-Przepraszam, pozbieram to. –szepnęłam kucając przy
popękanej misce.
-Ależ nic się nie stało, zostaw, ja zamiotę.
-Odkupię, naprawdę przepraszam, nie chciałam.
-Wiem i nic nie odkupuj. Odsuń się, kochana, bo jeszcze się
zranisz.
Ja już byłam zraniona.
-To moja wina, nie powinnam była pytać. –wyznała ze smutkiem
Rita.
-Nie, po prostu zaskoczyłaś mnie. Proszę, nie
wierz we wszystko co piszą. Media szukają sensacji, chcą czegoś, czego nie ma.
–powiedziałam drżącym głosem. Nie chciałam sama w to wierzyć. Scarlett nie
mogła być w ciąży. Marco jej nie kochał, a będzie miał dziecko. A ja właśnie za
niego wyszłam. Dla dobra malucha to ona powinna była stać dziś na moim miejscu.
-No tak, też tak przypuszczałam. Przepraszam, że w ogóle o
tym zapytałam.
-Nie szkodzi, ale już nie rozmawiajmy na jej temat.
-Właśnie. Chodźcie do naszych panów, nie będziemy ich
zostawiać samych.
Musiałam pójść do niego. Spojrzeć mu w oczy i udawać, że
wszystko jest w porządku. Każde zadanie było równie ciężkie.
Gdy we trzy weszłyśmy na werandę podeszłam do niego wręcz z walącym sercem.
Ze zranienia, bólu i przeogromnej zazdrości. Może nie powinnam być aż tak
bardzo przejęta. Ostatnio w moim życiu działo się zbyt wiele rzeczy, których
nie rozumiałam.
Usiadłam na krześle, nawet nie patrząc na niego. Nalałam
sobie do kieliszka jeszcze białego wina, które stało w specjalnej miseczce z
lodem. Zaczęłam przysłuchiwać się opowieści Rity o jej życiu w wielkim mieście.
Opowiedziała też z dumą o swoim mężu, którego firma coraz bardziej zaczęła się
rozwijać.
Marco widząc, że coś jest nie tak położył dłoń na moim
kolanie i zaczął przesuwać ją wyżej, ku udzie. Zacisnęłam nogi i przysunęłam
się do stołu, odsuwając się jednocześnie od niego.
Byłam zupełnie zdezorientowana, kiedy usłyszałam, że
najbardziej naturalnym głosem zwraca się do Hannah.
-Bardzo dziękujemy wam za gościnę, jednak musimy się
zbierać. Mamy jeszcze na dziś trochę
planów.
-Oczywiście, nie zatrzymujemy was! Cieszę się, że mogliśmy
się poznać, wpadnijcie, jak kiedyś będziecie się wybierać! –uśmiechnęła się
starsza kobieta.
-Nie chcę iść. –zwróciłam się do niego przechodząc na
niemiecki. Jednak zupełnie mnie zignorował.
-Zapamiętamy. Oczywiście, jeśli wybierzecie się kiedyś do
Dortmundu to też zapraszamy!
-Mam telefon do Rose, więc na pewno się umówimy.
Wszyscy uściskaliśmy się mocno. Marco najdłużej zeszło
pożegnanie z małym. Życzył mu odwagi i wytrwałości w dążeniu do celu. Pomachaliśmy
im, gdy odeszliśmy. Bez słów szybszym krokiem weszliśmy na drogę prowadzą do
przystani łodzi. Wsiedliśmy na łódź, którą też tu przyjechaliśmy.
Nie miałam ochoty już nic mówić. Chyba też do końca nie
wiedziałam co. Zajęłam poprzednie miejsce, na którym siedziałam za pierwszym
razem. Całe szczęście, że Marco dał mi trochę czasu na oddech. I całe szczęście,
że to uszanował.
Delikatnie wychyliłam się za burtę, wyjrzałam na zostające za
nami fale i wypatrywałam sąsiednie wyspy. Żałowałam, że nie wzięłam ze sobą
aparatu, bo widoki były niesamowite, a głupia duma nie pozwalała mi poprosić
Marco. Nawet nie miałam ochoty wiedzieć, co robił.
Od razu podeszłam do wyjścia z łodzi, gdy dobiliśmy do
brzegu. Wtedy Marco wyszedł przede mnie i pomógł mi wysiąść.
Nie mieliśmy tym razem samochodu. Przeszliśmy na plażę i
zdjęliśmy buty. Szliśmy w ciszy wsłuchując się w dźwięk oceanu.
Po pewnym przebytym kawałku drogi on pierwszy się odezwał.
Jak najbardziej spokojnym i naturalnym głosem.
