sobota, 25 sierpnia 2018

Pięćdziesiąt dziewięć


Mojej kochanej Adzie z okazji urodzin!
Nie ważne których- to tylko kolejna liczba, a piękna i młoda będziesz zawsze😃💕
Dzisiaj zaczyna się kolejny rok, w którym znowu udowodnisz, że niemożliwe nie istnieje,
a wszystkie cele i marzenia będą się spełniać, tak szybko, że nawet nie zaczniesz się zastanawiać, kiedy to nastąpi.
Wszystkiego co najlepsze, słonko!💛 





-Na podstawie badań genetycznych wynika jasno, że pan Reus jest ojcem małoletniej Marisy Reus. Proszę wnieść zmianę w akcie urodzenia dziecka –powiedziała sędzia.
Westchnęłam i poprawiłam się na krześle. Marco mówił coś do swojego adwokata, ten ze zrozumieniem pokiwał głową. Adwokat wstał z miejsca.
-Wysoki sądzie. Matka dziecka wykazała miejsce zamieszkania na Liverpool, przez uprawiany zawód mojego klienta niemożliwe jest regularne widzenie dziecka. Razem z panem Reus wnoszę o przyznanie pełnych praw rodzicielskich mojemu klientowi, a także pozostaniu małoletniej przy ojcu, a matce zapewnić regularne widywanie się z córką.
Słowa adwokata mnie zmroziły. Miało być same ustalenie ojcostwa, przyznanie praw rodzicielskich. Nie mówił nic o zabraniu mi dziecka. Jednocześnie chciało mi się krzyczeć i płakać. Nie byłam gotowa na taki cios. Nie mógł tego zrobić. Nie tylko mnie, ale też Marisie.
-Nie wyrażam zgody na taki układ –powiedziałam mechanicznie. Grunt osuwał mi się spod nóg.
Sędzia zapisała coś i wreszcie przemówiła.
-Odraczam rozprawę do dziesiątego czerwca.

Wstałam od stołu i jako pierwsza wyszłam z sali rozpraw. Wysłałam sms do Ann, żeby została na resztę popołudnia z Marisą. Nie mogłam odpuścić, walka była o wszystko, o moje wszystko i nie zamierzałam przegrać. Wiedziałam, że Marco mnie nienawidzi za to, co zrobiłam. Teraz ja zaczynałam go nienawidzić za to, co chciał zrobić. Wiedział dobrze, jak bardzo kochałam Marisę. Jak ona była przywiązana do mnie. Znała go kilka dni! I chciał mi ją tak po prostu zabrać i ograniczyć kontakt? 

Pojechałam do Kolonii, na mój stary uniwersytet. Prawo nie było dla mnie, ale znałam jednego wykładowcę, który zajmował się na boku byciem adwokatem z zamiłowania. Rozmawialiśmy kilka razy, liczyłam, że jako byłej studentce, oraz milionerce oferującą każde pieniądze pomoże i wygra sprawę za wszelką cenę.
Budynek wyglądał dokładnie tak, jak go zapamiętałam. Wielki, potężny, budzący postrach wśród studentów. Dokładnie pamiętam mój pierwszy dzień i pełno emocji związanych z kolejnym, nowym etapem mojego życia.
Rok się powoli kończył, ostatnie zaliczenia. Akurat kiedy weszłam na korytarz wydziału zauważyłam, że ostatnia studentka wychodzi z sali egzaminacyjnej.
Poczekałam chwilę, aż cała komisja wyjdzie.
Po piętnastu minutach zobaczyłam byłego profesora. Miał trochę ponad pięćdziesiątkę, włosy miał nadal kruczoczarne. Wolałam nie wnikać, czy je farbował czy nie. Jak zawsze elegancko ubrany z prostokątnymi okularami na nosie i aktówką pod pachą.

-Profesorze? –zaczepiłam go. –Rosalie Müller, byłam pańską studentką trzy lata temu.
-Ach tak, pamiętam –uśmiechnął się, spoglądając na mnie spod okularów. Złapał moją dłoń i ucałował ją po staroświecku. –Cóż panią do mnie sprowadza?
-Potrzebuję pańskiej pomocy. Nie jest to jednak sprawa na rozmowę na korytarzu.
-Zatem zapraszam do mojego gabinetu. Proszę, pani przodem –oznajmił spokojnie. Ruszyliśmy korytarzem w prawo do nowszej części budynku. W końcu dotarliśmy do drzwi z przybitą obok tabliczką „dok. hab. Marius Grand”

Usiedliśmy na fotelach koło kawowego stoliczka i na spokojnie zaczęłam opowiadać mu o całej sprawie. Małżeństwo na papierze, moja ucieczka… Trochę było to podkoloryzowane. Marco był zaabsorbowany piłką, nadal jest. Nie będzie miał czasu na opiekę nad dzieckiem, a chęć opieki to w ogóle chwilowa fanaberia. Marco miał dobrego adwokata, bałam się, że będzie ciężko wygrać z jego nieustępliwością. Podobnie jak Marco, który dostaje to, co chce. Marisa nie była jakąś rzeczą, którą sobie może wziąć.
-Wie pani jak ma na nazwisko adwokat pana Reusa?
-Sanders? Chyba jakoś tak.
-Ooo, mój stary dobry znajomy. Najwięksi rywale na uniwersytecie, w pracy… Będzie zabawa-zaśmiał się, kontynuując notatki.  –Więc przyjadę przed rozprawą dziesiątego czerwca. Proszę być spokojną.
-Bardzo panu dziękuję za pomoc.
-Miło panią zobaczyć po tylu latach, chociaż szkoda, że w takich okolicznościach. Mam nadzieję, że na koniec będzie pani zadowolona i wypijemy szampana za powodzenie sprawy.
-Też mam taką nadzieję –uśmiechnęłam się i opuściłam jego pokój.


***

Odetchnęłam, chociaż trochę. Pojechałam od razu do Dortmundu po moje dziecko. Busy i taksówki były koszmarne. Ale warto było. Wysiadłam z taksówki i biegiem dotarłam do furtki mimo przeszkadzających mi szpilek. Mario otworzył mi drzwi w domu.

-I jak? Nie dzwoniłaś, nie widziałem kiedy to się skończy..
-Gdzie jest Isunia? –zapytałam. Gdzieś w duchu bałam się, że może Marco ją zabrał.. Nie mógł tego zrobić. Nie mógł.
-Ann właśnie ją usypia –powiedział. –Co się stało? Na czym stanęło?
-Mario… Ja się zaraz rozpłaczę –westchnęłam ciężko. Schyliłam się, żeby ściągnąć moje szpilki z nóg.
-Czemu się rozpłaczesz? –dołączyła do nas modelka. –Z Marisą wszystko w porządku. Ręce ci się trzęsą –stwierdziła i podeszła do mnie. Złapała moje obie dłonie i czekała, aż coś powiem.
-Ja wiem, że zrobiłam coś bardzo złego, zachowałam się okropnie, Marco ma prawo mnie nienawidzić, nie proszę go o wybaczenie, bo ja nie wiem czy ja bym wybaczyła sobie na jego miejscu… Niech będzie na mnie wściekły, niech mnie nadal traktuje jak powietrze, jak śmiecia.. Ale on nie ma prawa mi zabrać Marisy. To moja córka i jest moim całym życiem i… 

Zacisnęłam powieki. Obiecałam małej Marisie, że już nigdy nie będę płakać. Nie przypuszczałam, że prawie doprowadzi do tego Marco..
Poczułam uścisk dłoni Ann. Odwróciła mnie do siebie i mocno przytuliła. Objęłam ją i zamknęłam oczy, żeby uspokoić się po stresującym dniu.
-Posłuchaj, nie możesz winić siebie za to, co się stało –zaczęła, głaszcząc mnie po włosach –Miałaś swoje powody, bałaś się, jeżeli miało to połączenie z przeszłością… Nie wiem, jak ja bym się zachowała na twoim miejscu. Mario mówi mi dzień w dzień, jak bardzo mnie kocha, ja czuję się bezpieczna, ale.. Ty tego nie czułaś, mogłaś stracić dziecko..
-Nie mów już nic..
-Nie chciałaś mówić Marco o dziecku, żeby potem nie wywracała go do góry nogami jeszcze strata. A takie maleństwo przewodzić samolotem to też nie każdy by się podjął. Ja patrzę na te piękne strony tego, co się wydarzyło. Jesteś cudowną mamą i Marco powinien być ci wdzięczny za to, że urodziłaś mu tak śliczne, mądre dziecko, poświęciłaś się jej w pełni, że mała wie doskonale o nim i go kocha… Ja i Mario jesteśmy z ciebie tacy dumni..
-Wybaczyliście mi?
-Siostra –dołączył się Mario. Był trochę spięty. Objął mnie i Ann, ucałował mnie w głowę. –Jesteśmy rodziną. Zawsze będziemy przy tobie..
-Ja nie byłam przy was, kiedy byłam potrzebna..
-Nie przerywaj mi- westchnął. –Wiem, że byłaś z nami całym sercem, napisałaś to w liście, ale ja wiedziałem już wcześniej, że jesteś i myślisz o nas.. Nie mogłabyś nas tak sobie wyrzucić z życia.. Ani my ciebie, ani Marisy. Jesteś super mamą. Byłem zły, widząc w jakim stanie był Marco, teraz o tym ci nie powiem, on powinien wreszcie powiedzieć co mu leży na sercu a nie popełnia stare błędy.. Ale teraz wiem o tobie… Straciliśmy dwa lata, ale wiemy z Ann, że już będzie dobrze, że będziesz z nami, a my z tobą. Nie myślimy o tobie źle. I masz przychodzić do nas zawsze i mówić o wszystkim. My będziemy z wami chociażby się waliło i paliło.
-Dziękuję –powiedziałam cicho. –Przepraszam, przepraszam was bardzo.. Jesteście dla mnie jak rodzina..
-Dlatego nie pozwolimy, żeby ktokolwiek odebrał ci dziecko –powiedział twardo Mario, puszczając nas z uścisku. Ann otarła łzy, ja wciąż głęboko oddychałam, żeby się nie rozpłakać. Brunet odszedł na koniec salonu po swój telefon. Przysiadłam na oparciu kanapy i oparłam się o ramię przyjaciółki.

-Marco jest też dla mnie jak brat, rodzina, od dawna. Nie chcę między wami wybierać i nie zrobię tego, ale czasami jedno jest głupsze od drugiego i trzeba komuś nagadać..
-Co robisz? Ann-zapytała swojego ukochanego. Wzięła moją dłoń i ścisnęła w swoich.
-Dzwonię do tego bezmózga –oznajmił chłodno, wzruszając ramionami.
-Nie! Nie dzwoń! –chciałam wstać i do niego podejść, żeby zabrać mu telefon z ręki ale na nic to się zdało.
-No siema, masz chwilę, żeby pogadać? –zapytał i wyszedł do ogrodu, zamykając za sobą drzwi tarasowe. 


