sobota, 13 października 2018

Sześćdziesiąt sześć


Po moich namowach Marco przystał na moją propozycję. Położył się w salonie, wymusiłam na nim założenie chociaż bokserek. To była jak dotąd najlepsza przerwa na drzemkę Marisy. Nasze kochane dziecko spało dokładnie tyle czasu, ile my potrzebowaliśmy. Kiedy zauważyłam na elektronicznej niani, że się przebudza, do Marco zaczął dzwonić telefon. Właśnie potwierdzono nam tygodniowy urlop. Cieszyłam się, że zabrałam wcześniej z mieszkania nowe ubrania, miałam już co zabrać. Miałam je wciąż w bagażniku Astona, ale to była tylko kwestia ich przełożenia.
Marisa wstała pełna energii i kiedy tylko zobaczyła, że może grzebać bezkarnie w szafkach z ubraniami taty, wykorzystała to przyzwolenie bardziej, niż sobie wyobrażałam. Upodobały się jej skarpetki, wyrzuciła wszystkie z koszyka na podłogę. Kilka bluzek mi grzecznie podała, jedną kazała na siebie założyć. I chociaż ciągnęła się za nią niczym suknia z trenem, wcale jej to nie przeszkadzało. Potem pakowanie jej samej i kilka moich rzeczy, które zostały nieruszone w garderobie od czasu mojego odejścia. Ciesząc się, że moje dziecko zajęło się zabawkami na naszym łóżku, mogłam zacząć to wszystko składać. Nie zdążyłam jednak przed przyjściem Marco. Zastał mnie siedzącą po środku całego bałaganu i Isę, która poprzez swój dziecięcy język, próbowała mi powiedzieć, że chce owoce. Skąd ja jej miałam wytrzasnąć owoce?
Marco trzymał w rękach swoje spodnie i koszulkę, w których chodził ostatnie dwa dni. Chciał się przebrać, przy okazji zajrzał do walizki, czy wzięłam to, co chciał. Nasze wakacje zawsze były spontaniczne i pakowane na szybko. Ślub na Karaibach, decyzja i kilka godzin później wylot. Domek w lesie rodziców Mario? Dowiedziałam się, jak wrócił z treningu i również sama musiałam go spakować. Teraz tylko mieliśmy jeszcze małe dziecko, domagające się owoców. Kiedy Marco już nas wyganiał z sypialni, żebyśmy pomyślały o najważniejszych rzeczach jeszcze do zapakowania oraz na podróż, nie zapominając o owocach dla młodej, ze spodni, które trzymał w ręku wypadło czerwone pudełeczko. To z pierścionkiem zaręczynowym. Patrzyłam na nie zupełnie nieruchomo. Marisa się nim zainteresowała, podeszła, przykucnęła obok niego i obejrzała.
-Podasz tacie? –zapytał, nie zwracając na mnie uwagi. Uśmiechnął się do Mari. Dziewczynka wyciągnęła do niego rączę z pudełeczkiem i mu je oddała. –Ślicznie. Dziękuję skarbie. A teraz weź mamę za rączkę i weźcie twoje ulubione zabawki, bo jedziemy na wakacje. I nie zapomnij o foremkach. Plaża to trochę taka duuuża piaskownica. A ty lubisz piaskownice, prawda?
Marisa oczywiście pokiwała głową, uśmiechając się słodko. –No to pędź. Jeszcze dzisiaj wyjedziemy.

Mała przytuptała do mnie, wzięła mnie za rękę i ruszyła ze mną do swojego pokoju. Obejrzałam się jeszcze na Marco, chciałam zobaczyć jego uśmiechniętą twarz. On jednak był trochę w innym świecie, rozmarzony wpatrywał się w pudełeczko. Jego nastrój szybko się zmienił. Zacisnął dłoń na pudełeczku i cisnął je do szuflady szafki nocnej. Więcej nie widziałam, weszłam z Marisą do jej pokoju. Musiałam jej przypomnieć, że byłyśmy w nim po to, żeby spakować zabawki na nasze pierwsze, wspólne, rodzinne wakacje, a nie, żeby się nimi bawić. Zaczęła mi znosić połowę swoich zabawek, jednak ja umiejętnie odkładałam część z nich tak, żeby nie zauważyła. Wiedziałam dobrze, że nawet do niektórych się nie zbliży. Z tyłu głowy wciąż zastanawiałam się nad pierścionkiem i zaręczynami. Było dobrze, nawet bardziej niż dobrze między mną a Marco. Wiedzieliśmy, że było mnóstwo spraw do wyjaśnienia, ważnych historii do opowiedzenia, ale nie martwiłam się wcześniej dodatkowo o nasze małżeństwo. Przecież formalnie, w urzędzie właśnie nim byliśmy. Gest wyrzucenia obrączek był piękny, chociaż ta sentymentalna część mnie, chciała je zatrzymać na pamiątkę. Ale to było potrzebne, on miał rację. Trzeba było zacząć od początku. Tylko wtedy uważał nas za małżeństwo? Moje odrzucenie zaręczyn przekreśliło… Tylko co dokładnie? W mojej głowie powstawał coraz większy mętlik.
Dobrze, że wyjeżdżaliśmy i będziemy mogli porozmawiać w innej rzeczywistości i w innej atmosferze.

Marco dopakował się, przyszedł potem po zabawki Marisy, które wybrałyśmy. Zapakowaliśmy wszystkie potrzebne pieluszki, papmpersy, oliwki i kremy, ale też Marco stwierdził, że zawsze możemy dokupić to, czego nam zabraknie. Marisa poszła na chwilę spać. Według obliczeń Marco, musieliśmy wyjechać o dwudziestej trzeciej i czekała nas dziewięciogodzinna podróż. Obawiałam się, że zaśnie za kierownicą, jadąc całą noc w dodatku z poprzednią nieprzespaną, ale zostałam tylko wyśmiana z towarzyszącym temu kpiącemu, rozbawionemu spojrzeniu. Stwierdził, że doskonale go dzisiaj rozbudziłam na kanapie i już nie potrzebował nawet kawy.


***


Długie podróże bywają męczące. Zwłaszcza, kiedy podróżuje się z małym dzieckiem. Nocą, kiedy to dziecko powinno spać, chce spać, ale nie może spać. Na początku, kiedy wyjechaliśmy z Dortmundu i wjechaliśmy na autostradę, spała jak aniołek. Terenówka była bardzo cicha, silnik nie warczał, prawie nie kołysała. Zdaje się, że warunki idealne na spanie. Ale po przejechaniu dziesięciu minut na autostradzie, musiałam się przegramolić z przedniego siedzenia na tylne, żeby przytulić Marisę, która cicho popłakiwała. Tarła oczy ze zmęczenia, ziewała, przytulała się, ale nie mogła spać. Miała wygodny fotelik, poduszeczkę, na której mogła oprzeć głowę, ale niestety. Nawet próbowałam dać jej smoczek. Jak zwykle go nie chciała. To ja sama zaczęłam pierwsza usypiać, ale w dobrym momencie podrywałam się i brałam głęboki oddech, żeby się rozbudzić. Marco uchylił odrobinę okno, żeby było jakieś powietrze w samochodzie, ale też żeby nas nie przewiało. Nie podobało mu się, że nie mogę spać. Kazał mi specjalnie siadać z przodu, żebym mogła rozłożyć siedzenie i odpocząć. Marisa pokrzyżowała mu plany. 

-Może wyjmij ją z fotelika, połóż na siedzeniach i tak zaśnie?
-To i tak będę musiała z nią siedzieć cały czas –odpowiedziałam cicho, żeby nie rozpraszać małej. Marco westchnął, dając upust swojemu niepocieszeniu.
-Włożysz ją do fotelika. Cholera, mogliśmy jechać rano.
-Chojea –powtórzyła zmęczonym głosem Marisa, spoglądając spod przymkniętych powiek na swojego tatusia. Brawo, oby tak dalej.
-Nie mów tak, to nieładnie –powiedziałam spokojnie, ignorując wyraźne rozbawienie blondyna. Patrzył na drogę, nawet już nie spoglądał w lusterko, żeby na nas spojrzeć, bo wiedział, że jego rozbawione oczy spowodują mój śmiech.
-Chojea, chojea, chojea! –zaczęła śpiewnie powtarzać. Nici ze spania. Zaczęła machać nóżkami w powietrzu, śpiewając sobie „chojea”.
-Dzięki, Marco –zacisnęłam powieki i zaczęłam się śmiać z bezsilności. A potem ryknęłam głośnym, paranoicznym śmiechem, gdy poczuliśmy w całym samochodzie, że trzeba zmienić pieluszkę. Po środku niemieckiej autostrady. O pierwszej w nocy. Torba oczywiście leżała w nogach mojego siedzenia z przodu, Marco był za daleko i jechał zbyt szybko, żeby do niej sięgnąć. Chojea.


***

Gdy o ósmej piętnaście nasze auto wjechało na prom, nie wierzyłam, że to się naprawdę dzieje. Marisa spała na moich kolanach. Kiedy słońce zaczęło przedostawać się przez szyby, wzięłam ze swojej torby opaskę na oczy do spania. Wprawdzie miała być dla mnie, ale na nic i tak mi by się zdała. Tak, mogłam mieć chociaż jakąś gwarancję, że moje dziecko nie obudzi się tak szybko.

-Chcesz się przejść? Będziemy płynąć dziesięć minut –zaproponował szeptem Marco, odwracając się do nas. Uśmiechnęłam się lekko, ale pokręciłam przecząco głową.
-Niech ona śpi. Tyle mi potrzeba –odpowiedziałam. Marco podniósł się lekko z siedzenia i odwrócił się na nim tak, że mógł przysiąść na schowku między przednimi siedzeniami i być bliżej nas. Co prawda nie mógł się wyprostować, ale nie widać było, żeby mu to przeszkadzało. Wyciągnął rękę po moją dłoń, ścisnął ją w swoich dłoniach i nachylił się, żeby móc ją pocałować. Dotyk jego ust, potem lekko drapiącego od zarostu policzka były tak kojące, że mogłabym tak trwać cały czas. Patrzyliśmy sobie w oczy, nie mówiliśmy nic. Tyle wystarczyło i znaczyło wiele. Marisa zaczęła się kręcić, coś pomrukiwać. Zastygliśmy w bezruchu, ja nawet wstrzymałam powietrze w płucach. Potarła rączką o opaskę na oczy, otworzyła usta, potem zamknęła, jakby coś jadła. Może jej się coś śniło? Przekręciła się na bok, westchnęła i…cisza. Spała dalej. Odetchnęłam, chciałam głośno, ale jednak wypuszczałam powietrze po cichu, żeby nic jej nie zbudziło. 

