sobota, 22 lipca 2017

Dwadzieścia trzy




Naszemu wbiegnięciu do domu towarzyszył głośny śmiech. I nasz i wszystkich gości, którzy jeszcze zostali i siedzieli w suchym, ciepłym salonie. Mario złapał się za głowę, Ann ukryła twarz w dłoniach nie mogąc przestać się śmiać. My z Marco spojrzeliśmy na siebie z uśmiechami i wzruszyliśmy ramionami. Do Marco podbiegł Nico i wyciągnął do niego rączki.

-Wujek! Jesteś cały mokry! –powiedział sepleniąc i założył rączki w buncie obserwując go srogim wzrokiem.
-Ciocia też.-usprawiedliwił się patrząc na mnie puszczając oczko. O nie, bez takich!
-No właśnie! A parasol? Powiem mamie!

Chciało mi się śmiać. To było tak urocze i słodkie dziecko, że nie umiałam nawet tego opisać. Miałam ochotę go uściskać i ucałować. Jak taka typowa ciocia. Potrzebowałabym jeszcze okularów na czubku nosa i miski słodyczy.

-Nie mieliśmy ze sobą niestety parasola, skarbie. –odezwałam się widząc, że Marco nie wie co ma powiedzieć. –A była przecież taka piękna pogoda, że nawet nie przypuściliśmy z twoim wujkiem, że tak się zepsuje, wiesz?-ukucnęłam koło niego z uśmiechem. On słuchał mnie uważnie wszystko sobie jakby trawiąc w głowie. Spojrzał na Marco czekając na jego potwierdzenie moich słów. I tak się stało.
-Ciociu? –zaczął zwracając się do mnie. „Ciociu”. W duchu ucieszyłam się, że uznaje mnie za ciocię. –A nie jesteś już zła na wujka? –zapytał wpatrując się uważnie we mnie. Ten wzrok miał po Marco. Nieustępliwy. Spojrzałam na mojego męża szukając jakiegoś wyjaśnienia. On patrzył się tylko na naszą dwójkę z miną wyrażającą kompletnie - nic.
-Jeszcze trochę jestem ale już nie tak bardzo.
-Bo wujek był smutny, że jesteś na niego zła. –poskarżył się drążąc w temat. Było mi trochę niezręcznie o tym mówić zwłaszcza, że za nami było pewne grono słuchaczy.
-Czasami dorośli się kłócą, nawet gorzej niż dzieci. I byłam zła na wujka bo trochę nabroił.
-Aaa…Wujek, nieładnie. –stwierdził i poszedł do kuchni, gdzie Lisa kroiła właśnie resztkę tortu.
-Widzisz? Nieładnie.-powtórzyłam po Nico i poszłam do Ann i Mario na kanapę, żeby wcisnąć się koło nich i okryć kocem.

Ann stwierdziła, że koce nie mają sensu i zawołała Lisę. Dostałam od niej sukienkę, która była rozmiarowo trochę za mała dla mnie. W biuście za ciasna, długościowo zbyt krótka. Ann stwierdziła ze śmiechem, że dla Marco i reszty męskiego towarzystwa sukienka pasowała jak ulał.
Marco też pożyczył ciuchy od Romana, jednak te były na niego trochę za duże. Roman w końcu był sporo wyższy od blondyna. Nie bez powodu był bramkarzem. W nowych ubraniach wyglądał trochę pociesznie. Gdyby założył kaptur na głowę, wyglądałby jak typowy dres, co idzie na ustawkę z ziomkami. Marco-dres. O ludzie. To by było zbyt idealne.
Nico jadł zadowolony kawałek tortu. Przez ten tort nie mogłam się skupić na rozmowie. Byłam i tak już najedzona, ale…

-Lisa, przepraszam, ale naprawdę… Jest jeszcze kawałek tego tortu?
Lisa uśmiechnęła się szeroko i wstała z kanapy udając się w kierunku kuchni po ciasto. Po chwili wróciła z kawałkiem na talerzyku.

-Rose, przepraszam ale ty nie jesteś w ciąży?-zapytała uśmiechając się na co wszyscy zaczęli się śmiać. Głównie przez Marco, który zaczął się krztusić popijanym sokiem pomarańczowym.
-Spożywczej. –powiedziałam ze śmiechem spoglądając na Marco. Akurat poklepywał go po plecach Mario, który miał niezły ubaw.
-Małe Reuski jeszcze nie?-drążył Roman spoglądając na blondyna z ubawem. Mieli zabawę życia nabijając się z reakcji biedaczyny.
-Och, dajcie mu spokój. –westchnęła Ann. –Zaraz się zbieramy z naszą ciężarną do domu.
-My z Ali też, nie będziemy u was jednak nocować. –powiedział smutno Auba
-O nie! –przeraził się Roman i roześmiał. –Herbaty jeszcze komuś? Rose?
-Dziękuję, wypiję jak wrócę do domu.-powiedziałam z pełnymi ustami uśmiechając się. No cóż. Zaraz, nie mieliśmy z Marco tortu weselnego. Żądam tortu.

Razem z Aubą i jego rodzinką pożegnaliśmy się z Weidenfellerami. Dołączył też do nas Marco z Nico, którego musiał odstawić go do Yvonne. Pomachałam maluchowi, który zawołał do mnie, kiedy był zapinany w foteliku w aucie Marco. Z Marco od czasu naszego pocałunku w deszczu nie zamieniliśmy ani jednego słowa. Miałam nadzieję, że nie spocznie na laurach i będzie coś robił. Ja będę siedzieć i czekać.


