niedziela, 10 marca 2019

Osiemdziesiąt trzy


-Niech żyje nam! A kto? Marisa!
Wszyscy chórem zaśpiewaliśmy sto lat małej jubilatce. Dwie świeczki paliły się na przepięknym, kolorowym torcie, na którym przymocowane zostały zebry, owieczki, niedźwiadki i lamy. Odkąd weszliśmy na plac zabaw, uśmiech i ekscytacja ani na moment nie ustawały. Marco zorganizował jej najpiękniejsze możliwe urodziny. Tort był tego idealnym dopełnieniem.
-Zdmuchniemy teraz razem świeczki na torcie? -zapytałam mojej ślicznej córeczki. Marco trzymał ją na rękach, a ja obejmowałam całą dwójkę. Lekko onieśmielona kiwnęła głową. Wszyscy goście dookoła czekali na ten moment. Dziadek Jürgen trzymał kamerę i wszystko rejestrował, żebyśmy za kilka lat mogli wrócić do tego momentu.
-To na trzy. Ale ty liczysz do trzech. Raz...
-Dwa..-powiedziała niepewnie, a podekscytowanie i radość z sekundy na sekundę rosły w naszych gościach. -Ci!
Całą trójką nachyliliśmy się do tortu i ostrożnie zdmuchnęliśmy razem obie świeczki. Po pokoju rozległy się głośne brawa i wiwaty, a my z Marco nachyliliśmy się i złożyliśmy na jej policzkach buziaki.
-Wszystkiego najlepszego, nasza księżniczko -uśmiechnęłam się i musnęłam ją delikatnie w nosek.
-Kroimy tort-zakomunikował nam wszystkim Mario. Roześmialiśmy się i przepuściliśmy Ann, która podjęła się ukrojenia każdemu po kawałku. Na około piętra tortu widniał napis "Chrzest i 2-gie urodziny Marisy",wielkością był idealny, zapewne smakiem nie odstępował od zjawiskowego wyglądu. Zamawiając go myślałam, że będzie za duży, jednak przyszli prawie wszszysch, których zaprosiliśmy i byli bardzo głodni. Melanie zapewniła nam fantastyczny catering i po chrzcinach, od razu przyjechaliśmy na plac zabaw. Mieliśmy tu prywatną salę z wielkim stołem i małym zapleczem kuchennym. Cztery dziewczyny poprzebierane za księżniczki spełniały wszystkie nasze prośby, oczywiście były też wspaniałą atrakcją dla dzieci. Córki Łukasza, Axela, Mia i Marisa szalały i jak cień chodziły wszędzie, gdzie poszły i one. Na przyjęcie przebraliśmy Marisę z eleganckiej, białej sukieneczki na chrzest w taką całą w brokacie, w ciemno żółte i czarne paski. Do niej miała też dobraną opaskę z czółkami na sprężynkach i czarne rajstopki w żółte kwiaty. Przez jakiś czas nosiła czarne, maleńkie lakierki zapinane na paseczek, jednak szybko zdjęła je i pobiegła do basenu z kulkami. Na szczęście umiałam ją przewidzieć i zabrałam ze sobą antypoślizgowe skarpetki, całe w pszczółki Emmy, maskotki Borussii. A będąc już przy temacie Emmy. Marco umówił jej odwiedziny, dokładnie po torcie. Może teraz chłopcy będą mieli trochę więcej zabawy, choć Nico i tak miał masę frajdy podczas biegania w dzikim buszu, między piankowymi wałkami, linami i zjeżdżając z krętych ślizgawek. Nawet dorośli stali się na chwilę dziećmi i okazja na zjeżdżalnie i skoki do kulek przekonały nie tylko Ullę, która chętnie zjeżdżała z małą pszczółką na kolanach, ale także Jürgena. Babcia Manuela obserwowała wszystko zza siatki, karcąc przy tym swojego męża, że dał się namówić swojemu koledze i także tam się wpakował. Ile śmiechu sprawił wszystkim gościom i dzieciakom, kiedy zaklinował się w rurze między piętrami. Marco, Jürgen, Emre i Nico śmiali do rozpuku, z kolei Marisa zmartwiła się i zatroskana zaczęła wchodzić do rury z drugiej strony, wołać go i wyciągnęła też rączkę, żeby go uratować. Moja słodka dziewczynka. Koniec końców pan Thomas wyszedł z tego wszystkiego cało, w bardzo dobrym humorze, w przeciwieństwie do swojej małżonki i przytulił Marisę i Mię i uspokoił je, że dziadek jest zdrowy i nie potrzebuje żadnej wizyty u pana doktora. Marco za to poprosił mnie o to, bym rozpisała mu w najbliższym czasie dietę i w pełni zgadzałam się z jego pomysłem. Pomysł wpadł już nam do głowy jakiś czas temu, jednak nie udało się nam go wcielić w życie. Tym razem obiecaliśmy sobie, że dopilnujemy tego do końca. Wprawdzie nie mówiliśmy o tym pani Manueli, ani o tym, że będzie musiała zmienić swoje nawyki żywieniowe oraz gotować według moich przepisów... Ale małymi krokami postaramy się ją uświadomić. Dietę zaczęliśmy jednak już od zaraz. Tort był pierwszym krokiem.
-Co taki mały ten kawałek?-zdziwił się Thomas, obserwując podejrzliwie kawałek ciasta nałożony przez Ann.
-Taki, jaki powinien być -odpowiedziałam, próbując wyrwać z opresji moją przyjaciółkę.
-Jesteś pewna?
-Absolutnie-uśmiechnęłam się promiennie. Thomas nie umiał się gniewać, jego optymizm od początku mnie urzekł, Marco po części też miał to po nim.
-Tato?-zaczęła Marisa, odwracając głowę do swojego ukochanego tatusia. Siedziała na jego kolanach i zajadła swój kawałek tortu. Jednak do czasu.
-Tak aniołku?
-Nic.. -westchnęła, oparła się o jego klatkę piersiową i zaczęła bawić się swoją owieczką z masy cukrowej. Uśmiechnęliśmy się do siebie oboje, była cudowna.
-Zmęczyłaś się?-zapytałam, zajmując wreszcie swoje miejsce. Zajmowałam się gośćmi, wszędzie było mnie pełno, zadbałam, by każdy dostał szybko kawałek tortu, zapominając przy tym o sobie. Ta upragniona i wyczekiwana chwila wytchnienia nadeszła.
-Nie.. -westchnęła. Marco schylił się, wtulił swój policzek w jej blond włoski i cmoknął ją głośno w czubek główki.
-Dwa lata, nie mam pojęcia, jakim cudem to minęło tak szybko -zaśmiał się Emre. To prawda, po Marisie jedynie było widać jak to wszystko szybko ucieka.
-Nigdy nie zapomnę chwili, gdy taka malutka, bezbronna, zamotana w kocyk leżała w moich ramionach... Pierwsze, co zobaczyłam, to jej piękne, duże, ciekawskie oczy i ten ciepły, anielski uśmiech, który ma po Marco. To był moment, a ja wiedziałam, że dla tej małej istotki, która nawet nie umiała wypowiedzieć słowa, ani się ruszyć, będę walczyć i pokonywać wszystkie przeciwności losu, by była szczęśliwa.
-I jest szczęśliwa -zapewniła Ulla, spoglądając z czułością na moją dwulatkę.
-Teraz przynajmniej sama je. Na początku Rose nie chciała ode mnie pomocy i chciała być sama z małą po powrocie do mieszkania. Mała dawała jej tak w kość, że straciła poczucie czasu. Zadzwoniła raz do mnie o trzeciej w nocy, bo zauważyła połączenie nieodebrane z dziewiątej rano. Myślała, że od tego czasu minęła chwila.
-Taka dłuższa-roześmiałam się. Marco także uśmiechnął się, chociaż w jego oczach widziałam tyle troski i zmartwienia. Nie był zły, że przeze mnie stracił tyle czasu z dzieckiem, lecz jego ojcostwo i miłość sprawiły, że gdy zawsze słyszał o tym, jak ciężko miałam przy niemowlaku, czasem sobie nie radziłam, a o dbaniu o siebie nie było mowy, to wzniecało w nim jakieś pokłady złości, zawodu, choć tyle razy rozmawialiśmy o tym, że akceptujemy przeszłość i nic w niej i tak nie zmienimy.
-Urodziny dziecka też powinna świętować mama. Rosalie wiele przeszła i jest naprawdę bardzo, bardzo dzielna. A przy okazji, choć rzucona na głęboką wodę w zdecydowanie niewłaściwym czasie, okazała się wspaniałą mamą, najwspanialszą, o jakiej ta pszczółka mogła sobie zamarzyć - powiedział Jürgen.Wszyscy nasi goście przy stole z aprobatą przyjęli jego słowa, z tego względu trener uniósł swój kubeczek z truskawkowym szampanem dla dzieci i uniósł w geście wznoszenia toastu. -Za Rose.
-I małą jubilatkę -dodał Marco, biorąc do ręki swój kubek.
-I jej tatę. Z całym szacunkiem, bez niego nawet nie byłoby dzisiejszego święta-dokończyłam. Tak przecież było.
-Prawda!-roześmiał się Piszczek. Marco zaśmiał się i pokręcił głową. Dostałam za to czułego buziaka w policzek, jednak się opłacało.
-Jednak jeno muszę sprostować-przyznałam. -To był najlepszy moment i właściwy czas na dziecko. Ona mnie uratowała, uratowała mój związek z jej wspaniałym i najukochańszym tatą. Nie wiem, co by się stało, gdyby nie ona. Czy bylibyśmy razem, czy bylibyśmy sobie tak bliscy jak jesteśmy teraz. Czy nasze wzajemne zaufanie, wzajemna miłość byłaby tak silna i wyjątkowa jak dzisiaj? Myślę, że nie. Dzięki niej poznałam człowieka o niesamowicie pięknym, wrażliwym, silnym i czułym wnętrzu. Dzięki niej, on poznał mnie i razem przezwyciężyliśmy niezwyciężone.
-Och... Kochani.. –westchnęła wzruszona Ann i przytuliła się do swojego męża, siedzącego tuż obok. Mario uśmiechnął się i objął ją jedną ręką, drugą nalewał sobie jeszcze truskawkowego szampana. Dokładnie tego, który okazał się moją pierwszą, prawdziwą ciążową zachcianką i był na urodzinach Marco, na kilka dni przed tym, gdy dowiedziałam się o ciąży.
-A skoro już mowa jest o nas-zaczął Marco i sięgnął do mojej torebki po plik kopert, które schowałam tam przed wyjściem do kaplicy. -Jak byłem mały i moja ciocia brała ślub, mama powiedziała mi, że tak właśnie się dzieje, gdy dwie osoby bardzo się kochają, myślą o sobie poważnie i są gotowi spędzić ze sobą resztę życia. Później zupełnie to olałem, bo takie głupoty ani mi w głowie. Teraz sam, właśnie przy mojej żonie, zrozumiałem, co miała wtedy na myśli mama. Nie pragnę niczego innego, niż zestarzeć się u jej boku, spędzić z nią całą wieczność, szanując, kochając, wielbiąc. Sam poczułem, że potrzebuję tego. Zaręczyny były dla nas bardzo ważnym punktem, oboje czekaliśmy cierpliwie...-zatrzymał się na chwilę i spojrzał na mnie z uśmiechem. -Inni mniej cierpliwie. Ale też czekali, by w końcu to się stało. A żeby to się stało, musieliśmy zamknąć kilka rzeczy. I udało się. Teraz jednak jest czas, gdy pragniemy otworzyć nowe. Chociaż mamy też jeszcze jeden projekt w planach, to udało się nam... I bardzo byśmy chcieli i bylibyśmy szczęśliwi, gdybyśmy mogli się spotkać z wami i resztą gości, w czerwcu...
-Na naszym ślubie -dokończyłam, gdy na kilka chwil Marco zamilkł i spojrzał na mnie sugestywnie. No tak, miałam przecież coś do powiedzenia w tym związku i cieszyłam się, że zauważał to również w takich chwilach.
-Macie datę?-klasnęła w dłonie podekscytowana Ulla. Marco pomachał kopertami w powietrzu i uśmiechnął się szeroko.
-A ja myślałem, że to do księdza wszystko...-zamyślił się chwilę Mario, lecz po kilku sekundach uśmiechnął się i naśladując panią Klopp, klasnął w ręce i rzucił -Macie datę?
-Będziesz musiał ograniczyć ilość alkoholu na swojej imprezie urodzinowej, Piszczu też-zaśmiał się do przyjaciół. Może urodziny w ten sam dzień dwóch zawodników Borussii zwykle znaczyło dobrą imprezę, ale miałam nadzieję, że podczas tej imprezy pomyślą o nas i wszyscy przyjdą do kościoła na własnych nogach, w stanie trzeźwości i bez kaca. -Piątego czerwca-zdradził w końcu tajemnicę.
-Piękna data! I będzie piękna pogoda-uśmiechnęła się Melanie, a ja już znalazłam zaproszenie dla niej, Gregora i Mii w pliku kopert z zaproszeniami.
-A nie macie wtedy Pucharu Niemiec?-zapytał zdziwiony Klopp. No tak, w zeszłym roku przecież grali pierwszego czerwca. Przyjechałam na ten mecz i to był mój najważniejszy przyjazd na mecz w historii meczów.
-Odpadliśmy!-odparł dumnie Marco, wypinając do przodu pierś i uśmiechnął się szeroko. Zachichotałam cicho i zdjęłam z jego kolan dziecko, żebyśmy mogli oboje rozdać zaproszenia gościom tu zgromadzonym. Oczywiście to nie byli wszyscy zaproszeni, jednak wypisaliśmy specjalnie już część, byśmy później mieli mniej pracy.
-A Liga?
-Że co przepraszam? Nie znam-obojętnie wzruszył ramionami brunet. Axel i Piszczu już śmiali się do rozpuku. Lecz lepiej było w tej sytuacji śmiać się niż płakać.
-Wszystko dobrze zaplanowałem-stwierdził blondyn. Wzięliśmy zaproszenie dla jego rodziców i podeszliśmy razem do nich z małą, białą kopertą.
-Mam nadzieję, że będzie idealna pogoda-stwierdził Thomas, odbierając zaproszenie od swojego syna i podał je Manueli, by mogła je obrzucić swoim krytycznym okiem.
-Nie ma innej możliwości, tato.
-Marco przewidział ją tak dobrze jak przegraną w rozgrywkach.
-Oczywiście, jeśli będziecie potrzebowali przy czymś pomocy, jesteśmy do dyspozycji. Prawda, Manuelo?
-Ach tak. Możemy zaopiekować się Marisą...
-Albo wspólne zakupy!-dołączyła się do nas Melanie. -Wybierzemy dla siebie jakieś super sukienki, Rose nam doradzi. Co ty na to, mamo?
-Ja dziękuję, mam coś w szafie.
-Chyba już tylko mole-zaśmiał się Thomas, rozładowując tym samym powoli tworzącą się, nieprzyjemną atmosferę.
Każdy, kto był dzisiaj na urodzinach otrzymał swoje zaproszenie i wszyscy od razu potwierdzili swoją obecność tego pięknego dnia.
-Ann-poprosiłam jeszcze przyjaciółkę na stronę i złapałam jej dłoń. -Czy mogłabym tego dnia na ciebie liczyć jako...
-Druhnę?-pisnęła z podekscytowania i mocno ścisnęła moją rękę, czekając na potwierdzenie.
-Druhnę. Wiem, że będziesz idealna do tej roli i pamiętam, jak mimo naszej krótkiej znajomości, brakowało mi ciebie, gdy braliśmy ślub na wyspie.
-Och, kochanie. Oczywiście, że zostanę! Z przyjemnością! Szczerze mówiąc, odkąd powiedziałaś mi o zaręczynach, zamówiłam prenumeratę katalogów ślubnych i magazynuję je pod łóżkiem w sypialni.
-Czas, by je wyciągnąć.
-To będzie fantastyczne wydarzenie. Nie zapomnimy tego do końca życia! Zobaczysz!
-Oczywiście, że tak będzie -uśmiechnęłam się i objęłam moją przyjaciółkę. Byłam przekonana, że przygotowania z nią będą dalekie od nudy.
-Wszystkie?-zapytałam, podchodząc do Marco, który już siedział na swoim miejscu.
-Dwa zostały, dla Montgomerych.
-Ella i Henry?-upewnił się Can.
-Tak, szkoda, że nie mogli dzisiaj przyjechać. Zawsze byli dla mnie cudownym wsparciem.
-A to nie oni mieli być rodzicami chrzestnymi? -dopytał się Thomas.
-Mieli-odpowiedziałam od razu. -Wszystko było zaplanowane, zorganizowaliśmy im dobry nocleg, hotel dostosowany do wózka inwalidzkiego. Babcia Nate'a i Louisy trafiła znów do szpitala, choruje na serce i teraz cała rodzina się nią zajmuje, a że Ella i Henry mają najbliższych szpitala, pomieszkują jeszcze u nich dwie ciotki, także trochę zwaliło im się na głowę.
-Bardzo współczuję -westchnęła Ewa, żona Łukasza.
-Miejmy nadzieję, że wszystko u nich skończy się dobrze, a my nie pożałujemy decyzji o zmianie rodziców chrzestnych... -powiedział Marco, na co Yvonne od razu zaczęła grozić mu palcem. -Nie ty, siostrzyczko-roześmiał się blondyn. -O niego się martwię-wskazał palcem na Mario. Götze wyszczerzył się w szerokim uśmiechu i posłał mu buziaka w powietrzu.
-Ujek Majo jest najlepszy, prawda, moja chrześnico?-zwrócił się do Marisy. Marisa była w swoim świecie i właśnie toczyła walkę dwóch krów z tortu na talerzu taty. W jednym momencie krowy tak się ubodły, że jednej odpadła głowa. Marisa zamarła, wszyscy goście, znający jej zamiłowanie do zwierząt również, chyba już czuli aferę w powietrzu. Marco bardzo szybko wpadł na pomysł. Sięgnął po głowę krowy wrzucił ją sobie do buzi. To zdecydowanie nie był przemyślany ruch. Marisa otworzyła buzię ze zdziwienia i spojrzała, jak tata przeżuwa miękką i słodką dekorację tortu.
Co więcej, źle odebrał wyciągniętą w jego stronę w rączce resztę krowy. Zabrał ją od Marisy i także ją zjadł.
-Krówka-szepnęła cichutko i szybciutko zeskoczyła z kolan taty i pobiegła do swojej babci Ulli. Ta od razu ją objęła, a gdy Marisa nie widziała i wtuliła się w nią, marudząc pod noskiem, blondynka roześmiała się cicho, co udzieliło się wszystkim gościom.
-Jak mogłeś zjeść krowę-zaśmiałam się, spoglądając na Marco.
-Podawała mi ją...
-Żebyś ją naprawił. Ostatnio naprawiłeś jej lalkę, zapamiętała to.
-Och.. Jest jeszcze druga.
-Jedna krowa to żadna zabawa.

