Wizyta Kloppa w Dortmundzie narobiła niezłe zamieszanie.
Kibice zrobili z nim kilka wspólnych zdjęć, zauważyli nas razem, kiedy
przechadzaliśmy się po mieście. Gazety musiały podchwycić temat i rozpoczęły
się spekulacje moich przenosin do Liverpoolu albo powrotu legendarnego trenera.
Obie fałszywe.
Ten człowiek miał na mnie naprawdę dobry wpływ, czasem
potrzebowałem z nim porozmawiać jak z własnymi rodzicami i w życiu bym nie
przyznał, że taka znajomość nadarzy się między piłkarzem a trenerem. W
ostatniej chwili zmieniliśmy plany co do miejsca odwiedzin, niestety zalała im
się łazienka, przez co siadła cała elektryka w domu. Klopp przyjechał do mnie,
zostawiając Ullę w Anglii. Nie mogłem się nie roześmiać, widząc jego poważnej
miny, gdy stwierdził, że popiera silne i niezależne kobiety. Tak naprawdę to
blondynka przeprowadziła się chwilowo do swojej przyjaciółki, nie zostawił jej
samej z problemem.
Był trochę zszokowany nowiną o rozstaniu. Żałował, że nigdy
nie poznał osobiście Rosalie, bo bardzo ją polubił. Dlaczego? Okazało się, że
przy okazji naszych rozmów zawsze o niej opowiadałem, z czego nawet sobie nie
zdawałem sprawy.
W te wakacje nigdzie nie wyjeżdżałem. Mimo nalegań Mario na
wspólne wypady czy też odwiedziny u jego rodziców zostałem w Dortmundzie.
Może to i dobrze, nigdy nie spędziłem tyle czasu z Nico i
małą Mią. Te dzieciaki zawsze dodawały mi sił, nawet teraz, kiedy wszystko szło
nie tak, ich uśmiech sprawiał, że miałem siłę walczyć. Dla nich i dla Rose,
której to obiecałem. Mała rosła jak na drożdżach. Mama mówiła, że tylko ja z
naszej trójki rodzeństwa bardzo szybko się rozwijałem i to był moment, kiedy
zacząłem biegać i gadać jak najęty. Mimo to, córka mojej siostry też sobie
jakoś radziła. Chodziła za mną jak przyczepa i była zazdrosna, kiedy więcej
czasu spędzałem z Nico. Chłopiec, jako ten wredny kuzyn zarzucał jej, że „musi
być bardziej komunikatywna”. Takie słowo brzmiało w ustach czterolatka
przekomicznie, ale doskonale umiał je zastosować, co sprawiało, że moja siostra
się puszyła jak paw i zadzierała głowę do góry. Dzieciaki były cudowne,
podziwiałem moje siostry, że mają odwagę i siłę, by się porwać na
rodzicielstwo. Nie każdy był do tego stworzony, ja na pewno nie, jednak
starałem się w zamian za to być najlepszym wujkiem świata. Przez ten czas
zyskałem mnóstwo bezcennych chwil z małymi, upamiętnionych zabawnymi zdjęciami,
zrobionymi przez moje siostry. Chyba najzabawniejsze było to, na którym leżę w
ogrodzie rodziców, na mnie Nico, a na Nico Mia. Dookoła nas było aż nadto
zabawek, nie rozumiałem tych piorunujących spojrzeń od Melanie i Yvonne na moje
pytanie „kto im tyle tego nakupował?!”.
Mieszkanie mnie zawsze przytłaczało, dlatego starałem się
spędzać jak najwięcej czasu poza nim. Było lato, więc nie sprawiało to większej
trudności.
Jednak był dzień, kiedy wszystko wróciło.
Urodziny mojej Rosalie.
Tego dnia stwierdziłem, że trzeba posprzątać. Dokładnie
wiedziałem jaki jest dzień, co się wydarzyło rok temu. Chciałem zapomnieć.
Przecież za cztery dni mieliśmy jechać na obóz przygotowawczy do Hiszpanii. Ale
nawet wizja obozu i najprawdopodobniej mojego braku formy nie pozwalała mi
zapomnieć. W końcu urodziny żony.
Musiałem dlatego zauważyć, że odkąd sprzątałem w zeszłym
tygodniu nie było już tak perfekcyjnie czysto, jak wtedy, kiedy ona ze mną
mieszkała. Może i to już było chore, ale nie umiałem inaczej. Kiedyś wszystko
było takie łatwe, sam, bez nikogo, pan świata. Teraz nie mogłem się zupełnie
odnaleźć, może dlatego, że potrzebowałem kobiety w swoim życiu? Albo
podpisanego papierka rozwodowego. I tak właśnie trafiłem na nieśmiertelnik.
Ten, który dostałem na Boże Narodzenie. Nosiłem go jakiś czas, po jej odejściu
gdzieś się zawieruszył. I musiałem go odnaleźć właśnie w urodziny. I zdałem
sobie sprawę, że tęsknię bardziej niż myślałem. Bo minęłyledwo ponad dwa
miesiące odkąd odeszła, a ja nie byłem w stanie normalnie funkcjonować, a każda
najmniejsza rzecz przypominała mi ją.
Zadzwoniłem do Mario. Tylko dlatego, że inaczej bym sięgnął
po alkohol.
-Co tam?-usłyszałem
jego głos po dokładnie trzech, długich sygnałach.
-Możesz rozmawiać?
-Jestem właśnie w
drodze do Kolonii, muszę przegadać parę spraw z agentem.
