sobota, 16 grudnia 2017

Trzydzieści dwa



Jak tylko wróciliśmy do mieszkania, od razu pobiegłam na górę do głównej łazienki i zaczęłam napuszczać do wanny gorącej wody. Dodałam do tego olejku ylang-ylang, który miał delikatny aromat, a skóra po nim wydawała się znacznie bardziej miękka. Marco został jeszcze w samochodzie z Mario, bo ten chciał obgadać jakąś męską sprawę, wolałam się nie wtrącać. Zdjęłam z siebie wszystkie ubrania i od razu wrzuciłam je do pralki. Poszłam do sypialni, żeby zabrać od Marco jeden z jego dresów, który akurat na mnie pasował. Swojego jeszcze nie posiadałam, a taki przydaje się w domu na chłodne, jesienne wieczory. Jednak kiedy otworzyłam drzwi do garderoby zupełnie nie wiedziałam co mam powiedzieć. Większość ubrań Marco zniknęła, zostały same koszule, marynarki. Obok nich wisiały dzianinowe sukienki, spódnice. Półki wypełnione były rozmaitymi bluzkami i sweterkami. Na podłodze ustawione były przeróżne buty. Botki, kozaki o różnych długościach, nawet takie do uda, jakie mi zawsze się marzyły. Od razu do nich podeszłam i dotknęłam, sprawdzając, czy na pewno były prawdziwe.  Były. Obok też stało pięć par szpilek i sandałków. Znalazłam też cieplutkie płaszcze, kurtki, bluzy, dres, a nawet czapkę i rękawiczki. Podeszłam do sukienek. Z wielkim podziwem oglądałam każdą z osobna. Były takie cieplejsze na zimę, też letnie, na imprezę i te bardzo eleganckie. Wszystko.

-Podoba ci się?-usłyszałam głos Marco, niedaleko mnie. Odwróciłam się w jego stronę i kompletnie nie wiedziałam co powiedzieć.
-To.. Jak? Kiedy?
-Ann zrobiła mi małą przysługę. Tobie chyba też, bo nie przepadasz za zakupami, prawda?
-Marco, tyle rzeczy.. Jest mi strasznie głupio je przyjąć.
-Ja za nie płaciłem, a nie Ann. –stwierdził wkładając w kieszenie dłonie.
-Tym bardziej! –uniosłam trochę głos, jednak po chwili odchrząknęłam.  –Nie wiem jak mam ci dziękować. Nie uzbieram tylu pieniędzy żeby ci oddać.
-Tu nie chodzi o pieniądze. –westchnął niezadowolony i podszedł bliżej do mnie. –To są ubrania, których, gdyby nie ja, byś nie miała. Przyjechałaś tu w starych, letnich rzeczach. Chyba nie zamierzałaś w nich chodzić całą jesień i zimę?
-Nie, ale chciałam pracować i..
-Będziesz pracować i odkładać na swoje oszczędności. No podziękuj mi i idziemy się kąpać, bo mi jest nadal zimno.
-Oczywiście, że ci dziękuję. Jestem ci za to ogromnie wdzięczna. Zawsze chciałam mieć takie buty. –przyznałam i uśmiechnęłam się. Przytuliłam Marco i pocałowałam go w policzek.
-Masz naprawdę niezłą bieliznę. Chodź już do tej kąpieli. Zakręciłem już kran.
-Nie wiem, czy wspólna kąpiel jest tu wskazana… -przyznałam z konsternacją w głosie i spojrzałam na niego niepewnie.
-Krwawisz jeszcze mocno?
-Mocno nie, w sumie prawie już wcale..
-To nie widzę problemu. Chodź słońce. –uśmiechnął się i pociągnął mnie za rękę do łazienki.
Tam się rozebrał i tak jak ja wrzucił wszystkie ubrania do pralki. Ja zdjęłam swoją bieliznę i powoli weszłam do wanny z gorącą wodą.
-Ciepła? –zapytał, łapiąc mnie za rękę, żebym przypadkiem się nie poślizgnęła.
-Gorąca. Ale taka właśnie będzie dla nas idealna. –stwierdziłam i usiadłam wygodnie, opierając się. 

Chwilę później jednak zostałam przesunięta i moim oparciem już nie była wanna, a klatka piersiowa mojego męża. Odetchnął, czując wreszcie ciepło. Wziął gąbkę z półki i dokładnie ją namydlił. Zaczął masować nią mój kark, plecy, ramiona, piersi, brzuch. Niby zwykła kąpiel, a była tak wspaniała, intymna, miłosna.. A przecież tylko siedzieliśmy razem, a nad nami unosiła się silna chemia. Lustra i kryształki w lampie zaparowały.
-Marco, może nie okazałam tego w najlepszy sposób, ale naprawdę, jestem bardzo szczęśliwa i wdzięczna. Po prostu chyba to szok. Nie przypuszczałam, że idąc zwędzić twój dres znajdę tam swój własny.
Marco roześmiał się i objął mnie mocno ramionami na wysokości brzucha. Pocałował mnie w ramię, przesuwając też po nim nosem. 

-Wiem, że się cieszysz, oczka cię zdradzają. Dla mnie to czysta przyjemność.
Umyliśmy się oboje do końca, włącznie z włosami. Posiedzieliśmy jeszcze, dopóki woda była naprawdę gorąca. Potem ją wypuściliśmy i wytarliśmy się do sucha. Założyłam świeżą bieliznę i mój nowy, cieplutki, szary dres. Marco założył swój dres, który chciałam mu podwędzić.  

-A ty nie idziesz na trening?-zapytałam i otworzyłam drzwi łazienki, żeby trochę wyrównać temperaturę.
-Nie, jednak mam na popołudnie, pośpię chwilę z tobą, nastawię sobie budzik na czternastą i postaram ci się nie obudzić.
-W porządku. To chodź spać. –uśmiechnęłam się i ruszyłam w stronę sypialni. 

-Mamy jakieś tabletki na gardło?
-Boli cię?-zapytałam wślizgując się pod kołdrę. Zostałam w samym staniku i dresowych spodniach, żeby też się nie przegrzać.
-Trochę, ale zaraz przejdzie. Chyba nie mamy, ostatnio robiliśmy przegląd, nie?
-Tylko przeciwzapalne. Powinieneś wziąć, żeby nic cię nie dopadło. Masz ważniejsze rzeczy do roboty niż chorowanie.
-To nic poważnego. –postawił na swoim i położył się koło mnie. Ustawił budzik w swoim telefonie i odłożył go na szafkę nocną. Zrobił mi miejsce, żebym mogła się do niego przytulić. –Jak dobrze być już w domu. 


***


Obudziło mnie głośne kasłanie Marco. Spojrzałam od razu na godzinę w jego telefonie. Za pół godziny miał dzwonić budzik. Spojrzałam na niego i strasznie się przejęłam. Był strasznie rozpalony. Jego twarz była cała czerwona, kaszlał przez sen, oddychał przez usta, zapewne nos miał cały zatkany. Nie było mowy, żebym wypuściła go na trening. Nie chcąc go budzić, zeszłam z łóżka i obeszłam je dookoła. Nachyliłam się lekko do niego i położyłam dłoń na jego czole. Gorące. Miałam nadzieję, że to nic poważnego. Wiedziałam, jak bardzo zależało mu na powrocie do drużyny, pokonania kontuzji.
Postanowiłam nie budzić go, jednak kiedy sam to zrobi, chciałam podać mu chociaż te leki przeciwzapalne.

