sobota, 23 czerwca 2018

Czterdzieści osiem


Wizyta Kloppa w Dortmundzie narobiła niezłe zamieszanie. Kibice zrobili z nim kilka wspólnych zdjęć, zauważyli nas razem, kiedy przechadzaliśmy się po mieście. Gazety musiały podchwycić temat i rozpoczęły się spekulacje moich przenosin do Liverpoolu albo powrotu legendarnego trenera. Obie fałszywe.
Ten człowiek miał na mnie naprawdę dobry wpływ, czasem potrzebowałem z nim porozmawiać jak z własnymi rodzicami i w życiu bym nie przyznał, że taka znajomość nadarzy się między piłkarzem a trenerem. W ostatniej chwili zmieniliśmy plany co do miejsca odwiedzin, niestety zalała im się łazienka, przez co siadła cała elektryka w domu. Klopp przyjechał do mnie, zostawiając Ullę w Anglii. Nie mogłem się nie roześmiać, widząc jego poważnej miny, gdy stwierdził, że popiera silne i niezależne kobiety. Tak naprawdę to blondynka przeprowadziła się chwilowo do swojej przyjaciółki, nie zostawił jej samej z problemem.

Był trochę zszokowany nowiną o rozstaniu. Żałował, że nigdy nie poznał osobiście Rosalie, bo bardzo ją polubił. Dlaczego? Okazało się, że przy okazji naszych rozmów zawsze o niej opowiadałem, z czego nawet sobie nie zdawałem sprawy.
W te wakacje nigdzie nie wyjeżdżałem. Mimo nalegań Mario na wspólne wypady czy też odwiedziny u jego rodziców zostałem w Dortmundzie.
Może to i dobrze, nigdy nie spędziłem tyle czasu z Nico i małą Mią. Te dzieciaki zawsze dodawały mi sił, nawet teraz, kiedy wszystko szło nie tak, ich uśmiech sprawiał, że miałem siłę walczyć. Dla nich i dla Rose, której to obiecałem. Mała rosła jak na drożdżach. Mama mówiła, że tylko ja z naszej trójki rodzeństwa bardzo szybko się rozwijałem i to był moment, kiedy zacząłem biegać i gadać jak najęty. Mimo to, córka mojej siostry też sobie jakoś radziła. Chodziła za mną jak przyczepa i była zazdrosna, kiedy więcej czasu spędzałem z Nico. Chłopiec, jako ten wredny kuzyn zarzucał jej, że „musi być bardziej komunikatywna”. Takie słowo brzmiało w ustach czterolatka przekomicznie, ale doskonale umiał je zastosować, co sprawiało, że moja siostra się puszyła jak paw i zadzierała głowę do góry. Dzieciaki były cudowne, podziwiałem moje siostry, że mają odwagę i siłę, by się porwać na rodzicielstwo. Nie każdy był do tego stworzony, ja na pewno nie, jednak starałem się w zamian za to być najlepszym wujkiem świata. Przez ten czas zyskałem mnóstwo bezcennych chwil z małymi, upamiętnionych zabawnymi zdjęciami, zrobionymi przez moje siostry. Chyba najzabawniejsze było to, na którym leżę w ogrodzie rodziców, na mnie Nico, a na Nico Mia. Dookoła nas było aż nadto zabawek, nie rozumiałem tych piorunujących spojrzeń od Melanie i Yvonne na moje pytanie „kto im tyle tego nakupował?!”.
Mieszkanie mnie zawsze przytłaczało, dlatego starałem się spędzać jak najwięcej czasu poza nim. Było lato, więc nie sprawiało to większej trudności.

Jednak był dzień, kiedy wszystko wróciło.
Urodziny mojej Rosalie.
Tego dnia stwierdziłem, że trzeba posprzątać. Dokładnie wiedziałem jaki jest dzień, co się wydarzyło rok temu. Chciałem zapomnieć. Przecież za cztery dni mieliśmy jechać na obóz przygotowawczy do Hiszpanii. Ale nawet wizja obozu i najprawdopodobniej mojego braku formy nie pozwalała mi zapomnieć. W końcu urodziny żony. 

Musiałem dlatego zauważyć, że odkąd sprzątałem w zeszłym tygodniu nie było już tak perfekcyjnie czysto, jak wtedy, kiedy ona ze mną mieszkała. Może i to już było chore, ale nie umiałem inaczej. Kiedyś wszystko było takie łatwe, sam, bez nikogo, pan świata. Teraz nie mogłem się zupełnie odnaleźć, może dlatego, że potrzebowałem kobiety w swoim życiu? Albo podpisanego papierka rozwodowego. I tak właśnie trafiłem na nieśmiertelnik. Ten, który dostałem na Boże Narodzenie. Nosiłem go jakiś czas, po jej odejściu gdzieś się zawieruszył. I musiałem go odnaleźć właśnie w urodziny. I zdałem sobie sprawę, że tęsknię bardziej niż myślałem. Bo minęłyledwo ponad dwa miesiące odkąd odeszła, a ja nie byłem w stanie normalnie funkcjonować, a każda najmniejsza rzecz przypominała mi ją. 
Zadzwoniłem do Mario. Tylko dlatego, że inaczej bym sięgnął po alkohol.

-Co tam?-usłyszałem jego głos po dokładnie trzech, długich sygnałach.
-Możesz rozmawiać?
-Jestem właśnie w drodze do Kolonii, muszę przegadać parę spraw z agentem.
-To możemy pogadać?
-No, jeszcze chwilę mi to zajmie. Co się dzieje?
-Wiesz, że dzisiaj są urodziny Rosalie?
-Dwudzieste pierwsze?
-Mhm..
-Chcesz poświętować jak ona pewnie i pójść gdzieś?
-Właśnie nie, chcę nie iść i nie pić. Ty za nią nie tęsknisz, Mario?
-To chyba nie jest temat do rozmów przez telefon. Może to czas, żeby się wreszcie odciąć i zacząć na nowo.
-No, no.. Wiesz co, przepraszam ale ktoś się dobija do mnie. Pogadamy później?
-Jasne, spoko, trzymaj się.
-Dzięki, ty też.


Rzuciłem telefon na bok i wstałem nerwowo z kanapy. Oczywiście nikt nie dzwonił, ale miałem dość jego gadania. Rose nie była i nigdy nie będzie rozdziałem do odcinania. Rose była na zawsze. Tak było na nieśmiertelniku i ja w to wierzyłem. Wyszedłem z mieszkania i zjechałem na parking, gdzie czekał na mnie nowy, terenowy, srebrny Range Rover. Aston Martin przeszedł na emeryturę zaraz po tym, kiedy jadąc i widząc przednią maskę miałem w głowie nieprzyzwoite obrazy z pewnej nocy. Korzystając z tego, że zatankowałem ostatnio do pełna mogłem pojechać na autostradę tylko dlatego, żeby móc przetestować moc napędu samochodu. Wierzyłem, że może to pozwoli mi choć na chwilę pozbyć się myśli o urodzinach Rose, jak je spędza, z kim, czy jest szczęśliwa i kiedy wróci.. Kupiłem po drodze fast food na wynos, skoro i tak już moja forma była beznadziejna. Przynajmniej zapchałem się na kilka godzin i mogłem dalej jeździć.

Koniec końców z całych autostradowych wyścigów z licznikiem samochodu skończyłem pod salonem Bena. Doskonale pamiętałem, kiedy znalazłem Rosalie w jednym z klubów, dałem jej naszyjnik, który kupiłem po drodze. Wypiła wtedy już kilka drinków twierdząc, że po czwartym zaczęłoby się bajlando. A później wyznała, że o mnie śniła. A potem, że chce kolczyk i tatuaż. A w domu nie mogłem sobie odpuścić, by zobaczyć jej odsłonięte ciało i dotknąć jej cudownie miękkiej skóry. Dobrze, że wziąłem wtedy tą maść. Może i to było trochę szczeniackie, ale ona po prostu tak na mnie działała.

-Jest tu ktoś?-zawołałem, wchodząc do studia. Przy stołach nie było nikogo, więc stawiałem, że przenieśli się na zaplecze. A ja chciałem w tym momencie tatuaż, więc nie było nawet mowy, żebym sobie odpuścił.
Przeszedłem na zaplecze, gdzie jak się spodziewałem, zastałem Bena…całującego się z Evą. Dziewczyna siedziała na jego kolanach, a on jej rozpinał spodnie. Byli na tyle zaabsorbowani sobą, że nie usłyszeli mojego przyjścia do studia ani wołania.
Odchrząknąłem głośno. Od razu od siebie odskoczyli, Eva się zarumieniła, szybko wstała z kolan Bena i odeszła parę kroków do lustra, żeby poprawić swoją fryzurę.

-Nikt nie odpowiadał, więc pomyślałem, że sprawdzę tu. Jeszcze byś zostawił zamknięte studio i wiesz..
-Nie zostawiłbym, czego?-powiedział wyraźnie niezadowolony, że mu przeszkodziłem.
-Tatuaż. Niewielki, mam projekt w głowie.
-Przyjdziesz jutro?
-Jestem teraz. Musi być teraz, to wyjątkowy dzień –oświadczyłem i założyłem ręce, żeby zrozumiał, że mnie się nie pozbędzie.
-Płacisz podwójnie.
-Jak zawsze –zaśmiałem się i przeszliśmy oboje do studia. 


Pierwsze co zrobił Ben, to zamknął drzwi od środka na klucz i włożył sobie go do kieszeni.
-Jestem zakładnikiem czy co?
-Lepiej nic nie mów. Albo mów co chcesz. I nie wiesz gdzie klucz.
-Okej –zgodziłem się, niewiele rozumiejąc.

Jak polecił tak zrobiłem. Tatuaż miał być niewielki i nie aż tak skomplikowany. Ale Ben i tak miał za zadanie przelać na papier dokładnie to, co chciałem, żadnej jego inwencji twórczej. On był osobą, która to jednak gwarantowała. Był najlepszy w swoim fachu, dlatego też przyprowadziłem tu Rosalie.
Kiedy trafiłem na fotel akurat z zaplecza wyszła Eva i skierowała się w stronę wyjścia. Ben zaczął przestawiać kolorowe tusze na blacie, chociaż dobrze wiedział, że jest mu potrzebny tylko czarny. Dziewczyna nacisnęła klamkę, jednak ta jej nie ustąpiła.