-To możemy pogadać?
-No, jeszcze chwilę mi
to zajmie. Co się dzieje?
-Wiesz, że dzisiaj są urodziny Rosalie?
-Dwudzieste pierwsze?
-Mhm..
-Chcesz poświętować
jak ona pewnie i pójść gdzieś?
-Właśnie nie, chcę nie iść i nie pić. Ty za nią nie
tęsknisz, Mario?
-To chyba nie jest
temat do rozmów przez telefon. Może to czas, żeby się wreszcie odciąć i zacząć
na nowo.
-No, no.. Wiesz co, przepraszam ale ktoś się dobija do mnie.
Pogadamy później?
-Jasne, spoko, trzymaj
się.
-Dzięki, ty też.
Rzuciłem telefon na bok i wstałem nerwowo z kanapy.
Oczywiście nikt nie dzwonił, ale miałem dość jego gadania. Rose nie była i
nigdy nie będzie rozdziałem do odcinania. Rose była na zawsze. Tak było na
nieśmiertelniku i ja w to wierzyłem. Wyszedłem z mieszkania i zjechałem na
parking, gdzie czekał na mnie nowy, terenowy, srebrny Range Rover. Aston Martin
przeszedł na emeryturę zaraz po tym, kiedy jadąc i widząc przednią maskę miałem
w głowie nieprzyzwoite obrazy z pewnej nocy. Korzystając z tego, że
zatankowałem ostatnio do pełna mogłem pojechać na autostradę tylko dlatego,
żeby móc przetestować moc napędu samochodu. Wierzyłem, że może to pozwoli mi
choć na chwilę pozbyć się myśli o urodzinach Rose, jak je spędza, z kim, czy
jest szczęśliwa i kiedy wróci.. Kupiłem po drodze fast food na wynos, skoro i
tak już moja forma była beznadziejna. Przynajmniej zapchałem się na kilka
godzin i mogłem dalej jeździć.
Koniec końców z całych autostradowych wyścigów z licznikiem
samochodu skończyłem pod salonem Bena. Doskonale pamiętałem, kiedy znalazłem
Rosalie w jednym z klubów, dałem jej naszyjnik, który kupiłem po drodze. Wypiła
wtedy już kilka drinków twierdząc, że po czwartym zaczęłoby się bajlando. A
później wyznała, że o mnie śniła. A potem, że chce kolczyk i tatuaż. A w domu
nie mogłem sobie odpuścić, by zobaczyć jej odsłonięte ciało i dotknąć jej
cudownie miękkiej skóry. Dobrze, że wziąłem wtedy tą maść. Może i to było
trochę szczeniackie, ale ona po prostu tak na mnie działała.
-Jest tu ktoś?-zawołałem, wchodząc do studia. Przy stołach
nie było nikogo, więc stawiałem, że przenieśli się na zaplecze. A ja chciałem w
tym momencie tatuaż, więc nie było nawet mowy, żebym sobie odpuścił.
Przeszedłem na zaplecze, gdzie jak się spodziewałem,
zastałem Bena…całującego się z Evą. Dziewczyna siedziała na jego kolanach, a on
jej rozpinał spodnie. Byli na tyle zaabsorbowani sobą, że nie usłyszeli mojego
przyjścia do studia ani wołania.
Odchrząknąłem głośno. Od razu od siebie odskoczyli, Eva się
zarumieniła, szybko wstała z kolan Bena i odeszła parę kroków do lustra, żeby
poprawić swoją fryzurę.
-Nikt nie odpowiadał, więc pomyślałem, że sprawdzę tu.
Jeszcze byś zostawił zamknięte studio i wiesz..
-Nie zostawiłbym, czego?-powiedział wyraźnie niezadowolony,
że mu przeszkodziłem.
-Tatuaż. Niewielki, mam projekt w głowie.
-Przyjdziesz jutro?
-Jestem teraz. Musi być teraz, to wyjątkowy dzień
–oświadczyłem i założyłem ręce, żeby zrozumiał, że mnie się nie pozbędzie.
-Płacisz podwójnie.
-Jak zawsze –zaśmiałem się i przeszliśmy oboje do studia.
Pierwsze co zrobił Ben, to zamknął drzwi od środka na klucz
i włożył sobie go do kieszeni.
-Jestem zakładnikiem czy co?
-Lepiej nic nie mów. Albo mów co chcesz. I nie wiesz gdzie
klucz.
-Okej –zgodziłem się, niewiele rozumiejąc.
Jak polecił tak zrobiłem. Tatuaż miał być niewielki i nie aż
tak skomplikowany. Ale Ben i tak miał za zadanie przelać na papier dokładnie
to, co chciałem, żadnej jego inwencji twórczej. On był osobą, która to jednak
gwarantowała. Był najlepszy w swoim fachu, dlatego też przyprowadziłem tu
Rosalie.
Kiedy trafiłem na fotel akurat z zaplecza wyszła Eva i
skierowała się w stronę wyjścia. Ben zaczął przestawiać kolorowe tusze na
blacie, chociaż dobrze wiedział, że jest mu potrzebny tylko czarny. Dziewczyna
nacisnęła klamkę, jednak ta jej nie ustąpiła.
-Zamknąłeś?
-Jakiś paparazzo chciał tu wtargnąć, więc zamknąłem. Nie
wiem gdzie zostawiłem klucze, możesz poczekać na zapleczu?
-Ale chciałabym..
-Dziesięć minut, Evie..
