sobota, 30 grudnia 2017

Trzydzieści trzy




Następnego dni mimo wyraźnych protestów Marco zadzwoniłam po jego lekarza, żeby przyszedł na wizytę domową. Sama też kazałam blondynowi leżeć w łóżku, nakryłam go kołdrą i kocem. Praktycznie co dwadzieścia minut przynosiłam mu ciepłą, malinową herbatę z miodem, na zmianę z ogrzanym sokiem pomarańczowym. Musiałam też uwierzyć w siebie i moje umiejętności kulinarne w przygotowaniu dla niego pełnowartościowych posiłków. Starałam się na śniadanie o jajka w koszulkach. I może pierwsza próba nie całkiem wyszła, bo zapomniałam o zamieszaniu wody w garnku, jednak druga wyszła na tyle dobrze, że zyskała by podziw i owacje na stojąco w niemieckim Masterchefie. Byłam wdzięczna Yvonne za zakupy, uzupełniła naszą lodówkę w same witaminy, które jak wierzyłam, miały pomóc w szybszym dojściu do zdrowia. Mimo, że Marco się strasznie puszył, że nie pozwalam mu wstać z jego łóżka.. Tak, jego podkreślał dużo razy. Nie chciałam być niemiła i polemizować o przynależności mebli. Widziałam, że ukrycie cieszy się, że mu pomagam i się o niego troszczę, choć wcale tego nie okazywał. Ja byłam szczęśliwa, kiedy za każdym razem widziałam pusty talerz. Miałam nadzieję, że to było oznaką zdrowienia.  
Lekarz stwierdził, że Marco jest jak na siebie w nie za dobrym stanie, jednak jak zrelacjonowałam objawy w poprzedniego dnia i te, które dzisiaj badał stwierdził, że jest duża poprawa. Kamień spadł mi z serca. Chciałam skakać, piszczeć i tańczyć taniec hula jak mała dziewczynka. Wahał się, czy nie dać mu antybiotyku, jednak Marco wtedy powiedział coś, co już zupełnie było miodem dla mojego zbolałego serca. „Mam przecież dobrą opiekę, nie potrzebuję antybiotyku. Ona wierzy, że jej się uda. Ja wierzę w nią.”  Lekarz uśmiechnął się lekko i kiwnął głową. Pożegnał się z Marco a dla mnie dał wskazówki, jakie witaminy powinien przyjąć. Z tym, żeby wykupić wskazane witaminy zadzwoniłam do Mario. On na pewno nie przyjechałby z moją teściową. Miałam nadzieję, że się nie zarazi, poza tym brunet miał świetny wpływ na Marco. Chciałam, żeby się trochę więcej uśmiechał.
Mario już od samych drzwi powitał mnie szczerym, szerokim uśmiechem. Podał mi siateczkę z lekami, jakie wypisałam mu w SMS.

-Jak się ma moja ukochana szwagierka?-zapytał i przytulił mnie mocno.
-Obowiązki małżeńskie w trochę innym wymiarze –odpowiedziałam ze śmiechem. Odebrałam od niego kurtkę i czapkę, ponieważ strasznie mu się spieszył do Marco.
-Zejdę zaraz do ciebie.
-Spokojnie, nie spiesz się ale też się nie zaraź!
-Spokojna twoja rozczochrana!

Rozczochrana? Od razu podbiegłam do lustra i chwyciłam za grzebień. Nie było jednak aż tak źle. Przeczesałam włosy kilka razy i zamiast kitki zrobiłam sobie dobieranego warkocza. Może powinnam była zadbać bardziej o siebie? Chodziłam w dresie bo tak było najwygodniej, jednak pojawiła mi się w głowie myśl, czy nie powinnam czegoś zmienić?
Korzystając z tego, że Marco miał towarzystwo, a na obiad przewidywałam zupę pomidorową z makaronem, którą ugotowałam w nocy, stwierdziłam, że mam wreszcie okazję, żeby pobuszować w mojej nowej garderobie. Z makaronem naprawdę powinnam sobie poradzić, tego nie da się zepsuć. Przy okazji jednak zrobiłam herbatę z lipy dla Marco, żeby zbić jak najszybciej gorączkę. Weszłam do sypialni z parującym kubkiem w ręku. Marco usiadł na łóżku, a Mario rozłożył się wygodnie w fotelu, który sobie przysunęłam do łóżka i bawił się moim tuszem do rzęs. Zaraz.

-Po co ci mój tusz do rzęs?-zapytałam stawiając herbatę na stolik nocny i odruchowo, jak za każdym razem sprawdziłam ciepło czoła blondyna, a następnie złożyłam na nim krótki pocałunek. Wzięłam też kołdrę, która opadła i okryłam nią bardziej jego ciało.
-Choroba niespokojnych rąk –stwierdził, na co prychnęłam ze śmiechem. Marco również.
-Nie wnikam ale ten jest nowy, od Marco i naprawdę go lubię. Możesz sobie raz użyć.
-Okej! –powiedział wesoło i zaczął przerzucać nim z ręki do ręki. Musiałam zadzwonić do Ann i upewnić się, czy Mario na pewno był zdrowy.
-Idę do garderoby, ale spokojnie, nie będę was podsłuchiwać.
-W porządku –odpowiedział brunet, Marco jedynie spojrzał na mnie bez wyrazu. Ale cóż. Takie już moje życie.

Zamknęłam za sobą drzwi i rozejrzałam się z podziwem po tych wszystkich moich nowych ubraniach. Na pewno były drogie i markowe, na co próbowałam nie zwracać uwagi. Podeszłam do płaszczy i kurtek. Były jesienne i zimowe. Pod sufitem Marco miał zamykane szafki, w których trzymał mniej używane rzeczy, jednak stwierdziłam, że tych kurtek nie trzeba było chować. Miałam przeczucie, że zima przyjdzie szybciej, jesień i tak była bardzo chłodna. Przeszłam do bluzek i sweterków. Wszystkie materiały były bardzo solidne i milutkie. Nie patrzyłam na spodnie wnikliwiej, jednak miałam trzy pary jeansów, jedne czarne, białe i koloru buraków. Były też dwie pary materiałowych, lejących się, które wydawały się być naprawdę wspaniałe, jednak obawiałam się, czy w tym wszystkim będę dalej sobą, czy będę się z tym wszystkim dobrze czuła. Szafka z butami była naprawdę duża, a moja nowa kolekcja pokaźna. Wiele butów miało aplikacje z wyszywanymi wzorami, inne przyczepione, błyszczące kryształki. Miałam też kilka par szpilek więcej, były też kryte botki, wysokie sandałki w różnych kolorach, też wiązane na łydce. To wszystko było tak piękne, aż nie umiałam uwierzyć, że jest moje. W szafce znalazłam kilka kompletów naprawdę wspaniałej bielizny. Miała metki, więc domyśliłam się, że jeśli coś nie będzie mi pasowało będzie można zwrócić. Bardzo spodobał mi się koronkowy, czarny komplet. Góra była bardzo wycięta, stringi… No cóż. Miały tylko niewielki kawałek materiału z przodu. Prawie ledwo można go było dojrzeć. Stawiając na to, że Marco się spodoba nowa bielizna, włożę ją, kiedy tylko się lepiej poczuje. Miałam też czarny, prześwitujący szlafrok, który idealnie by się komponował z tym kompletem. Jego materiał był praktycznie przezroczysty, założenie go po kąpieli na gołe ciało na pewno nie pozwoliłoby mi ot tak zasnąć, jeśli w domu obecny by był Marco. Do tego srebrne szpilki. Sama już zaczęłam się sobie podobać. I na miejscu Marco byłabym szalenie zadowolona.
W jednej z szufladek miałam też kilka nowych kosmetyków, w tym cienie do powiek i różne paletki do konturowania. Marco, bój się. Twoja żona niedługo zrzuci dres.
Zaśmiałam się sama do siebie i postanowiłam wyjść z garderoby i pójść ugotować makaron. Kiedy tylko otworzyłam drzwi panowie zamilkli, oboje mieli niewyraźne twarze, jednak widziałam, że nie chcą to przede mną ukryć. Nie chciałam denerwować już Marco, z resztą, nie powinnam była wtrącać się w ich życie. 

-Mario zjesz z nami zupę?-zapytałam uśmiechając się. Brunet podzielił uśmiech i pokiwał ochoczo głową. Zostawiłam ich znów samych i zeszłam na dół.
Wstawiłam makaron i zupę i przygotowałam trzy miski. Musieliśmy naprawdę pójść kupić naczynia. Ceniłam zrzutkę od rodziców Marco, Yvonne, Melanie, Mario i Ann, jednak chciałam sama wybrać jednolitą zastawę.
Przygotowałam dwie tace, które postawiłam jedna pod drugą. Zwykle jadałam razem z Marco, towarzysząc mu na fotelu, dzisiaj jednak moje miejsce otrzymał Mario, więc postanowiłam zjeść na dole. 

Zaniosłam im ciepłą zupę, z nadzieję, że będzie im smakować. Najpierw dałam tacę spod spodu Mario, druga miała mocowane nóżki, dzięki którym mogłam ją rozstawić na łóżku, żeby Marco miał wygodniej. Kiedy już wychodziłam Mario odezwał się. 

-Nie zjesz z nami?
-Nie, dziękuję. Ale miło, że pytasz –odpowiedziałam uśmiechając się. Zjadłabym z nimi chętnie, jednak nie miałam już tacy, ani do końca gdzie usiąść.  

Na dole dotarło do mnie, że ostatnie trzy dni byłam bardzo zapracowana. Chyba trochę stałam się kurą domową. Pranie piżam Marco, żeby po prysznicu wieczorem miał zawsze świeżą, pachnącą i wyprasowaną, co chwila gotowanie i urozmaicanie posiłków, żeby wyzdrowiał. Siedzenie po nocach, poprawiając wpadki kucharskie, bo naprawdę miałam do tego dwie lewe ręce. Co chwila coś kipiało, to za dużo soli dodałam do ziemniaków i musiałam przepraszać Marco za opóźnienie obiadu i robiłam je raz jeszcze. Nauczyłam się, że ziemniaki robiłam już najwcześniej, żeby w razie czego nie zostać z upieczonym mięsem i sałatką.
Sama zjadłam porcję zupy i włożyłam miskę do zmywarki. Przygotowałam dla Marco witaminy i rozpuściłam w wodzie kapsułkę wapna. Wzięłam też szklankę ze zwykłą wodą, może wapno od razu po zupie nie byłoby dobrym wyjściem. 


