sobota, 4 marca 2017

Siedem




Po dość długiej drodze powrotnej w uciążliwym staniu w korku dotarłyśmy z Yvonne na Phoenix See. Zaparkowałyśmy pod blokiem i z trudem wypakowałyśmy wszystko z bagażnika. Każda z nas niosła po kilka siatek. Z trudem zmieściłyśmy się do windy. Już kolejna osoba raczej by się nie zmieściła. Kiedy stanęłyśmy przed drzwiami spojrzałyśmy na siebie ze śmiechem

-Klucza nie wygrzebię, o nie!
-Czekaj, sięgnę łokciem dzwonka. –wyszczerzyła ząbki blondynka i zgiętą ręką sięgnęła do przycisku koło drzwi. Przytrzymała go dość długo, a już kilka chwil później w drzwiach stanął blondyn w samym szarym dresie, bosych stopach i mokrych włosach. Musiał brać kilka chwil temu prysznic. Na nasz widok uśmiechnął się szeroko.

-Te zakupy to ona. Ona mnie zmusiła! –roześmiałam się wchodząc do mieszkania.
-Jasne, jasne. Cześć braciszku. –rozpromieniła się podążając za mną i położyła siatki koło kanapy. 
Zupełnie zaskakując Marco mocno go przytuliła kładąc głowę na jego ramieniu.
-Yv, w porządku? –zmarszczył brwi jednak nie odsunął jej od siebie. Położył dłonie na jej plecach i uspokajająco je pocierał.
-Tak. Bardzo cię kocham, wiesz? –szepnęła. Domyśliłam się, że musiała cały czas myśleć o zdradzie Scarlett i samopoczuciu brata. Żeby nie przeszkadzać rodzeństwu poszłam z moimi siatkami na góry. Między innymi miałam też dużą siatkę z trzema kartonami. Jednym dużym i dwoma mniejszymi. Suknia ślubna, buty i toczek. Poszłam też do łazienki i przywłaszczyłam sobie jedną wolną szufladę pod umywalką na wszystkie swoje kosmetyki. Miałam jeszcze siatkę z rzeczami ze sklepu Borussii. Nie chcąc im przeszkadzać usiadłam na łóżku i wzięłam telefon, który dał mi Marco. Wpisałam numer Ann i wysłałam jej wiadomość informującą, że już dotarłyśmy do domu. Modelka wysłała mi fotkę w odpowiedzi. Mario postanowił przygotować swojej ukochanej romantyczną kolację w ich mieszkaniu. Na środku salonu stał stół z elegancką, białą serwetą posypaną płatkami czerwonej róży, zastawiony po same brzegi. Ann nie musiała nic więcej pisać. Musiała czuć się przeszczęśliwa i wzruszona.
Patrząc na zdjęcie usłyszałam pukanie do drzwi. Zza nich wychyliła się Yvonne.

-Można?
-Jasne! Nie chciałam wam przeszkadzać…
-A daj spokój, nie przeszkadzałaś. Przyniosłam ci resztę rzeczy.
-Dziękuję, choć wiesz, że nie musiałaś. Sama bym dała radę to wszystko przynieść.
-Oj tam. Wiesz, chciałabym zostać, ale muszę lecieć. Synek na mnie czeka a ty i tak się musisz szykować na randkę.
-Chcąc nie chcąc… Może zapomniał?
-Nie. Specjalnie właśnie poszedł wybierać jakieś rzeczy i ma dylemat.
-To co dopiero będzie ze mną po tylu nabytkach.
-Ann ci wybrała zestaw i się masz go trzymać. Inaczej ci ją naślę.
-Nie przyjdzie. Ma romantyczną kolację z Mario.
-Aww..-uśmiechnęła się blondynka. –To ja sama osobiście przyjdę.
-Chyba, że ci mąż zrobi kolację.
-Chyba!-roześmiała się perliście. –W takim razie do zobaczenia!
-Zobaczymy się jeszcze przed ślubem?
-Nie ma innej opcji! –odrzekła i przytuliła mnie do siebie. –Odprowadzisz mnie?
-Pewnie.