***


Następnego dnia rano zamiast uroczej, leniwej pobudki zostałam rzucona sportową torbą. I zamiast „dzień dobry, piękna” usłyszałam „rusz tyłek, jemy i idziemy na siłkę”. Zamiast śniadanka pod nosek musiałam sama się zwlec i je robić. Mario się za mnie nie wstawił, poszedł na trening. To był kolejny argument Ann. „Mario na treningu, a ty co?”. Stwierdziłam, że urocze, pulchne grubaski też mają mężów i są szczęśliwe. Ale i ten argument nie sprawdził się w roli wymówki-idealnej.

W Berlinie szykował się bal dla Reprezentacji Niemiec w związku z Mistrzostwami Świata. Bal był charytatywny. Ponoć wiele znanych osób wystawiało swoje rzeczy na licytację, a cały dochód miał być przeznaczony na sieć dziecięcych szpitali. Z tego co tłumaczyła mi Ann, Marco nie był powołany do kadry jednak sam był darczyńcą na licytacji, a też swoje lata się nagrał w Reprezentacji, więc także został zaproszenie i nie było innego wyjścia, niż te, że musiał się tam pojawić. Oczywiście utarty zwyczaj jest taki, że piłkarze przychodzą ze swoimi partnerkami. W końcu bal to bal. Nie dostałam co prawda zaproszenia, jednak Ann była święcie przekonana, że będę towarzyszyła blondynowi tego wieczoru.
Ażeby nie zrobić mu wstydu, i oczywiście jeśli naprawdę by chciał mnie zabrać, to musiałam wyglądać lepiej niż dobrze. Miałam też poznać resztę piłkarzy. Czyli siłownia.

Musiałam się zadowolić owsianką w samotności, Ann poszła wyprowadzić Mase na spacer. Gdzieś z tyłu głowy chodziło mi wczorajsze spotkanie z Marco. I pomimo kolejnej kłótni… Ten pocałunek zawrócił mi w głowie. Jak z jakiegoś taniego romansidła. Ale był piękny. I romantyczny. Na dobrą sprawę, to zaczęłam sobie wyobrażać jak tańczymy z Marco na pięknej dużej sali wśród innych par. Marzyła mi się piękna sukienka, jak u księżniczki. Ale najpierw trzeba się pogodzić. A żeby się pogodzić to trzeba przeprosić. A po ostatniej rozmowie z Mario wiedziałam, że nawet jeśli Marco mnie urobi, to jeszcze brunet będzie musiał być co do tego przekonany i to on ostatecznie mnie stąd wypuści…bądź też nie.
Nie miałam do końca ochoty na to śniadanie. Głównie ze względu na to, że nie lubię zimnych owsianek. W ogóle nie przepadałam za owsiankami, ale jeśli trzeba je zalać czymś ciepłym a potem stygnie to entuzjazm trochę spada.
Za to entuzjazm u Ann wiecznie nieograniczony. Wpadła razem ze zmęczonym psem… 
Biedna Mase, co ona ci zrobiła. 
Przyniosła do przedpokoju swoją torbę i oznajmiła, że na mnie czeka. Pfff, przyjaciółka.





/Marco/


-Ale zrozum, dawałem już kwiaty.-westchnąłem próbując wbić do głowy mojej siostrze, że kwiaty będą najgłupszym ruchem do przeprosin blondynki.
-No to nie wiem. Idę do Nico i Yvonne, a ty się zajmij małą.
-No jasne, dzięki. I wiesz? To, że jesteś starsza wcale nie znaczy, że możesz wykorzystywać młodsze.-odparowałem Melanie i podszedłem do wózka w której grzecznie spała najmłodsza członkini naszej rodziny.
-A no tak, młodsze to słabsze, tak to szło?-rzuciła jeszcze przez ramię wychodząc do ogrodu. Paskuda jedna. Ale i tak siostry i rodzice byli dla mnie najważniejsi.
Z kuchni wydobywały się piękne zapachy. Obiady u mamy zawsze miały swoją magię. Niby takie zwykłe spotkania rodzinne, ale jednak to był mój motor napędowy. Nawet się mówi, że w rodzinie tkwi siła. W mojej to sprawdzało się idealnie. 

-Marco, weź proszę z blatu ziemniaki.-powiedziała mama wchodząc do pokoju trzymając w rękach naczynie z pieczenią. Pachniało cudownie.
-Ale muszę się zajmować Mią.
-Skarbie, nie wyczułeś, że twoja siostra, załamana twoją beznadziejnością kazała ci się delikatnie odczepić?-zaśmiała się pod nosem robiąc miejsce na stole. –No idź już.
-Idę idę. –mruknąłem pod nosem. 


Kiedy wróciłem do salonu zastałem już moje obie siostry i Nico. Melanie uśmiechała się chytrze pewnie mając na uwadze naszą poprzednią wymianę zdań.
-Wiesz, grunt to powiedzieć komuś żeby spadał na drzewo, a ten się będzie cieszył na nadchodzącą podróż, czy jakoś tak.
-Dzieci.-zaśmiał się ojciec siadając przy stole. –Odkładamy już te wszystkie sprawy na bok, zjemy wreszcie normalnie.

Ojciec zawsze wszystko ucinał, potrafił być czasem zbyt bardzo bezpośredni. Może to była i dobra cecha, nikt nigdy nie mógł mu zarzucić nieszczerości, ale też z drugiej strony czasem mógł sobie darować kilka niesympatycznych uwag.
Mama zawsze mówiła, że odziedziczyłem po nim bycia upartym. I chyba miała rację. Rose z resztą mogła się o tym szeroko wypowiedzieć mając na uwadze ostatnie wydarzenia. Musiałem coś z tym zrobić, w końcu nie będziemy rok mieszkać na dwa mieszkania i się do siebie nie odzywać. Ta mała, drobna kruszyna była naprawdę temperamentna i bardzo uparta. Czy ja wiem, może nawet tak jak mój ojciec. 

