sobota, 15 września 2018

Sześćdziesiąt dwa


Dostaliśmy wypis tego samego dnia wieczorem. Poszłam do doktora i użyłam swojego najładniejszego uśmiechu, żebyśmy wszyscy mogli spać tej nocy w swoich własnych, wygodnych łóżkach. Marco ucieszył się na tą wiadomość, Mari jeszcze bardziej. Złożyliśmy wózek, zapakowaliśmy wszystkie nowe zabawki od Ann i Mario. Potem już tylko czekaliśmy na kartę wypisową. Mari wyglądała już prawie normalnie. Opuchlizna utrzymywała się jeszcze na buźce, ale to minimalnie i do jutra już nie będzie widać, że cokolwiek złego się przydarzyło.
Przyszedł i lekarz. Poprosił o podpis rodzica. Oboje z Marco się zerwaliśmy, ale ustąpiłam. Cieszyłam się, że tak zaangażował się w opiekę nad dzieckiem, więc powinien złożyć ten podpis, chociażby dlatego, żeby poczuł się naprawdę ważny i odpowiedzialny za córkę. 


-Cieszysz się, że już wracamy do domku? –uśmiechnął się, zapinając ją w foteliku. Marisa odpowiedziała mu pięknym uśmiechem i pokiwała głową. Zaczęła trochę marudzić, bo nie wiedziała, gdzie jest jej miś. Ale ja stałam za Marco i czekałam, aż ją zapnie, żeby jej go podać.
Ostrożnie zamknęłam drzwi, uważając, żeby nie przytrzasnąć jej małej rączki. Marco otworzył mi drzwi pasażera z przodu. Stanęłam trochę osłupiała i nie wiedziałam co zrobić.
-Usiądę z nią z tyłu –powiedziałam tonem, jakby chcąc go za to przeprosić. Przecież to nic złego, że chcę usiąść koło córki. Zawsze jeździłyśmy tak razem, a powrót ze szpitala nie był dobrym czasem na zmiany. Poza tym, nie byłam pewna, co było dokładnie między mną a Marco. Mieliśmy udawać, że w szpitalu nic się nie zadziało? Obeszłam szybciej samochód i sama otworzyłam sobie drzwi. Marco wsiadł za kierownicę i już nic nie powiedział. 
Przez całą drogę milczeliśmy. Blondyn włączył radio. Cicho wystukiwałam opuszkami palców w udo rytm piosenek. Marisa wyglądała z zaciekawieniem przez okno. Wieczorny widok miasta, to było coś. Po kilku minutach drogi zorientowałam się, że nie jedziemy do wynajmowanego przeze mnie mieszkania.
-Marco? Powinieneś skręcić na rondzie w prawo, nie w lewo.
-Jadę dobrze –odpowiedział krótko i rzeczowo. Kiedy wracaliśmy z Berlina też był przekonany, że wie gdzie jedzie, a skończyliśmy śpiąc na stogu siana. Powiedział mi wtedy, że zawsze będę mogła do niego przyjść, przytulić się i pocałować. Ciekawe, czy nadal to było w ofercie.  Kiedy miałam już coś mówić o złym kierunku, on przyspieszył. Zza drzew wyłaniał się widok dobrze mi znanego jeziora. Tą drogę też znałam. Jechałam tu dzisiaj przed południem.  –Do domu –powiedział, łapiąc w lusterku moje spojrzenie. Kiwnęłam głową i złapałam za rączkę mojej córki. Ucałowałam ją i przyłożyłam do niej swój policzek. Chwilę później wyszarpnęła swoją rączkę i zaczęła wciskać mi paluszek w policzek. Uśmiechnęłam się. Złapałam go w swoje usta, udając, że zaraz go zjem. Mała pisnęła i roześmiała się głośno i zaraźliwie. Wszyscy uśmiechnięci wjechaliśmy do parkingu podziemnego. 

Zabraliśmy wszystko z bagażnika i ruszyliśmy w kierunku windy. Marco nacisnął właściwe piętro. Chyba obojgu nam na myśl przyszedł moment, gdy wcisnął stop i kazał przyznać, że coś do niego czuję. Napięta atmosfera w windzie jak zwykle się wytworzyła między naszą dwójką. Moje serce biło szaleńczo, musiałam przymknąć powieki. Nie poznawałam siebie. Myślałam, że przez dziecko stałam się bardziej opanowana... Przy nim wszystko wracało ze zdwojoną siłą. Otwierając oczy, zobaczyłam mojego mężczyznę z naszym dzieckiem na rękach. Uśmiechnęłam się do mojej przysypiającej na ramieniu taty córeczki.
-Mam dla ciebie twój ulubiony słoiczek na kolację z mięskiem i warzywami. Potem pójdziemy się wykąpać i położymy się spać, dobrze?
-Spać..-mruknęła i otworzyła szeroko buźkę, ziewając.
-Szybko się uwiniemy i pójdziemy spać –zapewniłam ją.

Tak też się stało. W kuchni posadziłam ją na krześle i nakarmiłam. Marco w tym czasie poszedł na piętro, żeby napuścić wody do wanny. Dodał też próbki olejku dla podrażnionej skóry alergicznej dzieci, którą dostał od siostry oddziałowej za ładne oczka. Ale to akurat dobrze. 
Miał rzeczy, które przygotowałam dla Marisy na pobyt tutaj, więc nie musiałam martwić się, że nie ma żadnej piżamki. Wykąpałam ją i przebrałam. Chciałam pójść spać z nią w gościnnym. Marco też mnie tam skierował. Ale kiedy stanęłam w jego progu, zaniemówiłam. Marisa powoli już odpływała mi na rękach, więc nie mogła podziwiać tego, co ja widziałam.
-O mój Boże… -szepnęłam, a moje oczy zaszły łzami. Dawny gościnny nie był już gościnnym. Zamienił się w pokój dla mojej..naszej córeczki. Chociaż ściany nadal były pomalowane na jasno szary kolor, był on pełen uroku. Ordynarny, metalowy, czarny żyrandol zastąpiła delikatna lampa z różowymi koralikami formujacymi się w kolorowe kwiatki z licznymi zawijasami i zwisającymi motylkami na koralikowych sznureczkach. Prawdopodobnie musiała być ręcznej roboty. Z boku stało dziecięce łóżeczko, całe białe. Podobne jak to, co stało u mnie w mieszkaniu w Liverpoolu, jednak miało większe rozmiary. Marisa będzie mogła się przekładać do woli. Został też wymieniony dywan. Zamiast tego szarego, był teraz bladoróżowy, tak puchaty, że aż stopy znikały, gdy się po nim szło. Już widziałam te wszystkie zabawy na nim. Był też basen z różowymi i szarymi kulkami, który kiedyś obiecałam jej kupić. Podobny miała już u Mario i Ann. Pojawiła się też nowa, biała szafa, komoda, półki zapełnione dziecięcymi książeczkami i zabawkami. Stało też jedno, wielkie, różowe pudło na zabawki z jednorożcem na fioletowej klapie. Niedaleko łóżka stał fotel, jednak ten sam, który był tu od początku. Brakowało tylko literek nad łóżeczkiem, jej zdjęć i tego ślubnego, które tak sobie upodobała. Nie wiem czemu, ale spakowałam je do walizki.. Właśnie, moja walizka. 
W pierwszej kolejności zajęłam się utuleniem do snu mojej małej, dzielnej dziewczynki. Ucałowałam ją w czółko, kiedy już spała i powoli zaczęłam wycofywać się z tego pięknego pokoju. Nie mogłam przestać go podziwiać. Marco zrobił to wszystko dla nas.. Dla swojej córki. 
W korytarzu opierał się o ścianę, czekając aż wyjdę. Zamknęłam za sobą pokój.

-Dziękuję. To dla mnie wiele znaczy. Nawet nie wiesz, jak wiele..
-Nie wiem, czy jej się spodoba- rzucił cicho, trochę z obojętnością, lecz wiedziałam, że bardzo mu na tym zależało.
-Pokocha ten pokój-zapewniłam.- Nie będę mogła jej stąd wyciągnąć przez najbliższy miesiąc.
-Więc nie rób tego –powiedział pewnie. Oderwał plecy od ściany i zbliżył się do mnie na krok. Ja się cofnęłam, by móc zdrowo myśleć. Sama wpadłam na ścianę.
-Przykro mi, Marco, ale nie dam rady żyć bez niej na co dzień. Ona jest wszystkim, co mam. Ona daje mojemu życiu sens… -zatrzymałam się, widząc wściekłe spojrzenie blondyna. Jego oddech przyspieszył, klatka podnosiła się i opadała w nienaturalnym tempie. Oplotłam się ciasno rękoma, czując się nieswojo. Zamknął powieki, a po chwili otworzył.
–To jest cały czas twój dom. Twoje miejsce. W sypialni jest twoja walizka. Garderoba jest nietknięta od czasu twojego wyjazdu. Zostań.
-To nie jest takie łatwe..
-Wszystko jest łatwe, tylko ty wszystko bez sensu komplikujesz!
-Ja?
-Tak, ty. Nie możesz po prostu zrobić tego, co ci mówię? Odsuwasz się ode mnie, jakbyśmy byli obcy.
-Mam ci przypomnieć, jak ty się zachowywałeś do czasu trafienia Marisy do szpitala? I masz czelność mi mówić, że to ja się odsuwam?! Nie zamieniłeś ze mną nawet dwóch zdań! Nie powiedziałeś nic, nic a nic, kiedy twoja matka wręcz stwierdziła, że można było tak o pozbyć się dziecka! Marisa musiała trafić do szpitala, żebyś mógł wreszcie zaliczyć pieprzone poczwórne combo w wypowiedzianych słowach pod moim adresem!
-Bo ty nie powiedziałaś, że jesteś w pierdolonej ciąży, kiedy postanowiłaś spieprzyć jak tchórz do innego kraju! –podniósł głos. To był jak policzek. On nic nie wiedział. Nic nie wiedział. Nie miał prawa mnie oceniać, nie, kiedy nic nie wiedział..
-Dziecko śpi za ścianą, nie krzycz tak głośno. Wystarczająco dużo się namęczyła w szpitalu, niech odpocznie –rzuciłam półszeptem i oddaliłam się od niego na kolejne dwa kroki. –Nie dzwoń do swojego prawnika i nie odwołuj go. Chyba jednak powinniśmy się rozwieźć. 

Wyminęłam go i poszłam do sypialni do swojej walizki po rzeczy na przebranie. Moje ręce się trzęsły. Nie wierzyłam, że to powiedziałam. Ale może taka była prawda. Przestaliśmy się dogadywać. Każde z nas popełniło błędy, których najwyraźniej nie jesteśmy w stanie sobie przebaczyć. Gdyby się dowiedział o tym, co zrobiłam kilka lat temu i tak by do tego doszło. Jednak nie byłam księżniczką, w moim życiu nie było happy endu. To tylko te piękne chwile były wyjątkowymi momentami, które musiałam zapamiętać, żeby wspominać chwile szczęścia przez całe życie. 
Znalazłam gdzieś z boku walizki moją białą sukienkę piżamową na ramiączkach. Była też kosmetyczka z moim ukochanym, kokosowym balsamem do ciała. Wzięłam ją całą, żeby już dłużej nie klęczeć i nie szukać. Musiałam się wypłakać pod zimnym prysznicem. Nie wiedziałam, że jak już będę zwolniona z tej obietnicy, przyjdzie mi płakać cały czas. 

