sobota, 8 lipca 2017

Dwadzieścia jeden




Powietrze w klubie było ciężkie i wilgotne. Specjalne urządzenia wytwarzały charakterystyczną parę, przez którą przebijały się różnokolorowe słupy świateł. Dużo młodych ludzi, studentów korzystało z rozpoczynającego się weekendu a zarazem dla niektórych ostatnich dni wakacji i beztroskiego leniuchowania. Barman już powoli nie dawał rady z wykonywaniem wszystkich zamówień, a jego towarzyszka zmiany nie przejmowała się tym. Była zajęta nowo poznanym brunetem, który nie odstępował jej sztucznych piersi ani na krok. Wbrew moim przypuszczeniom Ann była tu zupełnie nierozpoznawalna, mogła w spokoju cieszyć się anonimowością. Specjalnie wybrałyśmy nie aż tak popularne miejsce na zabawy dla WAG’s i znanych ludzi.
Modelka w swojej asymetrycznej, czarnej sukience przecisnęła się przez roztańczony tłum i westchnęła teatralnie dumna z siebie, że uporała się z tak ciężkim zadaniem. Dzierżyła w rękach dwa Cosmpolitany, z czego jeden trafił do moich rąk.
Posyłając do siebie uśmiechy uniosłyśmy wysokie kieliszki w celu wzniesienia toastu.
Jako pierwsza zauważyłam szukającą nas w tłumie Yvonne, z którą się umówiłyśmy na dzisiejszy wieczór. Zadzwoniłam do niej chcąc wyjaśnić sytuację z poprzedniej nocy, w końcu i ona była zamieszana w moje poszukiwania. Wtedy zupełnie mi wyleciało z głowy, by ją poinformować, że wszystko było ze mną w jak najlepszym porządku.

-Przepraszam za spóźnienie, ale Nico miał swoje wybitne humorki. Bunt trzylatka.. –powiedziała głośniej przekrzykując muzykę.
-Nie szkodzi. Liczy się, że jesteś! –uśmiechnęła się Ann i uściskała ją na powitanie. Ja zaraz potem uśmiechając się szczerze. Było mi głupio, że siostra Marco została wmieszana w nasze problemy i przez to jej relacja z bratem się lekko ochłodziła, jednak obiecałam Ann, że ten wieczór ma być pełen dobrej zabawy i żadnych zmartwień.  
We trójkę przeszłyśmy naokoło do baru, by znów zamówić to samo. Kiedy stawiałam torebkę na blacie poczułam już kolejny raz dzisiejszego wieczora wibracje mojego telefonu.
Dziewczyna Mario jakby wywnioskowała po mojej minie co jest grane.

-Nieźle, nie poddaje się chłopak. –stwierdziła z przekąsem, a potem zamoczyła usta w nowym drinku.
-Mój brat? A niech dzwoni. –zawtórowała jej Yv, a ja próbowałam mieć takie nastawienie jak one. Może i byłam za dobra, może i nie powinnam była się nim przejmować, zwłaszcza w tej sytuacji. Wypiłam swojego drinka za jednym razem i poprosiłam o kolejne napełnienie kieliszka.

-Muszę do toalety. –powiedziała modelka. No to ruszyłyśmy razem. Kolejne przeciskanie się przez ludzi. Moje nogi powoli wystawiały białą flagę dla niebotycznie wysokich sandałków Ann.
Razem z Yvonne stanęłyśmy na uboczu opierając się o chłodną ścianę i obserwowałyśmy tańczących ludzi. Dokończyłam trzeci drink i w spokoju czekałam na efekty, żeby móc bez poczucia winy oddać się tańcu z byle jakimi chłopakami.
 Kiedy Ann już wróciła miała bardzo uśmiechniętą minę. Chytrze uśmiechniętą.

-Co jest?-roześmiała się widząc ją Yvonne i założyła ręce próbując ją rozgryźć.
-Mam pomysł. Czy Marco dalej ci robi z torebki wibrator?-zapytała chichocząc, choć dałabym sobie uciąć rękę, że jest jeszcze trzeźwa na umyśle.
-No można tak ująć. –przytaknęłam. Ta jeszcze bardziej się ożywiła i zabrała mi z rąk torebkę i wyjęła mój telefon. Mała lampka świecąca się na zielono sygnalizowała, że czeka już na mnie sterta nieodebranych połączeń.
We trzy czekałyśmy aż mój telefon się zaświeci pokazując przepełnione do przesady słodkością zdjęcie przedstawiające mnie i Marco w tańcu na plaży z dnia naszego ślubu. Oczywiście kiedy już się pojawiło mimo głośnej muzyki dobiegło do moich uszu westchnienie Yvonne, która jeszcze nie widziała zbyt wielu naszych wspólnych zdjęć.

-Sza!- uciszyła nas Ann i odebrała po chwili połączenie. Przyłożyła wolno telefon do ucha tak, żeby pewnie słyszał grającą w tle muzykę.
Yvonne podeszła z uśmiechem do mnie czując, że coś się kroi.

-Tu nie Rose, tu Ann. –powiedziała na wstępie brunetka z czystym spokojem mówiąc jednak odrobinkę za głośno. –Rose pieprzy się od kwadransa w łazience. Przekazać coś? –dodała dając później chwilę Marco, żeby zrozumiał to co usłyszał, po czym nie czekając na jego odpowiedź rozłączyła połączenie. Roześmiała się, a wtórująca jej Yvonne zabrała jej telefon z ręki i go szybko wyłączyła.
-Jesteście straszne.-stwierdziłam
-Przecież Ann jest pijana, nie wie co mówi. Marco trochę ciśnienie poskacze, czasem to potrzebne.-wyjaśniła druga. Brakowało jej jedynie małych, migających, czerwonych różków na głowie.
-O! Dzwoni do mnie! –roześmiała się jeszcze głośniej Ann wyjmując ze swojej torebki telefon i spojrzała z chytrością na dzwoniące urządzenie.

-Żeby tylko nie zaczynał nas szukać. –uprzedziła Yvonne, nim ta odebrała.
Ann przyłożyła telefon do ucha i chwilę słuchała zapewne zdenerwowanego Reusa. Zaczęła udawać, że ziewa, czym naprawdę udało jej się mnie rozbawić.
-Oj, spokojne. Troszkę za dużo wypiłam. Miało być, że pindrzy się w łazience. Już chyba wychodzi, więc kończę. Na razie! –zakończyła śpiewnym głosem i znów się rozłączyła.

-Uwielbiam cię. –nie mogłam przestać się śmiać i mocno przytuliłam brunetkę.
-Idziemy tańczyć! –zarządziła siostra mojego męża i razem w wybornych nastrojach ruszyłyśmy na parkiet.

Do pełni szczęścia okazało się, że potrzeba mi jedynie było jeszcze jednego Cosmopolitana. Wszystkie blokady puściły, a ja zostawiając wcześniej torebkę za barem pod opieką barmana oddałam się tańcu. Już nawet nie przeszkadzały mi szpilki. Kręciłam biodrami w rytm muzyki. Rozkloszowana, czarna spódnica wirowała podczas obrotów. DJ zaczął grać latynoskie rytmy, które zwykle nie miały na mnie większego wpływu, jednak teraz jeszcze bardziej mi wpadły w ucho. Na parkiecie spędziłam naprawdę dużo czasu, a czas odszedł na boczny tor. Nawet znalazłyśmy się razem z Ann i Yvonne i przez pewien czas tańczyłyśmy same we trójkę śmiejąc się. 
W tym momencie nie było mojego męża, André i żadnych innych problemów. Bałam się stawić temu wszystkiemu czoła. Nie chciałam wracać do ostatnich wydarzeń z Marco. Z jednej strony nie chciałam już go nigdy więcej widzieć, z drugiej chciałam się dowiedzieć, co było nie tak, co go bolało. Co mogło się stać, że tak się zmienił.