-Zamknąłeś?
-Jakiś paparazzo chciał tu wtargnąć, więc zamknąłem. Nie wiem gdzie zostawiłem klucze, możesz poczekać na zapleczu?
-Ale chciałabym..
-Dziesięć minut, Evie..
-Dobra –skapitulowała i zawróciła z powrotem.
-Evie? Od kiedy Eva stała się Evie?-zaśmiałem się, widząc twarz kumpla.
-A spadaj, bo będzie niedelikatnie.
-Stary, naprawdę mi przykro, że wam przeszkodziłem ale widzisz, że to jest dzień i tatuaż, które się bardziej niż łączą.
-W sumie i dobrze. Chociaż bym chciał, lepiej związku nie zaczynać od przespania się ze sobą na kanapie na zapleczu.
-Związku? Ben zagorzały singiel z wyboru?
-Wszystko się zmienia, kiedy się poznaje tą jedyną. Coś o tym wiesz, nie? Zaboli –stwierdził. Uruchomił maszynkę i zaczął tatuować wzór na wewnętrznej części mojego lewego nadgarstka. Ból był bardziej psychiczny. Bo bolało mnie to, że jej tu nie ma, że nie widzi, co tatuuję ani, że nie trzyma mnie za rękę. Chciałem ją, chciałem tak bardzo. Czułem się jak dziecko, czasami chciałem się rozpłakać, rzucać poduszkami z bezradności, nie umiałem sobie poradzić z myślą, że to koniec. Rose będzie na zawsze. 

Dziesięć minut później tatuaż był skończony. Spojrzałem na niego i naprawdę był idealny. Przedstawiał różę, białą różę. Taką jak te z naszego ślubu na Karaibach. Łodyga nie była taka oczywista. Była imieniem. „Rosalie”. Czcionka była jakby ręcznie kaligrafowana, każda literka połączona ze sobą. Jeden, nieprzerwalny ciąg.  Nad „e” znajdowała się rozwinięta głowa róży. Płatki nie były pomalowane na biało, był jedynie ich sam kontur i delikatny cień. Była delikatna i urocza. Nawiązywała doskonale do jej tatuażu z kwiatami, który miał jej przypominać o mnie. Czułem, że postępuję właściwie, tatuując jej imię i ten kwiat. Bo Rosalie dała wszystkiemu nowego sensu. Wcześniej na nadgarstku narysowana była bransoletka z koniczynek. Nie była zakończona, i dobrze. Teraz na środku widniała moja Róża. Ona idealnie zamykała kompozycję konieczynek, moje prawdziwe szczęście. Była umieszczkna dokładnie na wysokości żył. Prowadzących do serca. Dopiero teraz mogłem stwierdzić, że rękaw był pełen. Tak, jakim było moje życie z Rosalie. Pełnym.
I wiedziałem, że ten tatuaż będzie przynosił ból, cierpienie i tęsknotę. Ale też nigdy nie pozwoli mi zapomnieć o tym, co czułem będąc z nią. Czułem niemożliwe. A najgorsze w tym wszystkim było to, że uświadomiłem to sobie wtedy, kiedy ją bezpowrotnie straciłem. I żyłem tymi myślami sześćdziesiąt sześć dni. Sam. Cholernie sam. I to też bolało.

-Ben, walcz o nią i nie pozwól jej odejść, jeśli to ta jedyna.
-Wiem –zaśmiał się pod nosem i zszedł zamyślony z fotela i wyciągnął klucze do studia z kieszeni. –I będę. A ty mi nie udzielaj małżeńskich porad tylko jedź do żony świętować urodziny.

Tego nie mogłem zrobić.

-Masz już terminal?
-Daj spokój. Za darmo. Kup sobie maść jakby coś.
-Już ci zabrałem z zaplecza.
-Skurczybyk. Idź już zanim się rozmyślę z tymi darowiznami.
-Dzięki za tatuaż. Trzymaj się.
-Ty też. Ucałuj ode mnie Rose. Tylko tak wiesz –zaśmiał się i puścił oko. Chwilę później zamknął za mną drzwi i pogasił wszystkie światła. Może chociaż jemu się uda.


***

Później przyszedł kolejny dzień. Rocznica naszego ślubu. Niezłe combo. Tego dnia oczywiście musiałem się upić. Nieśmiertelnik na szyi, wzrok wpatrzony w tatuaż z jej imieniem, a w ręku piwo. W lodówce cały zapas alkoholu. Wiedziałem, że Rose nie ma mediów społecznościowych, ale miałem nadzieję, że Bild albo inne plotkarskie portale rozdmuchają moje posty tak, że do niej dotrą.  W jej urodziny wstawiłem zdjęcie zrobione przez Ann, kiedy obejmowaliśmy się na balu, przebrani za Jessy i Woody’ego. Długo na nie patrzyłem, na to, jak jej dłonie oplotły mój pas, jak ufnie wtuliła policzek w zagłębienie mojej szyi…
Opublikowałem je z durnym podpisem „Happy birthday <3”. Oczywiście posypało się pełno komentarzy, których nawet nie miałem zamiaru czytać, post też szybko uzbierał rekordowo dużą liczbę polubień, w końcu rzadkością była ostatnio moja aktywność w mediach. 
Dzisiaj rano, kiedy jechałem po moje alkoholowe zapasy do sklepu zahaczyłem o kwiaciarnię, gdzie kupiłem jedną, dużą, białą różę. Znowu zachowałem się jak kompletny ciota, wstawiając jej zdjęcie na Instagrama. Położyłem ją na ulubionej pościeli Rose i wyszło całkiem ładne ujęcie. Wstawiłem je podpisując jedynie znakiem nieskończoności. Później mógłbym zrobić obiad ale przeszedłem do picia. Na pusty żołądek, oczywiście. Doskonałym kolejnym powodem do picia były nasze wspólne zdjęcia i ogromy album, który dostałem od niej w prezencie. Znajdowało w nim mnóstwo naszych wspólnych zdjęć, był  na nim też Nico, Mia, Mario, Ann i moje siostry.
Moje bycie ciotą było mi tego dnia przeznaczone, bo sięgnęło to już apogeum po pół butelce wódki, kiedy oczy zaszły mi łzami. Cholernie potrzebowałem Rosalie. Tu, teraz. Żeby mnie dotknęła, pocałowała, żeby się rozebrała i dała jak zawsze największą przyjemność.. Kurwa.. Potrzebowałem mieć ją, tu, na wyłączność, tylko i wyłącznie dla mnie i nikogo innego. A najgorsza była bezsilność, bo nie mogłem nic zrobić, żeby ją odnaleźć. Nic. A ona musiała wrócić. Musiała wrócić do mnie, bo była moją pieprzoną żoną. Była moja i zostanie ją…

Ktoś zapukał do drzwi. Wstałem z fotela i lekko się zachwiałem. Na podłodze leżało już trochę butelek. Wędrówka do drzwi była strasznie długa. W końcu złapałem za zamek i go nawet przekręciłem. Brawo ja. Za drzwiami nie stała jednak Rose.

-O! Mario! Wchodź, bracie, mam jeszcze trochę, starczy dla nas dwóch..
Mario zmarszczył brwi i skrzywił się, jakby mu coś śmierdziało. Chyba nie był w nastroju do świętowania ze mną w najlepszy z najgorszych sposobów. 

-Tobie to na pewno już starczy. Ile ty tego wypiłeś?
-Wciąż za mało –stwierdziłem i przesunąłem się, żeby mógł wejść do mieszkania.
-Weź się w garść, co ci na łeb padło? Możesz mi powiedzieć?
-Mam dzisiaj rocznicę ślubu. Nie cieszysz się? –powiedziałem i zabrałem już rozpoczętą butelkę wódki. Przechyliłem ją tak, że z gwinta wypiłem kilka większych łyków. Cudownie.
-Może już wreszcie przestaniesz, co?
-Jeszcze mi się nie skończyła butelka. Ta i te następne. Nie można marnować picia i jedzenia.
-Przestaniesz żyć, jakby Rose tu była, Rose miała wrócić, Rose była twoim mentorem w życiu. Musisz zrozumieć, że Rose nie ma i nie będzie. Ona nie wróci, rozumiesz to? Przestań na nią czekać i się łudzić. Przestań myśleć, co by powiedziała Rose. Zostałeś sam i sam zacznij funkcjonować, bo ci życie się zaraz skończy, a ty będziesz starym, zasuszonym dziadem, gadającym do ściany o imieniu Rosalie!
-Wynoś się.
-Nie. Nie wyjdę póki nie odłożysz tego świństwa i nie położysz się. Pojutrze wyjeżdżasz na zgrupowanie! Człowieku, rujnujesz sobie karierę.
-Czyli mam ci pomóc? –zapytałem z kpiną. Jak ja mu kurwa chciałem dać po mordzie. Przysięgam.
-Pomóż sam sobie, o ile nie jest za późno.
-Nic nie wiesz.
-Wiem, dobrze wiem i..
-Nic. Nie wiesz –powtórzyłem i pchnąłem bruneta w kierunku drzwi. Otworzyłem je i sprawnie wyrzuciłem go na korytarz. Nie będzie mi pieprzył moralizujących gadek. Chyba kiedyś go naprawdę lubiłem, więc przez wzgląd na to, nie chciałem go pobić. Rose też go lubiła. Nie potrzebowałem go, nie potrzebowałem nikogo, poza nią.
Resztę wieczoru, czy jak kto woli, nocy, spędziłem dokładnie na tym samym, co przed wtargnięciem Mario na mój teren prywatny. Aż skończył się zapas w lodówce. Nie byłem w stanie wejść na piętro, więc zasnąłem na kanapie w salonie. Śnił mi się koszmar. Rosalie odeszła przeze mnie, wyszła za mąż, miała dzieci, a później chciała do mnie wrócić. Chciałem tylko ją, ale ona powiedziała, że będzie z dziećmi i mężem. Jako przyjaciółka. Planowałem zamknąć dzieciaki i tego gogusia w piwnicy, ale ona nie chciała, powiedziała, że ich…
Obudziłem się klnąc pod nosem. Miałem dość. Poszedłem do kuchni, potykając się o butelki na podłodze. Odkręciłem kran i zacząłem łapczywie pić z niego wodę. To tylko pieprzony sen. Ona wróci. Nie ma żadnych piekielnych dzieciaków, żadnego faceta. Jest mężatką. Jest moja…





/Rose/

-Nie mogłam sobie wyobrazić piękniejszej rocznicy ślubu-westchnęłam i otarłam łzy. –Przepraszam, że tak się rozkleiłam, mogę panią przytulić? –zaśmiałam się, ocierając łzy z policzków. Lekarka zaśmiała się i po prostu mnie objęła.
-Jesteś dzielna, Rose. Wiem, że poradzisz sobie jako mama. Najważniejsze jest, by pokochać. Nic nie jest prostsze –oznajmiła. To właśnie było najtrudniejsze.
-Dziękuję. Emre przegra zakład i będzie mi musiał kupić pizzę. Liczyłam na to po cichu.
-Dobrze, że nie jesteś tu sama. Powinnaś się otworzyć na nowe znajomości. Myślałaś o szkole rodzenia?
-Nie, nie wiem czy chcę.. Tak ze wszystkimi i..
-Spokojnie. Wracając.. Masz wszystkie witaminy w domu? Jesz zbilansowane posiłki?



