sobota, 20 października 2018

Sześćdziesiąt siedem


Promienie porannego słonka wdarły się do naszej sypialni. Uśmiechnęłam się leniwie i przeciągnęłam na łóżku. Wkrótce zdałam sobie sprawę, że nie śniłam o niczym złym. Wręcz przeciwnie. Śnił mi się ślub. Mój i Marco. Zamiast uroczego chłopca, zdjęcia robiła nam mała Marisa. Byliśmy jeszcze bardziej uśmiechnięci i szczęśliwi niż przedtem. Sen niestety urwał się, gdy panna młoda miała zostać pocałowana. Pragnęłam tego pocałunku. Otworzyłam oczy i chciałam już urzeczywistnić mój sen, jednak pana młodego już nie było koło mnie. Westchnęłam, ciężko godząc się na brak idealnego, leniwego poranku. Doceniałam jednak, że wczorajszy wieczór należał do tych, których nigdy nie zapomnę. Usiadłam na łóżku, okrywając się kołdrą. Nie wiedziałam, czy Mari przypadkiem tu nie wpadnie, dlatego musiałam się ubrać. Rozejrzałam się po sypialni. Cóż. Koło bezpośredniego wyjścia na taras leżał mój kostium. W przejściu do łazienki leżała koszulka Marco. Nic bliżej. Drzwi sypialni były zamknięte, więc poszłam do moich siatek z zakupami i wybrałam komplet szampańskiej, koronkowej bielizny i kierowałam się do łazienki, przy okazji zabierając z podłogi koszulkę Marco. Zawsze lubiłam chodzić w jego koszulkach, a jeśli miałam pod nimi bieliznę, to tym bardziej nie było niczym niewłaściwym.
Dość szybko uporałam się z łazienkowymi sprawami, rozczesałam włosy i związałam je na czubku głowy. Nałożyłam wcześniej przygotowane ubrania i wreszcie mogłam wyjść na poszukiwanie mojego męża.
Przeszłam długim korytarzem. Utrzymany był w nim klimat marynistyczny. Na białych ścianach wisiały czarne, czerwone i granatowe ramki z grafikami przedstawiającymi sieci rybackie, mewy, koła ratunkowe i kotwice. Podłoga była z jasnego drewna, które gdzieniegdzie miało ozdobne słoje. Dom perfekcyjnie współgrał z otoczeniem i widokiem za oknem.
Im bliżej byłam salonu, tym bardziej słychać było jakąś bajkę. Najwyraźniej już nie miałam po co budzić Marisy.
Stanęłam w salonie i najpierw rzucił mi się w oczy widok mojego męża, stojącego przy kuchennym blacie. Właśnie kroił paprykę w paski. Włosy miał w uroczym nieładzie, jakby dopiero został wyciągnięty z łóżka. Był za to dokładnie ogolony, jego policzki nie miały nawet najmniejszego wystającego włoska. Lubiłam jego zarost, doprowadzał mnie czasem nim do szaleństwa. W pozytywnym tego słowa znaczeniu. A nawet bardziej niż pozytywnym. Gdy tak bezczelnie stałam i gapiłam się w tego pięknego faceta, on spojrzał na mnie spod tych pięknych, długich rzęs i posłał mi piękny, seksowny uśmiech.

-Dzień dobry –mruknął. Moje serce momentalnie zaczęło bić szybciej, a po brzuchu przeleciało stado motyli.
-Dzień dobry –odpowiedziałam. Dopiero teraz spojrzałam w bok. Marisa siedziała na rozłożonej kanapie, a w rączkach trzymała kubek z mlekiem. Oglądała na telewizorze Małą Syrenkę. Patrzyła jak zahipnotyzowana i uroczo kręciła sobie stópką prawej nogi.  –Cześć skarbie –podeszłam do niej i pocałowałam ją w główkę. Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się przelotnie. Ten uśmiech Marco… Znów spojrzała na ekran. –Oglądasz Arielkę? Tatuś ci włączył?
Mała pokiwała głową. Wróciła do krążeń stópką i zaśmiała się pod nosem, widząc czerwonego kraba Sebastiana. Telewizory pożerają ludzi. A już na pewno dzieci. Czasem jednak można na trochę pozwolić. Zostawiłam ją w spokoju i poszłam do mojego kuchcika. Spoglądał raz na mnie, raz na to, czym się zajmował.

-Nadal śnię? –chciałam się upewnić. Podeszłam bliżej i oparłam się o blat. Marco rozbił ostrożnie trzecie jajko i ułożył je na patelni. Przykrył patelnię pokrywką i odwrócił się do mnie. Spojrzał na mnie, a właściwie na mój skąpy obiór i uśmiechnął się jeszcze szerzej, niż wcześniej, gdy zobaczył mnie pierwszy raz dzisiejszego poranka. Wytarł dłonie w ręcznik i podszedł do mnie. Ignorując moje wcześniejsze pytanie, położył swoje dłonie w mojej talii. Powoli zaczął nimi jechać coraz niżej, aż w końcu napotkał koniec koszulki. Jego oczy pojaśniały, gdy przeniósł swoje dłonie na moje pośladki i napotkał na nich koronkowy, lekki, trochę skąpy materiał mojej nowej bielizny.
-Nadal śnię?
-Kradniesz moje teksty? –zaśmiałam się. Nie ruszając rąk z mojej pupy, przyciągnął mnie do siebie i ułożył głowę w zagłębieniu mojej szyi. Zaciągnął się głośno powietrzem i ze świstem je wypuścił. Jego klatka uniosła się jeszcze tak mocno trzy razy.
-Dobrze spałaś? –zadał kolejne pytanie. Ponownie zachichotałam, jednak tym razem musiałam wreszcie spełnić moją wizję ze snu, korzystając z naszej bliskości. Delikatnie musnęłam ustami jego wargi. Przytuliłam się mocno, próbowałam sobie wyobrazić, że jesteśmy właśnie na Karaibach, ubrani w przepiękne stroje. Ja w białej sukience, on białym fraku. Teraz to ja chciałam zainicjować nasz pierwszy pocałunek. Tak naprawdę, to ja prosiłam go przed ślubem, żeby pocałował mnie tak z prawdziwego zdarzenia. Tym razem, chociaż w wyobraźni, mogłam tego dokonać ja. Chociaż wszystkie Karaiby, ślubne, odświętne ubrania pochodziły częściowo ze wspomnień i snu, to nasz pocałunek był jak najbardziej rzeczywisty i doprowadzał nas powoli na skraj wytrzymania i trzeźwego myślenia. Całkiem prawdopodobne byłoby, że gdyby Marisa wciąż spała, my byśmy...męczyli się. Nie ważne, że to rano. Dla nas akurat pora nie była problemem. Odsunęłam się jako pierwsza i od razu otworzyłam oczy. Widok jego rozpromienionej i beztroskiej twarzy o poranku, był moim ulubionym widokiem. Podobnie jak widok naszej córeczki, takiej uśmiechniętej i zadowolonej.
-To znaczy, że tak?-upewnił się i niespiesznie, utrzymując ze mną kontakt wzrokowy oblizał językiem swoją dolną wargę. Uch, wiedział, że przez takie rzeczy naprawdę tracę kontrolę.
-Mhmm… Trzeba dopilnować jajka. Pomogę ci z warzywami –zaoferowałam swoją pomoc i od razu zobaczyłam, co miał przygotowane na desce. Paseczki papryk były aż przesadnie cienkie, ale doceniałam najbardziej na świecie, że się starał i sam z siebie robił dla całej naszej trójki rodzinny posiłek.
-Nie musisz. Możesz pójść pooglądać Arielkę. Dobrze cię wczoraj wymęczyłem, to dobrze spałaś –mrugnął do mnie dumny i pewny siebie.
-Nie mogę zaprzeczyć. Mam nadzieję, że wymęczenie też udzieliło się tobie i wstałeś obudzony przez Mari a nie taki szybki napływ sił i energii?
-Można tak powiedzieć –zaśmiał się i spojrzał na patelnię. Oceniał przez chwilę jajka i znów przykrył je pokrywką. –Przy tobie jednak i przy Marisie zawsze szybko regenerują mi się siły. Chcę być zawsze w pełni sił. Niezależnie która będzie mnie akurat potrzebować. Czy też obie. Zawsze dla was.
Uśmiechnęłam się i nachyliłam, by dać mu buziaka w policzek. Niespodziewanie odwrócił głowę w ostatnim momencie tak, że nasze usta znów się spotkały. Znów złapał mnie za pośladki. Tym razem podniósł kawałek swojej, a chwilowo mojej koszulki z tyłu, żeby móc zobaczyć dokładny krój i kolor mojej bielizny. Po jego wygłodniałym spojrzeniu i mruknięciu z uznaniem, wiedziałam, że wybór outfitu na dzisiejszy poranek zakończył się sukcesem.
Dokończyliśmy przygotowywanie jedzenia i razem zaczęliśmy znosić do dużego stołu z bielonego drewna w salonie. Dla całej trójki nalaliśmy świeżo wyciskany sok pomarańczowy, nasz ulubiony. Marco przystawił krzesełko dla dzieci i postawił na nim talerzyk z pokrojonym jajkiem, kawałkami pomidorków, papryki i ogórków. Obok położył też mały, plastikowy widelczyk. Uśmiechnął się. Wszystko było gotowe.
-Kto ją zabiera sprzed telewizora? –zaśmiałam się. Obawiałam się, że bez małej afery się nie obędzie.
-Ja ją tam posadziłem…-zaczął, zamyślając się przez chwilę. Korzystając z okazji podeszłam do niego przytuliłam się. Pocałowałam go w zaróżowiony nowy ślad na jego szyi po mojej malince. Westchnął. –Dobrze, ja.
-Mogę ja. Po prostu.. Dziękuję ci za wczorajszy wieczór. Za to, że jesteś przy mnie.
Na jego twarzy zagościł czuły uśmiech. Obdarował mnie swoim pięknym spojrzeniem, a jego oczy zalśniły zielenią połączoną z błękitem w blasku słońca. A może one po prostu lśniły, jeszcze jaśniej niż słońce same z siebie?
-Nie ma innego miejsca na świecie, gdzie tak bardzo pragnąłbym być jak z tobą. I naszą córką.
Westchnęłam głęboko. Przepełniona ulgą, miłością i szczęściem. Pocałowałam go delikatnie, żeby chociaż pocałunkiem spróbować wyrazić to, co czułam. Nie umiałam wyrazić bardziej swojej wdzięczności i oddania niż właśnie tak… Może były też dwa odpowiednie słowa.
-Kocham cię –szepnęłam, łapiąc odrobinę oddechu między pocałunkami. Czułam jak się uśmiecha, chociaż nie rezygnował też z oddawania moich pieszczot
-Ama! –usłyszeliśmy oboje głos Marisy niedaleko nas. Oderwaliśmy się od siebie. Bajka wciąż leciała, ale Mari stała już koło stołu i próbowała wspiąć się na krzesło, żeby dosięgnąć tego, co stoi na stole. „Ama” akurat nie miało nic wspólnego z „mamą”, bardziej wzięło się od „aaam”, gdy mówiłam, kiedy jeszcze ją karmiłam.
-A gdzie twoje słynne „chcę jeść”? –zapytał Marco. Blondyneczka zatrzymała się i spojrzała na niego zamyślona. Wkrótce potem zachichotała i znów zaczęła się wspinać na moje krzesło.
-Chcę jeść –wysepleniła. Nasze małe szczęście. Nie mogłam się nadziwić, ile takie maleńkie stworzenie mogło nam podarować. Tyle szczęścia, dobra i miłości. Marco jeszcze więcej się uśmiechał.
Poszłam do podłączonego pod telewizor jego telefonu i zatrzymałam bajkę. Podniosłam też przewrócony przez nią kubek, w którym wcześniej było mleko. Całe szczęście, wypiła wszystko i nic się nie rozlało. Gdy wróciłam do stołu, Marisa już siedziała w swoim krzesełku, a Marco czekał przy moim krześle, żeby pomóc mi usiąść jak w najbardziej ekskluzywnej restauracji. Wspólne, rodzinne śniadania były cudowne. Wiedziałam, że będę tą tradycję utrzymywać przez lata choćby nie wiem co.



