Mojej kochanej Adzie z okazji urodzin!
Nie ważne których- to tylko kolejna liczba, a piękna i młoda będziesz zawsze😃💕
Dzisiaj zaczyna się kolejny rok, w którym znowu udowodnisz, że niemożliwe nie istnieje,
a wszystkie cele i marzenia będą się spełniać, tak szybko, że nawet nie zaczniesz się zastanawiać, kiedy to nastąpi.
Wszystkiego co najlepsze, słonko!💛
-Na podstawie badań genetycznych wynika jasno, że pan Reus
jest ojcem małoletniej Marisy Reus. Proszę wnieść zmianę w akcie urodzenia
dziecka –powiedziała sędzia.
Westchnęłam i poprawiłam się na krześle. Marco mówił coś do
swojego adwokata, ten ze zrozumieniem pokiwał głową. Adwokat wstał z miejsca.
-Wysoki sądzie. Matka dziecka wykazała miejsce zamieszkania
na Liverpool, przez uprawiany zawód mojego klienta niemożliwe jest regularne
widzenie dziecka. Razem z panem Reus wnoszę o przyznanie pełnych praw
rodzicielskich mojemu klientowi, a także pozostaniu małoletniej przy ojcu, a
matce zapewnić regularne widywanie się z córką.
Słowa adwokata mnie zmroziły. Miało być same ustalenie
ojcostwa, przyznanie praw rodzicielskich. Nie mówił nic o zabraniu mi dziecka.
Jednocześnie chciało mi się krzyczeć i płakać. Nie byłam gotowa na taki cios. Nie mógł tego zrobić. Nie tylko mnie, ale też Marisie.
-Nie wyrażam zgody na taki układ –powiedziałam mechanicznie.
Grunt osuwał mi się spod nóg.
Sędzia zapisała coś i wreszcie przemówiła.
-Odraczam rozprawę do dziesiątego czerwca.
Wstałam od stołu i jako pierwsza wyszłam z sali rozpraw.
Wysłałam sms do Ann, żeby została na resztę popołudnia z Marisą. Nie mogłam
odpuścić, walka była o wszystko, o moje wszystko i nie zamierzałam przegrać.
Wiedziałam, że Marco mnie nienawidzi za to, co zrobiłam. Teraz ja zaczynałam go
nienawidzić za to, co chciał zrobić. Wiedział dobrze, jak bardzo kochałam
Marisę. Jak ona była przywiązana do mnie. Znała go kilka dni! I chciał mi ją tak
po prostu zabrać i ograniczyć kontakt?
Pojechałam do Kolonii, na mój stary uniwersytet. Prawo nie
było dla mnie, ale znałam jednego wykładowcę, który zajmował się na boku byciem
adwokatem z zamiłowania. Rozmawialiśmy kilka razy, liczyłam, że jako byłej
studentce, oraz milionerce oferującą każde pieniądze pomoże i wygra sprawę za
wszelką cenę.
Budynek wyglądał dokładnie tak, jak go zapamiętałam. Wielki, potężny, budzący postrach wśród studentów. Dokładnie pamiętam mój pierwszy dzień i pełno emocji związanych z kolejnym, nowym etapem mojego życia.
Rok się powoli kończył, ostatnie zaliczenia. Akurat kiedy weszłam na korytarz wydziału zauważyłam, że ostatnia studentka wychodzi z sali egzaminacyjnej.
Rok się powoli kończył, ostatnie zaliczenia. Akurat kiedy weszłam na korytarz wydziału zauważyłam, że ostatnia studentka wychodzi z sali egzaminacyjnej.
Poczekałam chwilę, aż cała komisja wyjdzie.
Po piętnastu minutach zobaczyłam byłego profesora. Miał
trochę ponad pięćdziesiątkę, włosy miał nadal kruczoczarne. Wolałam nie wnikać,
czy je farbował czy nie. Jak zawsze elegancko ubrany z prostokątnymi okularami
na nosie i aktówką pod pachą.
-Profesorze? –zaczepiłam go. –Rosalie Müller, byłam pańską
studentką trzy lata temu.
-Ach tak, pamiętam –uśmiechnął się, spoglądając na mnie spod okularów. Złapał moją dłoń i
ucałował ją po staroświecku. –Cóż panią do mnie sprowadza?
-Potrzebuję pańskiej pomocy. Nie jest to jednak sprawa na
rozmowę na korytarzu.
-Zatem zapraszam do mojego gabinetu. Proszę, pani przodem
–oznajmił spokojnie. Ruszyliśmy korytarzem w prawo do nowszej części budynku. W
końcu dotarliśmy do drzwi z przybitą obok tabliczką „dok. hab. Marius Grand”
Usiedliśmy na fotelach koło kawowego stoliczka i na spokojnie zaczęłam opowiadać mu o całej
sprawie. Małżeństwo na papierze, moja ucieczka… Trochę było to podkoloryzowane.
Marco był zaabsorbowany piłką, nadal jest. Nie będzie miał czasu na opiekę nad
dzieckiem, a chęć opieki to w ogóle chwilowa fanaberia. Marco miał dobrego adwokata, bałam się, że będzie ciężko wygrać z jego nieustępliwością. Podobnie jak Marco, który dostaje to, co chce. Marisa nie była jakąś rzeczą, którą sobie może wziąć.
-Wie pani jak ma na nazwisko adwokat pana Reusa?
-Sanders? Chyba jakoś tak.
-Ooo, mój stary dobry znajomy. Najwięksi rywale na
uniwersytecie, w pracy… Będzie zabawa-zaśmiał się, kontynuując notatki. –Więc przyjadę przed rozprawą dziesiątego
czerwca. Proszę być spokojną.
-Bardzo panu dziękuję za pomoc.