-Rosie, to była najlepsza pomidorówka, zaraz po pomidorówce mojej mamy. Naprawdę! –powiedział szczerze Mario i aż wstał z fotela, żeby mnie przytulić.
-Ej, ej, to moja żona –upomniał go Marco i westchnął pod nosem.
-Moja przyjaciółka. I co?-odpowiedział mu, wytykając język.
-Dobra, panowie. –wzięłam tackę od Mario, a potem schyliłam się, żeby zabrać miskę i tacę Marco. W misce jednak został jeden świderek. Tak. To był moment grozy i zawału serca. Patrzyłam na makaron tak morderczym wzrokiem, żeby został unicestwiony. Nie wierzyłam, że zawaliłam nawet z gotowaniem makaronu. 
-Makaron był niedogotowany? Naprawdę się starałam i..-zaczęłam, jednak po chwili Marco wziął na łyżkę makaron i włożył go do buzi. Spojrzałam na niego z wdzięcznością i radością.
-Był idealny. –odpowiedział i uśmiechnął się szczerze.
-Przełknąłeś?
-Tak! –roześmiał się i na dowód tego jak u lekarza otworzył szeroko buzię. Wrócił mój kochany Marco?
-Grzeczny chłopiec. –uśmiechnęłam się i złożyłam buziaka na czubku jego nosa, chichocząc niczym nastolatka. –Tu jest wapno, wypij później, teraz witaminy i tutaj masz wodę. –poinstruowałam, odstawiając wszystko po kolei z moim wyjaśnieniem.
-O bracie.. –westchnął Mario. –Gdyby moja żona tak się mną opiekowała a nie mówiła mi „nie symuluj idziesz na trening” to ja byłbym w niebie.
-Rose nawet do Jürgena zadzwoniła, żeby mnie zwolnić z treningu.
-Poważnie? –roześmiał się brunet. –To nieźle. Co właściwie u niego?

Nie chciałam im przeszkadzać. Korciło mnie, żeby im przerwać i powiedzieć Mario, że żeby jego żona tak się nim opiekowała to najpierw trzeba poprosić o rękę. Ann byłaby niesamowitą panną młodą i wyglądałaby zjawiskowo w białej, dopasowanej sukienki z długim trenem. Chciałabym ją w tym zobaczyć. 

Na dole wstawiłam wszystkie naczynia do zmywarki, która razem z talerzami ze śniadania była już gotowa do mycia. W tym czasie znalazłam chwilę dla siebie. Zwykle to ja siedziałam u Marco i czytaliśmy coś w internecie, głównie śledziliśmy Bundesligę i obejrzeliśmy też mecz Borusii na laptopie. Na początku remisowaliśmy, jednak później Auba zdobył bramkę i to tuż przed ostatnim gwizdkiem. Marco od czasu do czasu coś komentował, denerwował się, kiedy rywal grał nieczysto ale też wkurzał się na zawodników BVB mrucząc pod nosem wyzwiska. Chciało mi się z tego śmiać. Nie mogłam się doczekać, żeby zobaczyć go na boisku. Wiedziałam, że będę strasznie dumna, kiedy i on wyjdzie jako ostatni na… Jedenastka jest bardzo myląca i sprawia, że człowiek zapomina, że numeracja jest trochę inna. Bo naprawdę to zrozumiałam i wiedziałam, że Marco wychodzi najczęściej drugi jako vice kapitan.
Byłam naprawdę zmęczona i potrzebowałam chwili relaksu, a przede wszystkim snu. W nocy zawsze czuwałam, czy Marco dobrze śpi, czy się męczy, czy powinnam mu podać syrop łagodzący kaszel czy tabletkę na gardło, czy gorącą herbatę. Przez to, że Mario zajął moje miejsce pozwoliłam sobie rozsiąść się na kanapie i wziąć tablet Marco. 

Znalazłam strony, które opublikowały nasze wywiady. Stwierdziłam, że jak na pierwszy raz było całkiem dobrze. Przewijałam kilka razy moment, kiedy Marco wchodził w kadr obejmując mnie stanowczo ręką, jakby chcąc pokazać, że byłam tylko jego. Też gest uściśnięcia przeze mnie jego dłoni w obliczu niewygodnego pytania został uchwycony, a wręcz zostało zrobione zbliżenie na nasze splecione dłonie i widoczną platynową obrączkę.
W internecie było naprawdę mnie pełno. Rosalie, Rose, Rose i Marco. Te hasła głównie przewijały się po wpisaniu samego balu w wyszukiwarkę. Artykuły o wysokich kwotach usunęły się na bok artykułom z miniaturkami mojej twarzy bądź pozującej z Marco w czerwonej sukience. To mi jedynie przypomniało, że w przedpokoju wciąż stały nierozpakowane walizki z Berlina, które przywiózł jakiś mężczyzna, który był z firmy zajmującej się zepsutym samochodem.
Weszłam na kolejną stronę. „William i Kate świata niemieckiej Bundesligi!”. Ten nagłówek przykuł moją uwagę, również też wywołując śmiech. Zanim zabrałam się za czytanie pościągałam wszystkie zdjęcia przedstawiające nas na białym dywanie prowadzącym do hotelu, a także mnie samej, kiedy to zapozowałam podczas gdy Marco udzielał wywiadu. Najbardziej jednak podobały mi się nasze wspólne. Na jednym zwłaszcza zostało uchwycone, kiedy oboje uśmiechnięci spoglądamy sobie w oczy. Na kolejnym nawet nieświadomie, delikatnie pochyliłam głowę do jego ramienia, a on spojrzał na mnie z ogromną czułością. Na następnym staliśmy już bliżej hotelu. Biłam sobie brawo, że naprawdę cały dywan przeszłam z podniesioną głową i wyprostowanymi plecami niczym rasowa modelka. Sukienka też wyglądała niesamowicie. Nawet nie pamiętam, kiedy Marco zaczesał mi kosmyk włosów za ucho. To również zostało sfotografowane i umieszczone na stronie. Wszystkie zdjęcia ociekały słodyczą, uroczością i zakochaniem. Dobre pozory. Na końcu znajdowały się też dwa ujęcia, kiedy wychodziliśmy z hotelu do naszego transportu, zabierającego nas po wszystkim do hotelu. Mimo, że było naprawdę ciemno flesz pomógł nas w miarę wyraźnie uchwycić. Miałam zarzuconą marynarkę Marco na ramiona, a on sam otaczał mnie rękami, chroniąc przed zimnem, a także przed paparazzi, którzy już jak hieny czatowali pod hotelem mając nadzieję na skandal. Zdjęć w galerii było dwadzieścia pięć. Chyba byłam jedyną czytelniczką, które wszystkie dokładnie przejrzała, a co dopiero ściągnęła. 

Przeszłam do artykułu z niecodziennym nagłówkiem. Stwierdzono w nim, że jako para zauroczyliśmy wszystkich, a przy nas, o zgrozo, miłość unosi się w powietrzu. Wyglądaliśmy na zakochanych, czule się na siebie patrzyliśmy, Marco Reus zakochany, Marco Reus usidlony, czułe gesty pary, bla, blabla, blablabla.. Chyba było mi aż niedobrze od samego czytania. Potem jednak został przytoczony kawałek wywiadu, gdzie mówię o wydarzeniu charytatywnym, przez co jak widać dziennikarka jeszcze bardziej się rozpływa, uważając mnie za wspaniałomyślną, dobrą i skromną.
Wychodzę z tej strony szybciej niż na nią weszłam, a zupa pomidorowa daje się we znaki w żołądku. Poziom cukru we krwi też mógł trochę się podnieść. Stwierdziłam, że nie lubię portali plotkarskich.
Poszukałam jeszcze wywiadu Marco, którego byłam najbardziej ciekawa. Yvonne twierdziła, że mój mąż co chwila odwracał się w moją stronę.
No i znalazłam. Marco stojący pewnie w cudownym garniturze i z przyklejonym uśmiechem spogląda na dziennikarkę, która przedstawia zarys sytuacji, miejsce gdzie jest, jednak ja nie zwracam na to uwagi i przyglądam się zafascynowana blondynowi. Wita się uśmiechem i skinieniem głowy.


-Marco, dużo mówi się o twoim powrocie do gry i braku powołania do kadry Niemiec. To już kolejna kontuzja wykluczająca cię z tego typu imprez.
-Tak, to prawda. Będąc piłkarzem kontuzja to najgorsze co może ci się przytrafić. Niemoc, złość na pewno osłabiają, jednak są też inne czynniki, które sprawiają, że chce się walczyć i wrócić jak najszybciej na boisko. Trzeba walczyć.
-A powołanie do kadry?
-O tym będzie można mówić dopiero, kiedy wrócę do formy.

Mój kochany Marco. Nie chciałam, żeby czuł niemoc, a na pewno nie złość. Myślałam, że w jakikolwiek sposób mu w tym pomagam. Jednak on mi o tym nie mówił i przez to trochę było mi smutno. I faktycznie, zaraz po wypowiedzi odwrócił się na bok, szukając mnie wzrokiem. Chyba zauważył, jednak kiedy dziennikarka zaczęła zadawać kolejne pytanie odwrócił się już do niej.
 
-Jak oceniasz szanse Borussii na zdobycie Pucharu Niemiec? Wygraną w Bundeslidze?
-Przez nowych zawodników Borussia stała się dość młodym klubem, pełnym energii i świeżości. Niewątpliwie są to utalentowani zawodnicy, jednak potrzebują jeszcze chwili na zaaklimatyzowanie się i zrozumienie praw jakimi rządzi się Bundesliga. Jeśli to już się stanie i poczujemy że jesteśmy drużyną na tyle gotową, żeby móc walczyć o puchary na pewno będziemy walczyć.
-Ominęła cię ostatnia walka o Puchar, o Mistrzostwa Świata… Nie jesteś głodny nagród? Może poznanie Premier League? Dużo się o tym ostatnio mówi.
-Jestem w Dortmundzie szczęśliwy. Tu jest moja rodzina. –tu znów się obejrzał, delikatnie się spinając, może dlatego, że zaczepiła mnie dziennikarka?  -Na razie nie planuję żadnego transferu. Zobaczymy co czas pokaże. Teraz moim priorytetem jest wrócić do formy i zdobyć nagrody z Borussią.
-Co powiesz o dzisiejszym wydarzeniu? Masz też swoją aukcję.
-Myślę, że to ważne wspierać takie akcje jak ta. Duży rozmach to zwykle duże pieniądze. I cieszę się, że wszystkie te pieniądze przejdą na szczytny cel, a organizatorzy zrzekli się dochodów. Sam nie przepadam za wyjściami, lecz bycie tutaj było dla mnie ważne. Chciałem być też obecny przy mojej licytacji.
-Pojawiłeś się też dzisiaj z przepiękną towarzyszką, na którą swoją drogą co chwilę zerkasz. Rozumiem, że nie można oderwać wzroku? –dziennikarka się zaśmiała i sama na mnie spojrzała. O rety, naprawdę o mnie plotkowali?
-Jestem tylko mężczyzną.­-odpowiedział śmiejąc się i włożył dłoń do kieszeni. –Cieszę się, że Rose zechciała mi dzisiaj towarzyszyć.
-To prawda, ze wygląda niesamowicie. Powinnam wam gratulować?
-Z okazji?
-Chronicie swoją prywatność, jednak media dużo pisały o domniemanym ślubie.
-Ach tak. –odpowiedział uśmiechając się. Nic nie mówiąc podniósł dłoń ukazując swoją obrączkę. –Nigdy nie lubiłem mówić o prywatności. Rose zależy na tym równie mocno, dlatego też nie pojawiło się żadne zdjęcie z naszego ślubu, oczywiście też się nie pojawi. Jest mi niezmiernie miło, kiedy dostaję gratulacje od fanów, ich wsparcie… Są jednak chwile w życiu, które chce się zatrzymać tylko dla siebie, swoich najbliższych. Jeśli ktoś był ciekawy jak wygląda Rosalie może zobaczyć ją teraz.
-W takim razie w imieniu całej redakcji gratuluję. Rose także jest modelką?”