***


Następnego dnia rano dzwoniłam do kobiety, od której wynajmowali mieszkanie Ann i Mario zanim kupili dom. Musiałam pokazać, że Mari ma gdzie mieszkać ze mną, hotel pewnie nie byłyby zbyt przekonujący dla sędziny. Musiałam się wziąć w garść i zacząć walczyć. Miałam ogromne wsparcie od moich przyjaciół. Wiedziałam, że Mario ciężko było przyjąć do wiadomości, co wykombinował w sądzie blondyn. Nie przypuszczał, że do czegoś takiego dojdzie. Zawiódł się na Marco, liczył, że coś się zmieni. Ja na nic takiego nawet nie liczyłam. Rozmowa nie przyniosła rezultatów, chociaż brunet oznajmił, że będzie mu osobiście drążył dziurę w brzuchu i głowie, wiedziałam, że ja sama też musiałam działać. Nie chciałam zbytnio niepokoić Jürgena i Ulli. Zadzwonili do nas, Mari pouśmiechała się do nich chwilę i pomachała. Ja starałam się udawać, że wszystko było w porządku. Tak samo jak Emre powiedziałam im, że po prostu przedłużam pobyt w Dortmundzie i wrócę kiedy indziej. Jürgen jednak po skończonej wideo rozmowie wysłał mi wiadomość.
 
„Wiem, że coś się dzieje, zadzwonię do ciebie jutro rano i pogadamy”

Tak więc byłam zmuszona mu powiedzieć o wszystkim. Przejął się bardzo i dał mi niesamowite słowa wsparcia. Nie czułam się do końca ofiarą w tej sprawie, bo też nie byłam bez winy w tej sytuacji. Jednak bez winy była Marisa i oddzielanie mnie od niej nie wpłynęłoby na nią dobrze. Jesteśmy zżyte.. Poza tym, tu nie ma co tłumaczyć. Razem z Marco mamy takie same prawa do dziecka jak normalni rodzice. A teraz on wymyśla sobie przejęcie opieki?
Gdyby chociaż ze mną porozmawiał, zapytał jak widzę jego udział w życiu córki. Nic takiego nie zrobił, uważał, że podanie mnie do sądu i rozmawianie przez adwokata to najlepsze wyjście. Teraz to on popełniał błąd. Bo jeśli chciał się odegrać na mnie, niech to robił, ale bez posługiwania się dzieckiem. Wiedziałam, że nie był wystarczająco odpowiedzialny, żeby być ojcem. Chciałby dla niej wszystkiego, co najlepsze. A chcąc nie chcąc widział już nie raz, że mamy wspaniałą więź. Chciałam mu wydrapać oczy. 

Zadzwonił do mnie koło południa. Oczywiście „cześć” czy też „dzień dobry” były poza słownikiem.

-Moi rodzice chcieliby się zobaczyć z Marisą. Spotkajmy się w parku o trzynastej, potem moja mama przygotowała obiad u siebie. Jak chcesz, możesz jechać z nami.
-Oczywiście, że jadę. Jestem jej matką i nigdzie bez niej się nie ruszam. Przekaż i poproś rodziców, żeby nie kupowali małej żadnych zabawek, mamy ich tak dużo, że Mari się nimi nie bawi, ani ja na razie nie mam gdzie chować–odpowiedziałam i rozłączyłam połączenie. Już miałam podniesione ciśnienie. Jego rodzice. 

Związałam włosy i przygotowałam rzeczy do wózka Marisy. Potem moje dziecko nie chciało się ubrać i musiałam znosić jej nastroje przez następne pół godziny. Nie dość, że ojciec głupi, to już jej współczułam spotkania z babcią…
Była trzynasta trzydzieści, kiedy przyszłyśmy do parku. Poszłam w miejsce, gdzie ostatnim razem byliśmy we trójkę. Tam zauważyłam rozłożony koc pod drzewem. Siedział na nim Marco, opierając się o pień z założonymi na siebie, wyciągniętymi nogami. Jak zwykle przeglądał coś w telefonie i jak zwykle piekielnie dobrze wyglądał. Kwoka..Znaczy..Teściowa siedziała na ławce obok, a koło niej siedział pan Thomas, wpatrując się w przyrodę. To on pierwszy nas zobaczył. Uśmiechnął się szczerze i wstał z miejsca. Marco wyściubił nosa znad telefonu i uśmiechnął się. Nie, czas, kiedy uśmiechał się do mnie bezpowrotnie minął. Ten uśmiech skierowany był do Marisy. Ona go już rozpoznała i mimo zapięcia wózka zaczęła wyciągać rączki w jego stronę.

-Rosalie! –zaczął starszy Reus. Podszedł najpierw do mnie i objął mocno. –Dobrze cię widzieć całą i zdrową.
-Dziękuję, panie Reus. Przepraszam za spóźnienie, ale nie mogłyśmy dojść do ładu z ubieraniem.
-Nie dziwię się, że mój syn chce wziąć dziecko do siebie, jak nie umiesz się stawić o odpowiedniej godzinie ani poradzić sobie z ubraniem dziecka. Z makijażem też widzę, że nawet się nie trudziłaś –powiedziała ostro Manuela, podchodząc bliżej wózka. Zaczęła wyciągać ręce do Marisy, a ta wystraszyła się, mocniej ścisnęła misia i zaczęła popłakiwać. Olałam tą babę, wyminęłam ją lekko szturchając w bok i wyjęłam małą z wózka. Przytuliła się do mnie i zaczęła uspokajać.
-Kochanie, nie bądź taka ostra. Przynieś prezent –polecił starszy mężczyzna. 

Przeszłam z Mari na koc, gdzie wciąż siedział Marco. Miło, że nie ruszył nawet tyłka. Znów wrócił do grzebania w telefonie. Gdyby nie dziecko, powiedziałabym mu, co myślę o tej całej szopce. Ostatni raz go widziałam na rozprawie zadowolonego, że może mnie zdenerwować. Nie dam się. W walce o moją córkę wszystkie chwyty dozwolone. 

-Zobacz, co ja pięknego mam! –zaświergotała Manuela. Ała, moje ucho. Marisa przytulała się cały czas do mnie, ale z zaciekawieniem spojrzała na swoją (niestety) babcię. Ta trzymała wściekle różowego misia, który miał przyszytego do łapki drugiego misia, fioletowego. Wyciągnęła po niego rączki i odebrała je od niej. –Widzisz? Podoba jej się. Nie będziesz mi mówić co mam dawać własnej wnuczce a co nie.
Marco nadal milczał. Musiałam być twarda, musiałam być twarda.
Marisa poprzerzucała nową zabawkę z ręki do ręki, a potem rzuciła nim prosto w twarz Marco. Roześmiała się głośno, nawet ja się roześmiałam. Tego właśnie potrzebowałam, moja cudowna córeczka. Manuela mruknęła coś pod nosem o złym wychowaniu, ale puściłam to mimio uszu. Marco uśmiechnął się pod nosem i podniósł się, żeby wziąć ode mnie dziecko. Pierwsze zainteresowanie nią dzisiejszego dnia. Miałam wrażenie, że on naprawdę robi to wszystko na siłę. Myślami był daleko stąd. 

-Marco nic nam nie mówił, gdzie mieszkacie? Jak wam jest? –dosiadł się do mnie Thomas na kocu. Mama Marco poszła dręczyć moje dziecko. Marisa musiała to wytrzymać, w końcu babcia to babcia. A Marco nic nie mówił. Wolałam darować sobie uszczypliwości, a już miałam na końcu języka, żeby poprosić Marco, by opowiedział ojcu całą historię, której za grosz nie znał.
-Mieszkamy w Liverpoolu. Mam trzy pokojowe mieszkanie po remoncie, każda z nas ma swój pokój.
-Mieszkacie same? –pytał dalej.
-Teraz już tak –odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Głowa Marco podniosła się na te słowa i nasze spojrzenia się spotkały. Badał mnie przenikliwie wzrokiem, ale szybko odwróciłam głowę w bok do mojego rozmówcy.
-Śliczna ta moja wnuczka –uśmiechnął się, spoglądając na Marisę bawiącą się swoim starym misiem. –Bardzo podobna do ciebie, i dobrze, wyrośnie z niej piękna panienka.
-Właśnie moim zdaniem to cały Marco, na  całe szczęście. Geny Reusów są bardzo dobre –stwierdziła pani Manuela. Och ty krowo. Druga do wydrapania oczu zaraz po Marco.
-Nie przesadzaj. Rosalie, a jak z tobą, wszystko w porządku? Poród dobrze przebiegł?
-Ciąża była zagrożona, musiałam leżeć ostatni czas przed porodem. Miałam problemy z sercem i ciśnieniem, życie obu z nas było zagrożone, ale miałam dobrą opiekę i Mari przyszła szybko na świat cała i zdrowa.
-O mój Boże! –przejął się. Spojrzałam na moją małą. Babcia cały czas ją zabawiała, ale jakoś nie wykazywała chęci do wspólnych harców. I dobrze. Marco trzymał ją na udach, patrzył się w jakiś punkt na kocu. –Wiadomo dlaczego tak się stało? Jak z kolejnymi dziećmi?
-Wiem, co było tego przyczyną. Sytuacja została opanowana, z moim sercem jest wszystko w porządku. A dzieci? Mam Marisę, ona mi w zupełności wystarcza –odpowiedziałam. Tym razem cały czas wpatrywałam się w Marco. Miałam ochotę teraz go przytulić i pocałować. Musiałam zacząć sobie przypominać rozprawę, żeby znów go znienawidzić.
-Czyli nie możesz mieć dzieci? Przykro mi –westchnął ze smutkiem pan Reus.
-Myślę, że nie ma przeciwwskazań, ale ja nie chcę żadnych innych dzieci. Moja córka jest dla mnie wszystkim, nie zamierzam się z nikim wiązać a tym bardziej zakładać rodziny.
-Tym bardziej nie powinnaś się zajmować dzieckiem –wtrąciła się moja ukochana teściowa. Jak ja dawałam sobie radę aż dwa lata bez niej, uprzykrzającej mi życie? Nie no, w porządku, całkiem nieźle dawałam sobie radę. –My mamy dużą rodzinę i będzie jej w niej lepiej. Jest Nico, Mia, widać po Marisie jak się wstydzi przed obcymi, pewnie nie zapewniasz jej kontaktów z rówieśnikami.
-Marisa jest bardzo otwarta na nowe znajomości, nie wiem zupełnie, dlaczego tak na panią zareagowała –odpowiedziałam z najwyższą uprzejmością. Usłyszałam obok odkaszlnięcie. To Marco. Chyba trochę go to rozbawiło, zakrył usta i zaczął lekko kaszleć. Kąciki jego oczu uniosły się w górę.

Kilka potyczek słownych później zaczęliśmy zbierać się do domu rodziców Marco. Pierwsze co usłyszałam to „To ty też idziesz?”. Oj kochana, frunę do twojej jaskini jak na skrzydłach.
Marco kupił fotelik dla Marisy do swojej terenówki. Nie musiałam już siedzieć z nią na kolanach. Ale to nie sprawiło, że poszłam siedzieć na przód do blondyna. O nie. Zajęłam miejsce obok z tyłu i na życzenie mojej córki puściłam z telefonu jej ulubione dziecięce piosenki. Znałam już każdą na pamięć. Mój mąż chyba zamiast patrzeć się na ulicę, wpatrywał się we mnie przez lusterko pośrodku siedzeń z przodu. Tym razem patrzył tylko na mnie. Brzydko śpiewałam dziecięce piosenki? Nigdy nie byłam najlepszą piosenkarką, ale ulubione piosenki mojej córki rządziły się swoimi prawami. Ona z resztą też próbowała coś podśpiewywać po swojemu, ale nadal nie przykuła tym uwagi swojego taty. Tylko i wyłącznie ja.
Mogłam zapytać, czemu się tak lampi, ale jeszcze bym nie dostała odpowiedzi, skoro cały czas był milczący względem mojej osoby. 