Doskonałym rozładowaniem emocji okazała się Pszczoła Emma. Była fantastyczną, kolejną atrakcją dla dzieci i dla wszystkich miała torby z upominkami. Wszystkie dzieci dostały maskotki, ubranka i odrobinę słodyczy. Żadne nie poczuło się pominięte ani gorsze przez wzgląd na to, że to Marisa dostała wszystkie prezenty.
-Wujku, patrz, od Emmy dostałem ochraniacze na kolana!
-No patrz, jak trafiła. Ostatnio swoje zniszczyłeś na treningu-uśmiechnął się do Nico i pogłaskał go po włosach. Chłopiec pokazał mu swoje nowe akcesoria, żeby wujek, jako profesjonalny piłkarz coś mu o nich powiedział. Ale najprawdopodobniej było z nimi wszystko dobrze, bo sam je wybierał.



-Co z twoją dziewczyną? Nie mogła przyjechać?-zapytałam ciekawa, Emre był ostatnio bardzo tajemniczy odnośnie swojej miłości, podczas naszych rozmów był bardzo lakoniczny i przechodził do innego tematu.
-Nie mogła wziąć urlopu w pracy. Wciąż pracuje w kawiarni, w której się poznaliśmy. Bardzo lubi to miejsce i za nic z tego nie zrezygnuje.
-Czy to źle? Wspaniałe móc realizować się w tym, co się kocha.
-Tak, nie mam nic przeciwko, choć czasem chciałbym ją gdzieś zabrać, a ona nie może i musi tam siedzieć do wieczora.
-To uroczy etap. Takie odkrywanie się, powolne zdobywanie. My z Marco od razu rzuciliśmy się na głęboką wodę i ten etap poznawania przechodziliśmy w zupełnie innych okolicznościach i chociaż teraz tego nie żałuję, to wiem, że to bardzo ważne i po prostu potrzeba czasu.
-U was to wszystko było szalone i pocieszam się, że nie mam najgorzej.
-Dzięki-zaśmiałam się i spojrzałam na moją córkę w ramionach babci.
-Nie no, naprawdę cieszę się, że jesteście szczęśliwi.
-Chodź, pogadamy gdzieś indziej.
-Twój mąż..narzeczony.. Marco nie będzie zazdrosny?
-Ufa mi. Weźmiemy dzieciaki na kulki, usiądziemy na najwyższej rampie, będziemy mogli mieć na nie oko no i spokój dla siebie.
-Wszystko spoko, tylko, że mnie nie ufa.
-Zaufanie do mnie wystarczy -zaśmiałam się i podeszłam do mojej córeczki. -Chcesz iść na kulki?
-Taak.
-A ja też mogę? -zapytał Nico. Mia też się przyłączyła.
-Kto chce na kulki to idzie z nami-oświadczyłam, żeby wszystkie dzieciaki wiedziały, że wyruszamy na plac zabaw. Przy okazji pochyliłam się do Marco i pocałowałam go w policzek. -Chcę pogadać z Emre. Pobędziesz trochę z gośćmi?
-Tak, ale jak coś to kopnij go gdzie trzeba i przyjdź po mnie, żebym poprawił.
-Ma dziewczynę, nie jest mną zainteresowany-roześmiałam się, łapiąc go za dłoń.
-Jesteś cholernie seksowna. Ta różowa sukieneczka, choć miała być grzeczna, bardzo mnie prowokuje. I nie tylko mnie, dlatego proszę... Uważaj.
-Jesteś przewrażliwiony.
-Mhmm. A wrócisz tylko do domu.
-Na razie mieszkania. Na dom muszę czekać.
-Dobrze, że będziemy tam mieli znacznie więcej miejsca na wszystko. Może oddzielimy część salonu półścianką?
-A może szkło? Kupiłam ci kiedyś Simsy, niech na coś się przydadzą. Dzisiaj wieczorem usiądziemy na kanapie i będziemy projektować nasz dom. A potem znajdziemy kogoś, kto nam taki zbuduje.
-Po tym, jak zbudujemy ten dom, wolałbym zrobić coś zupełnie innego. Może kiedy indziej przyjdzie czas na szukanie kogoś.
-Z takim podejściem, to my za dziesięć lat tego domu nie zbudujemy.
-Ale przynajmniej zobaczysz, że dodatkowe pokoje gościnne się przydadzą -mrugnął okiem i uśmiechnął się szeroko.
-Rose, idziesz?-zawołał Emre, ciągnięty już przez dzieci do sali zabaw.
-Tak idę!-odpowiedziałam i jeszcze na chwilę spojrzałam na mojego ukochanego męża. -Kocham cię. Nie wariuj i nie bądź zazdrosny. Po prostu baw się dobrze z naszymi gośćmi.
-Tak zrobię -zgodził się, spoglądając ostrożnie trochę ponad moje ramię. A później trochę uniósł się na krześle i bezceremonialnie, przed naszymi znajomymi jak i ich dziećmi, wpił się w moje usta i namiętnie pocałował. Przez taki pocałunek nie mogłam marudzić, bo jak za każdym razem, traciłam przy nim głowę. Wyprostowałam się jednak i udając, że właściwie nic wielkiego się nie wydarzyło, ruszyłam w kierunku Cana. Zapewne to był jeden z chwytów, by zaznaczyć swoje terytorium.. I jak tu nie przyznać Ann racji, że faceci mogą być jak zwierzęta? Marco naprawdę potrafił być wilkiem i to samcem alfa.







/Emre/

Siedzieliśmy z Rose na rampie, machaliśmy w powietrzu nogami i obserwowaliśmy bawiące się niżej dzieci. Chrześniak Reusa był bardzo dojrzałym chłopcem i razem z najstarszą córką Piszczka opiekowali się młodszymi dziećmi, pomagali im wdrapać się po ściance i razem zjeżdżali. Dzięki temu my mieliśmy trochę czasu dla siebie, wreszcie mogliśmy porozmawiać twarzą w twarz. Choć oboje co jakiś do siebie dzwoniliśmy, czy pisaliśmy, to nigdy nie było w stanie zastąpić prawdziwego kontaktu.