-Dobra –skapitulowała i zawróciła z powrotem.
-Evie? Od kiedy Eva stała się Evie?-zaśmiałem się, widząc
twarz kumpla.
-A spadaj, bo będzie niedelikatnie.
-Stary, naprawdę mi przykro, że wam przeszkodziłem ale widzisz,
że to jest dzień i tatuaż, które się bardziej niż łączą.
-W sumie i dobrze. Chociaż bym chciał, lepiej związku nie
zaczynać od przespania się ze sobą na kanapie na zapleczu.
-Związku? Ben zagorzały singiel z wyboru?
-Wszystko się zmienia, kiedy się poznaje tą jedyną. Coś o
tym wiesz, nie? Zaboli –stwierdził. Uruchomił maszynkę i zaczął tatuować wzór
na wewnętrznej części mojego lewego nadgarstka. Ból był bardziej psychiczny. Bo
bolało mnie to, że jej tu nie ma, że nie widzi, co tatuuję ani, że nie trzyma
mnie za rękę. Chciałem ją, chciałem tak bardzo. Czułem się jak dziecko, czasami
chciałem się rozpłakać, rzucać poduszkami z bezradności, nie umiałem sobie
poradzić z myślą, że to koniec. Rose będzie na zawsze.
Dziesięć minut później tatuaż był skończony. Spojrzałem na
niego i naprawdę był idealny. Przedstawiał różę, białą różę. Taką jak te z
naszego ślubu na Karaibach. Łodyga nie była taka oczywista. Była imieniem.
„Rosalie”. Czcionka była jakby ręcznie kaligrafowana, każda literka połączona
ze sobą. Jeden, nieprzerwalny ciąg. Nad
„e” znajdowała się rozwinięta głowa róży. Płatki nie były pomalowane na biało,
był jedynie ich sam kontur i delikatny cień. Była delikatna i urocza.
Nawiązywała doskonale do jej tatuażu z kwiatami, który miał jej przypominać o
mnie. Czułem, że postępuję właściwie, tatuując jej imię i ten kwiat. Bo Rosalie
dała wszystkiemu nowego sensu. Wcześniej na nadgarstku narysowana była
bransoletka z koniczynek. Nie była zakończona, i dobrze. Teraz na środku
widniała moja Róża. Ona idealnie zamykała kompozycję konieczynek, moje prawdziwe szczęście. Była umieszczkna dokładnie na wysokości żył. Prowadzących do serca. Dopiero
teraz mogłem stwierdzić, że rękaw był pełen. Tak, jakim było moje życie z
Rosalie. Pełnym.
I wiedziałem, że ten tatuaż będzie przynosił ból, cierpienie
i tęsknotę. Ale też nigdy nie pozwoli mi zapomnieć o tym, co czułem będąc z
nią. Czułem niemożliwe. A najgorsze w tym wszystkim było to, że uświadomiłem to sobie wtedy, kiedy
ją bezpowrotnie straciłem. I żyłem tymi myślami sześćdziesiąt sześć dni. Sam.
Cholernie sam. I to też bolało.
-Ben, walcz o nią i nie pozwól jej odejść, jeśli to ta
jedyna.
-Wiem –zaśmiał się pod nosem i zszedł zamyślony z fotela i
wyciągnął klucze do studia z kieszeni. –I będę. A ty mi nie udzielaj
małżeńskich porad tylko jedź do żony świętować urodziny.
Tego nie mogłem zrobić.
-Masz już terminal?
-Daj spokój. Za darmo. Kup sobie maść jakby coś.
-Już ci zabrałem z zaplecza.
-Skurczybyk. Idź już zanim się rozmyślę z tymi darowiznami.
-Dzięki za tatuaż. Trzymaj się.
-Ty też. Ucałuj ode mnie Rose. Tylko tak wiesz –zaśmiał się
i puścił oko. Chwilę później zamknął za mną drzwi i pogasił wszystkie światła.
Może chociaż jemu się uda.
***
Później przyszedł kolejny dzień. Rocznica naszego ślubu.
Niezłe combo. Tego dnia oczywiście musiałem się upić. Nieśmiertelnik na szyi,
wzrok wpatrzony w tatuaż z jej imieniem, a w ręku piwo. W lodówce cały zapas
alkoholu. Wiedziałem, że Rose nie ma mediów społecznościowych, ale miałem
nadzieję, że Bild albo inne plotkarskie portale rozdmuchają moje posty tak, że
do niej dotrą. W jej urodziny wstawiłem
zdjęcie zrobione przez Ann, kiedy obejmowaliśmy się na balu, przebrani za Jessy
i Woody’ego. Długo na nie patrzyłem, na to, jak jej dłonie oplotły mój pas, jak
ufnie wtuliła policzek w zagłębienie mojej szyi…
Opublikowałem je z durnym podpisem „Happy birthday <3”. Oczywiście posypało się pełno komentarzy,
których nawet nie miałem zamiaru czytać, post też szybko uzbierał rekordowo
dużą liczbę polubień, w końcu rzadkością była ostatnio moja aktywność w mediach.
Dzisiaj rano, kiedy jechałem po moje alkoholowe zapasy do
sklepu zahaczyłem o kwiaciarnię, gdzie kupiłem jedną, dużą, białą różę. Znowu
zachowałem się jak kompletny ciota, wstawiając jej zdjęcie na Instagrama.
Położyłem ją na ulubionej pościeli Rose i wyszło całkiem ładne ujęcie.
