Dostaliśmy wypis tego samego dnia wieczorem. Poszłam do
doktora i użyłam swojego najładniejszego uśmiechu, żebyśmy wszyscy mogli spać
tej nocy w swoich własnych, wygodnych łóżkach. Marco ucieszył się na tą
wiadomość, Mari jeszcze bardziej. Złożyliśmy wózek, zapakowaliśmy wszystkie
nowe zabawki od Ann i Mario. Potem już tylko czekaliśmy na kartę wypisową. Mari
wyglądała już prawie normalnie. Opuchlizna utrzymywała się jeszcze na buźce,
ale to minimalnie i do jutra już nie będzie widać, że cokolwiek złego się
przydarzyło.
Przyszedł i lekarz. Poprosił o podpis rodzica. Oboje z Marco się zerwaliśmy, ale ustąpiłam. Cieszyłam się, że tak zaangażował się w opiekę nad dzieckiem, więc powinien złożyć ten podpis, chociażby dlatego, żeby poczuł się naprawdę ważny i odpowiedzialny za córkę.
Przyszedł i lekarz. Poprosił o podpis rodzica. Oboje z Marco się zerwaliśmy, ale ustąpiłam. Cieszyłam się, że tak zaangażował się w opiekę nad dzieckiem, więc powinien złożyć ten podpis, chociażby dlatego, żeby poczuł się naprawdę ważny i odpowiedzialny za córkę.
-Cieszysz się, że już wracamy do domku? –uśmiechnął się,
zapinając ją w foteliku. Marisa odpowiedziała mu pięknym uśmiechem i pokiwała głową. Zaczęła
trochę marudzić, bo nie wiedziała, gdzie jest jej miś. Ale ja stałam za Marco i
czekałam, aż ją zapnie, żeby jej go podać.
Ostrożnie zamknęłam drzwi, uważając, żeby nie przytrzasnąć jej małej rączki. Marco otworzył mi drzwi pasażera z przodu. Stanęłam trochę osłupiała i nie wiedziałam co zrobić.
Ostrożnie zamknęłam drzwi, uważając, żeby nie przytrzasnąć jej małej rączki. Marco otworzył mi drzwi pasażera z przodu. Stanęłam trochę osłupiała i nie wiedziałam co zrobić.
-Usiądę z nią z tyłu –powiedziałam tonem, jakby chcąc go za to
przeprosić. Przecież to nic złego, że chcę usiąść koło córki. Zawsze jeździłyśmy tak razem, a powrót ze szpitala nie był dobrym czasem na zmiany. Poza tym, nie byłam pewna, co było dokładnie między mną a Marco. Mieliśmy udawać, że w szpitalu nic się nie zadziało? Obeszłam
szybciej samochód i sama otworzyłam sobie drzwi. Marco wsiadł za kierownicę i
już nic nie powiedział.
Przez całą drogę milczeliśmy. Blondyn włączył radio.
Cicho wystukiwałam opuszkami palców w udo rytm piosenek. Marisa wyglądała z
zaciekawieniem przez okno. Wieczorny widok miasta, to było coś. Po kilku
minutach drogi zorientowałam się, że nie jedziemy do wynajmowanego przeze mnie
mieszkania.
-Marco? Powinieneś skręcić na rondzie w prawo, nie w lewo.
-Jadę dobrze –odpowiedział krótko i rzeczowo. Kiedy
wracaliśmy z Berlina też był przekonany, że wie gdzie jedzie, a skończyliśmy
śpiąc na stogu siana. Powiedział mi wtedy, że zawsze będę mogła do niego przyjść,
przytulić się i pocałować. Ciekawe, czy nadal to było w ofercie. Kiedy miałam już coś mówić o złym kierunku,
on przyspieszył. Zza drzew wyłaniał się widok dobrze mi znanego jeziora. Tą
drogę też znałam. Jechałam tu dzisiaj przed południem. –Do domu –powiedział, łapiąc w lusterku moje
spojrzenie. Kiwnęłam głową i złapałam za rączkę mojej córki. Ucałowałam ją i
przyłożyłam do niej swój policzek. Chwilę później wyszarpnęła swoją rączkę i
zaczęła wciskać mi paluszek w policzek. Uśmiechnęłam się. Złapałam go w swoje usta, udając, że zaraz go zjem. Mała pisnęła i
roześmiała się głośno i zaraźliwie. Wszyscy uśmiechnięci wjechaliśmy do
parkingu podziemnego.
Zabraliśmy wszystko z bagażnika i ruszyliśmy w kierunku windy. Marco nacisnął właściwe piętro. Chyba obojgu nam na myśl przyszedł moment, gdy wcisnął stop i kazał przyznać, że coś do niego czuję. Napięta atmosfera w windzie jak zwykle się wytworzyła między naszą dwójką. Moje serce biło szaleńczo, musiałam przymknąć powieki. Nie poznawałam siebie. Myślałam, że przez dziecko stałam się bardziej opanowana... Przy nim wszystko wracało ze zdwojoną siłą. Otwierając oczy, zobaczyłam mojego mężczyznę z naszym dzieckiem na rękach. Uśmiechnęłam się do mojej przysypiającej na ramieniu taty córeczki.
-Mam dla ciebie twój ulubiony słoiczek na kolację z mięskiem
i warzywami. Potem pójdziemy się wykąpać i położymy się spać, dobrze?
-Spać..-mruknęła i otworzyła szeroko buźkę, ziewając.
-Szybko się uwiniemy i pójdziemy spać –zapewniłam ją.
Tak też się stało. W kuchni posadziłam ją na krześle i
nakarmiłam. Marco w tym czasie poszedł na piętro, żeby napuścić wody do wanny.
Dodał też próbki olejku dla podrażnionej skóry alergicznej dzieci, którą dostał
od siostry oddziałowej za ładne oczka. Ale to akurat dobrze.
Miał rzeczy, które
przygotowałam dla Marisy na pobyt tutaj, więc nie musiałam martwić się, że nie
ma żadnej piżamki. Wykąpałam ją i przebrałam. Chciałam pójść spać z nią w
gościnnym. Marco też mnie tam skierował. Ale kiedy stanęłam w jego progu,
zaniemówiłam. Marisa powoli już odpływała mi na rękach, więc nie mogła
podziwiać tego, co ja widziałam.
-O mój Boże… -szepnęłam, a moje oczy zaszły łzami. Dawny
gościnny nie był już gościnnym. Zamienił się w pokój dla mojej..naszej
córeczki. Chociaż ściany nadal były pomalowane na jasno szary kolor, był on
pełen uroku. Ordynarny, metalowy, czarny żyrandol zastąpiła delikatna lampa z
różowymi koralikami formujacymi się w kolorowe kwiatki z licznymi zawijasami i zwisającymi motylkami na koralikowych sznureczkach. Prawdopodobnie musiała być ręcznej roboty. Z boku stało dziecięce łóżeczko,
całe białe. Podobne jak to, co stało u mnie w mieszkaniu w Liverpoolu, jednak
miało większe rozmiary. Marisa będzie mogła się przekładać do woli. Został też
wymieniony dywan. Zamiast tego szarego, był teraz bladoróżowy, tak puchaty, że aż
stopy znikały, gdy się po nim szło. Już widziałam te wszystkie zabawy na nim. Był też
basen z różowymi i szarymi kulkami, który kiedyś obiecałam jej kupić. Podobny
miała już u Mario i Ann. Pojawiła się też nowa, biała szafa, komoda, półki
zapełnione dziecięcymi książeczkami i zabawkami. Stało też jedno, wielkie,
różowe pudło na zabawki z jednorożcem na fioletowej klapie. Niedaleko łóżka
stał fotel, jednak ten sam, który był tu od początku. Brakowało tylko literek
nad łóżeczkiem, jej zdjęć i tego ślubnego, które tak sobie upodobała. Nie wiem
czemu, ale spakowałam je do walizki.. Właśnie, moja walizka.
W pierwszej
kolejności zajęłam się utuleniem do snu mojej małej, dzielnej dziewczynki.
Ucałowałam ją w czółko, kiedy już spała i powoli zaczęłam wycofywać się z tego
pięknego pokoju. Nie mogłam przestać go podziwiać. Marco zrobił to wszystko dla nas.. Dla swojej córki.
W korytarzu opierał się o ścianę, czekając aż wyjdę. Zamknęłam za sobą pokój.
-Dziękuję. To dla mnie wiele znaczy. Nawet nie wiesz, jak
wiele..
-Nie wiem, czy jej się spodoba- rzucił cicho, trochę z obojętnością, lecz wiedziałam, że bardzo mu na tym zależało.
-Pokocha ten pokój-zapewniłam.- Nie będę mogła jej stąd wyciągnąć przez najbliższy
miesiąc.
-Więc nie rób tego –powiedział pewnie. Oderwał plecy od
ściany i zbliżył się do mnie na krok. Ja się cofnęłam, by móc zdrowo myśleć.
Sama wpadłam na ścianę.
-Przykro mi, Marco, ale nie dam rady żyć bez niej na co
dzień. Ona jest wszystkim, co mam. Ona daje mojemu życiu sens… -zatrzymałam
się, widząc wściekłe spojrzenie blondyna. Jego oddech przyspieszył, klatka
podnosiła się i opadała w nienaturalnym tempie. Oplotłam się ciasno rękoma,
czując się nieswojo. Zamknął powieki, a po chwili otworzył.
–To jest cały czas twój dom. Twoje miejsce. W sypialni jest
twoja walizka. Garderoba jest nietknięta od czasu twojego wyjazdu. Zostań.
-To nie jest takie łatwe..
-Wszystko jest łatwe, tylko ty wszystko bez sensu
komplikujesz!
-Ja?
-Tak, ty. Nie możesz po prostu zrobić tego, co ci mówię?
Odsuwasz się ode mnie, jakbyśmy byli obcy.
-Mam ci przypomnieć, jak ty się zachowywałeś do czasu trafienia Marisy do szpitala? I masz czelność mi mówić, że to ja się odsuwam?! Nie
zamieniłeś ze mną nawet dwóch zdań! Nie powiedziałeś nic, nic a nic, kiedy twoja matka wręcz stwierdziła, że można było tak o pozbyć się dziecka! Marisa musiała trafić do szpitala, żebyś
mógł wreszcie zaliczyć pieprzone poczwórne combo w wypowiedzianych słowach pod
moim adresem!
-Bo ty nie powiedziałaś, że jesteś w pierdolonej ciąży,
kiedy postanowiłaś spieprzyć jak tchórz do innego kraju! –podniósł głos. To był
jak policzek. On nic nie wiedział. Nic nie wiedział. Nie miał prawa mnie
oceniać, nie, kiedy nic nie wiedział..
-Dziecko śpi za ścianą, nie krzycz tak głośno. Wystarczająco dużo się namęczyła w
szpitalu, niech odpocznie –rzuciłam półszeptem i oddaliłam się od niego na
kolejne dwa kroki. –Nie dzwoń do swojego prawnika i nie odwołuj go. Chyba
jednak powinniśmy się rozwieźć.
Wyminęłam go i poszłam do sypialni do swojej walizki po
rzeczy na przebranie. Moje ręce się trzęsły. Nie wierzyłam, że to powiedziałam.
Ale może taka była prawda. Przestaliśmy się dogadywać. Każde z nas popełniło
błędy, których najwyraźniej nie jesteśmy w stanie sobie przebaczyć. Gdyby się
dowiedział o tym, co zrobiłam kilka lat temu i tak by do tego doszło. Jednak
nie byłam księżniczką, w moim życiu nie było happy endu. To tylko te piękne
chwile były wyjątkowymi momentami, które musiałam zapamiętać, żeby wspominać
chwile szczęścia przez całe życie.
Znalazłam gdzieś z boku walizki moją białą
sukienkę piżamową na ramiączkach. Była też kosmetyczka z moim ukochanym,
kokosowym balsamem do ciała. Wzięłam ją całą, żeby już dłużej nie klęczeć i nie
szukać. Musiałam się wypłakać pod zimnym prysznicem. Nie wiedziałam, że jak już
będę zwolniona z tej obietnicy, przyjdzie mi płakać cały czas.
