sobota, 15 lipca 2017

Dwadzieścia dwa



Mario skomentował pomysł Ann jedynie szczerym, wielkim, chytrym uśmiechem. Widziałam po jego minie, że też nie był pocieszony słysząc co się wydarzyło. Zapakowałyśmy z Ann zakupy do bagażnika i wróciłyśmy do samochodu. Pojechaliśmy do restauracji, gdzie naprawdę zjedliśmy dobry obiad.
Pogoda się lekko ochłodziła. Zerwał się lekki wiatr, niebo zaszło szarymi chmurami, które nie zwiastowały najlepszej pogody. Mario stwierdził, że spędzimy resztę dnia w domu. Kiedy podjechaliśmy pod blok Ann wysiadła jako pierwsza i poszła do bagażnika po nasze zakupy. Miałam dołączyć do niej, jednak Mario mnie wcześniej zatrzymał i odwrócił się do mnie na siedzeniu czekając, aż modelka zamknie bagażnik i nie będzie nic słyszała.

-Rose, wiem, że może to nie jest miłe ani gościnne w stosunku do ciebie, ale chciałbym zabrać Ann do kina, a potem na mały spacer… Powinniśmy zająć się tobą a…
-Rozumiem, że jestem młoda ale nie mam czterech lat. Umiem zalać herbatę nie parząc się.
-Serio?-uśmiechnął się szeroko próbując patrzeć na mnie zaskoczony.
-Serio serio. Jestem dużą dziewczynką. Nie puszczę wam mieszkania z dymem.
-No dobra. To teraz wychodzi drugi problem. Ulotnisz się na chwilkę? Bo w domu czekają na Ann tulipany i…
-Pójdę dłuższą drogą po lody.
-Kurde, faktycznie, obiecałem ci lody.-zmarszczył czoło myśląc nad czymś intensywnie. Ann w tym czasie nachyliła się do drzwi i zapukała w okno. Mario tylko uśmiechnął się i jej pomachał.  –Wiesz? Kup serio jakieś duże pudełko, największe jakie będą mieli. W nocy do ciebie przyjdę jak Ann będzie spać i zjemy.
-Trzymam za słowo. –zaśmiałam się i oboje wyszliśmy z samochodu nie chcąc, żeby czekała.

Ann zaczęła iść do klatki wyprzedzając mnie i Mario, więc tylko wzięłam swoją torebkę i ruszyłam do najbliższego tutaj marketu. 
Zanim dotarłam do działu z chłodziarkami zgubiłam się ze trzy razy w przeróżnych uliczkach. W lodówce odszukałam największe lody. Były w trzech smakach. Ciasteczkowym z kawałkami czekolady i ciastek, truskawkowe i cytrynowe. Zapowiadała się ciekawa wyżerka. Mając też na uwadze samotny wieczór postanowiłam wpaść do cukierni i pod nieuwagę piłkarza i trzymającej linii modelki kupiłam dwa pyszne pączki z Rafaello i nadzieniem owocowym. Na regale jeszcze zobaczyłam saszetkę do karmelowej kawy. Zapowiadał się idealny wieczór Rose.
Nie spieszyłam się do domu, żeby dać im trochę prywatności. Akurat przechodziłam przez park, kiedy zobaczyłam parę na randce ubraną w klubowe koszulki. Mijając ich obejrzałam się na ich plecy. Dziewczyna miała koszulkę z nazwiskiem mojego męża, a jej partner Aubameyanga. Ha, napastnik z numerem siedemnaście. Pogratulowałam sama sobie zaskakująco dobrej pamięci. 
Pogoda zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni. Z chmury zerwał się naprawdę mocny deszcz, że po chwili biegu moja bluzka była zupełnie przemoczona, podobnie jak włosy. Mogłam już sobie darować prysznic. Kiedy dobiegłam do bloku wyglądałam wręcz żałośnie. Wpisałam kod do klatki i przywołałam windę chcąc jak najszybciej przebrać się w suche rzeczy. Kiedy podchodziłam już do drzwi akurat otworzył je Mario.

-A Miss Mokrego Podkoszulka bieżącego lata… Zostaje… Panie i panowie! Rose! –roześmiał się i wziął mnie na ręce podrzucając. Pisnęłam śmiejąc się i złapałam się go kurczowo za szyję.
-Wstawiłam ci wodę na herbatę. W łazience w drugiej szufladzie są fajne olejki i sól do kąpieli. W kuchni szampan. Rządź Rose, ty też potrzebujesz chwilę odprężenia.
-Dziękuję wam, ale naprawdę, nie musicie się mną przejmować. Bawcie się dobrze.
-Będziemy jak ty też będziesz. A teraz chodź, muszę ci pokazać kwiaty! Mario kupił mi aż dwa bukiety!-pisnęła uradowana i pociągnęła mnie do ich sypialni. Przy okazji wyciągnęłam z mojej siatki lody i podałam je Mario, żeby schował do zamrażarki. W sypialni na komodzie stały dwa wazony. Jeden z bukietem uroczych, kolorowych tulipanów. Za to drugi był dużo większy, i sprawiał, że kolorowe kwiatki ukrywały się w cień. Był też przeogromny.
-Dwadzieścia pięć czerwonych róż. –westchnęła Ann widząc mój wzrok spoczywający na bukiecie. –Mario pewnie nie wiedział na co ma się zdecydować. Jest tak cudowny.
Ann otworzyła swoją szufladę z biżuterią i wybrała długie do ramion złote kolczyki.
-Będą ładne? –zapytała odwracając się do mnie.
-Zwiąż włosy wysoko. Będzie już w ogóle świetnie. –doradziłam jej i obserwowałam jej poczynania, aby wyglądać jak najlepiej przy swoim partnerze.
-Na pewno nie masz nic przeciwko, żeby zostać sama? Jedno twoje słowo…
-Spokojnie. Bawcie się dobrze. A ja wezmę kąpiel i naleję sobie szampana.
-Dobry pomysł. –uśmiechnęła się poprawiając cień na powiece.
-A widzisz. Pójdę na chwilę do Mario.