-Dlaczego jesteś zła?
-Nie jestem zła.
-Widzę, że coś nie tak.-uparł się przy swoim próbując złapać
ze mną kontakt wzrokowy. Na próżno.
-Nie, Marco. Jestem smutna, zagubiona, rozżalona,
zdezorientowana, rozkojarzona, zawiedziona i zazdrosna. Nie jestem zła.
-W takim razie co się stało, że jesteś… W takim stanie?
-Oszukałeś mnie. Po fakcie. Nawet nie wiem czy zamierzałeś
mi o tym w ogóle powiedzieć.-powiedziałam powstrzymując się od choćby
podniesienia tonu głosu.
-Byłem z tobą szczery od początku… Nie rozumiem, w niczym
cię nie okłamałem.
-Zatajenie faktu to też kłamstwo. Tak ważnego faktu, Marco.
Może wcale bym się nie zgodziła na ten cały ślub.
-Możesz mi wreszcie powiedzieć o co chodzi?-zapytał lekko
zdenerwowany. Rozglądając się dookoła zauważyłam, że staliśmy już oboje koło
naszego domku.
-O Scarlett i o wasze dziecko.
To chyba było coś najcięższego co musiało mi do tej pory
przejść przez gardło. Dziecko jego i Scarlett. Tak chciałam, żeby ten obraz był
jak najszybciej wyrzucony z pamięci..
-Skąd o tym wiesz?
-Otwórz, proszę drzwi. –szepnęłam. Tylko się nie rozpłacz.
Tylko się nie rozpłacz. Nie zaprzeczył. Miał zaprzeczyć! Miał powiedzieć, że
wszystko jest dobrze, że mnie koch… Że wszystko jest po prostu dobrze. W
cholernym porządku i nie spodziewa się w aktualnym czasie żadnego potomstwa.
On posłusznie otworzył drzwi i wpuścił mnie do środka.
Rzuciłam buty, które trzymałam w ręku tuż koło drzwi i weszłam do środka boso
nawet nie przejmując się, że wniosę piach. Poszłam od razu do kuchni. Naprawdę
nie robiłam nigdy tak, że gdy pojawiają się smutki to razem z nimi alkohol,
jednak… Ludzie się zmieniają. Już nie byłam dawną Ruby. Teraz byłam pieprzoną
Panią Reus. Nie dziwię się, jeślibyśmy zamienili się w bohaterów „Pan i Pani
Smith” i mieli zaraz rozpocząć wojnę między sobą.
Kiedy już stawiałam kieliszek na blacie został mi on
brutalnie wyszarpnięty z ręki i odłożony na miejsce. Jak gdybym była pluszową,
leciutką jak puch lalką podniósł mnie w talii i usadził na kuchennym blacie.
Rozszerzył moje nogi stając między nimi i położył ciepłą dłoń na moim policzku.
Dobrze czułam też inne ciepło, właściwie może z lekkim chłodem i przyjemny szlif obrączki.
-Nie ma dziecka. Gdyby cokolwiek takiego albo coś tak
istotnego jak to by się miało stać bym ci powiedział, zaufaj mi. Chcę dla
ciebie jak najlepiej. Mimo, że nie zawsze wychodzi ale tak jest. I możesz być
pewna mojej szczerości co do takich spraw.
-W takim razie, dlaczego… Ona mi powiedziała, że Scarlett
jest…
-I co jej odpowiedziałaś?
-Postawiła mnie pod ścianą, bo kompletnie nie byłam
przygotowana na takie pytanie… Powiedziałam jej, że to tylko plotki i żeby nie
wierzyła w to wszystko, co kreują media…
-A ty wierzysz, głuptasie. –uśmiechnął się i musnął szybko
moje usta. –Ale coś w tym jest. Scarlett myślała, że jest w ciąży, spóźniał jej
się okres. Przyspieszyło to termin ślubu. Potem jednak ciąża została wykluczona
przez lekarza, takie objawy tylko od zmian klimatu i życia w biegu… Było jej
potem przykro, bo cieszyła się…
-A ty?-zapytałam z ciekawością. Marco w roli taty?
-Ja nie do końca. Nie jestem gotowy na dziecko. Na pewno nie
przez następne kilka lat. Uwielbiam mojego siostrzeńca, siostrzenicę ale własne
dziecko to zupełnie co innego.
-Rozumiem cię. Cieszę się, że mamy to za sobą.
-Ja również. –uśmiechnął się i zaczął wolno mnie całować.
Przyciągnął mnie do siebie zsuwając dłonie na zapięcie sukienki.
