sobota, 22 września 2018

Sześćdziesiąt trzy


Nasz leniwy poranek był cudowny. Pełen niespiesznych pocałunków, znaczących spojrzeń, czułych objęć. Byliśmy tacy szczęśliwi, aż nie mogłam uwierzyć, że to realne. Uśmiechaliśmy się do siebie, śmialiśmy, dotykaliśmy swoich twarzy, policzków, kącików oczu, ust, jakbyśmy byli niewidomi. Ale my pragęliśmy widzieć siebie wszystkimi możliwymi zmysłami. Widzieć nas i uwierzyć, że te chwile są prawdziwe i żyjemy w rzeczywistości, nie we śnie. Zamówiliśmy do pokoju śniadanie i zjedliśmy je w łóżku, karmiąc się nawzajem, brudząc lodami na deser po całym ciele, żeby potem móc je wszystkie scałować. Nawet nie przyszło nam przez myśl, żeby się ubrać. Jedynie zmusiłam Marco, żeby nałożył na siebie szlafrok, kiedy pokojówka przyszła do pokoju z naszym jedzeniem. Śmiał się, że jestem zazdrosna, ale w końcu uległ moim naleganiom. Biedna pokojówka, miałaby zawał na miejscu. Nie dość, że drzwi otwiera piekielnie przystojny Marco Reus, to z typową fryzurą „po seksie” i w dodatku nagi. Ale ten widok był mój, ten i nawet ten bez szlafroka. On był mój, a ja jego. Od zawsze i coś mi podpowiadało, że pozostanie tak już na zawsze.
Po śniadaniu i deserze wzięliśmy wspólny prysznic. Cali się lepiliśmy od lodów o smaku róży. Prawie zapomniałam już, jak wspólne prysznice mogą być cudowne, romantyczne i wyjątkowo odprężające, przy czym nie było w tym zasługi ani deszczownicy, ani punktów z masującymi dyszami. Ubraliśmy się potem we wczorajsze ubrania, nie mieliśmy nic niestety na zmianę. Marco nie mógł powstrzymać się, by pomóc mi wejść w sukienkę i zapiąć mi zamek. Ucałował mnie na koniec w kark, później ścieżka pocałunków zmierzyła w stronę szyi, żuchwy ust. Mogliśmy tak trwać wiecznie. Uznaliśmy, że jeszcze wstąpimy do domu, żeby się przebrać i dopiero potem pojedziemy po naszą córeczkę, za którą już oboje się stęskniliśmy. Nie dałabym rady jeszcze całego dnia przechodzić na szpilkach z wczorajszego wieczoru. Odzwyczaiłam się od nich, nie byłam w stanie tak od razu ich włożyć i chodzić jak modelka po wybiegu, bez krzty grymasu na twarzy. U Marco miałam całą swoją garderobę. Zostało sporo rzeczy, które zostawiłam. Blondyn zamknął ją na klucz, odkąd odeszłam. Przeniósł swoje najpotrzebniejsze rzeczy do szaf, pozostawiając w zamknięciu tylko moje rzeczy. Tak bardzo bolało mnie, że tyle cierpiał. Nie mógł nawet wejść do własnej garderoby, co wcześniej było przecież tak zwyczajne. Wszystko się zmieniło.

Zapukaliśmy do drzwi mieszkania na jednym z dortmundzkich osiedli. Byłam u Yvonne kilka razy. Przesiadywałyśmy razem głównie przy zielonej herbacie z kwiatami jaśminu, malując sobie wzajemnie paznokcie i oglądając kolorowe czasopisma. Miałyśmy ze sobą naprawdę dobry kontakt, gdy jeszcze byłam z Marco. Przy wyjeździe nawet się z nią nie pożegnałam, nie napisałam. Teraz, gdy miałam się z nią ponownie zobaczyć, czułam się strasznie niepewnie. Odkąd wróciłam, nie widziałyśmy się i nie miałam pojęcia jak na mnie zareaguje. Będze zła, czy może spróbuje mi wybaczyć? Przekręcanie zamka, uchylenie drzwi… Cały stres odleciał w niepamięć.

-Rosalie! –pisnęła radośnie Yvonne. Przytuliła mnie mocno, odpychając ode mnie jednocześnie Marco. Straciłam z talii jego mocny uścisk. Blondyn zaśmiał się widząc reakcję siostry i wszedł do mieszkania, pozostawiając nas w uścisku na klatce, dając chwilę prywatności.
-Yvonne, tak bardzo cię przepraszam. Nawet nie miałam wtedy chwili, żeby zadzwonić i się z tobą pożegnać. Przepraszam za to, co narobiłam…
-Marisa jest tak przepiękna, taka mądra! –westchnęła, zupełnie ignorując moje przeprosiny. Biło od niej szczęście i dobra energia. –Tak mi przykro, że musiałaś przez to wszystko przechodzić, sama, samiuteńka. Nie wiedzieliśmy co zrobić, pomyślałam, żeby sprawdzić lotnisko, ale potem Marco już nie chciał niczego robić i… To już nie ważne, dobrze? To dziecko ma dopiero półtora roku? Tyle umie, mój Nico, czy nawet Mia tak szybko nie mówili i nie byli tacy ogarnięci. My z Melą też nie, ale Marco za to tak. Pewnie ma to po tatusiu! Tatusiu! Marco tatusiem.. Wiesz, że w życiu nie myślałam, że do tego dojdzie? Przepraszam, w ogóle, wejdźmy do środka –uśmiechając się szeroko, a potem zachichotała ze szczęścia. Wzięła mnie za rękę i pociągnęła w kierunku salonu, gdzie przy stole siedziała moja córeczka w specjalnym dziecięcym krzesełku, pałaszując naleśniki. Yvonne robiła dobre naleśniki, nawet lepsze ode mnie. Żałowałam, że nie przewidziałam tego i najadłam się aż do przesady śniadaniem w hotelu. Nie miałabym też wyboru, Marco mnie karmił, nie przyjmował odmowy, twierdząc, że muszę się porządnie najeść po takim wysiłku, a on zamierza o mnie dbać. I o mój wysiłek i o jedzenie po nim. 
Teraz siedział już przy stole, na przeciwko swojej córki, pokazując coś w telefonie chłopcu.. Nico..

-Nico, pamiętasz ciocię Rose? –zapytała Yv. Chłopiec odwrócił się, a ja aż zaniemówiłam. Miał prawie cztery latka, kiedy byłam z Marco. Teraz miał już skończone pięć i niedługo przecież kończył sześć i szedł do pierwszej klasy. Miał jasne oczy po Yvonne, jasne włosy, promienną, chłopięcą buzię. Tak urósł. Prawdą okazało się powiedzenie, że po dzieciach najbardziej widać upływ czasu.
-No coś taak –kiwnął głową potakująco, lustrując mnie spojrzeniem –Cześć ciociu.
-Ale ty urosłeś... O jeny, brzmię już pewnie jak stara ciotka po pięćdziesiątce?
Nico razem z Marco pokiwali twierdząco głowami. Roześmialiśmy się wszyscy.
-Mama! –zawołała Marisa. Oczywiście, zawsze chciała być w centrum uwagi. Podeszłam do niej i ucałowałam w główkę. Naprawdę się za nią stęskniłam.
-Co tu dobrego ci ciocia zrobiła, co? Naleśniki?
Mała pokiwała głową i podała mi jeden rulonik ze słodkim serkiem. Uśmiechnęłam się i ugryzłam kawałek.
-Marco, Rose, chcecie naleśniki? –zawołała do nas z kuchni Yvonne.
-Ja dziękuję! –zawołał Marco i wrócił do dyskusji z Nico. Męskie sprawy.
-Ja również, jestem najedzona.
 Gospodyni dołączyła do nas, usiadła koło mnie i Marisy. Uśmiechnęła się widząc, jak moje kochane dziecko powoli i niezdarnie pożera naleśnika. Nie zwracała uwagi na wypadający ser z drugiej strony, grunt, że było co jeść.
-Jak ja bym chciała mieć taką uroczą córeczkę. Myślę, że kupowałabym aż nadto sukienek, opaseczek, bucików.. Też tak masz?
-Zwariowałam na punkcie zakupów dla niej.. Przywiozłam z Liverpoolu jeszcze pełno ubrań. Ale wciąż mogę kupować, bo Mari szybko z nich wyrasta. Wtedy ja mogę iść i splądrować bez wyrzutów sumienia pół sklepu z odzieżą dziecięcą.
-Jak wyrośnie, to idę z tobą. Nico może też coś kupię, ale większość będzie dla Marisy. Róż, kokardki, księżniczki... I jeszcze wybrałaś takie piękne imię! Chcę córkę! –zaśmiała się szczerze, czule spoglądając na moją małą dziewczynkę.
Nico zaciągnął Marco do swojego pokoju. Blondyn posłusznie poszedł za swoim ulubionym siostrzeńcem, miał mu pokazać swój samodzielnie skończony model i prosił Marco, żeby zaczął robić z nim kolejny.

-Marco jakiś czas jak ciebie nie było przylepił się do nas i przez to chyba jego relacja z młodym jeszcze bardziej się poprawiła. Kiedyś, jak on był mały, uwielbiał składać z tatą samoloty. Nico jeszcze nie do końca załapał bakcyla, ale jak przychodzi Marco to go wykorzystuje.
-Marco pewnie sam dla siebie je składa –zaśmiałam się. Musiał być uroczym małym chłopcem. Na pewno, gdybym miała lepszy kontakt z jego rodzicami, wypytałabym ich o jego dzieciństwo. Od Yvonne chociaż trochę się dowiedziałam. Podobno rozwijał się najszybciej z całego rodzeństwa. Marisa więc miała wrodzony geniusz po tacie.
-Pewnie tak -przyznała. -Ja bym nie miała nerwów. Wiesz ile to pracy? Ile tych małych, wkurzających elementów? No i nie zapomnij, że to trzeba sklejać, całe ręce ubrudzone i nie da sie domyć.
-Dobrze, że mam piękną córeczkę, która woli pluszaki, lalki i układanki.

Marisa włąśnie skończyła swoje jedzenie i domagała się wyjęcia z fotelika. Podniosłam mojego dużego klopsa i postawiłam na podłodze. Chciałam zabrać talerzyk po naleśniku, ale Yvonne spiorunowała mnie wzrokiem i sama się tym zajęła. Wzięłam Marisę za rączkę i szłam, gdzie mnie poprowadziła. Trafiłyśmy do pokoju Nico. Popchnęła rączkami drzwi i naszym oczom ukazał się przesłodki obraz. Chłopaki siedzieli przy biurku i rozkładali wszystkie drewniane części. Mój ukochany podniósł głowę i uśmiechnął się szeroko, najpierw do mnie, potem do naszej córki.
-Chcesz zobaczyć, co tu mamy?
Marisa wykazała zainteresowanie. Puściła moją rękę i ruszyła do swojego taty. Wyciągnęła do niego rączki, żeby ją podniósł i posadził sobie na kolanach. Pokazał jej obrazek samolotu na pudełku i wytłumaczył, że wszystkie te kawałki stworzą taki właśnie samolot. Yvonne stanęła koło mnie w progu i dołączyła do obserwowania. Marco objął jedną ręką Marisę, żeby nie spadła z jego nóg, a wolną ręką pomagał Nico w kompletowaniu części jak nakazywała instrukcja. Mała była póki co zainteresowana i nie chciała wracać do nas. 

-Mogłabym tak patrzeć cały dzień –westchnęłam.
-Pasują mu dzieci. Jest nawet przy tym bardziej męski -stwierdziła. Ostatnio doszłam do tego samego wniosku, czyli coś musiało w tym być. - Między wami jest już dobrze?
-Wychodzimy na prostą. Tak mi się wydaje –przyznałam. Chyba tak właśnie było, chociaż... Tak, na razie wychodzliliśmy na prostą. Wolałam nie myśleć o przyszłości, o tym, co trzeba..
-Wiesz, że czasami, niektóre pary, robią sobie na pogodzenie kolejne dziecko?
Zakrztusiłam się przełykaną śliną i roześmiałam głośno. Marisa, Nico i Marco aż oderwali się od swojego zajęcia i spojrzeli na mnie z rozbawieniem. Widziałam po minie blondyna, że był wyraźnie zaintrygowany moją reakcją. Dobrze, że nie słyszał o czym mówiłyśmy.
-Oszalałaś.
-On by oszalał na punkcie syna.
-Nie szaleje na punkcie córki? Przepraszam?!
-Szaleje, przecież widzisz, ale wiesz, syn… Syn to syn. Przekazałby całą swoją wiedzę i umiejętności piłkarskie –uśmiechnęła się szeroko, ciągnąc temat. Dzieliła nas wystarczająca odległość, żeby ściszony głos Yvonne dotarł jedynie do mnie. Nie ma mowy, Marisa jest cudowna, ale żadnych dzieci więcej. 
-Idziemy stąd. Dajmy im spokój –westchnęłam i zaczęłam ciągnąć ją w stronę salonu. Dzieci mają zajęcie, więc my też mogłyśmy odpocząć.
-Marco? –zawołała Yvonne. O nie. Zaczęłam jeszcze mocniej ciągnąć ją za rękę. –Nie chciałbyś syna?
Nawet nie patrzyłam w jego stronę. Uciekłam do salonu i ani myślałam uczestniczyć dłużej w tej bezsensownej i bezcelowej dyskusji. Tak się rozpływała nad moją córką, to niech sama sobie taką sprawi. Na pogodzenie, też mi coś.