-Mogę ci zadać takie prywatne pytanie?-zapytałem nagle. Od pewnego czasu chodziło mi to po głowie, lecz nie byłem pewien, czy powonieniem był o to pytać blondynkę. Spojrzała na mnie zaciekawiona, uśmiechnęła się serdecznie i kiwnęła głową. -Jak Marco ci się oświadczył? Oczywiście nie musisz mówić, to wasz moment i...
-Emre, proszę. To żadna tajemnica. Cóż, prawdę mówiąc oświadczył mi się dwa razy. Raz odrzuciłam jego pytanie, za drugim przyjęłam. Ale jak wiesz, to wszystko było przez moje problemy i gdybym miała z nim tą rozmowę za sobą, a może nawet już wszystkie rozmowy z psychologiem, zgodziłabym się i za pierwszym razem. Obie te chwile były piękne. Wieczorem, na brzegu jeziora, w bardzo znaczącym i symbolicznym dla nas miejscu. Nie miałam pojęcia, co planuje zrobić.
-Moment zaskoczenia jest dobry?
-Myślę, że tak. To żadna frajda znać datę i godzinę swoich zaręczyn. Nie mówiąc już o okolicznościach.
-A drugi raz?
-W naszym mieszkaniu.
-Och, to chyba beznadziejnie, co?
-Skąd-roześmiała się, a przez jej błękitne oczy przeszedł radosny błysk na to wspomnienie. -To były najpiękniejsze i najbardziej romantyczne zaręczyny na świecie i nie zamieniłabym ich na żadne inne.
-Nawet na wieży Eiffla?
-Nawet na Taj Mahal. Wszystko było tak pięknie ustrojone, niespodzianka była przeogromna. Do ostatniego momentu miałam ochotę mu udowodnić, że mamy zapasy makaronu.
-Jak to?-zaśmiałem się. Nie miałem pojęcia, jakim cudem rudemu przyszło do głowy, żeby nabrać żonę na makaron, by miała niespodziankę z zaręczyn. Chociaż przynajmniej to nie było oklepane i chwila zaręczyn przyszła niespodziewanie. A kobiety podobno lubią niespodzianki, więc może to był nie tak głupi pomysł, jaki mógł mi się z początku wydawać.
-Wiesz? Gdyby nawet nie było dekoracji, niczego, bylibyśmy nawet w korku w samochodzie... W takim momencie liczy się miłość, słowa, osoba, która stoi przed tobą, nie przerywa kontaktu wzrokowego i dzięki temu wiesz już, że jesteście gotowi połączyć się na zawsze. Wtedy cały świat staje się piękniejszy, piękniejszy niż wszystkie możliwe, bogate dekoracje.
-I co się robi po zaręczynach?
-Och, nie wiem. Chyba wszystko, co tylko chcecie. Każdy ma swoją potrzebę spełnienia swojego szczęścia i przekazania miłości. Tego nie da się zaplanować, chociaż... Gdy znasz tak dobrze drugą osobę, to możesz to przewidzieć.
-Marco to przewidział, prawda?
-No cóż, nigdy nie odmówię wspólnego konsumowania jedzenia w łóżku. Lepiące się czekoladą pocałunki od wiśniowych pralin...
-Nie przypuszczałbym, że taki z niego romantyk. Powiedz, moje oświadczyny wypadły kiepsko, co?
-Przecież rozmawialiśmy o tym, to nie było to. Nie czułam nawet w najmniejszej części tego, co działo się ze mną wtedy, przy Marco...
-To wiemy, ale chodzi mi o techniczny aspekt zaręczyn. To było dobre?
-Can, czy ty już zawsze będziesz kazał mi się wszystkiego domyślać? Najpierw zagaduję, że się z kimś spotykasz, a teraz robisz podchody pod zaręczyny. Przyznaj to w końcu, to będę się mogła wreszcie ucieszyć i pogratulować.
-Nie, dopóki nie odpowiesz na pytanie.
-To zależy od osoby. Czułam się gorzej niż źle, gdy przypatrywała się temu cała drużyna, każdy coś krzyczał, gwizdał, w dodatku i tak mnie już bolała głowa po meczu. To była sytuacja, w której jest się pod ścianą i ciężko powiedzieć "nie". Ale to tylko było moje odczucie -wzruszyła ramionami i spojrzała na swój pierścionek na serdecznym palcu. Trochę zazdrościłem jej tego męża, dziecka, rodziny. Ostatnio sam czułem, że życie singla przestało mnie powoli bawić, a chłodzenie pić po treningach nie sprawia już tyle radości z łamania zasad, a wolę w tym czasie ugotować sobie coś dobrego i zregenerować się przed meczem, czy kolejnym treningiem.
-Czyli było gorzej, niż nawet mogłem przypuszczać.
Rose zamilkła, nie wiedząc, co ma powiedzieć. Przyznać rację czy pocieszyć? W końcu spojrzała na mnie, roześmiała się i kiwnęła głową.
-Gdybyś miała pewność, że twoja potencjalna kandydatka na żonę lubi takie rzeczy, czemu nie?
-Ale dla ciebie to był koszmar. I nie wiedziałem o tym.
-Za słabo się poznaliśmy.
-Marco wiedział, za każdym razem.
-Dlatego ustaliliśmy, że pobierzemy się piątego czerwca. Jeśli Giulia jest inna, to może nawet z takich by się ucieszyła... Ale Emre... Czy naprawdę chcesz się oświadczyć w taki sam sposób jak, chcąc nie chcąc, twojej byłej?
-Nie.. Nie wiem nawet, czy to zrobić.
-Poczekaj. Gi nie chce się spieszyć, a ty myślisz już o pierścionku. Za bardzo się spieszysz.
-To nie kwestia pierścionka, bo już go mam od jakiegoś czasu. Poza tym... Czekać i czekać... Ile czasu minęło, odkąd poznałaś swojego męża i wyszłaś za niego?
-To nie jest śmieszne-pogroziła mi palcem. Po chwili jednak objęła mnie i ścisnęła najmocniej, jak tylko umiała. -Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że znalazłeś swoją miłość. Daj jej czas, bezpieczeństwo i poznaj ją jak tylko się da. Niczego na tym nie stracisz, tego jestem pewna.
-Dzięki. Poza tym, chyba schudłaś.
-Dziękuję, miło mi, pomimo tego "chyba".
-Względem czasu, gdy nosiłaś tego małego potworka w brzuchu, to schudłaś definitywnie.
-Pewne rzeczy nigdy się nie zmienią. Nigdy nie przestaniesz mnie denerwować.
-To dobrze-odpowiedziałem z uśmiechem.

W jednym momencie Rosalie szybko zeskoczyła do basenu i już znalazła się przy swojej córce, która miała dość skrzywioną minę i prawdopodobnie była bliska płaczu. Patrzyłem jedynie, podziwiając jej instynkt. Na początku, gdy przyjechała do Liverpoolu, była strasznie pogubiona i roztrzęsiona. Bardzo rzadko mówiła o dziecku, którego się spodziewała, choć nie raz przez nie przepłakała całą noc. Teraz miałem przed sobą zupełnie inną osobę i choć żal mi było, że nie stała się taka dzięki mnie, to byłem naprawdę szczęśliwy, widząc ją odmienioną i spełnioną. Niezwykle znała swoją córkę, była jej całym światem i choć właśnie wpadała w bezsensowną histerię, to w Rose widziałem gigantyczne pokłady cierpliwości, spokoju i miłości. Była mamą, taką prawdziwą i to było coś, w czym czuła się pewnie, nie było żadnych wątpliwości, Marisa nie była tematem do milczenia, a do długich rozmów, podczas których jej oczy jaśniały, a czasem nawet zbierały się w nich łzy wzruszenia, spowodowane dumą z dziecka. Marco też był dobrym ojcem i chociaż żadne z nich nie wyobrażało sobie siebie w takiej roli, odnaleźli się w niej, jakby byli do tego stworzeni. Chociaż Rose mówiła, że to po prostu miłość. Miałem nadzieję, że z Giulią także będziemy mieli taki cudowny związek.
-Emre, zostaniesz z dziećmi? Pójdę z małą do Marco -przeprosiła mnie i wtuliła się w główkę małej solenizantki, która cicho popłakiwała na jej ramieniu. Zeskoczyłem z rampy i zbliżyłem się do niej.
-Co się dzieje?
-Nico z Sarą naopowiadali jej, że w basenie są żarłoczne rekiny i chcą ją zjeść.
-I...to wszystko?
-To wszystko -przyznała, powstrzymując cichy chichot w odpowiedzi na moją zdziwioną minę. -Już po siedemnastej, jej przydałaby się też drzemka.
-Może jest zmęczona po prostu. No raczej nie jest taka głupia, żeby uwierzyć w rekiny.
-O mój Boże, za tobą! -przestraszyła się. Odskoczyłem i odwróciłem się do tyłu, jednak nic tam nie było. Jedynie Sara razem ze swoją młodszą siostrą zjeżdżały, a Nico rzucał w nie plastikowymi kulkami. Gdy spojrzałem z powrotem na Rose, jej już nie było, wychodziła właśnie z placu zabaw. Obejrzała się na mnie z rozbawieniem i wytknęła język. No tak, uraziłem jej córkę, więc tym samym musiałem liczyć się z odwetem.
-Nico, nie rzucaj w dziewczyny kulkami. Nie wolno tak -upomniałem młodzieńca. Cóż, zostałem na placu boju..na placu zabaw. I chociaż uwielbiałem Marisę, na bycie ojcem zdecydowanie nie byłem jeszcze gotowy. Czas weryfikuje dużo rzeczy, pomaga nam dojrzeć. Czy byłem naiwny? Może i za pięć lat stwierdzę, że teraz też jestem naiwny. Jednak wszystko, czego doświadczyłem, złożyło się na to, że inaczej postrzegam świat i chcę od życia czegoś zupełnie innego niż myślałem wcześniej. Propozycja małżeństwa Rosalie była bardzo ważnym nieporozumieniem. Potraktowałem to jako nauczkę, a ona zrozumiała, gdzie jest jej miejsce na świecie.
Poczułem, jak jestem ciągnięty do dołu za swoją bluzkę. Spojrzałem na dół i od razu napotkałem jasne oczy małej panienki Piszczek, która najwyraźniej chciała mnie na coś naciągnąć

-Emre, pomożesz mi wejść tam na górę? -wskazała na rampę, gdzie siedzieliśmy chwilę temu z Rose i prowadzącą na nią linę z supłami. Och, zdecydowanie jeszcze nie chciałem być ojcem.
-To dla dużych dzieci.
-Ale Emre, ja już jestem duża. Proszę, proszę, proszę. Tak ładnie proszę!
-Nie możesz wejść nigdzie indziej?
-A mam powiedzieć tacie i cioci Rose, że Nico rzucał w nas piłkami, a ty się w ogóle nami nie zajmujesz? Proszę? Wejdziemy na górę?



***


Lot z przesiadkami z Dortmundu do Turynu był dla mnie wyczerpujący. Nie latałem samolotami, gdy nie musiałem. Te wszystkie starty, lądowania i okropnie zatykające się uszy zabijały mnie gdzieś w środku i powoli wyniszczały. Jako, że praktycznie nigdy nie chorowałem i męski katar nie był mi znany, musiałem męczyć się z czymś innym. Przed urodzinami Marisy obliczałem, ile by mi zajęło przejechanie tej trasy samochodem, jednak tysiąc kilometrów w jedną stronę popchnął mnie do znalezienia strony linii lotniczych i zakupienia biletów.
Wrzuciłem walizkę do domu i od razu ruszyłem po samochód, żeby pojechać do kawiarni Moscone, w której pracowała moja Guilia. Nie widziałem jej już kilka dni, więc to był zdecydowanie najwyższy czas. Przy okazji nie mogłem odmówić sobie najlepszego Macciato, jakie istniało na ziemi. Miała niesamowity talent i nie dziwiłem się, że gdy jej szef dowiedział się o jej związku ze mną, chciał się upewnić, że zostanie w kawiarni i będzie pracować. Była niesamowita w każdym calu.
Dzwoneczek zadzwonił, otworzyłem stare, drewniane, w pół przeszklone drzwi i wszedłem do środka lokalu. Była poranna godzina, część stolików była pozajmowana, goście wolno przeżuwali rogale i bajgle na śniadanie, wszędzie unosił się zapach świeżo mielonej kawy. I choć wszystkie stoliki lśniły czystością, a świeże kwiaty ustawione na każdym z nich aż zapraszały, ja skierowałem się prosto do lady. Nikogo przy niej nie zastałem, na całe szczęście stał mój srebrny dzwonek, w którego często uderzałem, by przywołać kogoś z obsługi. Ani Gi, ani jej koleżanka za nim nie przepadały, ale jakiś czynnik w środku kazał mi zawsze to robić, pomimo irytacji obu pań.

-Och, to ty. Zaraz zawołam Gi.
Trisha wynurzyła na chwilę swój spiczasty nos z zaplecza, może przez ułamek sekundy mogłem zauważyć jej ognistorude włosy, a potem znów się schowała. Zwykle nie rozmawiała nigdy z personelem, siedziała skryta gdzieś w czeluściach zaplecza i nie ruszała się stamtąd, dopóki ktoś jej o to nie poprosił.