-Jesteś dzielna. Teraz odpoczniemy, obiecuję. Zajmę się małą, jeśli będziesz potrzebowała chwili dla siebie…
-Potrzebuję was oboje, ze mną, cały czas –odpowiedziałam, równie cicho co on. Uśmiechnęliśmy się.
-Kocham cię –powiedział. Wciąż nie wypuścił mojej dłoni. Zawsze, gdy mi to mówił, przez moje plecy przechodziły ciarki. Takie piękne słowa z ust mężczyzny, który był dla mnie wszystkim.
-Kocham cię –odpowiedziałam. Jego zmęczone oczy zabłyszczały. Znów ucałował moją dłoń. Było tak pięknie. Przez okno samochodu widziałam dookoła niebieskie morze, którego tafla lśniła od wczesnych, porannych promieni przebudzającego się słońca. Płynęliśmy na Sylt. Niemiecka wyspa, która odwiedzana była zwykle przez tych najbogatszych. Prywatne posiadłości mieli tam politycy, aktorzy, kilku sportowców. Z informacji, które wyciągnęłam od Marco, było tam kilka hoteli o wysokim standardzie, ale my mieliśmy się zatrzymać w jednopoziomowym domu, z którego bezpośrednio wychodziło się na plażę. Wynajęcie tego domu z dnia na dzień było wręcz niemożliwe. Marco jednak bardzo zależało na tym właśnie lokum, bo było przystosowane dla dzieci. Jego przyjaciel spędził tam miesiąc temu udany czas ze swoją rodziną. To on dzwonił do właścicielki z prośbą o zrobienie wyjątku dla swojego dobrego przyjaciela. I udało się.
Na zewnątrz zawył długi, głośny alarm, oznajmujący, że dopływamy do brzegu. Marco powoli podniósł się z podłokietnika i zaczął przenosić się na swoje siedzenie. Hałas niestety też zbudził nasze dziecko. 

-Mama? –zapytała, kręcąc się na moich nogach. Pomogłam jej zdjąć opaskę z oczu, która najwyraźniej jej przeszkadzała.
-Jestem. Śpij skarbie, jeszcze nie dotarliśmy na miejsce.
-Papi? –zapytała. Podparła się na rączkach, strąciła cieniutki kocyk z siebie i próbowała wstać. Podtrzymałam ją, żeby się nie wywróciła.
-Jestem. Połóż się maleństwo –powiedział z uśmiechem blondyn, spoglądając na mnie ze współczuciem. –Jak będziemy w domku to położymy się wszyscy razem i pośpimy trochę, co?
-Nie –zaprzeczyła. Prom dopłynął, został wysunięty metalowy mostek, po którym wszystkie samochody mogły zjechać z transportera. Znów mogliśmy jechać, tym razem już na pięknej wyspie, pełnej zieleni, z widokiem na plaże, klify i spokojne morze.
Marco próbował przenegocjować sprawę z córką, ale ta go zupełnie zignorowała. Stała swoimi bosymi stópkami na moich nogach i z palcami na szybie, przyglądała się krajobrazowi. Na mnie też zrobił ogromne wrażenie. Marco uśmiechał się, był z siebie zadowolony. Z minuty na minutę widoki za oknem były coraz piękniejsze. Wjechaliśmy w końcu w dzielnicę willi, usytułowaną nad samym morzem. Kolejny mijany dom przyprawiał o jeszcze większy zawrót głowy. W końcu zatrzymaliśmy się na samym końcu ulicy. Dom był niski, nie był piętrowy, zgodnie z wcześniejszym opisem Marco. Już z zewnątrz widać było jego śródziemnomorski styl. Wpasował się idealnie w klimat wyspy.
Zaparkowaliśmy na podjeździe, niedaleko stała już, jak uznałam, właścicielka posesji. W rękach trzymała klucze. Marco wysiadł pierwszy. Wrzucił do kobiety uprzejme „dzień dobry”, jednak nie podszedł do niej, otworzył drzwi dla mnie i dla Marisy. Mała już była tak podekscytowana, że od razu wskoczyła w jego ramiona i zaczęła się rozglądać pełna ekscytacji. Przytrzymał ją mocno i wyciągnął rękę w moją stronę. Chwyciłam ją i wreszcie, po dziesięciu godzinach drogi mogłam się rozprostować i zrobić kilka kroków. Byłam cała poskręcana. Może i samochód był luksusowy i wygodny, ale jak to się mówi, dziecko w życiu człowieka zmienia wszystko. A w tym wypadku, nawet i samochód. 

-Dzień dobry, mam nadzieję, że podróż minęła państwu spokojnie –przywitała się z serdecznością brunetka. Była bardzo zadbaną kobietą w średnim wieku. Miałam wrażenie, że korzystała z wielu zabiegów i przez to jej twarz wyglądała nieco sztucznie. Nie zdecydowałabym się na takie rzeczy, już miałam dość igieł, poza tym, wolę naturalność. Marco będzie musiał kiedyś zaakceptować moje zmarszczki i szarą skórę. Uścisnęłam jej rękę i odwróciłam się do Marco. Chciało mi się śmiać, słysząc słowo na „s”. 

-Oczywiście –zapewnił blondyn z kpiącym uśmiechem, który doskonale rozszyfrowałam.
-Jaka śliczna dziewczynka. Na pewno spędzicie tu cudowny czas. Mam jeszcze kilka formalności, wolą to państwo przejrzeć teraz czy na koniec?
-Teraz –westchnął Marco i rzucił ostrzegawcze spojrzenie swojej córce, która zaczęła go kopać i wiercić się, chcąc zejść na dół i porozglądać się po okolicy.
-Daj mi ją. Zrób wszystko co trzeba, wstaw nasze rzeczy do środka, a ja się nią zajmę.
-Potem będziesz odsypiać ile tylko będziesz chciała, obiecuję –powiedział, stawiając Mari na ziemię. Od razu podałam jej rękę, żeby z tej ekscytacji nigdzie nam nie zwiała. Pożegnałam się z właścicielką domu i ruszyłyśmy razem gdzieś w stronę posesji. Nie miałam jeszcze kluczy do domu, więc przeszłyśmy przez ogród prosto na prywatną plażę. Piasek był tak jasny i czyściutki, że aż sama od razu zdjęłam buty. Marisa była cały czas boso, więc sama zaczęła biegać wzdłuż i wszerz plaży. Mieliśmy własny, wydzielony kawałek plaży. Po lewej stronie było ogrodzenie, które oddzielało nas od niewielkiego klifu i ściany lasu, po drugiej, na całej szerokości plaży, zostały powbijane białe, długie pale, które oddzielały nas od sąsiadów i dawały całkowitą prywatność.
Nie mogłam się napatrzeć na ten widok. I cały tydzień miałam właśnie w tak niezwykłym miejscu spędzić tylko z moją córeczką i cudownym mężem.
Korzystając, że Mari przestała biegać jak mały motorek i przystanęła niedaleko brzegu morza, mogłam do niej wreszcie podejść.

-Widzisz? To morze. Sprawdzimy, czy woda jest cieplutka?-zapytałam, spoglądając na nią. Była tak przejęta. Pierwszy raz widziała taką plażę i morze. Wzięłam ją za rączkę i podeszłyśmy na mokry piach, gdzie przypływały co chwila nowe fale.
Obie ukucnęłyśmy, czekałyśmy, aż podpłynie do nas kolejna. Wyciągnęłam rękę, a Marisa mnie naśladowała. Dotknęłam cieplutkiej, czystej wody. Marisa też. Aż pisnęła ze szczęścia. Wstała i zaczęła skakać w miejscu. Podeszłam z nią trochę bliżej, żeby woda mogła pomoczyć nam stopy. Szczęście mojej córki było nie do opisania. Złapała mnie za obie ręce i zaczęła skakać w wodzie, chlapiąc wszystko dookoła, w tym mnie. Jej śmiech i piski były takie głośne, że prawdopodobnie słychać je było na całej wyspie. Nawet nie zdążyłam pokazać jej muszelek, woda była wystarczająco ekscytująca. Chciała wchodzić coraz dalej, ale na razie jej nie pozwalałam. Nie wiedziałam jak głęboko tam jest, musiałam najpierw to sama przetestować. Zaczęłam skakać z Marisą, kiedy tylko nadpływała, kolejna fala. Byłam padnięta, ale na skakanie z córką przez fale zawsze miałam rezerwy energii. Potem już zaczęłyśmy tańczyć, trzymając się za ręce. Fale nawet nam nie przeszkadzały. Moje szczęście. Obejrzałam się w tym tańcu przez ramię. Chciałam, żeby to zobaczył Marco, jak wielką radość sprawił swojej córce. Ale on wiedział. Był tam i siedział na werandzie domu z telefonem w ręku wyraźnie ukierunkowanym na nas dwie. On i jego tajne zdjęcia. Pewnie w taki sposób też mi zrobił setki zdjęć na Karaibach, o których nie miałam pojęcia.
Marisa, korzystając z mojej chwilowej nieuwagi, puściła moją jedną rękę i usiadła energicznie na piasku w wodzie. 

-Mari, wstawaj! Będziesz cała mokra –powiedziałam, próbując ją podciągnąć za jej drugą rączkę, którą jeszcze trzymała. Siedziała twardo i sama zaczęła wyrywać rączkę z mojego uścisku. –A jak się przeziębisz? Będziesz siedzieć cały tydzień w łóżku, a mama z tatą będą się sami bawić na plaży. To co, wstajesz?
Marisa na chwilę przestała się wyrywać, patrzyła to na mnie, to na morze przed nią. Zaczęła się sama podnosić. Chciałam jej pomóc, ale odtrąciła moją rękę i wolała podnieść się sama. I to była zła decyzja, bo nadpłynęła na tyle duża fala, że ja byłam mokra do łydek, a moje dziecko… Całe. Mokra sukienka, końcówki włosów, no i przez rozprysk trochę wody znalazło się na jej buźce.
-Tak to jest jak się nie słucha mamy –skwitowałam. Tym razem złapała moje obie ręce, przy okazji rozpoczynając swój głośny płacz. Chociaż każda jej łezka niesamowicie mnie bolała, musiałam najpierw z niej zdjąć mokrą sukienkę. Aż kapała z niej woda i była ciężka. Rzuciłam ją na piach niedaleko. Wrócę po nią albo Marco to zrobi. Pampers też był cały mokry. Nie był specjalny do kąpieli, takiego obrotu sprawy nie przewidziałam. Zdjęłam go też, bo pewnie od tego było jej również nieprzyjemnie. Na szczęście był w miarę czysty. Zwinęłam go, z nim to już pójdę do śmieci. 