Coś mi jednak tu nie pasowało. Nie, że czepiałam się ale byłam przekonana, że Mario mówił tylko o tulipanach. W tym samym momencie naszła mnie myśl o tym liściku, którego znalazłam pod wycieraczką. Musiałam go otworzyć i w ogóle spróbować zrozumieć o co chodziło w tej sytuacji.
W kuchni zastałam Mario, który…umorusany był lukrem na nosie. Z. Mojego. Pączka.
-Mario…
-Oj głodny byłem!
-Idziesz zaraz na kolację…
-Najpierw na dwugodzinny film. Umarłbym tam.
-W porządku. –roześmiałam się i podeszłam oprzeć się o blat koło niego.
-A właśnie. Bo jest sprawa. –powiedział i otworzył szufladę ze sztućcami. Z niej wyjął malutką kopertkę.
Spojrzałam na przód. Ten charakter pisma był inny niż na tej kopercie spod wycieraczki. Też nie było tylko mojego imienia, tylko z pełnym nazwiskiem. „Rosie Reus.”

-Trochę głupia sytuacja, kwiaty leżały na wycieraczce. Ann od razu się wzruszyła, przytuliła mnie…Jak mnie pocałowała to ukradkiem wyciągnąłem tą kopertę… Odkupię ci te kwiaty, Rose.

Roześmiałam się. No ładnie.
-Rozumiem, że mam pozostawić Ann w błogiej nieświadomości?
-Noo. Ale wiesz, w jakiejś części te kwiaty są też twoje..
-W sumie, to one są wszystkie moje.
-No w sumie…-powiedział wpatrując się w okno jakby właśnie dokonał niesamowitego odkrycia.
-Nie obrażę się, jeśli Ann je sobie przywłaszczy i będą od ciebie.
-Dzięki.-uśmiechnął się i skierował się do korytarza, skąd usłyszeliśmy stukot obcasów modelki.
Piłkarzowi oczy zaświeciły się jak dwa diamenciki, kiedy zobaczył swoją ukochaną. Życzyłam im miłego wieczoru i sama też planowałam taki mieć z pączkiem mniej, ale nadal miły.
Na początek poszłam do swojej torby, w której znajdował się poprzedni list. Chciałam porównać charaktery pisma, chociaż to też mogło na nic się zdać, bo mógł to pisać ktoś z poczty kwiatowej. Nie byłam pewna. Otworzyłam kopertę i otworzyłam złożoną na pół tekturową karteczkę.

„Domyślam się, że nie chcesz mnie widzieć, ale proszę, porozmawiajmy.
M.”

Błyskotliwie. Ale miał rację w jednym. Nie chciałam go widzieć i nie zamierzałam. Przed wyrzuceniem kartki zatrzymała mnie chęć porównania pisma z tą pierwszą. Otworzyłam ją i spojrzałam na kartkę. Widniało na niej moje imię i nazwisko. Poprzednie nazwisko. Wydrukowane z komputera.
Nie wiedziałam, czy ktoś naprawdę fajnie się bawi podrzucając pod moje mieszkanie moje imię i nazwisko. Z resztą nieaktualne.
Pogniotłam obie i wyrzuciłam je do śmieci.
Skierowałam się do łazienki, gdzie czekała na mnie naprawdę ogromna wanna z hydromasażem. Przy niej szwędała się Mase, więc niestety tym razem musiałam ją wyprosić.
Zaczęłam napuszczać wodę i zajrzałam do szuflady, o której mówiła mi Ann. Wzięłam z niej sól i olejek o zapachu bzu. W kuchni znalazłam też szampana, z którego nalałam sobie kieliszek.
Mogłam w końcu odetchnąć od wszystkiego, położyć się w odprężającej, aromatycznej kąpieli. Wiedziałam, że czeka mnie i tak jutro czeka konfrontacja z Marco, że jeszcze dziś musiałam zadzwonić i porozmawiać do André w sprawie urodzin Leo, ale w tym jednym momencie postanowiłam się skupić tylko i wyłącznie na sobie.



***


-Tak tęsknisz?-usłyszałam rozbawiony głos André.
-Marzysz. Mam pytanie, w sumie propozycję. Nie musisz się wcale zgadzać, to zwykła propozycja.
-Mówkaj. Zamieniam się w słuch.
-Jutro są urodziny Leo i nie wiem, czy… Chciałbyś tam ze mną pojechać?
-Chętnie, ale to zależy o której godzinie. Mam o czternastej trzydzieści wizytę u lekarza.
-O trzynastej. Możesz zawsze wcześniej wyjść. A, i będzie tam prawdopodobnie Marco. Więc nie wiem…
-To nie jest mój problem, że tam będzie. Jeśli on go będzie miał to wyjdzie.
-Na pewno?
-Pewnie. Będzie mi miło tam pójść z tobą. Zahaczymy jeszcze o sklep z zabawkami?
-Ja mam prezent, może być wspólny.
-Kupię też coś od siebie, spokojnie. Podjadę po ciebie za dwadzieścia pierwsza, będzie w porządku?
-Jasne. Dziękuję.
-Przyjemność po mojej stronie. Miłego wieczoru zatem życzę.
-Dziękuję. A ty jak się czujesz?
-Coraz lepiej. Opuchlizna prawie zeszła.
-Całe szczęście. W takim razie do jutra?
-Do jutra. Buziaki.


Wzięłam ze stoliczka duży kubek z moją karmelową latte i upiłam łyk brudząc się pod nosem mleczną pianką. Zauważyłam, że minęło już dwadzieścia minut, przez które musiałam trzymać na twarzy maseczkę. Ann miała ich całą szufladę w mniejszych, pojedynczych opakowaniach, więc stawiałam, że nie pogniewałaby się, gdybym jej właśnie taką jedną..pożyczyła.
Żeby jeszcze sobie umilić wieczór otworzyłam drzwi balkonowe, przez które wleciało świeże, wieczorne powietrze. Pachniało deszczem. Uwielbiałam ten zapach.
Nie dane mi było powrócić na kanapę, gdyż usłyszałam dzwonek do drzwi. Mase jakby ujawniła swoją obecność i podbiegła do drzwi poszczekując. Nie wiedziałam kogo tu niosło tym bardziej w wieczornej porze. Nachyliłam się do wizjera. Przed drzwiami stał młody mężczyzna z ogromną papierową torbą. Nie wiedziałam o co mogło chodzić ale postanowiłam delikatnie uchylić drzwi.
-Pani Reus? Mam dla pani zamówienie. –powiedział uprzejmie dostrzegając mnie między szparą drzwi.
-Tak, zgadza się. A mogłabym się dowiedzieć jakie zamówienie?
-Z restauracji, proszę pani. –wytłumaczył spokojnie wyciągając przed siebie papierową torbę.
-Czy mam zapłacić? Coś pokwitować?
-Wszystko już zostało uregulowane. Do pani należy sam odbiór.
-W takim razie dziękuję bardzo. –odebrałam pakunek i zamknęłam za sobą drzwi. Z restauracji?


