Nie spuszczałem wzroku z mojej żony odkąd tylko przyszliśmy. Byłem im wdzięczny, że powiedzieli wszystko, co czują względem niej. Ona tego teraz potrzebowała. Stabilizacja i miłość. Musiała pozbyć się raz na zawsze tych koszmarów. Planowałem odnowić kontakt z moim psychologiem po powrocie z Liverpoolu, był naprawdę dobrym specjalistą i płaciłem mu grube pieniądze, tak, że nie opłacało mu się zdradzać tajemnic zawodowych nawet gdyby mu odcinali palce. Może zbyt drastycznie, ale tak, nawet wtedy. Ale to później. Poprosiłem na razie Mario, żeby pomógł mi złożyć stół i z powrotem go poznosić na jego stare miejsce. Poinformowałem o tym Rose, pocałowałem w oba policzki żonę trenera i wyszliśmy z Götze… Nie, Götze również całował Ullę, trzy razy. A niech go pies kopnie.

 
Chodziliśmy z tym stołem trzy razy. W mieszkaniu zostali już tylko moi rodzice i Ann. Marisa bawiła się przepełniona energią, może nawet nie będzie chciała iść na swoją drzemkę. Wszystko ma swoje dobre strony, przynajmniej pójdzie wcześniej spać, a my z Rose będziemy mieli więcej czasu dla siebie. Naprawdę miałem ochotę nie wypuszczać jej z łóżka, od zaraz przez następne kilka godzin.
Chowając klucz do schowka do tylnej kieszeni spodni, przypomniałem sobie, że miałem tam wyciszony telefon. Już tak się przyzwyczaiłem, że tam był, że nie zwracałem na niego uwagi. Mario już chciał wchodzić do mieszkania, jednak ja zobaczyłem na swoim telefonie pięć połączeń nieodebranych od mojego agenta. Już musiałem oddzwonić, ale naprawdę mnie irytował swoim dzwonieniem. Pożegnałem się z Mario, bo już też się zbierali z Ann i zjechałem na dół, żeby przed blokiem na spokojnie dać mu opierz i zagrozić zwolnieniem.
-Marco, dobrze, że dzwonisz. Mamy problem i potrzebne jest jak najszybciej twoje oświadczenie –zaczął, nim porządnie wziąłem oddech, żeby dobrze podeprzeć wściekły ton głosu.
-Byłem z żoną i córką na urlopie, nie było mnie dla nikogo i dobrze o tym wiedziałeś.
-Mówiłem, że mamy problem. Może być przez najbliższy czas niewielkie zamieszanie z twoją osobą.  W ogóle z Rose i waszym dzieckiem.
-O czym ty mówisz? –teraz naprawdę zdenerwowałem się jeszcze mocniej. Rose i Mari?
-To nie jest rozmowa na telefon…
-Nie przyjadę do Kolonii. Nie ma nawet takiej opcji. Dowiem się o co chodzi?
-O Scarlett Gartmann…-powiedział cicho, jakby zawstydzony samym wypowiadaniem na głos jej imienia i nazwiska. Kompletnie nie rozumiałem o co chodzi. Media wykopały jakieś nasze stare zdjęcia?
-I co z nią?
-Jakaś trzecioligowa marka odzieżowa zaproponowała jej sesję zdjęciową ich najnowszej kolekcji.
-W czym problem? –wszedłem mu w słowo. Skinąłem głową do Ann i Mario, którzy właśnie wsiadali do samochodu zaparkowanego przed naszym blokiem. Czyli Rose została sama z moimi rodzicami. A ja zamiast kontrolować swoją matkę muszę słuchać o swojej byłej.
-Sesja miała miejsce na stadionie BVB i pod nim, gdzie wisiał plakat z tobą. Ogólnie ubrania czarno żółte, ona uśmiecha się, pokazuje serduszko do kamery. Cała ta sesja ma tytuł „Najsilniejsza miłość”. Mimo słabej marki, marketing zadziałał i firma nieźle się wzbogaciła, kolekcja rozeszła się jak świeże bułeczki, a media mają sensację. Wszyscy mówią o waszej najsilniejszej miłości, że tak naprawdę nigdy się nie rozstaliście.. Teorii się wciąż mnoży, a na główne zdjęcie poszło to z tobą w tle. Przez to na ostrzu jest też teraz twoja żona i córka…
-Ja pieprzę.. –mruknąłem. Ledwo wróciłem do domu, to już wszystko musiało się jebać. –Jakim cudem oni dostali pozwolenie na sesję na SIP?