-Emre, co ty tu robisz?
Giulia podeszła do kontuaru i dość niezręcznie otarła dłonie w swój czerwony fartuszek. Często poprawiała mnie, że to bordo, jednak czy bordo nie jest czerwienią?
-Wróciłem. I bardzo się za tobą stęskniłem.
-Jestem w pracy...
-Wiem. Kończysz dzisiaj o piętnastej. Poczekam na ciebie.
-To całe cztery godziny -stwierdziła, trochę zagubiona. Rozejrzała się po kawiarni, chcąc sprawdzić, czy wszystko wciąż było uprzątnięte i gościom niczego nie brakowały. Jej ciemne, głębokie oczy wróciły po krótkim czasie do mojej osoby i trochę przygasły.
-Nie martw się. Mam laptop ze sobą, muszę zadzwonić do kilku osób, przejrzeć i odpisać maile. Skończysz pracę i zabiorę cię na jakiś dobry obiad. Jest coś ciekawego w kinie?
-Nie mam ochoty na obiad ani kino. Wolę wrócić do domu. Ty też jesteś dopiero co po podróży. Powinieneś wrócić do siebie i odpocząć.
-Wolę być z tobą w tym czasie. Albo chociaż tutaj ciebie obserwować. Ugotuję ci coś u ciebie w mieszkaniu. Czy jedziemy do mnie?
-Zobaczymy. Jak było na urodzinach?
-Myślałem, że to będzie nudne kinderparty, jednak naprawdę dobrze się bawiłem. Świetne towarzystwo, wszyscy dobrze się czuliśmy.
-Przenocowałeś u Rose?
-Nie, w hotelu. W mieszkaniu nie ma już gościnnego, Marisa go dostała i został dość mocno przerobiony. Wiesz, że ja też bawiłem się w kulkach dla dzieci?
Brunetka uśmiechnęła się lekko, jednak coś wciąż nie dawało jej spokoju. Zaczesała jeden niewdzięczny kosmyk kręconych włosów, który wypadł z jej precyzyjnie ułożonego koczka.
-Chcesz jakąś kawę?
-Mhmm.. I tosty. Są jeszcze?
-Mogę zrobić-zgodziła się i zaczęła coś naliczać na kasę. -Dwanaście euro. Zamówienie podam do stolika.
-A mogę liczyć na pani towarzystwo?
-Stoliki są tylko dla klientów restauracji -odpowiedziała nieśmiało i uśmiechnęła się lekko, odbierając ode mnie banknot dwadzieścia euro. No cóż, czekały mnie cztery godziny, podczas których będę udawał, że coś robię. Może Rose będzie miała chwilę czasu, żeby pisać. Albo zadzwonię do Khediry, on umiał gadać od rzeczy nawet cztery godziny. Jak dobrze mieć wachlarz różnych znajomych.


Siedziałem już drugą godzinę w kawiarni, klienci wchodzili i wychodzili, wpadali na szybki lunch w pracy, prowadzili rozmowy biznesowe. Spotkałem też trzech fanów, którzy poprosili mnie o wspólne zdjęcie. Chociaż kelnerki miały sporo pracy, nigdzie nie widziałam Giulii. Najpierw myślałem, że pracuje na kuchni, lecz zapytałem przechodzącej obok Inez i ku mojemu zdumieniu, okazało się, że Giulia wyszła już ponad godzinę temu. Nie miałem pojęcia, co się stało, jednak wiedziałem, że jak najszybciej muszą znaleźć się w jej mieszkaniu. Czy potrzebowała czasu, czy nie.
Pojechałem szybko do jednej z dzielnic Turynu, za którą rozciągało się wzgórze, całe w plantacji winorośli. Czasem, letnimi wieczorami, zakradaliśmy się na nie i zrywaliśmy dojrzałe grona. Już czekałem, aż przyjdzie lato i ten piękny czas.

-Gi? Otwórz proszę-zapukałem do jej drzwi, jednak nie było żadnej odpowiedzi. Miałem nadzieję, że nie wyjdzie tylko starsza sąsiadka, która wiecznie na coś narzekała. Gdy tylko zobaczyła nas razem, zaczęła pytać mnie, czym się zajmuję. Okazałem się być niepoważnym człowiekiem grającym w piłkę nożną, któremu tylko kasa, nowe samochody i dziewczyny w głowie. Kochajmy stereotypy i starsze, zrzędzące sąsiadki...
-Gi, proszę, otwórz, wiem, że tam jesteś...
Oparłem się o drewniane, pomalowane na pomarańczowo drzwi do mieszkania i próbowałem dosłyszeć się choćby najcichszych szmerów.

-Emre, nie mam ochoty rozmawiać. Zadzwonię.
-Nie zadzwonisz-stwierdziłem pewnie i jednocześnie ucieszyłem się na myśl, że ja naprawdę wiedziałem, że nie zadzwoni. Znałem ją. -Otwórz i porozmawiamy.
-Emre.
-Jak dorośli ludzie. Proszę. Przecież nic złego ci nie zrobię. Giulianno Esme Geraldi, proszę otworzyć drzwi.
-Jesteś wkurzający-westchnęła ciężko i przekręciła zamek w drzwiach.
-Wszyscy mi to mówią.

Gdy tylko zobaczyłem ją stojącą w progu, jako pierwsze przykuły moją uwagę jej czerwone od płaczu oczy. Wszedłem do środka i stanąłem na przeciwko niej, zachowując dystans, którego z pewnością sobie teraz życzyła.
-Dlaczego?
-Ale co dlaczego?-zapytała cicho, wzruszając swoimi drobnymi ramionami. Miała posturę małej, uroczej, drobnej, niewinnej dziewczynki. Może trochę z takiej miała, ale taką ją właśnie pokochałem i nie chciałem niczego w niej zmienić.
-Dlaczego wyszłaś, uciekłaś. Dlaczego płakałaś i nie chciałaś ze mną rozmawiać.
-Poszłam z Chanel na spacer... I tak strasznie się rozpadało, a że byłyśmy niedaleko twojego mieszkania i wciąż noszę do niego klucze, podbiegłam tam szybko.
-To dobrze. Sam bym ci kazał tam pójść. Coś się stało? Coś z Chanel?
-Nie, wszystko dobrze. Drzemie w swoim posłanku. Chodzi o to, co tam zobaczyłam. Jeny, niezależnie jak to powiem, będzie źle.
-Spokojnie, nic nie będzie źle. Chcesz usiąść?
-Mhmm-mruknęła niepocieszona i ruszyła do małego, acz przytulnego saloniku, pełnego różnych roślin. Bluszcze i storczyki nadawały temu miejscu klimatu i bardzo kojarzyły mi się z nią.
Przysiadłem na skraju kanapy i spojrzałem na nią. Nie chciałem, żeby się przede mną musiała tłumaczyć, jednak, jeśli to miało nam pomóc zrozumieć całą sprawę i dojść do porozumienia i móc w końcu się pocałować, chciałem to już mieć to za sobą. Tak ślicznie wyglądała.

-Gi, spokojnie. Kocham cię, nie chcę, żebyś była smutna...
-Zostawiłeś otwartą szafkę w sypialni. Chanel o mało nie zrobiła wielkiego bałaganu.
-To nic. Tym się martwisz?
-Kim jest dla ciebie Rosalie?-zapytała w końcu. Odetchnąłem, bo bardzo martwiłem się o nią, jednak na jej twarzy wciąż gościła powaga i pewne przygnębienie.
-Mówiłem ci, jest moją dobrą przyjaciółką. Cały czas mamy ze sobą kontakt, dlatego zależało mi, żebyś pojechała na urodziny i mogłybyście się poznać. Ale nadrobimy to.
-Jako kto byłeś na tych urodzinach?-zapytała, a w jej oczach stanęły łzy. Wciąż nie rozumiałem dlatego, co Rose i Marisa miały z tym wspólnego?
-Jako gość. Wujek dla Marisy, przyjaciel Rose.
-Wujek?
-Przyszywany. Nie jesteśmy rodziną, ale przecież to jest niepotrzebne... Giulia. O czym my właściwie rozmawiamy?
-Z tej szafki wypadł mi album. Z niego wysunęły się trzy zdjęcia. Na pierwszym jesteś z razem z Rose w zaawansowanej ciąży, stoicie razem a w środku trzymacie małe sztuczne drzewko. Drugie przedstawiało, jak razem z Rose zajmujecie się dzieckiem, a kolejne, kiedy dziewczynka jest starsza, jak nosisz ją na rękach w parku. Możesz mi to jakoś wytłumaczyć? Wujek? Nie rób ze mnie idiotki. Wiem, nie jestem typem buntownika, ani może nawet nie jestem silna, wysoka, żeby się mnie bać. Ale Emre! Jesteśmy razem! Jak długo jeszcze będziesz mnie okłamywać, masz narzeczoną i dziecko!
-Chyba żartujesz-roześmiałem się. Dla mnie, sytuacja była komiczna. Nigdy już nawet nie umiałbym spojrzeć inaczej niż jak na przyjaciółkę. Oczywiście, czasem wzrok zahaczył tam, gdzie nie powinien, jednak odkąd oficjalnie zakończyliśmy nasz związek, nic między nami się nie wydarzyło. Mówiąc szczerze, nawet taki Götze nie omieszka popatrzeć na atuty pani Reus, bo jest naprawdę piękną kobietą. Lecz mimo to, nawet na długo przed zerwaniem przestaliśmy udawać miłość i przeszliśmy na teren przyjaźni, bo to właśnie ona najbardziej nam odpowiadała. Teraz każde z nas było w miejscu, które jak najbardziej można było nazwać odpowiednim. Nazwać po prostu domem. W nim mogłem być jedynie gościem, wujkiem i przyjacielem. Stałe miejsce mieli w nim Rose, Marco i ich córka i ta trójka sprawiała, że ten dom był niezniszczalny. I taki sam pragnąłem cegiełka po cegiełce zbudować z moją zazdrosną Gi. Nie chciałem żadnej innej, tylko ją.
-Żartuję? Wiesz? Może lepiej wyjdź. Nie chcę słuchać twoich tłumaczeń.
-Dobrze, kochanie, przepraszam. Po pierwsze, Marisa jest śliczną dziewczynką o jasnej karnacji, niebieskozielonych oczach i złotych włosach. Spójrz na mnie, faceta jak z tureckiej telenoweli i powiedz, co Mari mogła po mnie odziedziczyć. Opowiedziałem ci, że po prostu opiekowałem się nią i dzieckiem, odeszła od męża i nie była w dobrym stanie psychicznym, nie znała tu nikogo poza mną. W dodatku była w ciąży i bardzo źle ją znosiła przez stres.
-Nie jesteś ojcem?
-Nie, jest nim Marco, jak chcesz, mogę do niego zaraz zadzwonić i potwierdzi. Co prawda jest w drodze do Chin na zgrupowanie, ale podam ci numer telefonu, jeśli chcesz.
-Więc dlaczego się jej oświadczyłeś, skoro twierdzisz, że nie jesteś ojcem dziecka?
-Skąd wiesz..
-Zawsze mówiłeś mętnie o tej przyjaźni, zwykle po jakimś czasie zmieniałeś temat. Widziałam na drugim zdjęciu pierścionek zaręczynowy, którego nie miała jeszcze nim dziecko się urodziło. A kiedy facet tak robi? Statystycznie każdy ojciec, który dowiaduje się o swoim ojcostwie, kiedy dziecko przychodzi na świat, nie jest już z tą kobietą, ale z poczucia obowiązku oświadcza się jej. Nie wiem, o co tu chodzi, ale wiem, że wciąż macie kontakt. Stara miłość nie rdzewieje. Przecież nawet czeka na nią jej pudełko z pierścionkiem. Widziałam, leżało tuż obok.
-To nie tak.
-To nie ty się jej oświadczyłeś?-krzyknęła, a z jej oczu pociekły delikatnie, drobne łzy. -No powiedz, oświadczyłeś się? Byliście razem i planowaliście wspólną przyszłość?-dodała cicho i niepewnie. To łamało mi serce.
-Gi...
-Czyli tak. No pięknie. Wiesz? Chyba już nie chcę słyszeć niczego więcej.
-A właśnie powinnaś.
Wstałem z kanapy i stanąłem prosto przed nią. -Tak, zaręczyliśmy się i byliśmy razem ze sobą kilka miesięcy. Dlaczego to zrobiłem? Bo naprawdę się rozumieliśmy, była moją przyjaciółką i była bardzo smutna i samotna. Potrzebowała wsparcia. Podobała mi się, bo jest przepiękną kobietą, jest dobra, ciepła, zabawna. Myślałem, że to będzie dobry pomysł, oboje byliśmy samotni.
Nasz związek wyglądał zupełnie jak zwykła przyjaźń, tylko od czasu do czasu zabrałem ją do restauracji, całowaliśmy się, choć wcale nie tak często. Przytulaliśmy się wieczorami i oglądaliśmy razem seriale. Chyba każde z nas myślało, że może przyjdzie moment, że się zakochamy w sobie. Ale on nie nastał. Myśleliśmy, że może zaręczyny to zmienią, jednak na próżno. Może to była pomyłka, może cel, który uświadomił nam, jakiego życia chcemy. Nim ona zakończyła ten związek, ja kupiłem jej bilety do domu, żeby spotkała się z mężem i trzymałem kciuki, żeby się ze sobą dogadali i do siebie wrócili. Rozstaliśmy się jako przyjaciele i nimi pozostaliśmy, uznając to wszystko, jako niezwykle nieudany szereg decyzji i błędów, które jednak doprowadziły nas do pewnego działania. Dobrze, że nie otworzyłaś tego pudełka z pierścionkiem. Ten dla Rose już dawno sprzedałem.

Giulia spojrzała na mnie pogubiona. Zaczęła bawić się swoimi palcami i w milczeniu wpatrywała się w nie, intensywnie nad czymś myśląc. Schyliłem się do kurtki, w której kieszeni wciąż miałem zaproszenie na ślub. Otworzyłem kopertę, na której brzegu odręcznie, piórem, zostały napisane nasze imiona. W środku wklejone zdjęcie ze wspólnej sesji zdjęciowej. Kiedyś Rose mi je pokazywała. Piękna, barokowa sala, Marco w garniturze i Rose w aksamitnej sukni z trenem. Mieli całkiem niezły pomysł z taką wklejką. Na zdjęciu złotymi literami nadrukowany został cytat o miłości, a na stronie obok, wypisane zaproszenie na ślub i wesele oraz prośba i potwierdzenie. Rose bardzo zależało, żebyśmy przyjechali z Giulią razem, specjalnie prosiła mnie o podanie jej nazwiska w sms, żeby je poprawnie napisać. Nie chciałem, żeby moja dziewczyna miała za wroga moją przyjaciółkę. Może i ciężko uwierzyć, że przyjaźń damsko męska istnieje, zwłaszcza po tym, że byliśmy zaręczeni. A zwłaszcza po tym, że pominąłem ten mały epizod w swoich opowieściach.