-Przepraszam –szepnął, kiedy przechodziłam do łazienki. Stał
w tym samym miejscu, tym razem ze spuszczoną głową.
-Masz rację, to moja wina.
-Nie.. Nie, Rose –powiedział, jak w jakimś amoku, nawet na
mnie nie spoglądając. –Mówiłem ci już w szpitalu, że głupio się zachowałem..
-Ale masz mi też wiele za złe i to rozumiem. Nie liczyłam
się z niczym innym, więc nie mam prawa mieć o to do ciebie pretensji. Na razie
zostanę na jedną noc. Potem, jeśli chcesz, zostawię Marisę na kilka dni. A
potem to jakoś podzielimy, oczywiście nie narzucam ci niczego. Nie musisz się
nią zajmować, poradzimy sobie…
-Nie wygaduj głupot. Jestem jej ojcem. Obiecałem jej coś i
zamierzam dotrzymać obietnicy. Chociaż złamałem najważniejsze dane sobie,
obietnicy danej własnej córce nie złamię.
-W porządku. Pójdę wziąć prysznic i położę się na kanapie w
salonie.
-Sypialnia jest twoja. Powinnaś się dobrze wyspać, ja wezmę kanapę.
I to nie jest temat dyskusyjny.
-Dziękuję –kiwnęłam głową i ruszyłam dalej, w kierunku
łazienki.Upierałabym się dalej, ale zbyt bardzo chciało mi się płakać. Nadal dusiłam wszystko w sobie i musiałam dać w końcu upust emocjom.
On musiał widzieć, że jestem silna i sobie poradzę. Nie powierzy w opiekę
swojej córki matce, która nie jest stabilna emocjonalnie.
-Rosalie? –zaczął, kiedy już miałam nacisnąć klamkę drzwi
łazienki. Odwróciłam się niechętnie, po moim lewym policzku spływała już
samotna łza. –Masz jakieś zdjęcia Marisy, kiedy była mała?
Kiwnęłam głową twierdząco.
-W moim telefonie -zaczęłam pewnie, testując, czy mój głos się załamie czy nie. Mogłam mówć jednak trochę głośniej- Na szafce w sypialni koło walizki. Weź
go, hasło jedenaście zero jeden –powiedziałam i zniknęłam za drzwiami łazienki.
Mógł wziąć mój telefon i robić co z nim chciał. Nie miałam nic przed nim do
ukrycia. W smsach też nie było żadnych szokujących wiadomości, które zmieniłyby
jego światopogląd. Nie dbałam już o to, co tam przeczyta.
Odkręciłam wodę pod prysznicem, zdjęłam ubrania i stanęłam pod deszczownicą, pragnąc, by woda oczyściła mnie ze wszystkich emocji. Kilka chwil później strugi wody połączyły się ze słonymi kroplami moich łez. Nie wiem ile tak stałam. Ale zrozumiałam, że nigdy nie zostawię przeszłości za sobą i będę tracić ludzi, którzy byli dla mnie ważni, tak jak Leo. A ja nie byłam na to gotowa. Bo oni nie stali się ważni tylko dla mnie, ale i mojej córki. Przyszło mi płacić za wszystko podwójnie.
Wytarłam się, zawinęłam mokre włosy w ręcznik i nałożyłam na siebie koszulę do spania. Nie chciało mi się smarować. Chciałam położyć się w jego łóżku, by móc zatracić się w jego zapachu, zamknąć oczy, wyobrazić sobie, że jest przy mnie, że jest tak idealnie i móc spokojnie zasnąć.
On jednak siedział naprzeciw drzwi łazienki z moim telefonem
w ręku. Był jednak nadal zablokowany. Myślałam już, że się rozładował, ale nie. Chyba czekał tu cały czas, gdy brałam prysznic.
-Nie jestem w stanie… Nie chcę tego robić sam. Za długo już
byłem sam. Chcę, żebyś przy mnie była.
Nie wiedziałam, czy ta prośba dotyczyła tylko oglądania
zdjęć. Miałam wrażenie, że pod tymi słowami kryło się coś więcej, na co część
mnie chciała mu odmówić. Ale ta druga, za którą przemawiało serce, pragnęła go
przytulić i opowiedzieć o każdym najmniejszym detalu z życia naszej córki.
Kiwnęłam głową i zeszliśmy do salonu. Na kanapie leżała już cienka kołdra i
poduszka. Usiedliśmy koło siebie. Marco cały czas trzymał mój telefon i wpisał
na ekranie cztery cyfry, które mu wcześniej podyktowałam.
-To data urodzin Marisy –wyjaśniłam. Marco uśmiechnął się.
Na ekranie pojawiła się galeria. Już wcześniej musiał tu wejść. Zjechał
suwakiem na sam dół. Tam były moje zdjęcia, robione przez Emre, kiedy byłam w
ciąży. Miałam tam brązowe włosy. Pierwsze było robione w parku, gdzie miałam na
sobie workowatą, ale przewiewną sukienkę. Doskonale maskowała mój brzuszek.
Patrzyłam w aparat z kwaśną miną. Nie było mi wtedy do śmiechu, to dopiero
początki. Marco położył palec na moich brązowych włosach. Spojrzał się na mnie
i przyjrzał dokładnie.
-Bardziej mi się podobasz w naturalnych –oznajmił. Ok.
Jeszcze chwilę temu prawie zaczęliśmy na siebie krzyczeć, a teraz mi mówi, że
bardziej mu się podobam w naturalnych włosach. Marco Reus, proszę państwa.
Przerzucił na kolejne i wziął głęboki oddech. Zatrzymał go
na moment i dopiero po dziesięciu sekundach zaczął wypuszczać powietrze.
Liczyłam. Fotografia przedstawiała mnie w zaawansowanej ciąży. W grudniu na
święta. Tam już się uśmiechałam. Trzymałam w jednej dłoni malutką choineczkę,
którą dostałam od Cana. Druga ręka spoczywała na moim olbrzymim brzuchu. Poród miał nadejść lada chwila. Mała
chyba mnie nawet wtedy kopała. Kolejne zdjęcie było wspólnym zdjęciem moim i
Emre. Robili je jego rodzice. Uśmiechaliśmy się oboje na wieczornym, bożonarodzeniowym spacerze. W tle była ustrojona miejska choinka na środku starówki. Marco
te zdjęcie akurat szybko przerzucił.
-Był przy mnie cały czas. To mój przyjaciel, dbał o mnie i
Marisę –wyjaśniłam. Nie chciałam, żeby go nienawidził, nie miał pojęcia, jak wiele dla niej zrobił.
-I oświadczył ci się przy okazji –warknął.
-To nie tak.. Zaczęliśmy się spotykać długo po urodzeniu
Marisy. Szybko się zaręczyliśmy i jeszcze szybciej to skończyliśmy. To nie było
to, on widział, że ja… -nie dokończyłam. Nie wiedziałam jak. „Jestem twoja”?
Nie wiedziałam, czy takie wyznania były na miejscu w tym momencie, kiedy nie
wiedziałam, co w ogóle z nami będzie. Poza tym zobaczyłam to zdjęcie. To,
pierwsze, na którym trzymam małe zawiniątko. W moich oczach zebrały się łzy.
Dawno do nich nie wracałam. Taka malutka. Marco zauważył zmianę na mojej twarzy
i spojrzał w ekran telefonu. Uśmiechnął się delikatnie. Rozciągnął zdjęcie
palcami, tak, że cały ekran zajmowała moja rozczulona twarz i spojrzenie przepełnione
miłością, utkwione w małej, pomarszczonej kruszynce, która wpatrywała się we
mnie swoimi niebieskimi oczami i wyciągała drobną rączkę.
-Piękna.. Idealna.. O Boże.. –szepnął Marco. Nie mógł
oderwać wzroku od tego zdjęcia. Chciałam przesunąć na następne, ale on
zablokował moją rękę. Patrzył na nie jak oczarowany. Powiedziałam mu, że będzie
kilka ujęć, więc sam przerzucił palcem na następne zdjęcie. Tym razem
uśmiechałam się do obiektywu. Marco też się uśmiechnął. Nieumyślnie oparłam
głowę na jego ramieniu. Kiedy się zorientowałam, chciałam się podnieść, ale on
chwycił moją dłoń i przyciągnął do siebie. Podciągnął ją do swoich ust i złożył
na niej trzy pocałunki. –Dziękuję ci za
nią. Dziękuję…
Kolejne zdjęcia były nadal ze szpitala. Były zbliżenia samej
Marisy. Te, kiedy leżała w szpitalnym łóżeczku. Robiłam wtedy obsesyjnie jej
zdjęcia, chociaż ledwo się ruszałam. Miałam uchwycone jej wszystkie minki,
przeciągania się, pozycje snu, obserwacje, otwarcie buzi i nieudolne
wykrzywianie ust coś na kształt uśmiechu. Było też zdjęcie, kiedy karmiłam
Marisę piersią i akurat całowałam jej główkę. Ella musiała zrobić je ukradkiem.
Marisa miała na sobie koszulkę klubową Marco z jego nazwiskiem i numerem na
plecach. To trafiło prosto do serca Marco. Rozpłakał się jak dziecko.
Westchnęłam cicho i sama się rozpłakałam. Otoczyłam Marco ramionami i wtuliłam
twarz w jego czuprynę. On ułożył się na mojej piersi, wolną ręką oplótł moją
talię i płakał, patrząc cały czas na zdjęcie. Jego płacz złamał mnie
kompletnie. Sprawił, że byłam gotowa zapomnieć o przeszłości, nie zdradzać jej
nikomu i stanąć u jego boku, będąc z nim i naszą cudowną córeczką. Otarłam dłonią jego
udręczoną twarz, zatrzymując ją na szorstkim od zarostu policzku.
Otarłam jego łzy i pocałowałam w czubek głowy. Nie musieliśmy nic mówić.
Wszystko było zbędne. Wtuleni w siebie oglądaliśmy kolejne zdjęcia. One
doskonale pokazywały jak Mari szybko dorastała. Były filmiki z jej pierwszymi
piskami, potem gaworzenie. Nagrywałam też jej nieporadny śmiech, gdy ją zagadywałam
i rozśmieszałam jej misiem. Marco oglądał każdy filmik kilka, lub też
kilkanaście razy, starając się zapamiętać każdą sekundę. Wiedziałam, że były
też miliardy sekund, które były równie bezcenne, a nie były nagrane. Te stracił
na zawsze. Przeze mnie.
Całą noc oglądaliśmy zdjęcia. Wszystkie. Kiedy już dotarliśmy do najnowszych, on znów wracał do początkowych. Nigdy nie czułam się tak źle jak wtedy. Nienawidziłam siebie za to, jak się zachowałam. Za to, że wątpiłam, że on jej nie pokocha. Bo naszej córki nie dało się nie kochać. Tak samo jak Marco. Nie puściłam go z uścisku ani na sekundę. Potrzebowałam go, jego bliskości, oddechu na ręku, bicia serca. Zawsze zasypiałam na jego piersi, zawsze wtulona w lewy bok. To serce nie usypiało mnie swoim biciem, ale zapewniało mi schronienie, bezpieczeństwo i szczęście. Pragnęłam tego teraz najbardziej na świecie.
Całą noc oglądaliśmy zdjęcia. Wszystkie. Kiedy już dotarliśmy do najnowszych, on znów wracał do początkowych. Nigdy nie czułam się tak źle jak wtedy. Nienawidziłam siebie za to, jak się zachowałam. Za to, że wątpiłam, że on jej nie pokocha. Bo naszej córki nie dało się nie kochać. Tak samo jak Marco. Nie puściłam go z uścisku ani na sekundę. Potrzebowałam go, jego bliskości, oddechu na ręku, bicia serca. Zawsze zasypiałam na jego piersi, zawsze wtulona w lewy bok. To serce nie usypiało mnie swoim biciem, ale zapewniało mi schronienie, bezpieczeństwo i szczęście. Pragnęłam tego teraz najbardziej na świecie.