Wyszłyśmy razem na korytarz, gdzie także natknęłyśmy się na Marco.
-Wychodzisz?
-Tak, lecę już. Thomas jest aniołem, że zostaje z tym małym diabełkiem.
-Żaden diabeł. Nico to najgrzeczniejszy i najmądrzejszy chłopiec na świecie.
-Udaje takiego tylko przed wujkiem. Tak poza to jest jak on. –dogryzła mu i popchnęła z biodra na schodach. Roześmiałam się, kiedy Marco podniósł ją za uda przewieszając ją sobie przez ramię i dał jej lekkiego klapsa. Yvonne nie była mu dłużna. Bili się jak małe dzieciaki, aż do samiuśkich drzwi. Widać było między nimi ogrom miłości. Każdy obcy kto by zobaczył ten obrazek by się uśmiechnął.
Siostra Marco została dopiero puszczona przy samych drzwiach. Poprawiła swoje włosy, które po wiszeniu w stronę były w zupełnym nieładzie. Zamiast wyjść jeszcze podbiegła do mnie i sto razy mocniej niż kilka chwil przedtem mnie uściskała.

-Dziękuję za cudowne popołudnie. Cieszę się, że cię poznałam. –szepnęła i pocałowała mnie w policzek. Uśmiechnęłyśmy się obie do siebie.
-Ja tym bardziej. Do zobaczenia.
-Pewnie. Miłego wieczoru wam życzę. –pomachała nam opuszczając mieszkanie. Marco przekręcił zamek w drzwiach. Odwrócił się w moją stronę z goszczącym na twarzy uroczym uśmiechem.

-Podobno dobrze się bawiłyście.
-Tak, bardzo! Dziękuję, że postanowiłeś za wszystko zapłacić. I ja i Yvonne obkupiłyśmy się za wszystkie czasy.
-No i o to chodziło. Yvonne nigdy nie chce brać ode mnie pieniędzy więc przynajmniej znalazłem jakiś sensowny pretekst. Na dziewiętnastą mamy do kina, potem możemy pójść na kolację, pewnie będziemy głodni.
-Jasne. Mam godzinę ale to i tak szybko minie, więc lepiej pójdę już do siebie. –w odpowiedzi dostałam skinienie głowy. Nie oglądając się dłużej przebiegłam po schodach, które wciąż przypominały mi zdarzenia z dzisiejszego poranka i weszłam do pokoju. Zaczęłam szukać zaplanowanego stroju w siatkach, a kiedy już wszystko miałam udałam się do łazienki się przebrać i zrobić makijaż.
Pierwsze czym się zajęłam to rozplątanie warkocza, który mimo przymiarki tylu bluzek nie rozpadł się ani odrobinę. Rozczesałam włosy dokładnie ale postanowiłam związać je w wysokiego kitka. Mimo wiązania moje włosy i tak sięgały łopatek, jednak nie chciałam ich ścinać. Zmieniłam bieliznę i założyłam przygotowany strój. Efekt zwieńczyły szpilki i starannie wykonany makijaż według instrukcji modelki. Wyszedł dość mroczny ale elegancki. Idealnie pasował do stroju. Spryskałam się perfum, który spodobał mi się bardzo w drogerii, choć był bardzo tani to zapach był cudowny.
Założyłam na sam koniec marynarkę i poszłam do pokoju spakować torebkę, którą dziś także kupiłam. Przejrzałam się jeszcze w lustrze sprawdzając czy wszystko było w porządku i na swoim miejscu. Było.

Zeszłam na dół gotowa do wyjścia. Marco siedział na kanapie przełączając kanały w telewizji. Kiedy usłyszał stukot moich obcasów od razu odwrócił się i zawiesił wzrok na moim stroju. Uśmiechnął się szeroko podnosząc z kanapy. Ubrany był w ciemne jeansy, rozpiętą czerwoną, kraciastą koszulę i czarny podkoszulek. Włosy były idealnie ułożone żelem, a na ręku widoczny był duży, markowy, czarny zegarek.

