Podczas gdy Marco był w gabinecie dyrektora Borussii i
podejmował decyzję decydującą o jego przyszłości w klubie, ja zajadałam stres.
A czym najlepiej zajada się stres? Niewidzialnymi wypiekami Marisy. Siedziałyśmy
w jej pokoiku i raz piłyśmy wyimaginowaną herbatę z uroczych, plastikowych
kubeczków, innym razem były mi serwowane ciasteczka, plastikowe owoce i
warzywa. A najpiękniejszy w tym wszystkim był jej uśmiech i szczęśliwe oczka.
Nie zdawałam sobie sprawy, że tak malutki człowieczek jest w stanie zmienić
wszystko. Całe spojrzenie na świat, życie, spojrzenie na samego siebie i swoje
życiowe cele. Była moim oczkiem w głowie.
Chociaż nie miałam panowania nad sytuacją i nawet, jako żona piłkarza wiedziałam dokładnie tyle, co kibice, to bez obaw, z tym małym robaczkiem spędziłyśmy cudowny dzień. Co pół godziny odświeżałam strony, raz komunikaty z Dortmundu, raz stronę z całym rynkiem transferowym. Wszyscy rozpisywali się o bardzo prawdopodobnych przenosinach do Marco, spekulacji były tysiące, informatorów lub życzliwych osób jeszcze więcej. Podawali nawet kwoty wykupu i jego przyszłe zarobki. Jak zwykle, nawet nie byli blisko. Poza plotkami i spekulacjami wciąż nie było oficjalnej informacji o porozumieniu. Godziny mijały, a Marco wciąż nie pokazał się w domu. Oczywiście kable i wszystkie powerbanki zostały w szufladzie w salonie. Naszło go na wiosenne porządki w swoim ukochanym autku w środku zimy. Cały on. Choć gruba warstwa śniegu leżała na ziemi, nam był on niestraszny. Ubrałyśmy się i poszłyśmy na długi spacer, zahaczając o pobliską cukiernię, w której zamówiłam tort urodzinowy. Dokładnie taki, jaki zaplanowałam, sprzedawczyni zrozumiała w pełni moją koncepcję i już czekałam na ten dzień. Zapowiadało się dużo gości, także zdecydowałam się na tort z małym pięterkiem. Niezależnie od terminów, te urodziny się odbędą, z mamą, tatą, dziadkami, ciociami i wszystkimi naszymi przyjaciółmi. Jak będzie trzeba, nawet spalę te bilety na samolot, niczym Marco moją ulubioną patelnię.
Jego nieobecność strasznie się przedłużała. Media milczały, mój telefon również. Marisa miała dzień bycia przylepą swojej mamy, wciąż była przy mnie, nawet jak pod wieczór przygotowywałam sałatkę na kolację, ona siedziała koło moich nóg i albo mnie zaczepiała, albo po prostu opierała się o nie i bawiła się swoją interaktywną książeczką.
-Gdzie tatuś tyle jest, co myślisz maluchu?-zapytałam ją, gdy zaczęła ciągnąć mnie za nogawkę getrów. W odpowiedzi dostałam jej uśmiech i pokaz ślicznych, malutkich ząbków.
-Zadzwonię do wujka Mario. Może in coś wie, hmm?
Telefon leżał na drugim końcu rzędu szafek, lecz przez tą małą kluseczkę nie mogłam się ruszyć.
-Puścisz mamę?
-Nie. Mami -odpowiedziała i otoczyła rączkami moje obie nogi. Już miałam coś mówić, jednak telefon przestał być potrzebny, gdy zamek w drzwiach przekręcił się i Marco wszedł do mieszkania.
-Wreszcie. Odchodziłam od zmysłów. Od dzisiaj kontroluję stan naładowania twojej baterii.
-Przepraszam-westchnął, zdejmując swoją puchową kurtkę, a później eleganckie lakierki. -Byłem u Mario i ją podładowałem, ale nie zdążyłem do ciebie zadzwonić. Wolałem szybciej być w domu. Na ile było to możliwe. Nawet nie wiesz jak bardzo wariacki to był dzień...
-Jeszcze nigdy tak nie śledziłam mediów społecznościowych i prasy, nawet jak byłam w ciąży. Wtedy max pięć razy dziennie, dzisiaj, co pół godziny. Będziesz mi wyskubywał wszystkie siwe włosy.
-Albo każdy pojedynczy ci zafarbuję-uśmiechnął się i podszedł do mnie z uśmiechem. -Marisa już śpi?
-Nie, jest tu-wskazałam palcem w dół, tuż koło siebie. Blondyn zmarszczył brwi i obszedł dookoła wyspę kuchenną. Roześmiał się, gdy zobaczył Mari wtuloną w moje nogi. Ukucnął przy mnie i chciał ją wziąć na ręce, jednak ona wciąż, uparcie była moją małą małpką.
-Mami!!-pisnęła, ściskając mnie mocniej. Musiałam złapać się blatu, gdy przez jej silny uścisk straciłam chwilowo równowagę.
-Stęskniłaś się za tatą?
-Tak.
-Ja za tobą bardzo. Bardzo, bardzo mocno -przyznał i nachylił się, żeby złożyć jej buziaka na policzku.
-Ja też. Mami? Jeść?
-Już kończę gotować, ale jak mnie nie puścisz, to żadne z nas się nie naje.
-Och-westchnęła i roześmiała się. Oczywiście mnie nie puściła. Przewróciłam oczami i wzięłam łyżkę, którą na szczęście sobie wcześniej przygotowałam, żeby wymieszać składniki.
-Co dobrego na kolację?-zapytał, stając koło mnie i oparł brodę na moim ramieniu.
-Miks sałat z marchewką, pierś z indyka, brzoskwinia, żurawina i sos czosnkowy, który zrobiłam na bazie jogurtu. Woda na herbatę już się zagotowała, wystarczy zalać.
-Pycha. Już to robię. Potem się przebiorę, za bardzo się stęskniłem -zaśmiał się i odszedł do kuchenki, żeby wziąć z niej czajnik.
-Kupiłam nasz ulubiony chleb pełnoziarnisty w piekarni, chciałam upiec sama, ale zapomniałam kupić słonecznika i nie chciało mi się już jechać.
-W porządku. Ten z piekarni też lubię -odpowiedział z uśmiechem. -Wyjmę talerzyki.
-A powiesz mi w końcu, jaka jest decyzja?
-Tak-odpowiedział i poszedł z talerzykami i widelcami do stołu. I nie powiedział nic. Za to Marisa włączyła piosenkę w swojej książce i zaczęła cichutko śpiewać i się śmiać.
-Kujki ci...
-I gęsiego sobie szły -dośpiewałam. -To jak, Manchester czy Dortmund?
-Pierwsza przodem w środku druga, trzecia z tyłu oczkiem mruga-dośpiewał, uśmiechając się do mnie szeroko. Wiedział, jak dobrze budować napięcie.
-Skończyliśmy piosenkę, więc?
-Czas zjeść kolację -stwierdził. Już miał iść uwolnić mnie z objęć Marisy, lecz jego telefon rozdzwonił się z jego kurtki. Ten pech, że jak ja dzwoniłam, był wyłączony, a jak ktoś inny, przerywa w tak ważnym momencie.
-Tak, przy telefonie-zaczął uprzejmie i zaczął uważnie słuchać rozmówcy po drugiej stronie, co jakiś czas rzucając "tak" i "zgadza się".
Domyślałam się, że to a propos dokładnie tego, czego próbowałam się dowiedzieć, a nie mogłam.
-Bardzo pani dziękuję, lecz mogę nie zdążyć o tej porze.
Nie zdążyć? Wynajem mieszkania w Manchesterze? Co jeszcze mieliśmy do załatwienia?
-Marisa, puść mnie, proszę -stanowczo zwróciłam się do dziecka i wzięłam miskę z blatu, żeby położyć ją na stół.
Marco kontynuował rozmowę i wszystko wskazywało na to, że jednak będzie mógł zdążyć, właśnie o tej porze.
-Rose, muszę jechać do urzędu. Przepraszam, ale kobieta specjalnie na mnie poczeka. To ważne, jak wrócę, wszystko ci opowiem, ale to chwilę potrwa.
-Nie myśl, że ominą cię tłumaczenia. I to spore.
-Nie myślę. Kocham cię, to naprawdę ważne-uśmiechnął się i podszedł, żeby złożyć na moich ustach krótki, czuły pocałunek. -Teczki z dokumentami mamy w...
-Szafce koło telewizora po prawej.
-Tak właśnie -uśmiechnął się i poszedł po segregator. Wziął cały, ubrał się szybko i wybiegł z mieszkania jak rakieta. Tyle go widziałam. Wiedziałam dokładnie tyle samo, co przed jego przybyciem.
Zjadłyśmy z Marisą w samotności i poszłyśmy na kanapę, żeby obejrzeć bajkę. Najpierw przenosiny, teraz urzędowe sprawy. W głowie przypominałam sobie, czy opłaciliśmy wszystkie rachunki, sprawdziłam też, kiedy trzeba będzie wypełnić zeznania podatkowe. Mieliśmy czas. Miałam nadzieję, że gdy tym razem wróci do domu, będę miała okazję, by go o to zapytać. I o kilka innych spraw.
Tak jak poprzedniego dnia Marco wziął wszystko na siebie, tak teraz ja miałam wspólny czas z córką i mogłyśmy razem śmiać się w kąpieli, kłaść wszystkie pluszaki spać, a na koniec wybrać cztery, które weźmie do swojego łóżeczka. Siedziałam przy niej, czytałam do snu, później śpiewałam kołysanki. Gdy spała, miała wygląd małego aniołka, który zagubił się gdzieś a tym wielkim, ludzkim świecie. Jeśli w życiu będą mi się przytrafiać same takie wspaniałe wpadki, to ja już niczego się nie bałam.
Po zaśnięciu małej, miałam chwilę dla siebie. Wzięłam szybki prysznic, umyłam zęby i przebrałam się w ciepłą piżamę. Na zewnątrz rozpadał się śnieg i aż okna huczały od lodowatego wiatru. Zasłoniłam żaluzje, zabrałam książkę o wychowaniu dzieci z półki i owinęłam się szczelnie kołdrą.
"Uważaj w drodze powrotnej, jest okropna pogoda.. Czekam na ciebie. Jedź ostrożnie. Kocham. x."
Odłożyłam telefon na bok i zajęłam się czytaniem książki. Było już późno i choć zimowa pogoda, szczególnie wieczorem, nie sprzyjała byciu energicznym i radosnym, to ciekawość nie pozwalała mi spać. Z drugiej strony, dobrze było załatwić mu pilne sprawy w urzędzie teraz, niż żeby musiał tam biegać jutro z rana i takim sposobem również ominąć rozmowę ze mną.
Metody wychowawcze na przykładach wychowania dzieci od czasów starożytnych, okazały się mniej interesującą lekturą niż przypuszczałam, dodając ją do koszyka w internetowej księgarni. Leżenie w łóżku i cieplutka kołdra miały większą siłę i wygrały z buntem dwuletniego dziecka na przykładzie wychowania w rodzinie królewskiej w Wielkiej Brytanii.
Powrót Marco odrobinę mnie rozbudził, choć starał się po cichu wejść do pokoju.
-Wróciłeś już?
-Tak, zepsuło się ksero i czekaliśmy pół godziny na serwis. Nie ważne. Już jest wszystko ustalone.
-Co dokładnie?
Nie wierzyłam w pech, który nad nami ciążył. Ile razy telefon może przerwać początek ważnej rozmowy w ciągu jednego dnia? Jak widać, więcej niż raz.
-Poważnie?-mruknęłam sennie, wtulając twarz w twarz w poduszkę. Marco wyjął telefon ze spodni i westchnął ciężko.
-Już po dwudziestej drugiej. Trochę przesada-stwierdził.
-Nie odbieraj, porozmawiaj ze mną.
-Przebiorę się i porozmawiamy.
-Nie, bo z moim szczęściem w garderobie będzie jakaś kuna i znowu będziesz musiał ją znaleźć, zadzwonić po pół drużyny do pomocy i na końcu zechcesz ją wywieźć gdzieś na Syberię i ja nadal nie będę wiedzieć, co zrobiłeś w tym cholernym gabinecie prezesa. I poza nim. I w urzędzie.
Marco roześmiał się i nachylił do mnie, żeby mnie przytulić i ucałować.
-Nie może tu być żadnej kuny -zapewnił mnie, choć ja nie byłam wciąż tego taka pewna. No i jak nie kuna, to przecież zawsze jest telelfon. Marco znów spojrzał na wyświetlacz i zmarszczył brwi niezadowolony.
-Nawet nie...
-Tak słucham -powiedział, po odebraniu połączenia i podszedł kilka kroków ode mnie.
-Próbuj...-dokończyłam, lecz on już był skoncentrowany na rozmówcy. Po dwudziestej drugiej kolejna pani z urzędu? Mój mąż był przystojny, ale załatwianie spraw urzędowych po nocah ze swoimi petentami było co najmniej nieetyczne.
-Rozumiem, jednak z całym szacunkiem, to nie jest dobra pora na takie rzeczy -powiedział szorstko. O, zbywał kogoś. Zwykle tak zbywaliśmy nową ofertę od sieci, czy ankiety z opiniami klientów energii. -Tak, to jest pilna sytuacja, ale byłem dostępny całe popołudnie -nie ustępował. Nie mógł się rozłączyć? Jeśli to był typ bardzo natarczywych ankieterek, zawsze można było się rozłączyć, rzucając wcześniej "nie jestem zainteresowana", bądź też nie. -Czy mogę rozmawiać? Moja córka śpi za ścianą, w sypialni śpi żona. I pan mnie pyta, czy mogę rozmawiać.
-Albo powiedz, że jest naga i chętna, może lepiej dotrze do głowy -mruknęłam zaspana i zgasiłam zapaloną przez niego lampkę nocną. Blondyn uśmiechnął się i zaczął kierować się do wyjścia na korytarz. Nie, nie, nie.
-Dobrze, proszę się pospieszyć, resztę spraw proszę załatwiać z agencją.
To było ostatnie, co usłyszałam nim wyszedł z sypialni i zszedł na dół, żeby na spokojnie odbyć rozmowę z kimś, kto co najmniej nie miał dobrego wyczucia czasu. Nie mogłam doczekać momentu, w którym skończy rozmowę i wróci do sypialni i o wszystkim mi opowie, od samego początku do obecnej chwili. Potrzeba snu była znacznie mocniejsza i usnęłam. Tym razem już nic mnie nie obudziło, nawet wyciąganie książki z obęć, którą wciąż trzymałam. Nawet, gdy położył się koło mnie umyty, przebrany w piżamę, pocałował w ramię i przeprosił, że wszystko tak wyszło. Śniłam za to o urodzinach Marisy, balonikach, zwierzątkach i jej pięknym uśmiechu.
Chociaż nie miałam panowania nad sytuacją i nawet, jako żona piłkarza wiedziałam dokładnie tyle, co kibice, to bez obaw, z tym małym robaczkiem spędziłyśmy cudowny dzień. Co pół godziny odświeżałam strony, raz komunikaty z Dortmundu, raz stronę z całym rynkiem transferowym. Wszyscy rozpisywali się o bardzo prawdopodobnych przenosinach do Marco, spekulacji były tysiące, informatorów lub życzliwych osób jeszcze więcej. Podawali nawet kwoty wykupu i jego przyszłe zarobki. Jak zwykle, nawet nie byli blisko. Poza plotkami i spekulacjami wciąż nie było oficjalnej informacji o porozumieniu. Godziny mijały, a Marco wciąż nie pokazał się w domu. Oczywiście kable i wszystkie powerbanki zostały w szufladzie w salonie. Naszło go na wiosenne porządki w swoim ukochanym autku w środku zimy. Cały on. Choć gruba warstwa śniegu leżała na ziemi, nam był on niestraszny. Ubrałyśmy się i poszłyśmy na długi spacer, zahaczając o pobliską cukiernię, w której zamówiłam tort urodzinowy. Dokładnie taki, jaki zaplanowałam, sprzedawczyni zrozumiała w pełni moją koncepcję i już czekałam na ten dzień. Zapowiadało się dużo gości, także zdecydowałam się na tort z małym pięterkiem. Niezależnie od terminów, te urodziny się odbędą, z mamą, tatą, dziadkami, ciociami i wszystkimi naszymi przyjaciółmi. Jak będzie trzeba, nawet spalę te bilety na samolot, niczym Marco moją ulubioną patelnię.
Jego nieobecność strasznie się przedłużała. Media milczały, mój telefon również. Marisa miała dzień bycia przylepą swojej mamy, wciąż była przy mnie, nawet jak pod wieczór przygotowywałam sałatkę na kolację, ona siedziała koło moich nóg i albo mnie zaczepiała, albo po prostu opierała się o nie i bawiła się swoją interaktywną książeczką.