Dojechaliśmy pod dom. Złożony wózek został w bagażniku, Marisa wysiadła ze mną i poszłyśmy za Marco do środka. Zabrałam jeszcze jej zabawki, żeby się nie nudziła. Rodzice Marco byli już w środku. Teść czekał na wnuczkę w salonie, smoczyca w swojej kuchennej jamie coś kopciła aż dymiło. Poszłam do pana Thomasa. Nie wiem czy to było oczywiste czy nie, ale znacznie bardziej wolałam z nim spędzać czas jeśli chodziło o rodziców Marco.
Marco musiał odebrać telefon, zniknął na piętnaście minut. Spędziłam je z panem Reusem i Mari na zabawie. I było naprawdę bardzo dobrze, gdyby nie krzyki z jadalni „ooobiad!”

Pani Manuela podała na obiad rybę z ziemniakami i sałatką z gotowanej kapusty. Marisa dostała jedzenie tak jak wszyscy. Nie tylko chodziło mi o porcję ale na przykład o ziemniaki w mundurkach. Posadziłam ją sobie na kolanach i zaczęłam zdejmować mundurki i rozgniatać ziemniaki, żeby nie było żadnych trudności z gryzieniem. Nie miała jeszcze za dużo zębów, więc akurat przy obiadach zwykle jej pomagałam. Zaraz po ziemniakach zaczęłam szukać ości w rybie.
-Tam nie ma żadnych ości! Ja umiem gotować, takie zachowanie nie przystoi przy moim stole.
-Każda ryba ma ości, pani Reus  -stwierdziłam, wyjmując trzy z ryby. Odłożyłam na swój talerz i zaczęłam szukać kolejnych.
-Nie rób z dziecka niedojdy.
-Jak to pani mówiła, geny Reusów, niestety Marisa nie jest na tyle genialna, żeby sobie poradzić, nawet z obiadem.
-Jak śmiesz mnie obrażać –oburzyła się, a chwilę później zakrztusiła się ością. Po kilku chwilach kasłania wyleciała z gardła prosto na talerz. Wbiłam wzrok w rybę, starając się nie wybuchnąć śmiechem. W końcu cały kawałek został przeze mnie oskubany i mała mogła zacząć jeść.
Ja też nachyliłam się do swojego talerza, który leżał obok i wolną ręką, którą nie trzymałam Marisy odkroiłam kawałek ziemniaka. Przy stole zapanowała cisza i miałam nadzieję, że taka zapanuje na następne kilka chwil.. Nadzieja matką głupich. 

-No na twoim miejscu zrezygnowałabym z jedzenia ziemniaków –prychnęła pod nosem, lustrując moją sylwetkę. Miałam kompleksy względem niej od kiedy urodziłam Marisę. Ale starałam się tym nie przejmować. Nie potrzebowałam być dla nikogo atrakcyjna, nie musiałam też akceptować siebie..
-Następnym razem niech pani sprawdzi widelcem, czy są dogotowane, bo surowe jeszcze mogą poważnie zaszkodzić. Chyba że to specjalnie taka porcja dla mnie, to jestem z całego serca wdzięczna za uprzedzenie mnie.
-Z ziemniakami jest wszystko w porządku –wtrącił się Thomas. Chociaż on próbował załagodzić tej sytuacji. –Musisz spróbować Rose koniecznie, bo ostatnio cały czas jemy w mundurkach i są pyszne. Marco też smakowały, prawda synu?
Marco grzebał w talerzu, udając, że je. Może coś tam jadł, ale bardziej wolał zrobić artystyczny nieład widelcem, gmerając w zamyśleniu. Chyba odleciał dzisiaj na inną planetę. Wolałam nie wnikać z kim rozmawiał, miałam swojego prawnika i byłam pewna, że uda nam się wygrać sprawę, odrzucając wniosek Marco o prawo do wyłącznej opieki.
Marisa jadła rączkami, zjadła już trochę ziemniaków i sałatki. Do ryby jakoś dziwnie miała opory. Zwykle jadła ryby i bardzo jej smakowały, dzisiejszy dzień już był wystarczająco odbiegający od normy, więc wolałam jej to wybaczyć. Swoją drogą, niezjedzona ryba? Cios prosto w serce kucharki. Sama nie zdecydowałam się na jej jedzenie. Pomyśli, że źle gotuje i przestanie zapraszać mnie i Marisę na obiadki. Plan genialny.

-W ogóle –zaczęła. Mogła już odpuścić. Westchnęłam i spojrzałam na Marco. Miałam nadzieję, że on coś zainterweniuje, jednak przeliczyłam się. Widział moje zirytowane spojrzenie, ale wolał wrócić do dłubania w talerzu niż zająć się utemperowaniem matki. –To strasznie nieodpowiedzialne z twojej strony tak wyjeżdżać. Marco też powinien mieć w tym zdanie odnośnie dziecka. Nie licz na pieniądze, że jakiekolwiek od niego dostaniesz.
-Nie liczę, a nawet zwrócę wszystkie, które dostałam –powiedziałam. Ciekawe czy wiedziała, jaki mam stan konta za sprawą jej syna.
-Co więcej, Marco należy się odszkodowanie. Myślisz, że prasa nie przyszpili go z dzieckiem? To będzie skaza na jego wizerunku. Gdybyś mu powiedziała, można by było jeszcze przerwać ciążę i wszystko byłoby…
-Myślę, że odszkodowanie które się należy Marco to takie, że ma matkę, która przy jego dziecku plecie o tym, że można by było się go pozbyć –oznajmiłam lekko podniesionym głosem. Thomas chciał ratować sytuację i załagodzić, jednak chyba nie był do końca pewien co powinien powiedzieć. –A jeśli to taka skaza na wizerunku, to niech wycofa pozew w sądzie i zajmie się przenajświętszym czubkiem swojego nosa albo grzebaniem w talerzu, jak woli. Żegnam państwa –zakończyłam. 

Podniosłam dziecko i skierowałam się do wyjścia. Dobrze, że nie zdejmowałam trampek przy wejściu. Na szafce dostrzegłam kluczyki do Range Rovera Marco i nie śmiałam oprzeć się pokusie zabrania ich razem z moją torebką leżącą obok. Nikt za mną nie wyszedł, więc mogłam wreszcie zrezygnować z taksówki na korzyść tak wygodnego, sportowego, pewnie piekielnie drogiego samochodu. Zapięłam Mari w foteliku i przeszłam do drzwi kierowcy. Usiadłam na wygodnym, materiałowym siedzeniu i włożyłam kluczyki do stacyjki. Przekręciłam je i poczułam delikatne wibracje od uruchomionego silnika. W dodatku jeszcze był cichy. Nie prowadziłam jeszcze tak wielkiego auta, ale miałam nadzieję, że sobie poradzę. Wycofałam je i ruszyłam ulicą w kierunku hotelu, gdzie się zatrzymałyśmy. Połączyłam na światłach mój telefon do odtwarzacza wbudowanego w radio i puściłyśmy głośno piosenkę o literkach alfabetu. Wszystkie emocje zeszły ze mnie przez głośny śmiech małej dziewczynki. Udało mi się przeżyć i nagadać tej kobiecie. Byłam najbardziej zła za jej ostatnie słowa, aczkolwiek zdawałam sobie sprawę, że powiedziała je tylko po to, żeby znaleźć kolejną płaszczyznę, na której mogłaby mi dogryźć bądź też zmieszać z błotem. Bolało mnie, że Marco nie zareagował, nie obronił nawet swojej córki.. Taki z niego tatuś.
Pękało mi serce, w każdej chwili przebywania w jego pobliżu.. Ale musiałam to znieść. Czas mógł ukoić ból, może ból rozsypanego na kawałki serca też. Ginących nadziei, tlących się uczuć…
Zaparkowałam pod hotelem, bokiem wjeżdżając na chodnik. Wyjęłam kluczyki i poszłam do bagażnika, żeby go otworzyć. Mocowałam się z nim tak, że przez przypadek zarysowałam kluczykiem karoserię. Może i to był przypadek, ale nie żałowałam. Złożyłam wózek, założyłam na niego moją torbę. Spojrzałam na telefon. Tam miałam już trzy połączenia nieodebrane od blondyna. No przykro, że zabrałam mu ukochany samochód. Może jakoś poradzi sobie z tą tęsknotą.
Kiedy szłam zabrać Marisę z fotelika doznałam niemałego szoku. Drzwi pasażera z przodu i tylne miały przez całą długość grubą rysę z lekkim wgnieceniem. Na samym końcu przy drzwiach Marisy stał słupek, który tą całą rysę musiał spowodować. Wyjęłam Mari przez drugie drzwi i usadziłam ją w wózeczku. Cały czas nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. Mój mały samochód w Liverpoolu nie potrzebował aż tyle miejsca przy parkowaniu, ten był zdecydowanie większy. Znów chciało mi się śmiać do rozpuku, to była dobra odmiana. Weszłam do hotelu, próbując sobie wyobrazić minę Marco. A co dopiero jak jeszcze dostanie mandat za złe parkowanie?
Spotkanie denerwującej teściowej okazało się koniec końców ratującym mój dzisiejszy nastrój. Na recepcji zostawiłam kluczyki, jakby Marco tu stawił się osobiście, by odebrać swoją zgubę. Ja wyciszyłam telefon i po położeniu Marisy spać, rozsiadłam się w salonie pokoju na narożnej kanapie i włączyłam film, który akurat się zaczynał w telewizji. Żałowałam w sumie, że nie zrobiłam zdjęcia tej rysy. To było wspaniałe.





/Mario/

Wiedziałem, że Marco będzie walczył w sądzie o swoją córkę, ale wiadomość o odebraniu jej Rose była dla mnie ciosem. Nie byłem nim, nie wiedziałem co czuł.. Swoją drogą, czy tak naprawdę ktokolwiek to wiedział? Na pewno był zawiedziony. Wydaje mi się, że był zakochany w Rosalie, nawet kiedy jej nie było, odrzucał wszystkie kobiety. Było kilka pomyłek słabości, ale ten etap szybko minął, zrozumiał, że to nie to. Zostawił wszystkie kobiety i twierdził, że zostanie sam. Mówił, że to dla dobra kariery, ale ja wiedziałem swoje. Myślał o niej nawet, kiedy starał się tego nie robić. Pozdejmowanie ramek ze zdjęciami w mieszkaniu też nic nie dało. Może byłem naiwny, ale liczyłem, że jak siebie zobaczą, pobiegną w swoje ramiona, zaczną się obrzydliwie całować przy wszystkich zgromadzonych i nie wyjdą ze swojej sypialni przez najbliższy tydzień.
Nie pochlebiałem tego, że Rosalie uciekła na tak długo. Byłem może w jakiejś części na nią zły, z drugiej trochę rozumiałem, głównie dzięki Ann. Kobiece spojrzenie trochę wniosło do mojej perspektywy. Staraliśmy się to oboje zrozumieć. Rose mówiła niejasno o przeszłości, o której z resztą nigdy nam nic nie powiedziała. Widzieliśmy, że to był bardzo delikatny temat, więc za każdym razem to zostawialiśmy. Jeżeli uciekała od mówienia o nim, możliwe, że był zbyt ciężki i nie pogodziła się z tym jeszcze. Ale staraliśmy się z Ann zapomnieć o ostatnim czasie i dać jej teraz jak największe wsparcie, jakiego od nas potrzebowała przez cały ten czas. My też jej potrzebowaliśmy.