O szóstej, kiedy moje powieki były już ciężkie i strasznie
piekły od patrzenia się w jasny ekran, płaczu i zmęczenia, usłyszałam w
elektronicznej niani, że Marisa powoli zaczyna się rozbudzać. Była czasem
bezlitosna. Wyplątałam ręce z uścisku Marco, który od kilkunastu minut puszczał
na okrągło bicie jej serduszka z dyktafonu, nagranego jeszcze jak byłam w ciąży
przez moją ginekolog. Tym razem to ja ucałowałam jego dłoń, którą ściskał moją
i odłożyłam na jego kolano. Podniosłam urządzenie z podłogi i ruszyłam schodami
na górę. Musiałam Marisie koniecznie pokazać nowy pokój. Ochota na sen mi
minęła, kiedy zobaczyłam jak ona już stoi, zaciskając paluszki na szczebelkach
łóżka i rozgląda się dookoła. To będzie cudowny dzień, spędzony we trójkę.
Żadna przeszłość nie miała prawa go zepsuć.
***
Chociaż zasypiałam na stojąco, zabawa z małą była znacznie
fajniejsza niż spanie. Rozłożyłyśmy układanki na puchatym dywanie i uczyłyśmy
się nowych zwierzątek i przedmiotów. Zeszłam na dół, żeby zrobić śniadanie dla
naszej trójki. Marco zaproponował mi, że się tym zajmie, ale wysłałam go do
Mari. Po zjedzeniu śniadania poszłam z nimi do nowego szaro-różowego pokoju.
Usiadłam na fotelu, przyglądając się bawiącej Mari ze swoim tatą.Oboje się do siebie uśmiechali, cieszyli swoim towarzystwem i wspólnymi chwilami. Po twarzy Marco nie można było wywnioskować nawet, że był zmęczony, albo że płakał. Był szczęśliwy, pełen energii i miłości do naszego dziecka. Chciałam zatrzymać ten obraz jak najdłużej.
Nawet nie
poczułam, kiedy odpłynęłam w sen.
***
-Mamiii! –obudziło mnie szturchanie w ramię. Mruknęłam
niezadowolona i jeszcze pogrążona we śnie, przewróciłam się na drugi bok.
–Mamiiiiii.
Tym razem słodki ciężar przygniótł moje biodro, a małe
rączki podparły się na mojej szyi. Otworzyłam oczy, zamrugałam nimi kilkukrotnie.Próbowałam się zorientować, gdzie byłam. Nie była to moja sypialnia ani w Liverpoolu ani w wynajmowanym mieszkaniu. Leżałam w łóżku w mojej
byłej sypialni. Małżeńskim łóżku moim i Marco. Byłam przykryta kocem i wtulałam się w poduszkę, która aż
pachniała moim mężem. Ponownie zamrugałam oczami. Marisa siedziała na mnie, wyczekując,
aż się obudzę i nią zajmę. Marco stał tuż obok, pilnując, żeby nie spadła.
-Która godzina?
-Coś po trzeciej. Zjedliśmy obiad i idziemy na lody. Musisz
też szybko zjeść, żeby z nami pójść –uśmiechnął się szeroko. Był szczęśliwy. To pierwsze, co rzuciło mi się w oczy. On był aż jasny, promieniał. Ubrał się w biały t-shirt, krótkie spodenki
i sandały. Jego oczy nawet nie były zmęczone po całonocnym maratonie oglądania
zdjęć. Przytuliłam córkę i pomogłam jej zejść na dół.
Zjadłam szybko obiad,
naleśniki, które jeszcze zostały z wczoraj. Przebrałam się szybko w krótkie spodenki,
też białą, jednolitą koszulkę podobną do tej, którą miał na sobie Marco. Wyszliśmy do parku bez wózka.
Marisa zapowiedziała, że będzie chodzić, a Marco, że w razie czego ją ponosi.
Poszliśmy do naszej ulubionej lodziarni. Wzięliśmy z Marco po dwie gałki i
patyczkami odrobinę nałożyliśmy na wafelek Marisy, te bardziej miękkie i
rozpuszczone, żeby się nie przeziębiła. Musiałam zrobić jej zdjęcie. Pierwsze lody mojej córki. Marco
nałożył okulary i wyglądał naprawdę dobrze. Mari usiadła na jego kolanach,
kiedy już się znudziło jej siedzenie samej. Byłam zmuszona zrobić im wspólnie zdjęcie.
Marco wyglądał zbyt dobrze, a jak już z dzieckiem na kolanach… Chyba dziecko
dodawało mu jeszcze więcej męskości, a ja byłam jeszcze bardziej zakochana w
takim widoku. Po lodach poszliśmy na plac zabaw. Razem kręciliśmy się na
karuzeli, zjeżdżaliśmy ze zjeżdżalni, huśtaliśmy się na huśtawkach i robiliśmy
ogromne baby z piasku. Potem bawiliśmy się w cukiernie i sami lepiliśmy różne
ciasteczka z piasku, liści i patyków.
Byliśmy jak szczęśliwa rodzinka, bez problemów, kochająca się i nie widząca świata poza sobą. Marco został dwa razy poproszony o zdjęcie na placu zabaw przez matki, które aż się śliniły do niego. On jednak uprzejmie odpowiedział, że teraz spędza czas z rodziną i zaprasza na otwarte treningi. Taka odpowiedź bardzo mnie usatysfakcjonowała. Mogłam posłać tym kobietom jedynie szeroki uśmiech, pokazując, że jest mój i to ze mną i naszą córką woli spędzać czas.
Byliśmy jak szczęśliwa rodzinka, bez problemów, kochająca się i nie widząca świata poza sobą. Marco został dwa razy poproszony o zdjęcie na placu zabaw przez matki, które aż się śliniły do niego. On jednak uprzejmie odpowiedział, że teraz spędza czas z rodziną i zaprasza na otwarte treningi. Taka odpowiedź bardzo mnie usatysfakcjonowała. Mogłam posłać tym kobietom jedynie szeroki uśmiech, pokazując, że jest mój i to ze mną i naszą córką woli spędzać czas.
Spędziliśmy cudowne popołudnie. Marisa znów zrezygnowała z
drzemki, wiec byłam pewna, że znów padnięta pójdzie spać i prześpi całą noc.
Tej nocy też zostałam w mieszkaniu Marco. Było już zbyt późno na powrót,
zwłaszcza, że mała w drodze powrotnej zasypiała nam na rękach. Noc spędziłam
już w głównej sypialni. Marco został w salonie. Dałam mu jeszcze raz mój
telefon, bo chciał jeszcze popatrzeć na zdjęcia przed snem. Chyba z mojej
nadopiekuńczości powiedziałam przed odejściem „tylko nie za długo”. Marco
uśmiechnął się na te słowa i kiwnął głową, odrobinę rozbawiony.
***
Za dwa dni miały odbyć się urodziny Ann. Wyprawiała je w
jednym z hoteli, który miał podobno piękną salę, idealną na różne przyjęcia.
Już jedne urodziny Mario ominęłam, chciałam iść na te Ann i wreszcie móc się
wytańczyć z przyjaciółką za wszystkie czasy, jednak nie miałam z kim zostawić Marisy. Jürgen z
Ullą mieli przyjechać dopiero za kilka dni, więc to nic nie pomogło.
Następnego dnia przy śniadaniu Marco zapytał mnie, czy idę.
Udawał na wpół zainteresowanego, ale jednak w jego oczach dominowała ciekawość.
Odpowiedziałam mu prawdę. Chwilę milczał, jednak
wpadł na pomysł, żeby Marisa została z jedną z jego sióstr.
-Mia już tak urosła. Ma cztery lata i jest straszną
rozrabiaką, Nico skończył pięć, ale męczy Yvonne, że chce siostrę. Myślę, że
żadnej nie zaszkodzi dziecko więcej na jeden dzień. Mari odnajdzie się na sto
procent, w końcu to jej kuzynostwo –wyjaśnił, jakby to była oczywistość. Może
to był plan?
-Masz zdjęcia z Nico i Mią? Nie mogę sobie ich wyobrazić..
Nico pięć lat..
-Wszystko tak szybko minęło –szepnął, zapatrując się na
naszą córkę. Uśmiechnął się po chwili, wracając do żywych, gdy ta wyciągnęła w
jego stronę kawałek banana. Podniósł go z jej rączki i włożył sobie szybko do
buzi, nim Mari zdążyła zaprotestować. Szykował się kolejny piękny dzień.
Łapałam każdą chwilę, nie pozwalałam żadnej umknąć. Burza miała nadejść, ale
jednak ja wciąż cieszyłam się słońcem, nie wyciągając parasola z dołu szafy.
Każda sekunda była niesamowita i przepełniona śmiechem. Z Marco też się
dogadywaliśmy. Nie wracaliśmy na razie do przeszłości, ciesząc się chwilą.
Wiedzieliśmy oboje, że kiedyś przyjdzie nam do rozmów, ale woleliśmy to na
chwilę odłożyć w czasie. Zadzwoniliśmy jedno po drugim, do swoich prawników.
Oboje oznajmiliśmy to samo. Nie chcemy rozwodu, wycofaliśmy swoje roszczenia,
oznajmiliśmy, że nie stawimy się na rozprawę, a nasi prawnicy mają jednogłośnie
wnieść o zakończenie sprawy. Adwokaci-rywale próbowali nas przekonać, mnie
naciągał na chociażby alimenty. Nie zgodziłam się na nic. Możliwe, że miał nas
odwiedzić kurator i sprawdzić, czy Marisa jest w dobrych rękach, ale tym się
nie przejmowaliśmy wcale. Mari była otaczana miłością zewsząd. I ona też
kochała. I mamę i tatę. Widziałam w jej oczach, że jest szczęśliwa, że ma nas
oboje. Tak bardzo chciałam, żeby tak mogło zostać na zawsze…
***
-Nawet nie wiesz jak
się cieszę! –pisnęła z pełnym entuzjazmem Ann do słuchawki mojego telefonu.
Aż lekko się skrzywiłam i musiałam odsunąć ją od ucha.
Pchałam wózek przez galerię handlową. Przyjechałam z Isą, żeby wybrać prezent dla jubilatki na dzisiejszy wieczór. Marco namówił mnie na zostawienie Mari u Yvonne, a ta ponoć bardzo się cieszyła, że będzie się mogła zająć, a przede wszystkim poznać swoją bratanicę.
Pchałam wózek przez galerię handlową. Przyjechałam z Isą, żeby wybrać prezent dla jubilatki na dzisiejszy wieczór. Marco namówił mnie na zostawienie Mari u Yvonne, a ta ponoć bardzo się cieszyła, że będzie się mogła zająć, a przede wszystkim poznać swoją bratanicę.
-Ja też. Do zobaczenia wieczorem?
-A przyjdziesz do mnie
przed imprezą? Musisz mi pomóc wybrać sukienkę, a jesteś w tym świetna.
Proszę? Mam dzisiaj urodziny.
-Masz szczęście,
że są twoje urodziny. Marco przyjedzie odebrać młodą o siedemnastej, więc potem
wezmę taksówkę i przyjadę.
-Jesteś najlepsza! Do
zobaczenia!- zaświergotała i rozłączyła się. Uśmiechnęłam się i spojrzałam
na Mari, która była zajęta bawieniem się swoją butelką z wodą. Do galerii
przyszłam spacerkiem, tak też zamierzałam wracać. Kupiłam dla Ann śliczną,
delikatną, złotą bransoletkę z maleńką zawieszką w kształcie koniczynki. Ja
miałam swoją zawieszkę od Marco na naszyjniku, który cały czas nosiłam i
przynosił mi szczęście. Miałam nadzieję, że mojej przyjaciółce też się sprawdzi.
Wróciłyśmy do mojego wynajmowanego mieszkania. Nie chciałam
więcej już spać u Marco. Chociaż nic złego w tym nie było, wręcz było cudownie,
jednak to ja nie potrafiłam spędzać koło niego tyle czasu, powstrzymując
wszystkie uczucia, jakie mnie dopadały w jego obecności. Musiałam być czujna co
mówię, co robię, by później nie mieć problemu z wyplątywaniem się z
niezręcznych sytuacji. I tak czułam, że te pocałunki ze szpitala i dziwny
moment o poranku trochę sprawiają, że jesteśmy wobec siebie trochę zakłopotani.
Może ta mała separacja coś wskóra, a przynajmniej załagodzi sytuacji.