***


Po wizycie u mojej ginekolog wyszłam na korytarz, gdzie czekał na mnie Emre. Oczywiście w okularach przeciwsłonecznych jak jakiś ćpun. Cena sławy..
-Aż takie światło ode mnie bije? –zaśmiałam się i przytuliłam go, witając się.
-Oczywiście. Jedziemy? Już wszystko?
-Tak. Pojedziemy do galerii?
-Jasne. Spędźmy tam pół naszej znajomości –zaśmiał się i ustąpił mi w drzwiach windy.
-Nie moja wina, że poznaliśmy się w etapie mojego życia „dużo jem i chodzę na zakupy do dziecięcego”.
-Jakoś to przeżyję. Wszystko w porządku z małym?
-Tak, z małą wszystko w najlepszym porządku.
-Jasne, jasne. Wsiadaj do samochodu. Mówię ci, że to będzie chłopiec. Jeszcze jedno USG i się dowiesz.

Pojechaliśmy do mojego ulubionego centrum handlowego, niedaleko hotelu, w którym się zatrzymałam zaraz po przyjeździe do Anglii. Od tamtego czasu się tyle zmieniło. Przede wszystkim mój brzuch trochę urósł i nie mogłam już niczym zasłonić ciąży. Już końcówka dziewiętnastego tygodnia. W każdej chwili mogłam zacząć czuć delikatne ruchy dziecka, do kopniaków musiałam jeszcze troszkę poczekać. Miałam też Emre. Tak jak zamierzałam się wzbraniać od wszystkich możliwych piłkarzy przez resztę życia, tak Niemiec stał się moim przyjacielem. Zawsze mogłam na niego liczyć, chociaż czasami, kiedy chciałam się nim zbytnio wysłużyć twierdził, że mu się nie chce, idzie spać i mam sobie znaleźć innych przyjaciół. Powinnam była znaleźć przyjaciół ale jednocześnie też nie czułam się pewnie, żeby zaufać komuś, powiedzieć, że jest się żoną TEGO Reusa i liczyć, że nikt nie doniesie do mediów. Tak samo nie chciałam iść na spotkania z Emre, bo Marco zapewne miał znajomości, ktoś by zrobił zdjęcie, nagrał, wstawił i wszystko by runęło. Ale miałam swoje zajęcie, które mi wypełniało czas. Zapisałam się na studia zaoczne z dietetyki. Mój kamuflaż składający się z brązowych włosów dopełniły okulary zerówki. Czułam się idiotycznie w takich przebraniach, ale musiałam dać na przeczekanie, zwłaszcza teraz, kiedy nie mogłam się denerwować dla dobra maleństwa. Poznałam kilka osób z kierunku, ale były to raczej koleżanki z widzenia, niektórzy patrzyli na mnie jak na kosmitkę z nieludzko wielkim brzuchem. Bez przesady.. Ja skupiałam się jednak na nauce i w domu chłonęłam na przemian publikacje o dietetyce i poradniki dla mam. Jakieś małe fundamenty stabilizacji. Zawsze coś.

Dotarliśmy pod galerię. Sklep z rzeczami dla dzieci był oczywiście jednym z wielu w całym mieście, jednak ten miał dla mnie wartość sentymentalną, a wszystkie rzeczy w nim były naprawdę w nim piękne i wysokiej jakości. Emre ciągnął się za mną jak cień, odechciało mu się chodzenia za dziecięcymi rzeczami, jednak miał chyba świadomość, że będzie musiał skręcić łóżeczko i inne mebelki dla malucha? Pewnie w zamian za dobry obiad i piwo się zgodzi. Tym razem przyszłam po jedną, konkretną rzecz. Drewniane, bielone literki. Doszłam do półek, gdzie były przepięknie wyrzeźbione, idealne do zawieszenia na ścianę z różnokolorowymi kokardkami i tasiemkami. W moim projekcie, łóżeczko będzie stało przy ścianie z drewnianą boazerią, więc mogłam postawić na kolor.

-Podasz mi „M”? –zapytałam, uśmiechając się szeroko do Cana. Wskazałam na wybraną przez siebie literkę na samej górze regału.
-Co ty beze mnie zrobisz jak wyjadę na zgrupowanie, co?
-Odpocznę –roześmiałam się i wzięłam z niższej półki literki „R” i „J”. –Nie, to „M” z różową kokardką w białe serduszka –zaprotestowałam widząc, co piłkarz mi podaje.
-Różowy jest niemęski –oburzył się i odłożył malowaną na biało literkę z niebieską kokardą w samochodziki.
-Wiem, dlatego chcę różową –zaśmiałam się pod nosem. Emre westchnął i wziął już dokładnie to M, które chciałam. Zatrzymał się jednak, zanim mi je podał.
-Wszystkie będą różowe? –zmarszczył brwi i położył na szczycie pudełko z pomalowaną na biało, rzeźbioną literką M z kokardką w serduszka. –Czekaj, ty znasz już płeć?-zapytał zszokowany.
Uśmiechnęłam się i kiwnęłam głową, potwierdzając.
-O ja…-zaśmiał się i spojrzał na mój odznaczający się w letniej sukience brzuszek. –Mała Rosalie. Gratulacje! –uśmiechnął się szeroko i pocałował mnie w policzek. –Naprawdę myślałem, że będzie chłopak. Reus jest cienki, normalnego syna nie umie spłodzić..
-Ej! –prychnęłam i wręczyłam mu wszystkie kartoniki. –Bez takich. Idziemy do kasy.
-Nie no, żartowałem. Córki też są spoko. Bawią się lalkami, robią sobie warkoczyki.. Będzie dobrze, Rose. Wiesz o tym, nie? Zawsze ci pomogę.
-Wiem i dziękuję ci za to –uśmiechnęłam się i przytuliłam piłkarza, kiedy już odstawił rzeczy na ladzie kasy.
-Nie ma za co. Wiesz, że dla mnie powinnaś być teraz w Dortmundze, ale możesz być pewna, że nic bez twojej wiedzy nie zrobię.
-Wiem, dziękuję. Jesteś kochany.
-Czyli co… Rjm Reus? –zerknął na literki, które zaczęła kasować sprzedawczyni. Parsknęłam śmiechem.
-Mj R –poprawiłam. –Ostatnia to nazwisko.
-Ooo, czyli Emdżej?
-Jeszcze nie wiem jakie imiona, ale to będą pierwsze literki. Chłopiec też by takie miał.
-Dla mnie na zawsze będzie Emdżej –uśmiechnął się, pokazując rząd białych zębów. 

Miałam jeszcze sporo czasu na wybór imion, ale już wcześniej postanowiłam, że inicjały dziecko będzie miało po ojcu. Marco James Reus. Imion dla dziewczynek na M było mnóstwo, będę miała teraz poważną misję, żeby się podobało mnie, powinno też być w stylu Marco, no a przede wszystkim powinno pasować i podobać się mojej małej dziewczynce.
Po drodze do mieszkania Emre kupiliśmy ogromną pizzę hawajską, już nie mogłam się doczekać, kiedy zrobię lemoniadę, usiądziemy na jego ogromnym tarasie i ją zjem. W końcu Emre jest piłkarzem i musi się zdrowo odżywiać, prawda?

Mimo że apartament w centrum z widokiem na całe miasto był niesamowity i zapierający dech w piersiach, tęskniłam za swoim małym, drewniano-różowym mieszkankiem. Pomimo tego, że byłam daleko od Marco, od Dortmundu, od Phoenix See.. Miałam już u siebie pełno zdjęć, w sypialni w salonie. Na każdym możliwym gwoździku wisiało zdjęcie moje z Marco albo moje z Ann i Mario. Przy łóżku stała duża ramka ze zdjęciami USG mojej maleńkiej córeczki…
Tak bardzo się bałam, bałam się, że ją stracę, na początku po prostu czekałam aż to się stanie, żeby mieć to za sobą, przejść najłagodniej jak się da.. Tym czasem wierzyłam, że ona przyjdzie na świat. Wierzyłam w słowa Marco, że przeszłość, niezależnie jaka była, jest teraz daleko za mną i nie ma możliwości mnie dotknąć, nawet jeśli mi się tak wydawało. 

-Sok pomarańczowy?-zawołał Emre z kuchni, wyrywając mnie z zamyślenia.
-Tak! –zawołałam. Poprawiłam poduszkę pod plecami na leżaku i jeszcze bardziej go rozłożyłam. Taras był cudownie nasłoneczniony, oczywiście leżałam pod parasolem, żeby nie narażać siebie i dziecka. Może byłam przewrażliwiona, może nadopiekuńcza, ale chciałam być już teraz dobrą mamą. Bałam się tej roli najbardziej na świecie, nie wiedziałam, czy się nadam, czy odczytam wszystkie potrzeby malucha, który nie do końca umie mówić.. Ale wiedziałam, że zrobię wszystko, żeby była szczęśliwa.
To nie tak, że chciałam koniecznie dziewczynkę, prawdopodobnie na wieść o chłopcu cieszyłabym się równie mocno. To po prostu dziecko, dar, który otrzymałam, chociaż nie rozumiałam dlaczego. I chociaż pełna obaw, smutku, strachu i tęsknoty, byłam też szczęśliwa. 

-Jest pizza!
-O tak, największy kawałek dla mnie.
-Będziesz gruba-parsknął i położył pudełko na stole przede mną. Podniosłam leżak i przypatrzyłam się uważnie, gdzie leży najwięcej ananasa, a kawałek jest największy ze wszystkich. O, i ten ciągnący się ser.
-Tak czy tak będę i jestem gruba. A czy to ciąża ciąża, czy ciąża spożywcza to już nie twój interes –zaśmiałam się i ugryzłam kawałek. O tak. Tego właśnie potrzebowałam. I świeżych truskawek na deser.
-W sumie.. Szkoda, że nie będziesz miała chłopca. Byłby super piłkarzem i miałabyś w domu maszynkę do robienia pieniędzy.
-Ej! Mam pieniądze, może i są Marco ale też będę zarabiać.
-Będziesz, piłkarz jednak zarobi więcej.
-Może wreszcie ogarną, że za dużo kasy inwestują to w ludzi od kopania piłki, którzy obżerają się po godzinach pizzą.
-Ała, zabolało-parsknął i wziął kolejny kawałek. –Muszę, żebyś nie była w bliźniaczej ciąży. Emdżej się przestraszy, gdyby koło niej nagle pojawiła się pizza hawajska.
-Mówił ci ktoś, że jesteś okropny?
-Nie, a co?
-Nic, nic –zaśmiałam się. Emre był naprawdę niesamowitym przyjacielem.
-Jak cię odwiozę, to przybiję ci gwoździki na te literki. Chcesz jutro wpaść do mnie? Będzie Alex i Perrie. Możesz być spokojna, nie wydadzą cię przed nikim, rozmawiałem już z nim i można mu zaufać. Perrie też jest całkiem fajna.
-Pomyślę. Przejdę się może do was spacerkiem.
-Jak coś to wpadaj. Powinnaś mieć tu więcej znajomych, a kto o to lepiej zadba, niż wujek Emre. Poza tym, niedługo wyjeżdżamy na zgrupowanie i zostaniesz sama na trochę. Może Perrie zostanie w mieście to się spotkacie.
-Już mi nieźle ułożyłeś życie. Imiona dla dziecka też już wiesz jakie?
-Emdżej niezmiennie.


