czwartek, 27 lipca 2017

Informacja

Myślałam nad tym od jakiegoś czasu, biłam się z samą sobą jak nigdy dotąd. Serce jedno, rozum drugie.
Żeby się nie rozpisywać.
Nie, nie kończę z bloggerem i tym opowiadaniem. Mam pomysł na tą historię, od początku do końca, mam pomysły, przede wszystkim mam Was-za co jestem najbardziej wdzięczna. W zeszłym tygodniu jeszcze podejmując tą decyzję płakałam nad komentarzami, dziękuję, że jesteście... footballlove, Nat, Lila Olimpia... Wiedzcie, że moje serce właśnie wzięło Wasze komentarze za dobry argument przeciw rozumowi..
Ale dopadło mnie straszne przemęczenie. Nie jestem w stanie więcej, nie ważne jak bardzo bym chciała. Jestem w trakcie przeprowadzki, jestem potrzebna rodzinie, mam bardzo intensywny czas, w domu jestem gościem... Nie wiedziałam, czy w ogóle powinnam tu coś pisać, czy będę w stanie to zrobić, ale jak nikt inny zasługujecie na szczerość z mojej strony. Znowu przerwa, tak wiem, i to cholernie boli.  Nie wiem, kiedy wrócę. Potrzebuję odpoczynku, resetu, znalezienia tego czegoś, co zniknęło, radości z pisania, wyrzucić to, co zmuszało mnie, żebym pisała szybko, bo sobota się zbliża... Muszę zwolnić, móc zostawić za sobą wszystko, wziąć oddech.
Przepraszam, mam nadzieję, że mnie zrozumiecie i będziecie, kiedy wrócę.. mam nadzieję, że to nie jest zbyt wiele..
Bardzo Wam dziękuję, że jesteście.
Ściskam mocno. x.

sobota, 22 lipca 2017

Dwadzieścia trzy




Naszemu wbiegnięciu do domu towarzyszył głośny śmiech. I nasz i wszystkich gości, którzy jeszcze zostali i siedzieli w suchym, ciepłym salonie. Mario złapał się za głowę, Ann ukryła twarz w dłoniach nie mogąc przestać się śmiać. My z Marco spojrzeliśmy na siebie z uśmiechami i wzruszyliśmy ramionami. Do Marco podbiegł Nico i wyciągnął do niego rączki.

-Wujek! Jesteś cały mokry! –powiedział sepleniąc i założył rączki w buncie obserwując go srogim wzrokiem.
-Ciocia też.-usprawiedliwił się patrząc na mnie puszczając oczko. O nie, bez takich!
-No właśnie! A parasol? Powiem mamie!

Chciało mi się śmiać. To było tak urocze i słodkie dziecko, że nie umiałam nawet tego opisać. Miałam ochotę go uściskać i ucałować. Jak taka typowa ciocia. Potrzebowałabym jeszcze okularów na czubku nosa i miski słodyczy.

-Nie mieliśmy ze sobą niestety parasola, skarbie. –odezwałam się widząc, że Marco nie wie co ma powiedzieć. –A była przecież taka piękna pogoda, że nawet nie przypuściliśmy z twoim wujkiem, że tak się zepsuje, wiesz?-ukucnęłam koło niego z uśmiechem. On słuchał mnie uważnie wszystko sobie jakby trawiąc w głowie. Spojrzał na Marco czekając na jego potwierdzenie moich słów. I tak się stało.
-Ciociu? –zaczął zwracając się do mnie. „Ciociu”. W duchu ucieszyłam się, że uznaje mnie za ciocię. –A nie jesteś już zła na wujka? –zapytał wpatrując się uważnie we mnie. Ten wzrok miał po Marco. Nieustępliwy. Spojrzałam na mojego męża szukając jakiegoś wyjaśnienia. On patrzył się tylko na naszą dwójkę z miną wyrażającą kompletnie - nic.
-Jeszcze trochę jestem ale już nie tak bardzo.
-Bo wujek był smutny, że jesteś na niego zła. –poskarżył się drążąc w temat. Było mi trochę niezręcznie o tym mówić zwłaszcza, że za nami było pewne grono słuchaczy.
-Czasami dorośli się kłócą, nawet gorzej niż dzieci. I byłam zła na wujka bo trochę nabroił.
-Aaa…Wujek, nieładnie. –stwierdził i poszedł do kuchni, gdzie Lisa kroiła właśnie resztkę tortu.
-Widzisz? Nieładnie.-powtórzyłam po Nico i poszłam do Ann i Mario na kanapę, żeby wcisnąć się koło nich i okryć kocem.

Ann stwierdziła, że koce nie mają sensu i zawołała Lisę. Dostałam od niej sukienkę, która była rozmiarowo trochę za mała dla mnie. W biuście za ciasna, długościowo zbyt krótka. Ann stwierdziła ze śmiechem, że dla Marco i reszty męskiego towarzystwa sukienka pasowała jak ulał.
Marco też pożyczył ciuchy od Romana, jednak te były na niego trochę za duże. Roman w końcu był sporo wyższy od blondyna. Nie bez powodu był bramkarzem. W nowych ubraniach wyglądał trochę pociesznie. Gdyby założył kaptur na głowę, wyglądałby jak typowy dres, co idzie na ustawkę z ziomkami. Marco-dres. O ludzie. To by było zbyt idealne.
Nico jadł zadowolony kawałek tortu. Przez ten tort nie mogłam się skupić na rozmowie. Byłam i tak już najedzona, ale…

-Lisa, przepraszam, ale naprawdę… Jest jeszcze kawałek tego tortu?
Lisa uśmiechnęła się szeroko i wstała z kanapy udając się w kierunku kuchni po ciasto. Po chwili wróciła z kawałkiem na talerzyku.

-Rose, przepraszam ale ty nie jesteś w ciąży?-zapytała uśmiechając się na co wszyscy zaczęli się śmiać. Głównie przez Marco, który zaczął się krztusić popijanym sokiem pomarańczowym.
-Spożywczej. –powiedziałam ze śmiechem spoglądając na Marco. Akurat poklepywał go po plecach Mario, który miał niezły ubaw.
-Małe Reuski jeszcze nie?-drążył Roman spoglądając na blondyna z ubawem. Mieli zabawę życia nabijając się z reakcji biedaczyny.
-Och, dajcie mu spokój. –westchnęła Ann. –Zaraz się zbieramy z naszą ciężarną do domu.
-My z Ali też, nie będziemy u was jednak nocować. –powiedział smutno Auba
-O nie! –przeraził się Roman i roześmiał. –Herbaty jeszcze komuś? Rose?
-Dziękuję, wypiję jak wrócę do domu.-powiedziałam z pełnymi ustami uśmiechając się. No cóż. Zaraz, nie mieliśmy z Marco tortu weselnego. Żądam tortu.

Razem z Aubą i jego rodzinką pożegnaliśmy się z Weidenfellerami. Dołączył też do nas Marco z Nico, którego musiał odstawić go do Yvonne. Pomachałam maluchowi, który zawołał do mnie, kiedy był zapinany w foteliku w aucie Marco. Z Marco od czasu naszego pocałunku w deszczu nie zamieniliśmy ani jednego słowa. Miałam nadzieję, że nie spocznie na laurach i będzie coś robił. Ja będę siedzieć i czekać.


***


Następnego dnia rano zamiast uroczej, leniwej pobudki zostałam rzucona sportową torbą. I zamiast „dzień dobry, piękna” usłyszałam „rusz tyłek, jemy i idziemy na siłkę”. Zamiast śniadanka pod nosek musiałam sama się zwlec i je robić. Mario się za mnie nie wstawił, poszedł na trening. To był kolejny argument Ann. „Mario na treningu, a ty co?”. Stwierdziłam, że urocze, pulchne grubaski też mają mężów i są szczęśliwe. Ale i ten argument nie sprawdził się w roli wymówki-idealnej.

W Berlinie szykował się bal dla Reprezentacji Niemiec w związku z Mistrzostwami Świata. Bal był charytatywny. Ponoć wiele znanych osób wystawiało swoje rzeczy na licytację, a cały dochód miał być przeznaczony na sieć dziecięcych szpitali. Z tego co tłumaczyła mi Ann, Marco nie był powołany do kadry jednak sam był darczyńcą na licytacji, a też swoje lata się nagrał w Reprezentacji, więc także został zaproszenie i nie było innego wyjścia, niż te, że musiał się tam pojawić. Oczywiście utarty zwyczaj jest taki, że piłkarze przychodzą ze swoimi partnerkami. W końcu bal to bal. Nie dostałam co prawda zaproszenia, jednak Ann była święcie przekonana, że będę towarzyszyła blondynowi tego wieczoru.
Ażeby nie zrobić mu wstydu, i oczywiście jeśli naprawdę by chciał mnie zabrać, to musiałam wyglądać lepiej niż dobrze. Miałam też poznać resztę piłkarzy. Czyli siłownia.

Musiałam się zadowolić owsianką w samotności, Ann poszła wyprowadzić Mase na spacer. Gdzieś z tyłu głowy chodziło mi wczorajsze spotkanie z Marco. I pomimo kolejnej kłótni… Ten pocałunek zawrócił mi w głowie. Jak z jakiegoś taniego romansidła. Ale był piękny. I romantyczny. Na dobrą sprawę, to zaczęłam sobie wyobrażać jak tańczymy z Marco na pięknej dużej sali wśród innych par. Marzyła mi się piękna sukienka, jak u księżniczki. Ale najpierw trzeba się pogodzić. A żeby się pogodzić to trzeba przeprosić. A po ostatniej rozmowie z Mario wiedziałam, że nawet jeśli Marco mnie urobi, to jeszcze brunet będzie musiał być co do tego przekonany i to on ostatecznie mnie stąd wypuści…bądź też nie.
Nie miałam do końca ochoty na to śniadanie. Głównie ze względu na to, że nie lubię zimnych owsianek. W ogóle nie przepadałam za owsiankami, ale jeśli trzeba je zalać czymś ciepłym a potem stygnie to entuzjazm trochę spada.
Za to entuzjazm u Ann wiecznie nieograniczony. Wpadła razem ze zmęczonym psem… 
Biedna Mase, co ona ci zrobiła. 
Przyniosła do przedpokoju swoją torbę i oznajmiła, że na mnie czeka. Pfff, przyjaciółka.





/Marco/


-Ale zrozum, dawałem już kwiaty.-westchnąłem próbując wbić do głowy mojej siostrze, że kwiaty będą najgłupszym ruchem do przeprosin blondynki.
-No to nie wiem. Idę do Nico i Yvonne, a ty się zajmij małą.
-No jasne, dzięki. I wiesz? To, że jesteś starsza wcale nie znaczy, że możesz wykorzystywać młodsze.-odparowałem Melanie i podszedłem do wózka w której grzecznie spała najmłodsza członkini naszej rodziny.
-A no tak, młodsze to słabsze, tak to szło?-rzuciła jeszcze przez ramię wychodząc do ogrodu. Paskuda jedna. Ale i tak siostry i rodzice byli dla mnie najważniejsi.
Z kuchni wydobywały się piękne zapachy. Obiady u mamy zawsze miały swoją magię. Niby takie zwykłe spotkania rodzinne, ale jednak to był mój motor napędowy. Nawet się mówi, że w rodzinie tkwi siła. W mojej to sprawdzało się idealnie. 

-Marco, weź proszę z blatu ziemniaki.-powiedziała mama wchodząc do pokoju trzymając w rękach naczynie z pieczenią. Pachniało cudownie.
-Ale muszę się zajmować Mią.
-Skarbie, nie wyczułeś, że twoja siostra, załamana twoją beznadziejnością kazała ci się delikatnie odczepić?-zaśmiała się pod nosem robiąc miejsce na stole. –No idź już.
-Idę idę. –mruknąłem pod nosem. 