-Przepraszam –szepnął, kiedy przechodziłam do łazienki. Stał w tym samym miejscu, tym razem ze spuszczoną głową.
-Masz rację, to moja wina.
-Nie.. Nie, Rose –powiedział, jak w jakimś amoku, nawet na mnie nie spoglądając. –Mówiłem ci już w szpitalu, że głupio się zachowałem..
-Ale masz mi też wiele za złe i to rozumiem. Nie liczyłam się z niczym innym, więc nie mam prawa mieć o to do ciebie pretensji. Na razie zostanę na jedną noc. Potem, jeśli chcesz, zostawię Marisę na kilka dni. A potem to jakoś podzielimy, oczywiście nie narzucam ci niczego. Nie musisz się nią zajmować, poradzimy sobie…
-Nie wygaduj głupot. Jestem jej ojcem. Obiecałem jej coś i zamierzam dotrzymać obietnicy. Chociaż złamałem najważniejsze dane sobie, obietnicy danej własnej córce nie złamię.
-W porządku. Pójdę wziąć prysznic i położę się na kanapie w salonie.
-Sypialnia jest twoja. Powinnaś się dobrze wyspać, ja wezmę kanapę. I to nie jest temat dyskusyjny.
-Dziękuję –kiwnęłam głową i ruszyłam dalej, w kierunku łazienki.Upierałabym się dalej, ale zbyt bardzo chciało mi się płakać. Nadal dusiłam wszystko w sobie i musiałam dać w końcu upust emocjom. On musiał widzieć, że jestem silna i sobie poradzę. Nie powierzy w opiekę swojej córki matce, która nie jest stabilna emocjonalnie. 

-Rosalie? –zaczął, kiedy już miałam nacisnąć klamkę drzwi łazienki. Odwróciłam się niechętnie, po moim lewym policzku spływała już samotna łza. –Masz jakieś zdjęcia Marisy, kiedy była mała?
Kiwnęłam głową twierdząco.
-W moim telefonie -zaczęłam pewnie, testując, czy mój głos się załamie czy nie. Mogłam mówć jednak trochę głośniej- Na szafce w sypialni koło walizki. Weź go, hasło jedenaście zero jeden –powiedziałam i zniknęłam za drzwiami łazienki. Mógł wziąć mój telefon i robić co z nim chciał. Nie miałam nic przed nim do ukrycia. W smsach też nie było żadnych szokujących wiadomości, które zmieniłyby jego światopogląd. Nie dbałam już o to, co tam przeczyta.

Odkręciłam wodę pod prysznicem, zdjęłam ubrania i stanęłam pod deszczownicą, pragnąc, by woda oczyściła mnie ze wszystkich emocji. Kilka chwil później strugi wody połączyły się ze słonymi kroplami moich łez. Nie wiem ile tak stałam. Ale zrozumiałam, że nigdy nie zostawię przeszłości za sobą i będę tracić ludzi, którzy byli dla mnie ważni, tak jak Leo. A ja nie byłam na to gotowa. Bo oni nie stali się ważni tylko dla mnie, ale i mojej córki. Przyszło mi płacić za wszystko podwójnie. 

Wytarłam się, zawinęłam mokre włosy w ręcznik i nałożyłam na siebie koszulę do spania. Nie chciało mi się smarować. Chciałam położyć się w jego łóżku, by móc zatracić się w jego zapachu, zamknąć oczy, wyobrazić sobie, że jest przy mnie, że jest tak idealnie i móc spokojnie zasnąć.
On jednak siedział naprzeciw drzwi łazienki z moim telefonem w ręku. Był jednak nadal zablokowany. Myślałam już, że się rozładował, ale nie. Chyba czekał tu cały czas, gdy brałam prysznic.

-Nie jestem w stanie… Nie chcę tego robić sam. Za długo już byłem sam. Chcę, żebyś przy mnie była.
Nie wiedziałam, czy ta prośba dotyczyła tylko oglądania zdjęć. Miałam wrażenie, że pod tymi słowami kryło się coś więcej, na co część mnie chciała mu odmówić. Ale ta druga, za którą przemawiało serce, pragnęła go przytulić i opowiedzieć o każdym najmniejszym detalu z życia naszej córki.
Kiwnęłam głową i zeszliśmy do salonu. Na kanapie leżała już cienka kołdra i poduszka. Usiedliśmy koło siebie. Marco cały czas trzymał mój telefon i wpisał na ekranie cztery cyfry, które mu wcześniej podyktowałam.

-To data urodzin Marisy –wyjaśniłam. Marco uśmiechnął się. Na ekranie pojawiła się galeria. Już wcześniej musiał tu wejść. Zjechał suwakiem na sam dół. Tam były moje zdjęcia, robione przez Emre, kiedy byłam w ciąży. Miałam tam brązowe włosy. Pierwsze było robione w parku, gdzie miałam na sobie workowatą, ale przewiewną sukienkę. Doskonale maskowała mój brzuszek. Patrzyłam w aparat z kwaśną miną. Nie było mi wtedy do śmiechu, to dopiero początki. Marco położył palec na moich brązowych włosach. Spojrzał się na mnie i przyjrzał dokładnie.
-Bardziej mi się podobasz w naturalnych –oznajmił. Ok. Jeszcze chwilę temu prawie zaczęliśmy na siebie krzyczeć, a teraz mi mówi, że bardziej mu się podobam w naturalnych włosach. Marco Reus, proszę państwa.
Przerzucił na kolejne i wziął głęboki oddech. Zatrzymał go na moment i dopiero po dziesięciu sekundach zaczął wypuszczać powietrze. Liczyłam. Fotografia przedstawiała mnie w zaawansowanej ciąży. W grudniu na święta. Tam już się uśmiechałam. Trzymałam w jednej dłoni malutką choineczkę, którą dostałam od Cana. Druga ręka spoczywała na moim olbrzymim brzuchu. Poród miał nadejść lada chwila. Mała chyba mnie nawet wtedy kopała. Kolejne zdjęcie było wspólnym zdjęciem moim i Emre. Robili je jego rodzice. Uśmiechaliśmy się oboje na wieczornym, bożonarodzeniowym spacerze. W tle była ustrojona miejska choinka na środku starówki. Marco te zdjęcie akurat szybko przerzucił.
-Był przy mnie cały czas. To mój przyjaciel, dbał o mnie i Marisę –wyjaśniłam. Nie chciałam, żeby go nienawidził, nie miał pojęcia, jak wiele dla niej zrobił.
-I oświadczył ci się przy okazji –warknął.
-To nie tak.. Zaczęliśmy się spotykać długo po urodzeniu Marisy. Szybko się zaręczyliśmy i jeszcze szybciej to skończyliśmy. To nie było to, on widział, że ja… -nie dokończyłam. Nie wiedziałam jak. „Jestem twoja”? Nie wiedziałam, czy takie wyznania były na miejscu w tym momencie, kiedy nie wiedziałam, co w ogóle z nami będzie. Poza tym zobaczyłam to zdjęcie. To, pierwsze, na którym trzymam małe zawiniątko. W moich oczach zebrały się łzy. Dawno do nich nie wracałam. Taka malutka. Marco zauważył zmianę na mojej twarzy i spojrzał w ekran telefonu. Uśmiechnął się delikatnie. Rozciągnął zdjęcie palcami, tak, że cały ekran zajmowała moja rozczulona twarz i spojrzenie przepełnione miłością, utkwione w małej, pomarszczonej kruszynce, która wpatrywała się we mnie swoimi niebieskimi oczami i wyciągała drobną rączkę.
-Piękna.. Idealna.. O Boże.. –szepnął Marco. Nie mógł oderwać wzroku od tego zdjęcia. Chciałam przesunąć na następne, ale on zablokował moją rękę. Patrzył na nie jak oczarowany. Powiedziałam mu, że będzie kilka ujęć, więc sam przerzucił palcem na następne zdjęcie. Tym razem uśmiechałam się do obiektywu. Marco też się uśmiechnął. Nieumyślnie oparłam głowę na jego ramieniu. Kiedy się zorientowałam, chciałam się podnieść, ale on chwycił moją dłoń i przyciągnął do siebie. Podciągnął ją do swoich ust i złożył na niej trzy pocałunki.  –Dziękuję ci za nią. Dziękuję…
Kolejne zdjęcia były nadal ze szpitala. Były zbliżenia samej Marisy. Te, kiedy leżała w szpitalnym łóżeczku. Robiłam wtedy obsesyjnie jej zdjęcia, chociaż ledwo się ruszałam. Miałam uchwycone jej wszystkie minki, przeciągania się, pozycje snu, obserwacje, otwarcie buzi i nieudolne wykrzywianie ust coś na kształt uśmiechu. Było też zdjęcie, kiedy karmiłam Marisę piersią i akurat całowałam jej główkę. Ella musiała zrobić je ukradkiem. Marisa miała na sobie koszulkę klubową Marco z jego nazwiskiem i numerem na plecach. To trafiło prosto do serca Marco. Rozpłakał się jak dziecko. Westchnęłam cicho i sama się rozpłakałam. Otoczyłam Marco ramionami i wtuliłam twarz w jego czuprynę. On ułożył się na mojej piersi, wolną ręką oplótł moją talię i płakał, patrząc cały czas na zdjęcie. Jego płacz złamał mnie kompletnie. Sprawił, że byłam gotowa zapomnieć o przeszłości, nie zdradzać jej nikomu i stanąć u jego boku, będąc z nim i naszą cudowną córeczką. Otarłam dłonią jego udręczoną twarz, zatrzymując ją na szorstkim od zarostu policzku. Otarłam jego łzy i pocałowałam w czubek głowy. Nie musieliśmy nic mówić. Wszystko było zbędne. Wtuleni w siebie oglądaliśmy kolejne zdjęcia. One doskonale pokazywały jak Mari szybko dorastała. Były filmiki z jej pierwszymi piskami, potem gaworzenie. Nagrywałam też jej nieporadny śmiech, gdy ją zagadywałam i rozśmieszałam jej misiem. Marco oglądał każdy filmik kilka, lub też kilkanaście razy, starając się zapamiętać każdą sekundę. Wiedziałam, że były też miliardy sekund, które były równie bezcenne, a nie były nagrane. Te stracił na zawsze. Przeze mnie.
Całą noc oglądaliśmy zdjęcia. Wszystkie. Kiedy już dotarliśmy do najnowszych, on znów wracał do początkowych. Nigdy nie czułam się tak źle jak wtedy. Nienawidziłam siebie za to, jak się zachowałam. Za to, że wątpiłam, że on jej nie pokocha. Bo naszej córki nie dało się nie kochać. Tak samo jak Marco. Nie puściłam go z uścisku ani na sekundę. Potrzebowałam go, jego bliskości, oddechu na ręku, bicia serca. Zawsze zasypiałam na jego piersi, zawsze wtulona w lewy bok. To serce nie usypiało mnie swoim biciem, ale zapewniało mi schronienie, bezpieczeństwo i szczęście. Pragnęłam tego teraz najbardziej na świecie.
O szóstej, kiedy moje powieki były już ciężkie i strasznie piekły od patrzenia się w jasny ekran, płaczu i zmęczenia, usłyszałam w elektronicznej niani, że Marisa powoli zaczyna się rozbudzać. Była czasem bezlitosna. Wyplątałam ręce z uścisku Marco, który od kilkunastu minut puszczał na okrągło bicie jej serduszka z dyktafonu, nagranego jeszcze jak byłam w ciąży przez moją ginekolog. Tym razem to ja ucałowałam jego dłoń, którą ściskał moją i odłożyłam na jego kolano. Podniosłam urządzenie z podłogi i ruszyłam schodami na górę. Musiałam Marisie koniecznie pokazać nowy pokój. Ochota na sen mi minęła, kiedy zobaczyłam jak ona już stoi, zaciskając paluszki na szczebelkach łóżka i rozgląda się dookoła. To będzie cudowny dzień, spędzony we trójkę. Żadna przeszłość nie miała prawa go zepsuć. 