-Ona nie jest sobą –powiedziała smutno Ann, poprawiając się na kanapie w salonie. Rozłożyła się wygodnie i położyła stopy na moich udach. Chwyciłem je i delikatnie zacząłem masować. Nasze ulubione wieczory. We dwoje, leniwie wylegując się na kanapie.
-Rosalie?-zapytałem, żeby się upewnić. Myśleliśmy nawet o tym samym.
-Tak. Ma taki wzrok..przepełniony bólem i smutkiem. Zauważyłeś, że ona w ogóle nie płacze?
-Mówiła, że obiecała Marisie..
-A daj spokój z Marisą. To jedyna wymówka, która ją powstrzymuje. Jest kłębkiem nerwów, rozczarowań i rozpaczy. Przecież ona go kocha, wierzyła, że się ułoży, tymczasem? –oburzyła się  i podłożyła poduszkę pod plecy, żeby mnie lepiej widzieć.
-Oni są tacy sami. Żadne z nich nie przerwie ciszy i nie powie, co do siebie czuje.
-Marco ją nadal kocha?
-Miłości swojego życia tak szybko się nie zapomina i myślę, że nie da się odkochać. A oni byli dla siebie wzajemnie miłością życia. Ty byś się w życiu we mnie nie odkochała.
-Masz rację –westchnęła smutno. –Zamknijmy ich w jakimś malutkim pomieszczeniu i czekajmy, dopóki się nie pogodzą.
-Zamkniesz ludzi w śmierdzącym kiblu i będziesz czekać, aż zaczną się całować. Tak kochanie, to super pomysł –roześmiałem się i przejechałem paznokciem po wewnętrznej części jej stopy, przez co o mało nie oberwałem w nos przez jej reakcję na gilgotki. To był klasyk, Ann tego nie znosiła, ale ja lubiłem ją tym drażnić.
-Nie mówiłam o kiblu, tylko małym pomieszczeniu.
-Mnie tylko to się kojarzy z małymi pomieszczeniami –uśmiechnąłem się szeroko i powróciłem do masażu.
-Rose powinna się wypłakać, wykrzyczeć…
-Marco też, on pewnie nie będzie płakał, ale przynajmniej by powiedział wszystko, co mu leży na żołądku a nie odstawia szopki w sądzie. Wiesz co mi powiedział, kiedy zapytałem go o Marisę?
-No?
-Że jest „fajna”. Czaisz? „Fajna”! To najbardziej gówniane słowo, żeby opisać własne dziecko.
-Pewnie gdybyś zapytał go o Rose byś otrzymał odpowiedź, że jest „spoko”… Nie walczyłby o Mari, gdyby jej nie kochał. Może takim sposobem chce wkurzyć Rose i też ją zdobyć? Pamiętasz jak doszło do ich małżeństwa?
-Ona go nienawidziła, zagroził jej policją, chciał odebrać pierścionek, nie pozwolił wychodzić z domu.. I jakimś cudem ona w nim coś zobaczyła i podjęła decyzję o ślubie.
-On robi teraz to samo, Mario –westchnęła Ann. Cholera, chyba miała rację. Ale przecież nie tędy droga. –Ale on nie wie, w czym tak naprawdę zakochała się Rosalie. I to nie były te złe momenty, a te wszystkie inne, maleńkie, które działy się między tymi złymi..
-Marco o tym nie wie?
-Nie powiedziała mu o tym, a z domyślaniem chyba jest ciężko. Przecież ona się zakochała w tych wszystkich, drobnych gestach, czułościach. Chyba widziałeś, jak na niego patrzyła, kiedy łapał ją za rękę, a on na nią. Zadzwoniła do mnie z płaczem, kiedy ten zamówił dwa kosze kwiatów do domu, kiedy opiekowała się nim podczas choroby… I tu nie chodziło o ilość, ale o gest. Dostałeś kiedykolwiek dłuższy opis jak im było na Karaibach?
-Nie..
-Bo żadne z nich nie umie tego opisać. Myślę, że oboje wiedzą, że tam było im cudownie i ten wyjazd ogromnie zacieśnił ich relację. Widziałeś ile on jej narobił zdjęć z ukrycia? Jak oboje się śmiali, jak im na nich błyszczały oczy? Mario..
-No? –zapytałem. Zamyśliłem się, moja ukochana miała rację. Tęskniłem za szczęśliwym Marco i za szczęśliwą Rose. Oni nie umieją być szczęśliwi osobno. Założę się, że przy Rose, Marco cieszyłby się z tego  pucharu Niemiec jak dziecko i szeptał jej do ucha zbereźne teksty o swojej nagrodzie w domu. Wziąłem telefon ze stolika i wszedłem na stronę poczty kwiatowej. Skoro Marco tak zrobił i doprowadził tym swoją kobietę do płaczu, może i mojej poprawi to humor?
-Tęsknię za naszymi dawnymi przyjaciółmi. Oni siebie tak odmienili, byli tacy szczęśliwi i zakochani. Jestem pewna, że Marisa nie stanowi dla nich przeszkody, a jedynie uszczęśliwi ich bardziej. Przecież to takie cudowne dziecko.. Marco przecież widzi, że Marisa ma jej całą miłość i jest dla niej całym światem.
-Jest zazdrosny o Marisę –powiedziałem nagle, jakby dostając olśnienia. akurat wtedy skończyłem Spojrzałem się w lekkim szoku na Ann. Ona patrzyła na mnie i próbowała sobie to wszystko poukładać w głowie. –Kiedyś to on absorbował jej cały świat, oddała mu całą siebie, poświęciła się, oddała mu całe serce.. A teraz tego nie zrobi, albo myśli, że tego nie zrobi, bo jest Marisa. Dlatego chce ją jej odebrać. 

Posiedzieliśmy chwilę w milczeniu. Ann odleciała chyba myślami zupełnie gdzie indziej. Ja też. To było tak banalne, chore, aż głupie. Ale Lamę było na to stać. On potrafił być głupim, ale teraz to naprawdę musiał się wysilić. Spojrzałem na godzinę w telefonie. Na ekranie blokady pokazało się nowe zdjęcie. Zrobiliśmy je w moje urodziny. Wieczorem planowałem małe przyjęcie, ale Rose podziękowała. Była strasznie zdenerwowana pozwem do sądu i nie miała ochoty na przyjęcia, zwłaszcza, że miał być na nim Marco. Spędziliśmy za to razem miły poranek. To zdjęcie było tego dowodem. Siedzieliśmy razem w ogrodzie, wyjąłem nowy selfie-stick, żebyśmy wszyscy razem byli na zdjęciu. I wyszło takie, że Marisa próbuje wsadzić palec do oka Ann-Kathrin, ja na to patrzę z rozbawieniem, Rosalie sięga, żeby zabrać jej rączkę. Wszyscy na ustach mieliśmy wymalowane wielkie uśmiechy i chociaż nikt nie patrzył w obiektyw, zdjęcie było idealne.
-Fajna –prychnąłem pod nosem i zaśmiałem się do siebie. On czasami był beznadziejnie przerażający i przerażająco beznadziejny w jednym. 

Kilka minut później zadzwonił kurier z kwiatami. Poprosiłem Ann, żeby poszła otworzyć i zobaczyć, kto to. Poczekałem chwilę, a kiedy wróciła Ann miałem zupełnie inną kobietę. Nawet lepszą Rosalie, bo nie płakała a była..