-Ale nie płacz, skarbie. Przecież nic złego ci się nie stało.
Moje słowa nie poskutkowały.
-Mama-wyciągnęła do mnie rączki, ciągnąc nosem. O jeny, jeszcze chusteczki trzeba będzie wyjąć z bagażu. Podniosłam mojego golaska i przytuliłam. Nie mogłam słuchać jej płaczu. Zdecydowanie bardziej wolałam śmiech. Nie zauważyłam, że tuż obok stanął Marco. Objął mnie i Marisę ramieniem. Pocałował córeczkę w główkę, a mnie skradł szybkiego buziaka w usta.
-Daj mi, zajmę się nią, a ty pójdź się położyć.
-Nie, ty prowadziłeś całą noc, jesteś zmęczony.
-A ty zajmowałaś się naszym dzieckiem. Wiem, że zawsze radziłaś sobie sama ze wszystkim, ale już nie będziesz sama, jestem tu. Targowanie nie ma sensu, kochanie –uśmiechnął się do mnie i obdarował pięknym, czułym spojrzeniem. Jego zielone oczy tak pięknie lśniły. Mogłabym się w nie wpatrywać godzinami. Ten śliczny kształt, który miała też nasza córka. Kochałam te oczy najmocniej na świecie. –Przyjdziesz na rączki do tatusia, skarbie? –zwrócił się do Marisy. Zawsze, gdy mówił do niej z taką miłością i czułością, moje serce biło na najwyższych obrotach. Musiałam sobie powtarzać, że to nie sen, to rzeczywistość. Bałam się, że Marco nie zaakceptuje faktu, że jest ojcem. Tymczasem, on starał się być najlepszym tatą dla swojego dziecka i naprawdę wychodziło mu to lepiej, niż sam myślał. Za to kochałam go jeszcze mocniej, o ile tak się w ogóle dało.
-Mhmm-wymruczała, wymuszając kolejny, udawany już płacz. Marco uśmiechnął się mocno. Wziął ją ode mnie i przytulił do siebie.
-Rosie, naprawdę idź się położyć –upomniał mnie, ruszając w stronę domu. Kiwnęłam głową. Schyliłam się jeszcze po sukienkę, która leżała na piasku i cała nim była oblepiona. Zanim się położę to jeszcze ją przepłuczę i powieszę na suszarce na tarasie.
-Nie rób dla niej specjalnie kąpieli. Wystarczy jak ją włożysz do wanny i umyjesz pod prysznicem. I daj jej coś do zjedzenia. W torbie są kaszki i słoiczki…. Może zaśnie jak się naje..
-Też cię kocham. Idź spać –powiedział, śmiejąc się cicho. Okej, byłam zbyt przewrażliwiona. Przecież on sobie i tak poradzi.

Weszliśmy na werandę. Tam wytarłam sobie stopy ręcznikiem, miałam całe oblepione piachem. Nie chciałam od razu latać z miotłą po całej posesji, żeby zmieść piasek. Marisa już się sama powoli uspokajała. Znałam to, objęcia Marco działały kojąco, najlepiej na świecie. Wskazał mi, gdzie znajdowała się nasza sypialnia.
Kiedy do niej weszłam, zupełnie zakochałam się w tym wnętrzu. Było wręcz bliźniaczo podobne do willi na Karaibach. Wszędzie czysta biel i kilka detali w błękicie. Zasłony, satynowa pościel na ogromnym, małżeńskim łóżku z baldachimem. Do tego błękitne i szare doniczki i żywe, zielone kwiaty. Świeże, cięte tulipany w wazonie i kilka doniczkowych. Pięknie. Niedaleko wejścia stały nasze walizki i moje zakupowe siatki, których nadal nie rozpakowałam. Schyliłam się do tej ze sklepu z bielizną. Ann kupiła też dwie, śliczne, cieniutkie sukienki do spania. Jedna czarna, druga biała w kolorowe kwiaty. Obie na koronkowych ramiączkach i z koronkowym zakończeniem. Wzięłam tą jasną. Może nie będzie tak wyzywająca jak ta czarna. Mieliśmy własną łazienkę tuż przy sypialni, więc zrzuciłam niedbale wszystko, co miałam na sobie. Ścieżka z moich ubrań powiodła aż do prysznica. Wielka deszczownica, tego właśnie potrzebowałam. Odkręciłam wodę i zamknęłam oczy, ciesząc się chwilą relaksu i spokoju. Nie miałam żadnego żelu pod prysznic ani mydła. Woda jednak była wystarczająca.Trochę żałowałam, że nie miałam tam ze sobą mojego męża, ale mieliśmy przecież przed sobą cały tydzień.
Wytarłam się szybko ręcznikiem, przetarłam nim wilgotne włosy, przewiesiłam na drążku żeby wysechł i założyłam na siebie moją nową piżamę. Z głośnym ziewnięciem weszłam ponownie do naszej sypialni i rzuciłam się na łóżko. Miękkie i wygodne. Nie siliłam się nawet na okrywanie kołdrą. Wtuliłam się w poduszkę i trzy sekundy później już spałam.



***


Poczułam uginający się materac. Chyba mój mąż właśnie do mnie dołączył. Poruszył kołdrą, na której leżałam. Nie miałam siły nawet otworzyć oczu. Miałam tak ciężkie powieki. Nawet nie do końca wiedziałam gdzie się znajduję, która godzina i jak się nazywam.
-Chcesz kołdrę?-mruknęłam półświadomie. Przekręciłam się na bok, jeszcze mocniej wtulając się w poduszkę.
-Śpij kochanie, poradzę sobie.
-Nie jestem wystarczająco gorąca? Nie mam pod spodem bielizny. I nadal chcesz kołdrę?
Uśmiechnęłam się delikatnie, słysząc jego chichot. Teraz poczułam zdecydowanie mocniej jego zapach. Oddech czułam tuż przy samym policzku.
-Jesteś szalenie gorąca i nie potrafię się powstrzymać. Gdybyś nie była zmęczona, a Marisa nie była obok, to nie byłabyś w stanie wstać przez ten cały tydzień. Zwłaszcza, że wiem, że mam do ciebie dostęp dwadzieścia cztery godziny na dobę i nie muszę czekać żadnych dwóch tygodni –szepnął tuż przy moim uchu. Swoje słowa przypieczętował pocałunkiem koło mojego ucha.
-Wycałuję cię –mruknęłam i przybliżyłam się do niego jeszcze mocniej. Wyciągnął spode mnie kołdrę i oddalił się nieco. –Wszędzie cię wycałuję. I nie będziesz miał siły wstać z łóżka przez tydzień.
-Śpij księżniczko –usłyszałam. Zostałam lekko przykryta kołdrą.
-Wolałabym być kotkiem –szepnęłam. Chyba znów odpływałam w sen.
-I dobranoc kotku –dodał. „Księżniczko” nie było do mnie? Z całej siły postarałam się, żeby otworzyć oczy. Zobaczyłam najpierw Marco, jego nagi, piękny tors.. Zatrzymałam się na nim jakiś czas, dopóki nie zauważyłam małej, dziecięcej rączki, która się o niego opiera. Marisa? Była tu cały czas? Powoli zasypiała, leżała między nami, miała swoją małą poduszeczkę. Była przebrana w piżamkę i dopiero teraz poczułam jej słodki zapach. Co ja wygadywałam przed chwilą?! Przy dziecku? Dobry Boże..
-Mogłeś powiedzieć –powiedziałam, trochę bardziej trzeźwo i wskazałam ruchem głowy na naszą córkę.
-Sama zaczęłaś, kotku. Śpij –uśmiechnął się i nachylił ostrożnie przez Marisę i złożył na moich ustach czuły, romantyczny pocałunek.
-Naprawdę to zrobię.
-I ja również. Śpij, powtarzam, póki możesz –powiedział i położył się na swojej połowie. Mari westchnęła pod noskiem i przekręciła główkę. Uśmiechnęliśmy się oboje. Zamknęliśmy oczy i oboje zasnęliśmy. Razem z naszym maleństwem. We trójkę. To było niesamowite. I rzeczywiste. I zasługiwałam na to. Zasługiwaliśmy wszyscy. Na szczęście, na spokój, na miłość, na beztroskie leniuchowanie na wczasach na Sylcie. 


