Z Berlina wyjechaliśmy już następnego dnia wieczorem.
Upierałam się, żeby wyjechać wcześnie, jednak Marco wiedział swoje, on chciał
mi pokazać Berlin. Bałam się nocnej jazdy, nigdy to nie było dobrze widać
drogi, przypuszczałam, że do tego blondyn będzie jeszcze zmęczony. Ale z nim czasem nie można było wygrać. Nie
znaczyło nie, i tyle.
Nie można było jednak zaprzeczyć, Marco był wspaniałym
przewodnikiem. Pokazał mi najpiękniejsze miejsca, popłynęliśmy też na wyspę
muzeów, gdzie odwiedziliśmy, zdaniem Marco, dwa najciekawsze. Na mieście zjedliśmy
obiad w jednej z licznych restauracji na starówce. Przez to, że usiedliśmy na
zewnątrz, zatrzymywali się co jakiś czas kibice i prosili Marco o zdjęcie. Nie
wszyscy jednak do niego podchodzili. Siedział tyłem do ulicy, więc tylko ja
widziałam, że ludzie się zatrzymują, mówią coś między sobą i robią zdjęcie.
Kiedy mu o tym powiedziałam tylko machnął niedbale ręką, był przyzwyczajony do
takich rzeczy i nie zwracał na to uwagi. Nawet wolał te zdjęcia z za pleców, bo
nie musiał przerywać jedzenia. Coś w tym było. Byłam strasznie zaskoczona,
kiedy także mnie poproszono o wspólne zdjęcie. Marco jedynie zaśmiał się pod
nosem, widząc moje zakłopotanie.
Po powrocie do hotelu spakowaliśmy swoje walizki i
wymeldowaliśmy się na recepcji. Wrzuciliśmy walizki do bagażnika jego białego,
terenowego samochodu i ruszyliśmy w drogę. Wyjeżdżając z miasta kupiliśmy
jeszcze dwie, duże, aromatyczne kawy. Dla mnie z dodatkiem karmelu, miałam
wzmocnioną potrzebę na słodkie rzeczy. Włączyłam radio i usiadłam wygodnie na
miękkim siedzeniu, obserwując mijające drzewa i znikające pasy na ulicy.
Po ponad dwóch godzinach drogi, około godziny dwudziestej
drugiej, kiedy już się ściemniło, zjechaliśmy z autostrady. Marco telefon się
wyładował, a mój przestał łapać zasięg. Mój mąż jednak był pewien, że jedzie
dobrze i wcale nie potrzebował żadnych map. Jechaliśmy praktycznie przez las. I
o ile droga była cywilizowana, to po obu stronach znajdywały się ściany lasu.
-Kochanie, wiem, że siedziałam całą drogę w telefonie ale..
Tej drogi sobie nie przypominam.
-Zjechałem za wcześnie, ale to skrót.
Nic nie odpowiedziałam. Jeśli to była jego męska duma to nie
miałam co dyskutować. Gdybyśmy się zgubili to i tak pewnie by tego nie
przyznał. Hoho, przecież był fantastycznym, świeżo upieczonym kierowcą z
wieloletnią praktyką!
Zaczęło padać, powoli niewielkie krople spadały na przednią
szybę. Wycieraczki co chwila je ścierały, jednak na próżno. Deszcz przybrał na
intensywności, krople były coraz większe.
-Wyłączyłeś kilmę?-zapytałam czując lekki chłód na dłoniach.
-Nie, ale coś chłodno, prawda?-mruknął pod nosem i spojrzał
na swój panel sterujący. Przełączał coś jeszcze, starą najlepszą metodą wyłącz
i włącz. –Leci coś u ciebie?
Przyłożyłam dłoń do kratki wentylacyjnej.
-Nic. Lekki chłód..
-Cholera, klimatyzacja padła.
-Twój tata pewnie to szybko ogarnie jak dotrzemy na miejsce.
-Sam to powinienem ogarnąć. Jak znajdzie się jakieś ubocze
to zobaczę.
Oczywiście. Mówiłam już coś o męskiej dumie?
Przejechaliśmy kolejny kilometr, a Marco znalazł jakiś
kolejny problem w samochodzie. Oh, naprawdę? Udało nam się zjechać koło jakiejś
wysepki. Las zaczął się trochę przerzedzać, jednak i to nie sprawiło, że
odzyskałam sygnał w telefonie. Deszcz lekko się uspokoił, więc Marco zdecydował
się zajrzeć pod maskę samochodu i zlokalizować usterkę. Kilka minut moknął
próbując się czegoś doszukać, jednak poddał się zamykając klapę z hukiem i wsiadł z
powrotem do środka.
-Trudno, jedziemy póki działa. –westchnął i przekręcił
kluczyki w stacyjce.. I nic. Przekręcił raz jeszcze, po czym przeklął,
uderzając ze złością dłońmi w kierownicę.
-Spokojnie, może za szybko to robisz.
-Robię to jak zwykle, Rose.
-Spróbuj jeszcze raz.
Posłuchał mnie i przekręcił raz jeszcze kluczyk, tym razem
trochę wolniej. Silnik trochę nienaturalnie zawarczał, a potem ucichł.
-No to nie pojedziemy.-westchnął, ściskając dłonie w pięści.
-Rano jak przestanie padać wezwiemy pomoc, siedzenia można
rozłożyć, prześpimy się tu, nie będzie aż tak źle.
-Zamarzniemy tu Rose. –stwierdził przeczesując włosy. Zawsze
tak robił, kiedy się zastanawiał albo denerwował.
-Mamy w walizkach polary.
-Weźmiemy te polary i pobiegniemy wzdłuż drogi, las się
przejaśnia, może ktoś tu będzie miał jakiś dom.
-Pada deszcz.
-Mamy bluzy z kapturami. Jeśli potem dostaniemy ciepłe herbaty
to ja bym zaryzykował.
-To poczekaj, zmienię buty na adidasy i wygrzebię z walizek
nasze bluzy.
-W porządku. Pójdę po nie.
-Nie, siedź, nie będziesz na deszcz wychodził. Poradzę
sobie.
Przegramoliłam się z przedniego siedzenia na tylne i otworzyłam
nakładkę na bagażnik. W walizkach zaczęłam niezdarnie przerzucać wszystkie
ubrania z wierzchu, by dostać się na sam spód, gdzie były buty i nasze bluzy.
Wzięłam trzy, nie wiedziałam w sumie po co, ale z drugiej
strony, nie wiedziałam jak długo będziemy iść. Na tylnych kanapach samochodu
zdjęłam buty i podałam Marco jego bluzę. Założyliśmy na siebie cieplejsze
ubrania i wyszliśmy na zewnątrz. Wcisnęłam wszystkie włosy w kaptur i zasunęłam
go najbardziej na czoło. Marco zabrał jeszcze z bagażnika znak awarii i ustawił
go w odpowiedniej odległości od bagażnika.
-Wezmę jeszcze inną torebkę, spakuję chociaż wodę,
cokolwiek.. –westchnęłam i zaczęłam patrzeć na rzeczy w walizkach. Klapa
bagażnika chroniła nas przed deszczem, co było znacznym udogodnieniem.
-Weź moją ładowarkę. Podłączę od razu telefon do prądu.
–powiedział, podtrzymując wierzch walizki, żeby się nie zamykało.
-Mam. A potrzymasz jeszcze to, czy należysz do facetów,
którzy się boją takich rzeczy?-zaśmiałam się wyjmując z pudełeczka kilka tamponów
na wszelki wypadek. Marco widząc je skrzywił się z wyraźną przesadą i wystawił
niepewnie rękę. –Spokojnie, zaraz te straszne rzeczy od ciebie zabiorę.
-Wcale się nie boję. Tylko.. To wywołuje niepokój.
-Tak tak. –roześmiałam się wkładając portfel do większej
torebki i wyzwoliłam go z trzymania tych okrutnych rzeczy.
-Chyba wszystko mamy.
-No to biegniemy.
-Ja idę a ty biegniesz dopóki nie zobaczysz pierwszego domu.
Dojdę po tobie. –powiedziałam. Nie chciałam psuć jego planów, ale nie byłam w
stanie.
-Wiesz przecież, że nigdy nie pozwoliłbym ci po mnie
dochodzić.
-Marco!
-No co. Zawsze się o ciebie troszczę. Pójdziemy teraz razem,
później cię poniosę.