Mogłyśmy spędzić wspólny czas, dokładnie tak, jak dawniej móc pogadać i poplotkować o wszystkim i o niczym. Chociaż opowiedziałam jej w skrócie o moim życiu w Liverpoolu, nie byłam dokładnie wypytywana jak na przesłuchaniu co, gdzie i kiedy. Dzięki temu naprawdę czułam się komfortowo, a moje spięcie sprzed otworzenia przez nią drzwi kompletnie ustąpiło. Byłam jej za to ogromnie wdzięczna, bo wiedziałam, że blondynka należała do tych ciekwskich osób. Opowiedziała mi też dużo o sobie. Planowała mianowicie przenieść się do domu, mając dość gnieżdżenia się w mieszkaniu, a jej mąż zaczął powoli rozglądać się za nową pracą. W obecnej spędzał zbyt dużo czasu i nie miał czasu dla rodziny. Obiecałam, że znajdę czas i przysiądę z nią nad ofertami i poszukamy czegoś ładnego, w dobrej okolicy i za korzystną cenę. 
Jak wcześniej przypuszczałam, Marisa znudziła się po pewnym czasie i przytuptała do nas na kanapę. Przytuliła się do mnie i napiła się trochę wody. Kiedy trochę odpoczęła, poszła do swoich klocków i zabawkowego samochodu. Układała sobie sama jakieś konstrukcje, po których próbowała ciągnąć pojazd. Obserwowałyśmy ją z Yvonne, ale nadal leżałyśmy i rozmawiałyśmy, tym razem temat zszedł na dzieciaki i czas, kiedy to Nico był taki mały, pierwszy wnuk Reusów i oczko w głowie. Ze śmiechem przyznała, że pojawienie sie Mii było zbawieniem. Wnuczka sprawiła, że nadużywanie gościnności przez dziadków w domu Yv zmalało. Zaczęłam się zastanawiać, kiedy to mnie czeka kolejne zetknięcie z drogimi teściami. Jak najprędzej pozbyłam się takich myśli, z całym szacunkiem i sympatią do pana Thomasa, ale nie chciałam psuć sobie dnia. Wolałam wspominać ostatnią noc, którą nadal czułam i móc rozkoszować się widokiem mojej córeczki.
Na koniec Yvonne pokazała mi swoje nowe zdobycze z sezonowych wyprzedaży, co uzmysłowiło mi, jak dawno ja nie byłam na zakupach. Może się wybiorę?
Postanowiłyśmy razem zabrać się za przygotowywanie obiadu. Marco przepadł bez wieści przy modelowaniu, podobnie jak Nico. My dziewczyny miałyśmy praktycznie całe mieszkanie dla siebie, cisza była jak makiem zasiał. Dopiero jak włączyłyśmy Marisie bajkę, to ta cisza się odrobinę wypełniła. Bajka też przywołała Nico, który myślał, że włączyłyśmy „Auta”. Jak zobaczył Myszkę Miki, nie był pewien, czy ma ochotę, ale ostatecznie usiadł z Marisą na kanapie. Dał jej butelkę z sokiem i zapytał, czy chce swojego misia. Przyniósł go jej z maty do zabaw. Troskliwy kuzyn.
Jako ostatni odnalazł się też mój mąż. Poczułam najpierw jego dłonie na swoich biodrach, a potem ciepły oddech tuż przy szyi.
-I jak tam samoloty? –zapytałam, zawijając farsz w kapustę na gołąbki.
-Zrobiliśmy połowę modelu. Klej musi wyschnąć, innym razem zrobimy resztę. A ty dobrze się bawisz?
-Jak widzisz, znakomicie –zaśmiałam się, wskazując na całą kuchnię w chaosie. Yvonne była zajęta przygotowywaniem sałatek i sosu pomidorowego, co chwila też jedna z nas rzucała okiem na ziemniaki, które lubiły czasem wykipieć, nawet naczynia jeszcze gdzieś się walały po blatach, nie zdążyłyśmy ich włożyć do zmywarki.  I Marco się właśnie nimi zajął. Spojrzałyśmy po sobie z Yvonne ze zdziwieniem i niedowierzaniem. Pozbierał wszystkie brudne miski, talerze, widelce, włożył je do zmywarki i nastawił zmywanie.
Zapytał, czy może w czymś jeszcze pomóc, ale byłyśmy w takim szoku, że zamiast go wykorzystywać do zwijania gołąbków, czy tarcia marchewki, wolałyśmy podziękować mu i odprawić do dzieciaków. Opuszczając kuchnię dostałam buziaka w policzek i czułe spojrzenie. Mina Yvonne i jej cichy, zduszony pisk wyrażały również mój stan. Takiego Marco właśnie pokochałam.


***

Po obiedzie powoli zaczęliśmy zbierać się do domu, wiedząc, że nadchodzi pora drzemki Mari. Nie chcieliśmy nadużywać gościnności Yvonne, chociaż zauważyliśmy, że nasza wizyta poprawiła jej nastrój. Obiecaliśmy, że niedługo znów sie spotkamy, Marco przecież musiał pomóc swojemu siostrzeńcowi z dokończeniem drewnianego samolotu. 
Gdy wróciliśmy, od razu poszliśmy do dziecięcego pokoiku, bo nasza mała księżniczka zechciała zbudować z nami wieżę z klocków, ale jak przypuszczałam, po piętnastu minutach zaczęła ziewać. Marco zasłonił żaluzje, ja ją przebrałam w domowe spodenki i cieniutką bluzeczkę i położyłam do łóżeczka razem z misiem. Zostawiłam lekko uchylone drzwi i oczywiście elektroniczna niania jak zawsze była ze mną. Zbiegłam po schodach do salonu, gdzie przebywał Marco.
-Chodź tutaj –westchnął, wyciągając do mnie ręce. Przysiadł na boku kanapy i czekał, aż wreszcie będziemy mogli być znów ze sobą blisko, tak jak dziś rano.
Wtuliłam się w niego mocno, opierając brodę na jego ramieniu. Trwaliśmy tak dłuższą chwilę, sycąc się bliskością, dotykiem, ciepłem ciał i biciem serc. Później Marco przechylił się do tyłu, spadając na kanapę. Oczywiście pociągnął mnie za sobą.  Zaśmiałam się. Teraz ja leżałam na nim i naprawdę ten widok mi się niezmiernie podobał.
-Marco… Tak bardzo tęskniłam. Nawet nie wiesz, nie masz pojęcia…
-Też tęskniłem, cholernie mocno –przyznał, nadal mnie ściskając, chcąc, żebym była jak najbliżej niego.
-Mogłam nie wyjeżdżać tak daleko…
-Myślałem, że mieszkasz w Hiszpanii. List do Mario był tam podbity przy wysyłaniu..
-Emre miał tam mecz ligowy, poprosiłam go, żeby wysłał z Madrytu, miałam mętlik w głowie. Przede wszystkim niemowlaka, nieprzespane noce, przemęczenie… Byłam głupia, wiem..
-Nie myśl tak –zaprzeczył, całując mnie w czubek głowy. –Kiedy zobaczyłem ciebie w szatni.. Z Marisą na rękach.. Nie wiedziałem co się dzieje. Nie przespałem ani sekundy tej nocy. Mario do mnie dzwonił, Ann, Piszczu.. Wszystko odrzucałem.
-Wolałam dlatego najpierw się spotkać i porozmawiać.. –zaśmiałam się pod nosem. Podniosłam się na łokciach i położyłam dłoń na jego policzku. –Przykro mi, że.. Nie wszystko poszło po twojej myśli, trochę popsułam ci plany na życie..
-Nie chcę innego życia, Rosalie. Chcę ciebie, naszą małą Marisę, a jak chcesz, możemy nawet mieć jeszcze syna –wyznał, patrząc na mnie radosnymi, szczęśliwymi oczami, które tak bardzo kochałam. Uśmiechnęłam się. Aż ciężko mi było uwierzyć w to, co się działo. Przecież jeszcze tydzień temu nie odzywaliśmy się do siebie, chcieliśmy wydrapać sobie oczy. A teraz?
-Co się stało? Że tak uważasz. Kiedyś było inaczej i ja po prostu tego nie rozumiem, przepraszam..
-Po prostu -wzruszył niedbale ramionami, jakby to była największa oczywistość naogół wszystkim znana. - Widząc ciebie, naszą córkę, wiem, że niczego więcej w życiu nie potrzebuję. Niczego, Rose.

Nie zasługiwałam na takiego mężczyznę. Marisa miała cudownego tatę, będę mogła jej jedynie zazdrościć. Potrzebował jej, to były słowa, które nawet mi się nie śniły w najpiękniejszych snach. A ja? Nie chciałam, żeby doszło do kolejnych rozpraw. Marco miał rację, wnosząc o pełną opiekę nad dzieckiem. Marisa go kochała, nie byłaby z obcym mężczyzną, a tatą, który zrobiłby dla niej wszystko. Gdybym to wiedziała wcześniej, może byłabym w stanie na to przystać, dla dobra nas wszystkich.. Wszystko miało swój koniec. I chociaż nasz koniec to było coś, czego najbardziej w życiu nie chciałam, on musiał nadejść. Musiał znać prawdę.
Puściłam Marco i wstałam energicznie z kanapy. Wyminęłam ją i podeszłam do mojego ulubionego okna w tym mieszkaniu. Mój Dortmund. Moje miasto. Czułam się z tym miastem związana, bardziej, niż z tym, w którym rzeczywiście się urodziłam i wychowałam.
-Nie roztrząsaj tego tyle.. To nie ma sensu –usłyszałam jego głos tuż obok. Przytulił mnie do siebie od tyłu, splatając swoje dłonie na moim brzuchu. Nadal nie czułam się tak pewnie jak kiedyś, ale to, co zrobił i powiedział dzisiejszej nocy trochę mnie podbudowało. Oczywiście, musiał się znaleźć kolejny aspekt, który zrobił dwa kroki do tyłu.
-Przepraszam Marco, ale nie dam rady. Wiem, że się zgodziłam, ale nie jestem gotowa, żeby zamieszkać z tobą i żyć, tak po prostu, tak normalnie...
-Nie możesz spojrzeć na tu i teraz?
-Nie. Za długo tak było, teraz nie mogę –szepnęłam cicho, zaciskając powieki. Wiedziałam, że bardzo się na to cieszył, pragnęłam jego szczęścia, ale miałam zbyt dużo lęku w sobie. Nie chciałam, żeby to szczęście podwoiło jego przyszły zawód i żal.
-Potrzebuję cię. Tutaj.
-Tydzień –powiedziałam. –Daj mi tydzień, proszę. Jeśli po tygodniu opcja będzie nadal aktualna, to wprowadzę się, wypowiem umowę mieszkania. Jeśli będziesz chciał, Mari może u ciebie zostawać na nocki, jak nie, zabiorę ją do siebie, będziemy całe dnie razem, we trójkę, będziemy się bawić, chodzić na spacery.. Ja po prostu będę potrzebowała pobyć sama, w innym mieszkaniu, w czterech ścianach.
-Ani dnia dłużej, Rosalie –uległ i odwrócił mnie do siebie. Nim zdążyłam na niego spojrzeć, naparł na mnie intensywnie swoimi ustami, przypierając do okiennej szyby. Oddawałam każdy z jego namiętnych, zdecydowanych pocałunków, pozwoliłam trzymać mu się w jego silnych ramionach i móc samej roztopić się od rozkosznej pieszczoty.
Oderwaliśmy się od siebie jedynie ustami. Byłam nadal przygnieciona jego ciałem. Oddychaliśmy głęboko. Nie byłam w stanie spojrzeć w jego oczy. Panicznie bałam się, że po tym tygodniu, nie będzie już takiej sytuacji, pocałunków.. Nie będzie niczego. On musiał wiedzieć, teraz musiał wiedzieć o wszystkim. Musiałam otworzyć przed nim wszystkie karty. Przed mężczyzną, którego kocham, któremu powierzyłabym siebie, swoje życie, los, duszę, serce. Który dał mi najcenniejszy skarb na świecie, naszą córeczkę. Wszystko albo nic. Przez tydzień czasu będę musiała zebrać całą swoją odwagę, poskromić rosnący strach. Musiałam wziąć pod uwagę każdy, najgorszy scenariusz, musiałam przygotować się na jego złość, obrzydzenie, nienawiść… Siedem dni. To było niewykonalne. 


 



/Marco/

Pożegnaliśmy się z Rose już o dwudziestej. Marisie nie chciało się długo drzemać, pobawiliśmy się, poszliśmy na spacer i obserwowaliśmy razem kaczki. Małej sprawiło to tyle radości. Ganiała za nimi pod czujnym okiem mamy i próbowała naśladować ich kwakanie. Robiłem im ukradkiem zdjęcia, nie mogłem się na nie napatrzeć. Czułem się tak po prostu szczęśliwy, mając je obok. Szczęśliwy, kurewsko, beztrosko szczęśliwy. I chociaż to niby tak zwykłe uczucie, ja czułem się naprawdę niezwykle, doświadczałem czegoś tak dobrego i nie wierzyłem, że to właśnie mnie było to dane poznać.
Moja śliczna blondyneczka zadecydowała, że pojedzie na noc do mamy. W następną jednak noc chciała być u mnie. Nie chciałem już więcej namawiać Rose do wprowadzenia się do mnie, bo widziałem, że jest trochę zagubiona w tej sytuacji i we własnych myślach. Starałem się zrozumieć, że wszystko potoczyło się tak szybko i chociaż dla mnie to tempo było odpowiednie, ona potrzebowała to wszystko przyswoić. Po tygodniu byłem gotowy zadzwonić do tej kobiety, która wynajmowała mieszkanie mojej żonie i zerwać umowę osobiście. Byłem pewien, że przez ten tydzień zrobię wszystko, że nie będzie miała wątpliwości co do zerwania umowy.
Odwiozłem je tuż pod blok. Pomogłem wyjąć wózek i moją małą z fotelika. Odprowadziłem je pod samą klatkę i ucałowałem Marisę w główkę. Ona uśmiechnęła się do mnie i dotknęła mnie paluszkiem w policzek. Jego też złapałem i pocałowałem. Roześmiała się. Najpiękniejszy śmiech świata, na równi ze śmiechem Rosalie.
Postawiłem ją i pomogłem Rose z wózkiem. Przy drzwiach mieszkania pożegnałem się z moją piękną różyczką. Jej usta, delikatność i wrażliwość były jak róża. Jej mama wiedziała, jakie imię jej nadać. Przytuliłem ją do siebie i pocałowałem. Wolno, czule, żeby zapamiętać ten pocałunek do momentu, kiedy znów ją zobaczę i ponownie pocałuję. Te pocałunki to był mój nałóg. Nie chciałem z nim walczyć ani tym bardziej iść na odwyk. Za nic w świecie.