Od razu pomyślałam „o ty babsztylu”. A już cieszyłam się, że jest na tyle przyzwoitą dziennikarką, żeby nie wspominać o jego byłej. A tu proszę. Po minie Marco także zauważyłam, że to mu się nie spodobało. Ojj… 

-Nie, nie jest. Jest bardzo prosperującą fizjoterapeutką, z czego jestem dumny. Ma niesamowitą urodę, jednak cieszę się, że wybrała tak ambitny zawód, w czym będę ją zawsze wspierał. Teraz jeśli to wszystko chciałbym już pójść po żonę i zabrać ją na bal.”

Siedziałam w szoku. Moja buzia była zupełnie rozdziawiona. Prosperująca fizjoterapeutka? Przecież ja się na tym nie znam. I nie miałam styczności z fizjoterapią poza jednym, jedynym wykonanym na Marco masażem. Chciało mi się śmiać z tego, jak umiejętnie wbił szpilę w Scarlett. Oj bardzo mi się chciało śmiać. Wiedziałam, że nosił do niej urazę, bo to ona chciała zająć moje miejsce podczas balu.. Z troski o mnie, oczywiście. Jednak.. Musiałam mu za to naprawdę pogratulować. I podziękować za to, jak pięknie o mnie mówił. Ale to jutro, plan z bielizną wydawał się być dobrym planem na taką okazję. 


Korzystając, że Mario jeszcze siedział na górze, postanowiłam zadzwonić do Ann. Modelka odebrała po kilku sygnałach.

-Cześć Ro, właśnie miałam do ciebie dzwonić i pytać jak tam u was? Jak Marco?
-Mario jest u niego, dzisiaj już trochę lepiej ale i tak kaszle, boli go gardło, chusteczki co chwila się kończą.
-Niedobrze. A ty? Dajesz sobie jakoś radę?
-Chyba jakoś tak. Mario mi powiedział, że bardzo mu smakowała pomidorowa, więc to chyba dobry znak.
-Mario zna się na pomidorowych jak nikt inny. A Marco smakuje?
-Nie wiem, nic w sumie nigdy nie mówi, ale grzecznie dziękuje i zjada wszystko więc.. Wiec to całkiem możliwe.
-Palant!
-Ann! –upomniałam ją przewracając oczami. –Jest chory, nie musi skakać pod sufit i mi dziękować. Jestem jego żoną więc się nim opiekuję.
-Kochasz go i nie odstępujesz go na krok. A on jest palantem, chociaż też cię kocha.
-Jakieś zakłócenia są. Chyba cię nie słyszę? Zadzwonię później.
-Później jadę do LA. Chciałam ci właśnie powiedzieć, że nie będzie mnie aż dwa tygodnie.
-Och.. Mario się chyba u mnie zadomowi –powiedziałam bardziej do siebie, jednak Ann to wyraźnie rozbawiło.
-Myślę, że Marco będzie go wypraszał, jak go skutecznie do tego przekonasz. Widziałaś co ci kupiłam?
-Fakt. Dziękuję ci. To wszystko jest piękne. Buty spełnienie marzeń. Mam nadzieję, że wszystko będzie leżeć idealnie.
-Czyli nie widziałaś. –zachichotała.
-Czego?
-Czerwona torebka z czarnymi serduszkami. Lepiej otwórz ją zanim zrobi to Reus.
-Coś ty kupiła..
-Idź zobacz. Teraz. I nie rozłączaj się. Chcę chociaż usłyszeć twoją reakcję.

Trochę się wystraszyłam. Wbiegłam szybko po schodach i wpadłam do sypialni, rzucając szybko „w porządku!” do zaskoczonych Marco i Mario. Przeszłam szybko do garderoby zamykając za sobą z hukiem drzwi.

-Gdzie to jest!?
-Szuflada, pod bielizną. I spokojniej bo dostaniesz zawału. 

Otwierałam kolejno szuflady. Nic. Zrobiłam to raz jeszcze, i wtedy wkładając głębiej rękę poczułam torebkę prezentową. Wyjęłam ją i faktycznie pasowała do opisu Ann.
Otworzyłam ją, i wyciągnęłam z niej parę delikatnych czarnych pończoch zakończonych koronką. Były naprawdę urocze i jednocześnie seksowne. Nie miały jednak żadnych żelowych pasków, żeby się same trzymały. Zajrzałam do torebki i wszystko się wyjaśniło. Był do nich koronkowy pas z klamerkami. Bardzo seksowne. 

-Ann.. Wow. To jest naprawdę wow.. Ale ten pasek jest zdecydowanie za mały dla mnie i..
-To pasek na talię. –wytłumaczyła się śmiejąc się.
-Ja mam to założyć?
-Ty zakładasz, Marco zdejmuje. Taka zabawa.
-Kochana, naprawdę, nie musisz się troszczyć o moje życie seksualne bo je mam i naprawdę udane..
-Robiłaś przed Marco striptiz?
-Słucham?-roześmiałam się nerwowo, a chwilę później zakrztusiłam nabieranym powietrzem.
-Pamiętasz jak mówiłyśmy, że powinnaś poznać siebie? Proszę bardzo. Masz wyzwanie. Poza tym, potrenujesz pewność siebie, której ci brakuje. Dlatego jest jeszcze drugi prezent. 

O nie nie nie. Włożyłam rękę i wyjęłam mniejszą siateczkę, w której były.. 

-Chyba sobie żartujesz! Ann, naprawdę! To już jest przesada. Ja rozumiem, że..
-Ciszej! Za ścianą masz Marco! –powiedziała ściszonym głosem i znów się śmiała.
-Ty jesteś niepoważna.
­-Nie podobają ci się?
-Oczywiście, że nie! Co najwyżej to mogę sobie do nich przyczepić koszulkę na lince na pranie.
-To ułatwi sprawę. Marco je zdejmie i założy tam, gdzie powinny być.
-Ann, czy ty coś ćpałaś? Przepraszam cię bardzo –zaczęłam dość głośno, jednak ściszyłam głos przypominając sobie o obecności Marco i Mario za ścianą. –Kto normalny kupuje komuś na prezent kajdanki?!
-Wyręczyłam tylko Marco.
-On chciał to kupić?
-Każdy facet chce, Rosalie. Po prostu mi podziękuj.
-Ann! Nie rób tego nigdy więcej.
-Dobra, podziękujesz mi po przetestowaniu.
-Jest do tego w ogóle kluczyk?
-Oczywiście, że jest. Ale widzisz? Rozważasz sprawę. Poszło łatwiej niż myślałam.
-Nie no, bo byś jeszcze sama przyjechała z tego LA i mnie nimi skuła i zaniosła Marco.
-Jestem aż tak wredna?­-zapytała z wyraźnym przejęciem ale też rozbawieniem w głosie. I mi już przeszły nerwy i miałam ochotę się z tego wszystkiego śmiać. Moja przyjaciółka zwariowała. Ona naprawdę zwariowała.
-Tak, jesteś.
-A no w sumie.. Jestem. Schowaj już to wszystko i działaj jak Marco przybędą siły.
-Chcę o tym zapomnieć.
-O nie, to będzie zdecydowanie niezapomniane. 
-Rozłączam się.
-Nie zrobisz tego!
-Zrobię! –powiedziałam i po chwili rozłączyłam połączenie. Wiedziałam, że Ann nie będzie się gniewać. Ona zupełnie mnie rozbiła na łopatki. Wiedziałam, że była czasami nieobliczalna, jednak.. Zapakowałam pudełko z kajdankami do torebki i zakryłam je pończochami i pasem.
Usiadłam na podłodze z prezentem i zaczęłam się śmiać. Przeraźliwie głośno. I naprawdę nie umiałam tego powstrzymać. Skuliłam się na wykładzinie i z trudnością brałam oddech między kolejnymi napadami śmiechu. Usłyszałam pukanie, a w drzwiach pojawił się Mario trzymając w ręku swój telefon. Spojrzał na mnie i sam zaczął się śmiać. 

-Ann chce z tobą pilnie porozmawiać.
-Twoja dziewczyna jest niepoprawna polityczno-moralnie jakbyś nie wiedział. W ogóle jest niepoprawna!
-Słyszę to! –zawołała Ann. Mario miał telefon na głośniku. Śmiał się jeszcze bardziej widząc mnie w takim stanie i leżącą przez to na podłodze. Dobrze, że nie wiedział, co było tego przyczyną. Chyba nie wiedział. 

-Daj mi ją –westchnęłam ocierając łzy z kącików oczu.
Mario podał mi swój telefon kręcąc głową i opuścił naszą garderobę.

-Jeny, Ann. Rozłożyłaś mnie tym na łopatki. Leżę i się śmieję. Naprawdę potrzebowałam tego. Po ostatnim spięciu z matką Marco właśnie potrzebowałam się pośmiać.
-Miło mi. Słyszałam od Mario co się stało i bardzo mi przykro.
-Mi też. Od tego czasu z Marco w ogóle o tym nie rozmawialiśmy. Odciął się od tego tematu. A mnie to boli Ann. –powiedziałam zgodnie z prawdą, a łzy szczęścia zamieniły się w płacz, smutny i gorzki.
-Och słońce. Nie martw się tą starą raszplą. Ma kompleksy, widzi, że już się tak nie liczy jak kiedyś.
-Ale ja potrzebuję to usłyszeć od Marco, Ann. Ja mogę myśleć dużo co on myśli. Mogę się domyślać co powie. A póki tego nie powie, cały czas będzie mnie przy tym trzymało. Wiem, że Marco mi o wszystkim nie mówi. I to szanuję, uwierz. Ale potrzebuję przebrnąć przez to z nim jeszcze raz. Oczywiście, kiedy wyzdrowieje, bo teraz to jest najważniejsze, nic nie jest ważniejsze od niego i..
-Ty jesteś ważniejsza. –usłyszałam. Podniosłam zapłakane oczy. O próg stał oparty Marco i uważnie mnie obserwował. W słuchawce telefonu usłyszałam pisk Ann. Aż skrzywiłam się i odsunęłam telefon od ucha. Marco uśmiechnął się delikatnie. Podszedł do mnie i wystawił dłoń po telefon. Myślałam, że chce mnie podnieść, jednak nie. Przyłożył telefon do ucha.

-Ann, Rosie jeszcze do ciebie zadzwoni. Albo i nie.

Moja przyjaciółka coś odpowiedziała podekscytowanym głosem i rozłączyła się.
Marco wyszedł z garderoby, zostawiając mnie na podłodze. W sypialni usłyszałam krótką rozmowę, a po chwili blondyn znów do mnie wrócił, zamykając za sobą drzwi. Zabrał z półki swoją bluzę widząc moje spojrzenie, które wyrażało dezaprobatę co do nie siedzenia w łóżku. Stanął patrząc chwilę na mnie a potem westchnął i pokręcił głową.

-Dobra –oznajmił i schylił się, podrywając mnie szybko na ręce. Pisnęłam z początku przerażona, jednak później tylko objęłam jego szyję i położyłam głowę na jego ramieniu. Przeniósł mnie do sypialni i jedną ręką odsunął kołdrę i mnie ostrożnie ułożył. 
Sam obszedł łóżko i położył się z drugiej strony.

