sobota, 8 września 2018

Sześćdziesiąt jeden



Czas wylotu do Liverpoolu był przeze mnie oczekiwany jak święty Mikołaj przez dzieciaki w Boże Narodzenie. Kupiłam bilet na wieczór tak, żebym na miejscu była po siedemnastej, a o siedemnastej następnego dnia wracałam już do Dortmundu. Pobyt był bardzo krótki, głównie dlatego, że leciałam bez Marisy, ale wiedziałam, że wykorzystam ten czas do maksimum i nie zmarnuję go na spanie. Postanowiłam, że Mari zostawię Marco. Bardzo mało się widzieli, ona cały czas do niego chciała. Upewniłam się u Granda, że to dobry pomysł. Poparł moją decyzję, mówiąc, że to wniesie dużo dobrego dla sprawy. Napisałam Marco całe dwie kartki A4 z „instrukcją obsługi” tak małego dziecka. Napisałam między innymi o której chodzi spać, o której trzeba ją karmić i kiedy ma drzemki, o której godzinie mniej więcej sprawdzić pieluszkę. Dostał też cały spis rzeczy, które chętnie je i które może jej kupić. Specjalnie poszłam do sklepu po czerwony flamaster, żeby napisać drukowanymi literami, że ma alergię na orzechy. Przed wylotem jeszcze przeczytałam mu to wszystko, pokazując po kolei palcem na to, co czytam. Powiedział, że zrozumiał i mogę być spokojna. 
Wieczorem miał przyjechać do niego Mario, więc ufałam, że w razie czego Götze zaradzi w tej sytuacji. Musiałam dać mu jeszcze uwagę na temat wyciągania alkoholu przy dziecku i grania w Fifę zamiast zajmowania się małą, chociaż pewnie się tego domyślał. Nie chciałam jednak pozostawiać żadnych niedomówień. Kiwnął głową i wziął wszystkie rzeczy, które przygotowałam do zabrania. 
 Zjechałam z nimi do samochodu, żeby móc pożegnać się z córeczką przed naszym rozstaniem trwającym trochę ponad dobę. Najdłuższe rozstanie odkąd przyszła na świat. Uściskałam ją, ucałowałam w główkę i oba policzki. Uśmiechnęła się i otoczyła swoimi rączkami moją szyję. Marco w tym czasie przygotował fotelik w swoim samochodzie. Odebrał mi ją z uścisku i usadził w nim wygodnie. Kiedy zapiął wszystkie pasy i upewnił się, że mała jest bezpieczna, odsunął się od niej na chwilę, żebym mogła podać jej misia. Ostatni raz dałam jej buziaka i odsunęłam się, żeby zamknąć drzwi samochodu. 
Otuliłam się rękoma, czując pustkę i smutek, który już mnie zaczął dopadać.
-Masz kartkę, tak? –upewniłam się. Marco zdjął okulary z nosa i zawiesił je sobie na dekolcie koszulki. Przez chwilę patrzyłam w to miejsce, które trochę bardziej odsłaniało jego klatkę.
-Mam. Nie musisz się martwić –powiedział ostrożnie. Poruszył dłonią w moją stronę, ale po chwili cofnął ją i zacisnął w pięść.
-Matki już tak mają, że się martwią –przełknęłam ślinę, nie chcąc się rozpłakać. Musiałam być dzielna. W końcu chciałam jechać do Liverpoolu. I musiałam, żeby przywieźć potrzebne rzeczy. Blondyn kiwnął głową i w ciszy obszedł samochód.
-Bezpiecznej podróży –powiedział, spoglądając tymi swoimi pięknymi, zielonkawymi oczami na mnie nim wsiadł do środka. Uśmiechnęłam się lekko i zajrzałam jeszcze do Marisy, która grzecznie siedziała i rozglądała się dookoła. Silnik zawarczał, a ja pomachałam jej. Odmachała i machała swoimi malutkimi rączkami dopóki samochód nie zniknął za zakrętem osiedlowej drogi. Westchnęłam ciężko i wróciłam do mieszkania, żeby zabrać torebkę i pustą walizkę, którą pożyczyłam od Emre, gdy leciałam do Dortmundu. Teraz mu ją oddam i spakuję siebie i malutką w tą olbrzymią walizkę Marco, którą kazał mi oddać.. I wrócić..


***

Byłam ogromnie wzruszona, kiedy weszłam na płytę lotniska Liverpoolu. Stali tam dokładnie wszyscy, którzy żegnali mnie przy wylocie do Dortmundu. Kloppowie, cała rodzinka Montgomery, Emre.. Uśmiechnęłam się szeroko i podbiegłam uściskać każdego z osobna. Nate tak urósł! Nie był taki duży, kiedy widziałam go przez wido komunikator w telefonie. Może oni by powiedzieli to samo o Marisie? 
Wszyscy zostaliśmy zaproszeni na późny obiad do domu Jürgena i Ulli. Obiad o którym już tak długo marzyłam. Zjadłam więcej niż mój żołądek był w stanie pomieścić. Żona trenera była fantastyczną kucharką. Na całe szczęście wieczór był tak piękny, że rozłożyliśmy się wszyscy wygodnie na leżakach w ogrodzie i wszyscy opowiadali, co u nich się działo ostatnimi dniami. Do Kloppów wrócił ich piesek, Emma, która długi czas przebywała u jednego z synów trenera. Szkoda, że nie było tu Marisy, pewnie by oszalała z radości. Uwielbiała pieski, a Tony'ego Mario i Ann traktowała jak dziecko, nawet założyła mu raz swoją czapeczkę, a jemu to nie przeszkadzało. Naprawdę się dobrali.
Nate usnął już mocnym snem na kanapie, a my jeszcze rozmawialiśmy. Louisa opowiadała mi o tym, że dostała się do szkoły, gdzie będzie mogła się uczyć w dostosowanym specjalnie dla niej tempie i programie. Wcale nie chciało jej się spać mimo później pory, cieszyła się z moich odwiedzin. Poza tym bawiła się z Emmą, która od czasu do czasu lizała ją po twarzy, wywołując u niej głośny śmiech. Ona też rozwinęła się przez ten cały czas, odkąd pierwszy raz ją zobaczyłam, jej choroba nie rozwinęła się, wręcz jej stan się poprawił. Mówiła więcej a i jej koordynacja uległa poprawie. Rozmowy nie ustawały, co rusz nowy temat i cudowna, rodzinna atmosfera. Dopiero po północy postanowiliśmy się zbierać. Emre odwiózł mnie do mieszkania. Przestawił mój samochód do swojego parkingu podziemnego. Mówił, że nawet nikt nie chciał ukraść takiego złomu. Mój samochodzik. Nigdy bym go nie sprzedała.
Pożegnałam się z Canem i weszłam do mojego mieszkania. Tak się za nim stęskniłam. Wciąż pamiętam, kiedy przyjechałam tu pierwszy raz z taką maleńką Isunią i włożyłam ją do jej małego łóżeczka. Ona sama była taką kryszyneczką, kiedy brałam ją na ręce zawsze bałam się, że coś mogę jej zrobić. Nieprzespane noce, ból, zmęczenie.. Ale to wszystko było tego warte dla niej. Zrobiłabym wszystko, żeby była zdrowa i szczęśliwa.
Zasnęłam na półtorej godziny o czwartej nad ranem. Przez całą noc pakowałam najważniejsze rzeczy, robiłam przegląd w ubrankach Mari, bo na moje oko z części z nich już wyrosła i na nic się zdadzą w Dortmundzie. Tak samo zrobiłam ze swoimi rzeczami. Odłożyłam do szafy ubrania ciążowe, też te obcisłe sprzed ciąży, kiedy moja sylwetka była szczupła i nienaganna. Spakowałam też ulubione płaszcze, mój laptop, żeby móc się normalnie komunikować i widzieć moją przyszywaną rodzinkę na trochę większym ekranie, no i zabawki Marisy, bo chociaż nie tęskniła, to pewnie zaraz by mi suszyła głowę o nowe. A tak może dostać stare i cieszyć się jak z nowych. Oszczędność. Walizka była okrutnie ciężka i nie miałam pojęcia jak ją podniosę. Całe szczęście, że Jürgen z Ullą i Emre mnie odwiozą, to nie będę tego targać sama. Może poproszę Mario o odebranie mnie z lotniska?