Gdy obie zniknęły za drzwiami, ruszyłem z powrotem do samochodu. Było pięć po dwudziestej. Cały dzień myślałem, co zrobić z tą całą sytuacją. I tylko jedna osoba mogła mi pomóc. Pomimo później pory ruszyłem prosto do Mönchengladbach. Przecież przyjaciel mi nie odmówi gościny. Dzięki późnym godzinom ominąłem wszystkie korki i szybko dostałem się na autostradę. Tęskniłem za Astonem na autostradach, jego przyspieszeniem i warczeniem silnika. Teraz jednak terenówka naprawdę się przydawała. Niektórzy mówią, że to samochód rodzinny, może coś w tym jest. Dużo miejsca na wszystkie potrzebne rzeczy, były też schowki. Potrzebowałem jeszcze więcej z nimi jeździć, by się przekonać. Zawsze kiedy patrzyłem we wsteczne lusterko i nie widziałem w nim odbicia Marisy i Rose, czułem jakiś...zawód? Nie podobało mi się to. Przypominałem wtedy sobie chwilę, gdy jechałem do domu moich rodziców, a moje dwie, piękne kobiety siedziały z tyłu i śpiewały radośnie piosenki dla dzieci. Głównie to Rose śpiewała, a Marisa próbowała ją naśladować po swojemu. Rosalie miała przepiękny głos, nigdy wcześniej nie słyszałem jak śpiewała. Długo nie mogłem zapomnieć tego widoku. Ich uśmiechów, błysku oczu, beztroski i ogromu miłości. Tak bardzo je kochałem, je obie. Zrozumiałem wtedy, że oddałbym wszystko, żeby były takie radosne, pełne miłości i beztroski każdego następnego dnia ich życia. I teraz obiecałem sobie, że tak właśnie będzie. I dotrzymam tej obietnicy.

Zadzwoniłem do Fabiana, kiedy już zjeżdżałem z autostrady. Odebrał po kilku sygnałach. Czyli uda mi się do niego wprosić.
-No siema, tatuśku. Co słychać? –przywitał się wesołym głosem. Tatuśku. Sam jest tatuśkiem.
-Jesteś w domu?
-Jestem, jestem. A co, chcesz wpaść?
-Będę za dziesięć minut –oświadczyłem i rozłączyłem połączenie. Zawsze się wkurzał, kiedy tak robiłem, ale przynajmniej nie będzie miał nic do gadania i nie powie, że akurat gdzieś wychodzi.
Wjechałem niedługo później na teren posesji Bäckera. Otworzył mi bramę i czekał już w drzwiach, patrząc na mnie z niedowierzaniem. Wiedziałem, że się za mną stęsknił. Wysiadłem z auta i ruszyłem w stronę przyjaciela.
-Też się cieszę, że cię widzę! –zaśmiałem się. Objęliśmy się po przyjacielsku i poklepaliśmy po plecach.
-Dobrze, że nie przyjechałeś rano, kiedy będziemy wyspani i nie padnięci na twarz –prychnął, wchodząc do domu. Roześmiałem się i wszedłem do środka za nim, zamykając za nami drzwi. Ich głupi szczeniak podbiegł do mnie i zaczął skakać na moje nogi. Nie popełnię więcej tego błędu. Ostatnim razem jak była taka akcja, to z tej radości posikał się na moje nowe buty. Korzystając z nieuwagi Głowy Domu i Rodziny, strzepnąłem psa z nogi. Trochę nim zarzuciło, prześlizgnął się po panelach jak po lodowisku i wpadł na swoje posłanie. O, tam mógł zostać dla dobra całej ludzkości. On jednak szedł za mną dalej, durnie merdając ogonem. I Mario mi mówił, że to ja jestem głupi. Bez przesady.
Przeszliśmy do salonu i usiedliśmy na jego wielkiej kanapie. Rozejrzałem się dookoła, biorąc trochę czasu, zanim zacznę próbować znaleźć słowa, które by oddały to, co łazi mi po głowie od kilkunastu dni.
Fabi chciał coś zacząć mówić, ale akurat z góry schodziła jego żona. Uśmiechnąłem się na widok Sarah. Bardzo ją lubiłem.
-Cześć, Marco. Niezapowiedziana wizyta, co? –zaśmiała się i podeszła do nas. Wstałem z sofy, żeby przywitać się z blondynką.
-Takie są najlepsze.
-No, no. Chcecie piwo czy coś?
-Ja dziękuję, prowadzę –powiedziałem pierwszy, zajmując swoje poprzednie miejsce.
-W nocy będziesz jechać? Daj spokój, prześpisz się u nas w gościnnym –zaprotestowała. Fabian pokiwał twierdząco głową na słowa żony.
-Chciałbym rano być już od rana z Rose i Marisą –przyznałem. Pewnie będę stał w korkach i będę w Dortmundzie o jedenastej. A tak byłbym już trzy godziny wcześniej.
-Tatusiek –zaśmiał się Bäcker. Podły gnojek, sam pieluchy zmieniał jak opętany. Ja przynajmniej tego nie robiłem… Chociaż.. Nie wiem, czy to było coś, czym mogłem się chwalić.
-Nie puścimy cię zmęczonego w nocy za kółko, oszalałeś. Prawda, Fabian?
-Oczywiście, kochanie.
-Ekhe, pantoflarz –zaśmiałem się, patrząc kątem oka na mojego towarzysza.
-Spieprzaj. Mnie możesz dać, dla dziecka soczek -zakpił, spoglądając na mnie z rozbawieniem
Sarah pokręciła głową z bezsilności i poszła do kuchni po piwo dla nas. Schyliłem się do stolika, gdzie leżały w półmisku dość ładnie wyglądające zielone winogrona. Skubnąłem dwa i jedno od razu wrzuciłem sobie do buzi.
-Jasne, częstuj się. A ja dowiem się, czemu zawdzięczam tak wspaniałą wizytę?
-Potrzebuję porady... Chyba.
-Woah, to bardzo przekonujące –stwierdził poważnie. Uśmiechnął się do żony, która przyniosła dla nas po piwie z lodówki.
-Przygotuję ci pokój na górze i pójdę jeszcze poćwiczyć. Dobrego wieczoru –uśmiechnęła się promiennie i schyliła się do Fabiana, żeby go szybko pocałować.
-Jak Lotte? Śpi?
-Taak, nawet nie dokończyłam jej bajki, od razu padła. Lecę. Jakbyśmy się nie widzieli, dobranoc Marco.
-Dobranoc –odpowiedziałem. Odeszła od nas, kierując się na górę. Trochę za długo zapatrzyłem się na jej pośladki, ale to tylko dlatego, żeby się przekonać, że te Rose są naprawdę idealne. Fabian odchrząknął głośniej i walnął mnie łokciem w bok.
-Ała!
-To się nie gap.
-Po prostu.. Myślę o Rose.
-I gapisz się na tyłek mojej żony? Jednak z ciebie niezły pojeb –roześmiał się i otworzył puszkę swojego piwa. Poszedłem w jego ślady.
-Jak to jest?
-Ale co? –zapytał, marszcząc brwi. Upił łyk piwa i rozsiadł się wygodniej na kanapie, zarzucając norę na nogę.
-Znamy się kopę lat, masz większy staż ze mną niż ze swoją żoną, chyba byłem w tych ważniejszych momentach w twoim życiu, a nigdy tak naprawdę nie wiedziałem jak to jest..
-Ooo, stary –zmarszczył czoło. –Robi się poważnie. O co pytasz dokładnie?
-O wszystko. To całe bycie razem, małżeństwo, bycie…tatuśkiem –parsknąłem, wypowiadając ostatnie słowo. Może trochę się w niego zamieniałem. Ale czułem się w tym wszystkim taki zielony. –Czuję się tak niedoświadczony, jak jakiś pieprzony prawiczek, rozumiesz? Nie wiem, co mogę, co powinienem.. Kiedyś miałem kontrolę nad moim życiem w zupełności, panowałem totalnie nad wszystkim, wszystko było w moich rękach..
-I przyszła Rosalie i wszystko się zmieniło. Ale to normalne, kiedy się zakochujesz. Tego nie mogłeś kontrolować.
-Własnych plemników też nie mogłem jak widać..
-Najpierw mnie zasypujesz setkami zdjęć Marisy, a teraz co?
-Nie, nie o to chodzi.. –zaprzeczyłem. Westchnąłem ciężko, biorąc kolejny łyk piwa. Wiedziałem, że będzie ciężko ułożyć ten cały bałagan. –Kurwa.
-Kochasz je…
-Ponad wszystko, stary –wszedłem mu w słowo. Zaczesałem włosy i zacząłem pstrykać zawleczką puszki. -Tylko tyle bym zmienił, Marisa pojawiła się za szybko. Rose nie wiedziała tylu rzeczy, kiedy się rozstaliśmy, gdybym wtedy nie pozwolił jej odejść… Nawet chyba wcześniej było nie tak. Rysowałem pieprzone inicjały na drzewie, a nie mogłem jej tak po prostu powiedzieć, że ta durna umowa obowiązuje do końca życia, bo ją kurwa kocham.
Fabian zaśmiał się. Napił się piwa i zasępił w ścianę naprzeciwko, na której wisiał telewizor. Był wyłączony, więc pewnie myślał, jak bardzo stałem się ciotą i pantoflem. Nigdy nie myślałem, że do tego dojdzie. Wstał z kanapy, poszedł do kuchni. Wrócił z kolejnymi dwoma piwami.
-Chcesz, żebym cię pocieszył? Poklepał po plecach? Popatrzył na zdjęcia twojej apetycznej żony i się z tobą poślinił? Posłuchać jak bardzo marzysz, żeby móc ją znowu przelecieć?
Parsknąłem. Dopiłem resztę piwa i otworzyłem nową puszkę. Jakoś szybko ta pierwsza się skończyła.
-Przespaliśmy się wczoraj.. -zacząłem niepewnie. -Dzisiaj -poprawiłem się. W końcu gdyby spojrzeć czasowo to i wczoraj i dzisiaj.
-Ty ogierze! –roześmiał się głośno, prawie na cały dom. Uderzył mnie w bark i klasnąl w dłonie. Dobrze, że nie obudził Lotte. Jemu coś powiedzieć. –Rose była trzeźwa?
-Patrzyłem na nią cały pieprzony wieczór.. Urodziny Ann i ona w koronkowej, czarnej sukience..
-Gniotło biedaczka –pokiwał głową ze zrozumieniem, jednak nadal się śmiał.
-Nie wypiła nic-przyznałem, ignorując jego wyborny nastrój. –Nienawidzę gumek.
-Widać po Marisie.
-Jak ja cię nienawidzę –prychnąłem. Nienawidziłem gumek i Fabiana Bäckera. I Emre Cana.
Emre Sremre. Sregumki i Srefabian.
-Ale skoro wypełniacie swoje małżeńskie obowiązki jak trzeba, to ja nie widzę problemu.
-To wszystkiego nie rozwiązało. Niczego nie rozwiązało. Ja się do tego nie nadaję, stary. Kocham je obie, ale… Spieprzyłem bycie durnym mężem. Nie chcę spieprzyć bycia ojcem.
-To nie bądź durnym mężem, tylko dobrym mężem. A ojcem? Przecież ty masz podejście do dzieci. Dziecko potrzebuję kochającego taty. Marisa go ma, bo straciłeś głowę..tatuśku. Ma też kochającą mamę. To jest wszystko…
-Najgorsze, że ja nie umiem przewidzieć co będzie… Za tydzień, miesiąc, rok… Chcę dla nich wszystkiego co najlepsze, ale.. Skąd ja mam wiedzieć co to właściwie jest?
-Kurs dla wróżbity nie pod tym adresem. Zawsze miałeś kontrolę. Ale jeśli straciłeś głowę dla swojej żony, córki też… -zaczął, a ja zacząłem w tym czasie w głowie wymieniać wszystko, co straciłem. Serce, rozum, stare cele na przyszłość, zasady, zdrowy rozsądek, umiejętność powstrzymywania swojego kolegi w spodniach przy swojej żonie.. –Nie ma odwrotu. Nie ma kontroli. Nie zaplanujesz swojego życia od A do Z. To jest trochę jak jazda bez trzymanki z trzema promilami we krwi.
-Niezłe porównanie –prychnąłem pod nosem. Chyba nie brzmiało do końca bezpiecznie.
-Jeśli wolisz sobie przekalkulować. Na moim przykładzie. Może i jestem pantoflarzem. Może i jestem tatuśkiem. Ale nigdy w życiu nie czułem się tak dobrze i tak właściwie. One są dla mnie wszystkim i nie ma innej opcji, żeby było inaczej. Zostawiłbym dla nich wszystko, zrobiłbym wszystko. Ale wiem też, że one zrobiłyby to samo. Od nich mam największą siłę i największe wsparcie. Mam najcudowniejszą żonę na świecie, kobietę, którą kocham, która kocha mnie i przy niej jestem lepszym człowiekiem. Córkę, która mi mówi, że jestem królewiczem. Jestem dla niej idealny i to jest niesamowite, bo jestem totalnym idiotą, a dla nich..
-Minusy, plusy.. Wychodzi na zero –zażartowałem. Wiedziałem, że ma rację. Znałem go zanim poznał Sarah, zanim pojawiła się na świecie Lotte i naprawdę, teraz był dużo spokojniejszy, bardziej opanowany, dojrzalszy, chociaż czasami był debilem. Mimo zmian, pozostał sobą, ale jednak lepszym sobą, którego jeszcze bardziej lubiłem. I nie był wcale pantoflarzem, czy tatuśkiem. Był normalnym, równym facetem, który ani nie stracił na męskości, ani nie trafił do psychiatryka.
-To wychodzi plus nieskończoność. Nie wiem gdzie byleś na matmie w szkole.
-Az mnie głowa od tego boli. Nie wiem, czego się boję… Nie wiem, po co rozważam przeszłość. Wiem, że je kocham i chcę z nimi być. Zasługują obie na kogoś lepszego, bardziej ogarniętego..
-Słuchaj, nie chcę ci mówić, co masz zrobić, powinieneś sam do tego dojść. Twoje małżeństwo było zasadniczo małżeństwem. Żadne nie jest idealne, my z Sarah kłócimy się, obrażamy na siebie, ale zawsze wieczorem godzimy. I nawet to godzenie przeciąga się na całą noc. Mamy za sobą lata stażu, a czasem wciąż czujemy się jak nastolatki, cały czas się w niej zakochuję. Czasem trzeba iść na kompromisy, to podstawa. Ale dzięki temu mam najwspanialszą żonę, przyjaciółkę, kochankę, fankę i jestem szczęśliwy.
-A dziecko?
-Tylko jeszcze bardziej nas do siebie zbliżyło –stwierdził. Aż zmarszczyłem brwi. –No co się gapisz. Marisa nie odbierze ci Rose. Nawet nie będziecie się nią dzielić na pół. To jest właśnie to, za co podziwiam moją żonę. Jest w stu procentach moja i w stu procentach Lotte. Żadne z nas nie odczuwa tego, że jest zaniedbywane. To tak po prostu się staje. Myślę, że podobnie będzie z Rosalie. I z tobą, nas też to się dotyczy. Nie wybierzesz kogo kochasz bardziej, albo nie przedzielisz serca, pół dla Rose, pół dla Marisy. Każda ma je w całości.
-Boże dziękuję ci za takich przyjaciół –uśmiechnąłem się lekko. Fabian odpowiedział mi tym samym.
-Wystarczy, że będziesz. Że będziesz kochał i się nimi opiekował. Planować możesz wspólne wakacje i kolejne prezenty dla młodej. No i przyjazd do nas, bo chcę je wreszcie poznać. Lotte pobawi się z młodszą koleżanką. Nie wmawiaj sobie gówien, że poświęcisz dla nich karierę i nie skupisz się na piłce, mając rodzinę.
-Nie będę miał im za złe, jeśli przestanę mieć taką formę, na jaką pracowałem, albo stracę stałe miejsce w składzie… Chyba po prostu nadszedł czas zmiany priorytetów.
-Wyjmij to sobie z głowy. Rodzina zawsze jest na pierwszym, a mając ją ze sobą, na pewno nie zawalisz z piłką. Ronaldo cyka dzieci w każdej wolnej chwili i dalej jest tym wielkim Ronaldo.
-Może masz rację.. Muszę wziąć się w garść i o nie zawalczyć. Rose poprosiła mnie o czas i…
-To co wy robiliście tej nocy? Książki czytaliście?
-Kamasutrę chyba –zaśmiałem się. Tak, wspomnienie minionej nocy zdecydowanie poprawiała mi humor.
-I miała orgazm? Bo wiesz, może dlatego chciała czasu…
-Fabian –zacząłem, próbując utrzymać poważny wyraz twarzy. Ta rozmowa zaczęła schodzić na złe tory –Chyba wiem, kiedy moja żona dochodzi. Poza tym, nie tylko raz. Poszło na to sześć tych gównianych gumek i to nie jest jeszcze liczba odpowiadająca.. Czy ja ci właśnie się tłumaczę z seksu z moją kobietą? Co jest w tym piwie?
-Sarah kupowała –podniósł ręce w geście obronnym. Pokiwałem głową. –Daj jej czas, albo zrób tak, żeby nie poczuła nawet, że tak szybko minął, a wtedy będzie już po czasie. Ona cię kocha, ty dobrze o tym wiesz. I wiesz, że zapewnisz im wszystko, co najlepsze i będą z tobą szczęśliwe.
-Tak zrobię.. Dzięki za tą rozmowę. Naprawdę. Trochę mnie uspokoiłeś.
-Zawsze do usług. I Reus, jej też możesz mówić o takich rzeczach. Szczerość jest najważniejsza. I myślę, że ona tylko upewniłaby cię w tych rzeczach, o których ci mówiłem. Jest młodziutka, ale naprawdę ma głowę na karku. Wciąż próbuję zrozumieć tylko powód jej zniknięcia. Bo jeśli kobieta szaleje za mężczyzną, to nie uciekłaby w popłochu z powodu ciąży, niezależnie od tego, jakby to zniósł. Nie mogła tego zrobić przez ciebie.
-Chciałbym tak myśleć… Chociaż pewnie wtedy bym się wściekł, trzasnął drzwiami i wyszedł. I też by odeszła. Przez ten czas… Chyba dopiero uzmysłowiłem sobie, kim tak naprawdę się stała i jaką rolę odgrywa w moim życiu.
Fabian uśmiechnął się i dokończył swoje piwo. Był o mnie rok młodszy, jednak w życiu dużo bardziej doświadczony. Wiedziałem, że mogę się do niego ze wszystkim zwrócić i otwarcie pogadać. Zwłaszcza o sprawy małżeńskie i związane z dzieckiem. Mario też był dla mnie jak brat, ale jeden, nie miał dziecka, a dwa, przestał być obiektywny i trzeźwo myślący, od kiedy moja córka zrobiła z jego mózgu budyń malinowy. Wiedziałem, że na nim też mogę polegać, jednak teraz po prostu potrzebowałem Fabiana i dobrze mi zrobiło, że tu przyjechałem.
Przeszliśmy na tematy nadchodzącej Bundesligi. Nie chciałem wracać jeszcze do grania, ani tym bardziej wyjeżdżać na zgrupowanie. Śmialiśmy się, że przez dwa lata nie widziałem świata, zupełnie poświęciłem się piłce, że nie miałem nawet normalnego życia. Nawet towarzyskiego, moje relacje nawet z nim i Mario nie były takie jak wcześniej. Teraz ze skrajności w skrajność. Nie wyobrażałem sobie zostawić Rosalie i Marisy i wyjeżdżać na zgrupowania czy po prostu mecze wyjazdowe. Piłkę nożna mi się zamarzyła, cholera jasna. Bäcki jednak się cieszył na kolejny sezon, odgrażał się, że dokopie nam na derbach. Chyba za bardzo sobie bujał w obłoczkach ostatnio. Może i mnie się uda dojść do wypośrodkowania moich skrajności.
Po północy stwierdziliśmy, że pójdziemy już spać. Chciałem jeszcze złapać Sarah, żeby zapytać o jedną rzecz. Potrzebowałem kobiecej rady. Fabian kazał mi zapukać do ich sypialni, sam poszedł się myć.
Zapukałem. 

