sobota, 6 października 2018

Sześćdziesiąt pięć


Zobaczyłam przed swoją twarzą jego dłoń. Nie chciałam patrzeć w górę. Nie byłam gotowa patrzeć, jak go zraniłam, ani na to, jak robię to cały czas. Drżącymi palcami podparłam się o pień drzewa i sama ledwo stanęłam na nogach. Objęłam się ciasno ramionami, starałam się unormować przyspieszony oddech. Na marne.
-Odwieź mnie do mojego mieszkania, proszę…-szepnęłam. On oddychał bardzo głośno. Byłam gorsza od Andrei, gorsza od Scarlett. To tak bolało, tak okropnie bolało. Po czymś tak pięknym, romantycznym, wzruszającym musiałam powiedzieć „nie”. To „nie” było znaczące dla brnięcia w moje kłamstwa, w pozorne szczęście każdego dnia. On musiał wiedzieć. Zraniłam go swoim odrzuceniem, czy miałam dokładać następne? Czy ja byłam w stanie się pozbierać?
Przeszliśmy w milczeniu przez las. Oboje dobrze znaliśmy drogę powrotną. Przede mną jednak żądnej drogi powrotnej nie było. A ja nie spodziewałam się, że już na początku, kiedy jeszcze nie powiem ani słowa, będzie aż tak ciężko.
Droga powrotna do Dortmundu też szybko minęła. Tym razem bez wesołej muzyki z radia, nie zniosłabym jej. Cały czas gładziłam palcem siedzenie Astona Martina, jakby chcąc się z nim pożegnać. Jeden samochód a łączyłam z nim tyle wspomnień. Patrzyłam przez okno na zachodzące słońce na horyzoncie i zapadającą noc. Na zawsze.

-Jesteśmy –powiedział cicho, gasząc silnik. Spojrzałam w górę. Mój blok. Nie zabrał mnie tym razem na Phoenix See. To dobrze. Odwróciłam się do niego tylko ten jeden, jedyny raz. I zobaczyłam smutnego, przerażonego, przybitego chłopca. Nie byłam dla niego. Dla nikogo. Szarpnęłam za klamkę drzwi, wybiegłam z Astona prosto do klatki. Drżącą ręką wpisałam kod na domofonie, potem chyba czekałam na windę i szukałam kluczy, ale tego nie pamiętam. Pamiętam, jak weszłam do mieszkania, zabrałam cały jeden ogromny bukiet z jednego z wazonów, położyłam się z nim na kanapie, przytuliłam go do piersi tak mocno, że usłyszałam też łamanie się niektórych łodyg. I wybuchłam płaczem. Moje tatuaże paliły. Wszystkie kwiaty, które wytatuowałam, kłos, odbity od tego znalezionego w moich włosach. Cała kompozycja ułożona przez niego. Bałam się, że te momenty nie należały do rzeczywistości. Nie byłam godna ich noszenia.
Nie zdjęłam z siebie nawet torebki. Wyjęłam jednak telefon, musiałam do niego napisać. Może lepiej niech się nie dowiaduje prawdy? Może samo zakończenie związku byłoby łatwiejsze… Ale on zasługiwał na prawdę. Całą prawdę, bez pomijania trudniejszych momentów, tych niewygodnych, tych, których nie byłam w stanie wypowiedzieć.

„Przepraszam, nie oczekuję wybaczenia. To wszystko moja wina. Nie wiesz o mnie wszystkiego, a wtedy to by nie miało miejsca.. Przepraszam. Nigdy nie będę wystarczająco gotowa, żeby o tym mówić, ale jeśli oczekujesz mojego wytłumaczenia, dowiesz się wszystkiego. Przepraszam. Kocham cię, twoja R.”

I płakałam nadal. Mokre łodygi róż przemoczyły moje spodnie, ale się tym nie martwiłam. Ich delikatne płatki dotykały mojej twarzy, gilgotały ją lekko, jak dłonie Marco z samego rana, gdy próbował mnie obudzić. Kolejne łzy. Dlaczego miał takiego pecha, trafiając na same nieodpowiednie kobiety?
Byłam w lekkim amoku, gdy usłyszałam walenie do drzwi. Może płakałam tak głośno, że sąsiedzi się denerwowali? Na pewno nie byłam w stanie przewidzieć, że stał tam Marco. Zasapany od biegu po schodach, z telefonem w dłoni.
Otworzyłam usta, zupełnie nie spodziewając się go tak szybko. Tutaj. Ale moment bycia gotowym nigdy przecież nie miał nastąpić.
Czułam jego intensywny wzrok na sobie. Po zbolałym chłopcu nie było ani śladu. Wyminął mnie w przejściu i zamknął z trzaskiem drzwi za sobą. Przekręcił górny zamek dwa razy. Patrzyłam w podłogę, widziałam jedynie czubki jego butów. Były brudne. Ubrudziły się przez las, miał nawet przyczepiony mokry liść do jednego z nich. Będzie musiał je wyczyścić, albo kupić nowe. Może odda te buty biednym? Albo mężowi siostry, jednej albo drugiej. O ile mają taki sam rozmiar. A jeśli nie? Jego tata raczej nie założyłby takich butów. Może faktycznie odda biednym. Albo je umyje, a liść wyląduje w śmietniku.

-Rosalie –powiedział twardo. Zamrugałam oczami, podniosłam głowę odrobinę wyżej. Nie mogłam w nieskończoność zagłuszać myśli jego butami i liściem z lasu. Wysunął przede mnie swój telefon. Chciał, żebym go wzięła do rąk. Zrobiłam to bez zastanowienia. Spojrzałam na wyświetlacz. Nasza konwersacja sms. –Przeczytaj ostatniego sms. Na głos. Głośno.
Widziałam wiadomość, tą, którą wysłałam mu kilka chwil temu. Przełknęłam głośno ślinę.
-Przepraszam –zaczęłam czytanie, jednak mój głos brzmiał zupełnie inaczej. Co chwila się łamał. –Nie oczekuję..
-Możesz to pominąć. Zacznij od trzeciego przepraszam –polecił. Przeleciałam wzrokiem tekst znajomości. Liczyłam na palcach wszystkie „przepraszam”. Znalazłam trzecie.
-Przepraszam –zaczęłam, jednak później tylko otworzyłam buzię i rozszerzyłam oczy ze zdziwienia, widząc kolejne litery, które formowały się w..
-Czytaj, Rose. To jedyne, co mnie obchodzi w tej wiadomości, więc przeczytaj mi to.
Jego głos był taki władczy, nieustępliwy. W duchu kuliłam się i wrzeszczałam na swoją głupotę. Nie byłam świadoma, że napisałam mu to. W sms. Pierwszy raz, kiedy mu to mówiłam. Pierwszy raz odkąd ukończyłam osiem lat, gdy miało to naprawdę znaczenie.
-Czytaj do cholery tą wiadomość, Rosalie.
Zbliżył się do mnie. Dzielił nas jeden krok. Czułam całą sobą jego obezwładniający zapach. Jego telefon wypadł mi z rąk, upadł na podłogę i obił się kilka razy, nim się położył.
-Nie mogę –szepnęłam. Odsunęłam się, ale wtedy już moje łydki napotkały kanapę.
-Dlaczego? Czekałem na te słowa jak głupi, naiwny szczeniak. A ty, nie dość, że piszesz mi to w durnym smsie, to jeszcze nie rozumiem czemu poprzedzasz to jakimiś bredniami, które mnie nie obchodzą. Które są nieważne, rozumiesz? Dlaczego mnie od siebie odsuwasz?
-Bo nie zasługujesz na kogoś takiego jak ja…-zaczęłam.
-Mam ci kupić zamek, karetę, mam być szefem jakiejś korporacji, mam chodzić w idealnie szytych na miarę garniturach i usługiwać ci jak lokaj? Wedy będę na ciebie zasługiwał? Bo jeśli tak, zrobię wszystko, żeby do tego doszło.
-Nie –zaprzeczyłam. Nie zasługiwałam nawet na mieszkanie na Phoenix See z opłacanym przez niego czynszem, a co dopiero na to wszystko, o czym mówił. Nie chciałam tego, pragnęłam jego, prawdziwego i szczęśliwego. Ale tego mieć nie mogłam. -Skrzywdziłam cię. Zasługujesz na wspaniałą, idealną, nieskazitelną kobietę, która cię nie skrzywdzi. Ja zataiłam przed tobą fakt, że spodziewamy się dziecka. Nie chciałam wrócić, nie uważałam ciebie za dobrego ojca. Przeze mnie nie widziałeś, jak Marisa pierwszy raz płacze, je, uśmiecha się. Nie widziałeś jej pierwszych kroków, nie słyszałeś jej pierwszych słów. Nie widziałeś, jak oglądała ze mną mecze. Nie słyszałeś pierwszego „papi”, ani nie byłeś przy tym. Pozwoliłam, żeby inny facet pojawił się w moim życiu, pozwoliłam mu na pocałunki, pozwoliłam mu na zaręczyny, na które się zgodziłam. Pozwoliłam, żeby on miał wkład w wychowanie twojej córki i się z nią bawił. Dla niego chciałam się rozwieźć. Żeby cię chronić przed sobą, ale potem zrozumiałam, że Emre też nie zasługiwał na mnie, bo jego też skrzywdzę. Prędzej czy później. Bo ja tylko to umiem. Nie jestem dobra…
Musiałam go do siebie zrazić. Jeśli usłyszy to wszystko o mnie, może lepiej to zniesie. Kiedy już mnie będzie nienawidził.
-W porządku. Ja przespałem się z trzema kobietami, chcąc o tobie zapomnieć. Całowałem się z Andreą. Nie rozmawiałem z Mario, byłem na wylocie z drużyny, pobiłem Durma, zawaliłem z piłką, dokładnie to, o co mnie prosiłaś nim odeszłaś? Myślę, że nie –zaczął. Dlaczego on musiał być taki uparty? Dlaczego walczył? W tej walce nie mógł być zwycięzcą. –Nie ufałaś mi na tyle, żeby mi powiedzieć o dziecku. Nie szukałem cię do upadłego. Poddałem się i byłem gotowy zakończyć ten związek. Upijałem się i użalałem nad sobą, a mogłem patrzeć jak z dnia na dzień rośnie ci brzuch, jak mała kopie, być przy tobie na tych wszystkich badaniach, przy porodzie, przecinać pieprzoną pępowinę jak każdy tata. I jak mąż, być przy tobie, całować cię, dziękować jak głupi i szalony za to, że dałaś mi tak piękne, mądre i wspaniałe dziecko. Nie zrobiłem tego. Wolałem imprezy. Wolałem się uchlać i przespać z jakimiś laskami, żeby nawet nie móc dojść, a potem sobie zwalić pod prysznicem, wyobrażając sobie ciebie. Beznadziejne, co? A gdy już byłaś, nie odzywałem się do ciebie, nie rozmawiałem z tobą, chociaż wiedziałem, że to cię boli. Nie zrobiłem nic, gdy moja matka cię obrażała, nic, gdy tak mówiła o Marisie. Byłem zdezorientowany, bo tak bardzo mi ciebie brakowało...byłem pogubiony w tym wszystkim. Ale już wiem, czego chcę i czego zawszę chciałem. Ja chcę, chcę być przy tobie i nie chcę stracić ani chwili. Chcę prawdziwej rodziny. Z tobą i naszą córką. Chcę domu, wielkiego ślubu przed naszą rodziną i przyjaciółmi, przed tłumem paparazzi, żeby ci wszyscy wiedzieli, że jestem w tobie zakochany i chcę spędzić z tobą resztę życia.