***


-W porę zadzwoniłeś –uśmiechnęłam się do ekranu telefonu, widząc po drugiej stronie rozpromienioną twarz mojego przyjaciela. Akurat przyszłam na ręcznik, żeby trochę się osuszyć. Marisa została z Marco w wodzie. Jego pomysł z Małą Syrenką, żeby mała sama chciała nauczyć się pływać był idealny. Po śniadaniu dokończyliśmy razem film, a potem od razu musieliśmy wysłuchiwać marudzeń naszej córki, że ona chce być jak Arielka i pływać jak syrenka. Marco zatriumfował. Przyniósł od razu foremki i nadmuchane wczoraj kółka i rękawki.
-Kostium kąpielowy? Jesteś na wakacjach? –zdziwił się mój rozmówca. Pokiwałam twierdząco głową.
-Z Marco i Marisą. Jestem w raju, Emre –zaśmiałam się i spojrzałam poza ekran telefonu. Marco zrezygnował z koła ratunkowego i założył Isie rękawki. Tłumaczył jej właśnie, że ma machać nóżkami, a ona się jedynie śmiała. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. Spojrzałam na ekran telefonu i przełączyłam aparat tak, żeby mój przyjaciel też mógł zobaczyć ten sam widok co ja.
-Ooo.. –westchnął. Uśmiechnął się po chwili. –Marco chyba naprawdę wczuł się w rolę?
-Jest cudownym tatą. Nawet się nie spodziewałam, że będzie aż tak pięknie.
-A między wami? Dogadujecie się jakoś?
Zaczęłam się zastanawiać chwilę nad odpowiedzią.
-Ach! –usłyszałam z telefonu. Spojrzałam na Cana, który lekko się śmiał. Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc jego reakcji. Pociągnął lekko dekolt swojej koszulki i wskazał palcem trochę powyżej swojej piersi. Schyliłam głowę. Lekko nad moją piersią widniała ciemna malinka. No tak, nie tylko ja dzisiejszej nocy go oznaczyłam. Zarumieniłam się lekko.
-Jesteś szczęśliwa? Chyba trochę głupie pytanie, widać, że jesteś ale...
-Jestem, czasem aż nie mogę uwierzyć jak bardzo i że to rzeczywistość. Uczymy się na nowo żyć razem, teraz we trójkę. To nowość, ale akceptujemy ją i cieszymy wszystkim, co mamy. Kocham go, Emre. A on kocha mnie –uśmiechnęłam się, kiedy mu to zakomunikowałam.
-Zasługujesz w końcu na takie szczęście. Dziecko jest idealne dla was, tak sobie myślę, że wcale nie była za wcześnie. Okoliczności może powinny być inne, ale..
-Stało się to, co miało, Emre.  Gdyby nie to wszystko, teraz nawet byśmy nie rozmawiali. To nie tak, że nie żałuję tego, że odebrałam Marco pierwsze miesiące życia Isy, ale chyba to zaakceptowaliśmy. Teraz idziemy do przodu. To trudne, ale staramy się i powoli zmierzamy dalej.
-To dobrze. Jesteś niesamowita i naprawdę cię podziwiam..-zaczął i urwał, spoglądając za moje plecy. Krzyknęłam przestraszona, czując nagły ruch tuż obok. Marco usiadł za mną i przyciągnął mnie do siebie mokrymi, zimnymi rękoma do mokrego, zimnego torsu. Próbowałam się odsunąć, ale im mocniej się szamotałam, tym jego uścisk stawał się silniejszy. Ustąpiłam. Spojrzałam w bok, szukając Marisy. Przyszła na swoją matę z małą farmą. Miała tam poustawiane figurki zwierząt, ale też robiła na macie babki z piasku i karmiła piaskiem zwierzęta.
-Cześć –rzucił do telefonu i pocałował mnie w policzek. Chciałam już mu powiedzieć, że Emre wie, że jesteśmy razem i nie będzie nic próbować, ale to byłoby bez sensu. Marco i tak robiłby swoje. –W porządku? Co u ciebie?
-Właśnie dzwoniłem, żeby powiedzieć Rose, że jestem w Turynie i kupiłem tu mieszkanie.
-Jednak Juve? –blondyn podniósł brew wyraźnie zainteresowany. Faktycznie, chyba nie powiedziałam mu, że Can tam się właśnie wybiera.
-Tak, tak naprawdę już rok temu planowałem się gdzieś przenieść, ale… spotkałem Rose i… Po prostu musiałem ją przypilnować. I tak nie miałem jakiś super ofert ani tym bardziej konkretnych.
-To dobrze –skwitował Marco, ku naszemu zaskoczeniu. Co więcej powiedział po chwili: -Dziękuję.