Z samego rana poszłam odwiedzić Ellę i jej rodzinkę. Po przerwie oczywiście zrobiłyśmy z Lou nasze ćwiczenia. Potem śniadanko i wspólny spacer. Henry, jako zagorzały kibic Liverpoolu, wciąż nie wierzył, że wczorajszy wieczór spędził w domu samego trenera, rozmawiajac z nim, jego żoną i jednym z piłkarzy. Ella tylko się śmiała, twierdząc żartobliwie, że głupi ma szczęście. Nie dostawałam żadnych wiadomości od Marco, ale to był dobry znak. Miałam przynajmniej taką nadzieję. Nie chciałam też dzwonić, bo bym wyszła na nadgorliwą. 
Popołudnie spędziłam z Kloppami. Rozmawialiśmy o wszystkim, mogłam im opowiedzieć przy pysznej zielonej herbacie o tym, czego nie mieliśmy czasu przedyskutować przez telefon. Jak zwykle otrzymałam od nich masę siły i byłam powoli gotowa stawić czoło rzeczywistości. Przyjechał do nas Emre i pojechaliśmy we czwórkę po moją ciężką walizkę. Obliczyłam czas przylotu i napisałam Mario wiadomość, żeby po mnie przyjechał.
Dwadzieścia cztery godziny wykorzystane w pełni, tak jak zaplanowałam. Może w nocy będę mogła je jeszcze odespać.

Przed odlotem po całym cudownym dniu uśmiechów, ciepła i dobrej energii dostałam najlepszą informację. Miała to być niespodzianka, ale wolałam już wiedzieć to teraz i oczywiście udało mi się to na nich wymusić. W poniedziałek za tydzień Jürgen przylatywał z Ullą i z Emmą do swojego domu w Dortmundzie i będzie tam aż do rozpoczęcia przygotowań do nowego sezonu. Mój uśmiech był tak wielki, że aż bolały mnie kąciki ust. Przytuliłam ich mocno i prawie skakałam z radości. Emre też obiecał wpaść, ale na razie musiał jechać do Turynu, żeby omówić szczegóły nowego kontraktu. Strasznie się cieszyłam jego sukcesem. Jürgen też był z niego dumny i rozumiał doskonale podjętą przez niego decyzję. A teraz miałam wrócić do Dortmundu i zobaczyć moją piękną córeczkę, za którą już mocno tęskniłam. Naprawdę czułam się szczęśliwa, dawno tak nie było.


***


Lot opóźnił się piętnaście minut. Od razu poinformowałam o tym Mario już jak weszłam na pokład samolotu, żeby mógł obliczyć sobie dokładnie czas mojego przybycia. Odliczałam już czas zniecierpliwiona. 
Koło mnie siedziała para, która całą drogę się całowała. Miałam wrażenie, że zaraz się na mnie położą i nadal się będą całować. Oby tylko całować.
Przeżyłam lot, turbulencje, całującą się parę i w końcu wylądowaliśmy w Dortmundzie. Moje nogi aż mrowiały od takiego długiego siedzenia. Poszłam po walizkę i chciałam pisać do Mario, że już wylądowałam, ale on był pierwszy z napisaniem wiadomości, że już na mnie czeka. Uśmiechnęłam się zadowolona. Złapałam wielką walizkę Marco i jakimś cudem ją zdjęłam z taśmy. Miałam wrażenie, że jak leciałam pierwszy raz do Liverpoolu ważyła znacznie mniej. Ledwo co wciągnęłam ją na lotnisko. Mario stał trochę dalej, ale od razu mnie zauważył. Miał na sobie czarne spodnie, czarny t-shirt i czane Ray Bany. Gdyby nie ta urocza, pączusiowa uroda, powiedziałabym, że wyskoczył z planu najnowszej części „Facetów w Czerni”. W dłoni trzymał kluczyki swojego maleństwa, ukochanego samochodu, oczywiście z czarnym pilotem. Może powinnam znaleźć kontakt do Willa Smith’a i oznajmić mu, że ma nowego partnera? Już się do mnie uśmiechał, ale mnie rozdzwonił się telefon, a do niego podbiegły fanki, prosząc o zdjęcie i autograf. Zatrzymałam się, pokazując mu, że i tak mam telefon, więc mógł spokojnie robić swoje.

Dzwonił Marco. Zdziwiło mnie, że tak od razu po moim wylądowaniu, ale może chciał, żebym wzięła już Mari.

-Halo? –zaczęłam spokojnie, jednak on prawie wszedł mi w słowo.
-Wylądowałaś już? –zapytał rzeczowo. Był naprawdę zdenerwowany, a jego oddech nierówny. Trochę ciężko łapał powietrze.
-Tak, właśnie Mario po mnie..
-Marisa jest w szpitalu –znów mi przerwał, a ja stanęłam jak wryta. Przez chwilę myślałam, że stracę przytomność. Moje maleństwo. Nie znowu. Co mi przyszło do głowy, żeby wyjeżdżać i zostawiać ją pod opieką Marco? Mogłam przewidzieć, że to tak się skończy.
-Jak to się stało? Co jej jest?
-Nic nie wiem, właśnie podjeżdżam pod oddział ratunkowy.
-Jak nie wiesz? Ona jest w szpitalu a ty nie? Z kim była?
-Ze Scarlett. Powinnaś przyjechać.

Puściłam walizkę, wyszarpnęłam z ręki Mario kluczyki i ruszyłam biegiem na parking przed lotniskiem. Nie oglądałam się za siebie, zlokalizowałam samochód Mario i wsiadłam do niego biegiem.

-Będę jak najszybciej –rzuciłam zdenerwowana do słuchawki i rozłączyłam się, nie czekając na jego odpowiedź. Rzuciłam telefon na siedzenie z boku. Prawie z piskiem opon ruszyłam spod lotniska i przekraczając prędkość, ruszyłam w stronę dortmundzkiego szpitala. Całą drogę nie myślałam zupełnie nic. Miałam pustkę w głowie, adrenalina buzowała w żyłach, najważniejsze było dla mnie dojechać za wszelką cenę do tego przeklętego szpitala i utulić moją małą dziewczynkę.
Na ulicy trąbiły na mnie dziesiątki samochodów, ale zupełnie to olałam. Czerwone światło? Nie znam. Zaparkowałam na parkingu pod szpitalem i biegiem ruszyłam do wejścia. Recepcja akurat była pusta, trzasnęłam o blat wysokiego biurka, wyhamowując bieg.

-Tutaj jest moja córka, Marisa Reus. Proszę mi powiedzieć gdzie się znajduje i w jakim jest stanie.
-Ach, ta mała dziewczynka –podniosła głowę wyżej kobieta, przyglądając mi się. –Miała silną reakcję alergiczną i problemy oddechowe. Zawieziono ją do sali siedemnaście na oddziale dziecięcym.
-Gdzie to? –zapytałam. Pieprzone orzechy. Jedno, jedyne na czerwono na pieprzonej kartce. Moja biedna córeczka. Nie siliłam się nawet na uprzejmość. Ból i wściekłość opanowały całe moje ciało. Podążyłam za wskazówkami recepcjonistki i przeszłam korytarzami, a potem wjechałam na drugie piętro. Wyszłam i rozejrzałam się dookoła. Drzwi sal zaczynały się od numeru dziesięć. Musiałam zakręcić w korytarz na lewo, a tam zobaczyłam już stojących i rozmawiających Scarlett i Marco. Ruszyłam szybkim okiem w ich stronę, a w moim gardle aż się paliło ze wściekłości. Ona. Ona doprowadziła do tego, że moja córka tu leżała z problemami w oddychaniu. I przez niego, bo powierzył tej laleczce opiekę nad dzieckiem!