***


Było już ciemno. Nie zauważyłam nawet wcześniej, że w naszej sypialni stał fotel. Wielki fotel, prawie jak tron. Podniosłam się na łóżku, chcąc znaleźć i Marco i Marisę. Nie było ich. Spojrzałam na siebie.. Byłam w ciąży? Miałam na sobie grubą, wełnianą piżamę, brzuszek już mocno się odznaczał. Położyłam na nim dłoń. Czułam ruchy dziecka. Liverpool? Czy to wszystko było snem?
W rogu pokoju zauważyłam coś błyszczącego. 
-Marco? –zapytałam, rozglądając się wokół. Na szafce obok łóżka nie było żadnej lampki nocnej. –Kochanie?
-Nikt nie przyjdzie –odezwał się damski głos z rogu pokoju. Włącznik pstryknął, po pokoju rozeszło się słabe, przytłumione światło. Byłam w…Liverpoolu. W moim wynajmowanym mieszkaniu. W rogu mojej sypialni stała.. Debra. Ubrana w długą, powłóczystą, czarną suknię w mieniące się cekiny. Włosy miała upięte w wysokim koku, na dłoniach miała długie, aksamitne rękawiczki, sięgające za łokcie. Była pięknie umalowana, epatowała z niej siła i władza.
-Gdzie Marco i gdzie Marisa? Co im zrobiłaś? –zapytałam. Oni musieli być bezpieczni.
-Marco jest daleko stad. Nie chce cię. Zostawiłaś go, a on ułożył sobie życie ze Scarlett. To wspaniała dziewczyna, prawda? Nie bez powodu byli gotowi wziąć ślub. Teraz wreszcie mogą cieszyć się swoim cudownym miesiącem miodowym na Karaibach. Marisa? Nie wiem o kim mówisz.
Marisa..nie istniała? To wszystko było fikcją? Spojrzałam na swój brzuch. Czyli to dziecko… Marisa była w moim brzuchu. Ona jeszcze się nie urodziła. Otuliłam dłońmi brzuch, chcąc odseparować go od swojej..macochy.
-Marco mnie kocha. Wybaczy mi wszystko i pokocha nasze dziecko –zapewniłam i podniosłam się dynamicznie z łóżka. Poczułam ścisk w brzuchu.
-Nikt nie wybaczy morderstwa. Myślałaś, że urodzisz to dziecko? Nie zasługujesz na dziecko. Oko za oko, śmierć za śmierć –zaśmiała się i powoli przeszła do fotela. Usiadła na nim, rozejrzała się spokojnie po pokoju. Jej wzrok spoczął na zdjęciach USG leżących na mojej komodzie. Wzięła je do rąk.
-Nie zabiłam twojego dziecka. To po prostu się stało, a ja jestem niewinna. Byłaś słaba, były komplikacje, to nie przeze mnie poroniłaś!
-Skąd takie brednie? –parsknęła. Wyciągnęła ze swojej czarnej kopertówki zapalniczkę. Zawsze dużo paliła. Nawet w ciąży. Tym razem w drugim ręku nie było papierosa a moje zdjęcia… Zdjęcia mojego dziecka. Podpaliła je. Materiał zaczął się topić, a ja poczułam jakąś ciecz, spływającą po mojej nodze. Spojrzałam w dół. To krew. Nie, tylko nie to. Nie mogłam stracić mojej Marisy.
-Proszę, nie. Nie rób tego. To moje dziecko, ona niczemu nie zawiniła..-zaczęłam płakać.
-Ja nic nie zrobiłam. To ty zrobiłaś. Jesteś nikim, pamiętaj.
-Nie! Kłamiesz! Jestem wszystkim, dla mojego Marco, dla mojej córki! Oni mnie kochają a ja ich!
-Och, nie.. –zaśmiała się kpiąco. Zdjęcia zaczęły się coraz szybciej palić. Czułam otępiający ból, skuliłam się, upadłam na ziemię. –Nie zasługujesz na miłość, nikt cię nie pokocha, ciebie nie da się kochać. Na nic nie zasługujesz. Zawsze będziesz sama, smutna i zgorzkniała. Z brudnym sumieniem. Czarnym jak węgiel…
-Nie! Nie, nie Marisa! –krzyczałam. Nie moja córeczka. Oczy zaszły mi łzami, ból stawał się nie do wytrzymania. Czułam, że koło mnie zbiera się coraz więcej krwi.
-Jesteś nikim, słyszysz? Twój los już jest przesądzony. Jesteś nikim. Możesz powtórzyć.
Stanęła nade mną. Kopnęła mnie, postawiła szpilkę na moim brzuszku.
-Nie, proszę nie..
-Powtórz.
-Jestem nikim –szepnęłam. Kiwnęła twierdząco głową i z całej siły przycisnęła szpilką mój brzuch. Zaczęłam wrzeszczeć z bólu i szamotać się po podłodze, machać rękami na oślep, próbując zepchnąć ją z siebie. Szpilka była tak ostra, wbijała się w moją napiętą skórę. Wrzeszczałam na całe gardło, czułam, że w końcu przebiła się przez moją skórę, z mojego brzucha zaczęła płynąć krew. Poczułam chwilową ulgę. Czy właśnie umierałam? Przesunęłam dłonie na mój brzuch. Cały lepił się od krwi. Był..płaski. Nie byłam w ciąży. Moje dziecko umarło. Cząstka mnie i Marco. I znów zaczęłam krzyczeć. Wszystko straciło sens.. Wszystko przeze mnie. Byłam nikim, wyrządzałam tylko ból… Śmierć…

I nagle czułam się pusta. Jak wyszarpnięta z rzeczywistości. Nie czułam bólu, nie czułam strachu, ani cierpienia. Moja twarz była cała mokra od łez. Ja sama byłam cała morka..
Otworzyłam szeroko oczy. Nie było ciemno. Było jasno. Pokój w Liverpoolu zamienił się w sypialnię nadmorskiej wyspy. Nade mną nachylał się Marco, cały przepełniony bólem i cierpieniem. Jego policzek był mocno zaczerwieniony.
-Rosalie…-szepnął, przyglądając się mi ostrożnie. Zaczęłam płakać. Straciłam nasze dziecko. Przeze mnie. Byłam nikim… Zadawałam jedynie ból. Chciał mnie przytulić, ale odepchnęłam go. Odsunęłam się tak, że boleśnie spadłam z łóżka. Skuliłam się i płakałam. Dotknęłam swojego brzucha. Nie byłam w ciąży. Straciłam dziecko.
-Nie..-jęknęłam głośno. Próbowałam zacisnąć wargi, żeby powstrzymać szloch. –Straciłam je.. Jestem nikim…
-Posłuchaj mnie –znów Marco. Zszedł z łóżka, obszedł je dookoła i uklęknął tuż przy mnie. Przecież go skrzywdziłam.. tak bardzo go skrzywdziłam. Uciekłam. Ufał mi, a ja mu pokazałam, że mu nie ufam. A ja go nie chciałam zniszczyć.
-Nie..
-Będę ci to powtarzał, ile będzie trzeba –powiedział, łapiąc w swoje dłonie moją twarz. Próbowałam błądzić spojrzeniem, jednak nie miałam wyboru. –Jesteś najwspanialszą mamą dla naszej córki. Jesteś moją żoną, którą kocham nad życie. Dałaś mi szczęście, dałaś mi spełnienie marzeń.
-Urodziłam… Urodziłam. Nie straciłam dziecka… -szepnęłam sama do siebie. Spojrzałam na Marco, oczekując potwierdzenia moich słów.
-Marisa jest u siebie w pokoju. Zaczęłaś płakać, ona zaczęła się rozbudzać, więc zabrałem ją do jej pokoju. Jest bezpieczna.
-Wybaczyłeś mi? Nie ożeniłeś się ze Scarlett?
-Nawet nie miałem czego. Kocham cię. Ożeniłem się z najpiękniejszą, najmądrzejszą kobietą. Kobietą, którą kocham. Z Rosalie Rebeccą Reus.
-To wszystko sen… Debra to sen –szepnęłam, jednak nie przestałam płakać.
-Debra to koszmar. Chciałbym zabrać od ciebie to wszystko,  oddałbym wszystko co mam, żebyś nie cierpiała. Pęka mi serce Rose, widząc, że cierpisz, a ja nie mogę nic zrobić.
-Możesz..-szepnęłam. –Przytul mnie, pocałuj i powiedz, że mnie kochasz.
Puścił moją twarz i przyciągnął do siebie z całej siły.
-Kocham cię –powiedział mi na ucho i objął mocno swoimi silnymi ramionami. –Jesteś dla mnie wszystkim, całym moim światem. Kocham cię.

Słuchałam tych słów, odpierając wszystkie fakty ze snu. Jego objęcia dawały mi ukojenie. Czułam zewsząd jego męski zapach, opierałam głowę na jego szyi, czując jego delikatną skórę.
Odsunęłam się jako pierwsza. Podciągnęłam swoją piżamę, żeby zobaczyć, czy naprawdę miałam tam bliznę po cesarskim cięciu. Pominęłam to, że nie założyłam bielizny. Ale znalazłam potwierdzenie, że moja córeczka przyszła na świat.

-Nie wiem, ale wydaje mi się, że było łatwiej, gdy myślałam, że to przeze mnie… A teraz nie mogę się pogodzić, nie mogę się tego pozbyć z głowy, tego, że tyle spraw mogło potoczyć się inaczej. I im więcej o tym myślę, tym jest gorzej, tak trudno mi się pogodzić, zrozumieć…
-Dlatego jestem-odpowiedział i pocałował mnie w czoło. Zaczął mną bujać w jedną i drugą stronę. –Mamy czas, kochanie. Nie chcę zabierać cię do psychologa, bo wierzę, że razem sobie poradzimy… Ale jeśli potrzebujesz, to mi powiedz, dobrze?
-Nie –zaprzeczyłam od razu. Spojrzałam na niego uważnie. –Tylko ty. I nasza Marisa.
Kiwnął głową, zgadzając się ze mną. Przynajmniej na razie.
-Wyjdziemy na prostą, obiecuję.
-Przepraszam za to-wskazałam na jego policzek. Z pewnością będzie na nim okropny siniak. Na pewno poszukam apteki w mieście i poproszę o maść z arniką. Delikatnie pogłaskałam go dłonią, a później przyłożyłam delikatnie do niego usta.
-Masz niezłe przyłożenie. Ale to ja oblałem cię zimną wodą z miski –przyznał, uśmiechając się szczerze. Otarł łzy z moich policzków. –Jesteśmy kwita.
-Jak ja cię kocham…-westchnęłam i jeszcze mocniej się w niego wtuliłam. –Wygramy to. Obiecuję, że to mi minie. Poradzę sobie z tym.
-My poradzimy. Bałem się, kiedy nie mogłem cię obudzić. Mówiłem do ciebie, całowałem cię… a ty nie mogłaś się obudzić, rzucałaś się...
-Tak mi przykro…-odetchnęłam. Przeczesałam jego miękkie włosy. Nie zwracałam uwagi, że jestem cała mokra.  –Możemy pójść do Marisy? Muszę ją zobaczyć i przytulić.
Marco wstał pierwszy i schylił się, żeby podać mi rękę. Zrezygnował jednak ze swojego pomysłu na rzecz wzięcia mnie na ręce. Pisnęłam z zaskoczenia, ale uśmiechnęłam się do niego. Umiał przegonić nawet najgorsze koszmary z mojej głowy. Tak niesiona, zostałam przytransportowana do pokoju naszej córeczki. Ona siedziała sobie na kocyku i układała swoje ulubione wieże, obok miała też rozłożone książeczki i puzzle ze zwierzątkami. Grzecznie się bawiła i czekała na nas.