Emre kiwnął głową i uśmiechnął się lekko. Przesunęłam telefon tak, żeby mógł zobaczyć Mari, która gadała po swojemu jako krówka i owieczka. Rączkami zaczęła kierować krową po dróżkach narysowanych na planie, aż w końcu krowa wyszła na plażę i tam została zakopana… No cóż.
-Już się wprowadzasz? –przerwałam tą ciszę między nami. Marco przestał obserwować Mari i położył głowę na moim ramieniu. Na szczęście, że było ciepło i jego ciało szybko się nagrzało.
-Muszę się wybrać do Liverpoolu, żeby spakować swoje rzeczy i jakoś zorganizować przeprowadzkę przez ocean
-My też planujemy pojechać, więc daj znać, może się spotkamy. Marisę zapakujemy do walizki i też może się ucieszy z podróży –powiedział blondyn, nie podnosząc się z mojego ramienia. Zdziwiłam się, że propozycja spotkania z Emre padła z jego ust i nie musiałam nawet go do tego namawiać. Dłoń, którą nie trzymałam akurat telefonu, położyłam na jego ramionach, oplatających moją talię. Byłam mu naprawdę wdzięczna za jego podejście do Cana, zwłaszcza że znałam jego wcześniejsze nastawienie.
-Super! Sprzedajecie mieszkanie i limuzynę Rose? –zaśmiał się ze swojego żartu szybciej, niż Marco go załapał. Mnie nie śmieszył. Lubiłam ten samochód.
-Z mieszkaniem zobaczymy, a samochód, o ile nie nadaje się na złom, to może cudem ktoś go kupi… -stwierdził blondyn, uśmiechając się lekko. Emre posłał mu rozbawione spojrzenie.
-Wierz mi..
-Okej –prychnął. –Postawimy go koło ulicy z kluczykami w stacyjce. Może tak ktoś się skusi.
-Mam tu coś do powiedzenia? –zaprotestowałam. Co tu właściwie się działo?
-Słuchaj się męża –polecił Can, ku satysfakcji Marco. Sojusz między nimi? No dobra… -Nie zabieram wam więcej czasu. Dam znać, jak wymyślę, kiedy to wszystko ogarnąć, może termin też wam podpasuje.
-Pewnie. Gratulacje. Czekam na oficjalne zdjęcia i podpisanie kontraktu –powiedziałam z uśmiechem.
-Jutro wypłyną do sieci. Bawcie się dobrze i uściskajcie Mari od wujka Emre –uśmiechnął się i pomachał nam. Nie zdążyłam powiedzieć „pa”, a już się rozłączył. Odłożyłam telefon na bok i wyplątałam się ze stalowego uścisku Marco. Tym razem mi na to pozwolił. Może dlatego, że nie musiał już zaznaczać swojego terenu? Mało mnie to obchodziło. A nawet-wcale. Odwróciłam się i zaatakowałam jego usta z mocnym, zdecydowanym, namiętnym pocałunku. Przewróciłam go do pozycji leżącej. Mokrymi włosami położył się na piachu, ale żadne z nas się tym nie przejęło. Podobnie jak dzieckiem obok. Byłam tak po prostu szczęśliwa i wdzięczna losowi, za to, co mnie spotkało. Tak, za wszystko. Gdyby nie to co było, nie całowałabym się teraz z moim mężem na pięknej, niemieckiej wyspie, a obok nas nie było najpiękniejszego dziecka świata.
Blondyn się odsunął i cmoknął mnie w kącik ust.
-Dziękuję –uśmiechnęłam się i podniosłam do pozycji siedzącej na jego udach. Podparł się na łokciach, żeby móc mnie lepiej widzieć.
-Za co?
-Że byłeś taki… Miły. Mimo tego wszystkiego, co się wydarzyło.
-Kochanie –westchnął i spojrzał na chwilę na Marisę, która właśnie zakopywała w piachu pana farmera. Już wiedziałam co będziemy robić jak pójdzie spać. I nie będzie to powtórka z Dortmundu i kanapy w salonie w przełożeniu na Sylt. Będziemy jak dzieci grzebać w piachu, żeby nasze dziecko mogło znów się bawić po obudzeniu. –Byłem miły, bo nie miałem mu jak przywalić –dokończył, uśmiechając się szeroko, podciągając lewy kącik ust odrobinę wyżej w ten swój seksowny sposób. Robił to z pełną świadomością, wiedząc, co wtedy ze mną robi. Znał mnie jak nikt inny. Przewróciłam oczami i nachyliłam się, żeby wytrzepać piasek z jego włosów. W ramach podziękowania zostałam obdarowana kolejnym pocałunkiem.
-Mówię poważnie –uśmiechnęłam się lekko i oparłam się jedną ręką na jego udzie, żeby móc zobaczyć, czy w jego włosach wciąż jest dużo piasku.
-Ja też –stwierdził poważnie i zaczął bawić się moim kostiumem. Chociaż był w miarę zabudowany, miał on wycięcia w talii w kształcie kół. Za bardzo to go korciło i uwielbiał drażnić tam moją skórę, rysować delikatnie paznokciem granicę między moim ciałem a materiałem kostiumu. Wkładał też palec pod niego i lekko strzelał materiałem. Jak dziecko, jednak bardziej mnie to rozczulało niż irytowało.
-Pogadamy o tym.
-Zapewne. Mam na ciebie ochotę –oznajmił. Westchnęłam i znów usiadłam na jego udach. Spojrzałam najpierw na jego piękny tors, wyrzeźbiony brzuch, silne ręce, bicepsy i tatuaże.. A później podbródek, seksowne, wąskie usta, nos, mieniące się oczy, które pożerały mnie całą i bujne włosy, które były już odrobinę za długie. Usiadłam na nim trochę inaczej, bokiem i wtuliłam się w niego jak w najmilszą poduszkę. Położyłam głowę na wysokości jego serca i na chwilę się oderwałam, żeby po prostu pocałować to miejsce. Tak mogłam obserwować naszą małą córkę, która bawiła się foremkami i coś sobie nuciła pod nosem. Marco zabrał jedną rękę, na której się podpierał i powoli głaskał mnie ją po włosach i po plecach. Na udzie czułam, że naprawdę był podniecony.
-To przez Emre? –powiedziałam i parsknęłam śmiechem. Nie mogłam powstrzymać swoich słów. Podniosłam głowę odrobinę wyżej, patrzył na mnie poważnym wzrokiem spod przymrużonych rzęs.
-Takie uwagi powinny być surowo karane, pani Reus –zaczął wyraźnie spokojnym głosem. Ciarki przeszły mnie wzdłuż kręgosłupa. –Wijesz się na mnie, nosisz seksowne kostiumy, bieliznę, moje koszulki, masz cholernie seksowny tyłek a twoje piersi zaraz wypadną z tego kostiumu. I przysięgam, że gdyby to zrobiły, zaniósłbym Marisę do jej pokoju i zamknął ją tam na resztę dnia.
-Uhm.. –zarumieniłam się na jego słowa. –To by było niewychowawcze.
-Zdecydowanie –zgodził się, piorunując mnie spojrzeniem.
-To uniknie mnie kara?
-Skądże –prychnął. –Obiecuję, że za te słowa, nie będziesz w stanie siadać, chodzić, ani ruszyć swojego ślicznego tyłeczka z łóżka.
-To spora obietnica…-westchnęłam powoli i zmieniłam pozycję na jego udach. Wiedziałam, że to jeszcze bardziej pogorszy jego sytuację. –Myślałeś już o jakimś terminie?
-Musisz być na mnie gotowa. Zawsze –mruknął i pociągnął płatek mojego ucha. W dole brzucha poczułam znajome ciepło. Byłam na siebie zła, że to zaczynałam. A już na pewno, że zaczynałam to w tym momencie, a nie wieczorem, gdy położymy naszą córkę spać i będziemy mieć czas dla siebie. Pocałowałam go delikatnie i zeszłam z jego nóg, żeby już bardziej go nie dręczyć. Podeszłam do Marisy i poprawiłam kapelusik na jej złocistych włoskach.

-Chcesz jeszcze popływać ze mną? –zapytałam ją. Nie chciałam więcej zakopanych zabawek. Mari spojrzała na mnie i uśmiechnęła się. Pokiwała twierdząco i od razu podskoczyła do góry, stając na nóżki. –Bierz swoje kółeczko i idziemy –wskazałam jej na nadmuchane kółko, które leżało niedaleko na piasku. Korzystając z chwili, odwróciłam się do Marco i lekko się uśmiechnęłam.
-Iść z wami?
-Odpoczywaj. To też twój urlop, a nie tylko mój i Marisy. A jak będziesz miał silną potrzebę działania, to możesz uratować kilka zwierząt z piachu.
Blondyn roześmiał się i czule pogładził mój policzek. Odwrócił się za siebie i podniósł moje okulary przeciwsłoneczne z ręcznika i włożył mi je ostrożnie na nos. Podziękowałam mu uśmiechem, Marisa już mnie wołała, żebym pomogła jej wejść w kółko. Wstałam z koca i otrzepałam nogi z piasku, który się do mnie przykleił.
-Dobrej zabawy. Poobserwuję was z chęcią – uśmiechnął się i wyciągnął wygodnie.
-Posmaruj się jeszcze kremem. Nie chcę, żebyś się spalił, a wiesz, że masz do tego tendencję.
-Dobrze, mamusiu –roześmiał się na moją uwagę i stanowczość.
-Mówię poważnie. Troszczę się o ciebie i nie przestanę, bo cię kocham.
Kiwnął głową i wziął do ręki krem z filtrem i pomachał mi nim. Uśmiechał się cały czas, był naprawdę szczęśliwy. Chciałam go już widzieć takiego do końca naszych dni.
-Mamii!-zawołała Marisa i chwyciła mnie za rękę.
-Idziemy, idziemy, syrenko.


***


Leżałam kompletnie naga na kuchennych blatach, moje włosy były rozrzucone w nieładzie na wszystkie strony, czerwone rumieńce paliły moje policzki, a nierówny oddech nie mógł się uspokoić. Kolana miałam ugięte, drżące nogi zwisały luźno, w zupełnym bezwładzie. Dłonie Marco boleśnie wpijały się w moje udo i biodro. Sam ciężko łapał oddech, patrzył na mnie z pożądaniem spod wpół przymkniętych powiek. To, co działo się jeszcze kilka minut temu, było nie do opisania. Było pierwotne, namiętne, dzikie, ale też pełne miłości i oddania. I na pewno to nie należało do żadnego rodzaju kar. Uwielbiałam mieć małe dziecko, między innymi przez wzgląd na popołudniowe drzemki. Potrzebowaliśmy też czasem chwili dla siebie, zwłaszcza teraz, na początku wszystkiego, gdy potrzebowaliśmy bliskości swoich ciał, oddechów, serc, żeby wierzyć, że to wszystko ma sens i da się jeszcze odbudować.
-Rosie… -szepnął i opuścił głowę na mój brzuch. Uśmiechnęłam się i wplotłam leniwie palce w jego lekko wilgotne od potu włosy.
-Lepimy się. Idziemy pod prysznic?
-Muszę dojść…-westchnął.
-Myślę, że zdecydowanie to zrobiłeś i to dwa razy.
-Do siebie –dokończył ciężko i uśmiechnął się. Ucałował mój brzuch, na którego wysokości miał usta.
-Kocham cię. Tak cię kocham, Marco. Obiecuję ci pokazać, że jesteś dla mnie wszystkim. Obiecuję, że mi zaufasz i uwierzysz, że pragnę z tobą spędzić resztę życia. Jeśli tylko ty pragniesz tego samego ze mną. Jeśli jesteś gotów pogodzić się z moimi błędami, z tym, co narobiłam..
-To ty się musisz pogodzić, skarbie, nie ja. Musisz pokochać siebie, tak bardzo, jak ja cię kocham. Musisz dostrzec to, co ja widzę. Siłę, dobro, opiekuńczość i wytrwałość. To, co widzi Marisa. Najcudowniejszą mamę na świecie. Wtedy będzie już wszystko dobrze, obiecuję ci to. A dopóki nie uwierzysz, będę ci to pokazywał, kiedy tylko mogę. Nie płacz, kotku –zaśmiał się i otarł jedną łzę z mojego policzka. Podniósł się i powolnym ruchem opuścił moje wnętrze. Jęknęłam cicho w niezadowoleniu i przygryzłam lekko wargę.
-Zaniesiesz mnie pod prysznic?-zapytałam, mrugając niewinnie oczami. On oczywiście przystał na moją propozycję i kilka chwil później byłam niesiona przez hol, wprost do łazienki przystającej do naszej sypialni.


Po krótkim, wspólnym prysznicu oboje poszliśmy zawinięci w ręczniki do sypialni, żeby wybrać jakieś ubrania na popołudnie. Ja wybrałam koszulkę i spodenki dla Marco, a on dla mnie przewiewną, kwiecistą sukienkę do kolan. Ubieranie poszło nam trochę dłużej, bo robiąc to w jednym pokoju, nie mogliśmy opanować wygłodniałych spojrzeń, które na siebie mimowolnie rzucaliśmy. Gdy wreszcie byliśmy ubrani i chcieliśmy się we dwójkę rozłożyć leniwie na kanapie, rozdzwonił się telefon Marco. Po raz pierwszy od czasu wyjazdu. Przeprosił mnie i wyszedł z sypialni na zewnątrz. Ja w tym czasie poszłam do kuchni, żeby zobaczyć, co przygotować na obiad. Po przeszukaniu szafki i lodówki doszłam do wniosku, że raz zrobione zakupy nie wystarczą. Zaczęłam się zastanawiać, czy by nie wziąć samochodu Marco i pojechać do miasta do sklepów. Chciałam poczekać aż skończy rozmawiać i go o to zapytać, ale akurat wszedł do kuchni i objął mnie w pasie. Pocałował moje ramię i odłożył telefon na bok.

