sobota, 16 marca 2019

Osiemdziesiąt cztery

Złoto-różowe promienie zachodzącego słońca oświetlały miasto. Feeria barw na niebie przypominała mi tę z obrazu Edvarda Muncha. Rwąca rzeka, słońce chylące się ku zachodowi i ogniste niebo, które mogło być idealną ilustracją do wizji świata ukazanej w Apokalipsie świętego Jana. Na taki widok istota na pierwszym planie obrazu, w swojej deformacji przypominająca człowieka, krzyczała, pełna przerażenia przed nadchodzącym w nieustraszonym tempie końcem. Miałam nadzieję, że taki nastrój już przestał panować nad norweskim fiordem, bo w Dortmundzie, odbijające setki odcieni zachodzącego słońca niebo, wcale nie zwiastowało tragicznego końca, a wręcz kusiło wszystkimi możliwościami, które nadejdą wraz ze wschodem. A my, siedząc na wzgórzu za podświetlonym stadionem piłkarskim, wtuleni w siebie, już marzyliśmy o jutrzejszym, pełnym wrażeń i emocji dniu, jednocześnie czerpiąc z tej chwili jak najwięcej. Mieliśmy pod sobą cienki koc, który, złożyliśmy jeszcze na pół, obserwowaliśmy wszystko wokół i cieszyliśmy się swoją obecnością. Choć zawitało już u nas ciepłe lato, założyliśmy na siebie grubsze bluzy z polaru, by uruchomić się przed chłodnym wiatrem i nie rozchorować się na kilkanaście godzin przed ceremonią, którą z pewnością będziemy wspominać do końca życia. Wtuliłam się w jego ciało i ułożyłam wygodnie głowę na ramieniu, by obserwować skąpane w złocie, nasze ukochane miasto, gdzie wszystko się zaczęło...

-Mari zasnęła bez problemów?
-Tak-odparłam z uśmiechem.-Kiedy zobaczyła, że Ann zostaje na noc, chciała koniecznie, żeby jej pośpiewała.
Jego usta wyciągnęły się w szczerym uśmiechu. Nasza córka, nawet w rozmowach, sprawiała, że uśmiechaliśmy się na samą myśl o niej. Była naszym promyczkiem szczęścia.
-Pamiętasz, jak siedzieliśmy tutaj w deszczu?
-Miło powspominać, ale dobrze, że nie pada. Zamówiliśmy idealną pogodę.
-Będzie idealnie. Tak, jak sobie wymarzyliśmy-uśmiechnął się i musnął leniwie ustami moje czoło. -Stresujesz się?
-Kto by się stresował ślubem na sto pięćdziesiąt osób, gdy pan młody wymyślił sobie, żeby mieć własne przysięgi. Pełen luz, kochanie-mruknęłam, wzruszając ramionami.
-Jeśli nie chcesz, możemy z nich zrezygnować. Ksiądz bardzo chętnie postawi na swoje ze znaną formułką.
-Nie!-od razu szybko zareagowałam. Pomysł z przysięgami był wspaniały i byłam z siebie dumna, że w ostatnich miesiącach udało mi się ułożyć taką, która odzwierciedliłaby moje uczucia do tego mężczyzny. Miałam tylko nadzieję, że nie zapomnę niczego i powiem ją dokładnie tak, jak zostało napisane. Czytanie z kartki nie wyglądało tak dobrze, ani szczerze. Przysięga musiała płynąć prosto z serca.
-Dzwoniłem do Ulli i przyjedzie w pół do dziewiątej.
-Przygotowałam już wszystko. Sukieneczka jest tak słodka, że nie mogłam się dzisiaj napatrzeć... A opaska z ważką...
Zamknęłam oczy, przypominając sobie, gdy mama mi opowiadała, jak będzie moją ważką... Mój tatuaż na boku, motyw na opasce mojej córki na ślubie...
-Na pewno będzie z nami. Ustaliłem, że jedno miejsce w pierwszej ławce od twojej strony będzie puste.
-Dziękuję. Jesteś kochany.
-Mhmm... Zdradzisz mi chociaż, jak będziesz wyglądać?
Spojrzał na mnie proszącym wzrokiem, że nie potrafiłam mu się sprzeciwić. Cieszyłam się, że i on nie mógł się doczekać tej chwili tak bardzo jak ja. Przy okazji przygotowań trafiłam na wiele forów internetowych, gdzie kobiety opisywały, jak ich przyszli mężowie nawet nie chcieli słuchać o przygotowaniach. Marco był bardzo zaangażowany i chciał mi pomagać we wszystkim, w czym tylko mógł. Jego opinia odnośnie wystroju sali była bardzo pomocna i okazała się tą decydującą. Postanowiliśmy nawiązać w kilku akcentach do naszego ślubu na wyspie, białe róże już opanowały salę bankietową hotelu. Nie mogło też zabraknąć pięknych wysokich świeczników na wzór tych, które stały u nas w mieszkaniu przy ścianach podczas zaręczyn. Kwiaty na ślubie były moim tajnym projektem, który miał być moją niespodzianką dla Marco. Mój bukiet oraz kompozycje kwiatowe w wysokich wazonach na sali weselnej były skomponowane według moich precyzyjnych uwag i o ich wyglądzie wiedziałam tylko ja oraz nasza wspaniała konsultantka ślubna, która wkomponowała mój projekt w resztę sali. Był też tajny projekt Marco, o którym ja nie miałam zielonego pojęcia. Nasz wspólny, pierwszy taniec oraz piosenka do niego. Wiedziałam tylko tyle, że obmyślił już całą choreografię, szkoda jednak, że nie podjął się nauczenia mnie jej. Stwierdził, że wspólny taniec wychodzi nam bardzo dobrze i jest pewien, że odnajdziemy wspólne kroki, tak, jak naszą drogę w życiu. To piękne, nawet wzruszające, jednak poza przysięgami i myślą, że coś może pójść nie tak, włącznie z pęknięciem sukni w nieodpowiednim miejscu, pierwszy taniec był trzecim, czego się obawiałam.
-I tak już narażam się Ann i Ulli tym, że do ciebie uciekłam. Nawet nie wiesz jak długo czekałam, aż Ann pójdzie się myć. Według jej planu powinnam już spać, bo inaczej będę miała podkrążone oczy. A to źle.
-Bardzo-zgodził się ze mną. -Nie chcę się związać na resztę życia z kobietą, która ma podkrążone oczy -prychnął i roześmiał się. Ścisnął mnie mocniej i pocałował w skroń. -Trochę wymknęliśmy się jak nastolatki od rodziców.
-To prawda. A jak ty uciekłeś od Mario?
-Normalnie. Powiedziałem mu, że ślub to poważny krok i muszę się przewietrzyć.
-O ty! Wątpliwości? I tak już jesteśmy małżeństwem, nie wyplączesz się. I nie strasz mnie, bo przeraża mnie wizja, że ciebie przeraża wizja ślubu.
-Zostawmy wizje i przerażenia na boku, cieszmy się, że udało nam się wyrwać z wielkiego, ślubnego wariatkowa. To jak? Jakieś detale?
-Suknia, welon, bukiet...takie tam.
-Mhmm-prychnął rozbawiony. Przytulił mnie mocniej i obserwował mnie spod przymkniętych powiek i tych swoich długich rzęs.
-Dobrze. Suknia jest cudowna, ma dopinany długi tren. W kościele będę wyglądać jak księżniczka. Trochę Royal Wedding, ale gdy tylko przymierzałam tą sukienkę, wiedziałam, że to jest ta. Nawet Ann się popłakała... Nie wiedziałam, czy to przesada, czy nie... Ale kazałeś mi wziąć tą, która naprawdę mi się spodoba.
-W takim razie jestem ogromnie szczęśliwy, że wybrałaś właśnie tą. Jesteś moją księżniczką, dlatego wszystko się zgadza. A kwiaty?
-Słucham? Nie słyszałam, co mówiłeś.
-To naprawdę tak ściśle chroniona tajemnica państwa?
-Oczywiście. Ale obiecuję ci, że warto czekać. To nie będzie tradycyjny, ślubny bukiet.
-Zrobiony z jedzenia?
-Nie powiem ci.
-Kapusta?
-Ziemniaki-roześmiałam się, wtulając w niego. Zrobił naburmuszoną minę, jednak jego oczy mimo to się śmiały.
-Uparta, uszczypliwa..
-Ukochana-dodałam. Spojrzał na mnie jak na wariatkę. -No co, pasuje, też na "u".
-Ukochana-przyznał mi rację i oparł swoją głowę na mojej. Z tego punktu wspaniale widać było miasto, w szczególności Westfallenstadion na pierwszym planie. Wszystkie reflektory świeciły się jasno, ukazywały dostojeństwo tej przepełnionej historią budowli. Wszyscy piłkarze byli zaproszeni, nawet dyrektorzy i trener. Wszyscy potwierdzili swoją obecność, chociaż ci ostatni przybędą jedynie do kościoła, zabawę pozostawiali swoim podopiecznym. Trener Favré już na ostatnim treningu przypominał zawodnikom o trzymaniu diety, dobrych nawyków żywieniowych również w okresie wakacji, jednak pamiętał zezwolić na zapomnienie o zasadach w dzień naszego ślubu i kazał się wybawić za cały przyszły sezon. Wszyscy stwierdzili chórem, że tak właśnie zamierzają postąpić. Nawet o wygląd Marco się nie obawiałam. Wybrał przepiękny, czarny garnitur i robiąc ukłon w stronę naszego pierwszego ślubu, miał założyć pod czarną marynarkę, białą, dwurzędową kamizelkę, dokładnie tą samą z naszej wyspy. Ja już przygotowałam kolię, którą kupił mi na dwudzieste urodziny i wręczył w klubie, na niedługo przed zrobieniem mojego pierwszego tatuażu. Zapiął mi ją na szyi tuż przed wyjściem z naszej wilii na ceremonię. Teraz będzie mi towarzyszyć w kościele. To będzie zdecydowanie nasz dzień, byłam tego pewna.

Po kilku minutach usłyszeliśmy za sobą cichy szmer. Odwróciliśmy się i zobaczyliśmy parę, całujących się nastolatków, którzy na oślep wspinali się na górę. Marco odchrząknął głośno. Para od siebie odskoczyła, spojrzeli na nas wystraszeni i trochę zawstydzeni.
-O takiej porze nie w domu?-zapytał blondyn, chcąc jak najszybciej się ich stad pozbyć.
-Nie. My tylko spacerujemy.
-Jasne, a rodzice wiedzą?-kontynuował. Mocniej wtuliłam się w niego i delikatnie przygryzłam materiał jego rękawa, powstrzymując śmiech. Władczy tatuś.
-Wiedzą.
-Sprawdzimy. Podaj numer, tylko nie próbuj numeru z pizzerią.
-Dobra, dobra, już wracamy do domu. Nie ma nas.
-I bardzo dobrze!

Para nastolatków zbiegła z górki pospiesznie, nawet się na nas nie oglądając.
-Nie będą smarkacze się tu obściskiwać, kiedy my się obściskujemy.
-Już widzę Marisę za piętnaście lat. Będzie miała z tobą ciężko.
-Ona to będzie wracać nam najpóźniej o siedemnastej. Zobaczysz.
-Na pewno tak będzie-prychnęłam, rozbawiona. Jego nadzieje były piękne, ale jednak przeliczył się z ich spełnieniem. Mari miała temperament po nas obojgu, gdy miała już dwa i pół roku ciężko było ją przegadać, co dopiero za jakiś czas...
-Ann dzwoniła do mnie trzy razy i napisała jedną wiadomość-powiedział, oglądając swój telefon.
-Jaką?
-Deprawuję cię i razem niszczymy piękną, staroświecką tradycję. Zamiast odpocząć od siebie i wzbudzić pożądanie i tęsknotę i zachować je na jutro, musieliśmy zrobić sobie schadzkę i symulację nocy poślubnej. Na końcu dopisała, że jesteśmy siebie warci, mamy się dobrze bawić, ale ona idzie spać, przynajmniej druhna musi być ładna.
-Ałć-zachichotałam i położyłam dłoń na jego policzku. Zastanawiałam się, czy ogoli się, czy zostawi brodę na uroczystość. Tak i tak wyglądał nieziemsko i już na samą myśl jego w eleganckim garniturze robiło mi się słabo i miałam ochotę mdleć, jednak tylko tak prosto w jego ramiona.
-Zaraz cię odwiozę. Ale musiałem się z tobą dzisiaj zobaczyć. Nie widzieliśmy się od rana, musiałem wybadać sytuację i upewnić się, że się nie stresujesz i dobrze się czujesz.
-W tym momencie jest mi najlepiej i najchętniej nigdzie bym się już nie wybierała. Ślub można równie dobrze wziąć w bluzach, prawda?
-Prawda. To seksowne, kiedy nosisz moje rzeczy.
Puścił mnie na chwilę jedną ręką, by dopiąć zamek bluzy przy mojej szyi, a będąc już bliżej, nie mógł nie skorzystać, by niespiesznie pocałować mnie w usta. Jego oddech na moim policzku działał na mnie jak delikatny, upragniony powiew wiatru w upalny dzień. Rozpierało mnie niewyobrażalnie szczęście, by móc spędzić właśnie z nim resztę mojego życia.
-Szczerze? Gdybyś spytał mnie na tym wzgórzu, kiedy spotkaliśmy się tu pierwszy raz, czy uwierzyłabym ci, że za parę lat będziemy brać ślub kościelny i będziemy mieć już najwspanialszą na świecie córkę, wyśmiałabym cię.
-A ja myślę, że przeszłabyś od razu do rzeczy i już dawno byśmy byli po ślubie, a na jednym dziecku by się nie zatrzymało.
-Oj, nie wiem. Ale wiesz? Ten twój durny układ był najgorszym i najlepszym, co nas spotkało. Wiecznie mieliśmy z tyłu głowy, że to tylko eksperyment na rok dla dwóch nieudaczników w życiu miłosnym, którzy stwierdzili, że fajnie poudawać rodzinkę i mieć przy tym świetny seks. A z drugiej? Gdyby nie on..nie dojrzelibyśmy ani do dziecka, ani do wyzbycia się swoich strachów i słabości, ani tym bardziej do świadomego podejście do ślubu.
-Ja zawsze wiem, co robię. To nie był durny układ.
-Nie wcale-roześmiałam się. -Gdybyś nie szantażował mnie wtedy, zadzwoniłabym po psychiatrę i nie byłoby nic.
-Cały czas mi chodzi po głowie ta symulacja nocy poślubnej.
-Marco!
-Co?
-Nic..
-No właśnie. A mogłoby być coś.
Jego zmarszczki koło oczu stały się bardziej zauważalne, gdy na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Też o tym myślałam, byliśmy spragnieni siebie. Słuchając o zachowaniu czystości do zawarcia małżeństwa na kursie przedmałżeńskim o mało się nie roześmialiśmy proboszczowi w twarz. To nawet nie wyszło nam przed zawarciem ślubu cywilnego. Utrzymywaliśmy za to czystość w mieszkaniu, zawsze chętnie sprzątaliśmy i byliśmy w stanie zachować taką czystość nawet i po ślubie. Czystość cielesna? Oczywiście, że się kąpaliśmy. Zwykle razem, bardzo długo i namiętnie. Co do seksu... Postanowiliśmy chociaż na półtora tygodnia przed ślubem zrezygnować z niego i chociaż tak krótki czas przeczekać. Ledwo sobie z tym radziliśmy, czasem było bardzo blisko do złamania tej obietnicy, ale poradziliśmy sobie.