Mama za to była oazą spokoju. Nigdy nie lubiła konfliktów, wolała rozmawiać ze stoickim spokojem, niż podnieść głos. Nie dawała się ponosić emocjom, wszystko co złe umiała bardzo szybko rozwiać. Mario kiedyś mi wyznał, że w kłótniach jestem też spokojny. Nie wierzyłbym do końca temu. Zwłaszcza patrząc na rozwalony nos Schu. Niesamowicie denerwowało mnie to, jak się przytulał z Rose. I nie umiałem normalnie funkcjonować w jego pobliżu wiedząc, że całował moją Rose. Nie miał do tego prawa. Ona była moją żoną. Nie jego. Myślałem, że wystarczająco to zrozumiał, jednak urodziny syna Romana… Przywaliłbym mu jeszcze raz ale powstrzymała mnie jej obecność. No może tez reszty, ale główny wpływ miała na to Rose. Uwielbiałem ją całować. Irytowało mnie to jak się na mnie denerwowała, a zarazem cholernie mnie to kręciło, mogła i naprawdę na mnie krzyczeć. Jej oczy wtedy się mieniły, a usta okropnie kusiły, żeby je pocałować i przygryźć. Chyba jeszcze do żadnej swojej kobiety nie czułem takiego pociągu. Uwielbiałem każdy centymetr jej ciała. Nie była koścista jak każda modelka, nie wyglądała jak każda przeciętna dziewczyna. Była… inna. Jej skóra była tak miękka i gładka. Wcięcie w talii jak u księżniczki, pełne piersi, pośladki, długa szyja i Dotykanie jej było moim nałogiem. 

-Wuuuujku!-Nico zawołał mnie swoim nieznoszącym sprzeciwu głosem.
-Hmm? –odezwałem się karcąc za to, że przy rodzinnym obiedzie myślę o tym, jak mnie pociąga Rose.
-Babcia pyta czy dobre. A ty nie odpowiadasz. –powiedział z pretensją
-Przepraszam, zamyśliłem się. Pyszne, mamo. –odpowiedziałem wymuszając uśmiech.
-Zakochaany. –mruknęła pod nosem Mela i włożyła do ust dużą porcję mięsa i kaszy.
-Nie udław się od tych bredni.
-Marco, zostaw siostrę.-oburzyła się mama
-To niech siostra nie pie.. gada bzdur. –powiedziałem odchrząkując i wróciłem do swojego jedzenia. Nico nie powinien uczestniczyć w tej rozmowie, to nie dla niego. To zbyt chore. 

Siedzieliśmy w kompletnej ciszy. Było to zarazem wkurzające i niezręczne. Wiedziałem, że jestem pod ostrzałem spojrzeń sióstr i ojca. Na szczęście Nico nie wyczuwał tej dziwnej atmosfery i dzielnie wsuwał swoją porcję mlaszcząc przy tym głośno. Nawet Yvonne nie zwracała mu tym razem uwagi.

-Dzięki, ale nie jestem głodny. –wstałem od stołu i poszedłem do kuchni nie czekając na komentarze rodziców, czy co gorsza sióstr. Postawiłem talerz na blacie i zacząłem sprawdzać czy rodzice mają coś dobrego do picia w lodówce. Oczywiście sok. Alkoholu miałam dość na następne tygodnie. W drzwiach stał jakiś sok pomarańczowy w butelce. Wziąłem szklankę z półki, chociaż mogłem się do cholery napić. U siebie miałem jeszcze bałagan w kuchni. Znalazłem jakiś stary worek, żeby pozbierać burdel z salonu. Jadłem głównie na mieście. Zanim poznałem Rose to Scarlett zawsze zajmowała się kuchnią. Teraz Rose w prawdzie też nie była najlepszą kucharką, sama sobie z tego zdawała sprawę, ale starałem się jej pomagać i przyrządzaliśmy posiłki razem. Na razie makarony, przyjdzie czas na ravioli i inne wymyślne dania..