-W porządku. –uśmiechnęłam się, przewracając oczami. Zawsze
musiał mieć jakieś aluzje.
Droga dłużyła mi się niemiłosiernie. Szłam najszybciej jak
mogłam, Marco rozglądał się dookoła szukając jakiegoś domu. Deszcz lekko ustał,
jednak z oddali słyszeliśmy grzmoty. I czas pomiędzy ich uderzeniami był coraz
krótszy, co znaczyło, że deszcz dopiero może się zacząć. Blondyn też szukał
zasięgu w moim telefonie jednak już zupełnie na marne. Las zamienił się na
pole. Moje nogi powoli już odpadały, a deszcz przybierał na sile.
-Jeśli zaraz nie znajdziemy jakiegoś schronienia, to..
-Jest!-przerwał mi Marco wskazując palcem na niewielką
chatę, obok której stała najprawdopodobniej stajnia. Od razu na moich ustach
pojawił się uśmiech. Jakbym dostała nowych sił ruszyłam, wyprzedzając przy tym
Marco.
Furtka była otwarta. Nie było przy niej dzwonka, więc
pozwoliliśmy sobie wejść, zwłaszcza, że w środku paliło się światło.
Zapukałam w stare drzwi, z których prawie już odpadała
stara, mosiężna kołatka przypominająca podkowę. Po drogiej stronie usłyszeliśmy
ciche rozmowy i szuranie. Chwilę później zaczął szczekać pies.
-Kto tam?-odezwał się głos za drzwi. Wskazywał na kobietę w
starszym wieku. Zaczęłam pocierać ramiona, bluza, którą miałam na sobie
kompletnie przemokła, sprawiając, że było mi jeszcze zimniej.
-Dobry wieczór. –zaczął głośniej Marco, żeby kobieta stojąca
po drugiej stronie wszystko dobrze usłyszała. –Zepsuł nam się samochód kilka
kilometrów stąd, nie mamy jak zadzwonić, potrzebowalibyśmy noclegu. Oczywiście
zapłacimy.-dodał, jakby to miało pomóc w podjęciu decyzji staruszce. Może
pomogło, bo chwilę później drzwi się lekko uchyliły a w nich pokazała się niska
postać starszej kobiety o siwych włosach, spiętych w elegancki koczek. Miała na
sobie długi szlafrok i stare, męskie, brązowe kapcie.
-Dobry wieczór..-zaczęła, jednak przerwał jej na około
pięćdziesięcioletnia kobieta.
-Mamo, pójdź do taty, ja zaraz wrócę. –powiedziała
odprawiając staruszkę. Ta na nas spojrzała uśmiechając się i ruszyła wolno do
środka domu, szurając głośno kapciami.
-Dobry wieczór..-przywitałam się z nową rozmówczynią.
-Dobry wieczór. Z chęcią byśmy państwu pomogli, jednak ta
chałupa ma tylko jedną sypialnię, w której teraz jest mój chory ojciec, w
salonie jest kanapa, na której śpię z moją starą matką.. Choćbyśmy chciały..
-A jakiś dom w pobliżu?-zapytał Marco, wzdychając z
rezygnacją. Cudownie.
-W promieniu dziesięciu kilometrów nie. –powiedziała
wzruszając ramionami. Podskoczyłam przerażona, kiedy koło nas rozległ się
straszny huk grzmotów. –Oj, niedobrze. –westchnęła i zaczęła się rozglądać z
zakłopotaniem. –Wiem, że to może nie jest najlepsza opcja, ale za to sucha… W
stajni jest duża hałda siana. Gdybyście sobie na nią położyli prześcieradło,
owinęli się kocami? Wiem, że to nie są luksusy ale tylko tak możemy pomóc.
Spojrzeliśmy na siebie z lekkim rozbawieniem, bo żadne z nas
nie przypuszczało, że przyjdzie nam nocować na sianie wśród koni.
-W takim razie chętnie skorzystamy z oferty. –powiedziałam, spoglądając na Marco.
-Poczekajcie, dam wam zaraz koce, naleję do termosu herbaty,
pewnie zmarzliście.
-Bardzo dziękujemy.-odpowiedziałam życzliwej kobiecie. Zamknęła
za sobą drzwi pozostawiając nas na zewnątrz.
Spojrzeliśmy po sobie i w jednym momencie roześmialiśmy się
głośno.
-Wiesz, zawsze mogliśmy spać w samochodzie.
-Będzie fajnie. W stajni jeszcze nie spaliśmy. Kolejne
wyzwania przed nami!-uśmiechnął się szeroko Marco i objął mnie mocno,
pocierając ręką o plecy, żeby było mi trochę cieplej.
Kilka chwil później kobieta wyszła z kocami w rękach, które
przekazała Marco, mnie dostał się stary, metalowy termos z nakręcanym
kubeczkiem. Nie czułam gorąca, ale nie mogłam się doczekać już, kiedy go
odkręcę i ogrzeje mnie para. Kobieta otworzyła duży parasol, który ochronił i
ją i mnie przed deszczem. Marco niestety nie załapał się na miejsce, miał za to
swój kaptur, jednak przemoczony kaptur. Będziemy musieli zdjąć mokre rzeczy,
obyśmy jednak nie wpadli z deszczu pod rynnę i nie zmarzli kompletnie.
Przeszliśmy przez zamoknięte podwórze. Miałam już tę
świadomość, że będę miała buty do solidnego mycia. Oby się wyczyściły, bo były
przepiękne i nie były noszone zbyt wiele razy.
Nie zostaliśmy wprowadzeni do środka, naszej wybawicielce
się bardzo spieszyło do chorego ojca. Zostaliśmy uprzedzeni, że zwierzaki mogą
się bać burzy i trochę hałasować, jednak były zabezpieczone w swoich boksach,
przez co nic nam nie groziło. No tak, do samochodu już było za daleko.
-No to..-zaczęłam, przekraczając próg stajni… I myśląc, że
znajdzie się tu kilka koni na krzyż myliłam się. Owszem, były konie, dwa. Były
też dwie krowy i pełno owiec.
-Co tu tak śmie..-powiedział wchodząc za mną Marco.
Odwróciłam się do niego i spojrzałam z przerażeniem w jego oczy. Zaraz kiedy
omiótł spojrzeniem całe nasze schronienie spojrzał na mnie i roześmiał się
głośno.
-Nie wierzę.. –westchnęłam i przekręciłam przełącznik w
nadziei, że zapali się światło i po zamknięciu drzwi nie będzie kompletnej
ciemnicy. Cóż, nadzieja matką głupich. Po chwili ruszyłam na przód, oświetlając
ekranem telefonu asfaltową dróżkę pomiędzy boksami dla zwierząt. Na samym końcu
znaleźliśmy kanciapę, o której wspominała kobieta. Znajdował się tam stolik, na
którym stało puste wiadro. Na ścianie przyczepione zostały wszelkiego rodzaju
grabie, szufle i łopaty. W rogu naprzeciwko usypany został stosik siana, na
którym mieliśmy położyć prześcieradło i sobie spokojnie spać. No pewnie. Marco,
który wszedł zaraz za mną rozejrzał się z rozbawieniem i ułożył wszystkie koce
na biurku. Po chwili zaczął śpiewać.
-Mizerna cicha, stajenka licha…
-Oj cicho. –roześmiałam się, spoglądając na niego. Właśnie
pierwszy raz usłyszałam, kiedy śpiewał. Ładnie śpiewał. Odłożyłam termos, który
trzymałam w ręku na biurko i wzięłam wielkie prześcieradło, które powinno jakoś
ochronić nas przed kłującym sianem. –Mam
nadzieję, że tu nie będzie żadnych kleszczy, czy innych gryzących…Ugh.. Aż boję
się pomyśleć.
-Oby nie. Najwyżej w domu cię dokładnie przelecę…wzrokiem.
-Dajcie mi siłę. Czemu ty to robisz?!
-Ale co? –wzruszył ramionami i poprawił prześcieradło.
Położył u góry jedną poduszkę, a na to wszystko ułożył trzy grubsze koce.
-Dobrze wiesz co.
-Wysłałaś mnie na przymusowy urlop, czuję się stratny, i to
dobre kilka dni.
-Wytłumaczyć ci pojęcie żona raz jeszcze?
-A tobie pojęcie pociągająca, seksowna fantastyczna w łóżku żona?