-Proszę! –usłyszałem głos po drugiej stronie.
Otworzyłem drzwi. Rozejrzałem się po sypialni, ale była ciemna i pusta. Z łazienki przyłączonej do niej sączyło się lekkie światło. Kilka chwil później w progu łazienki stanęła… Sarah w czerwonej, koronkowej bieliźnie w pończochach z pasem i wysokich, czerwonych, błyszczących platformach. Pisnęła przestraszona i wbiegła z powrotem do łazienki, żeby trochę bardziej się ubrać. Roześmiałem się, widząc jej panikę. Czyli jednak Fabian miał rację, że wciąż może iskrzyć po tylu latach małżeństwa i przy małym dziecku. To dobrze.
Blondynka wyszła z łazienki już zamotana w męski, duży szlafrok. Zakrywał ją całą, poza uroczym obuwiem. Zacisnęła pas i zebrała materiał szlafroka przy dekolcie, żeby nic nie odsłonił. Na jej policzkach widniały naprawdę duże rumieńce.
-Przepraszam, myślałam, że to Fabian -powiedziała zawstydzona.
-Mogłem wcześniej powiedzieć, że to ja. Nie ważne, nic nie było, nic nie widziałem.
-Dzięki. Chciałeś coś ode mnie czy szukałeś mojego męża?
-Fabian jest w łazience. Chciałem cię zapytać o radę, ale jeśli to nie jest dobry moment..
-Mów, spokojnie –uśmiechnęła się. Usiadła na łóżku, a ja zająłem miejsce na krześle stojącym koło jej toaletki.
-Potrzebuję kobiecego spojrzenia na pewną sprawę -zacząłem i założyłem ręce o oparcie krzesła.- To delikatna sprawa i naprawdę nie chciałem o tym nikomu mówić, ale… Chyba muszę, bo nie wiem, co robić.
-Nakreśl na tyle, na ile możesz. Spróbuję pomóc najlepiej jak umiem.
-Załóżmy, że jesteś dziewczyną. Miałaś nieciekawą przeszłość, rozbity dom. Teraz po latach masz dziecko, ale długo też z nim byłaś sama, a kiedy wróciłaś do ojca dziecka, który mówi, że cię kocha, prosisz o czas… Dlaczego go potrzebujesz? Co powinien zrobić ten mężczyzna, żebyś do niego wróciła?
-Hmm –zaczęła. Popatrzyła się na dywan, zastanawiając się nad tym, co jej powiedziałem. Podniosła głowę i uśmiechnęła się lekko. –Mając na uwadze rozbity dom, że się na mnie mocno odbił, bo to jednak dzieciństwo, które wspominam, wracam do tych czasów, zwłaszcza w momentach, kiedy sama zostaję matką.. Dziecko też jest w pewnym sensie w rozbitym domu, skoro ojciec jest daleko...
-Ale wracasz –wtrąciłem zniecierpliwiony. Chciałem wiedzieć, co zrobić. Jak to rozegrać, żebym koniec końców był mężem i ojcem z moimi dziewczynami w naszym mieszkaniu. Szczęśliwi całą trójką.
-Jeśli wracam i znów tworzę dom, to jednak jest połączenie tego rozbicia, co jest nowe, świeże, niepewne, skoro nigdy tego nie doświadczyłam.
-Czego potrzebujesz, skoro prosisz o czas? Czy na pewno chcesz w nim być?
-Nie, ja wiem, że chcę w nim być. Pewnie marzyłam o tym kiedyś dla siebie, potem dla swojego dziecka. Potrzebuję pewności, gruntu pod nogami. Czarno na białym na czym stoję, deklaracji, co będzie dalej i zapewniania mnie o tym w taki sposób, żebym nie mogła nigdzie znaleźć wątpliwości w chęci tego mężczyzny, związanymi ze stworzeniem tego domu.
Milczeliśmy chwilę. Układałem sobie w głowie to, co właśnie do mnie powiedziała. Deklaracji. Miała rację. Miałem chwilę, żeby obmyślić mój plan działania w tej sprawie.
-Jesteś wielka, Sarah. Dziękuję.
-Powodzenia. Twoje dziewczyny są niesamowite, walcz o nie. Na pewno się uda.
-Dzięki. Pójdę do siebie. Bawcie się dobrze, tylko nie za głośno, bo przydałoby mi się wyspać.
-Nie obiecuję. Dobranoc –zachichotała i objęła mnie na pożegnanie. Wycofałem się do drzwi, a ona ruszyła do łazienki, pewnie żeby zdjąć z siebie ten workowaty szlafrok. Teraz już na pewno musiał wejść do sypialni jej mąż. W korytarzu minąłem się z niczego nieświadomym Fabianem. Przybiliśmy sobie piątkę i uśmiechnęliśmy do siebie. Jeszcze raz podziękowałem za poświęcony czas, chociaż wiedziałem, że nie musiałem tego robić. Był świetnym człowiekiem.
W gościnnym czekało na mnie pościelone łóżko i jakaś koszulka Bäckiego, pewnie na jutrzejszy dzień. Pod nią leżał duży ręcznik kąpielowy. O tak, mnie też się przyda prysznic. To był dzień pełen wrażeń. Dobrych wrażeń. Chociaż żałowałem, że nie mogłem go zakończyć tak samo jak poprzedniego i tak byłem szczęśliwy. I padnięty po nieprzespanej nocy.
 
Przed zaśnięciem spojrzałem jeszcze na telefon. Była na nim jedna wiadomość. Od Rose. Uśmiechnąłem się i żałowałem, że nie odczytałem jej wcześniej, teraz może bym ją obudził odpowiedzą. Wiadomość zawierała zdjęcie mojego śpiącego małego aniołka, wtulonego w swoją ulubioną prztulankę. Jej małe, wąskie usta były lekko otwarte, oczka spokojnie przymknięte i włoski, zupełnie rozczochrane. Najpiękniejsze dziecko świata. Tak bardzo przypominała podczas snu śpiącą Rosalie. Kochałem, kiedy spała przy mnie. Też wyglądała jak aniołek. Mój anioł. Zdjęcie zawierało podpis. „Dobranoc tato <3”. Oglądałem to zdjęcie, dopóki nie zasnąłem. Jeden z dwóch możliwych najpiękniejszych obrazów do zobaczenia przed zaśnięciem.





/Rosalie/

Zanim zasnęłam, czekałam chwilę, aż Marco coś odpisze. Nie byłam pewna, czy powinnam była atakować go zdjęciami, jednocześnie prosząc o czas. Ale widziałam, że kochał Marisę i na pewno się ucieszy, zwłaszcza, że nie jest w swoim pokoiku w jego apartamencie. Ona zawsze wyglądała tak pięknie, gdy spała. Zawsze z resztą pięknie wyglądała. Mała ślicznota. Posiedziałam przy niej, w końcu zebrałam się do łazienki, żeby się umyć i wreszcie pójść do łóżka. Dopóki nie zostałam sama z Marisą, nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo byłam zmęczona. Ostatnia noc naprawdę mnie wykończyła i byłam skłonna powiedzieć, że miałam nawet w niektórych miejscach zakwasy. Gdy tylko zamykałam oczy, nachodziły mnie wspomnienia, których nie mogłam się pozbyć. I nie chciałam, były piękne. Ta noc była magiczna. Nawet o tym nie śmiałam marzyć..  Cokolwiek by się stało, nigdy jej nie zapomnę.