Wstawiłem je podpisując jedynie znakiem nieskończoności. Później mógłbym zrobić
obiad ale przeszedłem do picia. Na pusty żołądek, oczywiście. Doskonałym
kolejnym powodem do picia były nasze wspólne zdjęcia i ogromy album, który dostałem
od niej w prezencie. Znajdowało w nim mnóstwo naszych wspólnych zdjęć, był na nim też Nico, Mia, Mario, Ann i moje
siostry.
Moje bycie ciotą było mi tego dnia przeznaczone, bo sięgnęło
to już apogeum po pół butelce wódki, kiedy oczy zaszły mi łzami. Cholernie
potrzebowałem Rosalie. Tu, teraz. Żeby mnie dotknęła, pocałowała, żeby się
rozebrała i dała jak zawsze największą przyjemność.. Kurwa.. Potrzebowałem mieć
ją, tu, na wyłączność, tylko i wyłącznie dla mnie i nikogo innego. A najgorsza
była bezsilność, bo nie mogłem nic zrobić, żeby ją odnaleźć. Nic. A ona musiała
wrócić. Musiała wrócić do mnie, bo była moją pieprzoną żoną. Była moja i
zostanie ją…
Ktoś zapukał do drzwi. Wstałem z fotela i lekko się
zachwiałem. Na podłodze leżało już trochę butelek. Wędrówka do drzwi była
strasznie długa. W końcu złapałem za zamek i go nawet przekręciłem. Brawo ja.
Za drzwiami nie stała jednak Rose.
-O! Mario! Wchodź, bracie, mam jeszcze trochę, starczy dla
nas dwóch..
Mario zmarszczył brwi i skrzywił się, jakby mu coś śmierdziało.
Chyba nie był w nastroju do świętowania ze mną w najlepszy z najgorszych
sposobów.
-Tobie to na pewno już starczy. Ile ty tego wypiłeś?
-Wciąż za mało –stwierdziłem i przesunąłem się, żeby mógł
wejść do mieszkania.
-Weź się w garść, co ci na łeb padło? Możesz mi powiedzieć?
-Mam dzisiaj rocznicę ślubu. Nie cieszysz się? –powiedziałem
i zabrałem już rozpoczętą butelkę wódki. Przechyliłem ją tak, że z gwinta
wypiłem kilka większych łyków. Cudownie.
-Może już wreszcie przestaniesz, co?
-Jeszcze mi się nie skończyła butelka. Ta i te następne. Nie
można marnować picia i jedzenia.
-Przestaniesz żyć, jakby Rose tu była, Rose miała wrócić,
Rose była twoim mentorem w życiu. Musisz zrozumieć, że Rose nie ma i nie
będzie. Ona nie wróci, rozumiesz to? Przestań na nią czekać i się łudzić.
Przestań myśleć, co by powiedziała Rose. Zostałeś sam i sam zacznij
funkcjonować, bo ci życie się zaraz skończy, a ty będziesz starym, zasuszonym
dziadem, gadającym do ściany o imieniu Rosalie!
-Wynoś się.
-Nie. Nie wyjdę póki nie odłożysz tego świństwa i nie
położysz się. Pojutrze wyjeżdżasz na zgrupowanie! Człowieku, rujnujesz sobie
karierę.
-Czyli mam ci pomóc? –zapytałem z kpiną. Jak ja mu kurwa
chciałem dać po mordzie. Przysięgam.
-Pomóż sam sobie, o ile nie jest za późno.
-Nic nie wiesz.
-Wiem, dobrze wiem i..
-Nic. Nie wiesz –powtórzyłem i pchnąłem bruneta w kierunku
drzwi. Otworzyłem je i sprawnie wyrzuciłem go na korytarz. Nie będzie mi
pieprzył moralizujących gadek. Chyba kiedyś go naprawdę lubiłem, więc przez
wzgląd na to, nie chciałem go pobić. Rose też go lubiła. Nie potrzebowałem go,
nie potrzebowałem nikogo, poza nią.
Resztę wieczoru, czy jak kto woli, nocy, spędziłem dokładnie
na tym samym, co przed wtargnięciem Mario na mój teren prywatny. Aż skończył
się zapas w lodówce. Nie byłem w stanie wejść na piętro, więc zasnąłem na
kanapie w salonie. Śnił mi się koszmar. Rosalie odeszła przeze mnie, wyszła za
mąż, miała dzieci, a później chciała do mnie wrócić. Chciałem tylko ją, ale ona
powiedziała, że będzie z dziećmi i mężem. Jako przyjaciółka. Planowałem zamknąć
dzieciaki i tego gogusia w piwnicy, ale ona nie chciała, powiedziała, że ich…
Obudziłem się klnąc pod nosem. Miałem dość. Poszedłem do
kuchni, potykając się o butelki na podłodze. Odkręciłem kran i zacząłem
łapczywie pić z niego wodę. To tylko pieprzony sen. Ona wróci. Nie ma żadnych
piekielnych dzieciaków, żadnego faceta. Jest mężatką. Jest moja…
/Rose/
-Nie mogłam sobie wyobrazić piękniejszej rocznicy
ślubu-westchnęłam i otarłam łzy. –Przepraszam, że tak się rozkleiłam, mogę
panią przytulić? –zaśmiałam się, ocierając łzy z policzków. Lekarka zaśmiała
się i po prostu mnie objęła.
-Jesteś dzielna, Rose. Wiem, że poradzisz sobie jako mama.