-Nie bierz mnie pod włos. –powiedziałam używając jego
własnych słów z randki, kiedy posadził mnie na swoim czarnym Astonie Martinie.
Tęskniłam za tamtym samochodem. Miałam do niego spory sentyment.
-Nie ważne jak, ważne z kim i czy w ogóle.
-Koniec! Idę pić herbatę. Jak chcesz też, to się uspokój.
–oznajmiłam ze śmiechem, karcąc go niczym dziecko. Bo naprawdę, czasem tak się
zachowywał.
Odkręciłam termos i nalałam z niego trochę parującej herbaty
do metalowego kubeczka. Przysunęłam go do policzka, żeby móc poczuć choć
odrobinę ciepła. Upiłam maleńki łyk, który wręcz poparzył mój język i przełyk.
Nigdy nie sprawdzałam, czy herbata jest zdatna do picia. To była moja nauczka.
-Lepiej zdjąć bluzę, jest cała morka, będzie ci kompletnie
zimno. –powiedział ignorując moją niezdarność. Przesunął moje ręce i rozpiął
zamek błyskawiczny. Powoli zsunął ją z moich barków i pomógł mi wyciągnąć z
niej ręce. Zawiesił ją na rączce grabi i zaczął zdejmować także swoją. –Że też
sama nigdy nie chcesz się rozbierać. Zawsze ja muszę.
-Czy chcesz jeszcze na coś ponarzekać, kochanie? –zaśmiałam
się –Oczekujesz striptizów?
-Ty to powiedziałaś.
-A ty jak mniemam, pomyślałeś.
-Dobrze mniemasz. –roześmiał się i podszedł do mnie otulić
ramionami. Delikatnie zaczęłam dmuchać na herbatę, chcąc choć odrobinkę ją
wystudzić.
-Nadal gorąca. –westchnęłam kładąc głowę na jego braku.
-Zawsze będziesz gorąca.
-Co ci się stało?! Kim jesteś i co zrobiłeś z moim mężem?
Marco miał czasami dni, kiedy wyjątkowo wnerwiał. Trafił
niestety jeszcze na moje dni, kiedy to mnie wszystko wnerwiało. Zamknięci w tak
małym pomieszczeniu… To było niebezpieczne.
Kiedy już wypiłam herbatę, nalał sobie też Marco.
Stwierdziłam, że zdejmę przemoczone i ubłocone buty. Też zdjęłam bluzę, którą
zawiązałam sobie przy samochodzie na biodrach. Była jego, więc stwierdziłam, że
powinien był ją założyć. Zwłaszcza, że ja miałam jeszcze na bluzce sweterek, a
on jedynie podkoszulek i cienką koszulę w kratę. Kiedy na chwilę odstawił
kubek, rzuciłam nią do niego po ciemku, jednak bez problemów ją złapał. Założył
ją i zapiął pod samą brodę.
-Zostalibyśmy w samochodzie.. Suchym, pachnącym. Ale nie. Ty
wolałeś iść na deszcz, żeby znaleźć stodołę pełną śmierdzących zwierząt. Super!
-Też się na to zgodziłaś. To był los. Skąd mogłem wiedzieć,
że trafimy tu? Poza tym, mamy koce i herbatę. W samochodzie byśmy marzli. –oznajmił
spokojnie i zsunął równie zabłocone buty z nóg. Odstawił termos koło naszego
tymczasowego łóżka i usiadł koło mnie.
-O, bo na pewno tu jest mi ciepło. –westchnęłam pod nosem i
zaczęłam powoli się kłaść. Było całkiem wygodnie.
Marco westchnął pod nosem i zdjął swoją bluzę. Podłożył
swoją dłoń pod moje plecy i pomógł mi wstać. Potem sprawnie nałożył swoją
wielką bluzę na mnie i podwinął mi za długie rękawy.
-Teraz ci będzie ciepło. –powiedział i musnął mnie
delikatnie ustami w czoło.
Na zewnątrz rozległ się przerażający huk. Ciarki przeszły
mi przez całe ciało i od razu wtuliłam się niczym małpka w Marco.
-To tylko burza, maleństwo. –zaśmiał się pod nosem i zaczął
powoli rozmasowywać moje plecy, obejmując mnie mocno. W tych całych
ciemnościach widziałam jedynie zarys jego sylwetki, ale sam zapach, dotyk, jego
obecność tu dodawała mi odrobiny odwagi.
Pewnie gdybym tu była sama, umarłabym na zawał. Leo zawsze mnie chronił, przez
co sama czułam się odważna. Byłam pewna siebie, nie znałam strachu. A przy
Marco? Byłam niedoskonała, bałam się. O siebie, o niego, o nas. Źródłem samego
szczęścia i odwagi był on. To przy nim byłam szczęśliwa. Gdybym była sama
pewnie bym tęskniła.. Nie umiałabym znaleźć tej radości.. Jednak czas, w którym
powinnam była ją znaleźć nadchodził, powoli, nie ustępował, nie zatrzymywał się
ani na chwilę. Z dwunastu miesięcy praktycznie zaraz zostanie dziesięć. Potem
dziewięć, pięć, dwa, potem sam tydzień, jeden dzień, godzina.. I wszystko tak
nagle miało się skończyć. Taki koniec świata. Nikt nie zna daty i godziny końca
świata. Mój świat miał się zakończyć piętnastego sierpnia przyszłego roku. W
południe.
-Przytul mnie. Tak, żeby świat się nigdy nie skończył.
-Kochanie… Nie bój się. –szepnął i położył się, robiąc tym
samym miejsce dla mnie. –Przecież wszystko jest w porządku. To tylko burza,
żadnego końca świata jeszcze nie ma.
-Jeszcze. –westchnęłam smutno i ponownie się do niego
przytuliłam. Był już zmarznięty. Narył nas wszystkimi możliwymi kocami.
Oplątaliśmy się nimi szczelnie, chcąc jak najlepiej okryć się przed zimnem. Kolejny
grzmot, zaraz za nim błysk, który rozjaśnił nawet całą szopę. Zza naszej
kanciapy dochodziły odgłosy przestraszonych koni. Żeby one tylko się nigdzie
nie wydostały. Przytuliłam mocniej Marco i spróbowałam złapać sen.
-Cholera.
-Co jest?
-Pada mi na nos. –fuknął naburmuszony i popchnął mnie lekko
na bok, żeby schować się przed wodą.
-Lepiej?
-Tak. Chcesz jeszcze herbaty?
-Nie, pójdę już spać.
-Dobranoc. – powiedział i pocałował mnie w policzek na
dobranoc. Oby to weszło mu w nawyk, bo to było przecudowne uczucie. Mocniej
przytuliłam się do jego klatki piersiowej i zamknęłam oczy. I nawet na cała
burza, głośne grzmoty, hałasujące zwierzęta, odrzucający smród, spanie na
sianie i zimne powietrze, które dostawało się praktycznie zewsząd, nie zepsuło
tego momentu. Kiedy razem zasypiamy, wtuleni w siebie jako mąż i żona.
Kiedy czułam, że łapał mnie już mocny sen, rozległo się
przerażająco głośne muczenie krowy. Rety. Miałam nadzieję, że to nie przerwie
mojego dobrze zapowiadającego się snu. Marco też zaczął się kręcić i naciągać
koc. Pewnie było mu zimno. Ale z całym szacunkiem, to, że miałam na sobie jego
bluzę, nie znaczyło, że mogę spać pozbawiona koców.
I jeszcze zaczął śpiewać. No tak, w końcu Boże Narodzenie
coraz bliżej.
-Wśród nocnej ciszy głos się rozchodzi… -zaczął cicho
uderzając stopami w rytm piosenki o moją łydkę. –Wstańcie pasterze…
-Krowa się rodzi. –mruknęłam pod nosem, pogodzona z
bezsenną, zmarnowaną nocą.
-Ty śmieszku. –parsknął blondyn, poprawiając się na
poduszce.
-Nie, mówię na poważnie. Widziałam tą krowę jak wchodziliśmy
do środka. Ewidentnie w ciąży.
-I co teraz? –zapytał, podnosząc się lekko.
-Będzie mała krówka?
-Ale musimy chyba kogoś powiadomić?
-Ojca dziecka? Masz czerwoną bluzkę, nie próbowałabym. Chcę
spać. –mruknęłam pod nosem i odwróciłam się od niego plecami i naciągnęłam na
siebie koc, który mi zabrał.