-Gdzie tatuś tyle jest, co myślisz maluchu?-zapytałam ją, gdy zaczęła ciągnąć mnie za nogawkę getrów. W odpowiedzi dostałam jej uśmiech i pokaz ślicznych, malutkich ząbków.
-Zadzwonię do wujka Mario. Może in coś wie, hmm?
Telefon leżał na drugim końcu rzędu szafek, lecz przez tą małą kluseczkę nie mogłam się ruszyć.
-Puścisz mamę?
-Nie. Mami -odpowiedziała i otoczyła rączkami moje obie nogi. Już miałam coś mówić, jednak telefon przestał być potrzebny, gdy zamek w drzwiach przekręcił się i Marco wszedł do mieszkania.
-Wreszcie. Odchodziłam od zmysłów. Od dzisiaj kontroluję stan naładowania twojej baterii.
-Przepraszam-westchnął, zdejmując swoją puchową kurtkę, a później eleganckie lakierki. -Byłem u Mario i ją podładowałem, ale nie zdążyłem do ciebie zadzwonić. Wolałem szybciej być w domu. Na ile było to możliwe. Nawet nie wiesz jak bardzo wariacki to był dzień...
-Jeszcze nigdy tak nie śledziłam mediów społecznościowych i prasy, nawet jak byłam w ciąży. Wtedy max pięć razy dziennie, dzisiaj, co pół godziny. Będziesz mi wyskubywał wszystkie siwe włosy.
-Albo każdy pojedynczy ci zafarbuję-uśmiechnął się i podszedł do mnie z uśmiechem. -Marisa już śpi?
-Nie, jest tu-wskazałam palcem w dół, tuż koło siebie. Blondyn zmarszczył brwi i obszedł dookoła wyspę kuchenną. Roześmiał się, gdy zobaczył Mari wtuloną w moje nogi. Ukucnął przy mnie i chciał ją wziąć na ręce, jednak ona wciąż, uparcie była moją małą małpką.
-Mami!!-pisnęła, ściskając mnie mocniej. Musiałam złapać się blatu, gdy przez jej silny uścisk straciłam chwilowo równowagę.
-Stęskniłaś się za tatą?
-Tak.
-Ja za tobą bardzo. Bardzo, bardzo mocno -przyznał i nachylił się, żeby złożyć jej buziaka na policzku.
-Ja też. Mami? Jeść?
-Już kończę gotować, ale jak mnie nie puścisz, to żadne z nas się nie naje.
-Och-westchnęła i roześmiała się. Oczywiście mnie nie puściła. Przewróciłam oczami i wzięłam łyżkę, którą na szczęście sobie wcześniej przygotowałam, żeby wymieszać składniki.
-Co dobrego na kolację?-zapytał, stając koło mnie i oparł brodę na moim ramieniu.
-Miks sałat z marchewką, pierś z indyka, brzoskwinia, żurawina i sos czosnkowy, który zrobiłam na bazie jogurtu. Woda na herbatę już się zagotowała, wystarczy zalać.
-Pycha. Już to robię. Potem się przebiorę, za bardzo się stęskniłem -zaśmiał się i odszedł do kuchenki, żeby wziąć z niej czajnik.
-Kupiłam nasz ulubiony chleb pełnoziarnisty w piekarni, chciałam upiec sama, ale zapomniałam kupić słonecznika i nie chciało mi się już jechać.
-W porządku. Ten z piekarni też lubię -odpowiedział z uśmiechem. -Wyjmę talerzyki.
-A powiesz mi w końcu, jaka jest decyzja?
-Tak-odpowiedział i poszedł z talerzykami i widelcami do stołu. I nie powiedział nic. Za to Marisa włączyła piosenkę w swojej książce i zaczęła cichutko śpiewać i się śmiać.
-Kujki ci...
-I gęsiego sobie szły -dośpiewałam. -To jak, Manchester czy Dortmund?
-Pierwsza przodem w środku druga, trzecia z tyłu oczkiem mruga-dośpiewał, uśmiechając się do mnie szeroko. Wiedział, jak dobrze budować napięcie.
-Skończyliśmy piosenkę, więc?
-Czas zjeść kolację -stwierdził. Już miał iść uwolnić mnie z objęć Marisy, lecz jego telefon rozdzwonił się z jego kurtki. Ten pech, że jak ja dzwoniłam, był wyłączony, a jak ktoś inny, przerywa w tak ważnym momencie.
-Tak, przy telefonie-zaczął uprzejmie i zaczął uważnie słuchać rozmówcy po drugiej stronie, co jakiś czas rzucając "tak" i "zgadza się".
Domyślałam się, że to a propos dokładnie tego, czego próbowałam się dowiedzieć, a nie mogłam.
-Bardzo pani dziękuję, lecz mogę nie zdążyć o tej porze.
Nie zdążyć? Wynajem mieszkania w Manchesterze? Co jeszcze mieliśmy do załatwienia?
-Marisa, puść mnie, proszę -stanowczo zwróciłam się do dziecka i wzięłam miskę z blatu, żeby położyć ją na stół.
Marco kontynuował rozmowę i wszystko wskazywało na to, że jednak będzie mógł zdążyć, właśnie o tej porze.
-Rose, muszę jechać do urzędu. Przepraszam, ale kobieta specjalnie na mnie poczeka. To ważne, jak wrócę, wszystko ci opowiem, ale to chwilę potrwa.
-Nie myśl, że ominą cię tłumaczenia. I to spore.
-Nie myślę. Kocham cię, to naprawdę ważne-uśmiechnął się i podszedł, żeby złożyć na moich ustach krótki, czuły pocałunek. -Teczki z dokumentami mamy w...
-Szafce koło telewizora po prawej.
-Tak właśnie -uśmiechnął się i poszedł po segregator. Wziął cały, ubrał się szybko i wybiegł z mieszkania jak rakieta. Tyle go widziałam. Wiedziałam dokładnie tyle samo, co przed jego przybyciem.
Zjadłyśmy z Marisą w samotności i poszłyśmy na kanapę, żeby obejrzeć bajkę. Najpierw przenosiny, teraz urzędowe sprawy. W głowie przypominałam sobie, czy opłaciliśmy wszystkie rachunki, sprawdziłam też, kiedy trzeba będzie wypełnić zeznania podatkowe. Mieliśmy czas. Miałam nadzieję, że gdy tym razem wróci do domu, będę miała okazję, by go o to zapytać. I o kilka innych spraw.
Tak jak poprzedniego dnia Marco wziął wszystko na siebie, tak teraz ja miałam wspólny czas z córką i mogłyśmy razem śmiać się w kąpieli, kłaść wszystkie pluszaki spać, a na koniec wybrać cztery, które weźmie do swojego łóżeczka. Siedziałam przy niej, czytałam do snu, później śpiewałam kołysanki. Gdy spała, miała wygląd małego aniołka, który zagubił się gdzieś a tym wielkim, ludzkim świecie. Jeśli w życiu będą mi się przytrafiać same takie wspaniałe wpadki, to ja już niczego się nie bałam.
Po zaśnięciu małej, miałam chwilę dla siebie. Wzięłam szybki prysznic, umyłam zęby i przebrałam się w ciepłą piżamę. Na zewnątrz rozpadał się śnieg i aż okna huczały od lodowatego wiatru. Zasłoniłam żaluzje, zabrałam książkę o wychowaniu dzieci z półki i owinęłam się szczelnie kołdrą.
"Uważaj w drodze powrotnej, jest okropna pogoda.. Czekam na ciebie. Jedź ostrożnie. Kocham. x."
Odłożyłam telefon na bok i zajęłam się czytaniem książki. Było już późno i choć zimowa pogoda, szczególnie wieczorem, nie sprzyjała byciu energicznym i radosnym, to ciekawość nie pozwalała mi spać. Z drugiej strony, dobrze było załatwić mu pilne sprawy w urzędzie teraz, niż żeby musiał tam biegać jutro z rana i takim sposobem również ominąć rozmowę ze mną.
Metody wychowawcze na przykładach wychowania dzieci od czasów starożytnych, okazały się mniej interesującą lekturą niż przypuszczałam, dodając ją do koszyka w internetowej księgarni. Leżenie w łóżku i cieplutka kołdra miały większą siłę i wygrały z buntem dwuletniego dziecka na przykładzie wychowania w rodzinie królewskiej w Wielkiej Brytanii.
Powrót Marco odrobinę mnie rozbudził, choć starał się po cichu wejść do pokoju.
-Wróciłeś już?
-Tak, zepsuło się ksero i czekaliśmy pół godziny na serwis. Nie ważne. Już jest wszystko ustalone.
-Co dokładnie?
Nie wierzyłam w pech, który nad nami ciążył. Ile razy telefon może przerwać początek ważnej rozmowy w ciągu jednego dnia? Jak widać, więcej niż raz.
-Poważnie?-mruknęłam sennie, wtulając twarz w twarz w poduszkę. Marco wyjął telefon ze spodni i westchnął ciężko.
-Już po dwudziestej drugiej. Trochę przesada-stwierdził.
-Nie odbieraj, porozmawiaj ze mną.
-Przebiorę się i porozmawiamy.
-Nie, bo z moim szczęściem w garderobie będzie jakaś kuna i znowu będziesz musiał ją znaleźć, zadzwonić po pół drużyny do pomocy i na końcu zechcesz ją wywieźć gdzieś na Syberię i ja nadal nie będę wiedzieć, co zrobiłeś w tym cholernym gabinecie prezesa. I poza nim. I w urzędzie.
Marco roześmiał się i nachylił do mnie, żeby mnie przytulić i ucałować.
-Nie może tu być żadnej kuny -zapewnił mnie, choć ja nie byłam wciąż tego taka pewna. No i jak nie kuna, to przecież zawsze jest telelfon. Marco znów spojrzał na wyświetlacz i zmarszczył brwi niezadowolony.
-Nawet nie...
-Tak słucham -powiedział, po odebraniu połączenia i podszedł kilka kroków ode mnie.
-Próbuj...-dokończyłam, lecz on już był skoncentrowany na rozmówcy. Po dwudziestej drugiej kolejna pani z urzędu? Mój mąż był przystojny, ale załatwianie spraw urzędowych po nocah ze swoimi petentami było co najmniej nieetyczne.
-Rozumiem, jednak z całym szacunkiem, to nie jest dobra pora na takie rzeczy -powiedział szorstko. O, zbywał kogoś. Zwykle tak zbywaliśmy nową ofertę od sieci, czy ankiety z opiniami klientów energii. -Tak, to jest pilna sytuacja, ale byłem dostępny całe popołudnie -nie ustępował. Nie mógł się rozłączyć? Jeśli to był typ bardzo natarczywych ankieterek, zawsze można było się rozłączyć, rzucając wcześniej "nie jestem zainteresowana", bądź też nie. -Czy mogę rozmawiać? Moja córka śpi za ścianą, w sypialni śpi żona. I pan mnie pyta, czy mogę rozmawiać.
-Albo powiedz, że jest naga i chętna, może lepiej dotrze do głowy -mruknęłam zaspana i zgasiłam zapaloną przez niego lampkę nocną. Blondyn uśmiechnął się i zaczął kierować się do wyjścia na korytarz. Nie, nie, nie.
-Dobrze, proszę się pospieszyć, resztę spraw proszę załatwiać z agencją.
To było ostatnie, co usłyszałam nim wyszedł z sypialni i zszedł na dół, żeby na spokojnie odbyć rozmowę z kimś, kto co najmniej nie miał dobrego wyczucia czasu. Nie mogłam doczekać momentu, w którym skończy rozmowę i wróci do sypialni i o wszystkim mi opowie, od samego początku do obecnej chwili. Potrzeba snu była znacznie mocniejsza i usnęłam. Tym razem już nic mnie nie obudziło, nawet wyciąganie książki z obęć, którą wciąż trzymałam. Nawet, gdy położył się koło mnie umyty, przebrany w piżamę, pocałował w ramię i przeprosił, że wszystko tak wyszło. Śniłam za to o urodzinach Marisy, balonikach, zwierzątkach i jej pięknym uśmiechu.
***
Los potrafił mi płatać figle, nie raz się o tym przekonałam.
Tym razem śmiał się mi prosto w twarz i nie mógł nawet przestać. Obudziłam się,
przetarłam oczy i rozejrzłam się po całej sypialni. Chociaż było rano, Marco
już nie było.
-Kochanie? -zawołałam, wygrzebując się spod kołdry. Miałam nadzieję, że zastanę go w łazience. Czy miałam dejavu? Możliwe. Gdy tam go nie było, sprawdziłam telefon i datę na nim. Wszystko się zgadzało. Wczorajszy dzień, podobny do dzisiejszego. Marisa już wstała i w ciszy i spokoju czekała na mnie. Wyjęłam ją i od razu przeniosłam na nocnik. Musiała poradzić sobie sama, zbiegłam szybko na dół, roześmiałam się histerycznie, gdy znowu wszędzie było pusto.
-Mami? Już! -wołała z pokoju, ale najpierw musiałam pójść po telefon i zobaczyć, czy nie czeka na mnie jakaś wiadomość. Niestety nie.
-Mamii?
-Zaraz przyjdę! -zawołałam do niej, lecz najpierw musiałam zadzwonić do taty. Chleb kupiony, więc nie wrobi mnie w żadne kupowanie świeżych bułeczek. -Najpierw muszę dorwać tatę -mruknęłam do siebie. Tym razem miałam sygnał, jednak bez odpowiedzi. Zajrzałam do jego garderoby i przejrzałam powierzchownie wszystkie ubrania. Koszula ze śladem mojej szminki leżała złożona w pół na fotelu, to dawało mi delikatnie znać, że powinnam zrobić pranie, bo już nic się nie mieściło do bębna pralki. Nie było jego eleganckich butów, które miał na sobie wczoraj. Brakowało też garniturowych spodni. Chyba nie wyleciał do Manchesteru bez mojej wiedzy? Próbowałam się z nim połączyć, niestety na marne. Chociaż miałam sygnał, nie odbierał.
Dzwoniłam wciąż i wciąż. Przełączyłam na głośnik, kiedy zajmowałam się Marisą i wtedy, kiedy przyrządzałam nam śniadanie. Śmiać się czy płakać? Oto jest pytanie.
Marisa dostała swoją kaszkę z malinami i ze spokojem i zdecydowanym brakiem pośpiechu jadła ją, raz rączką, raz łyżką. Ja usiadłam w salonie na kanapie i co chwila nerwowo sprawdzałam telefon. Prawdopodobnie jeszcze nigdy w życiu nie byłam tak zdezorientowana jak w tym momencie. Nie miałam żadnej kontroli nad własnym życiem, oczywiście, ufałam w pełni mężowi, lecz byłabym wielce rada, gdyby podzielił się ze mną swoimi przemyśleniami i planami.
Chciałam pójść do Mari i zająć się nią, nie miałam innej możliwości, a ona czasem potrafiła dobrze odmóżdżyć i zabrać człowieka do swojego różowego świata pełnego lalek, pluszaków, zwierzątek z zoo i jej zaraźliwego śmiechu. I w tym momencie mój telefon zasygnalizował jedno powiadomienie. Trzema susami dopadłam urządzenie i ściągnęłam pasek powiadomień. To było powiadomienie z kanału na Youtube Borussii Dortmund.
"Konferencja prasowa z Marco Reusem i trenerem Lucianem Favré NA ŻYWO"
Miała zacząć się za kwadrans. Włączyłam telewizor i od razu uruchomiłam transmisję. Na ekranie wciąż widniał herb Borussii, a w tle leciała dość nerwowa muzyka, która zwykle leciała na stadionie przed meczami. Na telefonie czytałam komentarze kibiców na czacie live. Żadne z nich nie wiedziało do końca, co miało zostać ogłoszone na konferencji, jednak większość, zasugerowana pogłoskami z mediów była przekonana o oficjalnym komunikacje odejściu legendy Borussii. Część była wściekła i uzewnętrzniała swoją agresję i protesty, inni byli bardzo zawiedzeni, nawet pisali, że mają łzy w oczach. Kilka osób wspominała niesamowitą karierę mojego męża w Borussii, byli też kibice Manchesteru, którzy już cieszyli się nowym zawodnikiem w swoich szeregach i wysyłali niebieskie serduszka. Nie wierzyłam, że miałam właśnie za kilkanaście minut dowiedzieć się o decyzji męża nie od męża, a przez kanał jego klubu na Youtube i konferencję prasową. Z opcji między śmianiem się a płaczem, wybrałam śmiech.
-Niuniu, jesz jeszcze?-zawołałam, gdy zobaczyłam czołówkę i rozpoczynającą się transmisję.
-Taak -odpowiedziała śpiewnie.