-Gotowa?
-Tak. A coś źle?
-Nie, wręcz przeciwnie. Muszę cię częściej wysyłać na zakupy. –uśmiechnął się szczerze i otworzył przede mną drzwi. Wsiedliśmy do windy. Cały przejazd czułam na sobie jego wzrok. Bezwstydnie mnie nim pożerał.
Zaczęłam zupełnie gubić się w relacji między nami. Prawie małżeństwo, jednak myślałam, że funkcjonujące na przyjaźni a tu…randka? Właściwie on nie mówił nic o randce…
Tylko prawie mnie pocałował.



Wsiedliśmy do jego samochodu i pomknęliśmy ulicami Dortmundu słuchając radia prosto do kina. Żadne z nas jakoś nie miało nic do powiedzenia, choć miałam nadzieję, że to się zmieni, bo taka nieznośna cisza mimo radia dawała pewne uczucie dyskomfortu.

-Zaparkujemy w podziemnym.-oświadczył –Po filmie wszyscy będą wychodzić przed budynek i mnie zaleje tłum po zdjęcia. Nie, że nie lubię dawać autografów i robić wspólnych zdjęć z kibicami, bo ich bardzo cenię, każdego z osobna…To oni tworzą ten klub. Ale naprawdę chciałbym być czasem normalnym, szarym człowiekiem, na którego nikt nie zwraca uwagi.
-Dobre i złe strony sławy. Tak to już jest.-powiedziałam myśląc o tym, co powiedział mi przed chwilą. Nie znałam go jako piłkarza… Pff, szczerze-w ogóle go nie znałam, ale to w jaki sposób mówił o fanach wydawało mi się, że naprawdę ma przed nimi respekt niezależnie jak bardzo może gwiazdorzyć.

Jak powiedział tak też zrobił. Zaparkowaliśmy w najmniej odwiedzanej części parkingu, choć i tak było niewiele samochodów. Może w środku tygodnia aż tak wiele osób nie chodziło do kina?
Marco kiedy zablokował za nami samochód od razu złapał mnie za rękę i poprowadził do schodów na piętro, gdzie znajdował się cały obiekt. Po prawej stronie ustawiony był cały rząd kas, do których stało jeszcze kilka osób, a na wprost było stoisko z popcornem i napojami. Mimo wszechobecnych, ciemnych kolorów wnętrze wydawało się aż zbyt kolorowe od laserów w ścianach, maszyn do gier i stoisk z przekąskami.

-Lubisz popcorn?
-Niestety nie, ale jeśli ty chcesz to weź. –uśmiechnęłam się czując się lekko niezręcznie. Nie rozumiałam charakteru tego spotkania. Taka już byłam. Zamiast cieszyć się, że przyszłam do kina i obejrzę film zastanawiam się po co tu właściwie byłam.
-Też nie przepadam. Wezmę żelki. Musisz lubić, każdy je lubi.
-To prawda. Weźmiesz też kilka żelkowych pianek?
-Przede wszystkim. –rozpromienił się i poprowadził mnie do stoiska chwytając za dłoń. Wzięliśmy papierowe torebki i zaczęliśmy nakładać do nich co nam się tylko podobało. Stwierdziłam, że wzięłam zbyt wiele ale.. Ja nie potrafię? Marco wziął podobną ilość. W kasie poprosił o dwie wody. Idealne, kiedy nas by zmuliło. Tak dobrze czasem znałam to uczucie.
-Jak zjemy za dużo woda jest najlepsza.-oznajmił mi jakby czytając mi w myślach.
-O której nasz film?
-Za dwadzieścia minut. W sumie, możemy już iść.
-Chciałabym jeszcze pójść do toalety. Jest tu?
-Tak, pokażę ci. –uśmiechnął się i poszedł ze mną pokazując mi podświetlane zejście po schodkach do toalet.  –Poczekam na ciebie.
-Nie ma innej opcji. –uśmiechnęłam się i zeszłam po schodach. 
Wchodząc wpadłam na niską blondynkę. Przez szturchnięcie wypadła jej z rąk torebka. Od razu się po nią schyliłam.