-Marisa –szepnęłam. Mari odwróciła się do nas i uśmiechnęła. Marco postawił mnie. Podeszłam do niej i tak po prostu przytuliłam. Moja córeczka. Wzięłam głęboki oddech, wciągając jej śliczny, dziecięcy zapach. –Marco, chodź tutaj –przywołałam go gestem ręki. Podszedł do naszej dwójki i przytulił. Rodzinne objęcie, które dodaje więcej sił, niż byłam w stanie w sobie pomieścić. Ale byłam wdzięczna za każdą jej cząstkę.
Przespaliśmy cały poranek i południe. Była piętnasta. Obudziliśmy się akurat na obiad. Sęk w tym, że mieliśmy pustą lodówkę. Nakarmiliśmy małą jednym ze słoiczków, które wzięliśmy na drogę. Ja wytarłam się i wysuszyłam po mokrym przebudzeniu. Dobrze, że chociaż użył do tego w miarę ciepłej wody. Nie chciałam już nigdy więcej mieć takich snów. Już nigdy więcej nie doświadczać tego bólu. Już wystarczy. Zdecydowanie.
Przebraliśmy się z Marco w normalne, codzienne ubrania. Postawiłam na krótkie spodenki, luźny t-shirt i wygodne adidasy. Blondyn jak zwykle wyglądał pięknie, nawet w bluzce na ramiączkach i materiałowych spodenkach. A jak już zakładał okulary przeciwsłoneczne, miękły mi nogi. Na koniec przebraliśmy Mari. Zapakowaliśmy się do samochodu i wybraliśmy do centrum, żeby zrobić zakupy. Jedzenie, maść na siniaki i pampersy do kąpieli były na pierwszym miejscu. Wpakowaliśmy wszystko do samochodu. Czułam ogromną ekscytację na myśl, że będziemy znów razem gotować. Dopisywała nam ciepła, słoneczna pogoda. Wyspa jednak i klimat na niej często łączony był z wiatrem. I faktycznie, czasem potrafiło zawiać morskim powietrzem. Zapach morza był jednak wspaniały. Myślałam, że wyspa będzie praktycznie pusta, jednak znajdowało się na niej sporo turystów. Marco zwrócił na siebie uwagę paru osób, gdy byliśmy w markecie. Na szczęście poza cichymi szeptami i wskazywaniem palcem nic się nie przydarzyło. Po zapakowaniu samochodu stwierdziliśmy, że jeszcze przejdziemy się po pasażu handlowym. Choćby dla samego spaceru. Marisa miała mnóstwo energii do spożytkowania. Domyślaliśmy się, że po takim długim spaniu w dzień, nie będzie chciała nam usnąć w nocy. Dlatego też mieliśmy misję wykończenia naszego dziecka do godziny dwudziestej. Poszłyby nawet o to zakłady, ale byliśmy jednogłośni – damy radę i się uda. Na nasz spacer zrezygnowaliśmy z wózka. To już było coś. Chętnie szła sama przed nami, zwiedzając miasteczko. Po obu naszych stronach stały prześliczne, kolorowe kamienice. Na parterach prawie każdej z nich mieścił się jakiś sklep. Droga którą szliśmy, prowadziła do samej przystani rybackiej. Wszędzie latały mewy, rybitwy coraz głośniej skrzeczały. Może były niedaleko stoiska z rybami?

-Wejdziemy tu? –odezwał się Marco, wskazując na sklep dla dzieci. Uśmiechnęłam się szeroko.
-Marisa! –zawołałam nasze maleństwo, które szło sobie samo metr przed nami. Odwróciła się do nas i obdarowała przepięknym uśmiechem. Wskazałam jej na sklep, do którego chciał pójść jej tata. Od razu tam skręciła i aż przyspieszyła, widząc w witrynie zabawki.  –Wejdziemy –skierowałam do Marco. Blondyn uśmiechnął się szeroko i mocniej ścisnął moją dłoń, którą nieprzerwalnie trzymał odkąd wstawił siatki do bagażnika samochodu.
Sklep był podobny do tego w Liverpoolu, w którym kupiłam między innymi misia Marisy i jej literki nad łóżkiem. Na początku były same akcesoria dla niemowlaków. Mari przyszła do mnie, żeby wziąć ją za rączkę. Też wolałam mieć ją obok, żeby się nie zagubiła. Marco puścił moją dłoń i podszedł do jednego regału. Poszłyśmy za nim. W rękach trzymał maleńkie śpioszki w różowym kolorze. Patrzył na nie trochę rozmarzony, z takim delikatnym uśmiechem.
-Nakupowałam mnóstwo takich ubranek, a jak się urodziła, okazało się, że jest taka duża, że się w nie nie mieści –powiedziałam, sama powracając do czasu, kiedy miałam na rękach taką maleńką kruszynkę. Objęłam Marco w pasie i położyłam głowę na jego ramieniu. Marisa chciała gdzieś iść, trochę mnie ciągnęła, ale stałam w miejscu. Kiedyś to ledwo ściskała mój jeden palec. Teraz miała siły za trzech.
-Dostałaś ubrania od szpitala?-zapytał z pełnym zainteresowaniem. Wciąż trzymał te maleńkie śpioszki.
-Kiedy mi ją przynieśli była w szpitalnych, białych śpioszkach. Miałam jej takie zdjęcie, pamiętasz? Kocyk w motylki i biała pieluszka. Potem Ella dała mi ubranka swojego synka na przebranie. Chyba nie mam tych zdjęć, ale El ma. Marisa w niebieskich śpiochach w samoloty. Następnego dnia przyjechał Emre i Mari dostała całą, wielką wyprawkę, w tym pół FanShopu BVB.
Na samo słowo „Emre” mina mu zrzedła, a ja wiedziałam już, że skoro mieliśmy na tym wyjeździe rozmawiać, na pierwszy ogień pójdzie temat mojego przyjaciela. Miałam kilka swoich sprawdzonych sposobów na to, żeby postawić go pod ścianą z tylko jedną, oczekiwaną przeze mnie odpowiedzią.
-Już, już idziemy –powiedział do małej, słysząc jej marudzenie. Ruszyliśmy do przodu, przez alejkę z wózkami. Marco wszystko obserwował, trochę jak eksponaty muzealne, trochę jak jego sentymentalne pamiątki rodzinne, a czasem nawet, widziałam u niego taką podejrzliwość, jakby laktator miał się zamienić w transformersa i wystrzelić w kosmos.
Trafiliśmy w końcu na alejkę przeznaczoną dla trochę starszych dzieci. Noworodkowe dziwactwa minęły. Marisa oczywiście zabrała mnie na zabawki, Marco został na ubrankach. Uśmiech nie schodził mi z twarzy. Próbowałam zwracać uwagę na to, co pokazuje mi córka, jednak byłam rozpraszana przez widok obok. Marco przeglądał aktualnie wieszaki z sukienkami. Oglądał każdą, jak już wpadła mu jakaś w oko, szukał przyszytej metki, żeby zobaczyć z czego została uszyta. Wybrał jedną, chociaż ja widziałam jeszcze jedną ładną, którą odwiesił z niewiadomych przyczyn. Potem przeszedł dalej na buciki. Zdumiewał mnie na każdym kroku. W życiu bym nie powiedziała, że tak bardzo zaangażuje się w rolę ojca i tak doskonale by się sprawdzał. On czuł się jak ryba w wodzie. Nie miałam wątpliwości, że może udawał, że coś było nie tak. Wszystko było jak najbardziej naturalne i to było piękne.

-Mama! –przywołała mnie do porządku moja córka. Spojrzałam na nią, a ona już trzymała w rączkach zestaw z małą farmą dla dzieci. Ukucnęłam przy niej i spojrzałam na opakowanie.
-Co my tu mamy. Krówki, koniki, owieczki..-zaczęłam, wskazując palcem na poszczególne figurki. Marisa uśmiechnęła się szeroko i przytknęła palec do koguta.
-Ko, ko, ko!
-Będziemy się bawić w farmę? –zapytałam. Mari pokiwała głową i zaczęła skakać w miejscu. Do figurek była też dołączona mata przedstawiająca wieś i traktor z panem rolnikiem w środku. Mała miała ostatnio hopla na punkcie zwierząt, więc nawet nie zastanawiałam się, czy jej kupić, czy nie.
Dałam Mari nowy zestaw zabawek do potrzymania i poszłyśmy szukać taty, który gdzieś nam przepadł. Znalazłyśmy go dopiero za regałem. Oglądał nadal buty. Na siedzisku do przymierzania leżała sukienka, dwie pary spodenek i kolorowa koszulka w plastry miodu i pszczółki. Były też zapakowane w folię kółka do pływania dla małych dzieci, rękawki i dmuchana kamizelka w małe ośmiorniczki.
-O, jesteście. Rozmiar butów dwadzieścia jeden?
-Dwadzieścia dwa…-powiedziałam, podchodząc z ostrożnością do tych wszystkich rzeczy. Wzięłam do ręki małe kółko ratunkowe. Miało specjalne siedzisko w środku z otworami na nogi. Spojrzałam na Marco. –Masz świetną formę, brzuch, ramiona, nogi… Ale w to koło się nie zmieścisz –powiedziałam ze śmiechem. Marco spojrzał na mnie z politowaniem i zabrał kółko z rąk.
-Będę uczył pływać moją córkę –oznajmił. –Chodź, przymierzysz z tatusiem buciki?-zwrócił się do Mari. Nie wypuściła z rąk swojej małej farmy i grzecznie podeszła do taty. –A co ty tu masz? Zwierzątka?
Mała uśmiechnęła się szeroko i pokiwała głową. Wyciągnęła do niego swoją farmę, żeby zobaczył. Spodobała mu się. Usiadł na drugim krzesełku i wziął ją na kolana. Wynalazł jakieś gumowe sandałki i zaczął je jej zakładać.
-Mari ma jeszcze dobre buty. A te będą odparzać stopy…
-Właśnie podobno mają tego nie robić. Są z kauczukiem. Najwyżej nie będzie w nich chodzić. I jak, dobrze?-zapytał Mari i postawił ją. Schyliłam się i sprawdziłam, gdzie ma paluszek. Marco zrobił to samo po mnie.
Uparł się na swoje zakupy, wzięliśmy też farmę dla Marisy. Ruszyliśmy dalej deptakiem w stronę portu. Zatrzymaliśmy się przy stoiskach. Mari zażyczyła sobie od taty słomkowy kapelusik ze wstążką i kokardą z tyłu w kolorach marynistycznych. Pasował jej, wyglądała uroczo. Płacąc, Marco zauważył coś jeszcze na stoisku. Nie mogłam zobaczyć tego, co tak zwróciło jego uwagę, bo zasłonił to swoim ciałem. Zostało mi jedynie grzecznie czekać z Marisą, a może kiedyś się dowiem.
W porcie było najwięcej osób. Pachniało rybami. No dobra, śmierdziało. Przeszliśmy się, oglądaliśmy łodzie, duże statki wycieczkowe i kutry rybackie. Wszędzie było dużo budek z rybami.