***


Wieczorem postanowiliśmy się przejść do mnie do bloku. Było nadal gorąco, chociaż czułam, że będzie burza w nocy. Jadłam jeszcze truskawki, bo kupiliśmy ich naprawdę sporo. Emre jeszcze niósł pół kobiałki, żebym miała na jutro do koktajlu albo kompotu. Rose ani jednej truskawki nie zmarnuje, są zbyt pyszne.
W mieszkaniu wreszcie zdjęłam buty i mogłam pójść wziąć orzeźwiający prysznic.
Z włosami zwiniętymi w ręczniku na głowie i w za dużej koszulce klubowej Marco usiadłam przy kuchennym stole. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze i zaśmiałam się, widząc, jak koszulka stała się opięta na moim brzuchu. Zwykle wisiała na mnie jak worek, teraz obawiałam się, że niedługo stanie się zbyt mała. Musiałam napisać kolejny list. Dzisiaj był tak wyjątkowy dzień. Złapałam za długopis, jednak nie wiedziałam zupełnie jak powinnam zacząć, co napisać. Może wreszcie prawdę…?




 Nasza pierwsza rocznica ślubu, Alderville Rd 4/20

Kochany Marco,

Dzisiaj mija rok odkąd powiedzieliśmy sobie „tak”. To było najbardziej znaczące słowo w moim życiu, odmieniło tak wiele. Odmieniło nas oboje. Ta data co roku będzie dla mnie wspaniałym dniem, zwłaszcza, że to dzisiaj, chociaż wcześniej niż to było planowane, dowiedziałam się, że spodziewam się ślicznej, malutkiej dziewczynki. Dziękuję Ci za nią. Wybrałam pierwsze litery imion, do stycznia mam jeszcze trochę czasu, żeby podjąć decyzję. Rozwija się prawidłowo, rośnie jak na drożdżach. Ja też zaczęłam mocno tyć. Pamiętam jak się ucieszyłam, kiedy nie mogłam dopiąć guzika w spodniach. Teraz musiałam iść i kupić specjalne, ciążowe spodnie, żeby w ogóle móc je założyć. Uroki drugiego trymestru.
Trzy dni temu miałam urodziny, Emre do mnie przyszedł z samego rana z tortem truskawkowym z mnóstwem świeczek, prawdopodobnie było ich dwadzieścia jeden. Spędziliśmy ten dzień na oglądaniu filmów, bo nie czułam się dobrze. Dzisiaj już wszystko w porządku.
Powinnam Ci wreszcie powiedzieć… Wszystko. Są sprawy, o których wolałabym ci powiedzieć twarzą w twarz, jednak nie wiem czy to kiedykolwiek się stanie. Tak samo nie wiem, czy kiedykolwiek otrzymasz ten list.
Nasza mała córeczka miała się nie urodzić. Zostało mi to wpojone od dziecka przez macochę. To było tak silne przeświadczenie, że kiedy dotarło do mnie, że jestem w ciąży zaczęłam płakać i płakałam całą noc. Bo wiedziałam, że jest we mnie mała istota, i że ta istota umrze. Wiedziałam, że na wieść o dziecku będziesz zdruzgotany, a twój idealny świat legnie w gruzach. Wiedziałam, że nie dam rady być z tobą po takim przeżyciu. Wiedziałam, że nie ma nadziei… Przeżycie tej istoty było dla mnie jak odległe, niemożliwe do spełnienia marzenie. Nie zasługiwałam na nie. Jakkolwiek głupio to zabrzmi, chciałam cię chronić. Chciałam, żebyś był szczęśliwy, nie był świadkiem….
Odeszłam, bo tak było lepiej. Mario mówił, że lepiej dla mnie, że patrzyłam na czubek swojego nosa. A ja chciałam oszczędzić wam wszystkim wstrząsu i cierpienia. Tobie, twoim rodzicom, siostrom, naszym przyjaciołom. Wolałam być sama, wolałam wziąć to na siebie, bo to moja wina. To ja zapomniałam się zabezpieczać…
A za chwilę rozpocznę piąty miesiąc ciąży. I wierzę całym sercem, całą sobą, że malutka przyjdzie na świat, że będę tulić ją do piersi i dawać jej taką miłość, jakiej nawet Tobie nie byłam w stanie ofiarować. Może mam dwadzieścia jeden lat, może jestem głupia, niedoświadczona, nie mam pojęcia o dzieciach, nawet o tym, jak powinno się zmienić pieluszkę. Skłamałabym, jeśli bym napisała, że jestem gotowa. Nie jestem. Może za osiem lat, nie teraz. Ale jestem w ciąży, czuję, że moje maleństwo się rusza. I muszę być najbardziej gotowa jak tylko jestem w stanie. Mała mnie potrzebuje i musi wiedzieć, że ma mamę, przy której może czuć się kochana i bezpieczna. Tak, jak ja się czułam będąc z tobą.
Wiem, że nie chciałeś mieć dzieci, wyjechałam nic ci nie mówiąc, więc nie oczekuję, że przyjadę i będziemy mieli kontrakt na pełnoetatową rodzinę. Dziecko potrzebuje prawdziwej rodziny, wiem, że jeśli się postaram, to będę w stanie jej to dać. Może ty za kilkanaście lat będziesz gotowy na dziecko, może jakaś cudowna kobieta ci takie da, a ty będziesz mógł je postawić ponad swoją karierą. Wiem, że teraz byłoby to niemożliwe i rozumiem to. Ale obiecuję, że mała M. będzie wiedziała, kto jest jej tatą, będzie fanką Borussii. Nie wiem, co przyniesie życie, może będzie chciała cię poznać.. Marco, nie wiem. Mimo że próbuję myśleć racjonalnie, myśleć przede wszystkim o dobru moim i dziecka, nie wiem. Na ten moment jestem w pięknym Liverpoolu. Często potrzebuję, żebyś mnie przytulił, ale wiem, że to niemożliwe. Wtedy zamykam oczy, wyobrażam sobie, że leżysz koło mnie, obejmujesz mnie i dotykasz czule dłonią mojego policzka…
Mam nadzieję, że miałeś dzisiaj piękny dzień. Wszystkiego co najlepsze z okazji naszej rocznicy…
Bardzo mocno tęsknię.
Twoja Rosalie.



