Powietrze w klubie było ciężkie i wilgotne. Specjalne
urządzenia wytwarzały charakterystyczną parę, przez którą przebijały się
różnokolorowe słupy świateł. Dużo młodych ludzi, studentów korzystało z
rozpoczynającego się weekendu a zarazem dla niektórych ostatnich dni wakacji i
beztroskiego leniuchowania. Barman już powoli nie dawał rady z wykonywaniem
wszystkich zamówień, a jego towarzyszka zmiany nie przejmowała się tym. Była
zajęta nowo poznanym brunetem, który nie odstępował jej sztucznych piersi ani na
krok. Wbrew moim przypuszczeniom Ann była tu zupełnie nierozpoznawalna, mogła w
spokoju cieszyć się anonimowością. Specjalnie wybrałyśmy nie aż tak popularne
miejsce na zabawy dla WAG’s i znanych ludzi.
Modelka w swojej asymetrycznej, czarnej sukience przecisnęła
się przez roztańczony tłum i westchnęła teatralnie dumna z siebie, że uporała
się z tak ciężkim zadaniem. Dzierżyła w rękach dwa Cosmpolitany, z czego jeden trafił
do moich rąk.
Posyłając do siebie uśmiechy uniosłyśmy wysokie kieliszki w
celu wzniesienia toastu.
Jako pierwsza zauważyłam szukającą nas w tłumie Yvonne, z
którą się umówiłyśmy na dzisiejszy wieczór. Zadzwoniłam do niej chcąc wyjaśnić
sytuację z poprzedniej nocy, w końcu i ona była zamieszana w moje poszukiwania.
Wtedy zupełnie mi wyleciało z głowy, by ją poinformować, że wszystko było ze
mną w jak najlepszym porządku.
-Przepraszam za spóźnienie, ale Nico miał swoje wybitne
humorki. Bunt trzylatka.. –powiedziała głośniej przekrzykując muzykę.
-Nie szkodzi. Liczy się, że jesteś! –uśmiechnęła się Ann i
uściskała ją na powitanie. Ja zaraz potem uśmiechając się szczerze. Było mi
głupio, że siostra Marco została wmieszana w nasze problemy i przez to jej
relacja z bratem się lekko ochłodziła, jednak obiecałam Ann, że ten wieczór ma
być pełen dobrej zabawy i żadnych zmartwień.
We trójkę przeszłyśmy naokoło do baru, by znów zamówić to
samo. Kiedy stawiałam torebkę na blacie poczułam już kolejny raz dzisiejszego
wieczora wibracje mojego telefonu.
Dziewczyna Mario jakby wywnioskowała po mojej minie co jest
grane.
-Nieźle, nie poddaje się chłopak. –stwierdziła z przekąsem,
a potem zamoczyła usta w nowym drinku.
-Mój brat? A niech dzwoni. –zawtórowała jej Yv, a ja
próbowałam mieć takie nastawienie jak one. Może i byłam za dobra, może i nie
powinnam była się nim przejmować, zwłaszcza w tej sytuacji. Wypiłam swojego
drinka za jednym razem i poprosiłam o kolejne napełnienie kieliszka.
-Muszę do toalety. –powiedziała modelka. No to ruszyłyśmy
razem. Kolejne przeciskanie się przez ludzi. Moje nogi powoli wystawiały białą
flagę dla niebotycznie wysokich sandałków Ann.
Razem z Yvonne stanęłyśmy na uboczu opierając się o chłodną
ścianę i obserwowałyśmy tańczących ludzi. Dokończyłam trzeci drink i w spokoju
czekałam na efekty, żeby móc bez poczucia winy oddać się tańcu z byle jakimi
chłopakami.
Kiedy Ann już wróciła miała bardzo uśmiechniętą minę.
Chytrze uśmiechniętą.
-Co jest?-roześmiała się widząc ją Yvonne i założyła ręce
próbując ją rozgryźć.
-Mam pomysł. Czy Marco dalej ci robi z torebki wibrator?-zapytała
chichocząc, choć dałabym sobie uciąć rękę, że jest jeszcze trzeźwa na umyśle.
-No można tak ująć. –przytaknęłam. Ta jeszcze bardziej się
ożywiła i zabrała mi z rąk torebkę i wyjęła mój telefon. Mała lampka świecąca
się na zielono sygnalizowała, że czeka już na mnie sterta nieodebranych
połączeń.
We trzy czekałyśmy aż mój telefon się zaświeci pokazując
przepełnione do przesady słodkością zdjęcie przedstawiające mnie i Marco w
tańcu na plaży z dnia naszego ślubu. Oczywiście kiedy już się pojawiło mimo głośnej
muzyki dobiegło do moich uszu westchnienie Yvonne, która jeszcze nie widziała
zbyt wielu naszych wspólnych zdjęć.
-Sza!- uciszyła nas Ann i odebrała po chwili połączenie.
Przyłożyła wolno telefon do ucha tak, żeby pewnie słyszał grającą w tle muzykę.
Yvonne podeszła z uśmiechem do mnie czując, że coś się kroi.
-Tu nie Rose, tu Ann. –powiedziała na wstępie brunetka z
czystym spokojem mówiąc jednak odrobinkę za głośno. –Rose pieprzy się od
kwadransa w łazience. Przekazać coś? –dodała dając później chwilę Marco, żeby
zrozumiał to co usłyszał, po czym nie czekając na jego odpowiedź rozłączyła
połączenie. Roześmiała się, a wtórująca jej Yvonne zabrała jej telefon z ręki i
go szybko wyłączyła.
-Jesteście straszne.-stwierdziłam
-Przecież Ann jest pijana, nie wie co mówi. Marco trochę
ciśnienie poskacze, czasem to potrzebne.-wyjaśniła druga. Brakowało jej jedynie
małych, migających, czerwonych różków na głowie.
-O! Dzwoni do mnie! –roześmiała się jeszcze głośniej Ann
wyjmując ze swojej torebki telefon i spojrzała z chytrością na dzwoniące
urządzenie.
-Żeby tylko nie zaczynał nas szukać. –uprzedziła Yvonne, nim
ta odebrała.
Ann przyłożyła telefon do ucha i chwilę słuchała zapewne
zdenerwowanego Reusa. Zaczęła udawać, że ziewa, czym naprawdę udało jej się mnie
rozbawić.
-Oj, spokojne. Troszkę za dużo wypiłam. Miało być, że
pindrzy się w łazience. Już chyba wychodzi, więc kończę. Na razie! –zakończyła
śpiewnym głosem i znów się rozłączyła.
-Uwielbiam cię. –nie mogłam przestać się śmiać i mocno
przytuliłam brunetkę.
-Idziemy tańczyć! –zarządziła siostra mojego męża i razem w
wybornych nastrojach ruszyłyśmy na parkiet.
Do pełni szczęścia okazało się, że potrzeba mi jedynie było
jeszcze jednego Cosmopolitana. Wszystkie blokady puściły, a ja zostawiając
wcześniej torebkę za barem pod opieką barmana oddałam się tańcu. Już nawet nie
przeszkadzały mi szpilki. Kręciłam biodrami w rytm muzyki. Rozkloszowana,
czarna spódnica wirowała podczas obrotów. DJ zaczął grać latynoskie rytmy, które
zwykle nie miały na mnie większego wpływu, jednak teraz jeszcze bardziej mi
wpadły w ucho. Na parkiecie spędziłam naprawdę dużo czasu, a czas odszedł na
boczny tor. Nawet znalazłyśmy się razem z Ann i Yvonne i przez pewien czas
tańczyłyśmy same we trójkę śmiejąc się.