-Dobra, brat. –Melanie weszła do kuchni razem z Yvonne.
-Boże. Za co. –westchnąłem biorąc łyk ze szklanki. Sok przyjemnie chłodził. Mama zawsze miała zwyczaj wstawiania soków do lodówki latem i to był genialny pomysł.
-Możemy powiedzieć to samo. Wystarczyłyby dwie piękne, mądre, inteligentne siostry. To rodzice jeszcze musieli się pokusić o jakiegoś niedorobionego brata.
-Coś jeszcze?-zapytałem nie mając zupełnie słuchać gderania, zwłaszcza Melanie.
-Dopiero zaczynamy. –oświadczyła zamykając drzwi od środka Yvonne i oparła się o nie. –Dobra, załóżmy, że mój syn nie słyszy. Co ty odpierdalasz, co?
-Dobrze mówi!
-Dziewczyny, nic się nie dzieje.
-Serio? Bo ja znam inną wersję. Rozmawiałam z Rose dzisiaj. I wiesz? Według niej nie jest ok. A, i jeszcze gadałam z Ann. Nie uwierzysz. Potwierdza.
-A, to może pogadaj sobie z resztą, ciekawe co mają do powiedzenia!
Wiedziałem, że moje siostry są strasznie drążące we wszystkim. Nawet najdrobniejszym problemie, czasem go lubią podrasować do skali światowego dramatu.
-Wiesz, że nie o to mi chodzi. Co się dzieje, brat?
-Nic. Po prostu pokłóciliśmy się, chyba w każdym małżeństwie są kłótnie, powinnyście coś o tym wiedzieć.
-Ale nie były na tyle poważne, że wyprowadzałyśmy się z domu. –odezwała się Melanie, która do chwili przysłuchiwała się wymianie zdań mojej i Yv.  –A, nie używaj argumentu, że nie znam Rose. Każda kobieta ma jakiś próg wytrzymałości. Z tego co wiem z uwag Yvonne, Rose to twarda babka i nie da sobie w kaszę dmuchać. A nawet jeśli próbowałbyś nam wmówić, że jest przewrażliwiona to powinieneś wiedzieć, żeby uważać na to co robisz. To było mądre?-zapytała Yvonne, na co ta kiwnęła głową potwierdzająco uśmiechając się.
-Dobra. Powiem jak jest, i proszę, „zakochanie” to zakazane słowo. Wiecie dobrze, jakie mam podejście do tego gówna. –popatrzyłem kolejno na jedną, to na drugą. Stały cierpliwie patrząc na mnie wyczekująco. Założyłem, że zaprzestały ze swoim durnym naskakiwaniem.  –Jesteśmy z Rose od jakiegoś czasu już razem i… To jest sto razy bardziej intensywne niż cały związek ze Scarlett. Pewnie dla tego, że ja nie gram, Rose też nie pracuje. Dzielimy ze sobą codzienność, jak normalni ludzie… To jest cholernie obce uczucie. Bo jednocześnie nie wiem, czy powinienem na przykład zaprosić ją na kolację, ale przecież ja jej nie kocham, ani nic. A kolacje… Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, jak bardzo jestem w tym wszystkim zacofany. –westchnąłem ciężko przeczesując po bokach włosy.
-Całe życie poświęcasz piłce. Po to jest Rose, żebyś poznał tą drugą stronę. Jak to nazywasz, normalnego życia…
-Nigdy moje myśli nie były takie intensywne, nie mogę się na niczym skupić. Czasem mam ochotę coś rozwalić, irytuje mnie to, że musi odstawiać fochy i..
-Nie zwalaj na nią. Zawaliłeś, ty, nie ona. A pocałunek, daruj, ale znając Rose, to ja wierzę w to, że André wepchnął jej język do gardła a nie ona. To nie ten typ dziewczyny…
-Wszystkie są takie s…
-Nie kończ!-przerwała mi wkurzona Mela. –Nie akceptowałam, nie akceptuję i nigdy nie będę akceptować twojego durnego pomysłu z małżeństwem. I ja nie zamierzam tego tolerować jak rodzice i udawać, że wszystko jest w porządku. Bo nie jest. To jest kobieta, wrażliwa, mająca swoje marzenia, pasje. A nie jakiś szczur doświadczalny, do jasnej cholery. Powinieneś to szanować. Jeśli się na takie coś zgodziła to tylko dlatego, że jest zagubiona. Nie wie co chce robić, podobno nie ma nikogo, do kogo mogłaby się udać. Nawet jeśli mówi, że tego chce, to uwierz, Marco. A ty, gdybyś miał do niej odrobinę szacunku to dałbyś jej dawno rozwód, kasę w rękę, pomógł ze znalezieniem mieszkania i miał super przyjaciółkę. Ale cóż, nie poruchałbyś . Smutne. Ale taka prawda, co?
-Nie mów tak. –wydusiłem przez ściśnięte zęby. Zaciskałem dłonie na blacie kuchennym powstrzymując się od gniewu. W głowie cały czas sobie powtarzałem, że to moja siostra, którą kocham i powinienem ją cenić i szanować. Balansowałem na granicy gniewu i irytacji. –Temat seksu nie ma nic tu do tego i nie powinien cię interesować. To tylko i wyłącznie moja sprawa.
-A Rose nie?-prychnęła dalej trzymając przy swoim.
-Nie łap mnie za słówka. Wiesz, że tego nie cierpię.
-Straszne. –burknęła
-Melanie, myślę, że ta rozmowa nie ma sensu.
-Tak jak twoje małżeństwo. Widzisz? Nawet nie umiesz pokazać sensu jego bytu. Wiesz dlaczego? Bo nie ma.
-Ty nie rozumiesz. Nic nie rozumiesz!-powiedziałem ciszej, oddychając głęboko.
-Tak. Dokładnie to ująłeś. Nie rozumiem i nawet nie próbuję, to chore. Kończę to, bo naprawdę… -powiedziała smutno odwracając się do drzwi. Nie chciałem tak tego zostawiać.
-Mela. Ja po prostu potrzebuję Rosalie. Jej. Jej osoby. Ciepła, uśmiechu i jej beznadziejnej kuchni. To daje mi spokój i poczucie… Domu i stabilizacji. To w tym wszystkim wariactwie jest najpiękniejsze. To jest właśnie to, co sprawiło, że nie wziąłem ze Scarlett ślubu.
-Dziękuję. –powiedziała szeptem kiwając głową i biorąc głośny oddech opuściła kuchnię.
Nalałem kolejną szklankę tego soku. Koniecznie musiałem zapytać mamy gdzie go kupiła. Najlepiej koi zszargane nerwy. 