-Masz obrączki?
-Tak. Mamy wszystko. Chyba zaczynasz już się stresować, a to znaczy, że czas spać.
-Odwieziesz mnie?
-Porwałem cię, to i odwiozę. Może i porywacz, ale gentleman.
-Jakżeby inaczej-zaśmiałam się, spoglądając na swój pierścionek zaręczynowy. I już od jutra będzie mu towarzyszyła tradycyjna, złota obrączka. To naprawdę się działo...
-Chcę dzisiaj spać z tobą. Będzie mi brakowało twoich objęć.
-Jutro nie będziesz mogła się ode mnie opędzić. Obiecuję. Zamknij na chwilę oczy.

Bez żadnych sprzeciwień zamknęłam powieki i skupiłam się na wszystkich dźwiękach z otoczenia. Łagodny podmuch wiatru, szelest soczystej, zielonej trawy i oddech mojego ukochanego, którego odczuwałam na policzku. Czułam, że znajdował się naprawdę blisko mnie, chociaż wciąż nie decydował się, by przycisnąć swoje wargi do moich. Każde z nas czekało, ale żadne nie robiło tego pierwszego ruchu.
-Możesz pocałować pannę młodą -szepnęłam w jego usta. Uśmiechnął się i nie zwlekał już ani chwili. Oboje położyliśmy się do tyłu, to nic, że na trawie. Na dzień przed ślubem z odpowiedzialnych rodziców zamieniliśmy się w zakochanych nastolatków.



Marco zatrzymał się pod naszym blokiem. Choć naprawdę powinniśmy odpocząć przed ślubem i długą zabawą na weselu, nam ciężko było się rozstać nawet na jeden wieczór.
-Do zobaczenia jutro?
-Zobaczymy -zaśmiałam się i przytulałam się ostatni raz do niego.
-Masz tu trawę.
Nachylił się i wyjął zielone źdźbło z moich związanych niedbale włosów. Aż ciężko było pomyśleć, że za kilkanaście godzin miałam przeobrazić się w księżniczkę jak za pomocą czarodziejskiej różdżki.
-Nie denerwuj się. Ani teraz, ani jutro. Zbyt długo czekałam na ten dzień, żeby go niszczyć zbędnymi nerwami, dobrze?
-Nie będę. Ale nie spóźniaj się do kościoła...
-Marco.. Wiem, że to nie pierwsze twoje podejście do ślubu kościelnego, ale przecież ty wiesz, że cię kocham. W życiu nie przegapiłabym takiej okazji. Przystojny, umięśniony, sławny.. Kotku, ja tam będę nawet przed czasem.
Roześmialiśmy się oboje. Przedostałam się przez oddzielającą nas skrzynię biegów, okrakiem usiadłam na jego kolanach i z całej siły wtuliłam w jego pierś. Jego serce biło specjalnie dla mnie, to była najpiękniejsza muzyka.
-Ja też tam będę, bo masz piękny tyłek, słodkie usta, a twoje piersi..naprawdę idealnie wpasowują się w moje dłonie -wyszeptał prosto do mojego ucha, przygryzając delikatnie zębami jego płatek.
-W takim razie koniecznie musimy wziąć ślub.
-Definitywnie -stwierdził, przyciągając mnie za pośladki jeszcze bliżej siebie, bym poczuła jego wyraźnie rosnące podniecenie.
-Będziesz jutro wolał zdjąć ze mnie sukienkę, czy mam sama to zrobić i przebrać się w nowy komplet specjalnie przygotowany na tą okazję?
-Nie chcę złamać postanowienia na dzień przed wyznaczoną datą końcową.
-Tylko pytam-usprawiedliwiłam się, niewinnie mrugając rzęsami. Poprawiłam się na jego udach, jednocześnie mocniej się w niego dociskając i zaczęłam składać delikatne pocałunki na jego szyi. Sapnął głośno i odchylił szyję do tyłu, prosząc mnie tym samym o więcej.
-Nie-westchnął, łapiąc mnie zdecydowanie za biodra, unieruchamiając je w jednym miejscu. Ich płynne ruchy stały się zbyt wielką barierą do pokonania. -Jutro.
-W co myśmy się wpakowali, mój Marco?-zapytałam, ponownie oplatając dłońmi jego pas.
-W coś naprawdę bardzo dobrego. Nigdy nie myślałem, że na samą myśl o ślubie z tobą, przy obecności naszych bliskich, będę tak szczęśliwy. Może po prostu na samą myśl o tobie jestem szczęśliwy, a to wcale nie chodzi o ślub?
-Myślę, że wszystko to składa się w jedno. Jestem taka dumna... Przy tobie stałam się kobietą, piękną, odważną, świadomą własnej wartości... Stałam się żoną i mamą. Rozkwitłam dzięki tobie. Tak jak pączek róży na twoim tatuażu z moim imieniem-wskazałam na jego nadgarstek i mały tatuaż, który zrobił w naszą pierwszą rocznicę ślubu, którą niestety spędziliśmy nie tak, jak powinniśmy byli. Od teraz na zawsze wiedzieliśmy, że każdą naszą rocznicę, i ślubu kościelnego i cywilnego, będziemy obchodzić. Razem i co roku. Bez żadnych wymówek, nie ważne ile byśmy już ich mieli.
-Dobrze to wiem. Warto było czekać tyle lat, warto było wątpić w sens miłości, żeby ktoś tam na górze w końcu się zdenerwował i postawił mi w drzwiach miłość mojego życia.
-Tak, warto było. Życie nas ukształtowało, teraz my będziemy kształtować nasze wspólne życie.
-Pięknie powiedziane -uśmiechnął się ciepło, kładąc swoje dłonie na moim karku. To był pocałunek na dobranoc, a jego przedłużenie miało nam wystarczyć do czasu, kiedy ksiądz nie wypowie tych znamiennych słów po środku katedry.
-Dobranoc, kochany.
-Dobranoc. Śpij spokojnie.
-Wyślij mi wiadomość, że bezpiecznie dotarłeś do domu. Nie zasnę bez niej.
-Obiecuję-odrzekł, a na dowód swojej obietnicy pochylił się i ucałował wierzch mojej dłoni. Otworzyłam drzwi samochodu i z jego drobną pomocą wysiadłam z samochodu.
-Nie róbcie tylko drugiego wieczoru kawalerskiego.
-Ani wy panieńskiego! Spać, skarbie. Nie wierzę, że to mówię, ale uciekaj.
Pogroził mi palcem i pomachał przez szybę, gdy już zamknął drzwi. Posłałam mu całusa w powietrzu i skierowałam się wzdłuż chodnika aż do klatki. Dopóki nie zniknęłam w środku, czarny Aston Martin stał pod blokiem, a jego kierowca nie spuszczał ze mnie ani na chwilę wzroku.


W mieszkaniu czekała na mnie Ann z wałkami na włosach w dość nieciekawym nastroju.
-Gdzie to się po nocach włóczysz?
-Jeszcze nie taka noc. Jeszcze dwudziestej trzeciej nie ma.
-Będzie za dziesięć minut. Chcę wiedzieć, czemu masz trawę we włosach?
-Nie-zaśmiałam się, ściągając bluzę Marco i odwiesiłam ją na wieszak. -Musieliśmy się zobaczyć. To trochę podłe, że wygoniłaś go z własnego mieszkania i jeszcze zabroniłaś mu się spotkać z własną żoną.
-Narzeczoną! Gdzie masz obrączkę, hmm? Tylko nie pleć bajek o pierścieniu na dnie jeziora, nie jestem Gandalfem.
-Stęskniliśmy się za sobą i dlatego zostałam na chwilę uprowadzona. Oglądaliśmy zachód słońca.
-To słodkie, ale chodź już spać-uśmiechnęła się trochę zirytowana i pociągnęła mnie za rękę na górę do sypialni.
-Może wezmę prysznic?
-Nie, kąpiel jutro o ósmej czterdzieści pięć. Zaraz po pożegnaniu się z Marisą i przed śniadaniem.
-Brzmi dobrze. Wolę nie znać reszty harmonogramu. Dziękuję, że na mnie poczekałaś.
-No ja też cię kocham. Ale spać!


Przebrałam się w piżamę i wróciłam do sypialni, gdzie w łóżku już czekała na mnie pani Götze. Miała już założoną na oczy różową opaskę z napisem "Bridesmaid", w ręku trzymała tą dla mnie. Białą z wyszytym na złoto słowem "Bride". Zaplanowałyśmy wszystko w najmniejszym szczególe.
-Dziękuję-zaśmiałam się i wskoczyłam na łóżko. Nim założyłam opaskę na oczy, zetknęłam na telefon. Czekała już na mnie wiadomość od Marco z życzeniami dobrych snów. Później sprawdziłam mały monitor, na którym miałam podgląd na śpiącą Marisę. Narzeczony bezpiecznie dotarł do domu i miejmy nadzieję, grzecznie idzie spać, a córeczka już dawno spała tuląc do siebie na raz i owieczkę i misia, który towarzyszył jej od urodzenia.
-Mmmm. Mario.
Spojrzałam zdziwiona na Ann. Moja przyjaciółka mówiła przez sen. Wszystko wskazywało na to, że będę panną młodą z podkrążonymi oczami.
Położyłam się, przykryłam kołdrą i nie minęło kilka sekund jak Ann położyła na mnie swoją ciężką rękę i przysunęła tak, że leżałam na końcu łóżka.
-Kotek-wymamrotała, uśmiechając się przez sen.
Niewysypianie się z Marco miało zupełnie inne znaczenie niż to z moją przyjaciółką. I choć zwykle nie chciałam dokonywać wyborów między tą dwójką, w kategorii snu, a nawet jego braku, zdecydowanie wolałam blondyna. Przed północą, do połowy zmiażdżona przez wbrew pozorom chudą i leciutką modelkę, zmrużyłam oczy, pełna wewnętrznej ekscytacji, że tylko kilkanaście godzin dzieli mnie od tej niesamowitej chwili.



***


-Pobudka! Dziś już ten dzień! Wstawaj śpiochu, ile można spać!
Czułam się, jakbym ważyła sto kilo więcej. Włosy gigotały mnie w twarz, a spiralna gumka do włosów wbijała się boleśnie w mój policzek. Wolałam nie wnikać, co ona tam robiła. Ledwo otworzyłam oczy. Ann z to tryskała optymizmem i była bardzo wyspana. Chociaż ona.
-Kawa. Mocna, duża kawa. Mówiłam już, że ma być mocna?
-Trzeba było nie wybierać się na nocne schadzki z panem młodym. Ale dobrze, zrobię kawę. Przyszła Ulla po Marisę.
-Już wstaję-mruknęłam i jako pierwsze zrzuciłam nogi na ziemię. Podniosłam się w końcu i ruszyłam do pokoju mojej córki.
Ten mały skarb dział o wiele lepiej niż nawet najmocniejsza kawa.
-Mama! -ucieszyła się na mój widok, wskazując na mnie paluszkiem babci Ulli.
-Dzień dobry myszeńko. Wyspana?
-Tak. A ty?
-Ja niestety nie, ale zaraz się rozbudzę-zaśmiałam się i podniosłam ją, żeby mocno ją utulić. Teraz jeszcze z nią miałam nie widzieć się cały dzień. Pewnie wpadnę do kościoła i zacznę ściskać i Marisę i Marco, za ten cały czas. I Ellę, Louisę i Henrego..
-To będzie piękny dzień, wiesz maluchu?
-Z pewnością będzie piękny. Przygotujemy się z Marisą u nas w domu i damy mamie trochę spokoju, prawda?-zapytała Ulla, obejmując nas i pogładziła ostrożnie dziewczynkę po policzku.
-A mama?
-Ja ubiorę się w śliczną sukienkę i zobaczymy się w kościele. Będziesz grzeczna? To bardzo ważny dzień dla nas. A ty jesteś naszym najważniejszym gościem.
-Będzie z babcią i na pewno będzie grzeczna. Z babcią nie ma nudów, prawda?
Marisa zaśmiała się i wtuliła się we mnie.
-Nie wyglądasz najlepiej, dobrze się czujesz kochanie?-zatroszczyła się blondynka.
-Ann trochę się rozpycha na łóżku, ale dam radę. Biorę ślub!
Roześmiałam się i lekko zaczęłam podrzucać Marisę i ucałowałam ją w policzek ze szczęścia.
-Masz odcisk na policzku.
-Gumka do włosów. Mam dobrą makijażystkę. Twarz się poprawi.
-Rose, kawa jest już w łazience, wanna jest napełniona. Z olejkiem różanym, tak jak chciałaś-Ann wpadła na chwilę do pokoju, po czym zniknęła, gdy usłyszała domofon. Prawdopodobnie szedł już jej fryzjer i kosmetyczka. Cieszyłam się, że udało się nawet dla niej znaleźć osoby, które się zajmą jej wyglądem. I tak, jako druhna panny młodej, matki i chwilowej architekt wnętrz miała wyjątkowo wiele zadań i każde spełniała jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki. Była niezawodna. Nie pozwoliłabym jej jeszcze zamartwiać się jej fryzurą i makijażem.
-Dziękuję!-zawołałam za nią.
-Spoko!-usłyszałam z dołu. Uśmiechnęłam się i postawiłam mój skarb na ziemi. Rosła z dnia na dzień i z każdego dnia stawała się mądrzejszą i silniejszą dziewczynką. Czasem przez przypadek potrafiła podczas zabawy dać nam niezłego kopniaka, który bolał niczym kontuzja na boisku. Takie już były piłkarskie geny.
-To jak, zbieramy się? Dziadek Jürgen już na nas czeka.
-A misiu?
-Misiu oczywiście jedzie z wami! Jak bez misia -odparłam z uśmiechem i wyjęłam misia z jej łóżeczka. -Widziałaś torby na dole? Może pomogę ci je zanieść do samochodu?
-Już są w samochodzie. Idź do kąpieli, relaksuj się i przygotowuj. Jeśli będzie potrzebować rąk do pomocy, dzwońcie.
-Dziękuję za wszystko.
-Nie masz za co. Leć już, bo widzę, że zaraz obie się rozpłaczemy.
-Zobaczymy się w kościele. Bardzo was kocham.
-My ciebie też.

