Kolejny dzień w mieszkaniu piłkarza rozpoczęłam dość
leniwie. Po obudzeniu postanowiłam poleżeć jeszcze w łóżku. Odsłoniłam na bok
zasłony, żeby do pokoju mogło wpaść trochę światła. W tak piękny dzień
najchętniej położyłabym koc w parku i leżała łapiąc ostatnie, letnie, promienie
słońca. Jutro była już sobota. Mój wielki dzień. Dzień ślubu. Wkroczenie w nową
rolę, zmianę życia codziennego o całe sto osiemdziesiąt stopni. Codzienność u
boku Marco. Piłkarza. Zmiennego piłkarza, którego mimo kilku dni znajomości nie
umiałam rozgryźć, co zawsze przychodziło mi dość łatwo. Był intensywny w swoim
zachowaniu ale w pewnym stopniu uroczy i miał w sobie coś, co mnie do niego
przyciągało. Jakaś jego cząstka mówiła, żebym się nie zrażała, żebym nie
poddawała się i spróbowała go zrozumieć. Tak samo jak powiedział mi Mario, że
wierzy w naszą dwójkę. Skoro znał Marco na wylot może faktycznie miał trochę
racji?
Wstałam z łóżka i wzięłam nową, letnią sukienkę z toreb ze
sklepu. W łazience użyłam nowych kosmetyków i postanowiłam mocniej podkreślić
oko. Rozczesałam dobrze włosy, żeby nie musieć ich związywać, jedynie lekko
zwilżyłam szczotkę wodą.
Kiedy zeszłam na dół postanowiłam przygotować na śniadanie
sałatkę grecką z fetą, sałatą lodową, paprykami i oliwkami. Skropiłam wszystko
delikatnie oliwą. Proste sałatki mi wychodziły, nie ma co. Przy prawdziwych
obiadach zaczynały się schody.
Pieczywo włożyłam do wiklinowego koszyczka i zagotowałam
wodę na herbatę. W czasie gotowania wody poszłam sprawdzić, czy Marco wciąż
śpi. Zapukałam do drzwi jego sypialni, jednak nie uzyskałam żadnej odpowiedzi.
Pozwoliłam sobie zaryzykować i otworzyłam drzwi. Rozejrzałam się dookoła,
jednak jego nie zastałam. Łóżko było zaścielone. Czy to znaczyło tyle samo co
nietknięte? Czy to możliwe, że nie wrócił na noc? Zawołałam go, jednak nie
uzyskałam odpowiedzi. Sprawdziłam jeszcze w jego garderobie i zajrzałam do
łazienki. Przestraszyłam się, że mogło mu coś się stać ale Marco? Bałam się
innej wersji moich przypuszczeń. A druga odpowiedź nasuwała się sama i nie
cieszyła mnie zbytnio.
Poszłam po mój telefon do pokoju i wybrałam pisanie
wiadomości.
„Hej, gdzie jesteś?”
Krótka wiadomość, miałam nadzieję, że wystarczająco treściwa
i niezbyt wścibska. Może trochę. Zeszłam na dół trzymając telefon i nałożyłam
na talerz sałatki. Jedząc ani na chwilę nie spuszczałam wzroku z ekranu
telefonu. Minuty mijały a ja nie dostawałam żadnej odpowiedzi. Kiedy akurat
odkładałam sałatkę do lodówki mój telefon zasygnalizował wiadomość. Dopadłam go
niczym hiena swoją ofiarę i odblokowałam ekran.
„Rosalie, przyjedź
proszę na mostek w parku. Będę na ciebie tam czekał.”
Czytałam jedną wiadomość chyba ze sto razy i próbowałam
wyczytać coś między linijkami. Może nawet coś czego nie było. Jakieś przeczucie
kazało mi jednak wierzyć, że nie wszystko było jednak w porządku.
Pobiegłam na górę po schodach do łazienki i umyłam zęby.
Wezwałam zaraz potem taksówkę. W czasie oczekiwania poprawiłam makijaż,
pomalowałam usta na kolor lekko wpadający w czerwień, który przepięknie
komponował się z moimi włosami i jasną cerą.
Na stopy włożyłam balerinki na lekkim obcasie pasujące
kolorystycznie pod sukienkę. Wzięłam kilka euro z szafki, które ostatnio
wcisnął mi na siłę piłkarz, żeby móc zapłacić za taksówkę, a potem zamykając za
sobą drzwi opuściłam budynek.
Całą podróż zastanawiałam się nad powodem spotkania.
Spoglądałam na telefon, czy może czegoś jeszcze nie przysłał jednak urządzenie
milczało jak zaklęte.
Stając u wejścia parku poprawiłam sukienkę i podciągnęłam na
ramieniu moją malutką torebkę. Przeszłam przez kilka zielonych alejek, które
prowadziły zawile do schowanego na uboczu parku mostu nad przebiegającą tam
rzeką.
Wychodząc z alejki od razu ujrzałam zamyślonego,
opierającego się o barierkę mostu Marco. Ubrany w czarne, jeansowe spodnie do
kolan i luźną, fioletową koszulę rozpiętą na dwa guziki u góry.
Wpatrzony w
taflę wody nawet mnie nie zauważył. Podeszłam do niego cicho. Dopiero kiedy
drewno zaskrzypiało pod moim ciężarem wolno się odwrócił. Zauważyłam jego
podpuchnięte, zmęczone, przekrwione oczy. Przepłakał, a może po prostu nie spał
całą noc.