-Randki. –rzuciła Yvonne. Prawie zapomniałem, że cały czas tu była.
-Co „randki”?
-Chodźcie na randki. To fajne. Rose poczuje się lepiej. A ty, kiedy byłeś ostatnio na prawdziwej randce?
-No jak byliśmy ze…
-Scarlett? Proszę cię. Randka to nie jest zalanie się w trupa, zaliczenie sypialni i przeżywanie kaca życia rano. Wykorzystaj to, że Rose mieszka teraz u Mario.
-Co, mam obejrzeć z nią film u nich i wywalić Mario z Ann za drzwi?
-Czasem zastanawiam się o gdziebytności twojego mózgu… -westchnęła patrząc w dal przez okno. Po chwili przeniosła znudzone spojrzenie na mnie. –Zabierasz dziewczynę wieczorem do restauracji i odstawiasz ją do domu przed północą i nawet nie myślisz, żeby zostać na śniadanie. Innego dnia zabierasz ją na spacer. Parki, starówka, muzea czekają. Jak Ann i Mario nie będzie, bo sami gdzieś pójdą przyjdź do niej z lodami i obejrzyjcie razem film. No i podwójna randka, przy okazji miły wieczór z przyjaciółmi. Teatr, opera… W ostateczności wylądujecie w klubie, żeby potańczyć, a nie się uchlać, Marco.
-Powtórzysz? Zanotuję…-powiedziałem próbując wyglądać poważnie. Mina mojej siostry wyrażała więcej niż tysiąc słów. Parsknąłem śmiechem, na co ona przewróciła z westchnieniem oczami.
-Mela ma trochę racji, ale ja rozumiem też ciebie. Tu też by pasowało do tego jedno słowo, ale go nie uznajesz to nie ma o czym mówić… Więc po prostu nie spieprz tego.
-Myślisz, że Rose naprawdę jest ze mną, bo się boi?
-Myślę, że Rose cię lubi. Bardzo lubi. I zrób coś, żebym mogła ją zobaczyć szczęśliwą, jak na tych twoich Photoshopach z Karaibów.
-To nie Photoshopy!
-A, czyli jednak możecie być razem szczęśliwy. Wróć tam.
-Wiesz, że mam trenin…
-Głupi i głupszy w jednym! –udała płacz zakrywając twarz dłońmi. –Do tego co było, braciszku. O tutaj. –postukała mnie palcem w czoło, a następnie stając na palcach zaczęła pukać ugiętym palcem w moją głowę sprawdzając, jakby to ujęła, gdziebytność mojego mózgu. Roześmialiśmy się oboje. Pochyliłem się lekko i objąłem mocno moją siostrę. 

-Dziękuję, Yv. –powiedziałem i pocałowałem ją w policzek. –Ratujesz mi tyłek.
-Wiem, młody. –uśmiechnęła się –A, i jeszcze jedno. Jeśli uważasz coś za tandetę to w randkach to najlepsze wyjście. Im większa tandeta tym bardziej dziewczyna to lubi. Nie każda, ale mam przeczucie, że jesteś jej taką słabością. Poza tym, jesteś przy niej takim uroczym misiem.
-Proszę cię, jestem facetem.
-Niedźwiadkiem?
-Niedźwiedziem.
-Dobra, niech ci będzie. –roześmiała się i ruszyła w stronę drzwi. –Chodź no, grizzly.
-Pożegnam się z rodzicami, Melą i dzieciakami i uciekam. –powiedziałem wychodząc za siostrą. Mama słysząc to podniosła głowę upewniając się tego co słyszała.
-Może ci zapakuję na wynos? Niewiele zjadłeś.
-Nie, dziękuję mamuś. Najadłem się i było pyszne, jak zwykle z resztą. Muszę już uciekać.
Stanąłem obok rodzicielki i objąłem ją ramieniem i ucałowałem w policzek.
-A deser?-zapytał smutny Nico spoglądając na mnie robiąc wielkie oczy niczym kot ze Shreka.
-Widziałem w lodówce twoją ulubioną galaretkę, więc jeśli mama się zgodzi, to zjesz jeszcze moją, hmm?
-Ale ja wolę ciebie od galaretki!-zaprotestował odkładając widelec na talerz i założył rączki.
-Obiecuję, że jeszcze sobie odbijemy i zabiorę cię jakiegoś dnia i pójdziemy razem na plac zabaw pograć w piłkę.
-Super! Jutro?
-Zobaczymy!-uśmiechnąłem się na widok rozpromienionego siostrzeńca. –Ale musisz być grzeczny i słuchać się mamy, żeby nasz plan wypalił.
-No dobra. –zgodził się –To pa wujek!
-Papa! –odpowiedziałem z uśmiechem i kiwnąłem głową w stronę taty na pożegnanie. –Muszę się skupić na tandecie. –skierowałem do Yvonne śmiejąc się pod nosem do brunetki. Miała ewidentnie dość mnie na ten dzień. Stawiałem, że nawet nie będzie chciała odebrać telefonu, będę musiał polegać sam na sobie. Cóż. Też się tak zdarza. W salonie zahaczyłem jeszcze Melanie z malutką Mią na rękach. Malutka jeszcze lekko zaspana rozglądała się po mieszkaniu. Podszedłem do niej i ucałowałem jej maleńką, śliczną rączkę. –Ciebie też nauczymy grać w piłkę, nie martw się.
-Nico ci nie wystarczy?-zaśmiała się Melanie głaszcząc małą po policzku.
-Nie, musi być mała drużyna.
-Sam sobie wyprodukuj, a nie na cudzych dzieciach będziesz się wyżywał ze swoimi ambicjami, nie mała?-zaczepiła Mię, na co dziewczynka roześmiała się na cały dom.
-Tym bardziej już uciekam.
-Tą drużynę robić?
-Jedno diabli ty i Yvonne, naprawdę. –pokręciłem głową niedowierzając. Możliwe, że ja byłem podobnie wkurzający… Musiałem o to zapytać Rose.