Podparłam się rękoma o blat, aby nie stracić równowagi. Poczułam jak powoli
zaczął rozsuwać zamek sukienki. Oplotłam go mocniej nogami na wysokości jego ud. Na moich ustach pojawił się uśmiech, gdy poczułam jego ciepłe wargi
schodzące pocałunkami wzdłuż mojej szyi. Było naprawdę dobrze. Nawet niebiańsko
dobrze. Objęłam ręką jego szyję i przymknęłam powieki oddając się zupełnie przyjemności.
I nagle jak grom z jasnego nieba do głowy zaczęły przychodzić wyrzuty
sumienia. Wszystkie. Etyka, moralność. To, co zrobiliśmy, i to, co robiliśmy
teraz. Miałam nie myśleć. Marco mnie prosił, żeby tyle nie myśleć, głupia.
I pojawiła mi się przed oczami twarz Leona. O mojej
obietnicy, o tym, jak mówił, że seks musi być z odpowiednią osobą, powiązany z
silnym, prawdziwym uczuciem. Ile razy uspokajałam się, tłumacząc, że to zwykły
eksperyment, jednak coraz bardziej wymykało mi się to z rąk. Coraz silniejsze
uczucia żywiłam w stosunku do piłkarza, zbyt bardzo zaczęłam się w to wszystko
angażować… Nie potrafiłam. Nie potrafiłam tego w sobie poskromić.
Od razu odepchnęłam od siebie Marco, mimo, że mój gorset
sukienki znacznie odstawał już od mojego ciała.
-Co się stało? Zrobiłem coś nie tak?-zapytał opierając się
ręką koło mojego uda, na ladzie kuchennej a drugą podtrzymał moją dłoń wplatając swoje palce. Nie
narzucał się, nie był nachalny. Był delikatny. Od rozwścieczonego wariata do
delikatnego i czułego mężczyzny.
-Przepraszam, to nie twoja wina. To siedzi we mnie. Nie
mogę, przepraszam.
Zeskoczyłam z blatu. On nie robiąc mi przeszkód pozwolił mi
odejść. Mój Marco. Żaden mój ale..
Właśnie zrozumiałam jak człowiek potrafi być w jednym
momencie rozchwiany emocjonalnie i niepewny swoich uczuć.
Pobiegłam na górę do sypialni, skąd zabrałam jeden z
kostiumów kąpielowych od Ann. Poszłam z nim do łazienki, gdzie zdjęłam już
zupełnie sukienkę, podwiązkę, bieliznę i biżuterię. Włożyłam przecudowny podkreślający
idealnie moje wszystkie atuty kostium, który pięknie odsłaniał mój kolczyk i
tatuaż. Chociaż tym się mogłam pocieszyć. Moje ciało idealnie wpasowało się w
bikini, w którym chętnie dałabym sobie zrobić małą sesję zdjęciową. Czułam się
w nim fantastycznie, kobieco. Przewiązałam się na wysokości piersi turkusową
chustą. Natarłam się intensywnie pachnącym olejkiem do opalania i zabrałam za
duże na mnie klapki Marco, które nadawały się na wyjście na plażę. Zeszłam na
dół po schodach. Marco stał w tym samym miejscu, jednak odwrócony w kierunku
okna.
-Idę na plażę.
-Potrzebujesz dystansu? Przemyślenia? –zapytał, czego w
ogóle się nie spodziewałam. Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Nigdy nie
wiedziałam co nim kieruje. Może miał swoje przebłyski geniuszu. Podobno dużo
osób czasami je ma.
-Dlaczego pytasz?-zdziwiłam się opierając o drzwi prowadzące
na taras domku
-Chcę cię zrozumieć, Rose. Nie lubię nie rozumieć co się
dzieje. I czy to moja wina.
-Po prostu muszę się oswoić. To wszystko bardzo szybko się
stało, to dla mnie zbyt szybkie tempo. Dostosuję się do niego tylko potrzebuję
chwili dla siebie.
-Dziękuję. –kiwnął głową i znów przeniósł wzrok przed
siebie. Uznałam to za pozwolenie, że mogę wyjść. Nie czekając dłużej wyszłam na
taras domu, skąd po piaszczystej plaży dotarłam do samego brzegu oceanu. Nie
wiedziałam, na ile prywatna jest ta wyspa, bo chyba źle bym się czuła wiedząc,
że jestem tu sama z Marco, choć wszystko na to wskazywało.
Zdjęłam chustę niedaleko brzegu tak, by się nie zamoczyła od
fal. Na niej położyłam olejek do opalania, żeby nie odleciała.