W kuchni wyjęłam elegancko zapakowane pudełka z posiłkiem. Zaczęłam podejrzewać o to Ann i Mario, w końcu planowali pójść po kinie do restauracji. Moje wątpliwości rozwiał sms, który przyszedł w podobnym czasie. Jak stawiałam-od Mario.

„Smacznego, chudzielcu! Rekompensata za Wiesz-co-bo-Ann-patrzy-mi-w-telefon;)”

Uśmiechnęłam się szeroko i zadowolona poszłam rozpakować jeszcze ciepłą kolację. Taka kolacja w zamian za jakiegoś tłustego i przesłodzonego pączka to było coś. Zagotowałam sobie wody na herbatę i poszłam do salonu na moje legowisko przed telewizorem. Akurat zaczęły lecieć „Gotowe na wszystko” i to cały maraton na dzisiejszy wieczór jako powtórka wszystkich odcinków z całego tygodnia. Ten wieczór naprawdę mógł się zaliczać do Top 3 najlepszych samotnie spędzonych wieczorów. 
 

***


Przed dwudziestą trzecią postanowiłam położyć się spać. Mase wskoczyła mi do łózka. Chyba zyskałam nową przyjaciółkę. Musiałam się trochę przesunąć na kanapie, bo pies mimo pozornego braku nadwagi zaczął pokazywać jak wielką ją ma i jak wiele miejsca potrzebuje. Najzwyczajniej w świecie zostałam zepchnięta. Przekładałam się z boku na bok, jednak sen tak jak hipotetycznie mnie łapał, tak teraz uciekł śmiejąc mi się w twarz. No dziękuję bardzo.
Wyciągnęłam rękę po telefon i zaczęłam przeglądać przeróżne strony internetowe, zaczynając od Bilda, kończąc na portalach plotkarskich. Już mnie nie ruszały artykuły o Marco i Scarlett. Jeden tylko artykuł, mówił o tajemniczej innej dziewczynie, z którą niedawno był widziany piłkarz. Czyli jednak mogłam poczuć się na celowniku mediów. Komentarze odnośnie reaktywacji Scarlett i Marco były bardzo podzielone, ale ponad większość należała do tych nieprzychylnych. Zazdrość o Reusa? Dla fanek, które znają jedynie jego wygląd a nie zachowanie może był idealnym kandydatem na partnera, ale… Gdyby tylko wiedziały.
Zablokowałam wyświetlacz, żeby już nie musieć czytać tych bzdur. Kiedy odkładałam urządzenie na podłogę usłyszałam szuranie przy drzwiach, a następnie dźwięk przekręcanego zamka. Mase, pies pilnujący, nawet nie drgnęła powieką. Za to wybitnie głośno chrapała. Do mieszkania w padli Mario z Ann, najprawdopodobniej tak zajęci sobą, że nawet nie pamiętali o mojej obecności. Ann zaczęła chichotać, słyszałam też głośne pocałunki i stukot zrzucanych butów w korytarzu. 
Nawet głośno zatrzaśnięte drzwi nie dały mi komfortu ciszy. 

-Mase, może jednak wolałabym, żebyś chrapała głośniej. –mruknęłam pod nosem i mocniej naciągnęłam na siebie pierzynę, kładąc ją jednocześnie na psie. Trudno. Nie wszystkim się jak widać dzisiejszego wieczora musi podobać. A przecież jeszcze czekało mnie Kinder-party z André i Reusem w jednym pomieszczeniu. No tak, do tego kupa ich znajomych, którzy mnie prędzej zjedzą i wezmą za puszczalską łowczynię majątków niż za żonę z powołania. Sęk w tym, że ani jedno ani drugie nie było słuszne, a to, co było między mną a Marco było trudne do zrozumienia nawet mnie. I mam to jeszcze tłumaczyć obcym? Mój ty smutku.


***


Na przyjazd André czekałam już sama. Ann i Mario postanowili pojechać dziesięć minut temu  w razie korków w centrum. Sama też ich się obawiałam, zwłaszcza, gdy mieliśmy jeszcze jechać po prezent. Przyjechał dopiero za piętnaście pierwsza. Było to jednak trochę niemożliwe, żeby dotrzeć na miejsce punktualnie. A ja byłam taką osobą, która nienawidziła się spóźniać. Schürrle stwierdził jednak, że ani Lisa ani Roman nie będą się na nas gniewać. Pojechaliśmy w inną stronę, do pierwszego najbliżej sklepu z zabawkami. Całą drogę jednak chodziło mi po głowie, dlaczego zgodziłam się na plan Ann. Bo to już nie chodziło o samego Marco. Tam przecież mieli być przyjaciele, nie tylko Marco ale i Ann, Mario i André. I ci przyjaciele mieli dowiedzieć się o moim ślubie, jednocześnie małej kłótni, do tego stopnia, że się wyprowadziłam, a na imprezę przyjechałam z André. 

Żeby nie kusić losu, wolałam zostać i poczekać w samochodzie na blondyna, nie wiadomo gdzie mogli się czaić paparazzi lub też natarczywi fani. Mario powiedział mi, że życie piłkarzy nie jest tak śledzone jak innych gwiazd. No pomijając Messiego, Ronaldo, o których to nawet ja słyszałam. Ale teraz, kiedy „romanse” Marco były na świeczniku media mogły mieć chrapkę na kolejną sensację wokół życia, chcąc nie chcąc, przystojnego piłkarza.

Siedzenie i czekanie zaczęło mi się powoli nudzić, i to jak małemu dziecku. Zegar pokazywał już pięć po pierwszej, pewnie już wszyscy byli na miejscu. Kręciłam się, wierciłam, kopałam, tupałam, uderzałam paznokciami o deskę wystukując coraz to nowsze melodie. Próbowałam włączyć radio, ale chyba coś zepsułam, kliknęłam jakąś hibernację zamiast wyłączenia… A jeśli André już nigdy nie włączy radia?