-Kochanie.. –zaczął i złapał moje obie dłonie w swoje. –Skarbie. Przepraszam, że po tym nie rozmawialiśmy. Byłem w szoku.
-Wiem, Marco. A ja chciałam ci pomóc. Chciałam, żebyś się uśmiechnął.
-To nie było wcale łatwe.
-Nie było. Ale jestem tu po to, żeby było łatwiejsze. Powiedziałeś, że mi ufasz… To nadal prawda?
-Oczywiście, Rose.
-Ale w to zwątpiłeś. –szepnęłam. To mnie bolało.
-Nie zwątpiłem. Miałem mętlik w głowie po tym, co mówiła matka a ty milczałaś. Milczałaś! Chciałaś mi pomóc i nic nie powiedziałaś! Trzymałaś buzię na kłódkę i chciałaś odejść! Nawet nie wyobrażasz sobie jak byłem wtedy wściekły! –podniósł głos jednak ścisnęłam jego dłonie, starając się mu dać do zrozumienia, że nie powinien. I ze względu na mnie i na siebie.
-Nie powiedziałam, bo powinieneś mieć cudowne relacje z mamą. Nic nie jest ważniejsze od rodziny.
-Tak, masz rację. Ale nie mówiąc chciałaś, żeby ta relacja oparła się na kłamstwie.
-Mama cię kocha. Chce dla ciebie dobrze.
-Wiem to, ale czasami chce przedobrzyć. Wiem, że jej było ciężko, wiem, że dzwoniła kiedy byliśmy na Karaibach, też nie odebrałem kilku połączeń, bo po prostu byliśmy zajęci. Taka jest kolej rzeczy. Jako dziecko byłem zawsze przy mamie. Ale dorosłem, już nie potrzebuję jej tak jak kiedyś, nie potrzebuję jej nadzoru. Rady, odwiedziny jasne. Jest granica, Rose. Której ona nie zauważyła.
-Boi się, jak to małżeństwo na ciebie wpłynie. Ja też się boję. I to rozumiem.
-Ja się nie boję. Wiem co robię i myślałem, że ty też to wiesz.
-Wiem –odpowiedziałam pewnie, zirytowana, że rozmowa w taki sposób zmieniła tory.
-Rose..
-Nie, to chyba nie ma sensu –stwierdziłam i zaczęłam się podnosić z łóżka.
-Rose. Poczekaj.
-Nie umiemy chyba rozmawiać. Jesteś chory, powinieneś odpoczywać..
-Przestań. –szepnął i mocno przyciągnął mnie do siebie obejmując mocno. –Jest po wszystkim, a ja z tym się już dobrze czuję. Wiem, że chcesz pomóc. Wiem, że zawsze jesteś dla mnie i jestem ci za to ogromnie wdzięczny. Jesteś wspaniała i doceniam to bardzo.
-Twoja mama była tak miła, kiedy przyszła razem z tatą. Przecież też kazała mnie ucałować, jak z tobą rozmawiała. Co się stało? Czy ja coś zrobiłam złego?
-Nie, nie ty. Naprawdę, poczuła się zagrożona. Rozmawiałem o tym z tatą, Yvonne wszystko mu powiedziała, Melanie dzwoniła do mnie i pytała się jak się czujesz. Wszyscy się o ciebie troszczą.
-A twoja mama nie.
-Ona to widzi. Widzi, że wszyscy cię kochają. Urzekłaś mojego tatę, Yvonne ma cię za przyjaciółkę, a Melanie mimo tego, że nie była nigdy za naszym małżeństwem i tak się o ciebie martwi. Nie wiem, czy robi to dla mnie, czy to wreszcie zaakceptowała. I nie obchodzi mnie to, choć by było fajnie gdyby zaakceptowała.  
-Myślisz, że to głównie przez zazdrość?
-Myślę, że tak. Nie roztrząsajmy, kto popełnił błąd. To była trudna sytuacja dla nas obojga. Ale wyszliśmy z niej, chyba trochę bardziej doświadczeni i mądrzejsi. Widzisz? Wynosimy wnioski z tego, to jest najważniejsze.
-Wiesz, że jesteś mądry?
-Oczywiście, że wiem –odpowiedział uroczo zadzierając nos. Zaśmiałam się i pocałowałam go w policzek.
-Zdrowiej, kochanie, bo będę miała dla ciebie niespodziankę.
-Jaką?-zapytał, a jego oczy pojaśniały.
-Dużą. Myślę, że bardzo ci się spodoba. Ale.. Nie mogę ci powiedzieć jeszcze co to takiego.
-Rosie… Rosieńku, moje kochane kochanie. –zaczął, jednak sięgnął po chusteczkę, żeby wydmuchać nos. Potem jednak jakby nigdy nic kontynuował. –Mój najsłodszy, najpiękniejszy skarbie. Powiedz mi, proszę, co przygotowałaś.
Zupełnie się rozpłynęłam. Prawie, że wsiąknęłam w materac i nic by po mnie nie zostało, albo tylko oczy, jak to bywa w kreskówkach.
-Mój kochany Marco. Strasznie mi się miło tego słucha, jednak naprawdę nie mogę ci powiedzieć. To niespodzianka. Ale musisz być do tego zdrowy i na siłach, więc proszę nie chorować.
-Wiesz ile razy bym cię już pocałował przez te trzy dni?-wypalił nagle jakby urywając temat niespodzianki. –Chyba ze sto. Nie chcę jednak cię zarazić.
-Doceniam to. Niech to będzie motywacją, żebyś wyzdrowiał, dobrze?
-Obiecuję, że te wszystkie pocałunki odpracuję.
-W takim razie trzymam za słowo. Wiesz, że na tą niespodziankę warto zdrowieć?
-Dla niej wyzdrowieję szybciej.
-Nie dla treningu?-zaśmiałam się, przesuwając nos po jego szyi i trzydniowym zarostem. Był taki naprawdę atrakcyjny.
-Nie.
-W takim razie wiem, że muszę się bardzo z nią postarać.
-Cokolwiek to będzie, Rose i tak będę zadowolony.
-Nie tylko pańska satysfakcja jest ważna, panie Reus.
-Rozumiem. Nawet bardzo. –stwierdził wbijając we mnie pożądliwe spojrzenie. A kto jeszcze rano umierał przez chorobę?
-Więc proszę się przespać.
-Z panią? Zawsze.
-Położę się koło ciebie, a potem zejdę na dół wyładować zmywarkę.
-Nie przemęczaj się –odpowiedział, kładąc się na swojej poduszce. –To ja się muszę wyładować. I to wkrótce, z tobą.

Marco był czasem piekielnie słodki. Nie wiedziałam, czy taki się stał, czy taki już był zanim się pojawiłam. Jednak nie był taki od początku znajomości ze mną, więc w pewnym sensie ja to odkryłam. Przytuliłam się do niego i okryłam go szczelnie kołdrą. 

-Prosperująca fizjoterapeutka, hę?
-Marzę o tamtym masażu z Karaibów odkąd tylko przestałaś go robić.
-Postaram się uwzględnić masaż w mojej niespodziance.
-Jutro będę zdrowy.
-W porządku. Ale najpierw ja mam kilka spraw, które chcę załatwić.
-Powiesz mi jakie? –zapytał oplatając mnie ręką i położył dłoń na moich plecach.
-Tak, ale zamknij już oczy –poleciłam i zaczęłam, kiedy już to zrobił. –Chciałabym poszukać szkoły na prawo jazdy i je w końcu zrobić o ile pożyczysz mi pieniądze..
-Dam ci je, ale kontynuuj –przerwał ze spokojem, nie otwierając oczu.
-Pożyczysz pieniądze i..
-Dam.
-Dasz. Potem chcę odwiedzić twoich rodziców i porozmawiać z twoją mamą.
-Pojedziemy tam razem.
-Sama.
-Razem.
-Razem ale pożyczysz mi pieniądze. –odpowiadałam mu z takim spokojem, jak on to robił.
-Razem ale zabiorę tatę na spacer, więc będziesz sama i dam ci pieniądze.
-Nienawidzę robić interesów z tobą. Musimy pojechać kupić ładną zastawę. Potem chcę dokończyć mój tatuaż.
Wtedy otworzył oczy.
-Ważka to część?
-Na początku nie, teraz tak. Chciałabym pójść w czerń i biel, tak jak masz na ręku. Wymyśliłam już wzór. To będzie bardzo delikatne, nic ordynarnego. Będzie ci się to podobało?
-To tobie powinno się podobać, kochanie –szepnął i położył dłoń na moim policzku.
-Też jesteś po części właścicielem tego ciała. –zaśmiałam się, nie umiejąc dobrać do końca słów, żeby oddać sens przekazu. –Jesteś moim mężem, wiem, że rok i tak dalej. Ale do roku czasu jeszcze daleko. Chcę ci się podobać i wciąż cię pociągać. Nie wiem, czy lubisz kobiety z tatuażami. Wiem, że mam ważkę, ale nie jest aż tak wielka i…
-Rose, nie mów „kobiety z tatuażami” bo to względne pojęcie. Pokażesz mi jakąś modelkę, która będzie miała tatuaże i nawet mnie to nie wzruszy. Za to ty to już zupełnie co innego i nie będę mógł odkleić od ciebie rąk.
-Czyli nadal ci się będę podobać?
-Nawet bardzo. Będę mógł zobaczyć najpierw projekt?
-Będzie mi miło, jeśli też będziesz miał w to angaż. W pewnym sensie mój tatuaż będzie miał też znaczenie powiązane z tobą.
-Ze mną? –teraz już w ogóle otworzył oczy i podniósł się zaciekawiony na łokciu.
-Tak –uśmiechnęłam się delikatnie.
-Jesteś tego pewna? Wyżej masz przecież tatuaż dla swojej mamy.
-Jak nigdy w życiu. Myślę, że moja mama by cię pokochała. I nie obraziła się, że jesteś dla mnie ważny tak jak ona.
-Mówiłem ci, że jesteś wyjątkowa?
-Ty też jesteś.
-Nie. Ty.
-Idź spać.
-Jestem ciekawy tego tatuażu.
-Idź spać.
-Dobrze, ale pojutrze idziemy do studia.
-Dobrze, idź spać.
-Dobranoc. 

Roześmiałam się i objęłam go mocno, przeczesując palcami jego włosy. Chociaż i tak bym się kłóciła o to pożyczenie i danie, ale on by naprawdę już nie zasnął. Chociaż był już tak rozemocjonowany wszystkim, co mu powiedziałam.

-Rose, nie pójdziesz do mojej mamy. Przecież ty żartujesz.
-Idź spać. Pojadę, chcę z nią porozmawiać. Jestem dużą dziewczynką.
-Porozmawiamy o tym.
-Jak się wyśpisz. 

Kiedy zasnął, poszłam schować do szafki prezent od Ann. Kto nie ryzykuje ten nie pije szampana. Może już w przyszłości mój przyszły mąż będzie nudziarzem i nie będzie tolerował takich rzeczy. Coś mi mówiło, że Marco na to zdecydowanie by poszedł. 

Na dole zajęłam się układaniem naczyń i znów mogłam usiąść wygodnie na kanapie. Na krótko, bo po domu rozległo się pukanie do drzwi. Podbiegłam szybko, żeby nikt nie użył dzwonka, budząc tym samym Marco. 

Stanęłam zdumiona w drzwiach. Kurier kurierem, jednak obok niego stały dwa ogromne kosze pełne różowych i białych peonii. Stałam w szoku, że nawet nie zwróciłam uwagi na to, że doręczyciel coś do mnie mówił. Dwa kosze peonii! Kosze! Była ich ponad setka. Dobry Boże. 