-Coś się stało?
-Dzwoniła pani kurator. Stała pod drzwiami mieszkania, ale nikt nie otwierał. Umówiłem się z nią, że przyjdzie jak wrócimy.
-Dobrze.. Myślisz, że wszystko będzie w porządku?
-Oczywiście, skarbie. Nie ma się co martwić –uśmiechnął się i delikatnie przesunął nosem po mojej szyi. Odkleił się od moich pleców i wziął mnie za rękę. Chociaż na chwilę mogliśmy usiąść na kanapie.
-Mógłbyś pożyczyć mi auto i zrobiłabym zakupy w mieście? Nie wiem, czy jest z czego zrobić obiad na dzisiaj, mogliśmy wziąć więcej tych ryb i…
-Daj spokój z obiadem, Rose. Miałaś wypoczywać. Są dobre restauracje, zamówimy do domu, rozstawimy stolik pod parasolem na plaży i zjemy.
-Brzmi idealnie –uśmiechnęłam się. Marco poszedł po telefon, ale zaraz dołączył do mnie na kanapę. Oparłam się o jego bark i przytuliłam do jego ręki. Otworzył na telefonie wyszukiwarkę i zaczął szukać lokalnych polecanych restauracji. Gdy już znalazł taką, która spełni jego wymagania, oglądaliśmy razem menu i wybieraliśmy to, na co mamy ochotę i co nadawałoby się dla Isy. Zamówiliśmy i mogliśmy nadal leżeć i przytulać się na kanapie.
-Mam dla nas pomysł na wieczór…-zaczął. Uśmiechnęłam się lekko.
-Czy to ma coś wspólnego z tym, co robiliśmy w kuchni?
-Mówiłem ci już, że nie będziesz gotować –prychnął udając oburzenie. Zaśmiał się i pogładził powoli moje udo, podciągając sukienkę trochę wyżej. –Ale pewnie na tym się skończy, znając ciebie.
-Mnie?
-Oczywiście. To wszystko przez ciebie. Gdyby ciebie tu nie było, niemiałbym się ochoty z tobą kochać co pięć minut.
-Faktycznie, moja wina –przyznałam ze śmiechem. Oboje byliśmy uśmiechnięci i tacy szczęśliwi. Urlop był idealnym pomysłem. To dopiero drugi dzień, a ja już czułam ogromną różnicę, czułam, że odpoczywam, że żyję i to, że jesteśmy rodziną.  –Dowiem się chociaż, co planujesz?
-Wiesz, że nie. Muszę kupić dla Marisy kamizelkę do pływania, bo w rękawkach się podtapia. Musi trochę podrosnąć… Albo pływać w basenie, bo nie ma fal, a tu jednak niewielkie, ale są –taktycznie i prawie niezauważalnie zmienił temat.
-Jesteś idealnym tatą. Naprawdę, jesteś do tego stworzony.

Marco uśmiechnął się delikatnie, przyjmując najprawdopodobniej mój komplement. Pamiętałam doskonale, gdy mówił, że nigdy w życiu nie chce mieć dzieci. Teraz nie widział świata poza Isą.. no i mną. Zawsze myślał o niej i jak ją uszczęśliwić.
-Ty i Marisa jesteście najważniejsze w moim życiu. Cieszę się, że ona jest. Jak wariat. Żałuję, że nie mogłem być od początku, ale liczy się teraz, że ona jest, że ty jesteś i jesteście zdrowe i szczęśliwe.
-Nie miałam idealnego taty… Zawsze marzyłam, jaki powinien być. Nie myślałam, że będę miała kiedykolwiek dziecko, ale gdybym przyjęła to do wiadomości, że tak się kiedyś stanie, marzyłabym, żeby tata mojego dziecka był dokładnie taki jak ty… A przynajmniej, żeby ją kochał i zwracał na nią uwagę.
-Obiecuję, że przy mnie zapomnisz o tym, co było. Obiecuję, że twoje myśli będą się zaczynały i kończyły na mnie i Marisie. Będziemy szczęśliwi, Rosie.
-Już jesteśmy –przyznałam.  –Jesteśmy rodziną, najprawdziwszą.
-Cholernie dobre uczucie –westchnął i objął mnie mocno, przyciskając moją głowę do swojej klatki piersiowej na wysokości mocno i głośno bijącego serca.
-Ja też cię kocham –szepnęłam i przymknęłam oczy, żeby móc skupić się na rytmicznych uderzeniach.

Dopóki dostawa obiadu z restauracji nie przyjechała, leżeliśmy przytuleni na kanapie. Co chwila któreś z nas inicjowało czuły, lekki jak piórko pocałunek. Taka sielanka mogłaby trwać wiecznie.
Przytuleni, z przymkniętymi powiekami, spędziliśmy jeszcze kilka minut, dopóki nie usłyszeliśmy na zewnątrz warkotu silnika samochodu z dostawą naszego jedzenia.
-Pójdę odebrać –odezwał się pierwszy Marco i razem podnieśliśmy się z kanapy. Leżałam na nim, więc inaczej nie mógłby się wydostać z kanapy.
-Obudzę Mari. Potem nie będzie chciała spać.

Dobudzenie małej było dość trudne. Marudziła i nie chciała się podnieść. Otwierała oczy, po chwili je zamykała. Mały leniuch. Marco nas zawołał, wszystko już było przygotowane, a Marisa nadal naciąga na siebie kocyk. Schyliłam się i wzięłam ją na ręce razem z kocykiem. Poszłam z moim zawiniątkiem na plażę przed dom, gdzie na stoliku stał już przygotowany posiłek dla naszej trójki. Marco, gdy tylko zobaczył w jakim stanie była nasza córka, od razu się uśmiechnął i podszedł do nas.
-Co to za spanie? –zapytał i zabrał nasze zawiniątko z moich rąk, żebym nie dźwigała. Marisa może i była już trochę ciężka, ale nie miałam z tym problemu. Tata Marco był innego zdania. –Nie chcesz jeść?
-Spać… -mruknęła i położyła głowę na ramieniu blondyna.
-Co robimy? –zapytałam niepewnie. Taka sytuacja jeszcze nigdy mi się nie zdarzyła, nie umiałam przewidzieć wszystkiego i zawsze dobrze się zachować.
-Połóżmy ją na kocu pod parasolem. Może się dobudzi, albo zaśnie. Damy sobie radę, weźmiemy ją na spacer to i tak się zmęczy.
-Myślisz, że inni rodzice tak robią?
-My możemy tak zrobić –wzruszył ramionami. –Nie przejmuj się, na nic nie ma reguły, kochanie. Wiem, że chcesz jak najlepiej zorganizować nam czas i zaplanować dzień, ale musimy wziąć pod uwagę i takie rzeczy, no nie, śpiąca królewno? –zwrócił się do blondyneczki, która właśnie ziewała, pokazując swoje wszystkie, aczkolwiek nieliczne ząbki, które dopiero co jej wyrosły.
-To prawda.. Z dzieckiem nic nie jest do przewidzenia –przyznałam mu rację i usiadłam do stolika.  W tym czasie mój mąż zaniósł Isę na kocyk i ją na nim położył i to z największą ostrożnością. Ucałował ją w czółko, a potem skierował się już w moją stronę. Wspominałam już, że był nieziemsko przystojny? Trochę zbyt długo wlepiałam w niego rozmarzony wzrok. Zawsze to zauważał a potem wykorzystywał haniebnie przeciwko mnie. 

-Jemy, bo wystygnie, Mari się odgrzeje –zatarł ręce i usiadł obok mnie. Wszystko tak pięknie wyglądało. Zaczęłam rozglądać się, gdzie zostały położone sztućce. Marco jednak złapał moją dłoń i przyłożył ją sobie do policzka. –Skarbie, wiem, że chcesz, żeby było wszystko jak najlepiej dla mnie i dla naszej córeczki, ale nie przejmuj się tak wszystkim. Jesteś wspaniała, dzielna, odważna, zorganizowana.. Ale trzeba się przyzwyczaić, że nie musisz już polegać tylko na sobie. Jestem tu i będę ci zawsze pomagać, a jeśli Marisa będzie miała za dużo energii, a ty będziesz zmęczona, to się położysz, a ja jeszcze się z nią pobawię. Jestem przede wszystkim mężem i tatą, a nie gwiazdą piłki nożnej, na którą trzeba chuchać, dmuchać i usługiwać. I jest mi tak dobrze. Zapamiętaj. A teraz, smacznego –zakończył, całując wierzch mojej dłoni i odłożył ją na stół. Podał mi z drugiego końca sztućce i zabrał też komplet dla siebie. Temat był zamknięty i nie liczył na żadną dyskusję.
-Dziękuję –powiedziałam cicho i uśmiechnęłam się. –Ale czy moje wcześniejsze pójście spać nie będzie kolidowało z twoim planem niespodzianką? –zapytałam. Zatrzymał widelec w połowie drogi do ust. Spojrzał na mnie, zamrugał kilka razy.

-Marisa, syrenko! Chodź na obiadek, tata cię nakarmi, co ty na to? Mamy tu takie pyszne rybki, to, co syrenki lubią najbardziej –zawołał, odwracając się do mnie tyłem. Roześmiałam się i zaczęłam już jeść swoje danie. Był cudowny. Mari podniosła głowę znad kocyka i popatrzyła uważnie na Marco. Uniósł widelec z kawałkiem ryby, żeby jej pokazać. Trzeba było tak od razu. Sen minął, zaczęła się podnosić a potem już pokonywała kolejne metry plaży, żeby do nas dołączyć. To można było nazwać naszym pierwszym, wspólnym patentem na zakończenie zbyt długiej popołudniowej drzemki.