Podskoczyłam przerażona, kiedy usłyszałam głośny trzask drzwi. Nawet nie zauważyłam, kiedy wyszedł ze sklepu i wsiadł do auta.
-Jestem. Miałem ciężki proces decyzyjny, mogłaś mi pomóc.
-Nie pomogłabym ci, gdybyś jutro był na pierwszych stronach gazet.
-Oj tam. Włączmy muzykę, tak cicho.
-Nie! –powiedziałam trochę za głośno i odchrząknęłam. –Nie. –powtórzyłam normalnym głosem. –Wolę ciszę.
-Serio? Muzyka podczas jazdy jest najlepsza. –upierał się przy swoim i zaczął wycofywać samochód z parkingu.
-Tylko rozprasza, a my naprawdę jesteśmy spóźnieni. Poza tym, nie lubię muzyki. –wymyśliłam na poczekaniu i uśmiechnęłam się dość sztucznie. O dziwo to wystarczyło. Naprawdę łyknął, że nie lubię muzyki? 

Do domu Lisy jechaliśmy kolejne pół godziny. Byłam wręcz wściekła, każda następna minuta spóźnienia przyspieszała moje nerwowe pukanie butem o samochodowe wycieraczki.
Kiedy wjechaliśmy w spokojną dzielnicę domów jednorodzinnych trochę odetchnęłam i zaczęłam się uspokajać. Pod jednym z domów było zaparkowanych wiele samochodów. Stawiałam, że tam właśnie jedziemy. Sporo z samochodów stało w środku, przed garażem, kilka z nich też pod bramą. No niezłe przyjęcie dla rocznego dziecka. Zaparkowaliśmy także koło krawężnika, ledwo się mieszcząc między drogimi autami.
Wzięłam z bagażnika mój prezent i podeszłam do furtki czekając na André. Z jego wyglądem nie było aż tak źle. Na nosie nie musiał już nosić opatrunku. Pod okiem miał dość mocnego sińca, a łuk był pozszywany. Nie chciałam wiedzieć w jakim stanie był Marco. Niestety, miało się to się okazać nawet za mniej niż dwie minuty.

Furtka była otwarta. André przepuścił mnie pierwszą, dzięki czemu mogłam rzucić okiem na piękny i zadbany ogród pary. Drzwi były udekorowane balonikami. Zadzwoniłam dzwonkiem, kiedy mój towarzysz stanął za moimi plecami. Kilka chwil później drzwi otworzyła nam uśmiechnięta Lisa w kolorowej sukience z falbankami. Włosy miała zaplecione w dwa warkoczyki, które dodawały jej uroku. Na rękach trzymała małego chłopca o jasnych, blond włoskach ubranego w śliczne, błękitne ogrodniczki z szeklami i białe trampki.

-Przepraszamy za spóźnienie. André jeszcze jechał po prezent, potem korki…-zaczęłam tłumaczyć nasze spóźnienie. Było mi strasznie głupio.
-Ach, spokojnie. Nic się nie stało. Wejdźcie do środka, wszyscy już są. –z uśmiechem przepuściła nas w drzwiach. Mały Leo zainteresował się moją osobą i zaczął do mnie ciekawsko wystawiać rączkę.
-A cóż to za przystojny mężczyzna?-uśmiechnęłam się do niego przekładając torbę z prezentem do drugiej ręki, a wolną złapałam go za rączkę, przez co wywołałam śmiech u dziecka.
-Po prostu Roman. –usłyszałam męski głos w pobliżu. Lisa roześmiała się perliście, a André parsknął pobłażliwie patrząc na osobę znajdującą się tuż za mną. Odwróciłam się za siebie widząc wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyznę. A tak, Roman, bramkarz z numerem jeden na koszulce. I wszystko jasne.
-A ja jestem po prostu Rose. –zaśmiałam się i podałam mu rękę witając się.
-Miło mi, po prostu Rose.
-Mi również.
-Mamy prezenty! Na czyje ręce złożyć?-zapytał André włączając się do rozmowy. Roman podjął się wyzwania i odebrał paczkę blondyna, ja także mu podałam swoją.
-Dziękujemy w imieniu Leo i my też dziękujemy. –powiedział obejmując mnie. – Chodźmy do ogrodu, dołączymy do reszty. Poszłam za małżeństwem, przez przestronny salon, w którym stało sporo zabawek, a w kuchni przygotowane było już jedzenie.

Kiedy stanęłam na tarasie zobaczyłam pełno roześmianych ludzi, w rogu stał grill, którego pilnowali Marco i Mario. Na środku ogrodu rozłożony był spory kocyk, który na wszystkich czterech bokach miał ustawione ciężarki z przyczepionymi balonami z helem. Każdy komplet balonów składał się z literek imienia małego jubilata i cyferki jeden. Uśmiechnęłam się na widok tylu dzieciaków mających tam dobrą zabawę. Rozpoznałam od razu małą Galę, którą spotkałam na placu zabaw, był też może z trzyletni chłopiec, który wydawał się znajomy, jednak nie mogłam go nigdzie przypasować, kolejny chłopiec o ciemnej karnacji, chyba najstarszy z całego towarzystwa i jeszcze jedna dziewczynka. Wśród partnerek piłkarzy zlokalizowałam jeszcze jedno maxi cosi.
Było coś w tym niesamowitego, że piłkarze, mimo że spędzają ze sobą dużo godzin w pracy to i jeszcze w swoim prywatnym znajdą czas do wspólnego świętowania. I to urodzin dziecka jednego z graczy. Trochę jak taka prawdziwa rodzina. Wcześniej bym nawet nie przypuszczała.

-Wszyscy! –powiedziała głośniej Lisa zwracając uwagę na siebie wszystkich gości. –To jest Rose, żona Marco, nie pomylić z André, rozumiem, że znaki wojenne mogą być łudząco podobne. –zażartowała z siniaków obu panów przez co na twarzach wszystkich pojawiło się rozbawienie. Nikt się o nic nie dopytywał, patrzyli się na mnie z ciekawością, jedni bardziej to ukrywali inni mniej. Czułam, że przed moim przybyciem mogłam być na językach towarzystwa. Jeśli Marco to wytłumaczył w miarę po ludzku to nie miałam nic przeciw.
-Znaaamy! –zaśmiała się Melisa, która siedziała na kolanach Marca obserwując poczynania swojej córki na kocyku. Poderwała się z miejsca i podbiegła do mnie uradowana. Od razu mnie przytuliła mocno ściskając. –Spokojnie, głowa do góry, nie zjedzą cię! –szepnęła mi do ucha dodając jednocześnie odwagi. Pociągnęła mnie za rękę na trawnik ogrodu i wręcz podbiegła do ludzi siedzących na ustawionych plastikowych krzesłach ogrodowych i leżakach. 