-Mnie nie pytaj. Scarlett też udziela wywiadów, nie wiemy co powie, ani jak się zachowa. Ma pięć minut sławy i wydaje mi się, że chce z tego skorzystać. A pytają ją o ciebie, twoje życie prywatne. Mam przed sobą właśnie jeden z artykułów. Jak chcesz to słuchaj. Marco jest wspaniałym, opiekuńczym mężczyzną. Zawsze odnosił się do mnie z czułością i miłością, kochaliśmy razem oglądać mecze, miłość do piłki jeszcze bardziej wzmocniła naszą miłość…
-Dość kurwa tego –warknąłem. Chciałem rzucić tym telefonem, ale musiałem ustalić coś, jakikolwiek plan działania. –To zdjęcie, da się zabronić rozpowszechniania mojego wizerunku? Jestem osobą publiczną, także bez mojej zgody to zdjęcie…
-Masz niby rację, chociaż to zwykły plakat, nie bezpośrednio ty…
-Wiesz ile mnie to obchodzi?
-Zapewne nic. Wysłałem pismo do zarządu niezwłocznie, do jutra mają się ustosunkować, inaczej wejdziemy na drogę prawną, ale do tego już musielibyśmy się spotkać, z twoim adwokatem również. Uważaj też na paparazzi, żeby się zbytnio nie naprzykrzali.
-Jeśli będzie to potrzebne to zadzwonię do prawnika –przyznałem, chociaż nie chciałem już nigdy więcej widzieć na oczy tego kutasa, który wygadywał brednie na temat mojej żony. –Coś jeszcze możemy zrobić?
-Ty możesz.. Porozmawiaj ze Scarlett, może tobie ulegnie i przynajmniej będziemy wiedzieli co dalej zamierza.
-Dobra, zrobię to –zgodziłem się. Nie będzie to łatwe, głównie dlatego, bo nie chciałem, żeby jakimś cudem Rose dowiedziała się o tym spotkaniu. Miała dość swoich problemów. Ojciec wychodził właśnie z klatki. Pomachał mi, uniosłem rękę w geście pożegnania, jednak myślami byłem przy tym, czy w ogóle powiedzieć Rosalie o tym wszystkim.
-Im szybciej tym lepiej. Uważajcie na siebie, jesteśmy w kontakcie.

Rozłączyłem połączenie. Wszedłem do klatki, wpisałem kod i postanowiłem przebiec się schodami na górę, żeby chociaż trochę rozładować negatywne emocje. Znałem jeszcze inne dobre metody na wyładowanie się, jednak byłem ojcem i nie mogłem tak po prostu zamknąć Marisy samej w pokoju, żeby obok móc się ostro pieprzyć z Rose. To dopiero kiedy zaśnie. Do tego czasu może spróbuję odzyskać spokój przy czytaniu bajek i wkładania klocków do odpowiedniej dziurki… Wolałbym włożyć coś innego do innej dziurki. Ogarnij się debilu.
W progu mieszkania minąłem się z matką. Pożegnaliśmy się pocałunkiem w policzek, a potem od razu zamknąłem za nią drzwi. Mari i Rose musiały być na górze, więc wszedłem do łazienki na dole i puściłem z kranu zimną wodę. Kiedy już była lodowata, chlusnąłem sobie nią dwa razy w twarz. Tego potrzebowałem. W sumie nie do końca tego, ale to był jeden z zamienników, które na chwilę pozwoliłyby mi się uspokoić. Przynajmniej dopóki moja słodka księżniczka nie zaśnie. Spojrzałem na siebie w lustrze, oparłem się ciężko o umywalkę i zacząłem powoli, głęboko oddychać. Liczyłem też do dziesięciu. Ostatnio, kiedy oglądaliśmy z Rose jakiś film, to jeden z bohaterów tak właśnie sobie radził. Nie szkodziło spróbować.
Na górze poszedłem prosto do pokoiku Mari, patrząc sentymentalnie na ścianę, przy której jeszcze kilkanaście minut temu spędzałem fantastycznie czas w mojej żonie. W pokoiku jednak Marisa bawiła się grzecznie sama swoją lalką i pokazywała jej książeczki. Wyszedłem, żeby znaleźć Rose. W łazience pusto. Nasza sypialnia również pusta i łazienka przy niej też. Drzwi do garderoby były zamknięte, jednak to było ostatnie miejsce, gdzie mogłem zastać blondynkę. Nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka. Panowała tam ciemność, więc od razu zapaliłem światło. Rose stała przy wiszących półkach naprzeciwko.