Po obiedzie, korzystając z drzemki córki, przekopałam całą
szafę, żeby móc wybrać coś dobrego na imprezę. Chociaż mamy środek lata, ja nie
za bardzo byłam przekonana, co do odsłaniania ciała przed wszystkimi znajomymi.
Co innego były krótkie spodenki i koszulka na co dzień, a co innego, gdy masz
być na zdjęciach i poznać nowe towarzystwo. Wygrzebałam stare spodnie sprzed
ciąży. Ledwo się w nie dopięłam. Strasznie cisnęły, ale nie miałam nic
lepszego. Do czarnych, długich spodni pasowało wszystko, więc postawiłam na
luźną koszulę, która była na tyle długa, że w razie czego mogłam odpiąć
dyskretnie guzik spodni i przestać umierać. Mogłam też wreszcie założyć moje
ukochane, czarne szpilki Louboutina. Spakowałam je ze sobą do Liverpoolu,
chociaż ani razu ich tam nie założyłam. To po prostu były moje najwygodniejsze
i najpiękniejsze buty, więc musiały być zawsze ze mną. Miałam je nawet na
rozprawie w sądzie. Dzisiaj miały za zadanie przetańczyć całą noc. Pofalowałam
włosy, zrobiłam delikatny makijaż, podkreślając jedynie oko czarnym eyelinerem.
Tak zastał mnie Marco. Przywitaliśmy się pocałunkiem w
policzek i zaprosiłam go do środka. Odwiedził to mieszkanie jako moje po raz
pierwszy, chociaż wystrój nieznacznie różnił się od tego, kiedy to wynajmowali
je Ann i Mario. Nie musiałam mu dawać instrukcji, jak postępować z dzieckiem.
Yvonne miała już z tym doświadczenie, Marco też sam już trochę poznał przez te
dwa dni przyzwyczajenia Isy, więc wierzyłam, że sam podpowie jej co i jak w
razie czego. O orzechach pamiętał, obiecał, że przekaże też Yvonne numer
telefonu do mnie i powie jej, że gdyby coś było nie tak to ma dzwonić a ja od
razu przyjadę. Mari już nie mogła
wytrzymać, żeby poznać kuzyna i kuzynkę i móc pobawić się z nimi. Marco
zarzucił torbę na ramię, wziął w jedną rękę złożony wózek małej, drugą złapał
ją za rączkę i posłał mi uśmiech, rzucając „do
zobaczenia”.
Odrobina czasu dla siebie. No i wieczór z przyjaciółmi.
Pewnie i tak nie wypuszczę telefonu z rąk „w razie czego”, jednak to nadal
będzie wieczór z przyjaciółmi. Zamówiłam taksówkę, zabrałam najważniejsze
rzeczy i pojechałam prosto do domu Ann i Mario.
***
-Nie, nie zamawiałam worka na ziemniaki! –oburzyła się Ann,
otwierając mi drzwi w samym szlafroku. Wycelowała we mnie palec, poruszając nim w górę i w dół, wskazujac na mój komplet. –Podobno córka odbiera matce urodę, Mari
jest piękna, ale ty też taka zostałaś, więc czy ty straciłaś właśnie swój gust?
–założyła ręce i przepuściła mnie w drzwiach. Była już pięknie pomalowana, a
włosy były jeszcze kręcone na wałkach.
-Ciąża mi nie odebrała, ale dodała kilka kilo więcej.
-Daj spokój, Rose. Nie pójdziesz tak.
-Teraz już nie wcisnę się w twoją kieckę. I tak zawsze
nosiłaś mniejszy rozmiar od mojego, więc teraz nie oczekuj cudu.
Przeszłyśmy do sypialni. Ann już miała otwartą na oścież
garderobę. Uśmiechnęła się pewnie i zniknęła za jej drzwiami. Wyszła kilka
chwil później, unosząc w obu rękach dwie propozycje sukienek. Jedna czarna,
pięknie dopasowana u góry, ze złotym paseczkiem w talii i z rozkloszowaną,
koronkową spódnicą. Miała też koronkowe, prześwitujące, czarne rękawki do
długości łokcia. Piękna. Druga była cała biała, też koronkowa ze skórzanym
paseczkiem w białym kolorze. Opięłaby
idealnie kształty Ann i pokazała jej wszystkie atuty, jednak to czarna skradła
mi serce.
-Obie piękne, ale ta czarna… -westchnęłam, spoglądając
tęsknie na kawałek materiału. Miała też cudowne wycięcie na plecach.
-Łap! –powiedziała z uśmiechem i rzuciła mi wieszak z prawej
ręki. Złapałam ją odruchowo. Chciałam poczekać aż wyjdzie z garderoby, gdzie
odwiesi białą sukienkę. Zajęło jej to dość dużo czasu i wyszła w końcu w beżowej,
cielistej sukience z pięknymi, kolorowymi kamyczkami. Długość była do kolan,
jednak tył kończył się dopiero przy kostkach. Falowała, gdy szła. Do tego
cieliste szpilki.
-Wyglądasz nieziemsko, Ann…
-A ty? No ubieraj się! –wyszczerzyła się szeroko w moją
stronę. A więc to sukienka dla mnie? Spojrzałam na nią wielkimi oczami. Nie
było mowy, żebym ją założyła. Nie ma takiej siły na świecie, która by mnie
zmusiła.
***
Razem z Ann przekroczyłyśmy próg hotelu, w którym odbywała
się impreza. Mario już na nas czekał ubrany w elegancką, białą koszulę i
jeansowe spodnie. Jego oczy się rozpromieniły, kiedy zobaczył swoją ukochaną.
Od razu przyciągnął ją do siebie i przywitał czułym pocałunkiem. Chwilę później
uśmiechnął się szeroko i pokiwał brwiami z uznaniem, widząc mnie w powalającej,
czarnej, koronkowej sukience Ann. Objął mnie wolą ręką i cmoknął w policzek.
-Reus dostanie zawału –zaśmiał się i wziął mnie pod rękę.
Zeszliśmy na dół hotelu, gdzie znajdowało się miejsce imprezy. Jako pierwsza
przemknęłam przez drzwi do sali, żeby Ann z Mario mogli zrobić wielkie wejście.
Trafiłam na jakąś wnękę, gdzie mogłam trochę się schować. Na widok Ann wszyscy zaczęli klaskać i śpiewać sto
lat. Sala była wypełniona po brzegi pięknymi, chudymi, odessanymi z tłuszczu
modelkami o pięknej, nieskazitelnej skórze. Wszystkie wyglądały zniewalająco.
Czułam się wśród nich trochę jak tania podróbka lalki barbie z kiosku, której
odpadają nogi zaraz po wyjęciu z pudełka. Spojrzałam aż odruchowo na moje nogi.
Jeszcze były na miejscu i o dziwo nie było z nimi tak źle. Do Ann zaczęła się
ciągnąć kolejka gości, którzy chcieli złożyć jej życzenia i wręczyć prezent. Że
też nie wręczyłam jej upominku w domu, teraz nie musiałabym stać i czekać w lekkim
tłumie.
-Cześć! Ty jesteś Rose, prawda? –zahaczyła mnie jedna
dziewczyna. Miała pofarbowane włosy na szary kolor. Zmarszczyłam brwi i
zaczęłam szukać jej chłopaka gdzieś obok, żeby może po nim ją rozpoznać. Stał
odwrócony tyłem i rozmawiał z kimś, kogo nie znałam. Jeny, nie znałam tu
większości ludzi. Skład Borussii zmienił się przez te dwa lata diametralnie.
Żałowałam, że nie mogłam pożegnać się z niektórymi, zwłaszcza z Melisą i Marcem
Bartrą. Musiałam wziąć ich numer od Mario albo Marc.. Od Mario.
Kilka nowych i kilka starych WAG wypytywało mnie o plotki, które powstały wśród dziewczyn piłkarzy. Musiałam znosić pytania, czy go zdradziłam, odeszłam i teraz chcę wrócić. Była też opcja, że to Marco znalazł sobie nową i mnie rzucił. Spotkałam się z mnóstwem uwag odnośnie mojego wyglądu. Prawie każdy mówił mi, że przytyłam na twarzy i na brzuchu i to bez żadnego skrępowania. Modelki pytały mnie, czy jestem w ciąży. Próbowałam się nie załamywać. Poszłam dwa albo trzy razy zatańczyć z Ann, kilka z Mario. Marco nie tańczył, siedział z kolegami z klubu na uboczu, pił sok pomarańczowy z kostkami lodu. Potem zawołał kelnera i zamówił drinka. Nie udało nam się jeszcze pogadać, nie miałam też pewności, czy w ogóle porozmawiamy. Yvonne też nie dzwoniła, więc prawdopodobnie było dobrze z Marisą. Chyba jednak wolałam, żebym była potrzebna i miała przez to wymówkę do ucieczki. Byłam tu dla Ann, ale miałam dość tych wszystkich spojrzeń, chichotów. Czułam się strasznie niezręcznie i niekomfortowo. Jeszcze jeden z fotografów cały czas mi się przypatrywał. Może mogłam założyć obrączkę, to by może zrozumiał, że nie ma u mnie szans.
Miarka przebrała się jednak, kiedy szłam do toalety. Ten facet
ruszył za mną. Przyspieszyłam kroku, żeby jak najszybciej znaleźć się w
toalecie damskiej.
-Halo, poczekaj! –zawołał za mną i podbiegł tak, że byłam
osaczona przez jego wielkie, masywne cielsko pod ścianą. –Jestem z tygodnika Gala. Jest dużo plotek na
temat twojego i Marco Reusa. Widziani byliście z dzieckiem, potwierdzasz, że to
wasze? –zapytał wprost, podtykając mi migoczące lampką na czerwono urządzenie
do nagrywania głosu.
-To prywatna impreza, więc proszę stąd iść, zanim zawołam
ochronę –wysyczałam ostro. Próbowałam go odepchnąć i pozbyć się tego durnego
dyktafonu z jego ręki. Silnie złapał mnie za bark i mocno ścisnął.
-Nie masz obrączki, już nie jesteście razem? Marco widziany
był jakiś czas temu ze swoją byłą narzeczoną w kawiarni, mieli brać ślub, nie wiadomo czemu nie
doszło do skutku, a później ty okazałaś się jego żoną. A może to zagrywka
medialna?
-Ej, halo! –usłyszałam głos z głębi korytarza. Znałam go
doskonale. Zaczęłam się szarpać, korzystając z jego dezorientacji. Moje
szarpanie było bez sensu, bo facet chwilę później runął z hukiem na podłogę.
Pisnęłam z przerażeniem widząc, że Marco nachyla się nad nim i uderza go prosto
w twarz.
-Marco, nie! Zostaw, proszę.. –nachyliłam się i złapałam go
za ramię. Na ten dotyk cały się spiął. Wyjął z ręki otumanionego dziennikarza
dyktafon i roztrzaskał go o podłogę. Wyciągnął z jego torby aparat. Sprawnie wyjął
kartę pamięci z wielkiego, drogiego urządzenia. Włączył je i sprawdził, czy
mimo wyjęcia coś się zapisało. Nie. Położył go niedbale na podłodze i wstał. Z
impetem tupnął nogą w dyktafon, który rozdrobnił się na kawałki. Ochroniarze
już biegli. Właściwie-dopiero teraz.
-Nic ci nie jest? –zwrócił się do mnie. Spojrzałam na
podnoszącego się mężczyznę. Zaczął krzyczeć do Marco, że wszystko ujawni i
wniesie pozew o pobicie. –A ja ci wniosę pozew o napaść na moją żonę. I
co? -odparował. –Zabierzcie go do
cholery –warknął na ochroniarzy, którzy stali niewzruszeni obok, przyglądając
się całemu zajściu. Odwrócił się do mnie ponowie. –W porządku? –powtórzył.
Wyciągnął do mnie rękę. Kiwnęłam głową i przytuliłam się do niego. Moja głowa
opadła na jego ramię. Zaciągnęłam się jego cudownym zapachem, od którego
zakręciło mi się w głowie. Marzyłam o tej chwili cały wieczór.
-Pytał się o nas i o Marisę –powiedziałam, przytulając się
jeszcze mocniej. Pogłaskał mnie uspokajająco po plecach. Jego lekko szorstki
policzek przylegał do mojego.