***


Chociaż zasypiałam na stojąco, zabawa z małą była znacznie fajniejsza niż spanie. Rozłożyłyśmy układanki na puchatym dywanie i uczyłyśmy się nowych zwierzątek i przedmiotów. Zeszłam na dół, żeby zrobić śniadanie dla naszej trójki. Marco zaproponował mi, że się tym zajmie, ale wysłałam go do Mari. Po zjedzeniu śniadania poszłam z nimi do nowego szaro-różowego pokoju. Usiadłam na fotelu, przyglądając się bawiącej Mari ze swoim tatą.Oboje się do siebie uśmiechali, cieszyli swoim towarzystwem i wspólnymi chwilami. Po twarzy Marco nie można było wywnioskować nawet, że był zmęczony, albo że płakał. Był szczęśliwy, pełen energii i miłości do naszego dziecka. Chciałam zatrzymać ten obraz jak najdłużej.
Nawet nie poczułam, kiedy odpłynęłam w sen.


***


-Mamiii! –obudziło mnie szturchanie w ramię. Mruknęłam niezadowolona i jeszcze pogrążona we śnie, przewróciłam się na drugi bok. –Mamiiiiii.
Tym razem słodki ciężar przygniótł moje biodro, a małe rączki podparły się na mojej szyi. Otworzyłam oczy, zamrugałam nimi kilkukrotnie.Próbowałam się zorientować, gdzie byłam. Nie była to moja sypialnia ani w Liverpoolu ani w wynajmowanym mieszkaniu. Leżałam w łóżku w mojej byłej sypialni. Małżeńskim łóżku moim i Marco. Byłam przykryta kocem i wtulałam się w poduszkę, która aż pachniała moim mężem. Ponownie zamrugałam oczami. Marisa siedziała na mnie, wyczekując, aż się obudzę i nią zajmę. Marco stał tuż obok, pilnując, żeby nie spadła.
-Która godzina?
-Coś po trzeciej. Zjedliśmy obiad i idziemy na lody. Musisz też szybko zjeść, żeby z nami pójść –uśmiechnął się szeroko. Był szczęśliwy. To pierwsze, co rzuciło mi się w oczy. On był aż jasny, promieniał. Ubrał się w biały t-shirt, krótkie spodenki i sandały. Jego oczy nawet nie były zmęczone po całonocnym maratonie oglądania zdjęć. Przytuliłam córkę i pomogłam jej zejść na dół. 
Zjadłam szybko obiad, naleśniki, które jeszcze zostały z wczoraj. Przebrałam się szybko w krótkie spodenki, też białą, jednolitą koszulkę podobną do tej, którą miał na sobie Marco. Wyszliśmy do parku bez wózka. Marisa zapowiedziała, że będzie chodzić, a Marco, że w razie czego ją ponosi. Poszliśmy do naszej ulubionej lodziarni. Wzięliśmy z Marco po dwie gałki i patyczkami odrobinę nałożyliśmy na wafelek Marisy, te bardziej miękkie i rozpuszczone, żeby się nie przeziębiła. Musiałam zrobić jej zdjęcie. Pierwsze lody mojej córki. Marco nałożył okulary i wyglądał naprawdę dobrze. Mari usiadła na jego kolanach, kiedy już się znudziło jej siedzenie samej. Byłam zmuszona zrobić im wspólnie zdjęcie. Marco wyglądał zbyt dobrze, a jak już z dzieckiem na kolanach… Chyba dziecko dodawało mu jeszcze więcej męskości, a ja byłam jeszcze bardziej zakochana w takim widoku. Po lodach poszliśmy na plac zabaw. Razem kręciliśmy się na karuzeli, zjeżdżaliśmy ze zjeżdżalni, huśtaliśmy się na huśtawkach i robiliśmy ogromne baby z piasku. Potem bawiliśmy się w cukiernie i sami lepiliśmy różne ciasteczka z piasku, liści i patyków.
Byliśmy jak szczęśliwa rodzinka, bez problemów, kochająca się i nie widząca świata poza sobą. Marco został dwa razy poproszony o zdjęcie na placu zabaw przez matki, które aż się śliniły do niego. On jednak uprzejmie odpowiedział, że teraz spędza czas z rodziną i zaprasza na otwarte treningi. Taka odpowiedź bardzo mnie usatysfakcjonowała. Mogłam posłać tym kobietom jedynie szeroki uśmiech, pokazując, że jest mój i to ze mną i naszą córką woli spędzać czas.
Spędziliśmy cudowne popołudnie. Marisa znów zrezygnowała z drzemki, wiec byłam pewna, że znów padnięta pójdzie spać i prześpi całą noc. Tej nocy też zostałam w mieszkaniu Marco. Było już zbyt późno na powrót, zwłaszcza, że mała w drodze powrotnej zasypiała nam na rękach. Noc spędziłam już w głównej sypialni. Marco został w salonie. Dałam mu jeszcze raz mój telefon, bo chciał jeszcze popatrzeć na zdjęcia przed snem. Chyba z mojej nadopiekuńczości powiedziałam przed odejściem „tylko nie za długo”. Marco uśmiechnął się na te słowa i kiwnął głową, odrobinę rozbawiony. 



***


Za dwa dni miały odbyć się urodziny Ann. Wyprawiała je w jednym z hoteli, który miał podobno piękną salę, idealną na różne przyjęcia. Już jedne urodziny Mario ominęłam, chciałam iść na te Ann i wreszcie móc się wytańczyć z przyjaciółką za wszystkie czasy, jednak nie miałam z kim zostawić Marisy. Jürgen z Ullą mieli przyjechać dopiero za kilka dni, więc to nic nie pomogło.
Następnego dnia przy śniadaniu Marco zapytał mnie, czy idę. Udawał na wpół zainteresowanego, ale jednak w jego oczach dominowała ciekawość. Odpowiedziałam mu prawdę. Chwilę milczał, jednak wpadł na pomysł, żeby Marisa została z jedną z jego sióstr. 

-Mia już tak urosła. Ma cztery lata i jest straszną rozrabiaką, Nico skończył pięć, ale męczy Yvonne, że chce siostrę. Myślę, że żadnej nie zaszkodzi dziecko więcej na jeden dzień. Mari odnajdzie się na sto procent, w końcu to jej kuzynostwo –wyjaśnił, jakby to była oczywistość. Może to był plan?
-Masz zdjęcia z Nico i Mią? Nie mogę sobie ich wyobrazić.. Nico pięć lat..
-Wszystko tak szybko minęło –szepnął, zapatrując się na naszą córkę. Uśmiechnął się po chwili, wracając do żywych, gdy ta wyciągnęła w jego stronę kawałek banana. Podniósł go z jej rączki i włożył sobie szybko do buzi, nim Mari zdążyła zaprotestować. Szykował się kolejny piękny dzień. Łapałam każdą chwilę, nie pozwalałam żadnej umknąć. Burza miała nadejść, ale jednak ja wciąż cieszyłam się słońcem, nie wyciągając parasola z dołu szafy. Każda sekunda była niesamowita i przepełniona śmiechem. Z Marco też się dogadywaliśmy. Nie wracaliśmy na razie do przeszłości, ciesząc się chwilą. Wiedzieliśmy oboje, że kiedyś przyjdzie nam do rozmów, ale woleliśmy to na chwilę odłożyć w czasie. Zadzwoniliśmy jedno po drugim, do swoich prawników. Oboje oznajmiliśmy to samo. Nie chcemy rozwodu, wycofaliśmy swoje roszczenia, oznajmiliśmy, że nie stawimy się na rozprawę, a nasi prawnicy mają jednogłośnie wnieść o zakończenie sprawy. Adwokaci-rywale próbowali nas przekonać, mnie naciągał na chociażby alimenty. Nie zgodziłam się na nic. Możliwe, że miał nas odwiedzić kurator i sprawdzić, czy Marisa jest w dobrych rękach, ale tym się nie przejmowaliśmy wcale. Mari była otaczana miłością zewsząd. I ona też kochała. I mamę i tatę. Widziałam w jej oczach, że jest szczęśliwa, że ma nas oboje. Tak bardzo chciałam, żeby tak mogło zostać na zawsze…


***


-Nawet nie wiesz jak się cieszę! –pisnęła z pełnym entuzjazmem Ann do słuchawki mojego telefonu. Aż lekko się skrzywiłam i musiałam odsunąć ją od ucha.
Pchałam wózek przez galerię handlową. Przyjechałam z Isą, żeby wybrać prezent dla jubilatki na dzisiejszy wieczór. Marco namówił mnie na zostawienie Mari u Yvonne, a ta ponoć bardzo się cieszyła, że będzie się mogła zająć, a przede wszystkim poznać swoją bratanicę.
-Ja też. Do zobaczenia wieczorem?
-A przyjdziesz do mnie przed imprezą? Musisz mi pomóc wybrać sukienkę, a jesteś w tym świetna. Proszę? Mam dzisiaj urodziny.
-Masz szczęście, że są twoje urodziny. Marco przyjedzie odebrać młodą o siedemnastej, więc potem wezmę taksówkę i przyjadę.
-Jesteś najlepsza! Do zobaczenia!- zaświergotała i rozłączyła się. Uśmiechnęłam się i spojrzałam na Mari, która była zajęta bawieniem się swoją butelką z wodą. Do galerii przyszłam spacerkiem, tak też zamierzałam wracać. Kupiłam dla Ann śliczną, delikatną, złotą bransoletkę z maleńką zawieszką w kształcie koniczynki. Ja miałam swoją zawieszkę od Marco na naszyjniku, który cały czas nosiłam i przynosił mi szczęście. Miałam nadzieję, że mojej przyjaciółce też się sprawdzi.
Wróciłyśmy do mojego wynajmowanego mieszkania. Nie chciałam więcej już spać u Marco. Chociaż nic złego w tym nie było, wręcz było cudownie, jednak to ja nie potrafiłam spędzać koło niego tyle czasu, powstrzymując wszystkie uczucia, jakie mnie dopadały w jego obecności. Musiałam być czujna co mówię, co robię, by później nie mieć problemu z wyplątywaniem się z niezręcznych sytuacji. I tak czułam, że te pocałunki ze szpitala i dziwny moment o poranku trochę sprawiają, że jesteśmy wobec siebie trochę zakłopotani. Może ta mała separacja coś wskóra, a przynajmniej załagodzi sytuacji. 