Wzięłam jego telefon z szafki i podłożyłam czujnik do jego palca, przez co urządzenie się odblokowało. Wzięłam jeszcze swoją bluzę i wyszłam po cichu, zamykając za sobą drzwi. Założyłam bluzę na siebie i przystąpiłam do tak zwanego szperania w telefonie męża. 
Weszłam w kontakty.. Nie zdawałam sobie sprawy, że lista ciągnie się w nieskończoność. Wpisałam w wyszukiwanie hasło „trener”, bo to prawdopodobnie do niego powinnam była zadzwonić i poinformować o nieobecności. Ku mojej uciesze znalazł się taki kontakt. Bez wahania wybrałam numer i odczekałam chwilę, zanim odebrał. 


-Marco! Cieszę się, że dzwonisz, sam planowałem to od jakiegoś czasu, ale słyszałem, że byłeś dość zajęty.. Nic się nie chwaliłeś! Moje gratulacje!

Byłam trochę zaskoczona optymizmem i serdecznością trenera. Marco zwykle utrzymywał, że nie lubili się zbyt bardzo, tymczasem..? 

-Dzień dobry, z tej strony Rosalie, żona Marco. Dodzwoniłam się do trenera..?
-Och, Rosalie! No w pewnym sensie tak! –zaśmiał się ciepło do słuchawki. –Mogę ci jakoś pomóc?
-Marco zachorował, nie wygląda dobrze. Upierał się, że chce iść na trening, jednak ma gorączkę, boli go gardło, ma zatkany nos. Wydaje mi się, że powinien zostać w domu..
-Życzę mu jak najwięcej zdrowia, jednak ja z tą informacją nie mogę nic zrobić. Już nie jestem trenerem Marco, więc musiałabyś poszukać numeru do Hansa albo Michaela, oni trzymają rękę na pulsie..
-Przepraszam w takim razie, Marco miał tak pana zapisanego w kontaktach.
-Nie ma sprawy. Cieszę się, że Marco znalazł sobie taką troskliwą żonę. Masz rację, że powinien zostać w domu, ale znając Marco czeka cię z nim starcie.. Ach, pewnie doskonale o tym wiesz.
-Tego się właśnie obawiałam… -westchnęłam do słuchawki. –A przepraszam, mogłabym zająć jeszcze chwilkę, czy nie ma pan czasu?
-Mam, ależ oczywiście! –powiedział radośnie. Mój humor uległ znacznej poprawie. Ten człowiek kojarzył mi się bardzo z tatą Marco. Byli do siebie podobni, bardzo ciepli i uśmiechnięci.
-Widzi pan… Nie do końca się orientuję jeszcze w Borussii… Kim są ci dwaj panowie, co pan wymieniał?
-Poszukaj nazwiska Zorc, to tak naprawdę człowiek od wszystkiego. Do Watzke możesz też zadzwonić, ale to prezes, więc tak trochę by było dziwnie dzwonić do prezesa usprawiedliwić męża. –zaśmiał się.
-Bardzo panu dziękuję za pomoc.
-Nie ma za co. Gratuluję wam zawarcia małżeństwa. Cieszę się, że Marco zdecydował się na taki krok, nawet jeśli to bardzo szybciutko nastąpiło… Choć przez prasę znam pewnie zniekształcony czubek góry lodowej. Póki jesteś na telefonie Marco, wyślij mi kilka fotek ze ślubu na Whatsappie, byłbym bardzo wdzięczny.
-Dziękuję. Media dużo piszą, wiedzą… kompletnie nic. Przekażę Marco, że z panem rozmawiałam, na pewno do pana oddzwoni, jak będzie w stanie mówić. Postaram się znaleźć w galerii kilka zdjęć i prześlę.
-Dziękuję. Wiesz? Jedna rozmowa i już cię lubię. Opiekuj się nim tam dobrze. Marco był zawsze dla mnie jak drugi syn.
-Postaram się zająć nim jak najlepiej mogę. –odpowiedziałam szczerze. –I bardzo mi miło. Jeszcze raz dziękuję za pana pomoc. Do usłyszenia.
-Do usłyszenia! I już na przyszłość bez tego „pan” poproszę. Jürgen. Postarzasz mnie. Jeszcze nie mam pięćdziesiątki!
-W porządku, następnym razem już się poprawię.
-Trzymam za słowo, cześć Rose. I koniecznie życz dużo zdrowia ode mnie Marco.
-Jak tylko się obudzi. Do widzenia.

A więc Jürgen. Ten Jürgen, o którym wspominał tata Marco? Było to bardzo możliwe, gównie z uwagi, że oboje mężczyzn było do siebie bardzo podobnych pod względem charakteru. Choć trener Marco wydawał się jeszcze bardziej ciepłą osobą. Tata Marco miał w sobie pewien element „teścia”, który stwarzał między nami pewną granicę.
W kontaktach szybko odnalazłam pana Zorca i wykonałam telefon. On był z kolei na początku bardzo był zdziwiony, że Marco miał żonę i nie chciał mi do końca uwierzyć, jednak przez to, że dzwoniłam z telefonu Marco, zyskiwałam trochę na wiarygodności. Bo naprawdę, były trener wiedział o wszystkim a pan od wszystkiego z drużyny nie? To było aż dziwne.
Korzystając z tego, że Marco jeszcze spał, postanowiłam też zadzwonić do Yvonne. Ta odebrała akurat wtedy, kiedy miałam się rozłączać po wysłuchaniu wielu sygnałów. Tym razem ja zaczęłam rozmowę, żeby nie mylono już mnie z blondynem… Chociaż do siostry Marco mogłam już zadzwonić ze swojego telefonu. Ale cóż. 

-Hej kochana, tu Rose, masz może chwilę?
­-Hej hej! Nie masz telefonu? Chciałam dzwonić dzisiaj wieczorem i wpaść do was na kawę. Wyglądałaś nieziemsko na tym balu! Oglądam właśnie z rodzicami wszystkie portale plotkarskie. Błyszczałaś!
-Och.. Dziękuję. Miło mi, że tak myślisz..
-Nie tylko ja! –przerwała mi protestując. –Gala wybrała cię królową wieczoru, spośród wszystkich kobitek na tym balu. To wielkie osiągnięcie Rose. Będziesz jutro na okładce!
-Chyba żartujesz.. Przecież ja się nie zgodziłam na nic takiego..
-Och, oni nie potrzebują zgody. Będziesz na tej okładce z Marco, ale nie martw się, macie wszystkie ujęcia przegenialne, więc zaprezentujesz się wspaniale.
Dziwnie się poczułam, dowiadując się o tej informacji. Nigdy nie chciałam być na okładce… Przecież.. Wszyscy się dowiedzą. Nawet już się dowiedzieli, skoro było wszędzie tego dziadostwa w internecie.
-A dzwoniłaś po coś konkretnego?
-Tak. –powiedziałam z lekkim zdenerwowaniem. Tylko nie okładka. Przecież nawet ten magazyn kupowała wiecznie moja macocha. Jadąc do Berlina popełniłam największy błąd w życiu. –Marco jest chory, mogłabyś pojechać do apteki i kupić leki? Ja mam tylko przeciwzapalne, a przydałoby się coś na gardło. I koniecznie chusteczki.
-O rety! Przecież on tak rzadko choruje! –zmartwiła się wyraźnie. Potem powiedziała coś niezrozumiałego dla mnie do swoich rodziców. –Mama zapakuje dla was obiad na wynos, ja zaraz wyjdę i pójdę coś kupić. Potrzebujecie jakieś zakupy?
-Nie chcę robić aż takiego problemu. Zamówię przez internet.
-Nie zamawiaj, bez sensu! Ja już się wszystkim zajmę, dzięki, że do mnie zadzwoniłaś.
-To ja ci dziękuję. Poszłabym sama, ale Marco śpi i może się w każdej chwili obudzić i chcieć pójść na trening.
-Niech tylko spróbuje! Pilnuj go dobrze. Ja będę do godzinki maks.
-Dziękuję, Yv, jesteś wielka.
-Że gruba?
-Nie!-roześmiałam się. –Że wspaniała.
-Aaa, to, to tak! Do zobaczonka!
-Papa. 