Jego determinacja była godna podziwu. Znów zaczęłam płakać. Wyminęłam kanapę i przeszłam za nią, żeby ona chociaż zdystansowała nas od siebie. Ja skrzywdziłam jego, teraz on skrzywdził mnie. Ta gra nie była w porządku, bo teraz ruch należał do mnie, a on nie będzie miał tego czym odbić.
-Nie chcesz spędzić ze mną reszty życia, Marco –powiedziałam wolno. –Nie znasz mnie.
Moje oczy zaszły łzami tak, że nie widziałam praktycznie niczego. Zaczęły ciec jeszcze gęściej po moich policzkach, a ja się zaczęłam cała trząść.
-Kocham cię taką, jaką jesteś –zapewnił i zaczął okrążać kanapę. Nie mógł mi mówić, że mnie kocha. Mnie nie można kochać. Byłam nikim, byłam potworem. On nie kochał mnie, tylko jakiś pozór..
-Jestem potworem-szepnęłam. Moje palce zaczęły kurczowo zaciskać się i rozluźniać na miękkim oparciu sofy. On nie zasługiwał, żeby go zranić. On nie mógł się drugi raz załamać.
-Nie-zaprzeczył pewnie. Chciał podejść do mnie, wziąć mnie w ramiona, przytulić do swojej piersi. Wtedy jednak z moich ust wypadły słowa, do których brzmienia naprawdę się musiałam przyzwyczaić. Nigdy ich nie słyszałam z dźwiękiem mojego głosu. Przez całe życie trzymały się we mnie, ostro wbijając swoje kolce. Wszędzie. Teraz będą musiały krzywdzić jego. On na to nie zasługiwał.
-Zabiłam człowieka.
Dwa słowa. „Kocham cię” też miało dwa słowa. Wszystkie cztery były jednakowo silne, miały jednak zupełnie inny wpływ. Zatrzymał się. Już nie chciał mnie przytulić. Wiedziałam, że tak będzie.
-Jeśli bawisz się teraz w jakieś durne przenośnie.. Nie zrazisz mnie do..
-Zabiłam dziecko.
Kolejne dwa słowa. Moje nogi miękły, byłam pewna, że stracę przytomność. To było zbyt wiele. Dla mnie, dla niego. Musiał znać całą prawdę. Odsunęłam się, patrzyłam w podłogę, chociaż powinnam patrzeć mu w oczy. Zasługiwał na mój szacunek. Cała drżałam, moje usta mrowiały. To przez te słowa. Były nowe, chociaż tak dobrze mi znane. Nosiłam je ze sobą tak długo, miałam z nimi największy staż. Kompani z dzieciństwa przez całe życie.
-Nienarodzone, było w brzuchu matki- dopełniłam informację. To bolało bardziej, niż wtedy, gdy musiałam go zostawić. Po co wracałam? Marisa zasługiwała na wspaniałego tatę, ona nie była niczemu winna. Ale to ja nie zasługiwałam na nich. Marco stał nieruchomo i słuchał. Musiałam wydobyć z siebie głos i mu powiedzieć. O tym, o czym nikomu innemu nie mówiłam. Marco musiał zrozumieć, że popełnił błąd wybierając mnie. Musiał przeboleć swoje zakochanie, choc to trudne i bolesne, dobrze o tym wiedziałam. Dobrze, że miał przyjaciół…
-Miałam osiem lat, kiedy moja mama zmarła. Była najwspanialszą mamą. W oczach tak małej dziewczynki jaką byłam, była moją królową, ideałem, aniołem.. Z tatą kontakt nie był tak dobry, był bardziej zdystansowany ode mnie i od mamy. Nie wiem od kiedy, ale tak było zawsze i to było dla mnie normalne. Kochałam mojego tatę mimo wszystko. Mama przecież musiała mieć swojego króla. A ja byłam księżniczką i kochałam swoich rodziców całym swoim małym sercem.
Tak trudno było mi do tego wracać. Tak piekielnie bolało. Jakby ktoś wydzierał mi serce z wnętrza, gołą ręką, wydłubywał je z mojej zaczerwienionej z bólu skóry.
-Debra wprowadziła się kilka dni po śmierci mojej mamy. Mojego anioła. Nie przedstawił mi jej, sama zobaczyłam jak się całują na kanapie w salonie, potem się rozbierają i… Byłam zrozpaczona. Miałam chyba nawet depresję, chociaż nikt mnie nie diagnozował. Moja mama. Ona była moim wszystkim. A ojciec śmiał się, był zadowolony, miał Debrę. Ale ona nie była królową. W moich oczach to ona zabiła moją mamę i odebrała mi tatę. Tata już nigdy nie zwrócił się do mnie po imieniu, nie spojrzał na mnie, nie nazwał córką. Przeniósł mój pokój na poddasze, gdzie były pająki, których się strasznie bałam. Miałam tam łóżko, małe biurko, kilka zabawek.. Jedną lampkę nocną koło łóżka, która paliła się non-stop, żebym się nie bała. Miałam też zdjęcie mojej mamy, które zabrałam, gdy ojciec pozbywał się wszystkich zdjęć z domu. Debra chciała, żebym jej usługiwała, popychała mną. Przychodziła po mnie, żebym sprzątała kuchnię, toaletę… Wymiotowała bardzo często. Kiedy się sprzeciwiałam, policzkowała mnie…-zatrzymałam się. Musiałam nabrać powietrza. Marco stał cały czas, oddychał głęboko, zaciskał dłonie w pięść. Nie byłam w stanie spojrzeć wyżej.
-Cierpienie po mamie bardzo szybko zamieniło się w złość. W agresję. Krzyczałam na nią i na ojca, że zabrali mi matkę, że ich nienawidzę, że chciałabym, żeby to oni umarli. Ojciec mi raz powiedział, że to ja jestem jedynym problemem w tym domu. I lepiej by było, żebym to ja nie istniała. Tylko ja miałam problem… I dodał, że Debra spodziewa się dziecka. Ich dziecka, które będzie kochał, a nie mnie, które nie będzie tak wstrętne i niegrzeczne jak ja. Przepłakałam kolejne trzy noce i dnie, bez wychodzenia z pokoju. Runął mój cały świat. Przestałam być księżniczką, byłam wstrętna, byłam problemem… Kolejnego dnia, stałam się nikim. Przez te wszystkie dni Debra leżała w łóżku, źle się czuła. Ojciec wtedy wyszedł po zakupy, więc ja przemknęłam do kuchni, żeby coś zjeść. Byłam potwornie głodna. Pół kromki chleba, pasztet i ogórki. Tyle znalazłam. Jadłam szybko, prawie się dławiłam.. Debra przyszła niespodziewanie do kuchni. Pamiętam jedynie, że nie wyglądała dobrze. Była blada, nie pamiętam dokładnie jej twarzy, ale nazwałam ją wtedy trupią kostuchą. Zabrała mi mój talerz z kanapkami i herbatę. Rzuciłam się na nią, żeby odzyskać moje jedzenie. Nie było w domu nic poza tym, a ja nie jadłam tak długo. Oblała mnie kubkiem herbaty. Na szczęście nie była gorąca i nie wyrządziła mi krzywdy, trochę piekło, ale nie było śladów. I wtedy zaczęło się szarpanie na korytarzu. Zaczęłam wyrzucać jej wszystko. Że jej nienawidzę, że odebrała mi mojego tatę, mamę, że chcę, żeby leżała w grobie zamiast mojej mamy. Znów mnie uderzyła w policzek. Chciała mnie popchnąć na podłogę, żebym upadła, ale jej się nie udało. Sama się zachwiała, pamiętam, że tak dziwnie przewróciła oczami. Myślałam, że wykorzystam tą chwilę i ją sama popchnę. Przewróciła się, za nią były schody. Talerz upadł, rozbił się po podłodze na drobne kawałki. Zaczęłam martwić się jak to pozbierać. Moja mama zawsze mnie wyganiała z kuchni, żebym nie zraniła sobie nóżki. Nie zwracałam uwagi na Debrę, martwiłam się potłuczonym talerzem i zmarnowanymi kanapkami z pasztetem i ogórkiem. Wtedy wpadł ojciec i wreszcie spojrzałam na dół schodów. Leżała tam, nieprzytomna. Ojciec zaczął na mnie wrzeszczeć, mówił, że ją zamordowałam, krzyczał, że jestem potworem, że nie istnieję już dla niego, że mogłam w ogóle nie istnieć. Kiedy powiedział, że ją zabiłam.. Powiedziałam wtedy „i dobrze”. Myślałam, że to mi odda mamę. Chciałam do mamy.

Moje łzy przybrały na sile. Nie patrzyłam na Marco. Nie mogłam. Ale czułam, że wciąż tu był. Mój świat właśnie się kończył. Koniec świata był najgorszym momentem mojego życia. On miał właśnie wypełnić mnie dalszą czernią i pustką. Usiadłam na podłodze pod ścianą, skuliłam się, potrzebowałam kilku minut, żeby płacz przestał mnie dusić i przyszedł oddech, by móc mówić dalej.

-Debra przeżyła. Straciła dziecko. Przeze mnie. Byłam cztery dni sama w domu, czułam się wtedy naprawdę dobrze. Ale kiedy wrócili. Każdego kolejnego dnia słyszałam, że ja też umrę, że pójdę do piekła, że jestem nikim, że dla nich nie żyję, że to ja powinnam umrzeć, a nie ich dziecko. I mówili, że zabijając ich dziecko, zabiłam też swoje w przyszłości. To mi powtarzali jako ośmio, dziewięcio, dziesięćio-latce.. Dopóki nie uciekłam. Nie mogli na mnie patrzeć, brzydzili się mną, nigdy nie przebywaliśmy w tym samym pomieszczeniu. Tydzień po tej tragedii zabrali mnie do domu dziecka. Spędziłam tam ponad rok. Starsze dzieciaki dokopały się do akt, wiedzieli, że zabiłam. Mówili na mnie morderczyni. Każdego dnia. Moi rówieśnicy i mniejsze dzieci uciekali przede mną. Nie miałam lokatorki w pokoju, nikt nie chciał ze mną mieszkać. Na terapii mówiłam tylko, że jestem morderczynią. Psycholog nie wyciągnęła ode mnie ani słowa więcej. Zabrali mnie po tym czasie z powrotem do domu. Ale nadal nie istniałam. Nadal byłam nikim, nadal byłam przyczyną śmierci ich cudownego dziecka. Jadłam co było w lodówce, gdy wychodzili. W szkole miałam darmowe obiady, książki, dostawałam nowe ubrania. Musiałam je ukrywać, bo Debra jak je znajdowała, to darła je i paliła w kominku. Wakacje były najgorsze, spędzałam je nad jeziorem, z moją mamą. Przesiadywałam tam całymi dniami, czasem zostawałam na noc. Jak byłam starsza, poznałam Leo. Był moim pierwszym przyjacielem, bo nie miałam znajomych w szkole. Wiedziałam, że jestem morderczynią i nikt nie będzie mnie lubił. Kiedy mieliśmy lekcje na biologii o zapłodnieniu i ciąży ja wiedziałam już, że stracę dziecko i nigdy nie będę takiego miała. Leo był starszym bratem dziewczyny z mojej klasy. To był etap, gdzie zaczęłam się interesować chłopcami, a jemu zależało, żeby utrzymać ze mną relacje, był mnie ciekawy. Nie powiedziałam mu nic, chociaż wiedział, że miałam złą sytuację w domu. Jak mój ojciec dowiedział się, że zaczęliśmy ze sobą chodzić, naopowiadał jego rodzicom, że jestem niestabilna psychicznie i mogę zrobić krzywdę ich synowi. Powiedział, że terroryzuję Debrę, chociaż poza sytuacjami, gdy niszczyła moje rzeczy jej nie widywałam. Wysłali mnie tak na rok do poprawczaka. Tam był koszmar, bałam się tamtych ludzi, byli dziwni. Leo mnie odwiedzał, on wiedział, że nie jestem taka, jak mówią. Dlatego moja pełnoletniość zaczynała się od dwudziestu lat, miałam nad sobą sąd, który kontrolował mnie, aczkolwiek nigdy nikt ze mną nie rozmawiał, tylko z Debrą i ojcem. Ja miałam Leona, który był dla mnie wszystkim. Myślałam, że go kocham, ale on miał rację. To była wdzięczność i przyjaźń. On był we mnie zakochany, więc jedyne co mogłam, to uszczęśliwiać go i być jego dziewczyną. I w tej rzeczywistości był pewien ład. Nocowałam w domu, ale przychodziłam późno w nocy, zabierałam coś z lodówki, spałam, a potem o piątej wybiegałam i już mnie nie było. Leo był bogaty, u niego miałam ładne ubrania, dostałam telefon, śliczny naszyjnik. Spędziłam raz z  jego rodziną święta. Wspierał mnie…
Tego dnia była rocznica…wypadku. Tego wypadku. Debra jak co roku wpadała w histerię, przyszła w nocy i prawdopodobnie chciała mnie udusić poduszką. Nie była w dobrej kondycji psychicznej, a rocznice były jeszcze gorsze. Nie spałam, więc wystraszyła się. Zaczęła płakać, krzyczeć, mówić, że ja doświadczę tego samego co ona. Wiedziałam to, byłam o tym przekonana.. Ale tej nocy musiałam uciec, chociaż tak niewiele zostało do moich urodzin. Leo zostawił wszystko i uciekł ze mną. A potem on zmarł. Bałam się, że przeze mnie. A potem zatrzymał się André, otworzył mi drzwi samochodu i dał chusteczki do otarcia łez. I zaczęła się bajka, na którą nie zasługiwałam, nie zasługuję. Aż zobaczyłam dwie kreski na teście i zrozumiałam, że wszystko wróci. Przepłakałam całą noc. Nie dlatego, że byłam w ciąży i miałam stracić dziecko. Twoje dziecko. Nasze dziecko. Ale nie chciałam krzywdzić ciebie, tak, jak mój ojciec był skrzywdzony przeze mnie, przez stratę jego nienarodzonego dziecka. Bo kochałam mojego ojca, mimo wszystko, co się stało. Gdzieś nadal był moim królewiczem z dzieciństwa i wiedziałam, że ten nieczuły potwór powstał przeze mnie… Bo kochałam ciebie całą swoją duszą, sercem, ciałem umysłem, chociaż nie wierzyłam, że mogę naprawdę doświadczyć tego uczucia.. I chciałam cię uratować. Przed samą sobą, bo stałeś mi się najdroższy na świecie..
Zacisnęłam zęby. Zaczęłam histerycznie płakać. Cała się trzęsłam, jakbym miała wysoką gorączkę. Moja głowa uderzała o ścianę, byłam targana spazmami płaczu i nie mogłam się z nich wyrwać. Koniec. Nieskończoność. Nie słyszałam nic, nie czułam nic. Nawet bólu. Ledwo trzymałam moje nogi przy sobie, pragnęłam jak najbardziej się skulić, zniknąć.. Byłam odrętwiała. Czułam jedynie łzy ściekające po mojej brodzie, które skapywały na moją szyję i dekolt… Czułam…dłonie. Jego. Otworzyłam powieki. Marco uklęknął tuż przede mną. Jego twarz była cała mokra od płaczu, oczy przekrwione do granic możliwości, całe mokre, rzęsy posklejane, jakby dopiero wyszedł z basenu. Zaciskał napuchnięte wargi.. To przeze mnie. Zniszczyłam go.
On jednak wtulił głowę w moje nogi, płakał razem ze mną. Czuł to, co ja. Wiedziałam o tym. Ale powinien odejść. I nie byłabym zła, gdyby to zrobił. Tak byłoby lepiej.
Płynął czas, a my trwaliśmy razem i płakaliśmy. Łzy się nie kończyły, rozdrapane, niepogojone rany krwawiły jeszcze mocniej.
W mieszkaniu zupełnie się ściemniło. Wtedy Marco podniósł się i zmienił lekko pozycję. Nie rozumiałam, dlaczego tu był. Usiadł na podłodze koło mnie. Zapłakanymi, zmęczonymi oczami patrzyłam na każdy jego ruch. Zdjął swój czarny sweter, odłożył go na bok. Przełożył przez głowę swoją białą koszulkę i rzucił niedbale na sweter. Znów uklęknął. Włożył jedną dłoń pod moje plecy, drugą pod moje nogi.