W tym momencie nie było mojego męża,
André i żadnych innych problemów. Bałam się stawić temu wszystkiemu czoła. Nie
chciałam wracać do ostatnich wydarzeń z Marco. Z jednej strony nie chciałam już
go nigdy więcej widzieć, z drugiej chciałam się dowiedzieć, co było nie tak, co
go bolało. Co mogło się stać, że tak się zmienił.
Udało mi się pod nieuwagę towarzyszek wymknąć przed klub i
tam zahaczyć dziewczyny, które miały papierosy. Podziękowałam jednej z nich, a
od jej przyjaciółki pożyczyłam zapalniczkę i mogłam po naprawdę długim czasie uraczyć
się dymem. Co prawda palenie nie było moim uzależnieniem ale w kryzysowych
sytuacjach niestety do niego uciekałam. A przy moim mężu obawiałam się, że
niestety poważny nałóg mi groził. I na nic mi będzie jego gadanie. Jak wtedy,
na wzgórzu,..kiedy się spotkaliśmy. Jaki był wtedy? Jak się zachowywał?
W tańcu przeniosłam się w ręce kolejnego partnera. Z
głośników popłynęła wolniejsza piosenka, przez co zostałam przyciągnięta bliżej
do ciała mężczyzny, choć ten był sporo niższy od Marco, przez co byliśmy prawie
na równi ze sobą. Nawet nie zauważyłam momentu, kiedy poczułam, jak jego ręce
znalazły się odrobinę niżej, jednak za sprawą czynników niezależnych ode mnie
nie sprawiało mi to problemu, nawet nie było mi niezręcznie. Przetańczyliśmy
tak prawie całą piosenkę, jednak przeszkodziła nam Ann, która delikatnie
pociągnęła mnie na bok. Mężczyzna jakby się ożywił i spojrzał na nas
zaskoczony.
-Idziesz? Myślałem, że pojedziemy do mnie..
-Przykro mi! –zachichotałam lekko pijana i wzruszyłam
przepraszająco ramionami.
-Może z koleżanką?
-Ta pani ma męża, drogi chłopcze. A z moim to lepiej nie
chcesz stanąć w szranki. –stwierdziła stanowczo Ann i pociągnęła mnie mocniej,
że omal nie przewróciłam się na tańczącą obok parę. Świat troszkę zaszedł mi
mgłą, przez co musiałam zmrużyć oczy, żeby obraz trochę się ustabilizował.
Uwiesiłam się na ramieniu modelki i z trudem stawiałam krok
za krokiem.
-Wracamy już?-zapytałam z trudnością. Jeny, naprawdę się
upiłam?
-Tak, Mario czeka pod klubem. Yvonne już jest z nim.
–odpowiedziała ze spokojem i pociągnęła mnie prosto do wyjścia.
-Czczczz..ekaj!-powiedziałam dość za głośno, kiedy
znalazłyśmy się na powietrzu.
-No?-zapytała rozbawiona widząc mnie w stanie, w którym
nawet sobie nie wyobrażałam, że mogę być.
-Torebka. Barman.
-Już jest w samochodzie. No chodź, chodź.
Przeszłyśmy przez parking delikatnie się chwiejąc, aż w
końcu zobaczyłam opierającego się o swój samochód Mario z założoną śmieszną
czapeczką. Z takim daszkiem i taką czerwoną krową na niej. Pocieszna, naprawdę.
Podbiegłam do niego ciesząc się, że po mnie przyjechał. Niestety nogi odmówiły
mi posłuszeństwa i potknęłam się wpadając prosto na niego.
-Ooo, ktoś tu napił się za dużo soku z gumijagód. –roześmiał
się brunet łapiąc mnie w pasie. Zarzuciłam ręce na jego szyję i pocałowała go w
policzek. Znaczy, bardziej go obśliniłam niż złożyłam pełny gracji pocałunek.
Na szczęście on tylko się uśmiechnął i tuląc mnie podniósł z ziemi i włożył na
przednie siedzenie samochodu. Dalej mnie kochał. Drzwi samochodu głośno huknęły
zamykając się i ruszyliśmy spod klubu.
-Jedziemy najpierw do Yvonne, w porządku Rose?
Mruknęłam pod nosem wygodnie poprawiając się na siedzeniu.
Było mięciutkie jak tors Marco, na którym leżałam na plaży jak… nie ważne z
resztą. Przecież Marco był głupi.
***
Rano obudził mnie intensywny zapach omletów. Pociągnęłam
mocniej nosem. Tak, to były zdecydowanie omlety i świeżo wyciskany sok. Czułam
lekkiego kaca, jednak nie było zupełnej tragedii. Słyszałam też przyciszone
głosy Ann i Mario, którzy nie chcąc mnie budzić zawzięcie o czymś dyskutowali.
Nie miałam siły zejść z kanapy. Przekręciłam się na bok delikatnie otwierając
oczy. Zamknęłam je jednak po chwili, kiedy prosto na nie poświeciło intensywne
światło. Mruknęłam pod nosem i nakryłam się mocniej cieniutką kołderką.
-Oo, ktoś tu się obudził!-usłyszałam rozweselony głos Mario.
Chwilę później głośne szuranie jego kapci, na koniec ugięła się koło mnie
poduszka kanapy a kilka kosmyków włosów zostało pociągniętych jak u lalki.
-Mario..-wycharczałam do poduszki nie chcąc się podnieść.
-Masz siano na głowie. Koń Scarlett by je zjadł.
-Mario!-z kuchni dobiegł niezadowolony głos Ann.
-Oj co, mówię tylko. –bronił się piłkarz i po chwili dał mi
już święty spokój schodząc z mojego tymczasowego łóżka. Cudownie. Dźwięk
szurania jego kapci cichł, co znaczy, że się oddalił na bezpieczny dla mnie
obszar. Oczywiście równało to się dla mnie z beztroskim leżakowaniem.
Mój krzyk przeszył całe mieszkanie, kiedy brunet cichaczem
wrzucił mi pod kołdrę Mase. W jednej chwili naprawdę zaczęłam sobie przypominać
ze studiów różne sposoby dokonywania zabójstw. Chyba jeszcze nigdy w życiu tak
szybko nie wyskoczyłam z łóżka.
-Jak ty mnie wystraszyłeś!-pisnęłam podchodząc do niego i
zaczęłam udawać, że go duszę. Mario uśmiechnął się i schylając lekko podniósł
mnie za uda i zaniósł prosto do kuchni, gdzie Ann kończyła przygotowywanie
posiłku.
-Adrenalina z rana zawsze jest dobra. Ciesz się, że byłem
już z nią na spacerze.
-Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę. Jak mi się chce pić!
-Myślałem, że będziesz miała kaca a ty jeszcze chcesz pić?
Rose-Terminator!
-Wody! Soku, herbaty… Czegokolwiek co nie ma w sobie
alkoholu. Przesadziłam chyba wczoraj odrobinę.
-Odrobinę.-roześmiała się modelka i postawiła przede mną
przepysznie wyglądający warzywny omlet z jajkiem sadzonym i awokado. Wyjęła też z
lodówki sok pomarańczowy. W porę.
-Przesadziłaś to ty z papierosami, moja panno. –stwierdził
już poważniej piłkarz odbierając od swojej partnerki śniadanie i usiadł obok
mnie.
-Ale jak.. Skąd wiesz?
-Czuć było. Ubrania. Poza tym, nie zaprzeczyłaś.
-Ehh… To wyjątkowa sytuacja.
-Oj, nie. –ciągnął swoje –Na takie dziadostwo nie ma
wyjątkowych sytuacji.
-Spokojnie, nie jestem uzależniona.
-A jak się zdenerwujesz to co? Od razu sięgasz. To jest
uzależnienie.
-To nie można mnie denerwować.