-Mario –uśmiechnęła się szeroko i włożyła do wazonu bukiet kwiatów. Potem podeszła do mnie i wdrapała się na moje uda. Zapowiadała się długa, rozkoszna noc. Uśmiechnąłem się szeroko i poddałem się jej pocałunkom. Tak, to było sto razy lepsze niż płacz ze wzruszenia. Przyciągnąłem ją bliżej do siebie, odpowiadając na jej czułości. Z nią wszystko było takie proste, piękne, wierzyłem, że przy niej wszystkie problemy rozwiążą się same. Moja kochana Ann.. 









~~~
Drugi rozdział w tym tygodniu i nadal nic się nie rozwiązało..  Zobaczymy co będzie dalej😊 Na pewno ciekawie. Dziękuję za wszystkie przejawy Waszej aktywności, cieszę się, że czytacie💖 Nie obrażę się też, jak dalej będziecie tu aktywne haha💋 Trzymajcie kciuki za środę, bo mam pierwszy zabieg, i jeśli pójdzie dobrze i po nim będę się dobrze czuła, to będę pisać dalej😁
 No i odczarowujemy pierwszy września! Żadna szkoła i rozpoczęcie roku-sobota i rozdział! Kto jest zadowolony  z takiego obrotu spraw?? (ja bardzo, zwłaszcza, że jeszcze będę miała miesiąc wakacji hehe)
Do następnego za tydzień!! Buziaki! x.

środa, 22 sierpnia 2018

Pięćdziesiąt osiem



Czujne spanie jest bez sensu. Zasnęłam o czwartej nad ranem, teraz zegarek pokazywał ósmą trzydzieści, a ja przekładałam się z boku na bok. W nocy przy okazji Marisa się obudziła. Mogłam zmienić jej pampersa i założyć przewiewną piżamę. Umyłyśmy ząbki i znowu się położyłyśmy spać. Z tym, że ona zasnęła a ja nadal nie.
Wstałam już po tej ósmej. Nie byłam w stanie dłużej bezczynnie leżeć w łóżku. Wtedy zbyt bardzo atakowały mnie przemyślenia, na które nie do końca byłam gotowa.  Mari spała, więc przemknęłam cicho do łazienki. Rozczesałam włosy i zaplotłam dwa cienkie warkocze do tyłu, żeby włosy mi nie przeszkadzały. 
Kiedy akurat wychodziłam z łazienki, chcąc sprawdzić, czy Marisa się już obudziła, usłyszałam pukanie do drzwi. Na piżamę narzuciłam szlafrok i podeszłam do drzwi, przekonana, że to sprzątanie pokoju albo jeszcze ktoś z obsługi. Albo śniadanie pod sam pokój? Niestety nie.

-Cześć, nie śpicie? –zapytał Marco, stając nonszalancko w drzwiach. Spojrzałam na niego trochę jak na kosmitę. On, tutaj, o tej godzinie? Miał idealnie ułożone włosy, trochę umodelowane żelem na bok. Oczy były niewyspane, zwykle białka miały kolor idealnej bieli, dziś nie do końca. Za to się ogolił. Założył zwykły, biały t-shirt i jeansowe spodenki przed kolano, do tego trampki. Przestałam się jednak w końcu w niego wpatrywać, żeby przypomnieć sobie jak się mówi.
-Ja nie, Mari tak –odpowiedziałam. A może jakieś „cześć” albo „dzień dobry”? Zastanawiałam się, czy w ogóle wczoraj powiedziałam mu jak mała się nazywa. Chyba nie. Zdrobnienie mu pewnie też nic nie mówiło, nie wybrałam popularnego imienia, ale gdybym miała czas na przygotowanie się do rozmowy, no i czas na rozmowę, pewnie bym mu powiedziała. Los jednak nie szedł mi na rękę i postawił blondyna nieoczekiwanie na mojej drodze po raz drugi. Trzeci, jeśli liczyć wpadnięcie na niego w ślubnym garniturze, jedząc hotdoga i całą serię wydarzeń, które to pociągnęło za sobą –Powiedziałam, że zadzwonię.
-Chyba mam prawo odwiedzić córkę, kiedy chcę –powiedział pewnie, wpychając się do środka pokoju. Musiałam się wycofać, żeby zrobić mu miejsce. Nie chciałam znajdować się aż tak blisko, bo bym nie poradziła sobie z uczuciami i zdrowym rozsądkiem. „Córkę”.. Powiedział to pierwszy raz.
-Nie, nie masz. To jest moja córka i tylko ja i wyłącznie ja mam prawo do opieki nad nią –zaprzeczyłam, stając przed nim, żeby już zupełnie nie rozgościł się w tym pokoju.
-W takim razie trzeba to zmienić –rzucił, nie spuszczając z pewnego, przekonanego tonu, patrząc mi prosto w oczy. Nie, tylko nie ten wzrok. Nie grasz czysto, Marco. Przełknęłam ślinę, próbowałam zebrać w sobie resztki pewności siebie i zignorować szybsze bicie serca.
-Posłuchaj, za trzy dni mamy lot powrotny do domu. Jesteśmy tu tylko na kilka dni pozałatwiać sprawy, ja chciałam spotkać się z kilkoma osobami, między innymi z tobą, więc na pewno bym to zrobiła.
-Nie możecie wyjechać-powiedział stanowczo. Założył ręce, co nie było dla mnie oznaką, że nie ustąpi tak łatwo. Jak czegoś chciał, to czasem ciężko było go odwieźć od tego.
-Nie możesz mi tego zabronić. Przykro mi. A Marisa nie jest twoją córką. Czy mógłbyś już wyjść?

Chciało mi się śmiać. Jak mogłam powiedzieć, że nie jest jego córką? To zabrzmiało nawet jak jakiś niezabawny żart. Na to wszystko oczywiście musiałam mieć wyjątkowy niefart, gdyż mała się obudziła przez nasze rozmowy i sama otworzyła uchylone drzwi od naszej sypialni.
Nasze spojrzenia się na niej skupiły. Otworzyła drzwi i weszła chwiejnie do salonu. Podeszłam do niej i ukucnęłam obok, zasłaniając jej Marco. Może sobie pójdzie? Najpierw powinnam ja z nim porozmawiać, wyjaśnić, opowiedzieć mu o Marisie. Przede wszystkim, że jest jego córką, a potem całą resztę. No i zapytać o tą wywłokę, która się do niego kleiła wczorajszego wieczora i miała mieć z nim dziecko. To nie była pora na spotkania z małą.

-Kto tak sam wychodzi z łóżeczka, co? Od kiedy? –uśmiechnęłam się i ucałowałam ją w policzek. Wyglądała jak duszek, bo miała na sobie zbyt dużą, białą, materiałową piżamkę. Rękawy były na nią zdecydowanie za długie, a dół sięgał aż do ziemi. Nosiła ją, bo była jej ulubioną, chociaż kupiłam ją na czas, kiedy trochę podrośnie. Mała uśmiechnęła się i ziewnęła. –Pójdziesz do łóżeczka? Zaraz do ciebie przyjdę. 

Marisa jednak mnie nie słuchała. Wbiła wzrok na obiekt tuż za moim ramieniem. Domyślałam się, kogo tam zobaczyła. Wstałam i odsunęłam się. Mała przetarła oczy piąstkami. Zamrugała kilka razy, a potem zachłysnęła się powietrzem. Na jej buźce wymalował się szeroki uśmiech, w oczach pojawiły się radosne iskierki. Zupełnie tak, jak było kiedyś u Marco.

-Papi!!! –pisnęła na cały pokój i zaczęła swój bieg  w stronę Marco. Myślami walnęłam się w czoło za to, że powiedziałam, że nie jest jej ojcem. Czy moje dziecko nie mogło spać chociaż pół godziny dłużej?
Marco ukucnął, uśmiechając się trochę bez przekonania. Może chociaż by wysilił sie na odrobinę udawanego entuzjazmu wobec ślicznej, małej dziewczynki? Wyciągnął ręce w stronę Mari i złapał ją. Podniósł ją wysoko. Marisa oplotła jego szyję dłońmi i ucałowała w policzek. To ja ją nauczyłam dawać buziaki. Zwykle ja je dostawałam, a teraz.. Przyszedł czas na Marco. Musiałam się z tym pogodzić. Blondyn zaśmiał się i pocałował ją  w czoło. To pobiło nawet moje wyobrażenia o jego entuzjaźmie. Moje serce.

-Dzień dobry, słońce –powiedział z czułością. Przypomniały mi się poranki, kiedy tak właśnie do mnie się zwracał i całował z ogromną pasją i namiętnością na dobre rozpoczęcie dnia. –Wyspałaś się?
-Tak –potwierdziła, kiwając energicznie głową. Cały czas się śmiała i zaczepiała go rączkami. Wciskała palce w jego dołeczki.. Miała z resztą takie same.
-Zobacz, kto ze mną jest. Mówił, że bardzo za tobą tęsknił –powiedział i pokazał jej misia, którego zgubiła. Nie zauważyłam go wcześniej w jego rękach, ale musiał trzymać go od samego początku. Był już po niego na stadionie? Ja, dopóki nie zapukał do drzwi pokoju hotelowego nadal byłam zaspana i niezbyt skłonna do logicznego myślenia. Objawiło się to na przykład, kiedy próbowałam mu wcisnąć, że to nie jego dziecko. A on w tym czasie pojechał na Idunę i zabrał misia. Tylko skąd wiedział?
-Miś! –pisnęła szczęśliwa i zaczęła podskakiwać w jego objęciach. Przytuliła misia, a potem znów wtuliła się w ramię Marco, zamykając oczy i uroczo ziewając . Ten widok to było dla mnie zdecydowanie zbyt wiele.

-Przepraszam na chwilę –powiedziałam. Marco rzucił przelotne spojrzenie na mnie i chyba dostrzegł moje zbierające się w oczach łzy. Marisa na szczęście nie. Nie mogłam płakać, obiecałam jej. Poszłam do sypialni i szybko je otarłam. Taki widok mnie przerósł. Przerósł wszystkie oczekiwania. Marisa tak bardzo mu ufała. Kochała go. To było dla mnie nierealne, bo przecież dotychczas widziała go tylko na zdjęciach, w telewizji, w telefonie, znała go z moich opowieści. A to wystarczyło, żeby go pokochać. Jürgen miał może rację mówiąc, że to ja nauczyłam ją kochać Marco.
Miałam taki mętlik w głowie. Wczorajsza dziewczyna rzucająca mu się w ramiona, podobno w ciąży. Same imprezy, no i piłka, która była dla niego najważniejsza. Nie byłam w stanie mu zaufać. Nie mogłam, nie teraz. Powróciłam do salonu, kiedy doszłam już do stanu normalności. Marco cały czas trzymał Marisę. 

-Ustaliliśmy, że zabieram was…i misia, na śniadanie do restauracji niedaleko stąd.
-Miałyśmy już plany, ale myślę, że można je przełożyć na popołudnie. Poczekaj na dole, my będziemy za dwadzieścia minut gotowe.
-W porządku –kiwnął głową. Postawił Mari na podłodze, która przybiegła do mnie, pokazując odnalezionego kompana, którego nieobecności nawet nie zauważyła. Zaśmiałam się i ucałowałam ją w główkę. 


Marco wyszedł, nic nie mówiąc. Poszłam do sypialni wybrać ubranka dla małej. Wzięłam kolejną przewiewną letnią sukienkę w falbanki. Przewinęłam ją, ubrałam i nałożyłam sandałki. Sama też założyłam krótkie spodenki i bluzkę z krótkim rękawkiem. Było bardzo ciepło i nic nie zapowiadało się na deszcz. Założyłam trampki, o zgrozo, identyczne, białe, jakie miał Marco. Wzięłam dla siebie okulary przeciwsłoneczne i kapelusik dla Mari.
Złożyłam wózek i zawiesiłam na nim moją torbę, która leżała na kanapie od czasu, kiedy Marco ją tam położył. Sprawdziłam telefon, Mario ani Ann nie pisali. Stwierdziłam, że zrobię to w drodze do restauracji. 

Czekał na nas za drzwiami pokoju, pisał akurat wiadomość w telefonie. Marisa od razu do niego podbiegła i złapała za rękę. Marco uśmiechnął się lekko, chyba nie mógł do końca zaakceptować sytuacji, w jakiej się znalazł. Aż zbyt bardzo to przewidywałam. Dlatego też nawet nie zamierzałam zostać w Dortmundzie i tworzyć pozorów rodziny. Marco miał chwilową fanaberię, chcąc być ojcem i uświadomić mi, że źle postąpiłam. Nie musiał prowokować kolejnych wyrzutów sumienia, miałam je. Ale miałam też wątpliwości i rozum mówił mi, że nie mogę ocenić go po entuzjazmie i zaangażowaniu na początku. Zacznie się sezon, skupi się na treningach i spotkaniach z przyjaciółmi, trzymaniu formy, poprawianiu kondycji. Ja i Marisa będziemy w cieniu. Nie chciałam pozwolić, żeby się zmuszał do obowiązku rodzicielstwa.