-To jedz grzecznie, ja niedługo przyjdę -poprosiłam ją. Kiwnęła głową i zajęła się nadziewaniem malinek na paluszki i zjadaniem ich. Dobrze, że miałam jeszcze pomrożone zapasy z lata.
Na Idunie aparaty już uruchomiły się na pełnych obrotach. Flesze błyskały, aż hałasowały. Wśród reporterów panował lekki pomruk, zakończył się, gdy ochrona otworzyła drzwi, a przez nie weszli kolejno prezes Watzke, dyrektor Zorc, trener Favre, później prowadzący Sasha, którego nazwisko zawsze zapominałam i mój Marco, ubrany bardzo elegancko i z idealnie ułożonymi włosami. Wszyscy chętni na role Jamesa Bonda, do którego wzdychają wszystkie kobiety świata, w tej chwili mogli poczuć się zagrożeni. Cała piątka zajęła swoje miejsce i nie przedłużając, Sasha rozpoczął konferencję. Przywitał się, przedstawił wszystkich uczestników, towarzyszących mu przy stole i od razu oddał głos Zorcowi.
-Witam wszystkich państwa i dziękuję za tak liczne przybycie -zaczął, uśmiechając się lekko. -Powoli przygotowujemy się do zimowego zgrupowania, zimowe okienko niedługo się zamknie, co niezmiernie mnie cieszy.
Siedziałam jak na szpilkach w oczekiwaniu na jakiś skrawek informacji. Przywitanie się i rzucenie nieśmiesznego żartu na rozluźnienie były dla mnie zbędne. Cieszyłam się, że Mari jeszcze jadła i pozwalała mi tym obejrzeć konferencję w spokoju.
-W obliczu ostatnich plotek w prasie w Niemczech jak i poza granicami kraju, przyszedł w końcu czas na ustosunkowanie się do nich. Czekaliśmy wszyscy na odpowiedni moment i wyklarowanie się pewnej sytuacji. Myślę, że mogę powiedzieć za nas wszystkich, że dzisiejszy dzień jest dla nas tym wyczekiwanym od dłuższego czasu.
Wszyscy pokiwali głowami, Marco uśmiechnął się i kiwnął głową. Boże, wyglądał tak pięknie. Czy mogli już wreszcie powiedzieć, jaka decyzja zapadła? Chciałam, aby był już tutaj, przy mnie.
-Choć zwykle nie spodziewamy się wielu zmian po zimowym okienku transferowym, to te okazało się dla nas niezwykle owocne. Zaszło wiele zmian, nie tylko w kadrze jak i w hierarchii drużyny. Jesteśmy z nich niezwykle dumni i szczęśliwi. Zmiany dotyczą też bezpośrednio Marco. Decyzją całej drużyny w porozumieniu z zarządem będzie pełnić funkcję kapitana oraz będzie najważniejszą osobą w radzie drużyny. Może o tym coś więcej Aki, albo trener Lucien...
-Tak, zdecydowanie -głos zajął Watzke, kiwając głową odnośnie wypowiedzi poprzednika. -Witam państwa. Jest mi niezmiernie miło, móc potwierdzić, że Marco Reus objął funkcję kapitana zespołu. To ogromnie doświadczony, szanowany zawodnik, z charakterem przywódcy i ogromną wolą walki. To logiczne posunięcie, jest właściwą osobą na tym miejscu i liczymy wszyscy na owocną współpracę.
-Zgadzam się z przedmówcami -rozpoczął trener. Flesze wciąż nie ustępowały. -Bardzo cieszę się, że Marco podjął się tak odpowiedzialnej roli, myślę, że będzie to miało dobry wpływ na całą drużynę. Na boisku jest bardzo dojrzały i umie podejmować szybkie, właściwe decyzje. Troszczy się o nowych zawodników, jest pewnego rodzaju mentorem i wzorem do naśladowania, co bardzo mnie cieszy. Silna pozycja godna kapitana. Jestem również bardzo szczęśliwy z faktu długoterminowego przedłużenia kontraktu na trzy lata, daje nam wszystkim pewność i stabilizację. Może później zostanie dalej przedłużony. Na pewno życzę wszystkiego dobrego dla Marco i już nie mogę się doczekać naszej współpracy.
-Marco? -przejął głos Sasha, oddając głos blondynowi. Poprawił się na krześle, rzucił niepewne spojrzenie na kamery i wykrzywił wargi w nieśmiałym uśmiechu.
-Bardzo dziękuję za te wszystkie słowa. Jestem bardzo zaszczycony, że to właśnie mnie została powierzona ta funkcja. Tutaj stawiałem pierwsze kroki jako dziecko, za chwilę stanę na murawie, jako kapitan zespołu. To niewyobrażalne, ale jestem bardzo szczęśliwy. Mam nadzieję, że podołam wszelkim oczekiwaniom i nie zawiodę ani zarządu, ani współzawodników i osiągniemy razem wiele sukcesów.
-Dziękuję. Teraz czas na pytania, proszę zgłaszać się przez podniesienie ręki, wyznaczę po kolei zabierających głos.
-Mami?
-Tak?-zapytałam, łamiącym się głosem. Nawet nie poczułam, jak bardzo byłam zapłakana. Łzy skapywały mi po brodzie, choć płakałam ze szczęścia. Poczułam ulgę i niesamowitą dumę z tego, co osiągnął.
-Już -powiedziała. Wstałam z kanapy i poszłam podnieść ją z fotelika. Nie usłyszałam pytania dziennikarza, lecz czekałam na dodatkowe słowa wyjaśnienia.
-Co ci? -zapytała zatroskana, kładąc rączki na moich mokrych policzkach. Uśmiechnęłam się i ucałowałam ją w czoło.
-Wszystko dobrze, maleńka. Jestem bardzo szczęśliwa i bardzo dumna z twojego taty. Jest bohaterem. Bardzo go kocham. I ciebie też. Posłuchamy jeszcze konferencji?
-Bajka?
-Później bajka, obiecuję.
Uśmiechnęłam się i usiadłyśmy razem na kanapie. Mój Marco kapitanem. Będzie idealnym kapitanem, wiedziałam o tym. Nikt nie miał takiego serca do sportu i tej drużyny jak on. Będzie dawał z siebie wszystko, a my z Marisą będziemy go wspierały. Zorc skończył mówić, zgłosił się kolejny dziennikarz.
-Panie Reus, czy życie prywatne ma wpływ na karierę zawodową? Kiedyś stwierdził pan, że aby być dobrym piłkarzem, trzeba skoncentrować się tylko na piłce, życie rodzinne w pańskim wypadku byłoby jedynie przeszkodą... Czy to się zmieniło?
Marco prychnął pod nosem, a jego oczy błysnęły rozbawione.
-Wie pan, człowiek mądrzeje z czasem. Potrzebowałem jak widać dużo czasu, lecz teraz moje życie zupełnie się przewartościowało. Czy prywatne życie ma wpływ na karierę? Oczywiście i to bardziej niż przypuszczałem. Nikt nie nauczył mnie lepiej cierpliwości niż moja własna córka, gdy nie ma ochoty na warzywa albo zupę krem. A empatii, wytrwałości i wiary nauczyła mnie moja żona. Między innymi tego, ale te rzeczy głównie przydają mi się na boisku. Resztę zachowam dla siebie i moich bliskich. Dzięki Bogu, moja cudowna rodzina ma wpływ na to, jakim zawodnikiem jestem na boisku. To właśnie jej zawdzięczam to, że jestem w tym miejscu i jestem tym, kim jestem.
Obejmowałam Marisę i co chwila całowałam ją w policzek.
-Zostajemy w domu -szepnęłam. Nie zwracałam już uwagi na lecące łzy z moich oczu. I tak porządnie go zleję za to, że nawet pomyślał poważnie o Manchesterze. A potem za te wszystkie telefony i dokumenty i brak power banków przy sobie. A potem przytulę go, pocałuję i nie puszczę już nigdy.
Marco właśnie odpowiadał na drugie pytanie, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Zostawiłam Mari samą na kanapie i poszłam otworzyć. Nie spodziewałam się zobaczyć tej dwójki za drzwiami, lecz byłam ogromnie szczęśliwa na ich widok.
-Oglądam konferencję-wytłumaczyłam ze śmiechem, gdy oboje zdziwili się widząc moje łzy. -Zostajemy.
-Też oglądamy-powiedziała Ann, wskazując na telefon, który Mario trzymał w ręku. -Możemy wejść?
-Proszę. Marco nie ma.
-Wiemy, my do Marisy -zaśmiał się wujek Mario, do którego właśnie podbiegła jego ulubienica.
-Nie mogę przestać płakać. Boże, jestem z niego taka dumna.
-Nie powiedział ci wczoraj?-zapytał Götze, jednocześnie rozbierając się i trzymając moje dziecko na rękach. Najlepszy wujek świata.
-Nie, prawie nie rozmawialiśmy. Wrócił późno, przywitaliśmy się i wyszedł, później wrócił jak byłam w łóżku, ktoś zadzwonił, ja zasnęłam...
-Marco Reus -odrzekł tylko, śmiejąc się. Wróciłam do konferencji i słuchałam zaangażowanego Marco, opisującego plany taktyczne drużyny i cele na drugą część sezonu.
-Tobie powiedział?
-Wpadł na chwilę, żeby podładować telefon. Miał jeszcze jakieś sprawy do załatwienia.
-Może wreszcie się dowiem.
-Ale jako jego prawdziwa i wierna fanka dowiadujesz się o tym z resztą fanów.
-Jakby tak na to spojrzeć... Rozgośćcie się, przepraszam, ale jestem zupełnie wytrącona z równowagi. Czujcie się jak u siebie. Muszę pójść na górę po chusteczki..
-Rose-zatrzymał mnie Mario nim odeszłam. Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się ciepło.
-Dziękuję, że mi powiedziałeś. Gdyby nie ty...
-Jesteś szczęśliwa? Bo odkąd przyszedłem to ty płaczesz i..
-Jestem bardzo szczęśliwa. I bardzo dumna, i wzruszona..
-Dobrze, że ma ciebie. I to właśnie gdyby nie ty, wszystko potoczyłoby się inaczej. Cieszę się, że jest szczęśliwy. Wy jesteście szczęśliwi. Ale jak będzie mi zbyt kapitanił nad głową i mi rozprawiał kazania, to go trzasnę w łeb. Mówię już teraz.
Roześmialiśmy się i objęliśmy z całych sił.
-Ubierz się i trochę ogarnij, bo twój mąż już o siódmej zerwał nas z łóżka, żebyśmy się tu przywlekli, kazali ci się ciepło ubrać i zajęli młodą. Gdzieś cię chce zabrać zaraz po konferencji. Gdzie, tego mi łaskawie nie zdradził.
-Myślisz, że konferencja jeszcze potrwa?
-Z tego, co mi się wydaje -obejrzał się na telewizor i ku mojemu zdziwieniu wszyscy właśnie wstali od stołu, ustawili do zdjęcia.
-Kochanie? -zawołałam, wygrzebując się spod kołdry. Miałam nadzieję, że zastanę go w łazience. Czy miałam dejavu? Możliwe. Gdy tam go nie było, sprawdziłam telefon i datę na nim. Wszystko się zgadzało. Wczorajszy dzień, podobny do dzisiejszego. Marisa już wstała i w ciszy i spokoju czekała na mnie. Wyjęłam ją i od razu przeniosłam na nocnik. Musiała poradzić sobie sama, zbiegłam szybko na dół, roześmiałam się histerycznie, gdy znowu wszędzie było pusto.
-Mami? Już! -wołała z pokoju, ale najpierw musiałam pójść po telefon i zobaczyć, czy nie czeka na mnie jakaś wiadomość. Niestety nie.
-Mamii?
-Zaraz przyjdę! -zawołałam do niej, lecz najpierw musiałam zadzwonić do taty. Chleb kupiony, więc nie wrobi mnie w żadne kupowanie świeżych bułeczek. -Najpierw muszę dorwać tatę -mruknęłam do siebie. Tym razem miałam sygnał, jednak bez odpowiedzi. Zajrzałam do jego garderoby i przejrzałam powierzchownie wszystkie ubrania. Koszula ze śladem mojej szminki leżała złożona w pół na fotelu, to dawało mi delikatnie znać, że powinnam zrobić pranie, bo już nic się nie mieściło do bębna pralki. Nie było jego eleganckich butów, które miał na sobie wczoraj. Brakowało też garniturowych spodni. Chyba nie wyleciał do Manchesteru bez mojej wiedzy? Próbowałam się z nim połączyć, niestety na marne. Chociaż miałam sygnał, nie odbierał.
Dzwoniłam wciąż i wciąż. Przełączyłam na głośnik, kiedy zajmowałam się Marisą i wtedy, kiedy przyrządzałam nam śniadanie. Śmiać się czy płakać? Oto jest pytanie.
Marisa dostała swoją kaszkę z malinami i ze spokojem i zdecydowanym brakiem pośpiechu jadła ją, raz rączką, raz łyżką. Ja usiadłam w salonie na kanapie i co chwila nerwowo sprawdzałam telefon. Prawdopodobnie jeszcze nigdy w życiu nie byłam tak zdezorientowana jak w tym momencie. Nie miałam żadnej kontroli nad własnym życiem, oczywiście, ufałam w pełni mężowi, lecz byłabym wielce rada, gdyby podzielił się ze mną swoimi przemyśleniami i planami.
Chciałam pójść do Mari i zająć się nią, nie miałam innej możliwości, a ona czasem potrafiła dobrze odmóżdżyć i zabrać człowieka do swojego różowego świata pełnego lalek, pluszaków, zwierzątek z zoo i jej zaraźliwego śmiechu. I w tym momencie mój telefon zasygnalizował jedno powiadomienie. Trzema susami dopadłam urządzenie i ściągnęłam pasek powiadomień. To było powiadomienie z kanału na Youtube Borussii Dortmund.
"Konferencja prasowa z Marco Reusem i trenerem Lucianem Favré NA ŻYWO"
Miała zacząć się za kwadrans. Włączyłam telewizor i od razu uruchomiłam transmisję. Na ekranie wciąż widniał herb Borussii, a w tle leciała dość nerwowa muzyka, która zwykle leciała na stadionie przed meczami. Na telefonie czytałam komentarze kibiców na czacie live. Żadne z nich nie wiedziało do końca, co miało zostać ogłoszone na konferencji, jednak większość, zasugerowana pogłoskami z mediów była przekonana o oficjalnym komunikacje odejściu legendy Borussii. Część była wściekła i uzewnętrzniała swoją agresję i protesty, inni byli bardzo zawiedzeni, nawet pisali, że mają łzy w oczach. Kilka osób wspominała niesamowitą karierę mojego męża w Borussii, byli też kibice Manchesteru, którzy już cieszyli się nowym zawodnikiem w swoich szeregach i wysyłali niebieskie serduszka. Nie wierzyłam, że miałam właśnie za kilkanaście minut dowiedzieć się o decyzji męża nie od męża, a przez kanał jego klubu na Youtube i konferencję prasową. Z opcji między śmianiem się a płaczem, wybrałam śmiech.
-Niuniu, jesz jeszcze?-zawołałam, gdy zobaczyłam czołówkę i rozpoczynającą się transmisję.
-Taak -odpowiedziała śpiewnie.
-To jedz grzecznie, ja niedługo przyjdę -poprosiłam ją. Kiwnęła głową i zajęła się nadziewaniem malinek na paluszki i zjadaniem ich. Dobrze, że miałam jeszcze pomrożone zapasy z lata.
Na Idunie aparaty już uruchomiły się na pełnych obrotach. Flesze błyskały, aż hałasowały. Wśród reporterów panował lekki pomruk, zakończył się, gdy ochrona otworzyła drzwi, a przez nie weszli kolejno prezes Watzke, dyrektor Zorc, trener Favre, później prowadzący Sasha, którego nazwisko zawsze zapominałam i mój Marco, ubrany bardzo elegancko i z idealnie ułożonymi włosami. Wszyscy chętni na role Jamesa Bonda, do którego wzdychają wszystkie kobiety świata, w tej chwili mogli poczuć się zagrożeni. Cała piątka zajęła swoje miejsce i nie przedłużając, Sasha rozpoczął konferencję. Przywitał się, przedstawił wszystkich uczestników, towarzyszących mu przy stole i od razu oddał głos Zorcowi.
-Witam wszystkich państwa i dziękuję za tak liczne przybycie -zaczął, uśmiechając się lekko. -Powoli przygotowujemy się do zimowego zgrupowania, zimowe okienko niedługo się zamknie, co niezmiernie mnie cieszy.
Siedziałam jak na szpilkach w oczekiwaniu na jakiś skrawek informacji. Przywitanie się i rzucenie nieśmiesznego żartu na rozluźnienie były dla mnie zbędne. Cieszyłam się, że Mari jeszcze jadła i pozwalała mi tym obejrzeć konferencję w spokoju.