-Pamiętam jak nie mogłam znieść ryb, gdy byłam w ciąży. Ryb, zapachu… Wszystko było tak nasilone. Wtedy na przyjęciu Mario.. Nie domyślałam się, nie dopuszczałam tej myśli, ale kiedy wyszłam, myślałam, że stracę przytomność –powiedziałam i spojrzałam na niego. Chciałam, żeby wiedział, o każdym szczególe. Chciałam, żebyśmy nadrobili wszystko, aczkolwiek zarzucanie go całymi dniami informacjami nie było najlepsze. Blondyn uśmiechnął się lekko i przytulił mnie do siebie. Pocałował mnie w policzek, nic nie powiedział. Marisa stanęła koło jednej budki i zaczęła się przyglądać rybom. Marco podszedł do niej i wziął na ręce, żeby mogła wszystko lepiej zobaczyć. Podeszłam do nich z uśmiechem.
-Weźmiemy rybki na kolację? –zaproponowałam. Marisa pokiwała głową. To był cud, ona zawsze wszystko chciała jeść i nie grymasiła. Czy to warzywa, czy ryba. Grunt, żeby był pełny brzuszek. Wybrała na kolacje wędzone ryby, a my z Marco wzięliśmy na teraz do zjedzenia na ciepło krokiety z łososia nadziewane szpinakiem i serem. My nie zjedliśmy obiadu, na obiad też nie dojechaliśmy do domu, więc skorzystaliśmy z miejscowych, świeżych przysmaków. Poszliśmy wzdłuż zatoki. Trzymaliśmy się wszyscy za ręce i byliśmy ogromnie szczęśliwi. Gdyby nie ryby w siatce, spacerowalibyśmy jeszcze dłużej, jednak musieliśmy je schować w lodówce. Spacerkiem wróciliśmy do samochodu i zapakowaliśmy wszystko do bagażnika, gdzie na szczęście było w miarę chłodno i ciemno.
Ruszyliśmy w drogę powrotną do naszego domu. Wszystkie zakupy pomogła nam rozpakować Marisa. Wyjmowała pojedyncze artykuły z siatek i podawała mi je, a ja chowałam do lodówki. Jeszcze nie chcieliśmy kolacji, więc poszliśmy na plażę. Marisa miała swoje foremki, Marco zaczął pompować kółka i rękawki. Ja mogłam się położyć na kocu i łapać popołudniowe promienie słońca. Kupiłam dla siebie jednoczęściowy kostium kąpielowy z półokrągłymi wycięciami w talii. Nie mogłam wystawiać blizny na mocne słońce, mnie samej też nie zależało, żeby ją odsłaniać.
Szum fal, szelest lasu i dwie najważniejsze osoby w moim życiu obok. To były cudowne wakacje. Kiedy dumny tata wreszcie napompował wszystkie kamizelki, rękawki i koła, przyszedł czas na naukę pływania. Roześmiałam się na cały głos, kiedy Mari stwierdziła, że ona nie ma zamiaru uczyć się pływać. Mina Marco była bezcenna. Próbował ją jeszcze namawiać, ale odpowiedzią było „nie”, „nie” oraz „nie”. Chętna była za to, żeby pójść i poskakać z tatą przez fale i pochlapać się w wodzie.
-Idziesz z nami? –zapytał blondyn, podnosząc jedną brew. Mari stanęła koło niego i złapała jego rękę.
-Popatrzę. Popodziwiam widoki –zaśmiałam się. Blondyn poprawił swoje okulary i wypiął dumnie pierś do przodu. Zachichotałam. Takie widoki też miałam na myśli. W samych spodenkach kąpielowych i czarnych okularach wyglądał naprawdę..apetycznie. Oby misja wymęczenia naszego dziecka zakończyła się sukcesem i to jak najszybciej.


***


Słońce już zachodziło. Koło naszego koca leżała elektroniczna niania z podglądem na naszego śpiącego aniołka. Zasnęła pół godziny temu, a my z Marco postanowiliśmy, że poleżymy razem na zewnątrz, tylko my dwoje. Ochłodziło się trochę, więc nałożyłam na kostium koszulkę mojego męża. Blondyn na chwilę poszedł do domu, a ja w tym czasie rozmawiałam przez telefon z Ellą i opisywałam jej niezwykłe miejsce, gdzie właśnie się znajdowaliśmy i to, jakim wspaniałym mężem i tatą był Marco. Brunetka rozpływała się, cieszyła się naszym szczęściem i powtarzała co chwila, że była pewna, że tak właśnie się stanie. Musiałam jednak kończyć, kiedy zauważyłam męża zbliżającego się do mnie z dwoma kieliszkami z winem. Pożegnałam się szybko z Ellą i uśmiechnęłam do nadchodzącego Marco. Też włożył na siebie koszulkę, z czego byłam już mniej zadowolona, takiego widoku nigdy za wiele.
-A ty już dzwonisz? –spojrzał na mnie oskarżająco i przysiadł się do mnie.
-Ella. Dawno z nią nie rozmawiałam. Wino?
-Mhmm.. Dobry rocznik, powinniśmy wypić i wznieść jakiś toast, prawda?- uśmiechnął się szeroko i wręczył mi jeden z kryształowych kieliszków.
-A więc.. Za nasze pierwsze, rodzinne wakacje-zaczęłam i przytuliłam się do niego. Objął mnie swoim silnym ramieniem i jeszcze mocniej przyciągnął do siebie.
-Za nas, za nasz nowy początek, naszą miłość, siłę. Bo razem przetrwamy wszystko, kochanie –dokończył i delikatnie uderzył o mój kieliszek. Unieśliśmy kieliszki do ust i wypiliśmy odrobinę pysznego wina. Jak tylko odłożyłam kieliszek na bok, poczułam na swoich ustach mocny, namiętny pocałunek. Pisnęłam, tracąc równowagę. Marco zaśmiał się pod nosem i usiadł na mnie okrakiem. Nie mogłam przestać oddawać jego pocałunków. Na wyczucie przysypałam dół kieliszka piaskiem, żeby się nie przewrócił. Mając już wolne ręce, oplotłam nimi jego kark i pozwoliłam się położyć na kocu. Jego kieliszek został ustawiony obok mojego i przysypany w podobny sposób.

-Stęskniłem się za tobą-szepnął, spoglądając z czułością w moje oczy. Uśmiechnęłam się i przytuliłam się do niego, zaczepiając nogami o jego biodra. Zaśmiał się i zaczął składać pocałunki na mojej żuchwie i szyi. Przez moje ciało przebiegł dreszcz i to nie ten wywołany zimnem. Wręcz nagłym uderzeniem gorąca przez faceta, który był tuż przy mnie, który mnie kochał, który mnie całował tak, że zapominałam o otaczającym nas świecie.
-Kocham cię –szepnęłam. Marco oderwał się ode mnie i podniósł na łokciach. Popatrzył na mnie, a po chwili znów mnie pocałował.
-Wiesz, że możesz mi mówić te słowa dwadzieścia cztery godziny na dobę?
-Jakie? –zapytałam, mrugając niewinnie oczami. Uśmiechnęliśmy się oboje do siebie.
-Kocham cię –powiedział radośnie. Też kochałam te słowa z jego ust, równie mocno co on.
-Z twoich ust brzmi to równie pięknie.
Znów te pocałunki. Jeśli myślałam, że będziemy rozmawiać, byłam w wielkim błędzie. Jego dłonie zaczęły swoją podróż po moim całym ciele, pozostawiając za sobą przyjemne ciepło. Westchnęłam, gdy mocno ścisnął moje pośladki.
-Kochanie, może wrócimy do naszej sypialni?-zaśmiałam się, jednak później spoważniałam, gdy ściągnął ze mnie swoją bluzkę i zaczął składać pocałunki na moim dekolcie, tuż przy linii kostiumu.
-Dlaczego? Co jest złego w kocu, plaży i winie? Robiliśmy już to na Karaibach i wydaje mi się, że nam obojgu się podobało, hmm? –zapytał i korzystając z chwili przerwy zdjął swoją koszulkę i spodenki. Cisnął je gdzieś na piasek i rzucił mi wyzywające spojrzenie. Popatrzyłam intuicyjnie na ekran przenośnego urządzenia. Isa nadal spała. Marco podążył za moim spojrzeniem i westchnął ciężko. Chwycił je i wyłączył.
-A jak się obudzi?
-To prędzej czy później zaśnie –odpowiedział i zaczął ściągać ramiączka mojego kostiumu kąpielowego. Posłusznie przekładałam ręce i pozwalałam mu go z siebie zdejmować. Nic się nie zmieniliśmy od czasu naszego ślubu.-Wymęczyłem naszą córkę, teraz muszę wymęczyć ciebie. No i ty mnie. Obiecałaś, że mnie wszędzie wycałujesz, więc?
Przysiadł na piętach, miał w jednej ręce mój jednoczęściowy kostium. Jego oczy powoli jeździły w górę i w dół mojego nagiego ciała. Już się nie wstydziłam. Nie chciałam się zakrywać, bo wiedziałam, że mnie kochał. Zawsze traktował moje ciało z najwyższą czcią, tak, jak mi powiedział przy naszym pierwszym zbliżeniu po takiej przerwie. Wbrew pozorom, ono miało sens i było potrzebne nam obojgu. Może nawet bardziej od rozmowy. Poza tym, pożądanie aż biło od niego w promieniu kilku kilometrów. Wiedziałam, że sprawiam mu przyjemność, będąc pewną i świadomą swojego piękna. I nie musiałam tego udawać. Przy nim taka byłam. Piękna i szczęśliwa. A to jeszcze bardziej go pociągało. Uniósł kącik ust i powoli oblizał swoje wargi. Podniosłam się, ciężko, z niechęcią, ale w końcu obiecałam.