Nie miałam nic przeciwko, żeby nas czasem odwiedzał, albo my jego. Wspólne mieszkanie i tworzenie rodziny na siłę nie wchodziło w grę. Nawet kosztem mojego złamanego, stęsknionego serca.

Wyszliśmy przed hotel i ruszyliśmy przed siebie. Wiozłam sam wózek z misiem, bo Marisa postanowiła iść pieszo za rączkę z tatą. Pewnie teraz nie będzie odstępować go na krok, tak długo czekała na to spotkanie. Ale nie miałam co się dziwić, ani być zazdrosna. Chyba powinnam być bardziej przygotowana, że to się po prostu stanie. Po pięciu minutach zażyczyła sobie, żeby ją poniósł. Dla niego nie było z tym żadnego problemu. Chyba mimo wszystko miał jakiś dryg do dzieci. W końcu miał siostrzeńca i siostrzenicę. Ciekawe jak Mia i Nico przez ten czas wyrośli.. Nie chciałam go pytać, skoro on traktował mnie jak powietrze. Zapytam Mario. 

Po kolejnych dziesięciu minutach spacerem, zatrzymaliśmy się po przytulną restauracją. Jeszcze nigdy tutaj nie byłam. Wyglądała dość zwyczajne, wnętrze utrzymane w bieli, błękicie i szarości. Trochę stylu nowoczesnego, trochę industrialnego. W środku było już sporo ludzi. Nie zwracali uwagi na obecność Marco, nawet na moją i dziecka. Wybraliśmy stolik na uboczu. Odstawiłam wózek pod ścianą, żeby nikomu nie przeszkadzał. Marco powiedział, że przyniesie krzesełko dla dziecka. Przez ten czas wzięłam Isę na kolana i przytuliłam do siebie.
Potrzebowałam siły. Więcej niż przewidywałam.
Blondyn wrócił, niosąc białe krzesełko do jedzenia dla dzieci. Nie włożyłam jej tam, ani nie dałam Marco tego zrobić. Chciałam, żeby pobyła ze mną jakiś czas.
Kiedy miałam już przerwać tą niezręczną ciszę, podeszła do nas kelnerka wręczając menu restauracji. Marco wziął jedno, ja drugie.

-To co jemy? Hmm? –zapytałam małą. Nie umiała czytać, ale były gdzieniegdzie fotografie potraw. Wskazała paluszkiem na jajecznicę. Spojrzałam na Marco, który nie zwracał na nas uwagi. –Marco? –zaczęłam. Wyściubił nos znad menu i uraczył mnie swoim spojrzeniem. –Znasz to miejsce?
-Byłem tu kilka razy –przyznał.
-Myślisz, że mają tu dobre jajka? Staram się nie dawać jej trójek, wiesz, mają oznaczenia i..
-Wiem. Poczekaj –mruknął i wstał od stołu. Kiedy stał się takim marudnym bucem? Zaczął mi działać na nerwy. Krótkie słowa, jeśli już mnie nimi zaszczycił. Nie mogliśmy nawiązać konwersacji jak normalni ludzie. Owszem, mógł być na mnie zdenerwowany, ale w takim razie zamiast przychodzić i wyciągać na śniadanie, mógł trochę ochłonąć i potem skontaktować się w sprawie dziecka.

Zaczęłam zabawiać Mari, przez ten cały czas, kiedy go nie było. Wrócił po trzech minutach. Zajął swoje miejsce.
-Mają takie i takie, ale dla nas cokolwiek zamówimy będą te dobre.
-Dziękuję –uśmiechnęłam się. Marisa przyglądała się Marco, który siedział naprzeciwko nas. Śmiała się do niego, wystawiała rączki, potem chowała i przytulała się do mnie, jakby trochę się wstydziła. Była przy tym niemożliwie urocza.

Kelnerka przyszła po nasze zamówienia. Dla Marisy zamówiłam jajecznicę, dla mnie naleśniki z serem, dodatkowo miseczkę owoców i kubek kawy. Marco zamówił omlet warzywny i sok pomarańczowy.
Ani ja ani Marco nic do siebie nie mówiliśmy. Marisa się nudziła. Przytuliła się do mnie i zamknęła oczy. Zawsze jeszcze po obudzeniu trochę drzemała, dzisiaj jednak miała dodatkowe atrakcje, więc ten punkt dnia wypadł nam z programu.
-Już skończyliście cały sezon czy jeszcze trenujecie?
-Wczoraj był ostatni mecz –powiedział sucho. Aż ciarki mi przeszły po plecach. Rozumiałam, że go oszukałam, że dwa lata nie wiedział o swoim dziecku. Miał prawo się gniewać, być złym na mnie, wściekłym.. Ale on nawet tego nie okazywał. Nie wiedziałam, czemu miałam nadzieję, że to wszystko się jakoś ułoży. Że chociaż powie, że mu mnie brakowało. Albo że nadal będziemy przyjaciółmi. Teraz ledwo się do siebie odzywaliśmy. To tak strasznie bolało.



-Maluchu, budzimy się. Śniadanko –skierowałam do Marisy, kiedy zostało nam przyniesione pyszne jedzenie. Wstałam i posadziłam dziecko w foteliku. Przysunęłam je bliżej siebie i wzięłam plastikową łyżkę, która została nam przyniesiona. Zaczęłam karmić Marisę łyżką. Jej wersja jedzenia była rękoma, gdzie była cała umazana jedzeniem, włącznie z ubraniem. A ja lubiłam wyjątkowo ją w tej różowej sukience. Po kilku łyżeczkach zainteresowała się moimi naleśnikami. Wzięłam śliniak z wózka i założyłam jej. Zamieniłyśmy się talerzami. Mała wzięła w rączki naleśnika zwiniętego w rulon i zaczęła ze smakiem go zajadać. To był klasyk. Nie ważne na co miała ochotę, jedzenie mamy okazywało się zawsze bardziej interesujące. 

Dla mnie została jajecznica, która w połowie była już zjedzona. Na szczęście była jeszcze bułka, więc może nią się najem. Strasznie zazdrościłam Marco soku pomarańczowego. Tak dawno go nie piłam. Wlepiłam w spojrzenie w głupią szklankę, nawet kiedy on ją unosił do ust. No może wtedy przeniosłam tęskne spojrzenie z soku na usta. Robił to specjalnie?
Otrząsnęłam się i dokończyłam resztki swojej jajecznicy. Nie byłam głodna. Stres zżerał mnie od środka i było cudem, że dokończyłam porcję Marisy. Ona wciąż jadła zadowolona, machając nóżkami w powietrzu, co jakiś czas uderzając bucikiem o krzesełko. Dałam jej wodę w kubku, którą zabrałam z hotelu, jednak ona wyciągała ręce po sok Marco. Widać, że nasze geny. Oboje uwielbialiśmy sok ze świeżo wyciśniętych pomarańczy. To by było wbrew wszystkim badaniom naukowym, gdyby Mari go nie lubiła.

-Może? –zapytał, wskazując na swoją szklankę.
-Tak, ale nie mam pustej butelki. Trzeba by było jej podtrzymać szklankę. Mogę to zrobić, jeśli nie chcesz.
-Nie, dam radę –powiedział i przysunął swoje krzesło bliżej nas. Uniósł szklankę do Marisy. Ona złapała ją rączkami, ale Marco cały czas wszystko asekurował. Mała wypiła sok aż do dna. Nie została ani kropla w środku, jedynie trochę się oblała na brodzie. Uśmiechnęłam się i wytarłam jej sok serwetką. Mari zostawiła jeszcze drugiego naleśnika. Zjadła go z Marco na pół. Ledwo dawałam radę z takim widokiem. Moje serce przechodziło przez różne, sprzeczne procesy i targane były co rusz nowymi emocjami. Tego nawet nie przewidziałam przy nocnych rozmyślaniach. Na szczęście niedługo po tym skończyliśmy. Blondyn oznajmił, że zapłaci za posiłek, chciałam się dorzucić, chociaż za siebie, w końcu miałam też jego pieniądze, jednak on nalegał i nie uznał mojego sprzeciwu. 


Po opuszczeniu lokalu poszliśmy w stronę parku. Marisa już trochę go znała. Na polanie było trochę więcej ludzi, więc udaliśmy się odrobinę dalej. Tam, gdzie wczoraj zrywała dla mnie kwiatki. Zablokowałam wózek i odpięłam Isę z szelek, trzymających ją w wózku. Rozłożyłam duży koc. Zdjęłam Mari sandałki, żeby mogła pobiegać boso po mięciutkiej, zielonej trawie. Tak też było dla niej zdrowo.
Akurat zaczął dzwonić mój telefon, kiedy mała złapała Marco za rękę i zaczęła ciągnąć w stronę zasadzonych lilii.

-Papi, chodź! –zawołała. Na telefonie wyświetliło mi się zdjęcie Jürgena obejmującego Isę, kiedy miała sześć miesięcy. Zawsze chwilę patrzyłam na to zdjęcie zanim odebrałam. On o tym wiedział i pytał się ze śmiechem, jak mi się podoba fotografia.
-Odbierz. Zajmę się nią.
-Na pewno? –zapytałam się. Nie wiedziałam, czy to dobre posunięcie z mojej strony, żeby zostawić ich samych. Marco kiwnął głową i poszedł tam, gdzie prowadziła go moja córka.. Jego też.
Jürgen martwił się trochę, że nie odzywałam się od czasu przyjazdu. Streściłam mu wzruszające spotkania Ann i Mario, a także niepokojące zachowanie Marco. O mało się nie rozpłakałam, kiedy mu to wszystko opisywałam. Bo nie takiego Marco pamiętałam. I byłam pewna, że sama na takie zachowanie względem mnie sobie zapracowałam. I łamało mi to serce, bo moje uczucia do niego.. W życiu nie pomyślałabym, że do czegoś takiego doprowadzę. Że przeze mnie będzie taki oschły, powściągliwy, zdystansowany.. Znów nie może być sobą, takim, w którym się zakochałam. Otworzył się dla mnie, teraz założył kolejne maski przeze mnie. Wolałabym, żeby mnie pieprzył.. Opieprzył.. Że nakrzyczał na mnie i powrócił do tego co było. Ale nie wszystko było takie proste.
Jürgen kazał mi być cierpliwą i dać mu czas. Tłumaczył mi, że to dla niego bardzo duża zmiana i jemu też ciężko jest się do tego przystosować. Obiecał, że jak tylko wrócę do Liverpoolu to zaprasza nas z Mari na duży obiad do Ulli. Potrzebowałam już swojego przytulnego mieszkania, Kloppów, rozmów z Ellą. Strasznie za nimi tęskniłam. Byłam strasznie rozdarta między tymi miastami i nie umiałam tego pogodzić.
Musiałam mieć kilka dni na oddech w Liverpoolu, żeby móc się choć w niewielkiej części zregenerować i przygotować się na kopanie muru i znoszenie wszystkich ciosów w serce, spojrzenie sobie w oczy, na błędy, które popełniłam, walcząc z własnym rozsądkiem i sercem, które wciąż dla niego biło. Nie mogłam się jednak załamać, nie miałam czasu załamywać się przez to, co zrobiłam. Miałam dla kogo funkcjonować i być tu i teraz.


W parku spędziliśmy półtorej godziny. Marisa zabawiała Marco, mnie też. Nazrywała kwiatki. Dla taty i dla mamy. Najpiękniejszy widok. Marco powoli oswajał się z małą. Miał podejście do dzieci, pewnie dzięki opieką nad dziećmi sióstr. Teraz miał swoje i chyba to było to, co kazało mu być bardzo zachowawczym i powściągliwym.
Przed naszym wyjściem z pokoju pisał z Mario, dlatego nikt z nich do mnie nie pisał o spotkanie. Umówił się z nim, że on nas odwiezie do ich domu. Taką informacją mnie zaszczycił i to było jedyne, co do mnie powiediał. 
Tak też się stało po pobycie w parku. Oznajmił mi, że ma coś do załatwienia i nie zostanie z nami dłużej. Przez grzeczność podziękowałam za śniadanie i wspólny czas. Normalnie najlepiej uderzyłabym go w głowę. Patelnią. Żeby przestał wreszcie udawać i zrzucił chociażby na mnie wszystkie emocje, żeby się normalnie zachowywał względem mnie, a już zwłaszcza, względem Marisy. 