Odprowadziłam Ullę i Marisę do wyjścia, przywitałam się też z fryzjerką i makijażystką Ann. Obie właśnie brały się do pracy w salonie, ja więc mogłam zająć się sobą na górze. Harmonogram Ann przewidywał nam dostawę śniadania za kwadrans, ale miałam nadzieję, że odrobina poślizgu nam nie zaszkodzi. Moje ciało pragnęło odprężenia po takiej nocy. Pozycja Marco w zmęczeniu mojego ciała drastycznie spadła w rankingu.


***


-Jak się czujesz?-zapytała Yvonne, zapinając guziczki na plecach mojej sukni.
-Szczęśliwa. Ann, pomóc ci jakoś?
-Mówiłam ci, dzisiaj jestem oficjalnie na twoich usługach, więc wykorzystuj mnie ile wlezie, księżniczko-zaśmiała się i na dowód swoich słów puściła kłąb pary z przenośnego żelazka, którym jeszcze prostowała mój tren.
-W samochodzie i tak się trochę zaginiecie..
-Spróbowałby tylko-prychnęła i wróciła do przesuwania żelazkiem po tafli pięknego, lejącego się, śnieżnobiałego materiału. -Jedziemy limuzyną, będzie dość miejsca na tren.
-Yvonne, sprawdziłabyś mój welon? Mam uczucie, że on zaraz spadnie.
-Zaraz, dopnę ostatni guzik.
Godzina zero zbliżała się nieuchronnie. Na początku miałam myte i wysuszone włosy, później robiony makijaż, a na koniec fryzurę. Makijażystka, chociaż nie miałam próbnego makijażu, oddała w stu procentach mój zamysł. Było bardzo delikatne i naturalnie. Delikatne cienie w beżu i brązie, odrobina rozświetlacza, który jak pyłek, omiótł brokatem moje policzki wydobywając naturalny blask. Usta sama pomalowałam sobie bardzo cienką warstwą satynową szminką w moim naturalnym kolorze ust. Włosy zostały rozpuszczone i pofalowane, niezauważalna warstwa lakieru dodała im blasku i utrwaliła na pewien czas trwania wesela. Część z przodu została zebrana do tyłu, a tam już został mi wpięty welon, zakończony uroczą koronką. Kończył się przed pasem, od pasa w dół już niedługo miałyśmy doczepić długi, półtorametrowy tren, który jeszcze bardziej wzmocni efekt modelu księżniczki mojej sukni. Gdy tylko Yvonne się ode mnie odsunęła, razem z Ann rozciągnęły tren po podłodze i gdy jedna trzymała go na odpowiedniej wysokości, druga zapinała go na zdobionym kamieniami pasku na wysokości mojej talii. Nie mogłam zrezygnować z koronki na górze, sukienka miała przeźroczyste rękawy, kończące się za łokciem, jednak na nich również naszyte były kwieciste motywy. Ten sam transparentny materiał był na dekolcie i delikatnie poniżej. Dalej już sukienka miała imitację gorsetu, sama biała koronka, idealnie podkreślająca wszystko to, co powinna, jednocześnie moje ciało było zasłonięte, nie było miejsca na wulgarność. Słodka elegancja, na swój sposób bardzo seksowna. Czułam się pewnie i kobieco, a już na pewno jak panna młoda. Nawet po zdjęciu trenu suknia miała swoją objętość i prezentowała się bajecznie. Dzięki temu mogłam być pewna, że przetańczę całą noc, bez żadnych problemów. Już czekałam na moment, kiedy stanę w kościele naprzeciwko mojego ukochanego i miałam nadzieję, że nie będzie mógł oderwać ode mnie wzroku jak ja robiłam to w lustrze.
-Nie za ciasno?
-Idealnie-zapewniłam je i podeszłam bliżej do ustawionego przede mną lustra. -A co z welonem?
-Nie martw się. Jest na swoim miejscu i bardzo dobrze się trzyma. Niedługo się zbieramy.
-Chyba zaczęłam się stresować...
-Nie ma czym-pocieszyła mnie Yvonne. -Zobacz, jakie jesteśmy piękne.

Objęły mnie w pasie i wszystkie trzy spojrzałyśmy w lustro. Ann zrobiła nam zdjęcie telefonem, po czym stanęła przede mną, patrząc na mnie z dumą.
-Mam twoją przysięgę w kieszeni sukienki. Tylko na mnie spojrzysz, a podam ci ją. Spokojnie.
-Myślisz, że wszyscy już są?
-Pewnie się już zbierają. Ale spokojnie, bez ciebie nie zaczną. Szampan?
-Nie! -zaprotestowałyśmy obie z Yvonne. Ann zmarszczyła brwi, oczekując na wyjaśnienie.
-Ona po kieliszku przysięgałaby tam kotu karmić go codziennie do końca jego życia. Poważnie, jak poszliśmy pić w święta..
-Nie przypominaj!-roześmiałam się, grożąc palcem siostrze Marco.
-Chcę to usłyszeć.
Zamiast pić, we trójkę zaczęłyśmy rozpamiętywać stare, krępujące sytuacje. Ann wzięła wachlarz i wachlowała mnie nim, gdy tylko zauważyła, że ze śmiechu napływają mi łzy do oczu. Wszystko, by nie zniszczyć makijażu. Taki czas był dla mnie zbawienny. Zapomniałam o wszystkich troskach i obawach, że coś może pójść nie tak. Czułam tyle radości, każda z nas była w takim momencie życia, w którym była naprawdę szczęśliwa. Yvonne znów miała na nazwisko Reus, mały Nico również zmienił nazwisko, co niezwykle ucieszyło całą rodzinę. Adam zobowiązał się do płacenia naprawdę wysokich alimentów na dziecko, a mieszkanie zostało w całości przepisane na siostrę Marco. Nasz prawnik nie pozostawił na jej byłym mężu suchej nitki. W przypadku Yv, można było powiedzieć, że to bycie singielką wyszło jej na dobre i sprawiło, że rozkwitła. Nie byłam pewna, jak długo nią zostanie, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że Marc Klopp przyjeżdżał na nasz ślub, a w jej oczach widoczna już była wyraźna ekscytacja.
-Z urodzin Mario zrobił się taki kawalerski, że jeszcze mam jeden wielki syf w mieszkaniu. To nic, że potem poszli do klubu.
-To oni pili przedwczoraj?
-Nie, pierwszego. Dwa dni się leczyli wszyscy uczestnicy-zaśmiałam się na wspomnienie podpitego Marco, który nie mógł przestać przytulać się do mnie. -Marco mówił, że załatwili jakąś tancerkę, która zatańczyła i pocałowała go w policzek. Miał ślad fioletowej szminki. Szybko ją zmył, a później mnie zgniatał, całował i przepraszał w łóżku. Tak śmierdziało alkoholem, że aż otworzyłam okno na oścież. Dobrze, że była ciepła pogoda.
-Mario po prostu powiedział, że jest zmęczony i jako głowa rodziny zasługuje na odpoczynek. Zamknął się w sypialni, zastawił drzwi fotelem, usiadł na nim i zasnął.
-Bez facetów ten świat byłby nudny-stwierdziłam, na co obie moje towarzyszki pokiwały głową. Spojrzałyśmy się podejrzliwie na Yvonne.
-No co, taka prawda.
-Te smsy w Hamburgu to od Kloppa Juniora?
-Nie jest juniorem. Ma dwadzieścia siedem lat -usprawiedliwiła go Yvonne. Mój wieczór panieński odbywał się w luksusowym klubie z widokiem na zatokę. To była naprawdę spora niespodzianka, zwłaszcza, że musiałyśmy wyjechać. Nawet Marco o niczym nie wiedział, od początku do końca cały plan obmyśliły siostry Reus, Ann-Kathrin i Sarah, dziewczyna Juliana, z którą naprawdę złapałam ostatnimi czasy świetny kontakt.
-Będziemy was miały na oku -stwierdziłam. Marco zawsze troszczył się o swoje siostry, to nic, że one były od niego starsze. Ta chęć ich ochrony przeszła też na mnie i nie mogłam pozwolić, nawet synowi Jürgena Kloppa, by została zraniona albo żeby była traktowana gorzej niż na to zasługuje.
-W porządku..
-Miło było, ale limuzyna czeka. Już czas -oznajmiła Ann, spoglądając na swój telefon, na który przyszła wiadomość od naszego kierowcy.
-Mario na pewno wziął obrączki?
-Musiał. Powiedziałam mu, że jeśli zapomni, przez dwa miesiące śpi na kanapie i nawet nie będzie mógł liczyć na najkrótszy pocałunek.
-Och, widzę ostro -zaśmiała się Yv, jako pierwsza podnosząc z łóżka. -Jestem swoim autem. Pojadę pierwsza. Zobaczymy się w kościele.
Dziewczyna objęła mnie ostrożnie i uśmiechnęła się wzruszona. -Jak dobrze, że jesteś. Mój brat nigdy nie był szczęśliwszy. Nie przejmuj się teściową, mój tata bardzo cię kocha i marzy skrycie, że w końcu się przełamiesz i zaczniesz nazywać go tatą. A ja jestem twoją siostrą. Mamy to samo nazwisko!
Roześmiałyśmy się i raz jeszcze padłyśmy sobie w ramiona.
-Nie mogłam sobie wymarzyć lepszych sióstr. Ciebie, Melanie, Ann...
-Nie, ja nie będę płakać!-westchnęła Ann, biorąc z wazoników nasze bukiety.
-Moja mama w końcu przestanie być zazdrosna i też ciebie pokocha. Zobaczysz, daj jej jeszcze trochę czasu.
-Tyle, ile będzie trzeba. Jedźmy już, dobrze? Nie stresujmy pana młodego i gości.
-Dobry pomysł. Powodzenia, ja uciekam.
-Dziękuję Yvonne, że przyszłaś.

Zostałyśmy z Ann same. Ja przejęłam oba bukiety i jej torebkę, która przed rozpoczęciem się ślubu miała znaleźć się w rękach rodziców Mario. Modelka w tym czasie złapała za mój tren i suknię i krok po kroku schodziłyśmy w dół po schodach. Spojrzałam na siebie w lustrze w przedpokoju. Moją aurę wypełniało czyste szczęście. Choć niewiele czasu minęło od naszego spotkania, a podczas meczów wyjazdowych i obozów treningowych rozstawaliśmy się na znacznie dłuższy czas, dzisiaj wyjątkowo bardzo pragnęłam go zobaczyć. Miałam nadzieję, że czekał na mnie cierpliwie i z nerwami na wodzy. Kolia, którą od niego dostałam idealnie pasowała do tej sukni. Wyglądała tak samo dobrze jak przy koronkowej sukience na ślubie na plaży. Choć ten ślub był bardzo przemyślany i planowany zdecydowanie z większym wyprzedzeniem niż poprzedni, my wciąż byliśmy tymi samymi, szalonymi, zakochanymi w sobie ludźmi sprzed czterech lat. Tylko dojrzalszymi i jeszcze bardziej świadomymi tego, że życie bez siebie nie miałoby żadnego sensu.
Gdy wyszłyśmy przed blok, zwróciłyśmy uwagę mieszkańców i spacerowiczów. Jacyś sąsiedzi wychylali się przez okno i obserwowali, inni robili zdjęcia. A ja się tylko uśmiechałam. Byłam najprawdziwszą panną młodą i właśnie jechałam wziąć ślub.
Kierowca limuzyny od razu otworzył nam drzwi i zaoferował swoją pomoc. Od razu wepchnęłyśmy mu w ręce kopertówkę i bukiety, a same zaczęłyśmy obmyślać plan, jak najkorzystniej usiąść i zgiąć tren, żeby go nie wynieść.
-Najwyżej polecę po żelazko. Wyprasujemy przed kościołem.
-Ann, przeżyję. Teraz naprawdę nie marzę o niczym innym niż powiedzeniu "Tak".

Przejechaliśmy przez centrum bez większych problemów, moje serce przyspieszało bicie z każdym mijającym metrem. Gdy podjeżdżaliśmy już pod wielką katedrę, zobaczyłam od razu radiowóz policyjny z włączonymi kogutami.
-O mój...
-Spokojnie! -roześmiała się Ann, zapewne domyślając się, jak bardzo właśnie odpłynęła mi krew z twarzy. -Mario mnie uprzedził. W celu ochrony. Media miały już datę i jest kilka gazet plotkarskich i ciekawych fanów.
-W kościele?
-Nie-roześmiała się głośniej. Złapała mnie za dłoń i poklepała po niej uspokajająco. -Po drugiej stronie ulicy. Dlatego tu są i nas ochraniają.
Mogłam odetchnąć. Nie miałam nic przeciwko prasie i kibicom, to praca jednych, wielkie wydarzenie dla drugich. Póki nikt nie naruszał naszej uroczystości i komfortu gości było wszystko w porządku.
-Główne wejście?-zapytał kierowca białej limuzyny, wjeżdżając pod kościół.
-Nie, boczne. Proszę dalej-wyjaśniła moja druhna. Miało być dokładnie tak, jak sobie wymarzyłam i jak oglądałam na kilku filmach. Zejście z góry kościoła i spacer do ołtarza, przy którym czekał na mnie mój mąż, to był ślub moich marzeń i on właśnie się iścił.
-Yvonne dojechała?
-Tak, wysłała mi właśnie sms. Wszyscy już są. Możemy zaczynać. Gotowa?
-Jak jeszcze nigdy w życiu.