-Szukałem cię –zacząłem niepewnie. Miała zamknięte oczy. W końcu je otworzyła i spojrzała na mnie, próbując przybrać minę neutralną, acz dzielną i zadowoloną. Na marne. Teraz jej oczy były zaczerwienione. Ostatnio dużo płakała, więc niestety wiedziałem i bez pytania kiedy płacze.
-Chciałam znaleźć rzeczy na przebranie.
-Po ciemku?
-Myślałam, że będzie lepiej, miałam iść włączyć światło.
-A dlaczego kłamiesz? – zapytałem łagodnie. Chciałem dać jej przestrzeń. Wiedziałem, że czasem jej potrzebuje, a ja nie mogę jej zbytnio osaczać i jedyne co mogę to uszanować to i poczekać do momentu, kiedy ona sama wyciągnie do mnie ręce.
-Bo chcę już wyjść na prostą, a nie mogę. A mam wrażenie, że jak tylko powiem jedno słowo na przykład „Debra”, to jak w lesie powstaje echo i słyszę to wszędzie jeszcze jakiś czas, aż w końcu wraca do mnie jak bumerang, tylko, że ja go nie łapię tylko dostaję prosto w głowę. Rozumiesz? –powiedziała zdenerwowana. Jej dłonie się trzęsły. Chciałem je obie ucałować, a potem móc znów posmakować jej słodkich, malinowych ust, żeby ukoić jej ból i smutek. I żeby samolubnie ją całować, bo ja tego potrzebowałem. Bo ona była ode mnie uzależniona i równie mocno mnie pragnęła, mimo tego całego bagna.
-Chcę cię umówić z psychologiem po naszym powrocie. Zależałoby mi, żebyś po prostu spróbowała i poszła ten jeden jedyny raz. Jeśli nie dla siebie, zrób to dla mnie –powiedziałem ostrożnie. Nie wiedziałem jak na to zareaguje, bo początkowo była zupełnie na nie. Ale kochała mnie i wiedziałem o tym, prosząc ją o zrobienie tego dla mnie. Może to nie było uczciwe, ale jeśli to miało nam pomóc, tak właśnie chciałem zrobić.
-Dobrze. Potrzebuję cię dzisiaj wieczorem –szepnęła i podeszła do mnie. Oplotłem ją ciasto rękoma, żeby nawet nie miała możliwości się ruszyć. Przyłożyła głowę do mojego serca. –Potrzebuję się z tobą kochać, wolno, niespiesznie, lekko, delikatnie. Żebyś mnie całował po całym ciele i mnie dotykał. A potem, to ja chcę przejąć kontrolę –mówiła cicho. Miałem zamknięte oczy, czułem wyraźnie jej słodki zapach, który pobudzał jeszcze bardziej moją wyobraźnię. Już planowałem dzisiejszy wieczór i widziałem oczami wyobraźni moją piękną, nagą kobietę nade mną. Piękną, pełną miłości i dobra. Mojego anioła.
-Jestem cały twój. Będę robić, co tylko sobie zażyczysz skarbie. Ale pod jednym warunkiem.
-Hmm? –uśmiechnęła się lekko i zadarła głowę, żeby z zaciekawieniem na mnie spojrzeć.
-Nigdy więcej nie pozwól sobie na łzy przez moją matkę. Nigdy, kochanie. Niezależnie co mówi, co robi. Ona nie jest mną. Ona nie ma pojęcia co czuję, nie wyobraża sobie i nigdy nie wyobrazi, bo czasami to ja nie mogę pojąć tego, jak bardzo cię kocham i jak wiele oddałbym, żebyś była szczęśliwa. I cokolwiek się stanie, przez moją matkę czy kogokolwiek innego, wiedz, że wszystko co robię, robię dla ciebie i dla naszej córki. Tylko wy, rozumiesz?
-Tak. Jesteś mój. Tylko mój. Bo ja jestem twoja. To tak jak samochód. Skoro ty masz samochód, to samochód należy do ciebie. Ja mam ciebie, to ty należysz do mnie.