-Ty pieprzona suko, jak mogłaś to zrobić mojemu dziecku! –rzuciłam się na nią, popychając ją na ścianę korytarza.
-Rosalie –upomniał mnie Marco, kładąc dłoń na moim barku. Normalnie rozkoszowałabym się jego dotykiem, teraz miałam ochotę poodcinać te wszystkie palce. Strzepnęłam jego rękę jak poparzona.
-A ty też się zamknij. Jak można być tak nieodpowiedzialnym i zostawić dziecko! Prosiłam cię tylko o jedno, kurwa, jedno. Nie dawać jej orzechów. Przez całe dwadzieścia cztery godziny! Szkoda, że nie wpadło mi na myśl, a bym dopisała, żeby nie oddawać córki w ręce tej ździry! Boże! Jak ja bardzo ciebie nienawidzę!  -krzyczałam, patrząc raz na jedno, raz na drugie. Byłam w furii. Musiałam ją wyładować, bo za żadne skarby bym się nie uspokoiła.
-Marco musiał wyjechać, a miała przyjść kurator sprawdzić jak się nią zajmujemy. Dałam jej tylko jedno ciasto orzechowe. Byłyśmy na spacerze i zobaczyła je w cukierni –usprawiedliwiła się. Bo to coś kurwa usprawiedliwiało.
-Powiedz mi. Powiedz, bo nie wytrzymam. Czy nie uważasz, że ciasto orzechowe ma coś wspólnego z orzechami? No powiedz!
-Marisa chciała. Zapytałam ją, czy może, a ona powiedziała, że tak..
-Czy ty siebie słyszysz? –zaśmiałam się z irytacji. Co za debilka! –Dziecko, półtora roku, które ledwo co zaczęło mówić, mówi ci, że może zjeść ciasto orzechowe. Bo chciało! A ja chcę, żebyś odpierdoliła się ode mnie, od mojej córki, męża, od wszystkich ludzi, których znam, masz zniknąć i nie pokazywać mi się nigdy w życiu na oczy. I nie zbliżaj się nawet na kilometr, słyszysz?! No odpowiadaj!
-Rosalie, to moja wina…-zaczął Marco, ale odsunęłam się od niego.
-Oczywiście, że twoja wina! Nigdy, nigdy, przenigdy nie popełnię tego błędu, próbując ci zaufać! A ty? –odwróciłam się do tej pieprzonej, tlenionej blondynki. Jeśli ona stąd nie wyjdzie, to ja ją wypchnę przez okno. Może drugie piętro wystarczy.
-Przestań, Rose – Marco złapał mnie obiema dłońmi za ramiona i mocno ścisnął. Użyłam całej swojej siły, chcąc się wyrwać, ale na nic to się zdało. Był silniejszy. Odwrócił mnie do siebie tak, że nie widziałam tej wywłoki. Dobrze dla niej, ale to tylko kwestia czasu. Spojrzał mi prosto w oczy, też był zdenerwowany. –Uspokój się, bo nasza córka śpi za tymi drzwiami i potrzebuje twojej obecności przy niej. Nie cofniemy czasu, chociaż przysięgam, oddałbym wszystko, co mam, żeby to zrobić. Ale nie mogę. Więc idź do niej, bo ona ciebie potrzebuje –wycedził przez zęby i mocniej wpił się palcami w moje ramiona. Aż mnie zabolały. To dobrze. Potrzebowałam jakiegokolwiek bodźca innego od złości.
Teraz przyszedł czas na ból. Wzięłam oddech, a piłkarz powoli mnie puścił, upewniając się, że jego słowa do mnie trafiły. Wyminęłam go, starając się już nie patrzeć w stronę Scarlett. Nacisnęłam na klamkę i po cichu weszłam do sali. Było w niej tylko jedno łóżeczko. Ten widok sprawił, że pękło mi serce tak mocno, że nie byłam w stanie zaczerpnąć oddechu. Jak duch podeszłam do szpitalnego łóżeczka. Cała blada, sunęłam gdzieś w powietrzu, bo nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Leżała tam moja córeczka pogrążona we śnie. Jej buźka była cała spuchnięta, podobnie rączki i nóżki. W dodatku zaczerwienienia. Zaciskałam wargi zębami, żeby się nie rozpłakać. Poczułam aż metaliczny smak krwi na języku, ale to było nieważne. W jej rączkę był wbity wenflon, zaklejony plastrem. Podpięta do niego była kroplówka. Pewnie musiało to ją tak boleć.. Przy nosku miała rurkę z tlenem, która pomagała jej oddychać. Nigdy nie przypuszczałam, że zobaczę swoje dziecko w takim stanie. Chciałam to wszystko przejąć na siebie. Podniosłam jej rączkę, w której nie było wenflonu i przyłożyłam ją sobie do policzka. Pocałowałam jej małe paluszki, a potem znów wtuliłam się w jej dłoń. 

-Mamusia już jest.. –szepnęłam cichutko, żeby jej nie rozbudzić. –Bardzo cię kocham. Tak bardzo cię kocham. Przepraszam słoneczko, to wszystko moja wina.. 

Na plecach poczułam dotyk dłoni Marco. Po moim ciele przeszedł dreszcz. Nie odwracałam się do niego. Nie byłam w stanie. Wpatrywałam się w moją córeczkę cały czas. Tak bardzo chciało mi się płakać, ale nie mogłam. Nie mogłam, obiecałam jej, że nie będę. Odłożyłam jej rączkę i położyłam koło niej jej misia, który leżał w nogach łóżka. Przeczesałam jej krótkie, pofalowane, blond włoski i nachyliłam się, żeby pocałować ją w brzuszek. Wstałam na chwiejnych nogach i podeszłam do okna. Spojrzałam na wieczorny widok miasta, podtrzymując się parapetu. I patrzyłam. I patrzyłam. Nie byłam w stanie robić niczego innego. 

-Dali jej silne leki, które jej pomogą. Znieczuliły ból, więc nie cierpi, będzie spała mocno całą noc, a rano już będzie dużo lepiej.
Usłyszałam głos gdzieś w pomieszczeniu. Nie potrafiłam go zlokalizować. Utraciłam wszystkie zmysły. Byłam jak sparaliżowana. Strachem, bólem, złością, zmęczeniem, miłością… Patrzyłam dalej. Nie byłam w stanie nawet ruszyć ręką. 

-Rosalie –ponownie usłyszałam ten sam głos. Mrugnęłam oczami pierwszy raz od dłuższej chwili. Całe mnie piekły. Zauważyłam jednak, że Marco stoi tuż koło mnie, tak jak ja opierając się o parapet, tylko bokiem, patrząc czujnie na mnie. –Ona wyzdrowieje. Nie bój się…

Nie ruszyłam się. W głowie miałam pustkę. Może stała tam tylko skóra i kości, a ja gdzieś w kącie umarłam? Tak bardzo się bałam. Chociaż sytuacja była opanowana, dla mnie nie powinna mieć miejsca. Nie powinnam tu stać, a Marco nie powinien zdejmować moich dłoni z parapetu i nie próbować mnie objąć.
Wzięłam głośny haust powietrza, jakbym wypłynęła spod wody, która mnie topiła. Zacisnęłam mocno zęby i próbowałam odepchnąć się dłońmi, ale nie dałam rady. Byłam zbyt słaba.
Marco położył jedną dłoń na dole moich pleców, drugą na szyi, przyciągając z całej siły do siebie. Po chwili zmienił trochę pozycję, oplótł mnie rękę, drugą z szyi przeniósł na głowę i zaczął mnie uspokajająco głaskać. Zacisnęłam mocniej zęby, stałam poza tym jak obezwładniona i nie umiałam wykonać najmniejszego ruchu. 

-Nie musisz być już silna. Płacz, kochanie –szepnął do mojego ucha, nie przestając mnie głaskać. Twarz miałam przyciśniętą do jego piersi, ale nie potrafiłam nawet zamknąć oczu, sam oddech przychodził z trudem. –Jesteś najsilniejszą kobietą jaką znam. Ale łzy nie są oznaką słabości. One też oczyszczają.
-Nie mogę –powiedziałam szeptem. Moje oczy wysychały, ale pewnie gdybym je zacisnęła, wypłynęłyby z nich łzy jak grochy. –Płakałam całą ciążę do ostatnich chwil, płakałam kiedy dostałam ją na ręce, ale wtedy obiecałam jej, że już więcej tego nie zrobię. Nie mogę.
-Możesz –odpowiedział, ściskając mnie coraz mocniej. –To już jest nieważne. Ja jej obiecałem, że się wami zaopiekuję. Niczego bardziej nie pragnę, niż dotrzymać tej obietnicy. Więc płacz, proszę, płacz…

Coś się we mnie złamało. Pękło z ogromnym hukiem.. A może się scaliło? Nie byłam pewna. Wstrząsnął mną całą szloch. Puściłam zęby, zamknęłam oczy i zaczęłam płakać. Głośno, histerycznie, co chwila byłam targana kolejnymi napadami płaczu. Bo byłam przerażona, bo byłam smutna, bo byłam wściekła, bo kochałam, bo nie mogłam nic zrobić, żeby moja córeczka wyzdrowiała, bo byłam zawiedziona i skrzywdzona. I dlatego płakałam. Gorzko, głośno, wciąż i wciąż. Tulona przez mężczyznę, którego darzyłam tak silnymi uczuciami. Których się bałam, do których miałam wątpliwości. Dlatego też płakałam. 