Najważniejsze jest, by pokochać. Nic nie jest prostsze –oznajmiła. To właśnie
było najtrudniejsze.
-Dziękuję. Emre przegra zakład i będzie mi musiał kupić
pizzę. Liczyłam na to po cichu.
-Dobrze, że nie jesteś tu sama. Powinnaś się otworzyć na
nowe znajomości. Myślałaś o szkole rodzenia?
-Nie, nie wiem czy chcę.. Tak ze wszystkimi i..
-Spokojnie. Wracając.. Masz wszystkie witaminy w domu? Jesz
zbilansowane posiłki?
***
Po wizycie u mojej ginekolog wyszłam na korytarz, gdzie
czekał na mnie Emre. Oczywiście w okularach przeciwsłonecznych jak jakiś ćpun.
Cena sławy..
-Aż takie światło ode mnie bije? –zaśmiałam się i
przytuliłam go, witając się.
-Oczywiście. Jedziemy? Już wszystko?
-Tak. Pojedziemy do galerii?
-Jasne. Spędźmy tam pół naszej znajomości –zaśmiał się i
ustąpił mi w drzwiach windy.
-Nie moja wina, że poznaliśmy się w etapie mojego życia
„dużo jem i chodzę na zakupy do dziecięcego”.
-Jakoś to przeżyję. Wszystko w porządku z małym?
-Tak, z małą wszystko w najlepszym porządku.
-Jasne, jasne. Wsiadaj do samochodu. Mówię ci, że to będzie
chłopiec. Jeszcze jedno USG i się dowiesz.
Pojechaliśmy do mojego ulubionego centrum handlowego,
niedaleko hotelu, w którym się zatrzymałam zaraz po przyjeździe do Anglii. Od
tamtego czasu się tyle zmieniło. Przede wszystkim mój brzuch trochę urósł i nie
mogłam już niczym zasłonić ciąży. Już końcówka dziewiętnastego tygodnia. W
każdej chwili mogłam zacząć czuć delikatne ruchy dziecka, do kopniaków musiałam
jeszcze troszkę poczekać. Miałam też Emre. Tak jak zamierzałam się wzbraniać od
wszystkich możliwych piłkarzy przez resztę życia, tak Niemiec stał się moim
przyjacielem. Zawsze mogłam na niego liczyć, chociaż czasami, kiedy chciałam
się nim zbytnio wysłużyć twierdził, że mu się nie chce, idzie spać i mam sobie
znaleźć innych przyjaciół. Powinnam była znaleźć przyjaciół ale jednocześnie
też nie czułam się pewnie, żeby zaufać komuś, powiedzieć, że jest się żoną TEGO
Reusa i liczyć, że nikt nie doniesie do mediów. Tak samo nie chciałam iść na
spotkania z Emre, bo Marco zapewne miał znajomości, ktoś by zrobił zdjęcie,
nagrał, wstawił i wszystko by runęło. Ale miałam swoje zajęcie, które mi
wypełniało czas. Zapisałam się na studia zaoczne z dietetyki. Mój kamuflaż
składający się z brązowych włosów dopełniły okulary zerówki. Czułam się
idiotycznie w takich przebraniach, ale musiałam dać na przeczekanie, zwłaszcza
teraz, kiedy nie mogłam się denerwować dla dobra maleństwa. Poznałam kilka osób
z kierunku, ale były to raczej koleżanki z widzenia, niektórzy patrzyli na mnie
jak na kosmitkę z nieludzko wielkim brzuchem. Bez przesady.. Ja skupiałam się
jednak na nauce i w domu chłonęłam na przemian publikacje o dietetyce i
poradniki dla mam. Jakieś małe fundamenty stabilizacji. Zawsze coś.
Dotarliśmy pod galerię. Sklep z rzeczami dla dzieci był
oczywiście jednym z wielu w całym mieście, jednak ten miał dla mnie wartość
sentymentalną, a wszystkie rzeczy w nim były naprawdę w nim piękne i wysokiej
jakości. Emre ciągnął się za mną jak cień, odechciało mu się chodzenia za
dziecięcymi rzeczami, jednak miał chyba świadomość, że będzie musiał skręcić
łóżeczko i inne mebelki dla malucha? Pewnie w zamian za dobry obiad i piwo się
zgodzi. Tym razem przyszłam po jedną, konkretną rzecz. Drewniane, bielone
literki. Doszłam do półek, gdzie były przepięknie wyrzeźbione, idealne do
zawieszenia na ścianę z różnokolorowymi kokardkami i tasiemkami. W moim
projekcie, łóżeczko będzie stało przy ścianie z drewnianą boazerią, więc mogłam
postawić na kolor.
-Podasz mi „M”? –zapytałam, uśmiechając się szeroko do Cana.
Wskazałam na wybraną przez siebie literkę na samej górze regału.
-Co ty beze mnie zrobisz jak wyjadę na zgrupowanie, co?
-Odpocznę –roześmiałam się i wzięłam z niższej półki literki
„R” i „J”. –Nie, to „M” z różową kokardką w białe serduszka –zaprotestowałam
widząc, co piłkarz mi podaje.
-Różowy jest niemęski –oburzył się i odłożył malowaną na
biało literkę z niebieską kokardą w samochodziki.
-Wiem, dlatego chcę różową –zaśmiałam się pod nosem. Emre
westchnął i wziął już dokładnie to M, które chciałam. Zatrzymał się jednak,
zanim mi je podał.