Kiedy wróciłem do salonu zastałem już moje obie siostry i Nico. Melanie uśmiechała się chytrze pewnie mając na uwadze naszą poprzednią wymianę zdań.
-Wiesz, grunt to powiedzieć komuś żeby spadał na drzewo, a ten się będzie cieszył na nadchodzącą podróż, czy jakoś tak.
-Dzieci.-zaśmiał się ojciec siadając przy stole. –Odkładamy już te wszystkie sprawy na bok, zjemy wreszcie normalnie.

Ojciec zawsze wszystko ucinał, potrafił być czasem zbyt bardzo bezpośredni. Może to była i dobra cecha, nikt nigdy nie mógł mu zarzucić nieszczerości, ale też z drugiej strony czasem mógł sobie darować kilka niesympatycznych uwag.
Mama zawsze mówiła, że odziedziczyłem po nim bycia upartym. I chyba miała rację. Rose z resztą mogła się o tym szeroko wypowiedzieć mając na uwadze ostatnie wydarzenia. Musiałem coś z tym zrobić, w końcu nie będziemy rok mieszkać na dwa mieszkania i się do siebie nie odzywać. Ta mała, drobna kruszyna była naprawdę temperamentna i bardzo uparta. Czy ja wiem, może nawet tak jak mój ojciec. 

Mama za to była oazą spokoju. Nigdy nie lubiła konfliktów, wolała rozmawiać ze stoickim spokojem, niż podnieść głos. Nie dawała się ponosić emocjom, wszystko co złe umiała bardzo szybko rozwiać. Mario kiedyś mi wyznał, że w kłótniach jestem też spokojny. Nie wierzyłbym do końca temu. Zwłaszcza patrząc na rozwalony nos Schu. Niesamowicie denerwowało mnie to, jak się przytulał z Rose. I nie umiałem normalnie funkcjonować w jego pobliżu wiedząc, że całował moją Rose. Nie miał do tego prawa. Ona była moją żoną. Nie jego. Myślałem, że wystarczająco to zrozumiał, jednak urodziny syna Romana… Przywaliłbym mu jeszcze raz ale powstrzymała mnie jej obecność. No może tez reszty, ale główny wpływ miała na to Rose. Uwielbiałem ją całować. Irytowało mnie to jak się na mnie denerwowała, a zarazem cholernie mnie to kręciło, mogła i naprawdę na mnie krzyczeć. Jej oczy wtedy się mieniły, a usta okropnie kusiły, żeby je pocałować i przygryźć. Chyba jeszcze do żadnej swojej kobiety nie czułem takiego pociągu. Uwielbiałem każdy centymetr jej ciała. Nie była koścista jak każda modelka, nie wyglądała jak każda przeciętna dziewczyna. Była… inna. Jej skóra była tak miękka i gładka. Wcięcie w talii jak u księżniczki, pełne piersi, pośladki, długa szyja i Dotykanie jej było moim nałogiem. 

-Wuuuujku!-Nico zawołał mnie swoim nieznoszącym sprzeciwu głosem.
-Hmm? –odezwałem się karcąc za to, że przy rodzinnym obiedzie myślę o tym, jak mnie pociąga Rose.
-Babcia pyta czy dobre. A ty nie odpowiadasz. –powiedział z pretensją
-Przepraszam, zamyśliłem się. Pyszne, mamo. –odpowiedziałem wymuszając uśmiech.
-Zakochaany. –mruknęła pod nosem Mela i włożyła do ust dużą porcję mięsa i kaszy.
-Nie udław się od tych bredni.
-Marco, zostaw siostrę.-oburzyła się mama
-To niech siostra nie pie.. gada bzdur. –powiedziałem odchrząkując i wróciłem do swojego jedzenia. Nico nie powinien uczestniczyć w tej rozmowie, to nie dla niego. To zbyt chore. 

Siedzieliśmy w kompletnej ciszy. Było to zarazem wkurzające i niezręczne. Wiedziałem, że jestem pod ostrzałem spojrzeń sióstr i ojca. Na szczęście Nico nie wyczuwał tej dziwnej atmosfery i dzielnie wsuwał swoją porcję mlaszcząc przy tym głośno. Nawet Yvonne nie zwracała mu tym razem uwagi.

-Dzięki, ale nie jestem głodny. –wstałem od stołu i poszedłem do kuchni nie czekając na komentarze rodziców, czy co gorsza sióstr. Postawiłem talerz na blacie i zacząłem sprawdzać czy rodzice mają coś dobrego do picia w lodówce. Oczywiście sok. Alkoholu miałam dość na następne tygodnie. W drzwiach stał jakiś sok pomarańczowy w butelce. Wziąłem szklankę z półki, chociaż mogłem się do cholery napić. U siebie miałem jeszcze bałagan w kuchni. Znalazłem jakiś stary worek, żeby pozbierać burdel z salonu. Jadłem głównie na mieście. Zanim poznałem Rose to Scarlett zawsze zajmowała się kuchnią. Teraz Rose w prawdzie też nie była najlepszą kucharką, sama sobie z tego zdawała sprawę, ale starałem się jej pomagać i przyrządzaliśmy posiłki razem. Na razie makarony, przyjdzie czas na ravioli i inne wymyślne dania..

-Dobra, brat. –Melanie weszła do kuchni razem z Yvonne.
-Boże. Za co. –westchnąłem biorąc łyk ze szklanki. Sok przyjemnie chłodził. Mama zawsze miała zwyczaj wstawiania soków do lodówki latem i to był genialny pomysł.
-Możemy powiedzieć to samo. Wystarczyłyby dwie piękne, mądre, inteligentne siostry. To rodzice jeszcze musieli się pokusić o jakiegoś niedorobionego brata.
-Coś jeszcze?-zapytałem nie mając zupełnie słuchać gderania, zwłaszcza Melanie.
-Dopiero zaczynamy. –oświadczyła zamykając drzwi od środka Yvonne i oparła się o nie. –Dobra, załóżmy, że mój syn nie słyszy. Co ty odpierdalasz, co?
-Dobrze mówi!
-Dziewczyny, nic się nie dzieje.
-Serio? Bo ja znam inną wersję. Rozmawiałam z Rose dzisiaj. I wiesz? Według niej nie jest ok. A, i jeszcze gadałam z Ann. Nie uwierzysz. Potwierdza.
-A, to może pogadaj sobie z resztą, ciekawe co mają do powiedzenia!
Wiedziałem, że moje siostry są strasznie drążące we wszystkim. Nawet najdrobniejszym problemie, czasem go lubią podrasować do skali światowego dramatu.
-Wiesz, że nie o to mi chodzi. Co się dzieje, brat?
-Nic. Po prostu pokłóciliśmy się, chyba w każdym małżeństwie są kłótnie, powinnyście coś o tym wiedzieć.
-Ale nie były na tyle poważne, że wyprowadzałyśmy się z domu. –odezwała się Melanie, która do chwili przysłuchiwała się wymianie zdań mojej i Yv.  –A, nie używaj argumentu, że nie znam Rose. Każda kobieta ma jakiś próg wytrzymałości. Z tego co wiem z uwag Yvonne, Rose to twarda babka i nie da sobie w kaszę dmuchać. A nawet jeśli próbowałbyś nam wmówić, że jest przewrażliwiona to powinieneś wiedzieć, żeby uważać na to co robisz. To było mądre?-zapytała Yvonne, na co ta kiwnęła głową potwierdzająco uśmiechając się.
-Dobra. Powiem jak jest, i proszę, „zakochanie” to zakazane słowo. Wiecie dobrze, jakie mam podejście do tego gówna. –popatrzyłem kolejno na jedną, to na drugą. Stały cierpliwie patrząc na mnie wyczekująco. Założyłem, że zaprzestały ze swoim durnym naskakiwaniem.  –Jesteśmy z Rose od jakiegoś czasu już razem i… To jest sto razy bardziej intensywne niż cały związek ze Scarlett. Pewnie dla tego, że ja nie gram, Rose też nie pracuje. Dzielimy ze sobą codzienność, jak normalni ludzie… To jest cholernie obce uczucie. Bo jednocześnie nie wiem, czy powinienem na przykład zaprosić ją na kolację, ale przecież ja jej nie kocham, ani nic. A kolacje… Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, jak bardzo jestem w tym wszystkim zacofany. –westchnąłem ciężko przeczesując po bokach włosy.
-Całe życie poświęcasz piłce. Po to jest Rose, żebyś poznał tą drugą stronę. Jak to nazywasz, normalnego życia…
-Nigdy moje myśli nie były takie intensywne, nie mogę się na niczym skupić. Czasem mam ochotę coś rozwalić, irytuje mnie to, że musi odstawiać fochy i..
-Nie zwalaj na nią. Zawaliłeś, ty, nie ona. A pocałunek, daruj, ale znając Rose, to ja wierzę w to, że André wepchnął jej język do gardła a nie ona. To nie ten typ dziewczyny…
-Wszystkie są takie s…
-Nie kończ!-przerwała mi wkurzona Mela. –Nie akceptowałam, nie akceptuję i nigdy nie będę akceptować twojego durnego pomysłu z małżeństwem. I ja nie zamierzam tego tolerować jak rodzice i udawać, że wszystko jest w porządku. Bo nie jest. To jest kobieta, wrażliwa, mająca swoje marzenia, pasje. A nie jakiś szczur doświadczalny, do jasnej cholery. Powinieneś to szanować. Jeśli się na takie coś zgodziła to tylko dlatego, że jest zagubiona. Nie wie co chce robić, podobno nie ma nikogo, do kogo mogłaby się udać. Nawet jeśli mówi, że tego chce, to uwierz, Marco. A ty, gdybyś miał do niej odrobinę szacunku to dałbyś jej dawno rozwód, kasę w rękę, pomógł ze znalezieniem mieszkania i miał super przyjaciółkę. Ale cóż, nie poruchałbyś . Smutne. Ale taka prawda, co?
-Nie mów tak. –wydusiłem przez ściśnięte zęby. Zaciskałem dłonie na blacie kuchennym powstrzymując się od gniewu. W głowie cały czas sobie powtarzałem, że to moja siostra, którą kocham i powinienem ją cenić i szanować. Balansowałem na granicy gniewu i irytacji. –Temat seksu nie ma nic tu do tego i nie powinien cię interesować. To tylko i wyłącznie moja sprawa.
-A Rose nie?-prychnęła dalej trzymając przy swoim.
-Nie łap mnie za słówka. Wiesz, że tego nie cierpię.
-Straszne. –burknęła
-Melanie, myślę, że ta rozmowa nie ma sensu.
-Tak jak twoje małżeństwo. Widzisz? Nawet nie umiesz pokazać sensu jego bytu. Wiesz dlaczego? Bo nie ma.
-Ty nie rozumiesz. Nic nie rozumiesz!-powiedziałem ciszej, oddychając głęboko.
-Tak. Dokładnie to ująłeś. Nie rozumiem i nawet nie próbuję, to chore. Kończę to, bo naprawdę… -powiedziała smutno odwracając się do drzwi. Nie chciałem tak tego zostawiać.
-Mela. Ja po prostu potrzebuję Rosalie. Jej. Jej osoby. Ciepła, uśmiechu i jej beznadziejnej kuchni. To daje mi spokój i poczucie… Domu i stabilizacji. To w tym wszystkim wariactwie jest najpiękniejsze. To jest właśnie to, co sprawiło, że nie wziąłem ze Scarlett ślubu.
-Dziękuję. –powiedziała szeptem kiwając głową i biorąc głośny oddech opuściła kuchnię.
Nalałem kolejną szklankę tego soku. Koniecznie musiałem zapytać mamy gdzie go kupiła. Najlepiej koi zszargane nerwy. 