Weszłam po kostki do wody. Była tak ciepła jak zapamiętałam
wczoraj. Badając grunt pod nogami wchodziłam coraz to głębiej. Gdy woda sięgała
mi już do pępka postanowiłam wyciągnąć się na niej leniwie i zacząć przed
siebie płynąć. Nie ważne gdzie. Po prostu płynąć i niczym się nie przejmować.
Kochałam to. Zaryzykowałam i wpłynęłam na głębszą wodę. Postanowiłam zanurkować
zamaczając doszczętnie włosy. Jakoś musiałam przeboleć zniszczenie idealnej
fryzury. Gdy zanurkowałam mogłam zobaczyć w przejrzystej wodzie Morza
Karaibskiego malutkie, kolorowe rybki. Pływały dość oddalone ode mnie, jednak
spokojnie mogłam je oglądać, na tyle na ile nas dzieliła odległość i pozwalało
mi powietrze. Wynurzałam się kilka razy by móc zanurkować na dłużej. Naprawdę
sprawiało mi to dużo przyjemności. Zupełnie zapomniałam o wszystkim co mnie
otacza, wyrzuciłam wszystkie myśli za siebie.
Przestraszyłam się, kiedy nagle poczułam czyjś ruch
niedaleko. Zaczęłam wrzeszczeć na wszystkie strony. Byłam prawie przekonana, że
to rekin. Dopiero, gdy zobaczyłam mokre blond włosy opadające pasmami na czoło
rozpoznałam Marco. Nie rekina.
-Hej, spokojnie! –zaśmiał się i zaczesał mi palcem włosy za
ucho. –Nie chciałem cię wystraszyć.
-No nie udało ci się.
-Przepraszam. –szepnął i pocałował mnie w zagłębienie mojej
szyi. –Pływałaś ponad półtorej godziny.
-I?
-Stęskniłem się. –powiedział. –Chodź, popłyniemy do brzegu.
Nie dyskutowałam. Nawet nie przyszło mi to do głowy.
Przerażało mnie czasem jak potrafił mnie omotać. Do brzegu dopłynęłam pierwsza.
Miałam chyba większą wprawę. I chwała Bogu. Naprawdę, widok Marco w samych
bokserkach wychodzący z wody. Jego błyszczące, idealnie zbudowane ciało.
Znów się gapiłam.
Zupełnie jak on we mnie. I nawet się z tym nie krył. Moje
ciało było opięte przez naprawdę piękny kostium, dzięki czemu czułam się jeszcze
piękniej.
-Muszę podziękować Ann.-oznajmił i ruszył w kierunku
rozłożonego koca po środku plaży. Pobiegłam za nim i usiadłam koło niego
wyciągając nogi przed siebie.
-Za co?
-Za to, że dała ci ten kostium. Cholera, nie wiem, czy
lepiej wyglądasz w nim czy bez niego.
Zupełnie nie wiedziałam co powiedzieć. W moim gardle stanęła
ogromna gula a na policzkach pojawiły się duże, czerwone rumieńce.
-Przyniosłem ci jakąś bułkę z serem i warzywami, była w
lodówce.
-Ktoś nam gotuje?
-Gosposia, ale tylko przygotowała raz na nasz cały pobyt.
Nie chciałem też zbyt dużo bo nie wiedziałem czy będziemy jeść zawsze w domu.
-Wątpisz w mój talent?- zaśmiałam wygryzając się w kanapkę.
Pływanie naprawdę potrafi zrobić duży apetyt.
-Żeby rozmawiać o talencie, to trzeba go najpierw mieć,
kochanie. –uśmiechnął się rozbrajająco i ucałował mnie w czoło.
Przysunęłam się do niego opierając o jego ramię. On objął
mnie dłońmi w pasie. Siedzieliśmy wpatrzeni w morze, w ciszy, zupełnie nigdzie
się nie spiesząc.
-Wybierzemy się jutro do miasta?
-Jak tylko chcesz ale jedz szybciej.
-Nie wspomniałeś mi, że to kanapka na czas.
-Po trzech minutach ulegnie samodestrukcji.
-Kanapka czy ty?
-Ja. –przyznał i zabrał mi z rąk jedzenie. Odłożył kanapkę
na bok w woreczku i rzucił się na mnie jak cholerne zwierzę. Zachichotałam pod
nosem. Niewyżyty. Jego ręce od razu zajęły się rozpinaniem góry mojego
kostiumu.
-Chyba powinniśmy wrócić do domu. Tu jeszcze ktoś nas
zobaczy…
-Nie zobaczy. Ten widok.. Ciebie.. Należy tylko do mnie. Nie
pozwoliłbym oglądać go komuś innemu. –wyjaśnił i sięgnął po przygotowaną
wcześniej srebrną paczuszkę.