-Gdzie sobie pan życzy?
-Mówiła pani coś o…wszędzie –jego uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył.
-Skoro tak obiecałam –wzruszyłam ramionami i usiadłam na jego udach. Delikatnie musnęłam jego usta. Kochałam jego usta, takie ciepłe, namiętne. –To dotrzymam obietnicy. A pan obiecał mnie wymęczyć, więc mam nadzieję, że też…
-Nie chcę cię wymęczyć. Zabiorę cię do nieba, kochanie.
-Zawsze kończy się tak, że spadamy do samego piekła.
-Ale zawsze razem. Zabiorę cię gdziekolwiek nas poniesie –obiecał, przyciągając mnie mocno do siebie. Oplótł mnie ramionami w talii, nasze twarze, nasze usta prawie się stykały. Ciepło jego ciała sprawiało, że nawet nie czułam chłodu otoczenia. - Ale najpierw musisz mnie wszędzie wycałować. I poprawić ten pocałunek, bo to nie był pocałunek.
Uśmiechnęłam się i zbliżyłam powoli do ust mojego ukochanego. Zawsze mogłam go całować. Tym razem pocałunek był o wiele żywszy, dłuższy i głębszy. Z jego ust wydobył się cichy pomruk uznania. Zapowiadała się długa, piękna, niezapomniana noc.


***

Leżeliśmy przed zaśnięciem przytuleni. Marco nachylił się do mojej szyi i oddychał głęboko, jakby chcąc nasycić się moim zapachem. Uśmiechnęłam się i wplotłam palce w jego mokre po prysznicu włosy. Byliśmy zmęczeni, tak jak zaplanował. Najpierw upojne chwile na plaży, później wspólny prysznic, który dla nas już dawno stracił swoją pierwotną funkcję. Umycie się było jedynie chwilową przerwą na złapanie sił, na czuły dotyk i pieszczotę. Kochałam być przez niego myta. Namydlał mnie wszędzie dokładnie, jego dłonie na całym moim ciele. Później delikatnie wszystko spłukiwał prysznicem i przechodził do mycia moich włosów. Nigdy nie pozostawałam mu dłużna. Dotykanie jego skóry zawsze było dla mnie wyjątkowe. Był taki idealny. Uwielbiałam go czuć. Na wszystkie możliwe sposoby. Lubił, gdy tak się nim zajmowałam. Swoją drogą, to było okropnie podniecające. Udało nam się spod niego wyjść, osuszyć lekko ciała puchatymi ręcznikami.. I to już było wszystko, bo byłam łapana w talii, musiałam opleść nogami jego pas, by nie spaść i już ruszyliśmy powoli, obsypując się długimi, namiętnymi pocałunkami prosto do łóżka.

-Dobrze mi –szepnął, głaszcząc mnie po włosach. Uśmiechnęłam się. Podciągnęłam się na rękach, by móc raz jeszcze pocałować jego usta. Były trochę napuchnięte od wcześniejszych pocałunków, podobnie jak moje.
-Mamy taki drugi miesiąc miodowy, prawda?
-Nie potrzebuję miesiąca miodowego, żeby kochać się z tobą całymi wieczorami. Potrzebuję do tego jedynie ciebie –uśmiechnął się i musnął delikatnie ustami miejsce koło mojej łopatki.
-Myślałam, że już dzisiaj nic nam nie wyjdzie… -zaczęłam. Blondyn zmarszczył brwi. Jego dłoń zaczęła sunąć z mojej talii w dół, wprost na pośladek. Umiał mnie rozkojarzyć jak nikt inny. –Po tym, co się stało –dokończyłam.
-Pokonamy to, kochanie. Będę zawsze przy tobie i nie pozwolę, żeby ktokolwiek cię skrzywdził.
Kiwnęłam nieśmiało głową. Wciąż pamiętałam ten sen. Był tak rzeczywisty. Mój brzuch, krew, Debra. Nie musiałam mu o nim opowiadać, on wiedział co się stało i sam mógł się domyślić, co nawiedza mnie w koszmarach.
-Przepraszam… Za to wszystko, co narobiłam. Straciłeś mnie i swoje dziecko. Straciłeś przez moją głupotę, naiwność, hipokryzję, mój strach tyle czasu z własną córką.
-Rosalie, zamknijmy ten temat –powiedział stanowczo. Usiadł na piętach po środku łóżka i wyciągnął do mnie rękę, żebym podniosła się i mogła go dobrze widzieć. Nie mogłam go nie widzieć, chociaż było już ciemno. Od niego zawsze biło światło. Siedział tam nagi, piękny i pewny. –Przez to, co mi powiedziałaś, mogę zrozumieć… Chociaż nie chcę rozumieć tego, przez co musiałaś przejść. Chce mi się walić pięściami w mur wiedząc, że to wszystko przyniosło ci tyle cierpienia, że płakałaś, że się bałaś, a ja nie byłem przy tobie. Przy was. Jest mi przykro, że nie mogłaś mi wcześniej zaufać i powiedzieć o swojej przeszłości, jest mi przykro, że zaszłaś w ciążę zanim mi opowiedziałaś o Debrze, bo wszystko by potoczyło się inaczej. Ale jestem wdzięczny, że teraz cię mam. Że jesteś moja, już na zawsze, cała, piękna, szczęśliwa. Jesteś silniejsza, pewniejsza, jeszcze bardziej kobieca, namiętna i pociągająca. Przez to, że odeszłaś, zrozumiałem, że straciłem wszystko. Że to, co mam nie ma sensu, jest niczym. Bez ciebie. Dzięki temu wiem, że chcę poświęcić i podporządkować całe swoje życie tobie i naszej małej Marisie. Będę walczył. Z twoimi demonami, ze wszystkim, co stanie na naszej drodze. To jest mój cel, jesteście najważniejsze. Nie płacz…-westchnął na koniec. Jego wyznanie trafiło wprost do mojego serca. Nie mogłam nie płakać. Kochałam tego mężczyznę całą sobą. Podniosłam się i wdrapałam na jego uda. Złapałam delikatnie dłońmi jego policzki i spojrzałam prosto w jego oczy.
-Nie zasługuję na ciebie –zaczęłam i szybko zamknęłam jego usta czułym pocałunkiem, bo wiedziałam, że już chciałby temu zaprzeczyć. –Ale wiem i jestem wdzięczna w każdej sekundzie mojego życia, że jesteś mój, że to we mnie się zakochałeś i to ze mną masz najcudowniejsze na świecie dziecko. Kocham cię i na zawsze będę cię kochać. I kocham, gdy mówisz, że mnie kochasz. Czasem w to nie chce mi się wierzyć, że to jest moje życie. Kocham z jaką troską zajmujesz się Marisą.. I kocham, że wybaczyłeś mi to wszystko.
Wysłuchał wszystkiego, co miałam do powiedzenia, choć nie było tego zbyt wiele, głównie przez zmęczenie do którego mnie doprowadził. Uśmiechnął się i delikatnie mnie pocałował. Zamknęłam oczy i niespiesznie oddawałam pieszczoty jego ust. Tak bardzo za nim tęskniłam. Przez ten tydzień będę go miała na wyłączność i naprawdę tego potrzebowałam. Oboje potrzebowaliśmy. Nie zaprzestając czułych pocałunków, powoli kładliśmy się na łóżku. Obejmowałam go cały czas i nie zamierzałam puścić. Jego bicie serca i moje bicie serca stanowiły jeden rytm. Byliśmy jednym istnieniem, nierozłącznym, już na zawsze.

Nadzy kochankowie, których splątane ciała były oświetlone jedynie delikatnym światłem księżyca. Biały materiał baldachimu dodawał całemu obrazowi lekkość, odbierał całą wulgarność. Atłasowy materiał poszwy kołdry delikatnie oplatał ich nogi. Rozwarte usta kobiety, oczy przepełnione miłością, szczerością i lekkim zmęczeniem, które mogło być jedynie dowodem na to, co działo się między nimi kilka chwil temu. Oczy mężczyzny były pewne, szczęśliwe i pełne zachwytu. Spoglądał prosto na swoją partnerkę. Silna ręka, pokryta atramentowymi rysunkami, obejmowała ją w sposób, którym pokazywał, że kobieta należy do niego. Przyciskał jej delikatne ciało do swojego, wyrzeźbionego przez godziny ćwiczeń. Jej piersi były dociśnięte do jego klatki. Brzuch do brzucha, biodra do bioder, nogi splątane były jak korzenie. Być może porównałby ktoś ich do drzewa. Korzenie, silny pień, tworzony przez ich ciała. To drzewo przede wszystkim dałoby wrażenie silnego, nie do ścięcia. Drzewa szlachetnego, którego nawet najpiękniejszy i najdroższy atłas nie chce przyćmić, ani zasłonić. I to porównanie właśnie mogło oddać siłę kochanków. Ukrytą w ich spojrzeniu, sercu, duszy, ich ciałach. Dwie smutne dusze połączone w jedną stanowiły siłę i szczęście. To byliśmy my, a nie obraz. To była nasza, wspaniała rzeczywistość, nasze uczucia i bliskość.

-Nigdy nie czuj się gorsza ani winna –szepnął do mojego ucha. Pocałował lekko jego płatek, a po chwili ostrożnie przygryzł zębami. Moje ciche westchnienie zostało stłumione przez jego ramię, w które byłam wtulona.
-Marisa, miała chyba wtedy kilka miesięcy.. Może siedem? Dostała od Jürgena buciki z pszczółką Emmą. Na plastrach miały śmieszne czułki, na końcu których były dzwoneczki. Często ruszała nóżkami i uderzała nimi o wózek, albo o kanapę, jeśli tam leżała na swoim kocyku. Na początku były urocze, ale słysząc te dzwoneczki cały dzień, z czasem chciało mi się zamknąć w łazience i zatkać uszy –przyznałam, śmiejąc się lekko –Raz oglądałyśmy razem mecz. To był ten z Juventusem, pierwszy eliminacyjny do Ligi Mistrzów. Zawsze uśmiechała się, kiedy realizator cię pokazywał, ale siedziałeś na ławce, więc po prostu grzecznie oglądała. Trochę przegrywaliście i kiepsko graliście, więc zajęła się swoim bucikiem. Nie zauważyłam tego, ale zdjęła go i rzuciła na podłogę. Zaczęła płakać. To była taka histeria, byłam przerażona. Najpierw sprawdziłam, czy ma gorączkę, potem pieluszka. Zmieniłam jej mimo wszystko, a ona wciąż płakała. Chciałam dać jej jeść, ale nie chciała, poza tym, nie ta pora. Zarzuciłam ją milionem zabawek, gryzaków, smoczków, nawet zaczęłam czytać książeczki… I dopiero, kiedy dostałam kopniaka bosą stópką zorientowałam się, że zgubiła bucika. Schyliłam się na podłogę, podniosłam go, założyłam na jej maleńką stópkę. Ona potrząsnęła nią, dzwoneczki zadzwoniły. Zaczęła się śmiać i uderzać nóżkami w moje uda, żeby czułki się trzęsły i dzwoniły. I tak całą drugą połowę. 

