sobota, 29 kwietnia 2017

Piętnaście




-Przepraszam, pozbieram to. –szepnęłam kucając przy popękanej misce.
-Ależ nic się nie stało, zostaw, ja zamiotę.
-Odkupię, naprawdę przepraszam, nie chciałam.
-Wiem i nic nie odkupuj. Odsuń się, kochana, bo jeszcze się zranisz.

Ja już byłam zraniona.

-To moja wina, nie powinnam była pytać. –wyznała ze smutkiem Rita.
-Nie, po prostu zaskoczyłaś mnie. Proszę, nie wierz we wszystko co piszą. Media szukają sensacji, chcą czegoś, czego nie ma. –powiedziałam drżącym głosem. Nie chciałam sama w to wierzyć. Scarlett nie mogła być w ciąży. Marco jej nie kochał, a będzie miał dziecko. A ja właśnie za niego wyszłam. Dla dobra malucha to ona powinna była stać dziś na moim miejscu.

-No tak, też tak przypuszczałam. Przepraszam, że w ogóle o tym zapytałam.
-Nie szkodzi, ale już nie rozmawiajmy na jej temat.
-Właśnie. Chodźcie do naszych panów, nie będziemy ich zostawiać samych.

Musiałam pójść do niego. Spojrzeć mu w oczy i udawać, że wszystko jest w porządku. Każde zadanie było równie ciężkie.
Gdy we trzy weszłyśmy na werandę podeszłam do niego wręcz z walącym sercem. Ze zranienia, bólu i przeogromnej zazdrości. Może nie powinnam być aż tak bardzo przejęta. Ostatnio w moim życiu działo się zbyt wiele rzeczy, których nie rozumiałam.
Usiadłam na krześle, nawet nie patrząc na niego. Nalałam sobie do kieliszka jeszcze białego wina, które stało w specjalnej miseczce z lodem. Zaczęłam przysłuchiwać się opowieści Rity o jej życiu w wielkim mieście. Opowiedziała też z dumą o swoim mężu, którego firma coraz bardziej zaczęła się rozwijać.
Marco widząc, że coś jest nie tak położył dłoń na moim kolanie i zaczął przesuwać ją wyżej, ku udzie. Zacisnęłam nogi i przysunęłam się do stołu, odsuwając się jednocześnie od niego.
Byłam zupełnie zdezorientowana, kiedy usłyszałam, że najbardziej naturalnym głosem zwraca się do Hannah.

-Bardzo dziękujemy wam za gościnę, jednak musimy się zbierać.  Mamy jeszcze na dziś trochę planów.
-Oczywiście, nie zatrzymujemy was! Cieszę się, że mogliśmy się poznać, wpadnijcie, jak kiedyś będziecie się wybierać! –uśmiechnęła się starsza kobieta.
-Nie chcę iść. –zwróciłam się do niego przechodząc na niemiecki. Jednak zupełnie mnie zignorował.
-Zapamiętamy. Oczywiście, jeśli wybierzecie się kiedyś do Dortmundu to też zapraszamy!
-Mam telefon do Rose, więc na pewno się umówimy.

Wszyscy uściskaliśmy się mocno. Marco najdłużej zeszło pożegnanie z małym. Życzył mu odwagi i wytrwałości w dążeniu do celu. Pomachaliśmy im, gdy odeszliśmy. Bez słów szybszym krokiem weszliśmy na drogę prowadzą do przystani łodzi. Wsiedliśmy na łódź, którą też tu przyjechaliśmy.
Nie miałam ochoty już nic mówić. Chyba też do końca nie wiedziałam co. Zajęłam poprzednie miejsce, na którym siedziałam za pierwszym razem. Całe szczęście, że Marco dał mi trochę czasu na oddech. I całe szczęście, że to uszanował. 
Delikatnie wychyliłam się za burtę, wyjrzałam na zostające za nami fale i wypatrywałam sąsiednie wyspy. Żałowałam, że nie wzięłam ze sobą aparatu, bo widoki były niesamowite, a głupia duma nie pozwalała mi poprosić Marco. Nawet nie miałam ochoty wiedzieć, co robił.

Od razu podeszłam do wyjścia z łodzi, gdy dobiliśmy do brzegu. Wtedy Marco wyszedł przede mnie i pomógł mi wysiąść.
Nie mieliśmy tym razem samochodu. Przeszliśmy na plażę i zdjęliśmy buty. Szliśmy w ciszy wsłuchując się w dźwięk oceanu.
Po pewnym przebytym kawałku drogi on pierwszy się odezwał. Jak najbardziej spokojnym i naturalnym głosem.

-Dlaczego jesteś zła?
-Nie jestem zła.
-Widzę, że coś nie tak.-uparł się przy swoim próbując złapać ze mną kontakt wzrokowy. Na próżno.
-Nie, Marco. Jestem smutna, zagubiona, rozżalona, zdezorientowana, rozkojarzona, zawiedziona i zazdrosna. Nie jestem zła.
-W takim razie co się stało, że jesteś… W takim stanie?
-Oszukałeś mnie. Po fakcie. Nawet nie wiem czy zamierzałeś mi o tym w ogóle powiedzieć.-powiedziałam powstrzymując się od choćby podniesienia tonu głosu.
-Byłem z tobą szczery od początku… Nie rozumiem, w niczym cię nie okłamałem.
-Zatajenie faktu to też kłamstwo. Tak ważnego faktu, Marco. Może wcale bym się nie zgodziła na ten cały ślub.
-Możesz mi wreszcie powiedzieć o co chodzi?-zapytał lekko zdenerwowany. Rozglądając się dookoła zauważyłam, że staliśmy już oboje koło naszego domku.
-O Scarlett i o wasze dziecko.

To chyba było coś najcięższego co musiało mi do tej pory przejść przez gardło. Dziecko jego i Scarlett. Tak chciałam, żeby ten obraz był jak najszybciej wyrzucony z pamięci..

-Skąd o tym wiesz?
-Otwórz, proszę drzwi. –szepnęłam. Tylko się nie rozpłacz. Tylko się nie rozpłacz. Nie zaprzeczył. Miał zaprzeczyć! Miał powiedzieć, że wszystko jest dobrze, że mnie koch… Że wszystko jest po prostu dobrze. W cholernym porządku i nie spodziewa się w aktualnym czasie żadnego potomstwa.
On posłusznie otworzył drzwi i wpuścił mnie do środka. Rzuciłam buty, które trzymałam w ręku tuż koło drzwi i weszłam do środka boso nawet nie przejmując się, że wniosę piach. Poszłam od razu do kuchni. Naprawdę nie robiłam nigdy tak, że gdy pojawiają się smutki to razem z nimi alkohol, jednak… Ludzie się zmieniają. Już nie byłam dawną Ruby. Teraz byłam pieprzoną Panią Reus. Nie dziwię się, jeślibyśmy zamienili się w bohaterów „Pan i Pani Smith” i mieli zaraz rozpocząć wojnę między sobą.

Kiedy już stawiałam kieliszek na blacie został mi on brutalnie wyszarpnięty z ręki i odłożony na miejsce. Jak gdybym była pluszową, leciutką jak puch lalką podniósł mnie w talii i usadził na kuchennym blacie. Rozszerzył moje nogi stając między nimi i położył ciepłą dłoń na moim policzku. Dobrze czułam też inne ciepło, właściwie może z lekkim chłodem i przyjemny szlif obrączki.

-Nie ma dziecka. Gdyby cokolwiek takiego albo coś tak istotnego jak to by się miało stać bym ci powiedział, zaufaj mi. Chcę dla ciebie jak najlepiej. Mimo, że nie zawsze wychodzi ale tak jest. I możesz być pewna mojej szczerości co do takich spraw.
-W takim razie, dlaczego… Ona mi powiedziała, że Scarlett jest…
-I co jej odpowiedziałaś?
-Postawiła mnie pod ścianą, bo kompletnie nie byłam przygotowana na takie pytanie… Powiedziałam jej, że to tylko plotki i żeby nie wierzyła w to wszystko, co kreują media…
-A ty wierzysz, głuptasie. –uśmiechnął się i musnął szybko moje usta. –Ale coś w tym jest. Scarlett myślała, że jest w ciąży, spóźniał jej się okres. Przyspieszyło to termin ślubu. Potem jednak ciąża została wykluczona przez lekarza, takie objawy tylko od zmian klimatu i życia w biegu… Było jej potem przykro, bo cieszyła się…
-A ty?-zapytałam z ciekawością. Marco w roli taty?
-Ja nie do końca. Nie jestem gotowy na dziecko. Na pewno nie przez następne kilka lat. Uwielbiam mojego siostrzeńca, siostrzenicę ale własne dziecko to zupełnie co innego.
-Rozumiem cię. Cieszę się, że mamy to za sobą.
-Ja również. –uśmiechnął się i zaczął wolno mnie całować. Przyciągnął mnie do siebie zsuwając dłonie na zapięcie sukienki. Podparłam się rękoma o blat, aby nie stracić równowagi. Poczułam jak powoli zaczął rozsuwać zamek sukienki. Oplotłam go mocniej nogami na wysokości jego ud. Na moich ustach pojawił się uśmiech, gdy poczułam jego ciepłe wargi schodzące pocałunkami wzdłuż mojej szyi. Było naprawdę dobrze. Nawet niebiańsko dobrze. Objęłam ręką jego szyję i przymknęłam powieki oddając się zupełnie przyjemności.

I nagle jak grom z jasnego nieba do głowy zaczęły przychodzić wyrzuty sumienia. Wszystkie. Etyka, moralność. To, co zrobiliśmy, i to, co robiliśmy teraz. Miałam nie myśleć. Marco mnie prosił, żeby tyle nie myśleć, głupia.
I pojawiła mi się przed oczami twarz Leona. O mojej obietnicy, o tym, jak mówił, że seks musi być z odpowiednią osobą, powiązany z silnym, prawdziwym uczuciem. Ile razy uspokajałam się, tłumacząc, że to zwykły eksperyment, jednak coraz bardziej wymykało mi się to z rąk. Coraz silniejsze uczucia żywiłam w stosunku do piłkarza, zbyt bardzo zaczęłam się w to wszystko angażować… Nie potrafiłam. Nie potrafiłam tego w sobie poskromić.