-Dobra, teraz zapamiętuj. –powiedziała stając za moimi plecami, o które się oparła. Zaczęła kolejno wskazywać poszczególne osoby palcem.
-To jest Ewa i Łukasz, mała Nel –wskazała na małą dziewczynkę, może troszkę starszą od Leo siedzącą na kolanach mamy  -A na kocu ich starsza córa-Sara.
Przywitaliśmy się podaniem dłoni. Potem poznałam jeszcze Alyshę i Aubę, który szarmancko ucałował mnie w rękę, a następnie roześmiał się tak głośno i w taki sposób, że i ja nie mogłam przestać się śmiać. Ten najstarszy chłopiec, którego widziałam na kocyku okazał się właśnie ich pociechą, mieli także drugiego synka-małego Pierre’a, który był naprawdę przeuroczy. Poznałam też Jenny i Marcela, a także Christinę i Matthiasa. Wszyscy wydawali się bardzo mili i serdeczni. Mario czuwał przy grillu z piwem w ręku i rozmawiał o czymś z Marco, na którego jednak nie zwracałam uwagi. Ann siedziała razem z Christiną i Jenny przeglądając coś w telefonie. Zaprosiła mnie do nich, jednak Melissa pociągnęła mnie dalej przedstawiając rodziców Romana i Lisy, brata Lisy, oraz ich psa-szczeniaka labradora-Charliego. Plątał się co chwila koło dzieciaków, potem wracał do swoich zabawek położonych koło wejścia do domu, skąd też wydobywała się muzyka.

-Gala, pamiętasz ciocię Rose?-zapytała z uśmiechem, kiedy podeszłyśmy do kocyka dzieciaków. Dziewczynka pokiwała z uśmiechem głową i pomachała mi rączką, a następnie wróciła zaabsorbowana do zabawy z chłopcem. Kiedy mały wstał z koca i ruszył przed siebie wołając „wujku” już wszystko było jasne skąd go znałam. Synek Yvonne.
Podbiegł do Marco, który ukucnął przy nim i zaczął go uważnie słuchać. Co jak co, ale to było urocze. Odsunął go od grilla, żeby nic złego się nie stało i podał rękę idąc przed siebie. Zbliżali się powoli w moją stronę. Widząc mnie, blondyn nachylił się do siostrzeńca i wskazał ręką na Lisę, do której powinien podejść. Malec pobiegł do niej z uśmiechem krzycząc głośno „ciociu Liso!”. Nie mogłam się nie uśmiechnąć. Był przeuroczy. 

-Cześć, fajnie, że przyszłaś.-powiedział podchodząc do mnie. Włożył nonszalancko ręce w kieszenie spodenek i przypatrywał mi się niczym zwierzęciu w zoo.
-Tak, też się cieszę. Nico jest uroczy.-wskazałam na malucha, który tłumaczył coś Lisie gestykulując żywo rączkami.
-Możemy pogadać?-zapytał kiwając jedynie głową na moje stwierdzenie odnośnie jego siostrzeńca.
-Chyba żartujesz, jesteśmy na imprezie twoich przyjaciół. –parsknęłam przewracając oczami i spojrzałam mu wreszcie w oczy. Przecież nie mogłam go aż tak unikać.
-Nie żartuję. To ty się nie odzywasz, nie odbierasz telefonów. Wysłałem ci kwiaty.
-Hmm.. Nie odbieram telefonów, nie odpisuje na smsy, nie dzwonię, nie wracam… Czekaj. Może to znaczy,  że jestem na ciebie zła i nie mam ochoty z tobą rozmawiać?
-Jak zwykle uciekasz od problemów?-zapytał marszcząc brwi
-Dalej będziesz na mnie naskakiwać? Naprawdę? Wypchaj się.
-To nie ja robię dziecinne podchody przychodząc tu z André. To słabe.
-Pozwól, że dopracuję mój słaby plan. –wyminęłam go bez słowa i skierowałam się do André, który siedział na fotelu koło Marca Bartry. Oparłam dłonie na jego ramionach i delikatnie je ścisnęłam. Czując się obserwowana przez Marco nachyliłam się do ucha blondyna, bardzo powoli i miałam nadzieję, że w miarę uwodzicielsko.

-Miałam nieprzyjemną wymianę zdań z Marco. Od zawsze był takim palantem?
-Nie okazywał tego zwykle.
-I on jeszcze ma pretensje do mnie! Nawet nie jest zazdrosny.
-Poważnie?-odwrócił się w moją stronę i zmarszczył brwi jakby nie wierząc w to co słyszy. –Zaradzimy. –uśmiechnął się szeroko. Podniósł się lekko z miejsca i złapał mnie w pasie podnosząc wysoko i posadził sobie na kolana. Oczywiście całemu podniesieniu towarzyszył mój przeraźliwy pisk. Tak reagowałam, kiedy ktoś tak znienacka podnosił mnie. Nie potrafiłam tego kontrolować.
-No, dobry ruch. –roześmiał się Marc. -Też bym cię wziął na nóżki ale Melissa, więc chyba to by nie przeszło. Nie jest tak efektowne jak z André.
-Jesteśmy efektowni?-zapytałam ze śmiechem
-No ba. –wzruszył ramionami blondyn stwierdzając oczywistość. –Czekaj, zrobimy sobie razem zdjęcie.
-To taki wyższy level bycia efektownym?
-Pewnie. –stwierdził i ustawił aparat w telefonie. Uśmiechnęłam się do zdjęcia, żeby wyszło ładne. Na drugim André postanowił mnie pocałować w policzek. Cóż, to też się doliczało do efektywności. Marc pokręcił głową udając dezaprobatę. 

-Rudy się wkurzy. Macie to zagwarantowane. –prychnął śmiejąc się –Chcecie coś do picia? Piwo?
-Ja niedługo będę jechać, więc podziękuję.
-Rose? Piwo czy prowadzisz?
-Nawet nie mam prawa jazdy. Może być piwo, najlepiej jakieś cytrynowe, i zimne.
-Fiu, księżniczka ma wymagania. –skomentował ze śmiechem Hiszpan –Zobaczymy, co da się zrobić.
Marc oddalił się do domu szukać dla mnie butelki piwa. Melissa podążyła za nim, żeby pomóc Lisie w przygotowywaniu jedzenia na grill. 