Udało mi się pod nieuwagę towarzyszek wymknąć przed klub i tam zahaczyć dziewczyny, które miały papierosy. Podziękowałam jednej z nich, a od jej przyjaciółki pożyczyłam zapalniczkę i mogłam po naprawdę długim czasie uraczyć się dymem. Co prawda palenie nie było moim uzależnieniem ale w kryzysowych sytuacjach niestety do niego uciekałam. A przy moim mężu obawiałam się, że niestety poważny nałóg mi groził. I na nic mi będzie jego gadanie. Jak wtedy, na wzgórzu,..kiedy się spotkaliśmy. Jaki był wtedy? Jak się zachowywał?


W tańcu przeniosłam się w ręce kolejnego partnera. Z głośników popłynęła wolniejsza piosenka, przez co zostałam przyciągnięta bliżej do ciała mężczyzny, choć ten był sporo niższy od Marco, przez co byliśmy prawie na równi ze sobą. Nawet nie zauważyłam momentu, kiedy poczułam, jak jego ręce znalazły się odrobinę niżej, jednak za sprawą czynników niezależnych ode mnie nie sprawiało mi to problemu, nawet nie było mi niezręcznie. Przetańczyliśmy tak prawie całą piosenkę, jednak przeszkodziła nam Ann, która delikatnie pociągnęła mnie na bok. Mężczyzna jakby się ożywił i spojrzał na nas zaskoczony.

-Idziesz? Myślałem, że pojedziemy do mnie..
-Przykro mi! –zachichotałam lekko pijana i wzruszyłam przepraszająco ramionami.
-Może z koleżanką?
-Ta pani ma męża, drogi chłopcze. A z moim to lepiej nie chcesz stanąć w szranki. –stwierdziła stanowczo Ann i pociągnęła mnie mocniej, że omal nie przewróciłam się na tańczącą obok parę. Świat troszkę zaszedł mi mgłą, przez co musiałam zmrużyć oczy, żeby obraz trochę się ustabilizował.
Uwiesiłam się na ramieniu modelki i z trudem stawiałam krok za krokiem.

-Wracamy już?-zapytałam z trudnością. Jeny, naprawdę się upiłam?
-Tak, Mario czeka pod klubem. Yvonne już jest z nim. –odpowiedziała ze spokojem i pociągnęła mnie prosto do wyjścia.
-Czczczz..ekaj!-powiedziałam dość za głośno, kiedy znalazłyśmy się na powietrzu.
-No?-zapytała rozbawiona widząc mnie w stanie, w którym nawet sobie nie wyobrażałam, że mogę być.
-Torebka. Barman.
-Już jest w samochodzie. No chodź, chodź.

Przeszłyśmy przez parking delikatnie się chwiejąc, aż w końcu zobaczyłam opierającego się o swój samochód Mario z założoną śmieszną czapeczką. Z takim daszkiem i taką czerwoną krową na niej. Pocieszna, naprawdę. Podbiegłam do niego ciesząc się, że po mnie przyjechał. Niestety nogi odmówiły mi posłuszeństwa i potknęłam się wpadając prosto na niego.

-Ooo, ktoś tu napił się za dużo soku z gumijagód. –roześmiał się brunet łapiąc mnie w pasie. Zarzuciłam ręce na jego szyję i pocałowała go w policzek. Znaczy, bardziej go obśliniłam niż złożyłam pełny gracji pocałunek. Na szczęście on tylko się uśmiechnął i tuląc mnie podniósł z ziemi i włożył na przednie siedzenie samochodu. Dalej mnie kochał. Drzwi samochodu głośno huknęły zamykając się i ruszyliśmy spod klubu.

-Jedziemy najpierw do Yvonne, w porządku Rose?
Mruknęłam pod nosem wygodnie poprawiając się na siedzeniu. Było mięciutkie jak tors Marco, na którym leżałam na plaży jak… nie ważne z resztą. Przecież Marco był głupi.



***


Rano obudził mnie intensywny zapach omletów. Pociągnęłam mocniej nosem. Tak, to były zdecydowanie omlety i świeżo wyciskany sok. Czułam lekkiego kaca, jednak nie było zupełnej tragedii. Słyszałam też przyciszone głosy Ann i Mario, którzy nie chcąc mnie budzić zawzięcie o czymś dyskutowali. Nie miałam siły zejść z kanapy. Przekręciłam się na bok delikatnie otwierając oczy. Zamknęłam je jednak po chwili, kiedy prosto na nie poświeciło intensywne światło. Mruknęłam pod nosem i nakryłam się mocniej cieniutką kołderką.

-Oo, ktoś tu się obudził!-usłyszałam rozweselony głos Mario. Chwilę później głośne szuranie jego kapci, na koniec ugięła się koło mnie poduszka kanapy a kilka kosmyków włosów zostało pociągniętych jak u lalki.
-Mario..-wycharczałam do poduszki nie chcąc się podnieść.
-Masz siano na głowie. Koń Scarlett by je zjadł.
-Mario!-z kuchni dobiegł niezadowolony głos Ann.
-Oj co, mówię tylko. –bronił się piłkarz i po chwili dał mi już święty spokój schodząc z mojego tymczasowego łóżka. Cudownie. Dźwięk szurania jego kapci cichł, co znaczy, że się oddalił na bezpieczny dla mnie obszar. Oczywiście równało to się dla mnie z beztroskim leżakowaniem.

Mój krzyk przeszył całe mieszkanie, kiedy brunet cichaczem wrzucił mi pod kołdrę Mase. W jednej chwili naprawdę zaczęłam sobie przypominać ze studiów różne sposoby dokonywania zabójstw. Chyba jeszcze nigdy w życiu tak szybko nie wyskoczyłam z łóżka.

-Jak ty mnie wystraszyłeś!-pisnęłam podchodząc do niego i zaczęłam udawać, że go duszę. Mario uśmiechnął się i schylając lekko podniósł mnie za uda i zaniósł prosto do kuchni, gdzie Ann kończyła przygotowywanie posiłku.

-Adrenalina z rana zawsze jest dobra. Ciesz się, że byłem już z nią na spacerze.
-Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę. Jak mi się chce pić!
-Myślałem, że będziesz miała kaca a ty jeszcze chcesz pić? Rose-Terminator!
-Wody! Soku, herbaty… Czegokolwiek co nie ma w sobie alkoholu. Przesadziłam chyba wczoraj odrobinę.
-Odrobinę.-roześmiała się modelka i postawiła przede mną przepysznie wyglądający  warzywny omlet z jajkiem sadzonym i awokado. Wyjęła też z lodówki sok pomarańczowy. W porę.