-Nie martw się, nie pozwolę im się dobrać do ciebie… Boże,
nikomu nie pozwolę ci się do ciebie dobrać –westchnął i ścisnął mnie jeszcze
mocniej. –Mam rękę na pulsie. Marisa nie trafi nigdzie do mediów.
-Ludzie będą dociekać.
-Poradzę sobie z tym..
-My poradzimy –poprawiłam go. Ugryzłam się w język. Może
zabrzmiało to dwuznacznie, może powinnam była coś wytłumaczyć, ale nie miałam
siły.
-Pięknie dzisiaj wyglądasz. Nie mogę oderwać od ciebie oczu
cały wieczór.
-Dziękuję –uśmiechnęłam się i lekko odsunęłam od niego.
–Muszę do toalety.
Marco kiwnął głową i niechętnie puścił mnie z uścisku.
Weszłam do środka, a on odszedł korytarzem w kierunku sali, gdzie wszyscy już
trochę podpici tańczyli i jedli, korzystając ze stołu szwedzkiego. W łazience
korzystając z okazji poprawiłam delikatnie makijaż i złapałam oddech po tym, co
się właśnie stało. Nie chciałam, żeby Marisa trafiła na pierwsze strony gazet.
To ja namieszałam i to przeze mnie to wszystko się działo. Nieustanne problemy
spadają na moją głowę. I na Marco. Nie chciałam tego.
Siedziałam w rogu sali. Wszyscy dobrze się bawili i nie
zwracali na mnie uwagi. No, poza dwoma barmanami, którzy ukradkiem na mnie
spoglądali co jakiś czas. Widziałam, jak przed całym zajściem z dziennikarzem,
ten rozmawiał z nimi i dawał im do ręki pieniądze. Pewnie i tak dadzą mu
informacje z pierwszej ręki. Zaczęłam myśleć już, czy lepiej nie przeprosić Ann
i wyjść. Z drugiej strony to były jej urodziny, nie chciałam sprawić jej
przykrości. Cieszyła się, że jestem, a już w ogóle dlatego, że udało jej się
mnie wystroić jak choinkę. Dlatego siedziałam nadal z sokiem pomarańczowym w
jednej ręce, z telefonem w drugiej, stukając o siebie czubkami moich butów. Aż
w końcu koło moich butów zjawiła się druga para butów. Męskich, czarnych oksfordów.
-Zatańczysz?-usłyszałam. Podniosłam głowę i uśmiechnęłam
się. Spojrzałam na rękę z sokiem. Schylił się i wyjął mi z ręki szklankę.
Przytknął sobie do ust brzeg szklanki i wypił duszkiem całą jej zawartość. Mój wzrok
skupił się na jego szyi. Widziałam dokładnie każdy jego łyk. Zagryzłam usta.
Odstawił szklankę na podłogę i zabrał mi z rąk telefon. Wrzucił sobie go do
spodni. Miałam już wolne ręce. Splótł je ze swoimi i pociągnął do góry.
Poszliśmy w stronę parkietu. DJ akurat puścił „Perfect” Eda
Sheerana. Nie miałam nawet chwili, żeby poczuć się bardziej niezręcznie niż się
czułam cały wieczór. Przyciągnął mnie do siebie, położył dłoń u dołu moich
pleców, drugą trochę wyżej. Ułożyłam głowę na jego barku, oplotłam go rękoma i
poddałam się jego pewnym krokom tańca. Słyszałam doskonale bicie jego serca. I
było tak samo piękne jak bicie serca naszej córki. Poczułam dreszcze na całym
ciele i zrobiło mi się strasznie gorąco. Podniosłam głowę, napotkałam jego
spojrzenie. I pragnęłam go pocałować. Było naprawdę blisko, ale w porę
zareagowałam i odsunęłam się.
-Rosalie… -zatrzymał mnie, gdy chciałam zejść z parkietu.
Był zdecydowany, a w jego oczach widziałam, że naprawdę mnie pragnął.
-Marco, ten dziennikarz dał kasę barmanom. Oni mu przekażą
wszystko, co tu się stanie, a ja nie chcę narazić Marisy, ciebie i siebie na
okładki i sensacje.
-Okej, poczekaj –westchnął. Sam zszedł z parkietu, szukając
kogoś wzrokiem. Pewnie Mario. Ja udałam się do miejsca, gdzie siedziałam cały
czas. Utwór dobiegł końca. Ja nawet nie miałam telefonu, żeby sprawdzić
godzinę.
Czekałam, czekałam i czekałam. Myślałam, że już o mnie zapomniał. Aż w końcu coś zaczęło dziać się na sali, co wszystkich zainteresowało.
Wszystkie te modelki, które patrzyły na mnie rozbawionym wzrokiem przepychały się teraz między sobą zaciekawione. Oparłam się o winkiel. Na delikatnym podwyższeniu stał Mario, miał w ręku mikrofon. Czyli Marco do niego nie poszedł? Gdzie w takim razie był?
Czekałam, czekałam i czekałam. Myślałam, że już o mnie zapomniał. Aż w końcu coś zaczęło dziać się na sali, co wszystkich zainteresowało.
Wszystkie te modelki, które patrzyły na mnie rozbawionym wzrokiem przepychały się teraz między sobą zaciekawione. Oparłam się o winkiel. Na delikatnym podwyższeniu stał Mario, miał w ręku mikrofon. Czyli Marco do niego nie poszedł? Gdzie w takim razie był?
-Moi drodzy. Cieszę się, że tu wszyscy jesteście, zwłaszcza,
że jesteście też bliskimi osobami mojej Ann. To kolejne urodziny, które
spędzamy razem.
Poczułam czyjąś dłoń na moim ramieniu. Odwróciłam się. Marco. Uśmiechnęłam się delikatnie go niego.
Moje spojrzenie jednak wróciło na dziejącą się scenę.
-Trwamy razem, kochamy się, jesteśmy ze sobą w dobrych i
złych momentach –kontynuował. Po moim ciele przeszły ciarki. Marco odgarnął na
bok moje włosy i zaczął powoli składać wzdłuż mojego karku mokre
pocałunki. –Wiemy, że chcemy ze sobą
spędzić resztę życia, więc chyba powinniśmy to przypieczętować.
-Marco, on się zaraz oświadczy! –pisnęłam cicho, zagryzając
po chwili wargi z przyjemności. Odwrócił mnie do siebie i namiętnie zaatakował
moje usta. Oddawałam niespiesznie wolne pocałunki, jednak z drugiej strony
wciąż chciałam zobaczyć tą scenę.
-Oni są już małżeństwem. Chodź –szepnął. Jego dłonie
zjechały na moje pośladki. Razem z ich ściśnięciem, wydał się przeciągły jęk z moich ust.
-Jak to? –zapytałam, gdy na chwilę oderwaliśmy się od
siebie, by zaczerpnąć oddech.
-Wzięli ślub na Majorce kilka lat temu, byłem ich świadkiem.
Poza mną i koleżanką Ann nikt o nim nie wie. No już, Rose –popędził mnie.
Spojrzałam się na niego, potem na Mario, który poprosił do siebie zaskoczoną
Ann. Potem znów na Marco. Więcej czasu na zastanowienie nie dostałam, zostałam
przerzucona przez ramię. Wyszliśmy niezauważeni z sali i ruszyliśmy klatką schodową w stronę
recepcji.
Tam przywitał się z recepcjonistką. Nie mogłam jej zobaczyć,
bo byłam do niej odwrócona pupą. Przed oczami miałam tylko jego plecy. O mój
Boże. Czy on właśnie brał dla nas pokój?! Nawet nie słuchałam o czym mówią.
Ruszyliśmy w stronę wind. Weszliśmy do środka. Wtedy zostałam przerzucona z
powrotem, twarzą do niego. Wciąż trzymał mnie w górze. Jedyne co mogłam, to instynktownie oplotłam nogami jego biodra i sama
zaczęłam go całować. Czułam mocno napierającą erekcję na moje uda.
-Tak bardzo cię potrzebuję, skarbie –szepnął, gdy drzwi się
otworzyły. Nie mogłam się przestać powstrzymywać i wpiłam się w jego szyję. On zdecydowanie
potrzebował tam malinki. Przez chwilę skupił się na szukaniu naszego pokoju.
Przeciągnął prawdopodobnie kartę przez czytnik, usłyszałam ciche piknięcie. –Na
chwilę cię muszę postawić –mruknął niezadowolony. Otworzył nam drzwi. Weszłam
jako pierwsza. Oczywiście nie mogłam liczyć na zwykły pokój hotelowy, a
luksusowy apartament. Rozejrzałam się po ciemku. Na środku pokoju stało olbrzymie
małżeńskie łoże. Cały był skąpany w bieli i beżu. Kilka diamentowych kinkietów,
miękki biały dywan w egzotyczne wzory. I to było tyle z mojego podziwiania. Za mną zamknęły się drzwi, poczułam jego dłonie w talii i
natarczywe pocałunki na szyi. Westchnęłam. Nie piłam nic, a czułam się jak pijana. Mózg
się wyłączył, oddał w tej chwili panowanie sercu. Odwróciłam się i tym razem ja
przejęłam kontrolę nad pocałunkami. Nasze języki tańczyły w żarliwym,
stęsknionym tangu. Każde chciało przejąć dominację, ale okazanie słabości nie
znaczyło też przegranej. Do tanga trzeba dwojga. Powoli, krok po kroku przesuwaliśmy się do środka
pokoju, nie pozwalając na rozdzielenie naszych ciał.
Przewróciliśmy się na łóżko. W ostatniej chwili Marco zamortyzował swój upadek na mnie, wyciągając przed siebie ramiona. Spojrzeliśmy sobie w oczy i roześmialiśmy się. Jak dzieci. Beztrosko śmialiśmy się. Z upadku na łóżko, z sytuacji, w której się niespodziewanie znaleźliśmy, z przedstawienia Ann i Mario.
Przyłożył czoło do mojego, oddychaliśmy ciężko.
Przewróciliśmy się na łóżko. W ostatniej chwili Marco zamortyzował swój upadek na mnie, wyciągając przed siebie ramiona. Spojrzeliśmy sobie w oczy i roześmialiśmy się. Jak dzieci. Beztrosko śmialiśmy się. Z upadku na łóżko, z sytuacji, w której się niespodziewanie znaleźliśmy, z przedstawienia Ann i Mario.
Przyłożył czoło do mojego, oddychaliśmy ciężko.
-Moja –odezwał się. Pocałunki powróciły, powróciła napięta do bólu od namiętności i pożądania atomsfera. Byliśmy tacy
stęsknieni za sobą. Było tyle rzeczy, które powinniśmy zrobić. Przynajmniej
dziesięć podpunktów, każdy z nich zaczynał się od „porozmawiać o”, a lądowania w łóżku tam nie było nigdzie. Ale
byliśmy też w tym wszystkim sobą, tak po prostu sobą. Nie było „starych nas” i
„nowych nas”. Byliśmy po prostu „my”. Jedni, ci sami, niezmienni, wariacko spragnieni
siebie.
Zaczął powoli szukać zamka mojej sukienki. Ja zajęłam się jego koszulą. Guzik po guziku. Odpięłam koszulę i odczekałam, aż blondyn odsunie się ode mnie, by móc nią cisnąć przez cały pokój.
Zaczął powoli szukać zamka mojej sukienki. Ja zajęłam się jego koszulą. Guzik po guziku. Odpięłam koszulę i odczekałam, aż blondyn odsunie się ode mnie, by móc nią cisnąć przez cały pokój.
Zupełnie zatraciłam się w nim. W jego dotyku,
w jego ciepłym oddechu, w powtarzanym słowie „moja”, gdy przebiegał pocałunkami po ustach, szyi i nagiej skórze
dekoltu mojej sukienki. Dałam ponieść się fali doznań i pożądania. Pochłonął
mnie całą. Nachyliłam się do jego pięknego, umięśnionego, nagiego torsu.
Przykleiłam się jak pijawka, całując go i przygryzając jego wrażliwą skórę i
sutki.