Od razu odepchnęłam od siebie Marco, mimo, że mój gorset sukienki znacznie odstawał już od mojego ciała.

-Co się stało? Zrobiłem coś nie tak?-zapytał opierając się ręką koło mojego uda, na ladzie kuchennej a drugą podtrzymał moją dłoń wplatając swoje palce. Nie narzucał się, nie był nachalny. Był delikatny. Od rozwścieczonego wariata do delikatnego i czułego mężczyzny.

-Przepraszam, to nie twoja wina. To siedzi we mnie. Nie mogę, przepraszam.

Zeskoczyłam z blatu. On nie robiąc mi przeszkód pozwolił mi odejść. Mój Marco. Żaden mój ale..
Właśnie zrozumiałam jak człowiek potrafi być w jednym momencie rozchwiany emocjonalnie i niepewny swoich uczuć.
Pobiegłam na górę do sypialni, skąd zabrałam jeden z kostiumów kąpielowych od Ann. Poszłam z nim do łazienki, gdzie zdjęłam już zupełnie sukienkę, podwiązkę, bieliznę i biżuterię. Włożyłam przecudowny podkreślający idealnie moje wszystkie atuty kostium, który pięknie odsłaniał mój kolczyk i tatuaż. Chociaż tym się mogłam pocieszyć. Moje ciało idealnie wpasowało się w bikini, w którym chętnie dałabym sobie zrobić małą sesję zdjęciową. Czułam się w nim fantastycznie, kobieco. Przewiązałam się na wysokości piersi turkusową chustą. Natarłam się intensywnie pachnącym olejkiem do opalania i zabrałam za duże na mnie klapki Marco, które nadawały się na wyjście na plażę. Zeszłam na dół po schodach. Marco stał w tym samym miejscu, jednak odwrócony w kierunku okna.

-Idę na plażę.
-Potrzebujesz dystansu? Przemyślenia? –zapytał, czego w ogóle się nie spodziewałam. Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Nigdy nie wiedziałam co nim kieruje. Może miał swoje przebłyski geniuszu. Podobno dużo osób czasami je ma.

-Dlaczego pytasz?-zdziwiłam się opierając o drzwi prowadzące na taras domku
-Chcę cię zrozumieć, Rose. Nie lubię nie rozumieć co się dzieje. I czy to moja wina.
-Po prostu muszę się oswoić. To wszystko bardzo szybko się stało, to dla mnie zbyt szybkie tempo. Dostosuję się do niego tylko potrzebuję chwili dla siebie.
-Dziękuję. –kiwnął głową i znów przeniósł wzrok przed siebie. Uznałam to za pozwolenie, że mogę wyjść. Nie czekając dłużej wyszłam na taras domu, skąd po piaszczystej plaży dotarłam do samego brzegu oceanu. Nie wiedziałam, na ile prywatna jest ta wyspa, bo chyba źle bym się czuła wiedząc, że jestem tu sama z Marco, choć wszystko na to wskazywało.

Zdjęłam chustę niedaleko brzegu tak, by się nie zamoczyła od fal. Na niej położyłam olejek do opalania, żeby nie odleciała.
Weszłam po kostki do wody. Była tak ciepła jak zapamiętałam wczoraj. Badając grunt pod nogami wchodziłam coraz to głębiej. Gdy woda sięgała mi już do pępka postanowiłam wyciągnąć się na niej leniwie i zacząć przed siebie płynąć. Nie ważne gdzie. Po prostu płynąć i niczym się nie przejmować. Kochałam to. Zaryzykowałam i wpłynęłam na głębszą wodę. Postanowiłam zanurkować zamaczając doszczętnie włosy. Jakoś musiałam przeboleć zniszczenie idealnej fryzury. Gdy zanurkowałam mogłam zobaczyć w przejrzystej wodzie Morza Karaibskiego malutkie, kolorowe rybki. Pływały dość oddalone ode mnie, jednak spokojnie mogłam je oglądać, na tyle na ile nas dzieliła odległość i pozwalało mi powietrze. Wynurzałam się kilka razy by móc zanurkować na dłużej. Naprawdę sprawiało mi to dużo przyjemności. Zupełnie zapomniałam o wszystkim co mnie otacza, wyrzuciłam wszystkie myśli za siebie.






Przestraszyłam się, kiedy nagle poczułam czyjś ruch niedaleko. Zaczęłam wrzeszczeć na wszystkie strony. Byłam prawie przekonana, że to rekin. Dopiero, gdy zobaczyłam mokre blond włosy opadające pasmami na czoło rozpoznałam Marco. Nie rekina.

-Hej, spokojnie! –zaśmiał się i zaczesał mi palcem włosy za ucho. –Nie chciałem cię wystraszyć.
-No nie udało ci się.
-Przepraszam. –szepnął i pocałował mnie w zagłębienie mojej szyi. –Pływałaś ponad półtorej godziny.
-I?
-Stęskniłem się. –powiedział. –Chodź, popłyniemy do brzegu.

Nie dyskutowałam. Nawet nie przyszło mi to do głowy. Przerażało mnie czasem jak potrafił mnie omotać. Do brzegu dopłynęłam pierwsza. Miałam chyba większą wprawę. I chwała Bogu. Naprawdę, widok Marco w samych bokserkach wychodzący z wody. Jego błyszczące, idealnie zbudowane ciało.
Znów się gapiłam.
Zupełnie jak on we mnie. I nawet się z tym nie krył. Moje ciało było opięte przez naprawdę piękny kostium, dzięki czemu czułam się jeszcze piękniej.

-Muszę podziękować Ann.-oznajmił i ruszył w kierunku rozłożonego koca po środku plaży. Pobiegłam za nim i usiadłam koło niego wyciągając nogi przed siebie.
-Za co?
-Za to, że dała ci ten kostium. Cholera, nie wiem, czy lepiej wyglądasz w nim czy bez niego.

Zupełnie nie wiedziałam co powiedzieć. W moim gardle stanęła ogromna gula a na policzkach pojawiły się duże, czerwone rumieńce.

-Przyniosłem ci jakąś bułkę z serem i warzywami, była w lodówce.
-Ktoś nam gotuje?
-Gosposia, ale tylko przygotowała raz na nasz cały pobyt. Nie chciałem też zbyt dużo bo nie wiedziałem czy będziemy jeść zawsze w domu.
-Wątpisz w mój talent?- zaśmiałam wygryzając się w kanapkę. Pływanie naprawdę potrafi zrobić duży apetyt.
-Żeby rozmawiać o talencie, to trzeba go najpierw mieć, kochanie. –uśmiechnął się rozbrajająco i ucałował mnie w czoło.
Przysunęłam się do niego opierając o jego ramię. On objął mnie dłońmi w pasie. Siedzieliśmy wpatrzeni w morze, w ciszy, zupełnie nigdzie się nie spiesząc.

-Wybierzemy się jutro do miasta?
-Jak tylko chcesz ale jedz szybciej.
-Nie wspomniałeś mi, że to kanapka na czas.
-Po trzech minutach ulegnie samodestrukcji.
-Kanapka czy ty?
-Ja. –przyznał i zabrał mi z rąk jedzenie. Odłożył kanapkę na bok w woreczku i rzucił się na mnie jak cholerne zwierzę. Zachichotałam pod nosem. Niewyżyty. Jego ręce od razu zajęły się rozpinaniem góry mojego kostiumu.
-Chyba powinniśmy wrócić do domu. Tu jeszcze ktoś nas zobaczy…
-Nie zobaczy. Ten widok.. Ciebie.. Należy tylko do mnie. Nie pozwoliłbym oglądać go komuś innemu. –wyjaśnił i sięgnął po przygotowaną wcześniej srebrną paczuszkę.
-Przerażasz mnie czasami.
-Czasami zbyt mocno mnie pociągasz. –szepnął do mojego ucha, by po chwili delikatnie przygryźć jego płatek.



***



-Rose? Chodź już!
-Zaraz!-odkrzyknęłam, gdy wycierałam mokre po prysznicu włosy. Dopiero co owinęłam się ręcznikiem a ten już puka do drzwi. A siłą go wyrzuciłam do osobnej łazienki i sam brał prysznic po kąpieli w oceanie, a uwinął się szybciej.

Zapanował już wieczór. Po naprawdę przepięknych, beztroskich chwilach spędzonych na plaży postanowiliśmy wrócić i wziąć ciepły prysznic, bo chłodny wiatr trochę nas zaskoczył i mimo, że staraliśmy się siedzieć jak najdłużej to w końcu, gdy Marco zobaczył ciarki na moim ciele zarządził powrót. Oznajmił też, że to jeszcze nie koniec naszego wieczoru. Naprawdę byłam ciekawa co mógł wymyślić.

-Kochanie, możesz mnie wpuścić? Muszę coś zabrać. –nie ustępował. Z westchnieniem przekręciłam zamek łazienki mocniej zaciskając wiązanie ręcznika na piersiach. Odsunęłam się, gdy wchodził. Nie patrząc na mnie podszedł do szafki koło umywalki, sam również miał przewieszony na biodrach ręcznik. Nie patrzyłam nawet czego szukał. Oparłam się o ścianę w oczekiwaniu, kiedy wyjdzie przy okazji wpatrując się w jego idealnie umięśnione plecy. Zaczynałam się naprawdę czasem krępować pokazując mu swoje ciało..
W jednej chwili poczułam, jak zostaję unoszona do góry i przerzucona przez jego brak.

-Hej! Puść mnie! Muszę się ubrać! –pisnęłam zaciskając dłonie na jego szyi.
-Nie musisz.
-Muszę! Oczywiście, że muszę!