-Przerażasz mnie czasami.
-Czasami zbyt mocno mnie pociągasz. –szepnął do mojego ucha,
by po chwili delikatnie przygryźć jego płatek.
***
-Rose? Chodź już!
-Zaraz!-odkrzyknęłam, gdy wycierałam mokre po prysznicu
włosy. Dopiero co owinęłam się ręcznikiem a ten już puka do drzwi. A siłą go
wyrzuciłam do osobnej łazienki i sam brał prysznic po kąpieli w oceanie, a
uwinął się szybciej.
Zapanował już wieczór. Po naprawdę przepięknych, beztroskich
chwilach spędzonych na plaży postanowiliśmy wrócić i wziąć ciepły prysznic, bo
chłodny wiatr trochę nas zaskoczył i mimo, że staraliśmy się siedzieć jak
najdłużej to w końcu, gdy Marco zobaczył ciarki na moim ciele zarządził powrót.
Oznajmił też, że to jeszcze nie koniec naszego wieczoru. Naprawdę byłam ciekawa
co mógł wymyślić.
-Kochanie, możesz mnie wpuścić? Muszę coś zabrać. –nie
ustępował. Z westchnieniem przekręciłam zamek łazienki mocniej zaciskając
wiązanie ręcznika na piersiach. Odsunęłam się, gdy wchodził. Nie patrząc na mnie
podszedł do szafki koło umywalki, sam również miał przewieszony na biodrach
ręcznik. Nie patrzyłam nawet czego szukał. Oparłam się o ścianę w oczekiwaniu,
kiedy wyjdzie przy okazji wpatrując się w jego idealnie umięśnione plecy. Zaczynałam
się naprawdę czasem krępować pokazując mu swoje ciało..
W jednej chwili poczułam, jak zostaję unoszona do góry i
przerzucona przez jego brak.
-Hej! Puść mnie! Muszę się ubrać! –pisnęłam zaciskając
dłonie na jego szyi.
-Nie musisz.
-Muszę! Oczywiście, że muszę!
Moje wierzganie na wszystkie strony nie pomogło. Był zbyt
silny i przeklęcie pewny siebie. Dałam mu tę satysfakcję. Nie miałam już siły
na nic dzisiaj. Byłam wykończona.
Zostałam poniesiona schodami do góry, tam minęliśmy drzwi do
naszej sypialni, łazienek i dwóch innych pokoi, do których nawet nie
wchodziliśmy. Na końcu korytarza znajdowały się wielkie, szklane drzwi, które
prowadziły na bodajże taras. I był to taras. Zostałam postawiona tam dopiero,
gdy wyszliśmy na zewnątrz. Od razu naciągnęłam na siebie ręcznik, który lekko
się zsunął przez mój transport.. Później już nie zwracałam na niego uwagi. W
oczach zebrały mi się łzy. Na drewnianych barierkach balustrady poustawiane były świece,
na podłodze-pełno rozsypanych płatków białych róż. Na środku stało ogromne
jacuzzi, na którego brzegu stały dwa kieliszki czerwonego wina na srebrnej tacy
a obok nich jeszcze jedna, mniejsza tacka z malutkimi przekąskami. Na bulgoczącej wodzie również unosiły
się białe płatki moich ukochanych kwiatów.
-Zapraszam. –szepnął tuż koło mojego ucha i łapiąc za rękę
poprowadził mnie do wanny i nawet nie pytając, delikatnie zdjął ze mnie ręcznik.
Pomógł mi wejść po trzech stopniach. Wanna była na tyle duża i wysoko
ustawiona, że miałam idealny widok na zachodzące słońce. Blondyn dołączył do
mnie chwilę później. Przesunął się tak, żebym mogła usiąść między jego nogami.
Położył dłonie na moim brzuchu i przyciągnął do siebie abym się o niego oparła.
Było dobrze. Wręcz cudownie, chciałam zapamiętać tę chwilę jak najdłużej.
Kochałam mieć go tak blisko. Skóra przy skórze, czuć słodki zapach jego ciała…
Nie wiedziałam co do niego czułam. Co powinnam czuć. I nie chciałam się nad tym
zastanawiać, bo bałam się odpowiedzi i konsekwencji, które mogłabym ponieść.
Na chwilę odwrócił się za siebie, podał mi kieliszek wina,
drugi wziął dla siebie.
-Za nas. Tak po prostu. –uśmiechnął się wznosząc toast.