W końcu znalazł zamek mojej sukienki na boku. Ciężko sapał, próbując złapać oddech. Byłam z siebie dumna, że to wszystko przeze mnie. Powoli złapał za mój dekolt i zaczął ciągnąć w dół, pomógł mi wyswobodzić ręce z rękawków ślicznej sukienki. Jego morskie oczy błysnęły od pożądania i pociemniały na widok moich piersi. Nachylił się, by zasypać pocałunkami nowo odsłonięty kawałek skóry. Sukienka zaczęła zsuwać się jeszcze niżej, a to podziałało na mnie jak kubeł lodowatej wody. Otrzeźwiałam.
W końcu znalazł zamek mojej sukienki na boku. Ciężko sapał, próbując złapać oddech. Byłam z siebie dumna, że to wszystko przeze mnie. Powoli złapał za mój dekolt i zaczął ciągnąć w dół, pomógł mi wyswobodzić ręce z rękawków ślicznej sukienki. Jego morskie oczy błysnęły od pożądania i pociemniały na widok moich piersi. Nachylił się, by zasypać pocałunkami nowo odsłonięty kawałek skóry. Sukienka zaczęła zsuwać się jeszcze niżej, a to podziałało na mnie jak kubeł lodowatej wody. Otrzeźwiałam.
-Nie, nie Marco –szepnęłam. To nic nie dało. Jego dłonie
sunęły coraz niżej. Usta były aż gorące od kolejnych ataków na moją wyczuloną, wrażliwą skórę. Złapałam w dłonie jego głowę i podciągnęłam do góry. –Proszę –szepnęłam,
łamiącym się głosem. On dostrzegł łzy, zbierające się w moich oczach. Nie
odsunął się ode mnie ani na chwilę, jednak puścił sukienkę i przytulił mnie.
Oddychał ciężko tuż przy moim uchu. –Przepraszam..
-Dlaczego? –zapytał z wyraźnym bólem w głosie. Nie chciałam
sprawiać mu przykrości. To nie jego wina. –Nie pragniesz już mnie?
-Nie! –zaprzeczyłam dużo głośniej, niż powinnam. –Nie myśl
tak –szepnęłam i pocałowałam jego nagie ramię. Wtuliłam głowę w jego obojczyk.
-Co mam myśleć? Powiedz mi…
-Ja… -zaczęłam i nie byłam pewna, jak to mu wytłumaczyć.
Odsunął mnie, żeby mnie widzieć. To nie pomogło. –Posłuchaj ja… Zmieniłam się.
-To prawda –przyznał, kiedy zbyt długo milczałam. –Jesteś
bardzo silna…
-Zmieniłam się fizycznie –weszłam mu w słowo. On od razu
podniósł głowę i spojrzał się na mnie z lekkim szokiem. –Nie akceptuję siebie i
wiem, że ty… Podobałam ci się jako zgrabna dziewczyna bez nadwyżki cztery
kilogramów, bez rozstępów, grubego brzucha i długiej blizny na nim.
-Rosalie, nie mów tak. Nie możesz tak mówić. Jesteś piękna,
niezależnie ile ważysz i ile masz blizn i rozstępów. To nie ma dla mnie
znaczenia..
-Wiesz ile dziewczyn zapytało mnie na dole czy jestem w
ciąży albo czy biorę leki, że tyję? –zapytałam i coś we mnie pękło. Rozpłakałam
się cicho. Marco zacisnął oczy i usta. Niepotrzebnie zakładałam tak opinającą
sukienkę. Niepotrzebnie wierzyłam mojej przyjaciółce, że wyglądam zjawiskowo.
-Myślisz, że ja też tak uważam? –zapytał. Nie
odpowiedziałam, bo nie wiedziałam co. Uważałam tak? Może nie, ale on tego nie
widział. Wstał z łóżka. Zostawił mnie samą. Myślałam, że już zacznie się
ubierać, ale został. Włączył wszystkie światła w pokoju, obchodząc go dookoła.
Moje oczy nie mogły się początkowo przystosować. A potem się jeszcze bardziej
rozszerzyły, gdy mogłam bezkarnie obserwować jego idealne, półnagie ciało.
Nawet on wprawiał mnie w kompleksy.
Wyciągnął do mnie rękę, żebym zeszła z łóżka. Chciałam naciągnąć na siebie sukienkę, jednak on chwycił moją drugą dłoń i pomógł mi wstać. Przeszliśmy na drugi koniec pokoju. Tam stało duże lustro w starodawnej ramie przemalowanej na biało.
Wyciągnął do mnie rękę, żebym zeszła z łóżka. Chciałam naciągnąć na siebie sukienkę, jednak on chwycił moją drugą dłoń i pomógł mi wstać. Przeszliśmy na drugi koniec pokoju. Tam stało duże lustro w starodawnej ramie przemalowanej na biało.
-Nie –powiedziałam stanowczo, widząc, co chce zrobić.
Starałam się wyrwać, jednak on trzymał mnie mocno i przytulił do siebie.
Stanęliśmy przodem do lustra. Na moich pośladkach czułam jego mocno naprężoną
męskość. Sukienka niedbale wisiała na mnie, tuż pod czarnym, koronkowym biustonoszem. Marco sięgnął do tyłu i odpiął sprawnie zapięcie. Wyjął z
niego moje ramiona, a ja czujnie patrzyłam na jego wzrok. Wciągnął głośno
powietrze, rzucając zbędną część mojej bielizny na bok. To prawda, bo po
karmieniu moje piersi powiększyły się o cały rozmiar. Marco uśmiechnął się z
uznaniem. Przeniósł na nie swoje dłonie i zaczął czule pieścić. Ponownie przez
moje ciało przebiegł dreszcz. Oparłam się o niego, pozwalając na słodką
torturę. Jęknęłam przeciągle i zaczęłam się ocierać o niego pośladkami. Blondyn
syknął i odsunął się lekko. Zjechał dłońmi niżej, przejechał delikatny materiał
sukienki aż do jej końca. Zaczął ciągnąć za jej dół, przez co zaczęła zsuwać się
coraz niżej, odsłaniając coraz więcej.
-Marco –powiedziałam cicho, błagalnym głosem. Zatrzymał się
w połowie mojego brzucha. Widział już moje tatuaże. Uśmiechnął się na ich
widok. Przeniósł na nie jedną rękę i zaczął obrysowywać ich kontury. Przygryzł
wargę, obserwując mnie wnikliwie. Obszedł mnie dookoła i stanął przede mną.
Zasłonił lustro. W jego oczy mogłam patrzeć w nieskończoność. Delikatnie musnął
ustami moje, spojrzał czujnie w moje oczy i uklęknął przede mną na kolanach. Och…
Pociągnął dalej w dół moją sukienkę. Zamknęłam oczy, kiedy u dołu brzucha ukazała się długa blizna, jeszcze lekko zaróżowiona po cesarskim cięciu. Nie dbałam o nią, nie smarowałam i to była moja wina, że ją zaniedbałam i teraz miałam kompleksy. Na biodrach miałam kilka rozstępów. Lampy tak mocno świeciły, że nie było mowy, żeby ukryły się przed czujnym wzrokiem Marco. Wciąż trzymałam zamknięte oczy. Bałam się, że jak je otworzę, to zobaczę zawiedzioną minę blondyna. To by mnie dobiło. Ale on wciąż był przy mnie. Poczułam jego ciepły oddech na moim brzuchu. Chwilę później jego dłonie spoczęły na dole moich pleców. Oddech na moim brzuchu się nasilił. I wszystko pękło, gdy na jednym końcu mojej blizny poczułam dotyk jego ust. Z moich oczu poleciały łzy. Zaczął składać wolno pocałunek za pocałunkiem wzdłuż szpetnej blizny. Wplotłam palce w jego miękkie włosy. I płakałam, mimo że byłam szczęśliwa. Otworzyłam oczy i patrzyłam na jego usta przesuwające się powoli wzdłuż mojej skóry. To było ponad moje wyobrażenia i siły. Głośno wypuściłam powietrze, kiedy dojechał do drugiego końca mojego podbrzusza. Spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek. Jego oczy pociemniały.
Pociągnął dalej w dół moją sukienkę. Zamknęłam oczy, kiedy u dołu brzucha ukazała się długa blizna, jeszcze lekko zaróżowiona po cesarskim cięciu. Nie dbałam o nią, nie smarowałam i to była moja wina, że ją zaniedbałam i teraz miałam kompleksy. Na biodrach miałam kilka rozstępów. Lampy tak mocno świeciły, że nie było mowy, żeby ukryły się przed czujnym wzrokiem Marco. Wciąż trzymałam zamknięte oczy. Bałam się, że jak je otworzę, to zobaczę zawiedzioną minę blondyna. To by mnie dobiło. Ale on wciąż był przy mnie. Poczułam jego ciepły oddech na moim brzuchu. Chwilę później jego dłonie spoczęły na dole moich pleców. Oddech na moim brzuchu się nasilił. I wszystko pękło, gdy na jednym końcu mojej blizny poczułam dotyk jego ust. Z moich oczu poleciały łzy. Zaczął składać wolno pocałunek za pocałunkiem wzdłuż szpetnej blizny. Wplotłam palce w jego miękkie włosy. I płakałam, mimo że byłam szczęśliwa. Otworzyłam oczy i patrzyłam na jego usta przesuwające się powoli wzdłuż mojej skóry. To było ponad moje wyobrażenia i siły. Głośno wypuściłam powietrze, kiedy dojechał do drugiego końca mojego podbrzusza. Spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek. Jego oczy pociemniały.
-To ciało jest dla mnie święte. Jest piękne, niesamowite,
mistyczne i idealne. Kocham je w każdym calu. Jest moje i będę je czcił i wielbił
do końca moich dni–wyznał, nie spuszczając spojrzenia z moich oczu. Mój oddech
stał się ociężały i przepełniony napięciem między nami. Te słowa były
szczere do bólu i przeszyły mnie po czubek głowy. Nie wiedziałam co
odpowiedzieć, co zrobić w tej sytuacji. Uginały się pode mną nogi. Ale nie czułam już wstydu. Wierzyłam
Marco w te słowa, jego szczerość ukuła mnie prosto w sam środek serca i była tak piękna..
Pisnęłam, kiedy jednym ruchem zerwał moje majtki. Stałam już całkowicie naga, a on klęczał przede mną, podziwiając moje ciało. Chwycił mnie ramionami w udach i podniósł. Znów przełamałam się w pół przez jego ramię i zostałam zaniesiona prosto do łóżka. Leżałam i w napięciu czekałam, aż pozbędzie się swoich spodni i butów. Zdałam sobie sprawę, że ja jeszcze zostałam w szpilkach. Jego spodnie razem z bokserkami spadły gdzieś koło łóżka. Wszedł wolno na łóżko, spoglądając na mnie z psotnym uśmiechem. Założył sobie moją nogę na ramię i zaczął składać powolne pocałunki od mojej kostki w dół stopy. Sprawnie zdjął szpilkę i pozwolił jej upaść na podłogę. Powtórzył serię pocałunków po drugiej stronie, los pierwszej szpilki podzieliła i druga.
Pisnęłam, kiedy jednym ruchem zerwał moje majtki. Stałam już całkowicie naga, a on klęczał przede mną, podziwiając moje ciało. Chwycił mnie ramionami w udach i podniósł. Znów przełamałam się w pół przez jego ramię i zostałam zaniesiona prosto do łóżka. Leżałam i w napięciu czekałam, aż pozbędzie się swoich spodni i butów. Zdałam sobie sprawę, że ja jeszcze zostałam w szpilkach. Jego spodnie razem z bokserkami spadły gdzieś koło łóżka. Wszedł wolno na łóżko, spoglądając na mnie z psotnym uśmiechem. Założył sobie moją nogę na ramię i zaczął składać powolne pocałunki od mojej kostki w dół stopy. Sprawnie zdjął szpilkę i pozwolił jej upaść na podłogę. Powtórzył serię pocałunków po drugiej stronie, los pierwszej szpilki podzieliła i druga.
-Taka piękna –powtarzał, całując każdy milimetr mojej skóry
i pieszcząc w najwrażliwszych miejscach. Zamieniłem się w ogień i pociągnęłam
go za sobą. Byliśmy skąpani w pożądaniu, pragnąc bliskości, pragnąc siebie
nawzajem. Mimo wszystkich trudnych spraw, otaczających nas problemów. Każdy
kolejny dotyk jego ust na mojej skórze palił mocniej. Topniałam.