Wracając do mieszkania zastanawiałem się co mógłbym takiego zrobić, żeby w ogóle Rose chciała gdziekolwiek ze mną iść. Przypuszczałem, że może nie pójść tak łatwo, a pocałunek wcale nie oznaczał zgody. A Rose potrafiłaby być przez niego jeszcze bardziej nieustępliwa. Ale był i tak tego warty.
W mieszkaniu był naprawdę okropny syf. Nie chciało mi się sprzątać tego wszystkiego, ale miałem utrudniony dostęp do kuchni. Tak naprawdę lodówka była pusta a naczyń i tak nie było. Po prostu dla zasady powinien być ułatwiony. A naczynia… Miałem nadzieję, że moja małżonka lubiła tego typu zakupy, bo to nie była w zupełności moja działka.
Rzuciłem kluczyki na szafkę i usiadłem przed telewizorem. Nie miałem ochoty na konkretny film, dlatego rozkładając podnóżek wziąłem pilota i zacząłem przełączać kanały. Zauważyłem, że po dzisiejszym meczu z Nico zaczęła mnie boleć noga. Będę musiał to zasygnalizować fizjoterapeutom, może jeszcze nie czas, żeby wrócić. Miałem dość tej bezczynności. Byłem niby piłkarzem, a większość czasu zamiast na boisku spędzałem w szpitalach, ośrodkach rehabilitacyjnych albo w domu. Potrzebowałem mojej Rosie.
I czemu w tej telewizji nic nie leciało?
Stanąłem na jakimś kanale, który widziałem pierwszy raz.

-Trzymajcie mnie...-powiedziałem pod nosem widząc jakąś telenowelę. Kto wymyślił w ogóle ten twór i dlaczego to miało jeszcze prawo bytu? Kolejna tragedia goni ślub, zdradę i dziecko z innym. I to Melanie mi mówi, że mam chore życie? Przy tym moje życie to wręcz nudy i monotonia.

I przyszedł mi do głowy pomysł. Znalazłem sens wszystkich brazylijskich seriali.





/Rose/

To był jeden z bardziej leniwych wieczorów. Mario wrócił z biegania i brał prysznic. Ann siedziała ze mną na kanapie i odpisywała na maile. Ja szukałam informacji o fizjoterapii. Chciałam zacząć się w najbliższym czasie rozglądać po kursach w Dortmundzie i podjąć jakąś pracę. Mimo, że nie narzekałam z takim facetem u boku na nudy to chciałam się rozwijać. A wiedziałam, że prawo na pewno nie było dla mnie. 

-Gdzie są moje kapcie?-krzyknął Mario na pół mieszkania. Ann przewróciła oczami i zaśmiała się pod nosem.
-W sypialni zostawiłeś pod łóżkiem!-odkrzyknęłam mu wracając do swoich obowiązków.

Naprawdę miło mi było mieszkać z nimi. Zawsze była tu cudowna, serdeczna atmosfera pełna dobroci i ciepła. Udało mi się przez ten czas wyrzucić z głowy Marco, Scarlett i wszystkie inne problemy. Choć na jakiś czas. Marco nie dzwonił, nie pisał, nie wysyłał kwiatów. Nie wiedziałam czy to cisza przed burzą, czy nie szykowało się nic specjalnego.

I jak grom z jasnego nieba dotarł do nas przez otwarte okno balkonu dźwięk gitar i trąbek. Ann wyjrzała znad laptopa i zmarszczyła brwi. Mario jak zwykle szurając kapciami podszedł do drzwi balkonu i otworzył je by móc wyjść zobaczyć co się dzieje. Do melodii gitar i trąbek dołączył męski głos śpiewający coś po hiszpańsku.

-Ja nie mogę, trubadurzy!-zaśmiał się wracając do salonu. –Idźcie to zobaczyć.
-Co?-roześmiała się modelka i odłożyła na bok swojego laptopa. Wyszła na balkon zaciekawiona i wychyliła się przez barierkę. –Rose!-zawołała mnie uśmiechając się rozczulona.
Pokręciłam głową i poprawiając koszulę mojej piżamy dołączyłam do niej na balkonie. Mario poszedł za mną.

Jego trubadurzy mieli śmieszne czarne, stożkowe czapki z ogromnym rondem, wyszywane błyszczącymi cekinami i kamieniami. Garnitury również były pod kolor czapek, ozdobione złotymi, splecionymi linkami. Była ich piątka, dwie gitary, skrzypce, trąbka i puzon. Trójka z nich zawodziła jakąś romantyczną balladę.  
No i jeszcze był szósty, już bardziej w normalnym garniturze z czarnymi jeanswoymi spodniami. Z bukietem jakiś niewielkich kwiatków. Blondyn z idealnie ułożoną fryzurą i spojrzeniem z rodu kota ze Shreka. 

-O. Mój. Boże!-pisnęła Ann i zaklaskała w dłonie.
-Nie wierzę. –zakryłam usta nie wiedząc czy mam się cieszyć, czy może bardziej płakać?  Jakim cudem Marco wpadł na ten pomysł? Oszalał czy to może to jednak wybitny przejaw romantyzmu?
-Idź do niego!-powiedziała radośnie.
-No i co ja mam do niego iść i tańczyć czy co?
-Wątpię, żeby rudy tańczył. –zaśmiał się Mario opierając o barierkę i nie mógł już powstrzymywać śmiechu.
-Marco dobrze tańczy..-powiedziałam pod nosem jednak nie umknęło to uwadze Mario i Ann. Spojrzeli na mnie pytająco a na moich policzkach pojawiły się rumieńce. –Pierwszy taniec po naszym ślubie. Tańczyliśmy razem na plaży. To było… Piękne. Nie mogę o tym sobie dłużej przypominać, bo się zaraz rozkleję. –powiedziałam odchodząc od barierki i weszłam od mieszkania. Nie chciałam już patrzeć na Marco. I co on do cholery chciał. Spojrzałam na mój telefon. Zielona dioda sygnalizowała jakąś nową wiadomość. Westchnęłam i odblokowałam ekran. Krótka wiadomość od Marco.

„Rosie, zejdź na dół.
M.”

O nie. Zaczęłam panikować. Zaczynając od tego, że nie byłam pewna czego oczekuje ode mnie, kończąc na tym, że byłam w piżamie.