-Nie –szepnęłam, gdy chciał mnie przyciągnąć do siebie. Ale nie zwrócił na to uwagi. Nie miałam siły się mocować, walczyć z całą niesprawiedliwością świata.
Ułożył mnie na sobie. Leżałam w jego ramionach jak Marisa pierwszego dnia, gdy wziął ją śpiącą na ręce. Jego ciało było takie ciepłe. Trzymał mnie tak blisko, a ja byłam bezwładna. Każda kolejna minuta razem jeszcze bardziej będzie bolała. Miałam głowę na wysokości jego lewej piersi. Przyciągnął ją jeszcze bliżej siebie i spojrzał na mnie.

-Słyszysz?-zapytał. Jego serce waliło tak mocno, to uderzanie  zaczęłam czuć w każdym milimetrze swojego ciała. Kiwnęłam nieznacznie głową. –Dałaś mi życie, kochanie. Moje serce bije dla ciebie. Każdej nocy, gdy zasypiałeś koło mnie, chciałem, żebyś się do mnie przytuliła, położyła głowę na mojej piersi i słuchała, jak moje serce bije dla ciebie. Nigdy bardziej nie czułem, że żyję.
Z moich oczu zaczęły płynąć kolejne łzy. Marco zaczesał palcami za ucho krnąbrne kosmyki, które lepiły się do moich mokrych policzków.
-Kiedy spędziliśmy razem noc, kiedy wyznałem, że cię kocham, pierwszy raz zrobiłem to.. Położyłem się na tobie, żeby posłuchać twojego serca. I wiedziałem. Wiedziałem, że mnie kochasz. Bo twoje serce biło. Silnie, mocno, pewnie, dla mnie. Nie musiałaś mi mówić. Bicie twojego serca i rozanielony uśmiech, utwierdziły mnie w przekonaniu, że będziemy szczęśliwi. Że wybaczymy sobie nasze głupie błędy..
-Marco, przestań. Wiem, wiem, że cię skrzywdziłam i nie możesz mi tego wybaczyć, wiem, że sądziłeś, że jestem kimś innym. Więc proszę zostaw mnie, nie tul mnie, nie dotykaj. Marisa zasługuje, żeby mieć takiego cudownego tatę, zaopiekuj…
-Nie rozumiesz mnie –przerwał mi. Czułam wyraźny ból w jego głosie. Miałam przymknięte powieki i słuchałam jego serca. Ono nadal biło. Dla mnie. Dlaczego? –Nie mam ci czego przebaczać. Jesteś najdzielniejszą dziewczynką jaką znam. Mówiłem ci o tym, kiedy odchodziłaś. Byłem w pełni świadom tych słów i ich znaczenia. Jesteś najdzielniejszą kobietą jaką znam. Nie dałbym rady znieść tyle, co ty musiałaś znosić. Nie byłbym na tyle silny, żeby odejść od osoby, którą kocham dla jej dobra. Ja tylko pozwoliłem ci na to, a to była największa oznaka mojej słabości.
-Marco, nie wiesz, co mówisz –szepnęłam i jeszcze bardziej się rozpłakałam. Jego mięciutkie od płaczu usta dotknęły mojego czoła.
-Wiem. Dobrze wiem, co mówię i musisz mnie posłuchać. Nie zabiłaś tego dziecka, Rosalie. Nie jesteś niczemu winna. Chce mi się wyć, krzyczeć, walić głową w mur, że spotkałaś na swojej drodze takie potwory, które cię zniszczyły. Które zniszczyły kobietę, miłość mojego życia. Miałaś osiem lat, zostałaś tak mocno zraniona, jak żaden człowiek nie powinien być, żadne dziecko. Byłaś bita, zrzucono na ciebie całą winę, bo byłaś śliczną, bezbronną dziewczynką. A mimo wszystko, ty jesteś silna. Stałaś się moim słońcem w serii szarych, smutnych, nudnych dni. Sprawiłaś, że moje serce zaczęło bić. Tak naprawdę, tak z sensem. Sprawiłaś, że stałem się najszczęśliwszym człowiekiem, kiedy ty nosiłaś i dusiłaś w sobie ten cały smutek. Urodziłaś dziecko, najcudowniejsze, najpiękniejsze, najukochańsze i nasze. Poświęciłaś się mu, oddałaś jej całą siebie, całą swoją miłość, przezwyciężając wszystko, co ci wmawiano. Najdzielniejsza kobieta. Która jest moją żoną.
-Ja zabiłam dziecko Debry..Życzyłam im śmierci…
-Rozmawiałem z twoim ojcem –powiedział szybko i konkretnie. Nabrałam ogromy haust powietrza w usta. Otworzyłam szeroko oczy. To niemożliwe. Dlaczego? Kiedy? Nic mi nie powiedział. Czy to on do niego pojechał. -Ten skur.. On, bo już więcej ojcem go nie nazwę, spieprzał do Francji. Chciał z tobą porozmawiać. To wszystko nie jest ważne. Ale powiedział, że przykro mu, że ta sytuacja z jego żoneczką spadła na ciebie. Potrzebowali zrzucić na kogoś ich stratę. Debra tylko tak radziła sobie ze swoim bólem, była chora, miała depresję i brała leki… a właściwie, to ich nie brała. Teraz kiedy wiem wszystko, myślę, że nie mogła zaakceptować, że to jej organizm odrzucił dziecko –mówił bardzo wolno, żebym wszystko rozumiała, żebym poskładała w całość. Na razie tylko informacje docierały do moich uszu. –Gdybym wiedział.. Gdybym znał tą historię wcześniej, pomimo wieku i pieprzonego szacunku do starszych, sprałbym mu mordę na kwaśne jabłko, nikt by go nie poznał, Rose. To nie ty zabiłaś to dziecko, słyszysz mnie? Spójrz na mnie, kotku.

Zacisnęłam usta, powieki. Moje wargi wyginały się, od próby powstrzymania szlochu. Delikatnie rozsunął swoje nogi, żeby mu było wygodniej mnie trzymać. Dotknął dłonią mojego policzka, a ja wtuliłam się w nią odruchowo. Tak bardzo potrzebowałam jego bliskości, ale pragnęłam też, żeby był daleko, żebym go już nigdy nie skrzywdziła. Otworzyłam oczy. Wtedy kontynuował.
-Wiem, że to może być trudne, a nawet jeszcze trudniejsze do akceptacji niż przeszłość, z którą jakoś już sobie zaczynałaś radzić, ale ty nie jesteś sprawcą. Jesteś ofiarą, kochanie. Ofiarą nieszczęść, ofiarą przypadku, ofiarą niesprawiedliwego losu, który chciał sobie ze wszystkich zakpić. Sama mówiłaś, że dużo wymiotowała, leżała kilka dni w łóżku, nie bez powodu nazwałaś ją trupią kostuchą. To był początek ciąży, a jeśli coś takiego się z nią działo znaczy, że coś było nie tak z nią i dzieckiem. Nie popchnęła cię, bo nie miała siły, straciła kontrolę nad swoim ciałem i traciła przytomność. Pewnie kiedy już ty ją popchnęłaś była nieprzytomna, sama by poleciała. Z całym szacunkiem, ale najbardziej bojowo nastawiona ośmiolatka nie powaliłaby dorosłego, zwłaszcza w histerii i smutku. Upadek ze schodów nie gwarantuje poronienia. Melanie spadła ze schodów w ciąży trzy razy, raz naprawdę mocno się poobijała w centrum handlowym. Ale z ciążą było wszystko dobrze. Są przecież jeszcze wody płodowe, które dobrze amortyzują.. Wiem, bo przeczytałem piętnaście książek o ciąży i rodzicielstwie i rozmawiałem o ciąży z trzema lekarzami. Nie zabiłaś tego dziecka. To po prostu musiało się stać. Są różne przypadki, czasem nawet zarodek może być w złym miejscu i wtedy prędzej czy później dochodzi do poronienia. Nie wiadomo czy to się stało tam, czy samoistnie w szpitalu. Byłaś po prostu niewinnym, samotnym dzieckiem, tęskniącym za ukochaną mamą, którego słabość i niewinność została perfidnie wykorzystana. Dlatego płaczę. Bo kocham cię całym sobą, bo to z tobą chcę tańczyć, zawsze i wszędzie i chronić cię od wszystkiego, co złe. I jest mi smutno, i chce mi się płakać i wrzeszczeć, że nie mogłem na to wpłynąć.