-Marco, proszę.. Pragnę cię.. –mruknęłam. Podciągnęłam się
ostatkami sił na rękach i wpiłam się w jego usta. Próbowałam przysunąć się do
niego całą powierzchnią ciała, żeby zrozumiał, że ja już długo nie wytrzymam.
-Wiem, skarbie. Czuję to samo i ledwo nad sobą panuję
–wysyczał, kiedy ja odnalazłam jego czuły punkt niedaleko ucha i zaczęłam
drażnić językiem i ustami.
-Więc –zaczęłam. –Nie.. Panuj –mówiłam między pocałunkami na
linii jego szczęki. Uśmiechnął się delikatnie, a później wypuścił głośno
powietrze. Zacisnął wąsko usta i oparł czoło o moje. Podskoczył nagle jak
poparzony. Wyszedł z łóżka, zostawiając mnie w zupełnej dezorientacji, na
granicy przytomności. Nie miałam już siły się podnieść, ale słyszałam, że
wraca. Zaraz po otwarciu oczu zobaczyłam go wchodzącego na łóżko i siłującego
się z jednym z dwóch przyniesionych pudełek prezerwatyw. Zaśmiałam się pod nosem
i podniosłam się na kolana. Zaczęłam niespiesznie całować jego szczękę, bark i
wytatuowane ramię. W końcu znów miałam poświęcone sobie sto procent jego uwagi.
Położył mnie na poduszce i oparł się rękoma po obu stronach mojej głowy. Zawisł
nade mną i patrzył się z czułością w moje oczy, przepełniony zachwytem, czcią i
tęsknotą. Nie mogłam już funkcjonować. Byłam obezwładniona jego pięknem, jego
nieskazitelną twarzą, tą prawdziwą, tak blisko mojej. Próbowałam otrzeć się o
niego, żeby zrozumiał, że musi skrócić już naszą udrękę. On jednak odsunął się
nieznacznie. Przeczesał palcami moje rozrzucone po poduszce włosy. Oblizał usta
i przymknął delikatnie powieki.
-Rosalie..-szepnął cicho, prosto do moich ust. Nasze oddechy
były urywane. Mój Marco.
-Już. Potrzebuję cię. Chcę być twoja.
-Jesteś-przerwał mi i naparł na moje usta w nieznoszącym
sprzeciwu pocałunku. Chociaż był wspaniały, nie pomógł mi zrzucić chociaż
odrobiny napięcia. Jęknęłam przeciągle. Był okrutny w swoich torturach. Chociaż
sam też torturował siebie.
-Marco –westchnęłam. Zanurzyłam palce w jego włosach i
pociągnęłam je. Wstrzymał na chwilę oddech. Sam był na granicy.
-Rosalie, kocham cię –powiedział pewnie. Otworzyłam szeroko
usta na te słowa, bo kompletnie się ich nie spodziewałam. Nie odpowiedziałam
nic, nawet jeślibym chciała, nie mogłam. W tej samej chwili z moich ust wydobył
się głośny krzyk, gdy wreszcie nasze ciała się spoiły w jedno i zaczęły
poruszać w dyktowanym przez niego rytmie. Błogie rozciąganie i przyjemny ból,
przypomniały mi, że żyję i że w zupełności, każdym milimetrem ciała, każdym
oddechem, duszą i sercem należę do niego.
–Tak mi dobrze tu, skarbie –szepnął prosto w moje rozchylone wargi.
Mogłam jedynie odpowiedzieć na to pocałunkiem, do niczego większego nie byłam w
stanie się posunąć. Jego słowa trafiały prosto do mojego serca i nie byłam w
stanie pojąć ich wielkości. Kochał mnie. I było mu cudownie. Tu. I wiedziałam,
że nie mówił o tym pokoju hotelowym. Czułam dokładnie to samo. Atakowały mnie
kolejne fale gorąca. Moje ciało wygięło się w nieprawdopodobny łuk, przez co
czułam go jeszcze głębiej w sobie. Tempo od razu przyspieszyło, byliśmy już na
granicy. Jego usta kradły w swój lubieżny sposób kolejne pocałunki, które nie
znosiły odmowy. Nie zamierzałam odmawiać za nic w świecie. Oplotłam nogami jego
biodra, żeby mieć go jak najbliżej siebie, czuć jak jego śliska od potu skóra
ociera się o moją. W pewnym momencie nie byłam w stanie nawet oddawać
pocałunków. Poczułam ogromną falę spełnienia, która zaczęła przechodzić przeze mnie, zabierając na drugi koniec świata, do raju, gdzie jestem z nim. A potem razem
zaczęliśmy spadać, rozpadając się pod sobą, wijąc się i poruszając w oszalałym,
morderczym, chaotycznym tempie, prosto do piekła, by tam spowić się w ogniu i
zapłonąć żywym płomieniem, który wszystko pochłania. Ale my się nie spalamy. My
jesteśmy żywiołem, który nie jest w stanie ustąpić nikomu. A nierówny oddech,
który utrzymywał nas przy życiu, tylko rozdmuchiwał ten ogień. Dopóki żyjemy,
będziemy ogniem. Razem.
***
Obudziłam się jako pierwsza. Nie miałam zielonego pojęcia,
która była godzina. Byłam pewna, że Marisa jest pod dobrą opieką, więc mogłam
skupić się na obecnej chwili. A obecna chwila była niezwykła. Tak, jak ja
zwykle zasypiałam wtulona w klatkę mojego męża, tak teraz on spał smacznie,
szczelnie obejmując mnie swoimi silnymi ramionami w talii, mając głowę
dokładnie na mojej lewej piersi. Spał jak mały chłopiec. Jego włosy były
rozczochrane na wszystkie strony, przez co wyglądał jakby padł po bieganiu i
przyszedł się zdrzemnąć do mamy. Mały aniołek. Jego usta były delikatnie
otwarte, przez co miałam ochotę obrysować je delikatnie palcem. Ale on do
aniołków nie należał, zwłaszcza tej nocy. Chyba zaczęliśmy nadrabiać te dwa
lata, bo nawet leżąc czułam doskonale, że byłam obolała. Ale to był dobry ból. Dwie
paczki, które miał ze sobą, zostały wykorzystane. Wolałam nie wnikać w to,
jakim cudem je przy sobie miał. Pewnie jak zwykle był tak pewny siebie, że
wiedział i był przekonany, co wydarzy się tej nocy. I wydarzyło. To było tak
intensywne, niesamowite, namiętne, że nawet teraz nie mogłam tego poukładać
sobie w głowie. Przekroczenie wszystkich barier, zahamowań, uprzedzeń, obaw. Jedynie my, nadzy,
spragnieni siebie, nasze ciała, nasze uczucia.
Wplotłam dłoń w jego włosy. Zaczęłam delikatnie masować jego głowę. Mruknął cicho i jeszcze mocniej mnie ścisnął. Kontynuowałam masaż. Chciałam pocałować go choćby w policzek, ale nie miałam przez niego jak się ruszyć.
Wplotłam dłoń w jego włosy. Zaczęłam delikatnie masować jego głowę. Mruknął cicho i jeszcze mocniej mnie ścisnął. Kontynuowałam masaż. Chciałam pocałować go choćby w policzek, ale nie miałam przez niego jak się ruszyć.
-Dzień dobry –mruknął zachrypnięty. Lekko otworzył oczy, ale
był jeszcze mocno zaspany. Uśmiechnął się lekko i musnął ustami moją pierś, na
której nadal leżał.
-Dzień dobry. Przykro mi, że cię obudziłam.
-Wcale nie jest ci przykro –zaśmiał się pod nosem. Zamknął z
powrotem oczy i jeszcze bardziej się na mnie położył. Jego głowa posunęła się
dalej, nos wtykał między rowek moich piersi. Nie za dobrze? Zachichotałam jak
nastolatka. Drugą rękę położyłam na jego plecy. Uwielbiałam jego skórę. Była
idealna.
-Masz rację –westchnęłam. Zamrugał oczami i delikatnie
podniósł głowę, by móc na mnie spojrzeć.
-Dzień dobry –powtórzył i zbliżył swoje wargi do moich.
Nasze usta zetknęły się lekko, poruszając leniwie i niespiesznie w pocałunku.
-Dzień lepszy –zaśmiałam się, zsuwając dłoń z jego włosów na
szyję.
-Co mam zrobić, żeby był „najlepszy”? –zapytał, a jego oczy
zalśniły. Dobrze wiedziałam, co miał w głowie, ale dwie paczki jednak były w
zupełności puste, a ja musiałam chwilę odpocząć. To o sto procent więcej
seksu odkąd od niego odeszłam. Dobrze, że mieliśmy wymuszony limit, bo inaczej
bym straciła przytomność i jej nie odzyskała.
-Dać mi śniadanie –odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Byłam
wściekle głodna. Marco wreszcie się ze mnie podniósł. Usiadł na łóżku, cały
nagi, siadając sobie na piętach. Nie mogłam od niego oderwać wzroku. Na lewym barku
miał malinkę. Na szyi drugą, trochę mniejszą. Moja robota, mogłam być
usatysfakcjonowana.
-Rosalie, dobrze się czujesz? –zapytał. Czy uważał mnie za
wariatkę? Byłam nienormalna? Miałam z nim nie iść do łóżka? Przecież oboje tego
chcieliśmy… Chyba zobaczył moje zdziwione spojrzenie. Uśmiechnął się lekko i
przysunął nieco bliżej mnie. –Czy coś cię boli? Nie zrobiłem ci krzywdy? Chyba
kilka razy odpływałem od rzeczywistości i… -zająknął się, drapiąc po głowie z
zakłopotaniem. Uśmiechnęłam się szeroko. Mimo lekkiego dyskomfortu usiadłam
koło niego. Potem jednak usiadłam na jego udach i oplątałam go nogami w
biodrach, żeby nie zlecieć. Położyłam dłonie na obu jego ramionach i
pocałowałam go. Ten poranek był jak ze snów.
-Czuję się dobrze, nawet bardzo dobrze. Czuję, że żyję.
Dziękuję ci za tą noc, chociaż może nie powinniśmy byli –zaczęłam. Jego wzrok
od razu się ochłodził. Nie, nie tak miał to odebrać –Nie żałuję –zapewniłam.
–Nigdy nie będę żałować. Chociaż mamy sobie tyle do wyjaśnienia.. Głównie ja,
możesz mnie znienawidzić, może się wszystko zmienić i…
-Wprowadź się do mnie –przerwał mój wywód. Zatkało mnie, bo
tego kompletnie się nie spodziewałam, zwłaszcza po tym, kiedy ja powiedziałam,
że może mnie znienawidzić. –Z Marisą, jeszcze dziś. Pomogę ci przewieźć
wszystko, mogę poprosić też Mario o pomoc.
-Marco.. Nie wiesz o wszystkim, poza tym, jesteś na mnie
zły, za to co zrobiłam i nie wiem, czy… My chyba potrzebujemy czasu..
-Jedyne co czuję to to, że nie wytrzymam ani minuty dłużej
bez ciebie –powiedział poważnie, chwytając moją twarz w obie dłonie. Z jego
pięknych, morskich oczu były szczerość i przekonanie. –Wprowadź się do mnie.
-Marco, ja… Jeśli powiem ci o wszystkim co było, o tym,
zanim cię poznałam..
-Będę nadal cię kochać. To nic nie zmieni, bo jesteś moja. A
ja twój. Wprowadź się, Rosalie.
Podniósł mnie i położył z powrotem na łóżko. A ja byłam
przerażona jego przekonaniem o wyznanej miłości. Mówił to tak naturalnie,
pewnie, jakby to było tak oczywiste, takie proste. Ale to nie było proste. To
było niemożliwe, a on mówił, że mnie kocha i będzie kochać? Nie mógł mi tego
obiecać, on nie wiedział, o czym chciałam mu powiedzieć. Naparł na moje usta i
zaczął namiętnie mnie całować. Znów rozpętało się cholerne pożądanie między
nami. Znów było mi gorąco i zaczęłam tracić rozum. Jego dłoń schodziła coraz
niżej.