-W obliczu ostatnich plotek w prasie w Niemczech jak i poza granicami kraju, przyszedł w końcu czas na ustosunkowanie się do nich. Czekaliśmy wszyscy na odpowiedni moment i wyklarowanie się pewnej sytuacji. Myślę, że mogę powiedzieć za nas wszystkich, że dzisiejszy dzień jest dla nas tym wyczekiwanym od dłuższego czasu.
Wszyscy pokiwali głowami, Marco uśmiechnął się i kiwnął głową. Boże, wyglądał tak pięknie. Czy mogli już wreszcie powiedzieć, jaka decyzja zapadła? Chciałam, aby był już tutaj, przy mnie.
-Choć zwykle nie spodziewamy się wielu zmian po zimowym okienku transferowym, to te okazało się dla nas niezwykle owocne. Zaszło wiele zmian, nie tylko w kadrze jak i w hierarchii drużyny. Jesteśmy z nich niezwykle dumni i szczęśliwi. Zmiany dotyczą też bezpośrednio Marco. Decyzją całej drużyny w porozumieniu z zarządem będzie pełnić funkcję kapitana oraz będzie najważniejszą osobą w radzie drużyny. Może o tym coś więcej Aki, albo trener Lucien...
-Tak, zdecydowanie -głos zajął Watzke, kiwając głową odnośnie wypowiedzi poprzednika. -Witam państwa. Jest mi niezmiernie miło, móc potwierdzić, że Marco Reus objął funkcję kapitana zespołu. To ogromnie doświadczony, szanowany zawodnik, z charakterem przywódcy i ogromną wolą walki. To logiczne posunięcie, jest właściwą osobą na tym miejscu i liczymy wszyscy na owocną współpracę.
-Zgadzam się z przedmówcami -rozpoczął trener. Flesze wciąż nie ustępowały. -Bardzo cieszę się, że Marco podjął się tak odpowiedzialnej roli, myślę, że będzie to miało dobry wpływ na całą drużynę. Na boisku jest bardzo dojrzały i umie podejmować szybkie, właściwe decyzje. Troszczy się o nowych zawodników, jest pewnego rodzaju mentorem i wzorem do naśladowania, co bardzo mnie cieszy. Silna pozycja godna kapitana. Jestem również bardzo szczęśliwy z faktu długoterminowego przedłużenia kontraktu na trzy lata, daje nam wszystkim pewność i stabilizację. Może później zostanie dalej przedłużony. Na pewno życzę wszystkiego dobrego dla Marco i już nie mogę się doczekać naszej współpracy.
-Marco? -przejął głos Sasha, oddając głos blondynowi. Poprawił się na krześle, rzucił niepewne spojrzenie na kamery i wykrzywił wargi w nieśmiałym uśmiechu.
-Bardzo dziękuję za te wszystkie słowa. Jestem bardzo zaszczycony, że to właśnie mnie została powierzona ta funkcja. Tutaj stawiałem pierwsze kroki jako dziecko, za chwilę stanę na murawie, jako kapitan zespołu. To niewyobrażalne, ale jestem bardzo szczęśliwy. Mam nadzieję, że podołam wszelkim oczekiwaniom i nie zawiodę ani zarządu, ani współzawodników i osiągniemy razem wiele sukcesów.
-Dziękuję. Teraz czas na pytania, proszę zgłaszać się przez podniesienie ręki, wyznaczę po kolei zabierających głos.
-Mami?
-Tak?-zapytałam, łamiącym się głosem. Nawet nie poczułam, jak bardzo byłam zapłakana. Łzy skapywały mi po brodzie, choć płakałam ze szczęścia. Poczułam ulgę i niesamowitą dumę z tego, co osiągnął.
-Już -powiedziała. Wstałam z kanapy i poszłam podnieść ją z fotelika. Nie usłyszałam pytania dziennikarza, lecz czekałam na dodatkowe słowa wyjaśnienia.
-Co ci? -zapytała zatroskana, kładąc rączki na moich mokrych policzkach. Uśmiechnęłam się i ucałowałam ją w czoło.
-Wszystko dobrze, maleńka. Jestem bardzo szczęśliwa i bardzo dumna z twojego taty. Jest bohaterem. Bardzo go kocham. I ciebie też. Posłuchamy jeszcze konferencji?
-Bajka?
-Później bajka, obiecuję.
Uśmiechnęłam się i usiadłyśmy razem na kanapie. Mój Marco kapitanem. Będzie idealnym kapitanem, wiedziałam o tym. Nikt nie miał takiego serca do sportu i tej drużyny jak on. Będzie dawał z siebie wszystko, a my z Marisą będziemy go wspierały. Zorc skończył mówić, zgłosił się kolejny dziennikarz.
-Panie Reus, czy życie prywatne ma wpływ na karierę zawodową? Kiedyś stwierdził pan, że aby być dobrym piłkarzem, trzeba skoncentrować się tylko na piłce, życie rodzinne w pańskim wypadku byłoby jedynie przeszkodą... Czy to się zmieniło?
Marco prychnął pod nosem, a jego oczy błysnęły rozbawione.
-Wie pan, człowiek mądrzeje z czasem. Potrzebowałem jak widać dużo czasu, lecz teraz moje życie zupełnie się przewartościowało. Czy prywatne życie ma wpływ na karierę? Oczywiście i to bardziej niż przypuszczałem. Nikt nie nauczył mnie lepiej cierpliwości niż moja własna córka, gdy nie ma ochoty na warzywa albo zupę krem. A empatii, wytrwałości i wiary nauczyła mnie moja żona. Między innymi tego, ale te rzeczy głównie przydają mi się na boisku. Resztę zachowam dla siebie i moich bliskich. Dzięki Bogu, moja cudowna rodzina ma wpływ na to, jakim zawodnikiem jestem na boisku. To właśnie jej zawdzięczam to, że jestem w tym miejscu i jestem tym, kim jestem.
Obejmowałam Marisę i co chwila całowałam ją w policzek.
-Zostajemy w domu -szepnęłam. Nie zwracałam już uwagi na lecące łzy z moich oczu. I tak porządnie go zleję za to, że nawet pomyślał poważnie o Manchesterze. A potem za te wszystkie telefony i dokumenty i brak power banków przy sobie. A potem przytulę go, pocałuję i nie puszczę już nigdy.
Marco właśnie odpowiadał na drugie pytanie, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Zostawiłam Mari samą na kanapie i poszłam otworzyć. Nie spodziewałam się zobaczyć tej dwójki za drzwiami, lecz byłam ogromnie szczęśliwa na ich widok.
-Oglądam konferencję-wytłumaczyłam ze śmiechem, gdy oboje zdziwili się widząc moje łzy. -Zostajemy.
-Też oglądamy-powiedziała Ann, wskazując na telefon, który Mario trzymał w ręku. -Możemy wejść?
-Proszę. Marco nie ma.
-Wiemy, my do Marisy -zaśmiał się wujek Mario, do którego właśnie podbiegła jego ulubienica.
-Nie mogę przestać płakać. Boże, jestem z niego taka dumna.
-Nie powiedział ci wczoraj?-zapytał Götze, jednocześnie rozbierając się i trzymając moje dziecko na rękach. Najlepszy wujek świata.
-Nie, prawie nie rozmawialiśmy. Wrócił późno, przywitaliśmy się i wyszedł, później wrócił jak byłam w łóżku, ktoś zadzwonił, ja zasnęłam...
-Marco Reus -odrzekł tylko, śmiejąc się. Wróciłam do konferencji i słuchałam zaangażowanego Marco, opisującego plany taktyczne drużyny i cele na drugą część sezonu.
-Tobie powiedział?
-Wpadł na chwilę, żeby podładować telefon. Miał jeszcze jakieś sprawy do załatwienia.
-Może wreszcie się dowiem.
-Ale jako jego prawdziwa i wierna fanka dowiadujesz się o tym z resztą fanów.
-Jakby tak na to spojrzeć... Rozgośćcie się, przepraszam, ale jestem zupełnie wytrącona z równowagi. Czujcie się jak u siebie. Muszę pójść na górę po chusteczki..
-Rose-zatrzymał mnie Mario nim odeszłam. Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się ciepło.
-Dziękuję, że mi powiedziałeś. Gdyby nie ty...
-Jesteś szczęśliwa? Bo odkąd przyszedłem to ty płaczesz i..
-Jestem bardzo szczęśliwa. I bardzo dumna, i wzruszona..
-Dobrze, że ma ciebie. I to właśnie gdyby nie ty, wszystko potoczyłoby się inaczej. Cieszę się, że jest szczęśliwy. Wy jesteście szczęśliwi. Ale jak będzie mi zbyt kapitanił nad głową i mi rozprawiał kazania, to go trzasnę w łeb. Mówię już teraz.
Roześmialiśmy się i objęliśmy z całych sił.
-Ubierz się i trochę ogarnij, bo twój mąż już o siódmej zerwał nas z łóżka, żebyśmy się tu przywlekli, kazali ci się ciepło ubrać i zajęli młodą. Gdzieś cię chce zabrać zaraz po konferencji. Gdzie, tego mi łaskawie nie zdradził.
-Myślisz, że konferencja jeszcze potrwa?
-Z tego, co mi się wydaje -obejrzał się na telewizor i ku mojemu zdziwieniu wszyscy właśnie wstali od stołu, ustawili do zdjęcia.
Marco w środku ściskał
dłoń dyrektora Zorca i tak przez chwilę pozowali do zdjęć. -To jak uruchomi
turbo Astona, będzie tu za jakiś kwadrans, bo nie ma korków.
-To naprawdę idę się ogarnąć.
-I Marco mówił, że masz założyć ciepłe, grube skarpety i mam to sprawdzić. Nie chcę ci kontrolować skarpet, więc lepiej to zrób.
-Tak jest-roześmiałam się i pobiegłam na górę, pozostawiając Marisę z ukochanymi ciocią i wujkiem.
Nie miałam pojęcia, co takiego wymyślił, ale jeśli zabierał mnie gdzieś samą, były ogromne szanse, że otrzymam wreszcie odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Choć byłam naprawdę szczęśliwa, poza konferencją prasową pozostało coś jeszcze.
Skoro miałam ubrać się naprawdę ciepło, aż Mario miał mnie kontrolować, postawiłam na wszystkie możliwe ocieplacze, włącznie z rajstopami pod spodnie, ciepłymi skarpetami i koszulką pod wełnianym swetrem. Do tego najcieplejsze kozaczki, gruby, zimowy płaszcz z kapturem i mój ulubiony komplet czapki i szalika, który otrzymałam do buta na Mikołajki.
Pożegnałam się z Marisą i moimi przyjaciółmi, dziękując im za przysługę. Zawsze opiekę nad moją córką nazywali czystą przyjemnością, lecz dobrze wiedziałam, że czasem to nie była przyjemność, a istny survival.
Czekałam w klatce na przyjazd Marco. Napisałam mu wiadomość i wypatrywałam tego terenowego suva. Gdy tylko przejechał przez szlaban na teren osiedla, wyszłam z klatki i ostrożnie po oblodzonych dróżkach ruszyłam do parkującego samochodu. Gdy tylko wysiadł, rzuciłam się w jego ramiona i z całych sił ścisnęłam.
-To naprawdę idę się ogarnąć.
-I Marco mówił, że masz założyć ciepłe, grube skarpety i mam to sprawdzić. Nie chcę ci kontrolować skarpet, więc lepiej to zrób.
-Tak jest-roześmiałam się i pobiegłam na górę, pozostawiając Marisę z ukochanymi ciocią i wujkiem.
Nie miałam pojęcia, co takiego wymyślił, ale jeśli zabierał mnie gdzieś samą, były ogromne szanse, że otrzymam wreszcie odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Choć byłam naprawdę szczęśliwa, poza konferencją prasową pozostało coś jeszcze.
Skoro miałam ubrać się naprawdę ciepło, aż Mario miał mnie kontrolować, postawiłam na wszystkie możliwe ocieplacze, włącznie z rajstopami pod spodnie, ciepłymi skarpetami i koszulką pod wełnianym swetrem. Do tego najcieplejsze kozaczki, gruby, zimowy płaszcz z kapturem i mój ulubiony komplet czapki i szalika, który otrzymałam do buta na Mikołajki.
Pożegnałam się z Marisą i moimi przyjaciółmi, dziękując im za przysługę. Zawsze opiekę nad moją córką nazywali czystą przyjemnością, lecz dobrze wiedziałam, że czasem to nie była przyjemność, a istny survival.
Czekałam w klatce na przyjazd Marco. Napisałam mu wiadomość i wypatrywałam tego terenowego suva. Gdy tylko przejechał przez szlaban na teren osiedla, wyszłam z klatki i ostrożnie po oblodzonych dróżkach ruszyłam do parkującego samochodu. Gdy tylko wysiadł, rzuciłam się w jego ramiona i z całych sił ścisnęłam.
-Jestem tak piekielnie dumna, a jednocześnie mam ochotę dać ci klapsy.
-Ja też mam na to ochotę.
-Ja nic nie zrobiłam -prychnęłam ze śmiechem i spojrzałam w jego jasne, błyszczące się oczy.
-Wiem. Ale to nie zmienia faktu.
-Kocham cię, ale nie funduj mi już takich zawałów, dobrze? Nigdy, nigdy, nigdy więcej, rozumiemy się, panie kapitanie?
-Oczywiście, pani kapitanowo-uśmiechnął się, wpatrując w moją twarz. Zauważyłam, że przebrał się z odświętnego stroju w codzienne, ciepłe ubrania. Szykował się najprawdopodobniej mały spacer. I już nie mogłam się go doczekać. -Nie mogę się powstrzymać -mruknął do siebie pod nosem, a później przyciągnął mnie jeszcze mocniej do siebie i napadł na moje usta w czułym, namiętnym, długim i bardzo stęsknionym pocałunku. Objęłam rękami jego szyję i do reszty oddałam się pieszczocie. Przez ostatnie dwa dni nawet na to nie mieliśmy czasu. Musieliśmy zdecydowanie wszystko nadrobić.
-Będziesz doskonałym kapitanem, jestem pewna, że wspaniale sobie poradzisz.
-Mam taką nadzieję. Porozmawiamy o wszystkim później, muszę zabrać cię w jedno miejsce.
-Jakie?
-Zobaczysz -uśmiechnął się i otworzył mi drzwi pasażera. Poczekałam aż dołączy do mnie i ruszy sprzed naszego bloku.
-Właściwie, to powinnam cię teraz porządnie zjechać. I zrobić ci prawdziwą awanturę. Wiesz ile razy do ciebie wydzwaniałam? Ani skrawka karteczki!
-Ale musisz być cicho, kotku, bo cię wysadzę.
-Sklep z pirotechniką zamknęli zaraz po Sylwestrze -prychnęłam. Marco uniósł jedną brew i roześmiał się cicho pod nosem. Zjechał na bok ulicy i odwrócił się do mnie przodem.
-Zasada jest identyczna, taka, jaką ty postawiłaś mi wczoraj. Porozmawiamy dopiero jak wysiądziemy.
-No dobra. Ale mam nadzieję, że nie będziemy długo jechać?
-Każde słowo to kolejne dziesięć minut bez całowania-oznajmił i ponownie włączył się do ruchu.
-Tak nie można!
-I już pół godziny-uśmiechnął się. Przewróciłam oczami i oparłam się o oparcie fotela. Nie pozostało mi nic innego jak siedzieć cicho i zaczęłam patrzeć przez okno. Wyjechaliśmy do centrum miasta i zjechaliśmy w jeden zjazd. Nie pamiętałam go, być może jednak kiedyś nim jechaliśmy. Obserwowałam zimowy krajobraz i prawdopodobnie nową, jeszcze nieznaną mi część Dortmundu.
-Tu jeżdżą też autobusy. Gdybyśmy pojechali cały czas prosto, dotarlibyśmy pod moją szkołę podstawową-odezwał się. Już miałam coś odpowiedzieć, lecz ograniczyłam się jedynie do kiwnięcia głową. -W lewo jest drugie centrum i osiedla mieszkaniowe, jest też sporo sklepów, parków... Wszystko, czego tylko trzeba. Są też wszędzie ścieżki rowerowe. A my pojedziemy na obrzeża.
Obrzeża. I co na nich mnie czekało? Nie pojechaliśmy ani na szkołę, ani do centrum. Skręciliśmy w prawo, w bardzo spokojną ulicę. Jechaliśmy nią kilka minut, aż skręciliśmy znów w prawo i tym razem ta ulica była zrobiona z piachu. Obok rozciągało się ogromne pole. Już wyobrażałam sobie, jak latem mogło być tu pięknie, gdy wszystko żyło i kwitło. Zacisze, z dala od pędu i szumu miasta. Po drugiej stronie był rzadki las, oddzielający nas od ulicy. Prawdopodobnie łączył się w jakimś punkcie z gęstym iglastym lasem, który dostojnie piętrzył się za polem. Byłam ciekawa, jak daleko mógł prowadzić.