***


Obudziłam się równo z Marisą. W nocy budziły mnie koszmary związane z moją przeszłością, które nie pozwalały potem mi od razu zasnąć. Ostatni raz zasypiałam przed siódmą. Równo o dziewiątej zero zero, usłyszałam wołający głos mojej córeczki dzięki elektronicznej niani. Wyskoczyłam z łóżka i szybko do niej poszłam.

-Dzień dobry, słoneczko moje –uśmiechnęłam się szeroko, widząc ją trzymającą się za szczebelki łóżeczka, w oczekiwaniu, aż ją stamtąd uwolnię. Podniosłam ją na ręce i ucałowałam w główkę. –Wyspana?
-Mhmm –przyznała, kiwając potakująco głową.
Poszłyśmy do łazienki, żeby zmienić pampersa po nocy i się przebrać. Rozczesałam jej blond włoski specjalną szczotką dla maluchów. Włosy miała jeszcze za krótkie do związania, ale czekałam aż urosną i będę mogła czesać ją w piękne, długie warkoczyki. Na razie odepchnęłam w chwilową niepamięć to, co czekało mnie za kilka dni. Ustaliłam sobie, że w dzień nie będę tego rozpamiętywać i z wielkiego bałaganu wspomnień i uczuć, nie układać po kolei tego, o czym najpierw powiem Marco. Dopiero wieczorami, jak będę sama i nie będę mogła spać. Marisa nie mogła nic odczuć.

Zostawiłam ją w pokoiku, gdzie dorwała się już do swoich zabawek. Ja poszłam do sypialni odebrać telefon. Na ekranie mojego telefonu widniało zdjęcie moje i Marco, które zrobiliśmy sobie jednego dnia na wyspie. Chciałabym, żebyśmy mogli być jeszcze kiedyś tacy szczęśliwi.

-Dzień dobry
-Dzień dobry, nie śpicie już? –usłyszałam jego ciepły głos po drugiej stronie. Od razu się uśmiechnęłam.
-Niee, wstałyśmy pół godzinki temu, właśnie się ogarnęłyśmy w łazience, miałam robić zaraz śniadanie.
-Czyli trafiłem idealnie.

Nie zdążyłam zapytać się, co miał na myśli, bo rozłączył połączenie. Dłużej się zastanawiać nie musiałam, po mieszkaniu rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Nie czekając ani chwili, poszłam mu otworzyć.
Jak miał w zwyczaju, wyglądał niezwykle dobrze. Przystojnie, męsko i apetycznie. Krótkie jeansowe spodenki przed kolana, czarny t-shirt, który idealnie opinał jego mięsnie, ciemne okulary na nosie. W jednym ręku trzymał dużą, papierową torbę, w drugiej, na ręku zwisała mu siatka pełna truskawek i z dużym pudełkiem malin na wierzchu, a w dłoni trzymał papierową tackę z dwoma, dużymi kubkami pięknie pachnącej kawy na wynos. Żadne z nas nie piło kawy, normalnie bez niej funkcjonowaliśmy, ale czasem jednak robiliśmy wyjątek gdy mieliśmy ochotę, żeby po prostu się napić dla samego smaku. Jeśli kupił dla mnie karmelowe latte, to ja już nie będę miała pytań, co do jego bycia ideałem.

-Hej –uśmiechnęłam się, ponownie go witając. Podeszłam bliżej, żeby móc pocałować go w policzek na przywitanie.
-Kupiłem w piekarni jeszcze ciepłe croissanty z musem malinowym w środku, wziąłem też owoce. Kawa dla nas. Karmelowe latte dla ciebie –oznajmił, wchodząc do środka mieszkania. Ideał. Dobrze już je znał, Ann i Mario mieszkali tu długi czas, nim przeprowadzili się do domu. Wszedł do kuchni i postawił wszystkie zakupy na blacie, a na koniec zdjął okulary, mając w końcu wolne ręce.
-Dziękuję, taki facet to skarb –zaśmiałam się, sięgając po swój kubek kawy. Był nawet podpisany moim imieniem. –Pycha.
-Pokaż –poprosił, stając niebezpiecznie blisko mnie. Podałam mu swój kubek. Odebrał go i ku mojemu zdziwieniu odstawił go na bok. Podszedł do mnie, złapał tuż pod pośladkami i podniósł mnie energicznie, żeby usadzić w końcu wygodnie na blacie. Rozsunął nogami moje kolana, torując sobie miejsce i czule wpił się w moje usta. Rozpłynęłam się. Językiem powoli pieścił moje wargi, aż w końcu wdarł się nim do środka, pozbawiając mnie w zupełności tchu. Zarzuciłam mu ręce na ramiona, by móc być jeszcze bliżej niego, czerpać jeszcze więcej z tej bliskości, czuć jego zapach, bicie serca, by w końcu prawie skończyć z zawrotami głowy.
Ledwo co przerwaliśmy pocałunek i zaczęliśmy łapać oddech, do naszych uszu dobiegło tuptanie małych nóżek.

-Papi!
Uradowany głos Marisy jeszcze bardziej poszerzył nasze uśmiechy. Marco cmoknął mnie jeszcze w usta i pomógł zejść z kuchennego blatu.
-Dzień dobry księżniczko. Wyspałaś się? –zapytał i podniósł ją na ręce. Ucałował ją w czółko na powianie. –Zobacz co dla nas dobrego nakupowałem. Podobno lubisz truskawki i maliny?
-Tak! –odpowiedziała, widząc siatki. Wychyliła się mocno do nich, ale Marco pewnie ją trzymał. Rozchyliła sama uszy siatki i wyciągnęła trzy maliny na raz. Włożyła sobie je wszystkie do buzi. Uśmiechnęłam się i upiłam kolejny łyk kawy, nie spuszczając wzroku z tej dwójki.
-Faktycznie jest dobra –stwierdził, kiwając głową na kubek w moich dłoniach.
Zarumieniłam się mimowolnie, odwracając wzrok. Wyjęłam trzy talerzyki śniadaniowe, na które poukładałam pięknie wyglądające croissanty. Z lodówki wystawiłam sok pomarańczowy i odłożyłam na bok, żeby się trochę ogrzał.
-Pomóc ci w czymś? –zapytał Marco, wyrywając mnie z transu. Mała ciągnęła go za rękę do swojego pokoju, pewnie chciała, żeby znów jej poczytał. Uwielbiała to.
-Nie, idźcie, poradzę sobie. Zawołam jak będzie gotowe.
-No to nic tu po nas –uśmiechnął się do Isy i chwilę później zniknęli mi już z pola widzenia. Córeczka tatusia.
Przygotowałam dla naszej trójki śniadanie, umyłam owoce i każdemu porozdzielałam do miseczek. Dziesięć minut później wszystko było już gotowe. Postanowiłam sama pójść po moją ukochaną dwójkę.
Stając w drzwiach pokoju zastałam ich bawiących się układankami. Marisa musiała wrzucić dany kształt w odpowiedni otwór, a Marco uczył ją nazw. Byli tak zajęci, że nawet nie zwrócili na mnie uwagi. Podeszłam do Mari od drugiej strony i ukucnęłam na macie.
-Dobrze się bawicie?
-Jestem głodna –westchnęła ciężko, rzucając klocka w geście rozdrażnienia. Otworzyłam buzię bo to, jak to powiedziała wcale nie przypominało seplenienia dziecka, tylko jakby powiedział to ktoś dorosły. Ona jeszcze przecież niektóre nazwy rzeczy mówiła po swojemu, musiałam się tylu rzeczy domyślać. Znała pojedyncze wyrazy, niektóre dłuższe zdania, jedne zupełnie opanowała, inne częściowo. Ale „jestem głodna” zabrzmiało tak pewnie i dorośle.  Spojrzałam na Marco, który uśmiechał się szeroko i cmoknął dumny Marisę w policzek.
-To się dobrze składa, bo właśnie przygotowałam śniadanko.
-Ale mamy super mamę, co? Idziemy zobaczyć, co dobrego przygotowała? –zapytał Marco, podnosząc się z ziemi.
-Tak –zgodziła się. Wyciągnęła rączki do Marco, żeby wziął ją na ręce, ale blondyn się nie ugiął.
-Wstawaj, wstawaj. Nie z tatą takie numery, że będziesz próbować mi wmówić, że nie dasz rady.
Wycelował w nią oskarżycielsko palec, a ta od razu się głośno roześmiała. Podparła się rękoma, powoli zaczęła prostować nóżki i lekko chybotliwie, ale wstała. Marco na końcu wyciągnął do niej rękę, której się złapała i podciągnęła się na równe nogi. Czekała, aż ja i Marco ruszymy do kuchni, szła dotrzymując nam kroku.
Rodzinne, cudowne, beztroskie śniadanie. Pełne śmiechów i wygłupów. Wizyta Marco w piekarni naprawdę się opłaciła. Dałabym sobie rękę uciąć, że we Francji nawet nie będzie takich dobrych croissantów. 

Marco miał w planach, że zabierze nas do lasu na spacer, jednak Marisa zmieniła plany, kiedy zobaczyła koło klatki panią z psem.
-Nie do lasu. Do pieska.
Marco próbował ją namówić, że w lesie też jest dużo zwierzątek i będziemy ich razem szukać, ale „nie” oznaczało „nie”, więc spakowaliśmy się do samochodu, a Marco zadzwonił do Mario, czy są w domu. Akurat mieli wyjść na spacer z małym szczeniakiem i kiedy blondyn miał już prosić, żeby poczekali na nas, uśmiechnął się i umówił się z nimi, że spotkamy się całą piątką, szóstką licząc Tony’ego, w dortmundzkim lesie. Był nieustępliwy, jeśli czegoś chciał. Marisa miała to zdecydowanie po tatusiu, ale przynajmniej tym razem udało się pogodzić oba ich plany.
Wiedziałam, że będę się musiała zmierzyć z Annmageddonem-Kathrin Götze, z naciskiem na Götze. Do teraz byłam w szoku, że przez tyle czasu naszej znajomości nawet nie pisnęła, ze są z Mario małżeństwem! Przygotowywałam się do ślubu, pokazywałam ślubne zdjęcia, a ona nie pokazała swojego żadnego! Od niecałych dwóch dni byłam zalewana wiadomościami od niej.
„Szopka Mario i zniknięcie twoje i Marco? Jestem za stara, żeby wierzyć w przypadki”, „Wciąż odsypiasz gorącą noc z gorącym mężem?”, „Powiesz chociaż jak było?”, „Zabezpieczaliście się? Bo wiesz, fajnie mieć tak kilkoro dzieci^^”, „ROSE CZEKAM NA RELACJĘ. SZCZEGÓŁOWĄ.”. A to tylko kilka z nich. W końcu odpowiedziałam jej wczoraj przed snem, kiedy pikanie mojego telefonu znacznie się nasiliło. „Pogadamy jak się spotkamy, PANI GÖTZE. Słodkich snów! <3”. Konfrontacja miała nastąpić właśnie teraz, dobrze, że będą świadkowie. Nie miałam jej tego za złe, nie miałam też prawa się gniewać, ale gdzieś w środku czułam lekki zawód. Zarówno w stosunku do Ann jak i do Mario.

Tym razem w samochodzie Marco zajęłam miejsce koło niego, z przodu. Marisa i tak nas widziała, nie protestowała, kiedy znalazła się w takiej sytuacji. Zagadywaliśmy ją od czasu do czasu, ale też sami sobie posyłaliśmy długie, czułe spojrzenia. Jego dłoń, którą akurat zmienił bieg, przeniosła się na moje nagie udo. Była zbyt ciepła pogoda, żeby zakładać coś bardziej zakrywającego. Krótkie, materiałowe spodenki, zwykle najwygodniejsza opcja, teraz wystawiały blondyna na pokusę.
Wywróciłam oczami na jego gest i piorunującą pewność, uśmiechając się delikatnie, po czym odłożyłam ją na właściwe miejsce. Mój mąż miał jednak inne zdanie, co do właściwego miejsca i ponownie ułożył dłoń na udzie, lekko je ściskając i sunąc powoli, dręcząco do góry. Po moim kręgosłupie przebiegły dreszcze, zacisnęłam lekko oczy z przyjemności, jaką mi dawał. Jeden drobny gest, a ja już się rozpływam. Otwierając oczy, dokładnie widziałam malujący się uśmiech pełen satysfakcji na jego diabelsko kuszących ustach.

Dojechaliśmy na miejsce. Zaparkowaliśmy koło samochodu państwa Götze.
-O.. Las.. –zdziwiła się Mari, kiedy Marco wyjął ją z samochodu i postawił na leśnej, wydeptanej drodze. Zaczęła się rozglądać dookoła siebie, potem do góry, obserwując rozłożyste korony drzew nad naszymi głowami. –Piesek?
-Piesek gdzieś tu jest na spacerze z ciocią i wujkiem. Musimy ich poszukać –wytłumaczył Marco, zabierając z siedzenia torbę z rzeczami na wszelki wypadek, jedzeniem i wszystkim tym, co wolę mieć pod ręką.
-Daj, poniosę –wystawiłam rękę, jednak on to zupełnie zignorował, pozamykał drzwi samochodu i zamknął go autopilotem.
-Nie będziesz dźwigać. To jest ciężkie.
-Nosiłam to już tyle razy..
-Właśnie. Dlatego teraz moja kolej. Idziemy.