-Miło panią zobaczyć po tylu latach, chociaż szkoda, że w
takich okolicznościach. Mam nadzieję, że na koniec będzie pani zadowolona i
wypijemy szampana za powodzenie sprawy.
-Też mam taką nadzieję –uśmiechnęłam się i opuściłam jego
pokój.
***
Odetchnęłam, chociaż trochę. Pojechałam od razu do Dortmundu
po moje dziecko. Busy i taksówki były koszmarne. Ale warto było. Wysiadłam z
taksówki i biegiem dotarłam do furtki mimo przeszkadzających mi szpilek. Mario
otworzył mi drzwi w domu.
-I jak? Nie dzwoniłaś, nie widziałem kiedy to się skończy..
-Gdzie jest Isunia? –zapytałam. Gdzieś w duchu bałam się, że
może Marco ją zabrał.. Nie mógł tego zrobić. Nie mógł.
-Ann właśnie ją usypia –powiedział. –Co się stało? Na czym
stanęło?
-Mario… Ja się zaraz rozpłaczę –westchnęłam ciężko.
Schyliłam się, żeby ściągnąć moje szpilki z nóg.
-Czemu się rozpłaczesz? –dołączyła do nas modelka. –Z Marisą
wszystko w porządku. Ręce ci się trzęsą –stwierdziła i podeszła do mnie. Złapała moje obie dłonie i czekała, aż coś powiem.
-Ja wiem, że zrobiłam coś bardzo złego, zachowałam się
okropnie, Marco ma prawo mnie nienawidzić, nie proszę go o wybaczenie, bo ja
nie wiem czy ja bym wybaczyła sobie na jego miejscu… Niech będzie na mnie
wściekły, niech mnie nadal traktuje jak powietrze, jak śmiecia.. Ale on nie ma
prawa mi zabrać Marisy. To moja córka i jest moim całym życiem i…
Zacisnęłam powieki. Obiecałam małej Marisie, że już nigdy
nie będę płakać. Nie przypuszczałam, że prawie doprowadzi do tego Marco..
Poczułam uścisk dłoni Ann. Odwróciła mnie do siebie i mocno
przytuliła. Objęłam ją i zamknęłam oczy, żeby uspokoić się po stresującym dniu.
-Posłuchaj, nie możesz winić siebie za to, co się stało
–zaczęła, głaszcząc mnie po włosach –Miałaś swoje powody, bałaś się, jeżeli
miało to połączenie z przeszłością… Nie wiem, jak ja bym się zachowała na twoim
miejscu. Mario mówi mi dzień w dzień, jak bardzo mnie kocha, ja czuję się
bezpieczna, ale.. Ty tego nie czułaś, mogłaś stracić dziecko..
-Nie mów już nic..
-Nie chciałaś mówić Marco o dziecku, żeby potem nie
wywracała go do góry nogami jeszcze strata. A takie maleństwo przewodzić
samolotem to też nie każdy by się podjął.
Ja patrzę na te piękne strony tego, co się wydarzyło. Jesteś cudowną mamą i
Marco powinien być ci wdzięczny za to, że urodziłaś mu tak śliczne, mądre
dziecko, poświęciłaś się jej w pełni, że mała wie doskonale o nim i go kocha…
Ja i Mario jesteśmy z ciebie tacy dumni..
-Wybaczyliście mi?
-Siostra –dołączył się Mario. Był trochę spięty. Objął mnie
i Ann, ucałował mnie w głowę. –Jesteśmy rodziną. Zawsze będziemy przy tobie..
-Ja nie byłam przy was, kiedy byłam potrzebna..
-Nie przerywaj mi- westchnął. –Wiem, że byłaś z nami całym
sercem, napisałaś to w liście, ale ja wiedziałem już wcześniej, że jesteś i
myślisz o nas.. Nie mogłabyś nas tak sobie wyrzucić z życia.. Ani my ciebie,
ani Marisy. Jesteś super mamą. Byłem zły, widząc w jakim stanie był Marco,
teraz o tym ci nie powiem, on powinien wreszcie powiedzieć co mu leży na sercu
a nie popełnia stare błędy.. Ale teraz wiem o tobie… Straciliśmy dwa lata, ale
wiemy z Ann, że już będzie dobrze, że będziesz z nami, a my z tobą. Nie myślimy
o tobie źle. I masz przychodzić do nas zawsze i mówić o wszystkim. My będziemy
z wami chociażby się waliło i paliło.
-Dziękuję –powiedziałam cicho. –Przepraszam, przepraszam was
bardzo.. Jesteście dla mnie jak rodzina..
-Dlatego nie pozwolimy, żeby ktokolwiek odebrał ci dziecko
–powiedział twardo Mario, puszczając nas z uścisku. Ann otarła łzy, ja wciąż
głęboko oddychałam, żeby się nie rozpłakać. Brunet odszedł na koniec salonu po
swój telefon. Przysiadłam na oparciu kanapy i oparłam się o ramię przyjaciółki.
-Marco jest też dla mnie jak brat, rodzina, od dawna. Nie
chcę między wami wybierać i nie zrobię tego, ale czasami jedno jest głupsze od
drugiego i trzeba komuś nagadać..
-Co robisz? Ann-zapytała swojego ukochanego. Wzięła moją dłoń i
ścisnęła w swoich.
-Dzwonię do tego bezmózga –oznajmił chłodno, wzruszając ramionami.
-Nie! Nie dzwoń! –chciałam wstać i do niego podejść, żeby
zabrać mu telefon z ręki ale na nic to się zdało.
-No siema, masz chwilę, żeby pogadać? –zapytał i wyszedł do
ogrodu, zamykając za sobą drzwi tarasowe.