-Rose…
-Cicho. Śpię. –powiedziałam zarzucając ramię na ucho, żeby
uciszyć muczenie krowy. Które było coraz głośniejsze. –Oj cicho już!
-To też było do mnie? –roześmiał się blondyn i wstał z
naszego łóżka.
-Nie. Gdzie idziesz?
-Do tej kobiety. Chyba powinna się na tym znać? –zapytał wiążąc
sznurowadła swoich jeszcze wczoraj nowych Nike’ów. Dzisiaj wyglądały już… Nie
wyglądały.
-Ale burza…
-Nic mi się nie stanie. –stwierdził, a ja byłam pewna, że
się uśmiechnął.
-A ja?
-Ty jesteś dzielną dziewczynką i na pewno sobie poradzisz.
–odpowiedział z pewnością i nachylił się, żeby mnie pocałować. Naprawdę myślał,
że jestem dzielna? Zdjęłam z siebie jego bluzę i mu ją podałam, nie chciałam
żeby marznął.
Chwilę później już go nie było. Kiedy wyszedł akurat wróciło
światło. Westchnęłam i zczołgałam się z posłania. Założyłam buty, brudząc przy
tym swoje ręce. Wytarłam je w jakąś szmatę, mając nadzieję, że ta nie była
brudniejsza od czegoś innego. Narzuciłam na siebie duży, gruby koc i ruszyłam w
stronę krowy, która wydawała z siebie coraz głośniejsze i żałośniejsze dźwięki.
-No hej mała. –powiedziałam, kiedy podeszłam do boksu.
Akurat nad nim wisiała ostatkami sił spora lampa. W boksie leżała osamotniona,
duża, czarna krowa w białe plamki. Spojrzała na mnie swoimi pięknymi, wielkimi,
czarnymi oczami. Była przepiękna. Z lekkim wahaniem otworzyłam boks i zbliżyłam
się na krok, sprawdzając, jak zwierzę na mnie zareaguje. –Marco poszedł do twojej pani,
może ona ci jakoś pomoże. –mówiłam do niej, jakby mnie rozumiała. Zauważyłam, że kiedy do niej mówię,
staje się bardziej spokojna i opanowana. –Pewnie cię boli? Ja nie mam dzieci,
ale myślę, że to największy skarb. Mieć dziecko, jako owoc miłości. Ten tu obok
w boksie to twój mąż? –zapytałam kucając koło jej mordki. Ona jakby mnie
rozumiejąc ryknęła głośno i położyła swoją głowę na moich kolanach, sprawiając,
że kompletnie straciłam równowagę i wylądowałam pupą na twardym asfalcie.
–Poczekam tu z tobą na Marco. Mam cię pogłaskać?
Z odrobiną niepewności położyłam dłoń na jej głowie i powoli
zsuwałam ją na jej pyszczek, i znów do góry. Ona przełożyła się już zupełnie do
pozycji leżącej, jakby mocniej też wtuliła w mój brzuch swoją głowę. Pociesznie
machnęła uszami, a chwilę później sapnęła. Czułam wwiercające spojrzenie pana
byka, który przemieszczał się niespokojnie w swojej zagródce.
-Myślisz, że to będzie chłopak czy dziewczynka? Gdybym miała
wybierać, to chciałabym mieć córkę. Ubierałabym ją w te wszystkie opaski,
kokardki, miałaby tryliony różowych, falbaniastych sukienek w różne zwierzaki.
Nawet bym jej kupiła jakieś z małymi krówkami, specjalnie dla ciebie. Ale ja na
razie nie jestem gotowa na dzieci. Może jak będę miała z trzydzieści lat? Może
trzydzieści dwa. Jak się okazuje, nie jestem też na tyle dojrzała, żeby być w
związku. To małżeństwo jest dziwne, naprawdę. Musisz mi uwierzyć. Jestem
zauroczona Marco, co utrudni tylko nasze rozstanie. Ale nie wiem, czy kiedyś
spotkam kogoś, z kim mogłabym już mieć tą córeczkę. Nie wiem czy jeszcze kogoś
tak polubię jak Marco. Bo mimo, że czasami jest rozbrajająco głupi i straszne
zboczony, to go uwielbiam. Słyszę głosy, więc chyba już idą. Albo to ze mną
źle, bo gadam do krowy o swoim życiu i słyszę głosy… Ale kto nie jest wariatem?
Ty też jesteś wariatką. Młode o tej porze roku? Chyba, że nieplanowane, to
jeszcze jakoś zrozumiem.
Ona znów zaczęła muczeć. Zaczęłam głaskać ja też drugą ręką
za uchem, głowę delikatnie schyliłam, żeby móc położyć na jej mądrej,
cieplutkiej główce. Taka krowa mogła posłużyć za niezły kaloryfer. Szkoda, że
szybciej na to nie wpadliśmy.
Chwilę potem usłyszałam odgłos trzepanych butów o podłogę i
skrzypienie zamykających się drzwi.
-Helgunia! Moja ty księżniczko. –zakrzyknęła kobieta, która
dała nam tu schronienie. Tuż za nią szedł Marco, który widząc mnie przytulającą
krowę, szeroko się uśmiechnął. –Już widzę oczarowałaś śliczną panią. Zaraz
zobaczymy, czy to już. Marcus, możesz położyć tutaj to wiadro. I przynieś
proszę ten koc. –poleciła. Zaśmiałam się pod nosem na przekręcenie imienia
mojego męża.
-Zna się pani na tym?
-Mój ojciec jest weterynarzem, całe dzieciństwo się tym
zajmowałam, moja droga. –stwierdziła i obeszła krowę, żeby sprawdzić postęp
akcji porodowej. W tym samym czasie przyszedł Marco ze smutkiem podając
kobiecie jeden z naszych koców. Chociaż szczerze wątpiłam, czy w ogóle uda nam
się jeszcze zasnąć. –Och, to już blisko! Chodź tu, Marcus! To całkiem podobne
do porodu człowieka. Jak nie zdążycie do szpitala to będziesz musiał sobie sam
poradzić! –oświadczyła, na co zaśmiałam się, widząc konsternację na twarzy
blondyna.
-Nie planujemy z Rose dzieci. –wytłumaczył krótko podchodząc
z kocem do kobiety.
-Oj, młode jesteście, na pewno się tam chędożycie! A jak się
chędoży, to się prędzej czy później ciąży! Tak było, jest i będzie! No chodź
tu, chodź tu. Tylko nie mdlej!
-Widzisz, Helga, co tu się porobiło? –zapytałam spoglądając
na krowę i przesunęłam policzkiem po jej czole. Nie wiedziałam, co mnie bawiło
bardziej. Starsza kobieta czy mina Marco. Była bardzo sympatyczna, nie chciałam
się z nią kłócić, jednak gdyby ktokolwiek z nas, czy ja, czy Marco, chociaż
pisnęło słówko o zabezpieczaniu się podczas…chędożenia, zapewne miałaby też
swoje zdanie na ten temat.
Krowi poród się niemiłosiernie przedłużał. Kobieta
zagadywała Marco swoimi przeróżnymi opowieściami. On potakiwał od czasu do
czasu, zerkał też na mnie z troską. Ja od czasu do czasu przymykałam oko,
chociaż świecąca jarzeniówka nad głową wcale mi nie sprzyjała zaśnięciu. Nie
przestawałam głaskać Helgi, która często muczała, jakby płacząc. Nie było mi
zimno, jednak najcieplej też nie. Całe szczęście, że miałam na siebie narzucony
koc. Miałam nadzieję, że i Marco jest w miarę ciepło. Nie chciałam, żeby
zmarzł, a zwłaszcza był chory. W końcu z treningu na trening było coraz lepiej.
Wierzyłam, że to już kwestia czasu, że zamiast z rehabilitantami zacznie
ćwiczyć z drużyną. Mimo to chciałam jeszcze złapać okazję, żeby móc porozmawiać
z jednym z nich i móc co nieco poobserwować.
Na chwilę przysnęłam. W którymś momencie urwała mi się
historia pani Estery o chorobie jej męża. Kiedy otworzyłam oczy, temat już
zszedł na to, jakie owce potrafią być głupie, jednak kiedy przychodziło co do
czego, potrafiły trzymać się stada i słuchać się psa. Podobno jeszcze żadna nie
uciekła do pobliskiego lasu.