Pole się skończyło i Marco wjechał samochodem na polanę, pokrytą jeszcze większą warstwą śnieg niż w pobliżu naszego bloku. Zatrzymał się gdzieś na jej środku i wyłączył silnik.
-Mogę już mówić?
-A czy wciąż jesteśmy w samochodzie?
-Tak-przyznałam niechętnie.
-Czterdzieści minut. Łącznie godzina dziesięć. Twoja kara zaczęła przeradzać się w karę dla mnie, wyskakuj już maleńka-roześmiał się i wyszedł z auta. Podążyłam za nim. Gdy tylko wyskoczyłam z samochodu, wpadłam po łydki w śnieg.
-Pięknie tu. Tak cicho, z dala od ulicy.
-Nie poznajesz?-zapytał podejrzliwie, wbijając spojrzenie w horyzont.
-Byliśmy tu już?
-Nie raz. Wjeżdżaliśmy wtedy lasem, od tamtej strony -odpowiedział spokojnie. W jego oczach tańczyły radosne ogniki. Teraz już zrozumiałam i wiedziałam, gdzie się znajduję.
-Jesteś niepoważny! Okłamujesz mnie przez tak długi czas, mówiąc, że chcesz odejść do Manchesteru. Nie mówisz mi tego, co czujesz. Obiecaliśmy to sobie!-mówiłam, energicznie gestykulując rękoma i chodząc dookoła niego. Ze spokojem stał i uważnie słuchał wszystkiego, co miałam do powiedzenia. -Wydzwaniam do ciebie. Wiesz ile masz nieodebranych połączeń ode mnie w ciągu tych dwóch dni? Trzydzieści osiem. I co zrobiłeś widząc to wszystko? Pojechałeś do Mario i powiedziałeś o tym, że zostajemy w Dortmundzie. A wiesz o kim zapomniałeś? O mnie. Jestem twoją żoną i mam prawo wiedzieć. Poza tym, że jestem dumna z ciebie i przeogromnie szczęśliwa, to mam za to ogromny żal do ciebie. Jeśli myślisz, że jeśli zawieziesz mnie na polanę, na której uprawialiśmy latem fantastyczny seks, którego w życiu nie zapomnę, a ja cała rozbiorę się tutaj, ty jedynie rozepniesz łaskawie swój rozporek i stwierdzisz, że tak wszystko naprawimy, to jesteś w cholernie dużym błędzie. Nie odmrożę tyłka na czyjejś działce, której zdecydowanie nadużywaliśmy...
-Naszej działce.
-Do potrzeb twoich, dobrze, naszych potrzeb i naszego nieustającego pożądania, by się zaspokoić kilkanaście razy i wrócić do normalności w rozanielonych humorach, by teraz sprawić ci przyjemność. Gdybym nie była na ciebie taka zła, nawet byłabym w stanie przekonać się, oczywiście przy pomocy racjonalnych argumentów, do ponownego ochrzczenia dużego Astona. Mały doskonale się sprawdził, duży z pewnością poszedłby w jego kroki. Jedyne, co bym wtedy chciała to ciepła klimatyzacja i zapewnienie, że właściciel posesji nie zobaczy nas nagich i nie przegoni nas z jego polany.
-Naszej polany. Wiem, że jesteś zła, nie chodziło mi wcale o seks, ale jeśli masz ochotę, zawsze jestem dla ciebie gotowy. Klimatyzacja chodzi idealnie. A ja... Cóż. Bardzo lubię patrzeć, gdy jesteś naga. To najpiękniejszy widok świata. Przeganianie... Nigdy cię nie przegonię. Jedynie mogę zacząć grę od nowa, przedłużyć ją w nieskończoność i doprowadzać cię na szczyt raz po razie. Pani właścicielka bardzo to lubi i pod bezczelnym wzrokiem bardzo chętnie zaczyna wić się i kusić, bogini grzechu, piękna i miłości. Wygonić? Częściej od niej słyszę "nie przestawaj", "mocniej", "tak" albo "jeszcze". Najbardziej lubię jednak "kocham cię". Tak. To nie są słowa, które wyganiają.
-O czym ty do cholery mówisz?
-O naszej łące.
-Myślałam, że najpierw o właścicielach działki, a później o naszym seksie.
-Zgadza się-potwierdził beztrosko. Poznawałam nowe poziomy bycia zagubionym. -To ten sam temat.
-Masz zezwolenie od właścicieli działki na uprawianie na niej seksu? Jesteś szalony?
-Pozwalasz mi się tu z tobą kochać? -zapytał.
-Tak, oczywiście nie zimą na półmetrowym śniegu, ale..-chciałam kontynuować, lecz moje usta zostały delikatnie nakryte jego dłonią.
-Ja też się zgadzam, i to z wielką przyjemnością. Mamy więc zgodę właścicieli. Czy jestem szalony? Oszalałem, gdy tylko spotkałem cię przed Iduną i poplamiłaś mi hot-dogiem mój garnitur.
-Chcesz powiedzieć... Że kupiłeś to -wskazałam na ziemię, na której stałam. -Żebyśmy mogli od czasu do czasu bezkarnie tu zajechać na szybki numerek?
-Chcę powiedzieć -zaczął, próbując zdusić śmiech. -Że kupiłem ziemię od początku piaszczystej dróżki, aż do ściany lasu, oraz od końca pola, które należy do emerytowanego rolnika, jego syna i żony, którzy mieszkają pięć minut drogi stąd, aż do drugiej ściany lasu. Las należy już do państwa, możemy postawić wysokie ogrodzenie, żeby żaden przypadkowy grzybiarz nie zobaczył naszych szybkich numerków, ani tych dłuższych, ani czegokolwiek innego. Grilla, imprezy ogrodowej, twoich kwiatów, czy urządzenia naszego domu.
-Domu..
-Chciałbym postawić tu dom. Wczoraj spędziłem cały dzień w urzędach, dostałem własność, zezwolenie na budowę, wykopy, sadzenie i wycinkę drzew. Jeśli nie chcesz, nic się nie stanie.
-Oszalałeś.
-Nie wykluczam!-roześmiał się i odszedł do samochodu. Wykorzystałam tą chwilę i poszłam kilka kroków dalej w głąb łąki. Stare, wysokie trawy pokładały się przytłoczone ciężarem śniegu, po pięknych kwiatach nie było ani śladu. Ta działka była naprawdę nasza? Ta cała, piękna, wielka działka? Wielkimi susami przez śnieg wróciłam do Marco. Trzymał w ręku jakieś teczki i długopis.
-To jest naprawdę nasza działka?
-Tylko i wyłącznie -przyznał z uśmiechem. -Potrzebne są twoje podpisy w czterech miejscach. Chcę, żebyś była właścicielką w tej samej części, co ja.
-Nie mogę w to uwierzyć. Ale byłam głupia -zachichotałam, składając pierwszy podpis tuż pod jego podpisem na trzeciej stronie. Potem kolejne papiery i jeszcze jedne.
-Głodnemu chleb na myśli, czyżbym cię zaniedbał?- zapytał, wracając do samochodu, żeby wrzucić na tylne siedzenia dokumenty.
-Cóż. Teoretycznie niektóre pary robią to raz na tydzień.
-Cóż, praktycznie nie należymy do teoretycznych par i raz na tydzień, czasem dwa, trzy już maksymalnie, to my tego nie robimy-stwierdził, przyciągając mnie do siebie i przyłożył swoje czoło do mojego.
-Godzina dziesięć -upomniałam go, gdy już był bliski pocałowania mnie.
-Co za palant to ustalił?
-Palant mój mąż. Możemy w tym czasie porozmawiać?
-Zdecydowanie-puścił mnie i podszedł do bagażnika. Otworzył go i wyjął, niego najpopularniejsze ogromny bukiet róż. Tak właśnie je wyczuwałam. Były przepiękne. Wzięłam do rąk bukiet i od razu zaciągnęłam się ich intensywnym zapachem.
-Dziękuję. Dziękuję za wszystko. Za odwagę, za... za to, że jesteś i tak bardzo nas kochasz, że jesteś w stanie dla nas poświęcić swoje szczęście. Ale my tego nie chcemy, my chcemy twojego szczęścia, więc proszę, nie rób więcej takich numerów. Gdy będziesz robić wszystko, by być szczęśliwym, ja i Marisa będziemy wtedy równie szczęśliwe co ty.
-Przepraszam... Trochę się pogubiłem w tym wszystkim i byłem pewien, że wyjazd dobrze nam zrobi...
-Wyjazd do domku rodziców Mario zrobił nam dobrze. Ja ci zrobiłam dobrze, ty mi...
-Naprawdę trochę cię zaniedbałem, kochanie -westchnął i niezadowolony usiadł w środku bagażnika. -Na to też mam plan. Później. Stawiam całą moje prawo do własności tego miejsca, że nie zjadłaś śniadania.
-Masz mnie -przyznałam i odłożyłam bukiet do tyłu bagażnika i usiadłam tak jak on.
-W termosie jest gorące kakao, są dwa styropianowe kubeczki. A w foliach są kanapki na ciepło z kurczakiem. Rozmiar bardzo duży. Jeśli ci zimno, możemy zjeść w środku.
-Nie, jest idealnie.
Marco nalał nam kakao do kubeczków, a ja zajęłam się odwijaniem kanapek. Wszystko było przepyszne i w tym miejscu smakowało wyjątkowo dobrze.
-Kiedy zabrałaś mnie na przejażdżkę po mieście... Zupełnie zmieniłaś wtedy mój sposób postrzegania. Myślałem, że doznaliśmy tu tylu krzywd, że powinniśmy znaleźć inne, lepsze miejsce. Dla nas, naszej córki. Ale ty kochasz to miasto. I dzięki twojej miłości i ja dałem mu drugą szansę i trochę zaufania. Rose?
Patrzyłam wciąż na polanę i nie mogłam uwierzyć w to szczęście, jakie mnie spotkało. Zdecydowanie kochałam to miasto, to miejsce. Tego mężczyznę, który zawsze sprawiał, że się uśmiechałam, a moje serce przyspieszało do niewyobrażalnego tempa.
-Tak bardzo cię kocham. Jesteś miłością i sensem mojego życia. Moim wszystkim.
-Nie płacz, skarbie -uśmiechnął się i odstawił swoje kakao na bok. Wstał i podszedł do mnie, by utulić mnie w swoich silnych ramionach.
-Dziękuję za wszystko, co mam dzięki tobie. Dziękuję, że mam ciebie. Nie umiem wyrazić, jak bardzo jestem teraz szczęśliwa. Przepraszam, jeśli moja reakcja jest jakaś przygaszona, ale jeszcze nigdy w życiu nie byłam tak przytłoczona szczęściem. Dzieje się wokół nas tyle dobra. Ja już widzę nasze dzieci biegające w ogrodzie, nasze wycieczki latem do lasu, by trochę się schłodzić w cieniu drzew. Może kiedyś nawet kupimy sobie psa, będzie miał tu raj. Nie kośmy całej tej polany. Jest wyjątkowa i przepiękna, w każdej porze roku.
-Gdy dzieci pójdą spać, zamiast zaciągnąć cię do łóżka, pójdziemy w krzaki, tak z sentymentu -roześmiał się i ucałował mnie w czoło. -Jaki dom ci się marzy?
-Marzy mi się siłownia w piwnicy, taka, na której naprawdę można się zmęczyć.
-Możemy też zrobić sypialnię, w której będzie można się zmęczyć.
-Cicho tam, zaczynam od dołu.
-Mhmm-uśmiechnął się i cmoknął mnie czule w nos. Krótko po tym nachylił się i ugryzł spory kawałek mojej kanapki.
-Halo, masz swoją. I swoje miejsce. Mam dalej mówić o moim domu z marzeń?
-Oczywiście, już się uspokajam -uśmiechnął się i usiadł na swoim miejscu i grzecznie upił łyk kakao. Roześmiałam się i pogłaskałam dłonią jego udo.
-Nie chcę żadnego basenu, za dużo mycia.
-A wanna z jacuzzi? Taka, w jakiej siedzieliśmy nadzy na dachu naszego domku na Kubie...
-Hmm... Wtedy było cudownie -rozmarzyłam się, powracając do wspomnień z czasu naszego ślubu na plaży. -Myślę, że przemęczyłabym się z kilkoma ruchami gąbką i odkamienianiem wody co jakiś czas..
-Nawet ja bym się zajął tym odkamienianiem.
-Uwierzę tylko, jeśli będę to miała na piśmie.
-W porządku. Zatem jacuzzi. Ale wracając do chronologii od dołu do góry. Czy w piwnicy ma być tylko siłownia?
-Nie, może przy schodach przydałaby się drewniana szafa na przetwory? Chciałabym się tego podjąć latem. Marisa chłonie wszystkie owoce jak odkurzacz, zaraz mi się skończą mrożonki. Ale przydałyby się soki, dżemy, przeciery...
-Brzmi pysznie. A obok szafeczka na wina? Może przywieziemy z Kuby nasze ulubione?
-Szafka na przetwory powinna mieć towarzystwo. Zatem się zgadzam. Teraz parter. Jednym słowem, musi być duży, ale nie olbrzymi, chyba, że zainwestujemy w odkurzacz robot.
-Dobry pomysł.
-Duży salon, koniecznie musi być dużo miejsca do siedzenia. Kanapa narożna, dodatkowa kanapa i fotel ustawione w podkowę? Albo sama kanapa podkowa? Przede wszystkim duża, wygodna, która pomieści nas i naszą rodzinę.
-Żeby zapełnić taką wielką kanapę naszymi dziećmi, będziemy musieli trochę ich naprodukować... Ale powiedzmy, że przyjmuję twoje wyzwanie.
-Marco!-przewróciłam oczami i roześmiałam się. -Ty chyba też jesteś nie do końca zaspokojony. Rodzina, czyli twoi rodzice, siostry, Mario z Ann, Jürgen, Ulla, wujek Karl...
-Czy ty właśnie wymieniłaś nasze potencjalne dzieci na mojego byłego trenera, wkurzającego przyjaciela i jego żonę..
-Emre...
-Czemu ja cię kocham?-roześmiał się i żartobliwie kopnął mojego buta swoim.
-Bo jestem żoną twoich snów. Nie skończyłam salonu. Muszą być wielkie okna z wyjściem na ogród, takie od sufitu do podłogi. Mamy tak zapierający w piersiach widok, nie mogę go ograniczyć maleńkimi okienkami. Jak będzie mocno świecić słońce, zasłonimy je jakimiś kolorowymi, aksamitnymi zasłonami. Chciałabym śliczny, przytulny kącik do czytania, który też będzie dobrym miejscem do zabawy. W części z kanapą chciałabym piękny kominek, taki jak w domu Jürgena i Astrid Götze w domku na Bawarii. Cudownie było tak leżeć razem na kanapie i przyglądać się tańczącym płomieniom. A propos tańca, chciałabym móc w tym salonie z tobą tańczyć, bez odsuwania kanap. I jako prezent ślubny możesz mi kupić gramofon i kilka płyt Sinatry, czy czegoś innego, równie nastrojowego.
-Myślałem, że to ja będę najlepszym prezentem ślubnym?
-Ty z gramofonem wniosłoby prezenty ślubne na nowy poziom wspaniałości. Obiecuję, że ładnie ci podziękuję.
-Brzmi interesująco. Zacznę już się rozglądać. Jedz przy okazji, bo ci zaraz ostygnie.
-Kuchnia marzy mi się w drewnie, albo chociaż w kolorze drewna. Uwielbiam naszą nowoczesną na Phoenix, to nasz styl, który pewnie przemycimy też do domu, ale jednak chciałabym go przełamać czymś tradycyjnym, co by nadało temu duszy... Takiej ciepłej, rodzinnej atmosfery. Chciałabym, żeby też była w kształcie L-ki jak teraz mamy, wyobrażam sobie, jak dzieci przed szkołą siadają na wysokich krzesłach i pałaszują śniadanie, a ja w szlafroku przygotowuję coś dla nas, co przyniosę do sypialni, jak tylko wyjdą.
-Ktoś będzie musiał je zawieźć... Plan bardzo dobry, zwłaszcza, jak pod tym szlafroczkiem nie będziesz miała żadnej piżamy... Ale jeszcze mamy wujka Mario.
-Nie możemy go aż tak wykorzystywać. Już dzisiaj musiał przyjechać tak wcześnie.
-Cóż, zrobiłem dziecko, więc Mario musi się liczyć z konsekwencjami. Wujek bardzo ważna rola.
-Kocham cię, wiesz?-roześmiałam się ponownie. Nawet nie czuliśmy zimna, choć była ujemna temperatura. Zaczął delikatnie sypać śnieg, lecz to nie przeszkodziło w wyobrażaniu sobie stojącego przed nami domu. Naszego wspólnego, rodzinnego domu, w którym będziemy wiedli piękne, szczęśliwe życie.