-Mała, idź do niego.-powiedział Mario wyrastając nie wiadomo skąd. Ann jeszcze stała na balkonie i obserwowała jak zaczarowana .
-Myślisz, że powinnam?
-Myślę, że to ten Marco z twojej plaży. –uśmiechnął się pokrzepiająco i przytulił mnie dodając otuchy.
-Dzięki. Mogę twoją czarną bluzę?-zapytałam patrząc na wieszak w przedpokoju, gdzie wisiała tylko jedyna bluza Mario, a ja nie miałam nic ciepłego pod ręką.
-Jak się w niej nie utopisz to proszę bardzo. A, i ucisz tych trubadurów. Może Ann się podoba, ale na dłuższą metę mnie i sąsiadom…o tej porze..
-Postaram się. –roześmiałam się nakładając bluzę Mario, która sięgała mi niewiele za pośladki. Rękawy też musiałam podciągnąć.
-Powodzenia Rose!-zawołała Ann wracając z balkonu –Będę cię obserwować.
-Dzięki.-roześmiałam się i pomachałam dwójce, jakbyśmy się mieli nie widzieć przez następne pół roku.
W windzie podwinęłam rękawy bluzy i poprawiłam kaptur. Zasunęłam zamek pod samą górę. Roześmiałam się widząc moje kapcie i gołe nogi. Mógłby ktoś pomyśleć, że pod bluzą nic nie mam, bo poza cieniutką koszulą ubrane miałam krótkie piżamowe spodenki. I żadnego makijażu. No ale dobrze. Sam tak chciał. Na parterze minęłam się z doręczycielem kwiatów. Bukiet wielkich, czerwonych róż. Wstrzymałam oddech, kiedy wśród nich dojrzałam taką samą kopertę, jaką dostałam koło wycieraczki w domu. Tylko i wyłącznie moje imię...

Wyszłam przed klatkę i przeszłam pod balkony. Zacisnęłam mocniej oczy, kiedy zauważyłam pełno zaciekawionych ludzi dyskretnie lub też niedyskretnie wyglądających przez okna. Panowie-meksykańscy muzycy niezmordowanie grali z przyklejonym uśmiechem. Kiedy wyszłam z cienia pod światło ulicznej latarni Marco od razu mnie zauważył i podszedł z delikatnym uśmiechem.

-Hej.-powiedziałam niepewnie, lekko speszona. Matko, czułam się jak nastolatka. Znów moje policzki nabrały koloru.
-Cześć Rosie. Cieszę się, że przyszłaś. –powiedział intensywnie wpatrując się na mnie i bez skrupułów obserwował moje nogi.
-Em.. Mario prosił w imieniu swoim i sąsiadów o uciszenie trubadurów.
Marco uśmiechnął się i odwrócił do muzyków i kiwnął głową w podzięce. Jeden widząc to pokiwał przecząco głową. Podeszli bliżej nas kontynuując, a jeden z wąsem zwrócił się do mnie łamanym angielskim.

 -No, no. Ferst, kiss!
Jego akcent był pocieszny, uśmiechnęłam się nie wiedząc do końca co powinnam zrobić. Spojrzałam na Marco, który tylko wzruszył ramionami nie próbując nawet się sprzeczać.
-Ale to i tak nic nie znaczy. –powiedziałam i zbliżając się do niego musnęłam go delikatnie w policzek i spojrzałam na pana z wąsem, który śpiewał dalej ze swoimi współtowarzyszami. Pokiwał przecząco głową i wskazał palcem na usta.
Marco zaśmiał się pod nosem kładąc dłoń na mojej talii.

-Obiecuję, że nie spieprzę i powiem wszystko to, co miałem do powiedzenia mimo tego pocałunku. A ty będziesz miała decydujące zdanie niezależnie od tego.

Wrócił mój stary Marco. To był ten ton głosu, spojrzenie i dotyk. I to co powiedział sprawiło, że pozbyłam się wątpliwości i stając delikatnie na palce położyłam dłoń na jego szorstkim policzku. Czułam jego ciepły oddech. Czekał aż to ja zainicjuje pocałunek, nie zmuszał mnie do niczego. To było kochane. Delikatnie go pocałowałam, na co on od razu zareagował odwzajemniając pieszczotę. Był bardzo czuły i delikatny. Jak skrzydła motyla. Był słodki. Uśmiechnęłam się zagryzając wargę i spojrzałam na niego spod zmrużonych powiek. Obdarzył mnie przepięknym uśmiechem. Muzykanci przestali grać kierując się powoli do swojego busa. Przy okazji każdy z nich ukłonił mi się i uścisnął Marco dłoń. Ostatni założył mi swój kapelusz na głowę salutując. Podziękowałam mu kiwnięciem głowy i przeniosłam wzrok na Marco. 

-Chodź pod klatkę, bo naprawdę czuję się mocno obserwowana. –powiedziałam nie chcąc się rozglądać, a tym bardziej podnosić głowę, żeby zobaczyć Ann i Mario.
-Może usiądziemy zamiast stać pod klatką. Chodź, jest tu fajne miejsce między drzewami. –powiedział i złapał moją rękę. On w pięknym garniturze, a ja w czarnej, za długiej męskiej bluzie ze zbyt długimi rękawami no i w kapciach. Aż się roześmiałam.
Blondyn spojrzał na mnie z ciekawością.

-No bo wiesz. Spójrz na siebie.
-Noo?-powiedział marszcząc brwi i rzucił okiem na swój garnitur
-I teraz na mnie.-powiedziałam, na co on zrobił to, co mu powiedziałam
-I?
-Nie widzisz jak wyglądam?
-Cholernie seksownie. –odpowiedział nadal na mnie patrząc.
-Proszę cię. Mam bluzę Mario i kapcie.
-A ja mam coraz ciaśniej w bokserkach.

No dobra. Fajnie. Aha.