-Przepraszam, mówił pan coś?
-Tak, pytałem czy pani Reus?-zapytał życzliwie. Pewnie był zadowolony z zarobku, był więc i miły.
-Tak zgadza się.
-Dwie przesyłki. Proszę podpisać pokwitowanie.
Na podkładce podał mi niewielki druczek. Podpisałam się samym nazwiskiem i oddałam go mu.
-Czy wnieść? Są dość ciężkie –zaoferował się. Będąc nadal w szoku pokiwałam twierdząco głową.
-Niech pan je postawi przy kanapie.
-Oczywiście.
Najpierw chwycił kosz z białymi peoniami, wnosząc go do środka. Każdy kosz był niesamowity. Kwiaty były tak piękne i pachnące…
-Przepraszam ale.. Peonie w październiku?
-Wciąż są hodowle kwiatów, pani Reus. Oczywiście w wyższej cenie ale są. Białe są niezwykle rzadkie..
-Ale niesamowicie piękne.
-Zgadza się –odpowiedział i ustawił drugi kosz zaraz obok pierwszego. –To wszystko z mojej strony.
-Oczywiście, dziękuję.
-Przyjemność po mojej stronie. Miłego dnia –odpowiedział zamykając za sobą drzwi.
-Wzajemnie –powiedziałam już będąc sama w salonie. 

Uklęknęłam koło plecionych, wiklinowych koszów i już do moich nozdrzy dobiegł niesamowicie intensywny i piękny zapach. Nachyliłam się do białych, następnie różowych kwiatów. Pachniały prawdopodobnie tak samo, jednak z tego wszystkiego zakręciło mi się w głowie. Prawdopodobnie od intensywności i… szoku. Do rączek każdego z koszów doczepione były malutkie koperty. Jedna miała numer 1, druga 2. 
Odwiązałam wstążkę i wzięłam pierwszą kopertkę do ręki. Wysunęłam z niej przepiękną malutką karteczkę z nadrukowanym na nim moim imieniem. Wyglądała trochę jak naprawdę miniaturowa kartka urodzinowa.
Otworzyłam ją niepewnie.

„Przepraszam,
za wszystko, co robię co chwilę źle”

Trzęsącymi się dłońmi odwiązałam drugą, różową wstążkę z różowych peonii. Niepewnie wysunęłam karteczkę.

„Dziękuję,
za wszystko co robisz, pomimo wszystko, co robię ja,
Że jesteś przy mnie.
Twój M.”