-Wszystkie będą różowe? –zmarszczył brwi i położył na
szczycie pudełko z pomalowaną na biało, rzeźbioną literką M z kokardką w
serduszka. –Czekaj, ty znasz już płeć?-zapytał zszokowany.
Uśmiechnęłam się i kiwnęłam głową, potwierdzając.
-O ja…-zaśmiał się i spojrzał na mój odznaczający się w
letniej sukience brzuszek. –Mała Rosalie. Gratulacje! –uśmiechnął się szeroko i
pocałował mnie w policzek. –Naprawdę myślałem, że będzie chłopak. Reus jest
cienki, normalnego syna nie umie spłodzić..
-Ej! –prychnęłam i wręczyłam mu wszystkie kartoniki. –Bez
takich. Idziemy do kasy.
-Nie no, żartowałem. Córki też są spoko. Bawią się lalkami,
robią sobie warkoczyki.. Będzie dobrze, Rose. Wiesz o tym, nie? Zawsze ci
pomogę.
-Wiem i dziękuję ci za to –uśmiechnęłam się i przytuliłam
piłkarza, kiedy już odstawił rzeczy na ladzie kasy.
-Nie ma za co. Wiesz, że dla mnie powinnaś być teraz w
Dortmundze, ale możesz być pewna, że nic bez twojej wiedzy nie zrobię.
-Wiem, dziękuję. Jesteś kochany.
-Czyli co… Rjm Reus? –zerknął na literki, które zaczęła
kasować sprzedawczyni. Parsknęłam śmiechem.
-Mj R –poprawiłam. –Ostatnia to nazwisko.
-Ooo, czyli Emdżej?
-Jeszcze nie wiem jakie imiona, ale to będą pierwsze
literki. Chłopiec też by takie miał.
-Dla mnie na zawsze będzie Emdżej –uśmiechnął się, pokazując
rząd białych zębów.
Miałam jeszcze sporo czasu na wybór imion, ale już wcześniej
postanowiłam, że inicjały dziecko będzie miało po ojcu. Marco James Reus. Imion
dla dziewczynek na M było mnóstwo, będę miała teraz poważną misję, żeby się
podobało mnie, powinno też być w stylu Marco, no a przede wszystkim powinno
pasować i podobać się mojej małej dziewczynce.
Po drodze do mieszkania Emre kupiliśmy ogromną pizzę
hawajską, już nie mogłam się doczekać, kiedy zrobię lemoniadę, usiądziemy na
jego ogromnym tarasie i ją zjem. W końcu Emre jest piłkarzem i musi się zdrowo
odżywiać, prawda?
Mimo że apartament w centrum z widokiem na całe miasto był
niesamowity i zapierający dech w piersiach, tęskniłam za swoim małym, drewniano-różowym
mieszkankiem. Pomimo tego, że byłam daleko od Marco, od Dortmundu, od Phoenix
See.. Miałam już u siebie pełno zdjęć, w sypialni w salonie. Na każdym możliwym
gwoździku wisiało zdjęcie moje z Marco albo moje z Ann i Mario. Przy łóżku stała
duża ramka ze zdjęciami USG mojej maleńkiej córeczki…
Tak bardzo się bałam, bałam się, że ją stracę, na początku
po prostu czekałam aż to się stanie, żeby mieć to za sobą, przejść najłagodniej
jak się da.. Tym czasem wierzyłam, że ona przyjdzie na świat. Wierzyłam w słowa
Marco, że przeszłość, niezależnie jaka była, jest teraz daleko za mną i nie ma
możliwości mnie dotknąć, nawet jeśli mi się tak wydawało.
-Sok pomarańczowy?-zawołał Emre z kuchni, wyrywając mnie z
zamyślenia.
-Tak! –zawołałam. Poprawiłam poduszkę pod plecami na leżaku
i jeszcze bardziej go rozłożyłam. Taras był cudownie nasłoneczniony, oczywiście
leżałam pod parasolem, żeby nie narażać siebie i dziecka. Może byłam
przewrażliwiona, może nadopiekuńcza, ale chciałam być już teraz dobrą mamą.
Bałam się tej roli najbardziej na świecie, nie wiedziałam, czy się nadam, czy
odczytam wszystkie potrzeby malucha, który nie do końca umie mówić.. Ale
wiedziałam, że zrobię wszystko, żeby była szczęśliwa.
To nie tak, że chciałam koniecznie dziewczynkę,
prawdopodobnie na wieść o chłopcu cieszyłabym się równie mocno. To po prostu
dziecko, dar, który otrzymałam, chociaż nie rozumiałam dlaczego. I chociaż
pełna obaw, smutku, strachu i tęsknoty, byłam też szczęśliwa.
-Jest pizza!
-O tak, największy kawałek dla mnie.
-Będziesz gruba-parsknął i położył pudełko na stole przede
mną. Podniosłam leżak i przypatrzyłam się uważnie, gdzie leży najwięcej
ananasa, a kawałek jest największy ze wszystkich. O, i ten ciągnący się ser.
-Tak czy tak będę i jestem gruba. A czy to ciąża ciąża, czy
ciąża spożywcza to już nie twój interes –zaśmiałam się i ugryzłam kawałek. O
tak. Tego właśnie potrzebowałam. I świeżych truskawek na deser.
-W sumie.. Szkoda, że nie będziesz miała chłopca. Byłby
super piłkarzem i miałabyś w domu maszynkę do robienia pieniędzy.
-Ej! Mam pieniądze, może i są Marco ale też będę zarabiać.
-Będziesz, piłkarz jednak zarobi więcej.