Wyłączyłam długopis i otarłam łzy. Zgięłam kartkę na pół i poszłam do sypialni, żeby włożyć ją do szuflady szafki nocnej. Zanim poszłam spać stwierdziłam, że bez sensu czekać na ranek z koktajlem truskawkowym, skoro mogłam go zrobić już w tej chwili. Musiałam pomyśleć o zamrożeniu truskawek na zimę, nie przetrwam bez nich. Odkąd zaczął się sezon jadłam je codziennie i jeszcze mi się to nie znudziło. Może powinnam kupić w przyszłości pościel dla małej w truskawki?
Stanęłam w pustym jeszcze pokoju. I się rozpłakałam, bo nie mogłam uwierzyć, że już niedługo będzie tu maleństwo. Moja mała córeczka. Miś dla niej wciąż leżał ze mną w łóżku, jednak próbowałam sobie wyobrazić małą M. tulącą się do niego… Taka śliczna, malutka blondynka z oczkami po tacie.. Potarłam dłonią  próg i zamknęłam drzwi do pokoju. W kompletnej rozsypce umyłam zęby i położyłam się do łóżka. Odechciało mi się koktajlu. Popatrzyłam jeszcze na zdjęcia mojego ślicznego dziecka, ścisnęłam mocno obrączkę. Od razu lepiej. Odpłynęłam po chwilę w krainę Morfeusza, aby śnić o Dortmundzie o pięknym parku, po którym spacerowaliśmy, i o Marco z muzykami(”trubadurami” według Mario) pod blokiem. Chociaż w snach mogłam być w pełni szczęśliwa i beztroska.. 




~~~

Uwaga ważna informacja!!
Tak cudownie mi tu w górach, że przedłużyłam wakacje o kilka dni🙈 Niby wspaniale jednak nie zaplanowałam tego a co z tym idzie nie wrzuciłam rozdziału do wstawienia... Don't kill me! Jest rozwiązanie! W sobotę z samego rana wsiadam w pociąg i cały dzień przemierzam całą Polskę wzdłuż, powinnam być u siebie wieczorem, przysięgam, że nie padnę trupem ani głodem, ani nie odbiorę mojego Eugeniusza od sąsiadki (bluszcz mój synuś💚) tylko dopadnę laptopa, poprawię rozdział i wstawię!! Także o ile nie będzie opóźnień w Intercity to rozdzial pojawi się wieczorem między 19-20:00
Przypadki takie chodzą po ludziach, ale zapewniam, że będzie w 49 trochę zabawnie, trochę niecenzuralnych słów, rymowanki, które pisałam mając głupawkę, chciałam je usunąć ale może macie dziwne poczucie humoru jak ja i Marco jednak was rozbawi (zanim załamie) o ile dobrze pamiętam, to nawet będzie scena nad jeziorem w Gwiazdkę (kolejne Boże narodzenie w tym opowiadaniu hahah) i Rose do kogoś zadzwoni...
Więc musiałam wam zrobić smaka, żebyście poczekały!;)) 
A więc do następnego za tydzień!! Buziaki!

sobota, 16 czerwca 2018

Czterdzieści siedem


Dwa tygodnie. Zwykle mijały tak szybko, że nie zwracałam na nie uwagi. Teraz każdy dzień był inny i godny zapamiętania. Nie mogłam nie czuć, że byłam w ciąży. Symptomy były wręcz książkowe. Emre cały czas „więził mnie” u siebie w mieszkaniu, nie chciał, żebym na razie się wyprowadzała i miał rację. Przeszłam ostatnio przez wielki stres, byłam zupełnie emocjonalnie rozbita, mało spałam, śniły mi się same koszmary. Później jeszcze lot samolotem i nieprzespana noc. Strach o dziecko. Wolałam odczekać i nadużyć gościnności, by być pewną, że wszystko się unormowało.
Mdłości trochę ustały, ale za to stawałam się szybciej zmęczona i potrzebowałam znacznie więcej snu. Emre to rozumiał, miałam w nim ogromne wsparcie. Znowu miałam szczęście. Pod koniec dziesiątego tygodnia zaczęłam więcej jeść. Miałam wrażenie, że mój brzuch się nieznacznie powiększył. Nie byłam pewna, czy to przez ciążę prawdziwą czy tą spożywczą. Can naprawdę dobrze gotował, nie dorastałam mu pięt. Czułam się trochę jak pasożyt, jednak miałam w miarę sensowną wymówkę. 

A co do moich milionów na koncie. Starałam się o nich zapomnieć. Kupiłam jednak za nie laptop, który był mi potrzebny i klika publikacji odnośnie ciąży, przygotowań do porodu i opieki nad maluchem w pierwszych miesiącach życia. Nie miałam wyrzutów, że wydaję pieniądze w błoto. Jak już miałam laptop, zaczęłam przeglądać oferty mieszkań. Jak któreś już mi wpadło w oko prosiłam Emre, by rzucił okiem na okolicę i coś mi o niej powiedział. I tak musiałam je eliminować, bo sklepy za daleko, bo częste włamania, bo blisko ruchliwej ulicy… 

Ale znalazłam jedno, które było dwadzieścia minut spacerkiem do centrum i trochę dłużej do apartamentu piłkarza. Dzielnica była dobrze skomunikowana, jednocześnie była bardzo spokojna, blisko lasu, przed blokiem znajdował się park i plac zabaw. Mieszkanie znajdowało się na poddaszu i miało skosy. Jedni powiedzieliby-koszmar, jednak sposób, w jaki było urządzone sprawiało, że to było mieszkanie marzeń. Drewniane, jasne boazerie, drewniana podłoga, różowa tapeta w obu sypialniach, kwiaty. Było urządzone bardzo funkcjonalnie ale też kobieco. Kuchnia nie była za duża, jednak lodówka, wolny blat, pod nim zmywarka i kuchenka obok wystarczyłyby. Był też stolik z trzema krzesłami. Wszystko drewniane. Dywan w salonie był różowy, składający się z samych frędzelków. Już widziałam na nim drepczącego małego szkraba.
Nie chciałam zapeszać, dopuszczałam do siebie myśl i to, co mówił ojciec. Ale miałam nadzieję, że dane mi zostanie być mamą.
Dwie sypialnie, urządzone w stylu prowansalskim w kolorach pudrowego różu, bieli i szarości. Zapisałam numer właścicielki i planowałam zadzwonić do niej na dniach. Musiałam się lepiej poczuć, żeby móc wyjść i zacząć normalnie funkcjonować. W łazience była nawet wanna. To dobrze, wygodniej wykąpać tak dzieci. Emre nie był przekonany do metrażu mieszkania, ale ja byłam. Cena była naprawdę okazyjna i najlepiej kupiłabym je bez oglądania. Trzeba było jednak zachować trochę zdrowego rozsądku i przezorności.


-Umówiłam się dzisiaj do fryzjera –oświadczyłam, wchodząc rano do salonu. Emre stał przy aneksie kuchennym i przygotowywał naleśniki na śniadanie.
-Podrzucę cię. Może ogarniemy dzisiaj to mieszkanie za jednym zamachem? Czy nie czujesz się..wow! Ty jesteś w ciąży! –powiedział, spoglądając na mnie. Zaśmiałam się na jego spostrzeżenie. –Masz obciskającą bluzkę i naprawdę to widać. Chyba, że ktoś cię nie zna to zaliczałabyś się już do tych, co nie chodzą na siłownię i jedzą w Maku a potem mają ostre wzdęcia.
-Twoje porównania czasem mnie przerażają –stwierdziłam i usiadłam przy kuchennej wyspie. Spojrzałam na świeże truskawki na stole. Miałam u Emre dług wdzięczności za to, jak się mną zajmował. Zaczęłam jeść truskawki i nawet nie czekałam na naleśniki. –Serio widać?
-Mhm, troszkę. To chyba dobrze, nie?-zapytał i nałożył na talerz naleśnik. Podsunął mi go, za co podziękowałam skinieniem głowy. Miałam usta zapchane truskawkami.
-Chyba tak. Tak. Stęskniłam się za nią, wiesz?
-Masz USG –stwierdził. Faceci, co z nimi jest nie tak? –Przed snem oglądasz USG i słuchasz bicia serca i jeszcze tęsknisz?-zaśmiał się i sam zajął się jedzeniem śniadania. –Kurde, dobre wyszły.
-Dobre, dobre. I tak, oczywiście, że tęsknię. Tamto USG znam już na pamięć, nie wiem jak teraz wygląda moja fasolka.
-Wygoogluj sobie.
-Emre! Jesteś czasem taki beznadziejny –westchnęłam teatralnie, na co on roześmiał się głośno. Głupek.
-Dobra, dobra. Poczekaj dwa czy tam trzy tygodnie to zobaczysz.
-Chcę teraz.
-Teraz jedz i jedziemy do tego twojego fryzjera.


***


Z bólem serca zgodziłam się na ścięcie włosów do ramion. Lubiłam je takie długie. Pamiętam, kiedy Marco uplótł mi nawet z nich warkocza… Musiałam się odciąć od przeszłości. Tatuażu nie da się całkowicie usunąć, obrączki zdjąć, a zawieszki na naszyjniku z czterolistną koniczynką wymienić na inną. Da się, ale nie chciałam. Potrzebowałam być jednocześnie jak najbliżej Marco i jak najdalej. Dlatego wybór padł na moje włosy. Kiedy już fryzjerka je ścięła i odpowiednio odżywiła, zdecydowałam się na farbowanie na kasztanowy brąz. To już było typowo dlatego, żebym była tu jak najbardziej anonimowa. I bezpieczna.
Nie mogłam się przyzwyczaić do mojego odbicia w lustrze. Fryzjerki w salonie jednak zapewniały mnie, że wyglądałam kwitnąco, a krótkie włosy stały się ostatnio bardzo modne. Posłuchałam ich, odpychając myśli, że mówią to, żebym do nich wróciła na odrosty. 

Emre mnie nie poznał. Przyglądał mi się całą jazdę i próbował się przyzwyczaić. Zamiast „Wyglądasz pięknie”, „zmiana wyszła na dobre”, czy „pięknie ci w brązie” usłyszałam tylko „Dziwnie ale ok”. To był Emre. Cieszyłam się, że mogłam go bardziej poznać. Chociaż wolałabym inne okoliczności. Rozstał się z dziewczyną w zeszłym miesiącu i nie planował się pakować w związki na najbliższy rok, tak sobie obiecał. Był zaledwie trzy lata starszy ode mnie, więc miał prawo cieszyć się młodością. Nie musiał się spieszyć do ślubu czy dzieci.
Mi nie dane było wyszaleć się, nacieszyć piękną i beztroską dwudziestką. Byłam mężatką, zaraz nawet rozwódką, spodziewałam się dziecka. Za chwilę moje dwudzieste pierwsze urodziny. Maluch to ogromny obowiązek i odpowiedzialność. Ale widząc go na zdjęciu USG i słuchając bicia jego malutkiego serduszka, byłam gotowa wszystko dla niego poświęcić. Nie byłam gotowa. Nie chciałam nigdy dziecka tak szybko, nie chciałam dziecka z Marco, kiedy on go nie chciał. Nie chciałam być samotną matką. Ciąża była jednocześnie najgorszym i najlepszym, co mi się przytrafiło. Wszystko się zmieni. Bałam się i miałam nadzieję. Chciałam zmian, chciałam przestać się bać i zacząć żyć własnym życiem, zapomnieć o tragedii, do której doszło lata temu. Ale ta mała istotka, która rozwijała się we mnie była moją szansą na coś, o czym nawet nigdy nie marzyłam. Może była też niemożliwym, ale pomimo wszystkich sprzeczności, chciałam wierzyć w niemożliwe.

Trafiliśmy do dzielnicy, którą ostatnio oglądałam na laptopie. Była piękniejsza niż na zdjęciach. Zadzwoniliśmy do domofonu.