***
Następnego dnia rano dzwoniłam do kobiety, od której
wynajmowali mieszkanie Ann i Mario zanim kupili dom. Musiałam pokazać, że Mari
ma gdzie mieszkać ze mną, hotel pewnie nie byłyby zbyt przekonujący dla
sędziny. Musiałam się wziąć w garść i zacząć walczyć. Miałam ogromne wsparcie
od moich przyjaciół. Wiedziałam, że Mario ciężko było przyjąć do wiadomości, co
wykombinował w sądzie blondyn. Nie przypuszczał, że do czegoś takiego dojdzie.
Zawiódł się na Marco, liczył, że coś się zmieni. Ja na nic takiego nawet nie
liczyłam. Rozmowa nie przyniosła rezultatów, chociaż brunet oznajmił, że będzie
mu osobiście drążył dziurę w brzuchu i głowie, wiedziałam, że ja sama też
musiałam działać. Nie chciałam zbytnio niepokoić Jürgena i Ulli. Zadzwonili do
nas, Mari pouśmiechała się do nich chwilę i pomachała. Ja starałam się udawać,
że wszystko było w porządku. Tak samo jak Emre powiedziałam im, że po prostu
przedłużam pobyt w Dortmundzie i wrócę kiedy indziej. Jürgen jednak po
skończonej wideo rozmowie wysłał mi wiadomość.
„Wiem, że coś się dzieje, zadzwonię do
ciebie jutro rano i pogadamy”
Tak więc byłam zmuszona mu powiedzieć o wszystkim. Przejął
się bardzo i dał mi niesamowite słowa wsparcia. Nie czułam się do końca ofiarą
w tej sprawie, bo też nie byłam bez winy w tej sytuacji. Jednak bez winy była
Marisa i oddzielanie mnie od niej nie wpłynęłoby na nią dobrze. Jesteśmy
zżyte.. Poza tym, tu nie ma co tłumaczyć. Razem z Marco mamy takie same prawa do
dziecka jak normalni rodzice. A teraz on wymyśla sobie przejęcie opieki?
Gdyby chociaż ze mną porozmawiał, zapytał jak widzę jego udział w życiu córki. Nic takiego nie zrobił, uważał, że podanie mnie do sądu i rozmawianie przez adwokata to najlepsze wyjście. Teraz to on popełniał błąd. Bo jeśli chciał się odegrać na mnie, niech to robił, ale bez posługiwania się dzieckiem. Wiedziałam, że nie był wystarczająco odpowiedzialny, żeby być ojcem. Chciałby dla niej wszystkiego, co najlepsze. A chcąc nie chcąc widział już nie raz, że mamy wspaniałą więź. Chciałam mu wydrapać oczy.
Gdyby chociaż ze mną porozmawiał, zapytał jak widzę jego udział w życiu córki. Nic takiego nie zrobił, uważał, że podanie mnie do sądu i rozmawianie przez adwokata to najlepsze wyjście. Teraz to on popełniał błąd. Bo jeśli chciał się odegrać na mnie, niech to robił, ale bez posługiwania się dzieckiem. Wiedziałam, że nie był wystarczająco odpowiedzialny, żeby być ojcem. Chciałby dla niej wszystkiego, co najlepsze. A chcąc nie chcąc widział już nie raz, że mamy wspaniałą więź. Chciałam mu wydrapać oczy.
Zadzwonił do mnie koło południa. Oczywiście „cześć” czy też
„dzień dobry” były poza słownikiem.
-Moi rodzice chcieliby
się zobaczyć z Marisą. Spotkajmy się w parku o trzynastej, potem moja mama
przygotowała obiad u siebie. Jak chcesz, możesz jechać z nami.
-Oczywiście, że jadę. Jestem jej matką i nigdzie bez niej
się nie ruszam. Przekaż i poproś rodziców, żeby nie kupowali małej żadnych
zabawek, mamy ich tak dużo, że Mari się nimi nie bawi, ani ja na razie nie mam gdzie chować–odpowiedziałam i rozłączyłam połączenie. Już miałam podniesione
ciśnienie. Jego rodzice.
Związałam włosy i przygotowałam rzeczy do wózka Marisy. Potem moje dziecko nie chciało się ubrać i musiałam znosić jej nastroje przez następne pół godziny. Nie dość, że ojciec głupi, to już jej współczułam spotkania z babcią…
Była trzynasta trzydzieści, kiedy przyszłyśmy do parku.
Poszłam w miejsce, gdzie ostatnim razem byliśmy we trójkę. Tam zauważyłam
rozłożony koc pod drzewem. Siedział na nim Marco, opierając się o pień z założonymi na siebie, wyciągniętymi nogami. Jak
zwykle przeglądał coś w telefonie i jak zwykle piekielnie dobrze wyglądał.
Kwoka..Znaczy..Teściowa siedziała na ławce obok, a koło niej siedział pan
Thomas, wpatrując się w przyrodę. To on pierwszy nas zobaczył. Uśmiechnął się
szczerze i wstał z miejsca. Marco wyściubił nosa znad telefonu i uśmiechnął
się. Nie, czas, kiedy uśmiechał się do mnie bezpowrotnie minął. Ten uśmiech
skierowany był do Marisy. Ona go już rozpoznała i mimo zapięcia wózka zaczęła
wyciągać rączki w jego stronę.
-Rosalie! –zaczął starszy Reus. Podszedł najpierw do mnie i
objął mocno. –Dobrze cię widzieć całą i zdrową.
-Dziękuję, panie Reus. Przepraszam za spóźnienie, ale nie
mogłyśmy dojść do ładu z ubieraniem.
-Nie dziwię się, że mój syn chce wziąć dziecko do siebie,
jak nie umiesz się stawić o odpowiedniej godzinie ani poradzić sobie z ubraniem
dziecka. Z makijażem też widzę, że nawet się nie trudziłaś –powiedziała ostro
Manuela, podchodząc bliżej wózka. Zaczęła wyciągać ręce do Marisy, a ta
wystraszyła się, mocniej ścisnęła misia i zaczęła popłakiwać. Olałam tą babę,
wyminęłam ją lekko szturchając w bok i wyjęłam małą z wózka. Przytuliła się do
mnie i zaczęła uspokajać.