-Ona jest tu przeze mnie.. Wszystko jest nie tak… -mówiłam między kolejnymi napadami płaczu. Cała drżałam, ale nie było zimno. Tak dawno nie płakałam..  –Jestem złą matką, popełniłam tyle błędów.. Może mogłam wrócić wcześniej, gdy była młodsza, może nie jechać wczoraj do Liverpoolu…
-Nie zadręczaj się –powiedział spokojnie i zaczął mną delikatnie kołysać. –Ja też nie jestem bez winy. Nie sprawiłem, żebyś mi ufała, gdy odchodziłaś, byłem cholernie głupi i nieodpowiedzialny, przestałem o ciebie walczyć, chociaż ci to obiecałem. Po twoim powrocie było wszystko po kolei nie tak.. Boże, jestem tak beznadziejny.. Miałem sprawę u durnego menagera, bo media zwęszyły to, że mam dziecko i mają jakieś zdjęcia.. Zamiast to załatwić przez telefon, pojechałem osobiście, bo..bo jestem palantem. To moja wina, bo zostawiłem kartki w salonie ale nie pokazałem ich Scarlett.
-I tak jest zdzirowatą suką –nie mogłam pohamować tych słów. Wypłynęły same zupełnie niekontrolowanie. Poczułam jak klatka piersiowa Marco drży pod moją głową od śmiechu. Pocałował mnie w czubek głowy, a ja znów się rozpłakałam. -Zawaliliśmy… Oboje. Nie może się to powtórzyć.. –szepnęłam cicho. Łzy się nie kończyły. Zbyt długo dusiłam je w sobie. Płakałam przez całą tęsknotę za jego dotykiem, obecnością przy mnie. Ale teraz ściskał mnie aż do bólu, ale potrzebowałam tego. Za każdy dzień ciąży, gdzie bałam się każdej nadchodzącej sekundy. Za każdy dzień od urodzenia dziecka, kiedy powinien przy nas być, mówić, że dziękuje mi za piękną córkę i że nas kocha. Nie musiał nawet tego mówić. Powinien tam być. Być i przytulać jak robił to teraz. Zagryzłam zęby na mokrym materiale koszulki, niechcący lekko przygryzając jego skórę. Wciągnął ostro powietrze i ścisnął mnie mocniej w talii. Zacisnęłam pięści na jego koszulce na plecach. Wreszcie mogłam się ruszyć. Miał rację mówiąc, że płacz oczyszcza. Tyle razy chciałam płakać, a nie mogłam. Nie chciałam łamać obietnicy. Ale teraz było inaczej. Płakałam w jego objęciach. To najlepsze łamanie obietnicy, jakie w życiu mi przyszło. 

Staliśmy tak kilkanaście minut. Dopóki nie słończyły się mi łzy. Jego szary t-shirt pod moją głową był cały mokry, ale żadne z nas się tym nie przejmowało. On pierwszy wykonał ruch. Wyplątał dłoń z moich włosów i położył ją na mojej brodzie. Delikatnie podniósł ją do góry tak, że nasze spojrzenia się spotkały. Wreszcie widziałam jego. Jego całego. Pełnego skrzywdzenia, smutku, żalu, udręki, nadziei.. Ta ostatnia była taka wielka. Przesunął dłoń na mój policzek i wytarł z niego wszystkie łzy, które nie zostały wchłonięte przez koszulkę. Zaczęłam powoli łapać oddech przez usta. Skupiłam się na dotyku jego dłoni i zamknęłam powieki, rezygnując chwilowo z wpatrywania się w jego piękną twarz. Piękną, bez żadnych masek. I przestałam łapać powietrze, kiedy poczułam dotyk jego ust na swoich. Jego pieszczota była tak delikatna jak skrzydła motyla. Ten pocałunek smakował moimi łzami. Był taki przytłaczający. Chociaż był piękny i czuły, nie miałam kompletnie pojęcia co on właściwie wnosił, ani nie miałam sił na interpretację tego gestu.
Pierwszy odsunął się ode mnie, a moje wargi wciąż pozostały rozchylone. Odszedł krok do tyłu, przez co musiałam otworzyć oczy. Nie rozumiałam tego ruchu.

-Przepraszam –szepnął. Tego też nie rozumiałam. Spojrzałam w jego niepewne oczy i uśmiechnęłam się lekko.
-Kiedyś powiedziałeś mi, że za pocałunki nigdy mnie nie przeprosisz..-odpowiedziałam. Nie minęło pół sekundy, a zaatakował nachalnie moje wargi swoimi w kolejnym pocałunku pełnym żaru, namiętności i oddania. Westchnęłam cicho, poddając się temu. Zaczęłam przesuwać jedną dłoń z jego pleców przez umięśniony brzuch, klatkę piersiową, aż w końcu owinęłam jego szyję i wplotłam palce w jego miękkie włosy. Z jego ust wydostał się jęk, nie zwracał uwagi na otaczającą go rzeczywistość, ani ja. Straciłam głowę i naprawdę było dobrze. Nasze języki walczyły na przemian w ognistym tańcu, póki nie skończył się nam oddech. Na sam koniec złożył na moich ustach trzy czułe pocałunki, raz za razem i odsunął się, chociaż robił to naprawdę niechętnie. Spojrzałam mu w oczy spod przymrużonych powiek. Uśmiechnął się lekko i oblizał usta. Zacisnął je. Nie przeprosił. Położył policzek na mojej głowie i ponownie przytulił do siebie. Słyszałam jedynie nasze głębokie oddechy. Moje serce mocno przyspieszyło. Myślałam, że to minęło, że dwa lata rozłąki jakoś ochłodzą stosunki między nami.. Gdyby nie sytuacja, w której się znaleźliśmy to podobnie jak to się stało w jego mieszkaniu, prawdopodobnie wylądowalibyśmy w łóżku. Naprawdę oboje musieliśmy się przed tym mocno powstrzymywać. 

Drzwi się otworzyły, a do pokoju weszła pielęgniarka. Trochę się wystraszyłam i drgnęłam w jego uścisku, ale on mnie jeszcze mocno do siebie przycisnął, nawet nie mogłam dokładnie jej się przyjrzeć. Poruszyłam się lekko, żeby choć trochę oswobodzić się z jego stalowego uścisku.
-Dobry wieczór państwu –powiedziała ciepło –Ja tylko sprawdzę kroplówkę –oświadczyła i obeszła łóżko śpiącej Mari. Obejrzała poziom przezroczystej substancji w butelce i zanotowała coś w karcie.
-Przyjdzie jeszcze lekarz? –zapytałam mocno zachrypniętym głosem. Odwróciłam się tyłem do Marco i oparłam o jego tors. Nie puściłby mnie inaczej.
-Przyjdzie z rana. Teraz sytuacja jest opanowana, państwa córka dostała leki, one działają też trochę nasennie, więc możecie państwo też ze spokojem przespać całą noc. Zaczerwienienia też powoli schodzą, więc wszystko będzie dobrze –zapewniła, spoglądając na małą. Przeniosła wzrok na nas i uśmiechnęła się nieznacznie. –Proszę się położyć i spróbować zasnąć. Tu jest rozkładana kanapa, prześcieradło i koc, jakbyście państwo chcieli. Oboje jesteście zmęczeni, więc możecie na spokojnie się położyć. Wiem co to znaczy małe dziecko w domu, więc korzystajcie ze snu, póki możecie.
-Dziękujemy bardzo. Tak zrobimy –odpowiedział za mnie Marco. Kiwnęłam głową w geście podziękowania. Pielęgniarka wyszła. Położyłam dłoń na jego splecionych na moim brzuchu i delikatnie je rozdzieliłam. Musiałam na chwilę odetchnąć. Jego nigdy nie było za dużo, ale teraz potrzebowałam chociaż mieć zdolność racjonalnego myślenia.  
Nie oglądając się za siebie, poszłam do łóżeczka z moim śpiącym aniołkiem. Wolną rączką ściskała swojego misia za nogę. Uśmiechnęłam się. Byli nierozłączni. Patrzyłam na nią i nie mogłam się nadziwić, jaka była piękna. Delikatny nosek, blond włoski, które ostatnio zaczęły trochę ciemnieć. Małe uszka. Jej oczy zaczęły ostatnio nabierać zielonych tonów, dokładnie takich, jakie miał Marco. Córeczka tatusia. Przypomniało mi się, jak próbowałam mu wmówić, że to nie jego dziecko. Nie wyprze się jej nawet, podobieństwo widać z daleka. 