Podniosłam głowę z krowy i lekko zaspana znów zaczęłam ją
głaskać. Wyobrażałam sobie, że jednak to ona była bardziej zmęczona niż ja, a po
jej spokoju stwierdziłam, że głaskanie na coś się przydaje. Dowiedziałam się,
że to już ostatnie potomstwo Helgi. Krowa była już na tyle stara, że w ogóle
cudem okazało się, że będzie miała młode. Małżeństwo nie hodowało zwierząt dla
zabijania. Helga była głównie po to, żeby dawać mleko i rodzić młode, które
szły na sprzedaż. Owce golili i sprzedawali wełnę, która podobno bardzo się
opłacała. Konie były głównie atrakcją dla wnuków pani Estery, które i tak
rzadko ją odwiedzały. Zaczęłam się zastanawiać, czy Helga tęskniła za małymi. W
końcu to jej dzieci.
Pani Estera poszła do szafki w naszej małej, sypialnej
kanciapie. Stamtąd przyniosła linki, by móc pomóc przy przyjściu na świat
cielaka. Marco przesunął się bliżej mnie, sprawiając wrażenie już zmęczonego i
trochę zdegustowanego. Krowa była coraz bardziej niespokojna, starałam się za
wszelką cenę ją uspokoić głaszcząc, jednak na nic to się zdawało.
Po długim czasie na świat przyszła przepiękna, malutka
krówka. Jednocześnie z Helgą zaczęło dziać się coś złego. Zupełnie osłabła, spojrzała
jedynie na pięknego, czyściutkiego, o błyszczącym futerku cielaka. Był taki
piękny. Miał takie same czarno-białe łatki i wielkie oczy. Kilka razy językiem
polizała jego grzbiet, potem opadła z bezsilności.
-Hej, Helga, co się dzieje, mała?-podeszła do mnie pani
Estera, wyraźnie zaniepokojona stanem zdrowia jej ukochanej krowy. Spojrzała na
oczy krowy, później wstała szybko i bez słowa wybiegła ze stodoły.
Marco ukucnął koło małej krowy, wyraźnie zaniepokojony. Ja
nie przestawałam głaskać Helgi.
-Marco, ona nie umiera, prawda?-zapytałam, jakby on miał mi
na to odpowiedzieć. Przecież nie znał się na tym.
-Nie wiem, kochanie.
-Nie możesz umrzeć, kochana. –powiedziałam i ucałowałam ją
między uszkami. –Walcz, zobacz, masz prześliczną małą krówkę.
-Rose, ona cię nie rozumie..-powiedział delikatnie,
spoglądając ze smutkiem na małą krowę.
-Oczywiście, mało kto mnie rozumie.
-O czym ty mówisz..
Nie odpowiedziałam nic, jednak wyszło to dość naturalnie,
ponieważ z powrotem wróciła pani Estera, trzymając w rękach dużą apteczkę. Wyjęła
z niej stetoskop i przeciskając się między Marco a cielakiem podeszła do krowy.
Chciałam się jakoś przesunąć, jednak stwierdziła, żebym została i robiła cały
czas to, co dotychczas. Czekałam, aż coś powie. Jednak wieści nie były dobre.
-Serca zwalnia. Już nic nie zrobimy.
To mnie bardzo dotknęło. Nie wiedziałam dlaczego, jednak
poczułam w sobie straszny smutek. Bo dziecko straciło matkę. A matka dziecko. Bo
oba te przypadki miały odzwierciedlenie w mojej przeszłości.
I nawet, jeśli to było zwykłe zwierzę, byłam jakoś strasznie
poruszona.
-Śpij, moja mała. Biegaj sobie w niebie po zielonej łączce.
–szepnęła smutno Estera, zdejmując stetoskop z uszu.
Moje oczy zaszły łzami. Przytuliłam się do krowy, która
właśnie oddała swój ostatni oddech.
-Obiecuję, że przyjadę tu odwiedzić twoją małą krówkę. Może
dostanie imię jak ty?
-Skarbie. –usłyszałam obok głos Marco. –Nie płacz.
Nie chciałam puścić głowy zwierzęcia na podłogę, nie
chciałam dotyku Marco. Chciałam uciec. Przez ten las. Biec, bez końca, nie
zwracając uwagę na deszcz, błoto. Czasami było tak lepiej, zostać samemu,
odciąć się od świata, od wszystkich ludzi, nawet tych najważniejszych.
-Rosie.. –powtórzył i delikatnie przesunął mnie, prosto w
swoje ramiona.
Wstaliśmy i odeszliśmy kilka kroków. Przytuliłam się do
niego i szybko pocałowałam. Potem odsunęłam go od siebie i przeprosiłam ich
oboje, wracając do kanciapy z sianem i kocem. Wypiłam kolejny kubek herbaty,
znów się parząc.
Okryłam się kocami i usiadłam na środku posłania. Marco nie
przychodził jakiś czas, słyszałam jedynie, że rozmawiał o czymś z Esterą.
Zamknęłam oczy i znów zaczęłam się pozbywać wszystkich wspomnień z głowy. To
było najgorsze. Ale niezależnie, czy powiedziałabym o wszystkim Marco, Ann czy
Mario, nic by to nie zdziałało. Nawet jeśli oni by zrozumieli, wybaczyli, to
nadal byłam ja. A ja sobie wybaczyć nie potrafiłam.
-Kochanie? Wszystko w porządku?
Blondyn niepewnie przekroczył próg malutkiego pomieszczenia.
-Tak, tak. –powiedziałam ocierając lekko już zasychające łzy
z policzków.
-Musimy porozmawiać. –oznajmił, zamykając za sobą drzwi.
Przesunęłam się niepewnie na sianie i spojrzałam na niego niepewnie. On był
bardzo zdecydowany i zdeterminowany. Nie było już ani śladu po jego
przygnębieniu. Przeczesał swoje włosy i zdjął swoje buty, stawiając je tuż koło
moich. Usiadł naprzeciwko mnie i spojrzał intensywnie w moje oczy.
-Coś się stało?
-Jestem cierpliwy, Rose. I obiecałem ci, że nie będę
naciskał. Ale widzę, że ostatnio nie jesteś sobą. Są sytuacje, w których po
prostu jesteś strasznie smutna. I wiem, że to nie chodzi o to, co się dzieje.
Coś siedzi w tobie. A ja naprawdę nie chcę, żebyś była smutna. Chcę ci pomóc w
jakikolwiek sposób, jak tylko mogę.
A więc dalej czytał we mnie jak w książce. Podziwiałam jego
opanowanie. Światło znów zgasło. To jednak nie przeszkadzało, Marco siedział
cały czas patrząc na mnie intensywnie. Nie wiedziałam co mam robić. Może
chociaż odrobina prawdy by go zadowoliła?
-Co według ciebie jest najgorsze, co może zrobić
człowiek?-zapytałam, przekręcając na bok głowę, oczekując odpowiedzi.
-A co mam ci powiedzieć?
-Prawdę.
-A ty mi też powiesz prawdę? –zapytał nie ustępując.
Uśmiechnęłam się delikatnie, jednocześnie przygryzając nerwowo wargę.
-Powiem ci pewną część, która jest prawdą. Nie chcę mówić
wszystkiego.
-W porządku. Dobre i to.
-To?
-Zabić. Ale też okłamać. Nienawidzę kłamstwa. Nie lubię
zakłamanych ludzi. Też tych, którzy z zimną krwią odbierają życie innym. To ma
coś wspólnego?
-Nie. –odpowiedziałam szybko, nawet nie analizując głębiej
jego pytania.
Siedzieliśmy w milczeniu. A więc morderstwo i kłamstwo. Tego
pierwszego byłam pewna, jednak drugie?
-Nie umiałbyś czegoś takiego wybaczyć?
-Nie wiem, Rose. Nie sądzisz, że to ciężkie pytania jak na
trudną, nieprzespaną noc?
-Ty też sobie wybrałeś moment na moje wyznania. –zaśmiałam
się pod nosem. –Dlatego widzisz, jak trudne to jest.
-Przykro mi, jednak nie mogę dłużej czekać. Zależy mi na
tobie.
-Mówiłam ci, że moja mama chorowała. Wtedy ojciec, widząc ją
w coraz gorszym stanie powiedział, że jej nie kocha, że spotyka się z kimś od
jakiegoś czasu.
-Mówiłaś, że szybko się pobrali po jej śmierci.