-Kochanie, nie bądź taka ostra. Przynieś prezent –polecił
starszy mężczyzna.
Przeszłam z Mari na koc, gdzie wciąż siedział Marco. Miło,
że nie ruszył nawet tyłka. Znów wrócił do grzebania w telefonie. Gdyby nie dziecko, powiedziałabym mu, co myślę o tej
całej szopce. Ostatni raz go widziałam na rozprawie zadowolonego, że może mnie
zdenerwować. Nie dam się. W walce o moją córkę wszystkie chwyty dozwolone.
-Zobacz, co ja pięknego mam! –zaświergotała Manuela. Ała,
moje ucho. Marisa przytulała się cały czas do mnie, ale z zaciekawieniem
spojrzała na swoją (niestety) babcię. Ta trzymała wściekle różowego misia, który miał
przyszytego do łapki drugiego misia, fioletowego. Wyciągnęła po niego rączki i
odebrała je od niej. –Widzisz? Podoba jej się. Nie będziesz mi mówić co mam
dawać własnej wnuczce a co nie.
Marco nadal milczał. Musiałam być twarda, musiałam być
twarda.
Marisa poprzerzucała nową zabawkę z ręki do ręki, a potem
rzuciła nim prosto w twarz Marco. Roześmiała się głośno, nawet ja się
roześmiałam. Tego właśnie potrzebowałam, moja cudowna córeczka. Manuela mruknęła coś pod nosem o złym
wychowaniu, ale puściłam to mimio uszu. Marco uśmiechnął się pod nosem i podniósł
się, żeby wziąć ode mnie dziecko. Pierwsze zainteresowanie nią dzisiejszego
dnia. Miałam wrażenie, że on naprawdę robi to wszystko na siłę. Myślami był
daleko stąd.
-Marco nic nam nie mówił, gdzie mieszkacie? Jak wam jest?
–dosiadł się do mnie Thomas na kocu. Mama Marco poszła dręczyć moje dziecko. Marisa
musiała to wytrzymać, w końcu babcia to babcia. A Marco nic nie mówił. Wolałam
darować sobie uszczypliwości, a już miałam na końcu języka, żeby poprosić
Marco, by opowiedział ojcu całą historię, której za grosz nie znał.
-Mieszkamy w Liverpoolu. Mam trzy pokojowe mieszkanie po
remoncie, każda z nas ma swój pokój.
-Mieszkacie same? –pytał dalej.
-Teraz już tak –odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Głowa Marco
podniosła się na te słowa i nasze spojrzenia się spotkały. Badał mnie
przenikliwie wzrokiem, ale szybko odwróciłam głowę w bok do mojego rozmówcy.
-Śliczna ta moja wnuczka –uśmiechnął się, spoglądając na
Marisę bawiącą się swoim starym misiem. –Bardzo podobna do ciebie, i dobrze,
wyrośnie z niej piękna panienka.
-Właśnie moim zdaniem to cały Marco, na całe szczęście. Geny Reusów są bardzo dobre
–stwierdziła pani Manuela. Och ty krowo. Druga do wydrapania oczu zaraz po
Marco.
-Nie przesadzaj. Rosalie, a jak z tobą, wszystko w porządku?
Poród dobrze przebiegł?
-Ciąża była zagrożona, musiałam leżeć ostatni czas przed
porodem. Miałam problemy z sercem i ciśnieniem, życie obu z nas było zagrożone,
ale miałam dobrą opiekę i Mari przyszła szybko na świat cała i zdrowa.
-O mój Boże! –przejął się. Spojrzałam na moją małą. Babcia
cały czas ją zabawiała, ale jakoś nie wykazywała chęci do wspólnych harców. I
dobrze. Marco trzymał ją na udach, patrzył się w jakiś punkt na kocu. –Wiadomo
dlaczego tak się stało? Jak z kolejnymi dziećmi?
-Wiem, co było tego przyczyną. Sytuacja została opanowana, z
moim sercem jest wszystko w porządku. A dzieci? Mam Marisę, ona mi w zupełności
wystarcza –odpowiedziałam. Tym razem cały czas wpatrywałam się w Marco. Miałam
ochotę teraz go przytulić i pocałować. Musiałam zacząć sobie przypominać
rozprawę, żeby znów go znienawidzić.
-Czyli nie możesz mieć dzieci? Przykro mi –westchnął ze
smutkiem pan Reus.
-Myślę, że nie ma przeciwwskazań, ale ja nie chcę żadnych
innych dzieci. Moja córka jest dla mnie wszystkim, nie zamierzam się z nikim
wiązać a tym bardziej zakładać rodziny.
-Tym bardziej nie powinnaś się zajmować dzieckiem –wtrąciła
się moja ukochana teściowa. Jak ja dawałam sobie radę aż dwa lata bez niej,
uprzykrzającej mi życie? Nie no, w porządku, całkiem nieźle dawałam sobie radę.
–My mamy dużą rodzinę i będzie jej w niej lepiej. Jest Nico, Mia, widać po
Marisie jak się wstydzi przed obcymi, pewnie nie zapewniasz jej kontaktów z
rówieśnikami.
-Marisa jest bardzo otwarta na nowe znajomości, nie wiem
zupełnie, dlaczego tak na panią zareagowała –odpowiedziałam z najwyższą
uprzejmością. Usłyszałam obok odkaszlnięcie. To Marco. Chyba trochę go to
rozbawiło, zakrył usta i zaczął lekko kaszleć. Kąciki jego oczu uniosły się w
górę.