Odłożyłam już telefon na stół. Stwierdziłam, że powinnam była trochę ochłonąć. Powiedziałam Marco prawdę, jednak po to, żeby się uwolnić, a okazało się, że jeszcze bardziej to się wszystko ruszy… Jeśli ktokolwiek z mojego otoczenia zadzwoni do prasy i powie o mojej rozprawie sądowej.. Nikt z moich przyjaciół nie powinien był się o tym dowiedzieć, a tym bardziej z jakiejś durnej prasy.
Poszłam do barku i nalałam sobie do szklanki koniaku, który sprawiał wrażenie, jakby wypalał mi przełyk. Dolałam sobie jeszcze. I kiedy brałam kolejny łyk usłyszałam kroki na schodach Marco. Jeszcze jego mi tu brakowało.

-Rose? –zapytał widząc mnie w dość niecodziennym stanie. Ja i koniak nie przepadaliśmy za sobą.
-Nie bądź zły, ale nie idziesz na trening, Jesteś chory i leżysz w łóżku. Zorc już wie i życzy ci zdrowia. Jürgen też, Yvonne zaraz tu będzie z lekami i obiadem od twojej mamy.
-Stop, stop, stop. –złapał mnie za rękę, odstawiając szklankę na stolik. Ukucnął opierając się o moje kolana. –Czemu pijesz?
-Naprawdę nigdzie nie pójdziesz.. A..
-Zrozumiałem, że nie pójdę. Martwię się bardziej tobą. Co jest, Rose?
-Yvonne powiedziała, że jest o nas pełno w internecie. Ale co gorsza, mam być jutro na okładce. Ja nie chcę, Marco. –powiedziałam jak mała dziewczynka, a na potwierdzenie tego również się rozpłakałam. –To zniszczy wszystko. Ciebie, mnie, twoją reputację. Ja miałam rozprawę w sądzie. Jeśli macocha albo ojciec to sprzedadzą do mediów.. Nie chcę. Wiem, że się zgodziłam towarzyszyć ci na balu, ale to było z myślą o tobie. Nie chciałam tego, nie przemyślałam tego, to był błąd.
-Spokojnie już, wszystko da się odkręcić.
-Internet żyje swoim życiem.
-Tak, to prawda. Posłuchaj.. Och, nie płacz. –powiedział zirytowany, pociągając nosem. Jego głos stał się strasznie ochrypły. –Zadzwonię do menagera i żadnej okładki nie będzie. I zrobi już tak, że nikt nie będzie mógł pisać nic o twojej przyszłości czy o tobie bez naszej, albo jego zgody. On też się na tym zna, powiedziałem mu, że ma cię chronić, dlatego też jest tak mało mediów dookoła nas na mieście. Robi dobrą robotę, a okładka? O tym mu nic nie mówiłem, ale spokojnie.
-A jak oni się dowiedzą z internetu?
-To co? –zapytał przekręcając głowę na bok, jakbym spadła z kosmosu. –Jesteś bezpieczna, zrozum to. Tutaj nic ci nie grozi, a ja nie pozwolę, żebyś spotkała tamtych ludzi. Po tym, co mi powiedziałaś, nie zasługują, żeby nawet na ciebie spojrzeć. Niech wiedzą, że jesteś moją żoną. Niech są zazdrośni. Tylko mogą być zazdrośni. Nas nikt nie rozdzieli, nikt nam nic nie zrobi.
-Przepraszam… Może.. Może zbyt emocjonalnie na to zareagowałam..
-Spokojnie. –szepnął i przytulił mnie mocno do siebie. –Naprawdę, nic ci tu nie grozi. A ja zaraz zadzwonię i zobaczę co da się zrobić. Nie uciekaj nigdy do alkoholu, nigdy nie pomoże rozwiązać ci problemów. W przeciwieństwie do mnie. –uśmiechnął się szczerze i ucałował mnie w czoło.
-Dziękuję. Zrobię ci gorącą herbatę z miodem.
-Będę wdzięczny. Pójdę na górę.
-Połóż się w łóżku, musisz trochę poleżeć.
-A ty przyjdziesz w przebraniu pani pielęgniarki?-uśmiechnął się szeroko i zabrał swój telefon.
-Tego nigdy nie wiesz.


W kuchni zaparzyłam dla Marco czarną herbatę, do której dodałam odrobiny miodu, który by trochę złagodził ból gardła. Marco miał rację, że zadziałałam zbyt pochopnie, zwłaszcza sięgając do kieliszka. Przecież musiało być wszystko dobrze. Z nim wszystko było dobrze.
Poszłam na górę, akurat weszłam do pokoju, kiedy blondyn kończył rozmowę. Odłożył zamyślony telefon na stolik nocny, jednak kiedy usłyszał jak wchodzę do środka, odwrócił się w moją stronę.
-I jak? –zapytałam, próbując cokolwiek odczytać z jego miny. Uśmiechnął się i podszedł do mnie po herbatę.
-Wszystko opanowane, możesz być spokojna. –powiedział i pocałował mnie w czoło, odbierając kubek.
-Uważaj, gorące. –powiedziałam, nim upił łyk. –Będziemy musieli coś płacić?
-Możliwe że nie. Ale jeśli będzie trzeba to nie będę miał z tym problemu..
-Jeśli nie..
-Nie masz się o co martwić. Położysz się ze mną?-spojrzał na mnie tym wzrokiem, przez który nie umiałam mu nigdy odmówić. Okrążyłam łóżko i usiadłam na swoim miejscu. Marco położył się koło mnie i przykrył kołdrą pod samą szyję.
-Zimno ci? –zapytałam. Jego pierwsza choroba, a ja już tego miałam dość. Nie dlatego, że facet przechodzi chorobę jakby to był koniec świata, ale wiedziałam, że takie rzeczy tylko opóźniają jego powrót. A to było dla niego najważniejsze.
-Trochę. Jak wypiję herbatę będzie lepiej. –powiedział, znów zabierając kubek z szafki. Zabrałam go od niego i sama zaczęłam dmuchać na herbatę, by mógł wypić choć trochę łyków. Zamoczyłam opuszek małego palca, jak zawsze robiła mi mama, gdy byłam chora, żeby sprawdzić, czy się nie poparzy. Chyba była już zdatna do picia.
Marco uśmiechnął się i podziękował mi, odbierając kubek. Upił łyk, krzywiąc się mocno.

-Coś nie tak? Dalej gorąca?
-Boli, kiedy przełykam.
-Może trzeba będzie pójść do lekarza.. Jeśli leki, które przyniesie Yvonne nie pomogą, na pewno pójdziemy. Albo się wezwie go tutaj. 