-Przepraszam. –uśmiechnęłam się spoglądając na nią. Była naprawdę śliczna. Zielone oczy i pokręcone blond włosy sięgające do ramion. –I proszę. –uśmiechnęłam się podając jej torebkę.
-Nic się nie stało i dziękuję. –odpowiedziała sympatycznie posyłając mi serdeczny uśmiech i odebrała ode mnie swoją własność.

W toalecie zabrałam też się za delikatne poprawienie cieni do powiek a potem już poszłam szybko do Marco, żeby nie musiał na mnie zbyt długo czekać.

Stając na ostatnim ze stopni schodów zauważyłam coś co mnie zupełnie wytrąciło z równowagi. Dziewczyna, na którą wpadłam kilka minut temu rozmawiała z Marco uśmiechając się delikatnie acz niezręcznie. Nie wiedziałam co mam robić. W tym samym czasie moje spojrzenie napotkało jasne oczy blondyna. Uśmiechnął się do mnie i przywołał gestem ręki. Wzięłam głęboki oddech i podeszłam do nich pewnym krokiem. Nieznajoma odwróciła się w moją stronę bacznie lustrując każdy mój ruch.

-To właśnie mój dzisiejszy towarzysz. –uśmiechnął się Marco i objął mnie ramieniem w talii. –Scarlett, to Rose. Rose, Scarlett.

Scarlett. To imię chodziło mi po głowie jak mantra. Musiałam je skądś znać. Dopiero po chwili ujmując jej rękę skojarzyłam fakty. Jego była narzeczona, widziałam ją właśnie na okładce gazety razem z Marco w galerii. Spojrzałam na Marco lekko spanikowana, jednak on tylko mocniej zacisnął dłoń na mojej talii najwyraźniej chcąc mnie tym uspokoić. W moim gardle zebrała się jakaś gula, nie byłam w stanie nic z siebie wydusić, nawet zwykłego „cześć”. Jezu, to w końcu jego narzeczona. Była bo była… Była trochę za ładna. Choć naprawdę, naprawdę uśmiech miała irytujący.

-Wpadłyśmy na siebie w toalecie. –uśmiechnęła się blondynka. –Nie wiedziałam, że kogoś masz.
-Nie jesteśmy razem. –odparł pewnie i bardzo przekonująco. W sumie? Czyż nie mówił prawdy? –Poza tym, to już moja sprawa z kim się spotykam i tak samo ja nie wnikam.
-Masz rację, przepraszam. Nie powinnam była. Miło było cię spotkać. Cieszę się, że wszystko w porządku. Bawcie się dobrze.
-Ty też, Scar. Miło cię widzieć taką… uśmiechniętą. Uśmiechniętą inaczej, lepiej.
-Dziękuję, ciebie też. Sina już na mnie czeka. Uciekam. Miłego wieczoru! –posłała w moją stronę ponownie dość cierpki i wymuszony uśmiech, a ja starałam się na niego odpowiedzieć. Najchętniej zaczęłabym na nią krzyczeć, że to przez nią i jej głupią zdradę wplątałam się w cholerne małżeństwo. Że Marco zmienił się i przyszedł mu tak durny pomysł do głowy. Scar. Jak blizna. Może jest właśnie jego blizną? Będzie zawsze w jego sercu ale już nie w postaci jaką była. Była teraz gojącą się blizną.

-Przepraszam, nie wiedziałem, że tu będzie. –oderwał mnie od moich myśli. Nie powinnam była myśleć zbyt dużo.
-W porządku. Jak się trzymasz?
-Dlaczego pytasz?-zapytał charakterystycznie marszcząc brwi.
-Może ci się wydawać to za dziwne, ale próbuję zrozumieć twoją sytuację. I jestem człowiekiem. Umiem przeczuwać uczucia i emocje.
-Mówisz o współczuciu. Nie chcę go.
-Ja nie chcę wychodzić za mąż a to robię. Życie to nie bajka.
-Mówiłaś, że chcesz spróbować. –zacisnął dolną wargę i zaczął iść w kierunku naszej sali.
-A co miałam powiedzieć? Po części, tak, to racja. Może i nauczymy się czegoś, zyskamy nowe doświadczenia, ale w tym samym czasie moglibyśmy poznać dobrych ludzi, których byśmy pokochali. Byśmy stworzyli prawdziwe rodziny a nie jakieś pieprzone fikcje!
-To nie rozmowa na ten moment, Rosalie. –rzucił podkreślając moje imię. Podał bilety pracownicy kina ubranej w ciemny uniform, posyłającej mu maślane spojrzenie. On nawet nie spojrzał na nią. Czekał, aż przedrze mu bilety i zwróci je do wyciągniętej ręki.