I rozpłakałam się. Jak dziecko. Objęłam kosz, jakbym chciała się do niego przytulić. Najchętniej pobiegłabym do niego i pocałowała, całowała tak długo, dopóki nie zabrakłoby mi tchu. Z tylnej kieszeni dresów wyciągnęłam mój telefon i wybrałam połączenie do Ann.
-Ann, proszę, pojedź do Ikea czy gdziekolwiek i kup mi pięć wazonów. Albo nie, dziesięć.
-Rosie, płaczesz?
-Ja ryczę, Ann –czując gulę w gardle. –Chciałabym krzyczeć, walić pięściami w ściany…
-Co się stało? Pokłóciliście się?
-Ann.. –zaczęłam choć na chwilę próbując powstrzymać płacz. –On mi kupił kwiaty.
-I płaczesz przez to?
-On mi kupił dwa pieprzone kosze peonii. Zakochałam się w tych kwiatach już dawno..
-Chyba powinnaś powiedzieć, że zakochałaś się w Marco już dawno.
-Tak, tak powinnam powiedzieć.
-Przyjadę i pogadamy. Marco śpi?
-Tak.. Ann, to mnie przerosło.
-To bardzo duże zakochanie.
-Jak się można w nim nie zakochać? On mnie rozbroił w zupełności. Potrzebuję być na niego zła.
-Po co, skoro i tak się skończy kwiatami i seksem na zgodę? Wpadłaś.
-Wpadłam i poszło szybciej niż myślałam. 












~~~
Jutro ostatni dzień roku, za chwilę będzie rok tego opowiadania i już mój kolejny w ogóle z Wami na Bloggerze, jak to leci... Ogromnie jeszcze raz dziękuję, dłuższy monolog pisałam pod poprzednim rozdziałem, więc teraz już nie będę Was zanudzać.. Po prostu dziękuję, że jesteście i mam nadzieję, że nadal zostaniecie i będziecie cały czas mnie tak pięknie wspierać💘
Na nadchodzący rok życzę Wam samych sukcesów, zarówno w życiu prywatnym, zawodowym, żeby się spełniały wasze cele, marzenia i żebyście poznały mnóstwo wspaniałych ludzi, wszystkiego co najlepsze!
Wracamy już teraz do publikacji co 2 tygodnie, mam co raz więcej roboty w szkole i wątpię, żeby to się do maja zmieniło, ale postaram się, żeby cały czas wszystko tu funkcjonowało.
Ściskam Was mocno i do napisania za rok!😆😚
Buziaki! xx.



sobota, 23 grudnia 2017

Rozdział Świąteczny ~retrospekcja~






Drogi Mikołaju!

W tym roku byłam bardzo grzeczna.
Pomagałam mamie gotować, chociaż nie umiałam wszystkiego zrobić, ale za to wyniosłam kilka razy śmieci. Sprzątałam tez swoje zabawki.
Dlatego na święta chciałabym:
-różową karetę dla mojej lalki Messy
-kokardę na zmianę dla mojego misia
-złotą koronę
-nowe kredki do szkoły
-(chciałabym też brata, najlepiej starszego jakbyś mógł)
Będzie mi miło jeśli coś z tego dostanę pod choinką. Jeżeli nie uda ci się do mnie dotrzeć, bo przecież masz tyle dzieci na całym świecie, to poczekam jeszcze rok.
Rosalie Rebecca Müller, 6 lat, Köln, Niemcy.




Zacisnęłam w rękach list do Świętego Mikołaja, którego pisałam co roku. Musiałam jeszcze sprawdzić w kuchni, czy mama przypadkiem zrobiła dobrze ciasteczka. Pokruszona czekolada na wierzchu nie mogła się spalić. Mikołaja by rozbolał jeszcze jego wielki brzuch i przeze mnie żadne dziecko na świecie nie dostałoby prezentu. Nie wybaczyłabym sobie tego.
Nie puszczając białej kartki z rąk, pobiegłam korytarzem do kuchni, skąd wydobywały się naprawdę pyszne zapachy. 

-Mamo! Czy czekolada dobrze wygląda?-zapytałam, widząc moją mamusię wkładającą do piekarnika wielką blachę.
-Myślę, że Mikołajowi bardzo zasmakują. Chcesz zobaczyć? Tylko nie jedz, surowe!

Podstawiła mi blachę pod nos. Ciasteczka wyglądały względnie dobrze. Mama jednak zawsze piekła pyszności, chociaż nigdy nie pozwalała mi ich zbyt wiele jeść. Nie rozumiem. Dlaczego więc piekła takie pyszne rzeczy, których i tak nie mogłam zjeść? 

-Dodałam trochę cynamonu. Myślę, że będą przez to jeszcze pyszniejsze. –wyjaśniła mama.
-A jak on wygląda?-zapytałam wbijając spojrzenie w blachę ginącą w środku czarnego piekarnika, który aż buchał gorącem. 

Mama ostrożnie zamknęła piekarnik i odeszła do swojego stanowiska kuchcika. Zajęłam swoje miejsce na taborecie obok niej, kiedy razem zwykle coś gotowałyśmy. Tata wracał zawsze późnym wieczorem z pracy, często słyszałam, że wracał w nocy, kiedy powinien był już spać. W przyszłości chciałam być nauczycielką, one kończą pracę jak ja w szkole i mogą chodzić spać tak jak trzeba.

Popatrzyłam na laskę cynamonu, która wcale nie wyglądała jak ten z paczki. Kiedy nachyliłam się do niej, żeby ją powąchać, od razu zakręciło mi się w nosie i kichnęłam, zrzucając cały cynamon na blat. Mama się roześmiała i podniosła go, żeby go schować. 

-Muszę jeszcze trochę popracować w kuchni i nie mam nic dla ciebie do pomocy. Jak chcesz, możesz poczytać mi na głos lekturę do szkoły, co ty na to?
-Pewnie! Ta jest całkiem fajna! –uśmiechnęłam się szeroko i pobiegłam do swojego pokoju, żeby wygrzebać z dna szafy grubą książkę.

Kiedy tata wrócił późnym wieczorem zastał mamę nadal pracującą w kuchni przed Wigilią. Ja mimo późnej pory i słabego światła czytałam książkę z zapałem. Lubiłam okres świąt. Wszystko było takie magiczne. Chyba przez Mikołaja wszyscy starali być dla siebie mili. Poza świętami Bożego Narodzenia rodzice często się kłócili, ale nie przejmowałam się tym. Tato zawsze mi tłumaczył, że dorośli mają swoje problemy. Ja też miałam! Szkoła to straszne utrapienie. Nie lubiłam w dodatku moich koleżanek, które twierdziły, że ubieram się jak dziecko. A to nie była prawda. Zawsze wyglądałam dobrze. Mama kupowała mi naprawdę ładne rzeczy, w dodatku bardzo tanio, przez co mogłyśmy ich mieć całe szafy!
Na zewnątrz już zupełnie się ściemniło. Tata zabrał mi książkę, zapominając zaznaczyć momentu, w którym skończyłam. Nie chciałam się na niego denerwować, w końcu Mikołaj widział wszystko, a mi bardzo zależało, żeby moja lalka miała czym jeździć, no i, żebym ja miała tego starszego brata. Poszłam się wykąpać. Przypadkowo wlałam cały płyn do kąpieli. Piana była wspaniała i pachniała jak kąpiel prawdziwej księżniczki, jednak przez to aż dywaniki w łazience były mokre.
Przed pójściem spać poszłam do kuchni zabrać kilka ciasteczek, które położyłam na talerzyk. Do szklanki nalałam też mleka, żeby smaczniej było Mikołajowi zjeść ciasteczka. Do kominka w salonie specjalnie przeniosłam taboret z przedpokoju, na którym położyłam śliczną, bożonarodzeniową chusteczkę, która wyglądała prawie jak świąteczny obrus. Ułożyłam wszystko elegancko. Mama potwierdziła, że Mikołaj na pewno wszystko zauważy, ucieszy się i poczęstuje. Tym samym też zostawi mały upominek w skarpecie, żeby nie zapomnieć o mnie w Wigilię.  Ze spokojem mogłam już pójść do łóżka. Święta zapowiadały się wspaniale…






🌟🌟🌟
 


Święty Mikołaju.
W tym roku poproszę o coś super.
Na początku może być kilka butelek piwa, czarne BMW z napędem na cztery koła i najnowsza konsola i parę skrętów z RPA. Ale nie zapomnij o piwie.
Dobra, mamo, żartuję. Po prostu naprawdę moje siostry są wredne i już ze dwa lata jestem uświadomiony. Nie musisz nas wypędzać w Wigilię, żeby znaleźć pierwszą gwiazdkę. Już całą trójką widzieliśmy jak podkładacie prezenty, co nie zmienia faktu, że jesteśmy z nich równo zadowoleni…


Spojrzałem na jeszcze niedokończony list. Po tym całym czasie wiecznej tradycji miałem już dość. Kevin, Grinch, opłatek, kolacja, „idźcie poszukać gwiazdki”, prezenty… Było nawet tak, że tato przebrał się za Mikołaja. A potem wrócił, bo naprawiał samochód i nie wiedział co się stało. Albo minął się z Mikołajem w przedpokoju. To było naprawdę żenujące. Jeszcze ja, jako najmłodszy z rodzeństwa byłem uważany za zupełne dziecko. A miałem przecież czternaście lat. Byłem już nastolatkiem, tak jak Yvonne i Melanie. One też były wkurzające, ale jakoś im wszystko uchodziło płazem.
Z drugiej strony?...
Podarłem list i zbiegłem na dół po schodach, rozglądając się, czy nie było gdzieś w pobliżu rodziców. Tata zawsze mnie odganiał, kiedy byłem w pobliżu kominka. Raz o mało się prosto do niego nie przewróciłem. Od tej pory rodzice naprawdę już fiziowali.
Wrzuciłem kartkę do środka i przypilnowałem, żeby aby na pewno się wszystko spaliło.
Kilkanaście minut później kończyłem już pisać drugą, oficjalną wersję listu do świętego Mikołaja.


„Święty Mikołaju,
Może nie byłem zawsze grzeczny ale myślę, że widziałeś, że się starałem. W te święta chciałbym dostać nową piłkę do gry w nogę. Stara pękła mi w jednym miejscu i nie gra już tak dobrze jak na początku. Byłby mi miło dostać ją pod choinką na święta. No i też przydałyby się nowe korki. Rozmiar 37 w jakimś super kolorze, najlepiej czarno-żółtym.
Marco.”


Zgiąłem kartkę w pół i poszedłem do pokoju Melanie i Yvonne, żeby wziąć od nich kopertę.

-Ooo, list do Mikołaja! –zaśmiała się starsza, na co przewróciłem jedynie oczami.
-Marcusek-lizusek. –zawtórowała jej Yvonne i wstała z miejsca, żeby ścisnąć dłońmi moje policzki i powyciągać je na wszystkie strony. Prychnąłem i bez pytania zacząłem grzebać w biurku Meli, poszukując białej koperty.
-Podtrzymuję magię świąt, bezbożnice –mruknąłem pod nosem, na co obie moje siostry się roześmiały głośno.
-Może w te święta zrobimy akcję, że jak rodzice będą podkładać prezenty to wbiegniesz do salonu, hę? –zaśmiała się Melanie
-Będę stać z chusteczkami, żeby otrzeć twoje łzy i będę starała się ciebie pocieszyć. Marco! Oczywiście, że Mikołaj istnieje! To tylko rodzice mu pomagają, zostawił prezenty bo nie miał czasu!
-To już było, Yv –westchnąłem z rozczarowaniem. Moje siostry czasem były naprawdę głupie.
Oooo..
-A co tu mamy za list do Mikołaja?-zaśmiałem się chytrze, natrafiając na jeden z listów miłosnych mojej siostry do Grega. Pomachałem nim zaskoczonej Meli przed oczami i wybiegłem jak najszybciej z pokoju. Na schodach wyminąłem mamę, która krzyknęła za mną „Ostrożnie!”.
Chwilę później powtórzyła to samo, do goniących mnie sióstr. Chciałem wykorzystać moment, żeby otworzyć kopertę. Nie miałem zamiaru tego czytać, chyba prędzej bym się porzygał. Ale lubiłem je wkurzać. To był przywilej młodszego brata. 

-Stój durniu!
-Młody oddawaj! To nie jest śmieszne!
-Marco, ani się waż tego otwierać! A co dopiero czytać, rozumiesz?

Udałem, że otworzyłem list i zacząłem czytać tekst tak naprawdę wymyślany na bieżąco.

-Mój tygrysku. Kupiłam dzisiaj super, ekstra, wściekłoczerwoną bieliznę i pójdziemy niczym simsy na bara-bara.
W tym samym czasie moja siostra próbowała podskoczyć i wyrwać list z moich rąk. Mimo, że byłem od nich młodszy kilka lat, jednak miałem większą siłę no i byłem znacznie wyższy od nich. 

-Co tu się dzieje? Co to jest?
Houston, mamy problem. Z kuchni wyszedł tata. Miał w ręku swoją gazetę, czyli przerwał swoje „święte”, codzienne, wręcz rytualne czytanie.
-List do Mikołaja Meli sprzed kilku lat. Żenujące, całe życie wokół pustych, różowych, nadętych lalek –powiedziałem i przewróciłem oczami, żeby zabrzmiało to bardziej prawdziwie. Lubiłem je wkurzać, ale byłem też ich bratem i jednak je kochałem, i niezależnie co było w tym liście, tata nie powinien był go czytać. To sprawa Melanie. Oczywiście, jeśli ten chłopak będzie coś od niej chciał, to będzie miał ze mną do czynienia.
-A mam wyciągnąć twój? Model samolotu, piłka,model samolotu, model samolotu, piłka model samolotu, piłka! –roześmiał się i wyminął nas, wracając do kuchni. –Marco, zrób jeszcze w tym roku przysługę mamie, żeby nie osiwiała, za rok jakoś to ugramy. No i oddaj Melanie ten list. Fajna pamiątka. 

Gdy wrócił do kuchni i do naszych uszu dobiegł szelest otwieranego dziennika, Melanie odetchnęła. Tak głośno, jakby zdmuchała ze sto świeczek na torcie na raz. 

-Dzięki, młody. Wiesz, że jesteś super bratem?-uśmiechnęła się Melanie i podeszła do mnie, żeby mnie przytulić. Poklepałem ją trzy razy po plecach i odepchnąłem od siebie. Przytulanie było niemęskie, a ja przecież byłem mężczyzną.
-Sprzątasz dzisiaj mój pokój. Nie sprzątałem od miesiąca, są już pierwsze oznaki rozwoju nowego ekosystemu.
-Co za..
-Kochasz mnie, wiem. Ja ciebie też –powiedziałem, oddając jej nienaruszoną kopertę. –A jak ten czaruś będzie się narzucał to daj mi znać.
-Spokojna twoja rozczochrana. Yv zaraz ci przyniesie kopertę.
-Lubię z wami robić interesy.





~🌟~
Wigilia



W Wigilię zawsze było magicznie. Niezależnie co działo się w domu, co czułam ja sama. Czy nachodziły mnie wyrzuty sumienia, czy płakałam, czy tęskniłam.. Natura nigdy nie była piękniejsza. Śnieg skrzył się jasno, drzewa, jakby zamarłe, stały dumnie wzdłuż ulicy, tworząc mistyczne cienie. Ale i one nie sprawiały, że człowiek się bał. Całe miasto, zwykle przepełnione ludźmi, w wiecznym, nieustającym pędzie, stawało się w Wigilię małą wioską, w której nagle wszyscy się znali. Każdy mówił „dzień dobry”, „wesołych świąt”, „miłego dnia”.
Biel, czystość, nowa karta, nowy rok, nowe szanse. Chociaż ten jeden wieczór w roku chciałam w to tak prawdziwie wierzyć. Nie, mówiąc Leo „wszystko dobrze”, czy „czuję się świetnie”, a już w ogóle „wierzę w siebie”. Ale myśląc w głowie, nie dzieląc się tym z nikim. Że może jeszcze kiedyś w moim życiu zalśni taka piękna, jasna gwiazdka. Gwiazdka wśród całego, czarnego nieba przeszłości, bólu, tragedii. W pewnym sensie mogłam być uważana za rozwydrzoną, dziewczynkę, która mówi do rodziców, że ona chce gwiazdkę z nieba i koniec. Ale „chcę” a „pragnę” dzieliło wiele. Cała, ogromna przepaść. Moja gwiazdka była dalej niż ta, która świeciła nad moją głową. Było też całkiem możliwe, że ta moja gwiazdka nie istniała, albo, że zgasła. Ja jednak wciąż chciałam wierzyć. I wierzyłam, właśnie w ten jedyny, wyjątkowy wieczór w roku.
Mimo mrozu, tafla jeziora nie zamarzła. Pozrywałam główki kwiatu gwiazdy betlejemskiej jeszcze w domu, teraz  ułożyłam je ostrożnie na wodzie. Stworzyłam maleńką falę, która odepchnęła kwiaty od brzegu.

-Wesołych świąt, mamo.

Zagajnik był tak cichy, nawet nie śpiewały żadne ptaki. Mogłam usiąść na mojej gałęzi i opowiedzieć mamie o wydarzeniach z całego roku, które zostały mi w pamięci. Nie było świąt, podczas których bym nie przyszła w to miejsce. Leo bardzo to szanował, nawet mnie krył przed ojcem i macochą. Przed macochą nie musiał, nie istniałam dla niej. I słusznie.
Spojrzałam na ekran telefonu, by upewnić się, że Leo jeszcze nie pisał. Dał mi czas, żebym mogła tu pobyć. Nie był tu nigdy, nie chciałam, żeby to się zmieniło. Chyba on też się tego domyślał. Był naprawdę wspaniałym człowiekiem.


🌟🌟🌟


Czułam się źle. Wręcz okropnie. Chciałam wyjść z tego domu jak najszybciej, wiedziałam od początku, że to był zły pomysł. Ale Leo powiedział nie, nie i nie. I koniec. Wiedziałam, że nie pozwoliłby mi zostać na święta samej. Dlatego też wylądowałam w jego domu, wśród ludzi, którzy przebijali się wzajemnie kto kupił droższy prezent, których ubrania były szyte na miarę u krawcowej. Pani domu założyła złotą suknię w same cekiny, w dodatku z niewielkim trenem. Ale trenem. Jej mąż, który nie zaszczycił mnie ani razu spojrzeniem, wybrał elegancki, czarny surdut z kamizelką, która wyszywana była srebrnymi nićmi. Była też panna Barbie, którą znałam już od wczesnych czasów szkolnych. Nigdy w życiu nie przypuściłabym, że usiądę z nią kilka lat później przy wigilijnym stole. Ona miała prawdopodobnie ten sam model sukni co swoja matka, jednak cekiny były czarne. Leo również ubrany był w drogi, elegancki garnitur i przysięgam, nie pasował mu. Na co dzień nie ubierał się w drogie rzeczy, nikt by nie powiedział, że jego rodzice są właścicielami niemałej fortuny. A ja? Szara sukienka z lumpeksu z białą koronką na wysokości kolan i długim rękawem. Zero cekinów, zero zainwestowanej fortuny.