Uśmiechnęłam się na widok domu Ann i Mario. Odpięłam pas, zostawiłam Mari jeszcze w samochodzie i poszłam do bagażnika, żeby zabrać wózek i wszystkie swoje rzeczy. Marco podszedł do mnie niebezpiecznie blisko. Myślałam, że chce złapać moją rękę, ale on tylko strącił ją z klamki i sam otworzył bagażnik samochodu. Odeszłam bez słowa do Marisy. Wyciągnęłam ją ze środka i postawiłam na ziemi. Trzymałam ją za rączkę i czekałam, aż Marco położy złożony wózek na ziemi, poda mi torbę i wreszcie sobie pojedzie ze swoim humorem. Narzuciłam torbę na ramię, złożony wózek wzięłam do drugiej ręki i ruszyłam w kierunku domu Götze. Myślałam, że Marco chociaż jakoś się pożegna z Marisą, jednak na zbyt wiele liczyłam. Po prostu pomachał do niej, mówiąc „do zobaczenia”. Przecież niczego nie oczekiwałam.. A może?


-Rosie! –usłyszałam wołanie Ann. Marco zatrzasnął drzwi zupełnie mnie ignorując i odjechał.
Ann wyszła przed dom i otworzyła nam bramkę.
-Ale dobrze tu znów być –zaśmiałam się i weszłam na teren ich posesji. –Pamiętasz z wczoraj ciocię Ann?
Marisa pokiwała głową i uśmiechnęła się wstydliwie. Zaczęła iść bliżej mojej nogi.

-Daj mi ten wózek, bo ci się plecy wykrzywią –powiedziała i nie czekając na moją reakcję zabrała mi z rąk złożone, przenośne ustrojstwo.
Weszłyśmy. Ostatni raz tu byłam w totalnej rozsypce. Dzisiaj przyszłam jak po przejechaniu walcem, jednak wierzyłam, że ten stan zostanie przez parę poprawiony w trzy sekundy.
W środku przywitał nas Mario. Jak zwykle pięknie uśmiechnięty.
-Witamy, witamy! –uśmiechnął się szeroko. Ann odłożyła wózek i podeszła do Marisy. Ja położyłam torbę z rzeczami dla dziecka na ziemi i poszłam do Mario. Brunet uściskał mnie mocno i ucałował w policzek. Trzy sekundy minęły. Od razu było lepiej.

-Powiedz, że masz watę cukrową albo żelki?
-Aż tak?
-Mario jestem wrakiem człowieka. Ja wiem, że narozrabiałam i sobie zasłużyłam, ale nie byłam na to wszystko gotowa…-westchnęłam. Mój przyjaciel nie miał czasu, żeby odpowiedzieć, bo do przedpokoju przyszedł uroczy, malutki piesek. Cały biały, merdał wesoło ogonkiem i poszczekiwał.
-Piesek! –powiedziała radośnie Marisa i zaczęła powoli iść w jego stronę. Ann trzymała ją za rączkę i cmoknęła na zwierzaka, żeby do niej przybiegł.
-Ostrożnie kochanie! –upomniałam ją.
-Tony to jest dziecko. Nawet nie umie ugryźć –prychnął Mario.
 
Marisa ukucnęła i spojrzała zauroczona zwierzakiem. Ann wzięła pieska na ręce i pokazała małej, jak go pogłaskać. Wyjęłam telefon i zrobiłam jej kilka zdjęć jak głaszcze szczeniaka po głowie i karku.
Ku mojemu zdziwieniu para przygotowała w ogrodzie basenik dla dzieci. Nie wiedziałam zupełnie co powiedzieć. Był też przygotowany koc i niski materacyk na nim, na który rzucał cień ogromny parasol. Niedaleko stał stolik, na którym była przygotowana woda, lemoniada, pokrojony arbuz bez pestek, winogrona, truskawki i maliny. Najlepsza ciocia i najlepszy wujek na świecie. Był też stolik dla nas z parasolem, gdzie mogliśmy wspólnie posiedzieć, mając na widoku małego brzdąca. Piesek przyszedł za nami do ogrodu. Marisa pobiegła do malin i zaczęła je pałaszować je, aż pięknie było patrzeć. Nawet jedną malinę dała pieskowi.  Całą ciążę jadłam maliny, ciągłe zachcianki. Zimą jadłam mrożone. Marisa zawsze mnie kopała, kiedy była jeszcze w brzuchu, w odpowiedzi na pytanie, czy chce pojeść trochę malin. Truskawki też były zawsze dobre.

Rozebrałam ją i zostawiłam w samej pieluszce, żeby trochę popluskała w basenie. Spodobało jej się od razu i zaczęła chlapać na wszystkie strony. Mimo moich upomnień zaczęła też chlapać na mnie, co sprawiało jej wyjątkową radość. Zdjęłam buty i też włożyłam stopy do orzeźwiającej wody. Marisa usiadła w środku i zaczęła ciągnąć mnie za palce. Mario dusił się śmiechem i zaczął nagrywać tą chwilę dla siebie. Całą czwórką zajęliśmy miejsca na kocu przy basenie i przysunęliśmy stolik z owocami do nas.
Pomimo owocowego obżarstwa zdecydowałyśmy się z Ann pójść do kuchni i przygotować obiad. Mario został z Marisą. Nie był to dla niego żaden problem, a wręcz cieszył się, że mógł spędzić z nią samemu trochę czasu. Był świetnym wujkiem. Odpędzał każdą osę od małej, gza, a nawet muchę. Mogłam być spokojna o bezpieczeństwo córki.
Ja mogłam trochę odpocząć przy przygotowywaniu posiłku z przyjaciółką. Przez okno miałyśmy widok na ogród i bawiących się w najlepsze. Opowiedziałam jej jak za starych, dobrych czasów o przebiegu całego dzisiejszego poranka. O moich wszystkich odczuciach względem postępowania Marco, o rozmowie z Kloppem i jego spostrzeżeniach, o tym, że potrzebowałam wrócić do Liverpoolu i tam obrać jakiś plan działania. Od razu lepiej mi było, kiedy powiedziałam jej o wszystkim, bez pośpiechu streszczeń jak Jürgenowi. Wszystko, co leżało mi na sercu. Wolałam jeszcze nie mówić Ann, dlaczego odeszłam, bo chciałam, żeby Mario też o tym wiedział. A dwa razy o tym opowiadać to byłoby zbyt wiele.
Ann rozumiała, że Marco może być zły i mieć do mnie wyrzuty, ale była tego samego zdania, że powinien o nich ze mną porozmawiać, a nie mnie unikać. Chyba nawet się trochę na niego wkurzyła. Dobrze, że nie byłam sama i nie tylko ja miałam takie spostrzeżenia. Przeszłyśmy na milsze tematy, Ann zaczęła opowiadać o wspólnych wakacjach, a w szczególności o niespodziance, którą Mario przyszykował jej w parku w Dortmundzie. Twierdziła, że to najlepsza niespodzianka od bruneta ostatnimi czasy i nie wie, czy cokolwiek to jeszcze przebije. Prawie się rozkleiła, mówiąc o kąpieli, sukni, balonach, różach, pocałunku i fajerwerkach. Trochę jej zazdrościłam, ale też cieszyłam się ich szczęściem. Byli wspaniali i zasługiwali na wszystko, co najpiękniejsze. Kolacja na wieży, balony i różyczki. Sama bym nie pogardziła, Mario był niepoprawnym romantykiem, czego w ogóle się po nim nie spodziewałam.

-Rose! –zawołał Mario. Odwrócił się w stronę domu i spojrzał w kuchenne okno, które było otwarte, więc dobrze się słyszeliśmy.
-Co się dzieje? –zawołałam, mieszając sos pomidorowy do obiadu.
-Bo ten.. Pieluchę trzeba zmienić –powiedział niepewnie, marszcząc nos i spoglądając na bawiące się obok dziecko.
-Zadzwoń po tatusia! –odkrzyknęła za mnie Ann. Obie roześmiałyśmy się głośno, wyobrażając sobie obrażonego, nadętego Marco, zmieniającego brudną pieluszkę. To było zbyt piękne. Zmniejszyłam moc grzania kuchenki i poszłam po nią do ogrodu. Ann została w kuchni i nie mogła przestać rechotać. Wariatka.



Obiad zjedliśmy na zewnątrz. Marisa usiadła na kolanach Mario. Brunet stwierdził, że dla niej może zjeść obiad odrobinę później. To było naprawdę duże wyróżnienie dla Marisy, chociaż nie zdawała sobie z tego sprawy. Nie miała swojego krzesełka, inaczej nie dałaby rady zjeść. Siedziała na kolanach wujka i jadła rączkami mięso, które jej pokroiłam, sałatkę z j marchewki i ryż, który specjalnie dla niej podgotowałyśmy dłużej niż dla nas, żeby był bardziej papkowaty i nie leżał wszędzie rozrzucony po podłodze. Nie ubraliśmy jej w sukienkę, bo by posłużyła za ręcznik do wycierania brudnych rączek. Obiad cioci Ann bardzo smakował. Wszyscy ją obserwowaliśmy, ale nic sobie z tym nie robiła, była zbyt zajęta jedzeniem. Miała to po wujku Mario. Na koniec umyłam jej buzie i rączki mokrymi chusteczkami, poszłyśmy umyć zęby do łazienki.

-Będziesz jeszcze jeść? –zapytała Ann, kiedy wróciłyśmy do ogrodu.
-Tak, za chwilkę. Dołączę do was, dobra?
-Ok. To ja mogę wziąć obiad? –zapytał Mario, uśmiechając się jeszcze szerzej. Zaśmiałam się i pokiwałam twierdząco głową. Marisa pobawiła się jeszcze z psem, a potem jak sądziłam, zaczęła powoli ziewać. Położyłam ją na materacyku, który przygotowali i przykryłam ją pieluszką. Upał nie chciał zelżeć, położyłam koło niej butelkę z wodą. Dobrze, że był jeszcze parasol.
Położyłam też misia, bez którego by nie zasnęła i ucałowałam ją w czoło. Chociaż popołudniowa drzemka się uda. Tony przyczłapał do niej i ułożył się obok materaca. Chyba też ją polubił.

-Jaki z niej aniołek… -westchnęła Ann, kładąc brodę na splecionych dłoniach.
-Broi kiedy nie widzisz –zaśmiałam się i wróciłam do wcześniej przerwanego obiadu.

Korzystając z drzemki dziecka wreszcie mogłam na spokojnie z nimi porozmawiać. Przeprosiłam ich jeszcze kilka razy, że nic nie powiedziałam. Nie opowiadałam o całej historii, zwłaszcza tej z przeszłości, ale ze łzami w oczach opowiedziałam im o całej ciąży, pełnej smutku, bólu i niepewności, jak chciałam oszczędzić im i Marco tych emocji.. Byłam przekonana o pewnych rzeczach już od najmłodszych lat. Tak głęboko wpojone namieszały mi w głowie i nie byłam w stanie uwierzyć, że moje dziecko jest zdrowe i przyjdzie na świat. Oboje złapali mnie za dłonie, Ann głaskała wierzch jednej kciukiem i mocno ją ściskała. Wstaliśmy od stołu i we trójkę się uścisnęliśmy, tak, jak wtedy, kiedy odchodziłam. Opowiedziałam im o Emre i o ogromnym wsparciu Kloppów. Mario stwierdził, że miałam ogromne szczęście trafiając na niego i że nikt nie ma lepszych dziadków niż Marisa. Nie skomentował szerzej mojej relacji z podopiecznym Kloppa, jednak był mu wdzięczny za opiekę i wyręczenie go, kiedy nie mógł przy mnie być. Potem przemilczał kwestię rodziców Marco. Roześmiałam się, kiedy zapytał jedynie, czy tak jak za nimi stęskniłam się za teściową.

-Jedź do Liverpoolu –powiedział Mario. Widział doskonale, że jestem zbyt zdezorientowana i przytłoczona wszystkim tym, co się wydarzyło. Stwierdził, że to najlepsze wyjście. Sama ze swoimi myślami, ułożę sobie w głowie wszystko, krok po kroku, co powinnam zrobić. I miał rację, bo w Dortmundzie, tak blisko Marco, za żadne skarby to się nie uda.–Tylko rozmawiamy przez Skype, bo chcę widzieć Marisę. No i ciebie. Wróćcie jak najszybciej.
-A co wy na to, żeby polecieć razem na wakacje? We czwórkę –zaproponowała nagle Ann. Mario ożywił się na ten pomysł i zaczął planować, gdzie byśmy mogli polecieć z dzieckiem, żeby lot nie był zbyt daleki, a miejsce piękne. Przyniósł nawet tablet, i zaczął oglądać miejsca polecane do odwiedzenia i przyjazne dzieciom.