Po obiedzie, korzystając z drzemki córki, przekopałam całą szafę, żeby móc wybrać coś dobrego na imprezę. Chociaż mamy środek lata, ja nie za bardzo byłam przekonana, co do odsłaniania ciała przed wszystkimi znajomymi. Co innego były krótkie spodenki i koszulka na co dzień, a co innego, gdy masz być na zdjęciach i poznać nowe towarzystwo. Wygrzebałam stare spodnie sprzed ciąży. Ledwo się w nie dopięłam. Strasznie cisnęły, ale nie miałam nic lepszego. Do czarnych, długich spodni pasowało wszystko, więc postawiłam na luźną koszulę, która była na tyle długa, że w razie czego mogłam odpiąć dyskretnie guzik spodni i przestać umierać. Mogłam też wreszcie założyć moje ukochane, czarne szpilki Louboutina. Spakowałam je ze sobą do Liverpoolu, chociaż ani razu ich tam nie założyłam. To po prostu były moje najwygodniejsze i najpiękniejsze buty, więc musiały być zawsze ze mną. Miałam je nawet na rozprawie w sądzie. Dzisiaj miały za zadanie przetańczyć całą noc. Pofalowałam włosy, zrobiłam delikatny makijaż, podkreślając jedynie oko czarnym eyelinerem.
Tak zastał mnie Marco. Przywitaliśmy się pocałunkiem w policzek i zaprosiłam go do środka. Odwiedził to mieszkanie jako moje po raz pierwszy, chociaż wystrój nieznacznie różnił się od tego, kiedy to wynajmowali je Ann i Mario. Nie musiałam mu dawać instrukcji, jak postępować z dzieckiem. Yvonne miała już z tym doświadczenie, Marco też sam już trochę poznał przez te dwa dni przyzwyczajenia Isy, więc wierzyłam, że sam podpowie jej co i jak w razie czego. O orzechach pamiętał, obiecał, że przekaże też Yvonne numer telefonu do mnie i powie jej, że gdyby coś było nie tak to ma dzwonić a ja od razu przyjadę.  Mari już nie mogła wytrzymać, żeby poznać kuzyna i kuzynkę i móc pobawić się z nimi. Marco zarzucił torbę na ramię, wziął w jedną rękę złożony wózek małej, drugą złapał ją za rączkę i posłał mi uśmiech, rzucając „do zobaczenia”.
Odrobina czasu dla siebie. No i wieczór z przyjaciółmi. Pewnie i tak nie wypuszczę telefonu z rąk „w razie czego”, jednak to nadal będzie wieczór z przyjaciółmi. Zamówiłam taksówkę, zabrałam najważniejsze rzeczy i pojechałam prosto do domu Ann i Mario. 



***


-Nie, nie zamawiałam worka na ziemniaki! –oburzyła się Ann, otwierając mi drzwi w samym szlafroku. Wycelowała we mnie palec, poruszając nim w górę i w dół, wskazujac na mój komplet. –Podobno córka odbiera matce urodę, Mari jest piękna, ale ty też taka zostałaś, więc czy ty straciłaś właśnie swój gust? –założyła ręce i przepuściła mnie w drzwiach. Była już pięknie pomalowana, a włosy były jeszcze kręcone na wałkach.
-Ciąża mi nie odebrała, ale dodała kilka kilo więcej.
-Daj spokój, Rose. Nie pójdziesz tak.
-Teraz już nie wcisnę się w twoją kieckę. I tak zawsze nosiłaś mniejszy rozmiar od mojego, więc teraz nie oczekuj cudu. 

Przeszłyśmy do sypialni. Ann już miała otwartą na oścież garderobę. Uśmiechnęła się pewnie i zniknęła za jej drzwiami. Wyszła kilka chwil później, unosząc w obu rękach dwie propozycje sukienek. Jedna czarna, pięknie dopasowana u góry, ze złotym paseczkiem w talii i z rozkloszowaną, koronkową spódnicą. Miała też koronkowe, prześwitujące, czarne rękawki do długości łokcia. Piękna. Druga była cała biała, też koronkowa ze skórzanym paseczkiem w białym kolorze. Opięłaby idealnie kształty Ann i pokazała jej wszystkie atuty, jednak to czarna skradła mi serce.
-Obie piękne, ale ta czarna… -westchnęłam, spoglądając tęsknie na kawałek materiału. Miała też cudowne wycięcie na plecach.
-Łap! –powiedziała z uśmiechem i rzuciła mi wieszak z prawej ręki. Złapałam ją odruchowo. Chciałam poczekać aż wyjdzie z garderoby, gdzie odwiesi białą sukienkę. Zajęło jej to dość dużo czasu i wyszła w końcu w beżowej, cielistej sukience z pięknymi, kolorowymi kamyczkami. Długość była do kolan, jednak tył kończył się dopiero przy kostkach. Falowała, gdy szła. Do tego cieliste szpilki.
-Wyglądasz nieziemsko, Ann…
-A ty? No ubieraj się! –wyszczerzyła się szeroko w moją stronę. A więc to sukienka dla mnie? Spojrzałam na nią wielkimi oczami. Nie było mowy, żebym ją założyła. Nie ma takiej siły na świecie, która by mnie zmusiła.


***


Razem z Ann przekroczyłyśmy próg hotelu, w którym odbywała się impreza. Mario już na nas czekał ubrany w elegancką, białą koszulę i jeansowe spodnie. Jego oczy się rozpromieniły, kiedy zobaczył swoją ukochaną. Od razu przyciągnął ją do siebie i przywitał czułym pocałunkiem. Chwilę później uśmiechnął się szeroko i pokiwał brwiami z uznaniem, widząc mnie w powalającej, czarnej, koronkowej sukience Ann. Objął mnie wolą ręką i cmoknął w policzek.
-Reus dostanie zawału –zaśmiał się i wziął mnie pod rękę. Zeszliśmy na dół hotelu, gdzie znajdowało się miejsce imprezy. Jako pierwsza przemknęłam przez drzwi do sali, żeby Ann z Mario mogli zrobić wielkie wejście. Trafiłam na jakąś wnękę, gdzie mogłam trochę się schować. Na widok Ann wszyscy zaczęli klaskać i śpiewać sto lat. Sala była wypełniona po brzegi pięknymi, chudymi, odessanymi z tłuszczu modelkami o pięknej, nieskazitelnej skórze. Wszystkie wyglądały zniewalająco. Czułam się wśród nich trochę jak tania podróbka lalki barbie z kiosku, której odpadają nogi zaraz po wyjęciu z pudełka. Spojrzałam aż odruchowo na moje nogi. Jeszcze były na miejscu i o dziwo nie było z nimi tak źle. Do Ann zaczęła się ciągnąć kolejka gości, którzy chcieli złożyć jej życzenia i wręczyć prezent. Że też nie wręczyłam jej upominku w domu, teraz nie musiałabym stać i czekać w lekkim tłumie. 

-Cześć! Ty jesteś Rose, prawda? –zahaczyła mnie jedna dziewczyna. Miała pofarbowane włosy na szary kolor. Zmarszczyłam brwi i zaczęłam szukać jej chłopaka gdzieś obok, żeby może po nim ją rozpoznać. Stał odwrócony tyłem i rozmawiał z kimś, kogo nie znałam. Jeny, nie znałam tu większości ludzi. Skład Borussii zmienił się przez te dwa lata diametralnie. Żałowałam, że nie mogłam pożegnać się z niektórymi, zwłaszcza z Melisą i Marcem Bartrą. Musiałam wziąć ich numer od Mario albo Marc.. Od Mario.

Kilka nowych i kilka starych WAG wypytywało mnie o plotki, które powstały wśród dziewczyn piłkarzy. Musiałam znosić pytania, czy go zdradziłam, odeszłam i teraz chcę wrócić. Była też opcja, że to Marco znalazł sobie nową i mnie rzucił. Spotkałam się z mnóstwem uwag odnośnie mojego wyglądu. Prawie każdy mówił mi, że przytyłam na twarzy i na brzuchu i to bez żadnego skrępowania. Modelki pytały mnie, czy jestem w ciąży. Próbowałam się nie załamywać. Poszłam dwa albo trzy razy zatańczyć z Ann, kilka z Mario. Marco nie tańczył, siedział z kolegami z klubu na uboczu, pił sok pomarańczowy z kostkami lodu. Potem zawołał kelnera i zamówił drinka. Nie udało nam się jeszcze pogadać, nie miałam też pewności, czy w ogóle porozmawiamy. Yvonne też nie dzwoniła, więc prawdopodobnie było dobrze z Marisą. Chyba jednak wolałam, żebym była potrzebna i miała przez to wymówkę do ucieczki. Byłam tu dla Ann, ale miałam dość tych wszystkich spojrzeń, chichotów. Czułam się strasznie niezręcznie i niekomfortowo. Jeszcze jeden z fotografów cały czas mi się przypatrywał. Może mogłam założyć obrączkę, to by może zrozumiał, że nie ma u mnie szans.

Miarka przebrała się jednak, kiedy szłam do toalety. Ten facet ruszył za mną. Przyspieszyłam kroku, żeby jak najszybciej znaleźć się w toalecie damskiej. 

-Halo, poczekaj! –zawołał za mną i podbiegł tak, że byłam osaczona przez jego wielkie, masywne cielsko pod ścianą.  –Jestem z tygodnika Gala. Jest dużo plotek na temat twojego i Marco Reusa. Widziani byliście z dzieckiem, potwierdzasz, że to wasze? –zapytał wprost, podtykając mi migoczące lampką na czerwono urządzenie do nagrywania głosu.
-To prywatna impreza, więc proszę stąd iść, zanim zawołam ochronę –wysyczałam ostro. Próbowałam go odepchnąć i pozbyć się tego durnego dyktafonu z jego ręki. Silnie złapał mnie za bark i mocno ścisnął.
-Nie masz obrączki, już nie jesteście razem? Marco widziany był jakiś czas temu ze swoją byłą narzeczoną w kawiarni, mieli brać ślub, nie wiadomo czemu nie doszło do skutku, a później ty okazałaś się jego żoną. A może to zagrywka medialna?