Marisa sama szła przed nami, rozglądając się dookoła, podchodziła do krzaczków, zaglądała pod nie.
-Pieseek! –wołała, cały czas szukając. Podbiegłam do niej tylko raz, kiedy zaczęła się zbliżać do parzących pokrzyw. Dosyć już miałam opuchniętych, czerwonych śladów.
Wróciłam do Marco. Dobrze było się przejść. Razem. Las był taki cichy i spokojny. Dawał schronienie przed słońcem, przez co mogliśmy wreszcie odczuć upragniony, lekki chłód. Ostatnie dni były upalne i miałam już powoli tego dosyć. Las był idealną odskocznią. W dodatku tak pięknie pachniało. Igłami, liśćmi...i moim Marco. Uwielbiałam jego zapach i byłam na niego aż nadto wyczulona. Najpiękniejszy zapach świata. Szliśmy przed siebie, obserwowaliśmy naszą małą pociechę, która była niezłomna w poszukiwaniu swojego ulubionego zwierzaka. Dawała mi tyle siły i radości. Widząc minę Marco dostrzegłam, że i on jest bardzo szczęśliwy. Idąc tak, nasze ręce się kilka razy otarły o siebie. Nie robiłam tego specjalnie. Odeszłam lekko od niego, żeby się nie uderzać, ale to nastąpiło ponownie. Znów chciałam się od niego odsunąć, ale moja dłoń została złapana w ostatnim momencie. Spojrzałam na nasze dłonie. Na początku tylko zahaczył palcami od mojej zewnętrznej strony, ale gdy zorientował się, że nie mam nic przeciwko temu, poprawił nasze dłonie i tak po prostu, jak prawdziwa para na spacerze, kroczyliśmy leśną ścieżką, trzymając się za ręce. Niepewnie spojrzałam w jego oczy, ale jego oczy mieniły się na ten piękny, błękitno-zielony kolor i były przepełnione czułością i szczęściem. Zapowiadał się cudowny dzień.
Kolejny okrzyk „Piesek!” znacznie różnił się od pozostałych. Dotarliśmy do niewielkiej leśnej polany, na której po obu stronach stały metalowe bramki do grania w piłkę, niestety bez siatek. Nie czyniło ich to jednak aż tak bezużytecznymi. Trawa była prawie w większości wydeptana, co świadczyło, że często dzieciaki tu przychodzą pograć. Mario i Ann rozłożyli koc na soczystej, zielonej trawie, za bramką po prawej stronie. Był na tyle duży, że i nasza trójka mogła się spokojnie zmieścić. Szczeniak biegał na długiej smyczy, koło koca leżało też jeszcze kilka jego zabawek.
Marisa od razu podbiegła do pieska, a my z Marco skierowaliśmy się do naszych przyjaciół. Oboje podnieśli się z miejsca. Ann jako pierwsza podbiegła do mnie i rzuciła się na mnie w mocnym uścisku. Przez to musiałam puścić dłoń Marco. Spojrzałam na niego ukradkiem, akurat on na mnie też spoglądał, jednak tylko przez chwilę. Przeniósł spojrzenie na Mario i padli sobie w ramiona.

-Musisz mi wszystko powiedzieć! Jesteście oficjalnie już znowu razem? –pytała mnie pełna ekscytacji, nie puszczając. Nie mogłam aż oddychać.
Musiałam spojrzeć na Marisę, czy wszystko było w porządku, ale nie miałam o co się martwić. Marco już był przy niej i podawał piłeczkę dla pieska, żeby mu rzuciła. Przez ten czas zostałam przytulana przez Mario.
-Dobrze was takich widzieć. Aż mi się ciepło zrobiło na serduszku –zaśmiał się i puścił mnie.
-Też dobrze was widzieć. Fajnie, że udało się spotkać, Marisa bardzo chciała się pobawić z Tonym.
-Dawno nie byliśmy w lesie. Po tej imprezie wszystko w porządku? W sensie ci paparazzi.. Bo pewnie po tym była lepsza impreza niż u nas na dole.
-Tak, wszystko w porządku –zaśmiałam się, lekko rumieniąc. Nie dla nich kity, że Marco mnie odwiózł do domu, czy też poszliśmy grzecznie spać.
Chłopcy poszli zabawiać Marisę i bawić się z psem, a my z Ann mogłyśmy usiąść na mięciutkim kocu i zajadać owoce, które zabraliśmy ze sobą, a także Mario z Ann przy okazji zahaczyli o sklep i kupili co nieco. Czasem wołałam Marisę, żeby posiedziała z nami i się najadła, czy też napiła. Miała tyle energii.
Modelka zaczęła rzucać mnie w ogień pytań odnośnie mojej relacji z Marco i planów na przyszłość. Odpowiadałam najbardziej lakonicznie jak się dało, sama nie znałam odpowiedzi na niektóre pytania. Dlaczego nic nie mogło być takie proste?
Siedziałam rozłożona na kocu i nałożyłam okulary przeciwsłoneczne na nos. Polana była odsłonięta, nieustępliwe promienie słońca znów do nas docierały.
Tony wymiękł pierwszy. Przybiegł do Ann i przycupnął koło niej, głośno i ciężko dysząc. Nalałyśmy mu wody do miski, moja córka nieźle go wymęczyła. Ona jednak wciąż i wciąż wymyślała coś nowego. Teraz zbierała maliny prosto z krzaczka niedaleko. Mario z Marco rozmawiali ze sobą swobodnie, od czasu spoglądając na nas. Chyba aż miałam czerwone uszy, czułam się nieźle obgadywana.
Wreszcie usiedliśmy razem. Marco zajął miejsce tuż za mną. Siedziałam między jego nogami i mogłam oprzeć się o jego tors. Objął mnie w talii jedną ręką, co nie umknęło uwadze Ann-Kathrin. Uśmiechnęła się szeroko i puściła do mnie szalenie niedyskretne oczko. Nawet Marco to zauważył i zaśmiał się cicho pod nosem. Zaraz potem przycisnął wargi do mojej głowy i mocno zaciągnął się moim zapachem.
Marisa położyła się koło Ann, zrobiła sobie z jej uda poduszkę. Brała sobie maliny z pudełka i je leniwie zjadała. Malin nigdy gość. Pewnie i tak zaraz ją zmorzy i się zdrzemnie. A Mario się dziwił, po co noszę poduszeczkę w torbie. A właśnie dlatego.
Kiedy malutka spała, a my byliśmy pogrążeni w luźnej rozmowie, na boisku zjawiło się dwoje chłopców. Jeden pod pachą trzymał futbolówkę, oboje byli ubrani w zwyczajne czarne spodenki sportowe, ale za to koszulki mieli te klubowe Borussii. Nie zauważyli nas. Marco i Mario uśmiechnęli się do siebie i spojrzeli na chłopaków. Ostawili piłkę na bok i zaczęli rozgrzewkę. Trucht w miejscu, pajacyki, przysiady, krążenia ramion.. Naprawdę profesjonalnie. Chyba jeszcze nigdy nie spotkałam się z takim widokiem, że przed graniem w nogę z kolegą, najpierw była rozgrzewka. Jeden obejrzał się za siebie i stwierdził, że będą grać przy drugiej bramce, żeby piłka nie poleciała na nas. Ten sam chłopiec obejrzał się drugi raz, a jego szczęka opadła na dół. Marco roześmiał się uroczo tuż przy moim uchu. Podbiegł do kolegi, nachylił się do niego i coś powiedział mu na ucho. Ten drugi obrócił się już mniej dyskretnie.
-Idźcie do nich. Marco, jeden ma nawet twoją koszulkę –zwróciłam się, odwracając lekko za siebie. Marco kiwnął głową.
-Idziesz?
-No, to zaraz wrócimy –puścił oczko do Ann Mario i podniósł się pierwszy z koca. Przesunęłam się lekko, żeby Marco też mógł się podnieść. Po chwili zostałyśmy same z Ann i śpiącą Marisą między nami. Teraz był czas na mój ogień pytań odnośnie ślubu z Mario.
Chłopcy, widząc, że ich idole wstali i skierowali się ku nim, od razu zaczęli biec w ich stronę. Ich oczy lśniły. Przybili po piątce z Marco i Mario. Jeden z nich naprawdę się wzruszył, odpowiadał dzielnie na pytania Mario, jednak po chwili i my z Ann dostrzegłyśmy łzy szczęścia w kącikach jego oczu. Mój Marco uśmiechnął się i przytulił go bez wahania. Moje. Serce. Moje biedne serce.
Zaczęli grać we czwórkę w piłkę. Najpierw Marco stanął na bramce, potem zamienił się z jednym z chłopców. Pokazywali im jakieś triki, zagrywki. Wszyscy mieli dobrą zabawę. Ich dobre humory udzieliły się także mnie i Ann.
Marisa spała jeszcze godzinkę. Chłopaki szaleli na boisku, a my z Ann mogłyśmy spokojnie porozmawiać. Cały obrazek wyglądał wręcz sielankowo. Co chwila przelatywał koło nas jakiś motyl. Uroczy, biały szczeniak wdrapywał się na mnie, chcąc być pogłaskanym. Piękny las, piękny Marco, nasi wspaniali przyjaciele, maleńka, słodka Marisa i dwójka chłopców, uważnie skupiona na uwagach i ruchach swoich idoli. Ktoś patrząc z zewnątrz stwierdziłby, że zalicza się do tych sielankowych. Może dopóki nie pozwalałam czarnym myślom zająć mojej głowy, taki właśnie był? Jeżeli tak właśnie się stało, to pragnęłam, żeby takich momentów było jak najwięcej.
Kiedy Marisa wstała, Marco od razu przybiegł do nas, żeby ją ucałować na powitanie i upewnić się, że dobrze jej się spało. Marisa przyznała, że dobrze, ale chciałaby już obiad. Blondyn od razu oznajmił, że wracamy do domku, żeby zrobić obiad naszej księżniczce. Zapytał Ann, czy chcą też do nas dołączyć, ale ona byłaby ostatnią osobą, która zgodziłaby się przyjąć zaproszenie, ”niszcząc” naszą chwilę sam na sam. Przewróciłam oczami, widząc jej wzrok pełen ekscytacji. Zwłaszcza wtedy, kiedy Marco nachylił się, żeby pocałować mnie w czoło i poprosił, żebym zaczęła nas pakować. Pobiegł do Mario i chłopaków, żeby poinformować ich o naszych planach. Pożegnali się z wymęczonymi dzieciakami. Nie mieliśmy żadnego markera, żeby podpisać im koszulki, nie pomyślałyśmy z Ann wcześniej, jedna z nas mogła pojechać do najbliższego sklepu. Zrehabilitowałam się jednak w inny sposób. Korzystając z tego, że Mario i Marco jeszcze z nimi rozmawiali, wzięłam swój telefon i podbiegłam do nich.
-Ustawcie się, zrobię wam wspólne zdjęcie.
-Naprawdę? Ale super! –ucieszył się jeden z chłopców. Jego ciemnobrązowe oczy zalśniły jasno.
-Potem wam prześlemy, co wy na to?
-Tak! Mojej wyślijmy, ma dzisiaj urodziny! –zaklaskał w dłonie drugi, pełen ekscytacji. Marco posłał mi wdzięczny uśmiech.
Zrobiłam im kilka zdjęć. Nagraliśmy też filmik, w którym syn mamy-solenizantki składa jej życzenia i przedstawia jej Marco i Mario. Weszliśmy na Facebooka, żeby znaleźć konto jednej z mam chłopców. Marco zalogował się na swojego FanPage’a, żeby je poprzesyłać. Całe szczęście, że rozpoznali kobietę bardzo szybko po zdjęciu profilowym. Będzie miała niezłą niespodziankę. 
Wszyscy mogliśmy wrócić w pełni zadowoleni do domów na obiad.