-Przesadziłaś to ty z papierosami, moja panno. –stwierdził już poważniej piłkarz odbierając od swojej partnerki śniadanie i usiadł obok mnie.
-Ale jak.. Skąd wiesz?
-Czuć było. Ubrania. Poza tym, nie zaprzeczyłaś.
-Ehh… To wyjątkowa sytuacja.
-Oj, nie. –ciągnął swoje –Na takie dziadostwo nie ma wyjątkowych sytuacji.
-Spokojnie, nie jestem uzależniona.
-A jak się zdenerwujesz to co? Od razu sięgasz. To jest uzależnienie.
-To nie można mnie denerwować.
-Nie można to palić jeśli chcesz się kiedykolwiek ze mną publicznie pokazać. Ja z palaczami się nie zadaję.-stwierdził zakładając ręce niczym obrażone małe dziecko.
-To się nie zadawaj.
-W porządku.
-Za bardzo mnie kochasz, żeby przestać się ze mną zadawać, moja drożdżóweczko. –uśmiechnęłam się krojąc kawałek placka. Z ust Ann wydostał się donośny śmiech.
-Czyli jednak przyznajesz, że jesteś palaczką.
-Oh, proszę! –przewróciłam oczami spoglądając na bruneta błagalnie.
-Dobra, dobra. To był ostatni raz. A jak jeszcze raz zobaczę, o cię zamykam na odwyku, jasne?
-Jak frytki. –przytaknęłam kiwając głową. Proste do wykonania. Stawiałam czoła trudniejszym rzeczom.

Zjedliśmy śniadanie w wesołych nastrojach, choć cały czas miałam wrażenie, że było coś na rzeczy. Od czasu do czasu Ann z Mario wymieniali się spojrzeniami świadczącymi, że coś naprawdę ich niepokoiło. Nie wiedziałam, o co mogło chodzić. W końcu para przecież też mogła mieć swoje własne, prywatne sprawy, o których nie musiałam wiedzieć. Jednak znałam też siebie, i wiedziałam, że moja ciekawość każe mi wywęszyć całą sprawę. Pomogłam modelce powkładać naczynia na miejsce i poszłam do salonu dołączyć do piłkarza. On właśnie włączał laptopa na swoich kolanach i zaczął coś wpisywać w wyszukiwarkę. Stanęłam obok niego i zaczęłam składać w kosteczkę swoją pościel.

-Mario. –zaczęłam przysiadając się na oparciu kanapy. On nawet nie spojrzał na mnie tylko zawzięcie coś czytał. Nachyliłam się delikatnie, jednak on nagle przypomniał sobie o moim istnieniu i odwrócił laptopa uniemożliwiając mi zobaczenia czegokolwiek. Zaczesałam opadające włosy za ucho i usiadłam bliżej bruneta.

-Co się dzieje? Coś się złego stało?-zapytałam lekko speszona. Mario nadal czytał artykuł jednak na chwilę wyjrzał zza ekranu obdarzając mnie chwilowym, nic nie zdradzającym spojrzeniem.
-Zależy dla kogo…-mruknął niezadowolony i wrócił do czytania.
-To znaczy? Ja, ty, Ann, Marco, André, Marc Bartra…
-No, wymieniaj, wymieniaj. Zobaczymy ile piłkarzy znasz.
-To w sumie wszyscy. –zaśmiałam się. Borusia chyba liczyła trochę więcej osób. –Znam jeszcze Melissę i małą Galę, jeśli to się liczy. I Yvonne.
-I Scarlett. –dodał z rozbawieniem brunet, a jego powaga sprzed chwili zniknęła. Widać miał ubaw życia.
-Mario!-znów krzyknęła Ann z końca mieszkania. De ja vu. Całą trójką się roześmialiśmy.
-Zamieniłyśmy tylko dwa słowa. To żadna znajomość.
-Ale ona cię zna. A ty ją. I.. –naigrywał się dalej, jednak widząc moją naburmuszoną minę posłał mi w powietrzu buziaka.
-Pokaż już lepiej co masz. Widzę, że coś nie gra. –powiedziałam wskazując na laptopa.
-Nie wiem czy chcesz to widzieć. W sumie to nic się nie stało. –westchnął i odwrócił ekran w moją stronę. Artykuł zaczynał się od zdjęcia Marco i André, które rozcięte zostało czarnym piorunem. Zapowiadało się ciekawie.


„Marco Reus (26l.) i André Schürrle (25l.) uchodzili zawsze za dobrych przyjaciół, jednak jak donoszą informatorzy konflikt między nimi można wyczuć już od miesiąca. Plotki nigdy nie zostały potwierdzone, jednak obecne oświadczenie jakie wydała Borussia Dortmund może potwierdzać, że coś jest na rzeczy. Marco Reus dostał reprymendę od dyrektora klubu oraz karę pieniężną. Z naszych źródeł wiemy, że dwudziestosześciolatek miał być zawieszony, jednak fakt, że jest obecnie w trakcie rehabilitacji sprawia, że taki zabieg nie miałby sensu. Włodarze klubu za przyczynę ukarania utalentowanego piłkarza podają sprawy wewnętrzne, jednak André Schürrle podobno widziany był wczoraj z opatrzonym nosem w ciemnych okularach. Co mogło być przyczyną takiego zachowania? Na razie nie wiadomo, a agenci obu sportowców zachowują milczenie.”


Nie wierzyłam w to co czytam. Wstałam z kanapy i podeszłam do drzwi balkonowych. Gdyby nie Mario i to, że nie mam żadnej paczki papierosów zapaliłabym. Wiedziałam, że to prawda. Nie rozumiałam jednak, dlaczego Marco musi być tak głupi. Pobić niewinnego faceta… André nie może ponosić konsekwencji za to co czuje. A Marco nie ma prawa go bić. To wcale nie jest męskie i dzielne zachowanie. To żenujące. Musiałam wziąć kilka głębszych oddechów.

Weszłam do mieszkania i zaczęłam szukać mojego telefonu. Był jeszcze w kopertówce, wyłączony. Wiedziałam, że jak go włączę to mogła mnie przytłoczyć lawina sms’ów czy też powiadomień o nieodebranych połączeń.
Nie było jednak aż tak źle jak przypuszczałam. 10 połączeń. I to wszystko. Może zrozumiał, że lepiej by było, gdyby się nie odzywał. Nawet nie zastanawiając się wybrałam numer do André. Wyszłam znów na balkon pozostawiając Ann i Mario samych w salonie. Nie czekałam długo, aż blondyn odbierze. Usłyszałam jego ciepły głos, a na mojej twarzy zagościł uśmiech.

-Dzień dobry, Rose. Co u ciebie?
-André.. Tak mi przykro za to, co się stało. Nie będę cię przepraszać za Marco, bo to on cię uderzył ale ja czuję się też winna. To przeze mnie to wszystko. Jak się czujesz? Mogę ci jakoś pomóc?
-Nie miej sobie za złe. To w żadnym wypadku nie jest twoja wina. I nie czuj się tak. Ze mną w porządku. Nos jest złamany ale też wydobrzeje.
-Jest mi tak głupio za tą sytuację.
-Nie mów tak. Mam cię zabrać od Marco? Pójdziemy na spacer…
-Nie mieszkam teraz u Marco. Możemy się spotkać, ale masz czas jutro? Muszę trochę dzisiaj się zdystansować.
-Pewnie. Na spokojnie. Mamy czas.
-Trzymaj się, André. Zdrowiej.
-Taki mam zamiar, kochana. Do zobaczenia.
-Pa.


Przekraczając próg salonu od razu podeszła do mnie Ann i uspokajająco przytuliła. Pogłaskała mnie po plecach i posłała przemiły uśmiech.

-Jest dobrze, Ann. –powiedziałam próbując się samej przekonać co do swojej racji.
-On zrozumie. –pocieszyła mnie. –Zobaczy, że stracił kogoś ważnego.
-Nie wiem, ja raczej nie jestem dla niego ważna.
-Jesteś, Rose. Uwierz, że jesteś. –dołączył się Mario. –Zabieram ciebie i Ann na miasto, musisz się czegoś nauczyć o Borussii. Tylko najpierw się umyj, bo śmierdzisz a twoje włosy jadą papierosami.
-Jak zawsze subtelny i szarmancki. –roześmiałam się pod nosem i poczochrałam go po włosach. –To idę do łazienki.
-Dzięki Bogu! –powiedział spoglądając w górę Mario. Ann uderzyła go łokciem w żebra sama też zanosząc się śmiechem. Za to ich uwielbiałam.