-Może wreszcie ogarną, że za dużo kasy inwestują to w ludzi
od kopania piłki, którzy obżerają się po godzinach pizzą.
-Ała, zabolało-parsknął i wziął kolejny kawałek. –Muszę,
żebyś nie była w bliźniaczej ciąży. Emdżej się przestraszy, gdyby koło niej
nagle pojawiła się pizza hawajska.
-Mówił ci ktoś, że jesteś okropny?
-Nie, a co?
-Nic, nic –zaśmiałam się. Emre był naprawdę niesamowitym
przyjacielem.
-Jak cię odwiozę, to przybiję ci gwoździki na te literki.
Chcesz jutro wpaść do mnie? Będzie Alex i Perrie. Możesz być spokojna, nie
wydadzą cię przed nikim, rozmawiałem już z nim i można mu zaufać. Perrie też
jest całkiem fajna.
-Pomyślę. Przejdę się może do was spacerkiem.
-Jak coś to wpadaj. Powinnaś mieć tu więcej znajomych, a kto
o to lepiej zadba, niż wujek Emre. Poza tym, niedługo wyjeżdżamy na
zgrupowanie i zostaniesz sama na trochę. Może Perrie zostanie w mieście to się
spotkacie.
-Już mi nieźle ułożyłeś życie. Imiona dla dziecka też już
wiesz jakie?
-Emdżej niezmiennie.
***
Wieczorem postanowiliśmy się przejść do mnie do bloku. Było
nadal gorąco, chociaż czułam, że będzie burza w nocy. Jadłam jeszcze truskawki,
bo kupiliśmy ich naprawdę sporo. Emre jeszcze niósł pół kobiałki, żebym miała
na jutro do koktajlu albo kompotu. Rose ani jednej truskawki nie zmarnuje, są
zbyt pyszne.
W mieszkaniu wreszcie zdjęłam buty i mogłam pójść wziąć
orzeźwiający prysznic.
Z włosami zwiniętymi w ręczniku na głowie i w za dużej
koszulce klubowej Marco usiadłam przy kuchennym stole. Spojrzałam na swoje
odbicie w lustrze i zaśmiałam się, widząc, jak koszulka stała się opięta na
moim brzuchu. Zwykle wisiała na mnie jak worek, teraz obawiałam się, że
niedługo stanie się zbyt mała. Musiałam napisać kolejny list. Dzisiaj był tak
wyjątkowy dzień. Złapałam za długopis, jednak nie wiedziałam zupełnie jak
powinnam zacząć, co napisać. Może wreszcie prawdę…?
Nasza pierwsza rocznica ślubu, Alderville Rd 4/20
Kochany Marco,
Dzisiaj mija rok odkąd
powiedzieliśmy sobie „tak”. To było najbardziej znaczące słowo w moim życiu,
odmieniło tak wiele. Odmieniło nas oboje. Ta data co roku będzie dla mnie
wspaniałym dniem, zwłaszcza, że to dzisiaj, chociaż wcześniej niż to było
planowane, dowiedziałam się, że spodziewam się ślicznej, malutkiej dziewczynki.
Dziękuję Ci za nią. Wybrałam pierwsze litery imion, do stycznia mam jeszcze
trochę czasu, żeby podjąć decyzję. Rozwija się prawidłowo, rośnie jak na
drożdżach. Ja też zaczęłam mocno tyć. Pamiętam jak się ucieszyłam, kiedy nie
mogłam dopiąć guzika w spodniach. Teraz musiałam iść i kupić specjalne, ciążowe
spodnie, żeby w ogóle móc je założyć. Uroki drugiego trymestru.
Trzy dni temu miałam
urodziny, Emre do mnie przyszedł z samego rana z tortem truskawkowym z mnóstwem
świeczek, prawdopodobnie było ich dwadzieścia jeden. Spędziliśmy ten dzień na
oglądaniu filmów, bo nie czułam się dobrze. Dzisiaj już wszystko w porządku.
Powinnam Ci wreszcie
powiedzieć… Wszystko. Są sprawy, o których wolałabym ci powiedzieć twarzą w
twarz, jednak nie wiem czy to kiedykolwiek się stanie. Tak samo nie wiem, czy
kiedykolwiek otrzymasz ten list.
Nasza mała córeczka
miała się nie urodzić. Zostało mi to wpojone od dziecka przez macochę. To było
tak silne przeświadczenie, że kiedy dotarło do mnie, że jestem w ciąży zaczęłam
płakać i płakałam całą noc. Bo wiedziałam, że jest we mnie mała istota, i że ta
istota umrze. Wiedziałam, że na wieść o dziecku będziesz zdruzgotany, a twój
idealny świat legnie w gruzach. Wiedziałam, że nie dam rady być z tobą po takim
przeżyciu. Wiedziałam, że nie ma nadziei… Przeżycie tej istoty było dla mnie
jak odległe, niemożliwe do spełnienia marzenie. Nie zasługiwałam na nie.
Jakkolwiek głupio to zabrzmi, chciałam cię chronić. Chciałam, żebyś był
szczęśliwy, nie był świadkiem….