***


Resztę dnia spędziliśmy na plaży, ale tej dla wszystkich. Podziwialiśmy z Marco wysokie klify i robiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcia we trójkę u ich podnóża. Nasze pierwsze rodzinne zdjęcia z wakacji. Nawet takie drobnostki gdzieś w środku mnie poruszały. Rozesłał je do Mario, Jürgena, swojego taty i Fabiana Bäckera, którego miałam w końcu poznać. Na czas, gdy wyjechaliśmy, Kloppowie zamierzali odwiedzić trzy miasta, żeby spotkać się ze znajomymi i rodziną. Mogłam już spokojnie spać, nie przejmując się tym, że przyjechali specjalnie do nas, a my wyjeżdżamy sobie na wakacje.
Marco jedynie trochę się denerwował, właściwie irytował z powodu dzwoniącego telefonu. Jego agent próbował się dodzwonić, ale blondyn stwierdził, że uprzedził go o wyjeździe i byciu nieosiągalnym przez najbliższy tydzień. Specjalnie wyciszył telefon, ale i tak widział zapalający się ekran i nazwisko i to go drażniło. Nawet nie chciał słyszeć o odbieraniu telefonu, a ja miałam zakaz  nawet sugerowania mu tego.
Marisa była przeszczęśliwa. Biegała z foremkami, budowała górki z piasku, przynosiła w foremkach wodę z morza… Właściwie, to przynosiła puste foremki, bo całą wodę zwykle wylewała w biegu. Marco przyniósł nam gofry z bitą śmietaną i owocami. Jedzone na piasku na czystej, ciepłej plaży z widokiem na morze i fale jak z niejednego obrazu, smakowały znacznie lepiej niż te, kupione gdzieś na mieście. Isa od razu miała całą buzię i rączki w śmietanie, ale woleliśmy poczekać aż zje do końca, bo nie starczyłoby chusteczek. Marco roześmiał się i nie mógł przestać się śmiać, gdy i ja się ubrudziłam. Zaczął też mi robić zdjęcia, żeby pewnie potem mnie nimi dręczyć. Wsadziłam palec w jego gofra i ubrudziłam bitą śmietaną jego policzek. Marisa, gdy tylko to zauważyła, podeszła do niego i położyła obie swoje rączki upaćkane w śmietanie na jego twarzy. Wtedy był czas na mój śmiech. Mari do mnie dołączyła. Zwróciłyśmy na siebie uwagę kilku plażowiczów, ale na widok naszej trójki całej w bitej śmietanie jedynie uśmiechnęli szczerze i wrócili do swoich zajęć. Koniec końców zużyliśmy całą paczkę chusteczek i poszliśmy razem do wody, żeby się ochlapać i przestać w końcu kleić. Marco wziął za ręce Marisę i skakali razem przez fale, ja zajęłam się zbieraniem muszelek, były wszystkie takie śliczne. Planowałam je zabrać do domu, o ile ich nie zapomnę zabrać. Moja córeczka podeszła do mnie i zaczęła je wszystkie oglądać. Wybrała jedną i poszła z nią do taty na koc, który akurat robił nam zdjęcia.

-Nie rozumiem, jak mogłem uważać, że jakieś wakacje były ciekawe i dobrze się na nich bawiłem –zaśmiał się blondyn, poprawiając Mari spadający kapelusik.
-Nawet nasze wspólne?
-Kochanie –zaczął i spojrzał na mnie ze śmiechem. –Podróż poślubna jest poza konkurencją. Ale gdyby po kilku dniach dołączyła do nas mała też byłoby świetnie.
-Mam podobnie, nie rozumiem jak mogłam żyć wcześniej bez niej… -zaśmiałam się przytuliłam do niego. –Dziękuję ci za ten wyjazd. Już się czuję o wiele lepiej. Dziękuję ci za nasze maleństwo..
-Zwariowałem na twoim punkcie i na punkcie naszej córki. I to ja mam więcej do dziękowania. Kocham was bardzo.. –musnął ustami kącik moich ust, ale po chwili odsunął się ode mnie i spojrzał w dół. Marisa wzięła łopatkę i zaczęła zasypywać jego stopy piaskiem. Podniosła główkę do góry i zaczęła się śmiać, gdy napotkała zdziwiony wzrok taty.
-My ciebie też –odpowiedziałam szczęśliwa. Zahaczyłam palcem o gumkę jego spodenek do pływania i lekko nią strzeliłam w jego podbrzusze. Skuliłam się, spiorunowana spojrzeniem i usiadłam na kocu. Może gdyśmy nie bylibyśmy w miejscu publicznym wśród ludzi, a Marco nie musiałby udawać, że przez podstęp Marisy nie jest w stanie ruszyć się z miejsca, takie rzeczy skończyłyby się dla mnie znacznie inaczej. Póki mogłam, nałożyłam okulary, posmarowałam się jeszcze na twarzy i podziwiałam jak piłkarz bawi się z naszą córką. Mój ulubiony widok.



***


-Drodzy fani. Chciałbym się odnieść do wiadomości i artykułów, które pojawiły się w mediach ostatnim czasem. Nigdy nie chciałem ani nie zamierzałem tłumaczyć się z życia prywatnego, jednak jestem zmuszony odnieść się do paru spraw, gdyż one naruszają spokój najbliższych mi osób. Od początku ubiegłego roku jestem ojcem małej, ślicznej dziewczynki. Ona i jej mama, a moja żona, są i zawsze będą najważniejsze, więc ich szczęście i bezpieczeństwo są dla mnie priorytetem. Nie czuję potrzeby dzielenia się moim życiem prywatnym w mediach, pragnę jak największej anonimowości mojej córki, by móc zapewnić jej beztroskie, szczęśliwe dzieciństwo. Z tego miejsca proszę o zaprzestanie robienia zdjęć dziecku z ukrycia i upubliczniania ich przez internet, publikowania artykułów sprzecznych z prawdą, bazujących na informacjach od podobno moich bliskich znajomych, które są krzywdzące nie tylko dla mojej żony, ale także rodziny. Nic co robimy nie jest anonimowe, więc w razie konieczności, wyciągnięte zostaną konsekwencje prawne. Media proszę o niekontaktowanie się w sprawie wywiadów, sesji mających związek z moim życiem prywatnym, już z tego miejsca informuję, że takie oferty zostaną automatycznie odrzucone. Fanów proszę o uszanowanie mojej decyzji i zrozumienie. Zapraszam od września na mecze ligowe…

-Co oglądasz? –usłyszałam jego głos tuż za mną. W rzeczywistości brzmiał odrobinę inaczej niż ten nagrany. Nie słuchałam już dalej najnowszego posta, który wrzucił na Instagram tydzień temu, nawet jeśli wyglądał na nagraniu tak wspaniale, to mogłam się przecież odwrócić za siebie i nawet go dotknąć. Usiadł za mną na piasku, mogłam się wygodnie oprzeć o jego klatkę piersiową i zaciągnąć jego zapachem. Złapał moją rękę, w której trzymałam swój telefon i spojrzał na wyświetlacz. Położył brodę na moim ramieniu i zmarszczył brwi.
-Nadrabiam zaległości, ale u ciebie to nie jest zbyt trudne, bo rzadko coś wrzucasz –uśmiechnęłam się i dwa razy zastukałam w ekran. Na nagraniu pojawiło się serduszko sygnalizujące moje polubienie.
-Masz Instagram? –zdziwił się i zabrał mi z rąk telefon. Wyszedł ze swojego profilu i przeszedł do mojego konta. No cóż, nie było na nim żadnych postów, było też prywatne. Nie miałam żadnych obserwatorów, jedynie ja obserwowałam kogo chciałam. Głównie moich przyjaciół no i Marco. –Bvb fan jedenaście.. Cóż za kreatywność –zaśmiał się pod nosem. Nie wiedziałam czy bardziej z nazwy, czy z zauważonego chwilę później zdjęcia profilowego, na którym miałam jego zdjęcie oczywiście. Wybrałam jakieś z Google, które mi się spodobało najbardziej. Jeszcze za starych czasów. Zdjęcie z prywatnej galerii byłoby już bardziej ryzykowne.
-Nie myślałeś żeby wrócić do platynowych końcówek? –zapytałam poważnie.
-Jak wrócimy idę do fryzjera, mam już umówioną wizytę –odpowiedział z równą powagą. Odsunęłam się od niego i spojrzałam z większego dystansu na jego twarz. On przecież wiedział, że żartowałam. Wiedział?
-Będziesz farbować na platynowy blond?
-Podcinać, powiedziałaś, że mam za długie i chyba miałaś rację –zaśmiał się i przyciągnął mnie ramieniem ponownie do siebie. Odwróciłam głowę w bok i pocałowałam jego szyję. On maglował mój profil, wyraźnie nim zaintrygowany. Drugą dłoń trzymał splecioną z moją na moim udzie i delikatnie gładził jej wierzch.
-Co z Mari?
-Wykąpana, przebrana, siedzi z mlekiem zmiksowanym z bananem w towarzystwie misia i ogląda drugą część Arielki. Zamknąłem drzwiczki antydzieciowe, także jest bezpieczna, mam też w kieszeni podgląd na nią, ale pewnie i tak padnie jak zabita ze zmęczenia, albo już to zrobiła. Potem się ją przetransportuje.
-Antydzieciowe.. –zaśmiałam się cicho i spojrzałam na telefon. Marco przeglądał właśnie moje zakładki. Wszedł do pierwszej, w której zapisywałam sobie wszystkie jego nowe zdjęcia, z fanami, robione gdzieś z daleka, albo po prostu te z meczy i wywiadów.
-Plastikowe furtki w trosce o twoją pociechę brzmi lepiej? Dla mnie to bardziej zagroda, żeby dzieci nie przedostały się tam, gdzie nie mają. Antydzieciowe –przystał na swoim ze spokojem, chociaż był w lekkim szoku, gdy przewijał te zdjęcia, a one nie miały końca. –Musimy taką zamontować przy schodach na dole i na górze. To zdjęcia sprzed dwóch lat –zmienił temat, kiwając głową na serię tych z boiska, gdzie siedział na meczu na ławce rezerwowych.
-Tak mi przykro, Marco. Przeze mnie to wszystko…
-Nie myśl tak. Jestem dorosły i świadomy swoich czynów, sam sobie to zrobiłem –przyznał, choć wcale mu w to nie wierzyłam. Gdyby nie ja, byłby wcześniej w świetnej formie i wyjściowym składzie.
-Miałeś powód dlaczego tak było..
-Nie, tu nie ma miejsca na powody. Olewałem piłkę, bo tak samolubnie chciałem. Wcześniej to robiłem, bo wolałem mieć formę na zawody Andrei. Wszystko było skutkiem moich decyzji.
-Gdybym cię nie zostawiła…
-Zgodziłem się na twoje odejście, obiecałem ci, że będę walczył i grał. Dla ciebie chciałem to robić…
-Nie mogłeś przewidzieć jak to będzie, gdy zostaniesz sam. Ani ja, dlatego prosiłam Mario, żeby był przy tobie.
-Dlatego przyczepił mi się jak rzep do dupy –prychnął pod nosem i odłożył podświetlony telefon na bok. Objął mnie w tali i obrócił twarzą do siebie. –Ja wiem, że to dla ciebie trudne, ale chcę, żebyś się poczuła pewnie i wiedziała, że tamtego Marco nie ma, że nie mam żadnych żalów ani wątpliwości co do kochania ciebie. Chcę, żebyś przestała się zadręczać tym, co było, na co miała wpływ twoja przeszłość.
-To trudne. Wiem teraz, że tego wszystkiego mogliśmy uniknąć, nie musiałabym się teraz uczyć żyć na nowo, próbować zapomnieć i uspokoić się wewnętrznie, a ty byłbyś świetnym piłkarzem, zawsze od pierwszego składu… Ale będziesz. Obiecuję, że dam ci tyle mojego wsparcia, sił, miłości, że staniesz tam i wszyscy się zdziwią, jak będziesz miał same dobre akcje, podania i bramki. Będziesz mieć jeszcze więcej fanów, będziesz czuć się spełniony jako jeden z najlepszych piłkarzy świata, a już na pewno Europy. Bo ja wiem, że na to cię stać, jesteś wspaniały i utalentowany. Będziemy chodzić z Marisą na twoje mecze i razem będziemy krzyczały z trybun, żebyś dał czadu i po prostu realizował się w tym, co kochasz.
-Kocham ciebie –odpowiedział mi na mój długi wywód. Przewróciłam oczami ale uśmiechnęłam się. Na te słowa moje serce zawsze reagowało przyspieszonym biciem. –Wolę się realizować w tobie –oznajmił, a jego oczy błysnęły pożądliwie. Nie czekałam długo na pocałunek. Mruknęłam z zadowolenia i ciepła, które zaczęło się rozlewać po całym moim ciele.
-Mówi się jak rzep do psiego ogona –westchnęłam w nawiązaniu do jego wcześniejszych słów, kiedy wreszcie oderwaliśmy się od siebie. Spojrzał na mnie z rozbawieniem i pokręcił głową z niedowierzaniem.
-Pójdziesz przenieść małą? Muszę coś jeszcze zrobić.
-Jasne –uśmiechnęłam się i oboje wstaliśmy z miejsca. Poszliśmy razem do domu, rozstaliśmy się w salonie, on poszedł do kuchni, a ja w nim zostałam, żeby zabrać Marisę do łóżeczka. Bajka była cicho włączona, jednak moja kruszyna już smacznie spała na pół leżąco. Kubek z mlekiem był jeszcze w połowie pełny, trzymała go w rączkach, na szczęście blokował się sam i nic nie wyciekało na kanapę. Jak najdelikatniej próbowałam go jej zabrać, ale Mari miała już tak, że jak coś trzyma, to ciężko z puszczeniem. Nawet podczas snu. Zaczęła coś mruczeć pod nosem, gdy odstawiłam wreszcie kubek na bok. Wzięłam ją ostrożnie na ręce i zaczęłam się zastanawiać, czy ona naprawdę była cały czas tak ciężka.
-Mami..-powiedziała i wyciągnęła na oślep rączkę. Złapała ją za moją brodę. Uśmiechnęłam się i schyliłam głowę, żeby móc tą maleńką łapkę pocałować.
-Kocham cię, córeczko. Śpij aniołku –szepnęłam, wchodząc z nią do dziecięcej sypialni. Pod baldachimem w zajączki stało jej białe łóżeczko. Położyłam ją tam i przykryłam kołdrą. Pobiegłam do salonu po misia, przy okazji wyłączyłam telewizor. Gdy wróciłam, ona już spała przytulona do kołderki, więc tylko położyłam misia obok i schyliłam się, żeby ucałować ją w główkę. Jej blond włoski rosły coraz dłuższe, pewnie niedługo nawet uda mi się je złapać w  kucyka  z tyłu. Uśmiechnęłam się, ostatni raz spoglądając na mój mały cały świat. Mój drugi cały świat czekał na mnie prawdopodobnie w salonie i nie czekałam ani chwili, by móc z nim spędzić jeszcze więcej czasu i wykorzystać przepiękny i cudownie już rozpoczęty wieczór. 