-Nie można to palić jeśli chcesz się kiedykolwiek ze mną
publicznie pokazać. Ja z palaczami się nie zadaję.-stwierdził zakładając ręce
niczym obrażone małe dziecko.
-To się nie zadawaj.
-W porządku.
-Za bardzo mnie kochasz, żeby przestać się ze mną zadawać,
moja drożdżóweczko. –uśmiechnęłam się krojąc kawałek placka. Z ust Ann wydostał
się donośny śmiech.
-Czyli jednak przyznajesz, że jesteś palaczką.
-Oh, proszę! –przewróciłam oczami spoglądając na bruneta
błagalnie.
-Dobra, dobra. To był ostatni raz. A jak jeszcze raz
zobaczę, o cię zamykam na odwyku, jasne?
-Jak frytki. –przytaknęłam kiwając głową. Proste do
wykonania. Stawiałam czoła trudniejszym rzeczom.
Zjedliśmy śniadanie w wesołych nastrojach, choć cały czas
miałam wrażenie, że było coś na rzeczy. Od czasu do czasu Ann z Mario
wymieniali się spojrzeniami świadczącymi, że coś naprawdę ich niepokoiło. Nie
wiedziałam, o co mogło chodzić. W końcu para przecież też mogła mieć swoje
własne, prywatne sprawy, o których nie musiałam wiedzieć. Jednak znałam też
siebie, i wiedziałam, że moja ciekawość każe mi wywęszyć całą sprawę. Pomogłam
modelce powkładać naczynia na miejsce i poszłam do salonu dołączyć do piłkarza.
On właśnie włączał laptopa na swoich kolanach i zaczął coś wpisywać w
wyszukiwarkę. Stanęłam obok niego i zaczęłam składać w kosteczkę swoją pościel.
-Mario. –zaczęłam przysiadając się na oparciu kanapy. On
nawet nie spojrzał na mnie tylko zawzięcie coś czytał. Nachyliłam się
delikatnie, jednak on nagle przypomniał sobie o moim istnieniu i odwrócił
laptopa uniemożliwiając mi zobaczenia czegokolwiek. Zaczesałam opadające włosy
za ucho i usiadłam bliżej bruneta.
-Co się dzieje? Coś się złego stało?-zapytałam lekko
speszona. Mario nadal czytał artykuł jednak na chwilę wyjrzał zza ekranu
obdarzając mnie chwilowym, nic nie zdradzającym spojrzeniem.
-Zależy dla kogo…-mruknął niezadowolony i wrócił do
czytania.
-To znaczy? Ja, ty, Ann, Marco, André, Marc Bartra…
-No, wymieniaj, wymieniaj. Zobaczymy ile piłkarzy znasz.
-To w sumie wszyscy. –zaśmiałam się. Borusia chyba liczyła trochę więcej osób. –Znam jeszcze Melissę i małą Galę, jeśli to się liczy.
I Yvonne.
-I Scarlett. –dodał z rozbawieniem brunet, a jego powaga
sprzed chwili zniknęła. Widać miał ubaw życia.
-Mario!-znów krzyknęła Ann z końca mieszkania. De ja vu.
Całą trójką się roześmialiśmy.
-Zamieniłyśmy tylko dwa słowa. To żadna znajomość.
-Ale ona cię zna. A ty ją. I.. –naigrywał się dalej, jednak
widząc moją naburmuszoną minę posłał mi w powietrzu buziaka.
-Pokaż już lepiej co masz. Widzę, że coś nie gra.
–powiedziałam wskazując na laptopa.
-Nie wiem czy chcesz to widzieć. W sumie to nic się nie
stało. –westchnął i odwrócił ekran w moją stronę. Artykuł zaczynał się od
zdjęcia Marco i André, które rozcięte zostało czarnym piorunem. Zapowiadało się
ciekawie.
„Marco Reus (26l.) i
André Schürrle (25l.) uchodzili zawsze za dobrych przyjaciół, jednak jak
donoszą informatorzy konflikt między nimi można wyczuć już od miesiąca. Plotki
nigdy nie zostały potwierdzone, jednak obecne oświadczenie jakie wydała
Borussia Dortmund może potwierdzać, że coś jest na rzeczy. Marco Reus dostał reprymendę
od dyrektora klubu oraz karę pieniężną. Z naszych źródeł wiemy, że dwudziestosześciolatek
miał być zawieszony, jednak fakt, że jest obecnie w trakcie rehabilitacji
sprawia, że taki zabieg nie miałby sensu. Włodarze klubu za przyczynę ukarania
utalentowanego piłkarza podają sprawy wewnętrzne, jednak André Schürrle podobno
widziany był wczoraj z opatrzonym nosem w ciemnych okularach. Co mogło być
przyczyną takiego zachowania? Na razie nie wiadomo, a agenci obu sportowców
zachowują milczenie.”
Nie wierzyłam w to co czytam. Wstałam z kanapy i podeszłam
do drzwi balkonowych. Gdyby nie Mario i to, że nie mam żadnej paczki papierosów
zapaliłabym. Wiedziałam, że to prawda. Nie rozumiałam jednak, dlaczego Marco
musi być tak głupi. Pobić niewinnego faceta… André nie może ponosić
konsekwencji za to co czuje. A Marco nie ma prawa go bić. To wcale nie jest
męskie i dzielne zachowanie. To żenujące. Musiałam wziąć kilka głębszych
oddechów.
Weszłam do mieszkania i zaczęłam szukać mojego telefonu. Był
jeszcze w kopertówce, wyłączony. Wiedziałam, że jak go włączę to mogła mnie
przytłoczyć lawina sms’ów czy też powiadomień o nieodebranych połączeń.
Nie było jednak aż tak źle jak przypuszczałam. 10 połączeń.
I to wszystko. Może zrozumiał, że lepiej by było, gdyby się nie odzywał. Nawet
nie zastanawiając się wybrałam numer do André. Wyszłam znów na balkon
pozostawiając Ann i Mario samych w salonie. Nie czekałam długo, aż blondyn
odbierze. Usłyszałam jego ciepły głos, a na mojej twarzy zagościł uśmiech.
-Dzień dobry, Rose. Co
u ciebie?
-André.. Tak mi przykro za to, co się stało. Nie będę cię
przepraszać za Marco, bo to on cię uderzył ale ja czuję się też winna. To
przeze mnie to wszystko. Jak się czujesz? Mogę ci jakoś pomóc?
-Nie miej sobie za
złe. To w żadnym wypadku nie jest twoja wina. I nie czuj się tak. Ze mną w
porządku. Nos jest złamany ale też wydobrzeje.
-Jest mi tak głupio za tą sytuację.
-Nie mów tak. Mam cię
zabrać od Marco? Pójdziemy na spacer…
-Nie mieszkam teraz u Marco. Możemy się spotkać, ale masz
czas jutro? Muszę trochę dzisiaj się zdystansować.
-Pewnie. Na spokojnie.
Mamy czas.
-Trzymaj się, André. Zdrowiej.
-Taki mam zamiar, kochana. Do zobaczenia.
-Pa.
Przekraczając próg salonu od razu podeszła do mnie Ann i
uspokajająco przytuliła. Pogłaskała mnie po plecach i posłała przemiły uśmiech.
-Jest dobrze, Ann. –powiedziałam próbując się samej
przekonać co do swojej racji.
-On zrozumie. –pocieszyła mnie. –Zobaczy, że stracił kogoś
ważnego.
-Nie wiem, ja raczej nie jestem dla niego ważna.
-Jesteś, Rose. Uwierz, że jesteś. –dołączył się Mario.
–Zabieram ciebie i Ann na miasto, musisz się czegoś nauczyć o Borussii. Tylko
najpierw się umyj, bo śmierdzisz a twoje włosy jadą papierosami.