Rodzina przykładna, która co niedziela zasiadała w pierwszej ławce w kościele, ani razu nie wspomniała, co tak właściwie obchodzi się w Wigilię. Nie było czytania Pisma, nie było życzeń, nie było kolęd. Jedynie komercyjne piosenki Mariah Carey i Shakin’a Stevensa. Jedzenie zamówione z luksusowej restauracji. Indyk, węgorz, homar, krewetki, kilka butelek drogiego wina. Nawet nie chciałam go pić, jednak możliwe, że to uraziłoby rodzinę Leo, która traktowała mnie jak nieproszonego… A właściwie, niezapowiedzianego gościa. W ich spojrzeniu widziałam litość, na równi z pogardą, w końcu daleko mi było do ich poprzeczki. Mama Leo czasem była jednak miła. Proponowała mi kolację, kiedy coś przyrządziła. Chcąc polepszyć z nią kontakt zawsze przyjmowałam ofertę z uśmiechem, chociaż smak jej potraw z pewnością nie sprawiał, że się uśmiechałam, a już wolałam skoczyć przez okno.
Po wieczerzy, kiedy wszyscy zaczęli sobie wręczać prezenty, przemknęłam na werandę, zakładając na ramiona ciepłą kurtkę Leo. 

Nadal ta piękna noc. Mogłam wziąć głęboki oddech i uspokoić się. Moje serce biło jak oszalałe, nie wiedziałam, że ta cała sytuacja wywoła na mnie aż taki stres. 

-Wszystkiego najlepszego, moja Ruby.
Usłyszałam ochrypły głos Leo koło mojego ucha, a przede mną pojawiło się śliczne, czerwone, kwadratowe pudełeczko.
-Leo.. Przecież mówiliśmy, że nie robimy żadnych prezentów.
-To nic.
-Nie rozumiesz, nic nie mam dla ciebie.
-Jesteś tu ze mną, to najlepszy prezent, jaki mogłem sobie wymarzyć. Kobieta twojego serca, koło ciebie przy rodzinnym stole. Wiem, że nie jest idealnie dla ciebie, nie chcę żebyś się tu czuła niekomfortowo.
-Jest w porządku…
-Przecież widzę. Ale oni naprawdę cię lubią. Rzadko okazują uczucia.
-Ale ty to robisz.
-Od małego byłem buntownikiem. Może coś z tego zostało. No otwórz.
-Dziękuję, Leo –uśmiechnęłam się i położyłam zamarznięte dłonie na pudełeczku. Kiedy je otworzyłam, moim oczom ukazał się złoty łańcuszek z zawieszką w kształcie znaku nieskończoności. Uśmiechnęłam się i odwróciłam przodem do czarnowłosego, żeby złożyć delikatny pocałunek na jego ustach. –Jest piękny.
-Jak ty. Daj, założę ci –powiedział i zabrał z pudełeczka naszyjnik i stanął za mną, żeby zapiąć go na szyi. Chwilę później poczułam delikatny łańcuszek, i mimo, że uważałam znak nieskończoności za dość przereklamowany i komercyjny to od razu polubiłam nową błyskotkę. –Wracamy? Może włączymy jakiś film u mnie w sypialni? Rodzice pewnie będą teraz omawiać sprawy firmy na nowy rok przy winie, więc zanudzilibyśmy się na śmierć.
-Możesz włączyć, ja zaraz przyjdę.
-W porządku –uśmiechnął się  i pocałował mnie w policzek, obejmując od tyłu rękoma.


Kiedy zamknęły się za nim drzwi wejściowe, jeszcze raz spojrzałam w niebo. Chciałam się doszukać mojej białej gwiazdki. Jednak jej już nie było. Uciekła. Może Leo ją speszył? Może nie był zapisany mi w gwiazdach? Jednak nie było innej osoby, z którą mogłam spędzić życie. Leo mnie kochał, to naprawdę dużo znaczyło. Zabrakło mi czasu, kiedy mama opowiedziałaby mi o swojej miłości na początku związku z ojcem. Skąd wiedziała, że to ten jedyny. I po czym poznała, że była szczęśliwa? Może nie była.. Może szczęście nie istniało. Może miłość nie istniała. Bałam się tego, że nie istnieje. Jednak akceptując to, że nie istnieje, cieszyłam się wszystkim tym, co miałam obecnie.
Nie wiedziałam nawet, kiedy zaczęłam nucić moją ulubioną kolędę.

Cicha noc, święta noc,
Pokój niesie ludziom wszem…





~🌟~

-Nad dzieciątka snem, nad dzieciątka snem..-dokończyła śpiewać Yvonne, a po całym salonie rozległy się gromkie brawa. Uśmiechnąłem się, bo wreszcie udało mi się przypomnieć tę melodię w grze na gitarze. Oparłem instrument o kanapę i wróciłem do stołu, przy którym prawdopodobnie siedziało pół mojej rodziny. Byłem dumny z mamy, że jak co roku idealnie sprawdzała się w roli gospodyni. Wiele rzeczy też powtarzało się co roku. Babcia i ciotka Amanda rozpływały się, jaki ja jestem przystojny i umięśniony, karcąc przy tym wzrokiem tatę, który stawał się z roku na rok grubszy. Już od dwóch lat moje siostry zaczęły ze sobą przyprowadzać mężów, w zeszłym roku, pojawił się najmłodszy Reus w rodzinie –Nico. I mimo, że nie planowałem mieć dzieci, ten malec od momentu, kiedy się urodził, zawładnął moim sercem. Był uroczym chłopcem, który przy swoim wujku stanie się jego godnym następcą w Dortmundzie. Teraz zaczynał chodzić. Yvonne strasznie przeżywała, że nie rozwijał się na początku jak inne dzieci. Miałem w związku z tym swoje zdanie, Adam od zawsze był niedorozwojem. Już na drugiej randce z Yvonne zaczął pakować jej język do gardła. Aż wyszedłem przed dom i zabrałem stamtąd siostrę. Ona mi jednak nie podziękowała, tylko trzasnęła drzwiami przed nosem i nie odzywała się całe dwa tygodnie. Może i przesadzałem, ale moja siostra mogła naprawdę mieć kogoś lepszego. Oczywiście, zapewniała mi, że kocha, że to miłość jej życia, jest zakochana po uszy, nie umie o nim przestać myśleć.. Przewróciłem jedynie oczami i nigdy już nie wróciliśmy do tego tematu. Szybko wzięli ślub, niedługo później oświadczyli, że spodziewają się dziecka, co wywołało histeryczny płacz mamy, która od zawsze marzyła o wnuku. Teraz była kolej Meli i Grega, i chociaż nikt otwarcie im o tym nie mówił, całkiem prawdopodobne było, że się tego domyślali. 


-Marco, pomożesz mi z naczyniami?-poprosiła mnie mama, schylając się koło taty, żeby zabrać jego pusty talerz.
-Pewnie –powiedziałem od razu i wstałem z miejsca. Ciocia chciała pomóc, jednak postawiłem na swoim mówiąc jej, że przecież jest gościem. Całe szczęście, że zapomniała o tym, że na początku mówiłem, że ma się czuć jak w domu.

W kuchni, pomagając pakować wszystkie naczynia do nowej zmywarki rodziców, którą im niedawno kupiłem, zostałem zaczepiony przez detektyw-mamę i zalany masą pytań. 

-Co u Scarlett?
-Nie wiem, jest pewnie w domu ze swoją rodziną –odpowiedziałem, wzruszając obojętnie ramionami.
-Nie rozmawiałeś z nią teraz ostatnie dwadzieścia minut?
-Nie..
-Jak to.. Nie wiem o czymś?
-Rozmawiałem z Mario. Kazał was wszystkich ucałować, więc przekazuję.
-Och.. –westchnęła, choć nie umiałem wywnioskować czy to było „och” zmartwienia, „och” zawodu, „och” zakłopotania czy „och” ulgi. Kobiety były zawsze trudne do zrozumienia. Szkoda, że nikt nie opatentował jakiegoś słownika albo fiszek do nauki. –Podziękuj Mario. Nie chciała przyjechać z tobą? Przecież ci mówiłam, żeby przyjechała. Ostatni raz widzieliśmy was razem trzy miesiące temu.
-Nie zaproponowałem jej. Przecież nie należy do rodziny.
-Przecież jesteście razem! Źle wam się układa?
-Nie mamo, jest dobrze. Nie masz się o co martwić.
-Nie jesteś z nią szczęśliwy? –zapytała, nie rezygnując z dalszego wiercenia dziury w brzuchu.
-Jestem, przecież mieszkamy razem, jesteśmy razem.
-A zaręczyny? Nie myślałeś o tym? Zaraz młodość przeminie…
-Mamo. To, że moje siostry wyszły szybko za mąż, nie znaczy, że ja muszę się szybko ożenić. Masz już wnuka, dwóch zięciów, więc nie martw się o mnie.
-Och, w porządku… Przepraszam. Chcę, żebyś i ty był szczęśliwy.
-Nic się nie stało, jestem szczęśliwy, tutaj, teraz, z moją rodziną–uśmiechnąłem się słabo i pocałowałem rodzicielkę w policzek, przez co od razu się rozchmurzyła.

-A co kupiłeś jej na święta?
-Jeszcze nic. Ale pewnie wykupię jakąś wycieczkę na Ibizę, ostatnio się cieszyła i mówiła, że chce tam wrócić, to wrócimy.
-Ciekawy prezent. Jak będziesz z nią rozmawiał to pozdrów ją od nas.
-W porządku –uciąłem, bo nie zamierzałem tłumaczyć już mamie, że nie zadzwonię. Ten wieczór należał wyłącznie do mojej rodziny, przez piłkę rzadko miałem okazję, żeby spędzić z nimi czas. Szybki upływ czasu chyba najbardziej mogłem dostrzec po moim siostrzeńcu, dlatego, kiedy wróciłem do salonu, od razu porwałem go na ręce i zacząłem się z nim bawić w strażaków, w samolot i wszystko, czego sobie tylko zażyczył. Był idealnym dzieckiem. I nawet nie zmieniły tego narzekania Yvonne o jego późnym rozwoju, uargumentowane tym, że ja jako dwulatek już biegałem i posługiwałem się zdaniami. Już nie mogłem się doczekać, kiedy zabiorę go na stadion i będę mógł pokazać mu szatnię i pobiegać z nim na boisku. 

Podczas gdy wszyscy poszli na pasterkę, ja zostałem z Nico. Obiecałem Yvonne, że go ułożę do snu, tym czasem nie opuszczaliśmy nowych zabawek na krok. Cieszyłem się, kiedy Nico od razu wziął klocki ode mnie i zaczął z nich budować wieżę. Musiałem go podtrzymywać, kiedy stał. Nie chciałem, żeby przewrócił się prosto na plastikowe klocki, jeszcze nie daj Boże by mu się cos stało.
Kiedy szliśmy już do łóżka, mały szkrab przewrócił torebkę Melanie, której najwyraźniej zapomniała. Zostawiłem ją, chciałem najpierw wykąpać i przebrać małego do snu. Wziąłem jego nową książeczkę Kubusia Puchatka i zacząłem czytać pierwszy rozdział. Po chwili maluch już spał twardym snem.


W salonie chciałem pozbierać rzeczy, które wypadły z torebki Meli. Szminka, chusteczki, telefon, portfel… Była jeszcze malutka koperta, szczelnie zamknięta, jednak na jej przodzie napisane było imię i nazwisko mojej siostry, a pod spodem dopisane nieestetycznym pismem „3 tydzień”. Melanie w ciąży? Zacząłem sobie odtwarzać kolację, chcąc przypomnieć, czy piła wino czy z niego zrezygnowała. Nie dane mi jednak było pomyśleć, gdyż właśnie wszyscy wrócili z pasterki. Mela przekroczyła próg salonu jako pierwsza, zastając mnie pochylającego się nad jej torebką i trzymającego w ręku białą kopertę. Wyglądało to co najmniej jakbym grzebał bez pozwolenia w jej torebce, dlatego musiałem się jak najszybciej z tego wytłumaczyć.


-Nico podczas zabawy pociągnął za twoją torebkę i się wszystko rozsypało. Chciałem powkładać i..
-Nic się nie stało –odpowiedziała spokojnie, uśmiechając się. Wstałem z podłogi i podałem jej torebkę z kopertą. Odebrała obie rzeczy ode mnie i wetknęła kopertę między swoje szpargały.
-Melanie…
-Jestem taka szczęśliwa, Marco –szepnęła, a w jej oczach mieniły się łzy. –Miłość to najpiękniejszy dar na świecie. To jest taka siła… Nigdy nie czułam takiego szczęścia, takiej miłości do wszystkich ludzi. Wiesz? Nie wiem, czy kiedyś ci to mówiłam, ale jestem z ciebie szalenie dumna. Zawsze będę. Wierzyłam w ciebie od dziecka, chociaż może mieliśmy takie etapy, że sobie tego nie okazywaliśmy, ale odkąd miałeś cztery lata rozpierała mnie duma, mówiłam wszystkim w klasie, że mój brat jest super piłkarzem. Całe życie wszystkim mówiłam, że mam takiego brata. Teraz się to zmieni, choć niezmiennie będę dla ciebie zawsze o każdej porze dnia i nocy, zawsze będziesz moim najukochańszym, małym braciszkiem… Ale… Ale teraz, kiedy będę miała nowe koleżanki, będę najpierw mówić, że jestem spełnioną kobietą, kochaną i kochającą żoną.. i mamą…
-Meli.. –szepnąłem poruszony i mocno przytuliłem moją zapłakaną siostrę. –Nawet nie wiesz jak się cieszę –powiedziałem jej na ucho, jeszcze mocniej ją tuląc do siebie. –Też jestem z ciebie dumny. Zawsze byłyście dla mnie z Yvonne wzorem i będziecie. Może kiedyś chciałbym założyć własną rodzinę, chociaż nie wiem.. Ale jeślibym miał, to chciałbym, żeby była tak piękna i szczęśliwa jak wasza.
-Nasza. Nigdy nie mów „wasza”, okej? Ślub nie jest odcinaniem się, tylko przyłączeniem się, powiększeniem o kolejną rodzinę. Zapamiętaj.
-Wytłumaczysz mi to kiedyś. Greg wie?
-Nie, jesteś pierwszy –zaśmiała się, ocierając łzy i rozcierając swój makijaż. Mimo to i tak dobrze wyglądała. Ona naprawdę promieniała.
-Przepraszam, jeśli miało wyjść inaczej…
-Nie mogło wyjść lepiej. Będziesz cudownym wujkiem. Wiedz, że ja też nie będę czekać w nieskończoność, żeby być cudowną ciotką.
-Nico zasnął, ale jak się obudzi? Działaj.
-Wolę dziewczynkę.
-Pogadaj z Yv.
-Uparty jak osioł.
-I tak mnie uwielbiasz.
-Wiem –zaśmiała się i przywołała do nas Yvonne. I właśnie jako rodzeństwo, objęliśmy się mocno we trójkę na środku salonu, przy świątecznym stole. I to był najpiękniejszy moment tego wieczoru.
Tej nocy zasnąłem o czwartej trzydzieści nad ranem. Razem z Yvonne i Melanie przesiedzieliśmy i przegadaliśmy całą noc w pokoju dziewczyn, który nie zmienił się, odkąd obie wyprowadziły się z domu. Wspominaliśmy wszystko. Dzieciństwo, wszystkie zabawne historie, nie tylko te świąteczne. Yvonne przyniosła wino i kilka albumów z salonu. Dla Melanie wzięła oczywiście sok pomarańczowy. Chyba równo go uwielbialiśmy, bo po jednym kieliszku wina, wypełniłem go właśnie sokiem. Yv zrobiła dokładnie to samo. Oczywiście Mela podzieliła się z nią wieściami, przez co znów musiałem przytulać dwie, płaczące kobiety. Najwidoczniej taka moja rola. Nad ranem zasnęliśmy całą trójką na niewielkim, rozkładanym łóżku. Nie pamiętałem, kiedy ostatnio mieliśmy taki czas tylko dla siebie, ale ta noc była całej naszej trójce potrzebna. Nie zdawałem sobie sprawy, jak zapracowany byłem i ile mnie ominęło, skupiając się tylko na sobie. Obiecałem sobie, że postaram się częściej dzwonić do nich na co dzień, po treningu, albo pójść z nimi do restauracji. Rodziny się nie wybiera, ale gdybym miał wybrać, to właśnie byłyby te dwie wspaniałe, mądre kobiety. No i jeszcze Mario. Nigdy nie doceniałem tego co mam. A rodzina była tak niezwykle ważna. 



🌟🌟🌟



„Najukochańsza mamo.
W tym liście chciałabym cię przeprosić, bo chyba jeszcze tego przez te lata nie zrobiłam. Mam nadzieję, że wiesz, jak bardzo żałuję tego, co zrobiłam. Ojciec ma rację, nie zasługuję na miłość. Będąc w tym otoczeniu czuję jedynie ból, co dnia rozdrapuję na nowo rany, nie pozwalając im się zagoić. Dlatego muszę odejść. Wiem, że ten rok przyniesie wiele zmian. W tym roku skończę dwadzieścia lat. Mam świadomość, że wtedy będę mogła tak po prostu się wyprowadzić ale wiem też, że nie dam rady czekać aż do sierpnia. Ucieknę. Prędzej czy później. Ufam Leo i wiem, że on mnie nie zostawi. Jeśli to twoja sprawka, że się nie dowiedział-dziękuję. Sprawiłaś, że mam jeszcze szansę na życie. Nie wymagam normalnego, szczęśliwego czy pięknego życia. Ja chcę żyć. Pomimo bólu, ran. Obiecałam Ci, że będę walczyć i się nie poddam. I nawet jeśli ty też jesteś na mnie zła, wiem, że jesteś i mnie kochasz. Dzięki Tobie nie jestem sama. W przenośni. Bo teraz, mimo Leo, czuję się zupełnie sama. Ty mnie zawsze potrafiłaś zrozumieć. Leo powiedział mi, że mnie kocha. Zachowałam się trochę niemiło, bo nie odpowiedziałam mu na początku tego samego. Potem już chyba tak, chociaż nie jestem pewna… Muszę to nadrobić, żeby ze mną został. Nie chcę zabrzmieć samolubnie, ale bez niego sobie nie poradzę. Przecież te słowa i tak nie mają żadnego znaczenia. Mogę mówić, że lubię Nutellę, chociaż wiem, że jej nie znoszę. Z tym kochaniem pewnie też nie będzie tak trudno.
Mamo, boję się. Nie wiem, co mnie czeka, ale czuwaj nade mną. Miej też swój wolny czas, oczywiście, ale potrzebuję cię. Potrzebuję przestać być sama. W te święta też tu sama posiedzę, chociaż powiedziałam Leo, ze zostaję w domu. Czuję się czasami, że to drzewo jest moim domem. To miejsce sprawia, że jestem szczęśliwsza niż we własnym pokoju. Odwiedzę Cię tu jeszcze. W następne święta też przyjadę, cokolwiek się wydarzy, zawsze jestem. Trzymaj za mnie kciuki, dobrze?
Wesołych świąt.
Twoja Ruby Rosalie.”