Słuchałam dokładnie, wszystkiego, co miał mi do powiedzenia. Starałam się zapamiętać każde jego słowo i zrozumieć. Siedzieliśmy w ciszy. Mój mózg działał na najwyższych obrotach, moje serce znacznie przyspieszyło puls.
I nagle przyszedł płacz. Kolejny, ale tak inny. Bo dopuściłam do siebie wiadomość, że Marco mógł mieć rację, bo może to wszystko było jedną wielką ściemą… I przepadło tyle pięknych momentów w moim życiu. Przepadły szkolne przyjaźnie, przepadły ranki z chłopakami, przepadły rodzinne wakacje, przepadło prawdziwe poczucie pełni szczęścia, przepadło życie bez smutku, ciężaru i strachu, przepadł cały okres ciąży, przepadło szczęście i wyczekiwanie na narodziny dziecka.
On wiedział. Wiedział dokładnie co pojawiło się w mojej głowie. Sam zaczął płakać. Podniósł się, razem ze mną w ramionach i usiadł ze mną na mojej wielkiej sofie, gdzie jeszcze leżały białe róże, które tak ściskałam. Wolałam jego. Od wszystkich róż świata. Byłam przepełniona żalem, smutkiem i goryczą jak jeszcze nigdy w życiu. Zawsze bolało mnie to, na jaki los zostałam skazana. Ale jeszcze gorszy ból był teraz, kiedy ten los wcale nie był mi pisany. To wszystko mogło się nie wydarzyć. Gdyby mama żyła, gdyby nie pojawiła się Debra. To wszystko było tak dawno, a zniszczyło moje obecne życie. Moje małżeństwo, początki mojego macierzyństwa, początki tacierzyństwa...
-Nie zrobiłam tego..
-Powiedz to, po prostu powiedz –szepnął do mojego ucha. Przeczesał włosy palcami i ucałował mnie w głowę.
-Nie zabiłam tego dziecka. I nie zasłużyłam na to całe cierpienie, ból, niepewność, na nic, przez co przechodziłam –powiedziałam na głos. Mój głos wibrował, wciąż płakałam. Marco też. Zostaliśmy oszukani. Oboje.
-Nie zasłużyłaś, skarbie –przyznał. On też potrzebował płaczu. Oboje tego potrzebowaliśmy. A najmocniej potrzebowaliśmy siebie.
-Nie zasłużyłeś na to, żeby dowiedzieć się o swojej córeczce tak późno. Nie zasłużyłam na to, żeby całą ciążę płakać i czekać na śmierć dziecka, które mimo wszystko każdego dnia darzyłam coraz większą miłością. Nie zasłużyłam, żeby czuć się nikim. Nie zasłużyliśmy na tak długie rozstanie… To niesprawiedliwe, rozumiesz? To niesprawiedliwe, Marco..
-Jesteś wszystkim, wszystkim dla mnie, wszystkim dla Marisy. Czuj to, czuj się wszystkim... –wyszeptał do mojego ucha. Przytuliłam się do niego.
-Chciałam tego czasu, żeby się przygotować.. Musiałam ci powiedzieć, bo czułam się, jakbym cię oszukiwała.. A widząc ciebie takiego szczęśliwego, widząc proszącego o moją rękę... Dzisiejszy dzień miał być naszym ostatnim. Nie spałam zeszłą noc, bo wiedziałam, że ta następna będzie należeć do pierwszej z całej reszty nocy, które spędzę sama, bez ciebie…jako nikt..
-Nigdy cię nie opuszczę, skarbie. Nigdy. Zawsze będę przy tobie, zawsze będę cię kochać. Z każdym dniem i z każdą nocą jeszcze mocniej –zapewnił. Szczerość, jaka z tego biła, przepełniła moje serce. Płakałam, bo płacz nie był oznaką słabości. Bo Marco był przy mnie i czułam się bezpiecznie. Czułam jego oddech na moim policzku. –Już dobrze. Już wszystko dobrze. Jesteś taka dzielna. Twoja mama jest z ciebie dumna. Na pewno jest. Widzi nas z góry i mówi, że jesteś piękna, silna i niezwyciężona, że jesteś najwspanialszą mamusią, jaka mogła się wymarzyć naszej Marisie. Widzi, jaką jesteś cudowną żoną i zazdrości ci, że taki półnagi bóg cię przytula.
Uśmiechnęłam się. Pierwszy raz tego wieczora. Tej nocy. Oplotłam rękoma jego szyję i położyłam głowę na jego klatce piersiowej. Dźwięk jego serca był taki piękny. Ta noc będzie jeszcze długa. Podniosłam głowę i spojrzałam prosto w jego oczy. Otarłam dłonią jego łzy, jednak pozostawiłam ją na jego policzku.
-Kocham cię, Marco Jamesie Reusie. Całą sobą, całym moim sercem. Jestem gotowa oddać ci się cała, z całą przeszłością, która nie należy do najłatwiejszych i pragnę najbardziej na świecie, żeby spędzić z tobą każdą następną sekundę mojego życia. Jesteś tak cudownym mężczyzną, zawsze będę uważała, że zasługujesz na wiele, wiele więcej niż ja… Ale jeśli chcesz mnie. Jeśli to ze mną chcesz tańczyć…
-Tylko z tobą. Zawsze. Kocham cię –odpowiedział, wypowiadając każde słowo tak blisko moich ust. Na sam koniec przybliżył się i z największą delikatnością mnie pocałował. Pocałunek tak słodki, chociaż nasze usta były wręcz słone i spuchnięte od łez. Czuły, delikatny, ostrożny. Nie przekraczał granicy namiętności, on należał do tych romantycznych, który zapiera dech i przyprawia o szybsze bicie serca. Przerwał go pierwszy.
-I proszę, żeby nasz taniec nie znaczył dla ciebie ruin, zniszczenia życia…-powiedziałam, nawiązując do jego wyznania, po którym wyszedł z mojego mieszkania. To mnie bolało. Że jeśli tańczył ze mną, a w głowie chodziły mu takie rzeczy…
-Nie, nigdy nie będzie tego znaczył –obiecał. Złapał moją twarz w obie ręce. –Nasz taniec znaczy dla mnie miłość, oddanie, szacunek, partnerstwo i siłę. Nas. My razem, Rosalie, to coś niezwykłego. Osobno każde z nas odchodziło od zmysłów, każde z nas ma trudne przeżycia, które coś w nas zniszczyły. Ale razem, kochanie… Razem jesteśmy tacy, jacy powinniśmy być zawsze. Szczęśliwi, beztroscy, spełnieni, przepełnieni miłością...

Siedzieliśmy na kanapie kolejny, długi czas. Przytuleni do siebie, znów w pięknej ciszy, wypełnionej biciem naszych serc i szelestem spokojnych oddechów. Nie umiałam wciąż uwierzyć, przyjąć do siebie takiej zmiany. Kiedy patrzyłam wstecz, to wszystko, o czym powiedział Marco miało sens. Dlaczego musiałam w to wierzyć? Dlaczego musiałam być tak zaślepiona, żeby nie spojrzeć na to na chłodno, jak Marco? Może zbyt bardzo byłam z tym związana? Inni rodzice uczą dzieci najważniejszych wartości, mnie nauczono, że byłam nikim i na nikogo nie zasługiwałam, na żadne szczęście, na żadną miłość. I byłam temu wierna.
-Śpisz? –zapytałam, po upływie kolejnych kilkunastu minut. Trzymał głowę na moim ramieniu, miał lekko przymknięte oczy i oddychał głęboko. Co jakiś czas przejeżdżał dłonią po moich włosach.
-Nie, po prostu jest mi tak dobrze. Przy tobie –odpowiedział. Uśmiechnęłam się lekko.
-Powiesz mi coś?
-Co tylko chcesz –odpowiedział, całując mnie w ramię.
-Dlaczego zniknąłeś? Przeraziłeś się moim płaczem? Wiem, że źle zareagowałam, to, że wymiotowałam, to przez stres, przez strach…
-Wymiotowałaś?- zapytał, marszcząc brwi.
-Nic mi nie jest.
-Nie jesteś w ciąży? Prezerwatywy nie dają stu procentowego zabezpieczenia..
-Marco –uspokoiłam go. –Nie jestem w ciąży. Przedwczoraj mi się skończył okres.
-Czasem ma się okres, a jest się w ciąży. Nawet jest dość sporo takich przypadków –kontynuował swoje z pełną powagą. Zaśmiałam się i pogłaskałam wierzchem dłoni jego policzek. Potrzebowałam go dotykać jak najwięcej, żeby wiedzieć, że on tu był, prawdziwy.
-Nie czytaj już proszę ciążowych poradników. Możesz być spokojny.
-Byłbym spokojny, nawet gdybyśmy właśnie spodziewali się drugiego dziecka.
Spojrzałam na niego w szoku. Chciał drugiego dziecka? Chyba zobaczył moje zdezorientowane spojrzenie, uśmiechnął się uroczo i mocno do siebie przytulił.
-Nie dodawaj mi większego szoku, dobrze? Muszę wyjść z jednego i potrzebuję trochę czasu.
-W porządku. A więc co chciałaś wiedzieć? –zaśmiał się, nie puszczając mnie. Był nagle taki czuły, taki silny, beztroski i pewny. Jakby w ogóle wcześniej nie płakał. Taki dzielny…
-Kiedy wyszedłeś. Przepraszam, jeśli poczułeś się urażony moją reakcją. To bardzo mną wstrząsnęło, ta cała historia.. Gdybym nie miała z tyłu głowy, że za kilka dni już nie będziesz mnie chciał, pewnie tuliłabym cię do siebie i nie pozwoliła ruszyć.
-Chciałem z tobą porozmawiać. Utuliłem małą do snu i poszedłem do twojej sypialni. Kiedy tak siedziałem na łóżku, zobaczyłem pudełko na jednej z półek w otwartej szafie. Kiedy je otworzyłem, zobaczyłem pełno listów w kopertach z moim imieniem. Na dnie leżała twoja obrączka. Otworzyłem jeden z nich i kiedy zobaczyłem zdjęcie USG naszego maleństwa.. Prawie się rozkleiłem. Zabrałem pudełko, wyszedłem z domu i pojechałem do siebie, żeby móc samemu w spokoju przeczytać każdy z listów, poczuć to, co czułaś, kiedy byłaś beze mnie. Wyciszyłem telefon, kiedy chciałem powiedzieć ci o tym wszystkim, dlaczego taki byłem wobec ciebie, po prostu chciałem, żebyś mnie zrozumiała w jakimś stopniu. A potem nie włączyłem dźwięku. Byłem pochłonięty listami, ledwo usłyszałem walenie w drzwi Mario. Musiał wleźć, skontrolować czy jestem sam, czy mam alkohol na wierzchu. Ale jak zobaczył listy i zdjęcia dziecka na kanapie, dostałem ojcowsko-braterskie poklepanie po ramieniu i wyszedł. Przepraszam, że nie napisałem. Zdałem sobie wtedy sprawę, jak bardzo mnie potrzebowałaś.
-Dlatego te róże. Za każdy dzień i za każdą noc… Są takie piękne. Jak zaczną więdnąć, pozbieramy z Marisą wszystkie płatki, zasuszymy je i potem zrobimy z nich śliczne obrazki…
-Róże to nic.. To symbol. Chciałem, żebyś wiedziała.. Gdybym mógł cofnąć czas… Już kiedy mi ubrudziłaś ślubny garnitur hot-dogiem, poprosiłbym cię o rękę i nigdy, naprawdę nigdy nie pozwoliłbym ci odejść.

Zaśmialiśmy się oboje. I ten cichy chichot był jak zbawienie. Nie przypuszczałam, że tej nocy będę siedzieć i chichotać. Z moim Marco u boku wszystko było takie proste. Moje serce nie było już połamane, biło, całe i zdrowe. I chociaż przeszłość bolała, bolał fakt, że to całe zło mogło nie istnieć, teraz było tutaj. Z nim. Teraz byliśmy razem i była nasza przyszłość. Bo nadal mnie kochał, bo chciał ze mną tańczyć już zawsze.

Usadził mnie na kanapie i ukucnął przede mną, żeby zdjąć moje szare tenisówki. Zdjął też swoje. Poszedł do przedpokoju, żeby je odstawić. Cały czas uważnie go obserwowałam. Jego przepięknie naprężające się mięśnie pleców, kiedy się schylał. Podszedł do kanapy, trzymając w rękach koc. Zabrał z jej drugiego końca lekko zmasakrowane przeze mnie róże i odstawił je do pustego wazonu, w którym wcześniej stały. Znów podszedł do mnie. Zaczął mnie rozbierać. Najpierw skarpetki i jeansy, potem luźna bluzka. Sam z siebie zdjął spodnie i skarpetki i rzucił je na kupkę moich ubrań. Spojrzał na mnie, uśmiechnął się lekko rozmarzony, obserwując moje ciało. Ja też nie odmówiłam sobie podziwiania widoków. Otrząsnął się pierwszy. Sprawnym ruchem rozłożył kanapę. Już raz spaliśmy tu na kanapie, w tym samym miejscu, kiedy to mieszkanie jeszcze było wynajmowane przez Ann i Mario, kiedy ktoś nafaszerował mnie w klubie narkotykami, a ja pod ich wpływem pocałowałam brata mojej przyjaciółki. Marco, będąc tego świadkiem, i tak zgodził się być przy mnie i spać ze mną, chociaż wiedział, że go zdradziłam. Teraz wgramolił się na kanapę, położył za mną i nakrył nas lekko kocem. Odwróciłam się przodem do niego. Objęliśmy się i patrzyliśmy po sobie.

-Mówiłeś, że kochałeś swoje życie, kiedy byłeś zależny tylko od siebie…-zaczęłam. Marco od razu kiwnął głową, rozumiejąc, o co mi chodzi. Czule głaskał mnie kciukiem po mojej talii.
-Najpiękniejsze to, co nieznane. Ja poznałem moje nieznane i… Nie zmieniłbym tego życia na żadne inne. Nie muszę być piłkarzem, nie muszę być najlepszy, chcę przede wszystkim szczęścia mojej żony i naszych dzieci.
-Naszej córki-poprawiłam go, ale w ogóle tego nie skomentował. –Kocham cię. I potrzebuję cię, nie zostawiaj mnie.. Ale jeśli jest ci za ciężko po tym, co ci powiedziałam..
-Nie rozumiem jak mogłaś myśleć, że pozwolę ci odejść. Nigdy więcej nie chcę być sam. Jestem tu i nigdzie się nie wybieram. Chodź do mnie –westchnął i przeniósł mnie tak, że cała leżałam na nim. Objął mnie mocno ramionami, a moją głowę ułożył na wysokości swojego serca. Miał rację, potrzebowałam je słyszeć. Znowu zaczęłam płakać. Za dużo emocji się we mnie kumulowało przez ostatni czas. O wiele lepiej było płakać, czując pod sobą jego piękne ciało, jego serce, czując jego oddech i zapach. Cierpiałam, mocno. Nie mogłam stopniować cierpienia. Cierpienia, kiedy byłam mała, cierpienia, kiedy zmarł Leo, kiedy rozstałam się z Marco, kiedy bałam się o Marisę, słyszałam jego historię, cierpienia związanym z jego odejściem i porzuceniem mnie i cierpienia, które związane było z moim życiem w jednym, wielkim kłamstwie. Cierpiałam, bolało, ale słysząc bicie jego serca wiedziałam, że nadejdzie jutro, nadejdzie jasne słońce, które przyniesie szczęście i zapanuje spokój i nadzieja.
-Już po północy. Jest kolejny dzień. Jesteśmy tu, jesteśmy razem. Silni –szeptał. To może zabrzmiało komicznie, bo widok płaczącej kobiety, wtulonej w swojego partnera nie przekonywał na pierwszy rzut oka. Ale Marco miał rację, byliśmy silni. Razem.
-Ósmy dzień..
-Pierwszy –poprawił mnie. –Od dzisiaj, na zawsze. Wszystko będzie inaczej, będzie dobrze. Nie zawsze perfekcyjnie, ale zawsze będziemy razem.