-Jak zawsze subtelny i szarmancki. –roześmiałam się pod nosem
i poczochrałam go po włosach. –To idę do łazienki.
-Dzięki Bogu! –powiedział spoglądając w górę Mario. Ann
uderzyła go łokciem w żebra sama też zanosząc się śmiechem. Za to ich
uwielbiałam.
Zabrałam na przebranie materiałowe, luźne spodnie i białą bokserkę.
Wrzesień, pogoda powoli się psuła.
Prysznic zdecydowanie mnie ożywił. Pożyczyłam od Ann świeżo
pachnący szampon i owocowy żel do mycia. Ręczniki przygotowane były na pralce,
jeden duży, kąpielowy, drugi mniejszy do włosów. Byłam wdzięczna Ann i Mario za
taką pomoc i gościnę. Przebrałam się w przygotowane rzeczy i pomalowałam oczy
swoim tuszem do rzęs. Do ust użyłam jedynie bezbarwny błyszczyk. Usłyszałam
pukanie do drzwi.
-Taak?
-Tu Ann. Mogę odratować twoje włosy?
-Jasne, wchodź. –roześmiałam się, a już po chwili zostałam
usadzona na brzegu wanny. Ann spryskała moje włosy odżywką i zaczęła je
modelować prostownicą w delikatne fale.
-Jakie ty masz piękne włosy. To serio naturalny blond?
-Tak, po mamie. –uśmiechnęłam się na jej wspomnienie. –Była
przepiękna. Chciałabym pójść w to miejsce, gdzie chodziłam jako mała
dziewczynka.
-Możemy pojechać. W sobotę Mario ma mecz, ale w niedzielę,
czemu nie.
-Nie, to niewielka okolica. Ludzie plotkują, a ja nie
zamierzam się spotkać.. Z niektórymi osobami.
-Nie pozwolimy cię nikomu skrzywdzić. Możesz być tego pewna.
-Wiem, Ann. Nikomu nie ufam tak jak wam. Dziękuję, że przy
mnie jesteście. –powiedziałam i odwróciłam się do modelki, która właśnie
odkładała prostownicę na bok. Kiedy jednak na mnie spojrzała zobaczyłam łzy w
jej oczach. Momentalnie ją przytuliłam.
-Jesteś osobą, której nie da się nie kochać. Zawsze byłam
trochę zazdrosna o jakieś inne dziewczyny, z którymi rozmawiał Mario..
Tymczasem wy macie taką relację… Jesteś częścią naszej rodziny. Na zawsze. Nie
ważne co się stanie z tobą i Marco. Nie ważne, czy się rozstaniecie czy nie,
nie ważne czy się pokłócicie. Jesteś i będziesz częścią naszej rodziny. Jeśli
twój ojciec jest takim dupkiem, to mów spokojnie, że twój tata to Raimund Brömmel
albo Jürgen Götze. Jesteś jedną z nas.
-Boże, Ann… -szepnęłam czując spływające łzy po policzkach.
Byłam wzruszona, a moje serce dudniło jak szalone.
–Nie pozwolimy cię skrzywdzić. Niezależnie co było. Jesteś
nasza.
-Znamy się tak krótko.
-Miłość nie potrzebuje czasu, żeby zaistniała. A my z Mario
cię kochamy.
-A ja was. –szepnęłam załamującym się głosem. –Cholera, Ann.
Pomalowałam rzęsy.
-Smoky eyes są jeszcze w modzie.-uśmiechnęła się sama
wycierając policzki wierzchem dłoni. Zrobiłam to samo.
-Rosann, chodźcie już, bo mi się nudzi!
Usłyszałyśmy z Ann głos Mario dobiegający z salonu.
Roześmiałyśmy się obie. Ann nalała szybko mleczko do demakijażu na dwa waciki i
wytarłyśmy sobie dolne powieki z rozmytego tuszu. Posłałyśmy to siebie szczere
uśmiechy i wyszłyśmy razem z łazienki.
-Rosann? –zapytała modelka podchodząc do bruneta i musnęła
czule jego usta.
-Taka sklejka waszych imion. Rosalie i Ann-Kathrin jest zbyt
wymagające.-wzruszył ramionami posyłając do mnie rozbrajający uśmiech.
Odpowiedziałam mu tym samym i niczym mała dziewczynka poszłam się do niego
przytulić.
-Małe bubu, co ty znów ode mnie chcesz? –zaśmiał się
ściskając mnie mocno, a nawet powiedziałabym lekko podduszając.
-Pójdziemy na lody?-zapytałam głosem małego dziecka i
spojrzałam mu w oczy.
-Pytasz?
-Stwierdzam.-odpowiedziałam z wymalowanym uśmiechem.
-Moja krew. –rzekł dumnie i puścił mnie z uścisku.
Wzięliśmy kluczyki do samochodu. Ja zabrałam jeszcze z torby
jeansową katanę w razie wiatru.
Na parkingu wsiedliśmy do samochodu Mario i ruszyliśmy do
centrum Dortmundu. Tam skręciliśmy w stronę stadionu. Nie wiedziałam, gdzie nas
zabiera ale cieszyłam się na nasz wspólny wypad. Zbliżając się do mniej więcej
znanego mi miejsca Mario zwolnił samochód i otworzył swoją szybę. Wychylił się
z uśmiechem i gwizdnął do jakiejś kobiety, która szła z małą siatką z zakupami.
-Pani mamuśka, może panią gdzieś podwieźć? Pani tak zgrabnie
przebiera tymi nóżkami. –zawołał do niej. Ann też się uśmiechnęła. Przyjrzałam
się kobiecie bardziej. Ubrana w krótkie spodenki, luźną koszulkę i białe
koturny z plecionką na obcasie. Włosy miała długie, związane w wysokiego
kucyka. Nie miała figury modelki ale i tak była bardzo zgrabna. Odwróciła się
do samochodu i roześmiała perliście.
-Pan by lepiej popatrzył na swoje, a potem zajmował
cudzymi!-zawołała do niego i podeszła bliżej krawężnika.
-Cóż za charakterek. Podobno jak kobieta jest pyskata za
dnia znaczy, że w nocy mało krzyczy. –odparował jej. Nie mogłam już
powstrzymywać śmiechu. Nie rozumiałam do końca tej sytuacji, jednak bawiła mnie
wyjątkowo.
-Cóż za staromodne powiedzenie. Pan chyba też jest
staromodny skoro nie zna różnych metod.
-Staromodny to jest pani mąż. Ile już mu stuknęło?
Sześćdziesiąt trzy?
-Trzydzieści sześć, oj wypraszam sobie. –powiedziała z
uśmiechem i podeszła do tylnych drzwi samochodu czekając aż jej otworzy.
–Oferta aktualna czy rezygnuje pan z haremu w aucie?
Mario prychnął i odblokował drzwi. Kobieta otworzyła drzwi i
najpierw wrzuciła swoją siatkę a potem zajęła miejsce obok mnie.
-O! –powiedziała zaskoczona widząc mnie na siedzeniu obok.
Uśmiechnęła się niesamowicie przyjaźnie i podała mi rękę. –Cześć, jestem Lisa.
-Rose. –odpowiedziałam uśmiechając się i uścisnęłam jej dłoń. Blondynka pocałowała swoją rękę i pomachała nią w kierunku Ann.
-Cześć piękna. Cóż to za przejażdżka?-zapytała szybko
zerkając na mnie z uśmiechem.
-Jedziemy pokazać Rose Borusseum i trochę ją wyedukować,
piękna. –odpowiedział jej Mario. Nie wiedziałam skąd się znali, ale musiała to
być dłuższa znajomość. Ann też nie wydawała się spięta ani zazdrosna, a
wcześniej przecież mi wyznała, że taka bywa w towarzystwie innych kobiet. Lisa
musiała należeć do tego grona zaufanych.