-Czuję się jakbym cię wykorzystywała. Przepraszam, wiesz, że nie chodzi mi o to…
-Wiem, mała.-przerwał mi i potarł dłonią moje ramię pocieszająco. –Nie wiem co w niego wstąpiło. Nie chciałem ci tego mówić, ale nie uważasz, że ten ślub trochę za wcześnie?
-Wyjdziemy na prostą, spokojnie. –zasępiłam się w Nico, który wracał na swój koc dzierżąc w ręku specjalny bidon dla dzieci z sokiem pomarańczowym. Uśmiechnęłam się na jego widok. Był naprawdę podobny do Yvonne, nawet po Marco też miał sporo. 

-Mam nadzieję. Może przez tą spinę z trenerem? Teraz jeszcze przez tą bójkę trafił na dywanik i znów…
-Macie problem z trenerem?
-Marco po prostu się nie dogaduje. Roman i kilku innych zawodników też. Trener jest specyficzną osobą. Można go lubić, można nie, ale szacunek trzeba mieć zawsze.
-To prawda.-westchnęłam. Chciałam, żeby Marco mówił mi co u niego się dzieje w pracy. To, że był na indywidualnych treningach to jeszcze nie było wystarczająco. Mieliśmy się też przyjaźnić, a przyjaciele przecież mówią sobie co u nich w pracy albo cokolwiek innego. I właśnie siedząc na kolanach, możliwe, że chwilowo największego wroga mojego męża, zdałam sobie sprawę jak bardzo tęsknię za Marco. I jak bardzo mi go brakowało. Jego spojrzenia, dotyku, ust… Byłam beznadziejna, nie umiałam mu się postawić, być na niego zła. Chciałam, żeby poniósł konsekwencje, żeby zrozumiał, że to co robił było złe. Przecież taki był cel tego całego małżeństwa. Mieliśmy się uczyć. A na razie nauczyłam się tego, że jak jakiś facet mi się spodoba i zauroczy to nie umiem się na niego długo gniewać. Roman razem z Lisą i Melissą znieśli tace z mięsem i warzywami na grilla. Już miałam na nie chrapkę. 

-Będę się musiał zbierać zaraz, bo nie zdążę na kontrolę.
-Och, faktycznie mówiłeś.
-Pożegnam się z Romkiem i Lisą. Zeskakuj, ciężka kobieto. –zaśmiał się łapiąc mnie w talii i przeniósł na krzesło, na którym siedział kilka chwil temu Marc. Właśnie, gdzie moje piwo? Czekałam aż André skończy żegnać się z małżeństwem, żeby samej móc go uściskać. Kiedy blondyn wracał w moją stronę akurat wrócił Marc trzymając w rękach dwie otwarte butelki piw.

-Wymagania księżniczki spełnione?-zapytałam śmiejąc się i wystawiłam rękę po mój napój.
-Oby. –odpowiedział z uśmiechem – Czekaj, weź na chwilę wstań! –powiedział szybko marszcząc brwi. Podniosłam się z miejsca stając koło piłkarza. On szybko wyminął mnie i zajął swoje dawne miejsce.
-O nie! Co za… -roześmiałam się. Naprawdę dałam się na to nabrać?
-Cóż. –wzruszył ramionami i upił łyk piwa.
Pokręciłam głową niedowierzając i odwróciłam się do André, który jeszcze przybijał piątkę z Aubą i jego synem.
Poczekałam na blondyna i razem poszliśmy na stronę, na taras ogrodu. Stanęliśmy naprzeciwko siebie. Nie czekając na jego „cześć” po prostu go przytuliłam. I nie ze względu na Marco. Po prostu za to, że przy mnie był.

-Cieszę się, że przyjechałeś tu ze mną. A jednocześnie jest mi głupio. To nie był mój pomysł, ja…
-A teraz posłuchaj. Jestem twoim przyjacielem i zawsze możesz na mnie liczyć. Sam chciałem się odegrać jakoś po cichu na Reusie, a plan Ann to dobry plan.
-Dziękuję.
-Nie masz za co, to ja przepraszam, że nie mogę dotrzymać ci dłużej towarzystwa. Naprawdę nie mogę tego przełożyć. Mogę przyjechać potem po ciebie…
-Zabiorę się z Ann i Mario. Ale umówimy się jeszcze na trochę dłużej, w porządku?
-Jak najlepszym. To jesteśmy umówieni. –uśmiechnął się szczerze i pocałował mnie w policzek głośno cmokając. –He, musiałem. –roześmiał się cicho i wszedł do domu pozostawiając mnie roześmianą w przejściu. 
Upiłam łyk mojego piwa i rozejrzałam się po ogrodzie do kogo mogłabym podejść. Mario rozmawiał cały czas z Marco, cóż, będę musiała go wziąć na spytki, czy jemu coś udało się mu przemówić, czy lepiej mój dziecinny sposób na niego poskutkuje. Ann rozmawiała cały czas z Jenny i Christiną, dosiadła się do nich Alysha z synkiem na kolanach, który zajęty był swoją zabawką. Tym razem postanowiłam do nich dołączyć. 