-Randki. –rzuciła Yvonne. Prawie zapomniałem, że cały czas tu była.
-Co „randki”?
-Chodźcie na randki. To fajne. Rose poczuje się lepiej. A ty, kiedy byłeś ostatnio na prawdziwej randce?
-No jak byliśmy ze…
-Scarlett? Proszę cię. Randka to nie jest zalanie się w trupa, zaliczenie sypialni i przeżywanie kaca życia rano. Wykorzystaj to, że Rose mieszka teraz u Mario.
-Co, mam obejrzeć z nią film u nich i wywalić Mario z Ann za drzwi?
-Czasem zastanawiam się o gdziebytności twojego mózgu… -westchnęła patrząc w dal przez okno. Po chwili przeniosła znudzone spojrzenie na mnie. –Zabierasz dziewczynę wieczorem do restauracji i odstawiasz ją do domu przed północą i nawet nie myślisz, żeby zostać na śniadanie. Innego dnia zabierasz ją na spacer. Parki, starówka, muzea czekają. Jak Ann i Mario nie będzie, bo sami gdzieś pójdą przyjdź do niej z lodami i obejrzyjcie razem film. No i podwójna randka, przy okazji miły wieczór z przyjaciółmi. Teatr, opera… W ostateczności wylądujecie w klubie, żeby potańczyć, a nie się uchlać, Marco.
-Powtórzysz? Zanotuję…-powiedziałem próbując wyglądać poważnie. Mina mojej siostry wyrażała więcej niż tysiąc słów. Parsknąłem śmiechem, na co ona przewróciła z westchnieniem oczami.
-Mela ma trochę racji, ale ja rozumiem też ciebie. Tu też by pasowało do tego jedno słowo, ale go nie uznajesz to nie ma o czym mówić… Więc po prostu nie spieprz tego.
-Myślisz, że Rose naprawdę jest ze mną, bo się boi?
-Myślę, że Rose cię lubi. Bardzo lubi. I zrób coś, żebym mogła ją zobaczyć szczęśliwą, jak na tych twoich Photoshopach z Karaibów.
-To nie Photoshopy!
-A, czyli jednak możecie być razem szczęśliwy. Wróć tam.
-Wiesz, że mam trenin…
-Głupi i głupszy w jednym! –udała płacz zakrywając twarz dłońmi. –Do tego co było, braciszku. O tutaj. –postukała mnie palcem w czoło, a następnie stając na palcach zaczęła pukać ugiętym palcem w moją głowę sprawdzając, jakby to ujęła, gdziebytność mojego mózgu. Roześmialiśmy się oboje. Pochyliłem się lekko i objąłem mocno moją siostrę. 

-Dziękuję, Yv. –powiedziałem i pocałowałem ją w policzek. –Ratujesz mi tyłek.
-Wiem, młody. –uśmiechnęła się –A, i jeszcze jedno. Jeśli uważasz coś za tandetę to w randkach to najlepsze wyjście. Im większa tandeta tym bardziej dziewczyna to lubi. Nie każda, ale mam przeczucie, że jesteś jej taką słabością. Poza tym, jesteś przy niej takim uroczym misiem.
-Proszę cię, jestem facetem.
-Niedźwiadkiem?
-Niedźwiedziem.
-Dobra, niech ci będzie. –roześmiała się i ruszyła w stronę drzwi. –Chodź no, grizzly.
-Pożegnam się z rodzicami, Melą i dzieciakami i uciekam. –powiedziałem wychodząc za siostrą. Mama słysząc to podniosła głowę upewniając się tego co słyszała.
-Może ci zapakuję na wynos? Niewiele zjadłeś.
-Nie, dziękuję mamuś. Najadłem się i było pyszne, jak zwykle z resztą. Muszę już uciekać.
Stanąłem obok rodzicielki i objąłem ją ramieniem i ucałowałem w policzek.
-A deser?-zapytał smutny Nico spoglądając na mnie robiąc wielkie oczy niczym kot ze Shreka.
-Widziałem w lodówce twoją ulubioną galaretkę, więc jeśli mama się zgodzi, to zjesz jeszcze moją, hmm?
-Ale ja wolę ciebie od galaretki!-zaprotestował odkładając widelec na talerz i założył rączki.
-Obiecuję, że jeszcze sobie odbijemy i zabiorę cię jakiegoś dnia i pójdziemy razem na plac zabaw pograć w piłkę.
-Super! Jutro?
-Zobaczymy!-uśmiechnąłem się na widok rozpromienionego siostrzeńca. –Ale musisz być grzeczny i słuchać się mamy, żeby nasz plan wypalił.
-No dobra. –zgodził się –To pa wujek!
-Papa! –odpowiedziałem z uśmiechem i kiwnąłem głową w stronę taty na pożegnanie. –Muszę się skupić na tandecie. –skierowałem do Yvonne śmiejąc się pod nosem do brunetki. Miała ewidentnie dość mnie na ten dzień. Stawiałem, że nawet nie będzie chciała odebrać telefonu, będę musiał polegać sam na sobie. Cóż. Też się tak zdarza. W salonie zahaczyłem jeszcze Melanie z malutką Mią na rękach. Malutka jeszcze lekko zaspana rozglądała się po mieszkaniu. Podszedłem do niej i ucałowałem jej maleńką, śliczną rączkę. –Ciebie też nauczymy grać w piłkę, nie martw się.
-Nico ci nie wystarczy?-zaśmiała się Melanie głaszcząc małą po policzku.
-Nie, musi być mała drużyna.
-Sam sobie wyprodukuj, a nie na cudzych dzieciach będziesz się wyżywał ze swoimi ambicjami, nie mała?-zaczepiła Mię, na co dziewczynka roześmiała się na cały dom.
-Tym bardziej już uciekam.
-Tą drużynę robić?
-Jedno diabli ty i Yvonne, naprawdę. –pokręciłem głową niedowierzając. Możliwe, że ja byłem podobnie wkurzający… Musiałem o to zapytać Rose.



Wracając do mieszkania zastanawiałem się co mógłbym takiego zrobić, żeby w ogóle Rose chciała gdziekolwiek ze mną iść. Przypuszczałem, że może nie pójść tak łatwo, a pocałunek wcale nie oznaczał zgody. A Rose potrafiłaby być przez niego jeszcze bardziej nieustępliwa. Ale był i tak tego warty.
W mieszkaniu był naprawdę okropny syf. Nie chciało mi się sprzątać tego wszystkiego, ale miałem utrudniony dostęp do kuchni. Tak naprawdę lodówka była pusta a naczyń i tak nie było. Po prostu dla zasady powinien być ułatwiony. A naczynia… Miałem nadzieję, że moja małżonka lubiła tego typu zakupy, bo to nie była w zupełności moja działka.
Rzuciłem kluczyki na szafkę i usiadłem przed telewizorem. Nie miałem ochoty na konkretny film, dlatego rozkładając podnóżek wziąłem pilota i zacząłem przełączać kanały. Zauważyłem, że po dzisiejszym meczu z Nico zaczęła mnie boleć noga. Będę musiał to zasygnalizować fizjoterapeutom, może jeszcze nie czas, żeby wrócić. Miałem dość tej bezczynności. Byłem niby piłkarzem, a większość czasu zamiast na boisku spędzałem w szpitalach, ośrodkach rehabilitacyjnych albo w domu. Potrzebowałem mojej Rosie.
I czemu w tej telewizji nic nie leciało?
Stanąłem na jakimś kanale, który widziałem pierwszy raz.

-Trzymajcie mnie...-powiedziałem pod nosem widząc jakąś telenowelę. Kto wymyślił w ogóle ten twór i dlaczego to miało jeszcze prawo bytu? Kolejna tragedia goni ślub, zdradę i dziecko z innym. I to Melanie mi mówi, że mam chore życie? Przy tym moje życie to wręcz nudy i monotonia.

I przyszedł mi do głowy pomysł. Znalazłem sens wszystkich brazylijskich seriali.





/Rose/

To był jeden z bardziej leniwych wieczorów. Mario wrócił z biegania i brał prysznic. Ann siedziała ze mną na kanapie i odpisywała na maile. Ja szukałam informacji o fizjoterapii. Chciałam zacząć się w najbliższym czasie rozglądać po kursach w Dortmundzie i podjąć jakąś pracę. Mimo, że nie narzekałam z takim facetem u boku na nudy to chciałam się rozwijać. A wiedziałam, że prawo na pewno nie było dla mnie. 

-Gdzie są moje kapcie?-krzyknął Mario na pół mieszkania. Ann przewróciła oczami i zaśmiała się pod nosem.
-W sypialni zostawiłeś pod łóżkiem!-odkrzyknęłam mu wracając do swoich obowiązków.

Naprawdę miło mi było mieszkać z nimi. Zawsze była tu cudowna, serdeczna atmosfera pełna dobroci i ciepła. Udało mi się przez ten czas wyrzucić z głowy Marco, Scarlett i wszystkie inne problemy. Choć na jakiś czas. Marco nie dzwonił, nie pisał, nie wysyłał kwiatów. Nie wiedziałam czy to cisza przed burzą, czy nie szykowało się nic specjalnego.

I jak grom z jasnego nieba dotarł do nas przez otwarte okno balkonu dźwięk gitar i trąbek. Ann wyjrzała znad laptopa i zmarszczyła brwi. Mario jak zwykle szurając kapciami podszedł do drzwi balkonu i otworzył je by móc wyjść zobaczyć co się dzieje. Do melodii gitar i trąbek dołączył męski głos śpiewający coś po hiszpańsku.

-Ja nie mogę, trubadurzy!-zaśmiał się wracając do salonu. –Idźcie to zobaczyć.
-Co?-roześmiała się modelka i odłożyła na bok swojego laptopa. Wyszła na balkon zaciekawiona i wychyliła się przez barierkę. –Rose!-zawołała mnie uśmiechając się rozczulona.
Pokręciłam głową i poprawiając koszulę mojej piżamy dołączyłam do niej na balkonie. Mario poszedł za mną.

Jego trubadurzy mieli śmieszne czarne, stożkowe czapki z ogromnym rondem, wyszywane błyszczącymi cekinami i kamieniami. Garnitury również były pod kolor czapek, ozdobione złotymi, splecionymi linkami. Była ich piątka, dwie gitary, skrzypce, trąbka i puzon. Trójka z nich zawodziła jakąś romantyczną balladę.  
No i jeszcze był szósty, już bardziej w normalnym garniturze z czarnymi jeanswoymi spodniami. Z bukietem jakiś niewielkich kwiatków. Blondyn z idealnie ułożoną fryzurą i spojrzeniem z rodu kota ze Shreka. 

-O. Mój. Boże!-pisnęła Ann i zaklaskała w dłonie.
-Nie wierzę. –zakryłam usta nie wiedząc czy mam się cieszyć, czy może bardziej płakać?  Jakim cudem Marco wpadł na ten pomysł? Oszalał czy to może to jednak wybitny przejaw romantyzmu?
-Idź do niego!-powiedziała radośnie.
-No i co ja mam do niego iść i tańczyć czy co?
-Wątpię, żeby rudy tańczył. –zaśmiał się Mario opierając o barierkę i nie mógł już powstrzymywać śmiechu.
-Marco dobrze tańczy..-powiedziałam pod nosem jednak nie umknęło to uwadze Mario i Ann. Spojrzeli na mnie pytająco a na moich policzkach pojawiły się rumieńce. –Pierwszy taniec po naszym ślubie. Tańczyliśmy razem na plaży. To było… Piękne. Nie mogę o tym sobie dłużej przypominać, bo się zaraz rozkleję. –powiedziałam odchodząc od barierki i weszłam od mieszkania. Nie chciałam już patrzeć na Marco. I co on do cholery chciał. Spojrzałam na mój telefon. Zielona dioda sygnalizowała jakąś nową wiadomość. Westchnęłam i odblokowałam ekran. Krótka wiadomość od Marco.