Przeszliśmy do pustej jeszcze sali kinowej. Mieliśmy miejsca na samym końcu, w ostatnim rzędzie. Marco przepuścił mnie przed sobą. Moje miejsce mieściło się kilka siedzeń na lewo od środka rzędu. On zajął miejsce tuż obok.
Na wielkim ekranie ruszyły już reklamy.

-Dlaczego nikogo tu nie ma?-zapytałam z ciekawością jednocześnie przerywając niezręczny moment.
-Nie, nie wykupiłem całej sali. –zaśmiał się pod nosem a ja musiałam przyznać, że ta opcja też przeszła mi przez myśl. –Jest środek tygodnia. Dużo osób woli przychodzić w weekendy. Dziwne ale prawdziwe, wierz mi.
-W porządku. –westchnęłam i wzięłam z paczki wężowego żelka. Jak się za nimi stęskniłam…

Do rozpoczęcia filmu przesiedzieliśmy w ciszy. W tym czasie przyszła jeszcze jedna para, która usiadła kilka rzędów niżej od nas i niewielka grupa przyjaciół.
Byłam zaskoczona, że wybrał horror. Nie znosiłam tego typu filmów i już na początku wiedziałam, że nic dobrego się nic z tego nie zapowiada.

Po kilkunastu minutach zmieniłam zdanie. Fabuła mnie pochłonęła do reszty. Zaczęłam jeść jeden żelek za drugim, a potem przez przypadek zajęłam się paczką Marco. Usłyszałam jedynie jego cichy śmiech, jednak nie było problemu, żeby mi dał słodycze.
 Krzyknęłam na chyba pół sali kinowej, kiedy głównej bohaterce przystawiono znienacka pistolet do głowy. Ścisnęłam mocno dłoń Marco, jednak po kilku sekundach zabrałam ją niczym oparzona. Nie mogłam się już skupić. Zaczęłam analizować rozmowę Marco ze Scarlett sprzed jakiegoś czasu, ich mimikę i ton głosu. Piekielnie ciężko było mi ich odszyfrować. Marco mimo, że żywił do niej urazę nawet ją skomplementował. Z czego to wynikało? A może jednak dziewczyna znaczyła dla niego dużo, dużo więcej niż myślał. Na tę samą myśl ścisnął mi się żołądek.

-W porządku?
-Chyba mi niedobrze po tych żelkach, poza tym film mnie trochę przerasta.-powiedziałam wymyślając pierwszą lepszą wymówkę.
-Chcesz wyjść?
-Nie, w porządku.-odpowiedziałam wymuszając uśmiech.