-Hej, jest jeszcze miejsce?-zapytałam podchodząc do dziewczyn i rozglądając się za jakimś krzesłem, które mogłabym sobie przywłaszczyć.
-Weź leżak Pierre’a. –powiedziała uśmiechając się z sympatią do mnie czarnowłosa -W sumie to miał być leżak dla mnie, ale sobie go przywłaszczył…
-Nie mieszaj mojej Rose do twoich porachunków!-broniła mnie Ann śmiejąc się głośno. Christina parsknęła pod nosem i zachichotała cicho.
-..No chyba ty!-odparowała zanosząc się jeszcze większym śmiechem żona Auby, co zupełnie nas wszystkich rozbroiło.
-Jeszcze dobre jest „twoja stara”, Al. Riposta na poziomie twojej ale też na wszystko działa.-stwierdził Marcel, który najwyraźniej musiał przysłuchiwać się naszej rozmowie. Alysha kiwnęła głową na znak, że zapamięta i puściła oko blondynowi.
-Idę po ten leżak. –westchnęłam oddając Ann moją butelkę, żebym mogła w spokoju przenieść krzesło. Ustawiłam je koło Christiny. Akurat w tym momencie dotarł do moich nozdrzy zapach grillowanej karkówki i papryki. Mój brzuch zaczął dawać o sobie znać cichym burczeniem. No cóż, zostało mi cierpliwie czekać popijając zimne piwo, które było moim wybawieniem przed dzisiejszym upałem. Tak, jak wrzesień nie był nigdy ciepły, tak w tym roku czasem zachowywał się jakby był sierpniem. Niektóre dni były wręcz potworne, wietrzne i deszczowe jednak taki jak dziś… Było cudownie. Mogłam założyć krótkie spodenki, podkoszulkę i sandałki pożyczone od Ann. Zapomniałam się posmarować kremem z filtrem przed wyjściem z domu. Obawiałam się, że tu właśnie popełniłam błąd a moje ramiona jutro będą błagać o lód i kremy łagodzące. Ale to jutro. Dziś mogłam się bezkarnie opalać. 

-Właściwie..-zaczęłam zsuwając delikatnie okulary z oczu. –Co jest z tą dietą?
-Nie obowiązuje, jak widać.-odpowiedziała mi ze śmiechem Christina.
-Nie no, nie jest tak, że zawsze tak jedzą. Ale jak są okazje jak dzisiaj to nie mają zahamowań -dodała Jenny. A więc to tak.
-Jutro trening. –dodała Ann –Będą spalać.
-A ja będę leżeć na balkonie i tyć. O tak. –westchnęłam. Chciałam zacząć ćwiczyć. Chciałam, naprawdę. Ale problemy z Marco, trzeba też potowarzyszyć Ann, André, wyprowadzić Mase. Regularne ćwiczenie nie jest możli…
-Jutro idziemy na siłownię. –odezwała się Ann ochoczo a na jej usta wkradł się duży uśmiech.
-Że do mnie to mówiłaś?
-Tak, tak dokładnie. – odpowiedziała mi wyszczerzając ząbki i z powrotem skierowała się twarzą do słońca.
-Ale żeby tak od razu na siłownię?
-Coś mówiłaś? Nie słyszałam.
Argument przywołujący mój brak odpowiedniego stroju i tak by się spalił na panewce, Ann ma ich wystarczająco dużo, a rozmiarem też się nie wykręcę. Czyli siłownia. Dzisiaj musiałam posłuchać serca, z resztą..rozumu też. Musiałam się objeść aż nadto. A to wcale nie takie skomplikowane.


***


Jedzenie było naprawdę pyszne. Roman z Mario, Marco i Łukaszem znieśli duży stół ogrodowy z krzesłami, przy którym zmieściliśmy się wszyscy. Ustawili go w cieniu rzucanym przez dom, także nie piekliśmy się dalej na słońcu. Dzieciaki, poza Curtysem, synem Aubameyanga siedziały na kolanach swoich rodziców. Naprzeciwko mnie siedział Marco na kolanach z Nico. Mały sobie radził, trzeba było mu to przyznać. Miał wszystko już pokrojone i sprawnie pałaszował wszystko widelcem. Co jakiś czas spoglądał na mnie ciekawskim wzrokiem, jednak się nie odzywał. Uśmiechałam się zawsze do niego zastanawiając się, czy wie, że jestem żoną jego wujka. Może lepiej i dla niego by było, gdyby znał wersję z przyjaciółką, albo znajomą..co najwyżej dziewczyną. Jeszcze by się przywiązał a po rozwodzie by się na nim to odbiło.
Potem był przepiękny tort. Śmietanowo-jagodowy z ozdobami w kształcie wózka i błękitnego misia. Był niebiańsko pyszny, a ja nie miałam odwagi w towarzystwie sportowców i jako żona jednego z nich prosić o dokładkę.
Po jedzeniu długo rozmawialiśmy razem. Dzieciaki w tym czasie też poszły tańczyć do muzyki. Wyglądali naprawdę pociesznie.
Pierwsi musieli uciekać Łukasz z Ewą, których mała córcia dawała już we znaki. Cieszyłam się, że mogłam poznać tutaj tylu ludzi. Zawsze trzymałam się na uboczu, cicha, nieśmiała… A tu od razu jakby skok na głęboką wodę. Nagle siedzę w gronie tak naprawdę obcych mi osób, jako żona Marco Reusa na dziwnym układzie i nie boję się. Ani przed ocenianiem mnie ani niczym innym. I to uczucie było dobre.
Pomogłam Lisie poznosić wszystkie talerze do kuchni. Mały jubilat zaczął zasypiać na rękach u swojego taty. Roman przeprosił wszystkich znajomych i udał się ze swoim synkiem do jego pokoiku.
Też powoli zbierała się Christina z Matthiasem i Jenny z Marcelem. Nico jeszcze bawił się z dzieciakami Auby i rysowali coś przy stoliczku dziecięcym. Szukałam Ann i Mario, żeby zapytać kiedy mają w planach jechać. Prawie tak jak w filmach, kiedy szłam wpadłam na Marco. Prosto na jego tors. Złapał mnie za ramiona asekurując, żebym nie upadła. 

-Dzięki.-szepnęłam trochę za długo patrzeć w jego oczy. Rose. Ogarnij się.
-Rose, przejdziemy się?
-Ale ja miałam wracać z Mario i Ann, nie wiem czy już chcą wracać…
-Spokojnie, rozmawiałem przed chwilą z nimi. Zostaną jeszcze chwilę, najwyżej się zabierzesz ze mną i Nico.
-W porządku.-westchnęłam. Nie umiałam się kłócić, gniewać i nie odzywać w nieskończoność. Jeśli ten jego spacer miał być planem na skuteczne przeprosiny, proszę bardzo.
Wyszliśmy z domu małżeństwa i ruszyliśmy drogą wzdłuż reszty domów jednorodzinnych. Wsunęłam na oczy okulary przeciwsłoneczne, słońce nie ustępowało.