„Rosie, zejdź na dół.
M.”

O nie. Zaczęłam panikować. Zaczynając od tego, że nie byłam pewna czego oczekuje ode mnie, kończąc na tym, że byłam w piżamie.

-Mała, idź do niego.-powiedział Mario wyrastając nie wiadomo skąd. Ann jeszcze stała na balkonie i obserwowała jak zaczarowana .
-Myślisz, że powinnam?
-Myślę, że to ten Marco z twojej plaży. –uśmiechnął się pokrzepiająco i przytulił mnie dodając otuchy.
-Dzięki. Mogę twoją czarną bluzę?-zapytałam patrząc na wieszak w przedpokoju, gdzie wisiała tylko jedyna bluza Mario, a ja nie miałam nic ciepłego pod ręką.
-Jak się w niej nie utopisz to proszę bardzo. A, i ucisz tych trubadurów. Może Ann się podoba, ale na dłuższą metę mnie i sąsiadom…o tej porze..
-Postaram się. –roześmiałam się nakładając bluzę Mario, która sięgała mi niewiele za pośladki. Rękawy też musiałam podciągnąć.
-Powodzenia Rose!-zawołała Ann wracając z balkonu –Będę cię obserwować.
-Dzięki.-roześmiałam się i pomachałam dwójce, jakbyśmy się mieli nie widzieć przez następne pół roku.
W windzie podwinęłam rękawy bluzy i poprawiłam kaptur. Zasunęłam zamek pod samą górę. Roześmiałam się widząc moje kapcie i gołe nogi. Mógłby ktoś pomyśleć, że pod bluzą nic nie mam, bo poza cieniutką koszulą ubrane miałam krótkie piżamowe spodenki. I żadnego makijażu. No ale dobrze. Sam tak chciał. Na parterze minęłam się z doręczycielem kwiatów. Bukiet wielkich, czerwonych róż. Wstrzymałam oddech, kiedy wśród nich dojrzałam taką samą kopertę, jaką dostałam koło wycieraczki w domu. Tylko i wyłącznie moje imię...

Wyszłam przed klatkę i przeszłam pod balkony. Zacisnęłam mocniej oczy, kiedy zauważyłam pełno zaciekawionych ludzi dyskretnie lub też niedyskretnie wyglądających przez okna. Panowie-meksykańscy muzycy niezmordowanie grali z przyklejonym uśmiechem. Kiedy wyszłam z cienia pod światło ulicznej latarni Marco od razu mnie zauważył i podszedł z delikatnym uśmiechem.

-Hej.-powiedziałam niepewnie, lekko speszona. Matko, czułam się jak nastolatka. Znów moje policzki nabrały koloru.
-Cześć Rosie. Cieszę się, że przyszłaś. –powiedział intensywnie wpatrując się na mnie i bez skrupułów obserwował moje nogi.
-Em.. Mario prosił w imieniu swoim i sąsiadów o uciszenie trubadurów.
Marco uśmiechnął się i odwrócił do muzyków i kiwnął głową w podzięce. Jeden widząc to pokiwał przecząco głową. Podeszli bliżej nas kontynuując, a jeden z wąsem zwrócił się do mnie łamanym angielskim.

 -No, no. Ferst, kiss!
Jego akcent był pocieszny, uśmiechnęłam się nie wiedząc do końca co powinnam zrobić. Spojrzałam na Marco, który tylko wzruszył ramionami nie próbując nawet się sprzeczać.
-Ale to i tak nic nie znaczy. –powiedziałam i zbliżając się do niego musnęłam go delikatnie w policzek i spojrzałam na pana z wąsem, który śpiewał dalej ze swoimi współtowarzyszami. Pokiwał przecząco głową i wskazał palcem na usta.
Marco zaśmiał się pod nosem kładąc dłoń na mojej talii.

-Obiecuję, że nie spieprzę i powiem wszystko to, co miałem do powiedzenia mimo tego pocałunku. A ty będziesz miała decydujące zdanie niezależnie od tego.

Wrócił mój stary Marco. To był ten ton głosu, spojrzenie i dotyk. I to co powiedział sprawiło, że pozbyłam się wątpliwości i stając delikatnie na palce położyłam dłoń na jego szorstkim policzku. Czułam jego ciepły oddech. Czekał aż to ja zainicjuje pocałunek, nie zmuszał mnie do niczego. To było kochane. Delikatnie go pocałowałam, na co on od razu zareagował odwzajemniając pieszczotę. Był bardzo czuły i delikatny. Jak skrzydła motyla. Był słodki. Uśmiechnęłam się zagryzając wargę i spojrzałam na niego spod zmrużonych powiek. Obdarzył mnie przepięknym uśmiechem. Muzykanci przestali grać kierując się powoli do swojego busa. Przy okazji każdy z nich ukłonił mi się i uścisnął Marco dłoń. Ostatni założył mi swój kapelusz na głowę salutując. Podziękowałam mu kiwnięciem głowy i przeniosłam wzrok na Marco. 

-Chodź pod klatkę, bo naprawdę czuję się mocno obserwowana. –powiedziałam nie chcąc się rozglądać, a tym bardziej podnosić głowę, żeby zobaczyć Ann i Mario.
-Może usiądziemy zamiast stać pod klatką. Chodź, jest tu fajne miejsce między drzewami. –powiedział i złapał moją rękę. On w pięknym garniturze, a ja w czarnej, za długiej męskiej bluzie ze zbyt długimi rękawami no i w kapciach. Aż się roześmiałam.
Blondyn spojrzał na mnie z ciekawością.

-No bo wiesz. Spójrz na siebie.
-Noo?-powiedział marszcząc brwi i rzucił okiem na swój garnitur
-I teraz na mnie.-powiedziałam, na co on zrobił to, co mu powiedziałam
-I?
-Nie widzisz jak wyglądam?
-Cholernie seksownie. –odpowiedział nadal na mnie patrząc.
-Proszę cię. Mam bluzę Mario i kapcie.
-A ja mam coraz ciaśniej w bokserkach.

No dobra. Fajnie. Aha.

-No nie rób takiej miny. Jak chcesz zobaczyć, to proszę, sprawdź.
-Marco, proszę. –westchnęłam zatrzymując się i spojrzałam na niego patrząc błagalnie. On też się zatrzymał i popatrzył na mnie z uśmiechem. Zbliżył się i pocałował moje ramię.
-I jesteś do tego przeurocza w tym kapeluszu. Chodź.

Pozostawiłam to już bez komentarza i posłusznie poszłam z nim na ławkę usytuowaną między drzewami. Usiadłam z brzegu i czekałam na cokolwiek, co powie Marco. On usiadł koło mnie a po chwili westchnął.

-Zapomniałem. Dla ciebie.-powiedział podając mi naprawdę spory bukiet stokrotek. Urzekły mnie.
-Piękne, dziękuję. –odpowiedziałam ujmując bukiecik przewiązany różową wstążeczką.
-Ogólnie, najpierw chciałem cię zaprosić do restauracji. Tego był cel.
-Meksykańskiej?-zapytałam z uśmiechem wpatrując się w niego.
-Znaczy..-zaczął przejęty przeczesując nerwowo włosy. –Sushi.
-A, to nie było aż tak tematycznie. –zaśmiałam się, a jednak widząc jego zmieszanie i niepewność szybko starałam się podratować sytuację. –Ale za to bardzo pomysłowo i spektakularnie, dziękuję. –powiedziałam nachylając się i pocałowałam go w policzek.
-Piłaś?
-Nie, a śmierdzę?