W salonie było jednak pusto. Chciałam złożyć koc, który miała Mari na kanapie, ale zniknął. Coś mi podpowiadało, że powinnam wyjść na zewnątrz. I ledwo przekroczyłam próg domu i znalazłam się na naszej prywatnej plaży, a już w moich oczach zebrały się łzy. Na plaży leżał ogromny koc, na nim porozsypywane zostały płatki kwiatów, były też poduszki, obok taca z drinkami, wiaderko z winem i kieliszki. Było też pudełko z restauracji, tej samej z której zamawialiśmy obiad, w której były mniejsze przekąski, na słodko i na słono. Dookoła koca rozstawione były słoiki przewiązane granatowymi tasiemkami, w których paliły się średniej wielkości białe świece.
Odwróciłam się za siebie. Stał tam Marco i uważnie obserwował moją reakcję. Wypuściłam głośno powietrze i rzuciłam się na niego, żeby jak najmocniej go przytulić i tym samym podziękować za to wszystko, co zrobił. Złapał mnie w porę, oplotłam nogami jego biodra i zaczęłam całować jego policzki i nos. Kochałam jego chichot.

-Jesteś zbyt perfekcyjny. Tak nie można –zaśmiałam się i wtuliłam w jego policzek.
-Chciałem, żeby ten wyjazd był idealny. I uzmysłowił nam, że to co było trwa, że możemy za sobą szaleć jak dawniej, być Rose i Marco, którzy kochają się jak szaleni na polanie albo pod wodospadem na Karaibach, a jednocześnie być odpowiedzialnymi i troskliwymi rodzicami –wyznał i przejechał delikatnie czubkiem nosa po moim policzku. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.
-Zawsze cię będę kochać jak szalona. Nawet jak wrócimy do codzienności i nie będziemy mieli już tyle czasu, ale ja wiem, że nic się nie zmieni.
-Ja też to wiem. Ale póki możemy, póki nie mam treningów, wyjazdów, zgrupowań, chcę wykorzystać ten czas z tobą i z Marisą jak najlepiej i jak najpiękniej. Żebyśmy oboje go na długo zapamiętali. Dlatego zapraszam cię na randkę –uśmiechnął się szeroko i postawił mnie z powrotem na piasku. Chwyciłam jego dłoń, wciąż patrząc się prosto w jego szczęśliwe oczy. Moje mogły wyglądać podobnie. Byłam w niebie i tu właśnie miałam się znajdować. Usiadłam pierwsza na kocu i spojrzałam jeszcze raz na to wszystko, co przygotował. Z boku leżały też polarowe bluzy i koc do przykrycia, gdyby się ochłodziło. 
-Mogę tą babeczkę? –zapytałam, wskazując na jedną spośród słodkości z restauracji. Kruchy spód, krem budyniowy i borówki z poziomkami. Nie mogłam się temu oprzeć.
-Nie –powiedział poważnie. Sięgnął mi przez ramię, podniósł ją i wziął dużego kęsa. Wyszczerzył się szeroko i powoli zaczął przeżuwać.
-Marco!
-Hmm? Dobłe –oznajmił z pełną buzią. Pół babeczki mu zostało i wielkodusznie podał mi ją, żebym zjadła. Do picia wzięłam jednego z drinków. Hmm, był naprawdę pyszny. Przypuszczam, że sam musiał je wcześniej zrobić i naprawdę bardzo dobrze mu to wyszło.
-Możemy tak codziennie spędzać wieczory. Nie mówię, że życzę sobie świec, płatków kwiatów i jedzenia, ale po prostu my, plaża, las i morze.
-Jak sobie życzysz –przytaknął i wyciągnął rękę po wino i kieliszek. Z boku słyszałam wibrację telefonu. Myślałam, że to mój, ale zostawiłam go jednak w salonie.
-Może odbierz? Twój agent na pewno by nie wydzwaniał cały dzień, gdyby nic się nie działo.
-To nie agent –mruknął, nalewając ciemnoczerwonej cieczy do kieliszka.
-Co się dzieje? Przecież wiesz, że możesz mi o wszystkim powiedzieć.
-Nie chcę cię teraz martwić. Wszystko mam pod kontrolą.
-Marco, nic mi nie jest. Widzę, że od razu inaczej się nie zachowujesz.
-Poradzę sobie z tym.
-Nie odpychaj mnie, proszę –szepnęłam i dotknęłam jego ramienia. Było całe spięte, a telefon wciąż wibrował. Nie zastanawiałam się długo i sięgnęłam do tyłu, żeby po prostu zobaczyć, kto dzwonił. Marco próbował ode mnie zabrać telefon, ale ja już zobaczyłam. „Mama”. Zmarszczyłam brwi. Odrzucił połączenie, wyłączył telefon i wrzucił go sobie do kieszeni. Upił łyk wina i spojrzał daleko na horyzont, gdzie kilka minut temu zaszło słońce.
-Co się dzieje z twoją mamą? Dlaczego od niej nie odbierasz?
Nie zareagował. Nawet nie odwrócił głowy. Siedział, trzymał kieliszek i patrzył.
-Marco, proszę, spójrz na mnie i porozmawiaj ze mną –poprosiłam. Usiadłam na kolanach, bokiem do niego. Wiedziałam, że musze być cierpliwa, ale tak bardzo też chciałam wiedzieć i mu pomóc. Ponownie dotknęłam jego ręki, przytuliłam wręcz się do niej, pocałowałam miejsce tuż pod kończącym się rękawkiem czarnego t-shirta.
-Nie mogę… Muszę się uspokoić i zostawmy ten temat –stwierdził. Nie mogłam na niego patrzeć w takim stanie. Tak źle nie było nawet, gdy opowiadał mi o swojej przeszłości. Nie mogłam go zostawić i po prostu zamknąć tematu. Sama wystarczająco długo nosiłam w sobie swoje problemy i tyle przez to straciłam. On powinien o tym wiedzieć. Zabrałam kieliszek z jego dłoni i odstawiłam na piasek, korzystając z patentu z wczorajszego dnia. Wstałam i usiadłam okrakiem na jego wyprostowanych nogach. Próbowałam złapać jego spojrzenie, jednak nieskutecznie. Podniosłam się na kolana, rozpuściłam włosy i chwyciłam dłońmi jego policzki. Nasze twarze dzieliło jedynie kilka centymetrów.
-Kocham cię za to, że chcesz mnie ochronić i odsuwać przed wszystkim co złe, przed mediami, prasą, plotkami. Ale błagam, nie odsuwaj mnie od siebie, kiedy ty masz gorszy czas. Możesz mi mówić miliard razy, że mnie kochasz. Ale pokaż mi to, zaufaj i daj mi to dostrzec będąc ze mną. Na dobre i na złe. W zdrowiu i w chorobie. To dużo lepsza przysięga niż ta, którą składałeś mi na Karaibach. Że uczynię wszystko, żeby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe. Nie chcę tego, Marco. Nie rób wszystkiego, pozwól mi być smutną z tobą, pozwól mi dzielić twoje obawy i rozwiązywać wspólnie twoje problemy. Poza tym, obiecałeś. Obiecałeś mojej mamie, wyrzucając kłódkę do jeziora razem z naszymi obrączkami. Obiecałeś, że to nie wróci. Więc dotrzymaj tej obietnicy i bądź ze mną. 