Zabrałam na przebranie materiałowe, luźne spodnie i białą bokserkę. Wrzesień, pogoda powoli się psuła.
Prysznic zdecydowanie mnie ożywił. Pożyczyłam od Ann świeżo pachnący szampon i owocowy żel do mycia. Ręczniki przygotowane były na pralce, jeden duży, kąpielowy, drugi mniejszy do włosów. Byłam wdzięczna Ann i Mario za taką pomoc i gościnę. Przebrałam się w przygotowane rzeczy i pomalowałam oczy swoim tuszem do rzęs. Do ust użyłam jedynie bezbarwny błyszczyk. Usłyszałam pukanie do drzwi.

-Taak?
-Tu Ann. Mogę odratować twoje włosy?
-Jasne, wchodź. –roześmiałam się, a już po chwili zostałam usadzona na brzegu wanny. Ann spryskała moje włosy odżywką i zaczęła je modelować prostownicą w delikatne fale.
-Jakie ty masz piękne włosy. To serio naturalny blond?
-Tak, po mamie. –uśmiechnęłam się na jej wspomnienie. –Była przepiękna. Chciałabym pójść w to miejsce, gdzie chodziłam jako mała dziewczynka.
-Możemy pojechać. W sobotę Mario ma mecz, ale w niedzielę, czemu nie.
-Nie, to niewielka okolica. Ludzie plotkują, a ja nie zamierzam się spotkać.. Z niektórymi osobami.
-Nie pozwolimy cię nikomu skrzywdzić. Możesz być tego pewna.
-Wiem, Ann. Nikomu nie ufam tak jak wam. Dziękuję, że przy mnie jesteście. –powiedziałam i odwróciłam się do modelki, która właśnie odkładała prostownicę na bok. Kiedy jednak na mnie spojrzała zobaczyłam łzy w jej oczach. Momentalnie ją przytuliłam. 
-Jesteś osobą, której nie da się nie kochać. Zawsze byłam trochę zazdrosna o jakieś inne dziewczyny, z którymi rozmawiał Mario.. Tymczasem wy macie taką relację… Jesteś częścią naszej rodziny. Na zawsze. Nie ważne co się stanie z tobą i Marco. Nie ważne, czy się rozstaniecie czy nie, nie ważne czy się pokłócicie. Jesteś i będziesz częścią naszej rodziny. Jeśli twój ojciec jest takim dupkiem, to mów spokojnie, że twój tata to Raimund Brömmel albo Jürgen Götze. Jesteś jedną z nas.
-Boże, Ann… -szepnęłam czując spływające łzy po policzkach. Byłam wzruszona, a moje serce dudniło jak szalone.
–Nie pozwolimy cię skrzywdzić. Niezależnie co było. Jesteś nasza. 
-Znamy się tak krótko.
-Miłość nie potrzebuje czasu, żeby zaistniała. A my z Mario cię kochamy.
-A ja was. –szepnęłam załamującym się głosem. –Cholera, Ann. Pomalowałam rzęsy.
-Smoky eyes są jeszcze w modzie.-uśmiechnęła się sama wycierając policzki wierzchem dłoni. Zrobiłam to samo.


-Rosann, chodźcie już, bo mi się nudzi!
Usłyszałyśmy z Ann głos Mario dobiegający z salonu. Roześmiałyśmy się obie. Ann nalała szybko mleczko do demakijażu na dwa waciki i wytarłyśmy sobie dolne powieki z rozmytego tuszu. Posłałyśmy to siebie szczere uśmiechy i wyszłyśmy razem z łazienki.

-Rosann? –zapytała modelka podchodząc do bruneta i musnęła czule jego usta.
-Taka sklejka waszych imion. Rosalie i Ann-Kathrin jest zbyt wymagające.-wzruszył ramionami posyłając do mnie rozbrajający uśmiech. Odpowiedziałam mu tym samym i niczym mała dziewczynka poszłam się do niego przytulić.
-Małe bubu, co ty znów ode mnie chcesz? –zaśmiał się ściskając mnie mocno, a nawet powiedziałabym lekko podduszając.
-Pójdziemy na lody?-zapytałam głosem małego dziecka i spojrzałam mu w oczy.
-Pytasz?
-Stwierdzam.-odpowiedziałam z wymalowanym uśmiechem.
-Moja krew. –rzekł dumnie i puścił mnie z uścisku.

Wzięliśmy kluczyki do samochodu. Ja zabrałam jeszcze z torby jeansową katanę w razie wiatru.
Na parkingu wsiedliśmy do samochodu Mario i ruszyliśmy do centrum Dortmundu. Tam skręciliśmy w stronę stadionu. Nie wiedziałam, gdzie nas zabiera ale cieszyłam się na nasz wspólny wypad. Zbliżając się do mniej więcej znanego mi miejsca Mario zwolnił samochód i otworzył swoją szybę. Wychylił się z uśmiechem i gwizdnął do jakiejś kobiety, która szła z małą siatką z zakupami.

-Pani mamuśka, może panią gdzieś podwieźć? Pani tak zgrabnie przebiera tymi nóżkami. –zawołał do niej. Ann też się uśmiechnęła. Przyjrzałam się kobiecie bardziej. Ubrana w krótkie spodenki, luźną koszulkę i białe koturny z plecionką na obcasie. Włosy miała długie, związane w wysokiego kucyka. Nie miała figury modelki ale i tak była bardzo zgrabna. Odwróciła się do samochodu i roześmiała perliście.

-Pan by lepiej popatrzył na swoje, a potem zajmował cudzymi!-zawołała do niego i podeszła bliżej krawężnika.
-Cóż za charakterek. Podobno jak kobieta jest pyskata za dnia znaczy, że w nocy mało krzyczy. –odparował jej. Nie mogłam już powstrzymywać śmiechu. Nie rozumiałam do końca tej sytuacji, jednak bawiła mnie wyjątkowo.

-Cóż za staromodne powiedzenie. Pan chyba też jest staromodny skoro nie zna różnych metod.
-Staromodny to jest pani mąż. Ile już mu stuknęło? Sześćdziesiąt trzy?
-Trzydzieści sześć, oj wypraszam sobie. –powiedziała z uśmiechem i podeszła do tylnych drzwi samochodu czekając aż jej otworzy. –Oferta aktualna czy rezygnuje pan z haremu w aucie?

Mario prychnął i odblokował drzwi. Kobieta otworzyła drzwi i najpierw wrzuciła swoją siatkę a potem zajęła miejsce obok mnie.
-O! –powiedziała zaskoczona widząc mnie na siedzeniu obok. Uśmiechnęła się niesamowicie przyjaźnie i podała mi rękę. –Cześć, jestem Lisa.
-Rose. –odpowiedziałam uśmiechając się i uścisnęłam jej dłoń. Blondynka pocałowała swoją rękę i pomachała nią w kierunku Ann.
-Cześć piękna. Cóż to za przejażdżka?-zapytała szybko zerkając na mnie z uśmiechem.
-Jedziemy pokazać Rose Borusseum i trochę ją wyedukować, piękna. –odpowiedział jej Mario. Nie wiedziałam skąd się znali, ale musiała to być dłuższa znajomość. Ann też nie wydawała się spięta ani zazdrosna, a wcześniej przecież mi wyznała, że taka bywa w towarzystwie innych kobiet. Lisa musiała należeć do tego grona zaufanych.