Kilka potyczek słownych później zaczęliśmy zbierać się do
domu rodziców Marco. Pierwsze co usłyszałam to „To ty też idziesz?”. Oj kochana, frunę do twojej jaskini jak na
skrzydłach.
Marco kupił fotelik dla Marisy do swojej terenówki. Nie
musiałam już siedzieć z nią na kolanach. Ale to nie sprawiło, że poszłam
siedzieć na przód do blondyna. O nie. Zajęłam miejsce obok z tyłu i na życzenie
mojej córki puściłam z telefonu jej ulubione dziecięce piosenki. Znałam już
każdą na pamięć. Mój mąż chyba zamiast patrzeć się na ulicę, wpatrywał się we
mnie przez lusterko pośrodku siedzeń z przodu. Tym razem patrzył tylko na mnie.
Brzydko śpiewałam dziecięce piosenki? Nigdy nie byłam najlepszą piosenkarką, ale
ulubione piosenki mojej córki rządziły się swoimi prawami. Ona z resztą też
próbowała coś podśpiewywać po swojemu, ale nadal nie przykuła tym uwagi swojego
taty. Tylko i wyłącznie ja.
Mogłam zapytać, czemu się tak lampi, ale jeszcze bym nie dostała odpowiedzi, skoro cały czas był milczący względem mojej osoby.
Mogłam zapytać, czemu się tak lampi, ale jeszcze bym nie dostała odpowiedzi, skoro cały czas był milczący względem mojej osoby.
Dojechaliśmy pod dom. Złożony wózek został w bagażniku,
Marisa wysiadła ze mną i poszłyśmy za Marco do środka. Zabrałam jeszcze jej
zabawki, żeby się nie nudziła. Rodzice Marco byli już w środku. Teść czekał na
wnuczkę w salonie, smoczyca w swojej kuchennej jamie coś kopciła aż dymiło. Poszłam
do pana Thomasa. Nie wiem czy to było oczywiste czy nie, ale znacznie bardziej wolałam
z nim spędzać czas jeśli chodziło o rodziców Marco.
Marco musiał odebrać telefon, zniknął na piętnaście minut.
Spędziłam je z panem Reusem i Mari na zabawie. I było naprawdę bardzo dobrze,
gdyby nie krzyki z jadalni „ooobiad!”
Pani Manuela podała na obiad rybę z ziemniakami i sałatką z
gotowanej kapusty. Marisa dostała jedzenie tak jak wszyscy. Nie tylko chodziło
mi o porcję ale na przykład o ziemniaki w mundurkach. Posadziłam ją sobie na
kolanach i zaczęłam zdejmować mundurki i rozgniatać ziemniaki, żeby nie było
żadnych trudności z gryzieniem. Nie miała jeszcze za dużo zębów, więc akurat
przy obiadach zwykle jej pomagałam. Zaraz po ziemniakach zaczęłam szukać ości w
rybie.
-Tam nie ma żadnych ości! Ja umiem gotować, takie zachowanie
nie przystoi przy moim stole.
-Każda ryba ma ości, pani Reus -stwierdziłam, wyjmując trzy z ryby.
Odłożyłam na swój talerz i zaczęłam szukać kolejnych.
-Nie rób z dziecka niedojdy.
-Jak to pani mówiła, geny Reusów, niestety Marisa nie jest
na tyle genialna, żeby sobie poradzić, nawet z obiadem.
-Jak śmiesz mnie obrażać –oburzyła się, a chwilę później
zakrztusiła się ością. Po kilku chwilach kasłania wyleciała z gardła prosto na talerz. Wbiłam wzrok w
rybę, starając się nie wybuchnąć śmiechem. W końcu cały kawałek został przeze
mnie oskubany i mała mogła zacząć jeść.
Ja też nachyliłam się do swojego talerza, który leżał obok i
wolną ręką, którą nie trzymałam Marisy odkroiłam kawałek ziemniaka. Przy stole
zapanowała cisza i miałam nadzieję, że taka zapanuje na następne kilka chwil..
Nadzieja matką głupich.
-No na twoim miejscu zrezygnowałabym z jedzenia ziemniaków
–prychnęła pod nosem, lustrując moją sylwetkę. Miałam kompleksy względem niej
od kiedy urodziłam Marisę. Ale starałam się tym nie przejmować. Nie
potrzebowałam być dla nikogo atrakcyjna, nie musiałam też akceptować siebie..
-Następnym razem niech pani sprawdzi widelcem, czy są
dogotowane, bo surowe jeszcze mogą poważnie zaszkodzić. Chyba że to specjalnie
taka porcja dla mnie, to jestem z całego serca wdzięczna za uprzedzenie mnie.
-Z ziemniakami jest wszystko w porządku –wtrącił się Thomas.
Chociaż on próbował załagodzić tej sytuacji. –Musisz spróbować Rose koniecznie,
bo ostatnio cały czas jemy w mundurkach i są pyszne. Marco też smakowały,
prawda synu?
Marco grzebał w talerzu, udając, że je. Może coś tam jadł,
ale bardziej wolał zrobić artystyczny nieład widelcem, gmerając w zamyśleniu.
Chyba odleciał dzisiaj na inną planetę. Wolałam nie wnikać z kim rozmawiał, miałam swojego
prawnika i byłam pewna, że uda nam się wygrać sprawę, odrzucając wniosek Marco
o prawo do wyłącznej opieki.
Marisa jadła rączkami, zjadła już trochę ziemniaków i
sałatki. Do ryby jakoś dziwnie miała opory. Zwykle jadła ryby i bardzo jej
smakowały, dzisiejszy dzień już był wystarczająco odbiegający od normy, więc
wolałam jej to wybaczyć. Swoją drogą, niezjedzona ryba? Cios prosto w serce
kucharki. Sama nie zdecydowałam się na jej jedzenie. Pomyśli, że źle gotuje i
przestanie zapraszać mnie i Marisę na obiadki. Plan genialny.