-Co się stało? Wszystko w porządku? Nie wyglądasz dobrze…
-Spokojnie, Rose. –uśmiechnął się słabo i zbliżył się do
mnie na kilka kroków. Nie wiedząc czemu odruchowo go przytuliłam. Oddychając
ciężko położył dłonie na moich plecach, jednak po chwili już mnie odepchnął.
-Martwię się o ciebie.
-Niepotrzebnie. Ostatnie, o co powinnaś się martwić to ja.
-Nie pleć głupstw. Jesteś… -dla mnie ważny. Nie umiałam tego
wypowiedzieć na głos. Nie wiedziałam co o tym myśleć, choć może taka właśnie
była prawda. Stał się dla mnie ważny. Nie wiem nawet w którym momencie skradł
garść mojej sympatii.
-Chciałbym cię przeprosić, za wszystko. Może nie zasługuję
na twoje wybaczenie…
-Nie jestem zła. Każdy ma gorsze dni, nawet tygodnie, dołki
w życiu. Powiedz mi, co się dzieje.
-Wiem, że jesteś zła. Masz mi za złe wszystko co robiłem nie
tak. Jak się zachowywałem wobec ciebie… Niesłusznie. Jesteś wspaniałą
dziewczyną i nie zasługujesz na takie traktowanie. Jakkolwiek miałbym zły
dzień. Chcę ci pomóc.
-I tak mi już pomogłeś. Jestem ci bardzo wdzięczna i będę.
Cieszę się, że trafiłam właśnie na ciebie…-uśmiechnęłam się i złapałam go za
dłoń. On bez emocji, nawet ponuro spojrzał na nasze splecione palce. Mimo
wszystko ich obserwacja była nadzwyczaj długa.
-Pójdziesz zamieszkać chwilowo do Mario i Ann. Mają tylko
kanapę wolną ale postaram się na dniach załatwić dla ciebie najlepsze
mieszkanie. Proszę, nie mów tylko, że nie chcesz moich pieniędzy. Wiem to, ale
prawda jest taka, że bez pieniędzy człowiek daleko by nie zaszedł. Chcę być
pewien, że będziesz miała dobrą przyszłość…
-O czym ty mówisz? Co chcesz powiedzieć…
-Jesteś wolna, Rose. Nie będzie ślubu. Jesteś wolnym
człowiekiem a ja nie mam prawa zabierać ci tej wolności jakkolwiek nie miałoby
mnie to ratować. Odwołałem ślub. Zostawiłbym ci mieszkanie, jednak sprzedałem
wczoraj dom, w którym mieszkałem ze Scarlett a nie mogę dłużej mieszkać z tobą.
-Ja… -zupełnie nie wiedziałam co mam powiedzieć. Był
zmienny. Cholernie zmienny. Zaczęło mi się kręcić w głowie. Aby nie zauważył,
że gorzej się poczułam oparłam się delikatnie o barierkę.
-Przepraszam za wszystko, Rose. –szepnął i musnął ustami mój
policzek. Kiedy chciałam go zatrzymać jego już nie było.
Nie wiedziałam co mam
czuć. Co powinnam. Byłam wolna, nie musiałam wychodzić za mąż. Powinnam była
być szczęśliwa ale.. czułam pustkę. Mimo to, że tak naprawdę kilka dni
spędziłam mieszkając z piłkarzem, przyzwyczaiłam się. Zaakceptowałam moje
życie, na które miałam jakikolwiek plan. Zaakceptowałam Marco… Polubiłam go. On
teraz chciał się zupełnie odseparować. Myśl, że nie będziemy mogli się widywać
sprawiała mi największy ból. Prawie taki jak po stracie Leona. Nie byłam
świadoma nawet jak blondyn po cichu wdarł się niczym intruz do mojej głowy i
serca. Zaczęłam biec uliczką prowadzącą do wyjścia z ogrodu chcąc go dogonić.
Na marne.
Poszłam więc usiąść na moją ławkę, na której bywałam już dwa
razy. Zawsze na niej płakałam. Nie dzisiaj.. Nie dzisiaj..
Jednak nie. Zawsze.
Po moim policzku spłynęły dwie łzy, które szybko otarłam.
Dobrze, że go nie było. Dobrze, że nie widział mnie w stanie jakim jestem. Nie
rozumiałam nawet samej siebie, więc co bym powiedziała, gdyby zapytał mnie
czemu płakałam.
Nawet nie wiedziałam ile czasu tak upłynęło. Zadzwoniłam
znów po taksówkę, by móc wrócić do mieszkania po raz ostatni już
najprawdopodobniej. Mijałam z żalem wszystkie obrazy okolicy, do której, mimo
krótkiego czasu się przyzwyczaiłam.
***
W salonie na stoliku czekała na mnie biała kartka.
„O czternastej
przyjedzie Ann i pomoże ci się spakować. Przepraszam, że sam ci tego nie
powiedziałem. Jestem pieprzonym tchórzem. Jeszcze raz cię przepraszam. Mam
nadzieję, że się jeszcze spotkamy.
Marco.”
Nie miałam więcej słów ani sił, by pisać do niego wiadomość
czy dzwonić. Poszłam do swojego pokoju. Zaczęłam pakować wszystkie rzeczy do
siatek, w których je jeszcze kupowałam. Łza zakręciła mi się w oku na widok
dużej siatki stojącej w kącie z trzema kartonami. Suknia, buty i toczek. Nie
chciałam ich wyjmować ani tym bardziej brać ze sobą.
Kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi zbiegłam na dół i
otworzyłam drzwi Ann. Uśmiechnęłam się do niej dość krzywo. Modelka wyłapała
jednak szybko, że nie tryskam radością i uściskała mnie mocno. Zaoferowała, że
zaniesie do samochodu na dole część rzeczy. Podałam jej trzy siatki i poszłam
jeszcze do łazienki zabrać swoje kosmetyki. Kiedy wszystko już było gotowe
wzięłam do ręki kartkę, na której była napisana wiadomość od Marco, a na jej
odwrocie postanowiłam jednak napisać kilka słów.
„Marco,
Jest mi przykro, że
nie mieliśmy szansy się pożegnać. Dziękuję za wszystko co dla mnie zrobiłeś.
Nie myśl, że jestem zła na ciebie. Nie jest tak.
Chciałabym, żebyś
odnalazł szczęście, odnalazł miłość. Zasługujesz na to.
Nie wiedziałam co mam
zrobić z tą sukienką… Miałam ją mieć jutro na ślubie. Kiedy ją założyłam wiedziałam,
że to ta jedyna, Yv też się zgodziła-miałeś paść z wrażenia… Zostawię ją tobie.
Możesz ją sprzedać, oddać komuś.. Może zadziała jak dobry talizman i szybciej
znajdziesz żonę? W końcu obrączki i suknię już masz.:)
Będę tęsknić.
R.”
-Rosalie? Jesteś?-z głębi mieszkania dobiegł mnie głos Ann.
-Tak, już idę! –odkrzyknęłam i przesunęłam kartony na bok
sypialni blondyna. Kiedy już miałam wychodzić uśmiechnęłam się lekko i
dopisałam jeszcze jedną rzecz.
”Ps. W lodówce jest
sałatka. Powinieneś zacząć jeść, bo ludzie tylko nabawiają się przy tobie
kompleksów. Nie myśl tylko o sobie;)”
Wzięłam z pokoju ostatnie siatki i z sentymentem, mając
jednak nadzieję, że jeszcze wrócę zamknęłam za sobą drzwi. Mario miał przekazać
klucze Marco przy najbliższej okazji, kiedy się spotkają.
Musiałam mocniej zacisnąć powieki wyjeżdżając z osiedla, by
pohamować kolejny płacz. Ten dzień był okropnie rozchwiany emocjonalnie w moim
wydaniu. Może w mieszkaniu Ann i Mario odetchnę i będę mogła zdystansować się
do zaistniałej sytuacji. Postaram się zacząć nowe życie. Raz jeszcze.
-W porządku Rose?
-Tak. Zamyśliłam się. Dziękuję, że pozwoliliście mi u siebie
mieszkać.
-Naprawdę nie ma za co. Chcieliśmy ci dać nawet naszą
sypialnię, ale nie zmieścimy się we dwójkę na kanapie…
-To żaden problem. Po prostu cieszę się, że spadłam na
cztery łapy i będę miała dach nad głową. Już byłam pewna uciekając, że spędzę
tak kilka nocy…
-Masz nas. Zawsze. Nigdy nie będziesz sama i nie pozwolimy,
żeby działa ci się krzywda. –wyznała pewnie co zupełnie mnie wzruszyło.
Cieszyłam się, że to właśnie Ann była kimś, komu mogłam bezgranicznie ufać.
-Dziękuję, choć nie znamy się tak bardzo…
-Poznamy. –uśmiechnęła się promiennie i wjechała w parking
podziemny równie nowoczesnego osiedla, na którym mieszkał Marco. Razem
wyjęłyśmy z bagażnika wszystkie moje rzeczy. Z trudnością ale udało nam się
dostać z nimi do windy. Mieszkanie znajdowało się na piątym, ostatnim piętrze
budynku. Sprawnie otworzyła drzwi i wpuściła mnie do przestronnego apartamentu.
To mieszkanie dużo różniło się od lokum Reusa. Było urządzone bardziej kolorowo,
jednak było trochę puste.
-Nowe mieszkanie, czy specjalnie tak mało mebli? –zapytałam
Ann stawiając moje torby w rogu pokoju żeby nie przeszkadzały.
-Nie, my dopiero budujemy tu dom. W dzielnicy oddzielonej od
centrum, jednak nie na typowym odludziu. Mario wrócił od tego sezonu do Borussii.
Tu zaczynał, w Bayernie miał, cóż.. lekcję życia.
-Dobrze, że wrócił. Chyba są ze sobą blisko z Marco, więc
zakładam, że znali się już wcześniej.
-Mario nawet mi wypomina, że Marco ma zawsze pierwszeństwo,
bo jest z nim dłużej niż ze mną.-roześmiała się modelka. –Podziwiam taką
przyjaźń. Nie jestem zazdrosna, wręcz cieszę się, że Mario ma kogoś takiego jak
Marco. Jeśli tylko coś się dzieje jeden biegnie do drugiego, nawet nie
potrzebują się prosić o wizytę. Zresztą jak jest teraz.
-Z Marco jest źle?
-Nie wiem, Rose. Możesz spróbować coś wydusić od Mario jak
wróci, ale ich sekrety to świętość i trwałość. Nie zadręczaj się. Nic tu nie
jest twoją winą. Choć, zrobimy razem obiad.
-Chętnie. –uśmiechnęłam się słabo będąc jednak myślami
daleko z Marco.