-Marco, nienawidziłam jej. Chciałam, żeby umarła. Za każdym
razem jej to powtarzałam, kiedy próbowała bawić się w mamę.
-Przecież byłaś mała. Przeżyłaś tragedię. –powiedział ze
zrozumieniem.
-Raz nawet wsypałam jej tabletki przeczyszczające do
herbaty. Do teraz przeraża mnie to, co w sobie trzymałam. Przy mamie czułam się
kochana, byłam dobrym dzieckiem. Zawsze jej pomagałam, sprzątałam, gotowałam.
Ojciec mówił mi, że przez to, jak traktuję swoją nową mamę, mnie nie kocha. A
ja mu powiedziałam, że to nie jest i nigdy nie będzie moja matka, a on nie jest
już moim ojcem.
Patrzyłam się na moje palce, którymi bawiłam się nerwowo. Po
chwili do moich palców dołączyły jego. Z najczulszą delikatnością splótł je z
moimi, dodając mi odwagi.
-Potem było już tylko gorzej. Ona chciała ze mnie zrobić
typowego Kopciuszka, nastawiała ojca przeciwko mnie, on jej wierzył we
wszystko. Mówiła, że nawet próbowałam ją zabić nożem w kuchni, to nie była
prawda. Nie byłam kochana. Wtedy, kiedy potrzebowałam, kiedy z dziecka stawałam
się nastolatką. Kiedy podobał mi się chłopak w szkole, do którego nawet nigdy
nie powiedziałam „cześć”. Bo wiedziałam, że nie pokocha mnie, a ja jego. Bo nie
wiem, Marco, nie wiem, co to znaczy miłość.
-Czego się wstydzisz?
-Mojego zachowania, tego, co zrobiłam. Przez moją nienawiść
do macochy cierpieli inni. Cierpiałam ja, bo zrobiłam coś złego. Bo ona mi
powiedziała, że wolałaby, żebym umarła, razem z moją mamą. Bo byłam barierą dla
jej szczęścia. I do końca życia będę.
Po moich policzkach spłynęły łzy. Dużo ciężej było mówić o
tym, niż myśleć. Nie mogłam otrzeć policzków, bo moje palce cały czas były
wplątane w jego. Siedzieliśmy w ciemności. Marco nadal nie spuścił ze mnie
wzroku, ja delikatnie spuściłam głowę, mając przed oczami jego klatkę
piersiową.
-Nigdy nie przypuszczałam, że powiem ci tak wiele. Nie
chciałam, żebyś o tym wiedział. Wstydzę się tamtej Rose, nie wiem, czy nadal
nią jestem. Czy jestem kimś innym, a jeśli tak, to kim. Czy jest jakaś granica
między tamtą mną, a obecną. Jeśli nie, to czy zawsze będę tak nienawidzić tej
kobiety? Nie chciałam, żebyś mnie znał tamtą, wiesz czemu? Żebyś mógł
stwierdzić, kim jestem. Czy jestem dobra.. Czy nie. I boję się, że nie
spojrzysz na mnie już nigdy tak jak do teraz. A to nie jest wszystko i… Ja nie
mogę, Marco.. Nie chcę, żebyś czuł się okłamany, ale.. Wiem, że to trudne, ale ty nie wiesz co
czuję, przypominając sobie o tym. I co czuję, kiedy jestem przy tobie, kiedy
się całujemy, kiedy obejmujemy się, ciało przy ciele.. Wariuję, Marco. Czuję
się jak psychicznie chora. Powiedz coś, błagam. Bo.. Bo ja nie wiem.. I..
-To uczucie.. –powiedział ostrożnie, jakby zastanawiając się
dokładnie nad swoimi słowami. Delikatnie poluźnił uścisk naszych dłoni. W całej
tej ciemności, to właśnie dotyk pozwalał mi choć trochę zrozumieć, co myśli.
Gdybym choć odrobinę podniosła wyżej spojrzenie, pewnie zobaczyłabym mimo nocy
jego mieniące się oczy, słodkie usta.. –To dobre uczucie, Rose?
-Tak, oczywiście, że tak. Ale to mi coraz bardziej robi
mętlik w głowie.
-Chcesz przestać? Czysta przyjaźń, żadnego trzymania za
ręce, całowania..
-Nie. Potrzebuję tego. To jak narkotyk. Ale ty, jeśli tego
właśnie chcesz.. –powiedziałam ciężko, podnosząc wreszcie głowę do góry.
-Rose. Jestem tu dla ciebie. –powiedział cicho, nie
zmieniając pozycji, nie przybliżył się nawet odrobinę. –Posłuchaj… -zaczął, znów
wolno. –Po tym co mi powiedziałaś..
Moje serce zaczęło walić ze strachu. Bałam się, naprawdę
bałam się, co mógłby powiedzieć. Sama ścisnęłam z całej siły jego palce, nie
chcąc, żeby uciekł, choć to było niedorzeczne. On uniósł moje dłonie i obie je
ucałował. Moje serce chyba naprawdę stanęło.
-Mam przez to pewność, że mając wątpliwości i idąc na tą
głupią górę przed ślubem, znalazłem odpowiedź. I niebranie ślubu było dobrą
decyzją, ale jeszcze lepszą decyzją, było proszenie o to ciebie. Pozwolenie ci
przenocowania, podsłuchiwanie jak głośno krzyczysz w nocy moje imię przez sen.
Obserwować cię wtedy i podziwiać, jaka jesteś piękna. A potem wszystko. Każdy
jeden dzień. Każda chwila, minuta, sekunda. Każdy pocałunek. Ty. Poznawanie
życia z tobą, koło ciebie, poznawanie ciebie. Obiecuję ci, że nie pozwolę ci,
żebyś poczuła jakąś zmianę przez to, co mi powiedziałaś. Ale.. Jeśli będzie
źle. Jeśli cokolwiek znów będzie wracało.. Przyjdź do mnie. Nic nie mów, po
prostu przyjdź i się przytul. Nieważne kiedy, teraz, za pół roku, rok, pięć
dwadzieścia. Czy noc, dzień. Przyjdź. Obiecaj mi to. I powiedz, że będzie
dobrze. I mnie pocałuj.
-Obiecuję. –powiedziałam zupełnie wzruszona. –Będzie dobrze.
–powtórzyłam za jego poleceniem. A potem nachyliłam się i musnęłam delikatnie
jego usta.
-Nie. –westchnął. –Nie kryj niczego, Rose. Wyrzuć z siebie
wszystko. Macochę, ojca, śmierć Leo, to, kiedy przeze mnie płakałaś, kiedy się
mnie bałaś, kiedy chciałaś odejść, kiedy dawałem plamy na każdym kroku, kiedy
byłaś na mnie wściekła, że zostawiłem cię na balu, kiedy nie zostaliśmy w
wygodnym, czystym samochodzie, kiedy umarła ta biedna krowa. I pocałuj, pokaż
mi to, tylko i wyłącznie usta. Jestem cały twój, przecież wiesz.
Westchnęłam cicho i zmieniłam pozycję, siadając na kolanach.
Wyplątałam rękę z jego dłoni i położyłam na jego szorstkim policzku. Moja druga
dłoń znalazła się po przeciwnej stronie. Marco patrzył na mnie, nawet nie
mrugając oczami. Wstałam na kolana, zbliżając się tym do jego ust. Wolno
zbliżyłam się do jego ust i chwilę zaczekałam, czując jego oddech na wargach.
Odetchnęłam i dotknęłam ustami jego ust. Potem powoli poruszyłam wargami,
czekając na jego odpowiedź. Jego usta były chłodne, miałam nadzieję, że nie
będzie chory. Raz jeszcze poruszyłam ustami, tym razem odrobinę mocniej. Jedną
dłoń zsunęłam po jego policzku aż do szyi. Znów go pocałowałam, delikatnie
muskając językiem jego dolną wargę. Na to wreszcie zareagował. Położył jedną
dłoń na moim boku, drugą na mojej szyi, chcąc przez to jeszcze
intensywniejszego pocałunku. I spełniłam jego życzenie, całując coraz mocniej,
za każdym ruchem warg coraz pewniej, namiętniej, czując coraz większe pożądanie,
coraz większe uczucie.. Czymkolwiek ono było. Chciałam, żeby ten pocałunek
trwał wieczność. Żeby on zrozumiał, że w tym wszystkim, w tym szalonym świecie
jest sens, który jest całkiem niedaleko nas. Opadliśmy na małą poduszeczkę.