-Rosie –szepnął Marco, stając za mną. Odwróciłam głowę. Rozłożył już szpitalną wersalkę dla rodziców i położył na niej białe prześcieradło, które bardziej przypominało jakąś szmatkę. Były też dwie poduszki, więc nie było źle. –Połóż się. To był długi dzień.
-Popilnuję jej. Ty się połóż. Masz zmęczone oczy –uśmiechnęłam się lekko. Naprawdę był padnięty.
-Położę się jak ty się położysz. Ty masz za to przekrwione białka. Nie chcę się z tobą kłócić, więc zrób to, o co cię proszę –powiedział z przejęciem i wyciągnął do mnie rękę. Kiwnęłam głową i rzuciłam ostatnie spojrzenie na moją córeczkę. Miałam nadzieję, że jak zobaczę ją rano, wszystko już będzie dobrze.
-Ja położę się z brzegu, bo mam czujny sen. Jak ona się obudzi to ja też –oznajmiłam. Marco spojrzał się na mnie jak na kosmitkę, a ja się zaśmiałam cicho. Już tak mam. Od dawna nie spałam tak, żeby nie słyszeć, co dzieje się dookoła.
-W porządku –stwierdził ostatecznie. Bezceremonialnie zdjął swoje spodenki i trampki. Odwróciłam głowę, chociaż tak naprawdę widziałam dużo więcej niż on w koszulce i bokserkach. Kiedy słyszałam, że kładzie się na łóżku, zdjęłam swoje baleriny i usiadłam na jego brzegu. Spojrzałam na salkę szpitalną. Okna były niepozasłaniane, więc pewnie jak tylko wstanie słońce się obudzimy. Ale to dobrze. Teraz był dopiero wczesny wieczór, a i tak byłam gotowa, żeby iść spać. Spojrzałam przez ramię, żeby zlokalizować poduszkę. Była blisko tej, na której leżał blondyn. Chwyciłam ją i przeciągnęłam na sam brzeg łóżka, żeby chociaż odrobinę się od niego zdystansować. Nie zniosłabym leżenia tak blisko siebie, a co dopiero jego dotyku. Było tyle spraw.. Nie mogliśmy tak po prostu być ze sobą jakby nigdy nic się nie wydarzyło. Położyłam się i objęłam obiema rękoma poduszkę. Marco przykrył mnie cieniutką kołdrą, która bardziej przypominała drugie prześcieradło albo jakiś koc.
-A ty? –zapytałam, nie odwracając się do niego. Chyba nie dałabym rady znieść tego widoku.
-Dobranoc, Rosalie –szepnął. Uśmiechnęłam się i zamknęłam powieki. Kręciłam się jeszcze po łóżku, nie potrafiąc znaleźć dobrej pozycji do zaśnięcia. Spódnica niemiłosiernie wpijała mi się gumką w brzuch. Chyba przed zaśnięciem wymamrotałam nieprzytomne obelgi w jej stronę. A może tylko o nich pomyślałam. Cudem zasnęłam po dniu pełnym tak wielu emocji. Czekałam, aż Jürgen przyleci do Dortmundu i zapanuje spokój, miłość, harmonia i szczęście. Zawsze ich dom wprowadzał taką aurę, więc liczyłam, że teraz ta aura opanuje miasto. Z wykluczeniem tej zdzirowatej wywłoki.



***


Kiedy zaczęłam budzić się rano, pierwsze co poczułam to otaczające mnie ciepło. Wszędzie. Byłam wtulona w poduszkę.. Nie. Byłam wtulona w Marco. Leżałam na nim, oplatając go szczelnie rękoma, moje nogi oplatały jego. W dodatku na udzie czułam naprawdę jego mocną erekcję. O Boże. On naprawdę był nieźle podniecony. Odskoczyłam od niego jak poparzona, przez taki szybki ruch zakręciło mi się jednak w głowie. Od razu poczułam dłonie Marco przytrzymujące moje plecy. 

-Hej, spokojnie –usłyszałam jego zachrypnięty głos. W ogóle nie przejmował się swoim problemem i nic sobie z tego nie robił. Przycisnął mnie bardziej do siebie, a ja aż wciągnęłam głośno powietrze. Może powinnam zacząć przyjmować zakłady ile wytrzymamy zanim trafimy do łóżka.
-Zakręciło mi się w głowie –wytłumaczyłam i podparłam się na dłoniach po obu stronach jego głowy. Ledwo otworzyłam oczy, a zobaczyłam jego, na wprost moich. Jasne, mieniące się na zieleń i błękit. Były takie radosne i roześmiane. Doskonale wiedział, co poczułam i chciał mnie chyba tym podręczyć. Bezczelny. Usłyszałam śmiech mojej córeczki. Odwróciłam głowę i uśmiechnęłam się szeroko. Jednocześnie moje policzki przybrały kolor purpury. Koło jej łóżeczka siedzieli Mario i Ann i zabawiali ją. Marisa siedziała trzymając misia pokazywała, gdzie Mario ma położyć następny kawałek układanki w jej łóżeczku. 

-Dzień dobry! –przywitała się śpiewnie Ann-Kathrin, a jej spojrzenie mówiło więcej niż tysiąc słów.
-Dzień dobry –odpowiedziałam i podniosłam się z łóżka. Nie miałam spódnicy. A niech to, zdjął ją? Na mojej twarzy malował się szok. Od razu ściągnęłam kołdrę z łóżka, ale natychmiast tego pożałowałam, widząc wypukłość w jego bokserkach. Co za poranek!
Zakryłam nas z powrotem. Marco zaczął się śmiać jak idiota. Wtórował mu Mario, Ann uśmiechnęła się szeroko i zajęła się ponownym zabawianiem Marisy.
Blondyn sięgnął nad głowę po moją spódnicę i podał mi ją z uśmiechem wymalowanym na twarzy.
-Tylko pogarszasz swoją sytuację, Reus –mruknęłam. Podniosłam się na czworakach, żeby już się o niego przestać ocierać i założyć spódnicę. Wyskoczyłam z łóżka. Włożyłam moje balerinki i podeszłam do córki.  –Dzień dobry, mój skarbeńku. Co ty tu układasz z wujkiem i ciocią? Masz nowe układanki?
-Tak! –uśmiechnęła się szeroko. Była taka radosna. Czerwone plamy już były prawie niewidoczne, a buźka była już o wiele mniej spuchnięta.
-Był lekarz?
-Tak, ale spałaś jak zabita. Kroplówka się skończy za godzinę i ją wyjmą. Potem zostanie do jutra na obserwacji.
-I ja cały czas spałam? –zdziwiłam się. Pogłaskałam Isę po policzku. –No, gdzie jest pociąg, co? –zapytałam, widząc, że ma puzzla z lokomotywą.
-Między tatusiem a mamusią i to ostry –rzucił, śmiejąc się Mario i odszedł na bok, żeby nie zwracać na siebie uwagi Marisy i po prostu się śmiał. Nam wszystkim poprawiło to humor. Mario był tu potrzebny. Musiałam go przeprosić za kradzież samochodu i zapewne kilka mandatów z fotoradarów.
-Cały czas jak zabita –odpowiedziała na moje wcześniejsze pytanie Ann. - Jak weszliśmy to już tak leżałaś, potem jak lekarz przyszedł i głośno mówił też. Nawet śmiechy Marisy cię nie ruszyły.
-Pierwszy raz tak mi się zdarzyło zasnąć. Przepraszam, mogliście mnie obudzić.
-Ważne, że się wyspałaś. Nic złego się nie stało Marisie, dajemy radę –uśmiechnęła się ciepło. Przytuliła mnie do siebie, kładąc głowę na moim ramieniu. –Chyba ostro musiało się wyprawiać tej nocy, hmm?
Odskoczyłam od przyjaciółki. Znów cała zarumieniona. Nie malowałam się poza rzęsami, więc pewnie było widać czerwień moich policzków. Rzęsy! Musiałam być typową pandą. Tyle płakałam, potem jeszcze przykładałam twarz do poduszki i możliwe, że do Marco też..
-Zajmiecie się nią jeszcze? Chciałabym pójść do łazienki.
-Nigdzie się nie ruszamy –oznajmił Mario. –No, chyba, że na korytarz. Chodź tu, rudy.
Kiwnął do Marco gestem ręki, żeby wyszedł z nim przed salę. Marco siedział już całkowicie ubrany na łóżku z trochę nierówno ułożonymi włosami. Miałam nadzieję, że to przez spanie a nie przeze mnie. Poprawił spodnie i wyszedł, nawet się na mnie nie oglądając. Chciałam, żeby się na mnie oglądał? Co się ze mną działo...

Upewniając się, że ciocia Ann poradzi sobie z zabawianiem, wyszłam przed salę w poszukiwaniu łazienki. Mario coś mówił do Marco, ale stali na tyle daleko, że nie mogłam usłyszeć ani słowa z tej rozmowy. Usłyszałam jedynie śmiech Marco, który trafił prosto do mojego serca. Obejrzał się na mnie, w jego oczach mieniły się radosne iskierki. Uśmiechnęłam się od razu. Popatrzył na mnie chwilę. Jego klatka piersiowa uniosła się i opadła przez głęboki oddech. Mrugnął do mnie i wskazał palcem na drugi koniec korytarza. Pewnie toaleta. Kiwnęłam głową, mówiąc mu nieme „dziękuję”.
Stojąc przed lustrem byłam zaskoczona. Rzęsy były jak po demakijażu, jedynie trochę czarnego zebrało się pod oczami. Musiałam wszystko wypłakać w jego koszulkę. Musi wyprać, bo całkiem dobrze w niej wygląda. Przemyłam całą twarz i mokrymi palcami próbowałam ułożyć jakoś włosy, żeby nie wyglądać jak chochoł. 