***


Zbierałam talerze ze stołu, żeby włożyć je do zmywarki. Marco w tym czasie chował pozostałości z kolacji do lodówki. W tle leciało cichutko radio. Rozpoznałam jedną z moich ukochanych piosenek Pink „Try”. Wiedziałam, że będę się starać zrobić wszystko, ale ostateczna decyzja należała do Marco. A ja wiedziałam, że wtedy on już nie spojrzy drugi raz na mnie jak przedtem.
Oparł się o ścianę między kuchnią a salonem i obserwował moje ruchy. Poskładałam wszystko do zmywarki i nastawiłam odpowiedni program. Wzięłam jeszcze ręcznik, żeby wytrzeć do sucha blat. Wtedy kuchnia była już czysta.
Złożyłam ręczniczek na pół i przełożyłam go przez uchwyt piekarnika. Położyłam dłonie na biodrach i spojrzałam w stronę blondyna.
-Podoba ci się widok, kiedy sprzątam? Przykro mi, ale już skończyłam –zaśmiałam się. On jednak tylko odrobinę się uśmiechnął. Chyba nadal coś go trapiło i nie byłam to, jak wcześniej sądziłam, ja sprzątająca kuchnię.
-Ty mi się podobasz –odpowiedział. To było takie urocze. Mogłam takie rzeczy słuchać całymi dniami i nigdy mi się nie znudzą. Wycofał się do salonu. Coś było jednak nie tak. Podążyłam za nim i usiadłam na dużej kanapie. On stanął przy oknie balkonowym, wpatrywał się w zachodzące słońce, nie odwracając się do mnie. Może źle się czuł z tym rozbiciem na dwa domy? Nie wyobrażałam sobie wcześniej tego w ten sposób. Myślałam, że będziemy z Mari częściej same, tym czasem on cały czas był z nami. To dobrze dla małej. Ona była w końcu najważniejsza.
Siedziałam nieruchomo na kanapie, on cały czas tam stał, wyglądając jak grecki bóg. Pół jego twarzy oświetlało zachodzące słońce, mięśnie delikatnie napinały się pod koszulką. Był jak Zeus. Ten najważniejszy, władczy, tajemniczy, skryty i onieśmielający. Coś ciężkiego unosiło się w powietrzu, nie umiałam niczego przewidzieć. Trochę obawiałam się tego, z drugiej strony…
-Wiesz, kiedy ostatni raz tańczyłem? –zapytał, nie spuszczając wzroku z widoku. Dortmund wieczorami był naprawdę niezwykły. Trochę chciało mi się śmiać, bo wydawało mi się, że sytuacja była poważna, a przynajmniej takie sprawiała wrażenie, a on się mnie pytał, czy wiem, kiedy ostatnio tańczył.
-Wczoraj ze mną na urodzinach Ann..
-Wcześniej.
-Na jakiejś imprezie? –zapytałam. W końcu widziany był w klubach z jakimiś dziewczynami. Jego poważny ton jednak chyba wskazywał, że nie miał ochoty robić rankingu najlepszych dyskotek w mieście.
-Nie. Wcześniej.
-Na twoich urodzinach. Wtedy ostatni raz tańczyliśmy –przyznałam. Jego urodziny były niesamowite. Przetańczyliśmy całą noc, całą noc w jego ramionach, u jego boku, w jego objęciach. Cudowna noc. Kroiliśmy razem tort, kradliśmy sobie wzajemnie miliard, czułych pocałunków. A po skończonej imprezie nie poszliśmy jeszcze długo spać. Wtedy już malutka Marisa była we mnie.. Miała miesiąc.
Marco też uśmiechnął się na to wspomnienie. Te chwile zawsze będą najodpowiedniejsze, by uciec do nich myślami. Pięknych, wzruszających, sielankowych chwil.
-Tak, wtedy ostatni raz tańczyłem zanim odeszłaś. Ale chodzi mi o ten taniec dużo wcześniej, wiesz kiedy to było?
-Tańczyliśmy wiele razy.. Na balu. To był najpiękniejszy walc i chociaż myślałam, że mam dwie lewe nogi w tańczeniu, sprawiłeś, że poczułam się jak rasowa tancerka standardowa. Tańczyliśmy nasz pierwszy taniec na plaży, przy szumie karaibskiego oceanu, uroczo, delikatnie, czule.. W domku rodziców Mario, kiedy byłam owinięta jedynie w koc.. Tyle razy tańczyliśmy. Nie wiem, czy mam wszystko wymieniać, ale możesz być pewien, że pamiętam każdy jeden taniec, jaki dane było mi z tobą zatańczyć.
Jeśli to było dla niego ważne, postanowiłam potraktować to na poważnie i spełnić jego prośbę. Dostrzegłam błysk w jego oku. Delikatny uśmiech cały czas widniał na jego twarzy, ale myślami był daleko.
-A ten pierwszy?
-W klubie w moje dwudzieste urodziny. Ledwo po północy, bo dostałam już prezent. Chyba byłam lekko wstawiona i wściekła na ciebie. Ale chciałam, żebyś ze mną zatańczył.
-Chcę z tobą zatańczyć, bo zaczynasz robić się miły –powiedział od niechcenia. Nie zrozumiałam na początku, ale szybko moja szczęka znalazła się w rozsypce na podłodze. –Tak powiedziałaś –dodał. Cytował moje słowa sprzed dwóch lat. Nawet ja ich nie pamiętałam. Może dlatego, że miałam we krwi trochę alkoholu, albo też dlatego, że nie zapamiętałabym mojego pijackiego bełkotu, który nie miał żadnego znaczenia.. -I zrobiłem to, bo chciałem z tobą zatańczyć. Naprawdę chciałem.
Wreszcie się do mnie odwrócił. Jego twarz posmutniała i zbladła. Byłam zagubiona, nie wiedziałam, co właśnie się dzieje. Co ten taniec miał wspólnego z jego obecnym nastrojem?
-Marco…
-To był mój pierwszy taniec po siedmiu latach.. –przerwał mi. Nie odszedł od okna, nie przyszedł do mnie. Odwrócił się jedynie do mnie przodem, zachowując potrzebny mu dystans między nami. Oparł się o framugę okna, nawet nie patrzył prosto na mnie.
Siedem lat nie tańczył? Nigdy? Przecież był bardzo młody.  Więc ostatni raz tańczył, mając osiemnaście lat? Przecież to cały jego nastoletni wiek. Większość nastolatków w jego wieku chodziło na imprezy, bawiło się..
Patrzyłam się na niego wyczekującym wzrokiem. Chciałam, żeby powiedział coś jeszcze. Moje wtrącanie się w tamtym momencie było bezcelowe. Odetchnął głęboko i przymknął powieki.

-Zakochałem się. Na zabój. Chodziłem do pięcioletniego technikum zawodowego, ona do liceum niedaleko. Wpadliśmy na siebie przez przypadek. Mój kolega z klasy się do niej zalecał, widziałem pod szkołą jak próbował ją pocałować, ona tego nie chciała, więc zareagowałem. Była drobna, krucha, ale.. Coś mnie do niej przyciągało. Odprowadziłem ją do domu, wepchnąłem jej na siłę swój numer i kazałem do siebie dzwonić za każdym razem, kiedy będzie czegoś potrzebowała. Nawet się sobie nie przedstawiliśmy, nie podaliśmy sobie swoich imion.

Moje serce przyspieszyło bicia. Kuło mnie mocno, byłam zazdrosna, chociaż to wydarzyło się tak dawno. To jak o tym mówił.. I nie patrzył na mnie. Ból w jego głosie znalazł we mnie swoje ujście. Bałam się usłyszeć dalszego ciągu tej historii. O miłości. Od pierwszego wejrzenia. 

-Następnego dnia rano podszedłem przed szkołą pod jej dom. Akurat wychodziła, stwierdziłem, że będę ją zaprowadzał i odprowadzał ze szkoły. Wymówką był ten kolega. Wmówiłem jej, że sobie nie odpuścił. Chodziliśmy tak dwa miesiące. Dom szkoła, szkoła dom. Po dwóch miesiącach jej rodzice wyjechali na weekend. Zaprosiła mnie po szkole do siebie. Spędziliśmy normalny wieczór, jak na dzieciaki w wieku szesnastu lat przystało. Oglądaliśmy film. Spider Mana. Miałem wtedy hopla na punkcie Marvela i tego wszystkiego jak inni chłopcy w moim wieku. Nie widziałem tej części wcześniej, ale cały film przesiedziałem patrząc się na nią. Nie widziałem ani minuty tego filmu, który tak chciałem obejrzeć. I potem ją pocałowałem. Na kanapie w salonie jej wielkiego domu, pełnego bogactwa i przepychu. Nie mogłem przestać jej całować. To było spełnienie moich marzeń i fantazji, całe noce o tym śniłem.

W moich oczach zbierały się łzy. Szybko zamrugałam powiekami, żeby się ich pozbyć. Dlaczego mi o tym opowiadał? Byłam zazdrosna, koszmarnie zazdrosna. Pękało mi serce i mocno krwawiło, kiedy musiałam słuchać, jak bardzo był zakochany w dziewczynie, którą nie byłam ja. Śnił o niej. Nasz pierwszy pocałunek też był w salonie na kanapie. Czy myślał wtedy o niej? Dlatego przenieśliśmy się do sypialni? Nie chciał mną skazić idealnego wspomnienia pocałunków na kanapie? Spuściłam wzrok. Nie miałam siły już dalej się w niego wpatrywać. On, gdy mówił, też na mnie nie patrzył.

-Miała na imię Andrea i była tancerką. Dziewczyna, która skradła moje serce i rozum, bez której nie wyobrażałem sobie reszty życia. Wspaniale tańczyła. Chodziłem na każdy jej trening, przyglądałem się jak tańczy, zżerała mnie zazdrość, kiedy jej partner w tańcu kładł na niej dłonie, dotykał ją, a ona miała do niego takie zaufanie, te wszystkie figury, kiedy ona wisiała jedynie na jednej noce na jego szyi i wirowała w powietrzu. Byłem tym zupełnie zaczarowany. Chciałem, żeby ufała mi i była tak oddana jak swojemu partnerowi. Andi też chodziła na moje treningi piłkarskie, była na prawie każdym meczu, o ile nie musiała trenować do zawodów. Byliśmy naprawdę zgraną parą. Moi rodzice ją uwielbiali, zawsze była u nas mile widziana. Mimo że jej rodzice należeli do tych dużo zamożniejszych, też mnie akceptowali. Chłopaka ze zwykłej rodziny. Ojciec mechanik, a nie biznesmen, mama nauczycielka, a nie rosyjska balerina. Miałem wrażenie, że jej rodzice nie do końca traktowali nas poważnie, ale my jak najbardziej to czuliśmy. Nie istniał świat poza Andreą, kochaliśmy się pierwszy raz, pojechaliśmy razem pod namioty i tam to zrobiliśmy. Chociaż wyszło nieporadnie, byliśmy szczęśliwi. Z każdym dniem nasze uczucie rosło, wspierałem ją, wiedziałem co to kontuzje, nie móc ćwiczyć… Byliśmy razem dwa lata, chociaż czasem czuliśmy, że te dwa lata były jak dziesięć, a nawet więcej. Wkrótce naprawdę nie liczyło się nic poza nią. Zbliżały się zawody w stanach, gdzie mieli być łowcy talentów. Jej marzeniem i jej rodziny było, żeby właśnie ją zauważono i żeby dostała się do najbardziej renomowanej szkoły tańca. Wspierałem ją nadal, chociaż wiedziałem, co to mogło oznaczać. Byłem pewien, że pewnie pojadę za nią, znajdziemy tam jakąś ligę juniorów dla mnie.. Kilka miesięcy przed zawodami Pete, jej partner, miał groźny wypadek, operacja kolana, zakończenie kariery. Nie mógł więcej tańczyć. Andrea była zrozpaczona, płakała całą noc. Przygotowywała układ miesiącami na to wydarzenie. A ja wiedziałem, co muszę zrobić. Byłem na każdym jej treningu, znałem układ, wszystkie kroki, podnoszenia. Nie byłem profesjonalistą, ale nie mnie mieli oceniać na zawodach tylko ją. Zamiast na boisko, chodziłem na salę treningową. Zamiast korków, buty do tańca. Pete był z nami i instruował nas na tyle, na ile pozwalały mu noga w gipsie i kule. Udawało się. Byłem szczęśliwy widząc jej uśmiech, jej wiarę w przywrócone marzenia..

Zatrzymał się. Zamilkł i spojrzał na swoje dłonie. Ścisnął swój serdeczny palec, na którym kiedyś widniała platynowa obrączka. Był spokojny, chociaż na jego czole pojawiły się zmarszczki. Taka piękna historia, takie niesamowite uczucie. Ta historia zasługiwała na happy end. Ja zdecydowanie na niego nie pozwoliłam. Gdzie była teraz Andrea? Nadal ją tak kochał? Musiał kochać, to jego pierwsza miłość, jej nigdy się podobno nie zapomina. Czułam się jak niechciany, nieproszony intruz. Usiadłam głębiej na kanapie i podkuliłam nogi pod brodę. Nie byłam na tyle silna jak myślałam.

-Byłem wtedy na treningu juniorów BVB. Jak zwykle byłem ledwo aktywny, najdalej od piłki i jakichkolwiek akcji. Wiedziałem, że muszę się oszczędzać, uważać na siebie. Nie mogłem dostać kontuzji, konkurs Andrei był dla mnie priorytetem. Trener widząc kolejny raz moją bezużyteczność kazał mi iść do szatni i skończyć trening. To miała być kara, ale nie miał pojęcia, że dla mnie to była nagroda. Mogłem być szybciej na parkiecie. Przyszedłem dużo za wcześnie, nie dzwoniłem, chciałem jej zrobić niespodziankę. Wiedziałem, że tam będzie. Rozciąganie, przypominanie sobie układu… Ale zastałem cos innego. Muzyka grała… Ale nie nasza muzyka. Była inna, dużo bardziej dynamiczna, orkiestrowa połączona z elektroniką. Andrea tańczyła, ale sama. Robiła niesamowite piruety w powietrzu, akrobacje na ziemi. Stałem i obserwowałem. Żadnego myślenia, uczuć, po prostu patrzyłem. Muzyka się skończyła, drzwi były uchylone, więc wszystko dobrze słyszałem. Pete zaklaskał i stwierdził, że to zrobi wrażenie na łowcach talentu. Zapewnił ją, że historia utraty partnera przed konkursem trafi do wszystkich zebranych. Rozmawiał już z organizatorami, konferansjerka miała zapowiedzieć jej solowy występ jako samotną walkę w cierpieniu i bezsilności po diagnozie lekarzy odnośnie kolana Pete. Układ miał opowiadać o samotności, kiedy płakała sama całą noc po usłyszeniu wyroku. Sama. Sama stanęła na nogi i sama postanowiła, że zatańczy. Sama. Dla Pete. Porzuciła dopracowaną choreografię, stworzyła sama nową, pełna cierpienia, w poczuciu odrzucenia przez wszystkich, świat. Przy tworzeniu nowej nie było nikogo. W tym opisie nie istniałem. Wszystkie noce, które przepłakała na moim ramieniu nie istniały. Nie istniały moje namowy na zatańczenie pomimo wszystko, nie istniały nasze wspólne treningi i nasze nadzieje na powodzenie naprawdę wyjątkowego układu. Naszego. Ona wolała być sama. Podziękowała mu za to i przytuliła go. Potem on nachylił się i ją pocałował. Szybko przerwała pocałunek, co trochę mnie podniosło, ale jednak potem sama zainicjowała kolejny. Całowali się, potem przeszli do kantorka. A ja tam stałem, słyszałem jej jęki, odbijające się po ścianach naszej sali. Jej… Ich sali. Nie poszedłem tam, nie zainterweniowałem, nie zrobiłem awantury ani nie dałem po mordzie facetowi, który właśnie odbił i posuwał moją dziewczynę. Wróciłem na trening. Chłopaki skończyli, nikt mnie wtedy nie lubił przez to, jak zachowywałem się na boisku. Poszedłem do gabinetu trenera. Chciałem przeprosić za ostatnie tygodnie, wyjaśnić całą sytuację. Akurat wtedy wychodził z niego Mario ze swoimi rodzicami, którzy właśnie zapisali go do naszej drużyny. Chyba nawet na niego nie spojrzałem. Wszedłem do trenera, zacząłem mówić, że wiem, że byłem beznadziejny na boisku.. A wtedy mój trener mi przerwał i powiedział, że od trzech miesięcy byłem obserwowany przez skautów Realu Madryt. Chcieli mnie zakontraktować do U21. Kontrakt. Pierwszy, poważny kontrakt. Miałem ledwie osiemnaście lat, a marzenia były w zasięgu ręki. Zarobiłbym dla rodziny, miałbym więcej pieniędzy dla siebie, kupowałbym sobie co sezon najnowsze korki. Każdy chłopak, co tam biegał marzył o kontrakcie. A oni przyjeżdżali tu specjalnie dla mnie. Byli w stanie naprawdę dużo zapłacić, ale odkąd zacząłem trenować z Andreą, odpuściłem piłkę.. Wycofali się. Przed przyjściem Mario i jego rodziców działacze Madrytu wycofali swoją propozycję.