-Nie tutejsza?-zapytała mnie z ciekawością.
-Nie. Ale próbuję być.
-Na stałe w Dortmundzie?
-Lisa jest strasznie ciekawska. Ignoruj ją. –powiedział
Mario rozglądając się na światłach.
-Ty tam kieruj, Bawarczyku. –odparowała moja rozmówczyni
rozbawiona.
-Ała, cóż za obraza.
-Dom wariatów!-parsknęła Brömmel. Roześmialiśmy się całą
czwórką.
-Na stałe. –przytaknęłam. –Bardzo mi się podoba to miasto.
-Lisa powiedz, czyją żoną jesteś. –znów przerwał nam Mario
patrząc na mnie z kpiną przez lusterko.
-No… Romana.
-Rose lubi Romana, prawda, Rose?
-Śmieszne, Mario. –przewróciłam oczami. Ann widząc
konsternację Lisy zaczęła zanosić się jeszcze głośniejszym śmiechem.
-A Papastatopulosa?
-A to imię czy nazwisko?-sama się roześmiałam słysząc
dziwacznie brzmiące słowo. Ann dostała już padaczki a z jej ust zaczęły
wydobywać się piski przypominające okres godowy orki.
-No… Ej. Bo on ma napisane na koszulce Sokratis. To to jest
serio… Ee, nie. –zaczął myśleć głośno Mario. Wybrał po chwili numer w telefonie
i włączył zestaw głośnomówiący. Chwilę później po samochodzie rozległ się męski
głos.
-Ej, stary, powiedz mi, jak ty masz na imię? –zapytał bez
powitania Mario. Śmiech Ann sięgał apogeum. Lisa otarła łezki z kącików oczy i
sama zaczęła wachlować ręką modelkę siedzącą przed nią.
-Sorkratis.
-To na cholerę masz imię na koszulce?
Chwilę po wypowiedzianym pytaniu wszyscy usłyszeliśmy głośne chrumknięcie przez śmiech
Ann.
-Götze, co tam się dzieje?
-To tylko moja loszka. Nie przeszkadzam, papa.
-No na razie..
-O niee.. –roześmiałam się głośno i zakryłam oczy dłońmi.
-Götze, wygrałeś. –stwierdziła Lisa. Mario uśmiechnął się
skromnie a po chwili już zaparkował pod dużym budynkiem. Próbowałam się
uspokoić ale nie wychodziło mi to mając na uwadze rechoczącą Ann. Grunt to
rodzinka.
Wysiedliśmy całą czwórką z auta. Byłam pełna podziwu dla
budynku. Był masywny, przeszklony i dumnie prezentował logo klubu. Przed
wejściem powiewały na wysokich masztach flagi.
-Wow. –powiedziałam tylko nie mając słów, by to opisać.
-No. –Mario stanął koło mnie i odwrócił się do Lisy. –Ona w
ogóle nie czai piłki ani klubu, więc wiesz, uczymy nasze ufo życia na ziemi.
–wytłumaczył jej.
-Ufo? Serio? –dopytałam się zakładając ręce na siebie.
-Ale jakie kochane ufo. –poprawił się i pocałował mnie w
policzek.
-Nie podrywaj jej! –wtrąciła Lisa
-Widzisz Mario? Nie podrywaj mnie. –poparłam dziewczynę
stając koło niej.
-Z babami.-mruknął pod nosem udając obrażonego.
-Coś mówiłeś?
-Nic, nic. –uśmiechnął się sztucznie i ruszył przed siebie.
-Oj kochaanie. –znów roześmiała się Ann i podbiegła do niego
łapiąc za rękę.
Lisa z chęcią zgodziła się nam towarzyszyć w zwiedzaniu. Zdziwiłam
się, kiedy przy wejściu zupełnie minęliśmy kasy, a żadna z kasjerek ani żaden z
ochroniarzy nie zwrócił nam uwagi. W sumie, Mario był zawodnikiem Borussii. Z
pewnością był trochę inaczej postrzegany. Zawodnicy przecież mieli pewnie w tym
mieście specjalne chody.
Zaczęliśmy od czasów, które przeszły do historii.
Stare trykoty, odznaczenia, zdjęcia. Przeczytałam też historię klubu za czasów
II wojny i zaczęłam rozumieć ogromne przykuwanie uwagi do kibiców. Mario miał
rację mówiąc, że to oni stworzyli ten klub.
Zatrzymałam się na zdjęciu z 2012 roku. I nie mogłam znaleźć
słów by je skomentować.
-Tak, kochana. To twój mąż. –roześmiał się Mario stając za
mną. Marco zmienił się od tego czasu bardzo. Wtedy jeszcze ta fryzura, z
farbowanym pseudo-irokezem. Nawet twarz była bardziej..młodzieńcza? Obecnie
przecież miał bardziej doroślejszą, zarysowaną, jego kości policzkowe były
bardzo męskie. Niby prawie pięć lat czasu, Marco przecież na tym zdjęciu i tak
był po dwudziestce, ale.. Nie zmieniła
się jedynie jego przyjaźń z Mario. To zdjęcie było tego potwierdzeniem.
-Rose się podkochuje w naszym Marco? No, no. –podeszła do
nas Lisa słysząc wcześniejszą uwagę piłkarza. –Nie mówcie Romanowi, ale moim
mężem jest Iglesias. Oj, taak. Chciałam nawet Leo nazwać Enrique, ale by się
wydało!-uśmiechnęła się od ucha do ucha i równie ze sporym sentymentem
obdarowała zdjęcie Marco i Mario.
-Ale Rose i Marco to tak trochę bardziej jak ty i Roman,
niestety. –stwierdziła Ann dołączając się do rozmowy. A już chwilę temu
zaczęłam się za nią rozglądać i nie mogłam pojąć, gdzie się schowała.
-Nie rozumiem…-zmarszczyła brwi nasza towarzyszka
spoglądając pytająco na modelkę. Ann przewróciła tylko oczami i pociągnęła mnie
za prawą rękę, na której widniała obrączka. Podsunęła ją dokładnie pod oczy
Lisy prawie wyrywając mi rękę.
-Że…
-Uwaga ludzie, Lisa będzie myśleć! –śmiał się Götze i
odszedł na chwilę, żeby włączyć film na rzutniku z kolejnymi wspominkami.
-Potrzebujesz zielonej karty czy coś? Karta pobytu?
–zapytała lekko zszokowana po chwili milczenia i próby wyczytania czegokolwiek
z mojej obrączki.
-Nie. Jestem Niemką. I chyba też mnie nie ścigają.
-To że tak dobrowolnie? –zapytała jeszcze bardziej
otwierając oczy. Pokiwałam głową. Zbyt wiele do tłumaczenia. Powiedzmy, że tak.
Nie chciałam wszystkim przecież opowiadać historii jak się poznaliśmy i tak
naprawdę co stoi za naszym małżeństwem. Chyba by nas wyśmiali. Jednak skoro Ann
i Mario nie ukrywali tej informacji przed Lisą znaczy, że kobieta jest z
bliskiego środowiska pary. A Roman… Żeby nie palnąć, to pracuje gdzieś tam
sobie w Borussii.
-Tak.
-Osz ty w mordę. Dziewczyno, jak lubisz survivale to
powinnaś była się nadać paczką na Syberię. Reus to naprawdę ostateczność. Wow!
Boże! –klasnęła w dłonie a potem spojrzała mi w oczy. –Znaczy przepraszam, to
nie, że nie życzę wam szczęścia, bo wręcz przeciwnie. Ale znam długo Marco.