W odpowiedzi tylko kiwnął głową i poprawił na oparciu łóżka. Wzięłam swoja poduszkę i podłożyłam ją pod plecy, żeby było mu odrobinę wygodniej.
-Wiesz, ten Jürgen, z którym rozmawiałam prosił, żebym wysłała mu kilka zdjęć ze ślubu. Chciałam poczekać aż się obudzisz, bo nie wiem do końca czy powinnam..
-Klopp? Najlepszy trener i człowiek, z jakim współpracowałem. Jeśli ci się chce to wyślij, podpisz, że to ty. –powiedział ze ściszonym głosem, jednak uśmiechnął się na wspomnienie swojego starego trenera. Tak jak odniosłam wrażenie po naszej rozmowie, byłam już przekonana odnośnie jego i moich przeczuć co do ludzi.  –Co mówił?
-Gratulował nam, kazał cię pozdrowić, życzył ci zdrowia i powiedział, żebyś do niego zadzwonił jak wyzdrowiejesz.
-W porządku. –kiwnął głową, biorąc kolejny łyk herbaty.
-Marco, masz może numer telefonu do tego Emre, z którym tańczyłam? Jestem mu winna kilka słów.
-Rose..
-Proszę. Wiem, co o tym myślisz. I nawet przypuszczam, że lubiłeś go do momentu, kiedy z nim tańczyłam, prawda? Ale z tobą też tańczyłam. Jesteś zawsze na pierwszym miejscu i nie masz powodów, żeby być zazdrosny. Nie masz sobie równych.
Marco uśmiechnął się i wziął telefon. Wyszukał coś na nim, a później podał urządzenie mnie. Na wyświetlaczu widniał wpisany kontakt „Emre Can”, a pod nim numer telefonu.
-Dziękuję. Może spróbuj zasnąć? Obudzę cię, kiedy Yvonne przyniesie leki.
-Dobrze. Dziękuję, że się mną tak zajmujesz… Nie przypuszczałem… Jesteś naprawdę wyjątkowa.
-Oj nie bredź. To gorączka. Śpij już. Ja zaniosę na dół herbatę. –powiedziałam i wstałam z łóżka, żeby zabrać z komody duży koc. Przykryłam nim jeszcze Marco i nachyliłam się w jego stronę. Spojrzał na mnie swoimi zmęczonymi, szklistymi od choroby oczami i uśmiechnął się delikatnie.
-Jesteś.
-Śpij, kochany. –powiedziałam szeptem i przejechałam wolno dłonią po jego włosach, czole, policzku i brodzie. On uroczo wtulił się w poduszkę i zamknął oczy. 

Chwilę jeszcze patrzyłam na niego, wiedziałam, że nie lubił tego słowa, ale był naprawdę piękny. Zrobiłam jego telefonem zdjęcie, kiedy spał i wysłałam je do siebie. Piękni ludzie byli bowiem rzadkim okazem. On był wyjątkowo piękny, bo nie tylko wygląd zewnętrzny się liczył ale wnętrze. Poszłam na dół do salonu i usiadłam tam na kanapie. Na początku wysłałam kilka zdjęć do Jürgena, później przepisałam numer Emre do swojego telefonu. 

Cześć, z tej strony Rose. (ta z balu) Obiecałam, że jeszcze uda nam się złapać i pogadać, ale potem wszystko się podziało tak szybko i nie widziałam cię nigdzie potem. W razie czego to mój numer. (bez dwuznacznego podtekstu) Jak będzie ci się kiedyś chciało pogadać to możesz dzwonić, jeśli nie, pewnie i tak się kiedyś spotkamy na jakiejś piłkarskiej imprezie, to z pewnością nadrobimy. Mam nadzieję, że burza cię nie zastała tak jak nas i dotarłeś cało do domu. Do usłyszenia/zobaczenia!;)”

Kiedy wysłałam akurat sms, usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Podbiegłam szybko do wizjera i zdziwiłam się lekko, widząc tuż koło Yvonne mamę Marco. Czyli teściowa podejście drugie.
Spojrzałam jeszcze szybko w lustro, żeby sprawdzić, czy wyglądałam w miarę przyzwoicie. Już nie było eleganckiej fryzury i sukienki, a domowy dres. Westchnęłam głośno i przekręciłam zamek.

-Dzień dobry. Yvonne, dobrze cię widzieć. –powiedziałam na tyle uprzejmie na ile się dało, posyłając uśmiech do obu kobiet.
-Pyśka! Jak ty pięknie wyglądałaś! Kupiłam wszystkie gazety! Wszystkie!-Yvonne zaczęła trajkotać niczym nakręcona, wymijając mnie w progu. Położyła całą siatkę gazet na stole, z drugą pobiegła do kuchni, żeby ją położyć, po czym znów znalazła się przy mnie. Stałam zdumiona patrząc ile w niej było energii. –Z resztą zawsze uważałam, że jesteś piękna, ale tam.. Mój brat przy tobie też wyprzystojniał. Poważnie. Dawno go nie widziałam tak rozpromienionego i tak zapatrzonego w kobietę. Nie odrywał od ciebie spojrzenia! Nawet jak udzielał wywiadu, co chwila spoglądał na bok, był strasznie rozkojarzony! Puszczę ci to, zrobiłam screeny z linkami..
-Yvonne! Starczy. –westchnęła pani Reus karcąc córkę. –Rose, weźmiesz chociaż mój płaszcz?-zapytała z wyrzutem i ustawiła się do mnie tyłem. Yvonne przewróciła oczami i poszła do kuchni wypakować siatki.
Pomogłam mojej uroczej teściowej zdjąć płaszcz i zawiesiłam go na wieszaku koło drzwi.
-A gdzie nasz symulant?-zapytała ze śmiechem Yvonne, wyciągając z dużej, materiałowej siatki naczynie.
-Yvonne. Twój brat jest chory, a ty już od samego początku się drzesz i nie pozwalasz mu odpocząć.
-Mamo, nie traktuj Marco jak dziecko. To dorosły facet.
-Marco nigdy nie chorował! Zawsze był zahartowany, przez sport miał wysoką odporność, więc to bardzo zły znak. –stwierdziła chłodno i poszła do kuchni, żeby odgrzać przygotowany przez siebie obiad.
-Marco szybko wyzdrowieje, niech się pani nie martwi. –powiedziałam z lekką obawą. Wzięłam ją po naszym spotkaniu za miłą, choć zachowawczą. Teraz jednak miałam wrażenie, że zaczyna pokazywać swoją drugą twarz, bez pana Thomasa i ukochanego synka.
-Pewnie się zaziębił w tym waszym Berlinie. Nie dopilnowałaś go, żeby się dobrze ubrał i proszę! Już widać wspaniałe efekty waszego związku.-odburknęła i zaczęła szukać po szafkach garnków.
-Trzecia szuflada koło lodówki. –powiedziałam, chcąc nie dopuścić do jej wybuchu. Naprawdę widać było wyraźnie jej zdenerwowanie.
-Przecież były pod zlewem!
-Uznałam, że pod zlewem jest dobre miejsce na śmietnik, ta szafka jest za głęboka na garnki. Od razu można wrzucić do niego obierki ze zlewu.
-Moim zdaniem, garnki o wiele bardziej tam pasowały. A garnek parowy? Jak niby go zmieściłaś?
-Niech pani otworzy tą trzecią szufladę, pani Reus. –powiedziałam ze spokojem. Musiałam się powstrzymać, żeby nie powiedzieć kilku słów za wiele.

Blondynka z wielką niechęcią i odrazą zajrzała do trzeciej szuflady, którą zademonstrowała teatralnie i z hukiem ją otworzyła . Spojrzała. Jej oczy nie wyrażały nic, jednakże przyglądała się wnikliwie nienagannie poustawianym garnkom i patelniom. Mruknęła coś pod nosem i zabrała jeden z garnków.
Bez słowa podeszłam do Yvonne, która w ciszy przysłuchiwała się naszej wymianie zdań. Wzięłam od niej ogórka szklarniowego, którego właśnie skończyła obierać i zabrałam tarkę z szafki koło stojącej mamy Marco. Przyszła mi chęć, żeby poza ogórkiem utrzeć jeszcze komuś nosa. 