Marco parsknął śmiechem i przysunął się bliżej mnie obejmując ramieniem.
-Po prostu stałaś się bardzo..całuśna.
-Bo jesteś wreszcie sobą. Tym prawdziwym. –powiedziałam. Dokładnie tym, w którym się zakochałam, pomyślałam po czym uśmiechnęłam się.
-Przepraszam, Rose. Za to wszystko. Wiem, że zawaliłem. Na całej linii i szkoda by wymieniać. I to ze Scarlett, to było przypadkowe spotkanie. Nie umówiliśmy się i nie utrzymujemy kontaktu. Obiecałem ci, słońce. Zaufaj mi. Wiem, że to wiele. I to nie jest twoja wina. Przepraszam, że ci to w ogóle mówiłem.
-Mój Marco. –powiedziałam szczęśliwa i wtuliłam się w niego jednocześnie zsuwając przy tym czapkę meksykanina. Jego klatka piersiowa poruszyła się delikatnie. Śmiał się cicho. Objął mnie mocno ramionami mocniej do siebie przyciągając.
-Brakowało mi ciebie, maleństwo. –szepnął mi do ucha i złożył koło niego pełno pocałunków. Mogłam tak spędzić resztę życia. No dobra, resztę dnia. Tu w jego ramionach było mi cholernie dobrze. Uwielbiałam wdychać zapach jego perfum i wody kolońskiej. Jeszcze mocniej owinęłam ręce wokół jego pasa. Mogłam przysiąc, że się uśmiechał. Tak szczerze. Tak naprawdę. 






~~~

Przepraszam za małą obsówkę, ale sprawdzałam na szybko rozdział rano, a nie wczoraj wieczorem, bo kompletnie padłam ze zmęczenia i nie miałam na to sił.. Przeprowadzka, ciężki proces 😊 
Dziękuję za wszystkie komentarze, uwielbiam je czytać💗
Wspaniałej soboty!
Buziaki!
 

sobota, 15 lipca 2017

Dwadzieścia dwa



Mario skomentował pomysł Ann jedynie szczerym, wielkim, chytrym uśmiechem. Widziałam po jego minie, że też nie był pocieszony słysząc co się wydarzyło. Zapakowałyśmy z Ann zakupy do bagażnika i wróciłyśmy do samochodu. Pojechaliśmy do restauracji, gdzie naprawdę zjedliśmy dobry obiad.
Pogoda się lekko ochłodziła. Zerwał się lekki wiatr, niebo zaszło szarymi chmurami, które nie zwiastowały najlepszej pogody. Mario stwierdził, że spędzimy resztę dnia w domu. Kiedy podjechaliśmy pod blok Ann wysiadła jako pierwsza i poszła do bagażnika po nasze zakupy. Miałam dołączyć do niej, jednak Mario mnie wcześniej zatrzymał i odwrócił się do mnie na siedzeniu czekając, aż modelka zamknie bagażnik i nie będzie nic słyszała.

-Rose, wiem, że może to nie jest miłe ani gościnne w stosunku do ciebie, ale chciałbym zabrać Ann do kina, a potem na mały spacer… Powinniśmy zająć się tobą a…
-Rozumiem, że jestem młoda ale nie mam czterech lat. Umiem zalać herbatę nie parząc się.
-Serio?-uśmiechnął się szeroko próbując patrzeć na mnie zaskoczony.
-Serio serio. Jestem dużą dziewczynką. Nie puszczę wam mieszkania z dymem.
-No dobra. To teraz wychodzi drugi problem. Ulotnisz się na chwilkę? Bo w domu czekają na Ann tulipany i…
-Pójdę dłuższą drogą po lody.
-Kurde, faktycznie, obiecałem ci lody.-zmarszczył czoło myśląc nad czymś intensywnie. Ann w tym czasie nachyliła się do drzwi i zapukała w okno. Mario tylko uśmiechnął się i jej pomachał.  –Wiesz? Kup serio jakieś duże pudełko, największe jakie będą mieli. W nocy do ciebie przyjdę jak Ann będzie spać i zjemy.
-Trzymam za słowo. –zaśmiałam się i oboje wyszliśmy z samochodu nie chcąc, żeby czekała.

Ann zaczęła iść do klatki wyprzedzając mnie i Mario, więc tylko wzięłam swoją torebkę i ruszyłam do najbliższego tutaj marketu. 
Zanim dotarłam do działu z chłodziarkami zgubiłam się ze trzy razy w przeróżnych uliczkach. W lodówce odszukałam największe lody. Były w trzech smakach. Ciasteczkowym z kawałkami czekolady i ciastek, truskawkowe i cytrynowe. Zapowiadała się ciekawa wyżerka. Mając też na uwadze samotny wieczór postanowiłam wpaść do cukierni i pod nieuwagę piłkarza i trzymającej linii modelki kupiłam dwa pyszne pączki z Rafaello i nadzieniem owocowym. Na regale jeszcze zobaczyłam saszetkę do karmelowej kawy. Zapowiadał się idealny wieczór Rose.
Nie spieszyłam się do domu, żeby dać im trochę prywatności. Akurat przechodziłam przez park, kiedy zobaczyłam parę na randce ubraną w klubowe koszulki. Mijając ich obejrzałam się na ich plecy. Dziewczyna miała koszulkę z nazwiskiem mojego męża, a jej partner Aubameyanga. Ha, napastnik z numerem siedemnaście. Pogratulowałam sama sobie zaskakująco dobrej pamięci. 
Pogoda zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni. Z chmury zerwał się naprawdę mocny deszcz, że po chwili biegu moja bluzka była zupełnie przemoczona, podobnie jak włosy. Mogłam już sobie darować prysznic. Kiedy dobiegłam do bloku wyglądałam wręcz żałośnie. Wpisałam kod do klatki i przywołałam windę chcąc jak najszybciej przebrać się w suche rzeczy. Kiedy podchodziłam już do drzwi akurat otworzył je Mario.

-A Miss Mokrego Podkoszulka bieżącego lata… Zostaje… Panie i panowie! Rose! –roześmiał się i wziął mnie na ręce podrzucając. Pisnęłam śmiejąc się i złapałam się go kurczowo za szyję.
-Wstawiłam ci wodę na herbatę. W łazience w drugiej szufladzie są fajne olejki i sól do kąpieli. W kuchni szampan. Rządź Rose, ty też potrzebujesz chwilę odprężenia.
-Dziękuję wam, ale naprawdę, nie musicie się mną przejmować. Bawcie się dobrze.
-Będziemy jak ty też będziesz. A teraz chodź, muszę ci pokazać kwiaty! Mario kupił mi aż dwa bukiety!-pisnęła uradowana i pociągnęła mnie do ich sypialni. Przy okazji wyciągnęłam z mojej siatki lody i podałam je Mario, żeby schował do zamrażarki. W sypialni na komodzie stały dwa wazony. Jeden z bukietem uroczych, kolorowych tulipanów. Za to drugi był dużo większy, i sprawiał, że kolorowe kwiatki ukrywały się w cień. Był też przeogromny.
-Dwadzieścia pięć czerwonych róż. –westchnęła Ann widząc mój wzrok spoczywający na bukiecie. –Mario pewnie nie wiedział na co ma się zdecydować. Jest tak cudowny.
Ann otworzyła swoją szufladę z biżuterią i wybrała długie do ramion złote kolczyki.
-Będą ładne? –zapytała odwracając się do mnie.
-Zwiąż włosy wysoko. Będzie już w ogóle świetnie. –doradziłam jej i obserwowałam jej poczynania, aby wyglądać jak najlepiej przy swoim partnerze.
-Na pewno nie masz nic przeciwko, żeby zostać sama? Jedno twoje słowo…
-Spokojnie. Bawcie się dobrze. A ja wezmę kąpiel i naleję sobie szampana.
-Dobry pomysł. –uśmiechnęła się poprawiając cień na powiece.
-A widzisz. Pójdę na chwilę do Mario.

Coś mi jednak tu nie pasowało. Nie, że czepiałam się ale byłam przekonana, że Mario mówił tylko o tulipanach. W tym samym momencie naszła mnie myśl o tym liściku, którego znalazłam pod wycieraczką. Musiałam go otworzyć i w ogóle spróbować zrozumieć o co chodziło w tej sytuacji.
W kuchni zastałam Mario, który…umorusany był lukrem na nosie. Z. Mojego. Pączka.
-Mario…
-Oj głodny byłem!
-Idziesz zaraz na kolację…
-Najpierw na dwugodzinny film. Umarłbym tam.
-W porządku. –roześmiałam się i podeszłam oprzeć się o blat koło niego.
-A właśnie. Bo jest sprawa. –powiedział i otworzył szufladę ze sztućcami. Z niej wyjął malutką kopertkę.
Spojrzałam na przód. Ten charakter pisma był inny niż na tej kopercie spod wycieraczki. Też nie było tylko mojego imienia, tylko z pełnym nazwiskiem. „Rosie Reus.”

-Trochę głupia sytuacja, kwiaty leżały na wycieraczce. Ann od razu się wzruszyła, przytuliła mnie…Jak mnie pocałowała to ukradkiem wyciągnąłem tą kopertę… Odkupię ci te kwiaty, Rose.

Roześmiałam się. No ładnie.
-Rozumiem, że mam pozostawić Ann w błogiej nieświadomości?
-Noo. Ale wiesz, w jakiejś części te kwiaty są też twoje..
-W sumie, to one są wszystkie moje.
-No w sumie…-powiedział wpatrując się w okno jakby właśnie dokonał niesamowitego odkrycia.
-Nie obrażę się, jeśli Ann je sobie przywłaszczy i będą od ciebie.
-Dzięki.-uśmiechnął się i skierował się do korytarza, skąd usłyszeliśmy stukot obcasów modelki.
Piłkarzowi oczy zaświeciły się jak dwa diamenciki, kiedy zobaczył swoją ukochaną. Życzyłam im miłego wieczoru i sama też planowałam taki mieć z pączkiem mniej, ale nadal miły.
Na początek poszłam do swojej torby, w której znajdował się poprzedni list. Chciałam porównać charaktery pisma, chociaż to też mogło na nic się zdać, bo mógł to pisać ktoś z poczty kwiatowej. Nie byłam pewna. Otworzyłam kopertę i otworzyłam złożoną na pół tekturową karteczkę.

„Domyślam się, że nie chcesz mnie widzieć, ale proszę, porozmawiajmy.
M.”

Błyskotliwie. Ale miał rację w jednym. Nie chciałam go widzieć i nie zamierzałam. Przed wyrzuceniem kartki zatrzymała mnie chęć porównania pisma z tą pierwszą. Otworzyłam ją i spojrzałam na kartkę. Widniało na niej moje imię i nazwisko. Poprzednie nazwisko. Wydrukowane z komputera.
Nie wiedziałam, czy ktoś naprawdę fajnie się bawi podrzucając pod moje mieszkanie moje imię i nazwisko. Z resztą nieaktualne.
Pogniotłam obie i wyrzuciłam je do śmieci.
Skierowałam się do łazienki, gdzie czekała na mnie naprawdę ogromna wanna z hydromasażem. Przy niej szwędała się Mase, więc niestety tym razem musiałam ją wyprosić.
Zaczęłam napuszczać wodę i zajrzałam do szuflady, o której mówiła mi Ann. Wzięłam z niej sól i olejek o zapachu bzu. W kuchni znalazłam też szampana, z którego nalałam sobie kieliszek.
Mogłam w końcu odetchnąć od wszystkiego, położyć się w odprężającej, aromatycznej kąpieli. Wiedziałam, że czeka mnie i tak jutro czeka konfrontacja z Marco, że jeszcze dziś musiałam zadzwonić i porozmawiać do André w sprawie urodzin Leo, ale w tym jednym momencie postanowiłam się skupić tylko i wyłącznie na sobie.



***


-Tak tęsknisz?-usłyszałam rozbawiony głos André.
-Marzysz. Mam pytanie, w sumie propozycję. Nie musisz się wcale zgadzać, to zwykła propozycja.
-Mówkaj. Zamieniam się w słuch.
-Jutro są urodziny Leo i nie wiem, czy… Chciałbyś tam ze mną pojechać?
-Chętnie, ale to zależy o której godzinie. Mam o czternastej trzydzieści wizytę u lekarza.
-O trzynastej. Możesz zawsze wcześniej wyjść. A, i będzie tam prawdopodobnie Marco. Więc nie wiem…
-To nie jest mój problem, że tam będzie. Jeśli on go będzie miał to wyjdzie.
-Na pewno?
-Pewnie. Będzie mi miło tam pójść z tobą. Zahaczymy jeszcze o sklep z zabawkami?
-Ja mam prezent, może być wspólny.