Kierowca otworzył nam drzwi limuzyny. Po drugiej stronie czekała już Astrid Götze. Nie była w stanie powiedzieć ani słowa, gdy tylko nas zobaczyła.
-Mamo, torebka-zwróciła się do niej Ann, prawie na siłę nakładając jej swoją kopertówkę na ramię.
-Najpiękniejsza panna młoda.
-Jeszcze nie wysiadła, daj spokój-skarciła ją ze śmiechem i jeszcze dała bukiety do potrzymania. Były wyjątkowe i nie z kapusty, jak zakładał piłkarz. Ten dla Ann składał się z różowych i białych peonii. Takie same jak te, które Marco podarował mi w ogromnych koszach w podzięce za troskę, również ja wysłałam je, w tej samej intencji, gdy to mną miał się zająć. Te kwiaty pojawiły się w szczególnym momencie mojego życia. Nie musiałam tłumaczyć tego Ann, to do niej zadzwoniłam z płaczem, siedząc na podłodze przed dwoma koszami pięknie pachnących kwiatów i wyznałam jej, że najprawdopodobniej zakochałam się w ich nadawcy.
Mój bukiet mógł dziwić, lecz dla mnie był on oczywisty. Byłam pewna, że gdy tylko Marco go zobaczy, doskonale zrozumie cały mój zamysł. Cała kompozycja odzwierciedlała mój tatuaż na żebrach, którego zrobiłam właśnie z myślą o nim. Peonie z licznymi liśćmi, kłosy zbóż i stokrotki. Były też dodatkowo trzy białe róże. Wszystko idealnie przycięte, i chociaż nikt by nie powiedział, że z takiego połączenia może powstać tak piękny bukiet, ja byłam w nim zakochana i wiedziałam, że wybrałam najbardziej odpowiedni na ten dzień.
Gdy opuściłam limuzynę, migawki aparatów znacznie się nasiliły. Wszyscy jednak milczeli, zapewne o to ich poproszono. Astrid odprowadziła nas do samego bocznego wejścia, Ann szła za mną, trzymając w powietrzu tren, by się nie wybrudził.
-Mam ochotę pomachać do nich jak księżna Kate podczas swojego ślubu-wypaliłam nagle ze śmiechem, który zaraził moje towarzyszki.
-Co ci szkodzi? Oni się ucieszą, ty poczujesz się jak Kate. Tylko pamiętaj, złącz palce u dłoni i nie machaj na boki tylko wokół osi.
Opanowując chichot, na chwilę odwróciłam się do tyłu, z uśmiechem spojrzałam na kilku fotoreporterów i fanów po drugiej stronie ulicy i niczym rasowa księżna, pozdrowiłam ich wdzięcznym machnięciem dłoni.
-Klasa-roześmiała się mama Mario. Miałam nadzieję, że kiedyś z Manuelą doczekamy się takiego wspaniałego kontaktu, jaki miała Ann ze swoją teściową. Odebrałyśmy bukiety, a pani Götze, życząc nam wcześniej powodzenia i wzdychając jeszcze nad naszym pięknym wyglądem, odbiegła do głównego wejścia, stukając w kostkę swoimi niebotycznie wysokimi szpilkami.
W drzwiach pojawił się już przebrany proboszcz, który przygotowywał nas w ostatnich tygodniach do bycia małżeństwem. To był sentymentalny moment, najpierw chrzcił Marco, później pierwsza komunia, teraz ślub. Miałam nadzieję, że moja Marisa nie urośnie tak szybko.

-Witajcie. Rosalie, wyglądasz pięknie. Już wszystko gotowe, więc na wasz znak zaczynamy. Tymi schodami dotrzecie na chór do organisty, stamtąd prowadzą drugie do kościoła.
-Dziękujemy.
-Zobaczymy się przy ołtarzu. Bez paniki, to tylko ślub-mrugnął wesoło i zamknął drzwi wejściowe. Z pomocą Ann weszłam po małych schodkach na górę, gdzie przy wielkich, zdobnych organach siedział starszy organista. Uśmiechnął się ciepło na nasz widok i poprawił okulary. Nie chciałam się wychylać i szukać każdego wzrokiem, wolałam mieć niespodziankę, a także pozostawić jako niespodziankę dla Marco swój wygląd. Chciałam potrzymać go w niepewności i ogromnej ciekawości do ostatniej minuty.

-Dzień dobry-szepnęłam, kiwając uprzejmie głową do organisty. Ann chodziła wokół mnie, spoglądać krytycznym okiem na moją suknię, fryzurę i welon.
-Szczęść Boże! Zacznę grać, gdy panienka druhna zacznie schodzić pierwsza po schodach. Jakieś jeszcze makijaże ostatnie to jeszcze możecie.
-Nie trzeba-zaśmiała się Ann i stanęła na przeciwko mnie. Chwyciła mnie za dłoń i do tego momentu, nie zdawałam sobie sprawy, że aż tak trzęsły mi się ręce. Organista włączył ruchome elementy organów, małe aniołki zaczęły dzwonić dzwoneczkami, niektóre figury nawet się poruszały. Same dzwoneczki stworzyły pełną harmonii muzykę. Serce podchodziło mi do gardła, gdyby nie moja druhna, która przypomniała mi o oddychaniu, zupełnie bym o tym zapomniała.
-Wyglądasz nieskazitelnie, nie ma ani jednego zagniecenia. Ułożyłam ci tren tak, żeby już nic nie poprawiać. Te schody są szerokie, więc nic się nie zagnie. Nie rób tylko mocnych zakrętów, bo wtedy się skręci.
-Tak, pamiętam-kiwnęłam głową.
-Hej, to twój ślub. Marco czeka tam na ciebie. Marisa... Wszyscy tu są, bo bardzo was kochają i są tu dla was, żeby was wspierać. Nie ma się czym stresować.
-Masz rację. Czas zacząć ślub.
-Jestem z ciebie dumna. Wychodzisz za mąż!
Zachichotałyśmy cicho i objęłyśmy szybko. Spojrzałyśmy, czy każda ma na pewno swój bukiet, a moja ręcznie napisana przysięga wciąż była w dyskretnie wszytej kieszeni w sukni Ann. Wszystko na swoim miejscu.
-Kocham cię, pani Reus. Połamania obcasów, czy czegokolwiek tylko życzy się na ślubie. Pamiętaj, jestem tuż obok.
-Pamiętam. Też cię kocham, pani Götze.
Ann kiwnęła głową do starszego organisty i zaczęła schodzić na dół.
-Jak będzie słychać skrzypnięcie siódmego schodka zacznę grać. To już tak mam wyliczone.
-Ile mam czasu, aby dojść do ołtarza?
-Ile panienka chce. Nawet mogę ciągnąć, gdy się pani rozmyśli i będzie szła z powrotem.
-Tego nie przewiduję-zapewniłam z uśmiechem. Kilka sekund później usłyszeliśmy skrzypnięcie siódmego stopnia. Organista kiwnął głową i z uczuciem i pełnym zaangażowaniem zaczął grać marsz weselny. Na ten dźwięk wyszedł ksiądz z zakrystii z ministrantami, a po kościele rozległ się szelest wstawania z miejsc. Już czułam, jak zbierają się łzy w oczach, a nawet nie widziałam jeszcze Marco. Oby tam był. Na pewno był. Zamknęłam oczy, ścisnęłam mój bukiet w dłoniach i wzięłam kilka oddechów na uspokojenie.
-Jak panience zaskrzypi siódmy, to zacznę grać głośniej i pójdą wszystkie dzwoneczki.
Pan był naprawdę bardzo miły i byłam mu wdzięczna, nawet za sam ciepły głos i pokrzepiające spojrzenie.
Chętnie wdałabym się w pogawędkę o tych grających częściach organów, jednak to nie był ten czas. Uśmiechnęłam się do organisty w podzięce za wsparcie i ruszyłam ostrożnie na schody. I gdy stanęłam na pierwszym stopniu, schody zaskrzypiały. I to dwa razy. Odwróciłam się z przerażeniem do starszego mężczyzny, lecz on miał mnie wciąż w swoim polu widzenia i z łatwością wywnioskował, że to jeszcze nie był czas zmieniania dynamiki gry. Zaczęłam schodzić, dość niepewnie, zwłaszcza, że słyszałam inne odgłosy kroków. Na pewno tego nie było w planie. Moje serce dudniło tak głośno, że już nawet nie słyszałam organów, tylko uporczywe stukanie. A jeśli ktoś chciał mnie porwać? Albo André przypomniał sobie o uczuciu do mnie i.. Nie Rosalie, nie wariuj. Kolejny głęboki oddech, kolejny stopień pokonany. Obejrzałam się do tyłu, lecz nie miałam się o co martwić. Tren powoli spływał ze schodów, wciąż w całej swojej rozpiętości. Żadnych zagięć.
I gdybym zeszła jeszcze stopień niżej, zderzyłabym się z dwoma mężczyznami, którzy jak znikąd wyrośli przede mną.

Jürgen i Thomas. Oboje w pięknych, odświętnych garniturach, oboje z równie szerokimi uśmiechami na twarzach.
-Rosalie, dziecino..-westchnął Thomas, oglądając mnie w tej sukni z ogromnym wzruszeniem.
-Dobrze was widzieć, czy wszystko w porządku?
-W najlepszym-uspokoił mnie Klopp i wyciągnął do mnie ramię, by pomóc mi zejść dalej po schodach. -Pomyśleliśmy, że nie powinnaś iść sama do ołtarza. To ojciec zawsze odprowadza pannę młodą do ołtarza, a ty..
-Masz dwóch chętnych-dokończył Thomas. Moje serce właśnie jak słodka, płynna czekolada w fontannie, roztopiło się i rozlało ciepło po całym moim ciele.
-Dziękuję... Nie wiem, co powiedzieć.
-Którego wybierasz i czy w ogóle!-zaśmiał się Jürgen. To był moment, w którym cała trójką stanęliśmy na skrzypiącym, siódmym stopniu. Chociaż byliśmy na schodach, wyraźnie zanotowaliśmy zmianę granej muzyki. Anioły rozdzwoniły się żywo, a marsz stał się dostojniejszy, zwiastujący nastanie czegoś nowego. Nowego rozdziału w naszym życiu, który oboje byliśmy gotowi rozpocząć. Właśnie dziś, tu i teraz.
-Byłoby wspaniale, gdybyście oboje byli teraz ze mną.
-To dla nas zaszczyt, prawda Thomasie?
-Oczywiście.


Zeszliśmy już ze schodów, znajdowaliśmy się przy głównym wejściu do katedry, które już zostało zamknięte. Tren delikatnie zagiął się z lewej strony, jednak to nie było dla mnie ważne. Z kolei tata Marco, sam również to spostrzegł i bez słów cofnął się i rozprostował go. Wyszeptałam cicho "dziękuję" i odczekałam, aż pan Reus stanie obok mnie. Chciałam już iść, jednak moi przyszywani ojcowie mieli mi jeszcze coś do powiedzenia. Całe szczęście, że mogłam oprzeć się o ramię Kloppa, bo byłam już bliska arytmii, niedokrwienia i niedotlenienia. Wszystkie emocje kumulowały się w takim tempie, że nie umiałam powoli sobie z tym radzić.

-Twoja mama tu jest, patrzy na was z dumą, z tego, co osiągnęliście. Jest bardzo wzruszona, że jej jedyna córka wychodzi za mąż, ale jednocześnie szczęśliwa, że odnalazła swoją drugą połowę, swoje miejsce i swoją miłość.
-Dziękuję tato-szepnęłam do Thomasa. Objęłam go wolną ręką i uścisnęłam mocno. Potrzebowałam wachlarza Ann, by osuszył moje łzy, lecz ona już jakiś czas temu dotarła do ołtarza i zastanawiała się, gdzie ja się podziewam. -I z pewnością jest szczęśliwa, że mam was w swoim życiu. Bo ja jestem bardzo. Chodźmy i miejmy już to z głowy.
Całą trójką stanęliśmy w drzwiach. Towarzyszyło temu jedno głośne westchnienie wszystkich gości, którzy nie mogli oderwać ode mnie spojrzeń pełnych podziwu i ciepła.
Szłam pod ramię z Jürgenem, Thomas kroczył dumnie po mojej prawej stronie, od czasu do czasu kładąc dłoń na moich plecach, by jak najbardziej mnie uspokoić. Ja jednak byłam już spokojna, wystarczyło mi zobaczyć tą jedną osobę na drugim końcu białego dywanu z rozsypanymi na nim płatkami białych róż. Tak, jak na pomoście na wyspie. I chociaż przykułam uwagę wszystkich w kościele, ja nie mogłam jej odwrócić od mieniących się niebiesko-zielonych oczu, wyrażających miłość i podziw.
Stał przy przed przygotowanymi dla nas krzesłami, uśmiechał się i wyglądał nieziemsko. Włosy lekko ułożone żelem, chociaż delikatniej niż na meczach. Świeżo ogolony, w pięknym, czarnym garniturze, z białą kamizelką, którą miał na poprzednim ślubie, białą koszulą i wiązaną czarną muchą. Chociaż organy tak pięknie grały, a anioły dzwoniły w dzwoneczki, chociaż tak wiele osób, spośród niektórych tak wielu dawno nie widziałam, stało tuż na wyciągnięcie ręki, ja nie mogłam przestać patrzeć na mojego męża, próbując przekazać mu całą swoją miłość i szczęście. Cały stres zniknął, liczyliśmy się już tylko my. I chociaż czas był pojęciem nieistniejącym dla mnie, to jakimś cudem znaleźliśmy w końcu niedaleko ołtarza. Jürgen delikatnie dotknął mojej dłoni, sygnalizując tym czas rozstania. Marco znajdował się tuż obok, jego ojciec poklepał go w ramię, w tym czasie ja, objęłam byłego trenera Marco i wyszeptałam ciche "dziękuję" do jego ucha, to słowo nie odnosiło się tylko do tego, co właśnie się stało, lecz oboje o tym wiedzieliśmy. Kiedy Jürgen zbliżył się do Marco, to Thomas porwał mnie w swoje ramiona i choć był na diecie, wciąż przytulał jak duży, radosny niedźwiedź. Z resztą to były jego słowa.
-Zostańcie tacy na zawsze.