Gi wyciągnęła niepewnie dłoń po zaproszenie i w ciszy zaczęła je analizować, każdy jego cal. Skupiła się jednak na wspólnym zdjęciu pary.
-Faktycznie jest piękna. Widzisz jak on na nią patrzy?
-Są w sobie bardzo zakochani.
-Też tak było z tobą? Byliście tak blisko?
-Nie, Gi. Nigdy nie wyszliśmy dalej poza pocałunek w usta. Nigdy nie patrzyliśmy na siebie jak na kochanków, czy osobę, z którą chcemy spędzić resztę życia. Oni są naprawdę sobie pisani. Tak jak my. Kocham cię, kochanie. Nie myśl o niej w ten sposób. Nie wymagam tego od ciebie, ale myślę, że mogłybyście się polubić, mimo że macie zupełnie sprzeczne ze sobą charaktery.
-I to dziecko..?
-Jest zdecydowanie Marco. Są do siebie bardzo podobni, i z wyglądu, i z charakteru. Nie wrobisz mnie w żadne ojcostwo. Kocham tylko ciebie i to z tobą wyobrażam sobie moją przyszłość.
-Też cię kocham -rozpłakała się i rzuciła prosto w moje ramiona. Otoczyłem ją rękoma, nie aż tak mocno, czasem miałem obawy, że była tak krucha, że aż do zgniecenia.
-Przepraszam, że ci nie powiedziałem, ale wiedziałem, że jesteś niezwykle wrażliwa i byś się tym bardzo przejęła. A to nie ma wpływu na nic, nie zmienia moich uczuć do ciebie.
-To ja przepraszam. Nie chciałam cię oskarżyć o tyle rzeczy, ani nie chciałam robić takich scen.
-Miałaś prawo, ale zamiast się do siebie nie odzywać i robić coś głupiego, lepiej porozmawiać ze sobą, prawda?
-Tak.. Jej pierścionka zaręczynowego też nie trzymasz, prawda?
-Nie. Tamto pudełeczko było dla ciebie. Wciąż jest. I pierścionek nie jest tym, który oddała mi Rose, tylko tym, który odzwierciedla mi ciebie i twoją nieskazitelną duszę i będzie idealnie pasował na twój palec. Ale jeszcze nie teraz, wiem, że nie chcesz się tak spieszyć.
-Och, Emre...-szepnęła i jeszcze mocniej wtuliła się w moją pierś. Ten gest wywołał u mnie przyjemne ciepło, gdzieś w okolicach serca. Uśmiechnąłem się i lekko pocałowałem ją w czubek głowy. Zachichotała uroczo i spojrzała prosto w moje oczy. Tak, to zdecydowanie była miłość. Moja miłość.

-Stęskniłem się za tobą, moja myszko. Nie uciekaj ode mnie, już nigdy więcej.
-Obiecuję. Wiesz? Pojadę z tobą na ślub Rose. Jej narzeczony cię lubi?
-Marco już jest jej mężem. Teraz po prostu biorą ślub kościelny, ale jest dla nich bardzo ważny, trochę jak pierwszy. Czy mnie lubi? Myślę, że tak. Ale mi nie ufa -zaśmiałem się. Blondyn zawsze to powtarzał i oboje wiedzieliśmy, że nie wiadomo ile by czasu minęło, zaufanie nie przyjdzie. Ale jakoś przeżyjemy.
-W takim razie, postaram się też polubić Rose, ale nie będę jej ufać.
-Dobrze -zgodziłem się. Złapałem ostrożnie jej śliczną twarz w dłonie i otarłem łzy z jej policzków.
Czasem nie mogłem się nadziwić jej wyjątkowej, włoskiej urodzie. Czasami przypominała mi taką delikatną, porcelanową laleczkę. Nie należała do tych temperamentnych Włoszek. Była bardzo skryta, ostrożna, nie miała ciętego języka, ani nawet nie potrafiła się porządnie zdenerwować i długo się obrażać. Po ciężkim treningu, nerwowym meczu, czas z nią przynosił mi ukojenie i spokój. Każdy jej dotyk był jak dotyk płatka oleandra. Jej ciało było jak jedwab, nawet w łóżku zawsze oddawała mi się w pełni i nie myślała nawet o jakimkolwiek przejęciu kontroli, czy też nawet o zaciągnięciu mnie do sypialni. Ktoś mógłby pomyśleć, że byliśmy z dwóch różnych światów i kompletnie do siebie nie pasowaliśmy, ale to było właśnie to idealne dopełnienie, harmonia. Uzupełnialiśmy się i było nam ze sobą dobrze.
-Pomasujesz mi brzuch? Okropnie mnie boli. Możemy zamówić pizzę i poleżymy dzisiaj przed telewizorem. Stęskniłam się za tobą i chciałabym się tobą nacieszyć.
-Nie musisz już wracać do pracy?
-Nie, powiedziałam szefowej, że mam okres i bardzo źle się czuję, co poniekąd było prawdą.
-Już się tobą zajmuję. Zadzwonisz po pizzę?
-Na jaką masz ochotę? -zapytała, puszczając mnie i ruszyła do przedpokoju po swój telefon.
-Na taką, jaką ty -odpowiedziałem z uśmiechem. Ruszyłem do łazienki po olejek, którym mogłem rozsmarować jej na brzuchu, żeby ból na trochę ustąpił. Cieszyłem się, że szybko udało się nam dojść do porozumienia i mogliśmy znów cieszyć się sobą. Mieliśmy jeszcze tydzień, nim będę musiał wylecieć do Argentyny na zgrupowanie z Juventusem, ale nawet to cieszyło mnie jakoś bardziej, gdy byłem z nią. Może akurat wtedy przypomni sobie, że czeka ją wybór sukienki na nadchodzącą, czerwcową uroczystość i panika nastąpi pod moją nieobecność. Nie miałem nic przeciwko zakupom, to Rosalie za nimi nie przepadała i już współczułem jej w wyborze sukni ślubnej, jednak szalony wyścig po sklepach w pogoni za idealną sukienką na wesele przyjaciół swojego chłopaka był nie dla mnie. Giulia miała wspaniałą wyobraźnię, więc istniało ryzyko, że będzie jak koń na oślep gonić za modelem sukienki, który nawet nie został uszyty. Pewne babskie sprawy musiały pozostawać babskie. I tak nie wierzy mi, gdy mówię, że we wszystkim jest jej dobrze i o każdej porze dnia i nocy wygląda dla mnie najpiękniej na świecie.





/Mario/

Siedzieliśmy we czwórkę w mieszkaniu Reusów. Ja, Ann, Marco i Rose. Moja żona kilkanaście minut temu zbiegła z góry z dziką radością w oczach, oznajmiając nam wszystkim, że akumulator małej Marisy właśnie się wyładował i poszła spać. Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą i cieszyliśmy się, że już bez żadnych przeszkód mogliśmy zająć się swoimi zadaniami. A było ich mnóstwo. Na stole leżał notes ze wszystkimi zdjęciami, opisami i wydrukowanymi ofertami, adresami i numerami kontaktowymi. Co rusz ktoś w nim czegoś szukał. Obok leżała kartka z rzeczami, które były do załatwienia. Przy każdym punkcie znajdował się niewielki kwadracik, w który wpisywaliśmy ptaszek, gdy coś nam się udało umówić.
Każde z nas praktycznie cały czas wisiało na telefonie i coś ustalało, albo prowadziło nieugięcie negocjacje. To tak właśnie się działo, kiedy na raz chciało się mieć i wymarzony dom i wymarzony ślub. Żadne z nich nie dopuszczało do siebie myśli, że może mieć albo jedno albo drugie, dlatego też część organizacji spadła na mnie i Ann-Kathrin, jako że mieliśmy pełnić funkcję drużby na ich ślubie. Podobno też byliśmy przyjaciółmi, lecz jako przyjaciel czułem się nie lada wykorzystany. Co mnie obchodzi, kto im wykona na zamówienie wannę z hydromasażem, gdy i tak nie pozwolą mi do niej wejść? Albo pozwolą, gdy nie będzie w niej wody. Takie ciężkie było już życie Mario Götze. Dobrze, że mieliśmy w domu własną wannę.

-Mam to!-pisnęła Rose i rzuciła się cała w skowronkach na Reusa, który jeszcze rozmawiał przez telefon, próbując dogadać się z właścicielami hotelu, w którym miało odbyć się wesele. To nie Rose wybrała miejsce, lecz on uparł się na sieć najdroższych hoteli w Niemczech i dokładnie na salę balową na dole. Gdy jego żona prawie przewróciła go na ziemię i zadusiła ze szczęścia, na chwilę odstawił telefon od ucha, rzucając do rozmówcy "Przepraszam na moment".
-Co jest, kotku?-uśmiechnął się i założył jej opadające pasemko włosów za ucho.
-Mamy załatwione parapety z siedziskami. U nas w oknie przy wyjściu na balkon i w dwóch pokojach. Wiem, że miały być tylko u nas w sypialni i w pokoju Marisy, ale przy trzecim dostawało się minus dwadzieścia procent na wszystko.
-Brawo kochanie. Mam nadzieję, że ja zaraz też coś tu ugram -obiecał jej i zanim znów przytknął telefon do ucha, pocałował ją na naszych oczach. Ohyda.
-Tak, jestem już przy telefonie. Niech mi pani przypomni, jak ma pani na imię?

-Kręci. Oho, naprawdę się uwziął-stwierdziła Ann ze śmiechem. Rose pokiwała z niedowierzaniem głową, ale wyciągnęła do mnie i do Ann dłoń, żeby przybić nam piątki. Kolejne z listy do odhaczenia.
-Co jest z tą salą takiego, że nie możecie mieć żadnej innej?
-Cóż, wygląda tak samo jak ta w Berlinie. Wystroimy ją inaczej, będziemy mieli dowolność w ustawieniu stołów i dekoracjach. Mamy już od tego naprawdę znającą się na rzeczy koordynatorkę. Cokolwiek postanowi, zawsze dzwoni do mnie.
-Co wy robiliście w Berlinie?
-To była jakaś inauguracja sezonu. Marco miał tam swoją licytację charytatywną. Nigdy nie zapomnę, jak tańczyliśmy na środku sali, przed wszystkimi, Angelą Merkel i Jogim Löwem włącznie. Było cudownie. Pięknie wyglądaliśmy... Chyba wtedy gdzieś już wiedzieliśmy, że czujemy do siebie coś znacznie więcej. To była piosenka "When the man loves a woman".
-Ooo...
To naprawdę musiało być słodkie-westchnęła Ann i oparła się o moje ramię. Rose, cała rozmarzona, kiwnęła głową i obejrzała się na Marco, który właśnie wydawał i poszedł do kuchni, żeby coś zapisać.
-To, jak patrzyliśmy sobie w oczy... A potem latałam w powietrzu, nie trzymałam się go, ale mu ufałam. Całkiem dobre ćwiczenie dla początkujących kochanków. Kręcić kobietą w powietrzu.
-Bardzo. Ann, kocham cię, ale nie próbuj.
-Dzwoni! Sza!-uciszyła się moja ukochana i od razu podniosła swój telefon. Choć było już po południu, mieliśmy jeszcze tylko czasu. Trening był na dwudziestą, a że stwierdziliśmy, że trochę nam zejdzie, to zabrałem ze sobą wszystkie rzeczy, dzięki czemu będę mógł się przejechać jego nowym samochodem. Może i nie był już taki nowy, ale ekscytacja na samą nazwę Aston Martin wzrastała w jego oczach prawie tak mocno, jak testosteron na obietnicę upojnego wieczoru sam na sam z Rose w koronkowej bieliźnie. Ledwo jej wybaczyłem ten ostatni wyskok. Graliśmy spokojnie w Call of Duty na konsoli, którą nawet dostaliśmy, no dobrze, Marco dostał od Rose, aż tu nagle zaczęły przychodzić wiadomości. Najpierw jedna. Marco uśmiechnął się i odpisał coś krótko. Później drugi raz to samo. Odłożył telefon na bok i graliśmy dalej, już mieliśmy przejść odcinek, nad którym męczyliśmy się od dobrych czterdziestu minut, lecz kilka minut później przyszedł kolejny sms. Marco spojrzał na bok i w jednej chwili rzucił pad na kanapę, odwrócił się do mnie plecami, zasłaniając przysłane zdjęcie, coś odpisał, lecz już ekranu telefonu nie zobaczyłem. Tylko mogłem się domyślać, jaką wiadomość mu wysłała, bo poderwał się z kanapy, zaczął szukać swoich rzeczy i bredzić, że coś się stało i natychmiastowe musi pojechać do mieszkania. Obiecał mi następny raz, ale ten jeszcze nie nastąpił. Może zrobię mu wieczór przed kawalerski i na nim zarobimy wielkie granie na konsoli. I osobiście wyłączę mu telefon.
-Rose? -zaczęła Ann, ale zorientowała się, że ta już rozmawia przez telefon. Tak dzisiaj wyglądał niestety cały dzień. Kiedy moja żona czekała, aż Rose przestanie rozmawiać i gryzmolić coś w notatniku, a ja w końcu dodzwoniłem się do firmy z oknami i podałem dokładne wymiary i ilość z listy, którą Marco z Rose przyszykowali na podstawie zatwierdzonego już projektu domu. Symulacja komputerowa była przepiękna i aż trochę im zazdrościłem. Efekt końcowy mógł przejść naprawdę najśmielsze oczekiwania. Byłem pewien, co do tego, że będzie im się tam wspaniale mieszkać i długo i szczęśliwie żyć.