-Kupię też coś od siebie, spokojnie. Podjadę po ciebie za dwadzieścia pierwsza, będzie w porządku?
-Jasne. Dziękuję.
-Przyjemność po mojej stronie. Miłego wieczoru zatem życzę.
-Dziękuję. A ty jak się czujesz?
-Coraz lepiej. Opuchlizna prawie zeszła.
-Całe szczęście. W takim razie do jutra?
-Do jutra. Buziaki.


Wzięłam ze stoliczka duży kubek z moją karmelową latte i upiłam łyk brudząc się pod nosem mleczną pianką. Zauważyłam, że minęło już dwadzieścia minut, przez które musiałam trzymać na twarzy maseczkę. Ann miała ich całą szufladę w mniejszych, pojedynczych opakowaniach, więc stawiałam, że nie pogniewałaby się, gdybym jej właśnie taką jedną..pożyczyła.
Żeby jeszcze sobie umilić wieczór otworzyłam drzwi balkonowe, przez które wleciało świeże, wieczorne powietrze. Pachniało deszczem. Uwielbiałam ten zapach.
Nie dane mi było powrócić na kanapę, gdyż usłyszałam dzwonek do drzwi. Mase jakby ujawniła swoją obecność i podbiegła do drzwi poszczekując. Nie wiedziałam kogo tu niosło tym bardziej w wieczornej porze. Nachyliłam się do wizjera. Przed drzwiami stał młody mężczyzna z ogromną papierową torbą. Nie wiedziałam o co mogło chodzić ale postanowiłam delikatnie uchylić drzwi.
-Pani Reus? Mam dla pani zamówienie. –powiedział uprzejmie dostrzegając mnie między szparą drzwi.
-Tak, zgadza się. A mogłabym się dowiedzieć jakie zamówienie?
-Z restauracji, proszę pani. –wytłumaczył spokojnie wyciągając przed siebie papierową torbę.
-Czy mam zapłacić? Coś pokwitować?
-Wszystko już zostało uregulowane. Do pani należy sam odbiór.
-W takim razie dziękuję bardzo. –odebrałam pakunek i zamknęłam za sobą drzwi. Z restauracji?


W kuchni wyjęłam elegancko zapakowane pudełka z posiłkiem. Zaczęłam podejrzewać o to Ann i Mario, w końcu planowali pójść po kinie do restauracji. Moje wątpliwości rozwiał sms, który przyszedł w podobnym czasie. Jak stawiałam-od Mario.

„Smacznego, chudzielcu! Rekompensata za Wiesz-co-bo-Ann-patrzy-mi-w-telefon;)”

Uśmiechnęłam się szeroko i zadowolona poszłam rozpakować jeszcze ciepłą kolację. Taka kolacja w zamian za jakiegoś tłustego i przesłodzonego pączka to było coś. Zagotowałam sobie wody na herbatę i poszłam do salonu na moje legowisko przed telewizorem. Akurat zaczęły lecieć „Gotowe na wszystko” i to cały maraton na dzisiejszy wieczór jako powtórka wszystkich odcinków z całego tygodnia. Ten wieczór naprawdę mógł się zaliczać do Top 3 najlepszych samotnie spędzonych wieczorów. 
 

***


Przed dwudziestą trzecią postanowiłam położyć się spać. Mase wskoczyła mi do łózka. Chyba zyskałam nową przyjaciółkę. Musiałam się trochę przesunąć na kanapie, bo pies mimo pozornego braku nadwagi zaczął pokazywać jak wielką ją ma i jak wiele miejsca potrzebuje. Najzwyczajniej w świecie zostałam zepchnięta. Przekładałam się z boku na bok, jednak sen tak jak hipotetycznie mnie łapał, tak teraz uciekł śmiejąc mi się w twarz. No dziękuję bardzo.
Wyciągnęłam rękę po telefon i zaczęłam przeglądać przeróżne strony internetowe, zaczynając od Bilda, kończąc na portalach plotkarskich. Już mnie nie ruszały artykuły o Marco i Scarlett. Jeden tylko artykuł, mówił o tajemniczej innej dziewczynie, z którą niedawno był widziany piłkarz. Czyli jednak mogłam poczuć się na celowniku mediów. Komentarze odnośnie reaktywacji Scarlett i Marco były bardzo podzielone, ale ponad większość należała do tych nieprzychylnych. Zazdrość o Reusa? Dla fanek, które znają jedynie jego wygląd a nie zachowanie może był idealnym kandydatem na partnera, ale… Gdyby tylko wiedziały.
Zablokowałam wyświetlacz, żeby już nie musieć czytać tych bzdur. Kiedy odkładałam urządzenie na podłogę usłyszałam szuranie przy drzwiach, a następnie dźwięk przekręcanego zamka. Mase, pies pilnujący, nawet nie drgnęła powieką. Za to wybitnie głośno chrapała. Do mieszkania w padli Mario z Ann, najprawdopodobniej tak zajęci sobą, że nawet nie pamiętali o mojej obecności. Ann zaczęła chichotać, słyszałam też głośne pocałunki i stukot zrzucanych butów w korytarzu. 
Nawet głośno zatrzaśnięte drzwi nie dały mi komfortu ciszy. 

-Mase, może jednak wolałabym, żebyś chrapała głośniej. –mruknęłam pod nosem i mocniej naciągnęłam na siebie pierzynę, kładąc ją jednocześnie na psie. Trudno. Nie wszystkim się jak widać dzisiejszego wieczora musi podobać. A przecież jeszcze czekało mnie Kinder-party z André i Reusem w jednym pomieszczeniu. No tak, do tego kupa ich znajomych, którzy mnie prędzej zjedzą i wezmą za puszczalską łowczynię majątków niż za żonę z powołania. Sęk w tym, że ani jedno ani drugie nie było słuszne, a to, co było między mną a Marco było trudne do zrozumienia nawet mnie. I mam to jeszcze tłumaczyć obcym? Mój ty smutku.


***


Na przyjazd André czekałam już sama. Ann i Mario postanowili pojechać dziesięć minut temu  w razie korków w centrum. Sama też ich się obawiałam, zwłaszcza, gdy mieliśmy jeszcze jechać po prezent. Przyjechał dopiero za piętnaście pierwsza. Było to jednak trochę niemożliwe, żeby dotrzeć na miejsce punktualnie. A ja byłam taką osobą, która nienawidziła się spóźniać. Schürrle stwierdził jednak, że ani Lisa ani Roman nie będą się na nas gniewać. Pojechaliśmy w inną stronę, do pierwszego najbliżej sklepu z zabawkami. Całą drogę jednak chodziło mi po głowie, dlaczego zgodziłam się na plan Ann. Bo to już nie chodziło o samego Marco. Tam przecież mieli być przyjaciele, nie tylko Marco ale i Ann, Mario i André. I ci przyjaciele mieli dowiedzieć się o moim ślubie, jednocześnie małej kłótni, do tego stopnia, że się wyprowadziłam, a na imprezę przyjechałam z André. 

Żeby nie kusić losu, wolałam zostać i poczekać w samochodzie na blondyna, nie wiadomo gdzie mogli się czaić paparazzi lub też natarczywi fani. Mario powiedział mi, że życie piłkarzy nie jest tak śledzone jak innych gwiazd. No pomijając Messiego, Ronaldo, o których to nawet ja słyszałam. Ale teraz, kiedy „romanse” Marco były na świeczniku media mogły mieć chrapkę na kolejną sensację wokół życia, chcąc nie chcąc, przystojnego piłkarza.

Siedzenie i czekanie zaczęło mi się powoli nudzić, i to jak małemu dziecku. Zegar pokazywał już pięć po pierwszej, pewnie już wszyscy byli na miejscu. Kręciłam się, wierciłam, kopałam, tupałam, uderzałam paznokciami o deskę wystukując coraz to nowsze melodie. Próbowałam włączyć radio, ale chyba coś zepsułam, kliknęłam jakąś hibernację zamiast wyłączenia… A jeśli André już nigdy nie włączy radia?

Podskoczyłam przerażona, kiedy usłyszałam głośny trzask drzwi. Nawet nie zauważyłam, kiedy wyszedł ze sklepu i wsiadł do auta.
-Jestem. Miałem ciężki proces decyzyjny, mogłaś mi pomóc.
-Nie pomogłabym ci, gdybyś jutro był na pierwszych stronach gazet.
-Oj tam. Włączmy muzykę, tak cicho.
-Nie! –powiedziałam trochę za głośno i odchrząknęłam. –Nie. –powtórzyłam normalnym głosem. –Wolę ciszę.
-Serio? Muzyka podczas jazdy jest najlepsza. –upierał się przy swoim i zaczął wycofywać samochód z parkingu.
-Tylko rozprasza, a my naprawdę jesteśmy spóźnieni. Poza tym, nie lubię muzyki. –wymyśliłam na poczekaniu i uśmiechnęłam się dość sztucznie. O dziwo to wystarczyło. Naprawdę łyknął, że nie lubię muzyki? 

Do domu Lisy jechaliśmy kolejne pół godziny. Byłam wręcz wściekła, każda następna minuta spóźnienia przyspieszała moje nerwowe pukanie butem o samochodowe wycieraczki.
Kiedy wjechaliśmy w spokojną dzielnicę domów jednorodzinnych trochę odetchnęłam i zaczęłam się uspokajać. Pod jednym z domów było zaparkowanych wiele samochodów. Stawiałam, że tam właśnie jedziemy. Sporo z samochodów stało w środku, przed garażem, kilka z nich też pod bramą. No niezłe przyjęcie dla rocznego dziecka. Zaparkowaliśmy także koło krawężnika, ledwo się mieszcząc między drogimi autami.
Wzięłam z bagażnika mój prezent i podeszłam do furtki czekając na André. Z jego wyglądem nie było aż tak źle. Na nosie nie musiał już nosić opatrunku. Pod okiem miał dość mocnego sińca, a łuk był pozszywany. Nie chciałam wiedzieć w jakim stanie był Marco. Niestety, miało się to się okazać nawet za mniej niż dwie minuty.

Furtka była otwarta. André przepuścił mnie pierwszą, dzięki czemu mogłam rzucić okiem na piękny i zadbany ogród pary. Drzwi były udekorowane balonikami. Zadzwoniłam dzwonkiem, kiedy mój towarzysz stanął za moimi plecami. Kilka chwil później drzwi otworzyła nam uśmiechnięta Lisa w kolorowej sukience z falbankami. Włosy miała zaplecione w dwa warkoczyki, które dodawały jej uroku. Na rękach trzymała małego chłopca o jasnych, blond włoskach ubranego w śliczne, błękitne ogrodniczki z szeklami i białe trampki.

-Przepraszamy za spóźnienie. André jeszcze jechał po prezent, potem korki…-zaczęłam tłumaczyć nasze spóźnienie. Było mi strasznie głupio.
-Ach, spokojnie. Nic się nie stało. Wejdźcie do środka, wszyscy już są. –z uśmiechem przepuściła nas w drzwiach. Mały Leo zainteresował się moją osobą i zaczął do mnie ciekawsko wystawiać rączkę.
-A cóż to za przystojny mężczyzna?-uśmiechnęłam się do niego przekładając torbę z prezentem do drugiej ręki, a wolną złapałam go za rączkę, przez co wywołałam śmiech u dziecka.
-Po prostu Roman. –usłyszałam męski głos w pobliżu. Lisa roześmiała się perliście, a André parsknął pobłażliwie patrząc na osobę znajdującą się tuż za mną. Odwróciłam się za siebie widząc wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyznę. A tak, Roman, bramkarz z numerem jeden na koszulce. I wszystko jasne.
-A ja jestem po prostu Rose. –zaśmiałam się i podałam mu rękę witając się.
-Miło mi, po prostu Rose.
-Mi również.
-Mamy prezenty! Na czyje ręce złożyć?-zapytał André włączając się do rozmowy. Roman podjął się wyzwania i odebrał paczkę blondyna, ja także mu podałam swoją.
-Dziękujemy w imieniu Leo i my też dziękujemy. –powiedział obejmując mnie. – Chodźmy do ogrodu, dołączymy do reszty. Poszłam za małżeństwem, przez przestronny salon, w którym stało sporo zabawek, a w kuchni przygotowane było już jedzenie.