-W ogóle –zaczęła. Mogła już odpuścić. Westchnęłam i
spojrzałam na Marco. Miałam nadzieję, że on coś zainterweniuje, jednak
przeliczyłam się. Widział moje zirytowane spojrzenie, ale wolał wrócić do dłubania w
talerzu niż zająć się utemperowaniem matki. –To strasznie nieodpowiedzialne z twojej
strony tak wyjeżdżać. Marco też powinien mieć w tym zdanie odnośnie dziecka.
Nie licz na pieniądze, że jakiekolwiek od niego dostaniesz.
-Nie liczę, a nawet zwrócę wszystkie, które dostałam
–powiedziałam. Ciekawe czy wiedziała, jaki mam stan konta za sprawą jej syna.
-Co więcej, Marco należy się odszkodowanie. Myślisz, że
prasa nie przyszpili go z dzieckiem? To będzie skaza na jego wizerunku. Gdybyś
mu powiedziała, można by było jeszcze przerwać ciążę i wszystko byłoby…
-Myślę, że odszkodowanie które się należy Marco to takie, że
ma matkę, która przy jego dziecku plecie o tym, że można by było się go pozbyć
–oznajmiłam lekko podniesionym głosem. Thomas chciał ratować sytuację i
załagodzić, jednak chyba nie był do końca pewien co powinien powiedzieć. –A
jeśli to taka skaza na wizerunku, to niech wycofa pozew w sądzie i zajmie się
przenajświętszym czubkiem swojego nosa albo grzebaniem w talerzu, jak woli.
Żegnam państwa –zakończyłam.
Podniosłam dziecko i skierowałam się do wyjścia.
Dobrze, że nie zdejmowałam trampek przy wejściu. Na szafce dostrzegłam kluczyki
do Range Rovera Marco i nie śmiałam oprzeć się pokusie zabrania ich razem z
moją torebką leżącą obok. Nikt za mną nie wyszedł, więc mogłam wreszcie
zrezygnować z taksówki na korzyść tak wygodnego, sportowego, pewnie piekielnie
drogiego samochodu. Zapięłam Mari w foteliku i przeszłam do drzwi kierowcy.
Usiadłam na wygodnym, materiałowym siedzeniu i włożyłam kluczyki do stacyjki.
Przekręciłam je i poczułam delikatne wibracje od uruchomionego silnika. W dodatku jeszcze był cichy. Nie
prowadziłam jeszcze tak wielkiego auta, ale miałam nadzieję, że sobie poradzę. Wycofałam
je i ruszyłam ulicą w kierunku hotelu, gdzie się zatrzymałyśmy. Połączyłam na
światłach mój telefon do odtwarzacza wbudowanego w radio i puściłyśmy głośno
piosenkę o literkach alfabetu. Wszystkie emocje zeszły ze mnie przez głośny
śmiech małej dziewczynki. Udało mi się przeżyć i nagadać tej kobiecie. Byłam najbardziej zła za
jej ostatnie słowa, aczkolwiek zdawałam sobie sprawę, że powiedziała je tylko
po to, żeby znaleźć kolejną płaszczyznę, na której mogłaby mi dogryźć bądź też
zmieszać z błotem. Bolało mnie, że Marco nie zareagował, nie obronił nawet
swojej córki.. Taki z niego tatuś.
Pękało mi serce, w każdej chwili przebywania w jego
pobliżu.. Ale musiałam to znieść. Czas mógł ukoić ból, może ból rozsypanego na
kawałki serca też. Ginących nadziei, tlących się uczuć…
Zaparkowałam pod hotelem, bokiem wjeżdżając na chodnik.
Wyjęłam kluczyki i poszłam do bagażnika, żeby go otworzyć. Mocowałam się z nim
tak, że przez przypadek zarysowałam kluczykiem karoserię. Może i to był
przypadek, ale nie żałowałam. Złożyłam wózek, założyłam na niego moją torbę.
Spojrzałam na telefon. Tam miałam już trzy połączenia nieodebrane od blondyna.
No przykro, że zabrałam mu ukochany samochód. Może jakoś poradzi sobie z tą
tęsknotą.
Kiedy szłam zabrać Marisę z fotelika doznałam niemałego
szoku. Drzwi pasażera z przodu i tylne miały przez całą długość grubą rysę z lekkim wgnieceniem. Na
samym końcu przy drzwiach Marisy stał słupek, który tą całą rysę musiał
spowodować. Wyjęłam Mari przez drugie drzwi i usadziłam ją w wózeczku. Cały
czas nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. Mój mały samochód w Liverpoolu nie potrzebował aż tyle miejsca przy parkowaniu, ten był zdecydowanie większy. Znów chciało mi się śmiać do
rozpuku, to była dobra odmiana. Weszłam do hotelu, próbując sobie wyobrazić minę Marco. A co dopiero
jak jeszcze dostanie mandat za złe parkowanie?
Spotkanie denerwującej teściowej okazało się koniec końców
ratującym mój dzisiejszy nastrój. Na recepcji zostawiłam kluczyki, jakby Marco
tu stawił się osobiście, by odebrać swoją zgubę. Ja wyciszyłam telefon i po
położeniu Marisy spać, rozsiadłam się w salonie pokoju na narożnej kanapie i
włączyłam film, który akurat się zaczynał w telewizji. Żałowałam w sumie, że
nie zrobiłam zdjęcia tej rysy. To było wspaniałe.