Położyłam nogi między biodrami Marco, nie odrywając się od jego ust. Nie analizowałam
co się stało. Nie analizowałam, jak to wpłynie na przyszłą relację. Miałam do
wykorzystania ten jeden, jedyny pocałunek, który przerwał się tylko w jednym
momencie, kiedy nam obojgu zabrakło już powietrza. Potem natychmiast wróciłam
do niego, z kolejnymi siłami, kolejnymi falami namiętności.
-Rosie..-szepnął oddając kolejne pocałunki w pośpiechu.
Było tak pięknie, czerpałam jak najwięcej z tego pocałunku,
bo choć wydawał ciągnąć się w nieskończoność, była to chwila ulotna, która
potem będzie należała już do wspomnień.
Od intensywności czułości poczułam aż zawroty głowy.
Moim ciałem i umysłem zaczęły kierować zupełne pierwotne rządze, musiałam przerwać
to jak najszybciej, bo moje ręce już chciały dostać się pod jego bluzę.
Oderwałam usta od jego, czując, jak bardzo były napuchnięte.
Wsparłam się na łokciach i popatrzyłam w oczy mojego męża. On jeszcze ciężko
oddychał i co jakiś czas przymykał ze zmęczenia powieki.
-Jesteś…- zaczął, po chwili przerwał, potrzebując chwili
namysłu. –Niesamowita.
Uśmiechnęłam się i przytuliłam do niego, ciągnąc za sobą
koc, żeby nas przykryć.
-Będzie dobrze. –powiedziałam, już bardziej wierząc w swoje
słowa. Nadal przy mnie był. Nadal patrzył na mnie z czułością, nadal obejmował.
Musiało być dobrze.
-Dokładnie tak. –odpowiedział z uśmiechem i pocałował mnie w
czoło. –Wiesz, że mało brakowało, a..
-Wiem. Dlatego przestałam. –roześmiałam się i przesunęłam
się na naszym sianie w bardziej wygodną pozycję.
-Szkoda.
-Nadrobimy.
-Co do tego, to nie mam wątpliwości. Dziękuję za tą rozmowę.
Zawsze jestem dla ciebie, maleństwo. –odpowiedział i wplótł palce w moje włosy,
głaszcząc je delikatnie. Kilka chwil później słyszałam już jego miarowy oddech.
Zasnął ze spokojem, po jego twarzy nie było widać, żadnych trosk, zmartwień.
Z mojego serca spadł
wielki kamień. Wtuliłam się w niego i zamknęłam oczy. Zasnęłam dużo szybciej
niż mi się wydawało.
***
Rano obudziłam się sama. Marco nie było koło mnie.
Założyłam, że wyszedł sprowadzić pomoc. Nałożyłam moje mokre i zabrudzone buty,
sprawdziłam, czy nasze bluzy już wyschły. Było odrobinę lepiej, jednak wciąż
były wilgotne. Wydawało mi się jednak, że już przestało padać. Usiadłam z
powrotem na naszym posłaniu, w szopie i tak było strasznie zimno. Akurat kiedy
okrywałam się kocem, do środka wszedł Marco, dzierżący w dłoniach tacę z
pięknie pachnącym śniadaniem. Jajecznica z wiejskich jajek z grzybami i
cebulką. Do tego napełniony termos ciepłą herbatką. Byłam w niebie.
-Dzień dobry. –uśmiechnął się promiennie i postawił tacę na
niewielkim biureczku. –Wyspałaś się chociaż odrobinę?
-Trochę, ale po przyjeździe do domu biorę super gorącą
kąpiel i kładę się pod cieplutką pierzynę.
-Ja kąpiel też chętnie, ale mam dzisiaj trening, więc z
przykrością stwierdzam, że nie dołączę do ciebie tym razem.
-Trudno. Wiele stracisz.
-Jestem tego świadomy.. Ale chodź, zjemy teraz, Mario
powinien przyjechać za czterdzieści minut.-oznajmił, na co od razu się
ożywiłam.
-Udało ci się złapać sygnał?
-Tak. Dzwoniłem też do mojej firmy ubezpieczeniowej, odholują
mi samochód od razu do naprawy i nie musimy na nich czekać.
-Cudownie.-odpowiedziałam i cmoknęłam go czule w usta.
Wybrałam sobie jeden z talerzy, z na oko mniejszą porcją posiłku, żeby on się
najadł, zwłaszcza, że chciał jeszcze iść dzisiaj na trening. –Jak się trzyma
Estera?
-Jest jej przykro, ale się z tym liczyła. Helga już była
bardzo stara i to było wręcz dziwne, że w ogóle zaszła w ciążę. Jak widać od
wszystkiego są wyjątki.
-A mały sobie poradzi?
-Mała. –uśmiechnął się, nabierając kolejną porcję jajecznicy
na talerz. –Dostała imię po mamie, przewiesiliśmy jej też na szyję jej dzwonek.
-Och..-westchnęłam. –Poradzi sobie sama?
-Będzie miała tu dobrą opiekę. To dobrzy ludzie, Helgę chcą
pochować jak człowieka, w całości, a nie.. Oszczędzę szczegóły.
-Dziękuję. –zaśmiałam się pod nosem i nalałam do kubka
herbaty.
Zjedliśmy wszystko ze smakiem, wypiliśmy całą herbatę, tym
razem nie parząc się. Złożyłam prześcieradło, koce i ułożyłam je na stoliku, na
samej górze kładąc poduszkę. Wzięliśmy wszystkie swoje rzeczy i przeszliśmy
przez całą stodołę. Zatrzymałam się przy boksie z malutkim cielaczkiem, który
nieudolnie próbował wstawać na nogi. Z tyłu leżała jeszcze Helga, jednak
została okryta dużą płachtą. Może to i dobrze. Schyliłam się do malutkiej
Helguni i pogłaskałam ją po główce.
-Bądź dzielna, mała. –uśmiechnęłam się. Nigdy nie
postrzegałam krowy za tak piękne zwierzę. Miała trochę niewymiarowe uszy, a
swoją wielkością przypominała małą pandę. Nie umiałam zebrać myśli, bo owce tuż
za mną zaczęły się wzajemnie przekrzykiwać. Marco prychnął i wziął mnie za
rękę, chcąc wyprowadzić na zewnątrz. Panorama była zupełnie inna, niż wydawała
się w nocy. Działka pani Estery była olbrzymia, otoczona lasem z jednej strony,
polem z drugiej. Mimo skromności, oddawała idealne odczucie mieszkania na wsi.
Kolory liści powoli przybierały złocistą barwę. Tu można było na nowo odkryć
piękno natury, które tysiąc kroć różniło się od tego z miasta. Wszystko miało
swój urok, jednak na takich spokojnych odludziach, z dala od cywilizacji,
poziom piękna sięgał najwyżej granicy. Marco złapał mnie za rękę i poszliśmy
przespacerować się kawałek. Natrafiliśmy nawet na kury, które przechadzały się
w dumą i gracją po swoim podwórku.
Milczenie czasem było piękne. Oboje napawaliśmy się ciszą,
pięknem natury i swoim towarzystwem. To było zupełnie wystarczające. Niebo było
przejrzyste, jakby w nocy wcale nie przechodziła przez nie wielka burza. Słońce
delikatnie świeciło, jednak ciepło zelżało już od lata i mogliśmy już na dobre zapomnieć
o powrocie do lżejszych ubrań. Wręcz musiałam się przestawić na te jesienne.
Ciszę przerwał dźwięk gaszonego silnika. Marco odwrócił się
i uśmiechnął, rozpoznając samochód naszego przyjaciela. Pani Estera także
wyszła z domu, chcąc się z nami pożegnać. Podziękowała Marco za pomoc,
nazywając go ponownie Marcusem, mnie przytuliła niczym babcia i życzyła
wszystkiego dobrego.
Podeszliśmy do samochodu, w którym czekał Mario. Kiedy nas
zauważył od razu się uśmiechnął i wyszedł, żeby nas przywitać.
-Jak tam survival?
-Wybitnie. –odpowiedziałam śmiejąc się i oparłam głowę na
ramieniu Marco. On objął mnie mocno ramieniem i ucałował w czoło, nie robiąc
sobie nic z towarzystwa bruneta.
-Nie że coś.. Ale okrutnie śmierdzicie, jakbyście nie wiem..