Kiedy stanęłam na tarasie zobaczyłam pełno roześmianych ludzi, w rogu stał grill, którego pilnowali Marco i Mario. Na środku ogrodu rozłożony był spory kocyk, który na wszystkich czterech bokach miał ustawione ciężarki z przyczepionymi balonami z helem. Każdy komplet balonów składał się z literek imienia małego jubilata i cyferki jeden. Uśmiechnęłam się na widok tylu dzieciaków mających tam dobrą zabawę. Rozpoznałam od razu małą Galę, którą spotkałam na placu zabaw, był też może z trzyletni chłopiec, który wydawał się znajomy, jednak nie mogłam go nigdzie przypasować, kolejny chłopiec o ciemnej karnacji, chyba najstarszy z całego towarzystwa i jeszcze jedna dziewczynka. Wśród partnerek piłkarzy zlokalizowałam jeszcze jedno maxi cosi.
Było coś w tym niesamowitego, że piłkarze, mimo że spędzają ze sobą dużo godzin w pracy to i jeszcze w swoim prywatnym znajdą czas do wspólnego świętowania. I to urodzin dziecka jednego z graczy. Trochę jak taka prawdziwa rodzina. Wcześniej bym nawet nie przypuszczała.

-Wszyscy! –powiedziała głośniej Lisa zwracając uwagę na siebie wszystkich gości. –To jest Rose, żona Marco, nie pomylić z André, rozumiem, że znaki wojenne mogą być łudząco podobne. –zażartowała z siniaków obu panów przez co na twarzach wszystkich pojawiło się rozbawienie. Nikt się o nic nie dopytywał, patrzyli się na mnie z ciekawością, jedni bardziej to ukrywali inni mniej. Czułam, że przed moim przybyciem mogłam być na językach towarzystwa. Jeśli Marco to wytłumaczył w miarę po ludzku to nie miałam nic przeciw.
-Znaaamy! –zaśmiała się Melisa, która siedziała na kolanach Marca obserwując poczynania swojej córki na kocyku. Poderwała się z miejsca i podbiegła do mnie uradowana. Od razu mnie przytuliła mocno ściskając. –Spokojnie, głowa do góry, nie zjedzą cię! –szepnęła mi do ucha dodając jednocześnie odwagi. Pociągnęła mnie za rękę na trawnik ogrodu i wręcz podbiegła do ludzi siedzących na ustawionych plastikowych krzesłach ogrodowych i leżakach. 

-Dobra, teraz zapamiętuj. –powiedziała stając za moimi plecami, o które się oparła. Zaczęła kolejno wskazywać poszczególne osoby palcem.
-To jest Ewa i Łukasz, mała Nel –wskazała na małą dziewczynkę, może troszkę starszą od Leo siedzącą na kolanach mamy  -A na kocu ich starsza córa-Sara.
Przywitaliśmy się podaniem dłoni. Potem poznałam jeszcze Alyshę i Aubę, który szarmancko ucałował mnie w rękę, a następnie roześmiał się tak głośno i w taki sposób, że i ja nie mogłam przestać się śmiać. Ten najstarszy chłopiec, którego widziałam na kocyku okazał się właśnie ich pociechą, mieli także drugiego synka-małego Pierre’a, który był naprawdę przeuroczy. Poznałam też Jenny i Marcela, a także Christinę i Matthiasa. Wszyscy wydawali się bardzo mili i serdeczni. Mario czuwał przy grillu z piwem w ręku i rozmawiał o czymś z Marco, na którego jednak nie zwracałam uwagi. Ann siedziała razem z Christiną i Jenny przeglądając coś w telefonie. Zaprosiła mnie do nich, jednak Melissa pociągnęła mnie dalej przedstawiając rodziców Romana i Lisy, brata Lisy, oraz ich psa-szczeniaka labradora-Charliego. Plątał się co chwila koło dzieciaków, potem wracał do swoich zabawek położonych koło wejścia do domu, skąd też wydobywała się muzyka.

-Gala, pamiętasz ciocię Rose?-zapytała z uśmiechem, kiedy podeszłyśmy do kocyka dzieciaków. Dziewczynka pokiwała z uśmiechem głową i pomachała mi rączką, a następnie wróciła zaabsorbowana do zabawy z chłopcem. Kiedy mały wstał z koca i ruszył przed siebie wołając „wujku” już wszystko było jasne skąd go znałam. Synek Yvonne.
Podbiegł do Marco, który ukucnął przy nim i zaczął go uważnie słuchać. Co jak co, ale to było urocze. Odsunął go od grilla, żeby nic złego się nie stało i podał rękę idąc przed siebie. Zbliżali się powoli w moją stronę. Widząc mnie, blondyn nachylił się do siostrzeńca i wskazał ręką na Lisę, do której powinien podejść. Malec pobiegł do niej z uśmiechem krzycząc głośno „ciociu Liso!”. Nie mogłam się nie uśmiechnąć. Był przeuroczy. 

-Cześć, fajnie, że przyszłaś.-powiedział podchodząc do mnie. Włożył nonszalancko ręce w kieszenie spodenek i przypatrywał mi się niczym zwierzęciu w zoo.
-Tak, też się cieszę. Nico jest uroczy.-wskazałam na malucha, który tłumaczył coś Lisie gestykulując żywo rączkami.
-Możemy pogadać?-zapytał kiwając jedynie głową na moje stwierdzenie odnośnie jego siostrzeńca.
-Chyba żartujesz, jesteśmy na imprezie twoich przyjaciół. –parsknęłam przewracając oczami i spojrzałam mu wreszcie w oczy. Przecież nie mogłam go aż tak unikać.
-Nie żartuję. To ty się nie odzywasz, nie odbierasz telefonów. Wysłałem ci kwiaty.
-Hmm.. Nie odbieram telefonów, nie odpisuje na smsy, nie dzwonię, nie wracam… Czekaj. Może to znaczy,  że jestem na ciebie zła i nie mam ochoty z tobą rozmawiać?
-Jak zwykle uciekasz od problemów?-zapytał marszcząc brwi
-Dalej będziesz na mnie naskakiwać? Naprawdę? Wypchaj się.
-To nie ja robię dziecinne podchody przychodząc tu z André. To słabe.
-Pozwól, że dopracuję mój słaby plan. –wyminęłam go bez słowa i skierowałam się do André, który siedział na fotelu koło Marca Bartry. Oparłam dłonie na jego ramionach i delikatnie je ścisnęłam. Czując się obserwowana przez Marco nachyliłam się do ucha blondyna, bardzo powoli i miałam nadzieję, że w miarę uwodzicielsko.

-Miałam nieprzyjemną wymianę zdań z Marco. Od zawsze był takim palantem?
-Nie okazywał tego zwykle.
-I on jeszcze ma pretensje do mnie! Nawet nie jest zazdrosny.
-Poważnie?-odwrócił się w moją stronę i zmarszczył brwi jakby nie wierząc w to co słyszy. –Zaradzimy. –uśmiechnął się szeroko. Podniósł się lekko z miejsca i złapał mnie w pasie podnosząc wysoko i posadził sobie na kolana. Oczywiście całemu podniesieniu towarzyszył mój przeraźliwy pisk. Tak reagowałam, kiedy ktoś tak znienacka podnosił mnie. Nie potrafiłam tego kontrolować.
-No, dobry ruch. –roześmiał się Marc. -Też bym cię wziął na nóżki ale Melissa, więc chyba to by nie przeszło. Nie jest tak efektowne jak z André.
-Jesteśmy efektowni?-zapytałam ze śmiechem
-No ba. –wzruszył ramionami blondyn stwierdzając oczywistość. –Czekaj, zrobimy sobie razem zdjęcie.
-To taki wyższy level bycia efektownym?
-Pewnie. –stwierdził i ustawił aparat w telefonie. Uśmiechnęłam się do zdjęcia, żeby wyszło ładne. Na drugim André postanowił mnie pocałować w policzek. Cóż, to też się doliczało do efektywności. Marc pokręcił głową udając dezaprobatę. 

-Rudy się wkurzy. Macie to zagwarantowane. –prychnął śmiejąc się –Chcecie coś do picia? Piwo?
-Ja niedługo będę jechać, więc podziękuję.
-Rose? Piwo czy prowadzisz?
-Nawet nie mam prawa jazdy. Może być piwo, najlepiej jakieś cytrynowe, i zimne.
-Fiu, księżniczka ma wymagania. –skomentował ze śmiechem Hiszpan –Zobaczymy, co da się zrobić.
Marc oddalił się do domu szukać dla mnie butelki piwa. Melissa podążyła za nim, żeby pomóc Lisie w przygotowywaniu jedzenia na grill. 

-Czuję się jakbym cię wykorzystywała. Przepraszam, wiesz, że nie chodzi mi o to…
-Wiem, mała.-przerwał mi i potarł dłonią moje ramię pocieszająco. –Nie wiem co w niego wstąpiło. Nie chciałem ci tego mówić, ale nie uważasz, że ten ślub trochę za wcześnie?
-Wyjdziemy na prostą, spokojnie. –zasępiłam się w Nico, który wracał na swój koc dzierżąc w ręku specjalny bidon dla dzieci z sokiem pomarańczowym. Uśmiechnęłam się na jego widok. Był naprawdę podobny do Yvonne, nawet po Marco też miał sporo. 

-Mam nadzieję. Może przez tą spinę z trenerem? Teraz jeszcze przez tą bójkę trafił na dywanik i znów…
-Macie problem z trenerem?
-Marco po prostu się nie dogaduje. Roman i kilku innych zawodników też. Trener jest specyficzną osobą. Można go lubić, można nie, ale szacunek trzeba mieć zawsze.
-To prawda.-westchnęłam. Chciałam, żeby Marco mówił mi co u niego się dzieje w pracy. To, że był na indywidualnych treningach to jeszcze nie było wystarczająco. Mieliśmy się też przyjaźnić, a przyjaciele przecież mówią sobie co u nich w pracy albo cokolwiek innego. I właśnie siedząc na kolanach, możliwe, że chwilowo największego wroga mojego męża, zdałam sobie sprawę jak bardzo tęsknię za Marco. I jak bardzo mi go brakowało. Jego spojrzenia, dotyku, ust… Byłam beznadziejna, nie umiałam mu się postawić, być na niego zła. Chciałam, żeby poniósł konsekwencje, żeby zrozumiał, że to co robił było złe. Przecież taki był cel tego całego małżeństwa. Mieliśmy się uczyć. A na razie nauczyłam się tego, że jak jakiś facet mi się spodoba i zauroczy to nie umiem się na niego długo gniewać. Roman razem z Lisą i Melissą znieśli tace z mięsem i warzywami na grilla. Już miałam na nie chrapkę. 

-Będę się musiał zbierać zaraz, bo nie zdążę na kontrolę.
-Och, faktycznie mówiłeś.
-Pożegnam się z Romkiem i Lisą. Zeskakuj, ciężka kobieto. –zaśmiał się łapiąc mnie w talii i przeniósł na krzesło, na którym siedział kilka chwil temu Marc. Właśnie, gdzie moje piwo? Czekałam aż André skończy żegnać się z małżeństwem, żeby samej móc go uściskać. Kiedy blondyn wracał w moją stronę akurat wrócił Marc trzymając w rękach dwie otwarte butelki piw.

-Wymagania księżniczki spełnione?-zapytałam śmiejąc się i wystawiłam rękę po mój napój.
-Oby. –odpowiedział z uśmiechem – Czekaj, weź na chwilę wstań! –powiedział szybko marszcząc brwi. Podniosłam się z miejsca stając koło piłkarza. On szybko wyminął mnie i zajął swoje dawne miejsce.
-O nie! Co za… -roześmiałam się. Naprawdę dałam się na to nabrać?
-Cóż. –wzruszył ramionami i upił łyk piwa.
Pokręciłam głową niedowierzając i odwróciłam się do André, który jeszcze przybijał piątkę z Aubą i jego synem.
Poczekałam na blondyna i razem poszliśmy na stronę, na taras ogrodu. Stanęliśmy naprzeciwko siebie. Nie czekając na jego „cześć” po prostu go przytuliłam. I nie ze względu na Marco. Po prostu za to, że przy mnie był.

-Cieszę się, że przyjechałeś tu ze mną. A jednocześnie jest mi głupio. To nie był mój pomysł, ja…
-A teraz posłuchaj. Jestem twoim przyjacielem i zawsze możesz na mnie liczyć. Sam chciałem się odegrać jakoś po cichu na Reusie, a plan Ann to dobry plan.
-Dziękuję.
-Nie masz za co, to ja przepraszam, że nie mogę dotrzymać ci dłużej towarzystwa. Naprawdę nie mogę tego przełożyć. Mogę przyjechać potem po ciebie…