-Wiem. Ja ciebie też. Jakaś łazienka na dole?
-Tak, ale jedna, w miarę duża i funkcjonalna. Co powiesz na białe kafelki i niebieską podłogę w marokańskie wzory?
-Mnie podoba się biało szary marmur.
-Dobry pomysł...-stwierdziłam i już zaczęłam się zastanawiać, który pomysł, lepszy, kiedy Marco znów przeczytał w moich myślach jak w książce.
-Ale raczej będziemy mieli więcej łazienek, spokojnie. Zamykamy parter?
-Nie, marzy mi się gabinet. Na wszystkie dokumenty, rachunki i inne rzeczy, które u nas walają się wszędzie i nie mają konkretnego miejsca. Biurko z komputerem, regały...
-Kiedy ty zrobiłaś takie dokładne plany na wystrój i wygląd domu?
-Dawno temu. Opisuję ci dom marzeń, to nie znaczy, że tak będzie wyglądał.
-To właśnie znaczy. Dokładnie to. Chciałbym jeszcze garaż na tym poziomie, taki większy na trzy samochody i miejsce na narzędzia.
-Zapomniałam o garażu, ale teraz dołączył do wizji wymarzonego domu. Spokojnie. Piętro?
-Och, nasza sypialnia. Musi być najcudowniejszym miejscem na ziemi. Chciałabym, żeby miała balkon wychodzący na ogród. Będziemy mogli tam usiąść z kieliszkiem wina i obserwować zachodzące słońce i mieniące się na różne kolory niebo. Łóżko duże, wygodne... Może z kolumnami? Są bardzo przydatne i funkcjonalne.
-Zdecydowanie. Już widzę jak przy jednej pochylasz się i trzymasz się jej resztkami sił...
-Nie zaczynaj. Bo naprawdę zaraz zaliczymy tylne siedzenia w samochodzie. A chcę dokończyć opowiadać ci o domu i pić kakao.
-Postaram się zatrzymać to tylko dla siebie, ale... W moim przypadku nic to nie zmieni, jestem tylko mężczyzną.
-Moje biedactwo!-zaśmiałam się i wyciągnęłam rękę po termos, żeby nalać sobie więcej pysznego, słodkiego napoju. -Chciałabym toaletkę z kosmetykami...
-Lustro na przeciwko łóżka, żeby..
-Stop. Wystarczy tam obraz.
-Lustro. Muszę mieć tu coś do powiedzenia. To ja jestem głową rodziny i jako głowa rodziny oświadczam, że chcę lustro.
-W toaletce z boku nie wystarczy?
-Nie, nie wystarczy. Nie kłóć się ze mną.
-Ależ nie kłócę, tylko proponuje inne rozwiązania.
-Nie potrzebuję ich, gdy wszystko jest już postanowione. Zamiast szaf, po prostu jedna duża garderoba. Możemy trochę zabrać z metrażu sypialni, ale niech już będzie porządna, z szafą na buty. I dodatkową na twoje.
-Nie mam tyle butów!
-Z Ann i moimi siostrami w spółce będzie trzeba jeszcze robić dobudówkę na tą garderobę, zobaczysz.
-Ha, ha, ha. Łazienka, tylko wejście z naszej sypialni.
-Duży, wygodny prysznic i duża, wygodna wanna.
-Nie ma innej możliwej opcji.
-Uwielbiam naszą zgodność-stwierdził ze śmiechem i przybiliśmy sobie piątkę. -Pokoje dla dzieci muszą być zdecydowanie po drugiej stronie korytarza. Do naszej łazienki niech przylegające trzecia łazienka i tak trochę się odseparujemy.
-Aż tak?
-Oczywiście. Jak podrosną, jeszcze usłyszą, że mama krzyczy i się wystraszą.
-Jesteś okropny.
-Troszczę się o dobro ogółu.
-Marisie chciałabym nakleić tapetę z takimi słodkimi zwierzątkami. Widziałam jakiś czas temu taką w sklepie. To plan zoo ze zwierzątkami, od czasu do czasu jakieś małe, kolorowe kwiatuszki. Tylko jedna ściana taka, reszta biała, albo bardzo bladoróżowa. Jeszcze nie mam koncepcji, ale wymyślimy coś. Już jest na tyle duża, że trochę nam pomoże przy tym wyborze.
-To prawda. I obok jeszcze trzy gościnne póki co.
-Po co nam trzy pokoje gościnne?
-No... Żeby w razie potrzeby móc je przerobić na pokój dla dziecka.
-Nie mówisz mi właśnie, że chcesz mieć czwórkę dzieci.
-Nigdy nie wia...
-Wiadomo. Mówiąc "dzieci" miałam najmniejszą możliwą liczbę wymagającą użycia liczby mnogiej. Sam sobie urodź czwórkę dzieci. Nie powstało in vitro dla mężczyzn?
-Na pewno nie będzie dwóch pokoi dla dzieci.
-Albo jednego gościnnego. Myślę, że nie powinniśmy się tak nastawiać. W ogóle nie powinniśmy mówić "dzieci". Co, jeśli nie uda mi się zajść w ciążę, będziemy mieli Marisę, a ty poczujesz jedynie zawód? Nie powinniśmy robić sobie nadziei.
-Skarbie. Najwyżej zostaniemy z wspaniałą, najukochańszą córkę i trzy pokoje gościnne.
-Może dwa? Dla drugiego dziecka i dla pijanego Mario.
-Najwyżej przerobimy gabinet z dołu. Stoi.
-Marco..
-Nie bój się, nigdy mnie nie zawiedziesz. Cokolwiek nam przyniesie przyszłość. Ale jak chcesz znać moje zdanie, ja po prostu wiem, że przyjdzie na to czas. Kochanie, mam dobre plemniki.
-Chcesz mieć poddasze?
-Wcale nie zauważyłem, że zmieniłaś temat. Tak, chcę mieć poddasze, ale bez schodów. Wystarczy drabina ściągana z sufitu.
-A myślisz, że da się zrobić taki parapet do siadania u nas w sypialni jak na amerykańskich filmach? Może u Marisy też. Kiedy będzie starsza, na pewno go doceni.
-Wszystko jest do zrobienia. Zaprojektujemy go najpierw i jak najszybciej zaczniemy prace.
-Masz stąd blisko na Brackel i na Idunę?
-Trochę dalej, ale mi to nie przeszkadza. Mamy stąd dziesięć minut samochodem do Piszczka.
-Będziecie mogli się podrzucać na treningi. Przyjaźnicie się, prawda?
-Mamy dobry kontakt i trochę wspólnych tematów. Ma dwie córki, zaprosimy je na urodziny Marisy, może się zaprzyjaźnią, chociaż Sara i Nela są starsze..
-Starsze lubią się opiekować młodszymi. Właśnie, będziesz na urodzinach Marisy.
-Przepraszam też za tamto. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Miałaś rację, urodziny naszej córeczki są najważniejsze. Dzień później wyjeżdżamy na zgrupowanie, ale obiecuję, że mała będzie miała najlepsze urodzony pod słońcem.
-Zamówiłam już tort. Będą figurki zwierząt z masy cukrowej.
-A ja dzisiaj będę dzwonił do bawialni z kulkami i całym wielkim małpim gajem. Będziemy mieli dużo dzieci, Piszczu, Axel i moje siostry to już siódemka. Animatorki przebiorą się za księżniczki Disneya..
-Marisa będzie w siódmym niebie. Nigdy nie byłam w takiej bawialni, chyba będę się bawić razem z dziećmi.
-My też tam możemy wchodzić i razem się bawić. Ale jest też tam osobna sala z poczęstunkiem i dużym stołem. Mela na pewno podejmie się przygotowania jakiegoś fajnego, zdrowego jedzenia, które też chętnie zjedzą dzieciaki. Dla dorosłych jest też miejsce, gdzie mogą w spokoju usiąść, porozmawiać.
-To będzie udany dzień, myślę, że dla wszystkich. Dokąd wyjeżdżacie?
-Chiny. Trochę strefy czasowe będą nam przeszkadzać, ale z tobą mogę rozmawiać nawet w środku nocy. Zjadłaś już?
-Tak. Dziękuję, wszystko było bardzo pyszne. Kapitan Marco Reus.
-Dzięki temu zarabiam teraz tyle, ile oferowano mi w City. Oczywiście przyjąłem proporcję jedynie przez wzgląd na zaszczyt, jakim jest noszenie tej opaski, ale tak przy okazji się pochwalę podwyżką.
-Gratuluję. Już wiem, na co ją spożytkuję.
-Tak?-roześmiał się i usiadł koło mnie, żeby objąć mnie ramieniem i utulić do swojej piersi.
-Dom z super parapetami, wesele z pięknym wystrojem i moją wymarzoną suknię ślubną.
-Bardzo dobry plan. Myślę, że do czasu naszego ślubu już się tu wprowadzimy.
-Ogarniemy dwa tak duże projekty na raz?
-My? Kochanie-zaśmiał się i poprawił mi czapkę, która odrobinę zsunęła się z moich uszu. -Oczywiście, że damy. Jutro załatwiamy trzy sprawy, kościół i termin ślubu, będzie nasz zaprzyjaźniony ksiądz, nie prześwięci nas na widok dziecka, ale pewnie będziemy musieli chodzić na nauki.
-Dużo się już nauczyliśmy, to będzie tylko proforma.
-Badanie na zgodność dopasowania i cała reszta. Z kościoła jedziemy na plac zabaw potwierdzić rezerwację i wpłacić zaliczkę i wybrać księżniczki na animatorki.
-Bella, Śpiąca Królewna, Elza i Tiana.
-Ulubione Marisy?
-Nie, moje.
-No tak- zachichotał. -Moja duża dziewczynka. A potem, jako trzecie, to pojedziemy do Melanie twarzą w twarz przekazać jej ilość osób, na którą dostanie zamówienie. Albo nas zabije, albo będzie szczęśliwa, dużego utargu. Pod wieczór przy zabawie z Isą możemy powoli poszukać najlepsze miejsca na wesele, bo też trzeba już rezerwować. Powinniśmy byli to zrobić wcześniej, ale mam podwyżkę, więc powiedzmy, że uda nam się coś wynegocjować.
-Mój super bohater -zaśmiałam się i spojrzałam na moje piękne róże. Dzisiejszy dzień, chociaż emocjonalny, to w pełni szczęśliwy i może nawet przełomowy. Będziemy mieli dom. Duży, piękny dom, który pomieści całą naszą rodzinkę, znajomych, bliskich. Będzie naszym azylem i oazą spokoju. Nie byłam w stanie stwierdzić, czy rzucę się w najbliższym czasie na katalog z sukniami ślubnymi, czy na te meblowe.
-Może łatwiej będzie nam z projektantką wnętrz? Na pewno odciąży nas od biegania po sklepach i wyszukiwania idealnych mebli. Przekażesz jej wszystko, o czym myślisz i co chcesz, a ona by to znalazła i jeszcze może podrzuciła jakąś sugestię.
-Czemu nie, choć chcę mieć z tobą we wszystkim ostatnie zdanie. Nie, że robi coś na własną rękę.
-Oczywiście. To nasz dom. Też możemy poszukać kogoś od dekoracji sali weselnej i kościoła. Na podobnej zasadzie. To niewiele, jednak bardzo nas odciąży. Zobaczysz.
-A jaki jest twój wymarzony dom?
-Ty, nasza córeczka, ciepło, zabawki i zdecydowanie wygodne łóżko.
-Ale pytam poważnie. Opowiedziałam ci o moim domu z marzeń, a ty przyjąłeś to, jako najważniejszą wytyczną. Ty też jesteś ważny w tym związku.
-Bo masz dobry gust, wyczucie stylu i wiem, że z miłością do mnie i naszej córeczki stworzysz tu coś niesamowitego, w czym będziemy się dobrze czuli. Ja mam dwie lewe ręce do tego, więc jak będziesz chciała, możesz mi pokazać jakąś kanapę, czy meble kuchenne, to jedynie powiem, czy ładne czy nie.
-Cieszę się jak dziecko. Nawet nie wiesz jak bardzo. Sama aż teraz bym wzięła łopatę i zaczęła kopać fundamenty.
-Proponuję w to miejsce wycieczkę w jedno, konkretne miejsce. Możemy tam być za dwadzieścia minut, więc pewnie zejdzie nam tyle, być może trochę więcej.
-Gdzie?
-Znamy się na wylot, znamy siebie, swoje niektóre zachowania i reakcje. Naprawdę myślisz, że kiedyś ci zdradzę mój pomysł na niespodziankę?
-To mój skryty cel. Kiedyś to od ciebie wyciągnę.
-Powodzenia.
-Dziękuję.
-Ależ proszę.
-Przyjedziemy tu jutro z Marisą?
-Jutro nie zdążymy, ale pojutrze po moim treningu, chętnie. Wyskoczy z samochodu i pokryje ją śnieg po czubek głowy.
-Bez przesady -roześmiałam się, już widząc oczami wyobraźni ten obrazek. Wyjeżdżaliśmy z naszej piaszczystej uliczki. Marco pokazał mi ukryty dom w głębi, w którym mieszkali nasi przyszli sąsiedzi. Miałam nadzieję, że znajdziemy wspólny język i może od czasu do czasu będziemy się odwiedzać.
-Jak będziemy tu drugi raz to pojedziemy też do centrum. Jest sporo sklepów, mniejsza galeria handlowa i co fajne, jest też trzy razy w tygodniu targ.
-Targ? Dopiero teraz o tym mi mówisz? Jeździłabym zamiast kupować wszystko w marketach.
-Też się niedawno dowiedziałem. Zrobiłem wczoraj przemaglowanie Piszczka i zbierałem dokładny wywiad o tej dzielnicy. Ma najczystsze powietrze, Marisa będzie tu się dobrze i zdrowo rozwijać.
-Najlepszy tata pod słońcem-skwitowałam, na co Marco nieśmiało się uśmiechnął i już nic nie odpowiedział. W drodze powrotnej oglądałam dokładnie nasze przyszłe najbliższe otoczenie i próbowałam zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Aptekę i bank mieliśmy koło siebie na jednej ulicy. To całkiem wygodne.
Wyjechaliśmy w końcu do centrum miasta. Wolałam już nie dopytywać się o niespodziankę, lecz z każdym przebytym metrem czułam coraz większą ekscytację. Przejechaliśmy przez centrum, minęliśmy hotel, w którym swoje urodziny wyprawiała Ann-Kathrin...
-Cholera, za daleko -westchnął Marco i rozejrzał się za najbliższym zakrętem.
-Hotel?-zapytałam, lecz zaraz zostałam zgromiona upominającym spojrzeniem. -Tak, tak, niespodzianka.
Tak jak zgadłam, podjechaliśmy pod wcześniej mijany hotel. Zaparkowaliśmy i ruszyliśmy do recepcji. Marco podał nazwisko, złożył podpis i zabrał kartę do otwierania drzwi. Wciąż trzymał moją dłoń i ani myślał ją puścić. Wsiedliśmy do windy i czekaliśmy, aż zawiezie nas na wybrane piętro.
-Poprosiłem o ten sam pokój -wyjaśnił, gdy winda stanęła i otworzyła przed nami drzwi. Przepych i luksus biły zewsząd, dość dziwnie się czułam, gdy szliśmy przez korytarz po eleganckim, długim dywanie w kozakach i przemoczonych od śniegu spodniach.
-Myślisz, że będę mogła zdjąć spodnie?-zapytałam, powstrzymując śmiech. Miał rację, trochę go znałam, nie wyjął pokoju w hotelu w mieście, w którym mieszkamy, by odespać ciężką noc.
-Myślę, że to bardzo możliwe.
Bardzo szybko znaleźliśmy nasz pamiętny pokój. Już przy wejściu przywołał wszystkie wspomnienia.
-To lustro... - westchnęłam. Zdjęłam buty w przedsionku i od razu do niego podeszłam. Dotknęłam jego rzeźbionej ramy i z uśmiechem przejrzałam się w nim.
-A ty mi mówisz, że nie chcesz lustra w sypialni.
-To lustro nie stoi na przeciwko łóżka!
-Albo na przeciwko łóżka, albo na suficie.
-Podziękuję za taki wybór.
-Już nawet wiem jak -uśmiechnął się i obrobił mnie przodem do siebie. Nie minęła sekunda, a już zatopiłam się w jego namiętnych, pełnych pożądania i pragnienia pocałunkach. Dłonie blondyna odważnie przesuwały się po krągłościach mojego ciała. Bardzo szybko uwolniona zostałam z grubego, zimowego swetra i podkoszulki.