/Mario/
Wiedziałem, że Marco będzie walczył w sądzie o swoją córkę,
ale wiadomość o odebraniu jej Rose była dla mnie ciosem. Nie byłem nim, nie
wiedziałem co czuł.. Swoją drogą, czy tak naprawdę ktokolwiek to wiedział? Na
pewno był zawiedziony. Wydaje mi się, że był zakochany w Rosalie, nawet kiedy
jej nie było, odrzucał wszystkie kobiety. Było kilka pomyłek słabości, ale ten etap szybko minął, zrozumiał, że to nie to. Zostawił wszystkie kobiety i twierdził, że zostanie sam. Mówił, że to dla dobra kariery, ale
ja wiedziałem swoje. Myślał o niej nawet, kiedy starał się tego nie robić.
Pozdejmowanie ramek ze zdjęciami w mieszkaniu też nic nie dało. Może byłem
naiwny, ale liczyłem, że jak siebie zobaczą, pobiegną w swoje ramiona, zaczną
się obrzydliwie całować przy wszystkich zgromadzonych i nie wyjdą ze swojej
sypialni przez najbliższy tydzień.
Nie pochlebiałem tego, że Rosalie uciekła na tak długo. Byłem może w jakiejś części na nią zły, z drugiej trochę rozumiałem, głównie dzięki Ann. Kobiece spojrzenie trochę wniosło do mojej perspektywy. Staraliśmy się to oboje zrozumieć. Rose mówiła niejasno o przeszłości, o której z resztą nigdy nam nic nie powiedziała. Widzieliśmy, że to był bardzo delikatny temat, więc za każdym razem to zostawialiśmy. Jeżeli uciekała od mówienia o nim, możliwe, że był zbyt ciężki i nie pogodziła się z tym jeszcze. Ale staraliśmy się z Ann zapomnieć o ostatnim czasie i dać jej teraz jak największe wsparcie, jakiego od nas potrzebowała przez cały ten czas. My też jej potrzebowaliśmy.
Nie pochlebiałem tego, że Rosalie uciekła na tak długo. Byłem może w jakiejś części na nią zły, z drugiej trochę rozumiałem, głównie dzięki Ann. Kobiece spojrzenie trochę wniosło do mojej perspektywy. Staraliśmy się to oboje zrozumieć. Rose mówiła niejasno o przeszłości, o której z resztą nigdy nam nic nie powiedziała. Widzieliśmy, że to był bardzo delikatny temat, więc za każdym razem to zostawialiśmy. Jeżeli uciekała od mówienia o nim, możliwe, że był zbyt ciężki i nie pogodziła się z tym jeszcze. Ale staraliśmy się z Ann zapomnieć o ostatnim czasie i dać jej teraz jak największe wsparcie, jakiego od nas potrzebowała przez cały ten czas. My też jej potrzebowaliśmy.
-Ona nie jest sobą –powiedziała smutno Ann, poprawiając się
na kanapie w salonie. Rozłożyła się wygodnie i położyła stopy na moich udach.
Chwyciłem je i delikatnie zacząłem masować. Nasze ulubione wieczory. We dwoje, leniwie wylegując się na kanapie.
-Rosalie?-zapytałem, żeby się upewnić. Myśleliśmy nawet o
tym samym.
-Tak. Ma taki wzrok..przepełniony bólem i smutkiem.
Zauważyłeś, że ona w ogóle nie płacze?
-Mówiła, że obiecała Marisie..
-A daj spokój z Marisą. To jedyna wymówka, która ją
powstrzymuje. Jest kłębkiem nerwów, rozczarowań i rozpaczy. Przecież ona go
kocha, wierzyła, że się ułoży, tymczasem? –oburzyła się i podłożyła poduszkę pod plecy, żeby mnie
lepiej widzieć.
-Oni są tacy sami. Żadne z nich nie przerwie ciszy i nie
powie, co do siebie czuje.
-Marco ją nadal kocha?
-Miłości swojego życia tak szybko się nie zapomina i myślę,
że nie da się odkochać. A oni byli dla siebie wzajemnie miłością życia. Ty byś się w życiu we mnie nie odkochała.
-Masz rację –westchnęła smutno. –Zamknijmy ich w jakimś
malutkim pomieszczeniu i czekajmy, dopóki się nie pogodzą.
-Zamkniesz ludzi w śmierdzącym kiblu i będziesz czekać, aż
zaczną się całować. Tak kochanie, to super pomysł –roześmiałem się i
przejechałem paznokciem po wewnętrznej części jej stopy, przez co o mało nie
oberwałem w nos przez jej reakcję na gilgotki. To był klasyk, Ann tego nie znosiła, ale ja lubiłem ją tym drażnić.
-Nie mówiłam o kiblu, tylko małym pomieszczeniu.
-Mnie tylko to się kojarzy z małymi pomieszczeniami
–uśmiechnąłem się szeroko i powróciłem do masażu.
-Rose powinna się wypłakać, wykrzyczeć…
-Marco też, on pewnie nie będzie płakał, ale przynajmniej by
powiedział wszystko, co mu leży na żołądku a nie odstawia szopki w sądzie.
Wiesz co mi powiedział, kiedy zapytałem go o Marisę?
-No?
-Że jest „fajna”. Czaisz? „Fajna”! To najbardziej gówniane
słowo, żeby opisać własne dziecko.
-Pewnie gdybyś zapytał go o Rose byś otrzymał odpowiedź, że
jest „spoko”… Nie walczyłby o Mari, gdyby jej nie kochał. Może takim sposobem
chce wkurzyć Rose i też ją zdobyć? Pamiętasz jak doszło do ich małżeństwa?
-Ona go nienawidziła, zagroził jej policją, chciał odebrać
pierścionek, nie pozwolił wychodzić z domu.. I jakimś cudem ona w nim coś
zobaczyła i podjęła decyzję o ślubie.
-On robi teraz to samo, Mario –westchnęła Ann. Cholera,
chyba miała rację. Ale przecież nie tędy droga. –Ale on nie wie, w czym tak
naprawdę zakochała się Rosalie. I to nie były te złe momenty, a te wszystkie
inne, maleńkie, które działy się między tymi złymi..