Leżeliśmy tak caluteńką noc. Co jakiś czas płakałam, pozwalał mi na to. Po każdej serii łez, nadchodziła seria czułych, leniwych pocałunków. Jego język pieścił mnie, doprowadzał mnie do zawrotów głowy. Kilkanaście razy przekroczyliśmy barierę między czułem pocałunkiem, a namiętnym, podczas którego chciało się zdzierać ubrania partnera. My i tak już byliśmy bez ubrań. Czasem drażnił moją skórę ledwo ponad gumką moich majtek, ale sam się wycofywał. Wiedział dobrze, gdzie są granice, wiedział, że to nie czas, ale wiedział też, że to nastąpi, że oboje siebie pragniemy i potrzebujemy być razem w każdym tego słowa znaczeniu.
Upomniał mnie, że mam zacząć korzystać z zakupów, które zrobiłyśmy z Ann. Obiecał mi nawet, że jeśli zobaczy kiedykolwiek na mnie tanią, za małą i niewygodną bieliznę, będę chodzić cały tydzień po domu nago. Nie byłam pewna, czy to groźba, czy jego fantazja. Zgodziłam się też z nim, że zabierzemy najważniejsze rzeczy i wprowadzę się do niego. Do nas.
Tyle emocji. Dobrych i złych. Płacz i pocałunki, czasem jakieś krótkie wymiany zdań, wyznania miłości. Bałam się zasnąć, bo może to wszystko było snem? Ale kiedy wyznałam mu swoje obawy, on roześmiał się cicho i uszczypnął mnie lekko w pupę. Nie był snem. Był moim spełnieniem marzeń. Był moim Marco, który mnie kochał i chciał spędzić ze mną resztę życia. A ja byłam jego Rose, należałam do niego, kochałam go, byłam Panią Reus i byłam jego najdzielniejszą kobietą.
Przysnęłam nad ranem, gdy było już jasno. Byłam zmęczona, a w jego ramionach czułam się wspaniale. Bezpieczna i kochana. Zasnęłam i wiedziałam, że kiedy się obudzę, nie będę morderczynią, ani nie będę sama. Będę jego, a on, mój mąż, będzie leżeć tuż przy mnie, równo oddychając z dumnie bijącym sercem. Dla mnie. Pojedziemy do naszego domu i odbierzemy naszą śliczną córeczkę, owoc naszej miłości. Dokładnie, naszej miłości.


***


Promienie słońca wpadły przez okna balkonowe. Otworzyłam oczy, rozejrzałam się i spanikowałam. Miejsce obok było puste.
-Marco?-zawołałam ochrypłym głosem. To nie mogło być snem. Nie mogło. Podniosłam się spanikowana na łokciach, a wtedy poczułam ulgę. Zamykał drzwi wejściowe, trzymając w rękach dużą, białą siatkę z jakimiś styropianowymi opakowaniami w środku. Przyszedł do mnie, kusząc swoim idealnym ciałem, jedynie w samych bokserkach. Jeśli doręczyciel był płci żeńskiej, właśnie ktoś za moimi drzwiami przechodził ostry zawał.
-Jestem. Dzień dobry, kochanie. Jak się czujesz? –zapytał z troską w głosie. Postawił siatkę na podłodze i przyszedł do mnie na kanapę. Nachylił się nade mną i złożył na moich ustach czuły pocałunek na dzień dobry.
-Przespałam jakiś czas, jestem troszeczkę bardziej wypoczęta, aczkolwiek potrzebuję trochę czasu..żeby wiesz.. Wszystko sobie poukładać. I cieszę się, że to nie był sen i jesteś tutaj –wyznałam szczerze i przytuliłam się do niego jak mała małpka. Dostałam całusa w czubek nosa.
-Zawsze będę. Najbliższy tydzień spędzimy we trójkę. Czas tylko dla nas, czas nowego życia, ułożenia sobie w głowie wszystkiego, co stare, żeby mogło odejść w niepamięć.
-A Kloppowie? Przyjechali tu, żeby też pobyć z Marisą… Właśnie, co z Marisą? Która jest godzina?
-Wprowadzam nowe rodzinne zasady -oświadczył pewnie, opierając się o moje uda. -Ty się niczym nie przejmujesz i odpoczywasz. Nie wynajdujesz problemów, nie myślisz o innych, tylko o sobie i swoim spokoju. Nie przejmujesz się Marisą na tyle, na ile możesz. Tym wszystkim zajmuję się ja. Do odwołania przeze mnie. Nie ma nic do wyklócania. Będziesz mogła sobie pokrzyczeć, ale dopiero jak weźmiesz jakąś dobrą antykoncepcję od ginekologa. Ostatnia zasada brzmi: żadna z powyższych zasad nie podlega dyskusji.
Wszystko wypowiedział z taką powagą. Kącik jego ust nie zadrżał ani na chwilę. Uśmiechnęłam się i pocałowałam go krótko.
-Uzyskam chociaż informację, gdzie się podziewa moja córka? W pańskich zasadach było, o ile dobrze pamiętam, że nie przejmuję się dzieckiem na ile mogę. A w tym momencie nie mogę się nie przejmować, więc proszę o odpowiedź.
-Nasze dziecko ma się dobrze, bawi się z dziadkami i ich psem na polanie w Dortmundzie, a babcia Ulla plecie jej wianek. Została przewinięta, nakarmiona, oczywiście ząbki umyte. Czy taka informacja cię satysfakcjonuje?
-Mhmm –uśmiechnęłam się, patrząc trochę zbyt długo na jego szczęśliwą twarz. Był taki piękny, jasny, promieniał I wszystko naokoło niego też. I ja też.. Potrzebowałam posłuchać bicia jego serca. Przytuliłam się do niego mocno i delikatnie pocałowałam w mostek, który miałam akurat na wysokości moich ust.
-Zamówiłem śniadanie. Najemy się, bo dzisiaj trochę przed nami. Zamówiłem niewiarygodnie pyszne i kaloryczne bułki na ciepło z bistro mojej siostry. Ciągnący się ser, dużo świeżych warzyw, obłędny sos czosnkowy i ziołowy. Wziąłem też porcję frytek z batatów, bo ostatnio co chwila mi zawracała nimi głowę. I zielona herbata w największych kubkach jakie mieli.
Postawił siatkę między nami. Otworzył jeden, największy pojemnik, gdzie znaleźliśmy genialnie wyglądające, wielkie, jeszcze ciepłe bułki, z których kolorowe warzywa aż się wysypywały. I ten ser. I zapach ziół. To najcudowniejszy poranek. Brakowało jedynie naszej córki. Uśmiechnęliśmy się oboje i wzięliśmy na raz po wielkim kęsie. Mruknęliśmy równo, rozkoszując się smakiem. Marco otworzył jeszcze drugie pudełko z frytkami z batatów. Naprawdę wyglądały dobrze, tylko ja wątpiłam, czy damy radę to wszystko zjeść. Ale według mojego męża mieliśmy nielimitowany czas i nie mieliśmy powodu, żeby się spieszyć. Jeśli naprawdę chciał zamknąć mnie z Marisą i siebie w wielkiej wieży i nie wypuszczać cały tydzień, to nawet dobrze, że mieliśmy czas, żeby nacieszyć się sobą.
-Chciałabym, żeby Kloppowie, Mario z Ann i twój tata o tym wiedzieli –powiedziałam nagle, pijąc powoli ciepłą herbatę. Marco zmarszczył brwi i odstawił swój kubek między kolana.
-O nas?-dopytał niepewnie. Wpatrywał się we mnie tak intensywnie, że musiałam spuścić głowę.
-O mnie. O tym co było. Traktuję ich jak rodzinę. Nie chcę być z nimi w jakimś stopniu nieszczera, chcę, żeby naprawdę mnie znali.
-Znają cię –odpowiedział twardo i powrócił do picia swojej herbaty.
-Nie zupełnie. Zależy mi, żeby wiedzieli, żeby mogli sami podjąć decyzję, czy chcą dalej utrzymywać ze mną takie relacje, jak dotychczas.
-Rozumiem, że tego potrzebujesz –zaczął –ale nie pozwolę ci mówić więcej o tym w sposób, jaki ty opowiadałaś mnie. Teraz jest czas, kiedy ty musisz się nauczyć z tym żyć i to zaakceptować, chociaż to trudne. Nigdy w życiu nie pozwolę ci wypowiadać na głos słów, które były kłamstwem, które cię zniszczyły.
-Ale to rodzina. Ja nie mam nikogo poza nimi, chociaż nie mamy takiej samej krwi… Nie chcę trzymać tego przed nimi w tajemnicy.
-Masz mnie i naszą córkę.
-O tym nawet mi nie musisz przypominać –uśmiechnęłam się ponuro. Naprawdę na tym mi zależało, chociaż byłam pewna, że to byli tacy ludzie, którzy zrozumieją i mimo to będą przy mnie.
-Mogę ja to zrobić? –zapytał. Zamyśliłam się chwilę. Chyba faktycznie miał rację, kiedy mówił, że nie chcę drugi raz o tym opowiadać. Musiałam o tym zacząć myśleć w nowych kategoriach, a nie powtarzać stare.
-Jeśli jesteś w stanie... Ja też mogę.
-Lepszym niż ty. Nie przejmuj się tym. Obiecuję, że to załatwię. Mój staruszek też?-uśmiechnął się, a jego oczy zabłyszczały. Wziął dwie frytki i obie na raz włożył do ust.
-Jest cudowny. Myślę, że mogłabym go pokochać jako tato-teścia.
-Jest w porządku –zaśmiał się. Odłożył nasz cały kanapowy piknik na podłogę i przyciągnął mnie do siebie. –Rozpraszasz mnie w tej bieliźnie. Załóż dzisiaj coś nowego, dobrze? Jesteś taka piękna.
-Chyba zapomniałam ci podziękować za zabiegi na tą bliznę. To dużo dla mnie znaczy –uśmiechnęłam, kładąc dłonie na jego rękach, otaczających mnie w pasie.
-Dla mnie mogła zostać, nawet z nią jesteś piękna. Ale chcę, żebyś się dobrze czuła.
-Czym ja sobie na ciebie zasłużyłam? –westchnęłam i odwróciłam się na tyle, na ile mogłam, by go pocałować. Blondyn jednak odsunął się i spojrzał na mnie surowo.
-Nowa zasada, nie mów więcej takich głupstw.
-Ja też chcę nową zasadę. Nigdy nie odsuwaj się, kiedy chcę cię pocałować.
-Przepraszam, nigdy więcej już tego nie zrobię. 

Obrócił mnie przodem do siebie i utonęliśmy w namiętnych pocałunkach, sycąc się sobą, tak pięknie rozpoczynając nowy dzień, nowy początek.
Nielimitowany poranek miał jednak swoje granice. Z kanapowych pieszczot zostałam wygoniona do łazienki z torbami nowych ubrań, kosmetyków i bielizny. Wzięłam szybki prysznic, wybrałam śliczny, beżowy, koronkowy komplet z malutką czarną kokardką, do tego nowe, luźne, długie, materiałowe spodnie w kolorowe wzory i czarną bluzkę hiszpankę z przepięknie wyszytą falbaną przy dekolcie. Rozczesałam moje włosy i już miałam je wiązać, ale postanowiłam zrobić dzień wyjątku i pozostawić je rozpuszczone. Może nie będą aż przeszkadzały przy opiece nad dzieckiem. Na stopy założyłam moje stare baleriny, ale były jak nowe i naprawdę je lubiłam. Zmyłam resztki wodoodpornego tuszu, który pozostał mi z wczoraj i nałożyłam nowy, delikatny makijaż, dodając odrobinę nowego różu do policzków, na który namówiła mnie Ann.
Marco uśmiechnął się od ucha do ucha, widząc mnie w nowych ubraniach. Złapał mnie za rękę i wyszliśmy z domu. I nagle z luźnego poranka zrobił się napięty terminarz, o którym nie miałam zielonego pojęcia.
Podjechaliśmy najpierw do…ginekologa. Poznałam gabinet, tam właśnie miałam przepisane te felerne tabletki, przez które zostałam matką. W sumie, powinnam podziękować za to pani ginekolog. A właściwie sobie za swoje zapominalstwo. Tylko dlaczego Marco umówił mnie na wizytę?
Spojrzałam na niego dziwnie, ale posłusznie wysiadłam z Astona Martina. Marco milczał, ale złapał mnie za rękę i poprowadził prosto do gabinetu. Gdy pani w recepcji nas zobaczyła od razu kiwnęła głową i weszła do pokoju, żeby zapowiedzieć moje przyjście.
Kiedy wyszła, rzuciła z przyklejonym, firmowym uśmiechem „zapraszam”. Wstałam z krzesła i ruszyłam do gabinetu. Chciałam za sobą zamknąć drzwi, jednak mój mąż też tam był i sam je sobie przytrzymał..i wszedł za mną.
Przywitaliśmy się z moją lekarką i usiedliśmy przy biurku. Pani doktor była dość zdziwiona faktem, że dawno mnie nie było, a zwłaszcza tym, że urodziłam dziecko. Marco cały czas trzymał mnie za rękę, nasze splecione dłonie spoczywały na jego udzie.
-Chciałabym wybrać nową metodę antykoncepcji –powiedziałam, po przeprowadzonym wstępnym wywiadzie.
-I chcielibyśmy sprawdzić, czy Rose jest w ciąży –dodał Marco. Otworzyłam buzię zaskoczona. To dlatego mnie tu przywlókł?
-Nie jestem –zaśmiałam się sztucznie, próbując rozładować sytuację. Wzrok i ton Marco był jednak bardzo poważny.
-Jeśli jest takie podejrzenie i tak musimy sprawdzić. Nie dam pani antykoncepcji bez wykluczenia ciąży.