Mój mózg nie wiadomo czemu włączył się na zbyt duże obroty. Zamiast oglądać film zaczęłam myśleć nad tym wszystkim co się wydarzyło. Nad przesympatyczną Yvonne, nad Ann i Mario, którzy wywarli na mnie dobre wrażenie, nad André, który z niewiadomych powodów się do mnie nie odzywał. W sumie nie miał też mojego numeru telefonu ale mógł zadzwonić do Marco… Na końcu w głowie pojawił się obraz Leo. Uśmiechał się do mnie i tulił do siebie. Byłam obserwatorem. Jak na filmach, kiedy ukazana jest perspektywa głównej bohaterki w retrospekcji a i tak widzi siebie i wszystkie chwile przeżyte z ukochanym. Zwykle wtedy jej włosy rozdmuchuje wiatr, znad ramion wychodzą promienie zachodzącego słońca. Najlepiej, żeby znajdowała się na plaży ze swoim ukochanym i biegała w podskokach z nim za rękę jak taki kangur. Do takiej sceny warto by było też dodać jej niezręczny upadek, lecz bardzo perfekcyjny, kiedy każdy kosmyk włosów słucha się reżysera, a ona sama jest łapana przez swojego Don Juana i w tym momencie pewnie jeszcze tak zupełnie przez przypadek puszczane są fajerwerki. Jaka niespodzianka! Do porzygania. 
Ja i Leo nie mieściliśmy się w żadne schematy. Nie był Don Juanem. A ja nie byłam jego Marią. My byliśmy sobą. Mieliśmy własną bajkę bez motywów ideału. Nie padaliśmy sobie w ramiona o północy na zamku z tłem doliny urokliwego miasta. Może w naszym wypadku była to dwudziesta trzecia pięćdziesiąt. Ja nie potykałam się i nie wpadałam na niego tylko siedziałam w swoim pokoju na poddaszu wpatrując się przez w malutkie okienko z łzami w oczach tęskniąc za nim, kiedy nie widzieliśmy się tydzień. Nie spóźniałam się na bal, by wywrzeć wrażenie na wszystkich gościach i Nim. Przychodziłam za wcześnie, tak, żeby nikt nas nie widział i byśmy mogli w spokoju się wymknąć i cieszyć się dniem. Nie całowaliśmy się na masce samochodu i zachodzie słońca czy po środku jeziora, kiedy on mnie do niego zepchnął. Zwykle się przepychaliśmy i chlapaliśmy wodą. Pocałunki były czymś zepchniętym zupełnie na bok. On nie klęczał przede mną na środku ulicy i nie oświadczał mi się. Dał mi pierścionek, kiedy leżeliśmy na kanapie oglądając Archiwum X. I nie byliśmy Kopciuszkiem i Księciem Erykiem, Bellą i Bestią, Jasminą i Alladynem, Tristanem i Isoldą, Romeo i Julią. Bardziej pasowali by do nas Chip i Dale. Byliśmy po prostu sobą. I to kochaliśmy.  

W oczach zebrały mi się łzy. Tak bardzo za nim tęskniłam. Brakowało mi jego głosu, uśmiechu i uścisku. Głupiego „wszystko będzie dobrze”. Zawsze tak mówił, choć ja mu nigdy nie wierzyłam. Ale on wierzył. Miał wiarę w dobro, w lepszą przyszłość aż w końcu wiarę w nas.

-Marco, chciałabym wyjść. –szepnęłam chcąc ukryć drżenie mojego głosu. On nie rozumiejąc jeszcze mojej nagłej zmiany decyzji wstał z fotela zabierając nasze butelki i puste paczki po żelkach.
Mijając rzędy natknęliśmy się na parę namiętnie całujących się na fotelu. Blondyn uśmiechnął się na ich widok a po chwili zupełnie odciął się pogrążając w myślach.

Całą drogę powrotną przemilczeliśmy. Ja starałam się powstrzymać łzy napływające mi do oczu, co udawało mi się póki nie wjechaliśmy na osiedle. Wtedy już popłynęły niczym wodospad. Ostatnie dni z pewnością nie należały dla mnie do najłatwiejszych. To, jak bardzo zamąciła w moim życiu jedna osoba aż mnie przerażało. W dodatku tęsknota za kimś bardzo bliskim powodowała łamanie mojego serca.

Kiedy tylko weszliśmy do mieszkania pobiegłam do swojego pokoju nie czekając na Marco. Nawet nie chciałam składać mu jakichkolwiek wyjaśnień. Zdjęłam szpilki, komplet ubrań i rozpuściłam fryzurę. Na bieliznę założyłam koszulkę Leona. Gdy usiadłam na łóżku zaczęłam gorzko płakać z bezsilności. Odrzuciłam kołdrę na bok, poduszka poleciała pod drzwi. Miałam ochotę zniszczyć cokolwiek co by się nadawało. Podeszłam do fotela i zrzuciłam wszystko co na nim leżało. Wszystkie siatki, torby, buty, moje ubrania spadły z łoskotem na podłogę. Jak przychodziła już kolej na przewrócenie fotela poczułam silne, męskie dłonie chwytające mnie za ramiona. Zaczęłam się od niego odpychać, choć on nalegał, by mnie przytulić. Zaczęłam uderzać pięściami w jego tors nie zważając na zadawany mu ból. On nie poddawał się-chwycił mnie w talii i przeniósł mnie na łóżko, gdzie przykrywając nas razem kołdrą, w końcu dopiął swego i mnie objął.