-Ej, halo! –usłyszałam głos z głębi korytarza. Znałam go doskonale. Zaczęłam się szarpać, korzystając z jego dezorientacji. Moje szarpanie było bez sensu, bo facet chwilę później runął z hukiem na podłogę. Pisnęłam z przerażeniem widząc, że Marco nachyla się nad nim i uderza go prosto w twarz.
-Marco, nie! Zostaw, proszę.. –nachyliłam się i złapałam go za ramię. Na ten dotyk cały się spiął. Wyjął z ręki otumanionego dziennikarza dyktafon i roztrzaskał go o podłogę. Wyciągnął z jego torby aparat. Sprawnie wyjął kartę pamięci z wielkiego, drogiego urządzenia. Włączył je i sprawdził, czy mimo wyjęcia coś się zapisało. Nie. Położył go niedbale na podłodze i wstał. Z impetem tupnął nogą w dyktafon, który rozdrobnił się na kawałki. Ochroniarze już biegli. Właściwie-dopiero teraz.
-Nic ci nie jest? –zwrócił się do mnie. Spojrzałam na podnoszącego się mężczyznę. Zaczął krzyczeć do Marco, że wszystko ujawni i wniesie pozew o pobicie. –A ja ci wniosę pozew o napaść na moją żonę. I co?  -odparował. –Zabierzcie go do cholery –warknął na ochroniarzy, którzy stali niewzruszeni obok, przyglądając się całemu zajściu. Odwrócił się do mnie ponowie. –W porządku? –powtórzył. Wyciągnął do mnie rękę. Kiwnęłam głową i przytuliłam się do niego. Moja głowa opadła na jego ramię. Zaciągnęłam się jego cudownym zapachem, od którego zakręciło mi się w głowie. Marzyłam o tej chwili cały wieczór.
-Pytał się o nas i o Marisę –powiedziałam, przytulając się jeszcze mocniej. Pogłaskał mnie uspokajająco po plecach. Jego lekko szorstki policzek przylegał do mojego.
-Nie martw się, nie pozwolę im się dobrać do ciebie… Boże, nikomu nie pozwolę ci się do ciebie dobrać –westchnął i ścisnął mnie jeszcze mocniej. –Mam rękę na pulsie. Marisa nie trafi nigdzie do mediów.
-Ludzie będą dociekać.
-Poradzę sobie z tym..
-My poradzimy –poprawiłam go. Ugryzłam się w język. Może zabrzmiało to dwuznacznie, może powinnam była coś wytłumaczyć, ale nie miałam siły.
-Pięknie dzisiaj wyglądasz. Nie mogę oderwać od ciebie oczu cały wieczór.
-Dziękuję –uśmiechnęłam się i lekko odsunęłam od niego. –Muszę do toalety. 

Marco kiwnął głową i niechętnie puścił mnie z uścisku. Weszłam do środka, a on odszedł korytarzem w kierunku sali, gdzie wszyscy już trochę podpici tańczyli i jedli, korzystając ze stołu szwedzkiego. W łazience korzystając z okazji poprawiłam delikatnie makijaż i złapałam oddech po tym, co się właśnie stało. Nie chciałam, żeby Marisa trafiła na pierwsze strony gazet. To ja namieszałam i to przeze mnie to wszystko się działo. Nieustanne problemy spadają na moją głowę. I na Marco. Nie chciałam tego.


Siedziałam w rogu sali. Wszyscy dobrze się bawili i nie zwracali na mnie uwagi. No, poza dwoma barmanami, którzy ukradkiem na mnie spoglądali co jakiś czas. Widziałam, jak przed całym zajściem z dziennikarzem, ten rozmawiał z nimi i dawał im do ręki pieniądze. Pewnie i tak dadzą mu informacje z pierwszej ręki. Zaczęłam myśleć już, czy lepiej nie przeprosić Ann i wyjść. Z drugiej strony to były jej urodziny, nie chciałam sprawić jej przykrości. Cieszyła się, że jestem, a już w ogóle dlatego, że udało jej się mnie wystroić jak choinkę. Dlatego siedziałam nadal z sokiem pomarańczowym w jednej ręce, z telefonem w drugiej, stukając o siebie czubkami moich butów. Aż w końcu koło moich butów zjawiła się druga para butów. Męskich, czarnych oksfordów. 

-Zatańczysz?-usłyszałam. Podniosłam głowę i uśmiechnęłam się. Spojrzałam na rękę z sokiem. Schylił się i wyjął mi z ręki szklankę. Przytknął sobie do ust brzeg szklanki i wypił duszkiem całą jej zawartość. Mój wzrok skupił się na jego szyi. Widziałam dokładnie każdy jego łyk. Zagryzłam usta. Odstawił szklankę na podłogę i zabrał mi z rąk telefon. Wrzucił sobie go do spodni. Miałam już wolne ręce. Splótł je ze swoimi i pociągnął do góry.
Poszliśmy w stronę parkietu. DJ akurat puścił „Perfect” Eda Sheerana. Nie miałam nawet chwili, żeby poczuć się bardziej niezręcznie niż się czułam cały wieczór. Przyciągnął mnie do siebie, położył dłoń u dołu moich pleców, drugą trochę wyżej. Ułożyłam głowę na jego barku, oplotłam go rękoma i poddałam się jego pewnym krokom tańca. Słyszałam doskonale bicie jego serca. I było tak samo piękne jak bicie serca naszej córki. Poczułam dreszcze na całym ciele i zrobiło mi się strasznie gorąco. Podniosłam głowę, napotkałam jego spojrzenie. I pragnęłam go pocałować. Było naprawdę blisko, ale w porę zareagowałam i odsunęłam się.
-Rosalie… -zatrzymał mnie, gdy chciałam zejść z parkietu. Był zdecydowany, a w jego oczach widziałam, że naprawdę mnie pragnął.
-Marco, ten dziennikarz dał kasę barmanom. Oni mu przekażą wszystko, co tu się stanie, a ja nie chcę narazić Marisy, ciebie i siebie na okładki i sensacje.
-Okej, poczekaj –westchnął. Sam zszedł z parkietu, szukając kogoś wzrokiem. Pewnie Mario. Ja udałam się do miejsca, gdzie siedziałam cały czas. Utwór dobiegł końca. Ja nawet nie miałam telefonu, żeby sprawdzić godzinę.
Czekałam, czekałam i czekałam. Myślałam, że już o mnie zapomniał. Aż w końcu coś zaczęło dziać się na sali, co wszystkich zainteresowało.
Wszystkie te modelki, które patrzyły na mnie rozbawionym wzrokiem przepychały się teraz między sobą zaciekawione. Oparłam się o winkiel. Na delikatnym podwyższeniu stał Mario, miał w ręku mikrofon. Czyli Marco do niego nie poszedł? Gdzie w takim razie był?
-Moi drodzy. Cieszę się, że tu wszyscy jesteście, zwłaszcza, że jesteście też bliskimi osobami mojej Ann. To kolejne urodziny, które spędzamy razem.
 Poczułam czyjąś dłoń na moim ramieniu. Odwróciłam się. Marco. Uśmiechnęłam się delikatnie go niego. Moje spojrzenie jednak wróciło na dziejącą się scenę.
-Trwamy razem, kochamy się, jesteśmy ze sobą w dobrych i złych momentach –kontynuował. Po moim ciele przeszły ciarki. Marco odgarnął na bok moje włosy i zaczął powoli składać wzdłuż mojego karku mokre pocałunki.  –Wiemy, że chcemy ze sobą spędzić resztę życia, więc chyba powinniśmy to przypieczętować.
-Marco, on się zaraz oświadczy! –pisnęłam cicho, zagryzając po chwili wargi z przyjemności. Odwrócił mnie do siebie i namiętnie zaatakował moje usta. Oddawałam niespiesznie wolne pocałunki, jednak z drugiej strony wciąż chciałam zobaczyć tą scenę.
-Oni są już małżeństwem. Chodź –szepnął. Jego dłonie zjechały na moje pośladki. Razem z ich ściśnięciem, wydał się przeciągły jęk z moich ust.
-Jak to? –zapytałam, gdy na chwilę oderwaliśmy się od siebie, by zaczerpnąć oddech.
-Wzięli ślub na Majorce kilka lat temu, byłem ich świadkiem. Poza mną i koleżanką Ann nikt o nim nie wie. No już, Rose –popędził mnie. Spojrzałam się na niego, potem na Mario, który poprosił do siebie zaskoczoną Ann. Potem znów na Marco. Więcej czasu na zastanowienie nie dostałam, zostałam przerzucona przez ramię. Wyszliśmy niezauważeni z sali i ruszyliśmy klatką schodową w stronę recepcji.
Tam przywitał się z recepcjonistką. Nie mogłam jej zobaczyć, bo byłam do niej odwrócona pupą. Przed oczami miałam tylko jego plecy. O mój Boże. Czy on właśnie brał dla nas pokój?! Nawet nie słuchałam o czym mówią. Ruszyliśmy w stronę wind. Weszliśmy do środka. Wtedy zostałam przerzucona z powrotem, twarzą do niego. Wciąż trzymał mnie w górze. Jedyne co mogłam, to instynktownie oplotłam nogami jego biodra i sama zaczęłam go całować. Czułam mocno napierającą erekcję na moje uda.
-Tak bardzo cię potrzebuję, skarbie –szepnął, gdy drzwi się otworzyły. Nie mogłam się przestać powstrzymywać i wpiłam się w jego szyję. On zdecydowanie potrzebował tam malinki. Przez chwilę skupił się na szukaniu naszego pokoju. Przeciągnął prawdopodobnie kartę przez czytnik, usłyszałam ciche piknięcie. –Na chwilę cię muszę postawić –mruknął niezadowolony. Otworzył nam drzwi. Weszłam jako pierwsza. Oczywiście nie mogłam liczyć na zwykły pokój hotelowy, a luksusowy apartament. Rozejrzałam się po ciemku. Na środku pokoju stało olbrzymie małżeńskie łoże. Cały był skąpany w bieli i beżu. Kilka diamentowych kinkietów, miękki biały dywan w egzotyczne wzory. I to było tyle z mojego podziwiania. Za mną zamknęły się drzwi, poczułam jego dłonie w talii i natarczywe pocałunki na szyi. Westchnęłam. Nie piłam nic, a czułam się jak pijana. Mózg się wyłączył, oddał w tej chwili panowanie sercu. Odwróciłam się i tym razem ja przejęłam kontrolę nad pocałunkami. Nasze języki tańczyły w żarliwym, stęsknionym tangu. Każde chciało przejąć dominację, ale okazanie słabości nie znaczyło też przegranej. Do tanga trzeba dwojga. Powoli, krok po kroku przesuwaliśmy się do środka pokoju, nie pozwalając na rozdzielenie naszych ciał.
Przewróciliśmy się na łóżko. W ostatniej chwili Marco zamortyzował swój upadek na mnie, wyciągając przed siebie ramiona. Spojrzeliśmy sobie w oczy i roześmialiśmy się. Jak dzieci. Beztrosko śmialiśmy się. Z upadku na łóżko, z sytuacji, w której się niespodziewanie znaleźliśmy, z przedstawienia Ann i Mario.
Przyłożył czoło do mojego, oddychaliśmy ciężko.
-Moja –odezwał się. Pocałunki powróciły, powróciła napięta do bólu od namiętności i pożądania atomsfera. Byliśmy tacy stęsknieni za sobą. Było tyle rzeczy, które powinniśmy zrobić. Przynajmniej dziesięć podpunktów, każdy z nich zaczynał się od „porozmawiać o”,  a lądowania w łóżku tam nie było nigdzie. Ale byliśmy też w tym wszystkim sobą, tak po prostu sobą. Nie było „starych nas” i „nowych nas”. Byliśmy po prostu „my”. Jedni, ci sami, niezmienni, wariacko spragnieni siebie.
Zaczął powoli szukać zamka mojej sukienki. Ja zajęłam się jego koszulą. Guzik po guziku. Odpięłam koszulę i odczekałam, aż blondyn odsunie się ode mnie, by móc nią cisnąć przez cały pokój. 
Zupełnie zatraciłam się w nim. W jego dotyku, w jego ciepłym oddechu, w powtarzanym słowie „moja”, gdy przebiegał pocałunkami po ustach, szyi i nagiej skórze dekoltu mojej sukienki. Dałam ponieść się fali doznań i pożądania. Pochłonął mnie całą. Nachyliłam się do jego pięknego, umięśnionego, nagiego torsu. Przykleiłam się jak pijawka, całując go i przygryzając jego wrażliwą skórę i sutki.
W końcu znalazł zamek mojej sukienki na boku. Ciężko sapał, próbując złapać oddech. Byłam z siebie dumna, że to wszystko przeze mnie. Powoli złapał za mój dekolt i zaczął ciągnąć w dół, pomógł mi wyswobodzić ręce z rękawków ślicznej sukienki. Jego morskie oczy błysnęły od pożądania i pociemniały na widok moich piersi. Nachylił się, by zasypać pocałunkami nowo odsłonięty kawałek skóry. Sukienka zaczęła zsuwać się jeszcze niżej, a to podziałało na mnie jak kubeł lodowatej wody. Otrzeźwiałam.