Mój chłopiec. Mój biedny, zraniony chłopiec. Znienawidziłam Andreę za to, co mu zrobiła. Jeszcze bardziej kochałam Marco, musiał znieść tyle cierpienia jednego dnia. Zamiast spełnienia marzeń otrzymał spełnienie koszmaru. Dwóch koszmarów. Dusił to w sobie tyle czasu, na pewno to go bolało. Chciałam zabrać na siebie ten cały ból, krzywdę, której doświadczył. Dlatego jego mama może jest tak nadopiekuńcza. Też nie pozwoliłabym więcej skrzywdzić jej jedynego synka. Rozumiałam ją. A ja byłam kolejną, która go zraniła. Tego wrażliwego, smutnego chłopca, który wciąż w nim jest. Nie byłam w stanie znieść myśli, że za sześć dni znów zostanie skrzywdzony. Znów przeze mnie, drugi raz. Będę gorsza od Andrei. Nie zasługiwał na to, dlaczego to właśnie on musiał mnie poznać. Przecież przynosiłam same nieszczęścia. Dlaczego musiałam go tak pokochać… Dlaczego znów musiałam go skrzywdzić... Płakałam i kołysałam się lekko, ściskając swoje kolana pod brodą.

-Tamtego dnia zrozumiałem, że miłość nie istnieje. Jest tylko potworne zaślepienie, nie widzi się świata, sensu, prawdy. Zrozumiałem tak jak Andrea, że żeby coś osiągnąć, muszę to osiągnąć sam. Andrea dostała miejsce w akademii w Los Angeles. Tańczyła potem na Broadwayu. Mnie kupili w Gladbach, potem znów wróciłem do Dortmundu. Biły się o mnie największe kluby i przynosiło mi to satysfakcję. To uczucie było niesamowite, znalazłem się w świecie wielkiego futbolu. Grałem w profesjonalną piłkę, zdobyłem fanów, popularność, mogłem sobie kupić drogie auta i dawać pieniądze moim rodzicom i siostrom. Marzenia powoli się spełniały. Obiecałem sobie, że to uczucie chcę czuć do końca życia. Nie przeszkodzi mi w tym żadna miłość, żadna kobieta. Sam byłem najsilniejszy, miałem panowanie nad wszystkim, całe życie w swoich rękach, niezależne od nikogo i niczego, mogłem mieć kobiety na jedną noc, dziewczyny, które wybijały się na mnie, ale mnie to nie obchodziło. Zawsze były one i byłem ja. To na siebie patrzyłem, wszystko inne było nieważne. I przyrzekłem sobie, że nigdy nie zatańczę. Taniec stał się dla mnie symbolem ruin, degradacji, oddania samego siebie, zaprzepaszczenia wszystkich szans, zrezygnowania z życia..

Łzy spływały mi po szyi. Umysł pracował na najwyższych obrotach. On tak wiele zniósł. Był tak odważny, tak dzielny. Nie miałam prawa dodawać mu kolejnych cierpień. Moja macocha i mój ojciec mieli rację od początku. Byłam nikim. Nikim ważnym, nikim pięknym, nikim dobrym. Lepiej by było, gdybym nie istniała. Mieli rację we wszystkim, chciałam to wyprzeć w lepszych momentach mojego życia, ale mieli rację. 

-Dlaczego zatańczyłeś.. –szepnęłam cicho. Wiedziałam, ze mam gulę w gardle. O mało nie krztusiłam się od łez.
-Bo chciałem to zrobić. Z tobą.

Przeszedł przeze mnie głośny szloch. Marco nie wykonał żadnego ruchu, słyszałabym. Kuliłam się na kanapie, zagryzałam zęby na dłoni, sprawiając tym samym sobie ból. Potrzebowałam go. Powinnam była go przytulić, pocałować, cokolwiek zrobić. Ale nie potrafiłam. Było mi słabo. Płakałam, trzęsłam się.. W innym wcieleniu, gdybym była kimś lepszym, kimś, na kogo zasługuje dawno tuliłabym go do siebie. Mieszkając w jego mieszkaniu, uszczęśliwiając na każdym kroku. Ale ja nie umiałam uszczęśliwiać, jedynie krzywdzić.

-Papi-usłyszałam z korytarza głos Marisy. Zacisnęłam zęby jeszcze mocniej. Ona nie mogła widzieć tego, w jakim stanie byłam. –Zły sen...
-Jak to możliwe, że jakieś złe sny przychodzą do mojego aniołka? Chodź, przegonimy go razem.
Nie wytrzymałam. Wyminęłam Marco idącego do Marisy i biegiem wpadłam do łazienki, zamykając ją za sobą na zamek. Otworzyłam klapę i objęłam mocno muszlę, żeby zwymiotować wszystko, co niedawno zjadłam. Płakałam i wymiotowałam. Nie mogłam się uspokoić. Czułam się okropnie, dokładnie tak, jak na to zasługiwałam. Powinnam była skrócić te siedem dni. Im szybciej to się stanie, tym krócej będę go ranić swoją obecnością, tym wcześniej zacznę jeszcze mocniej cierpieć.
Kiedy torsje się uspokoiły, a łez zabrakło, wypłukałam buzię, wyszczotkowałam zęby i starałam się powoli oddychać. Kilka kolejnych minut później z trudem przekręciłam zamek łazienki i wyszłam zobaczyć, czy blondyn gdzieś jest. Zajrzałam do każdego pomieszczenia. Marisa już spała, przytulona do swojego misia. Szczebelki łóżeczka były już podciągnięte do góry. Widocznie kiedy ją usypiałam nie zrobiłam tego, przez co sama wydostała się z łóżeczka.
Szukałam jednak Marco. Wszędzie. W każdym pokoju i na balkonie po dwa razy. Ale go nie było. Marco odszedł.








~~~
 
 Przed Wami najdłuższy rozdział w historii mojego pisania. Mam nadzieję, że dotarłyście do końca i wzruszył Was w niektórych momentach tak, jak i mnie. Pierwszy taniec, o którym jest mowa, to ten z 4 rozdziału!  Mam nadzieję, że sens słów Marco do was trafił i przejął tak jak mnie..Czasem czuję się jak czytelnik i wydaje mi się, że to wcale ja tego nie tworzę, tylko tak po prostu jest  i się wzruszam i śmieję...Tak czy siak, jestem naprawdę szczerze, nieskromnie, samolubnie dumna z tego tu powyżej. Przepraszam z góry za błędy, jeśli są. Oczywiście jestem tak pogrążona w ostatkach wakacji, że nie zawuważyłam, że już piątek, trzeba opublikować rozdział i go poprawić..A jak już weszłam i zobaczyłam magiczne "24 strony" to siedziałam nad tym dokładnie do 1:33..🙈 a o tej godzinie funkcjonuję trochę..sennie i mogłam coś przeoczyć.
Jestem ogromnie ciekawa Waszych opinii, bo wiele tutaj się zadziało, karty się odsłaniają, układanka którą wymyśliłam na początku powoli układa się w całość w klarowny obraz.. Wiem, że dużo tego, jeśli by tak się odnieść do wszystkiego, ale będę wdzięczna z całego serduszka za każdy najmniejszy feedback, każdy komentarz (można też komentować anonimowo!) ogromnie mnie cieszy i motywuje do działania i dalszego pisania, dobrze wiedzieć, że jeszcze jest tu dla kogo pisać. 😊 No i macie też swój wpływ na tą historię. "Sremre" już tu zagościł na dobre.. I chyba #TeamSremre nie pozyskał Marco w jakże licznym gronie zwolenników😆🙊..  Gdyby nie Wy, to wszystko nie miałoby sensu... Dziękuję wszystkim, którzy są, wspierają, komentują, czytają.. Mam nadzieję, że zostaniecie ze mną do końca.
Ściskam mocno, za tydzień kolejny(i też Was trochę zaskoczy!)
Buziaki! x.

10 komentarzy:

  1. Ohhh... Marco. Mówiłam że to jest mały, skrzywdzony chłopczyk. Mój komentarz nie bd dziś długi. Może napiszę drugi jak zdejme bandaż �� z prawej ręki. Wiecie jaki debil dotyka się gorącej prosto z piekarnika brytfanki? Tak ja. Wracając jestem bardzo bardzo usatysfakcjonowany z perspektywy Marco i ogolnievz całego rozdziału też. Bardzo. Tylko Rose mnie dalej wkurza... Ale to... Może też kiedy minie jak ból w mojej dłoni. Tka że ja już kończę na razie, pozdrawiam, ściskam i do następnego. Girlwithaball.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O jenki.. Mam nadzieję,że szybko się zagoi!!! Ja kiedyś stwierdziłam, że wyjmę naczynie żaroodporne z piekarnika..bez rękawicy.. Także tak.. Cieszę się, że ta długo wyczekiwana perspektywa jednak sprostała oczekiwaniom haha <3 A Rose.. może faktycznie to ta ręka. Zdrowiej koniecznie i do następnego za tydzień! <33

      Usuń
  2. Aż się boję co głupiego wymyśliła Rose... Czy to nie pierwsze takie szczere wyznanie Marco dotyczące jego przeszłości? Tak mi się wydaję..
    Sremre musiał się pojawić 🤣 Wolę określenie Emre jednak 😜
    Wiesz, że chciałabym zobaczyć (jak już wszystko się skończy happy-endem) konfrontację Rose z teściową... 😏
    Pozdrawiam, całuję i do następnego tygodnia ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to właśnie takie pierwsze wyznanie😊 Musiałam się pokusić na Sremre, kiedy okazja była naprawdę idealna😄 Teściowa jest i nie zapomina, to kwestia czasu😉 Buziaki!!💕💕

      Usuń
  3. Przez ostatni tydzień przeczytałam wszystkie twoje rozdziały na obu blogach o Marco. Jesteś cudowna. Twoje historie strasznie mnie wciągają, a czekanie na następny rozdział (chociaż tydzień to i tak krótki okres, podziwiam) jest męczarnią. Co do rozdziału to cieszę się, że Marco jest teraz taki słodko-prawdziwy. Mam nadzieję, że nie będzie dużej dramy przez ich wyznania.
    Pozdrawiam cieplutko <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O jenki, jak miło mi to czytać!!! Dziękuję!!!❤️❤️❤️
      Jeszcze się tu trochę zadzieje, ale myślę, że odrobina sielanki też nie zaszkodzi, zwłaszcza po takiej przerwie pełnej dram i rozłąki bohaterów. 😊 Tydzień to sporo, ale ostatnie rozdziały, które pisałam są długie, długo czasu zajmuje mi ich napisanie.. a zaraz dojdą studia..🙈 Musiałam to jakoś wypośrodkować z komfortem dla obu stron😉 Ściskam mocno!!!❤️

      Usuń
  4. Na wstępie przeproszę, że jestem tu dopiero dzisiaj, ale chyba rozumiesz dlaczego XD W każdym bądź razie otrząsnęłam się już, ogarnęłam (powiedzmy) i jestem! :D
    Och, i co ja mam napisać? Że mnie rozwaliłaś? Kochana, wiele razy Ci już to pisałam...ale taka jest prawda! Marco jest takim cudownym człowiekiem... Zagubionym gdzieś tam w środku niezłego bajzlu chłopcem, który po prostu chce kochać i być kochanym. I jeśli mam być szczera, to mimo tego wszystkiego, co przeszła Rosalie, ja jej po prostu nienawidzę! >.< Nienawidzę tego, jak bardzo rani Marco. Owszem, kocha go, ale niezwykle mocno rani! Czasem świadomie, czasem nieświadomie... Okay, dla niej to oczywiste, że kocha Reusa, ale ja się pytam, czy ona kiedykolwiek mu to powiedziała? Serio Rose? To nie boli - zwłaszcza, kiedy ten facet już się przyznał, że Cię kocha...
    No dobra. Może i poniekąd rozumiem, że boi się odrzucenia ze strony Marco, kiedy powie mu o swojej - zapewne paskudnej - przeszłości. Ale skoro tak, to mogła to zrobić już dawno temu - na przykład zanim zwiała będąc w ciąży. Chociaż wg mnie powinna mu wszystko powiedzieć, jak Reus zaproponował, by ich "umowa" była bezterminowa - przecież już wtedy było jasne, że nie są ze sobą tylko na piśmie...
    Mam nadzieję, że Rosalie szybko powie wszystko Marco - tak jak on się przed nią tutaj otworzył. Bo on serio na to zasługuje!
    Czekam więc na dalszą część.
    Niezmiennie kocham <3
    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj kochana.. Jak to się mówi.. pożyjemy-zobaczymy^^ Wiem, że masz teorie, ale ja mam za to przeczucie, że i tak cię zaskoczę i może, tak przypuszczalnie zmienisz zdanie odnośnie 🧟⚰️☠️💀😂 Doceniam bardzo że po takich przygodach udało ci się tu zagościć i przeczytać jeszcze tego tasiemca😂❤️ Do następnego (mam nadzieję, że ten następny to będzie u ciebie!!!) Buziaki!!

      Usuń

Zapraszam do komentowania!❤️ To bardzo motywuje do pisania kolejnych rozdziałów!