~~~


Kochane, z okazji Świąt Bożego Narodzenia chciałabym wam wszystkim życzyć mnóstwa radości, ciepła, miłości, żebyście wypoczęły przez tą króciutką przerwę i nabrały sił na nowy, nadchodzący rok. 
Przy tej okazji (i żeby nadrobić krótki rozdział) chciałabym napisać jeszcze kilka słów.
Chyba przede wszystkim: dziękuję. Rok temu poinformowałam Was właśnie w święta o nowym opowiadaniu, które wystartowało w styczniu..to już zaraz rok.. Ten rok był strasznie trudny dla mnie, pełen wzlotów i upadków, ukradzione opowiadanie, chroniczny brak weny, sto prób rozstania się z tą historią.. nie wiedziałam, czy to wszystko ma sens.. Ale pokazałyście mi, że MA, bo tu jesteście, czytacie..I obiecuję, że dopóki wy tu jesteście ja będę pisać. Ostatnio przeczytałam wszystkie komentarze od początku..za każdym razem jestem strasznie wzruszona czytając je wszystkie, wiedząc, że przeżywacie razem ze mną tworzoną przeze mnie historię, to naprawdę piękne, czuję się zaszczycona. Wierzę, że też te kochane anonimowe dziewczyny, które były na początku nadal są, że jest też trochę więcej osób, którym czytanie mojego śmiesznego wytworu wyobraźni daje szczęście, daje coś więcej.. Cudownie czytać, że ta historia ma wpływ na Wasze życie..💕Mimo tego, że patrząc na liczby moje pierwsze opowiadanie radzi sobie lepiej niż to bieżące, mam nadzieję, że i ono zdobędzie serca, jak nie teraz, to już za moment, bo będzie się działo naprawdę wiele.. 
I jeśli robię coś źle, jeśli przynudzam piszcie, bo jeśli to ja robię coś nie tak to postaram się poprawić, jestem tylko człowiekiem, nieidealnym, więc jestem otwarta na uwagi,zarówno pozytywne jak i negatywne...(jeśli chodzi o polsatowskie zakończenia-sorry, z tego nigdy nie zrezygnuję😎) (ale ktoś kiedyś napisał, że je bardzo lubi, więc zostają tym bardziej!).
I na razie nie wymieniam z nazw/imion dziewczyn, które są tak naprawdę zawsze, jeszcze się nie rozstajemy (wiem że się rozpisałam ale to nie pożegnanie!), myślę, że wiecie, że o Was chodzi.. Mówi się jeden głupi komentarz ale nawet nie wiecie ile te kilka słów daje siły.. dziękuję Wam za nią, za szczerość, za wasze uczucia, serce, teorie spiskowe, przez które sama zaczynam kminić i co raz to nowsze pomysły przychodzą do głowy.. Jesteście wspaniałe, dziękuję, że jesteście i mam nadzieję, że zostaniecie❤
I tym którzy również czytają gdzieś z ukrycia-dziękuję. "Suche liczby" mają tu naprawdę znaczenie, w końcu za nimi kryją się czytelnicy!💋Dziękuję wszystkim, że jesteście!💓(chyba, że to jedna osoba klika średnio 300 razy rozdział to nie było tematu!😆)
Plany na przyszły rok? Od stycznia do końca moich matur trzymamy tok 2-tygodniowy, po maturze jak ze mnie zostanie więcej niż wrak człowieka to postaram się coś zmienić, te rozdziały co tydzień jednak coś w sobie mają, też się na nie cieszę!
Postanowienia? Żeby było jak jest teraz, a nawet lepiej, żebyśmy razem rośli w siłę, (cieszy mnie zawsze, kiedy ktoś pisze, że koleżanka poleciła to opowiadanie i zostaje ze mną do końca..💗), a ja sobie marzę, żeby to wsparcie i ta siła od Was nadal była tak ogromna, bo to tak naprawdę wy tworzycie to opowiadanie, ja cieszę się, że mogę ubierać moje wyobrażrnia,serce, myśli w słowa i przelewać je tu, przekazać Wam... Mam nadzieję, że dobijemy tych 50.000 wyświetleń a rozdziałów drugie tyle, też taki mały cel😛🙉🙈
Nie zatrzymuję was dłużej, pewnie wszystkie kuchnie są istnym polem bitwy ludzkość vs. kolacja wigilijna, w tym roku to ja biorę większość pichcenia na siebie, więc zobaczymy, może wyjdzie, że nie będzie czego jeść i nie przytyję!😉
Wspaniałych świat raz jeszcze!🎄🎅
(Cieszę się, że mogę to napisać👇)
Następny za tydzień!!!👀
Buziaki xx