-Marco się sam ubiera, jest rozsądny i nie potrzebuje mojej kontroli. Nie jestem jego matką ale żoną.
-Jeśli sobie nie radzisz to zawsze przecież mogę tu zostać na kilka dni, póki Marco nie wyzdrowieje.
-Nie musi pani. Marco ma opiekę.
-Niby jaką?-prychnęła nastawiając kuchenkę.
-Rosie. –odpowiedziała za mnie Yvonne. Chociaż ją miałam po swojej stronie. Uśmiechnęłam się do niej z wdzięcznością. Opowiedziała mi tym samym, dając mi odrobinę wsparcia.
-Tak? Ani leków, ani dobrze zrobionych zakupów? To mi opieka.
-Zadzwoniłam z prośbą do Yvonne, bo nie chciałam go zostawić samego. Prosił mnie z resztą o to.
-Marco potrzebuje kobiety a nie dziewczynki do zabawy.
-Wypraszam sobie. Znam Marco doskonale, mamy ze sobą cudowną relację i wiem, czego potrzebuje.
-Każdy mężczyzna potrzebuje zaspokojenia. A że Marco jest przystojny, bogaty.. Nawet ci się nie dziwię. Ale nie wyobrażaj sobie zbyt wiele..
-Chyba pani żartuje. –podniosłam głos i rzuciłam tarkę na blat.
-Nie takim tonem, dziecko.
-Jeśli coś się pani nie podoba może pani śmiało wracać do domu.
-Nie ty będziesz mi mówić, co mam robić, dziewczynko. –odpowiedziała.
-Mamo.. –zaczęła Yvonne, próbując odsunąć trochę swoją matkę ode mnie i stanąć między nami.
-Nie wtrącaj się, Yvonne.
-Chyba pani nie umie zrozumieć, że pani dzieci są już dorosłe. Yvonne, Melanie i Marco również. I chyba tu panią najbardziej boli, że oni wszyscy doskonale sobie radzą bez pani wskazówek.
-Gdyby Marco był rozsądniejszy i mnie posłuchał do końca, nie byłabyś w tym miejscu, pewnie szlajałabyś się po ulicach, jak ty to mówisz, rozumiejąc potrzeby innych! –krzyknęła, żywo gestykulując. –To dzięki mnie Marco wtedy zrozumiał, że to głupstwo żenić się z młodą, nieodpowiedzialną, obcą dziewczyną.
-Dzięki pani miałam przecudowny ślub na pomoście rajskiej wyspy oraz skromny obiad w towarzystwie życzliwej rodziny, pełnej miłości i szczęścia.
-Mam nadzieję, że mój syn przejrzy na oczy i zobaczy prędzej czy później swój błąd. Oczywistym jest to, że go zauważy. Oby tylko jeszcze miał coś na koncie.
-O nie, tego już za wiele. Nie pozwolę się aż tak obrażać w moim domu. Starałam się zrozumieć, że bardzo pani kocha Marco, ale musi też wiedzieć, że ja też jestem obecna w jego życiu. I będę jeszcze długo. I musi pani się pogodzić, że osobą, do której się jako pierwszej zwróci się o pomoc będę ja, nie pani, nie pani córki. I garnki, sztućce i inne pierdoły nie będą umieszczone tak, jak pani chce. Bo ja tu mieszkam, to moje mieszkanie. Moje i Marco. I w tym właśnie mieszkaniu nie ma prani prawa obrażać żadnego z jego właścicieli, więc albo pani zacznie trzymać język za zębami i znosić moje garnki w mojej trzeciej szufladzie koło mojej lodówki, albo może pani stąd wyjść. Nie trzymam tu pani na siłę ani za karę, nawet nie prosiłam, żeby pani przyjeżdżała. Ani Marco. –powiedziałam, z prędkością tak szybką, że aż sama się sobie dziwiłam. Nawet Marco nie potrafił mnie wyprowadzić tak z równowagi, jak potrafiła to jego matka. 

-Jak śmiesz ty.. –zaczęła, podnosząc rękę, by uderzyć mnie w nią w policzek. W tej samej chwili stały się dwie rzeczy. Yvonne dobiegła do ręki swojej matki, odpychając mnie jednocześnie dalej, z pola zagrożenia, także na schodach pojawił się Marco, który z zaropiałymi oczami patrzył się na nas, w zupełności nic nie rozumiejąc. 

-Może mi ktoś powiedzieć, co tu się dzieje? –zapytał zachrypniętym głosem. Zapewne bolało go gardło i ledwo mówił. Wyminęłam Yvonne i poszłam bez słowa do siatki z magazynami, w której też znajdowały się leki. Wyjęłam jeden listek ziołowych tabletek na gardło i podeszłam szybkim, nerwowym krokiem do blondyna, żeby mu go wręczyć. Szybko odeszłam od niego, zawracając z powrotem do kuchni, nie dając mu nawet szans by złapać mnie za rękę i zatrzymać. Oparł się o ścianę i wziął jedną tabletkę do ust. 

W tym czasie pani Reus przybrała minę przerażonej, troskliwej mamusi. Podbiegła do niego i zaczęła kłaść dłonie na jego czoło i policzki.

-Kochany, jak ty się czujesz? Niepotrzebnie wstawałeś. Powinieneś był chociaż założyć szlafrok. Musisz się..
-Mamo. –westchnął zirytowany i odsunął się od niej, nabierając dystansu. Moje serce łomotało w piersi. Nie wiedziałam co zrobi, co powie jego matka i której z nas uwierzy. Wrzuciłam ogórki do miseczki, zmniejszyłam grzanie kuchenki i otworzyłam niskoprocentowy jogurt, którego dodałam do ogórków.
-Marco lubi z cukr…-zaczęła pani Reus, miłym, aczkolwiek spiętym głosem. Nie mogłam uwierzyć jak bardzo się zmieniła w jednej chwili.
-Marco lubi ze szczyptą soli i pieprzu. –odpowiedziałam pod nosem, stwierdzając oczywistość. Sama siebie zaskoczyłam, nie wiedziałam, że zapamiętałam aż takie niuanse.
-Mamo, nie zmieniaj tematu. Słyszałem wasze krzyki z góry. O co chodzi?-zapytał raz jeszcze, nie zwracając uwagi na naszą krótką wymianę zdań odnośnie mizerii. 

Zapanowała zupełna cisza. Pani Reus odeszła na chwilę, zaczęła nerwowo krążyć między kanapą a fotelem. Mogła tam zostać, była wystarczająco daleko ode mnie. I to ja miałam pod ręką kilka niezłych noży. To tylko fakt, nie, że miałabym coś z nimi robić. Czułam, że Marco przeniósł spojrzenie na mnie. Nie powiedziałam nic, przemieszałam w garnku mięso, sos i ziemniaki. 

-Yvonne?-zapytał w końcu. Brunetka potrząsnęła głową, jakby wybudzając się z resztek szoku. Spojrzała na mnie, na swoją mamę aż w końcu na mojego męża.
-Nie wiem.. Nie wiem co tu się właśnie stało. To chyba jakiś kosmos. –szepnęła i podeszła do lodówki, skąd wyjęła kończący się sok pomarańczowy. Popatrzyłam na butelkę, nie wiedząc, czy powinnam ją była przeprosić i poprosić, żeby wypiła inny sok niż ulubiony Marco. Nie chciałam jednak dawać kolejnego powodu do kłótni pani Reus. Marco przecież mógł wrócić za chwilę do łóżka a historia nadal by się ciągnęła.  –Och, rozumiem. –zaśmiała się krótko Yvonne, spoglądając na mnie i na butelkę. Odstawiła z powrotem ją do środka i przeprosiła nas na chwilę twierdząc, że musi się przejść. Chwilę później już jej nie było i zostaliśmy we trójkę. A ja zostałam bez jednego, jedynego sprzymierzeńca. Bo nie wiedziałam, czy mogłam liczyć na Marco.