Organista wciąż grał, może na wypadek odwrotu, lecz teraz już tylko chciałam uciec w objęcia męża i poczuć się w nich bezpiecznie...jak w domu. Obu panów od nas odeszło, wtedy Marco złapał moje obie dłonie w swoje i przyłożył je do swoich ust.
-Wyglądasz niesamowicie. I bukiet... Mała prowokatorka -zaśmiał się, dotykając opuszkiem palca jednego z kłosów zbóż. Zaśmiałam się cicho i już nic nie odpowiedziałam. Był jeszcze ktoś, z kim musiałam się przywitać. Marco stwierdził dokładnie to samo, co ja.
-Mama-ucieszyła się Marisa, gdy tylko nas zobaczyła. Ulla trzymała ją na rękach, tuż obok niej stanął Jürgen i ich syn z dziewczyną. Drugi postanowił towarzyszyć Yvonne i Nico. Marco wziął od Ulli naszą pociechę na ręce. Nachyliłam się i pocałowałam ją w czółko. W swojej puszystej, różowej sukieneczce wyglądała jak mała księżniczka.
-Ślicznie wyglądasz, skarbie.
-Ty też -uśmiechnęła się i wyciągnęła rączkę, żeby złapać mój welon. Marco odwiódł ją od tego pomysłu.
-Dziękuję. Siadasz na kolankach u tatusia czy na ławce z babcią i dziadkiem?
-Z tatą -stwierdziła pewnie. Posłaliśmy Ulli i Jürgenowi przepraszające uśmiechy i we troje ruszyliśmy do swoich miejsc na przeciwko ołtarza, gdzie czekał już na nas ksiądz. Pobłogosławił nas, także Marisę i wrócił na swoje miejsce. Ann poprawiła mi tren i mogłam usiąść wygodnie na przyozdobionym zwiewnym, białym materiałem krześle. Tkanina była łudząco podobna do tej z Kuby, która oplatała pomost. Takie drobne rzeczy, a przywodziły nam na myśl tyle ważnych chwil.
Marco był tuż obok, Marisa wygodnie rozsiadła się na jego udach i oparła na nim jak o fotel. U taty zawsze było najlepiej. Marco trzymał naszą córkę, drugą jednak złapał moją dłoń i ścisnął pewnie. Posłaliśmy sobie radosne uśmiechy i byliśmy gotowi, by uczestniczyć we mszy.
Miałam wrażenie, że kazanie proboszcza należało do najpopularniejszych, jakie kiedykolwiek słyszałam. Co jakiś czas spoglądaliśmy na siebie z Marco, posyłając czułe spojrzenia, lub bezgłośnie wyznając sobie miłość. Było pięknie, tak, jak z naszych snów. Tak wiele pięknych słów było powiedzianych o wartości rodziny i siły z niej płynącej. Ja byłam dumna z mojej rodziny i czułam się zaszczycona, że zostałam mamą tak wspaniałą dziewczynki i żoną dobrego, czułego mężczyzny, którego kochałam całym sercem.

-Rodzina jest nieśmiertelna, to część, która nierozerwalnie towarzyszy nam na wieki. My właśnie jesteśmy świadkami zakładania rodziny, powiększenia się jej. Dzisiaj, Marco i Rosalie tak się połączą i jest to dla nich zwieńczenie ich starań, pokonywania ich słabości i nauki siebie. Lecz po ślubie nie będzie łatwiej, będzie wręcz jeszcze trudniej, potrzeba będzie jeszcze więcej siły, cierpliwości, a najwięcej miłości. Tak jak słyszeliśmy w Ewangelii, miłość to cierpliwość, miłość nie zazdrości, nie unosi się pychą, nie szuka poklasku. Lecz jest najważniejszym, co mają Rose i Marco. To ich wieczność. Przy waszym wsparciu, ich rodziny i przyjaciół, z pewnością stworzą szczęśliwą, pełną miłości i ciepła rodzinę. Zwłaszcza, że jedna osoba tam na górze bardzo mocno ich wspiera i chroni, jest ich aniołem stróżem. Mama Rosalie jest dzisiaj przy nich, razem ze wszystkimi aniołami błogosławią ich i cieszą się, że są tutaj, świadomi swoich uczuć i z jasno sprecyzowanym celem.

Obejrzałam się za siebie, mój wzrok spoczął na pustym miejscu u szczytu ławki, dopiero dalej usiedli Klopppowie. Moja mama była tu. Na pewno przytulała mnie i szeptała, jaka jest ze mnie dumna i z tego, kim się stałam.

-Mamusiu, płaczesz?-zapytała zatroskana Marisa. Podniosła się na rączkach i przewędrowała z nóg Marco na mnie. Dotychczas cały czas wynajdywała sobie zajęcie, raz bawiła się moją suknią, innym razem wtykała paluszki w bukiet, a nawet wyrwała sobie płatek peonii, którego zaczęła rwać na drobne kawałki. Taka uroczystość była zapewne bardzo nudna dla takiego dziecka, dlatego też szybko dostrzegła łzy zbierające się w moich oczach.
-Nie, kochanie. Wszystko dobrze -szepnęłam jej do ucha. Moje zapewnienia jednak nie wystarczyły. Oparła się swoimi różowymi lakierkami o moje kolana i podniosła. Oplotła mnie rączkami wokół szyi i wtuliła główkę w moje ramię. Ann podeszła do Marco, żeby zabrać mój bukiet, który o mały włos nie został zniszczony przez moją kochaną dziewczynkę. Marco na szczęście w porę go wyciągnął. Jednym uchem słucham dalszego kazania księdza, jednak większość mojej uwagi przywłaszczyła sobie mała blondyneczka. Pocałowałam ją w policzek i pomogłam jej stanąć na ziemi. Odbiegła do babci i dziadka. W tym czasie objęłam ramię Marco i na chwilę się do niego przytuliłam.
-Jest bardzo dumna-powiedział, gładząc mnie po dłoni. Odetchnęłam i delikatnie nakryłam jego dłoń swoją.

-Mami?
Odwróciłam się w drugą stronę, gdzie stała mała blondyneczka ze swoim misiem w rączce.
-To dla ciebie -powiedziała, podając mi misia. Uśmiechnęłam się i nachyliłam, by ją ucałować. Wzięłam misia i położyłam sobie na sukience.
-Dziękuję. Pójdziesz teraz grzecznie usiąść do babci?
-Dobrze -zgodziła się z uśmiechem i pobiegła do Ulli. Nawet ksiądz uśmiechnął się na ten widok. Nasza córka była największym skarbem i małym promyczkiem szczęścia. Miała wielką wrażliwość i wyczucie, jej czułość była momentami aż wzruszająca. Wiedziała, że jej miś zawsze jej pomaga, dlatego też chciała, żeby okazał się pomocą dla mnie.

Niedługo potem nastał czas, gdy musieliśmy powstać i podejść bliżej ołtarza. Ann i Mario również wstali. Najpierw Ann pomogła mi z trenem, później stanęła w niewielkim dystansie ode mnie. Obiecała mi, że w razie potrzeby będzie przy mnie i na szczęście wciąż to czułam.
Zgodnie z formułą ślubu odpowiedzieliśmy jednogłośnie na każde z pytań kapłana "tak".
Nastąpiła krótka modlitwa, po której ksiądz wręczył Marco mikrofon.
-Złóżcie sobie przysięgi.