Moje wierzganie na wszystkie strony nie pomogło. Był zbyt silny i przeklęcie pewny siebie. Dałam mu tę satysfakcję. Nie miałam już siły na nic dzisiaj. Byłam wykończona.
Zostałam poniesiona schodami do góry, tam minęliśmy drzwi do naszej sypialni, łazienek i dwóch innych pokoi, do których nawet nie wchodziliśmy. Na końcu korytarza znajdowały się wielkie, szklane drzwi, które prowadziły na bodajże taras. I był to taras. Zostałam postawiona tam dopiero, gdy wyszliśmy na zewnątrz. Od razu naciągnęłam na siebie ręcznik, który lekko się zsunął przez mój transport.. Później już nie zwracałam na niego uwagi. W oczach zebrały mi się łzy. Na drewnianych barierkach balustrady poustawiane były świece, na podłodze-pełno rozsypanych płatków białych róż. Na środku stało ogromne jacuzzi, na którego brzegu stały dwa kieliszki czerwonego wina na srebrnej tacy a obok nich jeszcze jedna, mniejsza tacka z malutkimi przekąskami. Na bulgoczącej wodzie również unosiły się białe płatki moich ukochanych kwiatów.

-Zapraszam. –szepnął tuż koło mojego ucha i łapiąc za rękę poprowadził mnie do wanny i nawet nie pytając, delikatnie zdjął ze mnie ręcznik. Pomógł mi wejść po trzech stopniach. Wanna była na tyle duża i wysoko ustawiona, że miałam idealny widok na zachodzące słońce. Blondyn dołączył do mnie chwilę później. Przesunął się tak, żebym mogła usiąść między jego nogami. Położył dłonie na moim brzuchu i przyciągnął do siebie abym się o niego oparła. Było dobrze. Wręcz cudownie, chciałam zapamiętać tę chwilę jak najdłużej. Kochałam mieć go tak blisko. Skóra przy skórze, czuć słodki zapach jego ciała… Nie wiedziałam co do niego czułam. Co powinnam czuć. I nie chciałam się nad tym zastanawiać, bo bałam się odpowiedzi i konsekwencji, które mogłabym ponieść.
Na chwilę odwrócił się za siebie, podał mi kieliszek wina, drugi wziął dla siebie.

-Za nas. Tak po prostu. –uśmiechnął się wznosząc toast.
-Za nas.-powtórzyłam i przechyliłam tak mój kieliszek, by delikatnie zderzył się z trzymanym przez niego. Do naszych uszu dobiegł charakterystyczny dźwięk uderzenia o siebie szkła. Kolejne fantastyczne wino. 

-Chyba przywieziemy do Niemiec walizkę win. –zaśmiałam się i upiłam jeszcze jeden łyk.
-Yhym..-mruknął, a po chwili przechylił głowę by musnąć z największą czułością moje usta. Oparłam głowę na jego ramieniu pozwalając mu składać pocałunki na mojej szyi. –Otwórz usta. –polecił. Nawet nie chciałam się sprzeciwiać. Na języku poczułam jakąś lepką substancję, o lekko słonawym, morskim zapachu. –Przełknij.
Pycha. Nie wiedziałam co to ale było naprawdę pyszne.
-Co to?
-Mule. –odpowiedział. Nie wiedziałam czy mam się śmiać czy płakać. Smakowały mi, choć całe życie uważałam, że są okropne. –Chodź tu. 

Pomógł mi odwrócić się do niego przodem. Atmosfera była tak ciężka i gorąca, że aż mi się ciężej oddychało. Zatopiliśmy się w pocałunkach. Żadne nie było drugiemu dłużne. Do utraty tchu. 

-Marco..-szepnęłam w jego rozchylone wargi delikatnie odpychając jego policzek dłonią delikatnie gładząc go kciukiem. –Przepraszam, ale jestem wykończona…
-Kochanie, tylko się całujemy.
-Jeśli to są tylko pocałunki…
-Nic innego nie robimy.
-Jesteśmy nadzy!
-Ale tylko się całujemy!-roześmiał się głośno i zaczesał moje opadające włosy za uszy. –Kiedy całujemy się z wyjątkową osobą.. Wszystko jest niezwykłe. A nasze pocałunki są bardzo niezwykłe, Rose. Kocham je.
-Nie wiem czemu ale chce mi się płakać. –szepnęłam i odwróciłam się z powrotem, przodem do morza.
-Przeze mnie?
-Nie wiem, Marco. Mam straszny jet lag. Czuję się jak zombie. Jestem jednocześnie szczęśliwa, bo przeżyłam tak piękny dzień a z drugiej, zmęczona, senna i wypluta.
-Posiedźmy jeszcze chwilkę. –szepnął i pocałował mnie w czoło i znów położył dłonie na moim brzuchu. –Zobacz, zachodzi słońce.

Obserwując horyzont poczułam jak chwyta moją jedną dłoń i zaczął bawić się moją obrączką kręcąc nią.

-Żona.. Kto by pomyślał.
-Jesteśmy nienormalni…
-Wiesz? Chyba właśnie jesteśmy sobą. Prawdziwi, szczęśliwi…
-Może i masz rację. –przyznałam wtulając się w zagłębienie jego szyi.

Nie wiedziałam nawet jak długo tak siedzieliśmy. Promienie słońca powoli zanikały, sprawiając, że niebo mieniło się na przeróżne kolory. Ciepła bąblująca woda wokół nas dawała nam ogromną frajdę i jeszcze większy relaks. Bańki pękały tuż przede mną, część też była skierowana na mój brzuch i talię, masowały cudownie. Co prawda więcej jej czuł Marco, ja opierałam się o jego tors, przez co traciłam masaż pleców, lecz..czy to naprawdę taka strata?
Cisza w niczym nam nie przeszkadzała. Była bardzo naturalna, intymna. Była naszą ciszą. Naszą chwilą, którą oboje zapamiętamy. Może i nawet na całe życie. Może kiedyś, kiedy będę miała męża i gromadkę dzieci będę przypominać sobie o cudownych chwilach spędzonych na Karaibach. Mąż. Ciekawe jaki normalny facet po historii o ślubie pod wpływem chwili, nie biorąc mnie za wariatkę a kobietę z klasą i na poziomie mnie poślubi? Ciężkie zadanie. Jednak warte tego roku, który był przed nami. Rola pani Reus była wbrew pozorom trudna. Przyzwyczajenie się do fleszy, natarczywych paparazzi, fanów ciekawych każdych pikantnych szczegółów z naszego życia.. Byłam gotowa. Gotowa poświęcić się, całą, zaryzykować dla tak wyjątkowego faceta, dla tylu przeżyć, które czekały na mnie. Przede mną stał świat otworem. Rzeczy nieosiągalne dla zahukanej, wystraszonej dziewczynki, a potem zbuntowanej nastolatki stawały się łatwiejsze dla pewnej, świadomej swojej wartości pani Rosalie Reus. Z ciepłem i czułością obdarowanymi mnie na każdym kroku przez męża. Nie wiedziałam, co działo się wcześniej w jego życiu. Jak wyglądała jego relacja ze Scarlett. I nie chciałam wiedzieć. Tak samo jak nie chciałam wiedzieć, co wydarzy się w przyszłości i jak będzie wyglądało nasze życie. Po co układać plany? Życie jest życiem. Bez planów, bo życie to każda najmniejsza chwila, gest, szept, dotyk, muśnięcie oddechu. Ono czekało na mnie. Na nas. Obiecałam, że zrobię wszystko dla tego małżeństwa. Że odmienię Marco. Ale my sami nawzajem się odmieniamy na każdym kroku. Stajemy się innymi ludźmi. Lepszymi. Nie szukałam powodu, byłam szczęśliwa, że tak się dzieje. Byłam szczęśliwa, że byłam właśnie w tym miejscu, z tą osobą. Z moim Mężem.


Mruknęłam cicho, gdy poczułam, że Marco bierze mnie na ręce i delikatnie osusza moje ciało ręcznikiem kąpielowym.
-Śpij, skarbie. –szepnął prawie niesłyszalnie. Byłam na tyle senna, że nie zastanawiałam się dłużej nad tym, co powiedział, czy nawet nad tym, by jakoś zakryć moją nagość. Mocniej jedynie wtuliłam się w jego pierś. Przeniósł mnie do naszej sypialni. Położył mnie na łóżku i nakrył puchatą kołdrą pod samą szyję. Sam zajął miejsce koło mnie, a zaraz po tym, gdy tylko się nakrył naszą wspólną kołdrą przytulił mnie do siebie pod nią. 



***



Z samego rana obudził mnie zapach kawy. Zamrugałam oczami budząc się i jak zwykle rozejrzałam wokół. Po sprawdzeniu czy wszystko jest na swoim miejscu mój wzrok spoczął na Marco stojącym przy łóżku z tacą ze śniadaniem.

-Dzień dobry. –mruknęłam i głośno ziewnęłam nawet nie zakrywając ust. –Jest wcześnie?
-Obudziłem cię wcześniej, żebyśmy mieli więcej czasu na zwiedzanie. –odparł i musnął czule moje usta. –Mam nadzieję, że się nie gniewasz. W razie czego zrobiłem śniadanie.
-Nie gniewam, ale śniadanie też się przyda. Zjesz ze mną?
-Chętnie. –uśmiechnął się. Pociągnął spodenki dresowe, które sięgały mu do kolan i usiadł na swoim dawnym miejscem. Miał nałożoną na siebie białą koszulkę. I wyglądał w niej naprawdę bardzo dobrze. Włosy jak zawsze ułożył perfekcyjnie, choć były już zbyt długie. Powinien pójść do fryzjera.
W ostatnim momencie przypomniałam sobie, by naciągnąć na siebie kołdrę. Wolałam, by ubrania Marco zostały na swoim miejscu.
Przygotował gofry. Ciepłe, słodkie, parujące gofry. W tubkach  stały trzy polewy-toffie, czekolada i malina. Do tego na talerzyku przygotowane były pokrojone, tropikalne owoce. Od razu się na nie rzuciłam.
Zjedliśmy śniadanie w naprawdę wspaniałych nastrojach. Musiałam go wywalić całą moją siłą perswazji. Udało się. Mogłam wyjść z łóżka i przejść do szafy by wziąć świeżą bieliznę i lniany kombinezon od Ann. Był cały biały z dość grubego, ciężkiego, lejącego materiału, z długimi, rozszerzającymi się rękawami i z niezbyt wielkim dekoltem z przodu ale za to dużym, trójkątnym wycięciem na plecach, po którym opadały dwa sznureczki zakończone drewnianymi koralikami. Przewiewny i chroniący przed słońcem, idealny na taką pogodę. Zupełnie w stylu Ann, nie moim. Co jednak zabrania nam od czasu do czasu zaszaleć? Byłam cholera jasna na wakacjach. I to najprawdopodobniej najlepszych w moim życiu. Dobrałam do kombinezonu zdobione sandałki i moje malutkie kolczyki na sztyfty. Przemknęłam do łazienki, zakrywając się na wszelki wypadek. Umyłam się, wysuszyłam i rozprostowałam włosy prostownicą, robiąc na końcach lekkie fale. Postanowiłam się umalować. Pierwszy dzień małżeństwa. Przed nami jeszcze trzysta sześćdziesiąt cztery. Planowałam je spędzić jak najlepiej.
Gdy schodziłam po schodach on stał na mnie i czekał. Utkwił we mnie spojrzenie, miałam ochotę domknąć mu szczękę, która lekko opadła. 