-Za nas.-powtórzyłam i przechyliłam tak mój kieliszek, by
delikatnie zderzył się z trzymanym przez niego. Do naszych uszu dobiegł
charakterystyczny dźwięk uderzenia o siebie szkła. Kolejne fantastyczne wino.
-Chyba przywieziemy do Niemiec walizkę win. –zaśmiałam się i
upiłam jeszcze jeden łyk.
-Yhym..-mruknął, a po chwili przechylił głowę by musnąć z
największą czułością moje usta. Oparłam głowę na jego ramieniu pozwalając mu
składać pocałunki na mojej szyi. –Otwórz usta. –polecił. Nawet nie chciałam się
sprzeciwiać. Na języku poczułam jakąś lepką substancję, o lekko słonawym,
morskim zapachu. –Przełknij.
Pycha. Nie wiedziałam co to ale było naprawdę pyszne.
-Co to?
-Mule. –odpowiedział. Nie wiedziałam czy mam się śmiać czy
płakać. Smakowały mi, choć całe życie uważałam, że są okropne. –Chodź tu.
Pomógł mi odwrócić się do niego przodem. Atmosfera była tak
ciężka i gorąca, że aż mi się ciężej oddychało. Zatopiliśmy się w pocałunkach.
Żadne nie było drugiemu dłużne. Do utraty tchu.
-Marco..-szepnęłam w jego rozchylone wargi delikatnie
odpychając jego policzek dłonią delikatnie gładząc go kciukiem. –Przepraszam,
ale jestem wykończona…
-Kochanie, tylko się całujemy.
-Jeśli to są tylko pocałunki…
-Nic innego nie robimy.
-Jesteśmy nadzy!
-Ale tylko się całujemy!-roześmiał się głośno i zaczesał
moje opadające włosy za uszy. –Kiedy całujemy się z wyjątkową osobą.. Wszystko
jest niezwykłe. A nasze pocałunki są bardzo niezwykłe, Rose. Kocham je.
-Nie wiem czemu ale chce mi się płakać. –szepnęłam i
odwróciłam się z powrotem, przodem do morza.
-Przeze mnie?
-Nie wiem, Marco. Mam straszny jet lag. Czuję się jak
zombie. Jestem jednocześnie szczęśliwa, bo przeżyłam tak piękny dzień a z
drugiej, zmęczona, senna i wypluta.
-Posiedźmy jeszcze chwilkę. –szepnął i pocałował mnie w
czoło i znów położył dłonie na moim brzuchu. –Zobacz, zachodzi słońce.
Obserwując horyzont poczułam jak chwyta moją jedną dłoń i
zaczął bawić się moją obrączką kręcąc nią.
-Żona.. Kto by pomyślał.
-Jesteśmy nienormalni…
-Wiesz? Chyba właśnie jesteśmy sobą. Prawdziwi, szczęśliwi…
-Może i masz rację. –przyznałam wtulając się w zagłębienie
jego szyi.
Nie wiedziałam nawet jak długo tak siedzieliśmy. Promienie
słońca powoli zanikały, sprawiając, że niebo mieniło się na przeróżne kolory. Ciepła
bąblująca woda wokół nas dawała nam ogromną frajdę i jeszcze większy relaks.
Bańki pękały tuż przede mną, część też była skierowana na mój brzuch i talię,
masowały cudownie. Co prawda więcej jej czuł Marco, ja opierałam się o jego
tors, przez co traciłam masaż pleców, lecz..czy to naprawdę taka strata?
Cisza w niczym nam nie przeszkadzała. Była bardzo naturalna,
intymna. Była naszą ciszą. Naszą chwilą, którą oboje zapamiętamy. Może i nawet
na całe życie. Może kiedyś, kiedy będę miała męża i gromadkę dzieci będę
przypominać sobie o cudownych chwilach spędzonych na Karaibach. Mąż. Ciekawe
jaki normalny facet po historii o ślubie pod wpływem chwili, nie biorąc mnie za
wariatkę a kobietę z klasą i na poziomie mnie poślubi? Ciężkie zadanie. Jednak
warte tego roku, który był przed nami. Rola pani Reus była wbrew pozorom
trudna. Przyzwyczajenie się do fleszy, natarczywych paparazzi, fanów
ciekawych każdych pikantnych szczegółów z naszego życia.. Byłam gotowa. Gotowa
poświęcić się, całą, zaryzykować dla tak wyjątkowego faceta, dla tylu przeżyć,
które czekały na mnie. Przede mną stał świat otworem. Rzeczy nieosiągalne
dla zahukanej, wystraszonej dziewczynki, a potem zbuntowanej nastolatki stawały
się łatwiejsze dla pewnej, świadomej swojej wartości pani Rosalie Reus. Z
ciepłem i czułością obdarowanymi mnie na każdym kroku przez męża. Nie
wiedziałam, co działo się wcześniej w jego życiu. Jak wyglądała jego relacja ze
Scarlett. I nie chciałam wiedzieć. Tak samo jak nie chciałam wiedzieć, co
wydarzy się w przyszłości i jak będzie wyglądało nasze życie. Po co układać
plany? Życie jest życiem. Bez planów, bo życie to każda najmniejsza chwila,
gest, szept, dotyk, muśnięcie oddechu. Ono czekało na mnie. Na nas. Obiecałam,
że zrobię wszystko dla tego małżeństwa. Że odmienię Marco. Ale my sami nawzajem
się odmieniamy na każdym kroku. Stajemy się innymi ludźmi. Lepszymi. Nie
szukałam powodu, byłam szczęśliwa, że tak się dzieje. Byłam szczęśliwa, że
byłam właśnie w tym miejscu, z tą osobą. Z moim Mężem.