-Nie tutejsza?-zapytała mnie z ciekawością.
-Nie. Ale próbuję być.
-Na stałe w Dortmundzie?
-Lisa jest strasznie ciekawska. Ignoruj ją. –powiedział Mario rozglądając się na światłach.
-Ty tam kieruj, Bawarczyku. –odparowała moja rozmówczyni rozbawiona.
-Ała, cóż za obraza.
-Dom wariatów!-parsknęła Brömmel. Roześmialiśmy się całą czwórką.
-Na stałe. –przytaknęłam. –Bardzo mi się podoba to miasto.
-Lisa powiedz, czyją żoną jesteś. –znów przerwał nam Mario patrząc na mnie z kpiną przez lusterko.
-No… Romana.
-Rose lubi Romana, prawda, Rose?
-Śmieszne, Mario. –przewróciłam oczami. Ann widząc konsternację Lisy zaczęła zanosić się jeszcze głośniejszym śmiechem.
-A Papastatopulosa?
-A to imię czy nazwisko?-sama się roześmiałam słysząc dziwacznie brzmiące słowo. Ann dostała już padaczki a z jej ust zaczęły wydobywać się piski przypominające okres godowy orki.
-No… Ej. Bo on ma napisane na koszulce Sokratis. To to jest serio… Ee, nie. –zaczął myśleć głośno Mario. Wybrał po chwili numer w telefonie i włączył zestaw głośnomówiący. Chwilę później po samochodzie rozległ się męski głos.
-Ej, stary, powiedz mi, jak ty masz na imię? –zapytał bez powitania Mario. Śmiech Ann sięgał apogeum. Lisa otarła łezki z kącików oczy i sama zaczęła wachlować ręką modelkę siedzącą przed nią.
-Sorkratis.
-To na cholerę masz imię na koszulce?

Chwilę po wypowiedzianym pytaniu wszyscy  usłyszeliśmy głośne chrumknięcie przez śmiech Ann.

-Götze, co tam się dzieje?
-To tylko moja loszka. Nie przeszkadzam, papa.
-No na razie..

-O niee.. –roześmiałam się głośno i zakryłam oczy dłońmi.
-Götze, wygrałeś. –stwierdziła Lisa. Mario uśmiechnął się skromnie a po chwili już zaparkował pod dużym budynkiem. Próbowałam się uspokoić ale nie wychodziło mi to mając na uwadze rechoczącą Ann. Grunt to rodzinka.
Wysiedliśmy całą czwórką z auta. Byłam pełna podziwu dla budynku. Był masywny, przeszklony i dumnie prezentował logo klubu. Przed wejściem powiewały na wysokich masztach flagi.

-Wow. –powiedziałam tylko nie mając słów, by to opisać.
-No. –Mario stanął koło mnie i odwrócił się do Lisy. –Ona w ogóle nie czai piłki ani klubu, więc wiesz, uczymy nasze ufo życia na ziemi. –wytłumaczył jej.
-Ufo? Serio? –dopytałam się zakładając ręce na siebie.
-Ale jakie kochane ufo. –poprawił się i pocałował mnie w policzek.
-Nie podrywaj jej! –wtrąciła Lisa
-Widzisz Mario? Nie podrywaj mnie. –poparłam dziewczynę stając koło niej.
-Z babami.-mruknął pod nosem udając obrażonego.
-Coś mówiłeś?
-Nic, nic. –uśmiechnął się sztucznie i ruszył przed siebie.
-Oj kochaanie. –znów roześmiała się Ann i podbiegła do niego łapiąc za rękę.

Lisa z chęcią zgodziła się nam towarzyszyć w zwiedzaniu. Zdziwiłam się, kiedy przy wejściu zupełnie minęliśmy kasy, a żadna z kasjerek ani żaden z ochroniarzy nie zwrócił nam uwagi. W sumie, Mario był zawodnikiem Borussii. Z pewnością był trochę inaczej postrzegany. Zawodnicy przecież mieli pewnie w tym mieście specjalne chody. 
Zaczęliśmy od czasów, które przeszły do historii. Stare trykoty, odznaczenia, zdjęcia. Przeczytałam też historię klubu za czasów II wojny i zaczęłam rozumieć ogromne przykuwanie uwagi do kibiców. Mario miał rację mówiąc, że to oni stworzyli ten klub.
Zatrzymałam się na zdjęciu z 2012 roku. I nie mogłam znaleźć słów by je skomentować.

-Tak, kochana. To twój mąż. –roześmiał się Mario stając za mną. Marco zmienił się od tego czasu bardzo. Wtedy jeszcze ta fryzura, z farbowanym pseudo-irokezem. Nawet twarz była bardziej..młodzieńcza? Obecnie przecież miał bardziej doroślejszą, zarysowaną, jego kości policzkowe były bardzo męskie. Niby prawie pięć lat czasu, Marco przecież na tym zdjęciu i tak był po dwudziestce, ale..  Nie zmieniła się jedynie jego przyjaźń z Mario. To zdjęcie było tego potwierdzeniem.

-Rose się podkochuje w naszym Marco? No, no. –podeszła do nas Lisa słysząc wcześniejszą uwagę piłkarza. –Nie mówcie Romanowi, ale moim mężem jest Iglesias. Oj, taak. Chciałam nawet Leo nazwać Enrique, ale by się wydało!-uśmiechnęła się od ucha do ucha i równie ze sporym sentymentem obdarowała zdjęcie Marco i Mario.
-Ale Rose i Marco to tak trochę bardziej jak ty i Roman, niestety. –stwierdziła Ann dołączając się do rozmowy. A już chwilę temu zaczęłam się za nią rozglądać i nie mogłam pojąć, gdzie się schowała.
-Nie rozumiem…-zmarszczyła brwi nasza towarzyszka spoglądając pytająco na modelkę. Ann przewróciła tylko oczami i pociągnęła mnie za prawą rękę, na której widniała obrączka. Podsunęła ją dokładnie pod oczy Lisy prawie wyrywając mi rękę.
-Że…
-Uwaga ludzie, Lisa będzie myśleć! –śmiał się Götze i odszedł na chwilę, żeby włączyć film na rzutniku z kolejnymi wspominkami.
-Potrzebujesz zielonej karty czy coś? Karta pobytu? –zapytała lekko zszokowana po chwili milczenia i próby wyczytania czegokolwiek z mojej obrączki.
-Nie. Jestem Niemką. I chyba też mnie nie ścigają.
-To że tak dobrowolnie? –zapytała jeszcze bardziej otwierając oczy. Pokiwałam głową. Zbyt wiele do tłumaczenia. Powiedzmy, że tak. Nie chciałam wszystkim przecież opowiadać historii jak się poznaliśmy i tak naprawdę co stoi za naszym małżeństwem. Chyba by nas wyśmiali. Jednak skoro Ann i Mario nie ukrywali tej informacji przed Lisą znaczy, że kobieta jest z bliskiego środowiska pary. A Roman… Żeby nie palnąć, to pracuje gdzieś tam sobie w Borussii.
-Tak.
-Osz ty w mordę. Dziewczyno, jak lubisz survivale to powinnaś była się nadać paczką na Syberię. Reus to naprawdę ostateczność. Wow! Boże! –klasnęła w dłonie a potem spojrzała mi w oczy. –Znaczy przepraszam, to nie, że nie życzę wam szczęścia, bo wręcz przeciwnie. Ale znam długo Marco. Przecież on miał brać ślub ze Scarlett… Jesteś w ciąży? Bo w sumie ja podejrzewałam u siebie…ale…
-Lisa. –przerwała zszokowanej blondynce Ann i położyła jej dłoń na ramieniu. Mario był bardziej bezpośredni i lekko przytykając dziubek swojej butelki kciukiem, chlusnął nią w twarz kobiety. Ta od razu się ożywiła i spojrzała z nienawiścią w oczach na Götzego.