-Rose.. Wyglądasz...
-Kochanie, nie powtarzaj się. Ślub był wczoraj.
-Codziennie wyglądasz piękniej. Chodźmy. –uśmiechnął się i złapał mnie za rękę. Wyszliśmy razem z domu i zamknęliśmy za nami drzwi. Musieliśmy jeszcze chwilę poczekać na nasz transport do zatoki. Uroki mieszkania na bezludnej wyspie. Może to i dobrze, miałam chwilę, żeby podziwiać piękną ścianę lasu składającego się głównie z palm i drzew tropikalnych, o których nie miałam pojęcia. Zaczęłam robić im zdjęcia. Nie byłam najlepszym fotografem ale lubiłam to robić odkąd dostałam telefon od Marco z dobrym aparatem.  
Gdy się odwróciłam do Marco zobaczyłam, że on też robił zdjęcia. Mnie. 

-Naprawdę tak ciekawy kadr? –zaśmiałam się i podeszłam do blondyna.
-Yhym. Mogę wstawić?-zapytał pokazując mi zdjęcie, gdzie stałam odwrócona tyłem do niego i robiłam zdjęcia pięknym palmom.
-Ludzie pomyślą, że to Scarlett.
-Nie pomyślą. Masz inne włosy.
-Blond. Jak ona.
-Masz złote włosy, Rose. I naturalne, nie farbowane z odrostami. Jesteś wyższa, masz śliczne, delikatne ramiona, delikatne dłonie… Jeny.. Niesamowity tyłek..
-Przestań już i wstawiaj jak chcesz. –roześmiałam się czując przypływ czerwieni na moich policzkach. Naprawdę tak uważał? Czułam jak zaczęło mi się robić słabo.
-Dlaczego mam przestać?
-Bo mówisz to niepotrzebnie. Bo może ty nie chcesz się angażować, ale jeśli będziesz mi mówił takie rzeczy, ja… Będzie mi ciężko, rozumiesz? Mnie. Będzie ciężko odejść. Boję się, że..
-Zakochasz się?-zapytał szepcząc z nutką nadziei. Nie rozumiałam co się działo, czułam, że traciłam grunt pod stopami.
-Nie wiem, co znaczy tak naprawdę kochać, Marco. Nigdy nie kochałam. Po prostu boję się, że kiedy przyjdzie koniec.. Będzie mi ciężko odejść, że..
-Chodź tu. –szepnął i przytulił mnie mocno do siebie. Oplotłam go rękami i położyłam głowę przy jego mocno bijącym sercu. –Wszystko się ułoży. Nie bój się. A ja naprawdę uważam cię za wyjątkową i piękną kobietę. Przecież to, że mówię, że jesteś piękna nie znaczy, że wyznaję ci miłość. Ja naprawdę cię lubię. Bardzo lubię. Lubię z tobą spędzać czas, tak mi dobrze. Mam nadzieję, że ty też.
-Tak. Nawet sobie nie wyobrażałam, że będzie tak dobrze.
Uniósł delikatnie moją głowę i złożył na moich ustach namiętny pocałunek. Czasem przerażało mnie, jak bardzo potrafił na mnie działać. Jak bardzo się przyzwyczajałam. Czasami nie wyobrażałam sobie życia bez niego. Czasami tak mocno go kochałam.







~~~

Chciałabym z góry przeprosić za błędy. Bałam się, że nie dam rady tego rozdziału wstawić, bo po tak intensywnym tygodniu zaczęłam czuć że coś mnie rozkłada i nie miałam siły na wprowadzanie jakichkolwiek poprawek. 
Ale dałam radę, choć pewnie jeszcze trochę jest-proszę o przymknięcie oka!
Dla mnie jeden z najbardziej emocjonujących tygodni. Był już płacz, załamanie nerwowe, euforia, podtrzymanie na duchu, wspaniałe osoby, które dane mi było poznać i mimo, że odeszły ze szkoły wiem, że znajomość przetrwa i mimo, że będzie wystawiona na próbę kilometrów od października, to warto takie właśnie relacje się angażować, z ludźmi którzy dają nam siłę, i na których zawsze możemy polegać...

A maturzystom życzę powodzenia! Żeby matury okazały się pestką i żebyście zdały jak najlepiej z satysfakcjonującym Was wynikiem! 💕
Za tydzień kolejny rozdział!
Buziaki xx

sobota, 22 kwietnia 2017

Czternaście



 "Somewhere over the rainbow, way up high
And the dreams that you dreamed of,once in a lullaby.

Somewhere over the rainbow blue birds fly 
And the dreams that you dreamed of, dreams really do come true..."




Przez piaszczystą plażę zostałam przeniesiona na rękach blondyna. Oszczędził mnie w szpilkach, pewnie bym się nieźle zbłaźniła próbując w nich iść po takim terenie. Postawił mnie dopiero na przyozdobionym białymi chustami, które powiewały na wietrze oraz rozsypanymi płatkami białych róż pomoście. Podał mi swoją dłoń. Zamiast orkiestry szum fal. Zaczęliśmy kroczyć dumnie po pomoście w kierunku urzędnika czekającego na nas przy białym, drewnianym stoliku na końcu.

Przywitaliśmy się z mężczyzną uściskiem dłoni. Był to mężczyzna dość młody, ubrany elegancko. W dłoni trzymał plik dokumentów.

-Witam państwa. Nazywam się Frank White. Mamy przepiękny dzień, panna młoda wygląda jeszcze piękniej, chyba niczego innego nam nie trzeba. –uśmiechnął się. –Możemy zaczynać?
-Oczywiście. –odpowiedział za nas Marco. Ja przeżywałam wewnątrz największe nerwy świata. Spojrzałam na moją sukienkę patrząc, czy aby na pewno dobrze się układa. Jakby to było najważniejsze w tym momencie. Nim zdążyłam świadomie powrócić do rzeczywistości usłyszałam słowa przysięgi wypowiadanej przez Marco.

-Świadomy praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny, uroczyście oświadczam, że wstępuję w związek małżeński z Rosalie Müller, i przyrzekam, że uczynię wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe.
Zapatrzona w jego oczy i wsłuchana w jego przepiękny ton głosu straciłam poczucie czasu. Liczył się dokładnie tylko on. Z delikatnie załamującym się głosem powtarzałam te same słowa przysięgi za urzędnikiem posyłając blondynowi szeroki uśmiech.

-Wobec zgodnego oświadczenia obu stron, oświadczam, że Związek Małżeński pana Marco Reusa i Pani Rosalie Müller został zawarty zgodnie z przepisami. Jako symbol łączącego Państwa związku wymieńcie proszę obrączki.
-Mamy?-szepnęłam cicho mając nadzieję, że urzędnik nie rozumie niemieckiego.
-Spokojnie. –uśmiechnął się i puścił moją dłoń. Z kieszeni spodni wyjął pudełeczko z obrączkami. 

Obrócił się na chwilę spoglądając na chłopca stojącego tuż przy początku pomostu, który oglądał ceremonię z otwartą buzią. Marco uśmiechając się przywołał go gestem ręki. On niepewnie podszedł do nas. Nie wiedziałam czego może chcieć od małego ale byłam do reszty zauroczona tym widokiem. Ukucnął podpierając się o kolana i coś do niego powiedział podając mu swój telefon. Chłopiec ochoczo pokiwał głową i jeszcze o coś się zapytał. Blondyn ponownie się roześmiał. Pokiwał głową i potargał ręką jego czarne, kręcone włoski.

-Co się stało?-zapytałam ciekawa, gdy wrócił do mnie otwierając pudełeczko z dwiema platynowymi obrączkami.
-Wszystko jak najbardziej w porządku.- uśmiechnął się i kładąc pudełko na stolik wziął moją prawą dłoń. Przyjrzał się badawczo, po chwili dopiero odkrywając różnicę. Brak pierścionka od Leo. Pogłaskał kciukiem mój serdeczny palec a po chwili wsunął na niego idealnie pasującą obrączkę.

-Nie zastąpię go, nawet nie śmiem. Nie będę w stanie obdarzyć cię takim uczuciem jakim on to zrobił ale chcę tego samego co on. Twojego szczęścia, dobra i bezpieczeństwa. Obiecuję ci to zapewnić. Nawet jeśli nasze drogi się rozejdą chcę zapewnić ci wszystko, czego tylko będziesz potrzebowała.
To była nasza własna przysięga. Niezgrabnie otarłam wierzchem wolnej dłoni łzy z policzka. Byłam poruszona jego szczerością. Miałam już ochotę go przytulić i ucałować. Drżącą dłonią wzięłam jego obrączkę.


Podał mi swoją dłoń. Chwyciłam ją i zaczęłam wsuwać powoli platynową obrączkę.

-Marco… Ja chcę ci pomóc znaleźć siebie. I przestać się bać podejmować poważnych i przemyślanych decyzji. I stać się lepszym człowiekiem, silniejszym. Wiem, że się boisz, oboje się boimy. Przed nami wiele nauki. Będę wredną żoną, najlepszą kochanką i kiepską kucharką. Chcę ci oddać całą siebie na ten rok, dać nam dom. Ten nienamacalny. Bo mi bardzo na tobie zależy.-wyznałam ze szczerością i spojrzałam w jego oczy.
A zajęło to zupełnie ułamek sekundy.