-Jak to będzie jakaś nora, to nie pozwolę ci tego kupić.
-Kupię każdą norę jaką będę chciała. I nie szantażuj mnie dzwonieniem do Marco, bo wiem, że tego nie zrobisz.
-Zakład? –powiedział i zaczął wyciągać telefon z kieszeni jeansowych spodenek.
-Poczekaj, najpierw obejrzymy to mieszkanie.

Właścicielem był starszy mężczyzna. Zdziwiłam się widząc go w takim mieszkaniu. Facet gustujący w bieli i różu we wnętrzach? Osobliwe.
Oprowadził nas po mieszkaniu. Nie rozpoznał Emre, a co dopiero mnie. Uznał nas za małżeństwo. Nie mieszkał tam jak podejrzewałam. To mieszkanie należało do jego dwóch córek, które przeprowadziły się do swoich narzeczonych. Mieszkanie zostało i postanowił je sprzedać. Nie było norą, było bardzo jasne, nie tylko przez wnętrze ale też sam budynek był tak ustawiony, że przez okna wpadało mnóstwo światła. Na dodatek poinformował nas, że cena jest jeszcze niższa na ogłoszeniu. Zgodziłam się. Emre kiwnął głową w ramach aprobaty, chociaż i tak uważał, że jest za małe a skosy to koszmar architektoniczny. Dla mnie było idealne. Jeśli będzie mi to dane, spędzę tu najpiękniejszy czas swojego życia.
Umówiliśmy się na podpisanie umowy kupna. Byłam przeszczęśliwa. I głodna. Ciekawe, czy mieli w Liverpoolu jakieś dobre burgery. 



***



-Emre, dasz mi swoje spodnie dresowe?-zapytałam, wchodząc do jego sypialni. Akurat skończył się ubierać.
-Swoich nie masz?-zaśmiał się i zaczął szukać czegoś w szafie.
-Nie dopinam się w pasie –powiedziałam. Chwilę później zaczęłam płakać. Piłkarz odwrócił się zdezorientowany w moją stronę. Kiwnęłam ręką w jego stronę, chcąc, żeby przyszedł i mnie przytulił. Zrobił to od razu. Ścisnął mnie lekko i zaczął kołysać na boki. 

To był moment, kiedy uwierzyłam, że to wszystko jest prawdziwe. Mój brzuszek już był widoczny. Nie należał do największych, ale był widoczny. Wyrzuciłam z głowy myśli, że coś może pójść nie tak. I żyłam, tak po prostu. Z dnia na dzień. Mieszkałam raz u siebie, raz u Emre. Tylko jego znałam, nie chciałam zawierać na razie nowych znajomości, na pewno nie wśród piłkarzy. A ludzie? Ciężko byłoby mi teraz komukolwiek zaufać. Bo nie chodziło już tylko o moje dobro i bezpieczeństwo. Studiowałam wszystkie książki jakie się da. Nie szukałam pracy, musiałam się oszczędzać i donosić do końca ciążę. Miałam pieniądze. Jeśli Marco zrobił to świadomie to znaczyło, że tak miało właśnie być. Zaczęłam też się rozglądać za dietetyką. Podczas długich rozmów z Canem stwierdziłam, że być fizjoterapeutą i dietetykiem bardzo się opłacało. Znałam dietę Marco, dlaczego więc miałam się nie zgłębiać w to bardziej i nie zrobić przydatnego papierka? Będę musiała utrzymywać nie tylko siebie ale też malucha.
I właśnie to, że dzisiejszego poranka nie byłam w stanie dopiąć żadnych ze swoich spodni ani spódnic dało mi do zrozumienia, że rozpoczęłam już trzeci miesiąc ciąży. Mała kruszynka pewnie już urosła. Dzisiaj miałam mieć kolejne USG. Miałam nadzieję, że wszystko było w porządku.

-Nie płacz, co się dzieje?
-Boję się, strasznie się boję, ale jednocześnie jestem taka szczęśliwa.
-Mam powiedzieć, że rozumiem? –zaśmiał się i poklepał mnie pocieszająco po plecach. –Będzie dobrze, Rose. Jestem tu i zawsze ci pomogę. Mogę być nawet jego czy jej ojcem chrzestnym. Powinnaś przestać bać się wychodzić do ludzi i poznać jakiś znajomych.
-Mhm, już biegnę do klubu –powiedziałam, śmiejąc się przez łzy. Puściłam go i spojrzałam z góry na mój brzuch. Z góry nie wygląda na duży, ale teraz gdyby mnie ktoś zobaczył nie uznałby, że zjadłam za dużo burgerów w fastfoodzie tylko, że naprawdę spodziewam się dziecka.
Lipiec był naprawdę upalny i nie uśmiechało mi się iść w dresach, ale sukienka byłaby kłopotliwa na badaniach, poza tym, nie wszystkie były aż tak rozciągliwe. Kombinezony też odpadały. 

-Pogadamy jeszcze o tym. Naprawdę chcesz iść w moich dresach? Nie masz nic innego?
-Czekaj, Ann mi pożyczyła taką jedną, krótką sukienkę. Dałabym radę ją podciągnąć. Nie wiem czy jest u ciebie czy u mnie.
-Poszukaj.
-A zrobisz mi tosty w międzyczasie?
-Przed chwilą jadłaś.
-Emre no.. Proszę!
-Jak tak dalej pójdzie to niedługo nawet w odzież ciążową przestaniesz się mieścić.



***


-Rosalie? O, jesteś. Zapraszam.

Z gabinetu wyszła doktor Bailey w swoim białym kitlu. Minęłam się z młodym małżeństwem, kobieta była już w naprawdę zaawansowanej ciąży, miała ogromny brzuch. Ciekawe, czy ja też taki będę miała.
Moja wizyta przesunęła się o cały tydzień, bo lekarka wzięła urlop. Nie chciałam żadnego zastępstwa, ona znała mój przypadek i wiedziałam, że mogę jej w pełni ufać. Usiadałam przy jej biurku i wyciągnęłam z torebki butelkę z wodą, musiałam się napić. Tyle czekałam, żeby znów zobaczyć moje maleństwo na monitorze, a kiedy to miało już nastąpić zaczęłam się stresować. 

-Jak się czujesz?
-Lepiej. Nie mdleję, strasznie dużo jem. Emre twierdzi, że to nienormalne. Ale ja po prostu jestem głodna. Już nie wymiotuję, robię za to drzemki w ciągu dnia, bo staję się czasami strasznie śpiąca.
-Pod parasolem, mam nadzieję?
-Tak. Cały czas się nawadniam i używam kremów z filtrami.
-Wzorowo –uśmiechnęła się i zapisała coś w mojej karcie. –Przyjmujesz witaminy? Jest po nich dobrze?
-Tak, wszystko jest w porządku –odpowiedziałam. Możemy już zobaczyć fasolkę? Tak bardzo ją chciałam zobaczyć. Tyle naczytałam się o rozwoju dziecka w tym czasie. Wszystko wydawało się taką abstrakcją. Podobno wyglądało już jak dziecko. Podobno może już otwierać i zamykać usta. Miało paluszki, mogło już nawet próbować je zaciskać. Byłam podekscytowana jak nastolatka na zobaczenie swojego idola.

-Chodźmy zatem na łóżko. Skieruję cię dzisiaj na badania, krew, mocz. To już nie przelewki.
-Igły? Znowu? –westchnęłam i ruszyłam do łóżka. Miałam na sobie letnią sukienkę Ann. Była na tyle luźna, że nawet odrobinę maskowała mój brzuch.
-Niestety. Ale tylko chwilę, żadnych kroplówek –obiecała. Włączyła całą aparaturę.
-Trzymam cię za słowo. Nagrasz mi znów bicie serca?
-Pewnie, nie ma najmniejszego problemu –uśmiechnęła się i dosunęła krzesło do łóżka, na którym się kładłam. –Gotowa? –zapytała. Podciągnęłam sukienkę pod sam biustonosz. Pokiwałam głową i zaczęłam wpatrywać się w jeszcze pusty wyświetlacz. I tak jak ostatnim razem poczułam żel na brzuchu, później został roztarty przez głowicę maszyny. –O, dzień dobry maluchu –powiedziała, a na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech. 

Ja patrzyłam w monitor z otwartą buzią. Przecież ostatnio to była fasolka. Teraz wyraźnie widziałam dużą główkę, rączki i nóżki. Takie małe paluszki. Teraz moja fasolka poruszyła nawet rączką.
-Macha do ciebie, widzisz? –zapytała i zaczęła coś ustawiać.
-Jest piękna.. Albo piękny. To nie ważne ale… Chyba nie byłam na to gotowa –szepnęłam i zaszklonymi oczami zaczęłam się wpatrywać w moje dziecko. Dziecko. Najprawdziwsze dziecko.
-Przetrwaliście najgorsze. Największe ryzyko poronień i tego typu różnych rzeczy minęło, a maluch jest okazem zdrowia. Oczywiście nie mogę tego wykluczyć całkowicie, ale jest wszystko dobrze. Nie widzę niczego, do czego powinnam się przyczepić. Co nie zmienia faktu, że badania są konieczne. Posłucham jeszcze serca.
Najpierw urządzenie piknęło, a później po gabinecie rozległ się dźwięk bijącego serca. Moje małe serduszko. Biło miarowo, jak moje. Byłam tak dumna z tej kruszynki. Znów musiałam się popłakać, oczywiście. I oczywiście musiałam zacząć myśleć o Marco. Czy by mnie zostawił, czy ucieszyłby się tak samo jak ja, słysząc to serduszko. 

-Ono ma naprawdę sześć centymetrów?-zapytałam. Wyglądało na dużo większe. Jak normalne dziecko.
-Troszeczkę więcej, ale wszystko w normie.
-Troszeczkę czyli ile?
-Sześć i pół. Tak na moje oko, nie da się go teraz zmierzyć, ale tak z doświadczenia.
-Z sercem też dobrze?
-Wyśmienicie. Na następnej wizycie jeszcze nie, ale za dwie już będziemy miały płeć.
-Dopiero?
-Szybko zleci. No, zrobisz mamie jeszcze papa i musimy się pożegnać na miesiąc –powiedziała w kierunku monitora i spojrzała uśmiechnięta na maluszka. Jakby to zrozumiało, bo poruszyło lekko nóżką i paluszkami u rączki. Słyszałam, że zdjęcia już się drukują. Zdecydowanie za krótko to trwało. Mogłabym się wpatrywać w ten monitor cały czas.
Wytarłam brzuch, później wzięłam jeszcze jedną chusteczkę, żeby wytrzeć łzy. Specjalnie się nie malowałam, wiedziałam, że tak będzie.

Całą godzinę zajęło mi zrobienie wszystkich badań, później pół godziny czekania na wyniki. Chciałam już wyjść ze szpitala i pojechać do domu. Zbliżała się pora mojej drzemki, do której chyba mój organizm się za bardzo przyzwyczaił. Z tego co zapowiadały wszystkie książki i moja ginekolog, wszystko miało się normować. I taką miałam nadzieję. Cały czas trzymałam się za brzuch i delikatnie go głaskałam. Cały czas widziałam tą malutką istotkę. Była idealna. Zapewnienie, że już na dniach będzie można wykluczyć ryzyko poronienia sprawiło, że poczułam ulgę. Mój brzuch miał się teraz mocno powiększać. Dzisiaj już nie, jednak jutro musiałam pójść na zakupy i kupić sobie ubrania ciążowe. 

„Kiedy cię odebrać?”
Spojrzałam na zegarek i sprawdziłam, ile czekania mi jeszcze zostało. Piętnaście minut max.
„Za 20 minut?”
„Zamówię obiad i zjemy razem, potem pogadamy;)”
„Ok;)”

Nie wiedziałam, o czym Emre chciałby ze mną rozmawiać, może chodziło mu po prostu o zwykłe ploty. Albo będzie chciał gdzieś wyjechać?