Marco był usatysfakcjonowany. Naprawdę chciał drugiego dziecka? Marisa miała rok i sześć, prawie siedem miesięcy i było z nią urwanie głowy, a teraz kolejne?
Miałam nadzieję, że czuł doskonale moje piorunujące spojrzenie i moje niezadowolenie na temat jego podejrzeń. Obiecywał mi, że temat zostawi, a tu proszę… Ja po prostu byłam pewna, że nie byłam w ciąży. Test to potwierdził. Marco próbował go podważyć, co trochę rozbawiło panią doktor. Obiecała mu, że po zbadaniu mnie, zrobi specjalnie badanie usg przez sondę, żeby miał dowód na ekranie. Nie wierzyłam, że po prostu nie postanowiła go wywalić za drzwi. Już ja sama kopałam go pod krzesłem, ale był niewzruszony.
Dostał swój dowód, chociaż jakiś czas próbował odnaleźć dziecko na pokazanym obrazie. Może i to było słodkie i kochane, że tak się o mnie troszczył, ale nie pozwolę, żeby wrobił mnie w dziecko.
Potem też był jeden wielki cyrk. Miałam do wyboru szybki zabieg i brak martwienia się o tabletki na trzy lata, ale mój mąż wniósł kategoryczny sprzeciw. Trzy lata to za dużo.
-Może też pani wybrać zastrzyki. Jeden na trzy miesiące –powiedziała lekko speszona lekarka. „Pani” i „wybrać” nie łączyły się ze sobą. To zdecydowanie była wizyta Marco u ginekologa, ja tu nie miałam nic do gadania.
-Zastrzyki będą dobre -zgodził się.
-Marco, nie chcę igieł –zaprzeczyłam. Żadnych zastrzyków.
-To tylko chwila. I pewnie to nie jest bardzo bolesne, ani igła duża, prawda, pani doktor?-uśmiechnął się szeroko, jak gdyby był na czerwonym dywanie i urzekająco uśmiechał się do fanek, którym miękłyby nogi. Na panią doktor działało to podobnie.

Wylądowałam na kozetce, czekając na zastrzyk. Marco był bardzo zadowolony, uśmiechał się szeroko i trzymał mnie za rękę. Był szczęśliwy, jakby właśnie dostał gwiazdkowy prezent. Kochałam go całym sercem, jeszcze mocniej po tym, co zdarzyło się w nocy. To jeszcze bardziej scementowało nasz związek. I kochałam to, jak czuł się pewnie w naszej relacji, pomimo wszystkiego, co przeszliśmy. Ale przesadził i z zasrzykami i z samą wizytą.
Pożegnaliśmy się z panią ginekolog i znowu ruszyliśmy do nieznanego mi celu. Już nawet nie dziwiło mnie, że nie musiałam opłacać wizyty, Marco wszystko wcześniej zaplanował.
-Długi jeszcze masz ten plan?-zapytałam, stukając palcami w schowek koło automatycznej skrzyni biegów.  –Chciałbym zobaczyć się z własnym, prywatnym, osobistym dzieckiem.
Marco zaśmiał się i złapał mnie za rękę.
-Tylko jeden przystanek i jedziemy po Mari. Potem odwiozę was do domu, zrobisz jej obiad, ja szybko coś załatwię i do was przyjadę. I przestań się na mnie boczyć.
-Nie ma mowy. Mam focha i będziesz go znosił najbliższe kilka godzin –odpowiedziałam poważnie, chociaż w duchu zanosiłam się głośnym śmiechem. Planowałam zemstę.
I czas na zemstę przyszedł szybciej, niż myślałam. Zatrzymaliśmy się na parkingu na starym mieście. Marco, szanując mojego focha, nachylił się i wyciągnął ze schowka trzy paczki prezerwatyw. Posłał mi szeroki uśmiech od ucha do ucha i wysiadł z samochodu. Otworzył mi drzwi, zamknął za mną i prawie w radosnych podskokach ruszył do pobliskiego śmietnika, żeby je wyrzucić.
Tym razem to ja się uśmiechnęłam, ale też starałam się uspokoić, żeby przybrać jak najbardziej poważny wyraz twarzy, gdy już do mnie dołączy.
-Możemy iść –oznajmił, kiedy już się przy mnie znalazł i złapał mnie za rękę.
-Wytrzymasz aż dwa tygodnie? –zapytałam. Na mieście było trochę tłoczno, ludzie co chwila nas mijali. Pod filarami dojrzałam filię naszego banku. Ach, czyli o to chodziło. Przelew dotarł. Marco spojrzał się na mnie dość zdziwiony, zmarszczył brwi, pewnie próbował zrozumieć, co mam na myśli.
-Dwa tygodnie do czego?
-Do zaczęcia działania zastrzyku.
Marco zatrzymał się tuż przed wejściem do banku. Otworzyłam sama drzwi i weszłam do środka, czekając na niego. Widziałam, jak żyła na jego szyi zaczęła mocno pulsować. Zacisnął obie dłonie w pięści. Ruszył bez słowa za mną, przytrzymał sobie drzwi i wszedł do środka. Tylko jedno stanowisko było wolne. Siedziała przy nim kobieta w wieku Marco, o tlenionych włosach, których barwa wpadała w kolor bieli. Duże, wyrysowane i pomalowane na bordowo usta, elegancki, bankowy uniform dopełniały okulary, których na co dzień pewnie nie musiała nosić. Była naprawdę atrakcyjna, a kiedy zobaczyła tylko mojego męża, idącego w jej kierunku pewnym, lekko zdenerwowanym chodem z napiętą w okropnie seksowny sposób szczęką, jej oczy się rozpromieniły, usta lekko otworzyły, od razu się wyprostowała, wypinając do przodu swój biust.
Stanął przy drugim krześle, czekając, aż sama na nim zajmę miejsce. Energicznie zajął miejsce obok, szorując krzesłem po podłodze tak, że od pisku wszyscy pracownicy jak i klienci banku się na nas obejrzeli.
-Chciałbym, żeby konto bankowe mojej żony zostało połączone z moim.
-Oooczywiście –zająknęła się dziewczyna, poprawiając włosy. Nawet na mnie nie spojrzała. –Proszę chwilkę poczekać, przyniosę dokumenty.
Odeszła, aż przesadnie kołysząc pupą na boki. Marco jednak patrzył na mnie, jakbym mu zabiła ukochanego chomika.
-Dwa tygodnie? Lekarka nic mi o tym nie powiedziała, a rozmawialiśmy jak poszłaś robić test.
-Ann też jest na zastrzykach, więc wiem jak to wygląda, jak chcesz, to zawsze się możesz z nią pogadać –odpowiedziałam ze spokojem. Marco kiwnął głową. Położyłam dłoń na jego udzie. Było naprawdę napięte.
Blondynka wróciła z dokumentami i dwoma rozpiętymi guzikami przy bluzce. Marco zajął się całą sprawą, mechanicznie podpisywał zgody, czytał regulaminy.
Napisałam po kryjomu sms do Ann, póki nie potrzebowano moich zgód i podpisów.

„Bierzesz zastrzyki antykoncepcyjne co 3-mies i każdego potrzeba 2 tygodni na zielone światło. Marco może cię o to zapytać. PROSZĘ, odpłacę się wdzięcznością <333”

Dopełniłam wszystkich formalności. Nie chciałam się sprzeczać i o konto w banku. I tak by wyszło na jego, podobnie jak u ginekologa. Chciałam zaryzykować wszystko, wszystko postawić na jedną kartę. Na niego i dla niego. I dla naszego dziecka. Chciałam nauczyć się przezwyciężać strach, przestać wierzyć w to, w co wierzyłam dotychczas. Zacząć wierzyć w naszą miłość, w naszą przyszłość i nasz związek. Musieliśmy zacząć od samego początku. I uczyć się. I dlatego zamierzałam znieść zastrzyki i wspólne konto. Ale też nie mogłam sobie odmówić delikatnego utarcia mu nosa.
-Proszę, to jest mój numer telefonu, prywatny jest dopisany niżej –powiedziała kobieta, wyciągając swoją wizytówkę w kierunku mojego troszeczkę nabuzowanego męża. –Będę zawsze do pańskiej dyspozycji, w każdej sprawie.
-Obejdzie się. Do widzenia –odpowiedział, ignorując wizytówkę i wstał z miejsca. Zaśmiałam się pod nosem i ruszyłam za nim.
Wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy z piskiem opon spod banku. I to wszystko przez dwa tygodnie bez seksu?
-Jesteś w stanie prowadzić? –zapytałam, zerkając na niego, żeby nie rozjuszyć mojego byka jeszcze bardziej. Odparował prychnięciem pod nosem. Próbowałam opanować swój śmiech. Jechaliśmy już do domu Kloppów. Już myślałam o tym, aż wreszcie zobaczę moją kruszynkę i ją utulę. Czułam w powietrzu, że zaczyna się coś nowego, coś dobrego.
Zaczęłam się uśmiechać. Tak naprawdę, szczerze, bez obaw, o nic. Piękne uczucie.


***
 
-Jeszcze muszę zadzwonić. Wejdziesz sama? –zapytał, gdy zaparkowaliśmy pod domem byłego trenera mojego męża. Kiwnęłam głową i uśmiechnęłam się do niego.
-Buziak?
-Zawsze –uśmiechnął się wreszcie. Nachylił się nad skrzynią biegów i delikatnie musnął moje usta. Uśmiechnęłam się i spojrzałam na niego spod przymrużonych rzęs. Wreszcie odpowiedział mi pięknym, pełnym uśmiechem. Wysiadłam z auta i poszłam do furtki domu Jürgena. Była otwarta. Przeszłam do drzwi, ale nawet nie zdążyłam dotknąć dzwonka, bo w drzwiach powitał mnie sam właściciel domu.
Po tym wszystkim, musiałam po prostu zawiesić mu ręce na szyi i mocno się do niego przytulić. Klopp zaśmiał się serdecznie i objął z całej siły, czułam się wręcz miażdżona, ale cieszyłam się z tego.
-Wszystko dobrze?- zapytał troskliwie, nie puszczając mnie z uścisku. Wzięłam głęboki oddech i zadarłam lekko głowę, żeby móc spojrzeć w jego duże, czujne oczy.
-Nigdy nie czułam się tak dobrze, tak lekko… Tyle się wydarzyło.. Chyba zaczynam na nowo. Na nowo się urodziłam.
Trener uśmiechnął się i puścił mnie z uścisku. Objął mnie ramieniem i weszliśmy razem do domu.
-Witaj na świecie, w takim razie. Jestem jakimś ojcem chrzestnym, czy coś?
-Jeśli chcesz, możesz nim być. Kimkolwiek, ważne, że jesteś..
-Oczywiście! –uśmiechnął się szeroko. –Twoja dziewczynka na ciebie czeka. A Marco?
-Został w samochodzie, rozmawia przez telefon –wytłumaczyłam. Kiwnął głową. Jeszcze raz go przytuliłam, co wywołało jego rozbawienie. Nigdy nie był wylewny w uczuciach, ale doskonale czułam jego ciepło, troskę i nawet w jakiś sposób miłość.. Taką ojcowską, za którą tak tęskniłam.
W salonie zastałam moją córeczkę z babcią. Ona była zbyt rozpieszczona. Bujała się na koniku na biegunach w puszystej sukience księżniczki, pełnej tiulowych, brokatowych falbanek, kokardek… Jeszcze wczoraj nie była właścicielką ani konika ani sukienki.
-Mami –uśmiechnęła się na mój widok i próbowała nieudolnie zejść z bujaka. Podeszłam do niej i wzięłam ją na ręce. Przytuliłam ją, wtuliłam się w jej główkę, ucałowałam ją. Jej blond włoski gilgotały mnie w nos i w policzki. Moja córeczka. Moja, moja, moja. Mój cud. I zasługiwałam na nią.
Mała znudziła się moimi czułościami i zaczęła mnie lekko kopać nóżkami i odpychać się rączkami, marudząc coś pod nosem.
-Co ty tutaj masz, co? –zapytałam się, wskazując na konika. Marisa spojrzała się i wzruszyła ramionami.
-Babcia Ulla cię uczyła, nie pamiętasz? –zapytała blondynka, uśmiechając się lekko. –To jest ko…
-Ik! –dokończyła niewyraźnie Mari, śmiejąc się. Zaczęła parskać ustami, naśladując konia.
-Rośnie nam mała doktor Dolittle, prawda? –zapytał Klopp, wchodząc do salonu z jej butelką z sokiem jabłkowym. Marisa od razu do niego podeszła, wyciągając rączki po picie.