Po umyciu rąk zajęłam się krojeniem warzyw do zupy, którą
przygotowywała Ann. Puściłyśmy głośno muzykę i od czasu do czasu
podśpiewywałyśmy wesoło i tańczyłyśmy zderzając się biodrami. Spędziłyśmy
naprawdę świetny czas razem. Na chwilę udało mi się oderwać myślami od całego
świata i odetchnąć. Kiedy nasza lasania szpinakowa z fetą dochodziła w
piekarniku usłyszałyśmy dźwięk przekręcanego klucza w zamku drzwi mieszkania.
-Heeej!-usłyszałyśmy ciepły głos Mario. Ann od razu się
uśmiechnęła od ucha do ucha i niczym szczęśliwe dziecko widząc prezenty pod
choinką w Boże Narodzenie pobiegła na palcach do przedpokoju. Wychylając się za
nią zobaczyłam jak wpada w ramiona swojego ukochanego i całuje go delikatnie na
powitanie. Postanowiłam też do niego podejść.
-Dobrze cię widzieć, Rose. –uśmiechnął się na mój widok i
objął mnie po przyjacielsku i pocałował w policzek. –Pewnie Ann już ci mówiła,
że mamy niestety tylko kanapę…
-Tak, to żaden problem. Dziękuję, że zgodziliście się mnie
przyjąć.
-Też żaden problem. Mam nadzieję, że wyręczysz mnie chociaż
w wybieraniu bzdet do nowego domu. Ann szaleje a ja nie rozumiem o czym o na
nawet mówi. –złapał się za głowę śmiejąc się.
-Chętnie. –zgodziłam się i przeszłam do kuchni, gdzie Mario
zaczął sam iść.
-Buty chociaż zdejmij!-upomniała go dziewczyna śmiejąc się.
Mario zwyczajnie ściągnął buty zahaczając niedbale stopami buty w piętach nie
zatrzymując się i zostawiając je za sobą. Schylił się do piekarnika i zapalił w
nim światło. Jednocześnie z żaróweczką w środku zaświeciły się też jego oczy.
Ann spojrzała na niego pobłażliwie. On miał uśmiech jak dziecko. Mówił
wszystko.
-Rose zrobiła ją prawie w całości. Pomogła też przy zupie.
-Rose zostaje z nami na zawsze. –stwierdził poważnie i
zabrał swoje buty ze środka przejścia.
-Ja tu nie mam nic do powiedzenia?
-Przykro mi. Life is brutal. –wzruszył ramionami odkładając
rzeczy na miejsce. –Jestem okropnie głodny.
-Jedzenie za dwie godziny dopiero. –stwierdziłam ze smutkiem
przybierając poważną minę.
-Jak to? Mam głodować?
-Life is brutal. –roześmiałam się widząc jego minę. Nie
mogłam powstrzymywać przy nim długo powagi.
-Co wolno wojewodzie…-pogroził mi palcem śmiejąc się i
ruszył korytarzem do łazienki.
Z uśmiechem wyciągnęłyśmy z Ann talerze i sztućce i
przygotowałyśmy wszystko na stole w salonie. Do trzech miseczek nalałyśmy kremu
i dorzuciłyśmy specjalne słone ptysie na wierzch. Kiedy Mario przyszedł
przebrany już w sam dres po domu wszystko było już przygotowane.
-A Mase śpi?
-No właśnie się nie odzywała. Nasypię jej karmy i może
wybierzemy się na spacer z Rose po obiedzie, hmm? –zapytała mnie modelka
siadając do stołu.
-Chętnie. A ty, Mario nie chcesz?
-Ja mam kilka rzeczy do załatwienia w domu. Jutro możemy
pójść po treningu.
-Oho! Już widzę ciebie po treningu wychodzącego z psem na
spacer. –zarechotała wracając z kuchni- Dobra, jemy, bo lasania już jest
gotowa. –oświadczyła dołączając do nas.
Zjedliśmy w przyjemnej atmosferze oba dania. Razem z Ann
stwierdziłyśmy nieskromnie, że obiad wyszedł nam naprawdę dobrze. Mario nie
udzielał się zbytnio w rozmowie-wolał skupić się na jedzeniu. Sam zabrał się do
sprzątania po nas po posiłku, co zupełnie mnie zauroczyło. Żeby facet sam brał
się do sprzątania? Ann miała w domu anioła.
-Nie myśl, że on tak zawsze. –jakby wyczytała mi w myślach.
–Popisuje się.
-Ja się popisuję? Ja?
-Tak, kochanie, ty. –uśmiechnęła się szeroko i wstała z
miejsca.
W kuchni pojawił się mały czarny piesek z krótkim ogonkiem i
przeuroczą mordką. Na początku nie zwrócił na mnie uwagi i poszedł jeść. Ann
nie powstrzymała komentarza, że ma to po tatusiu. Kiedy zwierzak już się najadł
podszedł do mnie i zaczął wąchać moje nogi. Zaśmiałam się i pogłaskałam go po
łebku.
-Idę się rozstawić na balkon. Ładnie słońce świeci to tam
posiedzę. –stwierdził Mario patrząc przez okno. Poszedł do dużej szafy, skąd
wyciągnął składany leżak. Ann też wstała, by pomóc mu rozłożyć parasol. W tym
czasie postanowiłam zebrać swoją odwagę i zadzwonić do Marco. Wzięłam z torebki
swój telefon, właściwie jego, który mi podarował. Może powinnam mu go oddać?