Tuż po chwili poczułam miękkie usta mojego męża na swoich. Przypomniała mi się sytuacja, kiedy obiecał mi najprawdziwszy pocałunek. Nasz pierwszy jako małżeństwa. Zarzuciłam dłonie na jego szyję a on mocniej przyciągnął mnie do siebie. Intensywność tego pocałunku sprawiła, że się rozpływałam, a moje nogi zaczęły drżeć niczym galaretka. Byłam kłębkiem szczęścia. W niedługim czasie udało mi się wejść do życia tak skrytego mężczyzny i poznać go. Pewnością było, że czymś jeszcze mnie zaskoczy, i że jeszcze musimy się wiele nauczyć, to Marco, chłodny i zachowawczy, zły, nieopanowany z pierwszych dni naszej znajomości, a mężczyzna, który właśnie tak nieziemsko mnie całował to zupełnie dwie różnie osoby. I to było przepiękne. Nie wiedziałam, co do końca stoi za tą zmianą. Większe zaufanie? Rozmowa z rodzicami? Nie ważne. Był idealny taki, jaki był. Z wadami i zaletami. Akceptowałam wszystko i cieszyłam się na nadchodzący rok. Takimi drobnymi gestami jak przygotowanie tak romantycznej uroczystości włączając w to moje ukochane kwiaty, odkupienie naszyjnika…
Mruknęłam pod nosem dając mu sygnał o zupełnym braku oddechu. Chwilę później oderwał się ode mnie i spojrzał naprawdę głęboko w oczy.

-Było dobrze?
-Profesjonalnie… Nieziemsko.. –szepnęłam i oparłam głowę o jego ramię.
-Gratuluję Państwu. Dokumentem, który stwierdza fakt zawarcia Związku Małżeńskiego sporządzony w Księdze Małżeństw, który zostanie z powrotem przesłany do Urzędu Stanu Cywilnego w Niemczech. Proszę państwa o podpisanie.

Marco podprowadził mnie do stoliczka podtrzymując w pasie, abym złożyła swój podpis. Całe szczęście, że miałam oparcie, bo możliwe, że straciłabym równowagę. Miękkie nogi i wysokie szpilki.. Ryzykowne połączenie. On pierwszy ujął pióro w swoją lewą dłoń i złożył swój podpis a następnie podał mi je.Tuż koło jego podpisu w wykropkowane miejsce zaczęłam składać swój podpis. Kiedy zaczęłam pisać pierwszą kreskę od pierwszej litery nazwiska Marco szybko mi przerwał.

-Reus, kochanie. –uśmiechnął się i objął mnie w pasie. Zmarszczyłam brwi. Przecież z Panią Reus nie mogło być na poważnie.
-Nie, nie mogę przyjąć twojego nazwiska. Jestem obca, to małżeństwo… Może twoja rodzina nie życzyłaby sobie…
-Ale ja sobie życzę. Jesteś moją żoną. Rozpoczynasz nową drogę w życiu, właśnie zamykasz okropną przeszłość, do której nie pozwolę ci wrócić. Kiedy spotkasz już tego jedynego wtedy przejmiesz jego. Na razie chcę, żebyś miała te. I reprezentowała je z dumą.
-Dziękuję. –uśmiechnęłam się lekko i pocałowałam go w policzek. Dokończyłam pisanie już poprawnego nazwiska. Rosalie Reus.
-Jeszcze raz moje gratulacje. –uśmiechnął się urzędnik i podał nam rękę. Pożegnaliśmy się i odwróciliśmy do chłopca. On z uśmiechem podał Marco jego telefon.


-Zrobiłem naprawdę dużo zdjęć!-pochwalił się mówiąc płynnym angielskim z dość dziwnym akcentem, możliwe że to jakaś tutejsza naleciałość.
-Świetnie, dziękujemy bardzo.
-Chodźcie do mnie!-uśmiechnął się i łapiąc od razu Marco za rękę zaczął go ciągnąć do domku na nabrzeżu.
-Rose?-zapytał idąc wolno, ciągnięty przez chłopca. Roześmiałam się i kiwnęłam potakująco głową. Młody był naprawdę uroczy.
Gdy dotarliśmy do plaży Marco poprosił chłopca, żeby na chwilę puścił jego rękę. Ukucnął tak, żebym mogła mu się wspiąć na plecy.
-Chyba żartujesz. Nie wejdę. Mam sukienkę…
-Chcesz się ze mną kłócić zaraz po ślubie, pani Reus? Już.

Pomagając ręką sprawił, że poleciałam na jego plecy. W jednej chwili podniósł się gwałtownie a ja straciłam równowagę. W porę złapałam się jego szyi.
Z jednej strony stanowczość i zaborczość, z drugiej słodycz w takim zachowaniu… W dodatku cały czas tak samo piękny wygląd. Schyliłam delikatnie głowę, by powąchać jego perfum. Może i było to dość dziwne, ale zaczynałam być od tego uzależniona. Od męskiego zapachu. Ja. Ohyda!
Gdy dotarliśmy do domku przy plaży, do którego zaprowadził nas chłopiec zostałam postawiona na schody. Weszliśmy na ganek, a nasz mały fotograf pobiegł po rodziców.

-Nie masz mi za złe, że no wiesz… Jesteśmy tu a nie zajęliśmy się sobą, nie poszliśmy do żadnej restauracji?
-Nie, jest idealnie. Sprawiłeś temu maluchowi niezwykłą radość. Sam też jesteś szczęśliwy.. Więc i ja jestem.-powiedziałam, choć po tym zdałam sobie sprawę, że może to trochę zbyt dużo. Przecież nie byliśmy prawdziwym zakochanym małżeństwem! Spojrzałam na niego, jednak z jego wyrazu twarzy nic nie wyczytałam, a gdy próbowałam w głowie poskładać coś sensownego, przed dom z piłką w rękach wybiegł chłopiec, a za nim wolno kroczyła starsza pani. Uśmiechnęła się szeroko na nasz widok. Jej delikatne oczy w kolorze hawajskiego oceanu zalśniły radośnie, na wyschniętych ustach pojawił się szeroki uśmiech, a na policzkach szereg mimicznych zmarszczek.

-Widzisz? To on! Przyjechał tu! Mówiłem ci, że kiedyś go poznam!-zawołał radośnie do starszej kobiety nie pozwalając jej dość do słowa.
-Chosé, spokojnie, nie tak głośno! Poza tym to nie miłe tak kogoś obgadywać.
-Ale ja nie obgaduję! Mówię jak było!
-No, już, już. –pokręciła bezradnie głową –Mam na imię Hannah. Bardzo mi miło was gościć. Przepraszam, jeśli mój wnuk coś narozrabiał…
-Nie, był bardzo grzeczny.-od razu wtrącił się blondyn –Sam go poprosiłem, żeby zrobił nam kilka zdjęć. Mi również bardzo miło. Marco Reus. –uśmiechnął się kiwając głową i podał kobiecie rękę. Jakby nagle przypominając sobie o moim istnieniu odwrócił się sprawdzając, czy na pewno nadal jestem tuż za nim. –A to jest moja żona..
-Rose. –przerwałam mu. Jakoś miałam dość jak na dziś swojego pełnego imienia. A „Ruby” już na zawsze została odstawiona i nieuznana przez Marco. Ku mojemu zdziwieniu zostałam mocno uściskana przez kobietę.

-Och, przepraszam. Przypominasz mi córkę w dzień ślubu. Też tak samo promieniała, piękne wyglądała uśmiech nie schodził jej z twarzy. I oboje tak zakochani…
-Nic się nie stało! –uśmiechnęłam się i pogłaskałam po ramieniu wzruszoną kobietę. Zakochani… Może zamiast na prawo powinnam była zdawać do szkoły aktorskiej.
-Babciu! Nie rób mi wstydu! Ja chciałem poprosić o autograf!
-Na piłce to ci się zaraz wytrze, leć po jakąś koszulkę.-oceniła starsza pani –Macie państwo czas? Nie chcemy przeszkadzać..
-Mamy wolny czas i to aż nadto! Jeśli nie przeszkadzamy…
-A gdzież tam. Może usiądziemy tu, jest przyjemnie, daszek rzuca cień. Zrobiłam właśnie lemoniadę, napijecie się?
-Bardzo chętnie!-odpowiedziałam. Usiedliśmy na wskazanych przez nią wiklinowych krzesłach. Chwilę później przyniosła nam cały zapełniony dzbanek i szklaneczki. Przez ten upał tego właśnie mi było trzeba.

Kilka chwil później dołączył do nas Chosé trzymając marker i biały t-shirt. Poprosił Marco o złożenie podpisu na przedzie. On położył ją sobie na kolanie i złożył swój podpis z dedykacją dla chłopca.
Zadowolony usiadł na kolanach babci i papugując zaraz po Marco nalał sobie lemoniady.
-Od kiedy ty lubisz moją lemoniadę, hmm?-zaśmiała się kobieta obejmując wnuka ramieniem.
-Od zawsze, babciu!
-Oczywiście! –roześmiała się. –Przepięknie razem wyglądacie. Chosé zrobił wam dobre zdjęcia?
-Sprawdzałem, wyszły bardzo dobrze.- przyznał Marco chwytając mnie za rękę. Dopiero teraz dochodziło do mnie, że był moim mężem, moim. A ja jego żoną. To było takie nowe… I takie piękne.
-Ślub to taki dzień, w którym kobieta wygląda najpiękniej. Z każdym kolejnym dniem małżeństwa tylko się starzeje i przybywa jej zmarszczek. Przykro mi skarbie, taka jest prawda. Ale jak to się mówi, czego się nie robi dla miłości.. Ja tutaj też przeprowadziłam się dla męża. Jestem hiszpanką. Osiedliliśmy się tu, sam ten dom budował. Urodziły się dzieci, wyjechały w świat… Został tylko syn. Teraz mam tylko jego, pomaga mi szalenie. Właśnie pojechał na Kubę z mamą małego, która nas odwiedziła, zrobić duże zakupy. Powinni niedługo wrócić. Jeśli zostaniecie to złapiecie się na obiad!
-Babcia zrobi dzisiaj pyszny! Zostańcie!-uśmiechnął się szeroko chłopiec wpatrzony w Marco. –Zostaniecie?