Marco śmiał się. Przeczesał palcami moje włosy i pocałował w czoło.
-Masz gdzieś jeszcze te buciki? Nie byłem dawno w sklepie BVB, a jedynie pozowałem w koszulkach, więc w kolekcji dziecięcej jestem zielony.
-Mam je, są w Liverpoolu. Zostało tam sporo rzeczy. Te za małe na Mari i za ciasne moje. W sensie te, które nosiłam przed ciążą –przyznałam. Odetchnął i położył policzek na moim czole.
-Pojedziemy tam jeszcze, zanim zaczną się przygotowania. Chcę zobaczyć, gdzie mieszkałyście. Zabierzemy wszystkie rzeczy i inne bibeloty.
-Mój zabytkowy samochód też? –zaśmiałam się. Zapomniałam, że Marco nie wiedział, że miałam samochód. Spojrzał na mnie z zaciekawieniem.
-Zabytkowy?
-Wolałam określenie „zabytkowy” niż „stary”. Wiesz, niedomykające się drzwi, odrobinę rdzy, porysowań, niedziałająca klimatyzacja i czasem nie chciał odpalić jak było zbyt chłodno.
-Jeździłaś takim czymś? –oburzył się i natychmiast puścił mnie z objęcia. Podparł się na łokciu, żeby lepiej mnie widzieć. Zarumieniłam się lekko.
-Nie chciałam wydawać twoich pieniędzy, a chodziłam na studia i potrzebowałam tam dojechać, kiedy zostawiałam małą u Kloppów albo z Emre.
-Zawsze musisz mnie czymś zaszokować. Najchętniej sprałbym ci tyłek za jeżdżenie takim złomem i narażaniem swojego życia i naszego dziecka, wiesz o tym –spojrzał na mnie groźnie.
-Marisa nim nie jeździła. Emre nie pałał sympatią do mojego zabytkowego auta i jeździłyśmy jego terenowym Volvo.
Kiwnął głową. Chwilę milczeliśmy. Ziewnęłam i przytuliłam się ponownie do Marco. Dobrze mi było w poprzedniej pozycji. Jemu chyba też, bo od razu na to przystał.

-Dobrze się wami zajmował? Dobrze cię traktował? –zapytał. Wiedziałam, że to był dla niego ciężki temat. Wyraził swoje zdanie odnośnie Emre już po rozprawie przed sądem, kiedy tylko go zobaczył.
-Spotkaliśmy się przypadkiem, pierwszego dnia, gdy byłam w Liverpoolu. Mieszkałam wtedy w hotelu i byłam w zupełnej rozsypce. Cały czas myślałam o tobie. Co robisz, czy jesteś smutny, czy Mario cię wspiera, czy kiedyś mi wybaczysz. Bardzo źle się czułam, teraz już wiem, że to przez stres. Poszłam do sklepu, tam na siebie wpadliśmy. Rozpoznał mnie, tańczyliśmy przecież na balu. Myślał, że jesteśmy razem na wakacjach. Wyszliśmy z galerii, kiedy bardzo źle się poczułam. Nie wiedział, że.. spodziewam się dziecka. Zakręciło mi się w głowie, złapałam go mocno. Nim straciłam przytomność, wziął mnie na ręce i kazał nie odpływać. Poprosiłam go wtedy, by ratował moje maleństwo. Pierwszy raz powiedziałam, że spodziewam się dziecka. Byłam pewna, że to był właśnie moment, gdy poronię. Debra też straciła przytomność. Obudziłam się w prywatnej klinice położniczej. Nie byłam w stanie uwierzyć, dopóki moja ginekolog nie pokazała mi na monitorze Marisy.. mojej małej fasolki. Starałam się w niej nie zakochać, ale to się stało. Wiedziałam, że jeśli nie stracę jej teraz, to to będzie kwestią czasu.. Emre zabrał mnie do siebie, kazał mi leżeć i odpoczywać. Gotował mi i zabronił mi iść do pracy. Zabraliśmy wszystkie rzeczy z hotelu i zajęłam gościnny pokój. Gdy dowiedział się, że przelałeś mi tyle pieniędzy, oczywiste było dla niego, żebym kupiła sobie piękne mieszkanie, przystosowane dla mnie i dziecka. Ledwo zgodził się na moje małe mieszkanko na ostatnim piętrze, ale zaakceptował je… Może wystarczy tej historii, co? Obiecałam sobie, że zawsze przed snem będę coś ci opowiadać. O Marisie albo o życiu w Liverpoolu. Coś, co akurat przyjdzie mi na myśl.
Marco uśmiechnął się i prawdopodobnie na zgodę przysunął się odrobinę i znów tego wieczora czule mnie pocałował.
-Muszę mu kiedyś podziękować. Dobrze, że się tobą zaopiekował. I też nie pozwoliłbym ci pracować –uśmiechnął się lekko. –Co studiowałaś?
-Dietetykę sportową. Mam papiery, więc jeśli chcesz być moim pierwszym i jedynym klientem to akurat mam jedno wolne miejsce.
-Jutro dzwonię do swojego i natychmiast się wypisuję. Jak drogie są twoje usługi?
-Płatność w naturze –mrugnęłam do niego. Uśmiechnęliśmy się oboje.
-Jestem z ciebie dumny. Będę płacił ci w naturze i to z nawiązką.
-Na to liczę.
Oboje zamknęliśmy oczy. Byliśmy rozluźnieni i tacy spokojni. I zmęczeni. Mieliśmy najcudowniejsze sposoby na zmęczenie się i oboje kochaliśmy się męczyć, do upadłego. Potem mogliśmy się przytulać i skradać sobie czułe, leniwe pocałunki. Nie potrzebowałam kołdry, jego ciało wystarczająco ogrzewało moje. Było idealnie. Tak chciałam zasypiać do końca życia.

-Jutro mi też coś opowiesz? –zapytał, sennym głosem. Położył dłoń na mojej twarzy i kciukiem delikatnie głaskał mój policzek.
-Oczywiście. Kocham cię.
-Kocham cię –odpowiedział i przycisnął swoje wargi do moich ust. Oboje zdaliśmy sobie sprawę, że właśnie słowo „Dobranoc” wypadło z naszego słownika i zastąpiło je nowe, które znaczyło o wiele więcej niż życzenie drugiej osobie spokojnej nocy. Być może jutro rano okaże się, że „dzień dobry” również zniknęło. Mogłam się przyzwyczaić do takich zmian.
Wiedziałam, że tej nocy już nic złego mi się nie przyśni. Po naszym męczeniu się i zasypianiu w objęciach ukochanej osoby, koszmary nie mogły przychodzić. Idealna bańka, pełna miłości i szczęścia, zyskała najwyższej klasy opancerzenie. Razem mogliśmy pokonać wszystko. Byliśmy niezniszczalnym, intensywnym ogniem, płonęliśmy, nasza miłość, serca i ciała. Płonąć z nim. Miłością, czułością, dotykiem, najdrobniejszym otarciem i każdym oddechem. Najpiękniejsze uczucie, jakiego mogłam doświadczyć. I zasługiwałam na nie. Zasługiwaliśmy oboje.





"Cause I wanna touch you baby
And I wanna feel it too
I wanna see the sunrise
on your sins just me and you

Light it up, on the run
Let's make love tonight
Make it up, fall in love, try

But you'll never be alone
I'll be with you from dusk till dawn
I'll be with you from dusk till dawn
Baby, I'm right here
I'll hold you when things go wrong
I'll be with you from dusk till dawn
I'll be with you from dusk till dawn
Baby, I'm right here"










~~~
Kolejna sobota, czy Wam ten czas też tak szybko upływa? Przecież dopiero co publikowałam 65 rozdział.. Życie studenckie (przynajmniej na razie) jest dla mnie pełne chaosu i nauki. Próbuję chociaż ćwiczyć, chodzę na zumbę i spędzam mnóstwo czasu w kuchni, wymyślając nowe potrawy, żeby mieć jakąś odskocznię. Ostatnio zaczęłam w wolnych chwilach pisać rozdziały na telefonie, także przedwczoraj przed zaśnięciem i rano kiedy obudziłam się trochę za wcześnie, napisałam pierwszą stronę 68.. Oby powstał na czas do końća.. To tak jest.. Nawet jeśli pomysły są, to z realizacją jest znacznie gorzej. Oby opcja z telefonem wyszła i okazała się rozwiązaniem idealnym na wszystkie braki czasu. Mam nadzieję, że u Was wszystko w porządku, pogoda na następny tydzień zapowiada się świetnie, mam nadzieję, że świetny będzie nie tylko pod względem pogody;)
A co do rozdziału, to wreszcie mamy tu bardzo rzadkie zjawisko ostatnimi czasy-sielanka, czy coś takiego..🙈😆 No i tajemniczy zakup Marco.. Teorie? 😇Mam nadzieję, że taka zmiana się Wam spodobała, koniecznie dajcie znać!
Za tydzień kolejny! Ściskam mocno, buziaki!!

3 komentarze:

  1. Kurcze jestem bardzo ciekawa tajemniczego zakupu Marco,ale kompletnie nie mam pomysłu co to może być. Równie mocno absorbuje mnie sprawa zaręczyn. Kolejna cudowna sielanka, która została przez ciebie opisana w cudny sposób. Fragment, który mi się najbardziej podobał to ten gdzie porównujesz ich do drzewa. Jest on piękny i bardzo poetycki Nauka tak mocno przyspiesza mijanie tygodnia, że ledwo zauważyłam nadejście soboty. Ściskam mocno i życzę powodzenia na studiach <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję kochana bardzo!!!❤️❤️❤️Myślę, że sprawa zaręczyn się trochę wyjaśni w następnym rozdziale 😊 A to już za chwilę, skoro czas tak szybko mija.. jeszcze raz dziękuję i ściskam mocno!!

      Usuń
  2. Coś mi się wydaje, że Marco zaraz zacznie pluć sobie w brodę, że musi odczekać te kilka miesięcy zanim zrobi kolejnego bobasa swojej żonie ;p
    Uwielbiam go! <3

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do komentowania!❤️ To bardzo motywuje do pisania kolejnych rozdziałów!