Po wybraniu numeru przyłożyłam telefon do ucha. Niestety
zamiast sygnału usłyszałam piskliwy sygnał, że nie można się połączyć z
numerem. Spróbowałam jeszcze raz jednak na marne. Nawet nie włączyła się
cholerna skrzynka głosowa! Naprawdę nie chciał już więcej ze mną utrzymywać
kontaktu? Zaczynałam myśleć, co mogłam takiego zrobić i powiedzieć nie tak, by
mógł zerwać jako takie zaręczyny i pozbyć się z mojego życia. Co prawda mówiłam
mu, że nie chcę małżeństwa…
Ale jeśli tylko to miałoby być przeszkodą…
-Rose, ty płaczesz? –podszedł do mnie zatroskany Mario. Objął
mnie ramieniem i odłożył telefon na bok. Zerknął na wyświetlacz i zrozumiał
prawdopodobnie wszystko. –Hej, nie płacz… -powiedział cicho i przytulił mnie do
siebie. Opierając głowę na jego barku zaczęłam głęboko oddychać, żeby się
uspokoić.
-Czy on mnie naprawdę nienawidzi? –szepnęłam zaciskając
wargi, aby pohamować napływające łzy.
-Nawet tak nie myśl, Rose. Na pewno cię nie nienawidzi.
Uwierz mi.
-To dlaczego…
-Jest zły na siebie za to co zrobił.
-Ale ja nie mam mu tego za złe, Mario.
-Nie przejmuj się. Niczym się nie przejmuj. Idź się
przewietrz, pogadamy wieczorem, jeśli będziesz chciała.
-Dziękuję. Rozmawiałeś z Marco?
-Tak, zaraz też będziemy rozmawiać na Skypie, ale Rose…
-Rozumiem, potrzebujecie pogadać sami a Marco też się
uspokoić tylko proszę, przekaż mu, że nie jestem zła za nic, naprawdę.
-Dobrze. Uszy do góry, będzie dobrze. –uśmiechnął się i
potarł dłonią pocieszająco moje plecy. Ann dołączyła do nas po chwili.
-Idziemy? –uśmiechnęła się szczerze i nie wypytywała co się
stało. Byłam jej za to wdzięczna.
-Tak, zobaczę czy mam wszystko w torebce.
-Dobra, ja ubiorę ją w smycz. –oznajmiła i zagwizdała, żeby
psina podeszła do niej. Chwilę później słyszeliśmy już wesoły dźwięk
energicznie przebierających w naszym kierunku łapek.
Podziękowałam Mario
zwykłym skinieniem głowy i uśmiechem. Podeszłam do moich siatek i jedyne o czym
pomyślałam, to włożyć do torebki pudełko z naszyjnikiem od Marco. Nie chciałam
tego robić, ale musiałam, jeśli chciałam zacząć żyć na własną rękę i się zacząć
utrzymywać. Wyszłyśmy z Ann chwilę później, machając do Mario, który usadowił
się na balkonie na leżaku z laptopem na nogach i podłączał do niego słuchawki.
Możliwe, że miał właśnie zaczynać rozmowę z Marco.
Chciałam nawet zostać i
wyszarpać mu laptop z rąk jak tylko się połączy ale wtedy bym zupełnie zrobiła
z siebie zdesperowaną idiotkę.
Wyszłyśmy z Mase przed budynek i zaczęłyśmy kierować się w
stronę parku, na szczęście innego niż ten, na którym rozstaliśmy się z Marco. Z
Ann rozmawiałyśmy o zupełnych bzdurach, zupełnie naturalnie omijałyśmy temat
Marco. Nie było nic wymuszone, jak u starych, dobrych znajomych. Gdy zobaczyłam
na drodze lombard wiedziałam, co muszę zrobić, choć naprawdę z ciężkim sercem.
-Poczekasz na mnie chwilę?-zapytałam Ann nawet na nią nie
spoglądając.
-Tak, ale czemu?
-Muszę coś oddać.-wskazałam dłonią budynek. Blondynka
zmarszczyła brwi.
-Jeśli nie masz pieniędzy przecież możemy ci pożyczyć. Marco
i tak chce ci kupić mieszkanie, on ma pieniądze, nie robiłby tego, gdyby nie
chciał czy nie było go stać.
-Ann, ja nie chcę pożyczać, muszę znaleźć gdzieś pracę jak
najszybciej. Chcę oddać wszystkie pieniądze Marco za mieszkanie, które chce
kupić. Nie chcę być ciężarem niezależnie jak ktoś bardzo jest bogaty.
-Rose…
-Wiem, że postąpię dobrze. Ten naszyjnik jest piękny i
zaczęłam mieć do niego sentyment. Skoro to naprawdę był prezent, to myślę, że
mogę z nim zrobić co chcę.
-A mogę jako prezent dać ci…
-Nie. Nic mi nie dawaj. Dziękuję ci, jesteś kochana, ale nie
mogę, źle bym się z tym czuła.
-Dobrze, więc poczekamy. –westchnęła z rezygnacją
spoglądając na psa i zaczęła szukać telefonu
w torebce, żeby pewnie sprawdzić godzinę.
Za kolię dostałam naprawdę dużo pieniędzy. Nawet nie
myślałam, że może być aż tyle warta. Ciężko mi było się z nią pożegnać, choć
nie miałam jej ani razu na szyi. Sam fakt jej posiadania..
Ann ożywiła się widząc mnie i poszłyśmy już na teren parku,
w którym było specjalne miejsce oddzielone dla zwierząt i był stworzony mały
psi tor przeszkód.
Ann odpięła Mase ze smyczy, a ta po chwili już gnała do
zabawek i innych dwóch psów, które były ze swoją właścicielką. My usiadłyśmy na
ławeczkę i w ciszy ją obserwowałyśmy. Cisza jednak nie trwała długo.