-Jeśli Rose się zgodzi…
-Proszę!-przerwał swojemu idolowi chłopiec patrząc na mnie niczym kot ze Shreka.
-No to zostaniemy.
-Dobra odpowiedź!-roześmiała się starsza kobieta i popatrzyła na pomost, na którym braliśmy kilka chwil temu ślub. Ekipa zaczęła sprzątać i zdejmować dekorację.
-Dziękuję. Było naprawdę przepięknie.-powiedziałam do Marco wyrywając go z zamyślenia i pocałowałam w policzek. Uśmiechnął się nieznacznie i pogłaskał mnie po odsłoniętym kolanie. Spojrzałam na chłopca, który zaczął się niesfornie kręcić na kolanach babci. W końcu wygrał sam ze swoimi myślami.
-Możemy razem zagrać? Proszę.. Już przyniosłem piłkę!

Marco spojrzał na niego uśmiechając się.
-Nie ma sprawy. Dawaj piłkę.
Odpiął guziki od kamizelki i położył ją na krześle, na którym siedział. Zupełnie odruchowo zabrałam ją i położyłam sobie na kolana.
-Marco, na pewno możesz grać? A kontuzja…-zreflektowałam się i chwyciłam go za rękę nim odszedł od naszego stołu.
-Spokojnie, nie martw się. To zwykła zabawa. –mrugnął uspokajając mnie i pocałował w czubek głowy. Uśmiechnęłam się delikatnie i odprowadziłam go wzrokiem. Dopiero kiedy on odwrócił się w moją stronę speszyłam się i odwróciłam głowę do Hannah.

-Jaki on jest w ciebie zapatrzony! Aż nie może wzroku oderwać! Pięknie się na was patrzy, pasujecie do siebie.
-Dziękuję. –powiedziałam czując się dość niezręcznie. Nawet nie przypuszczałabym, że ludzie mogliby nas tak odbierać.
-Na długo zostajecie?
-Szczerze pani powiem, że nie mam pojęcia. To niespodzianka, ale Marco też zaczyna treningi indywidualne, więc myślę, że nie będziemy tu specjalnie długo. Korzystam z tego co jest teraz.
-Tak, trzeba korzystać ile się da. –przyznała patrząc na szczęśliwego wnuczka, który właśnie próbował odebrać piłkę Marco. Ten specjalnie się podstawił i dał mu wygrać. Mały pisnął radośnie i zaczął skakać w miejscu oddając pokaz tańca zwycięstwa.

-Widziałyście? Udało mi się!-krzyknął zwracając się do nas uśmiechając się szeroko.
-Widziałyśmy! Brawo, brawo!-zawołała babcia i mrugnęła do niego okiem. Marco przybił mu piątkę z potem znów zaczęli swoją grę od nowa. –Ach, dzieciaki. Cieszę się, że przyjechał. Tak to widuję go bardzo rzadko. Greeta pracuje w Miami jako kelnerka. Ma męża, który ma swoją małą firmę komputerową. Muszą dużo pracować i przez to cierpi kontakt z innymi. Ale nie mam im tego za złe, tu by nie zrobili żadnych karier. Wszystko dla małego. Jak się ma własne dzieciaki zmienia się zupełnie sposób widzenia na świat. Na wszystkich dookoła… Kiedyś, jak się swoich doczekacie to sami zobaczycie. Trudny ale wspaniały okres.
-Trudny?
-A pewnie. –westchnęła i upiła trochę ze szklanki. –Zwłaszcza, gdy rodzi się pierwsze dziecko. Strach o nie, jego zdrowie, odporność… Takie maluszki są najbardziej narażone. Nie umieją się komunikować, a trzeba im wszystko zapewnić. Kiedy już podrosną jest łatwiej. Ja mam czwórkę dzieci. Niespodziewanie zaszłam w ciążę i to wywróciło wszystko do góry nogami. Przechodziliśmy z mężem załamanie, bo obawialiśmy się, że poświęcamy dzieciom zbyt mało czasu. Wytłumaczyliśmy im wszystko i się udało.
-Mi tego rodzice nie wytłumaczyli… Ja po prostu byłam gorsza, i mówili o tym otwarcie… Przepraszam. Nie powinnam.
-Nie szkodzi, skarbie, ale nie warto. Nie w taki piękny dzień. Masz wspaniałego męża, który cię kocha, opiekuje się tobą. Takimi chwilami żyj.
-Postaram się. –przytaknęłam i dopiłam do końca całą zawartość szklanki czując mocne dudnienie mojego serca. Nie wiedziałam zupełnie co mam powiedzieć. Byłam zupełnie zdezorientowana. Do świata żywych przywrócił krzyk chłopca.
-Wujek!- odwróciłam się w jego stronę. Chłopiec pobiegł do nadchodzącego grubszego mężczyzny trzymającego pełno siatek. Za nim kroczyła jeszcze drobna kobieta z lżejszymi zakupami. Kiedy podeszli do domku zobaczyli Marco. Na ich twarzach wymalowało się zdziwienie. Wujek chłopca odstawił siatki z jednej ręki na schodach i podał rękę mojemu mężowi witając się. To samo zrobiła też kobieta. Blondyn pokazał swoje pokłady bycia gentlemanem i wziął od niej siatki. Prowadzony przez Chosé poszedł je odnieść do kuchni.
-Mamo kogo ty do domu zapraszasz? –roześmiała się wysoka dziewczyna o naturalnie czarnych włosach i błękitnych oczach, zupełnie jak Hannah. –Och, przepraszam. Nie zauważyłam pani. –dodała, kiedy jej wzrok spoczął na mojej osobie. Uśmiechnęłam się.
-Twój syn sprowadza. Państwo wzięli właśnie ślub, a młody już idola wyhaczył. Zaprosiłam ich na obiad.
-O jenki… Mam nadzieję, że nie nabroił aż tak bardzo. Przepraszam za syna…
-Ależ nie ma za co!-uśmiechnęłam się wstając z miejsca. –Był bardzo grzeczny, nawet zrobił nam zdjęcia jak Marco poprosił. Grali przed chwilą w piłkę. W ogóle, jestem Rose. –uśmiechnęłam się i podałam jej rękę.
-To całe szczęście. Bardzo mi miło poznać, jestem Rita. No, no, no. Żona Marco Reusa… Nie spodziewałam się.. Mega zaskoczenie ale wydajesz się całkiem fajna. I pięknie wyglądasz.
-Dziękuję! –roześmiałam się i zajęłam poprzednie miejsce pamiętając o leżącej kamizelce Marco. Ten po chwili wyszedł i dołączył do nas zajmując miejsce koło mnie.
-A to nie robisz obiadu?-udałam zdziwioną i spojrzałam na niego poważnym wzrokiem.
-A miałem?
-U nas w domu jest taki zwyczaj! Kto zanosi siatki ten robi obiad.-zawtórowała mi ze śmiechem dziewczyna.
-Mówiłam? Po wzięciu ślubu już jest tylko gorzej… Chodź Rita, zrobimy coś już skoro panowie nas nie wyręczą.
-Może mogłabym pomóc? Wprawdzie nie jestem najlepszą kucharką ale para rąk do pomocy.-zaoferowałam. Naprawdę chciałam poznać je bliżej a także sposób przygotowywania ich posiłków w takim miejscu jak te. Swego czasu bardzo interesowałam się kulturami innych państw. W szkole kiedyś miałam przez pół roku koleżankę z Egiptu, która była członkinią grupy cyrkowej razem z rodzicami, dlatego też często musiała zmieniać szkoły. Sama grupa cyrkowa też była wielonarodowościowa. Esme z zapałem opowiadała mi o ich członkach, ich wierzeniach, charakterystycznej osobowości, czy właśnie tradycjach w żywieniu. Kiedyś nawet chciałam coś upichcić, jednak kuchnia należała do terytorium żerowania macochy, a później, gdy poznałam Leona po prostu stwierdziłam, że gotowanie nigdy nie będzie moją dobrą stroną, więc nim cokolwiek zaczęłam-zrezygnowałam.
Teraz, gdy odgrodziłam się od tego co było grubą kreską, a patrzyłam jedynie w to co będzie pragnęłam robić wszystko to, czego tylko zamarzę. Choćby przez najbliższy rok.

-Jesteś naszym gościem, odpoczywaj, to twój dzień.
-Ale ja naprawdę bym chciała…
-Zawiążemy ją szczelnie fartuchem i będzie dobrze, mamo. Widzę jak patrzysz na tą sukienkę. –roześmiała się Rita i pociągnęła mnie do wnętrza domu. Skręciłyśmy od razu w lewo, do niewielkiej kuchni, gdzie stały w rzędzie wszystkie siatki z zakupami.
-Jak zwykle panowie największe minimum robią. –westchnęła kobieta. Rita kucnęła przy nich i wyciągając podawała kolejno produkty mi i swojej mamie. Część z nich zostawiłyśmy na blacie, część schowałyśmy do lodówki. Za zadanie zostało mi przydzielone pokrojenie dużej piersi z kurczaka w kostkę. Zadanie wprost na moim poziomie. Rita zajęła się przyrządzaniem owoców morza, których w ogóle nie znałam. Najstarsza z nas zajęła się obieraniem warzyw i gotowaniem ryżu. Gdy wykonałam swoje zadanie zostałam wtajemniczona w specjalną recepturę. Podzieliłyśmy pokrojone mięso na trzy kupki. Każda z nich została natarta różną mieszanką tutejszych przypraw. Byłam zaskoczona ich doborem i połączeniem. Głównymi było chilli, imbir, gałka muszkatołowa, kolendra i cilantro, czymkolwiek ono było. Listki miały wygląd pietruszki. Dodałyśmy ją niesproszkowaną na patelnię, aby dała pięknego aromatu. Owoce morza zostały wrzucone na parę. Sosem nie musiałyśmy się już zajmować, ponieważ był już przygotowany wcześniej.