Złapaliśmy się za dłonie, które ksiądz nakrył białą stułą. Marco wciąż się uśmiechał, nie widać było po nim żadnej tremy. Jedynie miłość.
Obserwowałam uważnie każdy jego najmniejszy ruch, każdy oddech. Trzy razy uniósł barki przy wdechu, nim przystawił mikrofon do swoich ust, z których po chwili zaczęły wypływać słowa, przez które moje serce od razu zaczęło szybciej bić.
-Wierzę w świat-rozpoczął pewnie, patrząc przekonaniem w moje oczy. To była tylko nasza chwila i pragnęłam rozkoszować się każdą jej sekundą. - Dał mi życie. Poczułem rytmiczne bicie serca, gdy tylko spojrzałem przed siebie. Mój świat dał mi oddech. Ten pierwszy, który pozwolił mi narodzić się na nowo. Poczułem wtedy zapach z błogim podmuchem wiatru.  Dopóki go czuję wiem, że jestem w domu. Stawiałem na mokrej od deszczu trawie pierwsze kroki idąc w jego kierunku. Chwiałem się, bo nie umiałem chodzić, ale zaufałem... W całej swojej nieufności do samego siebie. Obawiałem się, że krople spadające na moje spragnione usta mogły przerodzić się w żywioł. Dlatego próbowałem się ukryć. Ale przed światem nie da się ukryć. Nauczyłem się, że świat jest pełen nieskończenie pięknych rzeczy. Świat jest piękny. Począwszy od ważek, peonii i kłosów zbóż, po błękit...oczu. Jego dotyk koi, leczy i ożywia. W obliczu świata jestem nagi, jestem bezbronny, jestem sobą, prawdziwym, pełnym wad, niedoskonałości, chcącym gonić nieustannie jego doskonałość. I w tym wszystkim jestem silny i szczęśliwy. I to nie jest nic, co mogłoby mnie wystraszyć. Bo jestem. Jestem. Jestem częścią świata i pragnę być jego częścią do końca jego istnienia. Wierzę, że krople wody na ustach mogą zamienić się w ogień. I nie próbuję tego powstrzymać, nie pozwolę tego zatrzymać ani na ułamek sekundy. Bo wierzę w świat. Bo moim światem jest kobieta. Piękna, mądra, czuła. Moja Rosalie. Dała mi to wszystko, nauczyła tylu rzeczy… Dała mi życie, sensowne, piękne, szczęśliwe i przepełnione miłością. Dała życie naszemu cudownemu dziecku. I tak, wahałem się, bałem się. Bo kiedy ją zobaczyłam siedzącą w deszczu na polanie zrozumiałem całą istotę świata. Zobaczyłem zieloną, mokrą trawę, po której mogłem się osunąć. Krople wody próbowały ugasić ogień ust, które wciąż usychające potrzebowały życiodajnych drugich ust. Delikatnych, czułych.. Jej ust. Jej zapach to zapach domu. Dom. Miejsce, które może być każdym miejscem na świecie, ale tuż obok niej. Nie boję się ognia, bo on nie jest zagrożeniem. Przy niej nigdy nie był. Oboje staliśmy się ogniem, płonącym żywym płomieniem, niezniszczalnym. Nikt go nie ugasi. Razem. Od teraz, na zawsze.  Mówi się, że do końca istnienia świata. To niemożliwe. Bo mój świat składa się z wielu cząstek. Peonii, kłosów zbóż, stokrotek, ważek, tatuaży, powietrza, słońca, pocałunków, ognia, miłości...kokardek, lalek, pluszowych misiów… Lista nie ma końca, a stale będzie się powiększać. W nieskończoność.  Dlatego będę trwać z moją Rosalie do nieskończoności. I dzisiaj nastąpił dzień, w którym mogę przy najbliższych mi osobach jej to obiecać –zatrzymał się na chwilę i ścisnął mocniej moją dłoń. Nie mogłam przestać wpatrywać się w jego oczy. Czytałam w nim jak w książce. Od niego biła prawda i niewyobrażalna miłość. Z taką samą i ja go kochałam. Był moim światem… -Rosalie, kochanie.. Nastał moment, na który czekaliśmy tak długo. Wyobrażaliśmy sobie wieczorami, kiedy usnęła nasza córka jak będzie wyglądał. Nigdy ich nie zapomnę, nie zapomnę tej beztroski i śmiechu, nigdy nawet nie przypuszczałbym, że tak wielkie wydarzenie może być czymś błahym. Przy tobie wszystkie zmartwienia stają się błahe, wszystkie smutki uciekają, a wszystkie sprawy do załatwienia okazują się nieskomplikowane i załatwiamy je perfekcyjnie. Odkąd zobaczyłem cię na drugim końcu kościoła, pomyślałem, że wszystko jest idealnie. Chciałbym ci obiecać, że już zawsze będzie idealnie, ale stwierdziłem, że to byłoby niewykonalne w stu procentach, bo przecież Mario może kichnąć w najważniejszym momencie albo Marisa zażyczyć sobie jabłka z cynamonem demonstrując swój apetyt po wujku na cały kościół. Ale tacy jesteśmy, jesteśmy sobą, szczęśliwi, jesteśmy rodziną. Życie składa się z wielu nieperfekcyjnych momentów i one nadają mu barwy. Nigdy nie zapomnę spalonej kaczki, zadymionego mieszkania i zalanej podłogi. I ciebie śpiącej na kuchennym blacie. Niezależnie, co przyniesie los, ile kaczek spalimy, ile podłóg pójdzie do wymiany, ile razy pokłócimy się o to, kto zapomniał zrobić zakupów i o całą inną masę głupot obiecuję cię kochać całym sobą, obiecuję objąć cię, złapać cię za rękę i dać ci poczucie, że jesteśmy razem, silni, mocni, niezniszczalni... Obiecuję być z tobą, zawsze, w każdej chwili. Obiecuję cię wspierać, sprawiać, byś czuła się spełniona i szczęśliwa. Będę wierzył. W ciebie, w nas i w naszą miłość. Nawet, jeśli wszystko będzie szło źle, zawsze będę. Ramię w ramię, dłoń w dłoń. Każdego dnia jestem wdzięczny za to, że to właśnie mnie wybrałaś i dałaś całą siebie, podarowałaś całe serce, swoją miłość. To cudowne uczucie. Ono czyni mnie najszczęśliwszym mężczyzną, jaki istnieje. I ja ślubuję kochać cię nieskończenie, w każdym moim oddechu i uderzeniu serca. Z całych sił. Nawet, kiedy będę już stary i siwy, pamięć nie będzie już taka sama, zawsze będę cię kochać i czcić jak dzisiejszego dnia i każdego następnego. Należę cały do ciebie i nic tego nie zmieni… I jest jeszcze jedna osoba, do której muszę skierować kilka słów. Przepraszam..-urwał i wyjął spod stuły nasze splecione dłonie. Ucałował wierzch mojej prawej dłoni, po czym puścił ją. Nim odszedł, stanął bliżej mnie, odwracając się odrobinę bokiem do naszych gości i otarł zwinnie łzę, która miała się wydostać z jego oka. Mnie już za późno było w czymkolwiek pomóc. Płakałam ze wzruszenia i z miłości, która wypełniała mnie całą. To były łzy szczęścia, wiedziałam już, że tylko takie będą płynąc z moich oczu. Przy nim stawałam się szczęśliwa, pełna wiary i miłości. Razem podarowaliśmy sobie szansę na życie, mój Marco. Dzięki sobie żyliśmy i czuliśmy to życie każdym milimetrem naszej skóry i duszy.
Marco, wciąż trzymając mikrofon, zszedł po schodkach na dół i stanął na wprost przed zapłakaną panią Klopp, która trzymała na rękach naszą córeczkę. Uśmiechnął się i złapał ją za dłoń, którą do niego wyciągała.
-Mariso Jocelyn, moja najwspanialsza córeczko. Obiecuję zawsze trzymać twoją delikatną małą rączkę, wspierając cię, kochając, odkrywając razem z tobą ten wielki, pełen przygód świat. Obiecuję pokazać ci na przykładzie moim i twojej pięknej mamy jak kobieta powinna być traktowana przez mężczyznę. Pokazać ci, na czym polega rodzina, na czym polega miłość, zaufanie, harmonia, dobro i bezgraniczne szczęście. Chociaż nie byłem od pierwszych chwil życia przy tobie przyrzekam, że nie zostawię cię już ani na krok, ani mama nigdy nie będzie miała powodu, by zwątpić we mnie. Na zawsze będę cię chronić, dbać o ciebie i twoje rodzeństwo, jeśli mama da się namówić i kochać z całego serca. Ślubuję być twoim rycerzem na białym koniu, idealnym tatą w całej mojej nieidealności. Ale przede wszystkim dającym ci wzór i ogrom miłości, bo bardzo cię kocham i z mamą jesteście sensem mojego życia-zakończył i ucałował jej czółko. Marisa zachichotała cichutko. Gdy Marco chciał odejść, ona złapała jego policzki i pocałowała w czubek nosa. I ja i Ulla roześmiałyśmy się, wciąż mocno płacząc. Marco jedynie uśmiechnął się nieśmiało i wrócił na podwyższenie katedry, gdzie wciąż nie mogłam powstrzymać swoich emocji. Chwycił ponownie moją dłoń i wziął obrączkę ze specjalnie przygotowanego drewnianego pudełeczka z naszymi inicjałami, które podał mu Mario. Patrząc głęboko w moje oczy, nałożył mi ją powoli na serdeczny palec. Porównując ten moment do ślubu na Karaibach, teraz wiedziałam, że kocham tego mężczyznę do granic możliwości i nie wyobrażałam już sobie ani godziny rozstania. Marco wyglądał na zadowolonego z siebie, widząc oba złote pierścionki, zaręczynowy i obrączkę na moim palcu. Pragnęłam, żeby już mnie pocałował. Albo jeszcze raz powtórzył te piękne słowa, żebym zapłakała się na śmierć. Nie byłam w stanie złapać oddechu. Ciężko było mi się jakkolwiek pozbierać. Nie tylko mnie, widząc w zamazanym przez łzy obrazie, że większość gości również ociera chusteczkami powieki.
Ksiądz skierował mikrofon w moją stronę.
-Nie żartujcie-pomyślałam. Moje myśli jednak zostały nieumyślnie wyszeptane wprost do mikrofonu, który rozniósł mój głos po historycznej katedrze. Czyli był włączony. Wśród gości rozszedł się cichy śmiech, Marco cały czas jednak na mnie patrzył z ogromną miłością i wyrozumieniem. To mnie jeszcze bardziej rozczulało i nie pomagało w dojściu do siebie. Ann podeszła do mnie z chusteczkami i delikatnie otarła moje dolne powieki i policzki. Ze swojej kieszeni i wyciągnęła kartkę, na której napisałam swoją przysięgę. Pokręciłam jednak przecząco głową. Przecież teraz niezależnie co powiem tylko się zbłaźnię. Przysięga Marco była tak piękna, że zapomniałam jak się mówi i na czym polega zdanie. Znów pod stułą, Marco zaczął uspokajająco gładzić moją dłoń opuszkami palców.
Wzięłam głęboki oddech i spojrzałam na niego. Z ruchu jego warg wyczytałam "Kocham cię". Uśmiechnęłam się, nabierając odrobinę więcej odwagi.
-Marco…Nie znajduję słów, które mogłyby wyrazić to, co chciałabym ci teraz powiedzieć. Myślę, że ty doskonale wiesz. Ty także jesteś moim światem. Stworzyliśmy nasz świat, dwie połówki odnalazły się i zaczęły współistnieć, jedna zależna od drugiej. To naprawdę najpiękniejsze doświadczenie, jakie mnie spotkało w życiu. Pragnę więc istnieć, kochać i dzielić każdą chwilę czasu, który Bóg nam dał, zsyłając nas na ten świat. Chcę dzielić z tobą każdą chwilę. Każdą chwilę składać w godziny, godziny w dni, a dni w lata. Należące tylko do nas. Nie zapomnę, gdy plotłeś mi warkocza w Dubaju o zachodzie słońca, ani gdy gotowałeś dla mnie jak tylko umiałeś, gdy byłam chora. Gdy trzymałeś mnie za rękę, gdy robiłam swój tatuaż i tańczyłeś ze mną każdy nasz taniec. Chcę tańczyć przez te chwile z tobą, chcę dzielić z tobą smutki i radości. Chcę tańczyć przez nasze życie, w twoich ramionach, chcę czuć ciebie przy każdym moim ruchu. Moje życie bez ciebie było zamglone, pełne szarości i błądzenia na oślep. Dzisiaj tańczę razem z tobą w najprawdziwszych butach do tańca.
Zaśmiałam się pod nosem i przerwałam na krótki czas nasze spojrzenia. Wyłączyłam na chwilę mikrofon i tą ręką uniosłam kawałek spódnicy sukienki, wystawiając do przodu kawałek buta. Marco uśmiechnął się promiennie, choć był wyraźnie zaskoczony moim pomysłem. - Dzisiaj, na całe życie obiecuję ci kochać cię całym sercem, być przy tobie w każdej sekundzie naszego życia i wspierać cię i dawać ci nadzieję. Ślubuję być z tobą na dobre i złe. Śmiać się i płakać. Nawet, gdy będzie źle, kiedy życie będzie zsyłać nam smutki i porażki, obiecuję, że zawsze będę, złapię cię za rękę i skieruję twoje spojrzenie na moje. Nie powiem wtedy nic, ale przyrzekam, że to spojrzenie zapewni cię, że ja wciąż i na całą wieczność będę przy tobie, będę cię kochać, dawać siłę, chęci do walki, nadal będę wierzyć, że będzie dobrze, a los się odmieni. I to spojrzenie sprawi, że też uwierzysz i stanie się to, czego pragniemy. Bo jesteśmy niezniszczalni. Razem. Mimo że nie znosisz, kiedy to mówię, ale pragnę być twoją przyjaciółką, której możesz powiedzieć o wszystkim, która zawsze cię wesprze i postawi na nogi, doda siły, energii, motywacji. W tym wszystkim będę twoją żoną, którą kochasz i która to odwzajemnia całą sobą. Ty jeden wiesz, jak obawiałam się tego uczucia, które znacznie przerosło moje oczekiwania odnośnie jego mocy, wielkości... Powiedziałam te dwa, piękne słowa cicho i we łzach do naszej córki, trzymając ją w ramionach malutką, niewinną, która miała zaledwie kilka godzin... Ale musisz wiedzieć, że gdyby nie ty, nie byłabym w stanie jej tego powiedzieć. Bo to ty pokazałeś mi, na czym polega miłość. Dzisiaj nie boję się tego powiedzieć. Te słowa dają mi siłę i jestem w stanie krzyczeć je najgłośniej jak umiem, z pełną świadomością ich znaczenia, z czułością, pewnością... Bo cię kocham. Kocham cię, Marco. Kocham twój uśmiech, twoje spojrzenie, twoją osobowość, dobroć, czułość, szczerość, twoje serce i każde jego uderzenie, nawet te najcichsze, gdy śpisz w nocy, a ja przysłuchuję się tej kojącej melodii. Kocham to, jak ty kochasz naszą córkę i to, jakim wspaniałym tatą dla niej jesteś. I kocham, kiedy wciąż mi powtarzasz, że mnie kochasz. Bo chociaż oboje doskonale to wiemy, i chociaż czyny i gesty doskonale to oddają, ty każdego dnia powtarzasz mi to kilkukrotnie i zawsze przed zaśnięciem. I dzisiejszy dzień nie jest dopełnieniem naszej miłości. To dopiero początek, będziemy tą miłość pielęgnować i dopełniać każdego dnia, by mogła się rozrastać jak kwitnący krzew peonii. Będziemy się uczyć, trzymając się za dłonie, razem stawiając pewne, taneczne kroki w przyszłość, nieustraszeni, szczęśliwi, zakochani. W nieskończoność.
Nawet nie pamiętałam już, co było napisane na kartce. Uśmiechnęłam się i przepełnionymi łzami oczami spojrzałam z czułością na mojego ukochanego. On płakał, tak samo jak i ja. Mario prawie bezszelestnie podszedł do mnie i cichutko odchrząknął. Uśmiechnął się szczerze, wiedziałam, że też w duchu był poruszony. Wzięłam od niego złotą obrączkę i nałożyłam Marco na serdeczny palec. Oboje zaczęliśmy się do siebie śmiać. Stało się. Piękne, złote obrączki lśniły na naszych dłoniach, symbolizując na zawsze naszą miłość i nasze dzisiejsze przysięgi.
Ksiądz zaczynał odmawiać już ostatnie błogosławieństwo. Nawet na niego nie patrzyliśmy. Oboje czekaliśmy na te najważniejsze słowa. Ściskaliśmy swoje uniesione dłonie, a uśmiech wciąż nie schodził z ust. Wyłączyłam się na moment, nie było nikogo w tej katedrze poza mną i Marco. I jakby w reszcie jakiś głos znikąd wypowiedział wreszcie te piękne słowa.

-Ogłaszam Was mężem i żoną. Marco, możesz pocałować pannę młodą.
Po całym kościele rozległy się głośne brawa i wiwaty. Ksiądz odsunął się, by oddać ten moment tylko nam. Spojrzeliśmy się na siebie i roześmialiśmy się, obejmując czule i oboje złapaliśmy swoje mokre od łez policzki.
-Kocham cię. Dziękuję ci za te słowa –wyszeptał prosto w moje usta.
-To ja ci dziękuję. Nigdy ich nie zapomnę. Kocham cię.
-Moja żona. Nie mogę już dłużej czekać –westchnął i z utęsknieniem złączył nasze wargi w czułym pocałunku. Objęłam go mocno i niespiesznie oddawałam pieszczoty jego słodkich, miękkich ust.
-Zrobiliśmy to.
-Jak zawsze po naszemu –zgodził się Marco i ponownie przyciągnął mnie do siebie, by raz jeszcze mnie pocałować. Organista zaczął pięknie grać Ave Maria, a my nie mogliśmy przestać patrzeć sobie w oczy i obejmować się.

Marco złapał mnie w pasie i pomógł mi zejść do naszych miejsc. Musieliśmy jeszcze podejść do naszej córki. Tym razem była na rękach u dziadka Kloppa. Oboje utuliliśmy ją i pogłaskaliśmy po włoskach. Korzystając z okazji, wzruszeni Kloppowie, a także nasza drużba pogratulowali nam i uściskali serdecznie. Marisa z powrotem odzyskała swojego misia i obiecała, że wytrzyma grzecznie do końca mszy u dziadków. Ja dostałam od Ann swój bukiet i obie byłyśmy już zadowolone. Mnie już nie trzeba było nic więcej, by być szczęśliwą.
Usiedliśmy na naszych miejscach, wciąż trzymając się za dłonie i uczestniczyliśmy w reszcie mszy, posyłając sobie od czasu do czasu spragnione spojrzenia. Nie byłam pewna, czy czekaliśmy bardziej na nocne, weselne szaleństwo, czy na to, co miało dziać się po nim.
Wychodząc z katedry zostaliśmy obsypani z wyrzutni białym konfetti i białymi płatkami róż. W progu zostałam uniesiona i przeniesiona przez niego w ramionach Marco. Wszyscy nasi goście raz jeszcze bili nam brawo i czekali na pocałunek. Och, my również i spełniliśmy życzenie naszych gości z największą przyjemnością. Dosłownie.

Nim wszyscy zaczęli składać nam życzenia, Mario podał Marco małe, sześcienne kartonowe pudełeczko z niewielkimi dziurkami na górze. Zmarszczyłam brwi, gdy blondyn mi je podał. Oddałam do potrzymania bukiet Ann i odebrałam je od męża z zachowaniem największej ostrożności.
-Co tam jest?
-Jak otworzysz, to zobaczysz –odpowiedział tajemniczo. Nie pozostało mi nic innego niż uchylić wieczko, na razie tylko na kilka centymetrów. Poczułam, jak Marco przyciąga mnie do siebie na wysokości mojej talii. Nachylił się do mojego ucha i wyszeptał –Obiecałem twojej mamie nad jeziorem, że już zawsze będę się wami opiekować i nie musi się o ciebie przejmować.
Otworzyłam pewniej pudełko. Wyleciała z niego śliczna, błękitna ważka i przycupnęła na mojej dłoni.
-Marco..-szepnęłam poruszona.
-Dajmy jej odlecieć.
Kiwnęłam głową na znak zgody, nic więcej nie mogłam z siebie wykrzesać. Podniosłam dłoń wyżej, na wysokość naszych twarzy i na kiwnięcie głową oboje zdmuchnęliśmy ją z niej. Poleciała prosto ku słońcu, do nieba.. Tam, gdzie jej miejsce. Ja miałam swojego anioła tutaj na ziemi.