-Witam moje laseczki. –uśmiechnął się zawadiacko nadchodzący André.
Uśmiechnęłyśmy się obie widząc go. Zamknął za sobą furtkę i podszedł do naszej
ławki. Krótko uściskał Ann, później przytulił mnie mocno ściskając i pocałował
w policzek. Spojrzał na mnie troskliwie i położył dłoń na ramieniu.
-Miałem właśnie do ciebie dzwonić, czy wszystko w porządku.
Przepraszam, że się nie odzywałem ale musiałem wyjechać do rodziców do
Ludwigshafen. Wróciłem wczoraj wieczorem.
-Nie szkodzi. U mnie wszystko w porządku. Podróż się udała?
-Tak. Może spotkamy się dzisiaj wieczorem, co? Jakieś kino?
–zapytał luźno. Ja jako kobieta zaczęłam szukać wszystkich możliwych innych
znaczeń wyrazów użytych w zdaniu. On chce się ze mną umówić? Randka? Zwykłe
spotkanie? A może on po prostu tak jak mówi chce się spotkać? Najzwyczajniejsze
w świecie… Tak, z Marco spotkanie najzwyczajniejsze w świecie też miało być…
-Jakoś nie mam ochoty na kino ani na dzisiaj ani na wieczór.
Nie mam najlepszego nastroju do wychodzenia.
-W takim razie jutro. I nie przyjmuję odmowy. Kolacja. Ja
wybieram restaurację. Lecę do Mario, wychodzimy do Romana. Bawcie się dobrze. I
uważajcie na przypadkowe potomstwo. –zaśmiał się wyszczerzając ząbki w szerokim
uśmiechu. Chwilę później już go nie było a my z Ann nie wiedziałyśmy co miał
przez to na myśli.
-Mase! –pisnęła śmiejąc się widząc jej sunię pod urokiem
Yorka. Podbiegła do niej i zabrała ją do nas na ławkę zabierając przy okazji
leżący na trawie kijek.
-To by były niezłe szczeniaki.
-Daj spokój! Szczuropsy by były jakieś. Nie lubię Yorków.
-Oj tam. Może to tylko przyjaciel.
-Eheee, tak jak ty i André!
-Ale co ma do tego André!?-zmarszczyłam brwi i założyłam
ręce jedna na drugą.
-Jesteś głupia czy głupia? On na ciebie leci jak ten York!
–roześmiała się ze swojego porównania. –Z resztą też trochę podobnie wygląda.
Duże oczy, ślini się na twój widok…
-Dobrze, że nie zaznacza terenu. Chodź już. –mruknęłam i
wstałam z ławki. Zaczęłam iść przed siebie zostawiając za sobą śmiejącą się do
rozpuku Ann. Otarła zgiętymi kciukami kąciki oczu.
-Pomogę ci się przyszykować. Będzie dobrze. Nie musicie od
razu mieć szczeniąt… Dzieci znaczy się. –dołączyła do mnie w wybitnie dobrym
nastroju.
-Zapomnij. Nie idę.
-Nie słyszałaś? Nie ma odmowy. André jest naprawdę świetnym
gościem. Hmm, musiałabym na was dłużej popatrzeć, ale hipotetycznie byście do
siebie pasowali. Statystycznie oboje jesteście wolni i możecie być razem.
-Statystycznie ty i Mase macie po trzy nogi.
-No proszę, jak po zobaczeniu z Schürrle wrócił humorek.
Miłość wisi w powietrzu.
-Wracam do domu.
-Ja też. –uśmiechnęła się i nie pozwoliła się wyprzedzić
dorównując mi kroku.
Piętnaście minut później weszłyśmy do mieszkania. Odpięłam
Mase smycz, co było nie lada wyzwaniem-uparcie nie chciała przełożyć łapy przez
szelki a jak ją pogilgotałam w brzuch od razu kładła się na plecach gotowa do
głaskania. Mario nie było w mieszkaniu. Zostawił Ann kartkę na lodówce, że
wyszedł i wróci za półtorej godziny.
Ann przygotowała nam lemoniady z cytryną i miętą i postawiła
dzbanek na parapecie balkonu. Przyniosła tam drugi leżak i mały stoliczek, na
który mogłyśmy postawić szklanki. Przez czas, kiedy nie było Mario oglądałyśmy
w katalogu i tablecie różne meble i dodatki do domu pary. Miałyśmy kilka
różnych pomysłów na ustawienie sypialni. Dzięki aplikacji ustawiałyśmy w
salonie wszystko co chciałyśmy i pozapisywałyśmy projekcje, które nam się
podobały. Ann była w niebie. Przejmowała się bardzo, żeby wszystko było jak najlepsze
dla niej i Mario. On sam, kiedy wrócił dołączył do nas na balkon i zerkając na
nasze pomysły wypił lemoniadę Ann.
-Za mało zrobiłaś. –westchnął po odstawieniu szklanki.
-Nie byłeś przewidziany jako konsument, kochanie. –posłała
mu szczery uśmiech.
-Zawsze… -westchnął i usiadł jej okrakiem na nogi. –Ale to
zawsze masz mnie przewidywać w swoich planach. –podniósł swój lewy kącik ust w
zadziornym uśmiechu i pocałował ją namiętnie.
Uśmiechnęłam się na ten widok i
nie mogłam odgonić myśli jakby to było czuć usta Marco na swoich.