Doktor Bailey poprosiła mnie do swojego gabinetu. Miałyśmy wszystkie wyniki. Z maleństwem było wszystko dobrze. Choroby zostały wykluczone. Moje wyniki też zyskały aprobatę lekarki. Poleciła, żebym jadała jak najwięcej świeżych owoców, póki jest sezon. Wyznaczyła też datę porodu, oczywiście to tylko oscylacje, jednak mój maluszek miał przyjść na świat dziesiątego stycznia. Szkoda, że w takim śniegu. Może akurat nie spadnie? Będę musiała poprosić Emre, żeby nas odwiózł ogrzewanym samochodem do domu.
Pożegnałam się z nią, następny termin miałyśmy równo za miesiąc. W ostatnim trymestrze miałam mieć wizyty co dwa tygodnie. Już teraz chciałam, żeby móc widzieć moją kruszynkę jak najczęściej.
Pod szpitalem czekał już w samochodzie Emre. Otworzył mi od środka drzwi i poczekał aż wsiądę.

-W porządku? –zapytał, nim ruszyliśmy spod kliniki. Wyciągnęłam z torebki najnowsze zdjęcie i pokazałam mu je.
-Wow, czyli to jednak nie pizza.
-Nie –uśmiechnęłam się i zapięłam pasy. Całą drogę wpatrywałam się w najnowsze wydruki. Będę musiała kupić ramkę specjalnie na nie. Albo jakąś jedną większą i zrobiłabym kolaż ze wszystkich zdjęć USG. Dawno też nie pisałam listu do Marco. Ostatni raz, kiedy wprowadziłam się do nowego mieszkania. Opisałam mu je i napisałam co się u mnie działo od pierwszego listu. Dzisiaj była kolej na trzeci.
Na tylnych siedzeniach były zapakowane pudełka z obiadem. Emre wziął dla mnie półtorej porcji. Na początku mówiłam „nie zjem tyle!”, po dwudziestu minutach od zjedzenia obiadu wracałam i kończyłam resztę. Musiałam dbać o moje maleństwo. Zajechaliśmy po drodze po lody malinowe i od razu wzięliśmy lekki zapas. 


***


-Masz siły żeby pogadać, czy chcesz się położyć? –zapytał, wyrzucając pudełka do śmietnika w kuchni.
-Wyciągnę się na kanapie ale postaram się nie zasnąć i pogadać. Jak będę przysypiać to mnie najwyżej walniesz –powiedziałam i zrobiłam to, co miałam w planach. Kanapa Emre była wygodniejsza od mojej. –Dasz mi wodę? Powinnam pić, muszę wyrabiać dzienną normę.
Zdrowe odżywianie i trochę pizzy, lodów i zapiekanek, no i picie wody. Moje priorytety na najbliższe sześć miesięcy. 

Dostałam całą butelkę. Ziewnęłam ale widziałam, że Emre chyba naprawdę zależało na tej rozmowie, więc postarałam się powstrzymać najbardziej jak umiałam.

-Nie rozmawialiśmy o tym, chociaż chciałem. I wiem, że to nie moja sprawa, nie chcę cię też denerwować… Ale muszę o to zapytać. Nie uważasz, że maluch powinien mieć tatę?

Tego się nie spodziewałam. Upiłam większy łyk wody i odłożyłam butelkę na bok. 

-Nie zawsze dzieci mają pełne rodziny. Myślę, że mogą być szczęśliwe same z jednym rodzicem, albo rodzic ma nowego partnera to wtedy też jest dobra rodzina…
-Rosalie –przerwał mój bezsensowny wywód. –Pytam o Marco. Nie uważasz, że wasze dziecko powinno go znać?
-Będzie go znało. Będę mu albo jej opowiadać o Marco, pokazywać nasze zdjęcia, oglądać wywiady, mecze…
-Aż w końcu zapyta czemu z wami nie mieszka. To co mu powiesz? 
-Że życie nie jest łatwe, ale ma mnie i zawsze będzie miało. To właśnie mu powiem.
-A Marco?
-Marco się nie dowie, nigdy. Nie chciał dzieci, dobrze o tym wiedziałam. To była moja wina, że zaszłam w ciążę. Poza tym, to by było ciężkie. Wiesz dobrze, że życie piłkarza nie jest najłatwiejsze…
-Zaplanowałaś już to… I to całkiem szczegółowo –westchnął z rezygnacją i sam położył się naprzeciwko mnie na kanapie. –A ty? Gdyby nie ciąża, zostałabyś, prawda?
-Nie wiem co by było w sierpniu, jakby wyglądała nasza rela..
-Zostałabyś –stwierdził, przerywając mi zdanie. Nie chciałam się na niego denerwować. Jeszcze by to się odbiło na maleństwie. Ale to nie tak, że chciałam na zawsze wyrzucić Marco z mojego życia. Właściwie na zawsze on w nim pozostanie. Nie było dnia, kiedy bym nie myślała o nim. O Ann, o Mario. Codziennie sprawdzałam ich profile w mediach społecznościowych. Ann była w LA w związku z jej kolejnym projektem. Byłam ogromnie ciekawa, co wymyśliła. Marco prawie wcale się nie udzielał. Wstawił raz zdjęcie reklamujące jakieś nowe korki i to wszystko. Co mi to mogło powiedzieć? Że dobrze, czy źle? Czemu miałoby być źle? Przecież był silny. W przeciwieństwie do mnie.
Leżeliśmy z Emre na kanapie, nie odzywając się do siebie. W końcu oboje nas zmorzył sen.
Obudziłam się pierwsza. Nie chciałam budzić Emre, dlatego wzięłam kartkę z mojego dawnego pokoju, w którym wciąż czasem nocowałam i napisałam, że wróciłam do siebie pieszo, miałam ochotę się przespacerować.
Założyłam okulary przeciwsłoneczne i ruszyłam spacerem do mieszkania. Pogoda była wymarzona. Aż chciało mi się jechać gdzieś na wakacje, żeby móc położyć się na plaży a później popływać w morzu. Może chociaż gdzieś znajdował się fajny basen? Przecież nie miałam żadnych przeciwskazań od lekarza.


***


21.07.2017 Alderville Rd 4/20

Ukochany Marco,
To już trzeci list jaki do ciebie piszę (i nie wysyłam). Dzisiaj byłam na kolejnym USG (też wkleję zdjęcie!) i widziałam naszą kruszynkę. Dla mnie jest już naprawdę duży. Albo duża! Chociaż w rzeczywistości jest trochę mniejsza niż mój wskazujący palec. Rusza się i to jest niesamowite. Nie zaciska jeszcze w pięści ani nie próbuje chwytać pępowiny ale za to rusza paluszkami. To najpiękniejsze dziecko jakie kiedykolwiek widziałam. Jest zdrowe i mam nadzieję, że szczęśliwe. Masz dobre geny. Bailey powiedziała mi, że z każdym następnym dniem są coraz mniejsze szanse na poronienie. Zaczynam wierzyć, że przeszłość mnie już nie dosięgnie. Jutro muszę kupić dla siebie jakieś ubrania, bo przestałam się mieścić w swoje, dasz wiarę? Wiem, że naprawdę lubiłeś jak wyglądałam, nie wiem, czy teraz też by tak było. Nie mam w tym mieszkaniu wagi, ale to może dobrze. Jestem ważona w klinice i jakoś nie spieszy mi się do kontemplacji nad tyciem. Ważne, żeby z maluszkiem było wszystko dobrze. Ja mogę być gruba i brzydka. Zastanawiałam się ostatnio, czy to będzie chłopiec czy dziewczynka. Śniło mi się ostatnio, że byliśmy razem, tworzyliśmy rodzinę, leżałam z tobą w łóżku i sprzeczaliśmy się o płeć. Ja mówiłam, że to będzie mała księżniczka, a ty się upierałeś przy przyszłym piłkarzu. To był piękny sen. Szkoda. Wolałabym, gdyby to była rzeczywistość. Ale rzeczywistość jest inna. Ty masz piłkę i się w niej realizujesz, a ja będę miała najpiękniejszy dar, jaki mogłam otrzymać. Nie wyszłoby, Marco. Nie było nigdy nam najłatwiej, a dziecko nie ułatwiłoby niczego. Źle bym się czuła, gdybym musiała wybrać pomiędzy wami, bo chociaż oboje jesteście w moim sercu, zawsze jako pierwsze wybrałabym dziecko. A ty nie byłbyś szczęśliwy. Nie wiem, czy kogoś masz, czy nie. Mam nadzieję, że jesteś szczęśliwy. Ja prawdopodobnie jestem, chociaż czasem czuję miliony uczuć na raz i jestem strasznie rozbita. Czasem potrzebuję cię do stopnia, że zaczynam płakać. Bo strasznie tęsknię. Dorosłe życie jest strasznie trudne, wiesz? Nie dałeś mi tego odczuć, chroniłeś mnie, chciałeś mi dać wszystko, co najlepsze. Teraz to widzę. Kolejna rzecz, za którą ci wtedy zapomniałam podziękować. Dziękuję.
Za dwa miesiące poznam płeć, nasz spór ze snu się wreszcie rozstrzygnie i będę mogła kupić różowe śpioszki.. Żartuję przecież. Wstawiaj proszę więcej swoich zdjęć na portale. Nie jestem w stanie wydedukować co u ciebie, a to niefajne uczucie. A nasze wspólne zdjęcia przeglądam prawie codziennie, więc nie wystarczą mi.
 Całuję, twoja Rosalie.


***

Następnego dnia rano obudziłam się w mojej sypialni i nadal odwracałam głowę w bok, jakby chcąc zobaczyć, czy Marco jeszcze śpi. Rozejrzałam się po pokoju, cały czas nie mogłam przyzwyczaić się do różowych ścian. Pokój dla dziecka również pomalowany był na różowo, więc miałam nadzieję, że nie będę musiała znów naprzykrzać się Emre, żeby mi przemalował pokój na niebiesko. Mogłabym mieć jednak synka. Myślę, że byłby piłkarzem, mały mógł mieć przecież w genach zapał do piłki. A gdyby dziewczynka chciałaby grać w piłkę? O jeny.. 

-Kim ty będziesz, moje maleństwo, co? –zaśmiałam się, głaszcząc po lekko wypukłym brzuszku. Po chwili jednak mój śmiech zamienił się w płacz. Bo nie radziłam sobie kompletnie. Mogłam próbować być silna ale taką nie byłam.
To Marco dawał mi bezpieczeństwo, dawał mi radość, chęć do życia, siły… Potrzebowałam tego, teraz najbardziej. Od początku myślałam, że nie dam rady donosić tej ciąży. Każdego dnia o tym myślę, ale z każdym dniem, kiedy wiem, że jest wszystko dobrze, a mój brzuszek rośnie, mój apetyt szaleje… a ta istotka tam jest… I ufa mi, że dam jej schronienie.. A ja nie umiem.
Podniosłam się do pozycji siedzącej ocierając oczy. Zakręciło mi się w głowie, więc chwilkę odczekałam, żeby to minęło. Zauważyłam, że na telefonie miałam dwie nowe wiadomości.

„Nie ma cię, jest późno nie wiem czy śpisz. Daj znać, czy wróciłaś bezpiecznie do domu. Sorki, że zasnąłem, ale jesteś czasem mega nudna x.”

„Jak się obudzisz to zadzwoń, idziemy na zakupy. I nie obrażaj się. Jesteś nawet ciekawa”

Uśmiechnęłam się przez napływające do oczu łzy. Wybrałam numer do piłkarza. Odebrał po pięciu sygnałach, ale już powoli przyzwyczajałam się, że zajmuje mu niemiłosiernie długo, żeby doczłapać do salonu i zlokalizować urządzenie.

-Dzień doberek!
-Dobry, dobry. Tu najnudniejsza osoba świata. Podobno chcesz mnie namówić do roztrwonienia kasy Reusa?
-Pewnie. Przyjadę po ciebie za chwilę.
-To wejdziesz na chwilę, bo nie jadłam jeszcze nic.
-Nie chce mi się. Lepiej zjedz szybko. Do zobaczenia!
-Pa –odpowiedziałam już sama do siebie, bo brunet się już rozłączył. 

Musiałam więc chcąc nie chcąc wstać i wmusić w siebie śniadanie. Chociaż nie chciałam, nie robiłam tego tylko dla siebie.