-Ciii…-szepnął sadzając mnie sobie na kolanach, przez co mimowolnie się wtuliłam w jego klatkę piersiową.
-Przepraszam. Zepsułam zaplanowany wieczór. –szepnęłam ocierając niezdarnie łzy wierzchem dłoni.
-Powiedz mi tylko co się stało. To przez ślub?
-To przez wszystko Marco. Nie rozumiem co się dzieje. Potrzebuję stabilizacji. Jeśli proponujesz mi związek, ślub przepraszam, oczekuję, żebyś mi powiedział, czy chcesz, żebyśmy byli jako para czy zwykli przyjaciele dzielący ze sobą codzienność. Wszystko dookoła mnie jest nowe. Nie mam pracy, nie będę kontynuowała studiów, nie mam już nikogo bliskiego. Jestem sama w jednym wielkim świecie, który mnie przerasta, Marco.
-Opowiesz mi o Leo? –zapytał jakby ignorując zupełnie mój wywód. Westchnęłam ciężko.
-Poznaliśmy się jak chodziłam do szkoły z jego siostrą. Był starszy ode mnie kilka lat, on już ukończył szkołę ale zrobił sobie przerwę zanim poszedłby na studia. Przed nim przełamałam się i otworzyłam. Powiedziałam mu..wszystko.
-O twojej mamie?
-Też. Nie tylko to we mnie siedzi i robi jakąś ranę na mojej przeszłości… Z czasem zaczęliśmy być dla siebie kimś więcej. Czułam się z nim bezpiecznie, otoczona opieką, kochana. Kochał mnie, byłam dla niego bardzo ważna. –na to wspomnienie zaczęło mi płynąć coraz więcej łez. Jego dłonie jednak cały czas obejmowały mnie mocno dodając otuchy. Spoglądając na niego nie wiedziałam co może wyrażać jego mina. Zazdrość? Może zrobiło mu się przykro, że nie potrafił tak jak Leo mnie pokochać Scarlett. –Kochał mnie całym sercem. Próbowałam sobie wmówić, że też podzielam to uczucie.. Ale nie kochałam go. W naszą rocznicę dostałam ten pierścionek. On na pamiątkę naszej obietnicy wytatuował sobie moje imię na małym palcu…
-Obietnicy?
-Że będziemy na zawsze razem. Nierozłączni. Ale on zginął. Na moich oczach. Wezwałam pomoc ale musiałam uciekać. On kazał mi uciekać dla mojego dobra. Chciał dla mnie lepszego życia, mówił, że jestem tego warta.
-Jesteś. –westchnął po raz kolejny tego wieczora i jeszcze mocniej mnie przytulił. Płakałam jakiś czas, póki nie uspokoiłam się sama. Tym razem z nim obok było łatwiej.
Kilkanaście minut później uspokoiłam się zupełnie. Łzy już nie płynęły a oddech się unormował. Puścił mnie na chwilę i przeczesał pasma moich włosów palcami. Nachylając się lekko musnął swoimi wargami moje czoło i położył na poduszce.

-Śpij dobrze, Rose.-szepnął z czułością obdarowując mnie ciepłym spojrzeniem. Nie mówiąc już nic jeszcze opuścił mój pokój.