Kiedy wróciłam do pokoju po prostu się rozpłynęłam. Marco siedział koło łóżka Marisy i karmił ją kaszką malinową dla dzieci. Mari grzecznie wszystko zjadała i otwierała buźkę po jeszcze. Kiedy jego ręka z kolejną porcją się zbliżała, ona kładła swoje rączki na jego dłoni, żeby szybciej dał jej jeść. Obserwowałam ich dłuższy czas, podobnie Ann. Mario siedział na parapecie i uśmiechał się szeroko na widok Marco i mnie, wpatrzonej w niego. Wyciągnął telefon i ukradkiem zrobił im kilka zdjęć. 

-Smakuje kaszka? –uśmiechnęłam się, podchodząc do nich. Marco przesunął się, trochę dystansując się ode mnie. Ale możliwe, że tak powinno być? Marisa pokręciła przecząco głową. Też uważałam, że tak nie powinno być. A nie, jej po prostu nie smakowała kaszka. No dobra.
-Szpitalne jedzenie nie jest najlepsze. A ta kaszka nie smakuje niczym –westchnął Marco, ale nałożył kolejną porcję, a moja dzielna, mała pacjentka wszystko grzecznie zjadła.

Godzinę później Mario i Ann już nas zostawili. Marco próbował mnie wygonić do szpitalnego baru, żebym coś zjadła, ale tym razem się nie ugięłam. Jedzenie to było ostatnie, co przychodziło mi do głowy. Opuściłam barierki łóżeczka Mari i usiadłam na fotelu obok, żeby przeczytać jej nową książkę o Czerwonym Kapturku od wujka i cioci. Przywieźli ze sobą w siatce kilka prezentów. Już się zastanawiałam, gdzie to wszystko będę chować. Marco załatwił sobie drugi fotel z pokoju pielęgniarek. Urok osobisty. Ustawił go koło mojego, żeby mógł obserwować malutką i udając złego wilka gilgotać jej malutką stópkę. Jej śmiech był bezcenny i leczył każde smutki. Pod koniec historii, kiedy przyszedł pan myśliwy, rozdzwonił się jego telefon. Przerwałam czytanie i automatycznie spojrzałam na wyświetlacz. „Mama”. No cóż, panie myśliwy. Może odstrzeli pan babcię zamiast wilka, hmm? Marco popatrzył chwilę na ekran, jakby zastanawiając się, co ma zrobić. Chyba moje spojrzenia aż krzyczało „nie odbieraj!”. Zauważył je, ale odebrał.

-Cześć mamo, nie mogę teraz zbytnio rozmawiać, jestem u Mario. Coś się stało?
Kłamstwo nie jest najlepszym rozwiązaniem, ale w tym wypadku, lepsze nie istnieje. Uśmiechnęłam się, napotykając jego spojrzenie. Kiwnęłam głowę w podziękowaniu i wróciłam do czytania bajki. Dalej odpowiadał tylko krótkie „tak” albo „nie”. Nie zniosłabym tej kobiety w szpitalu, która zarzuciłaby mi w tych okolicznościach praktycznie całe zło świata.
Niedługo po skończeniu książeczki przyszła do nas siostra, która miała zdjąć kroplówkę. Uśmiechnęła się szeroko do Marco, a jej oczy pojaśniały. Odwróciłam głowę w drugą stronę. Miałam wrażenie, że Marco zaśmiał się cicho. Myślał, że jestem zazdrosna? Wcale nie. 

-Niech państwo zagadają czymś małą, a ja szybko wyjmę. To nie będzie przyjemne, ale potrwa tylko chwilę –zapewniła. Marco usiadł na fotelu bliżej łóżeczka, który wcześniej ja zajmowałam. Chyba cała twarz mi zbielała. Kroplówki to był koszmar, kiedy byłam w ciąży ledwo je znosiłam. Dobrze wiedziałam, co to znaczy wbijanie i wyciąganie igieł. Nie życzyłam nikomu.. Dobra, może znalazłby się jeden wyjątek. –Niech pan też potrzyma mamę za rękę, bo widać, że to ona się bardziej boi niż dziecko –zaśmiała się pielęgniarka i zbliżyła swój stoliczek na kółkach, gdzie leżała tacka na zużyty wenflon i gaziki.
Spojrzałam odruchowo na moją dłoń. Po chwili pojawiła się przy niej druga, dobrze mi już znana. Ostrożnie nakrył nią moją, upewniając się, czy na pewno może. Wplótł delikatnie palce między moje i mocno ścisnął. Podniosłam głowę i uśmiechnęłam się do niego. Dawno tego nie czułam. Zwykłe złapanie za rękę.. Jeden gest, a ja zapominałam o reszcie świata.
-Wiesz skarbie, jak już stąd wyjdziemy to zabiorę ciebie i mamę na lody. Pewnie jeszcze nigdy nie jadłaś, ale naprawdę są pyszne. Oczywiście nie zjesz aż takich zimnych, ale koniecznie musisz ich posmakować-oświadczył. Marisa była wyraźnie zainteresowana ofertą.
-Teraz! –powiedziała ochoczo, podskakując na łóżku. Dobrze, że pielęgniarka jeszcze nic nie zrobiła. Mocniej ścisnęłam z nerwów dłoń Marco.
-Teraz jeszcze nie możemy. Ale obiecuję, że jak dostaniemy wypis od pana doktora, to pójdziemy. Lody są super. Twoja mama jest mistrzynią robienia lodów tacie.
Nie powiedział tego. Nie powiedział, prawda? Usłyszałam cichy chichot pielęgniarki. Odwrócił tym moją uwagę do stopnia, że nawet nie zanotowałam wyjmowania wenflonu. Może i potrzebowałam  tego bardziej niż nieprzejęta Marisa, ale w taki sposób?!
-Mam nadzieję, że niedługo znowu… -nie dokończył, bo zaczęłam się krztusić. Chciałam zbyt szybko przełknąć ślinę i powiedzieć mu, że ma nie kończyć, że sama nie dałam rady. Puściłam jego dłoń i uderzyłam nią, wierzchem swojej. Wstałam z krzesła i nie potrafiąc poradzić sobie z kaszlem poszłam do okna, oparłam się o parapet i umierałam. Za mną słyszałam donośny rechot Marisy, która jakby wiedziała dokładnie o co chodzi, miała zabawę w najlepsze. Pielęgniarka śpiewnym głosem rzuciła „do zobaczenia” i w akompaniamencie śmiechu i turkotu kółek wózka i stojaka na kroplówkę wyszła z naszego pokoju.
-Marco, tak nie można! –powiedziałam w końcu, kiedy złapałam oddech.
-Byłaś biała jak ściana..
-A teraz jestem czerwona jak burak! –odparowałam. Jego oczy były nawiedzone przez wesołe ogniki. Uśmiech malował się mu od ucha. –Boże… -westchnęłam. Marco zdziwił się na moją nagłą zmianę nastroju.
-Już jest dobrze, widzisz przecież –uspokoił mnie, spoglądając na Marisę, która zaczęła sama oglądać ilustracje książeczki, która jeszcze leżała w jej łóżku.
-Nie tylko o to chodzi… Ale tak, jest dobrze –uśmiechnęłam się, zbliżając do niego. Wstał z fotela, podwyższył szczebelki w łóżeczku Marisy, żeby nic się nie stało i pokonał resztę drogi nas dzielącej.
-Będzie lepiej–powiedział i objął mnie, przyciągając mocno do siebie. Położyłam głowę na jego sercu i oplotłam go dłońmi w pasie.
-My nie możemy się rozwieźć, Marco. Niezależnie od tego co było.. My po prostu nie możemy tego zrobić. Poczekajmy jeszcze z tą decyzją.
-Wiem kochanie. Mam ci tak dużo do powiedzenia..-szepnął mi do ucha. Jego dłoń zaczęła przesuwać się wolno w górę i dół moich pleców.
-Ja też. Myślisz, że jest..-zaczęłam, ale w porę ugryzłam się w język. A może i nie. To tylko podsyciło jego ciekawość. Pokręciłam przecząco głową na jego pytający wzrok. Czy jest jakaś szansa, żebyś mi wybaczył i żebyśmy znów byli razem. Nie pora na takie pytania ani wyznania. Musiałam to przemyśleć i on też. W ostatnim dniu wydarzyło się między nami o sto procent więcej niż przez cały czas odkąd przyjechałyśmy z Mari do Dortmundu. –Zostaniesz z Marisą? Pójdę do mieszkania i zrobię jakiś obiad dla niej i popakuję w pudełka. Nie będzie jeść szpitalnego żarcia.
-Dziękuję-odpowiedział. Nie zrozumiałam do końca tej odpowiedzi. –Że mi ufasz i pozwalasz z nią zostać.
-Przepraszam za to, co wczoraj powiedziałam, ale byłam wściekła. Nadal jestem wściekła. Za wczoraj i wiele innych rzeczy. Może miałeś rację, że łzy oczyszczają –uśmiechnęłam się delikatnie. Albo twoje pocałunki-dodałam w myślach. Musiałam to jeszcze sprawdzić. Powoli odsunął się ode mnie, bo Marisa zaczęła go wołać.
-Zrobiłem duże zakupy na dzień, kiedy Mari miała zostać u mnie. Może pójdź do naszego mieszkania i tam zrób obiad. Pudełka są tam gdzie zawsze –zaproponował i wyciągnął Marisę z łóżeczka. Ona dobrzała z każdą minutą. Może uda mi się jeszcze przekonać lekarza na powrót dzisiaj wieczorem? Marco miał wpływ na pielęgniarki, to ja nie mogłam na pana doktora? Nie zniosłabym kolejnej nocy w szpitalu. Tym bardziej, jeśli Marco też miałby zostać i znów budziłabym się (oby tylko) bez spódnicy.
-U mnie skończyła się kasza jaglana, a jest dobra dla alergików. Nie podrażni jej na sto procent.
-Ja mam. To jak? –uśmiechnął się. Posadził Mari na łóżku, na którym spaliśmy. Wyjął z kieszeni spodenek klucze do mieszkania. Rozpoznawałam po kształcie kluczy. Swoje klucze do jego domu miałam w walizce. Ciekawe, czy Mario zabrał ją z lotniska.. Wzięłam pęk kluczy od niego i nachyliłam się do Mari, żeby ucałować ją w główkę na chwilowe pożegnanie.  –Rosie? 