-Cholera, wycofali tą sukienkę, którą chciałam wczoraj kupić. Gdybym ją zamówiła, nie byłoby teraz problemu. A wszędzie widzę białe sukienki albo zielone. Bo jest taka moda! -zirytowała się blondynka, wbijając czubek ołówka w kartkę. Chyba przejmowała się w tym momencie bardziej sukienką dla Marisy niż swoją własną.
-Ale za to ja mam dobre wieści- oznajmiła Ann i wstała z podłogi. Podeszła do kuchni w podskokach i stanęła na baczność. -Sprowadzają dla ciebie pięć modeli trenów do tej sukni, która ci się spodobała. Prosto od projektanta z Włoch. I nic nie musisz za to płacić.
-Żartujesz?
-Ani trochę. Któryś z nich na pewno będzie pasował, zobaczysz. W końcu oryginalne, a nie dopasowane przez salon. Jestem dobrą druhną?
-Pytanie! Najcudowniejsza, najpiękniejsza i najzdolniejsza druhna świata. Dziękuję kochanie ty moje!
Rose zeskoczyła ze stołka i objęła mocno Ann. Suknia ślubna była projektem specjalnym. Z Marco jedynie wiedzieliśmy, że jedna skradła serce Rose i choć była suknią marzeń, to tren z marzeniami nie miał wiele wspólnego. Oczywiście, może i mogła iść w samej sukni bez trenu, ale jak mówiła, tren zawsze jej się podobał, a gdy takie rzeczy mówi się na głos przy Marco Reusie, to wtedy już tylko pozostaje człowiekowi poruszyć niebo i ziemię, żeby Rose tren się pojawił. To była trudna misja, ale wiedziałem, że moja żona była po prostu niezastąpiona. Byłem z niej dumny sam zaraziłem się szczęściem Rosalie.

-Nieskromnie przebiję dobre wiadomości kolejnymi. Umówiłem szklarzy. Przyjadą z oknami dokładnie wtedy, kiedy będzie sygnał, że bryła domu jest gotowa. Żadnych opóźnień.
-Aaaaa! -pisnęła głośno i ciągnąc za sobą Ann zaczęła na mnie biec. Złapałem je obie i zaczęliśmy jak wariaci skakać ze szczęścia i krzyczeć, zupełnie nie zwracając uwagi na to, że piętro wyżej spało dziecko.
Gdy już się uspokoiliśmy, wszyscy spojrzeliśmy na Marco, którego jako jedynego zabrakło w naszym uścisku. Teraz stał w miejscu, gdzie kilka minut temu rozmawiała przez telefon jego żona i patrzył to na nas, to na notes na blacie.
-Cieszę się, że się cieszycie..-powiedział spokojnie, bawiąc się ołówkiem.
-Ale? -zapytała Rose, lekko przerażona, widząc taką minę Marco. On nie umiał już dłużej utrzymać powagi. Roześmiał się głośno i podszedł do nas. Wziął swoją narzeczoną w ramiona i ścisnął mocno.
-Mamy salę na wesele -powiedział. Rose zamarła i spojrzała na niego niepewnie.
-Nie..
-Tak..
-Tak?
-Tak.
-No to jest impreza -stwierdziłem ze śmiechem. Poklepałem przyjaciela po plecach w geście uznania i poszedłem do kuchni, bo albo mi się wydawało, albo widziałem niedopitą butelkę szampana w drzwiach. Ann także przytuliła Marco i pogratulowała wielkiego osiągnięcia. Może i my się cieszyliśmy, ale właśnie kogoś wygryźliśmy z sali weselnej. Hotel dostał dwie oferty na raz, w tym naszą i czekał, aż strony coś zaproponują. Jak widać, umiejętności negocjacyjne i urok osobisty Marco wygrały.
-Wasza pomoc jest również nieoceniona -stwierdziła pani Reus.
-Od tego tu jesteśmy.
-Mario, szampan? Przecież jest trening zaraz..
-Spokojna twoja rozczochrana, mamuśka. Marco prowadzi, nie?
-Jako kapitan..
-Dobra Popeye, idź sprawdzić czy Marisa śpi i wróć za dwadzieścia minut. My tu mamy sukces do opicia!
Marco przewrócił oczami, ale nie mógł już nic zrobić. Sam nie wypije, drugiemu nie da.. Wyjąłem trzy kieliszki z szafki i do każdego nalałem odrobinę. Niewiele już zostało, więc sami tacy święci nie byli.
-Ładny projekt. A gdyby kupić materiał taki, jaki się nam podoba i dać krawcowej z tym rysunkiem?-zapytał nagle, nachylając się nad gryzmołami Marco, które nakreśliła podczas rozmów.
-Pewnie nawet wystarczyłoby półtora tygodnia na uszycie, to nic wielkiego. Gdybyś kupiła teraz, to może okazać się za mała. Albo za duża. Marco, jesteś geniuszem -stwierdziła moja żona. Czy to był już czas, by być zazdrosnym? W razie czego objąłem ją ramieniem, uderzyliśmy się kieliszkami i pocałowałem ją w policzek.
-Dziękuję. Będę dzisiaj spokojnie spać-stwierdziła Rose, obejmując swojego męża i przyszłego męża zarazem. Od zawsze wiedziałem, że coś z tą dwójką jest nie tak. Pasowali do siebie pod każdym możliwym względem.
-Ktoś mówił o śnie dzisiaj?-zmarszczył brwi blondyn i uśmiechnął się szeroko. Rose przewróciła oczami i upiła łyk chłodnego szampana. Alkohol u Reusów zawsze dobrze smakował, mieli dobry gust.

Trzema łykami szampana nie dało się upić, więc najprawdopodobniej wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że dam radę na treningu. Mieliśmy dzisiaj naprawdę produktywny dzień i mogliśmy być dumni, że tyle rzeczy udało nam się załatwić. Teraz ze wszystkim będzie już lżej, przynajmniej mocno w to wierzyłem. Co jednak na pewno nie ustanie, to pomieszane dziesiątki magazynów wnętrzarskich ze ślubnymi, walające się dosłownie wszędzie po ich mieszkaniu. I kiedyś bym myślał, że Marco rzucając tekst o niespaniu w nocy miał na myśli produkcję Reusa Juniora, tak teraz mogłem przypuszczać, że będą przeglądać kolejne prenumeraty. Rose modę ślubną, Marco materiały budowlane, opinie o farbach, podłogach i ogrzewaniu podłogowym. Może i zwariowali, ale tacy byli właśnie sobą i w tym całym pośpiechu związanym z domem, ślubem, nie zapominali nigdy o sobie ani o swojej córce. Rodzina zawsze była na pierwszym miejscu... Co więc z przyszłym futbolowym następcą jedenastki w Borussii? Może jednak nie czytają nocą magazynów. Tego jedynie mogłem się dowiedzieć dopiero za dziewięć miesięcy.
W drodze na trening zadzwonił do Marco Henry. Już żeby nie musieć oddzwaniać po nim, odebrał przy mnie i przełączył na głośnik. Ze wszystkich możliwych źródeł, które były mi znane musiałem stwierdzić, że to był i będzie dobry rok dla nas wszystkich.






/Henry/

-Ella? -zawołałem, wchodząc do mieszkania po pracy. Wiosna w Liverpoolu była wyjątkowo zimna, od czasu do czasu jeszcze padał śnieg, wiatry i deszcze były na porządku dziennym. Takie były już uroki Anglii.
-Jesteśmy w kuchni!
Rozebrałem się w przedpokoju i stamtąd udałem się prosto do mojej rodzinki. Ucałowałem najpierw Louisę w czoło, która siedziała na wózku i uczyła się czytać. Czasem żałowałem, że nie może chodzić do normalnej szkoły i być na takim samym etapie jak wszystkie dzieci w jej wieku, jednak po takich myślach zwykle spoglądałem na nią i widziałem w niej mnóstwo radości i miłości. I wszystkie smutki i wątpliwości odchodziły w cień. -Miałaś dobry dzień? -zapytałem córki. Uśmiechnęła się i złapała mnie za przedramię.
-Tak. A ty?
-Też, dziękuję słońce. Och, Nate. A co ty tu wyczyniasz?
Syn siedział na kuchennym dywaniku i na kafelkach lepił coś z plasteliny.
-Ciasto. Z jabłek ciasto.
-Z jabłek ciasto -powtórzyłem po nim, śmiejąc się pod nosem. Ukucnąłem przy nim, nie chcąc odrywać go od przyrządzania tak skomplikowanej potrawy i uściskałem go stęskniony. -To będzie na pewno pyszne z jabłek ciasto. Dasz mi potem spróbować?
-Tak.
Córka czyta, syn przyrządza najlepsze z jabłek ciasto, jakie było możliwe, a żona? Nic tak nie pachniało jak jej obiady. Pieczeń już się piekła, ziemniaki gotowały się na parze. Jeśli Nate miał mieć po niej talent kulinarny, to wróżyłem mu naprawdę wielką karierę jako szefa kuchni. Może za dwadzieścia lat przypomnę mu o dzisiejszym dniu i podsunę pomysł, by jako główny deser w jego restauracji podawano "Z jabłek ciasto"? Kto wie...

-Mam dobre wieści -oznajmiłem na początku, zanim przytuliłem ją do siebie i ucałowałem.
-Ja też, choć moja niespodzianka musi zostać później trochę przez nas przedyskutowana. Pomyślałam, żeby jeszcze zadzwonić z tą sprawą do Marco i Rosie, żeby zasięgnąć porady. Ale dobrze, mów o twojej niespodziance, bo jeszcze przez swoje gadulstwo się nie dowiem.
-Dostałem podwyżkę. Nie jakoś wybitnie dużą, ale pięćset funtów miesięcznie więcej piechotą nie chodzi.
-Och miśku, gratuluję! Zasłużyłeś na to jak mało kto.
Na jej twarzy pojawił się piękny uśmiech. On jeszcze bardziej poprawił mi ten dzień, choć na początku myślałem, że lepiej być już nie mogło. Zdecydowanie mogło.
Nie ważne, czy miałem gorszy dzień w pracy, czy jeszcze jakoś o własnych siłach i przy zdrowych zmysłach dożywałem godziny piętnastej, rodzinny obiad stawiał mnie na nogi. Czas spędzony z rodziną był nieoceniony i najlepszy w ciągu całego dnia. Byłem ogromnym szczęściarzem, że ich miałem. Dobra, kochająca żona i mama, którą zwykle porównywałem do anioła. Moja mądra, prześliczna córeczka Louisa, mniejszy aniołek od mamusi, ale równie wspaniały. I mały rozrabiaka Nate, którego wszędzie było pełno odkąd tylko nauczył się raczkować, a wraz z nim pełno było wszędzie jego zabawek, plasteliny, klocków i samochodzików. A te, które przysłali nam z okazji urodzin Reusowie, doprowadzały nas najbardziej do szału, chociaż Nate nie rozstawał się z nimi nawet na dzień. Nakręcało się je w tył i niczym wściekłe pszczoły jeździły po podłodze, nie raz wpadając pod nogi. Jeśli Nate nie będzie kucharzem, to nagrają z nim w roli głównej najnowszą część "Kevin sam w domu". Jeśli kiedyś Rose będzie miała syna, doskonale będziemy wiedzieć, jaki zestaw sprezentować mu na urodziny. Zamiast kartki z życzeniami, wybierzemy taką z wielkim napisem "powodzenia!". Przynajmniej będą mieli jakieś ostrzeżenie.


Wieczorem, po przeczytaniu obojgu dzieciom do snu ich ulubionych bajek, mieliśmy czas tylko dla siebie. Zaparzyliśmy sobie naszą ulubioną czarną herbatę ze śliwką i cynamonem, usiedliśmy wygodnie na kanapie i okryliśmy się kocem. Próbowaliśmy udawać, że siedzimy w czystym mieszkaniu, w którym sofa w salonie nie wyglądała jak samotna wyspa, będąca otoczona ze wszystkich stron żarłocznymi, niebezpiecznymi rybami, akurat u nas w postaci wszelkiego rodzaju zabawek. Nasze spojrzenia nie wykraczały poza nas samych i kubki z gorącym napojem. Mogliśmy więc zażyć choć trochę relaksu.