-Wprowadź się –powtórzył. Myślałam, że jeśli skończyły nam
się gumki, jestem bezpieczna i nic mnie nie zaskoczy. On jednak miał inną
teorię i doskonale wiedziałam, że jego teoria jest prawidłowa. Poczułam w sobie
jego palce i jeszcze mocniej oplotłam rękoma jego kark. –Wprowadź się
–powtórzył, przyspieszając. Oddychałam głośno, próbowałam utrzymać spojrzenie
na jego oczach, ale co chwila przymykałam powieki, pod wpływem powoli
wzbierającego spełnienia. Ponownie w ciągu ostatnich godzin. Limity nie istniały w jego pojęciu. Na moim czole zebrały się ze zmęczenia maleńkie
kropelki potu. –Wprowadź się do naszego mieszkania. Dzisiaj. Wprowadź się.
-Dobrze –krzyknęłam w końcu, mocno drapiąc paznokciami jego
plecy, kiedy przeszła mnie fala przyjemności i dreszczy. Pocałował mnie z
ogromną siłą, pasją i natarczywością. Czułam, że się uśmiechał. Osiągnął swój
cel, może dość niekonwencjonalnymi środkami, ale osiągnął.
-Zamieszkamy razem –uśmiechnął się, kładąc koło mnie. Złapał
moją dłoń i ucałował jej wierzch.
-Zamieszkamy razem –przyznałam.
-Ty, ja i nasza córka. Razem –westchnął i zaśmiał się
radośnie. Chwilę temu był tak poważny i przepełniony pożądaniem, a teraz zmienił sie w beztrosko chichoczącego chłopca. Mojego chłopca. Kochałam jego dołeczki, gdy tak się uśmiechał. I jego zmarszczki koło oczu i wesołe, tańczące ogniki w jego jasnych, pięknych, ciepłych oczach. Tak wyglądał perfekcyjny poranek. Nasz poranek. Nie myślałam racjonalnie ani logicznie, nie myślałam o konsekwencjach, nie myślałam o przeszłości ani o przeszłości. Było teraz i tutaj. Nasze beztroskie szczęście i nasza miłość.
Przekręcił się na bok i znów położył na mnie,
wciąż nie spuszczając ze mnie wzroku. Pogłaskał mnie dłonią po policzku. Byłam
szczęśliwa, widząc jego w takim nastroju, pełnego ekscytacji, radości.
Kątem oka dojrzałam zmianę na jego ręku. Podniosłam się lekko na łóżku, on dostrzegł mój obiekt zainteresowań. Podniosł się, pozwalając mi trzymać i obejrzeć jego rękę. Złapałam delikatnie dłońmi jego nadgarstek i aż otworzyłam usta z podziwu. Nowy, maleńki tatuaż przy końcach wytatuowanej bransoletki z koniczynek. Nie był zaczerwieniony ani opuchnięty. Musiał być tu już dłuższy czas. Delikatnie przejechałam po nim palcem, jakby to było najdroższe dzieło sztuki, a ja mogłabym rozmazać farbę wartą miliard dolarów i je zniszczyć. Byłam w szoku przez to, to zobaczyłam. Przeniosłam wzrok z tatuażu na jego oczy. Potem znowu na tatuaż. Nie umiałam zebrać słów, wszystkie stanęły mi w gardle. Moje serce biło szalenie szybko. Mogłam tylko patrzeć.
Kątem oka dojrzałam zmianę na jego ręku. Podniosłam się lekko na łóżku, on dostrzegł mój obiekt zainteresowań. Podniosł się, pozwalając mi trzymać i obejrzeć jego rękę. Złapałam delikatnie dłońmi jego nadgarstek i aż otworzyłam usta z podziwu. Nowy, maleńki tatuaż przy końcach wytatuowanej bransoletki z koniczynek. Nie był zaczerwieniony ani opuchnięty. Musiał być tu już dłuższy czas. Delikatnie przejechałam po nim palcem, jakby to było najdroższe dzieło sztuki, a ja mogłabym rozmazać farbę wartą miliard dolarów i je zniszczyć. Byłam w szoku przez to, to zobaczyłam. Przeniosłam wzrok z tatuażu na jego oczy. Potem znowu na tatuaż. Nie umiałam zebrać słów, wszystkie stanęły mi w gardle. Moje serce biło szalenie szybko. Mogłam tylko patrzeć.
-To nie tylko koniczynki przynosiły mi szczęście. Ty je
dopełniłaś, ty zamknęłaś tą bransoletkę, połączyłaś oba końce, teraz jest
nieskończona, ale tylko z tobą, rozumiesz? Jesteś dopełnieniem mojego szczęścia i bez ciebie ono nie będzie istnieć–wyznał. Z moich oczu zaczęły lecieć łzy.
Pocałowałam go w czoło, bo akurat było najbliżej. Jego włosy
załaskotały mnie w nos, ale tak pięknie pachniały, że nie chciałam zmieniać
pozycji. Spojrzałam raz jeszcze na tatuaż. Westchnęłam i musiałam już go pocałować. Wiedziałam, że pocałunek przekaże cały natłok myśli, który miałam w głowie. Moje niedowierzanie, oddanie, szczęście, wzruszenie, miłość... Nie zasługiwałam na niego.
Leżał nadal nieruchomo, mocno wtulony we mnie i oddychał spokojnie,
jakby był gdzieś na wakacjach w ciepłym kraju i relaksował się na piaszczystej
plaży koło lazurowego oceanu. Było nam dobrze. I mimo braku śniadania, ten dzień już był najlepszy. Powinnam była wiedzieć, że jeśli zasypiam u jego boku, gdy się obudzę, dzień będzie najlepszy. To dokładnie tak działało. Pragnęłam wierzyć w jego spokój, w jego miłość, w
nas. Może to naiwne, ale wierzyć, że nic już tego nie zmieni.
~~~
Tak! Wreszcie koniec. (rozdziału, opowiadania jeszcze nie kończymy!). Wiem, że ten jest długi i momentami nudny, ale następne będą dłuższe (!) i ciekawsze, obiecuję. Jeszcze dużo się podzieje. Kolejny, 63, jest chyba jednym z moich ulubionych, a na pewno najdłuższym rozdziałem jaki kiedykolwiek napisałam i wreszcie będzie długo przez was wyczekiwana perspektywa Marco!! Będzie wymagał pomyślenia, przemyślenia i poskładania faktów po końcówce. Myślę, że też was trochę wzruszy.
Ja już się czuję o wiele lepiej, jeszcze mam lekką opuchliznę i szwy, ale ból minął, antybiotyk się skończył, wracam do rzeczywistości!:)
Jeśli nie zasnęłyście i dałyście radę przebrnąć i zamierzacie dalej tu być to dajcie znać w komentarzach. I koniecznie dajcie znać, co sądzicie o takim obrocie spraw. Za szybko....za późno? haha One dają mnóstwo weny i chęci do pisania!!
Szykujcie mocne kawy na następną sobotę i wyśpijcie się dobrze, prawie dwadzieścia cztery strony Worda czekają..Nie ma lekko!
Szykujcie mocne kawy na następną sobotę i wyśpijcie się dobrze, prawie dwadzieścia cztery strony Worda czekają..Nie ma lekko!
Do następnego! Buziaki! x.
Tra ta ta BUM! Pierwsza! Aż nie wierzę, że tak napisała...
OdpowiedzUsuńJestem tu chyba od samego początku... ale komentarzy raczej nie piszę, bo jakoś ciężko mi czasem napisać co myślę, zwłaszcza, że mam milion myśli na minutę... Cóż, więc mogę napisać... kolejny cudowny rozdział... taka sielanka, ale to też potrzebne 😏 Pamiętam jak mi napisałaś, że to opowiadanie może być dłuższe od poprzedniego. Co ty tu jeszcze wymyślisz...
Czekam na kolejne rozdziały 😘
PS. Muszę napisać, bo jakoś wcześniej się ku temu nie zmotywowałam, że chyba jako jedyna lubiłam Emre...❤ Czekam na niego! Mam nadzieję, że się pojawi 😊
Cieszę się ogromnie, że jesteś!! Dziękuję!💕 Zbliżamy się powoli do tylu rozdziałów ile w poprzednim, ale chociaż bliżej nam już do końca tego opowiadania, nie umiem przewidzieć dokładnej liczby.. Mam jakiś plan, ostatnio go nawet trochę skróciłam, ale też wpadają przy okazji spontanicznie pomysły, które lądują w rozdziałach i przedłużają historię...😄 Sielanka...aż dziwnie, prawda? Skończyć?😂 Emre nie był taki zły, ja też go lubiłam! Myślę, że co miał do zrobienia to zrobił, ale na pewno jeszcze będzie tu się przewijał. Lubiłaś go na tyle, że lepszy jednak Emre zamiast Marco...? Hmm😎Chyba mam kolejny spontaniczny pomysł hahah
UsuńDo następnego w sobotę! Nie ma tam Emre, ale myślę, że mimo to też ci się spodoba 😊 Ściskam mocno!!
Z tym, że lepszy od Marco to nie przesadzajmy 🤣 Od Reusa jest lepszych tylko inny Marco, a mianowicie Asensio (ale jego tu nie ma 😜). Z Emre taki fajny chłopak jest po prostu ♥
UsuńAaa! Tyle czekałam na ten rozdział i w sumie dostałam więcej, niż się spodziewałam! Dlaczego? Bo w końcu Marco .. O Boziu dalej nie mogę w to uwierzyć, ale on... POWIEDZIAŁ ROSALIE, ŻE JĄ KOCHA!!
OdpowiedzUsuńAAAAAA!
A głupia Rosalie nie odpowiedziała mu tym samym... Ugh, no serio? Coś mi się wydaje, że Twoja Rose i moja Ari powinny sobie przybić piątkę. Są na podobnym poziomie intelektualnym - poziomie fasolki szparagowej...
A tak poza tym to kocham i czekam na tę falę łez, którą mi obiecałaś :D
Buziaki <3
A no powiedział, powiedział😇...Ale o żadnych piątkach nie ma mowy, moja Rose nie będzie się bratać z twoją Ari, bez urazy, to nic osobistego!😂💕 Myślę, że najbliższe rozdziały trochę wyjaśnią tok jej myślenia. (Zaznaczam-myślenia!) A fasolka jest smaczna i chętnie zjem. (Niech lepiej Ari uważa, żeby Rafa jej jakiejś fasolki po sobie nie zostawił🍼👶🏻😂)
UsuńCieszę sie, że nie zasnęłaś i jeszcze czekasz na następne.. O fali łez nie mówiłam, ale może być skromna łezka wzruszrnia.😊 Teraz czekam na rozdział u ciebie! Może zmienię zdanie co do piątki i coś się wykombinuje😁 Buziaki!!!💕💕💕
Coś mi się wydaje, że po następnym rozdziale na pewno nie przybiją sobie piątki 😂
UsuńCzy naprawdę JA tak długo nie zostawiłam komentarza pod nowym rozdziale??
OdpowiedzUsuńW szoku jestem, a wydawało mi się, że pisałam... ba! byłam pewna, ale wchodzę dzisiaj a tu po mnie ani śladu. A rozdział oczywiście czytałam w sobotę po 9. No i taaaak! tak kochana ty mi pisz! Może i nie przepadam za Rose (oohh wiem, robię się monotonna) ale skoro Mareczek jej tak łatwo wszystko wybaczył to ja będę jej wyrzutem sumienia w dalszym ciągu. A co. Niech sobie blondi nie myśli. Ale mimo wszystko jestem bardzo zadowolona z fabuły dzisiejszego... (no kurde już nie dzisiejszego) SOBOTNIEGO rozdziału. Tyle miłości. Tyle uśmiechu na twarzy! Czekam na moją perspektywę Marco. BARDZO. Czekam i pozdrawiam. Obiecuję się już nie zapomnieć! <3
Aż zaczęłam się o ciebie martwić!!! Gdzie dawka cotygodniowego hejtu na moją bohaterkę, którą mimo wszystko nadal kocham?😂 Myślałam,że za długi rozdział🙈 Już niedługo do soboty, także już za chwilę, a się trochę podzieje😁 Cieszę się,że mimo Rose nadal ci się tu podoba💕 Buziaki kochana!!
Usuń