-Nie, nie Marco –szepnęłam. To nic nie dało. Jego dłonie sunęły coraz niżej. Usta były aż gorące od kolejnych ataków na moją wyczuloną, wrażliwą skórę. Złapałam w dłonie jego głowę i podciągnęłam do góry. –Proszę –szepnęłam, łamiącym się głosem. On dostrzegł łzy, zbierające się w moich oczach. Nie odsunął się ode mnie ani na chwilę, jednak puścił sukienkę i przytulił mnie. Oddychał ciężko tuż przy moim uchu. –Przepraszam..
-Dlaczego? –zapytał z wyraźnym bólem w głosie. Nie chciałam sprawiać mu przykrości. To nie jego wina. –Nie pragniesz już mnie?
-Nie! –zaprzeczyłam dużo głośniej, niż powinnam. –Nie myśl tak –szepnęłam i pocałowałam jego nagie ramię. Wtuliłam głowę w jego obojczyk.
-Co mam myśleć? Powiedz mi…
-Ja… -zaczęłam i nie byłam pewna, jak to mu wytłumaczyć. Odsunął mnie, żeby mnie widzieć. To nie pomogło. –Posłuchaj ja… Zmieniłam się.
-To prawda –przyznał, kiedy zbyt długo milczałam. –Jesteś bardzo silna…
-Zmieniłam się fizycznie –weszłam mu w słowo. On od razu podniósł głowę i spojrzał się na mnie z lekkim szokiem. –Nie akceptuję siebie i wiem, że ty… Podobałam ci się jako zgrabna dziewczyna bez nadwyżki cztery kilogramów, bez rozstępów, grubego brzucha i długiej blizny na nim.
-Rosalie, nie mów tak. Nie możesz tak mówić. Jesteś piękna, niezależnie ile ważysz i ile masz blizn i rozstępów. To nie ma dla mnie znaczenia..
-Wiesz ile dziewczyn zapytało mnie na dole czy jestem w ciąży albo czy biorę leki, że tyję? –zapytałam i coś we mnie pękło. Rozpłakałam się cicho. Marco zacisnął oczy i usta. Niepotrzebnie zakładałam tak opinającą sukienkę. Niepotrzebnie wierzyłam mojej przyjaciółce, że wyglądam zjawiskowo.
-Myślisz, że ja też tak uważam? –zapytał. Nie odpowiedziałam, bo nie wiedziałam co. Uważałam tak? Może nie, ale on tego nie widział. Wstał z łóżka. Zostawił mnie samą. Myślałam, że już zacznie się ubierać, ale został. Włączył wszystkie światła w pokoju, obchodząc go dookoła. Moje oczy nie mogły się początkowo przystosować. A potem się jeszcze bardziej rozszerzyły, gdy mogłam bezkarnie obserwować jego idealne, półnagie ciało. Nawet on wprawiał mnie w kompleksy.
Wyciągnął do mnie rękę, żebym zeszła z łóżka. Chciałam naciągnąć na siebie sukienkę, jednak on chwycił moją drugą dłoń i pomógł mi wstać. Przeszliśmy na drugi koniec pokoju. Tam stało duże lustro w starodawnej ramie przemalowanej na biało.
-Nie –powiedziałam stanowczo, widząc, co chce zrobić. Starałam się wyrwać, jednak on trzymał mnie mocno i przytulił do siebie. Stanęliśmy przodem do lustra. Na moich pośladkach czułam jego mocno naprężoną męskość. Sukienka niedbale wisiała na mnie, tuż pod czarnym, koronkowym biustonoszem. Marco sięgnął do tyłu i odpiął sprawnie zapięcie. Wyjął z niego moje ramiona, a ja czujnie patrzyłam na jego wzrok. Wciągnął głośno powietrze, rzucając zbędną część mojej bielizny na bok. To prawda, bo po karmieniu moje piersi powiększyły się o cały rozmiar. Marco uśmiechnął się z uznaniem. Przeniósł na nie swoje dłonie i zaczął czule pieścić. Ponownie przez moje ciało przebiegł dreszcz. Oparłam się o niego, pozwalając na słodką torturę. Jęknęłam przeciągle i zaczęłam się ocierać o niego pośladkami. Blondyn syknął i odsunął się lekko. Zjechał dłońmi niżej, przejechał delikatny materiał sukienki aż do jej końca. Zaczął ciągnąć za jej dół, przez co zaczęła zsuwać się coraz niżej, odsłaniając coraz więcej.
-Marco –powiedziałam cicho, błagalnym głosem. Zatrzymał się w połowie mojego brzucha. Widział już moje tatuaże. Uśmiechnął się na ich widok. Przeniósł na nie jedną rękę i zaczął obrysowywać ich kontury. Przygryzł wargę, obserwując mnie wnikliwie. Obszedł mnie dookoła i stanął przede mną. Zasłonił lustro. W jego oczy mogłam patrzeć w nieskończoność. Delikatnie musnął ustami moje, spojrzał czujnie w moje oczy i uklęknął przede mną na kolanach. Och…
Pociągnął dalej w dół moją sukienkę. Zamknęłam oczy, kiedy u dołu brzucha ukazała się długa blizna, jeszcze lekko zaróżowiona po cesarskim cięciu. Nie dbałam o nią, nie smarowałam i to była moja wina, że ją zaniedbałam i teraz miałam kompleksy. Na biodrach miałam kilka rozstępów. Lampy tak mocno świeciły, że nie było mowy, żeby ukryły się przed czujnym wzrokiem Marco. Wciąż trzymałam zamknięte oczy. Bałam się, że jak je otworzę, to zobaczę zawiedzioną minę blondyna. To by mnie dobiło. Ale on wciąż był przy mnie. Poczułam jego ciepły oddech na moim brzuchu. Chwilę później jego dłonie spoczęły na dole moich pleców. Oddech na moim brzuchu się nasilił. I wszystko pękło, gdy na jednym końcu mojej blizny poczułam dotyk jego ust. Z moich oczu poleciały łzy. Zaczął składać wolno pocałunek za pocałunkiem wzdłuż szpetnej blizny. Wplotłam palce w jego miękkie włosy. I płakałam, mimo że byłam szczęśliwa. Otworzyłam oczy i patrzyłam na jego usta przesuwające się powoli wzdłuż mojej skóry. To było ponad moje wyobrażenia i siły. Głośno wypuściłam powietrze, kiedy dojechał do drugiego końca mojego podbrzusza. Spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek. Jego oczy pociemniały.
-To ciało jest dla mnie święte. Jest piękne, niesamowite, mistyczne i idealne. Kocham je w każdym calu. Jest moje i będę je czcił i wielbił do końca moich dni–wyznał, nie spuszczając spojrzenia z moich oczu. Mój oddech stał się ociężały i przepełniony napięciem między nami. Te słowa były szczere do bólu i przeszyły mnie po czubek głowy. Nie wiedziałam co odpowiedzieć, co zrobić w tej sytuacji. Uginały się pode mną nogi. Ale nie czułam już wstydu. Wierzyłam Marco w te słowa, jego szczerość ukuła mnie prosto w sam środek serca i była tak piękna..
Pisnęłam, kiedy jednym ruchem zerwał moje majtki. Stałam już całkowicie naga, a on klęczał przede mną, podziwiając moje ciało. Chwycił mnie ramionami w udach i podniósł. Znów przełamałam się w pół przez jego ramię i zostałam zaniesiona prosto do łóżka. Leżałam i w napięciu czekałam, aż pozbędzie się swoich spodni i butów. Zdałam sobie sprawę, że ja jeszcze zostałam w szpilkach. Jego spodnie razem z bokserkami spadły gdzieś koło łóżka. Wszedł wolno na łóżko, spoglądając na mnie z psotnym uśmiechem. Założył sobie moją nogę na ramię i zaczął składać powolne pocałunki od mojej kostki w dół stopy. Sprawnie zdjął szpilkę i pozwolił jej upaść na podłogę. Powtórzył serię pocałunków po drugiej stronie, los pierwszej szpilki podzieliła i druga. 
-Taka piękna –powtarzał, całując każdy milimetr mojej skóry i pieszcząc w najwrażliwszych miejscach. Zamieniłem się w ogień i pociągnęłam go za sobą. Byliśmy skąpani w pożądaniu, pragnąc bliskości, pragnąc siebie nawzajem. Mimo wszystkich trudnych spraw, otaczających nas problemów. Każdy kolejny dotyk jego ust na mojej skórze palił mocniej. Topniałam.
-Marco, proszę.. Pragnę cię.. –mruknęłam. Podciągnęłam się ostatkami sił na rękach i wpiłam się w jego usta. Próbowałam przysunąć się do niego całą powierzchnią ciała, żeby zrozumiał, że ja już długo nie wytrzymam.
-Wiem, skarbie. Czuję to samo i ledwo nad sobą panuję –wysyczał, kiedy ja odnalazłam jego czuły punkt niedaleko ucha i zaczęłam drażnić językiem i ustami.
-Więc –zaczęłam. –Nie.. Panuj –mówiłam między pocałunkami na linii jego szczęki. Uśmiechnął się delikatnie, a później wypuścił głośno powietrze. Zacisnął wąsko usta i oparł czoło o moje. Podskoczył nagle jak poparzony. Wyszedł z łóżka, zostawiając mnie w zupełnej dezorientacji, na granicy przytomności. Nie miałam już siły się podnieść, ale słyszałam, że wraca. Zaraz po otwarciu oczu zobaczyłam go wchodzącego na łóżko i siłującego się z jednym z dwóch przyniesionych pudełek prezerwatyw. Zaśmiałam się pod nosem i podniosłam się na kolana. Zaczęłam niespiesznie całować jego szczękę, bark i wytatuowane ramię. W końcu znów miałam poświęcone sobie sto procent jego uwagi. Położył mnie na poduszce i oparł się rękoma po obu stronach mojej głowy. Zawisł nade mną i patrzył się z czułością w moje oczy, przepełniony zachwytem, czcią i tęsknotą. Nie mogłam już funkcjonować. Byłam obezwładniona jego pięknem, jego nieskazitelną twarzą, tą prawdziwą, tak blisko mojej. Próbowałam otrzeć się o niego, żeby zrozumiał, że musi skrócić już naszą udrękę. On jednak odsunął się nieznacznie. Przeczesał palcami moje rozrzucone po poduszce włosy. Oblizał usta i przymknął delikatnie powieki.
-Rosalie..-szepnął cicho, prosto do moich ust. Nasze oddechy były urywane. Mój Marco.
-Już. Potrzebuję cię. Chcę być twoja.
-Jesteś-przerwał mi i naparł na moje usta w nieznoszącym sprzeciwu pocałunku. Chociaż był wspaniały, nie pomógł mi zrzucić chociaż odrobiny napięcia. Jęknęłam przeciągle. Był okrutny w swoich torturach. Chociaż sam też torturował siebie.
-Marco –westchnęłam. Zanurzyłam palce w jego włosach i pociągnęłam je. Wstrzymał na chwilę oddech. Sam był na granicy.
-Rosalie, kocham cię –powiedział pewnie. Otworzyłam szeroko usta na te słowa, bo kompletnie się ich nie spodziewałam. Nie odpowiedziałam nic, nawet jeślibym chciała, nie mogłam. W tej samej chwili z moich ust wydobył się głośny krzyk, gdy wreszcie nasze ciała się spoiły w jedno i zaczęły poruszać w dyktowanym przez niego rytmie. Błogie rozciąganie i przyjemny ból, przypomniały mi, że żyję i że w zupełności, każdym milimetrem ciała, każdym oddechem, duszą i sercem należę do niego.  –Tak mi dobrze tu, skarbie –szepnął prosto w moje rozchylone wargi. Mogłam jedynie odpowiedzieć na to pocałunkiem, do niczego większego nie byłam w stanie się posunąć. Jego słowa trafiały prosto do mojego serca i nie byłam w stanie pojąć ich wielkości. Kochał mnie. I było mu cudownie. Tu. I wiedziałam, że nie mówił o tym pokoju hotelowym. Czułam dokładnie to samo. Atakowały mnie kolejne fale gorąca. Moje ciało wygięło się w nieprawdopodobny łuk, przez co czułam go jeszcze głębiej w sobie. Tempo od razu przyspieszyło, byliśmy już na granicy. Jego usta kradły w swój lubieżny sposób kolejne pocałunki, które nie znosiły odmowy. Nie zamierzałam odmawiać za nic w świecie. Oplotłam nogami jego biodra, żeby mieć go jak najbliżej siebie, czuć jak jego śliska od potu skóra ociera się o moją. W pewnym momencie nie byłam w stanie nawet oddawać pocałunków. Poczułam ogromną falę spełnienia, która zaczęła przechodzić przeze mnie, zabierając  na drugi koniec świata, do raju, gdzie jestem z nim. A potem razem zaczęliśmy spadać, rozpadając się pod sobą, wijąc się i poruszając w oszalałym, morderczym, chaotycznym tempie, prosto do piekła, by tam spowić się w ogniu i zapłonąć żywym płomieniem, który wszystko pochłania. Ale my się nie spalamy. My jesteśmy żywiołem, który nie jest w stanie ustąpić nikomu. A nierówny oddech, który utrzymywał nas przy życiu, tylko rozdmuchiwał ten ogień. Dopóki żyjemy, będziemy ogniem. Razem.