Przecież on miał brać ślub ze Scarlett… Jesteś w ciąży? Bo w sumie ja
podejrzewałam u siebie…ale…
-Lisa. –przerwała zszokowanej blondynce Ann i położyła jej
dłoń na ramieniu. Mario był bardziej bezpośredni i lekko przytykając dziubek
swojej butelki kciukiem, chlusnął nią w twarz kobiety. Ta od razu się ożywiła i
spojrzała z nienawiścią w oczach na Götzego.
-Kiedy dwoje ludzi się widzi, wtedy się zakochują i tak ich
do siebie ciągnie, że nie wyobrażają poza sobą świata. –zaczęła modelka. Niezła
historyjka. Musiałam się powstrzymać od śmiechu, żeby chociaż coś tu zabrzmiało
wiarygodnie. –Potem wyjeżdżają na wspólne wakacje, mają tam taki raj, nie
wychodzą z łóżka, całymi dniami…
-Ann. –weszłam jej w słowo spoglądając na nią znacząco.
Trochę za daleko!
-Całymi dniami patrzą sobie w oczy i dochodzą…-zatrzymała
się odwzajemniając spojrzenie i znacząco poruszała brwiami. –do wniosku, że
biorą ślub. No to papier, długopis, obrączki, szach mat. Jesteście mężem i
żoną. Takie buty.
-Serio…
-Serio, serio. –wyszczerzyła się modelka klepiąc Lisę po
plecach i ruszyła przed siebie.
-I nie jesteś w ciąży?-dopytała cały czas niedowierzając.
-Nie.-zaprzeczyłam już dość rozbawiona zaistniałą sytuacją.
Jeśli tak będzie się powtarzać u reszty znajomych z klubu Mario to ja
podziękuję.
-Marco jest w cholerę ciężkim facetem do ogarnięcia.
-Nie musisz mi tego mówić. –westchnęłam starając się
wyrzucać napływające obrazy kłótni z Marco z pamięci.
-Musieliście mi z taką rewelacją wyskakiwać? –skierowała do
Mario i Ann a następnie podeszła do mnie i mnie mocno przytuliła. –Gratuluję,
naprawdę życzę wam szczęścia, cierpliwości i wytrwałości. Z resztą, jak jest
miłość to nie ma co nawet tego wszystkiego życzyć, bo po prostu jest.
-Dziękuję.
-Jej, mamy nową, śliczną WAGs w składzie! –zapiszczała
uradowana delikatnie podskakując na swoich koturnach.
-WAGs… -powtórzyłam lekko zgubiona. Naprawdę, całe życie
myślałam, ze jestem mądra, szkoła mnie uczy, ja się uczę, ba, studiuję.
Przyjechałam do Dortmundu i ludzie mnie mają za największą życiową niedorajdę.
O losie.
-WAGs. Akronim stworzony i używany przez brytyjską prasę
bulwarową do określenia żon i dziewczyn angielskich piłkarzy. Obecnie stosowany
również dla sportowców o innych specjalizacjach jak też piłkarzy niekoniecznie
narodowości angielskiej. –przeczytała Ann ze swojego telefonu na koniec
posyłając mi swój firmowy uśmiech.
-Akro-co?-zmarszczył brwi Mario spoglądając na swoją
ukochaną.
-Akronim, inaczej skrótowiec. Coś jak BBC. Wasze BVB też
można raczej podciągnąć.-wytłumaczyłam
-Patrzcie, na czymś się jednak zna. –zaśmiał się brunet
-Mario, proszę cię. Nawet nie wiesz jaka ja przy was czuję
się głupia.
-Dlatego cię teraz edukujemy. Po filmie przejdziemy do innej
sali. Tam będzie aktualny skład z poprzednich lat. Dopóki do obrazka nie
dołączysz nazwiska bez pomyłki to stąd nie wyjdziemy.
-Ale Jenny nie może zostać na noc z Leosiem, będę musiała
wcześniej wyjść…-westchnęła smutno Lisa próbując ukryć rozbawienie.
-Wiesz co? Dzięki.
-Proszę! –roześmiała się i usiadła na żółtej pufie przed
rzutnikiem czekając na film.
Obejrzeliśmy krótką projekcję, która na przekroju lat
ukazywała wszystkie najważniejsze momenty dla klubu. Także te z Mistrzostw
Niemiec, gdzie Mario trzymał koszulkę nieobecnego Marco. Zawsze się uśmiechałam
widząc szaleńczą radość drużyny przy każdej wygranej, wzniesieniu pucharu. I
tysiące gardeł kibiców wiwatujących na ich cześć. Będąc na jednym meczu nie
miałam aż takiego pojęcia o co w tym wszystkim chodzi. Teraz już nawet zaczęłam
rozróżniać ligi, w których grają. Piłka powoli skradała część mojego serca.
***
-Roman.
-Jest dwóch. Oboje bramkarze. Niemiec i Szwajcar. Bürki i
Weidenfeller. Trzydzieści osiem i jedynka.
-Zaliczone. –kiwnęła Ann odhaczając w swoim telefonie.
-Prawa obrona.
-Ej, ej. Nie umawialiśmy się na prawą i lewą. To zbyt
zaawansowane.
-Jesteś żoną piłkarza.
-To zaraz nią nie będę. Obrońcą jest Bartra, Marcel-kapitan,
ten Portugalczyk..
-Nazwisko.-upomniała Lisa spoglądając na listę nazwisk
napisanych w telefonie Ann.
-Piszczek?
-Boże, to Polak. Nie Portugalczyk.
-Lisa, nie tak brutalnie. –wstawił się za mną ze śmiechem
Mario. I tak musiał docenić, że zgodziłam się na ich robienie wody z mózgu po
dwugodzinnym zwiedzaniu obiektu.
-Ale on też jest z obrony.
-To zaliczyłam. Ale Portugalczyk.
-Guerreiro.
-Hasta la vista! –zaklaskała Lisa sama klikając moje
zaliczone nazwisko. –Numer?
-Jeny, czternaście?
-Jeden w dół.
-Trzynaście.
-Zdolna bestia. Dawaj obrońców jeszcze.
-Sokratis.-spojrzałam z lekkim rozbawieniem na Mario
przypominając sobie wcześniejszą sytuację z udziałem Greka.
-Nazwisko? –zapytał ze śmiechem spoglądając na dziewczyny.
-Sokratis. Na koszulce jest Sokratis to nie wymagaj więcej.
–obroniłam się
-Dawaj trzech napastników. Nad pomocą musisz popracować
jeszcze, jutro rano będziesz miała egzamin.
-Ja chcę być przy tym obecna, bo nie uwierzę.
-Możemy do ciebie zadzwonić. Wpadniesz na egzamin z
przypasowywaniem do zdjęć. –zatarł ręce brunet już się ciesząc. Nie wierzyłam,
że zgodziłam się w to wrobić.
-Mam lepszy pomysł. Jutro są urodziny Leo, miałam do was
dzwonić, czy chcecie wpaść na grilla. Będą też chłopaki ze swoimi dzieciakami,
więc zobaczymy umiejętności Rose.
-Świetnie!-uśmiechnęła się szeroko Ann. –Oczywiście, że
będziemy!
-A ile lat skończy?-zapytałam spoglądając na Lisę. Ona
uśmiechnęła się i rozczuliła spoglądając na tapetę swojego telefonu.
-Roczek.. Mój mały skarb.-rozczuliła się pokazując mi swój
telefon.
-Cudny!-uśmiechnęłam się szeroko widząc prześlicznego
chłopczyka o dużych, ciekawskich oczach.