-No bo.. –usłyszałam płaczliwy głos matki Marco. Naprawdę się rozpłakała? Chciało mi się śmiać. Ona naprawdę zaczęła płakać. Jak cudownie przecież odgrywa się ofiarę. Z drugiej strony to ja miałam prawo wyjść na tą gorszą, skoro nawet nic nie powiedziałam i byłam zajęta swoim obiadem. –Synku, ja naprawdę nie chcę cię zadręczać moimi problemami.. –kontynuowała zaciągając nosem i spojrzała w oczy Marco, który ze współczuciem jej się przyglądał. –Powiedz mi, czy ty uważasz, że ja jestem nieużyteczna? Rosalie chciała właśnie wyrzucić z domu! Powiedziała, że do niczego się nie nadaję, a ty wcale mnie nie potrzebujesz tylko ją. Chce mi zrobić wszystko na przekór, mówiła, że jestem niedobrą matką. Ona chce mi cię zabrać, odciąć ode mnie. A potem co, od taty? Sióstr? . –jęknęła i rzuciła się na szyję blondynowi.
Stałam w kuchni w zupełnym szoku. Skubana była dobra. Cóż, ja byłam aktorką podczas naszego pierwszego spotkania, teraz była jej kolej. I chyba była bardziej wiarygodna. Marco przytulił ją i pogłaskał troskliwie po plecach.  

-A ty mnie kochasz? Rose powiedziała, że zniszczy naszą więź i..
Marco odepchnął ją delikatnie od siebie i zaczął iść w moim kierunku zdecydowanym krokiem. Nie podszedł jednak blisko mnie, stanął naprzeciwko, za oddzielającym nas blatem.
-Rose.. O co chodzi? Przecież wiesz, że rodzina jest dla mnie najważniejsza. Nie możesz mówić takich rzeczy mojej mamie. Sama straciłaś swoją i wiem, że..
-Uwierzysz we wszystko, co ona powie, prawda? –zapytałam, czując rozpadające się właśnie moje serce. Ona wygrała. Ale ja nie mogłam się poddać. Nie w walce o Marco. Nie mogłam pozwolić mu odejść, nie z takiego powodu.
-To nie tak -powiedział zakłopotany. –Ja nie wiem już w co mam wierzyć.
-Nawet jeśli powiedziałabym ci, że to nie ja mówiłam złe rzeczy o twojej mamie tylko ona o mnie to byś mi nie uwierzył.
-Dlaczego miałaby mówić o tobie złe rzeczy…-zapytał wpatrując się w nieokreślony punkt za mną.
-Mam oddać ci obrączkę?-zapytałam, mimo, że nie chciałam do tego dopuścić. –Bo związek polega na zaufaniu.
-Dlaczego chcesz to zrobić? Rose, ja muszę chyba naprawdę się położyć i przemyśleć… To wszystko. To jest dziwne i..
-Nie widzisz, że ona tobą manipuluje?-zapytała pani Reus, podchodząc do blondyna i objęła jego ramię. Kto kim manipulował?!
-Mamo, daj mi chwilę, dobrze?
-Nie wierzysz mi?
-Daj mi chwilę. –powtórzył i odszedł do części salonu.

To nie mógł być koniec. Pani Manuela uśmiechnęła się pod nosem i posłała do mnie mordercze spojrzenie. Mimo, że miałam pod ręką nóż, nadal była to mama Marco, którą bardzo kochał. Ale też nie mogłam odpuścić. Razem z dźwiękiem spadającego na podłogę widelca, ruszyłam biegiem w kierunku Marco. On odwrócił się w moją stronę nie wiedząc, co się dzieje. Chwilę później wpadłam rozpędzona w jego ramiona i ścisnęłam jego klatkę piersiową dłońmi tak mocno, jak tylko byłam w stanie. 

-Rose, proszę.. –szepnął nie wykonując żadnego ruchu. Starałam się go zrozumieć. Stał między wyborem. Między matką a żoną. Między miłością a… mną.
-Nie. Obiecałeś. To tyczy się czegoś zupełnie innego. Nie łam tej obietnicy, ona była dla mnie ważna.
-O czym ty mówisz?-zapytał szeptem i niepewnie położył jedną dłoń na moich plecach. Wtuliłam się w jego szyję i starałam się nie rozpłakać.
-O obietnicy ze stajni, pamiętasz? Niezależnie od pory dnia i nocy, czy będziemy razem czy nie. Że zawsze, kiedy będzie źle, kiedy będzie się wszystko waliło, kiedy mój świat będzie się chwiał, ja będę lecieć z nóg, a wszystko będzie traciło sens mam przyjść. I cię przytulić. Obiecałeś, że mnie przytulisz. Proszę, po prostu to zrób. A potem dam ci przestrzeń, ale też nie dam, bo będę ci podawać herbaty, przyniosę ci na tacy obiad. Jeśli chcesz, nawet to może zrobić twoja mama. Ale ja będę. Bo ci obiecałam. Na dobre i złe, w zdrowiu i chorobie. Być przy tobie, zawsze, rozumiesz? Zawsze. Niezależnie, co o mnie pomyślisz. Będę mierzyć temperaturę, dbać o porę przyjmowania leków, wydzwaniać do lekarzy, trenerów i odwoływać twoje treningi. Bo jesteś dla mnie najważniejszy. Pamiętasz? Jesteś moim światem. I ja nie chcę, żeby ani mój świat, ani moje serce, rozpadły się na kawałki. Nie zgadzam się na to. Nie zgadzam.
-Rosie, moje kochanie..-szepnął i mocno mnie do siebie przytulił. Poczułam ulgę. Niesamowitą ulgę. Z tych wszystkich emocji z moich oczu zaczęły płynąć łzy. –Ufam ci, skarbie. Naprawdę ufam. Masz miejsce w moim sercu, ale moja mama też. Jesteście obie niesamowicie ważne w moim życiu..
-Ale? Jest jakieś „ale”, prawda? Ja wiem, Marco, to twoja mama. Jeśli chcesz powiedz jej, że ma rację, że jestem zła, niedobra, zrób to. Moja mama była dla mnie wzorem, była dla mnie wszystkim. Z ojcem nigdy nie miałam dobrego kontaktu. Rodzina to coś, co zawsze się powinno pielęgnować, nie psuj tego przeze mnie. To mnie tu nie powinno być..
-Już wiem wszystko. –powiedział puszczając mnie i odsunął się na krok, by spojrzeć w moje oczy. Otarł kciukiem moje łzy i posłał mi delikatny uśmiech.
-Co chcesz zrobić?-zapytałam cicho widząc, że Marco odwraca się szukając swojej mamy. Kobieta siedziała w fotelu i nerwowo tupała nogą.
-Mamo…-zaczął. –Wiesz, że zawsze będę cię kochał. Nic tego nie zmieni. To, że Rose jest w moim życiu nic nie zmienia. Ona sprawia, że jestem szczęśliwszy. Chyba powinnaś być z tego zadowolona? Mam żonę, która jest dla mnie ogromnym wsparciem i pocieszeniem we wszystkich złych momentach. Nigdy nie spotkałem takiej pięknej, dojrzałej, mądrej i ułożonej kobiety. –powiedział, a ja słysząc słowo „kobiety” przybiłam mu mentalną piątkę. Nie wiedział, że to określenie mnie było idealne, by padło z jego ust do pani Manueli. –Chciałbym, żebyś ją zaakceptowała. Rose jest częścią rodziny, należy do niej, nosi moje nazwisko.
-Kwestia nazwiska w ogóle mi się nie podoba. Kim ona jest, żeby nosić moje nazwisko?-zapytała z oburzeniem mama Marco. Już nie była taka smutna i rozżalona?
-Ona jest moją żoną. I to nazwisko też należy do mnie.-odpowiedział pewnie. Byłam dumna. Tak bardzo dumna. Chciało mi się skakać, śpiewać, tańczyć i śmiać. Marco mnie obronił! Marco mnie obronił! Marco mnie kocha! Znaczy..lubi. Szanuje. Lubi. Kocha… Potrzebowałabym do tego jakiejś stokrotki..
-Jaką żoną, synku, jak za chwilę już nią nie będzie. Przecież to nic poważnego, zwykła znajomość.
-Niezwykła. –poprawił ją od razu. –I to jest coś poważnego, mamo. I ja i Rose traktujemy nasz związek bardzo poważnie. Nie jest też powiedziane, że nasze małżeństwo się skończy po roku. Nie wiadomo, co przyniesie los. A jak zostaniemy na zawsze małżeństwem?
-Jak to? Czemu na zawsze?
-To tylko założenie. Tak samo jak to, że Yvonne spotka dziś w parku koleżankę ze szkoły. Jest pięćdziesiąt procent szans. Ja i Rose mamy takie same szanse.
A więc tylko pięćdziesiąt procent? Lubi mnie na pięćdziesiąt procent. A może jest zakochany w pięćdziesięciu procentach? Stawiałam przynajmniej siedemdziesiąt pięć. Z całym szacunkiem, Marco.
Poszłam do kuchni, żeby wyłączyć obiad Marco i nałożyć go na talerz. 