-Kiedy dwoje ludzi się widzi, wtedy się zakochują i tak ich do siebie ciągnie, że nie wyobrażają poza sobą świata. –zaczęła modelka. Niezła historyjka. Musiałam się powstrzymać od śmiechu, żeby chociaż coś tu zabrzmiało wiarygodnie. –Potem wyjeżdżają na wspólne wakacje, mają tam taki raj, nie wychodzą z łóżka, całymi dniami…
-Ann. –weszłam jej w słowo spoglądając na nią znacząco. Trochę za daleko!
-Całymi dniami patrzą sobie w oczy i dochodzą…-zatrzymała się odwzajemniając spojrzenie i znacząco poruszała brwiami. –do wniosku, że biorą ślub. No to papier, długopis, obrączki, szach mat. Jesteście mężem i żoną. Takie buty.
-Serio…
-Serio, serio. –wyszczerzyła się modelka klepiąc Lisę po plecach i ruszyła przed siebie.
-I nie jesteś w ciąży?-dopytała cały czas niedowierzając.
-Nie.-zaprzeczyłam już dość rozbawiona zaistniałą sytuacją. Jeśli tak będzie się powtarzać u reszty znajomych z klubu Mario to ja podziękuję.
-Marco jest w cholerę ciężkim facetem do ogarnięcia.
-Nie musisz mi tego mówić. –westchnęłam starając się wyrzucać napływające obrazy kłótni z Marco z pamięci.
-Musieliście mi z taką rewelacją wyskakiwać? –skierowała do Mario i Ann a następnie podeszła do mnie i mnie mocno przytuliła. –Gratuluję, naprawdę życzę wam szczęścia, cierpliwości i wytrwałości. Z resztą, jak jest miłość to nie ma co nawet tego wszystkiego życzyć, bo po prostu jest.
-Dziękuję.
-Jej, mamy nową, śliczną WAGs w składzie! –zapiszczała uradowana delikatnie podskakując na swoich koturnach.
-WAGs… -powtórzyłam lekko zgubiona. Naprawdę, całe życie myślałam, ze jestem mądra, szkoła mnie uczy, ja się uczę, ba, studiuję. Przyjechałam do Dortmundu i ludzie mnie mają za największą życiową niedorajdę. O losie.
-WAGs. Akronim stworzony i używany przez brytyjską prasę bulwarową do określenia żon i dziewczyn angielskich piłkarzy. Obecnie stosowany również dla sportowców o innych specjalizacjach jak też piłkarzy niekoniecznie narodowości angielskiej. –przeczytała Ann ze swojego telefonu na koniec posyłając mi swój firmowy uśmiech.
-Akro-co?-zmarszczył brwi Mario spoglądając na swoją ukochaną.
-Akronim, inaczej skrótowiec. Coś jak BBC. Wasze BVB też można raczej podciągnąć.-wytłumaczyłam
-Patrzcie, na czymś się jednak zna. –zaśmiał się brunet
-Mario, proszę cię. Nawet nie wiesz jaka ja przy was czuję się głupia.
-Dlatego cię teraz edukujemy. Po filmie przejdziemy do innej sali. Tam będzie aktualny skład z poprzednich lat. Dopóki do obrazka nie dołączysz nazwiska bez pomyłki to stąd nie wyjdziemy.
-Ale Jenny nie może zostać na noc z Leosiem, będę musiała wcześniej wyjść…-westchnęła smutno Lisa próbując ukryć rozbawienie.
-Wiesz co? Dzięki.
-Proszę! –roześmiała się i usiadła na żółtej pufie przed rzutnikiem czekając na film.
Obejrzeliśmy krótką projekcję, która na przekroju lat ukazywała wszystkie najważniejsze momenty dla klubu. Także te z Mistrzostw Niemiec, gdzie Mario trzymał koszulkę nieobecnego Marco. Zawsze się uśmiechałam widząc szaleńczą radość drużyny przy każdej wygranej, wzniesieniu pucharu. I tysiące gardeł kibiców wiwatujących na ich cześć. Będąc na jednym meczu nie miałam aż takiego pojęcia o co w tym wszystkim chodzi. Teraz już nawet zaczęłam rozróżniać ligi, w których grają. Piłka powoli skradała część mojego serca.



***


-Roman.
-Jest dwóch. Oboje bramkarze. Niemiec i Szwajcar. Bürki i Weidenfeller. Trzydzieści osiem i jedynka.
-Zaliczone. –kiwnęła Ann odhaczając w swoim telefonie.
-Prawa obrona.
-Ej, ej. Nie umawialiśmy się na prawą i lewą. To zbyt zaawansowane.
-Jesteś żoną piłkarza.
-To zaraz nią nie będę. Obrońcą jest Bartra, Marcel-kapitan, ten Portugalczyk..
-Nazwisko.-upomniała Lisa spoglądając na listę nazwisk napisanych w telefonie Ann.
-Piszczek?
-Boże, to Polak. Nie Portugalczyk.
-Lisa, nie tak brutalnie. –wstawił się za mną ze śmiechem Mario. I tak musiał docenić, że zgodziłam się na ich robienie wody z mózgu po dwugodzinnym zwiedzaniu obiektu.
-Ale on też jest z obrony.
-To zaliczyłam. Ale Portugalczyk.
-Guerreiro.
-Hasta la vista! –zaklaskała Lisa sama klikając moje zaliczone nazwisko. –Numer?
-Jeny, czternaście?
-Jeden w dół.
-Trzynaście.
-Zdolna bestia. Dawaj obrońców jeszcze.
-Sokratis.-spojrzałam z lekkim rozbawieniem na Mario przypominając sobie wcześniejszą sytuację z udziałem Greka.
-Nazwisko? –zapytał ze śmiechem spoglądając na dziewczyny.
-Sokratis. Na koszulce jest Sokratis to nie wymagaj więcej. –obroniłam się
-Dawaj trzech napastników. Nad pomocą musisz popracować jeszcze, jutro rano będziesz miała egzamin.
-Ja chcę być przy tym obecna, bo nie uwierzę.
-Możemy do ciebie zadzwonić. Wpadniesz na egzamin z przypasowywaniem do zdjęć. –zatarł ręce brunet już się ciesząc. Nie wierzyłam, że zgodziłam się w to wrobić.
-Mam lepszy pomysł. Jutro są urodziny Leo, miałam do was dzwonić, czy chcecie wpaść na grilla. Będą też chłopaki ze swoimi dzieciakami, więc zobaczymy umiejętności Rose.
-Świetnie!-uśmiechnęła się szeroko Ann. –Oczywiście, że będziemy!
-A ile lat skończy?-zapytałam spoglądając na Lisę. Ona uśmiechnęła się i rozczuliła spoglądając na tapetę swojego telefonu.
-Roczek.. Mój mały skarb.-rozczuliła się pokazując mi swój telefon.
-Cudny!-uśmiechnęłam się szeroko widząc prześlicznego chłopczyka o dużych, ciekawskich oczach.
-Właśnie kupiłam mu takie słodkie samochodziki do łączenia ze specjalnym torem. Roman mnie wyśmieje, bo to od trzech lat, ale jak zobaczyłam i pomyślałam, ze niedługo mój synek…
-Lisa, nudzisz.-próbował ją wkurzyć Mario, jednak tym razem nie udało to mu się.
-Nie nudzi. To przekochane. –uśmiechnęłam się i podeszłam do Lisy oddając jej telefon. –Jest prześliczny.
-Oj wiem! Zobaczysz jutro jaki mądry.
-Rose, napastnicy.
-Auba siedemnaście, Dembélé siedem iii… Ten młody, przystojny.
-Zaraz pod paragraf to podejdzie. On nie jest pełnoletni.
-Oj cicho. Isak, ale numer? Nie wiem.
-Czternaście, ale zaliczone.
Ann z Lisą zaczęły mi klaskać, na co się roześmiałam. Coś już wiedziałam, miałam niewielkie szanse, że na meczu rozpoznam po numerze na koszulce o ile nie dojrzę nazwiska umieszczonego wyżej.