Zjadłam naprawdę szybko. Herbata się jeszcze parzyła, a ja poszłam do swojej szafy. Otworzyłam na oścież okiennice, przez które wpadło świeże, letnie powietrze. Było tak cudownie ciepło. Za długo zapatrzyłam się na zdjęcia na półce. Jedyne przedmioty, które sprawiły, że czułam się tu jak w domu. Zdjęcie ślubne moje i Marco, dwa zdjęcia z naszej sesji, kolaż z naprawdę zabawnych zdjęć i… I zdjęcie moje z Mario.. I z Ann..

-Rosalie...-usłyszałam głos Emre. Chciałam coś odpowiedzieć, ale zrozumiałam, że w gardle mam ogromną gulę. Siedziałam na łóżku, trzymając sukienkę, w którą chciałam się przebrać. –Rosalie chodź tutaj.

Nie umiałam się ruszyć. Brunet podszedł i włożył swoje siły, by mnie podnieść i przytulić.
Płakałam w jego ramię paręnaście minut. Nie pytał o nic, po prostu mnie przytulał i pocierał uspokajająco moje plecy.

-No już, nie marz się tak. Sklepy nam zaraz zamkną. Miałaś być na dole.
-Zaraz to się zmieni –odpowiedziałam z wdzięcznością. Dobrze, że nie wnikał i nie zaczynał nawet tematu. Wiedział, jaki ból mi sprawia to wszystko…
-Chociaż byś czekała na mnie w jakiś koronkach albo chociaż wdzianku seksownej pielęgniarki, a ty w jakiejś workowatej piżamie…
-Już! Już się ogarniam! Nie hejtuj tak! –zaśmiałam się krzywo i wstałam z łóżka, by zamknąć szafę z ubraniami.
-Mogę posiedzieć tu czy mam iść do salonu?
-Chyba to oczywiste –prychnęłam. Wyjęłam z szuflady tusz do rzęs i mój ulubiony błyszczyk. Nie lubiłam latem nakładać mocnego makijażu, bo by mi i tak spłynął po dwóch godzinach. Odwróciłam się w stronę łóżka, na którym wygodnie rozsiadł się już piłkarz. Musiałam się roześmiać. –Oczywiste, że w salonie.
-A, no tak –wyszczerzył swoje śnieżnobiałe zęby i zostawił mnie samą w sypialni. Odetchnęłam głęboko i zaczęłam się przebierać. Chyba dobrze, że Emre pojawił się w moim życiu. Chyba bym zwariowała, będąc tu sama. Nie mógł mi zastąpić. Nikogo. Ale miał prawo się pojawić, miał, prawda? Spojrzałam na obrączkę na palcu, która jakby trochę mniej się błyszczała. Potarłam ją o krawędź letniej, rozkloszowanej sukienki, a później przyłożyłam ją do ust i delikatnie pocałowałam. Przyłożyłam dłoń do policzka i próbowałam się poczuć tak, kiedy to Marco kładł swoją dużą dłoń na moim policzku, co sprawiało, że robiło mi się strasznie gorąco. Chłód obrączki dawał temu wszystkiemu cudowny kontrast.. A ja jeszcze bardziej się rozpływałam i chciałam go namiętnie pocałować. I całować i nigdy nie przestawać…

-Rosalie, rusz się, bo naprawdę. Zaraz osobiście cię wywlokę z tego pokoju i będę miał ubaw, ciągając ciężarną w bieliźnie po centrum handlowym.
-Twoje fantazje mnie czasem przerażają –odpowiedziałam i wyszłam z sypialni, biorąc po drodze swoją torebkę, okulary przeciwsłoneczne i parę conversów. 

–Po co ty mnie wyciągasz na zakupy?
-A nie nazwiesz mnie hejterem? –zaśmiał się, otwierając dla mnie drzwi swojego samochodu. Poczekałam aż sam zajmie miejsce kierowcy.
-Zobaczymy. Jak będzie źle, to z powrotem ja kieruję.
-Postradałaś zmysły, kobieto –prychnął i ruszył spod mojego bloku.
-No na pewno. Lepiej mów, co chciałeś powiedzieć.
-Po prostu..-odchrząknął i spojrzał nerwowo na ulicę. –Wiesz… To tak jest z kobietą, kiedy w środku niej żyje jakieś coś, to to coś rośnie i przez to coś, ta kobieta, tak nieznacznie, ale to naprawdę nieznacznie..
-Tyję, tak?
-No tak.
-O ty małpo –udałam wielce oburzoną, jednak po chwili roześmiałam się, co przełożyło się też na śmiech bruneta. 

W centrum handlowym spędziliśmy masę czasu. Nie lubiłam zakupów, Can był moim przeciwieństwem. Zahaczyliśmy o każdy dział ciążowy każdego ze sklepów. Piłkarz pokazywał mi dziwnie wyglądające spodnie z materiałem na brzuch, do tego pełno dużych bluzek, tunik, koszulek. Po kilku godzinach miałam naprawdę dość. On nie.
Wyliczył sobie nawet, że będę rodzić w styczniu, więc nie warto było skupiać się na ciążowych letnich sukienkach tylko przede wszystkim kupić spodnie. Za wszystko płaciłam sama, nie chciałam czuć się zobowiązana względem niego. Chociaż i tak byłam. Wszystko wydało się, kiedy zatrzymaliśmy się na przekąskę w części restauracyjnej galerii. Klinika, do której chodziłam, nie była zwykłą, państwową, a specjalistyczną, za którą trzeba zapłacić. Piłkarz opłacił już z góry wszystkie moje wizyty i prywatną salę. Nie do końca byłam pewna, czy chciałam być w niej sama przed i po porodzie. Do tego jednak długi czas, w którym może wydarzyć się praktycznie wszystko.
Oczywiście przed wyjściem, kompletnie bagatelizując moje zmęczenie weszliśmy do sklepu dziecięcego. Podeszłam do części, gdzie ustawione były rzędem wózki i łóżeczka dla malucha. Wszystkie mebelki były takie urocze, maleńkie i wykonane z precyzją. Nie wiedziałam na czym zawiesić oko. Podobnie było z wózkami. Podobał mi się niebiesko-pomarańczowy w wielokolorowe samochody. Trzeba było przyznać, że był wyjątkowy, jednak za bardzo też rzucałby się w oczy. Nie mogłam się czuć tu do końca bezpiecznie i musiałam być czujna, żeby chronić siebie, maleństwo, a także wbrew pozorom Marco. 

Nadal nie mogłam przyjąć do siebie, że zostanę mamą. To było zbyt abstrakcyjne i nierealne. Nawet jeśli mój brzuch delikatnie się powiększył.. Tak bardzo się bałam, że w każdej chwili mogłabym stracić tą istotkę, a jeśli nie, to strach był jeszcze większy, kiedy to myślałam, czy na pewno podołam w roli matki. To strasznie trudne, wymagające... I nawet mimo wsparcia Cana byłam kompletnie sama…
Odgoniłam szybko złe myśli. Tak było w chwilach zwątpienia w moim małżeństwie z Marco, kiedy obiecałam sobie, że będę żyć z dnia na dzień i nie patrzeć w przyszłość. Może to mnie chociaż uratuje.
Kiedy tylko Emre postawił wszystkie zakupowe siatki na środku mojego niewielkiego saloniku i wpakował artykuły spożywcze do lodówki, pożegnaliśmy się, a ja wzięłam pojemniczek borówki i położyłam się wygodnie na kanapie. Zwykła wizyta w centrum handlowym a ja się czułam jak po krucjacie w tą i z powrotem. Ale jutro będzie kolejny dzień. Będę miała siłę i na pewno szczęśliwie się zakończy, tak jak dzisiejszy.





Marco

Bezradność. Rada, radność, bez… Bezsenność. Sen, senność, bez… Tęsknota. Przy tym się zatrzymałem. Bo tak jak poprzednie wyrazy można było jakoś podzielić i wytłumaczyć ich pochodzenie, tak tęsknota nie. Tęsknota była jedna, od tęsknienia za utęsknioną osobą. Tęskniłem za Rosalie i nie było dnia, godziny, kiedy o niej bym nie myślał. Czym próbowałem się zająć, tak szybko to zostawiałem, bo to nie miało sensu. Co w ogóle go miało? Boże, byłem beznadziejny.
Siedziałem na balkonie na rozłożonym leżaku z sokiem pomarańczowym z lodem obok. Rosalie lubiła go tak samo mocno jak ja i toczyliśmy wiecznie o niego wojnę i kto czyją butelkę wypija. Jeśli nie mieliśmy już się o co kłócić, kłóciliśmy się o sok. Słońce już mocniej grzało. Nie chciało mi się smarować. To było strasznie dobre uczucie, kiedy Rose robiła to na jachcie. Dobre i podniecające. Jej dotyk był zniewalający i czasami ledwo się powstrzymywałem, nie chciałem jej zbyt przerazić tym, co czułem.. Co czułem. Czuć.. Uczucie.. –Łem. Czas przeszły, dokonany? Chyba nie do końca. Przestań.
To do niczego nie doprowadzi.
Doszedłem do wniosku, że czas wyrwać się z tej codzienności choć na chwilę. I może to była doskonała okazja, żeby skorzystać z długo odwlekanego zaproszenia?
Sięgnąłem leniwie do parapetu, żeby wziąć z niego telefon. Otworzyłem spis kontaktów i znalazłem ten, na którym mi zależało. Odczekałem kilka sygnałów, aż w końcu usłyszałem po drugiej stronie glos trenera.

-Marco! Miło, że dzwonisz! Przypomniało ci się o staruszku?
-Staruszku nie, ale pomyślałem o tobie.
-Proszę, proszę, coś czuję, że masz sprawę, hm?
-Czemu? –zaśmiałem się pod nosem. Klopp należał do tych ludzi, którzy zdiagnozują cię po pięciu sekundach rozmowy.
-Instynkt tacierzyński. A więc? Co u ciebie? Jak się ma Rosalie?
-W porządku. Masz niezły instynkt. Tak się zastanawiałem, czy mogę nadal do was wpaść?
-Do Liverpoolu? Przecież ci mówiłem nie raz, że mój dom stoi zawsze dla ciebie otworem. Kiedy przyjeżdżasz?
-Chociażby jutro. Kwestia kupienia biletu.
-Sprawdzaj i przyjeżdżaj. Rozumiem, że pogadamy jak przyjedziesz?
­-Taaak. Ulla nie będzie miała nic przeciwko?
-Ulka? Przecież ona cię uwielbia, że aż czasem czuję się zazdrosny.
-Wiem, sprawdzam czy nadal jej uczucia…
-Ej, młody! –roześmiał się głośno po drugiej stronie aparatu, co również wywołało mój uśmiech. –Zobacz co z biletami i widzimy się w najbliższym czasie.
-Dzięki, do usłyszenia –pożegnałem się i rozłączyłem. Z trenerem albo rozmawialiśmy krótko i treściwie albo potrafiliśmy gadać godzinami. Jego żona się z nas naśmiewała, że nawet ona tyle nie gada z koleżankami. No cóż. Coś czułem, że teraz pobijemy wszelkie możliwe rekordy w długości rozmów. Liverpool musiał być dobrym pomysłem na odskocznię. Jeśli nie Liverpool, to zostanie mi już tylko przeprowadzka na Grenlandię, żeby pobyć w samotności i przywrócić się do stanu normalności. 







~~~
Marco już nie czuje, że rymuje w tej końcówce. 😂 Na razie nic się nie dzieje, cisza przed..no właśnie czym? Poza tym, Marco jedzie do Liverpoolu. Wiem, że to było w waszych opcjach na dalszy rozwój akcji.. Sęk w tym, czy w moich opcjach też to się znalazło aby na pewno.. Oczywiście muszę was potrzymać trochę w niepewności. Nie byłabym inaczej sobą😊
Mam nadzieję, że u was też taka piękna pogoda (chociaż jakiś czas bylo okropnie zimno i deszczowo!!) i już albo za momencik też będziecie miały cudowne wakacje;)
Jak macie ochotę zobaczyć kilka fotek z mojej wyprawy to zapraszam na IG: @ollivia.s_

Do następnego! Buziaki!!!