-Zabiorę się z Ann i Mario. Ale umówimy się jeszcze na trochę dłużej, w porządku?
-Jak najlepszym. To jesteśmy umówieni. –uśmiechnął się szczerze i pocałował mnie w policzek głośno cmokając. –He, musiałem. –roześmiał się cicho i wszedł do domu pozostawiając mnie roześmianą w przejściu. 
Upiłam łyk mojego piwa i rozejrzałam się po ogrodzie do kogo mogłabym podejść. Mario rozmawiał cały czas z Marco, cóż, będę musiała go wziąć na spytki, czy jemu coś udało się mu przemówić, czy lepiej mój dziecinny sposób na niego poskutkuje. Ann rozmawiała cały czas z Jenny i Christiną, dosiadła się do nich Alysha z synkiem na kolanach, który zajęty był swoją zabawką. Tym razem postanowiłam do nich dołączyć. 

-Hej, jest jeszcze miejsce?-zapytałam podchodząc do dziewczyn i rozglądając się za jakimś krzesłem, które mogłabym sobie przywłaszczyć.
-Weź leżak Pierre’a. –powiedziała uśmiechając się z sympatią do mnie czarnowłosa -W sumie to miał być leżak dla mnie, ale sobie go przywłaszczył…
-Nie mieszaj mojej Rose do twoich porachunków!-broniła mnie Ann śmiejąc się głośno. Christina parsknęła pod nosem i zachichotała cicho.
-..No chyba ty!-odparowała zanosząc się jeszcze większym śmiechem żona Auby, co zupełnie nas wszystkich rozbroiło.
-Jeszcze dobre jest „twoja stara”, Al. Riposta na poziomie twojej ale też na wszystko działa.-stwierdził Marcel, który najwyraźniej musiał przysłuchiwać się naszej rozmowie. Alysha kiwnęła głową na znak, że zapamięta i puściła oko blondynowi.
-Idę po ten leżak. –westchnęłam oddając Ann moją butelkę, żebym mogła w spokoju przenieść krzesło. Ustawiłam je koło Christiny. Akurat w tym momencie dotarł do moich nozdrzy zapach grillowanej karkówki i papryki. Mój brzuch zaczął dawać o sobie znać cichym burczeniem. No cóż, zostało mi cierpliwie czekać popijając zimne piwo, które było moim wybawieniem przed dzisiejszym upałem. Tak, jak wrzesień nie był nigdy ciepły, tak w tym roku czasem zachowywał się jakby był sierpniem. Niektóre dni były wręcz potworne, wietrzne i deszczowe jednak taki jak dziś… Było cudownie. Mogłam założyć krótkie spodenki, podkoszulkę i sandałki pożyczone od Ann. Zapomniałam się posmarować kremem z filtrem przed wyjściem z domu. Obawiałam się, że tu właśnie popełniłam błąd a moje ramiona jutro będą błagać o lód i kremy łagodzące. Ale to jutro. Dziś mogłam się bezkarnie opalać. 

-Właściwie..-zaczęłam zsuwając delikatnie okulary z oczu. –Co jest z tą dietą?
-Nie obowiązuje, jak widać.-odpowiedziała mi ze śmiechem Christina.
-Nie no, nie jest tak, że zawsze tak jedzą. Ale jak są okazje jak dzisiaj to nie mają zahamowań -dodała Jenny. A więc to tak.
-Jutro trening. –dodała Ann –Będą spalać.
-A ja będę leżeć na balkonie i tyć. O tak. –westchnęłam. Chciałam zacząć ćwiczyć. Chciałam, naprawdę. Ale problemy z Marco, trzeba też potowarzyszyć Ann, André, wyprowadzić Mase. Regularne ćwiczenie nie jest możli…
-Jutro idziemy na siłownię. –odezwała się Ann ochoczo a na jej usta wkradł się duży uśmiech.
-Że do mnie to mówiłaś?
-Tak, tak dokładnie. – odpowiedziała mi wyszczerzając ząbki i z powrotem skierowała się twarzą do słońca.
-Ale żeby tak od razu na siłownię?
-Coś mówiłaś? Nie słyszałam.
Argument przywołujący mój brak odpowiedniego stroju i tak by się spalił na panewce, Ann ma ich wystarczająco dużo, a rozmiarem też się nie wykręcę. Czyli siłownia. Dzisiaj musiałam posłuchać serca, z resztą..rozumu też. Musiałam się objeść aż nadto. A to wcale nie takie skomplikowane.


***


Jedzenie było naprawdę pyszne. Roman z Mario, Marco i Łukaszem znieśli duży stół ogrodowy z krzesłami, przy którym zmieściliśmy się wszyscy. Ustawili go w cieniu rzucanym przez dom, także nie piekliśmy się dalej na słońcu. Dzieciaki, poza Curtysem, synem Aubameyanga siedziały na kolanach swoich rodziców. Naprzeciwko mnie siedział Marco na kolanach z Nico. Mały sobie radził, trzeba było mu to przyznać. Miał wszystko już pokrojone i sprawnie pałaszował wszystko widelcem. Co jakiś czas spoglądał na mnie ciekawskim wzrokiem, jednak się nie odzywał. Uśmiechałam się zawsze do niego zastanawiając się, czy wie, że jestem żoną jego wujka. Może lepiej i dla niego by było, gdyby znał wersję z przyjaciółką, albo znajomą..co najwyżej dziewczyną. Jeszcze by się przywiązał a po rozwodzie by się na nim to odbiło.
Potem był przepiękny tort. Śmietanowo-jagodowy z ozdobami w kształcie wózka i błękitnego misia. Był niebiańsko pyszny, a ja nie miałam odwagi w towarzystwie sportowców i jako żona jednego z nich prosić o dokładkę.
Po jedzeniu długo rozmawialiśmy razem. Dzieciaki w tym czasie też poszły tańczyć do muzyki. Wyglądali naprawdę pociesznie.
Pierwsi musieli uciekać Łukasz z Ewą, których mała córcia dawała już we znaki. Cieszyłam się, że mogłam poznać tutaj tylu ludzi. Zawsze trzymałam się na uboczu, cicha, nieśmiała… A tu od razu jakby skok na głęboką wodę. Nagle siedzę w gronie tak naprawdę obcych mi osób, jako żona Marco Reusa na dziwnym układzie i nie boję się. Ani przed ocenianiem mnie ani niczym innym. I to uczucie było dobre.
Pomogłam Lisie poznosić wszystkie talerze do kuchni. Mały jubilat zaczął zasypiać na rękach u swojego taty. Roman przeprosił wszystkich znajomych i udał się ze swoim synkiem do jego pokoiku.
Też powoli zbierała się Christina z Matthiasem i Jenny z Marcelem. Nico jeszcze bawił się z dzieciakami Auby i rysowali coś przy stoliczku dziecięcym. Szukałam Ann i Mario, żeby zapytać kiedy mają w planach jechać. Prawie tak jak w filmach, kiedy szłam wpadłam na Marco. Prosto na jego tors. Złapał mnie za ramiona asekurując, żebym nie upadła. 

-Dzięki.-szepnęłam trochę za długo patrzeć w jego oczy. Rose. Ogarnij się.
-Rose, przejdziemy się?
-Ale ja miałam wracać z Mario i Ann, nie wiem czy już chcą wracać…
-Spokojnie, rozmawiałem przed chwilą z nimi. Zostaną jeszcze chwilę, najwyżej się zabierzesz ze mną i Nico.
-W porządku.-westchnęłam. Nie umiałam się kłócić, gniewać i nie odzywać w nieskończoność. Jeśli ten jego spacer miał być planem na skuteczne przeprosiny, proszę bardzo.
Wyszliśmy z domu małżeństwa i ruszyliśmy drogą wzdłuż reszty domów jednorodzinnych. Wsunęłam na oczy okulary przeciwsłoneczne, słońce nie ustępowało.

-Tu za chwilę jest mały park, usiądziemy gdzieś w cieniu.
-W porządku. –stwierdziłam. Na mojej dłoni poczułam delikatny dotyk jego. Jakby chwilę zastanawiał się czy powinien mnie złapać za rękę. Nasze kostki i palce co jakiś czas się o siebie zderzały. Delikatnie jednak zdecydował się spleść nasze palce. Na jego usta wkradł się delikatny uśmiech. Moje serce od razu zaczęło szybciej bić. Chciałam się do niego przytulić, tak bardzo chciałam. A jednocześnie byłam na niego tak zła i wściekła…
Usiedliśmy na ławce pod drzewem. Zabrałam moją dłoń z jego uścisku. Zerwał się wiatr, a mnie przeszły ciarki. Nawet nie zauważyłam, kiedy słońce zaszło chmurami. Tylko nie deszcz i powtórka z wczoraj. To nie miało prawa tak się skończyć.

-Przepraszam, Rose. To jak się zachowałem wtedy. To było bardzo nie na miejscu i wiem, że mogło cię to dotknąć. Z resztą, co ja gadam, na pewno dotknęło. Nie wiem co mam zrobić, żebyś mi wybaczyła.
-To będzie trudne.
-Będę się starał i naprawdę zrobię wszystko, żeby cię odzyskać, żebyś wróciła do mnie. Bo mi cię brakuje.
-Ale to, że zasypiesz mieszkanie Mario kwiatami i wyślesz liściki, niczego nie zmieni. Poza tym nie tylko o temat tamtego mi chodzi.
-To znaczy?
-Scarlett. Obiecywałeś mi, że ona już nie będzie się mieszać do naszego życia. Tym czasem zaraz po kłótni widzę cię z nią w sklepie zadowolony, spędzasz super czas ze swoją byłą noszącego jej siateczki.
-Spotkaliśmy się przypadkowo, zaczęliśmy rozmawiać co u nas. Opowiedziałem jej o tobie.
-Super! Mam ci podziękować?-zapytałam przewracając oczami i wstałam z ławki. Poczułam pierwsze krople deszczu na moim nosie. Super!
-To nie tak… Ona nie jest zła, gratulowała nam, podpowiedziała mi, żebym ci kupił kwiaty.
-A, to jednak jej mam podziękować. Sorry ale nie. Jeśli to wszystko to wracam.
-Rose, proszę..
-Już lepiej nic nie mów. Nie wychodzi ci to. –powiedziałam i ruszyłam przed siebie nie zwracając uwagi na coraz mocniej padający deszcz. W oddali usłyszałam grzmot. O nie. Tylko nie burza.
Nie zaszłam aż tak daleko, kiedy poczułam jak jestem ciągnięta do tyłu. Znów wpadłam w jego ramiona, Marco zaczął mnie namiętnie całować przyciągając mocno do siebie. Nie wiedziałam co mam robić. Byłam zszokowana, a taki pocałunek był ostatnim czego się po nim spodziewałam. Wolno zaczęłam oddawać jego pocałunki. Zarzuciłam ręce na jego szyję, a on sam zaczął zsuwać dłonie na moje pośladki. 
-Co my robimy?-zapytałam cicho nie odsuwając się ani na krok od niego. Czułam jak moja koszulka przemaka i zaczyna kleić się do pleców. Jego ciepły oddech muskał moją brodę. Nie otwierałam oczu, jedynie stałam zastygnięta z rozchylonymi ustami.
-Całujemy się w deszczu. To podobno romantyczne. –odpowiedział mi i znów zaczął całować, z ogromną pasją i czułością. Uśmiechnęłam się delikatnie i pogłębiłam pocałunek. Wraca mój Marco, ten za którym część mnie strasznie tęskniłam. To był właśnie ten.
Mój oddech był urywany. Otworzyłam oczy i spojrzałam na niego. Obserwował mnie, jego usta były wykrzywione w lekkim uśmiechu.
-Jednak romanse nie są przereklamowane. To fajne uczucie. –zaśmiał się a potem złapał mnie za rękę i pociągnął w kierunku domu Lisy i Romana rzucając się biegiem. Deszcz coraz mocniej przybierał na sile a my biegliśmy jak dzieciaki. Stawiałam, że na miejscu oboje będziemy cali przemoknięci. Ale to nic. Miałam nową nadzieję, że wszystko jeszcze będzie dobrze. A do sprawy ze Scarlett… Nie wiedziałam, czy to dobrze, czy nie ale ufałam mu. Chciałam mojego Marco i to jak najszybciej. 







 ~~~
Dziękuję za wszystkie komentarze!..To jest jednak coś bezcennego💝 Dzisiaj znów dłuuugi rozdział, a ja muszę złapać gdzieś wenę, bo mi kompletnie wszystko ucieka..
Wspaniałej soboty wszystkim!