-Tu za chwilę jest mały park, usiądziemy gdzieś w cieniu.
-W porządku. –stwierdziłam. Na mojej dłoni poczułam delikatny dotyk jego. Jakby chwilę zastanawiał się czy powinien mnie złapać za rękę. Nasze kostki i palce co jakiś czas się o siebie zderzały. Delikatnie jednak zdecydował się spleść nasze palce. Na jego usta wkradł się delikatny uśmiech. Moje serce od razu zaczęło szybciej bić. Chciałam się do niego przytulić, tak bardzo chciałam. A jednocześnie byłam na niego tak zła i wściekła…
Usiedliśmy na ławce pod drzewem. Zabrałam moją dłoń z jego uścisku. Zerwał się wiatr, a mnie przeszły ciarki. Nawet nie zauważyłam, kiedy słońce zaszło chmurami. Tylko nie deszcz i powtórka z wczoraj. To nie miało prawa tak się skończyć.

-Przepraszam, Rose. To jak się zachowałem wtedy. To było bardzo nie na miejscu i wiem, że mogło cię to dotknąć. Z resztą, co ja gadam, na pewno dotknęło. Nie wiem co mam zrobić, żebyś mi wybaczyła.
-To będzie trudne.
-Będę się starał i naprawdę zrobię wszystko, żeby cię odzyskać, żebyś wróciła do mnie. Bo mi cię brakuje.
-Ale to, że zasypiesz mieszkanie Mario kwiatami i wyślesz liściki, niczego nie zmieni. Poza tym nie tylko o temat tamtego mi chodzi.
-To znaczy?
-Scarlett. Obiecywałeś mi, że ona już nie będzie się mieszać do naszego życia. Tym czasem zaraz po kłótni widzę cię z nią w sklepie zadowolony, spędzasz super czas ze swoją byłą noszącego jej siateczki.
-Spotkaliśmy się przypadkowo, zaczęliśmy rozmawiać co u nas. Opowiedziałem jej o tobie.
-Super! Mam ci podziękować?-zapytałam przewracając oczami i wstałam z ławki. Poczułam pierwsze krople deszczu na moim nosie. Super!
-To nie tak… Ona nie jest zła, gratulowała nam, podpowiedziała mi, żebym ci kupił kwiaty.
-A, to jednak jej mam podziękować. Sorry ale nie. Jeśli to wszystko to wracam.
-Rose, proszę..
-Już lepiej nic nie mów. Nie wychodzi ci to. –powiedziałam i ruszyłam przed siebie nie zwracając uwagi na coraz mocniej padający deszcz. W oddali usłyszałam grzmot. O nie. Tylko nie burza.
Nie zaszłam aż tak daleko, kiedy poczułam jak jestem ciągnięta do tyłu. Znów wpadłam w jego ramiona, Marco zaczął mnie namiętnie całować przyciągając mocno do siebie. Nie wiedziałam co mam robić. Byłam zszokowana, a taki pocałunek był ostatnim czego się po nim spodziewałam. Wolno zaczęłam oddawać jego pocałunki. Zarzuciłam ręce na jego szyję, a on sam zaczął zsuwać dłonie na moje pośladki. 
-Co my robimy?-zapytałam cicho nie odsuwając się ani na krok od niego. Czułam jak moja koszulka przemaka i zaczyna kleić się do pleców. Jego ciepły oddech muskał moją brodę. Nie otwierałam oczu, jedynie stałam zastygnięta z rozchylonymi ustami.
-Całujemy się w deszczu. To podobno romantyczne. –odpowiedział mi i znów zaczął całować, z ogromną pasją i czułością. Uśmiechnęłam się delikatnie i pogłębiłam pocałunek. Wraca mój Marco, ten za którym część mnie strasznie tęskniłam. To był właśnie ten.
Mój oddech był urywany. Otworzyłam oczy i spojrzałam na niego. Obserwował mnie, jego usta były wykrzywione w lekkim uśmiechu.
-Jednak romanse nie są przereklamowane. To fajne uczucie. –zaśmiał się a potem złapał mnie za rękę i pociągnął w kierunku domu Lisy i Romana rzucając się biegiem. Deszcz coraz mocniej przybierał na sile a my biegliśmy jak dzieciaki. Stawiałam, że na miejscu oboje będziemy cali przemoknięci. Ale to nic. Miałam nową nadzieję, że wszystko jeszcze będzie dobrze. A do sprawy ze Scarlett… Nie wiedziałam, czy to dobrze, czy nie ale ufałam mu. Chciałam mojego Marco i to jak najszybciej. 







 ~~~
Dziękuję za wszystkie komentarze!..To jest jednak coś bezcennego💝 Dzisiaj znów dłuuugi rozdział, a ja muszę złapać gdzieś wenę, bo mi kompletnie wszystko ucieka..
Wspaniałej soboty wszystkim!



6 komentarzy:

  1. Ale ta Rose szybko ulega Marco. Ciekawe co będzie dalej :) Cudowny rozdzial :)
    Pozdrawiam i życzę weny :) - Werka

    OdpowiedzUsuń
  2. Ahhhh te jedne kwiaty są na bank od tej samej osoby od której był ten list i mam na to swoją teorię, ale jeszcze nic nie powiem! Mówiłam, że Scarlett to przypadek? Ja też ufam w tym wypadku Marco. Ahhh no i a wraca mam romantiko Reus. Cieszę się bardzo! Dużo weny w takim razie Ci życze. I również udanego weekendu! ~footballove

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A sytuacja z kwiatami i listem jest o tyle dziwna ze za każdym razem ktoś wie gdzie aktualnie przebywa...

      Usuń
  3. Ah tez mnie ciekawi kto to ma oko na tą Rose że zawsze wie jak do niej dotrzeć. Jak ten Andre mnie wkurzasz, Marco jeszcze bardziej Ale on to inna historia. Świetny rozdział. Jak zawsze zresztą.:D uwielbiam to opowiadanie. Niech oni się pogodza! Uwielbiam jak sobie gruchają jak dwa gołąbki!

    OdpowiedzUsuń
  4. Aaaaa!! Kocham Cię za tę ostatnią scenę <3 I mam nadzieję, że Rosie Reus wprowadzi się ponownie do Marco, który będzie się baaardzo starał. I że się im ułoży. ;D

    OdpowiedzUsuń
  5. Uhh chcialabym kiedyś przeczytać rozdział ze strony Marco, ale nie wiem czy nie ujawnial by za wiele a ja w sumie lubię jak jest tak tajemniczo. Z tym listem i bukietem to też mi się wiąże ale to na bank będzie grubsza afera. :D nie mogę doczekać się 23! - Nat.

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do komentowania!❤️ To bardzo motywuje do pisania kolejnych rozdziałów!