-Właśnie kupiłam mu takie słodkie samochodziki do łączenia
ze specjalnym torem. Roman mnie wyśmieje, bo to od trzech lat, ale jak
zobaczyłam i pomyślałam, ze niedługo mój synek…
-Lisa, nudzisz.-próbował ją wkurzyć Mario, jednak tym razem
nie udało to mu się.
-Nie nudzi. To przekochane. –uśmiechnęłam się i podeszłam do
Lisy oddając jej telefon. –Jest prześliczny.
-Oj wiem! Zobaczysz jutro jaki mądry.
-Rose, napastnicy.
-Auba siedemnaście, Dembélé siedem iii… Ten młody,
przystojny.
-Zaraz pod paragraf to podejdzie. On nie jest pełnoletni.
-Oj cicho. Isak, ale numer? Nie wiem.
-Czternaście, ale zaliczone.
Ann z Lisą zaczęły mi klaskać, na co się roześmiałam. Coś
już wiedziałam, miałam niewielkie szanse, że na meczu rozpoznam po numerze na
koszulce o ile nie dojrzę nazwiska umieszczonego wyżej.
Kiedy wychodziliśmy z Borusseum akurat trafiliśmy na grupę
zwiedzających fanów, którym na widok Mario oczy powiększyły się pięciokrotnie.
Brunet zaśmiał się wręczył Ann klucze do samochodu i poprosił nas o chwilę
cierpliwości.
W efekcie to ja sama poszłam do samochodu, bo i Ann i Lisa
zostały poproszone o zapozowanie. Miałam nadzieję, że mnie to ominie. Nie
chciałam być sławna ani rozpoznawalna jako żona Marco Reusa. A jeśli, to
chciałam być po rozwodzie z Marco anonimowa. Może potem nie zwracano tak uwagi
na partnerki piłkarzy.
Odwieźliśmy Lisę pod sam dom dziękując jej za wspólnie
spędzony czas. Zapraszała nas na obiad, jednak Mario stwierdził, że już mamy
plany i musimy jechać w jedno miejsce.
Ann uśmiechnęła się i ucałowała Mario w policzek.
-Co zaplanowałeś, hmm?-zapytała kładąc dłoń na jego kolanie.
-Mase trzeba wyprowadzić, bo nam zaraz dywan zasika.
–wzruszył przepraszająco ramionami i posłał Ann rozbrajający uśmiech.
–Wypuszczę was pod centrum kupicie coś młodemu na urodziny.
-No to nieźle sobie zaplanowałeś. –westchnęła Ann śmiejąc
się sama z siebie. Było prawie romantycznie. Prawie.
Wysiadłyśmy pod ogromną galerią w centrum miasta. Kręciło
się tam naprawdę dużo ludzi, Mario mógł mieć później problem, żeby zaparkować.
Choć Ann była przekonana, że to będzie jego najdłuższy spacer z Mase, podczas
którego wiele się wydarzy, by ominąć łażenie po sklepach. Były duże szanse, że
tak się stanie.
Znalazłyśmy się w dziecięcym sklepie. Od razu zachwyciły
mnie maleńkie buciki. Zwłaszcza te dla dziewczynek. Różowe ze ślicznymi
kokardkami. Małe śpioszki dla niemowlaków, puchate kubraczki w kształcie misia
z uszkami na kapturze. Zupełnie się rozczuliłam.
-Ann… Widzisz to? –zapytałam patrząc na kolejne rzędy
cudownych ubranek.
-Widzę, że albo powinnaś mieć dziecko albo nie mieć go
wcale, bo byś zwariowała na jego punkcie i nawet byś potrafiła na to wydać całą
kasę Reusa. –zaśmiała się i pociągnęła mnie na dział dla chłopców.
-Nie chcę mieć teraz dzieci, coś ty. Ale te śpioszki…
-Oh, Rose. Zobacz. Jeden Reus w domu to już za dużo. A
gdybyś miała jego kopię?
-Kto mówi, że akurat jego kopię?-parsknęłam. Dzieci z
Reusem? Za nic w świecie. –Mój książę z bajki gdzieś na mnie czeka. A ja się
muszę użerać jeszcze rok ze Shrekiem.
-Nie chcę ci przypominać jak skończyła Fiona.
-Ja nie jestem Fioną. Ja po prostu należę do innej bajki.
Może misia?-zapytałam chwytając puchatą maskotkę o przepięknych oczkach.
-Leo woli smoki. Na wystawie widziałam takiego jednego.
Zaraz go znajdę, Śpiąca Królewno. –posłała mi rozbawione spojrzenie, a potem
ruszyła pewnie do przodu namierzając upatrzonego wcześniej pluszaka. Sama zaczęłam
rozglądać się po regałach. Dla dzieci w późniejszym wieku było znacznie łatwiej
coś wybrać. Ostatecznie postanowiłam wybrać drewniany box, do którego trzeba
wrzucić klocki w odpowiednim kształcie. Z każdego boku były inne figury.
Zwierzaki, kształty, literki i kwiatki. W dodatku wszystkie klocki były
pomalowane, a to raczej dla dziecka jest ważna sprawa.
-I co tam?
-Ja wezmę mu klocki. I paczkę skarpetek. Są antypoślizgowe,
na pewno się przydadzą. Smoczków pewnie mają aż nadto.
-Ja wzięłam smoczki. –roześmiała się Ann. –Mam smoka,
smoczki i butelkę ze specjalnym niekapiącym korkiem też w smoki.
-O proszę. Myślisz, że powinnam coś jeszcze dorzucić do
prezentu?
-Wiesz ile Lisa nakupowała małemu? Ona już jest teraz na
etapie pociągów dla trzylatka. Jeśli chcesz kupić coś, czego nie ma, to coś dla
czterolatka. Ale wtedy Roman się załamie. A to bardzo fajny gość, więc lepiej
mieć go po swojej stronie. –zaśmiała się modelka i poszłyśmy do wieszaka, gdzie
były pozawieszane różnej wielkości kolorowe torby prezentowe. Mnie od razu w
oczy rzuciła się błękitna w wypukłe, białe baranki. Zdjęłam ją szybko, żeby nie
wyprzedziła mnie na pewno Ann.
-Skubana. –mruknęła pod nosem i zaczęła przebierać w
siatkach. Wybór padł na Myszkę Miki.
To był pierwszy raz, kiedy płaciłam na siłą wciśniętą przez
Marco kartą płatniczą. Przynajmniej cel dobry. Miałam nadzieję, że mały Leo
będzie zadowolony.
Wyszłyśmy z Ann obładowane torbami ze sklepu dziecięcego i
postanowiłyśmy się jeszcze przejść po galerii korzystając z tego, że Mario
zachowawczo długo spacerował z Mase.
Wszystko byłoby w najlepszym porządku, tyle że na drugim
końcu korytarza zauważyłam niestety niedawno poznaną mi postać. Spojrzałam na
Ann upewniając się, że też ją zobaczyła. Modelka przewróciła oczami.
-Zaczynam żałować, że nie wzięłam ze sobą krzyża i
czosnku.-mruknęłam pod nosem, kiedy blondynka także nas zauważyła i uśmiechnęła
się do Ann. No raczej nie do mnie.
-Minęłyśmy spożywczy przed chwilą jeśli chodzi o czosnek.
Ale to mogło by być za mało.
-Zgadzam się z…-nie dokończyłam, kiedy zobaczyłam, że do
Scarlett dołącza podbiegając Marco uśmiechając się i odebrał od niej siatki.
–No fajnie. Są tu gdzieś wyjścia ewakuacyjne?
-Nie wiem, niech oni ich sobie lepiej poszukają.