-Miałaś mi o czymś powiedzieć. Niespodzianka? Jesteś w ciąży?
Ella roześmiała się cicho, by nie zbudzić dzieci i spojrzała na mnie jakbym zwariował.
-Na szczęście nie. Byłam dzisiaj z Louisą na fizjoterapii i przyszedł obejrzeć ją lekarz...-westchnęła trochę zmartwiona. Ostatnie spotkania z lekarzem wcale nie zwiastowały niczego złego, u Lou, dzięki temu, że mogliśmy codziennie chodzić na ćwiczenia, nastąpił naprawdę milowy krok do przodu w jej sprawności ruchowej. Będę dłużnikiem Marco i Rose do końca życia. To, co dla nas zrobili, wciąż czasem nie mieściło się w głowie. A to, że połowę kosztów, które pokrywał Marco przejął sam klub piłkarski z Liverpoolu i zdecydował się pomóc ośrodkowi, w którym Lou dostała opiekę, było już czymś niewyobrażalnym, przechodzącym ludzkie pojęcie. Byłem wdzięczny Bogu, że mogliśmy spotkać tylu ludzi o takich dobrych sercach.
-Co powiedział?
-Że... Że jest już tak dobrze, że podjęliby się zoperowania jej ścięgien -wykrztusiła, a w jej oczach zebrały się łzy. -To jedna z wielu operacji, ale jeśli się powiodą, będzie mogła z czasem nauczyć się funkcjonować sama, nie być tak zależną od nas. Chociaż i tak będziemy musieli zawsze być przy niej przez upośledzenie, więc może nie ma sensu tego robić. To operacja, Henry... Nic miłego.
-El, ale skoro lekarz sam to proponuje, to znaczy, że pomoże. Mamy potem żałować? Co, gdy kiedyś nas zapyta, czy zrobiliśmy wszystko?
-Ale to będzie boleć...
-Ale w końcu przestanie. Dzięki ćwiczeniom postawiliśmy ją z wózka na nogi. Teraz może zacząć chodzić bez naszej pomocy. Krótkie odcinki, albo będzie się przytrzymywać stołu, albo blatu. Będzie mogła stać przy tobie w kuchni i patrzeć jak gotujesz. Teraz nie jest w stanie tak długo stać w jednym miejscu. Może dla nas to niewiele zmieni, ale dla niej... Ile to kosztuje?
-Wszystkie koszty...-szepnęła, ocierając łzy z policzków. -Liverpool...
Kamień spadł mi z serca. I zacząłem płakać tak samo, jak moja żona. Odstawiliśmy nasze kubki na podłogę, i tak dwa kubki więcej nie zrobiły wrażenia większego bałaganu niż był w rzeczywistości. Objąłem ją i pocałowałem w policzek.
-Nie bój się, będziemy ją wspierać i damy radę. Louisa jest dzielna. Podał już jakiś wstępny termin?
-Lipiec. Tego roku. To już za kilka miesięcy.
-Im wcześniej tym lepiej. Nate trochę podrośnie, będziemy mogli pojechać wszyscy w końcu do Dortmundu na ślub.
-Tak, w końcu.. -zaśmiała się. To, ile razy już się tam wybieraliśmy w ostatnim czasie..Kto by to zliczył. Cieszyliśmy się, że wciąż byliśmy tam mile widziani. -Rose zapewniła nam już nawet opiekę dla dzieci. Będziemy mogli spokojnie bawić się całą noc na ich weselu, nie martwiąc się o nic.
-Miły gest. Na pewno skorzystamy z tej opcji. Jeśli to ma cię uspokoić, zadzwonimy do Marco. On miał kiedyś operowane wiązadła. Myślę, że jest dobrym źródłem do przepytania.
-Zadzwonimy teraz?
-Pewnie, biorę już telefon.

Nie mieliśmy zbyt wyczucia czasu, choć jako Anglicy mieliśmy ten przywilej, że mogliśmy zwalać wszystko na różnicę czasu. Marco akurat jechał z Mario na trening, ale gdy tylko powiedzieliśmy, o co chodzi, chciał nam pomóc jak tylko umiał. Ogromnie ucieszył się z takiej wiadomości i już na początku poprosił nas, żebyśmy zadzwonili od razu po rozmowie z nim do Rose i pochwalili się jej. Ona chociaż szukała inspiracji na ślub, włosy, paznokcie, makijaże... Może chociaż jej nie przeszkodzimy. Podczas jazdy byliśmy na głośniku, ale gdy dojechali pod ośrodek treningowy, Marco poprosił Mario, żeby usprawiedliwił jego spóźnienie na trening. Został w samochodzie, żeby rozjaśnić nasze wszystkie obawy. Byliśmy mu za to ogromnie wdzięczni. Wiedzieliśmy, że spóźnienia na treningi są traktowane bardzo surowo, zapewnialiśmy go, że ta sprawa może poczekać, jednak on pozostał przy swoim i stwierdził, że nigdzie się nie ruszy, dopóki nie będziemy pewni, co do słuszności operowania naszej córki i nie wyczerpiemy wszystkich pytań, które pojawiały nam się do tej pory w głowie. Te późniejsze skierował już do Rosie.
I chociaż zabraliśmy mu pół godziny treningu i aż baliśmy się myśleć o konsekwencjach jakie poniesie, zwłaszcza, że był teraz kapitanem drużyny, byliśmy bardzo szczęśliwi, że do niego zadzwoniliśmy. Bardzo poważnie i rzeczowo podchodził do naszego każdego pytania, opowiadał wyczerpująco o jego zabiegach i rekonwalescencji, późniejszej rehabilitacji. Dostaliśmy mnóstwo ciepłych słów wsparcia i otuchy. Widziałem po minie Elli, że coraz bardziej przekonywała się do tego pomysłu. Rosalie była czynnikiem decydującym, który przeważył szalę dylematów mojej żony na stronę operacji. Żona piłkarza miała większe pojęcie o tego typu przypadkach przez wzgląd na swój zawód. Opisała nam historie chorób ósemki dzieci z tą samą przypadłością, która dotknęła Lou. Każda pojedyncza operacja dawała choćby niewielkie efekty, a gdy mówiła o naszej córce, była wręcz pewna, że wszystko dzielnie zniesie, a my damy jej tyle miłości, że zapomni o bólu. I miała w tym rację. Nie zabrakło też łez wzruszenia, jednak żeby zupełnie się nie rozpłakać, zmieniła szybko temat na swoje przygotowania do ślubu i pytała się nas, czy koczek jest wciąż modnym zjawiskiem, jak uważała jej przyjaciółka, czy lepiej postawić na fale. I kiedy myślałem, że gdy określimy tylko swoje preferencje modowych laików, pożegnamy się i pójdziemy spać, okazało się, że moja żona bardzo wciągnęła się w ślubne tematy i zaczęła wypytywać o szczegóły przygotować i opisywać swoje pomysły na wystrój sali i kościoła. Choć w taki sposób mogła na chwilę oderwać się od rzeczywistości. Zostawiłem ją na kanapie z telefonem w dłoni i zacząłem sprzątać wszystkie zabawki z podłogi, choć wiedziałem, że następnego dnia o tej samej porze salon będzie wyglądać całkowicie tak samo jak teraz.

-Idę się położyć kochanie. Nie siedź za długo, do ślubu jeszcze macie trochę czasu -przerwałem jej na chwilę, chwytając jej dłoń.
-Tak, tak. Dobranoc. Kocham cię-uśmiechnęła się i skradła mi szybkiego całusa. -Już jestem. Dlaczego bukiet i buty są taką tajemnicą? -zapytała pełna zaciekawienia. Marco pewnie nawet już wrócił z treningu, a Rose nadal na linii z nami. Gdyby Ella nie okupowała mojego telefonu, pewnie bym napisał do niego i moje przypuszczenie by się potwierdziło. Ale to nic. Ten dzień był naprawdę wyjątkowy i zwiastował nam nadzieję. Naprawdę dużo nadziei. Nim zamknąłem się w łazience, położyłem na stoliku w salonie złotą kopertę. Moja żabka była oczywiście na tyle pochłonięta babskimi, ślubnymi rzeczami i opowiadaniem o ślubnym show, które widziała ostatnio, że nawet nie zauważyła jej pojawienia się. Miałem jednak nadzieję, że gdy odkryje, co znajdowało się w środku, będzie bardzo szczęśliwa. Była wspaniałą mamą i zawsze mówiłem jak bardzo ją podziwiam i doceniam jej poświęcenie się dzieciom i zdalną pracę na pół etatu. Oby dzień w spa, choć w jakiejś części, wynagrodził jej wszystkie trudy i trochę zrelaksował. Nadchodził czas zmian, dla nas wszystkich. Miała już moją miłość, miłość naszych dzieci... A spokój? Na razie oferowałem jej spokój w niedzielę od dziesiątej do piętnastej. Później pozostanie już znów tylko miłość. A może aż miłość.. Taka wieczna i prosto z serca.




/Rosalie/

-Kochanie?
-Hmm?-mruknęłam w odpowiedzi, oglądając połączenia welonu i trenu. Musiałam dobrać doskonałą długość, żeby z jednego i drugiego długiego nie zrobiło się wlokące prześcieradło. W kartach obok miałam otwarte propozycje i aranżacje wnętrz oraz odcienie parapetów, rodzaje podłóg i szafek kuchennych. Kiedy już myślałam, że wiem dokładnie, czego chcę, musiałam trafić na inny magazyn, który zainspirował mnie do czegoś innego, i to tak zupełnie innego, zupełnie z innej planety. I jak ja miałam o tym powiedzieć projektantce, która całymi dniami szukała propozycji, które najlepiej oddałyby mój wcześniejszy pomysł?
-Boli mnie łydka.
-I co?
-Rozmasujesz mi?
-Chciałam po meczu, od razu jak wróciłeś do domu. To mówiłeś, że wszystko dobrze. Teraz oglądam welony i parapety.
-Wcześniej mnie nie bolało. A teraz boli.
-Wcześniej nie byłam zajęta, a teraz jestem -odpowiedziałam z uśmiechem, wyglądając znad tabletu. Patrzył na mnie znad przeciwka tym zbolałym wzrokiem smutnego psiaka. Jak zwykle topiło mi to serce, ale chociaż raz. Jeden, jedyny raz.
-Nie mów, że nie jesteś zajęta -powiedział, łapiąc moją nogę i położył sobie moją stopę na barku. -Bo jesteś zajęta i przez najbliższą nieskończoność, również tą dalszą, także będziesz.
Jego filozoficzne podejście do mojego bycia zajętym zostało zakończone serią pocałunków od mojej lewej kostki w górę, do łydki.
-W takim razie nie rozmasuję ci twojej łydki. Nie rób tak, bo gilgocze -zaśmiałam się przez jego dotyk ust. Gilgotkami zmusić mnie do zrobienia mu masażu?
-Ciebie gilgocze, a mnie boli.
-No tak, lepiej ciągnąć na głowie przez cały kościół prześcieradło i mieć parapet z paździerzu niż kulawego męża.
-Piękna i jeszcze mądra. Wiesz? Niesamowicie pachniesz.
-Idź weź prysznic i się połóż na łóżku. Nie mam siły na twoje nędzne bajerowanie. Uszy bolą.
-Nie weźmiesz ze mną prysznica?
-Nie. Boli cię łydka.
-Zaraz zacznie co innego. Może też trzeba będzie rozmasować...
-Prysznic zimną wodą. Zalecenie od fizjoterapeutki -pogroziłam mu palcem, a nogą, którą jeszcze kilka chwil temu obsypywał pocałunkami, delikatnie go zepchnęłam z kanapy. Lub też dałam mu delikatny bodziec do zmiany pozycji ze leżącej na stojącą, a gdy już stanął, poćwiczyłam z lekka karate i uderzeniem stopą w pośladki nadałam mu ruch jednostajnie przyspieszony w kierunku schodów i łazienki na górze. Jak ładnie. Przez ten czas mogłam jeszcze wyeliminować jeden parapet i jeden welon. Pozostała mi tym samym ścisła piątka. Choć spraw i wyborów było pełno, nie miałam jeszcze dość. I każdego dnia modliłam się, żeby taki stan rzeczy pozostał do dnia ślubu i odebrania kluczy do gotowego do wprowadzenia się domu.


Miałam już iść na górę, gdy rozdzwonił się mój telefon. Była już dość późna pora, a numer nieznany. Mając na uwadze tyle spraw, które załatwiałam na telefon, odebrałam oczekując jakichś wieści w sprawie domu czy organizacji wesela. Jednak się myliłam.