Kiedy wychodziliśmy z Borusseum akurat trafiliśmy na grupę zwiedzających fanów, którym na widok Mario oczy powiększyły się pięciokrotnie. Brunet zaśmiał się wręczył Ann klucze do samochodu i poprosił nas o chwilę cierpliwości.
W efekcie to ja sama poszłam do samochodu, bo i Ann i Lisa zostały poproszone o zapozowanie. Miałam nadzieję, że mnie to ominie. Nie chciałam być sławna ani rozpoznawalna jako żona Marco Reusa. A jeśli, to chciałam być po rozwodzie z Marco anonimowa. Może potem nie zwracano tak uwagi na partnerki piłkarzy.
Odwieźliśmy Lisę pod sam dom dziękując jej za wspólnie spędzony czas. Zapraszała nas na obiad, jednak Mario stwierdził, że już mamy plany i musimy jechać w jedno miejsce.
Ann uśmiechnęła się i ucałowała Mario w policzek.

-Co zaplanowałeś, hmm?-zapytała kładąc dłoń na jego kolanie.
-Mase trzeba wyprowadzić, bo nam zaraz dywan zasika. –wzruszył przepraszająco ramionami i posłał Ann rozbrajający uśmiech. –Wypuszczę was pod centrum kupicie coś młodemu na urodziny.
-No to nieźle sobie zaplanowałeś. –westchnęła Ann śmiejąc się sama z siebie. Było prawie romantycznie. Prawie.
Wysiadłyśmy pod ogromną galerią w centrum miasta. Kręciło się tam naprawdę dużo ludzi, Mario mógł mieć później problem, żeby zaparkować. Choć Ann była przekonana, że to będzie jego najdłuższy spacer z Mase, podczas którego wiele się wydarzy, by ominąć łażenie po sklepach. Były duże szanse, że tak się stanie.

Znalazłyśmy się w dziecięcym sklepie. Od razu zachwyciły mnie maleńkie buciki. Zwłaszcza te dla dziewczynek. Różowe ze ślicznymi kokardkami. Małe śpioszki dla niemowlaków, puchate kubraczki w kształcie misia z uszkami na kapturze. Zupełnie się rozczuliłam.

-Ann… Widzisz to? –zapytałam patrząc na kolejne rzędy cudownych ubranek.
-Widzę, że albo powinnaś mieć dziecko albo nie mieć go wcale, bo byś zwariowała na jego punkcie i nawet byś potrafiła na to wydać całą kasę Reusa. –zaśmiała się i pociągnęła mnie na dział dla chłopców.
-Nie chcę mieć teraz dzieci, coś ty. Ale te śpioszki…
-Oh, Rose. Zobacz. Jeden Reus w domu to już za dużo. A gdybyś miała jego kopię?
-Kto mówi, że akurat jego kopię?-parsknęłam. Dzieci z Reusem? Za nic w świecie. –Mój książę z bajki gdzieś na mnie czeka. A ja się muszę użerać jeszcze rok ze Shrekiem.
-Nie chcę ci przypominać jak skończyła Fiona.
-Ja nie jestem Fioną. Ja po prostu należę do innej bajki. Może misia?-zapytałam chwytając puchatą maskotkę o przepięknych oczkach.
-Leo woli smoki. Na wystawie widziałam takiego jednego. Zaraz go znajdę, Śpiąca Królewno. –posłała mi rozbawione spojrzenie, a potem ruszyła pewnie do przodu namierzając upatrzonego wcześniej pluszaka. Sama zaczęłam rozglądać się po regałach. Dla dzieci w późniejszym wieku było znacznie łatwiej coś wybrać. Ostatecznie postanowiłam wybrać drewniany box, do którego trzeba wrzucić klocki w odpowiednim kształcie. Z każdego boku były inne figury. Zwierzaki, kształty, literki i kwiatki. W dodatku wszystkie klocki były pomalowane, a to raczej dla dziecka jest ważna sprawa.

-I co tam?
-Ja wezmę mu klocki. I paczkę skarpetek. Są antypoślizgowe, na pewno się przydadzą. Smoczków pewnie mają aż nadto.
-Ja wzięłam smoczki. –roześmiała się Ann. –Mam smoka, smoczki i butelkę ze specjalnym niekapiącym korkiem też w smoki.
-O proszę. Myślisz, że powinnam coś jeszcze dorzucić do prezentu?
-Wiesz ile Lisa nakupowała małemu? Ona już jest teraz na etapie pociągów dla trzylatka. Jeśli chcesz kupić coś, czego nie ma, to coś dla czterolatka. Ale wtedy Roman się załamie. A to bardzo fajny gość, więc lepiej mieć go po swojej stronie. –zaśmiała się modelka i poszłyśmy do wieszaka, gdzie były pozawieszane różnej wielkości kolorowe torby prezentowe. Mnie od razu w oczy rzuciła się błękitna w wypukłe, białe baranki. Zdjęłam ją szybko, żeby nie wyprzedziła mnie na pewno Ann.

-Skubana. –mruknęła pod nosem i zaczęła przebierać w siatkach. Wybór padł na Myszkę Miki.
To był pierwszy raz, kiedy płaciłam na siłą wciśniętą przez Marco kartą płatniczą. Przynajmniej cel dobry. Miałam nadzieję, że mały Leo będzie zadowolony.

Wyszłyśmy z Ann obładowane torbami ze sklepu dziecięcego i postanowiłyśmy się jeszcze przejść po galerii korzystając z tego, że Mario zachowawczo długo spacerował z Mase.
Wszystko byłoby w najlepszym porządku, tyle że na drugim końcu korytarza zauważyłam niestety niedawno poznaną mi postać. Spojrzałam na Ann upewniając się, że też ją zobaczyła. Modelka przewróciła oczami.

-Zaczynam żałować, że nie wzięłam ze sobą krzyża i czosnku.-mruknęłam pod nosem, kiedy blondynka także nas zauważyła i uśmiechnęła się do Ann. No raczej nie do mnie.

-Minęłyśmy spożywczy przed chwilą jeśli chodzi o czosnek. Ale to mogło by być za mało.
-Zgadzam się z…-nie dokończyłam, kiedy zobaczyłam, że do Scarlett dołącza podbiegając Marco uśmiechając się i odebrał od niej siatki. –No fajnie. Są tu gdzieś wyjścia ewakuacyjne?
-Nie wiem, niech oni ich sobie lepiej poszukają. –powiedziała zdenerwowana i przyspieszyła kroku nie mając zamiaru schodzenia im z drogi. Wzięłam głęboki oddech i podążyłam za modelką. Ann pewnie szła jak po wybiegu, ja ewentualnie kuśtykałam za nią jak jakiś giermek.  –A teraz mała proste plecy, cycki do przodu i chamski uśmiech. Mówimy cześć nie zatrzymując się i idziemy cały czas przed siebie. –poinstruowała mnie, kiedy byli już blisko. Nie patrzyłam na Marco. Nie chciałam, nie miałam siły, nie byłam gotowa. Nie chciało mi się nawet przypominać dokładnie naszej rozmowy na temat Scarlett z podróży poślubnej. Coś w stylu „Scarlett nie ma”? Czy może „Scarlett to przeszłość”?.