Odeszłam, bo tak było
lepiej. Mario mówił, że lepiej dla mnie, że patrzyłam na czubek swojego nosa. A
ja chciałam oszczędzić wam wszystkim wstrząsu i cierpienia. Tobie, twoim
rodzicom, siostrom, naszym przyjaciołom. Wolałam być sama, wolałam wziąć to na
siebie, bo to moja wina. To ja zapomniałam się zabezpieczać…
A za chwilę rozpocznę
piąty miesiąc ciąży. I wierzę całym sercem, całą sobą, że malutka przyjdzie na
świat, że będę tulić ją do piersi i dawać jej taką miłość, jakiej nawet Tobie
nie byłam w stanie ofiarować. Może mam dwadzieścia jeden lat, może jestem
głupia, niedoświadczona, nie mam pojęcia o dzieciach, nawet o tym, jak powinno
się zmienić pieluszkę. Skłamałabym, jeśli bym napisała, że jestem gotowa. Nie
jestem. Może za osiem lat, nie teraz. Ale jestem w ciąży, czuję, że moje
maleństwo się rusza. I muszę być najbardziej gotowa jak tylko jestem w stanie.
Mała mnie potrzebuje i musi wiedzieć, że ma mamę, przy której może czuć się
kochana i bezpieczna. Tak, jak ja się czułam będąc z tobą.
Wiem, że nie chciałeś
mieć dzieci, wyjechałam nic ci nie mówiąc, więc nie oczekuję, że przyjadę i
będziemy mieli kontrakt na pełnoetatową rodzinę. Dziecko potrzebuje prawdziwej
rodziny, wiem, że jeśli się postaram, to będę w stanie jej to dać. Może ty za
kilkanaście lat będziesz gotowy na dziecko, może jakaś cudowna kobieta ci takie
da, a ty będziesz mógł je postawić ponad swoją karierą. Wiem, że teraz byłoby
to niemożliwe i rozumiem to. Ale obiecuję, że mała M. będzie wiedziała, kto
jest jej tatą, będzie fanką Borussii. Nie wiem, co przyniesie życie, może
będzie chciała cię poznać.. Marco, nie wiem. Mimo że próbuję myśleć
racjonalnie, myśleć przede wszystkim o dobru moim i dziecka, nie wiem. Na ten moment
jestem w pięknym Liverpoolu. Często potrzebuję, żebyś mnie przytulił, ale wiem,
że to niemożliwe. Wtedy zamykam oczy, wyobrażam sobie, że leżysz koło mnie,
obejmujesz mnie i dotykasz czule dłonią mojego policzka…
Mam nadzieję, że
miałeś dzisiaj piękny dzień. Wszystkiego co najlepsze z okazji naszej rocznicy…
Bardzo mocno tęsknię.
Twoja Rosalie.
Wyłączyłam długopis i otarłam łzy. Zgięłam kartkę na pół i
poszłam do sypialni, żeby włożyć ją do szuflady szafki nocnej. Zanim poszłam
spać stwierdziłam, że bez sensu czekać na ranek z koktajlem truskawkowym, skoro
mogłam go zrobić już w tej chwili. Musiałam pomyśleć o zamrożeniu truskawek na
zimę, nie przetrwam bez nich. Odkąd zaczął się sezon jadłam je codziennie i
jeszcze mi się to nie znudziło. Może powinnam kupić w przyszłości pościel dla
małej w truskawki?
Stanęłam w pustym jeszcze pokoju. I się rozpłakałam, bo nie
mogłam uwierzyć, że już niedługo będzie tu maleństwo. Moja mała córeczka. Miś
dla niej wciąż leżał ze mną w łóżku, jednak próbowałam sobie wyobrazić małą M.
tulącą się do niego… Taka śliczna, malutka blondynka z oczkami po tacie..
Potarłam dłonią próg i zamknęłam drzwi do pokoju. W kompletnej rozsypce umyłam zęby i położyłam
się do łóżka. Odechciało mi się koktajlu. Popatrzyłam jeszcze na zdjęcia mojego ślicznego dziecka,
ścisnęłam mocno obrączkę. Od razu lepiej. Odpłynęłam po chwilę w krainę
Morfeusza, aby śnić o Dortmundzie o pięknym parku, po którym spacerowaliśmy, i
o Marco z muzykami(”trubadurami” według Mario) pod blokiem. Chociaż w snach
mogłam być w pełni szczęśliwa i beztroska..
~~~
Uwaga ważna informacja!!
Tak cudownie mi tu w górach, że przedłużyłam wakacje o kilka dni🙈 Niby wspaniale jednak nie zaplanowałam tego a co z tym idzie nie wrzuciłam rozdziału do wstawienia... Don't kill me! Jest rozwiązanie! W sobotę z samego rana wsiadam w pociąg i cały dzień przemierzam całą Polskę wzdłuż, powinnam być u siebie wieczorem, przysięgam, że nie padnę trupem ani głodem, ani nie odbiorę mojego Eugeniusza od sąsiadki (bluszcz mój synuś💚) tylko dopadnę laptopa, poprawię rozdział i wstawię!! Także o ile nie będzie opóźnień w Intercity to rozdzial pojawi się wieczorem między 19-20:00
Przypadki takie chodzą po ludziach, ale zapewniam, że będzie w 49 trochę zabawnie, trochę niecenzuralnych słów, rymowanki, które pisałam mając głupawkę, chciałam je usunąć ale może macie dziwne poczucie humoru jak ja i Marco jednak was rozbawi (zanim załamie) o ile dobrze pamiętam, to nawet będzie scena nad jeziorem w Gwiazdkę (kolejne Boże narodzenie w tym opowiadaniu hahah) i Rose do kogoś zadzwoni...
Więc musiałam wam zrobić smaka, żebyście poczekały!;))
A więc do następnego za tydzień!! Buziaki!