-Marco o tym nie wie?
-Nie powiedziała mu o tym, a z domyślaniem chyba jest
ciężko. Przecież ona się zakochała w tych wszystkich, drobnych gestach,
czułościach. Chyba widziałeś, jak na niego patrzyła, kiedy łapał ją za rękę, a
on na nią. Zadzwoniła do mnie z płaczem, kiedy ten zamówił dwa kosze kwiatów do
domu, kiedy opiekowała się nim podczas choroby… I tu nie chodziło o ilość, ale
o gest. Dostałeś kiedykolwiek dłuższy opis jak im było na Karaibach?
-Nie..
-Bo żadne z nich nie umie tego opisać. Myślę, że oboje
wiedzą, że tam było im cudownie i ten wyjazd ogromnie zacieśnił ich relację.
Widziałeś ile on jej narobił zdjęć z ukrycia? Jak oboje się śmiali, jak im na
nich błyszczały oczy? Mario..
-No? –zapytałem. Zamyśliłem się, moja ukochana miała rację.
Tęskniłem za szczęśliwym Marco i za szczęśliwą Rose. Oni nie umieją być szczęśliwi
osobno. Założę się, że przy Rose, Marco cieszyłby się z tego pucharu Niemiec jak dziecko i szeptał jej do
ucha zbereźne teksty o swojej nagrodzie w domu. Wziąłem telefon ze stolika i
wszedłem na stronę poczty kwiatowej. Skoro Marco tak zrobił i doprowadził tym
swoją kobietę do płaczu, może i mojej poprawi to humor?
-Tęsknię za naszymi dawnymi przyjaciółmi. Oni siebie tak
odmienili, byli tacy szczęśliwi i zakochani. Jestem pewna, że Marisa nie
stanowi dla nich przeszkody, a jedynie uszczęśliwi ich bardziej. Przecież to
takie cudowne dziecko.. Marco przecież widzi, że Marisa ma jej całą miłość
i jest dla niej całym światem.
-Jest zazdrosny o Marisę –powiedziałem nagle, jakby dostając
olśnienia. akurat wtedy skończyłem Spojrzałem się w lekkim szoku na Ann. Ona patrzyła na mnie i
próbowała sobie to wszystko poukładać w głowie. –Kiedyś to on absorbował jej
cały świat, oddała mu całą siebie, poświęciła się, oddała mu całe serce.. A
teraz tego nie zrobi, albo myśli, że tego nie zrobi, bo jest Marisa. Dlatego
chce ją jej odebrać.
Posiedzieliśmy chwilę w milczeniu. Ann odleciała chyba
myślami zupełnie gdzie indziej. Ja też. To było tak banalne, chore, aż głupie. Ale Lamę było na to stać. On potrafił być głupim, ale teraz to naprawdę musiał się wysilić. Spojrzałem na godzinę w telefonie. Na ekranie
blokady pokazało się nowe zdjęcie. Zrobiliśmy je w moje urodziny. Wieczorem
planowałem małe przyjęcie, ale Rose podziękowała. Była strasznie zdenerwowana
pozwem do sądu i nie miała ochoty na przyjęcia, zwłaszcza, że miał być na nim
Marco. Spędziliśmy za to razem miły poranek. To zdjęcie było tego dowodem. Siedzieliśmy
razem w ogrodzie, wyjąłem nowy selfie-stick, żebyśmy wszyscy razem byli na
zdjęciu. I wyszło takie, że Marisa próbuje wsadzić palec do oka Ann-Kathrin, ja
na to patrzę z rozbawieniem, Rosalie sięga, żeby zabrać jej rączkę. Wszyscy na
ustach mieliśmy wymalowane wielkie uśmiechy i chociaż nikt nie patrzył w obiektyw,
zdjęcie było idealne.
-Fajna –prychnąłem pod nosem i zaśmiałem się do siebie. On
czasami był beznadziejnie przerażający i przerażająco beznadziejny w jednym.
Kilka minut później zadzwonił kurier z kwiatami. Poprosiłem
Ann, żeby poszła otworzyć i zobaczyć, kto to. Poczekałem chwilę, a kiedy
wróciła Ann miałem zupełnie inną kobietę. Nawet lepszą Rosalie, bo nie płakała
a była..
-Mario –uśmiechnęła się szeroko i włożyła do wazonu bukiet
kwiatów. Potem podeszła do mnie i wdrapała się na moje uda. Zapowiadała się długa, rozkoszna noc. Uśmiechnąłem się
szeroko i poddałem się jej pocałunkom. Tak, to było sto razy lepsze niż płacz
ze wzruszenia. Przyciągnąłem ją bliżej do siebie, odpowiadając na jej czułości.
Z nią wszystko było takie proste, piękne, wierzyłem, że przy niej wszystkie
problemy rozwiążą się same. Moja kochana Ann..
~~~
Drugi rozdział w tym tygodniu i nadal nic się nie rozwiązało.. Zobaczymy co będzie dalej😊 Na pewno ciekawie. Dziękuję za wszystkie przejawy Waszej aktywności, cieszę się, że czytacie💖 Nie obrażę się też, jak dalej będziecie tu aktywne haha💋 Trzymajcie kciuki za środę, bo mam pierwszy zabieg, i jeśli pójdzie dobrze i po nim będę się dobrze czuła, to będę pisać dalej😁
No i odczarowujemy pierwszy września! Żadna szkoła i rozpoczęcie roku-sobota i rozdział! Kto jest zadowolony z takiego obrotu spraw?? (ja bardzo, zwłaszcza, że jeszcze będę miała miesiąc wakacji hehe)
Do następnego za tydzień!! Buziaki! x.