Postanowiliśmy wieczór spędzić przy oglądaniu filmu i
kolacji. Ann tym razem sama udała się do kuchni pozostawiając mnie i Mario w
nieświadomości, że w ogóle przygotowuje posiłek. Nie chciało nam też się
ruszyć. Kanapa miała nad wyraz mocne namagnesowanie i w dodatku milutki,
puchaty koc, który mimo lata był idealny na taki wieczór jak ten.
Zjedliśmy na kolacje delikatną sałatkę z czosnkowym
pieczywem i ciepłą zieloną herbatą, którą ostatnio naprawdę zaczynałam lubić.
Kiedy Mario z Ann zaczęli wybierać kolejny film postanowiłam
wziąć prysznic i przebrać się w nową, dwuczęściową piżamę, którą kupiłam na
zakupach. Jednak cały czas wiernie pozostawałam przy bluzce Leo. Może trzeba
było zacząć zmieniać rzeczywistość. A może bardziej zacząć ją zauważać.
Mój tatuaż całkowicie się zagoił. Miałam obawy, że całe
gojenie będzie trwało dłużej jednak wszystko poszło idealnie i dość krótko,
może przez stosowanie maści? Naprawdę go uwielbiałam. Był wyjątkowy, jedyny w
swoim rodzaju. Cieszyłam się, że był częścią mnie.
Założyłam piżamowe getry i dłuższą bluzkę z dekoltem w
kształcie trójkąta, który wykończony był koronką. Włosy zaplotłam w warkocza i
stwierdziłam, że jeśli jutro miałam naprawdę wyjść z André przygotuję się
lepiej jutro.
Miałam już wchodzić z korytarza do salonu, gdy zaskoczył
mnie Mario. Uśmiechnął się i przeprosił, że mnie przestraszył.
-Pogadamy?-uśmiechnął się szczerze. Kiwnęłam posłusznie
głową i skierowaliśmy się do sypialni jego i Ann. Łóżko naprawdę było małe, ale
jak wyjaśnił, to wszystko chwilowe i nie przywiązywał największej wagi do
aktualnego wystroju mieszkania.
Usiedliśmy na łóżku w siadzie skrzyżnym przodem do siebie,
Mario zapalił lampkę nocną na stoliku, która rozproszyła panujący mrok i tym
samym rozluźniła trochę atmosferę ujmując powagi.
-Ann mi mówiła, że jej też nie mówisz wszystkiego o czym
rozmawiasz z Marco i ja wiem, że macie też swoje sprawy… Ale po tym jak się
dzisiaj rozstaliśmy, nie wiem czy ci mówił… To mnie boli. Okropnie. Nawet mi
nie pozwolił dojść do słowa.
-Przekazałem mu, że się nie gniewasz i że chciałabyś się z
nim zobaczyć.
-I? –zapytałam czekając w napięciu próbując rozczytać coś z
jego wyrazu twarzy. –Jak on się czuje?
-Cóż. Według niego w porządku, według mnie niezbyt.
-Mogę coś zrobić? Mario, ja naprawdę muszę się z nim
spotkać. Potrzebuję.
-Przepraszam, że ci to mówię, bo wiem, że sam mówiłem, że
wam kibicuję, ale chyba lepiej by było, gdybyście się oboje od siebie
zdystansowali. Znam Marco lepiej niż nikt inny… Daj mu chwilę czasu. Wierzę w
waszą przyjaźń, naprawdę. Jak i naszą. –uśmiechnął się pogodnie otrząsając się
z pewnego transu i objął mnie ramieniem.
-Dziękuję. Cieszę się, że mam kogoś bliskiego. Bo taka jest
prawda, że jesteście mi teraz najbliżsi.
-Jeśli będziesz chciała ze mną czy z Ann porozmawiać o
czymś, wyrzucić coś z siebie to zawsze jesteśmy do dyspozycji. Nie myśl, że
obarczasz nas problemami. Tak po prostu jest czasem lżej.
-Na pewno nie teraz…
-W porządku. Nic się nie spieszy.
-Mario, telefon dzwoni!-zawołała z salonu Ann. Kiedy brunet
podnosił się z łóżka zatrzymałam go jeszcze na chwilę.
-Nie mogę dać mu czasu i trzymać się daleko. Tęsknię za nim
i potrzebuję jego obecności..
-Rose, on już swoje przeszedł. Po co brnąć w coś, czego nie
ma… Chyba, że się mylę?
-Wiem, że on nic… on nic do mnie nie czuje i jestem mu
obojętna…
-Na pewno nie jesteś obojętna, skoro dla twojego dobra się z
tobą rozstał.
-On nie ma pojęcia o moim dobrze. Ja będę szczęśliwa… jak
on..
-Hej, spokojnie.. –złapał mnie za dłoń próbując uspokoić.
Moje policzki jak i cała twarz płonęły.
-Kiedy myśmy się rozstali ja uświadomiłam sobie, że zaczęłam
do niego coś czuć. Nie wiem tylko co. To zbyt silne i przerasta mnie jak i
czasem on sam… -wyrzuciłam z siebie wszystko co leżało mi na sercu i zaczęłam
obserwować cienie padające na ścianę. Nie miałam odwagi spojrzeć piłkarzowi w
oczy.
~~~
Polsat, polsat.. Stęsknione za polsatem? :')
Pojawiały się komentarze z pytaniem o postawę Yvonne, Ann i Mario.. Stawiam, że pod tą częścią mogą się one nasilić. Powiem tak. Nie jest to wynikiem mojego niedopatrzenia, braku pomysłu..nie. Ta sprawa rozwiąże się trochę dużo później, wskazana jest cierpliwość, czuję, że ten blog jest przemyślany i postaram się go mimo wszystko stworzyć do końca, aż do epilogu, tak jak sobie marzyłam mimo, że czasem wszystko idzie nie tak jakbym chciała.