Marco dołączył do nas niedługo później. Zrobił wielkie oczy na widok naszej córki w takiej różowej sukni. Ta ilość różu, tasiemek i brokatu zdecydowanie go przerosła.
Przywitał się z Ullą i Jürgenem, podziękowaliśmy za opiekę nad małą. W planach mojego męża jednak było dalej to, żebyśmy wrócili razem do domu. Niechętnie pożegnałam się z małżeństwem, dziękując im za to, że po prostu są.
W bagażniku Marco trzymał zapasowy fotelik dla Marisy. Czekałyśmy z Mari, aż tatuś poradzi sobie z jego montowaniem. Aston nie był dobrym samochodem dla dzieci. Musiał odchylić przednie siedzenie, ledwo się wcisnął do środka z tym fotelikiem. Jego pewność siebie przerastała możliwości o stokroć. Ale w końcu udało się. Marisa zasiadła na tyłach Astona. Najbardziej męska, sportowa bryka z uroczą dziewczynką w zbyt wielkiej, brokatowej, wściekle różowej sukni, trzymającą pluszowego misia. Musiałam to udokumentować zdjęciami. Marco też rozbawił ten widok, stwierdził jednak, że jego wspomnienia z tym samochodem nie nadają się, żeby teraz jeździła nim jego córka. To miał być pierwszy i ostatni raz Marisy w tym samochodzie. Korzystaj, księżniczko póki możesz.
Marco podwiózł nas do domu. Wyjął na parkingu fotelik i poszedł z nami do mieszkania, żeby go odłożyć. Marisa ucieszyła się, że jest wreszcie w domu. Wbiegła i od razu zaczęła się wspinać po schodach. Pędem zsunęłam niedbale baleriny i ruszyłam pędem za nią, żeby asekurować jej wspinaczki. Nie chciałam, żeby spadła. Marco z tyłu śmiał się ze mnie.
-Tatuś już nauczył córeczkę wchodzić po schodach, więc nie musisz się o nic bać.
-A mamusia będzie nadopiekuńcza i będzie nad nią stać –odpowiedziałam, odwracając się do niego. Uśmiechnęliśmy się do siebie. Marco wziął klucze.
-Będę za max półtorej godziny i wracam do domu.
-Chciałabym powiedzieć nie spiesz się, ale wiesz…
-Wiem. Obiecuję wszystko szybko załatwić. Pa
Puścił do mnie oko, a po chwili zniknął za drzwiami.  



***


Spędziłyśmy z Marisą wspaniały czas razem. Myślę, że ona też czuła, że byłam w dużo lepszej formie i nastroju. Musiałam chyba też powiedzieć Marco o moim niewinnym żarcie, bo nie chciałam go aż tak długo męczyć. U góry bawiłyśmy się jej zabawkami, które tu zostały. Jak zwykle traktowała je jak nowa i była wielce szczęśliwa, wykopując jakieś starocie z dołu pudła. Zauważyłam też, że pojawiło się dużo nowych zabawek, jeszcze niektóre były nierozpakowane. Marisa nie wiedziała gdzie się podziać i na co się zdecydować.
Czas obiadu dał mi chwilę spokoju. Usadziłam ją na kocyku w salonie i bawiła się swoimi klockami i grzechotkami. Miałam na nią doskonały widok z aneksu. Przygotowałam danie chińskie z ryżem i kurczakiem w sosie słodko-kwaśnym z warzywami. Dawno go nie robiłam.
Półtorej godziny nieobecności Marco miało minąć za piętnaście minut. Nie wiedziałam, co dokładnie musiał załatwić, ale ostatnio lubił robić niespodzianki, więc pozwoliłam mu zachować to w tajemnicy. Wysłałam mu jedynie sms, że robię obiad i będzie gotowy za dwadzieścia minut.
Nie odpisał, ale może był zajęty, albo prowadził.

Nałożyłam obiadek do plastikowej miseczki Marisy i położyłam ją na jej krzesełku do karmienia. Ułożyłam obok plastikową łyżkę i plastikowy widelec dla dzieci, w nadziei, że może ich użyje, zamiast robić z nich katapulty i wyrzutnie jedzenia wprost na podłogę. Chciałam też zjeść, jednak wolałam poczekać na Marco i pobyć chociaż przez czas posiłku razem z nim. Może i to było nie praktyczne, bo Mari będzie musiała pobyć sama, ale i tak czasem lubiła zająć się sama sobą.
Skupiłam się na uczeniu Mari jedzenia łyżką i naprawdę dobrze jej to wychodziło.
-Brawo, słoneczko –uśmiechnęłam się, widząc, że sama nałożyła sobie na łyżkę porcję ryżu z sosem i włożyła ją całą do buzi. Zaraz po niej była kolejna łyżka i kolejna. Byłam w niebie.
Usłyszałam przekręcany zamek drzwi, a po chwili stanął w nich mój mąż.