Mruknęłam cicho, gdy poczułam, że Marco bierze mnie na ręce
i delikatnie osusza moje ciało ręcznikiem kąpielowym.
-Śpij, skarbie. –szepnął prawie niesłyszalnie. Byłam na tyle
senna, że nie zastanawiałam się dłużej nad tym, co powiedział, czy nawet nad
tym, by jakoś zakryć moją nagość. Mocniej jedynie wtuliłam się w jego pierś.
Przeniósł mnie do naszej sypialni. Położył mnie na łóżku i nakrył puchatą
kołdrą pod samą szyję. Sam zajął miejsce koło mnie, a zaraz po tym, gdy tylko
się nakrył naszą wspólną kołdrą przytulił mnie do siebie pod nią.
***
Z samego rana obudził mnie zapach kawy. Zamrugałam oczami
budząc się i jak zwykle rozejrzałam wokół. Po sprawdzeniu czy wszystko jest na
swoim miejscu mój wzrok spoczął na Marco stojącym przy łóżku z tacą ze
śniadaniem.
-Dzień dobry. –mruknęłam i głośno ziewnęłam nawet nie
zakrywając ust. –Jest wcześnie?
-Obudziłem cię wcześniej, żebyśmy mieli więcej czasu na
zwiedzanie. –odparł i musnął czule moje usta. –Mam nadzieję, że się nie
gniewasz. W razie czego zrobiłem śniadanie.
-Nie gniewam, ale śniadanie też się przyda. Zjesz ze mną?
-Chętnie. –uśmiechnął się. Pociągnął spodenki dresowe, które
sięgały mu do kolan i usiadł na swoim dawnym miejscem. Miał nałożoną na siebie
białą koszulkę. I wyglądał w niej naprawdę bardzo dobrze. Włosy jak zawsze
ułożył perfekcyjnie, choć były już zbyt długie. Powinien pójść do fryzjera.
W ostatnim momencie przypomniałam sobie, by naciągnąć na
siebie kołdrę. Wolałam, by ubrania Marco zostały na swoim miejscu.
Przygotował gofry. Ciepłe, słodkie, parujące gofry. W
tubkach stały trzy polewy-toffie,
czekolada i malina. Do tego na talerzyku przygotowane były pokrojone,
tropikalne owoce. Od razu się na nie rzuciłam.
Zjedliśmy śniadanie w naprawdę wspaniałych nastrojach.
Musiałam go wywalić całą moją siłą perswazji. Udało się. Mogłam wyjść z łóżka i
przejść do szafy by wziąć świeżą bieliznę i lniany kombinezon od Ann. Był cały
biały z dość grubego, ciężkiego, lejącego materiału, z długimi, rozszerzającymi
się rękawami i z niezbyt wielkim dekoltem z przodu ale za to dużym, trójkątnym
wycięciem na plecach, po którym opadały dwa sznureczki zakończone drewnianymi
koralikami. Przewiewny i chroniący przed słońcem, idealny na taką pogodę. Zupełnie
w stylu Ann, nie moim. Co jednak zabrania nam od czasu do czasu zaszaleć? Byłam
cholera jasna na wakacjach. I to najprawdopodobniej najlepszych w moim życiu. Dobrałam do kombinezonu zdobione sandałki i moje
malutkie kolczyki na sztyfty. Przemknęłam do łazienki, zakrywając się na
wszelki wypadek. Umyłam się, wysuszyłam i rozprostowałam włosy prostownicą,
robiąc na końcach lekkie fale. Postanowiłam się umalować. Pierwszy dzień
małżeństwa. Przed nami jeszcze trzysta sześćdziesiąt cztery. Planowałam je spędzić
jak najlepiej.