-Rosalie, Marco! –usłyszałam z boku, a gdy tylko się odwróciłam, zobaczyłam Ellę, Henrego z Louisą na wózku i małego Nate’a na kolanach u swojej siostry.
-Jak dobrze was widzieć!
Wzruszeń pod kościołem nie było końca. Poczuliśmy się z Marco wyprzytulani za wszystkie czasy. Nie miałam pojęcia, jakim cudem, jednak Marco ściągnął rodzinkę z wysp, która gościła nas w swoim domu przy plaży tuż po wzięciu ślubu. Siostry Marco były tak podekscytowane, że ściskając się w trójkę zaczęłyśmy skakać i piszczeć z radości. Tata stał się bardzo małomówny, lecz wiedzieliśmy wszystko. Był dumny, ze swojego syna, z nas. Siostra Manueli wciąż płakała. Cieszyliśmy się, że była z nami. Bardzo się zmieniła, odkąd wujek Karl zmarł trzy miesiące temu. Stała się spokojna, bardziej wrażliwa, empatyczna. Po pogrzebie przepraszała nas i Yvonne za to, co nawyprawiała podczas świąt i choć serca pękały nam od straty tak pogodnego i ciepłego członka rodziny, jej dobro, słowa „przepraszam”, „wybaczam”, „kocham” sprawiły, że w całej goryczy odnalazła się odrobina słodkiego miodu, zalepiającego i leczącego świeże rany. Byłam pewna, że wujek, obserwując swoją żonę z nieba był z niej bardzo dumny.
-Przepiękna ceremonia. Wszystkiego dobrego dzieci, przepraszam, ale nie jestem w stanie nic powiedzieć. Marco, Rose… Nie było osoby, która by nie płakała na waszych przysięgach. Nawet ten dyrektor Watzek.
-Watzke –Marco poprawił swoją matkę, śmiejąc się. Manuela machnęła ręką i pospiesznie ucałowała mnie i Marco w policzek. –Mamo –westchnął, zatrzymując swoją rodzicielkę. Złapał ją mocno za dłoń i stanął naprzeciwko niej. –Mamo, bardzo, bardzo cię kocham. Nawet nie wiesz, jak ważna była dla nas twoja obecność dzisiaj.
W oczach Manueli zebrały się łzy i już po kilku chwilach wypłynęły jak wielkie krople deszczu.
-Dlaczego nie zauważyłam, kiedy dorosłeś? –zapytała, łamiącym się głosem.
-To był bardzo długi proces. To dzięki Rose, także naszej córce…
-Wiem, teraz wiem… Gdybym dała szansę Rosalie, zauważyłabym to, co widział Thomas, prawda?
-Zapewne tak. Ale czy teraz będziemy rozpamiętywać przeszłość? Czy możesz w końcu być tu i teraz i wspierać nas w naszym dalszym rozwoju?
-Oczywiście –pokiwała głową i złapała go za obie dłonie. Spojrzała na nie, a jej wzrok zatrzymał się na złotej obrączce swojego syna… -Jestem z ciebie taka dumna, synku.
-To ona musiała się ze mną użerać. Nie moja zasługa-powiedział, chcąc tym samym polepszyć moje kontakty z jego matką. Pokręciłam jedynie głową, prosząc go tym samym, żeby nie robił niczego na siłę.
-Dziękuję –powiedziała ciszej, być może do mnie, bo nie patrzyła żadnemu z nas w oczy. To był już kolejny, mały krok. Kto nigdy nie miał na pieńku z teściową niech pierwszy rzuci kamieniem. Miałam nadzieję, że za jakiś czas odnajdziemy wspólny język.  –Jedziemy już z Thomasem na salę weselną. Jest mi za ciepło tutaj, wpuszczą nas?
-Oczywiście. Przy drzwiach będzie ustawienie stolików z przydzielonymi miejscami –odpowiedziałam z uśmiechem. Manuela kiwnęła głową i otarła łzy. Odeszła od nas, robiąc miejsce dla dyrektora i prezesa Borussii. Gdy panowie składali nam najszczersze gratulacje, słyszałam, jak Manuela zaczęła wołać swojego męża, by ten już wsiadł do samochodu. Ann i Mario skryli się pod drzewem i co jakiś czas podchodzili do nas po kwiaty i symboliczne prezenty. Poprosiliśmy naszych gości, by zamiast kupowania dla nas prezentów, wpłacili pieniądze na fundację dla chorych na raka dzieci. We wszystkich białych kopertach, jakie dostaliśmy, odnaleźliśmy potwierdzenia wpłat naprawdę pięknych sum. Być może takim gestem nawet uratujemy życie jakiemuś dziecku.
Gratulacje i uściski nie miały końca. Byłam zaskoczona, że wszyscy, których zaprosiliśmy, zjawili się. Chociaż mieliśmy już wcześniej potwierdzenie od wszystkich, dopiero, gdy zobaczyliśmy ich tutaj na żywo, dotarło to do nas. Z większością drużyną Borussii Dortmund dobra zabawa była zagwarantowana. Wolałam nie myśleć, ile litrów alkoholu dzisiaj ubędzie z tego świata, by wchłonąć się do krwi piłkarzy.

***

Na miejsce wesela przyjechaliśmy odrobię spóźnieni. Jechaliśmy tym razem małym Astonem Marco, sami, tak jak lubiliśmy najbardziej w tym aucie. Ann i Mario zabrali ze sobą Marisę i z tego, co nam pisali, od dwudziestu minut byli na miejscu i wszyscy czekali tylko na nas. Nie było żadnych korków, to nam opóźnił się wyjazd spod kościoła. Nie byłam pewna, jakim cudem wdrapałam się na kolana Marco na przednie siedzenie kierowcy w wielkiej sukni z długim trenem, lecz to się jednak stało. Nasze pocałunki sprawiły, że straciliśmy poczucie czasu. Poprawiłam już włosy pana młodego, sama kończyłam malować usta szminką. Byliśmy jak nowi, gdy Aston zatrzymał się pod hotelem. Ann czujnie stała pod wejściem i gdy tylko zobaczyła, że zaparkowaliśmy, przybiegła pomóc odpiąć mój tren. Złożyłyśmy go i wrzuciłyśmy na tylne siedzenia naszego samochodu. Jeszcze jeden pocałunek i ruszyliśmy do środka.
Schody prowadzące w dół, wyglądały dokładnie tak samo, jak te w Berlinie. Piękne rzeźbienia, jak w królewskim zamku. A gdy tylko weszliśmy na salę, zaparło nam dech. W powietrzu unosił się delikatny zapach peonii i białych róż. Kompozycje kwiatowe na wzór mojego bukietu poustawiane były na dużych, okrągłych stołach. Wszędzie ozdoby w kolorach delikatnego złota i bieli, pokaźne, podwieszane złote żyrandole i pełno świec i białych róż.
Goście przywitali nas brawami, od razu zlokalizowałam swoją córeczkę koło dziadków na samym przodzie. Cała szczęśliwa w swojej sukience, choć jeszcze nie leciała żadna muzyka, ona już kołysała się na boki. Na początku wesela mieliśmy zatrudnione animatorki dla dzieci, miały nawet swój mniejszy stolik, lecz gdy będą wolały jeść z rodzicami, miały taką możliwość. Nico, Marisa i Mia mieli już zamówioną wykwalifikowaną opiekunkę, przyjaciółkę Melanie, która już kilka razy z nimi zostawała i mieliśmy do niej absolutne zaufanie. Wiedzieliśmy, że będziemy mogli się spokojnie bawić i o nic nie martwić. Dla innych dzieci również pomogliśmy znaleźć opiekę, w sprawach organizacji spisaliśmy się na medal. Marco podszedł do stanowisko DJ’a i wziął od niego mikrofon. Teraz mogłam czuć się jak księżniczka, bez trenu miałam wrażenie, że byłam w zupełnie innej, równie pięknej sukni.
-Raz jeszcze dziękujemy za tak liczne przybycie. Przepraszamy za nasze spóźnienie, lecz złapały nas nieoczekiwane, niecierpiące zwłoki ważne sprawy i…
-Jasne, jasne! –odpowiedział pewnie z tłumu Mario. Marco przewrócił oczami i starając się być profesjonalnym do końca, zignorował jego uwagę.
-Nie chcę zbytnio już przedłużać, ale ogromnie jesteśmy szczęśliwi, że postanowiliście spędzić z nami ten wyjątkowy dzień…
-Ty mówisz alkohol, my… Dobra, żartowałem. Po prostu cieszę się, mordo ty moja. Bawmy się! Pierwszy taniec! –zarządził Mario. Razem z Marco roześmialiśmy się, ale już nic nie było tu do dodania. Oddaliśmy mikrofon i stanęliśmy po środku parkietu.

-Twój tajny plan właśnie się ujawnia, panie Reus –zaśmiałam się, stając naprzeciwko i spoglądając wyzywająco w jego mieniące się oczy. –Nawet teraz nic mi nie zdradzisz?
-Oglądałaś Dirty Dancing, prawda? –zapytał, unosząc brew. Roześmiałam się, myśląc, że żartował. Jego wyraz twarzy mówił jednak coś innego. Z głośników zaczęły płynąć pierwsze takty naszej piosenki.  I don’t want to miss a thing”. Nie zapomniał o naszym wieczorze na naszych krótkich wakacjach, gdy słuchaliśmy w łóżku Aerosmith i śpiewaliśmy teksty, które pamiętaliśmy. Nie dotarliśmy do tej piosenki, jednak trafił, bo była moją ulubioną z tych wszystkich.
-Nie wytrzymam tak długo nad tobą, to trzeba ćwiczyć, najlepiej na macie i…
Mój chwilowy atak paniki został uciszony namiętnym pocałunkiem. Marco położył delikatnie dłoń na wysokości moich lędźwi i jednym, pewnym ruchem przyciągnął mnie do siebie. Ciało przy ciele, bicie serca zrównało się z rytmem pięknej melodii. Drugą rękę wyciągnął razem z moją do boku i zaczęliśmy płynnie poruszać się krokami walca, tworząc koło wokół parkietu.

I could stay lost in this moment forever
Well, every moment spend with you
Is a moment I treasure


Na pierwszym refrenie Marco obrócił mnie tyłem do siebie, oparłam się cała o jego tors, a dłonie splotłam z jego przed nami. Sprawnym ruchem, jakbym ważyła tyle, co piórko, podniósł mnie w powietrze i zaczął kręcić dookoła. Uśmiech nie mógł zejść z naszych ust. Byliśmy stworzeni do tańca razem. Do bycia razem. Odkrywając kolejne profesjonalne kroki taneczne przez całą następną zwrotkę, zbliżyliśmy się do drugiego refrenu. I gdy Marco puścił moje dłonie, pozostawił mnie na końcu parkietu, a samotnie poszedł na jego środek, zrozumiałam, że mój mąż nie zna się na żartach ani na robieniu psikusów. I może zwariował. I może ja zwariowałam, bo pokochałam go i wyszłam za niego. Ale na pewno wiedzieliśmy, że dla nas niemożliwe nie istniało.

Then I kiss your eyes and thank God we're together
And I just wanna stay with you
In this moment forever, forever and ever..
I just wanna hold you close
Feel your heart so close to mine
And just stay here in this moment
For all the rest of time…


Skoczyłam i poszybowałam wysoko w powietrze, trzymana przez jego silne ramiona. Nie byłam tak wysoko jak Jennifer Grey w filmie, jednak wolałam sto razy bardziej naszą wersję. W tym momencie z wyrzutni zostały wyrzucone papierowe motylki, które wolno opadały wśród nas, wirujących dookoła. Pojawiła się też para tuż przy ziemi, nasz taniec był jak z bajki. Nie tylko wizualnie, lecz i nasze uczucia, nasze gesty, spojrzenia i kroki w tańcu należały do jednej z tych ostatnich scen, zakończonych na „i żyli długo i szczęśliwie”. Nie bałam się nawet marzyć, że tak będzie. Przy nim i naszej córce nie bałam się już niczego.
Gdy postawił mnie na ziemi, wciąż kręciliśmy się dookoła, posyłając sobie rozweselone uśmiechy. Ku mojemu niezadowoleniu, muzyka zaczęła cichnąć i cichnąć… Nie chciałam jeszcze kończyć naszego tańca.

-Wystarczy tych popisów, pani Reus –oznajmił, odgarniając pasemko włosów z mojej twarzy. Musnął delikatnie wargami mój policzek i znów zostawił mnie na środku. Chciałam już za nim zejść z parkietu, kiedy spostrzegłam, że na podłodze zapalił się projektor i rzucił obraz na ściankę stworzoną z białych róż. Na scenę wszedł brat Rity, mamy małego Chosé, który przyplątał się na nasz ślub i zrobił nam kilka już znanych nam na pamięć ujęć. Mężczyzna zaczął grać na swoim ukulele tą samą piosenkę, do której tańczyliśmy na plaży, a z projektora zaczęły wyświetlać się zdjęcia zrobione przez chłopca.
Marco wrócił do mnie już bez czarnej marynarki, niosąc Marisę na rękach, objął mnie wolną ręką i zaczęliśmy zwyczajnie kołysać się do Somewhere over the rainbow. Oglądaliśmy przy tym zdjęcia i pozwoliliśmy odpłynąć myślom gdzieś daleko. Może właśnie do tego momentu. Pani Hannah wcale się nie myliła, gdy mówiła, że wyglądamy na zakochanych. Tacy właśnie byliśmy i to zakochanie trwało nadal. Na nowo z każdym, kolejnym dniem. Po zdjęciach przyszedł czas na film z naszego tańca na plaży. Marisa była nim wyraźnie zainteresowana, my znaliśmy już to nagranie na pamięć. Wtuliliśmy się w naszą wspaniałą córeczkę i kołysaliśmy na boki, ciesząc się i dziękując, że otrzymaliśmy taki piękny Dar. I Miłość, której tysiące oblicz było nieodsłoniętych, a tysiące chwil nieodkrytych… A my właśnie wyruszyliśmy w naszą wspólną podróż, w której dróg i niespodzianek nie było końca. Byliśmy gotowi.
-Poza dwoma tygodniami dla nas samych na Mauritiusie –zaczął Marco, spoglądając na mnie niepewnie, chcąc wyczuć, czy wróciłam już do naszego tańca z bujania w chmurach. –Do miesiąca miodowego brakuje nam jeszcze dwóch tygodni.
-Mam zaplanować jeszcze jakąś wycieczkę?
-Już zaplanowałem –odpowiedział i spojrzał wymownie na obraz wyświetlany na główkach róż. Wzbudziła się we mnie radość małej dziewczynki, już sam Mauritius był moim spełnieniem marzeń, ale tęskniłam za tym miejscem. Tam było nam dobrze.
-W tym samym domu nad oceanem?
-W tym samym. Z małym lokatorem i jego zabawkowym ekwipunkiem i niekończącą się liczbą foremek. Przed willą jest spora piaskownica.
-Och, kocham cię. Dziękuję. To będzie cudowny miesiąc miodowy.
-Nie widzę innej możliwości –odpowiedział z uśmiechem. Zjechał dłonią odrobinę niżej, może myśląc, że się nie zorientuję. Nie przejęłam się tym jednak, ani nie zwróciłam mu uwagi. Pewne rzeczy się po prostu już nie zmieniały.
-Mamo, kiedy jeść? –zapytała Marisa, znudzona już bujaniem się w jedną i w drugą stronę z rodzicami. Po prostu się nie zmieniały…