-Zakładasz takie piękne koronki nawet pod wielki, gruby sweter. Zawsze o mnie myślisz-wyszeptał, schodząc pocałunkami wzdłuż mojego mostka. Delikatnie przygryzł i pociągnął koronkowe łączenie miseczek i uklęknął przede mną, by powoli i z wielką czcią odsłonić resztę mojego ciała. W jego oczach miłość i podziw mieszały się z dziką żądzą i pragnieniem. Pozbyliśmy się mokrych spodni i rajstop, zamiast poszukać wieszaka lub suszarki, rzuciliśmy je byle gdzie.
-Stań tutaj i poczekaj chwilę-poprosił i złożył długi pocałunek na moich ustach nim odsunął się ode mnie na dwa kroki. Zaczął sam się szybko rozbierać, jednak nie spuszczał ze mnie wzroku. Założenie czarnej, uwodzicielskiej, koronkowej bielizny było czystym przypadkiem, jednak w duchu gratulowałam sobie tego wyboru. Jego spojrzenie i jego miłość zawsze dodawały mi pewności, teraz pragnęłam ją trochę bardziej pokazać i nie trzymać wszystkiego na później. Korzystając z sytuacji, że miał problem z rozpięciem guzików koszuli, zaczęłam delikatnie zataczać okrężne ruchy biodrami, ocierając się nimi od czasu do czasu o ścianę będącą tuż za moimi plecami. Dłonie położyłam w talii, najpierw zsunęłam je niżej, jednym palcem zahaczyłam brzeg koronkowych fig i przejechałam nim na drugą stronę, delikatnie zsuwając je odrobinę niżej. Wróciłam dłońmi do wysokości pasa, nie przestając ruszać biodrami. Bardzo pewnie i dokładnie zaczęłam przesuwać dłońmi ku górze, nie bawiąc się w omijanie piersi, odważnie je dotknęłam i zagryzłam wargę. Ciche mruknięcie, które wydobyło się z moich rozchylonych ust pozbawiło mojego męża skrupułów do reszty. Skopał energicznie na ziemię spodnie wraz ze swoimi bokserkami i dopadł mnie niczym lew swojej ofiary, przyciskając moje dłonie po bokach do ściany, przyciskając swoje biodra do moich, a sam ustami zaczął całować, ssać i przygryzać moje piersi. Nie mógł znieść myśli, że to nie on zadaje mi przyjemność. Należałam przecież do niego. Jego oczy pociemniały. Puścił moje dłonie, sam zajął się zdjęciem mojej bielizny w taki sposób, że jego usta ani na chwilę nie oderwały się od mojego ciała.
-Taka słodka..-szepnął, dając mi odrobinę przestrzeni, bym wyszła z fig. Niespodziewanie wziął mnie na ręce i zaniósł prosto do łazienki. Czekała tam już na nas wielka wanna, aż po sam szczyt wypełniona wodą, pianą i płatkami róż. Na srebrnej tacy obok przygotowane zostały praliny i jeden kieliszek szampana. Marco prowadził, więc mógł się uraczyć tylko słodkościami. I mną.
-Wiem, że mieliśmy ostatnio mniej czasu dla siebie, ale teraz to wszystko się zmieni.
-Wylatujesz do Chin.
-Dlatego w najbliższych dniach nie dam ci ani sekundy wytchnienia. Będziesz mnie czuła nawet jak będę na drugim końcu świata-oznajmił pewnie i ponownie, ze śmiałością zaatakował moje usta. Chciałam go już pociągnąć po stopniach, by zanurzyć się w parującej wodzie, on jednak miał inne plany.
-Muszę cię przekonać do lustra. Stań przodem -polecił, będąc tuż za mną. Stanęliśmy przy wielkiej umywalce, nad którą wisiało ogromne lustro z ostrym szlifem po bokach. Spojrzałam w nie i zobaczyłam dwójkę pięknych, zakochanych w sobie ludzi, którzy pragną siebie, romantycznego połączenia swoich ciał, serc...
Dłonie Marco złapały moje i położyły je na rancie umywalki. Później przeniosły się na moje biodra, które pociągnęły znacznie w tył. Pocałunki, które składał od mojego karku wzdłuż całego kręgosłupa były bardzo mylące i zakrzywiające rzeczywistość. Miałam wrażenie, że znalazłam się w innej czasoprzestrzeni, gdzie czas nie istniał, jedynie sam bezkres rozkoszy, czułego jak płatki peonii dotyku ust oraz rozgrzewającego jak aromatyczna herbata z imbirem w zimowy wieczór dotyk dłoni.
-Otwórz oczy i spójrz, jaka jesteś piękna-szepnął do mojego ucha, a ja z trudem otworzyłam powieki i zerknęłam w lustro. -Jak twoje ciało należy do mnie. Widzisz? Idealnie do siebie pasujemy -mówił, zadając kolejne zdecydowane pchnięcia. Raz za razem. Przez chwilę zaciskałam usta i próbowałam znów zamknąć oczy, lecz jego głos przeniknął moje ciało i coś wewnątrz kazało mi patrzeć w lustro. Miał stuprocentową rację, pasowaliśmy do siebie idealnie. Byliśmy partnerami, dopełnialiśmy się. Gdy on znów napierał na mnie, moje ciało przedłużało ten ruch i pochylało się do przodu. Choć wyglądałam na delikatną i uległą, poddaną jego ciału, jego władczej, samczej energii, widziałam w sobie stuprocentową kobiecość, siłę i pewność. Byłam dumna i piękna. Wprowadzona w trans, spokój był wymalowany na mojej twarzy. Jego mięśnie napinały się we wszystkich miejscach, jego dłonie z czcią dotykały mnie po całym ciele i czule pieściły, jakby najdrogocenniejszy skarb.
-To dzięki tobie -szepnęłam, gdy całe moje ciało spięło się w oczekiwaniu na spełnienie.
-Nie. To ja i ty. My razem. W małżeństwie, przyjaźni, rodzicielstwie... Jesteśmy połączeni, moja Rosalie. Zawsze, w każdym aspekcie życia, razem to...
-Nie umiem tego opisać, ale.. -przerwałam, gdy czułam, że byłam już na krawędzi. Ale on zwolnił. Chciał, żebym dokończyła, lecz ja nie byłam w stanie już nic mówić. -Jesteśmy po prostu sobie pisani. Kocham cię.. Marco, ja..
-Nie, zrobimy to razem, moje kochanie -uśmiechnął się łagodnie i całym ciałem nakrył moje, gładził mnie ostrożnie po szyi i udzie, uważając na każdy swój ruch. Czułam jego lekki zarost na mojej łopatce i niczym kotka, złakniona jego dotyku, jeszcze bardziej wyprężyłam się w górę, by poczuć mocniej całe jego ciało tuż przy swoim. Skóra przy skórze.
-Otwórz oczy i poczuj to, skarbie-wyszeptał zdyszany, gubiąc przy tym swój stały rytm. Byliśmy na tej samej, cienkiej granicy i gdy tylko nasze spojrzenia spotkały się w lustrze, spadliśmy i odlecieliśmy, unosząc się gdzieś w chmurach, czując się lekkimi niczym puch. Ciszę zagłuszały jedynie nasze przyspieszone oddechy. Z nim mogłam tak trwać całą wieczność.
-Ostrożnie-ostrzegł mnie, gdy wchodziłam do wielkiej wanny. Przytrzymywał moją dłoń i trzymał ją, dopóki nie usiadłam bezpiecznie w środku.
-Ale cieplutka. Ktoś musiał ją nalać tuż przed naszym przyjściem.
-Tak właśnie miało być-przyznał i powoli dołączył do mnie. -Chcę taką właśnie wannę u nas w domu. Myślałem o niej całą noc i dzisiejszy ranek. Na konferencji prasowej także.
-Twoje konferencje prasowe odkąd pojawiłam się w twoim życiu skazane są na porażkę. Uwierz mi, że bardzo jest mi przykro, że wciąż paraduję nago po twojej głowie w czasie ich trwania -zachichotałam. Złożyłam dłonie w łódkę, nabrałam trochę ciepłej wody i polałam nią jego tors. Po chwili powtórzyłam to samo. Wtedy mogłam objąć go ręką w pasie i wtulić się w niego jak w wielką, przytulną maskotkę.
-Wcale nie jest ci przykro. Masz z tego satysfakcję. Poza tym, wolę porażkę na konferencjach prasowych, a sukces w całej reszcie. Kalkuluje mi się to.
-Jak twoja podwyżka. Znaczy... Tytuł kapitana.
-Czy właśnie się ze mną droczysz?
-Skąd. Powiedz, kiedy wpadłeś na pomysł tego pokoju.
-Jak wróciłem po telefonie Pumy do sypialni, a ty spałaś. Chcieli wypuścić grafiki z moim wizerunkiem w czasie potwierdzenia na konferencji informacji o pozostaniu w drużynie i zostaniu kapitanem. Będę na paru metkach i na plakacie.
-Gratulacje..?
-Nie -zaśmiał się, słysząc moje powątpienie w głosie. -Wolałbym bez tego, ale cóż. To taki pakiet bonusowy, kupujesz telefon, to wtrącą ci tam jeszcze słuchawki, które walają ci się potem po szufladach.
-Nie prawda. Mi psują się co kilka miesięcy. Podkradłam ci ostatnio jakieś nietknięte.
-Bo ja nie wiem, co ty z tymi słuchawkami robisz. Gryziesz kabelki, czy co.
-Ugryzę to ja zaraz ciebie.
-Nie obiecuj -uśmiechnął się promiennie i szybko musnął ustami mój policzek.
-Powiedz, o czym dokładnie myślałeś na konferencji?
-O tobie w wannie, dokładnie tej wannie. Pianie, twojej aksamitnej, nawilżonej skórze. No cóż, i o tym, co nastąpiło przed wanną tylko w wannie.
-Jak się czujesz, z tym, że nie wszystko poszło po twojej myśli?
-Ależ wszystko poszło po mojej myśli. Jest piana -stwierdził i odgarnął ją z powierzchni wody. Zrobił tym miejsce dla mojej nogi, którą delikatnie uniósł i przejechał po gładkiej skórze. -To też jest... No i..
Poczułam jak łapie mnie za biodra i jednym ruchem, wylewając trochę wody na kafelki, posadził mnie sobie na udach. Spojrzał mi prosto w oczy. Jego mieniły się na wszystkie odcienie zieleni i błękitu. Koło źrenic miał też złote plamki. A gdy tak na mnie patrzył, kolor zmieniał się na coraz ciemniejszy.
-I co teraz, pani Reus?
-Mogę pana ugryźć.
-I przy okazji podrapać. Znam to zagrożenie i jestem świadomy potencjalnych konsekwencji i obrażeń. Mimo to, zaryzykuję. Mam dobrą i seksowną fizjoterapeutkę. -stwierdził i zaczął składać pocałunki wzdłuż mojego obojczyka. Chwycił mnie mocno i posadził nas na malutkiej ławeczce w wannie po drugiej stronie. Było to delikatne wgłębienie, które zainspirowało mojego męża do wykorzystania go najlepiej jak się da.
-Wiem, że to niespodzianka, ale czy zaplanowałeś jeszcze jakieś punkty w planie czy tylko takie przyjemności? -zapytałam, odchylając głowę na bok, gdy pocałunki przeniosły się na moją szyję.
-Mam trzy punkty.
-Wanna pierwszy, łóżko drugi, a co trzecie? Podłoga, ściana, kanapa.. Czekaj, chyba, że liczymy umywalkę jako pierwszy?
-Wszystkie wymienione znajdują się w punkcie pierwszym. Drugi i trzeci mają zupełnie inny temat przewodni.
-Ach tak..-stwierdziłam, próbując na szybko znaleźć jakiś pomysł na któryś z następnych punktów.
-Przejdźmy do mówienia "ach" i "tak" w innym kontekście-poprosił ze stoickim spokojem. Wzięłam na palec trochę sztywnej piany i przeniosłam ją na czubek jego nosa. Chociaż atmosfera była gorąca i napięcie seksualne pomiędzy nami było aż namacalne i ze spokojem moglibyśmy zastąpić energię elektryczną w całym wielkim budynku hotelowym, to piana dodawała mu ogromu uroku i nie mogłam znów powstrzymać chichotu jak u małej dziewczynki. I ten moment zadecydował o tym, że w ramach kary zostałam wrzucona cała do wody, pocałowana pod wodą, a później wielce romantycznie wyłowiona niczym syrenka z morza.
-Oszalałeś?
-To już dzisiaj ustaliliśmy. A ty jesteś w gorącej wodzie kąpana i posuwasz się za daleko.
-A ty nie posuw..
-Już, diablico -przerwał mi i krótko po tym objął ponownie w posiadanie moje usta i prawie boleśnie naparł na moje wargi. Wróciliśmy do poprzedniej pozycji i już beż żadnych wymówek ani docinek, jednomyślnie zdecydowaliśmy się zrealizować marzenia Marco z dzisiejszej konferencji prasowej. To była czysta przyjemność, w każdym tego słowa znaczeniu.
Punkt drugi należał również do przyjemności. Chociaż gdy wylądowaliśmy już zmęczeni na łóżku z miską świeżych truskawek, miałam wrażenie, że już nic ani nikt mnie z niego nie ruszy, to jednak hasło "masaż" pomogło odnaleźć mi skryte gdzieś w zakamarkach ostatki sił. Marco przyniósł suszarkę i wysuszył mi włosy, gdy ja leżałam jeszcze sobie w wielkim łóżku. Było nam cudownie. Założyliśmy bieliznę i hotelowe ręczniki i tak zjechaliśmy windą do strefy SPA. Tam czekały już na nas dwie masażystki i chociaż były młode i bardzo atrakcyjne, Marco ani razu nie spojrzał na nie dłużej, niż wymagała tego zwykła kultura osobista. Dopóki mógł, obejmował mnie w talii, gdy musieliśmy rozdzielić się i wejść na osobne łóżka. Doskonale rozumiałam dobór damskiego personelu, gdyby to mężczyzna kazał mi zdjąć bieliznę i spróbował delikatnie zsunąć w dół za wysoko zawiązany ręcznik, skończyłoby się to karetką, policją i sądem i to jeszcze z naszymi prawnikami, on by był oskarżycielem.
Masaż pleców.. nawet nie marzyłam o tym w ostatnim czasie, a dopiero, gdy tego doświadczyłam, rozumiałam, jak bardzo tego potrzebowałam. Łóżko, na którym leżał Marco, znajdowało się tuż obok mojego, cały ten czas uśmiechaliśmy się do siebie i posyłaliśmy sobie spojrzenia pełne miłości i wdzięczności.
Kilkanaście minut później rozdzwonił się telefon Marco. Poprosił swoją masażystkę, żeby przyniosła mu jego szlafrok, z którego kieszonki wyjął swój dzwoniący telefon. Gdy zobaczył tylko to, co wyświetlało się na ekranie, wyprosił obie panie na kwadrans z pokoju. Dziwiłam się nieco, jednak, gdy podniósł się ze stołu i przewiązał ręcznikiem i odebrał połączenie w wideo, wszystko już zrozumiałam. Tylko jedna osoba miała prawo przeszkodzić nam nawet w każdej chwili.
-Zobacz tutaj, widzisz?-usłyszałam najpierw głos Ann, a później Marco podszedł do mojego stołu i podstawił sobie taborecik, żeby telefon obejmował naszą dwójkę, a ja nie musiałam się podnosić.
-Dzień dobry, księżniczko -rozpromienił się Marco, widząc na całym ekranie telefonu zaciekawioną buźkę naszej córki, a później już z pełnym uśmiechem, machającą do nas rączką, w której trzymała magiczną różdżkę z zielonym, plastikowym klejnocikiem w kształcie serca i tasiemkami w różnych odcieniach zieleni. Na głowie miała pasujący do różdżki diadem, dodatkowo z zielonymi piórkami.
-A cóż to za korona? Czyżby jakaś nowa?-zapytałam. Mały naciągacz. Dla niewprawionych, ciężko było powiedzieć "nie" takiej ślicznej dziewczynce o mieniących się jak promyczki słońca oczach.
-Całkiem nowa korona-przyznała mi rację ciocia Ann- To jest Marisa księżniczka...
-Żab!-dokończyła Marisa. Nowe słowo, chyba ciocia sięgnęła po nową książeczkę.
-Och, żab? Takich w lesie?
-Niee!-roześmiała się z jak widać bardzo głupiego pytania swojego taty.
-Taka z jeziora. Księżniczka żab jeziornych. Nie pytajcie, wasze geny-dodał Mario i pojawił się na ekranie. Właśnie pałaszował naleśnika. Może uda mi się namówić Marco jeszcze na jakąś restaurację? Chyba, że to był punkt numer trzy.
-A co się stało, że już nie nosisz różowej korony? Zepsuła się?