Spali w oborze czy coś.
-Serio?-udawał zdziwionego Marco, po czym parsknął śmiechem,
muskając mnie przy tym delikatnie w policzek nosem.
-No.. Wali owcą. Ale wsiadajcie. Marco, masz wyjątkową, niepowtarzalną okazję,
po raz pierwszy usiąść na miejscu pasażera. Wiem, że zawsze chciałeś.. –zaśmiał
się i z powrotem usiadł za kierownicą.
-Usiądę z Rose z tyłu. –odpowiedział natychmiast, co
wywołało u Mario lekkie zdziwienie, jednak uśmiechnął się i kiwnął ze
zrozumieniem. Marco otworzył mi drzwi i pozwolił wsiąść jako pierwszej.
Usiadłam na wygodnym siedzeniu koło szyby i zapięłam pasy. Marco dosiadł się na
środkowe siedzenie, żeby być bliżej mnie. Tu Mario znów się zdziwił. I ja też.
Bo kto lubił siadać na niewygodnym, mniejszym o połowę od normalnego siedzenia
środku?
Mario odpalił silnik i włączył cicho muzykę. Czułam, że
odrobinę zaczęło mnie zmagać na sen. Nie wiedziałam ile godzin przespałam,
wydawało mi się, że przy krowim porodzie naprawdę spędziłam wieki.
-Mario, wziąłeś koc jak cię prosiłem?
-Bagażnik. Ale jak wyciągniesz rękę i pogrzebiesz to
powinieneś trafić. –odpowiedział, spoglądając na nas w lusterku. Blondyn zrobił
to, co polecił mu przyjaciel i po chwili wyciągnął już duży puchaty koc. Był na
tyle duży, że Marco okrył nim nas oboje. Trochę poluźnił mój pas, żebym mogła
wygodnie ułożyć się w jego ramionach, którymi mnie otoczył. Sam położył głowę
na moim ramieniu, chcąc choć na chwilę usnąć.
Zanim ja pogrążyłam się w krainie Morfeusza spotkałam się ze
spojrzeniem bruneta w lusterku, który wyraźnie rozczulony obserwował naszą
dwójkę. Widać było po nim, że był szczęśliwy. Tak jak ja.
~~~
Dzień dobry!:)
Dotrwałyście do końca rozdziału? Kolejny długości Mody na Sukces.. Jak już pisałam, tylko w przyszłym tygodniu nie będzie rozdziału-w kolejne soboty grudnia już tak, więc może tym wam wynagrodzę brak tego 09.12.
Myślicie, że coś po tym rozdziale się zmieni? Planuję na kolejne rodziały trochę emocji i myślę, że jest na co czekać! Ja już jestem po wszystkich maturach próbnych, poszło całkiem nieźle, chociaż matma pozostawiła wiele do życzenia..Dzisiaj przede mną kolejne wyzwanie, bo zostałam laureatką ogólnopolskiego konkursu i odczytuję moją pracę na uroczystej kolacji.. 🙈 Mega wielkie wyróżnienie i mega wielki stres!😃
Zapraszam do komentowania, cieszę się ze wszystkich komentarzy jak z gwiazdkowych prezentów, także będzie mi bardzo miło poznać wasze zdanie na temat mojej roboty😋 Można oczywiście anonimowo!
Wspaniałej soboty i przyszłego tygodnia!
Buziaki xx.
Hejo, dzień dobry! Gratuluje laureatko i życze smacznej kolacji i niezapomnianego wieczora. Nasza ukochana parka tez miala niezapomniany wieczor, a wlasciwie to noc. Pelna wrazen i przygod. I w gruncie rzeczy bylo bardzo romantycznie. Niech Rose tak sie bardzo nie przejmuje ta wiedzma, te srodki na przeczyszczenie sie jej nalezaly. Wiedzma! Biedna mała Rosie. Czy Marco powiedział, że jeśli bedzie zle zawsze bedzie mogla do niego przyjść, przytulić i pocałować? Nawet za pięć, dwadzieścia lat? Oooooooooo... Tak Marco, to zdecydowanie nie jest miłość, oczywiście. Myśle, ze teraz nawet Mario to widzi. No chyba ze to jego wzruszenie na koncu nie bylo nimi spowodowane, a raczej tym, ze oczy go piekly bo zasmrodzili mu auto... ;D Kto tam jego wie. ;) pozdrawiam i do nastepnego!
OdpowiedzUsuń-footballove. #hejabvb
UsuńCzy ja wiem, czy coś się zmieni? Na pewno zapewni nam wiele atrakcji. ;)
OdpowiedzUsuńI tak sobie pomyślałam, że mały Reus to nie byłby chyba zły pomysł :D
Czekam na next ;*
PS Gratuluję!
Witam ☺ czytam to opowiadanie ponieważ zostawiłaś link u mnie. Muszę się przyznać że nigdy nie czytałam opowiadań o sportowcach to chyba przez moje uprzedzenia XD
OdpowiedzUsuńWięc to pierwsze opowiadanie tego typu które czytam i dzięki tobie wiem że nie ostatnie!
Bardzo podoba mi się styl w jakim piszesz i to że rozdziały są długie, bo takie lubię najbardziej 😁
Na początku nie mogłam się za bardzo połapać o co chodzi i czasami się kupiłam, ale z każdym rozdziałem było co raz lepiej!
Bardzo lubię Marco i Rose 😍 są świetną parą i mega do siebie pasują! Uwielbiam te ich kłótnie hahaha
Podziwiam też Ciebie za kreatywność i pomysłowość bo w każdym rozdziale mnie zakakiwałaś ☺ a survival powyżej mega!
Wszystko super, przyjemnie się czyta i zaznaczam, że zostaje tu na dłużej!
Pozdrawiam i przepraszam że tak długo czytałam, ale 31 tak długich rozdziałów troszeczkę mi zajęło 😉
Życzę weny,
Ń
https://youreyeslooksad.blogspot.com/
Kochana!❤❤ Bardzo mi miło, że zostajesz i baaardzo dziękuję za takie słowa❤ Postaram się ciebie nie zawieść i przywrócić wiarę w opowiadania o sportowcach!haha
UsuńDo następnego! xx.
Survivalu i porodu krówki też się nie spodziewałam - Ty to zawsze potrafisz mnie zaskoczyć, ostatnio się nie odzywałam, ale czytałam zawsze na bieżąco tylko czas mi uciekał przez palce. <3 obiecuje poprawe. W tej całej przeszłości Rose, jest jakieś drugie dno, jestem tego pewna. Zresztą ona nie powinna się o nic obwiniać, a jej ojciec i macocha. Dziecko robi błędy i ma do tego pełne prawo. I uwielbiam takiego "ciepłego" i czułego Mareczka. Dużo miłości. Kocham - Nat.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam - nie miałam czasu prędzej napisać tu komentarz. Chciałyśmy z koleżanką oddać I rozdział pracy licencjackiej do promotora i myślałam tylko o tym. Mam teraz chwilę więc zajrzałam tu ponownie.
OdpowiedzUsuńRozdział przeczytałam wtedy kiedy się ukazał na blogu. Chichrałam się! "Chędożycie". Nie wierzę! Słowo całego tego opowiadania i mojego życia...spowodowałaś, że teraz to będę pamiętać, nigdy nie wypadnie mi z głowy. Hahahahaha. No niezłe jest.
Co prawda to prawda...żeby czasem Ci państwo nie wpadli...;) Było by ciekawie.
Co do tej ich rozmowy...to co piep**y ten Marco. Za dwadzieścia lat to oni dawno beda po rozwodzie, i jak sam twierdzi nie kocha Rosie, wiec bedzie nowa żona i on chce tulić jak będzie potrzeba swoją była...to dopiero wariactwo. Tak więc, sądzę, że nie tylko Rosie będzie źle i nie tylko dla niej świat się skończy 15 sierpnia.
Jestem ciekawa co się wydarzy juz hen hen za kilkadziesiąt rozdziałów. :D No ale przed nami jutro kolejny!
Ty to masz pomysły, spanie na sianie, rodząca krowa. To jutro chyba ten striptiz co hahaha:D Super rozdział. Świetnie się go czytało.
Pozdrawiam!
A i gratulacje Twoje prywatnego osiągnięcia. Oby Twoja uroczysta kolacja się udała tak jak bal bohaterów w poprzednim rozdziale. :)
Usuń