***


Nigdy nie byłam zwolenniczką imprez w klubach, nie bawiło mnie ani tańczenie w tłumie ani pijani ludzie wokół. Nasze wesele jednak ustanowiło zupełnie nowy wymiar imprezy i musiałam przyznać, że jeszcze nigdy w życiu tak dobrze się nie bawiłam. Dzieci zostały już odesłane pod opiekę opiekunek, a rodzice cieszyli się chwilami wolności i brali z nich pełnymi garściami. Ulla z Jürgenem okazali się niezaprzeczalnymi królami parkietu, a Jadon z Romanem odnaleźli się jako współkompani DJ’a. Miałam tak fantastyczne buty, że byłam w stanie zatańczyć z każdym gościem, który tylko mnie o to poprosił. Jedzenie było wyśmienite, a stały dostęp do stołu szwedzkiego okazał się strzałem w dziesiątkę. Spalaliśmy tyle kalorii w tańcu, że trzeba było wszystko nadrabiać przy stole. Tort, chociaż trzypiętrowy, zniknął w zastraszająco szybkim tempie. Był tak pyszny, że po skosztowaniu pierwszego kęsu, część gości, w tym Mario, ustawiła się już w kolejce po dokładkę. 
Nie obyło się bez tradycyjnego rzucania bukietem. Wszystkie panny ustawiły się za moimi plecami, lecz to właśnie Yvonne złapała bukiet. Kilka spojrzeń, w tym to mordercze Marco, zostało posłanych w stronę Marca Kloppa. Biedak spalił się ze wstydu, nawet jasne oświetlenie nie rozjaśniło jego czerwonej twarzy. Być może dlatego trochę przesadził z alkoholem. W mojej opinii nie polepszyło to opinii Marco na jego temat, przez alkohol już zupełnie puściły mu zahamowania i co chwila wyciągał Yv na parkiet i już kilka razy próbował ją pocałować. Założyłam się z Marco o pięćdziesiąt euro, że do końca tego wesela para pocałuje się. Gdy tylko Mario usłyszał o zakładzie, dorzucił od siebie sto euro na to, że wezmą pokój i się ze sobą prześpią. Melanie, kiedy Marco poskarżył się jej o tym, że Mario nawet dopuszcza taką opcję, postanowiła dodać do stawki dwadzieścia euro, że zapomną o zabezpieczeniu się. Patrząc z boku, może i byliśmy koszmarną rodziną, rodem z Addamsów. Jednak czy to w byciu nieperfekcyjnym nie tkwił cały urok?

Po północy wszyscy wyszliśmy się przewietrzyć przed hotel. Czekał już na nas pokaz fajerwerków w towarzystwie muzyki klasycznej na żywo, trwający cały kwadrans. To było niesamowite doświadczenie, zwłaszcza, gdy ostatnie fajerwerki uformowały się w napis „R&M”. W dali widzieliśmy podświetloną Idunę. Dzisiaj, specjalnie z okazji ślubu kapitana klubu, stadion był podświetlany przez całą noc. Jeszcze wczoraj siedzieliśmy na trawie, wpatrując się w niego. Dziś byliśmy już po ślubie, szczęśliwi i przepełnieni miłością i siłą, którą dał nam ten dzień na resztę dni naszego życia.
-Która godzina?-zapytałam siadając na kolana Marco. Przy naszym stole wszystkie miejsca były zajęte i toczyła się luźna pogawędka przy kieliszkach wina.
-Trzecia nad ranem. Jak będziesz chciała się zwinąć, tylko powiedz –powiedział ciepło, oplatając mnie rękoma w pasie. Nachylił się do mojego ucha i ostrożnie pocałował mnie za nim. –A nas nie będzie. I nie pojedziemy spać. Za długo czekałem na tą noc.
-Cóż tam szepczecie? –zapytał Klopp, któremu humor dopisywał jeszcze bardziej niż zwykle po kilku kieliszkach alkoholu.
-Rose chce już iść, a Marco szykuje plemniki –odpowiedział mu uprzejmie Wolf i uniósł sam kieliszek w górę w geście wznoszonego toastu. –Niech żyją plemniki rudego i niech nie będą rude.
-Zazdrościsz –stwierdził Mario. Ann także siedziała mu na kolanach, podobnie jak Giulia u Emre. Cieszyłam się, że mogłam wreszcie poznać jego ukochaną. Była słodka, chociaż bardzo cicha i trochę wycofana. Próbowaliśmy ją zagadywać, odpowiadała zawsze z życzliwością, lecz zawsze szybko zamykała wątek i szła do Emre.
-Trochę –przyznał Marius. –Powiedz, bracie, skąd się bierze takie laski?
-Ja ci wyjaśnię, przyjacielu –zgłosił się niczym do odpowiedzi przy tablicy Götze. Po jego oczach i rumianych policzkach było widać, że był już naprawdę pijany. Najprawdopodobniej na koniec wesela stoczy się pod hotelem bitwa o taksówki, a jak nie, to o wolne pokoje, by się przespać i wytrzeźwieć. –Spotkali się przy budce z hot-dogami. I Rose poleciała po prostu na długą parówkę.
Spojrzałam się rozbawiona na Marco, który w skupieniu zagryzał wargi, myśląc nad czymś intensywnie. Pogłaskałam go po klatce piersiowej, chcąc go rozluźnić, w razie, gdyby nie brał poprawki na pijackie paplaniny swojego przyjaciela. Nawet Jürgen się śmiał, nie mogłam uwierzyć, że Marco też tego podobnie nie odebrał.
-Widzisz, Can –westchnął w końcu, spoglądając niechętnie na bruneta, siedzącego obok niego.-Dlatego wasz związek nie miał prawa się udać.
Przewróciłam oczami i naprawdę bardzo chciałam go skarcić za takie słowa względem mojego przyjaciela, jednak nie potrafiłam i śmiech wygrał. Podobnie jak u Mario, Ann, Mariusa i Kloppa. Wiedziałam, że Marco cały czas powstrzymywał się od docinki pod jego adresem, jednak w końcu to się musiało stać. Giulia na szczęście nie rozumiała nic, nie znała niemieckiego, ale też przysypiała na jego ramieniu, więc nie zauważyła nawet tej sytuacji. Teraz mój mąż śmiał się najgłośniej przy stole. Zaczął całować mnie po szyi i ramieniu.
-Chcesz jeszcze zostać?
-Tak, przynajmniej do w pół do piątej. Goście się dobrze bawią.
-Oferuję ci lepszą zabawę.
-Wiem.
-Wielokrotna satysfakcja gwarantowana –wymruczał do mojego ucha. Kolejne pocałunki. Mój oddech przyspieszał i nie mogłam tego powstrzymać. Robił ze mną to, co chciał i wiedziałam, że będzie w tym nieustępliwy.
-Wiem, ale to nasze wesele.
-Zamówiłem limuzynę na czwartą. Jak chcesz, możemy się kochać na tylnych siedzeniach do w pół do piątej i wtedy odjechać. Będzie na twoje.
-Sprytnie, ale nie.
-Chcę cię zabrać do naszego domu. Mamy już podłogę, przyszło łóżko i materac. Zawiozłem też już kołdrę, poduszki i kilka świeczników. Pragnę cię tam. Jak będziemy starymi dziadkami, zawsze już nasza sypialnia będzie nam się kojarzyła z nocą poślubną, piękną panną młodą, niczego sobie panem młodym i bardzo dobrym
-Czwarta wychodzimy. Chodź ze mną zatańczyć, panie Reus. „Lady marmalade”, do tego jeszcze nie tańczyliśmy.
-Zaśpiewasz mi ten kawałek tekstu po francusku?-zapytał z rozbawieniem, łapiąc mnie za dłoń, którą do niego wyciągałam. Doskonale wiedziałam, o co chodzi, prawdopodobnie każdy znał ten wers piosenki, jednak z tłumaczeniem bywało już gorzej. Można było się wkopać. Albo podrażnić męża, ocierając się o niego seksownie.
-Zobaczymy –puściłam mu oczko.
-Przepraszam państwa, ale żona chciałaby zatańczyć-wytłumaczył uprzejmie, odpinając przy tym górny guzik koszuli, gdy zbliżyłam się do niego i delikatnie potarłam pupą o jego krocze. Na ramieniu poczułam jego głośny wydech. Choć jemu miał przynieść ulgę, to mi jeszcze podrażnił skórę i sprawił, że zrobiło mi się odrobinę cieplej. Marco doskonale to wyczuł, posłał mi znaczące spojrzenie i ten jego uśmiech satysfakcji.
Wszyscy przy stoliku kiwnęli głowami ze zrozumieniem, pozwalając nam odejść.

Nie oddaliliśmy się zbyt daleko od naszego stolika, jak dobiegł do nas głos Jürgena Kloppa.
-Stawiam, że nie dadzą rady wytrzymać do domu.
-Ile? –zapytał zaciekawiony Wolf.
-Dwadzieścia.
-Rose jest twarda, stawiam, że nie –dołączył się Can. –Pięćdziesiąt.
-Łazienka, trzydzieści-podbił Götze.
-Sprecyzuj, damska czy męska –oburzył się jego były trener.
Spojrzeliśmy na siebie rozbawieni i już bez zatrzymywania się ruszyliśmy zatańczyć. Po prostu, zatańczyć. Choć jeśli Marco będzie chciał się jeszcze bardziej odegrać na Emre, całkiem możliwe było inne zakończenie tańca, w innej lokalizacji. Wolałam pozostać nieświadoma tego, ile zakładów i o co poszło na tym weselu. Przykładni rodzice, wzorowi ojcowie i mężowie, idole młodzieży… Trener! Świat wariował.
My jednak stanęliśmy na wolnym kawałku parkietu i zaczęliśmy wolno tańczyć. Spojrzałam w jego oczy i po chwili pocałowałam.
-Dziękuję za ten piękny dzień. Uczyniłeś mnie najszczęśliwszą kobietą na ziemi. Kocham cię.
-W takim razie tworzysz idealny związek z najszczęśliwszym mężczyzną na ziemi. Dobrze się zgraliśmy, pani Reus –z uśmiechem musnął delikatnie moje usta i oparł swoje czoło o moje. Przez nasz dotyk przechodził jakiś przedziwny prąd, który powoli uniemożliwiał mi trzeźwe myślenie, choć wcale tak dużo nie wypiłam.
-To jedyne, obok Marisy, co udało nam się zrobić idealnie.
-Zawsze możemy popracować nad jeszcze czymś idealnym. Za piętnaście minut?
-Czwarta! –roześmiałam się i sama zaczęłam kręcić się dookoła w mojej pięknej sukience i podrygiwać w rytm muzyki. Wszyscy nasi towarzysze ze stolika przenieśli się na parkiet. Być może po prostu chcieli zatańczyć z partnerkami, jednak moja intuicja podpowiadała mi, że zakłady zostały obstawione i teraz czekali na wyniki. Nie odczuwaliśmy jednak presji z ich strony, wystarczająca presja narastała w nas samych.
-Teoretycznie moglibyśmy gdzieś zaszyć się w budynku już teraz, niech goście wygrają już jakieś pieniądze, a wyjechać stąd możemy limuzyną o czwartej –zaproponowałam, szepcząc mu do ucha.
-Teoretycznie –stwierdził i zaczął prowadzić mnie w tańcu niezauważalnie coraz bliżej wyjścia.




~~~
Udało mi się wreszcie opublikować na czas! Choć już mam zapowiedziane pierwsze kolokwium w tym semestrze, mam nadzieję, że dotrwam z publikacją do końca.
Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze, to daje mnóstwo weny i chęci do dalszego pisania💗 a wena przyda się w najbliższym czasie, bo szykują się naprawdę bardzo, bardzo ważne rozdziały. Już zapowiadam, że przyda się kilka listków mielisy..
😇 Reszta niech pozostanie tajemnicą..
Ściskam mocno i do następnego❤️

4 komentarze:

  1. Ja aż się boję co ty tu możesz jeszcze wymyślić... Ślub, sielanka, miesiąc miodowy i może dwie kreski na teście ciążowym i perfecto. A może pojawi się nagle Andre... Albo jakiś powrót ojca Rose...
    Zaintrygowałaś mnie...
    Weny życzę i pozdrawiam, kochana ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję kochana❤️ Mam nadzieję, że to co wymyśliłam zaskoczy wszystkich i nikt wcześniej na to nie wpadnie...🤔😏
      Ściskam! x.

      Usuń
  2. Kocham Cię, wariatko!
    Po pierwsze primo: popłakałam się przy przysiędze Marco.
    Po drugie primo: popłakałam się po raz drugi, kiedy wypuszczali tą cholerną ważkę - no serio Reus? Ty chcesz, żebym nie była w stanie żadnego faceta uznać za romantycznego?? Jeśli zostanę starą panną, to będzie to Twoja wina!
    No i po trzecie primo: te wariackie przekomarzanki i zakłady były mega! Kocham tych ludzi! (zwłaszcza pomysł z hot dogiem był świetny... Skąd go wzięłaś? XD)

    Och, jest tu tak cudownie i po prostu brak mi słów...
    Simply love ❤️

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ❤️❤️❤️❤️ po czwarte primo-dziękuję wariatko😂 Cieszę sie,że ci sie podobało..a taka mała ciekawostka, przysięgi zostały juz napisane w zeszłym roku, Twoje Izery są bardzo inspirujące😊
      Do następnego!🙈❤️

      Usuń

Zapraszam do komentowania!❤️ To bardzo motywuje do pisania kolejnych rozdziałów!