–powiedziała zdenerwowana i przyspieszyła kroku nie mając zamiaru schodzenia im
z drogi. Wzięłam głęboki oddech i podążyłam za modelką. Ann pewnie szła jak po
wybiegu, ja ewentualnie kuśtykałam za nią jak jakiś giermek. –A teraz mała proste plecy, cycki do przodu i
chamski uśmiech. Mówimy cześć nie zatrzymując się i idziemy cały czas przed
siebie. –poinstruowała mnie, kiedy byli już blisko. Nie patrzyłam na Marco. Nie
chciałam, nie miałam siły, nie byłam gotowa. Nie chciało mi się nawet
przypominać dokładnie naszej rozmowy na temat Scarlett z podróży poślubnej. Coś
w stylu „Scarlett nie ma”? Czy może „Scarlett to przeszłość”?.
-Mogę zamiast „cześć” powiedzieć „pieprz się”?-szepnęłam
patrząc na Ann. Modelka się perliście roześmiała i pokiwała przecząco głową. W
tym momencie właśnie mijałyśmy uroczą Parę Miesiąca.
I tu właśnie poznałam trzy rodzaje przywitań.
„Cześć by Ann” – które w swoim wybrzmieniu miało więcej jadu
niż wszystkie razem wzięte węże na świecie.
„Cześć by Scarlett” – słodkie, urocze „cześć” mówiące „Idę
sobie z Marco! Idę sobie z Marco!”.
No i ostatnie.
„Cześć by Marco” – cichy szept jakby witał się ze swoim
bratem z kosmosu a za rogiem stali Faceci w Czerni, przed którymi oboje
uciekali.
Ja nie powiedziałam nic. Chyba był wybuchła prędzej niż
cokolwiek powiedziała.
-Ej, nie pędź tak. Nie gonią nas, ani jedno ani drugie.
–podbiegła do mnie lekko Ann. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że aż tak
przyspieszyłam kroku.
-Ann… Nie skomentuję, ok? I proszę, ty też nic nie mów, bo
inaczej złamię obietnicę daną Mario.
-W porządku. Muszę ci powiedzieć jednak o czymś innym.
-Jest jeszcze coś gorszego?
-Zależy dla kogo. –powiedziała uśmiechając się chytrze, a
jej oczy błysnęły.
-Mów. –zatrzymałam się koło ławek i położyłam na jednej z
nich siatki. Spojrzałam zupełnie nie wiedząc czemu w stronę Marco i Scarlett.
Szli dalej o czymś dyskutując, a obok i za nimi już ludzie robili im zdjęcia.
Miałam już odpowiedź, czy stare WAGs się zapomina. Chyba, że to już coś się
zmieniło i wcale to nie była stara WAGs.
-Nie będziesz mogła przyjechać jutro ze mną i Mario na
urodziny.
-Czemu…
-Przyjedziesz lekko spóźniona z Schürrle. –rzekła dumnie
uśmiechając się niczym Kot z Cheshire.
~~~
Dziękuję za wszystkie komentarze, że dzielnie czekałyście! Miałam już chwilę zwątpienia, że może nie będzie żadnego odzewu, w końcu Blogger odchodzi w odstawkę na rzecz Wattpada, myślałam, że może już nie ma sensu tego pisać, coraz mniej wyświetleń... A tu takie kochane komentarze. I trochę zmieniłam zdanie. Dziękuję za tyle pięknych słów z całego serduszka💗 Dziękuję, że jesteście, że mam dla kogo pisać. Naprawdę, cieszy mnie chociaż najmniejsza kropka w komentarzu, bo wiem, że za nią stoi jakaś osóbka💛
A tak zupełnie z innej beczki-w rekompensacie za poprzedni-ten jest dość dłuugi. I chyba jeden z moich ulubionych, a wy co myślicie?
Ja zaraz będę polować na bilety Eda na koncert w Warszawie, oby się udało złapać!💪
Przemiłego weekendu kochane!
Buziaki!❤
Ehhh... co tu sie podziało... Dalej trzymasz nas w niepewności odnośnie tego tajemniczego listy. Jestem pewna że to było cholernie istotne... A tu Rose sobie o nim zapomniała. WAGS i Mario w tym rozdziale rozwalaja system. Najlepsi. A Marco? Pewnie to był jakiś przypadek albo intryga tej dziuni... masakra po prostu jak on mnie wkurzaaaa... i nie mogę uwierzyć że z każdym rozdziałem lubię tego zagubionego Marco bardziej! ���� uwielbiam, uwielbiam godzinę dziewiąta każdej soboty. I niecierpliwie czekam na następny rozdział, aż strach pomyśleć ze jeszcze 7! Dni
OdpowiedzUsuńPrzed nami..... pozdrawiam! ������⚽��⚽��
PS: myślę, że to dobrze, że "czaruś" Andre dostał w dziobek. A co! jak chętny żeby ją od Marco odbierać... pffff ŚWINIA! -FOOTBALLOVE
Usuń😂🙊🙊❤❤❤❤❤
UsuńMASAKRA! Nie spodziewałam się tego po Marco, czyli jednak coś dalej czuje do Scarlett, zapomniał o zapewnienieniach jakie dawał Rose ''Scarlett to przeszłośc'', dupek z niego. A Mario i Ann najlepsi przyjaciele ever, widać że przy nich Rose zapomina o prolemach, jeszcze Yvonn która wspiera Rosalie, cudowny rozdział mam nadzieję że w końcu dowiemy się o co chodzi z tym tajemniczym listem. Czekam niecierpliwie na następny rozdział. <3 :* :)
OdpowiedzUsuńMarco to kompletny cham i nawet nie przejal się tym ze Rose widziala go ze Scarlett. I bardzo dobrze Ann wymyslila z tym ze Rose przyjedzie na te urodziny z Andre, niech Marco widzi ze nie tylko on chce "mieć" Rose. Az nie moge sie doczekac kolejnego rozdzialu :) no i faktycznie rozdzial jest dłuższy niż poprzedni i bardzo mnie to cieszy :) Pozdrawiam - Werka :)
OdpowiedzUsuńA mi się wydaje, że Marco właśnie przejął się tym jak to spotkanie wyglądało. Bo temu zazdrośnikowi na Rose zależy. Tylko to jest ten Marco który buduje wokół siebie mury i który nie pokazuje za wiele emocji, no chyba że złość, zbuntowanie, niecierpliwość, zazdrość i niepochamowanie. Te emocje mu wychodzą i to jest jakaś bariera obronną. W ogóle wydaje mi się że ta akcja ze Scarlett to jest jakieś nieporozumienie. (a przynajmniej mam taką nadzieję)...
OdpowiedzUsuńOMG!! Koooooocham <3
OdpowiedzUsuńPoprawiłaś mi humor tym rozdziałem, kochana! :D Te teksty Mario czy Ann... Nie no, uwielbiam Twoje pomysły.
Ann to geniusz zła - dlatego tak dobrze się w nią wczuwam, hehe. ;p
Marco mnie wkurza. Najpierw wydzwania do Rose i robi jej z torebki wibrator (!), a potem jak ją widzi w centrum handlowym - na dodatek idącą z zakupami ze sklepu dziecięcego - to nie pobiegnie za nią, tylko pójdzie za tą głupią siksą. Ugh, faceci są tacy tępi..
No nic, czekam na next, moja droga. :)
Buziaki!
Hej , rozdział mega .Pięknie piszesz . Masz to coś że chce się czytać.Co do rozdziału . Tajemniczy list, który pewnie duzo wyjaśni . Marco robi to wszystko aby wzbudzić w Rose zazdrość a Scarlett na to poleci . Mario i Ann to najlepsi przyjaciele i wspierają Rose w najgorszy momentach jej życia . Czekam na następny rozdział .
OdpowiedzUsuńOh nie wydaje mi się żeby ta prowokacja z Andre przyniosła pozytywne skutki. Nie z Marco te numery!
OdpowiedzUsuń