-Chciałbym, żebyście obie znalazły nić porozumienia. Nie ważne co było. Od teraz z czystą kartą. –powiedział Marco do swojej rodzicielki, zerkając na mnie. A więc takie wyjście. Całkiem mądrze.
-Zrobię to tylko ze względu na ciebie. Potrzebuję dużo czasu, żeby wybaczyć Rose to, co powiedziała. 

No to był chyba jakiś żart. Nie zwracając już na nich kompletnie uwagi zaczęłam nakładać na talerz polędwiczki, polałam je sosem i ubiłam ziemniaki, dodając do nich odrobiny jogurtu i koperku, tak, jak lubił Marco. Nie interesowała mnie już zupełnie ich rozmowa i nawet nie zamierzałam już wcale się w niej udzielać.

Ale wróciła Yvonne. Weszła i zamknęła za sobą drzwi z hukiem. Zostawiłam obiad  i podniosłam głowę, z zaciekawieniem obserwując siostrę mojego męża. Nigdy nie widziałam jej tak zdenerwowanej. To był pierwszy raz. Marco również patrzył na nią, czekając, aż coś powie. 

-Chrzanię to. Chrzanię to wszystko. –powiedziała wydychając głośno powietrze. –Mama nie mama, babcia mojego dziecka, nie ważne. Nie ważne kim byś była i niezależnie jak bardzo cię kocham, mamo.. Nie można nazywać żadnej kobiety dziwką, sugerować, że właśnie nią jest. Ona nie chce pieniędzy, więc możesz być spokojna, że Marco naprawdę zostaną pieniądze, nie będzie za rok z pustymi kieszeniami. A zwłaszcza nie powinno się policzkować własnej synowej, w jej własnym domu. Traktujesz Marco jak dziecko. On jest dorosły. Ma dwadzieścia sześć lat. A nie sześć. Przykro mi, jeśli nie zauważyłaś tych dwudziestu. I jeśli on mówi, że on uwielbia tą nie dziewczynkę, a kobietę to tak jest. I nie dlatego, że ze sobą sypiają, bo nawet jeśli by zarywali dnie i noce w sypialni ja nigdy nie będę patrzyła na Rose jak dziwkę. Bo za tym kryją się uczucia. Których chyba ty nie masz, obrażając tą cudowną kobietę, moją przyjaciółkę, która z całych sił robi wszystko, żeby ten związek przetrwał, która opiekuje się moim bratem i wie, że jeśli nie daje sobie z czymś rady nie musi się tego bać tylko może otwarcie poprosić innych o pomoc. I Marco nie jest chory przez nią, co najwyżej przez własną głupotę albo się od kogoś zaraził. Nie wiń jej za wszystkie błędy świata, dlatego, że widzisz, że ona stała się dla niego wszystkim. Bo ja przez to właśnie przestałam się o niego martwić. I jestem szczęśliwa. On jest szczęśliwy. Tata jest szczęśliwy! Tylko ty masz jakiś problem, którego nie rozumiem. To wszystko co miałam do powiedzenia. Dziękuję. Wezwij sobie taksówkę, ja wracam do domu. Trzymaj się, Marco. I przykro mi, że musiałeś tego wszystkiego słuchać. Zdrowiej, blondasku. –podeszła do Marco i pocałowała go w policzek.
Marco na chwilę zatrzymał ją i powiedział niesłyszalne „dziękuję”. Yvonne uśmiechnęła się do niego, później do mnie i opuściła mieszkanie. 

I nastąpiła cisza. Nie wiedziałam, czy powinnam była coś powiedzieć. Marco usiadł na oparciu kanapy, będąc w zupełnym szoku. Pani Manuela patrzyła to na Marco, to na swoje paznokcie. Zamknęłam na chwilę oczy, próbując stłumić ból rozbolałej głowy.
-Marco, to wszystko..-zaczęła pani Manuela, jednak on nie pozwolił jej dokończyć.
-Myślę, że dalsza rozmowa nie ma tu sensu.
-Marco..
-Nie, mamo. –ponownie jej przerwał, podnosząc się z kanapy. –Dziękuję, że przyniosłaś obiad, choć wcale nie musiałaś tego robić.. Powinnaś już pójść.
-Ale ja nie chciałam..
-Uderzyć Rose? Nazwać ją dziwką? Czy sugerować, że jest ze mną tylko dla seksu i pieniędzy?
-Nie uderzyłam jej! Sama może potwierdzić.
-A reszta? Czy to ty nie uczyłaś mnie tolerancji, pomocy innym, miłości, przyjaźni, zaufania?
Kobieta nic nie odpowiedziała. Za to ja widziałam jak ta rozmowa stała się trudna dla Marco. Zapewne wciąż mieli bardzo bliskie relacje, jednak tą pępowinę trzeba było odciąć. I to właśnie się działo na moich oczach i z mojego powodu.
-Nie każę ci kochać Rose ale szanować. Ze względu na to, że jest dla mnie bardzo ważna, jest moją żoną i należy do tej rodziny. Myślę, że dopóki jej szczerze za to nie przeprosisz możesz do mnie nie dzwonić ani nie przychodzić. 