***



Obudziłam się jako pierwsza. Nie miałam zielonego pojęcia, która była godzina. Byłam pewna, że Marisa jest pod dobrą opieką, więc mogłam skupić się na obecnej chwili. A obecna chwila była niezwykła. Tak, jak ja zwykle zasypiałam wtulona w klatkę mojego męża, tak teraz on spał smacznie, szczelnie obejmując mnie swoimi silnymi ramionami w talii, mając głowę dokładnie na mojej lewej piersi. Spał jak mały chłopiec. Jego włosy były rozczochrane na wszystkie strony, przez co wyglądał jakby padł po bieganiu i przyszedł się zdrzemnąć do mamy. Mały aniołek. Jego usta były delikatnie otwarte, przez co miałam ochotę obrysować je delikatnie palcem. Ale on do aniołków nie należał, zwłaszcza tej nocy. Chyba zaczęliśmy nadrabiać te dwa lata, bo nawet leżąc czułam doskonale, że byłam obolała. Ale to był dobry ból. Dwie paczki, które miał ze sobą, zostały wykorzystane. Wolałam nie wnikać w to, jakim cudem je przy sobie miał. Pewnie jak zwykle był tak pewny siebie, że wiedział i był przekonany, co wydarzy się tej nocy. I wydarzyło. To było tak intensywne, niesamowite, namiętne, że nawet teraz nie mogłam tego poukładać sobie w głowie. Przekroczenie wszystkich barier, zahamowań, uprzedzeń, obaw. Jedynie my, nadzy, spragnieni siebie, nasze ciała, nasze uczucia.

Wplotłam dłoń w jego włosy. Zaczęłam delikatnie masować jego głowę. Mruknął cicho i jeszcze mocniej mnie ścisnął. Kontynuowałam masaż. Chciałam pocałować go choćby w policzek, ale nie miałam przez niego jak się ruszyć.
-Dzień dobry –mruknął zachrypnięty. Lekko otworzył oczy, ale był jeszcze mocno zaspany. Uśmiechnął się lekko i musnął ustami moją pierś, na której nadal leżał.
-Dzień dobry. Przykro mi, że cię obudziłam.
-Wcale nie jest ci przykro –zaśmiał się pod nosem. Zamknął z powrotem oczy i jeszcze bardziej się na mnie położył. Jego głowa posunęła się dalej, nos wtykał między rowek moich piersi. Nie za dobrze? Zachichotałam jak nastolatka. Drugą rękę położyłam na jego plecy. Uwielbiałam jego skórę. Była idealna.
-Masz rację –westchnęłam. Zamrugał oczami i delikatnie podniósł głowę, by móc na mnie spojrzeć.
-Dzień dobry –powtórzył i zbliżył swoje wargi do moich. Nasze usta zetknęły się lekko, poruszając leniwie i niespiesznie w pocałunku.
-Dzień lepszy –zaśmiałam się, zsuwając dłoń z jego włosów na szyję.
-Co mam zrobić, żeby był „najlepszy”? –zapytał, a jego oczy zalśniły. Dobrze wiedziałam, co miał w głowie, ale dwie paczki jednak były w zupełności puste, a ja musiałam chwilę odpocząć. To o sto  procent więcej seksu odkąd od niego odeszłam. Dobrze, że mieliśmy wymuszony limit, bo inaczej bym straciła przytomność i jej nie odzyskała.
-Dać mi śniadanie –odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Byłam wściekle głodna. Marco wreszcie się ze mnie podniósł. Usiadł na łóżku, cały nagi, siadając sobie na piętach. Nie mogłam od niego oderwać wzroku. Na lewym barku miał malinkę. Na szyi drugą, trochę mniejszą. Moja robota, mogłam być usatysfakcjonowana.
-Rosalie, dobrze się czujesz? –zapytał. Czy uważał mnie za wariatkę? Byłam nienormalna? Miałam z nim nie iść do łóżka? Przecież oboje tego chcieliśmy… Chyba zobaczył moje zdziwione spojrzenie. Uśmiechnął się lekko i przysunął nieco bliżej mnie. –Czy coś cię boli? Nie zrobiłem ci krzywdy? Chyba kilka razy odpływałem od rzeczywistości i… -zająknął się, drapiąc po głowie z zakłopotaniem. Uśmiechnęłam się szeroko. Mimo lekkiego dyskomfortu usiadłam koło niego. Potem jednak usiadłam na jego udach i oplątałam go nogami w biodrach, żeby nie zlecieć. Położyłam dłonie na obu jego ramionach i pocałowałam go. Ten poranek był jak ze snów.
-Czuję się dobrze, nawet bardzo dobrze. Czuję, że żyję. Dziękuję ci za tą noc, chociaż może nie powinniśmy byli –zaczęłam. Jego wzrok od razu się ochłodził. Nie, nie tak miał to odebrać –Nie żałuję –zapewniłam. –Nigdy nie będę żałować. Chociaż mamy sobie tyle do wyjaśnienia.. Głównie ja, możesz mnie znienawidzić, może się wszystko zmienić i…
-Wprowadź się do mnie –przerwał mój wywód. Zatkało mnie, bo tego kompletnie się nie spodziewałam, zwłaszcza po tym, kiedy ja powiedziałam, że może mnie znienawidzić. –Z Marisą, jeszcze dziś. Pomogę ci przewieźć wszystko, mogę poprosić też Mario o pomoc.
-Marco.. Nie wiesz o wszystkim, poza tym, jesteś na mnie zły, za to co zrobiłam i nie wiem, czy… My chyba potrzebujemy czasu..
-Jedyne co czuję to to, że nie wytrzymam ani minuty dłużej bez ciebie –powiedział poważnie, chwytając moją twarz w obie dłonie. Z jego pięknych, morskich oczu były szczerość i przekonanie. –Wprowadź się do mnie.
-Marco, ja… Jeśli powiem ci o wszystkim co było, o tym, zanim cię poznałam..
-Będę nadal cię kochać. To nic nie zmieni, bo jesteś moja. A ja twój. Wprowadź się, Rosalie.
Podniósł mnie i położył z powrotem na łóżko. A ja byłam przerażona jego przekonaniem o wyznanej miłości. Mówił to tak naturalnie, pewnie, jakby to było tak oczywiste, takie proste. Ale to nie było proste. To było niemożliwe, a on mówił, że mnie kocha i będzie kochać? Nie mógł mi tego obiecać, on nie wiedział, o czym chciałam mu powiedzieć. Naparł na moje usta i zaczął namiętnie mnie całować. Znów rozpętało się cholerne pożądanie między nami. Znów było mi gorąco i zaczęłam tracić rozum. Jego dłoń schodziła coraz niżej.
-Wprowadź się –powtórzył. Myślałam, że jeśli skończyły nam się gumki, jestem bezpieczna i nic mnie nie zaskoczy. On jednak miał inną teorię i doskonale wiedziałam, że jego teoria jest prawidłowa. Poczułam w sobie jego palce i jeszcze mocniej oplotłam rękoma jego kark. –Wprowadź się –powtórzył, przyspieszając. Oddychałam głośno, próbowałam utrzymać spojrzenie na jego oczach, ale co chwila przymykałam powieki, pod wpływem powoli wzbierającego spełnienia. Ponownie w ciągu ostatnich godzin. Limity nie istniały w jego pojęciu. Na moim czole zebrały się ze zmęczenia maleńkie kropelki potu. –Wprowadź się do naszego mieszkania. Dzisiaj. Wprowadź się.
-Dobrze –krzyknęłam w końcu, mocno drapiąc paznokciami jego plecy, kiedy przeszła mnie fala przyjemności i dreszczy. Pocałował mnie z ogromną siłą, pasją i natarczywością. Czułam, że się uśmiechał. Osiągnął swój cel, może dość niekonwencjonalnymi środkami, ale osiągnął.
-Zamieszkamy razem –uśmiechnął się, kładąc koło mnie. Złapał moją dłoń i ucałował jej wierzch.
-Zamieszkamy razem –przyznałam.
-Ty, ja i nasza córka. Razem –westchnął i zaśmiał się radośnie. Chwilę temu był tak poważny i przepełniony pożądaniem, a teraz zmienił sie w beztrosko chichoczącego chłopca. Mojego chłopca. Kochałam jego dołeczki, gdy tak się uśmiechał. I jego zmarszczki koło oczu i wesołe, tańczące ogniki w jego jasnych, pięknych, ciepłych oczach. Tak wyglądał perfekcyjny poranek. Nasz poranek. Nie myślałam racjonalnie ani logicznie, nie myślałam o konsekwencjach, nie myślałam o przeszłości ani o przeszłości. Było teraz i tutaj. Nasze beztroskie szczęście i nasza miłość.
Przekręcił się na bok i znów położył na mnie, wciąż nie spuszczając ze mnie wzroku. Pogłaskał mnie dłonią po policzku. Byłam szczęśliwa, widząc jego w takim nastroju, pełnego ekscytacji, radości.
Kątem oka dojrzałam zmianę na jego ręku. Podniosłam się lekko na łóżku, on dostrzegł mój obiekt zainteresowań. Podniosł się, pozwalając mi trzymać i obejrzeć jego rękę. Złapałam delikatnie dłońmi jego nadgarstek i aż otworzyłam usta z podziwu. Nowy, maleńki tatuaż przy końcach wytatuowanej bransoletki z koniczynek. Nie był zaczerwieniony ani opuchnięty. Musiał być tu już dłuższy czas. Delikatnie przejechałam po nim palcem, jakby to było najdroższe dzieło sztuki, a ja mogłabym rozmazać farbę wartą miliard dolarów i je zniszczyć. Byłam w szoku przez to, to zobaczyłam. Przeniosłam wzrok z tatuażu na jego oczy. Potem znowu na tatuaż. Nie umiałam zebrać słów, wszystkie stanęły mi w gardle. Moje serce biło szalenie szybko. Mogłam tylko patrzeć.
-To nie tylko koniczynki przynosiły mi szczęście. Ty je dopełniłaś, ty zamknęłaś tą bransoletkę, połączyłaś oba końce, teraz jest nieskończona, ale tylko z tobą, rozumiesz? Jesteś dopełnieniem mojego szczęścia i bez ciebie ono nie będzie istnieć–wyznał. Z moich oczu zaczęły lecieć łzy. Pocałowałam go w czoło, bo akurat było najbliżej. Jego włosy załaskotały mnie w nos, ale tak pięknie pachniały, że nie chciałam zmieniać pozycji. Spojrzałam raz jeszcze na tatuaż. Westchnęłam i musiałam już go pocałować. Wiedziałam, że pocałunek przekaże cały natłok myśli, który miałam w głowie. Moje niedowierzanie, oddanie, szczęście, wzruszenie, miłość... Nie zasługiwałam na niego. 