Gdy schodziłam po schodach on stał na mnie i czekał. Utkwił
we mnie spojrzenie, miałam ochotę domknąć mu szczękę, która lekko opadła.
-Rose.. Wyglądasz...
-Kochanie, nie powtarzaj się. Ślub był wczoraj.
-Codziennie wyglądasz piękniej. Chodźmy. –uśmiechnął się i
złapał mnie za rękę. Wyszliśmy razem z domu i zamknęliśmy za nami drzwi.
Musieliśmy jeszcze chwilę poczekać na nasz transport do zatoki. Uroki
mieszkania na bezludnej wyspie. Może to i dobrze, miałam chwilę, żeby podziwiać
piękną ścianę lasu składającego się głównie z palm i drzew tropikalnych, o
których nie miałam pojęcia. Zaczęłam robić im zdjęcia. Nie byłam najlepszym
fotografem ale lubiłam to robić odkąd dostałam telefon od Marco z dobrym
aparatem.
Gdy się odwróciłam do Marco zobaczyłam, że on też robił
zdjęcia. Mnie.
-Naprawdę tak ciekawy kadr? –zaśmiałam się i podeszłam do
blondyna.
-Yhym. Mogę wstawić?-zapytał pokazując mi zdjęcie, gdzie
stałam odwrócona tyłem do niego i robiłam zdjęcia pięknym palmom.
-Ludzie pomyślą, że to Scarlett.
-Nie pomyślą. Masz inne włosy.
-Blond. Jak ona.
-Masz złote włosy, Rose. I naturalne, nie farbowane z
odrostami. Jesteś wyższa, masz śliczne, delikatne ramiona, delikatne dłonie…
Jeny.. Niesamowity tyłek..
-Przestań już i wstawiaj jak chcesz. –roześmiałam się czując
przypływ czerwieni na moich policzkach. Naprawdę tak uważał? Czułam jak zaczęło
mi się robić słabo.
-Dlaczego mam przestać?
-Bo mówisz to niepotrzebnie. Bo może ty nie chcesz się
angażować, ale jeśli będziesz mi mówił takie rzeczy, ja… Będzie mi ciężko,
rozumiesz? Mnie. Będzie ciężko odejść. Boję się, że..
-Zakochasz się?-zapytał szepcząc z nutką nadziei. Nie
rozumiałam co się działo, czułam, że traciłam grunt pod stopami.
-Nie wiem, co znaczy tak naprawdę kochać, Marco. Nigdy nie
kochałam. Po prostu boję się, że kiedy przyjdzie koniec.. Będzie mi ciężko
odejść, że..
-Chodź tu. –szepnął i przytulił mnie mocno do siebie. Oplotłam
go rękami i położyłam głowę przy jego mocno bijącym sercu. –Wszystko się ułoży.
Nie bój się. A ja naprawdę uważam cię za wyjątkową i piękną kobietę. Przecież
to, że mówię, że jesteś piękna nie znaczy, że wyznaję ci miłość. Ja naprawdę
cię lubię. Bardzo lubię. Lubię z tobą spędzać czas, tak mi dobrze. Mam
nadzieję, że ty też.
-Tak. Nawet sobie nie wyobrażałam, że będzie tak dobrze.
Uniósł delikatnie moją głowę i złożył na moich ustach
namiętny pocałunek. Czasem przerażało mnie, jak bardzo potrafił na mnie
działać. Jak bardzo się przyzwyczajałam. Czasami nie wyobrażałam sobie życia
bez niego. Czasami tak mocno go kochałam.
~~~
Chciałabym z góry przeprosić za błędy. Bałam się, że nie dam rady tego rozdziału wstawić, bo po tak intensywnym tygodniu zaczęłam czuć że coś mnie rozkłada i nie miałam siły na wprowadzanie jakichkolwiek poprawek.
Ale dałam radę, choć pewnie jeszcze trochę jest-proszę o przymknięcie oka!
Dla mnie jeden z najbardziej emocjonujących tygodni. Był już płacz, załamanie nerwowe, euforia, podtrzymanie na duchu, wspaniałe osoby, które dane mi było poznać i mimo, że odeszły ze szkoły wiem, że znajomość przetrwa i mimo, że będzie wystawiona na próbę kilometrów od października, to warto takie właśnie relacje się angażować, z ludźmi którzy dają nam siłę, i na których zawsze możemy polegać...
A maturzystom życzę powodzenia! Żeby matury okazały się pestką i żebyście zdały jak najlepiej z satysfakcjonującym Was wynikiem! 💕
Za tydzień kolejny rozdział!
Buziaki xx