Zamknął oczy i oddychał głęboko. Mówiłam na tyle wolno, głośno i wyraźnie, że to musiało do niego dotrzeć. Jeśli potrzebował chwili, dam mu ją. Ale niech mi powie, a nie odrzuci od tematu. Z jego policzków zaczęłam przesuwać dłonie niżej, po jego szyi, barkach, aż do serca. Dłonie zjechały na jego twardy brzuch, ustąpiły miejsce głowie, musiałam przyłożyć ucho do jego piersi i po prostu posłuchać rytmicznego bicia. Jego klatka piersiowa uniosła się mocno, a potem z wydechem opadła.
-Cały czas widzę cię zalaną łzami, gdy myślałaś, że od ciebie odejdę. Skuliłaś się, jakbyś chciała być tak maleńka jak Marisa –zaczął mówić, chociaż wcale się nie poruszył. Ale mówił. Byłam szczęśliwa, bo coś się zmieniło. –Byłaś taka krucha, delikatna, kiedy brałem cię w ramiona i przytulałem. Nie chcę nigdy więcej widzieć cię takiej smutnej. To był najgorszy ból w moim całym, pochrzanionym życiu. Nic, Rose, nic tak bardzo mnie nie bolało jak widok ciebie, najważniejszej osoby w moim życiu w takim stanie.
-Już jest dobrze, przepraszam, że cię wystraszyłam. Nie chcę, żebyś myślał, że jestem słaba. Nie oszczędzaj mnie –poprosiłam, jeszcze bardziej się w niego wtulając. Poruszył się, po chwili poczułam jego usta na czubku mojej głowy.
-Twój sen, krzyczałaś tak głośno, szarpałaś za kołdrę, prześcieradło, uderzyłaś mnie, próbowałaś się wyrwać na wszystkie strony, kiedy cię tuliłem. Nie wyobrażam sobie, przez co przechodzisz, nie próbuję. Ale chcę ci zapewnić teraz spokój. Jak tylko wrócimy do domu, zamówię ci znowu pobyt w spa, jeśli będzie trzeba, pójdziemy do psychologa, znam dobrego, był też moim jakiś czas. Teraz będę cię rozpieszczał jak tylko będę w stanie. To nic złego, kochanie, jeśli potrzebuje się pomocy. Wiem, że jesteś silna i dzielna, wiem, że jesteś szczęśliwa tutaj ze mną i z naszą córeczką. Ale wiem, że twój smutek też tu gdzieś jest, kręci się, czyha i nie boi się zaatakować. Więc póki co, uczynię wszystko. Odsunę od ciebie ludzi, wyłączę internet i telewizję. Nawet odsunę siebie i swoje problemy. Powiedziałaś wtedy, w twoim mieszkaniu, że potrzebujesz czasu. Nie wmawiaj mi, że jesteśmy w tym cudownym miejscu i od razu jest wszystko dobrze. Bo potrzeba naprawdę dużo czasu żeby zrozumieć, a potem dwa razy więcej, żeby to zaakceptować, żeby żyć dalej. I ja będę czekał, jeśli chcesz, wiem, że chcesz, będę przy tobie. Jeśli będziesz potrzebowała pobyć sama, pojechać nad jezioro do mamy, dam ci samochód, zaopiekuję się Marisą i pojedziesz. Nie przepraszaj mnie za nic, nie czuj się winna ani nic z tych rzeczy. Wiem, że chcesz, żebym był szczęśliwy i wiem, że zrobisz absolutnie wszystko, włącznie z kupieniem stroju króliczka playboya i paradowaniem w nim po naszym domu, żebym był szczęśliwy. Wiem o tym i między innymi za to cię kocham. Musisz jednak wiedzieć, że ja też zrobię wszystko i właśnie to zamierzam zrobić i robię.
-Kocham cię –wyznałam i podniosłam się, żeby spojrzeć mu w oczy. Nie zwracałam uwagi na dwie łzy, które spływały po moim policzku.
-Wiem, maleńka –uśmiechnął się i nachylił do mnie, by przyłożyć usta do słonych łez. Miał rację, miał we wszystkim rację. Byłam wdzięczna Bogu, losowi, życiu, światu za takiego męża. Był moim skarbem szczęściem i ostoją. Jego słowa były tak szczere, tak prawdziwe. On doskonale wiedział, co czułam. Znał mnie jak nikt inny. Znał mnie lepiej niż ja sama siebie.

-Poradzimy sobie –powiedziałam sama do siebie. Musiałam to usłyszeć.
-Tak. Poradzimy –przytaknął i spojrzał na mnie z czułością. Zostałam popchnięta na koc, moje rozpuszczone włosy rozsypały się dookoła mojej głowy, tworząc aureolę na kocu. Zostałam przygnieciona jego ciałem, nie podpierał się nawet na łokciach, zaatakował mocno moje usta swoimi wargami, delikatnie je przygryzał, a potem znów przejeżdżał po nich językiem, jakby chcąc tym zniwelować ból, który był jednak bardzo przyjemny. Wplotłam palce w jego włosy i starałam się oddawać każdą pieszczotę.
Czułam jego dłonie na moich ramionach, później szyi, brzuchu, piersiach, talii.. wszędzie. Nawet pod koszulką. Przez taką pozycję nie miałam nawet jak się ruszyć. Mogłam co najwyżej opuszkami palców pomasować skórę jego głowy. Czyli nie chciał mnie oszczędzać tak zupełnie we wszystkim. Przez chwilę przygniatał moją talię, ale niedługo po tym podniósł się lekko ze mnie, sięgnął po moją prawą rękę, którą nadal trzymałam na jego głowie. Otworzyłam oczy i uśmiechnęłam się do niego. Przez chwilę na mnie nie patrzył, skupił się na mojej dłoni. Nie zwracałam na nią uwagi, dopóki nie poczułam czegoś chłodnego na moim serdecznym palcu. Spojrzałam między nas, powoli wkładał na mój palec obrączkę…z muszli. Była biało różowa z wygrawerowanym sercem po środku. Brzegi nie były ostre, ale ładnie spiłowane. Pasowała idealnie. Marco uniósł moją dłoń i pocałował ją, głównie miejsce, gdzie spoczęła moja nowa biżuteria. Wyciągnęłam rękę przed siebie, żeby dokładnie obejrzeć obrączkę. Była naprawdę prześliczna, dużo grubsza od obrączki ślubnej ale kompletnie mi to nie przeszkadzało. To właśnie ją pewnie kupił na stoisku z pamiątkami. Wiedziałam, że długo jej nie zdejmę. A jeśli to znaczyło coś więcej? Spojrzałam niepewnie na blondyna, którego oczy pełne miłości wpatrywały się we mnie i odbijały jasne światło księżyca.
-Czy to… -zaczęłam, ale nie byłam pewna, czy powinnam to kontynuować, może mi nie wypadało? On jednak spojrzał na mnie zachęcająco, żebym dalej mówiła. Skoro już rozmawiamy...a właściwie, przecież rozmawialiśmy.. –Czy to pierścionek zaręczynowy?- zebrałam w sobie całą odwagę i wreszcie zadałam to pytanie. Cień uśmiechu przebiegł przez jego twarz. Zastanowił się chwilę, a potem podniósł ze mnie z powrotem na koc. Podążyłam za nim.
-To po prostu pierścionek –wyjaśnił, a ja czułam, że się czerwienię. Musiałam coś takiego palnąć. Chyba zauważył moje rumieńce, bo cicho się zaśmiał i złapał mnie za dłoń. –Możesz go traktować jako pierścionek zastępczy –dodał, wprawiając mnie w jeszcze większą konsternację. Zastępczy za co? Za obrączkę czy za pierścionek zaręczynowy?
Och, nie ważne. I tak już go pokochałam.
-Dziękuję, jest piękny –uśmiechnęłam się i nachyliłam, by delikatnie go pocałować. Oddał moją pieszczotę i przyciągnął mnie do siebie. - Zjemy jeszcze?
-Tam są pyszne koreczki, będą pasować do wina. Jest to co wczoraj, ale mi smakowało.
-Nalejesz mi? –zapytałam i zainteresowałam się tym, co było w pudełku. Moje ramiona zostały okryte jego bluzą. Uśmiechnęłam się. –Dziękuję.
Wzięłam dwie przekąski, dla siebie i dla Marco. Tym razem na słono. On już miał dwa napełnione kieliszki, ułożył nam poduszki, o które mogliśmy się oprzeć i razem patrzeć na piękne morze, wtuleni w siebie… Idealna randka.
Wymieniliśmy się. Ja dałam mu przekąskę, on mnie kieliszek z winem.