Zostałyśmy w kuchni, by mieć wszystko pod kontrolą. Nalałyśmy sobie do kieliszków białego wina. Tak aby przetestować, czy na pewno będzie nadawało się do obiadu.

-Naprawdę pyszne.-przyznałam opierając się o blat kuchenny. Obie kiwnęły głowami zgadzając się ze mną.
-Najbardziej popularne u nas, w Niemczech pewnie by kosztowało krocie. Kupcie na mieście jak będziecie.
-Koniecznie. Jeszcze nigdy takiego nie piłam. Nawet na prezent można kupić.
-Dokładnie. Dziewczyny mi składają zamówienia, jak jadę do mamy. Na szczęście urodziny mają raz w roku. W ogóle, gdzie jest młody? –zreflektowała się. Wszystkie podeszłyśmy do okna kuchennego wychodzącego na werandę. Widok mnie zupełnie rozczulił. Mały siedział na kolanach Marco. Uśmiechnięty jak nigdy. Marco siedział zaabsorbowany rozmową z bratem Rity. Instynkt macierzyński? Oj, oby nie. Nie zamierzam mieć dzieci. Na pewno nie przez następne kilka lat. Nie wiedziałam, jakie ma Marco do tego podejście, ale byłam pewna, że gdy spotka właściwą osobę w swoim życiu będzie wspaniałym ojcem. Jakby czując na sobie moje spojrzenie odwrócił głowę i uśmiechnął się puszczając do mnie oko. Moje policzki się zarumieniły. Chwała makijażowi, że je zakrywał.

-Nie wiem czemu… Marco jest taki.. Normalny. Zawsze miałam stereotyp piłkarza snoba. Pełno pieniędzy, pełno dziewczyn, samochodów, apartamentów. Na przykład jak taki Ronaldo. Nie rozumiem czemu w ogóle ludzie go lubią, zwłaszcza mój syn.
-Lubi też Marco, więc się ciesz!-uderzyła swoją córkę łokciem starsza kobieta i z uśmiechem poszła przemieszać na patelni nasze mięso.
-Cieszę! Fajnie, że zostaliście. Może jeszcze zrobię zieloną herbatę, żeby była poza winem, co myślisz mamo?
-No przynajmniej dla swojego syna zrób, nie będziesz dziecka upijać!
-A no w sumie!

Wszystkie trzy znalazłyśmy wspólną nić porozumienia. Bardzo dobrze się dogadywałyśmy. Cieszyłam się, że miałam szansę poznać takie osoby na pozornym wyjeździe na Karaiby żeby wziąć ślub. 
Razem z zagotowaniem wody w kuchni zjawił się uśmiechnięty Marco.

-Cóż tu panie pichcą dobrego?
-Nie wiem co, ale coś bardzo dobrego jak na mój nos. –odpowiedziałam. Ku mojemu zdziwieniu podszedł do mnie i nie zwracając uwagi na moje towarzyszki przytulił mnie do siebie. Nie wiedziałam, czy służyło to zwyczajnej pokazówce czy zrobił to z własnej, nieprzymuszonej woli. Wolałabym to drugie, jednak spodziewać się czegokolwiek po nim jest niemożliwe.
Na koniec pocałował mnie w czoło i delikatnie się ode mnie odsunął. Dosłownie na krok.

-Dzwonił Mario. Pytał co u ciebie i nie wierzył mi na słowo, że żyjesz.-przeszedł na niemiecki i uśmiechnął się rozbrajająco. –Powiedziałem, że zadzwonisz w ciągu dziesięciu minut. To go przekonało. 

Roześmiałam się. Kochany Mario. Wzięłam od Marco telefon i przeprosiłam dziewczyny na chwilę. Przeszłam przez werandę posyłając uśmiech do brata Rity. Na schodach zdjęłam szpilki i boso weszłam na plażę. Wybrałam  numer do Mario. Kilka sygnałów później usłyszałam już jego głos.

-Hej grubasku, tu Rose!-przywitałam się z nim.
-No, wreszcie dzwonisz! Ann musiała wyjść z Mase, nie moja wina, jeśli będzie chciała mnie zabić. Też chciała z tobą pogadać ale cóż. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam w nocy poślubnej, ale Marco mówił, że czeka aż coś tam ugotujesz? Nie zrozumiałem tego… Przecież ty i gotowanie...
-Przemiła rodzina nas zaprosiła. Pomagałam przy robieniu obiadu.I dziękuję, że wierzysz w mój talent kucharski.
-No mów mi jeszcze. Jestem akurat głodny…
-Kiedy nie jesteś?
-Nazwisko widzę zobowiązuję. Stajecie się tacy sami! Ogólnie to wszystkiego co najlepsze na nowej drodze życia, młoda! Cierpliwości do tego młota.
-On nie jest młotem! –pisnęłam niczym mała dziewczynka w sprzeciwie. –Naprawdę go polubiłam. Może to dziwne po tym wszystkim… Może nie jest idealnie. Mario, nie zrozum mnie źle, ale jest mi dobrze. Nie wiem czy powinnam się tak czuć, może to dziwne, niewłaściwe, ten cały ślub… Ale ja w tym nienormalnym świecie znalazłam w końcu spokój i szczęście…
-Naprawdę nie masz pojęcia jak się cieszę, że to słyszę. Uwielbiam ciebie, Marco jest dla mnie jak brat. Na początku uważałem, że to nienormalne… Ale on już się zmienił. Ze Scarlett był taki zamknięty w sobie, oziębły… Nie wiem, co ty robisz, Rose, nie musisz mi nawet mówić, ale rób to dalej.
-Ja sama Mario nie wiem co się dzieje. To się staje samo… I już.
-Wyślijcie potem mi zdjęcia, naprawdę ciekawy jestem jak wyglądasz. Marco nie umiał się wysłowić i nawet się jąkał.
-Widząc jego ja też bym powiedziała o nim tyle co on o mnie. Wiesz, chyba już powinnam się zbierać, zaraz będzie obiad. Zadzwonię jeszcze, dobrze?
-Bawcie się dobrze. Trzymajcie się tam.
-Dzięki, wy też. Ucałuj Ann.

Przez całą rozmowę odeszłam dość spory kawał od domku. Byłam prawie z powrotem koło pomostu, na którym wzięliśmy ślub. Słońce tak dokuczało, ja jednak zapomniałam zabrać sobie jakiekolwiek okulary przeciwsłoneczne. Nie przypuszczałam nawet, że zatrzymamy się gdziekolwiek po uroczystości. Pewnie i sam Marco też nie. Może byśmy wtedy bardziej o tym pomyśleli, ale niestety niektórych rzeczy nie da się przewidzieć. Ruszając w powolny bieg, mając na uwagę fryzurę, skierowałam się z powrotem do domku. Część talerzy już była powystawiana. Otrzepałam stopy z piasku i założyłam z powrotem szpilki. Zajrzałam do kuchni, żeby upewnić się, czy nie potrzebują pomocy.

-Idź już usiąść. My z Ritą już wszystko przygotowałyśmy. Wszystko w porządku z twoim przyjacielem?-zapytała z uśmiechem Hannah zabierając dwie puste miski.
-Tak, dziękuję. Upewniał się czy żyję i upominał o zdjęcia, żebyśmy mu wysłali.
-Ach, no tak. Zrobimy wam jeszcze kilka zdjęć na plaży. Będziecie wyglądać fantastycznie!
-Dziękuję bardzo.


Gdy wyszłam na werandę zastałam tam wszystkich już siedzących przy stole. Dostawione zostały jeszcze dwa krzesła, ze względu na powiększone grono. Marco trzymał miejsce dla mnie tuż koło siebie. Właściwie trzymała je jego kamizelka. Zdjęłam ją z krzesła i poprawiając wcześniej sukienkę zajęłam miejsce. Kamizelkę przewiesiłam na oparciu krzesła, by się nie poplamiła. Hannah z Ritą przyniosły wszystko włącznie z winem i kieliszkami.

-Proszę, nakładajcie! Najpierw zielone, na to mięso, obok ryż z kaszą. Naprawdę dobre! Do polania sosy. Tutaj jest z odrobiną brandy, tutaj zwykły. –pokazała nam wszystko gospodyni domu i sama wzięła miskę z przygotowaną mieszaną ryżu z jakąś nieznaną mi kaszą. Może troszkę przypominającą pęczak?
Z lekką obawą nałożyłam sobie sałatkę z owocami morza, zwłaszcza, że nigdy ich nie próbowałam. Bardziej byłam pewna do kurczaka w różnych przyprawach, którego przygotowałam.  Wszystko to polałam delikatnie dressingiem, przygotowanym przez Hannah. Gdy wszyscy już mieli potrawę nałożoną na swoje półmiski życzyliśmy sobie smacznego i zaczęliśmy delektować się przepysznym obiadem.
Koło talerza poza sztućcami leżały pałeczki. Duża część z nich skorzystała, włącznie z Marco, ja jednak nie miałam bladego pojęcia jak się nimi posługiwać.
Z dozą niepewności nałożyłam odrobinę sałatki z jakimiś wodnymi żyjątkami. Spojrzałam się na to dość nieufnie.

-Spróbuj. Są naprawdę pysznie przyrządzone, takich nigdy nie jadłaś.-powiedział uśmiechając się Marco dodając mi odwagi.
-To prawda, nigdy nie jadłam.
-Naprawdę?-dołączyła się zszokowana Rita. –Owoce morza to moje dzieciństwo! Musisz koniecznie spróbować, mama jest mistrzem.
-Oj nie chwal tak. –przewróciła oczami starsza pani i spojrzała na mnie uśmiechając się –Spróbuj, obiecuję, że ci zasmakuje. To najlepsze, co człowiek może jeść.