Obejrzałam się na Marco. Podawał mi jeszcze jedne klucze. Te też już znałam. Do jego nowego samochodu. Wzięłam je bez spierania się, bo dzięki temu szybciej będę w szpitalu z obiadem.
-Postaram się nie zarysować –zaśmiałam się i puściłam mu oczko. Odpowiedział na to ze śmiechem. –Astona sprzedałeś?
-Nie, czeka na specjalne okazje –odpowiedział szerokim uśmiechem i zajął się Marisą. Nawet nie spojrzał na mnie. Odetchnął ciężko, a ja wiedziałam już jakie „specjalne okazje” przyszły mu na myśl.
-Będę jak najszybciej. Bawcie się dobrze.

Nim wyszłam z pokoju obezwładnił mnie jego szczery uśmiech i ciepłe spojrzenie. Nie zasługiwałam na to. Nie zamknęłam drzwi do końca, zostawiłam uchylone. Stanęłam w nich i patrzyłam jak Marco odwraca się na pięcie i podchodzi do łóżeczka naszej córeczki. Wyciągnął ją z łóżeczka, objął i ucałował w policzki i nosek. Powiedział coś do niej, a ona się zaśmiała i objęła go za szyję. Wtulił głowę w jej małe ramię i pocałował w nie. Moje oczy zaszły łzami. Tak bardzo się bałam jak na nią zareaguje, czy ją polubi.. Tymczasem.. Nie musiałam się bać, że będzie jak mój ojciec. On nigdy nim nie będzie. A Marisa będzie z nim bezpieczna. Nie poroniłam, ona żyje i jest zdrową, szczęśliwą dziewczynką. Wyjdzie szybko ze szpitala i znów będzie zrywać kwiatki na polanie, a ja zaplotę z nich wianek i założę go na jej blond główkę. Moja dotychczasowa codzienność była strasznie zakrzywiona. To, czego całe życie się spodziewałam, niczego innego… Tego nie było. I nie było na to żadnego miejsca, to się niczego nie trzymało. Nie miało prawa się ponownie wydarzyć. Marco obiecał Marisie, że się nami zaopiekuje. A ja postanowiłam w to uwierzyć i puścić w niepamięć moje demony. 


***


Od czasu przyjazdu do Dortmundu drugi raz stanęłam w progu jego mieszkania. Naszego mieszkania. Tym razem bez stresu. Odłożyłam kluczyki na komodę i przekręciłam za sobą zamek do drzwi. Zdjęłam baleriny i przeszłam się powoli, rozglądając uważnie. Nic się tu nie zmieniło od czasu mojego odejścia. Zniknęły jedynie z półek salonu nasze wspólne zdjęcia. Trochę zakuło mnie w sercu, jednak przecież mogłam się tego spodziewać. Zostawiłam to i przeszłam do aneksu. Otworzyłam lodówkę i aż pokiwałam głową z uznaniem, widząc ją po brzegi wypełnioną rozmaitymi produktami. W górnej szafce znalazłam kaszę. Nie pozmieniał ustawienia rzeczy w szafkach na to, zanim się pojawiłam, więc mogłam swobodnie poruszać się po kuchni i szybko przygotować posiłek. Znalazłam pilot do telewizora na kuchennym blacie, więc go włączyłam, ustawiając muzyczną stację, żeby piosenkami zagłuszyć nadmiar myśli. Telefon położyłam na widoku, w razie gdyby Marco potrzebował mojej pomocy. Sama też nie mogłam przestać przygotowywać posiłku i tak po prostu stanąć w miejscu, bo bym zaczęła wariować. Kusiło mnie, żeby pójść na górę do naszej sypialni i pokoju gościnnego, ale to już w ogóle by mnie złamało. Cały czas pamiętałam moją pierwszą noc tutaj i to jak zasnęłam na wodnym łóżku, marząc we śnie o nagim Reusie. Później poranek, gdy był świadkiem moich jęków, przyspieszonego oddechu i powtarzaniem jego imienia. Kiedy dał mi swoją za dużą koszulkę, a ja zapytałam się, czy jako ostatni wchodzi na boisko przez numer jaki ma. Potem musiałam osłonić brzuch, żeby mógł delikatnie posmarować mój tatuaż z niewielką czarno-szaro-błękitną ważką. Teraz otaczały ją przepiękne kwiaty i zboża. Tak jak otaczał cały mój umysł, całe serce..
Nie byłam w stanie czekać, aż kasza wreszcie się ugotuje, tak samo warzywa, więc postanowiłam też przyrządzić obiad dla Marco. Nic nie jadł, a powinien, bo schudł, odkąd go widziałam. Jego policzki trochę się zapadły. Może chociaż naleśniki to podreparują. Zrobiłam z twarogiem, serkiem waniliowym i brzoskwiniami, a kolejne trzy z nutellą i bananami. Kiedy ułożyłam je w naczyniu żaroodpornym, akurat kalafior, marchewka i brokuł, które wrzuciłam na parę, były idealne do zjedzenia. Zapakowałam je osobno. W innym pudełku wymieszałam kaszę jaglaną z miodem i cynamonem i jabłkiem. Musiałam ostrożnie wprowadzać jej posiłki, żeby nic jej nie podrażniło. Wpakowałam wszystko w wielką, materiałową siatkę, upewniłam się, że wszystkie urządzenia są powyłączane i ruszyłam w drogę powrotną do szpitala. 

Kiedy tylko przekroczyłam próg sali, Marco wstał, przełożył Marisę ze swoich kolan do łóżeczka i podszedł zabrać ode mnie ciężką siatkę.
-Wszystko w porządku? –zapytałam, chociaż widziałam, że mała jest zadowolona.
-Nawet nie zdążyła zatęsknić. Myślisz, że aż tyle zje? –zaśmiał się, wyciągając na maleńki stoliczek pudełka. Wzięłam też w serwetce sztućce. Wypakował wszystko.
-Nie.. Dla niej są tylko dwa pudełka, pozostałe dwa są..dla ciebie –zawstydziłam się odrobinę, widząc jego spojrzenie. Moje szare komórki zaczęły działać na najwyższych obrotach, kiedy zastanawiałam się jak to wytłumaczyć. Przecież jeszcze chwilę temu walczyliśmy w sądzie, a teraz jako przykładna żoneczka zrobiłam mężusiowi obiad.. Mogłam tego nie robić. Chyba nie powinnam była.
-Nie mogłam się po prostu skupić, kiedy to się samo robiło, musiałam czymś zająć ręce i umysł. Jeśli nie chcesz..
-Dziękuję. Nieziemsko wyglądają –wszedł mi w słowo, uśmiechając się szczerze. –Ale zjesz razem ze mną. Inaczej ich nie tknę.
-Nie jestem głodna.
-Kiedy ostatni raz coś jadłaś? –zmarszczył brwi w wyraźnym niezadowoleniu. Przerażało mnie, że moje życie przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny było jak przejażdżka na rollercosterze. Nie wiedziałam, czego mam się spodziewać, mogłam spaść w dół, albo pojechać ostro do góry. Szybko, albo nieznośnie wolno. Czując ulgę, albo strach. Płakałam, śmiałam się, bałam, byłam wściekła, smutna.. To wszystko w jedną dobę. 