-Nie spieszmy się. Wszystko przyjdzie z czasem, kochanie –powiedział, opierając się o poduszki i przyciągnął mnie do siebie. Na początku myślałam, że nawiązywało to do naszej rozmowy, jednak jego wzrok spoczywał na moim nowym pierścionku. Już czekałam na ten czas. Chciałam, żebyśmy oboje byli pewni siebie i tego co czujemy. Nie tylko względem siebie, ale też całej rzeczywistości.
-To… -zaczęłam nieśmiało i upiłam łyk wina. Poprawiłam się w jego ramionach. –Twoja mama…
Marco parsknął śmiechem. Wrzucił do ust całą przekąskę i powoli zaczął ją przeżuwać. Patrzyłam ukradkiem na niego, żeby wybadać co myśli. Ale wyglądał na bardziej rozbawionego niż zirytowanego czy też przybitego jak wcześniej. Napił się wina i zaciągnął się powoli zapachem moich włosów.
-Kiedy byłaś z Marisą na obiedzie u moich rodziców.. Wcześniej w parku. Wiem, że nie zareagowałem jak powinienem, zrozumiałem to dopiero kiedy wyszłaś, że to zaszło za daleko. Moja matka próbowała jeszcze się awanturować, ale wtedy kazałem jej się uciszyć i postawiłem pewien warunek.
-Jaki?
-Rose… -westchnął i pokiwał przecząco głową, będąc bezsilnym w sprawach dotyczących mnie. –Dopóki nie przeprosi cię i nie powstrzyma swoich zgryźliwych komentarzy i uwag ma się ze mną nie kontaktować, ani nawet nie usiłować spotkać się z Marisą. Ale proszę, nie przejmuj się tym.
-To bardzo… Radykalne.
-Za dużo już powiedziała pod twoim adresem. Nie wytrzymam ani jednego słowa więcej skierowanego do mojej żony ani mojej córki. Wy jesteście moją najbliższą rodziną, moja matka musi się z tym pogodzić, tak jak mój ojciec.
-Może jeśli dzwoni, to chce przeprosić i porozmawiać?
-Kocham twoją wiarę –zaśmiał się i pocałował mnie w czoło. Wziął kolejny łyk wina i przełknął je powoli. –Mój ojciec wie doskonale o naszym wyjeździe, na pewno przekazał mamie i o tym, że prosiłem o spokój. Możemy to zostawić? Wiesz już wystarczająco i masz zakaz przejmowania się, jasne?
-Jak słońce. Spróbuję porozmawiać z twoją mamą po powrocie, przeproszę ją, powiem jej, że to wszystko przeze mnie, przyznam jej rację i…
-Dlatego właśnie nie chciałam ci nic mówić –wszedł mi w słowo i dopełnił nam wina w kieliszkach. Odstawił butelkę do wiaderka z topniejącym powoli lodem. –Nie będziesz z nią rozmawiać. Najważniejsza jesteś ty. I tylko ty. Proszę, nie próbuj nawet tego robić za moimi plecami. Rosalie.
-Dobrze –westchnęłam. –Najwyżej mnie uciszysz. Lubisz mnie uciszać, prawda?
-Nie –zaprzeczył. Sięgnął po kartonik z przysmakami i wziął coś, nawet nie patrząc. –Kocham. Mogę cię całować całą noc i nie znudzi mi się to.
-Obiecuję, że nie będę rozmawiać z twoją mamą –przyrzekłam. –Wierzę w to, co mi mówiłeś. Nie będę teraz walczyć. Mogę pokazywać pazurki bez twojej zgody, ale w zupełnie innych okolicznościach.
-To akurat możesz –uśmiechnął się szeroko i przytrzymał mi przed ustami ciastko francuskie z krewetkami i pastą z awokado. Otworzyłam usta i zostałam nakarmiona. Po tym założyliśmy na siebie polary i przykryliśmy kocem. Dopiliśmy nasze wino i już nie dolewaliśmy kolejnych lampek. Przytuliliśmy się ciasno do siebie pod kocem i słuchaliśmy przepięknych odgłosów otoczenia.
-Chciałbym pobiegać jutro z samego rana. Wyjdę jak będziesz jeszcze spała, nie wiem, czy wrócę jeszcze przed obudzeniem się Marisy, ale… Jeśli ci to nie odpowiada..
-Skąd. Idź biegać. Ty też potrzebujesz czasu dla siebie, będzie mi lepiej wiedząc, że ty też masz trochę swobody –uśmiechnęłam się i jeszcze mocniej wtuliłam się w jego klatkę piersiową. Oplotłam go mocno dłońmi w pasie. –Gotowy na sezon?
-Nie. Nie myślę o tym. Na razie planuję twój odpoczynek i wizytę w Liverpoolu. A potem? Wiem, że będziecie przy mnie, będziecie mnie wspierać, kochać i obdarzać najpiękniejszymi uśmiechami jakie istnieją na świecie. Mam ochotę cię całować.
-Teraz? A ja chcę spać. Napoiłeś mnie, nakarmiłeś, teraz mogę zasnąć.
-Jutro opowiesz mi dwie historie przed snem, dzisiaj ci odpuszczam. Ale naprawdę muszę cię jeszcze pocałować na dobranoc.
-Dobrze –zgodziłam się z lekkim uśmiechem. Moje oczy delikatnie się już zamykały. Nie przejmowałam się, że jestem na plaży, a do sypialni mam jednak trochę kroków. Nie obawiałam się, że zasnę na plaży i przeziębię się od chłodnego, nocnego powietrza. Byłam dokładnie w miejscu, w którym powinnam być, w ramionach mojej miłości, w których nic mi nie groziło i pragnęłam zasypiać w nich do końca.
-Nie przestanę tego robić, dopóki nie zaśniesz –uprzedził, podnosząc się na jednym łokciu, by lepiej mnie widzieć. Uśmiechnęłam się niewinnie i wzruszyłam ramionami.
-Dobrze.
-A więc dobrze –kiwnął głową i nachylił się prosto do moich ust. Przymknęłam powieki i delikatnie rozchyliłam wargi, w oczekiwaniu na pierwszy z pocałunków. Przyłożył delikatnie usta do moich, musnął je i uniósł głowę, żeby spojrzeć na moją reakcję.
-Dobrze –mruknęłam, wyrażając swoją aprobatę. Niczego innego nie byłam w stanie powiedzieć. Było idealnie.
-Dobrze –usłyszałam jego cichy chichot, nim nie zostałam znów pocałowana. I tak dopóki nie usnęłam. Tak. Było nam dobrze.











~~~
Dzień dobry! Jest tu jeszcze ktoś, kto to czyta? Taak, wiem, przesłodzony rozdział, tęcza, cukru aż za wiele, ale mieliśmy ostatnio tego wielki nidobór, więc myślę, że odrobina Rose i Marco w takim wydaniu nie zaszkodzi. Poza tym, idą dramy, nie obawiajcie się, że padniecie z nudów od takich jak powyżej.
Chyba zdecydowanie news całego tygodnia, jak i nawet roku.. Marco będzie tatą. Wow. Naprawdę się cieszę jego szczęściem i myślę, że wspaniale sobie poradzi w tej roli.  No i też piłkarz miesiąca, kolejne wyróżnienie, które doda mu jeszcze więcej wiatru w skrzydła.
Pomimo nudnego jak flaki z olejem rozdziału, mam nadzieję, że jeszcze trochę ze mną wytrzymacie i że nie jesteście już aż tak koszmarnie znudzeni tym opowiadaniem. Jeśli tak-to mówcie, skończę! 
Póki co, udało mi się napisać rozdział na przyszły tydzień, może w tygodniu uda mi się napisać kolejny. Jakoś to wszystko idzie do przodu. Czekam jak zwykle na Wasze opinie, są dla mnie przeogromnie ważne.
Całuję i do następnego!

6 komentarzy:

  1. Cudowny jak zawsze ❤️ News o tym, że Marco będzie ojcem strasznie mnie zaskoczył, kompletnie się go nie spodziewałam przez najbliższy czas. Przez wszystkie przeczytane przeze mnie fanfiki mam jakiś dziwny uraz do Scarlett i na początku moja reakcja była taka neutralna, dopiero po chwili szok odszedł. Dzięki twojemu opowiadaniu widzę go w roli ojca, nie wiem czy inaczej też by tak było 😂 Pozdrawiam cieplutko i życzę Ci miłego tygodnia <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepraszam Cię kochana za ostatni brak aktywności. Rozdział ten jak i poprzedni jest wspaniały. Mam trochę problemów rodzinnch a na dodatek zdrowotnych, do tego pierwszy rok na studiach magisterskich i zupełnie wytracilo mnie to z życia, Borussii, Arsenalu czy Echelonu.. Dopiero dziś znalazłam 15 minut i postanowiłam coś skrobnac. Mi tutaj sielanka nie przeszkadza, lubię sobie poczytać o szczęśliwym Marco, to mnie relaksuje. Więc niech to trwa jak najdłużej, nie chce jeszcze słuchać o żadnych dramach ani o czymś takim. Nie. Nie. Nie. Tylko miłość, rodzin.. A wgl. Brawo dla Marco za sytuację z Mamą... Ok. Także do przeczytania za tydzień. Postaram się coś skrobnac. Trzymaj się ciepło. - twoja najwierniejsza czytelniczeka, Girlwithaball.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana! Mam nadzieję, że wszystko jak najszybciej wyjdzie na prostą. No i oczywiście dużo dużo zdrówka! Cieszę się, że sielanka cię nie zanudza, postaram się zapamiętać na przyszłość, żeby tak szybko jej nie rujnować.. Ale spokojnie, nie będzie aż tak źle. Z postąpieniem z mamą-zgadzam się z brawami, ale teściowej jeszcze nie żegnamy!:D
      Dziękuję za komentarz i cieszę się, że jesteś! <3 Jeszcze raz dużo zdrowia i powodzenia! Ściskam mocno!

      Usuń
  3. W końcu mam kilka minut bez kaszlu, więc komentuję!

    No więc... Rosie ma ochotę na zaręczyny? Hmm... Teraz Marco próbuje zwolnić. Ciekawa jestem, co z tego wyniknie ;p A może on powinien już sobie dać spokój z tymi oświadczynami? Bo jakby nie było Rosalie odrzuciła już go 2 razy (chyba że liczyć pierwszą rozmowę o małżeństwie to w sumie 3 XD) - musi się czuć chłopak słabo...

    Tak czy siak, trochę tu aż za słodko jak na Ciebie ;p Liczę na jakąś dramę, królowo dram!

    Buziaki <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie dogodzi się tobie. Drama-"nie rób im krzywdy!!!!"😂 A jak nie robię, to "zrób dramę!!!"
      Ale dobrze mnie znasz.. zrobię. Ale nie wiem czy jeszcze teraz (bo nie pamiętam co jest w następnym rozdziale i czy ja go w ogóle skończyłam.....🙈) Jedno jest pewne-drama gwarantowana. A zaręczyny.. Cóż, jeśli dane im będzie do nich dożyć to wtedy pomyślimy😂 Doceniam przerwę w kaszlu (to pewnie ta, w której mnie się zaczyna!) Dziękuję 💗 Zdrowiej!! Buziaki!!

      Usuń
    2. Ty też zdrowiej, kochana!! <3

      Usuń

Zapraszam do komentowania!❤️ To bardzo motywuje do pisania kolejnych rozdziałów!