-Jestem! –powiedział, uśmiechając się lekko. Jego oczy były jakieś zasmucone, może zmęczone. Schylił się, żeby zdjąć buty, a potem ruszył w naszym kierunku, żeby się przywitać. Marisa nakładała na łyżkę kurczaka i trochę ryżu. Na szczęście pokroiłam jej mięso w małe kawałki.
-Zobacz, chyba nauczyła się jeść łyżką –wskazałam na naszą śliczną blondyneczkę. Marco westchnął cicho, stanął za mną i wtulił się w moje plecy, kładąc brodę na moim ramieniu. Zamknął oczy i wziął głęboki oddech. Marisa coś gadała po swojemu, ale żadne z nas nie zwróciło na to uwagi.
-Chodź tu do mnie.
Pociągnął mnie na swoje kolana, siedzieliśmy na krześle przy stole, niedaleko Mari. Objęłam go mocno i pocałowałam w policzek. Potem znowu, w końcu w usta. Oddał mocno pocałunek, aż poczułam mrowienie w brzuchu.
-Co się dzieje?
-Kocham cię-odpowiedział z ogromną czułością w głosie. Przytknęłam policzek do jego, czułam dobrze zapach wody kolońskiej. Był intensywny ale bardzo męski i idealnie do niego pasował. Była moją ulubioną. Musnęłam ustami jego ucho.
-Też cię kocham –odpowiedziałam.
-Jeszcze raz. Powiedz to jeszcze raz.
-Kocham cię. Kocham cię, kocham cię, kocham cię. Kocham cię, Marco.
Uśmiechnął się. Doskonale poczułam jego dołeczki tuż przy mojej skórze. Ścisnął mnie w talii i nie chciał puścić. Marisa w ciszy jadła, wiedziała chyba, że mama i tata potrzebują chwili dla siebie.
-Zjesz obiad? –zapytałam. Może jedzenie jeszcze bardziej go rozpogodzi.
-A zrobiłaś? –zdziwił się. Chyba nie znał moich nowych kulinarnych umiejętności.
-Tak, jest to, co ma Marisa.
Marco wreszcie mnie puścił. Wystawił głowę, by wyjrzeć, co zajada jego córka. Aż wstał z krzesła i stanął w miejscu, podpierając się z jednej strony ramieniem, a palcem wskazującym drugiej ręki wycelował w Mari.
-Ona naprawdę je łyżką.
-Mhmm-potwierdziłam dumnie. Marisa spojrzała na swojego tatę i zaczęła się głośno śmiać. Tak, dlaczego myślałam, że może jedzenie poprawi mu humor, skoro nasz najlepszy poprawiacz humoru siedział tuż obok?
Nałożyłam nam na talerze dania, pytając Marco ile zje. Akurat zjadał porcję Mari, którą podawała mu trochę na łyżeczce i chichrała się radośnie. Stwierdził, że pyszne i że mogę nałożyć wszystko co zostanie, jak ja już sobie nałożę porcję.
Usiedliśmy przy stole, jednak znów wylądowałam na jego kolanach. Mieliśmy nasze miski obok siebie, jednak jedliśmy z jednej, a jak się skończyło, to wzięliśmy drugą. Marisa też powoli zjadła, napiła się i już potem przebierała nóżkami, żeby wypuścić ją na wolność. Wstałam do niej i postawiłam ją na podłodze. Ona jednak chciała już biec na schody. Skutecznie jej na szczęście przemówiłam do główki, żeby pobawiła się na kocu w salonie i poczekała na rodziców. Wróciłam do Marco i dokończyliśmy nasz obiad.
Poszliśmy wszyscy na górę, żeby się pobawić. Marco czasem odlatywał, czasem patrzył zbyt długo to w okno, to na mnie, to na Marisę. Czułam, że coś się stało i nie chodziło już o moje wymyślone dwa tygodnie. Poczułam ulgę, kiedy Marisa zaczęła ziewać. Momentalnie włożyłam ją do łóżeczka, dałam cieniutką pieluszkę tetrową do przykrycia, bo było bardzo ciepło i mogłam mieć trochę czasu dla siebie, a właściwie dla mojego męża.
Marco zostawił mnie, kiedy postanowiłam usypiać dziecko. Od razu, kiedy przestałyśmy się bawić, wstał, zabrał telefon i poszedł na dół.
Tam też go zastałam.
Siedział rozłożony na kanapie, wyciągnął nogi. Słyszałam, że zmywarka pracuje. Wszystko poznosił, byłam mu szalenie wdzięczna.
-Dziękuję, że zająłeś się naczyniami –zaczęłam, kładąc się koło niego na kanapie. Przesunął się, robiąc dla mnie odrobinę więcej miejsca.
-Drobiazg..-westchnął. Po chwil przełożył się na bok i przytulił do mnie.
-Marco.. Powiesz mi, co się dzieje? Czy to dla ciebie za dużo? Opieka nad dzieckiem, to, o czym powiedziałam ci wczoraj? Jeśli potrzebujesz czasu, przestrzeni, czy po prostu wyjść gdzieś sam..
-Nie, kochanie. Wszystko wywróciło się do góry nogami. Muszę się odnaleźć w tym wszystkim, nauczyć się funkcjonować w…większej rodzinie. Ale to nie jest nic złego. Nigdy tego nie chciałem, ale kiedy mam ciebie i małą… Nie zmieniłbym tego na nic innego, za żadne pieniądze –uśmiechnął się i pocałował mnie w policzek. Złapałam jego dłoń.
-Jesteś fantastyczny. Wspierasz mnie, dajesz mi tyle miłości, spokoju, bezpieczeństwa.. I jeszcze jesteś tak wspaniałym tatą. Nie wierzę czasami, że to jest prawdziwe.. Bo jest tak piękne.
-Staram się, nie chcę więcej zawieść.
-Nigdy tego nie zrobisz. Mów mi zawsze o wszystkim. O twoich obawach, wątpliwościach… To dla ciebie nowość, a ja tu jestem dla ciebie, bo cię kocham i nie chcę, żebyś czuł się z jakiegoś powodu źle.
Marco uśmiechnął się delikatnie, patrząc w moje oczy.
-Mam własną rodzinę –zaśmiał się pod nosem i pokręcił głową, jakby nie rozumiał sensu tych słów.
Wtuliłam się w jego bok i przymknęłam oczy.
-Gdzie byłeś? Wydawałeś się taki smutny i zamyślony jak wróciłeś..
-Byłem u Jürgena –zaczął, zwracając tym samym moją uwagę. Podparłam się na łokciu, by móc na niego patrzeć. On wtedy wstał i usiadł, przysunął mnie do siebie i objął ramionami –Był też tam mój tata i Mario z Ann. No i Ulla.
Patrzył na mnie badawczo, a ja już domyśliłam się, dlaczego był w takim stanie. Pojechał tam opowiedzieć im wszystkim o tym. Chciałam tego, ale nie myślałam, że to nastąpi już teraz. Myślałam, że uda mi się samej o tym opowiedzieć, ale on wziął to na swoje barki.
Objęłam go z całej siły i pocałowałam, przekazując mu tą pieszczotą całą swoją wdzięczność, wsparcie i oddanie.
-Jakoś to znieśli? -zapytałam kilka chwil po przerwaniu pocałunku, by wziąść głęboki oddech.
-Wszyscy poza Kloppem i moim ojcem płakali. Oni też byli blisko, ale trzymali fason. Nie pozwoliłem im do ciebie dzwonić ani pisać przez najbliższy tydzień, ale kazali ci przekazać, że bardzo cię kochają. Klopp stwierdził, że jesteś dla niego i Ulli jak córka, Mario z Ann, cię podziwiają i mówią, że zawsze są dla ciebie, a Mario jest dumny, że nazywasz go bratem..
Marco uśmiechnął się i pocałował mnie w czubek głowy.
-A twój tata? Akceptuje mnie jeszcze?
-Stwierdził, że trafił mi się skarb –przyznał. Rozpłakałam się. Z ulgi, ze szczęścia. Uśmiechałam się i płakałam. Mogłam polegać na jego czułych objęciach, pocałunkach.. Takich samych, jak całej ubiegłej nocy.
-To mnie się trafił skarb. Dziękuję, że jesteś… Poza tym, muszę do nich napisać, że mogą do mnie dzwonić, nic mi nie jest…
-Nie –zaprzeczył od razu. – To był bardzo emocjonalny, trudny czas, dla ciebie i dla mnie. Musimy sami odetchnąć przez trochę czasu i się uspokoić. Poprosiłem przyjaciela, żeby załatwił nam na tydzień dom nad morzem, czekam na jego telefon, jak zadzwoni, możemy się pakować i ruszać.
-Nie trzeba było..
-Tak będzie najlepiej. Marisa będzie bawić się na plaży, my będziemy mieli czas, żeby nasycić się sobą, porozmawiać. Po prostu podziękuj i nie mów mi, co trzeba dla mojej rodziny, bo ja jako jej głowa, doskonale o tym wiem –stwierdził pewnie, patrząc na mnie groźnie. Uśmiechnęłam się. Zbliżyłam usta do jego, czekałam, aż delikatnie rozchyli wargi. W taki sposób wolałam mu podziękować. Wplotłam powoli dłonie w jego włosy, przez chwilę masowałam skórę jego głowy, jednak później delikatnie pociągnęłam go za włosy. Mruknął cicho i w jednej sekundzie zostałam przygwożdżona do kanapy i ledwo odpowiadałam na wszystkie nagłe, namiętne i ogniste pocałunki, którymi mnie wręcz atakował.
Dokładnie tego potrzebowałam. Nie byłam ze szkła, chociaż tak dużo się wydarzyło, on zawsze stanowił i stanowić będzie centrum mojego wszechświata. Nasze usta, nasza pasja, nasza miłość. Zostawiliśmy delikatność na boku, nasze oddechy, serca i ciała stały się jedną, spragnioną namiętnością. Ubrania zaczęły po kolei spadać na podłogę. Moja bluzka, jego t-shirt i spodnie, moje dresowe spodenki, które nosiłam po domu… A kiedy już byliśmy w samej bieliźnie Marco oprzytomniał. Dokładnie wtedy, gdy miał już wkładać ręce pod moje plecy, żeby odpiąć górę mojej nowo zakupionej bielizny.
-Cholera, Rose.. –westchnął i zacisnął powieki, wyraźnie się męcząc, jakby bił się z myślami na śmierć i życie. Dokładnie czułam jego problem na swoim udzie i nie mogłam się powstrzymać, by się o niego otrzeć.
-Hmm?-mruknęłam i podniosłam się, żeby pocałować jego wrażliwsze miejsce na szyi i na klatce piersiowej. Odsunął się lekko, widząc, co próbowałam zrobić.
-Ja nie...-zaczął, ale westchnął gardłowo w odpowiedzi na moje pieszczoty. -Cholera, najwyżej będziemy mieli dwoje dzieci-stwierdził, i jednym, zwinnym ruchem odpiął zapięcie stanika. Roześmiałam się. Spojrzał na mnie dziwnie, a ja nie mogłam przestać zanosić się śmiechem. Chwilowo cały nastrój prysł, aczkolwiek w takiej sytuacji mogliśmy go szybko potem przywołać. Mój chytry plan nie miał trwać aż tak długo jak wyszło, a tym bardziej nie skłaniać go do podjęcia decyzji o powiększeniu rodziny.
-Trochę ci naściemniałam… I wrobiłam w to Ann..-powiedziałam niewinnie. Marco patrzył na mnie chwilę. Chyba wymruczał coś pod nosem w stylu „co ja się z tobą mam”. Dalsze obrażanie się nie opłacało mu się. Nie, kiedy pod nim leżała jego półnaga, spragniona żona. Uśmiechnął się, a ja znów zostałam obdarowana mocnym pocałunkiem. Mieliśmy chwilę czasu, zanim mała się obudzi i jak widać postanowiliśmy ją wykorzystać do maksimum.
-Zajmę się tobą porządnie, a potem pójdziesz nas spakować na wakacje, a ja się zajmę Mari. –oznajmił, przerywając na chwilę swoją wędrówkę pocałunków po moim ciele. –Wieczorem wyruszamy.
Uśmiechnęłam się jedynie, bo nie miały sensu teraz większe dyskusje. Tym razem wiedziałam, że postawię na swoim i będziemy z Mari nas pakować, a on będzie odsypiał nieprzespaną noc, żeby bezpiecznie nas dowieźć na miejsce. Mała będzie miała niezłą zabawę, a Marco trochę spokoju. Ale to dopiero jak obudzi się Marisa. Teraz niedawno co zasnęła, a my zamierzaliśmy spędzić najlepszą popołudniową drzemkę najbardziej aktywnie jak umieliśmy. Nie wychodząc z łóżka. Albo raczej z kanapy. Świadomi naszych demonów, tajemnic, gotowi na nowe, gotowi na przyszłość. Pewną, piękną, pełną miłości. Spędzoną razem.








~~~
Po reklamach, jest i rozdział! Jak to szybko minęło. Na cztery dni trwania studiów już pięć razy zastanawiałam się, czy ich nie zmienić, z jednego języka poziom za wysoki, z drugiego poziom podstawówki...Ale koniec końców zostaję, po prostu pozostaje mi przycisąć tempo nauki i to już od teraz. Na razie mam zapasu jeden rozdział i pół kolejnego, na który mam pomysł, a czasu i weny jakoś nie do końca, ale mam nadzieję, że się wyrobię i jakoś to wszystko pogodzę. Muszę znaleźć nowy system działania, żeby wszystko pogodzić, wiem, że się da, ale to jeszcze wcześnie i potrzebuję czasu i większego rozplanowania i poukładania w głowie i w kalendarzu. Postaram się nie robić żadnych przerw z opowiadaniem, ale gdyby coś się miało takiego zadziać to poinformuję, mam nadzieję, że zrozumiecie i wybaczycie!:)
Dzisiaj kolejny mecz i już nie mogę się go doczekać.. Ostatnio szczęka mi opada na meczach Borussii i aż serce bije mocniej przy tych wszystkich golach i świetnej formie Marco, chyba nawet jak nigdy wcześniej. Zaowocowało powołaniem do kadry!💛
Dziękuję, dziękuję, ogromnie dziękuję za 70.000 wyświetleń! Wciąż to do mnie nie dociera, nawet nie przypuszczałam, że to zadzie tak daleko, ale to naprawdę się dzieje i jestem za to przeogromnie wdzięczna! Dziękuję, że tu jesteście💕 Mam nadzieję, że wytrwacie jeszcze ze mną i z moimi pomysłami do końca💝
W w rozdziale sielanka, wreszcie sielanka... Nie macie wrażenia, że potrzebna jest jakaś drama w trybie pilnym? Piszcie koniecznie, bo np. taka Scarlett to czeka gdzieś tam sobie i się nudzi😁 Chyba znowu wyszedł (za)długi rozdział, ale tak czasem jest w ważniejszych momentach historii i kiedy autorka ma nadmiar weny i trzeba przez to po prostu przebrnąć. Jestem bardzo ciekawa waszych opinii, także całym serduszkiem zapraszam do komentowania no i za tydzień kolejny! Trzymajcie się zdrowo w tym okropnym, przeziębieniowym czasie, ja też czuję, że coś mnie próbuje rozłożyć ale się nie dajmy! Jeszcze raz baardzo mocno dziękuję! Do następnego, buziaki!! x.💛💛💛

11 komentarzy:

  1. No nie spodziewałam się takiego sekretu Rosie, bo w sumie sama nie miałam pomysłu czego by się spodziewać. W każdym razie... uroczo się skończyło 😏
    Aż nie wierzę, że to już 75. rozdział... Kiedy to zleciało. Teraz tylko happy end? 😁
    Co do dramy, to myślę, że obecność mamy Reus'a będzie wskazana, a może jeszcze ojciec Rosie? To mieszanka wybuchowa! A jakby się okazało, ze mają romans? Dobra... zapędziłam się 😂
    U mnie na studiach to same powtórki lecą... A ja rządna wiedzy jestem 🤣😜 W każdym razie życzę ci najlepszego u ciebie 😉
    Ściskam i życzę jeszcze duuużo weny ♥
    PS. Jako prawdopodobnie jedyna sympatyczka Emre tutaj, życzyła bym sobie znalezienia mu partnerki 😁😏 Może być nawet moją imienniczką 🤣

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Udało mi się zaskoczyć, hurra!! I nie 75, gdzie 75! Do tego jeszcze daleko.. Na razie tylko 65..i o epilogu jeszcze nie myśl..🙈 Romans mamy Marco i taty Rose.. nie, to zdecydowanie za dużo. Moja norma patologii już jest przy górnej granicy, także wystarczy ;D Ale dramie nie mówię "nie".. Mam nadzieję, że jakaś wiedza na studiach też się pojawi u ciebie niedługo!U mnie na pnja mam 7 stron nieregularnych i test za tydzień, także od początku jest zabawa...no..bawię się wyśmienicie.... taaak... :))))
      Ps. Zobaczymy, co da się zrobić! Emre jeszcze trochę pobędzie!:)
      Buziaki!! <3

      Usuń
    2. Faktycznie 65. 😂 Nie wiem dlaczego napisałam 75... nie ważne 🤔
      W każdym razie dobrej zabawy na studiach życzę 😘

      Usuń
  2. Nigdy bym nie przypuszczała ze Rose takiego cos spotkała. Przeszłośc ,która sie za nią ciągła.Teraz rozumiem jej lek o moją .Marco w koncu jako ojciec i mąz.Czyżby szykował się drugi ślub.Taka sielanka mi odpowiada ,jest tak ja powinno .Jestem ciekawa co dalej , stanowczosc Marco powala .Zycze powodzenia na studiach ,dasz radę opanujesz wszysko a ja czekam za kolejna sobotą i kolejnym cudwonym rozdział .Nie wiem kiedy to zleciało ale dla mnie to moze sie nigdy nie konczyc.Pozdarawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję kochana!!! Drugi ślub? Zobaczymy, w końcu zaręczyny zostały odrzucone. Cieszę się bardzo, że ci się podoba, no i na razie nie kończymy, jeszcze tu się podzieje <3
      Do następnego, ściskam mocno!! <33

      Usuń
  3. Cholera, co ja6mam tu niby napisać? Zwaliłaś mnie z nóg tym rozdziałem. Wzruszyłam się tą ich całą rozmową - tyle czekałam na tę szczerość! :D
    Jest cudownie i mam nadzieję że tak zostanie ;p
    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja tu dopiero dziś, ale żeby nie było jestem chora �� jak pies. I ledwo widzę na oczy. A wczoraj to już wgl. zdychałam. Piekny rozdział, Marco to cudowny facet. Cudowny!! Rose to Rose. Chyba się już nie polubmy, ale teraz rozumiem ja ciut bardziej. Nie wiem czy nie powinna udać się do psychologa. Taka jedna Inga jest całkiem dobra w te klocki podobno. Kojarzy ktoś? Coś? Tylko mogłyby się trochę o faceta poszarpac... Nieważne. Jak już mówiłam jestem chora i bredze. Dlatego ja już kończę na dziś. Trzymaj się ciepło. Do następnego! Gwtball. ������❤️

    OdpowiedzUsuń
  5. Muszę przyznać, że domyśliłam się historii Rose już wcześniej, ale przeczytanie jak ona o tym opowiada i tak było zaskakujące. Postawa Marco musi być nagrodzona 😁 Czekam na spotkanie z teściową. Twoja wena jest miodem na moje serce. Proszę tylko nie Scarlett 😂 Ich mecze są teraz cudowne, czuję, że wygrana będzie ich, a miejsce Bayernu w tabeli jest śmieszne biorąc pod uwagę jak wielkim są przeciwnikiem. Życzę dalszej weny i ściskam ciepło <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana ❤️❤️❤️❤️💕 Strasznie miło mi to czytać! Teściowa z pewnością się tu pojawi!❤️ Bayern? No cóż, na razie jestem rozbawiona ich przegraną z Gladbach,ale takie zwycięstwa BVB są niesamowite. Zwłaszcza końcówki meczu ostatnio i gol Mario na dobry początek! Oby tylko tak dalej!!
      Buziaki!!

      Usuń

Zapraszam do komentowania!❤️ To bardzo motywuje do pisania kolejnych rozdziałów!