-Nieee-westchnęła i odeszła na chwilę od telefonu, który trzymała ciocia Ann. Poszła do swojego kącika z rozsypanymi zabawkami i przyniosła nam swoją różową koronę, która była prawie identyczna, co ta nowa. Jednak nie miała nic wspólnego z żabami. -Tu -oznajmiła, potrząsając swoją rączką. -Dla papi.
-Dla mnie? -zdziwił się Marco, lecz to nie był jeszcze jeden z tych pomysłów Marisy, które wprawiały nas w osłupienie. -Będę księciem w różowej koronie?
-Niee, ićką.
-Tatuś będzie księżniczką? Niemożliwe.
-Tak! Papi!-podekscytowała się j pobiegła odłożyć na miejsce zabawkę. Byliśmy dumni, że czasami już wydawało się, że miała jakieś nawyki i rozumiała, że wszystko ma swoje określone miejsce.
-Bądź grzeczna, dobrze? Tata i mama niedługo przyjadą i wtedy pobawimy się we trójkę, w co tylko chcesz. A teraz pobaw się z wujkiem i ciocią i słuchaj się ich.
Z uśmiechem wysłuchała mojej matczynej przemowy i na koniec kiwnęła głową. Zajęła się już swoim wujkiem, na połączeniu wideo została tylko Ann, ale dobrze było widzieć, że ma bardzo dobry nastrój, a zabawa nie daje w kość.
Dopiero, gdy mała odeszła, Ann zauważyła, że jesteśmy na zabiegu. Kazała nam się niczym nie przejmować i zapewniła, że nic złego się nie działo. Mieliśmy się nie spieszyć, korzystać i odpoczywać. Skoro tak mówiła, nie mogliśmy się sprzeciwiać. Kazaliśmy ucałować od nas Marisę i rozłączyliśmy połączenie. Na kilka chwil załączyliśmy nasze usta w czułym pocałunku. Po zobaczeniu naszej córeczki, niezależnie od tego, jak bardzo byliśmy zmęczeni, wstąpiły w nas nowe siły. Wróciliśmy na nasze stoły w gotowości na dalszy masaż.
-Księżniczka żab-roześmiał się i lekko podrapał po nosie.
-Myślisz, że powinniśmy zmienić tort?
-Jutro już jej przejdzie, zobaczysz. Póki co, będę księżniczką w różowej koronie!-zaśmiał się i wyciągnął do mnie rękę. Póki nie minęło piętnaście minut, trzymaliśmy się za dłonie w powietrzu, między naszymi łóżkami i uśmiechaliśmy się leniwie do siebie. Później kolejne pół godziny masażu uśpiło mnie lekko, ale również bardzo odprężyło.
Po masażu, punktem trzecim, okazał się fantastyczny obiad zaserwowany w pokoju. Mój kochany mąż idealnie wszystko zaaranżował. Nie potrzebowaliśmy walentynek, by przez jeden dzień skupić się tylko na sobie, swoich uczuciach i okazywać je sobie na każdy sposób. Zamknęliśmy temat nieudanego pomysłu na przenosiny do Manchesteru i skupiliśmy się na tym, jak pięknie wyglądać będzie wyglądać nasza przyszłość w tym mieście. Ostatni mecz, który dla mnie był tym pożegnalnym, wprowadzał drużynę jako kapitan i to, co zrobił na boisku, było na tysiąc razy wyższym poziomie niż przedtem, nawet każdy laik by to zauważył. Jeśli opaska doda mu skrzydeł, będzie ciężko pracować, dając sobą przykład dla reszty piłkarzy, zwłaszcza nowych zawodników, którzy już teraz traktowali go, jako guru i wyrocznię, a my z Marisą będziemy zawsze mu kibicować, byłam pewna, że nasz ukochany klub wkrótce zacznie osiągać wielkie sukcesy
***
W drodze powrotnej do domu, zajechaliśmy jeszcze pod
Westfallenstadion. Wysiedliśmy oboje z samochodu i stanęliśmy przed tym
niesamowitym olbrzymem, spoglądając w górę. Marco przytulił mnie do siebie i
troskliwie naciągnął czapkę. W końcu jakiś czas temu miałam mokre włosy i teraz
wychodziłam na zewnątrz. Chyba każde z nas poczuło ulgę i wiedzieliśmy, że
podjęta decyzja była tą słuszną, jedyną słuszną. Wygrała miłość. Po raz kolejny
w naszym przypadku i za każdym razem ta decyzja, kierowana sercem, zawsze przynosiła
wspaniałe rzeczy. Pierwszą taką naszą decyzją był ślub na plaży na Karaibach.
Choć nie wiedzieliśmy, nasze serca już za nas zdecydowały. Wybraliśmy siebie i
od tego momentu, wszystko zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni na lepsze. Bo
należeliśmy do siebie, zawsze i na zawsze.
-O Boże! To Marco! Marco Reus! –usłyszeliśmy. Marco puścił mnie lekko i spojrzał na osoby zbliżające się z oddali. Trafiliśmy akurat na godzinę zwiedzania stadionu, całe grono niemieckich kibiców, poubierane nawet w zimowe kurtki z herbem Borussii i czapki, zbliżało się do nas na czele z przewodnikiem. Marco, widząc ich ilość zaśmiał się pod nosem, ale dziś był niezwykły dzień. Został i z każdym zrobił sobie z zdjęcie, przez każdego został uściskany, poklepany po plecach, dwie panie nawet ucałowały go w policzki, pozostawiając na nich ślad szkarłatnej, czerwonej szminki. Każdy mu gratulował, cieszyli się z podjętej decyzji i mówili, że przez te wszystkie informacje w internecie, myśleli, że go stracą. Przepraszali nawet za takie myślenie. Otrzymał wiele, znaczących słów wsparcia i byłam pewna, że te na długo zostaną w jego pamięci. Wszyscy Borussen byli szczęśliwi z pełnienia jego nowej funkcji i to był ich powód do dumy. Obiecali wszyscy wznieść dzisiaj wieczorem toast, za nas i za owocny sezon. Pełno uśmiechów, wzruszenia, ciepła i miłości. Wiedziałam, że od tej chwili, na każdym kroku, będzie widział, że podjął tą słuszną decyzję. Już to wiedział.
Poprosił przewodnika, by zrobił nam wszystkim grupowe zdjęcie. Znaleźliśmy się w środku całej grupy kibiców. Objął mnie obiema dłońmi i uśmiechnął się szczerze do obiektywu. Przewodnik zaczął odliczać do trzech, lecz na kilka sekund przed zrobieniem zdjęcia Marco krzyknął głośno „Wer wird deutscher Meister?” Kibice od razu podchwycili zawołanie swojego kapitana i odkrzyknęli chórem „BVB Borussia! Wer wird deutscher Meister? Borussia BVB!” Razem z Marco z szerokimi uśmiechami spojrzeliśmy na nich i biliśmy brawo. Wszyscy do nas się przyłączyli i podziękowali za wspólne spotkanie. Także i ja dostałam parę komplementów, że jestem bardzo miła i cieszą się, że Marco ma taką fajną żonę, wszyscy życzyli nam dużo szczęścia i samych sukcesów.
-O Boże! To Marco! Marco Reus! –usłyszeliśmy. Marco puścił mnie lekko i spojrzał na osoby zbliżające się z oddali. Trafiliśmy akurat na godzinę zwiedzania stadionu, całe grono niemieckich kibiców, poubierane nawet w zimowe kurtki z herbem Borussii i czapki, zbliżało się do nas na czele z przewodnikiem. Marco, widząc ich ilość zaśmiał się pod nosem, ale dziś był niezwykły dzień. Został i z każdym zrobił sobie z zdjęcie, przez każdego został uściskany, poklepany po plecach, dwie panie nawet ucałowały go w policzki, pozostawiając na nich ślad szkarłatnej, czerwonej szminki. Każdy mu gratulował, cieszyli się z podjętej decyzji i mówili, że przez te wszystkie informacje w internecie, myśleli, że go stracą. Przepraszali nawet za takie myślenie. Otrzymał wiele, znaczących słów wsparcia i byłam pewna, że te na długo zostaną w jego pamięci. Wszyscy Borussen byli szczęśliwi z pełnienia jego nowej funkcji i to był ich powód do dumy. Obiecali wszyscy wznieść dzisiaj wieczorem toast, za nas i za owocny sezon. Pełno uśmiechów, wzruszenia, ciepła i miłości. Wiedziałam, że od tej chwili, na każdym kroku, będzie widział, że podjął tą słuszną decyzję. Już to wiedział.
Poprosił przewodnika, by zrobił nam wszystkim grupowe zdjęcie. Znaleźliśmy się w środku całej grupy kibiców. Objął mnie obiema dłońmi i uśmiechnął się szczerze do obiektywu. Przewodnik zaczął odliczać do trzech, lecz na kilka sekund przed zrobieniem zdjęcia Marco krzyknął głośno „Wer wird deutscher Meister?” Kibice od razu podchwycili zawołanie swojego kapitana i odkrzyknęli chórem „BVB Borussia! Wer wird deutscher Meister? Borussia BVB!” Razem z Marco z szerokimi uśmiechami spojrzeliśmy na nich i biliśmy brawo. Wszyscy do nas się przyłączyli i podziękowali za wspólne spotkanie. Także i ja dostałam parę komplementów, że jestem bardzo miła i cieszą się, że Marco ma taką fajną żonę, wszyscy życzyli nam dużo szczęścia i samych sukcesów.
Nim po powrocie do mieszkania odprawiliśmy opiekunki-państwo
Götze, przebraliśmy się w domowe ciuchy i przywdzialiśmy plastikowe korony,
jedno z ujęć sprzed stadionu trafiło na Instagrama Marco. Wszyscy na nim krzyczeli,
uśmiechali się, skakali i unosili ręce w górze. My z Marco staliśmy przez nich
otoczeni, oboje spoglądaliśmy na nich z uśmiechami od ucha do ucha. Czysta
radość i euforia. Już myślałam, żeby wywołać to zdjęcie i oprawić w ramkę, było
wyjątkowe. Umieścił pod nim kilka słów od siebie odnośnie pozostania w
rodzinie Borussii, podpisania kontraktu i objęcia funkcji kapitana. Jako
drugie, dodał zdjęcie z dzisiejszego poranka, gdy składał podpis na kartce
nowiusieńkiego kontraktu w towarzystwie Watzke i Zorca. To jednak kibice, oraz
jak podkreślił, ja, byli tutaj znacznie ważniejsi i to właśnie ujęcie zostało
ustawione na to główne. Później już tylko przyszedł czas na korony, jedzenie
wyimaginowanych much z plastikowych talerzyków i skakanie po całym mieszkaniu
jak żaby. Kum kum.
~~~
Z lekkim opóźnieniem oddaję rozdział w Wasze ręce. Takim sposobem zostało mniej czasu do czekania na sobotę (o ile się wyrobię!:) ) Nie udało mi się napisać wszystkiego, co chciałam, ale i tak wyszedł już długi, a co sie odwlecze, to nie uciecze, od tego będzie 83:)
Już powoli zbliżamy się do konca, po cichu odliczam, ale potrzymam Was w niepewności do końca, na pewno jeszcze czymś Was zaskoczę i już się nie mogę tego doczekać. Będę wdzięczna za każdy komentarz, żeby wiedzieć, że jeszcze tu ze mną jesteście, czytacie i pisanie dalej ma sens😃
Miłej niedzieli i spokojnego tygodnia! x.
Do następnego!❤💛💛💛
Już powoli zbliżamy się do konca, po cichu odliczam, ale potrzymam Was w niepewności do końca, na pewno jeszcze czymś Was zaskoczę i już się nie mogę tego doczekać. Będę wdzięczna za każdy komentarz, żeby wiedzieć, że jeszcze tu ze mną jesteście, czytacie i pisanie dalej ma sens😃
Miłej niedzieli i spokojnego tygodnia! x.
Do następnego!❤💛💛💛
Wiedziałam, że nie zrobisz mi tego i nie wyślesz Marco do City. Za to Cię kocham ❤❤❤
OdpowiedzUsuńOoo, kochana❤️❤️❤️ Dziękuję! x.
UsuńNie wiem, co powinnam napisać. Wiem za to, że nie napiszę nic mądrego. Więc najlepsze co mogę zrobić, to podziękować Ci za ten rozdział i za to, że Lama zostaje w Dortmundzie (i to z podwyżką i nowym domem!) poprzez opublikowanie nudnego, ale jakże długiego jak na moje możliwości rozdziału na moim blogu... Także ten - zapraszam! ;p
OdpowiedzUsuńNo i mam jeszcze słówko do Reusa. Chłopie, Ty tak ciągle gadasz o tych dzieciach i gadasz, ale to nie językiem się dzieci robi, więc zamknij z łaski swojej buźkę i udowodnij swojej żonie, że masz super hiper extra świetne plemniki - tak jak Sergi - i zrób jej dzidzię! Bo jak tak dalej będziesz się ociągał, to będziesz musiał po niebieskie tabletki sięgnąć, żeby doczekać się syna! :p
Kocham niezmiennie <3
Buziaki!!
Dziękuję i cieszę się bardzo, że się cieszysz😅 A rodział-nie jest nudniejszy niż mój, a co wiecej fantastyczny, może niedługo dotrę tam z komentarzem. 😂❤️ A z dzieckiem, nie wiem, kto więcej gada..Rudy, czy ty..🤣🤣❤️❤️❤️ Zobaczymy czy w ogóle do tego dojdzie..🤔 Buziaki!
UsuńSzczerze to zanim ta cała sprawa z City nie była wyjaśniona ja już miałam w głowie dziesiątki teorii spiskowych (chyba za dużo fanfiction). Rozdział miodzio, każdy rozdział, opowiadanie, które jest pisane twoim piórem jest fenomenalne. Czekam z niecierpliwością na kolejny,jednakże szkoda, że to będzie już końcówka opowieści.
OdpowiedzUsuńMam jednak nadzieję, że nadal będziesz dla nas tworzyć.
Czekam na sobotę i życzę weny. Trzymaj się ciepło.
Pozdrawiam ☺
Och, doskonale znam to z teoriami spiskowymi!! Myślę, że niedługo przyjdzie jeszcze czas na teorie spiskowe i trochę jeszcze zdążę namieszać przed zakończeniem...😊 Bardzo, bardzo dziękuję i ogromnie się cieszę, ze nadal Ci się podoba i tu jesteś! Buziaki!😘❤️
UsuńDo szczęścia wszystko potrzeba nie wiele.Tak sobie myślę że z Rose to dobra kobieta, pokazała Marco wszytsko co najważniejsze.Oni nie mogą bez siebie żyć, pamiętam początki opowiadania,gdzie Reus powiedział że nie pocałuje jej bo wtedy już nie przestanie.Do dziś to jest prawdą i tak zostanue. Marzy mi się tylko aby Rose miała bilznieta z Marco, zamieszkała w nowym domu i pracowała w swoim zawodzie . Wiesz zawsze przy budowaniu i urządzaniu domu jest dużo pracy i Rose może zapomnieć o kolejne wizycie u pani doktor .Bardzo dobrze ciebie się czyta,masz niesamowity dar, którego ci sama zazdroszczę.Wiem że kiedyś przeczytam twoja książkę i tego tobie życzę .Mam też pytanie ,będziesz dalej coś pisala,jakie plany po zakonvzeniu tego opowiadnia(oczywiście dla mnie mozesz nie kończyc) . Pozdrawiam i życzę dużo weny i powodzenia na studiach
OdpowiedzUsuńDziękuję z całego serduszka za tak piękny komentarz! 🙈💞 Nie wiem co powinnam napisać, ale bardzo, bardzo dziękuję i jest mi niewyobrażalnie miło.. Książka to takie odległe marzenie, takie bardziej marzenie ściętej głowy. Dużo brakuje mojej pisaninie..może przede wszystkim większych umiejętności..😂
UsuńNie wiem, czy będę dalej pisać, wciąż biję się z myślami, jednak na pewno będę chciała zrobić sobie dłuższą przerwę i skupić się w 100% na studiach. Decyzję postaram się podjąć do końca tego opowiadania🤗
Jeszcze raz bardzo dziękuję i ściskam mocno! Mam nadzieję, że nie zawiodę!❤
Z tą ksiażka nie zartuję .Masz talent dziewczyno ,nie zmarnuj go.Czytam te opowiadanie z przyjemnością.Wiadomo studia są ważne ale mogłabyś pisać rozdziały co dwa tygodnie .Tutaj na blogspocie nie mam dużo opowiadań tak długich.Wszyscy się przenieśli na wattapada .Nigdy nie zawiedziesz pamiętaj.Pozdrawiam a ja zabieram sie za czytanie opowiadania
UsuńDziękuję bardzo❤ Na razie nie myślę o następnym opowiadaniu, zależy mi, by te doprowadzić do końca i na razie nie chcę nic obiecywać. Mam nadzieję,że nowy rozdział także Ci się spodoba! 💞
Usuń