I zapraszam do komentowania, bo naprawdę cieszę się z każdego i jestem ogromnie wdzięczna za każdą opinię, daje mi to dużo dużo siły, nie tylko do pisania!
Ściskam! xx
Ściskam! xx
Och, kochana, załamałaś mnie ich rozstaniem! :(( Dlaczego Marco nie dał jej nawet dojść do słowa? Przecież na pierwszy rzut oka widać, że ona coś do niego czuje, a i jemu nie jest obojętna.. Dlaczego Marco chce to wszystko, co się między nimi wydarzyło, zniszczyć? Zaprzepaścić?
OdpowiedzUsuńTak wiele pytań, na których nie znamy odpowiedzi, ale mam nadzieję, że jak najszybciej poznamy :)
Liczę na to, że w następnym rozdziale Rose i Marco się spotkają i powiedzą sobie w końcu, co tak naprawdę jest między nimi - bo to niemożliwe, że nic. Zresztą, Mario powiedział, że Reusowi musi zależeć na Rosalie, skoro podobno zostawił ją dla jej dobra.. Może jak Marco zobaczy, że André kręci się przy Rose, to sobie uświadomi, że ją kocha i powinni być ze sobą?
Ach, już się nie mogę doczekać następnej soboty.. Tygodniu, mijaj!
Buziaki i weny ;*
Miałam wewnętrzne przeczucie, a raczej obawę, że do tego ślubu nie dojdzie. I tak.. na początku byłam przeciw... potem byłam za... i właściwie motałam się z jednej strony w drugą, ale teraz to jest mi właściwie przykro. To byłoby szaleństwo, ale chyba obojgu by to wyszło na dobre. Mareczek jak to Mareczek kradnie moje serce z każdym rozdziałem coraz bardziej. I w tym rozdziale nie było inaczej. Wiedziałam, że to jego wyjście nie było obojętnością na nocną rozmowę z Rose, a wrecz przeciwnie! Mam nadzieję, że te Misiaki w końcu będą razem i żaden Andre nic nie zmieni. I mam nadzieję że Marco ogarnie pupę i zacznie walczyć. No i znowu nie mogę doczekać się kolejnej soboty. Niecierpliwie czekam na 9! <3
OdpowiedzUsuńMelduję się!
OdpowiedzUsuńI przepraszam, że nie pojawiłam się pod siódemką. Rozdział przeczytałam, ale... cóż, to już chyba ten wiek, że skleroza włącza się do akcji xD
A i ósemka bardzo mi się podoba ^^ Chociaż powiem ci szczerze, po raz kolejny nieźle mnie zaskoczyłaś.
Ja od początku wiedziałam, że ten ślub raczej nie będzie miał racji bytu. Z jednej strony jednak minimalnie się ku niemu skłaniałam, ale z drugiej... no właśnie, widzimy co się wyprawia. Szkoda w sumie, nie rozumiem też, dlaczego Marco nie pozwolił jej dojść w ogóle do słowa :( Mam nadzieję, że jeszcze się spotkają i to wyjaśnią między sobą.
Jestem strasznie ciekawa, co tam dla nas, właściwie dla nich, jeszcze przygotujesz ^^
Weny, buziaki :**
Teraz to już w ogóle mam mętlik w głowie. Dlaczego Marco "rozstał się" z Rose?
OdpowiedzUsuńCzyżby po tym co powiedziała mu dziewczyna poprzedniego wieczora zrozumiał, że nie będzie jej na siłę zmuszał do ślubu, bo będzie się czuła z nim jak w więzieniu. Kurde, no już sama nie wiem co mam myśleć na ten temat. Niby Marco udaje twardego, ale widać, że to "rozstanie" dotknęło go równie mocno jak Rose.
On też ewidentnie coś do niej czuje, tylko po prostu nie chce się do tego przyznać przed samym sobą... no i tym bardziej przed Rosalie. Niby taki wielce dorosły a zachowuje się o wiele gorzej niż dziecko z przedszkola.
W tej sytuacji chociaż tyle dobrego, że nie zostawił Ruby na pastwę losu, no bo równie dobrze mógł tak zrobić i zachować się jak skończony dupek (zresztą, jakby już się tak nie zachowywał).
Ann i Mario jak zwykle ciepło i przyjaźnie przyjęli dziewczynę pod swój dach i to jeszcze z otwartymi ramionami. Są naprawdę dobrymi ludźmi i to się ceni.
No i jeszcze Andre... czyżby podkochiwał się w naszej Rose? Trochę mi go szkoda, bo ona raczej nie jest nim zainteresowana w taki sposób i traktuje go jak przyjaciela. Mam nadzieję, że jak Marco dowie się o tej ich "randce" to się ogarnie i da mu to niezłego kopa do działania. Na pewno się do tego nie przyzna, ale dam sobie rękę uciąć, że Mareczek będzie się gotował z zazdrości i może wreszcie mu te głupoty z głowy wyparują. Niby ich relacja była wręcz chora i nie do ogarnięcia, ale w głębi duszy zaczęłam im kibicować.
Czekam na kolejny rozdział :)
Pozdrawiam <3
~Karolina.
Kiedy jakimś cudem zapomnisz sobie o Nowym rozdziale i czytasz go dopiero tydzień później i nie musisz czekać tygodnia na następny tylko ok 10 minut! <3
OdpowiedzUsuń