Czułam się źle. Bardziej niż źle. Wyznałam mu prawdę o swoim życiu a on po prostu mnie zostawił. Poszedł bez słowa. Po głowie jednak chodziło mi jego lakoniczne przytaknięcie odnośnie lepszego życia. Nie chciałam już o tym myśleć.
Na korytarzu ponownie usłyszałam kroki, jednak kiedy już dobiegały ze schodów cichły. Nim zasnęłam usłyszałam trzask drzwi wejściowych. Wyszedł. Nie chciałam nawet myśleć do kogo i w jakim celu. Nie miałam siły myśleć o czymkolwiek. 






~~~
 Na początku chciałabym Was przeprosić za wszystkie błędy, nie dałam rady sprawdzić całego rozdziału, miałam strasznie zajęty tydzień a wczoraj już zwijałam się jedynie z bólu-zęby i aparat mnie pokonały doszczętnie. Postaram się w najbliższym czasie wszystko jeszcze sprawdzić...
Dziękuję za wszystkie Wasze opinie i ogromnie się cieszę, że wielu bardzo się podoba ta historia i mam nadzieję, że nie zawiodę! <3
Za tydzień spore zmiany!
Trzymajcie się cieplutko!
Buziaki! xx

4 komentarze:

  1. Eh... z rozdziału na rozdział coraz bardziej mieszasz mi w głowie. Okropna jesteś, no naprawdę to jest nie do wytrzymania. Coś im ta randka nie bardzo wyszła. Poznaliśmy Scarlett... ale ja dalej nie wiem co o niej myśleć... niby wydaje się być dobrą dziewczyną... no nie wiem. Po prostu nie mam do niej zaufania. Marco, Marunio, Mareczek jak go uwielbiam tak go nie ogarniam, ale ogólnie to tak jak mówiłam wcześniej podchodzę do niego jak do malutkiego kochanego, zranionego chłopca, który tupie nóżką i próbuje zwrócić na siebie uwagę. <: I Boziu chcę więcej, czemu ten tydzień ma siedem dni i czemu nie skała się z samych sobót??? Tragediaaa. Ale pozdrawiam Cię serdecznie <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiedziałam, po prostu wiedziałam, że na tej "randce" coś pójdzie nie tak.
    To przypadkowe spotkanie Scarlett w kinie było dla Rose dosyć niezręczne. A ten krzywy uśmiech, który jej posłała mówi sam za siebie. Scarlett jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa i wcale nie jest taka super miła i przyjazna jak to ją na początku opisywał Andre. Na pewno jest zazdrosna o Marco i teraz będzie się wpieprzać między niego i Ruby. Po prostu od samego początku mam złe przeczucia co do tej dziewczyny, z pewnością sporo tu namiesza.
    A właśnie, dlaczego Andre nie odzywa się do Rosalie? Dziwne.
    Współczuję głównej bohaterce, jest sama w obcym mieście, bez pracy, pieniędzy, poznała tu ledwo kilka osób, a jakby tego było mało to wplątała się w chory układ z Reusem, a co najdziwniejsze kilka jego najbliższych osób to aprobuje. Nadal nie ogarniam. To jest chore.
    Widać, że biedaczka cierpi po stracie Leo, byli ze sobą naprawdę blisko, a teraz w kinie powróciły wspomnienia o nim. Nie dziwię się, że w końcu pękła, po prostu potrzebowała się wypłakać. No i w końcu opowiedziała o Leo Marco, a ten później zachował się jak dupek (przynajmniej moim zdaniem), zostawił ją i wyszedł. W dalszym ciągu nie mogę zrozumieć jego zachowań. On jest dziwny, ok? Momentami jest jak małe dziecko.
    Ciekawi mnie, gdzie ten nasz Mareczek zwiał. Oby tylko nie do Scarlett.
    Czekam na kolejny rozdział :)
    Pozdrawiam,
    ~Karolina.

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj, Marco, Marco, czasami zachowujesz się jak dwubiegunowy..
    Niezbyt fajnie ze strony Reusa, że po tej rozmowie ją zostawił samą. :( Ale mam nadzieję, że to do niego dotrze i zechce to jakoś naprawić, odpokutować i zacznie się naprawdę STARAĆ!
    Czekam, aż coś "większego" się między nimi wydarzy. :D
    O tym, jak napisałaś ten rozdział, nie muszę nic pisać, bo Ty świetnie wiesz, że kocham Twój styl. ;)
    Buziaki! ;*

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do komentowania!❤️ To bardzo motywuje do pisania kolejnych rozdziałów!