-Obiad u Kloppów –przyznałam szczerze. On wiedział, kiedy kłamałam. Nie było sensu się w to bawić. Zacisnął usta w cienką linię i pokręcił głową w niezadowoleniu.
-Zjedz, nakarmię Marisę.
-Ja to zro..-zaczęłam, bo.. Bo zawsze ja to robiłam. Marco nigdy. Może to był najwyższy czas? Powinien ją karmić butelką jak była dużo, dużo mniejsza. Tyle mu odebrałam. Tyle wspomnień. Samolubnie nosiłam wszystkie w sercu, nie potrafiłam mu ich przekazać, chociaż zasługiwał, żeby znać je wszystkie.
-Jedz, Rosalie –oznajmił. Nie było dyskusji. Wziął najpierw warzywa i poszedł z nimi do małej. Otworzył pojemniczek i podał jej najpierw brokuła. Marisa akurat je uwielbiała, więc wzięła od niego z ręki i zaczęła powoli i niezdarnie sama go skubać, sypiąc nim na szpitalną pościel. Uśmiechnęłam się na ten widok. Marco jednak spojrzał na mnie ostrzegawczo. Jego oczy mówiły „jedz, bo pożałujesz”. Ciekawe, co by zrobił, gdybym nie jadła.. Wolałam może jednak pozostać w niewiedzy i posłusznie otworzyć pudełko z parującymi naleśnikami z serem i je zjeść. Mój apodyktyczny mężczyzna. Mój mąż, który nie chce rozwodu tak samo jak ja. Który zaopiekuje się nami.. Chciałam, żeby chociaż zaopiekował się Marisą. Nie mogę drugi raz go oszukiwać i trzymać przed nim tajemnic. Gdyby wiedział… Nie pocałowałby mnie, nie przytulił, nie interesowałby się moim niejedzeniem. Nie byłam gotowa mu o tym powiedzieć, bo wiedziałam, że stracę wszystko. Ale to jak z powiedzeniem mu o Marisie. Sama nigdy nie byłabym gotowa, gdybym nie dostała wsparcia i biletów do Dortmundu. Teraz musiałam zrobić to brew sobie, bez wsparcia, wiedząc, że tego wsparcia już nigdy nie otrzymam.




"Hold on, I still want you,
Come back, I still need you,
Let me take your hand, I'll make it right
I swear to love you all my life.
Hold on, I still need you"
    ~Chord Overstreet "Hold on" 














~~~ 
Dzień dobry wszystkim!:) Nie wiem, czy ktoś się spodziewał takiego obrotu spraw, ale dzieje się. Zapewniam, że dziać się będzie-ten rozdział ma 14 stron, ale dwa następne 18 i 24, więc przygotujcie sobie kawę i trochę czasu😃
Ja już jestem po zabiegu, właściwie dwóch zabiegach w jednym, nie chiałam, żeby były jeden po drugim, bo to jeszcze więcej bólu, jeszcze więcej antybiotyku, okładów, tabletek przeciwbólowych..Na początku było źle, ale teraz już powoli wracam do pisania, chociaż coś utrzymuje mnie przy normalnym funkcjonowaniu. Za 1,5 tygodnia będę już jak nowa. A właściwie jak stara😁
Oglądałyście pożegnanie Romana? Wszystko było niesamowicie zorganizowane, a Klopp na Idunie, w miejscu trenera.. To już było za wiele.. Nie dość, że jestem po zabiegu i jestem opuchnięta jak Mario G. 😂, to jeszcze ukochana drużyna funduje mi prawie zawał.. You will never walk alone powaliło mnie na łopatki, podświetlona Iduna, pokaz świetlny.. To była magia..
Koniecznie dajcie znać co sądzicie o Rose i Marco, wszystkim tym powyższym i o waszych wrażeniach z wczorajszego dnia! Mam nadzieję, że jeszcze tu jesteście i czytacie..🙈🙉🙊
Miłej soboty i do następnego za tydzień!
Buziaki! x.

7 komentarzy:

  1. Hejo, hejo! Cieszy mnie bardzo taki zwrot akcji. Lubię tyle miłości. Mimo, że dalej za Rose nie przepadam. Tak łatwo to ja jej nie wybaczyłam, ale.. jak Marco szczęśliwy to ja też szczęśliwa. Scarleeett to idiotka. Tyle w temacie.. :/ Marco też, sory słońce, ale żeby zostawić dziecko z tak nieodpowiedzialna kobietą. Dramat Reus, dramat. Oglądałam, widziałam, ryczę do tej pory. Po prostu to było najpiękniejsze zakonćzenie kariery piłkarskiej w historii zakończonych karier. Cały czas miałam ciary. ;((( Ciesze się, że u Ciebie już po "strachach" i teraz jest coraz lepiej. Życzę Ci dużo zdrowia i .. weny. I ten.. perspektywa Marco... no.. no fajnie by było co nie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie takiego zakończenia kariery nikt nie pobije..Dziękuję i zdrowie i wena się przyda! <33 A perspektywa Marco? Hmm, chyba w końcu się doczekasz..I to jak już będzie to taka miażdżąca.. Moja ulubiona perspektywa z dotychczasowych perspektyw Marco.. Więc szykuj się, a mogę zdradzić jedynie, że to właśnie będzie w tym najdłuższym rozdziale na 24 strony haha.. Tak cię zmuszę, żebyś przeczytała całość!;D
      Buziaki kochana!! x.

      Usuń
    2. Kochaaaana. Ty mnie do niczego nie musisz zmuszać. Ja zawsze czytam calos i zawsze mi mało!!!

      Usuń
  2. Kochana Ty moja najcudowniensza! Aaaawwww *.* Ty już pewnie wiesz, co myślę o tym rozdziale, ale pozwól, że Cię upewnię - kocham!
    Dużo się tu zadziało. I na całe szczęście między naszym kochanym małżeństwem też się DUŻO zadziało. :D
    Wzruszyłam się, ale oczywiście Lama nie byłby sobą gdyby czegoś nie odwalił... "Twoja mama jest mistrzyni robienia lodów tacie" Marco Reus - mąż i ojciec roku 2018 Brawo Rudy! ;p
    Ale ogólne jestem bardzo zadowolona z obrotu spraw i nie mogę się doczekać jak to się potoczy dalej,bo nie ukrywam wcale, że w tym rozdziale w końcu powrócił mój ukochany Marco <3

    Trzymaj się dzielnie, loczku, a ja od poniedziałku do zabieram się za pisanie (specially for you :-*)

    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Awww❤️💕❤️ Ty już dobrze wiesz, że to dużo to jeszcze nic💗 Myślę, że tu dopiero naprawdę się dużo podzieje😊 Lama zawsze coś odwali,klasyk😎 Cieszę sie, że cieszy cię taki obrót spraw,ciesz się z sielanki tak szybko odchodzi..🙄😂
      Czekam na poniedziałek jak na zejście opuchlizny. Potrzebuję twoich rozdziałów jak antybiotyku i okładów z lodu. (W tym momencie to naprawdę znaczy BARDZO)
      Mam nadzieję, że do napisania u ciebie pod rozdzialem^^
      Lovee!💕

      Usuń
  3. Cudwony rozdział ,wracają do siebie .Musza rozmawiac duzo rozmawiac.Dziecko musi cierpiec przez nich a Scarlett idealnie podsumowałaś.Tak jak w życiu jest żmija to tu też .Czekam co bedzie dalej ,wspolne rodzine spacerki .A i dziękuje za takie długie rodziały ,kocham każdy rozdział .Zycze wenny i zdrowia dużo zdrówka .Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też strasznie zatęskniłam za tą dwójką, chociaż bedzie mi brakować moich dram🤭😂 Moze coś jeszcze wykombinuję, hmm^^
      Mam nadzieję, że kolejne rozdziały nie będą zbyt długie i nie pośniesz😄 Dziękuję!!!!💗 wena dopisuje a i ja czuję sie coraz lepiej;) Do następnego!!💕

      Usuń

Zapraszam do komentowania!❤️ To bardzo motywuje do pisania kolejnych rozdziałów!