Pani Manuela zabrała swój płaszcz z wieszaka, założyła swoje buty na obcasie i opuściła mieszkanie bez słowa. Marco był na skraju wytrzymania. Wiedziałam, że otrzymał cios. Może podobnie do Yvonne miał wyidealizowany obraz mamy, a kiedy wyszło na jaw coś takiego.. Chyba naprawdę był w szoku. I właśnie dlatego nie chciałam mu nic powiedzieć. Nie chciałam, żeby cierpiąc z powodu choroby cierpiał jeszcze przez własną mamę. Wolałam wziąć winę na siebie z nadzieją, że mi wybaczy, niż żeby miał konflikt z własną mamą. Ile ja bym dała, żeby zobaczyć swoją mamę raz jeszcze…
Wstawiłam wodę na nową herbatę i poszłam w kierunku Marco. Stanęłam przed nim, czekając, czy zareaguje w jakikolwiek sposób. Nie zareagował. Położyłam dłoń na jego ramieniu, potem przesunęłam ją na jego łopatkę, potem objęłam go drugą ręką. Ucałowałam jego policzek, a potem wtuliłam głowę w jego ramię. 

-Jesteśmy razem, zawsze. –powiedziałam, chcąc, żeby zrozumiał, że nie jest sam. I nigdy nie będzie.
-Kochanie..-szepnął i mocno mnie do siebie przyciągnął. –Jest mi tak przykro. Nie bierz proszę niczego do siebie, co powiedziała.
-Nie biorę. Martwię się tylko o ciebie. Chcę, żebyś wiedział, że tu jestem. Jeśli chcesz się wygadać, jeśli ja mogę coś tylko zrobić…
-Wystarczy, że tu jesteś. Jesteś moim wszystkim.







~~~


 Dzień doo bry!:)
Nie wiem czy wiecie i pamiętacie ale do końca grudnia będą rozdziały co tydzień!💗 Strasznie się z tego cieszę. Za tydzień wrzucam rozdział bonusowy, który będzie retrospekcją z życia naszych bohaterów, zarówno i Marco i Rose, perspektywa będzie się zmieniała ale myślę, że się połapiecie. Może nie będzie miała aż takiego wpływu na przyszłe rozdziały ale może też trochę wyjaśnić. Później 30.12 prawie na Sylwestra kolejna część, od stycznia wracamy niestety do ostatniego systemu 2-tygodnie.
Trochę się podziało dzisiaj, chociaż nawet nie musieli nasi bohaterowie wyjść z domu haha:) Mam nadzieję, że nie przynudzam i dalej czekacie na następne rozdziały. Mamy wreszcie Jürgena, w przyszłości będzie go więcej ale nic nie zdradzam!
Dziękuję dziękuję dziękuję za wszystkie komentarze💕 To taki corozdziałowy gwiazdkowy prezent jak dla mnie (i zawsze każdy bardzo udany!). I dziękuję za wszystkie gratulacje i wiarę we mnie, kolacja była pyszna, a odczytanie prac również poszło jak po maśle!
Następny za tydzień! 
Ściskam mocno! xx.
 

8 komentarzy:

  1. Piękny rozdział .Ile akcji moze się dziac w jednym domu.Wspołna kąpiel.Choroba. Kłotnia z mamą ,która pokazała złe oblicze mamy Marco . Marco zachował się bardzo dobrze , nie wyciagnąl wniosków za szybko .Siosra Marco jak i sam Marco przeżyli cios w serce , to będzie boleć ale pokazało jaką jest osobą mama Marco . Poryczałam się bo rozdział jest cudowny i bardzo się ciesze że następny za tydzień .Opłacał się czekać dwa tygodnie za rozdziałem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Noo siema siostro! Takie rozdziały mi pisz! Takie rozdziały to ja lubię. To będzie mój (ZNOWU!) ulubiony rozdział na tym blogu. Tak w ogóle to ja footballove - starego konta nie odzyskałam, więc w końcu zmusiłam cztery litery do założenia nowego. Mareczek, Boże, jak ja go uwielbiam, że nawet bez pomocy siostrzyczki był w stanie bronić Rose.. ❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️ I to "-Wystarczy, że tu jesteś. Jesteś moim wszystkim." no po prostu idealnie. IDEALNIE. A i zgadzam się z Rose, że to 50% to za mało, ale nie zgadzam si, że 75.. moim zdaniem co najmniej 120%. Love is in the air! Yvonne super babeczka, że potrafiła stanąć po jasnej stronie mocy i wystąpić przeciwko, bądź, co bądź, wariatce, ale jednak swojej matce. . I Jurgen jest taki ciepły człowiek jak zawsze, że to chyba faktycznie nie on przysyłał te róże.. (a może to taka zasłona dymna?) Can to raczej też nie był... bo się znali.. Został może Andre albo Ci goście z klubu - i to na nich stawiam. Albo Leo, zza grobu. (A może tego grobu wcale nie ma?) Tyle teorii spiskowych...
    Do przeczytania za tydzień! Dużo ciepła i siły w ostatnim przedświątecznym tygodniu. <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję kochana! Tobie również!❤❤❤ Uwielbiam twoje teorie spiskowe, chociaż zawsze mi brakuje w nich jednej osoby i dziwię się czemu jej nie ma... W następnych rozdziałach podsunę ci jeszcze jeden trop, ale nie powiem dokładnie kiedy😇 Jeszcze teraz jak czytałam rozdział to zauważyłam błąd życia,bo w wypowiedzi Yvonne padły dwa słowa które nie miały prawa paść(a pilnuję tego od prologu) więc szybko zmieniłam, mam nadzieję, że nikt na nie nie zwrócił uwagi...
      Do następnego!💕❤

      Usuń
  3. Ugh, jak ja nienawidzę mamy Marco! No co za babsko! >.< Ale cieszę się, że Yvonne jej wygarnęła - prawdziwa petarda! Biedny Reus - jego wyobrażenia o cudownej mamusi nagle legły chyba w gruzach. Ale może w końcu zrozumie, że KOCHA Rose? :D Chociażby sam fakt, że powiedział tej paskudnej babie, że może już zawsze będzie mężem Rosalie... Ooo. To było słodkie. Czekam na ich dalsze losy, kochana! ;*
    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
  4. Wspólna kąpiel ale suuuuuper, fajna z nich parka taka kochająca się hehe słodziutcy! No po prostu uwielbiam ich i tyle..
    Wkurza mnie mamuśka Marco, dziwna baba i tyle. Nie rozumiem jak ona może nie lubić naszej Rose, przecież to wymarzona synowa lol
    Dobrze, że Marco i siostra jej bronią, bo matka to tragedia i tyle.
    Podoba mi się, że rozdział jest długi i pełen akcji, co chwilę się coś dzieje. Czekam na dalsze losy bohaterów i do przeczytania!
    W wolnej chwili zapraszam do sb :)
    N


    https://youreyeslooksad.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Kąpiel mi się podobała, i to, że Mario chciał pogadać z Marco w cztery oczy też, bo wydaje mi się, że rozmawiali o Rosie i Marco małżeństwie.:D:DW końcu w poprzednim rozdziale Mario był szczęśliwy z tego powodu, ze są razem;)
    Ok, ale to co potem się zadziało...nono nieźle. Chociaż potrafię sobie wyobrazić, (nie mam dzieci, wiec tylko wyobrazić) co może czuć matka, którego syn ożenił się z nieznajomą(no niestety, ale tak to wygląda z drugiej strony). Sądzę, że matka Marco jest zbyt opiekuńcza i po prostu trochę zazdrosna. Wierzę, że jej przejdzie i kiedyś tam...napiszesz, że jednak się przekonała do Rosie. ;)
    Do następnego! Pozdrawiam:D:D

    OdpowiedzUsuń
  6. PO PROSTU NIECH POWIE, ŻE JĄ KOCHA BO ZARAZ TU NIE WYTRZYMAM PSYCHICZNIE....

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do komentowania!❤️ To bardzo motywuje do pisania kolejnych rozdziałów!