Temat wakacji nam wszystkim poprawił humor. Ann i Mario opowiadali co ciekawego działo się u nich przez ostatnie dwa lata. Przyznałam się dopiero po jakimś czasie, że byłam na bieżąco z nowościami, bo wszystkich obserwowałam na Instagramie. Mario zdziwił się, a po chwili roześmiał, nie spodziewał się po mnie tego. Usiedliśmy na trawie, gdzie bardziej się przytuliliśmy. Miałam w telefonie sporo ponad trzy tysiące zdjęć. Mieliśmy co oglądać. Na jednym moim barku położyła się Ann, na drugim Mario. Mnie uśmiech nie schodził z twarzy, a stres po takim poranku zupełnie zszedł. Chociaż cały czas Marco nie mógł mi wyjść z głowy, to starałam się skupić na moich przyjaciołach. Obym w Liverpoolu mogła się zdystansować i pomyśleć o tym wszystkim, co się wydarzyło. Przeanalizuję, rozrysuję, zrobię wykresy, wszystko co potrzebne, żeby zrozumieć to, co czuje Marco. Czy czuje cokolwiek, czy jest szansa na wybaczenie, czy jest szansa, że mnie jeszcze kiedyś przytuli i powie, że tęsknił. 
Mario poszedł pakować wózek i moje rzeczy do samochodu, kiedy już zbyt dużo się z Marisą nasiedziałyśmy. Ja bym jeszcze z nimi posiedziała, ale Mari nie miała swoich ulubionych zabawek, a pieska już tak zatorturowała, że ani ona, ani on nie mieli ochoty na dalszą wspólną zabawę. Ann zagadywała jeszcze małą, siedząc ze mną i z nią na przygotowanym kocyku. Niestety same marudzenie.

-Ona jest taka cudna. Też bym chciała mieć taką śliczną córeczkę –westchnęła i chwyciła ją za rączki, udając z nią taniec do muzyki, którą puściłyśmy.
-Powiedz Mario. Może i on jest młodszy od ciebie, czasem jest jak dzieciak, ale uważam, że byłby wspaniałym tatą.
-Wiem o tym. Będziemy się starać o dziecko, kiedy już dostanie zielone światło od lekarza, a ja zrobię sesję najnowszej kolekcji- oznajmiła, rumieniąc się delikatnie. Nie wiedziałam co powiedzieć. Dziecko Ann i Mario. Już zaczęłam sobie wyobrażać, jakby wyglądało. Pultaśne policzki po tacie i smukłe nogi mamy. Ale charakter to będzie miało najlepszą z możliwych mieszanek.
Przytuliłam przyjaciółkę. Już czekałam na tą ciążę.
-Trzymam kciuki i nie mogę się doczekać. Bylibyście fantastycznymi rodzicami. Mam jeszcze ubranka po Isie w Liverpoolu, chociaż na pewno zwariujesz na punkcie kupowania –zaśmiałam się i spojrzałam z czułością na swoją córkę. –Dzieci to cud. Skarb. Najcenniejszy na świecie –zaśmiałam się i pociągnęłam Mari na siebie. Przewróciłyśmy się obie na trawę. Marisa na mnie zaczęła się głośno śmiać. Położyła mi dłoń na policzku, drugą na piersi i zaczęła udawać Tony’ego. Jednak piesek jeszcze się nie znudził. Ucałowałam ją i podniosłam się z ziemi.


Poszłyśmy do samochodu. Ann odprowadziła nas, żeby wykorzystać każdą chwilę. Póki byłam w Dortmundzie, chciałam się z nimi spotykać ile tylko możliwe. A potem wspólne wakacje.

-Wiesz, Rose? –zaczęła, kiedy wychodziłyśmy przed dom. Modelka jeszcze zamykała drzwi. –Jesteś cudowną mamą. Widać, że kochasz ją całym sercem i bardzo się starasz.. Jesteś tyle młodsza ode mnie, a tak idealna do tej roli. Może i inne dziewczyny w twoim wieku randkują, chodzą na imprezy, podróżują.. Ale ty naprawdę.. Aż serce rośnie widząc was razem. Marisa ma szczęście.
-Chciałabym.. Żeby miała też tatę.. Który pokocha nas obie.. A nie zimnego, obrażonego dupka, który świadomie, czy też nieświadomie rani mnie każdą sekundą, kiedy ze mną przebywa i milczy.
-Skarbie..-westchnęła i przytuliła mnie mocno. Odwzajemniłam uścisk, nie puszczając jednak ręki małej. –Wierzę, że się wszystko ułoży, będzie was jak najpiękniej.

Pożegnałyśmy się z ciocią Ann i wsiadłyśmy do samochodu Mario. Brunet stwierdził, że musi zainwestować w fotelik dla Isy, żeby mi się komfortowo jechało. Marisa pomachała mu, kiedy wysiadłyśmy pod hotelem. Obiecałam, że spotkamy się jutro i pojutrze. To go usatysfakcjonowało i z uśmiechem wsiadł do auta. Dołączyłam do machania mojej córki i poczekałyśmy aż odjedzie.
W pokoju Mari poleciała do swoich układanek a ja usiadłam na kanapie i zadzwoniłam na Skypie do Jürgena.
 
Odebrał kilka chwil później, siedzieli z Ullą akurat w swoim ogrodzie.
-Mari, chodź przywitać się z babcią i dziadkiem! –zawołałam. Ona przyszła zaciekawiona i spojrzała do telefonu. Jej buźka się rozpromieniła i uśmiechnęła się szeroko na widok znajomych twarzy.
 -Cześć księżniczko! Jak tam ci się podoba w Dortmundzie, fajnie jest? –zapytała Ulla. Marisa pokiwała główką, przyglądając im się uważnie. Chciała wziąć ode mnie telefon, ale podniosłam go wyżej. To jej się nie spodobało, więc poszła naburmuszona do swojego kącika z zabawkami. Miałam przynajmniej kilka sekund na rozmowę z małżeństwem.
Opisałam im cały dzisiejszy dzień, pytałam Jürgena, czy Marco się odzywał do niego, jednak zaprzeczył. Dali mi za to masę dobrej energii i ciepła. Potrzebowałam być już w Liverpoolu i pobyć z nimi jakiś czas. Z Ellą też, z Emre… Jeszcze dwa dni.
-A właśnie. Rose, przemów mojej szanownej małżonce do rozumu, że powinna jechać ze mną na wakacje do Grecji, które wykupiliśmy pół roku temu.
-Oczywiście, że musicie jechać, czemu niby nie macie?
-Wylot mamy za dwa dni rano, a ty wracasz tego samego dnia wieczorem, więc się nawet nie spotkamy, a nasz urlop trwa dwa i pół tygodnia.
-Ulla –zaczęłam poważnie. –Ty chyba sobie żartujesz. Wiesz ile bym dała za dwa i pół tygodnia w Grecji z dala od wszystkich problemów, codzienności, samo słońce, plaża, ocean i mąż? Przepraszam za bezpośredniość, ale to trzeba być głupim!
-Bez takich! –zaśmiała się perliście blondynka i położyła głowę na ramieniu męża. Klopp objął ją w pasie i uśmiechnął się szeroko. Zrobiłam z sześć screenów, byli uroczy razem i chociaż z takim stażem, wciąż było widać ogromną miłość w ich oczach. Też bym kiedyś tak chciała..
-Lecicie do Grecji. Będziemy rozmawiać na Skypie, ja będę miała laptopa, a laptopy Mari tak nie interesują jak telefony, więc posiedzi ze mną i będziecie też się mogli nią nacieszyć.
-Słuchaj jej. Rose, powiedz jeszcze raz, że ma lecieć do Grecji –zarządził Klopp.
-Masz lecieć do Grecji, dużo wypoczywać, nabrać energii, a potem jeśli się tak stęsknisz za wnuczką, to ją wam nawet podrzucę do domu na kilka dni. Ale najpierw Grecja. Grecja, Grecja. Grecja, Grecja, Grecja –zaśmiałam się, a ze mną małżeństwo.
-Nie mam kostiumu..
-Oho! Jürgen idzie na zakupy! –roześmiałam się jeszcze głośniej, widząc minę Kloppa. Klasnęłam w dłonie, zanosząc się coraz mocniej śmiechem. On nienawidził zakupów, a przebywanie w galeriach handlowych przyprawiało go o mdłości. Założyłabym się o to, że pomyślał właśnie „Po co kazałem ją namawiać na wakacje w Grecji..” oraz „Za rok jedziemy na Grenlandię, ma w końcu jakieś kurtki.”
-I sukienkę! Taką przewiewną i delikatną bluzeczkę z rękawami, żeby nie spalić sobie barków. No i kilka par krótkich spodenek, przytyłam w biodrach ostatnio. Widziałam ostatnio promocję, musimy pójść! –zwróciła się do męża. Była wyraźnie podekscytowana nadchodzącymi wakacjami. Jürgen już trochę mniej, ale byłam pewna, że jak już dotrą na miejsce, będą mieli wspaniały czas. Sezon był ciężki, poza tym, tak bardzo angażowali się w pomoc przy wnuczce i byli naprawdę dziadkami w stu procentach. Tyle czasu sam na sam w pięknej Grecji na pewno jeszcze bardziej ich zbliży, taki czas razem nie mógł nie wypalić. Do teraz wspominam podróż poślubną z Marco i tyle cudownych chwil.. Czasami marzyłam, żeby one wróciły, jednak teraz zdawałam sobie sprawę, że nie było na to żadnych szans..

Dokończyłam rozmowę z Kloppami. Pokazałam im na koniec bawiące się dziecko, do którego po zakończeniu połączenia od razu poszłam.
Wyjęłam nasze ulubione układanki. Musiałyśmy połączyć obrazek z nazwą, która go opisuje. Mała przyznała, że tęskni za Mario i Ann. Cieszyłam się, że ich tak polubiła.
Kiedy chciałam już iść ją wykąpać, usłyszałam pukanie do drzwi. Zostawiłam ją w sypialni, żeby dokończyła układanki, sama poszłam je otworzyć.

Przekręciłam klucz. Po drugiej stronie stał Marco. Nie spojrzał mi nawet w oczy.
-To pozew do sądu. Musisz się tam stawić, inaczej przyjedzie po ciebie policja. Przy okazji, nie próbuj wyjeżdżać z kraju, bo nie przepuszczą cię przez granicę. Dobrej nocy –powiedział, wciskając mi w ręce granatową teczkę i odszedł.
Stałam w drzwiach jeszcze kilka minut, nie wierzyłam w to, co miałam w rękach. Zacisnęłam mocno wargi, zrobiło mi się słabo. Przed oczami mi pociemniało i nie mogłam skupić rozszalałych myśli. Panika czy złość? Rozpacz czy lęk? Do życia przywołał mnie głos mojej dziewczynki, wołający o picie. Tylko dla niej żyłam..







  
~~~
No i mamy rozdział w środę! Trochę Was porozpieszczam, bo wiem, że niektórym się już kończą wakacje. To już niestety ostatni środowy rozdział, bo zaraz kończy się mój zapas, a we wrześniu mam dwa zabiegi i będzie ciężko z pisaniem. 
Kto oglądał mecz 1 kolejki o Puchar Niemiec? Takie rozpoczęcie sezonu to ja dziękuję. Przecież to idzie dostać zawału, albo jakiegoś załamania psychicznego. Już myślałam, że odpadniemy w pierwszej rundzie przez zespół, o którego nazwie nigdy w życiu nie słyszałam🙈
Ale na szczęście wygraliśmy, to się liczy, Marco jako kapitan naprawdę uratował tonący statek bramką na końcu.. 
Poza dwiema bramkami wydarzyło sie jednak coś jeszcze. Był też moment przerwy między dogrywką ze wspaniale uchwyconym Marco Reusem, który wygrał wszystko😎
Panie i Panowie (z naciskiem na Panie), twerkująca lama:





Takim sposobem może zachęcę Was do pozostawienia śladu po sobie na dole w komentarzach (oczywiście dziękuję ogromnie wszystkim, którzy cały czas są i to robią, bo to dodaje mi skrzydeł i chęci do pisania!<33 )(można anonimowo!) i dajcie znać co sądzicie o rozdziale, czy w ogóle jesteście, czy czytacie i czy dalej w ogóle pisać, bo aktywność niestety tutaj coś drastycznie spada🙊
W sobotę już 59 rozdział, będzie perspektywa Mario!! Nic więcej nie zdradzam, ale będzie ciekawie, oj będzie😎
Do soboty!!!