-No nie rób takiej miny. Jak chcesz zobaczyć, to proszę, sprawdź.
-Marco, proszę. –westchnęłam zatrzymując się i spojrzałam na niego patrząc błagalnie. On też się zatrzymał i popatrzył na mnie z uśmiechem. Zbliżył się i pocałował moje ramię.
-I jesteś do tego przeurocza w tym kapeluszu. Chodź.

Pozostawiłam to już bez komentarza i posłusznie poszłam z nim na ławkę usytuowaną między drzewami. Usiadłam z brzegu i czekałam na cokolwiek, co powie Marco. On usiadł koło mnie a po chwili westchnął.

-Zapomniałem. Dla ciebie.-powiedział podając mi naprawdę spory bukiet stokrotek. Urzekły mnie.
-Piękne, dziękuję. –odpowiedziałam ujmując bukiecik przewiązany różową wstążeczką.
-Ogólnie, najpierw chciałem cię zaprosić do restauracji. Tego był cel.
-Meksykańskiej?-zapytałam z uśmiechem wpatrując się w niego.
-Znaczy..-zaczął przejęty przeczesując nerwowo włosy. –Sushi.
-A, to nie było aż tak tematycznie. –zaśmiałam się, a jednak widząc jego zmieszanie i niepewność szybko starałam się podratować sytuację. –Ale za to bardzo pomysłowo i spektakularnie, dziękuję. –powiedziałam nachylając się i pocałowałam go w policzek.
-Piłaś?
-Nie, a śmierdzę?

Marco parsknął śmiechem i przysunął się bliżej mnie obejmując ramieniem.
-Po prostu stałaś się bardzo..całuśna.
-Bo jesteś wreszcie sobą. Tym prawdziwym. –powiedziałam. Dokładnie tym, w którym się zakochałam, pomyślałam po czym uśmiechnęłam się.
-Przepraszam, Rose. Za to wszystko. Wiem, że zawaliłem. Na całej linii i szkoda by wymieniać. I to ze Scarlett, to było przypadkowe spotkanie. Nie umówiliśmy się i nie utrzymujemy kontaktu. Obiecałem ci, słońce. Zaufaj mi. Wiem, że to wiele. I to nie jest twoja wina. Przepraszam, że ci to w ogóle mówiłem.
-Mój Marco. –powiedziałam szczęśliwa i wtuliłam się w niego jednocześnie zsuwając przy tym czapkę meksykanina. Jego klatka piersiowa poruszyła się delikatnie. Śmiał się cicho. Objął mnie mocno ramionami mocniej do siebie przyciągając.
-Brakowało mi ciebie, maleństwo. –szepnął mi do ucha i złożył koło niego pełno pocałunków. Mogłam tak spędzić resztę życia. No dobra, resztę dnia. Tu w jego ramionach było mi cholernie dobrze. Uwielbiałam wdychać zapach jego perfum i wody kolońskiej. Jeszcze mocniej owinęłam ręce wokół jego pasa. Mogłam przysiąc, że się uśmiechał. Tak szczerze. Tak naprawdę. 






~~~

Przepraszam za małą obsówkę, ale sprawdzałam na szybko rozdział rano, a nie wczoraj wieczorem, bo kompletnie padłam ze zmęczenia i nie miałam na to sił.. Przeprowadzka, ciężki proces 😊 
Dziękuję za wszystkie komentarze, uwielbiam je czytać💗
Wspaniałej soboty!
Buziaki!
 

5 komentarzy:

  1. Uuuu... bardzo ciekawy rozdział. Mam tyle pytań w głowie... matko mojaaaaa co tu się porobiło. Marco, bo to do niego i tylko niego należała scena dzisiejszego dnia skradł show. Jestem bardzo ciekawa na jakich zasadach funkcjowal jego związek ze Scar. Bo normalne to, to nie było. Raczej zakrawało na patologie jakby wynikało z obserwacji Yvonne i Melani... ale intryguje mnie również powód dla którego Marco w tym tkwiła i to dlaczego zachowuje się jak dziecko we mgle w związku z Rosie. Szalenie ciekawią mnie te wszystkie kwiaty i listy... Ale na to mam teorię Ale jej nie powiem. Nie będę się zdradzać. Marco powinien więcej brazylijskich seriali oglądać. Więcej.. więcej zdecydowanie.
    Bardzo bardzo bardzo podobał mi się dzisiejszy rozdział. Jestem nim zachwycona. Zostawił mi totalny mętlik w głowie. Jesteś okropna! :D haahahaha :* do następnego! -footballove

    OdpowiedzUsuń
  2. Bal reprezentacji Niemiec? Czyżby zblizalo się pojawienie Emre Cana? Świetny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wrócił cudowny Marco <3 Koooocham u czekam na następną sobotę. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytając to świetne, fantastyczne opowiadanie dochodzę do jednego wniosku. (Oprócz samych bohaterów to...) JEDZENIE ODGRYWA W NIM WAŻNĄ I KLUCZOWĄ ROLĘ! I zawsze po nim robię się głodna. :D pozdrawiam i do soboty! ��������❤

    OdpowiedzUsuń
  5. Czyli co... wychodzi na to, że Marco zachował się w sposób w jaki się zachował bo raz, że nie potrafił inaczej, a dwa po prostu spanikował? Oj Marco. Chciałam moją perspektywę Marco? To mam. Dzięki. ❤ naprawdę wychodzi to jak bardzo ten chłopak jest zagubiony. I jak naprawdę potrzebuje Rose, a ona jego. Bo to przecież normalne nie jest ze ona się na ten ślub zgodziła, ona też szukała bezpieczeństwa... Bo najprawdopodobniej tak myślę oboje zostali kiedyś skrzywdzdni. No i niech się chronią a ja czekam do następnego. Nat.

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do komentowania!❤️ To bardzo motywuje do pisania kolejnych rozdziałów!