Leżał nadal nieruchomo, mocno wtulony we mnie i oddychał spokojnie, jakby był gdzieś na wakacjach w ciepłym kraju i relaksował się na piaszczystej plaży koło lazurowego oceanu. Było nam dobrze. I mimo braku śniadania, ten dzień już był najlepszy. Powinnam była wiedzieć, że jeśli zasypiam u jego boku, gdy się obudzę, dzień będzie najlepszy. To dokładnie tak działało. Pragnęłam wierzyć w jego spokój, w jego miłość, w nas. Może to naiwne, ale wierzyć, że nic już tego nie zmieni.










~~~
Tak! Wreszcie koniec. (rozdziału, opowiadania jeszcze nie kończymy!). Wiem, że ten jest długi i momentami nudny, ale następne będą dłuższe (!) i ciekawsze, obiecuję. Jeszcze dużo się podzieje. Kolejny, 63, jest chyba jednym z moich ulubionych, a na pewno najdłuższym rozdziałem jaki kiedykolwiek napisałam i wreszcie będzie długo przez was wyczekiwana perspektywa Marco!! Będzie wymagał pomyślenia, przemyślenia i poskładania faktów po końcówce. Myślę, że też was trochę wzruszy. 
Ja już się czuję o wiele lepiej, jeszcze mam lekką opuchliznę i szwy, ale ból minął, antybiotyk się skończył, wracam do rzeczywistości!:)
Jeśli nie zasnęłyście i dałyście radę przebrnąć i zamierzacie dalej tu być to dajcie znać w komentarzach. I koniecznie dajcie znać, co sądzicie o takim obrocie spraw. Za szybko....za późno? haha One dają mnóstwo weny i chęci do pisania!!
Szykujcie mocne kawy na następną sobotę i wyśpijcie się dobrze, prawie dwadzieścia cztery strony Worda czekają..Nie ma lekko!
Do następnego! Buziaki! x.

8 komentarzy:

  1. Tra ta ta BUM! Pierwsza! Aż nie wierzę, że tak napisała...
    Jestem tu chyba od samego początku... ale komentarzy raczej nie piszę, bo jakoś ciężko mi czasem napisać co myślę, zwłaszcza, że mam milion myśli na minutę... Cóż, więc mogę napisać... kolejny cudowny rozdział... taka sielanka, ale to też potrzebne 😏 Pamiętam jak mi napisałaś, że to opowiadanie może być dłuższe od poprzedniego. Co ty tu jeszcze wymyślisz...
    Czekam na kolejne rozdziały 😘
    PS. Muszę napisać, bo jakoś wcześniej się ku temu nie zmotywowałam, że chyba jako jedyna lubiłam Emre...❤ Czekam na niego! Mam nadzieję, że się pojawi 😊

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się ogromnie, że jesteś!! Dziękuję!💕 Zbliżamy się powoli do tylu rozdziałów ile w poprzednim, ale chociaż bliżej nam już do końca tego opowiadania, nie umiem przewidzieć dokładnej liczby.. Mam jakiś plan, ostatnio go nawet trochę skróciłam, ale też wpadają przy okazji spontanicznie pomysły, które lądują w rozdziałach i przedłużają historię...😄 Sielanka...aż dziwnie, prawda? Skończyć?😂 Emre nie był taki zły, ja też go lubiłam! Myślę, że co miał do zrobienia to zrobił, ale na pewno jeszcze będzie tu się przewijał. Lubiłaś go na tyle, że lepszy jednak Emre zamiast Marco...? Hmm😎Chyba mam kolejny spontaniczny pomysł hahah
      Do następnego w sobotę! Nie ma tam Emre, ale myślę, że mimo to też ci się spodoba 😊 Ściskam mocno!!

      Usuń
    2. Z tym, że lepszy od Marco to nie przesadzajmy 🤣 Od Reusa jest lepszych tylko inny Marco, a mianowicie Asensio (ale jego tu nie ma 😜). Z Emre taki fajny chłopak jest po prostu ♥

      Usuń
  2. Aaa! Tyle czekałam na ten rozdział i w sumie dostałam więcej, niż się spodziewałam! Dlaczego? Bo w końcu Marco .. O Boziu dalej nie mogę w to uwierzyć, ale on... POWIEDZIAŁ ROSALIE, ŻE JĄ KOCHA!!
    AAAAAA!
    A głupia Rosalie nie odpowiedziała mu tym samym... Ugh, no serio? Coś mi się wydaje, że Twoja Rose i moja Ari powinny sobie przybić piątkę. Są na podobnym poziomie intelektualnym - poziomie fasolki szparagowej...

    A tak poza tym to kocham i czekam na tę falę łez, którą mi obiecałaś :D
    Buziaki <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A no powiedział, powiedział😇...Ale o żadnych piątkach nie ma mowy, moja Rose nie będzie się bratać z twoją Ari, bez urazy, to nic osobistego!😂💕 Myślę, że najbliższe rozdziały trochę wyjaśnią tok jej myślenia. (Zaznaczam-myślenia!) A fasolka jest smaczna i chętnie zjem. (Niech lepiej Ari uważa, żeby Rafa jej jakiejś fasolki po sobie nie zostawił🍼👶🏻😂)
      Cieszę sie, że nie zasnęłaś i jeszcze czekasz na następne.. O fali łez nie mówiłam, ale może być skromna łezka wzruszrnia.😊 Teraz czekam na rozdział u ciebie! Może zmienię zdanie co do piątki i coś się wykombinuje😁 Buziaki!!!💕💕💕

      Usuń
    2. Coś mi się wydaje, że po następnym rozdziale na pewno nie przybiją sobie piątki 😂

      Usuń
  3. Czy naprawdę JA tak długo nie zostawiłam komentarza pod nowym rozdziale??
    W szoku jestem, a wydawało mi się, że pisałam... ba! byłam pewna, ale wchodzę dzisiaj a tu po mnie ani śladu. A rozdział oczywiście czytałam w sobotę po 9. No i taaaak! tak kochana ty mi pisz! Może i nie przepadam za Rose (oohh wiem, robię się monotonna) ale skoro Mareczek jej tak łatwo wszystko wybaczył to ja będę jej wyrzutem sumienia w dalszym ciągu. A co. Niech sobie blondi nie myśli. Ale mimo wszystko jestem bardzo zadowolona z fabuły dzisiejszego... (no kurde już nie dzisiejszego) SOBOTNIEGO rozdziału. Tyle miłości. Tyle uśmiechu na twarzy! Czekam na moją perspektywę Marco. BARDZO. Czekam i pozdrawiam. Obiecuję się już nie zapomnieć! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż zaczęłam się o ciebie martwić!!! Gdzie dawka cotygodniowego hejtu na moją bohaterkę, którą mimo wszystko nadal kocham?😂 Myślałam,że za długi rozdział🙈 Już niedługo do soboty, także już za chwilę, a się trochę podzieje😁 Cieszę się,że mimo Rose nadal ci się tu podoba💕 Buziaki kochana!!

      Usuń

Zapraszam do komentowania!❤️ To bardzo motywuje do pisania kolejnych rozdziałów!