-Czy rozmawiam z panią Rosalie Reus?
-A z kim rozmawiam?
-Dzwonię z ośrodka w Kolonii. Wczoraj został wypisany pacjent, pan Leon, twierdził, że jest pani jego dawną znajomą.
-Tak, tak, zgadza się -powiedziałam lekko zaskoczona. Tak długo nie miałam żadnych wieści o stanie Leo. Jeśli został wypisany, jego stan musiał się poprawić, a to napawało mnie optymizmem i nadzieją, że już całkowicie wydobrzał.
-Prosił, żeby dzień po wypisaniu go zadzwonić do pani i powiadomić panią o jego stanie zdrowia. Wiedział, że martwiła się pani o niego. Prosił, bym w jego imieniu przeprosiła panią i pani rodzinę za wszystkie przykrości. Nie chciał, żeby wiedziała pani, gdzie teraz mieszka, ale wyjechał daleko, żeby móc rozpocząć nowe życie. Powiedział, że będzie tęsknić za panią, ale jest gotowy zacząć nowe życie, sam i prosi, by nie szukała go pani.
-Dziękuję bardzo za telefon. Cieszę się, że rozpoczyna nowe życie. Może mi pani powiedzieć, w jakim jest on stanie?
-Jest pani jedyną osobą, która się o niego troszczyła, jedyną bliską, więc zrobię dla pani wyjątek. Pacjent musi regularnie przyjmować leki i stawiać się co dwa tygodnie na kontrolę do swojego psychiatry, później co miesiąc, co dwa, kilka razy do roku... Wszystko stopniowo.
-Myśli pani, że będzie się stosował do zaleceń lekarza?
-Niech się pani nie martwi. Przeszedł szczegółowy szereg badań i testów, pani mąż zadbał o najlepszych specjalistów w kraju i najlepsze leki. Był informowany na bieżąco o całej terapii. Przed wypisem z pacjentem rozmawiało z nim siedmiu niezależnych lekarzy i od każdego dostaliśmy zielone światło. Pan Leon jest naprawdę dobrze nastawiony do życia, ma swoje cele, chce zostać strażakiem i pomagać ludziom... Pani Reus, jest tam pani?
-Tak..-szepnęłam, by ukryć łamiący się głos i płacz, którego nie mogłam powstrzymać. -Dziękuję za informację, za wszystko.
-Nie ma za co. Przepraszam za porę dzwonienia. Dobranoc.
-Nic nie szkodzi, dobranoc.

Trzęsącymi się dłońmi odłożyłam na bok telefon i chwiejnie ruszyłam na górę, do tego cudownego człowieka, którego serce powinno zostać skopiowane i wszczepione każdej istocie na tym świecie. Nie było osoby, którą bym tak podziwiała, wielbiła, szanowała...tak kochała. Za to, co robił, za to, jaki był..że po prostu był. W takich momentach jak ten moja miłość do niego nie potrafiła pomieścić się w moim ciele i wydostawała się poza. Dlatego płakałam. Bo kochałam, bo byłam szczęśliwa i dumna... Marisa miała najcudowniejszego tatę, jaki istniał na tym świecie. Przy nim, każdego dnia pragnęłam stawać się lepsza. I to się działo. Każdego dnia pozwalał mi być swoją lepszą wersją, każdego dnia pokazywał mi, że nie istnieją żadne granice. Dobroci, cierpliwości, spokoju, a przede wszystkim miłości, która to wszystko sprawiała.

Gdy weszłam do sypialni, zastałam go leżącego nago na łóżku, już po prysznicu i na brzuchu z lekko odgiętą prawą nogą na bok, pod którą na wysokości łydki leżał ręcznik, a na nim olejek do masażu. Bez słowa, powstrzymując łzy, wylałam kilka kropel na swoje dłonie, rozsmarowałam je i zaczęłam ostrożnie masować jego naciągnięty na meczu mięsień. Minęła minuta, później kolejna. Aż w końcu nie wytrzymałam. Zrzuciłam z łóżka i olejek i ręcznik. Płynnie przewróciłam Marco tak, że leżał na plecach. Moje łzy go zaskoczyły, jednak po jego milczeniu było widać, że nie bardziej niż moje nagłe i pospieszne rozbieranie się i rzucanie za siebie ubrań. Nie zdążył nic powiedzieć, zamknęłam jego wargi namiętnym pocałunkiem i bez wytchnienia całowałam te piękne usta, które każdego dnia szeptały mi do ucha tak czułe i piękne słowa, które mnie pieściły...

-Kotku, spokojnie..-szepnął, próbując trochę mnie uspokoić, gdy pewnie zsunęłam się na niego i prawie leżąc na nim, zaczęłam poruszać się w chaotycznym tempie, które kierowało moje serce. Nie mogłam przestać całować tego niemożliwie cudownego człowieka. Kochałam każdy milimetr jego skóry, kochałam jego duszę, ciało, ten piękny umysł..
-Powiedz, czy kiedyś będę choć w trzech procentach tak dobra jak ty? -szeptałam przez zęby, będąc targana tym szaleńczym rytmem. Nie opierał się mi, jedną dłonią asekurował mnie, drugą dotykał kolejno w najwrażliwszych miejscach, co doprowadzało mnie do skraju wytrzymałości. Jego oczy, choć przepełnione pożądaniem, wydawały się też trzeźwe i wciąż pozostawał w nich cień niepokoju na taką reakcję z mojej strony. Nie chciałam, żeby myślał. Pragnęłam, żeby czuł i w pełni się temu oddał. -Wiem o Leo -wytłumaczyłam krótko. On i tak wiedział wszystko z pierwszej ręki i zapewne czekał tylko na odpowiedni moment, by przekazać mi dobre wieści, a nie martwić mnie całym skomplikowanym procesem leczenia i metodami terapii.
-Rosie, wolniej, nie wytrzymam tak długo..-szepnął, z największą czułością gładząc mój policzek. Przenosząc ciężar ciała na swoją prawą rękę, lewą chwyciłam za jego nadgarstek i z policzka przesunęłam na moją pierś, w miejsce, gdzie najmocniej czuć było oszalałe, wyrywające się serce, którego rytmem poruszało się całe moje ciało.
-Nie mogę -wytłumaczyłam. -Dwóch procentach?
Jego wargi rozchyliły się kusząco. Nie mogłam zrobić niczego innego, niż pocałować je. Zatrzymał mnie jednak, zatrzymałam się dokładnie nad jego ustami jak wygłodniałe zwierzę, pragnące zanurzyć zęby w swojej zdobyczy. Złapał mnie pewnie za brodę, wkładając kciuk między moje zęby i nakierował mnie tak, by nasze oczy mogły się spotkać.
-Czy ja kiedykolwiek będę umiał odwzajemnić całe to dobro, które wniosłaś do mojego życia? Czy kiedykolwiek odwzajemnię się dobrem i miłością, które dajesz mi na co dzień? Czy chociaż w trzech procentach, Rosalie? Czy wystarczy mi życia, by odzwierciedlić to wszystko?
Jego słowa dotarły wprost do mojego serca, które zaczęło niemożliwie szybko bić. Oboje byliśmy już bardzo blisko.
-Ja dzięki tobie, ty, dzięki mnie -wyszeptałam niewyraźnie, zagryzając boleśnie jego kciuk.
-Tak. Tak właśnie istniejemy. Tak rodzi się nasza miłość i nasze dobro. Nie możesz pytać o trzy procent, gdy masz sto. Masz mnie, a ja ciebie. Jesteś moim sercem, dzięki tobie żyję i dzięki tobie chcę robić to, co dobre, dzięki tobie wstaję z łóżka i kocham cię, tak mocno, jak ty mnie. My, moje kochanie. My to wszystko robimy, moje serce..-mówił spiesznie, nachylając się do mojego ucha. Na koniec zmienił pozycję, dzięki czemu mogłam czuć go jeszcze mocniej i głębiej. Miał rację. On był moim życiem, ja jego. To całe dobro... To my. Odnaleźliśmy siebie i tak powstał nasz własny świat.
-Jestem gotowa -powiedziałam, spoglądając w jego oczy.
-Wiem, już, maleńka...
Razem wspięliśmy się na szczyt i osiągnęliśmy go.
-Jestem gotowa- powtórzyłam, będąc targana ostatnimi falami doznań.
-Jeszcze? -zapytał, spoglądając na mnie zdezorientowany, choć jeszcze część jego znajdowała się na innej planecie. Nachyliłam się i pocałowałam go na wysokości serca. A późnej znów spojrzałam w jego oczy. Już się nie bałam i zrozumiałam. Bo w tym wszystkim była jedność. My. Tworzyliśmy świat takim, jakimi byliśmy. Chciałam odkryć każdy możliwy zakątek tego świata i pierwszym celem podróży był piąty czerwca. Dalej, gdzie tylko poniosą nas nasze serca.
-Jestem gotowa. Dzisiaj ostatni raz wzięłam zastrzyk -powiedziałam, obserwując jego z sekundy na sekundę jaśniejące od szczęścia i miłości oczy. -Jesteśmy gotowi.
-Zdecydowanie. Kocham cię -odpowiedział pewnie, a jego usta rozciągnęły się w pięknym uśmiechu. O nim śniłam, bo to najpiękniejsza rzecz, o której można śnić... Gdy świat się śmieje..






 ~~~
Na początku z góry przepraszam za wszelkie bledy. Siedziałam nad tym rozdziałem do późna, nie sprawdziłam wszystkiego, za bardzo kleiły mi sie oczy..mam nadzieję, ze jest to w miarę czytelne mimo wszystko.
Dziękuję za pomysł w komentarzach, a raczej sugestię odnośnie braku Emre tutaj i narastającej tęsknocie za nim. Mam nadzieję, że ten rozdział cię usatysfakcjonował, droga Jedyna Obrończyni Emre😂❤️ Zawsze warto komentować, bo może akurat coś okaże sie idealnie pasującym pomysłem tutaj..jak widać-działa😊 Jestem bardzo ciekawa Waszych opinii, a co do kolejnego, czy pojawi sie w sobotę czy niedzielę-na pewno pojawi się informacja.
Do następnego! Ściskam mocno x.

6 komentarzy:

  1. Och, Sremre! Tęskniłam, kochany! ❤️
    A tak serio, to kocham te Twoje flaczki, jak to określasz. 😜 Tyle tu miłości i radości w tym rozdziale. Niezwykle się cieszę, że wszystko w końcu idzie tutaj tak jak powinno i nawet zła teściowa nie robi już problemów. 😁

    Czekam na kolejny ❤️

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ❤️❤️❤️ Również się cieszę, że wszystko idzie do przodu...(albo do końca🙈😂😂😂) Dziękuję❤️ I ja też czekam na kolejny (u ciebie! :D)

      Usuń
  2. Jedyna Obrończyni Emre, zgłasza się!
    Yeah! Jest, jest, jest mój ulubieniec!! 😁😜❤ Satysfakcję mam ogromną. Taki złoty chłopak musiał kogoś mieć,no! Cudownie, cudownie!
    A tak już ogólnie to jak zawsze piękny rozdział. Dziś więcej miejsc, ludzi, perspektyw. Trzeba wszystko poukładać.
    Życzę weny, kochana! Stwarzam hasztag: #teamEmre ❤️

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo u mnie satysfakcja gwarantowana😂Cieszę się, że udało mi się Cię zadowolić, misja zakończona haha
      Dziękuję bardzo! ❤️❤️❤️
      Ściskam mocno! #teamEmre❤️

      Usuń
  3. Omg, płaczę. Jakie to wszystko piękne... Na wstępie mojego komentarza, to muszę przeprosić za moje ostatnie milczenie, ale nie było mnie w Polsce, ferie, praca i tak wyszło, ale już jestem i nadrabiam wszyściutko. Po pierwsze no to po prostu kocham Cię bardzo. Tęskniłam za tym opowiadaniem. Po drugie to każdy z ostatnich rozdziałów to absolutne, absolutne, cudowne perełki. Uwielbiam. Nie żebym księżną Rose polubiła (Jak wybiorą się jeszcze do zoo to te zwierzaki niech jej dalej dokuczają - takie jest moje życzenie) ale podoba mi się rozwój jej postaci, bardzo spokojnie i w odpowiednim tempie. Relacja Marco i Rose tak pięknie dojrzała, że to jest cudowne. Z praktycznie trochę nawet bardzo toksycznego związku to tak silnej miłości. Każdy ich moment napawa mnie dumą. Cudowne to jest. A ty szalenie zdolna. Wszyscy tak chcę "Reus baby" a ja się pytam kiedy pączek będzie tata? )Spożywcza ciąża się nie liczy.) Ja chce małego pączusia. :)) Marisa to najsłodsze dziecko na świecie btw. <3 i pewnie też najpiękniejsze. Ciekawi mnie jak ty ją sobie wyobrażasz. W zakładce bohaterowie nie ma. Sprawdzałam.:D Postaram się być tu w przyszłym tygodniu. Do następnego! -

    GIRLWITHABALL.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och kochana, nie ma za co przepraszać! Cieszę się, że trochę wypoczęłaś, ale jeszcze bardziej, że już jesteś!❤️❤️❤️
      Dziękuję bardzo za wszystkie piękne słowa, choć zdradzę ci moje małe-duże marzenie..a nawet taki cel, żebyś chociaż w epilogu tej historii wreszcie polubiła Rose..Ale tak szczerze, bo napisanie na odwal się to mnie nie zadowala;D Ja staram się spełniać życzenia czytelników..czy mogę mieć więc życzenia co do komentarzy?😂😂😂 Oczywiście, żadnej presji, ale no...think about it, a ja dalej będę robić, wszystko, żebyś to zdanie w końcu zmieniła! ❤️
      Pączek Baby? Hmm.. Myślę, że w końcu się doczekasz..i to całkiem niedługo*! (*pod warunkiem, że polubisz Rose) (*dobra, żartuję, ale polubić nie zaszkodzi^^)
      Cieszę się, że ostatnie rozdziały Ci się spodobały..i mam nadzieję, że na kolejnych się nie zawiedziesz!❤️
      Ściskam mocno z całą moją tęsknotą za Tobą tutaj! 😂
      Do następnego! xx.

      Usuń

Zapraszam do komentowania!❤️ To bardzo motywuje do pisania kolejnych rozdziałów!