-Dobrze, że przypominasz. Musimy rozejrzeć się za jakimś ładnym samochodem dla ciebie. Ale najpierw pobawimy się z naszą księżniczką, bo już się pewnie za nami stęskniła.
Rose uśmiechnęła się. Kochałem jej uśmiech. Pocałowałem kącik jej ust, złapałem jej delikatną dłoń, na której nosiła obrączkę z muszelki i poszliśmy do naszego największego skarbu. Naszego małego szczęścia, które rozganiało wszystkie smutki i troski. Czasem przerastało mnie to, jak bardzo byłem szczęśliwy i wciąż czasem ciężko mi było uwierzyć, że one dwie tu są i czynią mnie lepszym. Wreszcie czułem, że żyję i jestem w miejscu, gdzie zawsze powinienem być. I choć wcale nie miałem korków na nogach, ani zielonej murawy pod stopami wcale nie czułem się z tym źle. Miałem coś sto kroć piękniejszego.Kobiecą, drobną dłoń o pięknych, długich, chudych palcach, od której dotyku byłem uzależniony oraz maleńką rączkę, która ufnie zaciskała się na moich kilku palcach i chciała ze mną odkrywać świat. A ja mogłem iść, bo mając te dwie ręce w swoich dłoniach, miałem wszystko. I nie bałem się ruszyć przed siebie, bo wbrew pozorom te dwie, piękne istoty dawały mi siłę, miłość, schronienie i ciepły dom. A przede wszystkim dawały mi życie, takie prawdziwe.










~~~
 Dzieeń dobry! Dzisiaj trochę dłuższy rozdział, następny też będzie podobnej długości, mam nadzieję, że się cieszycie!;)) Powrót do normalnego życia.. Co z tego wyniknie? Małą zapowiedź akcji już macie, ale myślę, że jeszcze uda mi się was zaskoczyć. Część osób tęskni za dramami, drugiej poodba się sielanka..Hmm.. Może coś połączymy? Koniecznie dajcie znać co myślicie, czasem naprawdę Wasze komentarze i te "teorie spiskowe" są wielką inspiracją i podsuwają mi mnóstwo pomysłów. Czekam na nie z utęsknieniem!
Mam nadzieję, że nie dajecie za wygraną tej paskudnej pogodzie, ja niestety jestem przeziębiona i czuję się okropnie, ale nie mam czasu na chorowanie, mam silne postanowienie, że w poniedziałek będę zdrowa, piękna i pełna pozytywnej energii.. Trochę trudne, ale zobaczymy. Na szczęście już od środy mam wolne, będę miała czas na naukę.. no i jak będzie wena sprzyjać to i coś napiszę. 😇
Czekam na Wasze opinie!
Trzymajcie się zdrowo, buziaki!!!

4 komentarze:

  1. Doczekałam się mojej "minidramy" I dziękuję Ci za nią, kochana 😘 Jestem ciekawa, co dalej wyniknie ze Scarlett i czekam na kolejny rozdział.
    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana, to jeszcze nie jest drama. To takie..preludium!😇 Musisz chwilę poczekać na Scarlett, ale wyniknie po drodze kilka innych..spraw^^
      Do następnego!!❤️

      Usuń
  2. ❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️

    Przesyłam Ci dużo serc, żebyś wiedziała, że kocham twojego bloga. Perfekcyjna niespodzianka. Mama Marco... No cóż. Ogarnij się kobieto. Scarlett... No ja juz na początku mówiłam że trzeba ja wysłać w jedną stronę na Syberię, ale mnie nie słuchałas ni to teraz masz babo placek. Markuś ja też uwielbiam kiedy jesteś szczęśliwy.. Wgl. To Markuś teraz też czeka na swoją mała księżniczkę. Cute. Dobra. Trzymaj się i do następnego moja ulubiona bloggerko. Girlwithaball.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O jeny, dziękuję!!!!❤️❤️Poprawiłaś mi humor tuż po obudzeniu...jem śniadanie i idę pisać rozdział!😍😊 Scarlett na Syberię to chyba słabo z połączeniami, więc została😏😇 Ale mam nadzieję, że aż tak tego szczęścia nie naruszy (zbyt bardzo..)😂
      Ściskam mocno i do następnego!!!!❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️

      Usuń

Zapraszam do komentowania!❤️ To bardzo motywuje do pisania kolejnych rozdziałów!