-Mogę zamiast „cześć” powiedzieć „pieprz się”?-szepnęłam patrząc na Ann. Modelka się perliście roześmiała i pokiwała przecząco głową. W tym momencie właśnie mijałyśmy uroczą Parę Miesiąca.
I tu właśnie poznałam trzy rodzaje przywitań.

„Cześć by Ann” – które w swoim wybrzmieniu miało więcej jadu niż wszystkie razem wzięte węże na świecie.
„Cześć by Scarlett” – słodkie, urocze „cześć” mówiące „Idę sobie z Marco! Idę sobie z Marco!”.
No i ostatnie.
„Cześć by Marco” – cichy szept jakby witał się ze swoim bratem z kosmosu a za rogiem stali Faceci w Czerni, przed którymi oboje uciekali. 

Ja nie powiedziałam nic. Chyba był wybuchła prędzej niż cokolwiek powiedziała.

-Ej, nie pędź tak. Nie gonią nas, ani jedno ani drugie. –podbiegła do mnie lekko Ann. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że aż tak przyspieszyłam kroku.
-Ann… Nie skomentuję, ok? I proszę, ty też nic nie mów, bo inaczej złamię obietnicę daną Mario.
-W porządku. Muszę ci powiedzieć jednak o czymś innym.
-Jest jeszcze coś gorszego?
-Zależy dla kogo. –powiedziała uśmiechając się chytrze, a jej oczy błysnęły.
-Mów. –zatrzymałam się koło ławek i położyłam na jednej z nich siatki. Spojrzałam zupełnie nie wiedząc czemu w stronę Marco i Scarlett. Szli dalej o czymś dyskutując, a obok i za nimi już ludzie robili im zdjęcia. Miałam już odpowiedź, czy stare WAGs się zapomina. Chyba, że to już coś się zmieniło i wcale to nie była stara WAGs.
-Nie będziesz mogła przyjechać jutro ze mną i Mario na urodziny.
-Czemu…
-Przyjedziesz lekko spóźniona z Schürrle. –rzekła dumnie uśmiechając się niczym Kot z Cheshire. 







~~~

 
 Dziękuję za wszystkie komentarze, że dzielnie czekałyście! Miałam już chwilę zwątpienia, że może nie będzie żadnego odzewu, w końcu Blogger odchodzi w odstawkę na rzecz Wattpada, myślałam, że może już nie ma sensu tego pisać, coraz mniej wyświetleń... A tu takie kochane komentarze. I trochę zmieniłam zdanie. Dziękuję za tyle pięknych słów z całego serduszka💗 Dziękuję, że jesteście, że mam dla kogo pisać. Naprawdę, cieszy mnie chociaż najmniejsza kropka w komentarzu, bo wiem, że za nią stoi jakaś osóbka💛
A tak zupełnie z innej beczki-w rekompensacie za poprzedni-ten jest dość dłuugi. I chyba jeden z moich ulubionych, a wy co myślicie?
Ja zaraz będę polować na bilety Eda na koncert w Warszawie, oby się udało złapać!💪 
Przemiłego weekendu kochane!
Buziaki!❤

9 komentarzy:

  1. Ehhh... co tu sie podziało... Dalej trzymasz nas w niepewności odnośnie tego tajemniczego listy. Jestem pewna że to było cholernie istotne... A tu Rose sobie o nim zapomniała. WAGS i Mario w tym rozdziale rozwalaja system. Najlepsi. A Marco? Pewnie to był jakiś przypadek albo intryga tej dziuni... masakra po prostu jak on mnie wkurzaaaa... i nie mogę uwierzyć że z każdym rozdziałem lubię tego zagubionego Marco bardziej! ���� uwielbiam, uwielbiam godzinę dziewiąta każdej soboty. I niecierpliwie czekam na następny rozdział, aż strach pomyśleć ze jeszcze 7! Dni
    Przed nami..... pozdrawiam! ������⚽��⚽��

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS: myślę, że to dobrze, że "czaruś" Andre dostał w dziobek. A co! jak chętny żeby ją od Marco odbierać... pffff ŚWINIA! -FOOTBALLOVE

      Usuń
  2. MASAKRA! Nie spodziewałam się tego po Marco, czyli jednak coś dalej czuje do Scarlett, zapomniał o zapewnienieniach jakie dawał Rose ''Scarlett to przeszłośc'', dupek z niego. A Mario i Ann najlepsi przyjaciele ever, widać że przy nich Rose zapomina o prolemach, jeszcze Yvonn która wspiera Rosalie, cudowny rozdział mam nadzieję że w końcu dowiemy się o co chodzi z tym tajemniczym listem. Czekam niecierpliwie na następny rozdział. <3 :* :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Marco to kompletny cham i nawet nie przejal się tym ze Rose widziala go ze Scarlett. I bardzo dobrze Ann wymyslila z tym ze Rose przyjedzie na te urodziny z Andre, niech Marco widzi ze nie tylko on chce "mieć" Rose. Az nie moge sie doczekac kolejnego rozdzialu :) no i faktycznie rozdzial jest dłuższy niż poprzedni i bardzo mnie to cieszy :) Pozdrawiam - Werka :)

    OdpowiedzUsuń
  4. A mi się wydaje, że Marco właśnie przejął się tym jak to spotkanie wyglądało. Bo temu zazdrośnikowi na Rose zależy. Tylko to jest ten Marco który buduje wokół siebie mury i który nie pokazuje za wiele emocji, no chyba że złość, zbuntowanie, niecierpliwość, zazdrość i niepochamowanie. Te emocje mu wychodzą i to jest jakaś bariera obronną. W ogóle wydaje mi się że ta akcja ze Scarlett to jest jakieś nieporozumienie. (a przynajmniej mam taką nadzieję)...

    OdpowiedzUsuń
  5. OMG!! Koooooocham <3
    Poprawiłaś mi humor tym rozdziałem, kochana! :D Te teksty Mario czy Ann... Nie no, uwielbiam Twoje pomysły.
    Ann to geniusz zła - dlatego tak dobrze się w nią wczuwam, hehe. ;p
    Marco mnie wkurza. Najpierw wydzwania do Rose i robi jej z torebki wibrator (!), a potem jak ją widzi w centrum handlowym - na dodatek idącą z zakupami ze sklepu dziecięcego - to nie pobiegnie za nią, tylko pójdzie za tą głupią siksą. Ugh, faceci są tacy tępi..
    No nic, czekam na next, moja droga. :)
    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej , rozdział mega .Pięknie piszesz . Masz to coś że chce się czytać.Co do rozdziału . Tajemniczy list, który pewnie duzo wyjaśni . Marco robi to wszystko aby wzbudzić w Rose zazdrość a Scarlett na to poleci . Mario i Ann to najlepsi przyjaciele i wspierają Rose w najgorszy momentach jej życia . Czekam na następny rozdział .

    OdpowiedzUsuń
  7. Oh nie wydaje mi się żeby ta prowokacja z Andre przyniosła pozytywne skutki. Nie z Marco te numery!

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do komentowania!❤️ To bardzo motywuje do pisania kolejnych rozdziałów!