Z dozą niepewności włożyłam widelec do ust i zaczęłam przeżuwać karaibski przysmak. Poczułam naprawdę kulminację wielu smaków. Słonawość morza, lekką gorycz od dressingu z alkoholem i łagodność między innymi rukoli. Byłam zachwycona. Nawet nie zwróciłam uwagi, że wszyscy czekali na moją reakcję. Nałożyłam kolejną porcję tym razem z kawałkiem kurczaka z curry. Rozpłynęłam się. Nic nie musiałam mówić. Tego dania nie dało się zjeść szybko. Całym fenomenem było wyczuwanie i poznanie wszystkich nowych smaków. Cudowne.
Zjedliśmy wszystko z ogromnym apetytem i rozkoszą. Tutejsze wino także zasmakowało Marco.  Zgodził się ze mną, że musimy je koniecznie kupić. Po zjedzonym posiłku skupiliśmy się na rozmowie. Rob, bo tak nazywał się brat Rity przyznał się, że umie grać na ukulele. Hannah postawiła na swoim, by zagrał dla nas, a ja z Marco jak przystoi na ślubną tradycję mieliśmy odtańczyć pierwszy taniec.

Lekko przerażona zeszłam na plażę przed domem. Schodząc ze schodów usłyszałam pierwsze dźwięki instrumentu. Marco wyciągnął do mnie rękę i przyciągnął mnie do siebie.
-Nie umiem tańczyć. –szepnęłam.
-Damy radę. –odpowiedział mi z czułością i zagarnął pasmo moich włosów za ucho.

Do naszych uszu dotarł przepiękny śpiew. Wersja Somwhere over the rainbow napisana przez Israela Kamakawiwo’ole. Był wyjątkową osobą dla mieszkańców Hawai, mimo tego, że dwie wyspy dzieliło sporo drogi, to i ludzie z wysp karaibskich, połączeni podobną mentalnością mieli do niego wielki szacunek. 
Nieznacznie zaczęliśmy poruszać się w tańcu. Marco przejął zupełną kontrolę i poprowadził mnie w uroczym walcu. Byłam zaskoczona. Marco umiejący tańczyć. I to jak!
Oparłam brodę o jego ramię i mocno się do niego przytuliłam. Tak prowadzona nawet sama nie gubiłam kroków. Płynęliśmy w tańcu. Ja i on, nie zwracając uwagi na to, co nas otacza. Jego dłonie pewnie spoczywały na mojej talii delikatnie ją ściskając. Mocniej oplotłam palcami jego kark, gdy mnie uniósł w tańcu i zakręcił dokoła siebie. Zaśmiałam się cicho. Korzystając też z okazji zrzuciłam ze stóp uporczywe szpilki. Znów mogłam bosymi stopami stanąć na ciepłym piachu. 
Do ostatnich dźwięków utworu byliśmy zatraceni w tańcu. Było cudownie. On, plaża, szum oceanu, wygrywana piękna melodia na strunach ukulele i niesamowity śpiew. To wszystko przepełniało moje serce przeogromnym szczęściem. Gdy już zatrzymaliśmy się nie mogłam się powstrzymać, by chwycić jego podbródek i złożyć delikatny pocałunek na jego ustach. Wyczułam, że się uśmiechnął. Sam pochylił się i pogłębił mocniej pocałunek. Nie przejmowaliśmy się nawet oklaskami dochodzącymi z werandy domku od naszej publiczności. Tym razem ja jako pierwsza przerwałam pocałunek. Osunęłam się od niego i pochyliłam, żeby zabrać rozrzucone szpilki. Uśmiechnęłam się do niego i wróciłam do reszty. Tuż koło mnie znalazł się Marco.

-Przepiękny taniec! Przepraszam, ale Chosé dorwał się do twojego telefonu. Wyjątkowo mu pozwoliłam, bo taka pamiątka jest bezcenna. –wytłumaczyła go Rita.
-Zupełnie nic złego się nie stało. –uśmiechnął się Marco. –Jak już jesteśmy przy zdjęciach, może ustawimy się wszyscy przed domem, zrobimy razem? –zaproponował. Wszyscy z chęcią przyjęli tę propozycję. Marco ustawił samowyzwalacz na telefonie, oparł go o kubek na grubej, drewnianej barierce werandy, i sam zbiegł do ustawionej uśmiechniętej rodzinki. Stanął tuż koło mnie na środku i objął mnie w pasie. Po jego drugiej stronie stał Chosé, a za nim jego mama kładąc mu ręce na barkach. Uśmiechnęłam się do zdjęcia. Kilka sekund później usłyszeliśmy dźwięk robionego zdjęcia. Blondyn zerwał się, żeby sprawdzić jak wyszło. Z uśmiechem podniósł do góry kciuk patrząc na fotkę. Jeszcze my stanęliśmy sami, Rita stwierdziła, że powinniśmy mieć jak najwięcej zdjęć z dnia ślubu, a wyglądaliśmy oboje pięknie. Posłusznie wykonaliśmy polecenie dziewczyny. Marco objął mnie w talii i oboje spojrzeliśmy się w migawkę aparatu. Przeszliśmy jeszcze na jej polecenie kawałek dalej. Poinstruowała nas jak mieliśmy stanąć. Miała zamiłowanie do robienia zdjęć, i widać było przez to, jak się bardzo wczuła w tą sesję. Marco posłusznie wykonywał jej polecenia. To musiał mnie pocałować, położyć dłoń na policzku, podciągnąć moją nogę do swojego biodra, wziąć mnie na ręce...
Czułam się wspaniale. Niezależnie jak zdjęcia wychodziły, to ta bliskość z Marco była czymś co potrzebowałam. Nie wiedziałam co mógł czuć, z jego twarzy nic nie mogłam wywnioskować.
Po skończonej sesji Rita oddała Marco telefon i ruszyła z powrotem do domu. Marco zatrzymał mnie chwytając mocno za rękę. Wpadłam nagle w jego ramiona. Jego usta nawet nie pytając o pozwolenie, bez żadnej delikatności wpiły się w moje. Objął mnie z całej siły. Nie potrafiłam zupełnie złapać tchu. Czułam, jakbym miała tracić grunt pod stopami. Byliśmy za ścianą domu tak, że nikt nie mógł nas zauważyć. Zupełnie podświadomie z moich ust wydostało się ciche jęknięcie. Uwielbiałam też tą stronę Marco. 

 Na całe szczęście, gdy już prawie nie mogłam zaczerpnąć oddechu Marco jakby wyczuwając to oderwał się ode mnie. Oparłam dłonie na jego pierś oddychając głęboko.
-Cholera, Rose. –wydyszał opierając głowę na moim ramieniu. –Nawet nie wiesz jak na mnie działasz… Ta sesja.. Cholera, nawet nie wiesz co wtedy miałem w głowie. I nie chcesz wiedzieć.
-Myślałam, że zupełnie nic nie czułeś… Twoja twarz była.. Pokerowa. –zaśmiałam się i pogłaskałam go wierzchem dłoni po policzku.
-Kochanie, nie jestem z lodu. Chodźmy już.




Wróciliśmy do domku. Żeby jakoś się zdystansować i zlikwidować uczucie, które mnie zaczęło obezwładniać zaangażowałam się w znoszenie naczyń razem z Ritą i jej mamą. W kuchni najstarsza z nas zaczęła zmywać naczynia, a ja i Rita zadeklarowałyśmy pomoc.
-Wyglądacie naprawdę pięknie razem. Zobaczycie potem zdjęcia, to będziecie zachwyceni.
-Na pewno są przepiękne. Dziękuję. Nie chcesz być profesjonalną fotografką? –zapytałam z ciekawością.
-Niee, co ty. Po prostu lubię czasem pstrykać zdjęcia. To wszystko. Jako zawód raczej nie.
-Zawsze masz jakąś alternatywę.
-A ty? –zapytała przewieszając ściereczkę przez ramię –Oczywiście jeśli mogę wiedzieć, pracujesz?
-Studiuję prawo.
-Naprawdę? Nie powiedziałabym, że ty i prawo..
-Widzisz. –zaśmiałam się i wzięłam kolejny talerz z suszarki na naczynia –Wzięłam na razie rok przerwy. Chciałam zmienić uczelnię przede wszystkim, poza tym chciałabym być przez ten czas z Marco. Chcę, żeby wrócił do dawnej formy a nawet jeszcze lepszej. Nie chcę, żeby się załamał.. Rozumiecie.
-Taka żona to skarb! –westchnęła starsza. Zakręciła wodę kończąc zmywanie i zaczęła chować wytarte naczynia do szafek.
-Tak, wiesz, miałam nie pytać, ale…
-Rita, daj już spokój. Mówiłam ci…-przeszkodziła córce siwowłosa zakładając ręce.
-Zapytaj, nic się nie stanie, najwyżej nie odpowiem!-zaśmiałam się trochę nerwowo, bo nie wiedziałam, czego miałam się spodziewać.
-No dobrze… Po prostu.. Widzę jak się kochacie, ale zaczęłam się zastanawiać jak to wpłynie, czy coś się zmieni między wami, kiedy Scarlett urodzi?
Jej pytanie zszokowało mnie na tyle, że stanęłam wmurowana, a do moich uszu dobiegł dźwięk tuczącej się porcelany, która wypadła mi z rąk. Spojrzałam na popękaną w kawałki miskę na podłodze. Wyglądała dokładnie jak moje serce.




 ~~~

*melodyjka reklamowa* Już dziś o dwudziestej w Polsacie Dancing with the stars!😆😆😆😆
Ja wiem, ja naprawdę wiem, że wy lubicie moje polsatowskie zakończenia, rozumiem Was bez słów. Ale spokojnie, na razie jeszcze chwilkę sielanki będzie. (Chwilkę!) 
Tutaj jakoś niewiele się dzieje, ale...czuję, że burza nadciąga. (U mnie za oknem cały czas deszczowo..więc tak..zainspirowało mnie do burzy) i zamierzam trochę tu namieszać, żeby za uroczo nie było! 
Dziękuję dziękuję za wszystkie komentarze! Uwielbiam je czytać💗💗💗
Za tydzień kolejny!
Buziaki! xx