sobota, 11 marca 2017

Osiem





Kolejny dzień w mieszkaniu piłkarza rozpoczęłam dość leniwie. Po obudzeniu postanowiłam poleżeć jeszcze w łóżku. Odsłoniłam na bok zasłony, żeby do pokoju mogło wpaść trochę światła. W tak piękny dzień najchętniej położyłabym koc w parku i leżała łapiąc ostatnie, letnie, promienie słońca. Jutro była już sobota. Mój wielki dzień. Dzień ślubu. Wkroczenie w nową rolę, zmianę życia codziennego o całe sto osiemdziesiąt stopni. Codzienność u boku Marco. Piłkarza. Zmiennego piłkarza, którego mimo kilku dni znajomości nie umiałam rozgryźć, co zawsze przychodziło mi dość łatwo. Był intensywny w swoim zachowaniu ale w pewnym stopniu uroczy i miał w sobie coś, co mnie do niego przyciągało. Jakaś jego cząstka mówiła, żebym się nie zrażała, żebym nie poddawała się i spróbowała go zrozumieć. Tak samo jak powiedział mi Mario, że wierzy w naszą dwójkę. Skoro znał Marco na wylot może faktycznie miał trochę racji?

Wstałam z łóżka i wzięłam nową, letnią sukienkę z toreb ze sklepu. W łazience użyłam nowych kosmetyków i postanowiłam mocniej podkreślić oko. Rozczesałam dobrze włosy, żeby nie musieć ich związywać, jedynie lekko zwilżyłam szczotkę wodą.
Kiedy zeszłam na dół postanowiłam przygotować na śniadanie sałatkę grecką z fetą, sałatą lodową, paprykami i oliwkami. Skropiłam wszystko delikatnie oliwą. Proste sałatki mi wychodziły, nie ma co. Przy prawdziwych obiadach zaczynały się schody.
Pieczywo włożyłam do wiklinowego koszyczka i zagotowałam wodę na herbatę. W czasie gotowania wody poszłam sprawdzić, czy Marco wciąż śpi. Zapukałam do drzwi jego sypialni, jednak nie uzyskałam żadnej odpowiedzi. Pozwoliłam sobie zaryzykować i otworzyłam drzwi. Rozejrzałam się dookoła, jednak jego nie zastałam. Łóżko było zaścielone. Czy to znaczyło tyle samo co nietknięte? Czy to możliwe, że nie wrócił na noc? Zawołałam go, jednak nie uzyskałam odpowiedzi. Sprawdziłam jeszcze w jego garderobie i zajrzałam do łazienki. Przestraszyłam się, że mogło mu coś się stać ale Marco? Bałam się innej wersji moich przypuszczeń. A druga odpowiedź nasuwała się sama i nie cieszyła mnie zbytnio.
Poszłam po mój telefon do pokoju i wybrałam pisanie wiadomości.


„Hej, gdzie jesteś?”


Krótka wiadomość, miałam nadzieję, że wystarczająco treściwa i niezbyt wścibska. Może trochę. Zeszłam na dół trzymając telefon i nałożyłam na talerz sałatki. Jedząc ani na chwilę nie spuszczałam wzroku z ekranu telefonu. Minuty mijały a ja nie dostawałam żadnej odpowiedzi. Kiedy akurat odkładałam sałatkę do lodówki mój telefon zasygnalizował wiadomość. Dopadłam go niczym hiena swoją ofiarę i odblokowałam ekran.


„Rosalie, przyjedź proszę na mostek w parku. Będę na ciebie tam czekał.”


Czytałam jedną wiadomość chyba ze sto razy i próbowałam wyczytać coś między linijkami. Może nawet coś czego nie było. Jakieś przeczucie kazało mi jednak wierzyć, że nie wszystko było jednak w porządku.
Pobiegłam na górę po schodach do łazienki i umyłam zęby. Wezwałam zaraz potem taksówkę. W czasie oczekiwania poprawiłam makijaż, pomalowałam usta na kolor lekko wpadający w czerwień, który przepięknie komponował się z moimi włosami i jasną cerą.
Na stopy włożyłam balerinki na lekkim obcasie pasujące kolorystycznie pod sukienkę. Wzięłam kilka euro z szafki, które ostatnio wcisnął mi na siłę piłkarz, żeby móc zapłacić za taksówkę, a potem zamykając za sobą drzwi opuściłam budynek.

Całą podróż zastanawiałam się nad powodem spotkania. Spoglądałam na telefon, czy może czegoś jeszcze nie przysłał jednak urządzenie milczało jak zaklęte.

Stając u wejścia parku poprawiłam sukienkę i podciągnęłam na ramieniu moją malutką torebkę. Przeszłam przez kilka zielonych alejek, które prowadziły zawile do schowanego na uboczu parku mostu nad przebiegającą tam rzeką.
Wychodząc z alejki od razu ujrzałam zamyślonego, opierającego się o barierkę mostu Marco. Ubrany w czarne, jeansowe spodnie do kolan i luźną, fioletową koszulę rozpiętą na dwa guziki u góry. 
Wpatrzony w taflę wody nawet mnie nie zauważył. Podeszłam do niego cicho. Dopiero kiedy drewno zaskrzypiało pod moim ciężarem wolno się odwrócił. Zauważyłam jego podpuchnięte, zmęczone, przekrwione oczy. Przepłakał, a może po prostu nie spał całą noc.


-Co się stało? Wszystko w porządku? Nie wyglądasz dobrze…
-Spokojnie, Rose. –uśmiechnął się słabo i zbliżył się do mnie na kilka kroków. Nie wiedząc czemu odruchowo go przytuliłam. Oddychając ciężko położył dłonie na moich plecach, jednak po chwili już mnie odepchnął.
-Martwię się o ciebie.
-Niepotrzebnie. Ostatnie, o co powinnaś się martwić to ja.
-Nie pleć głupstw. Jesteś… -dla mnie ważny. Nie umiałam tego wypowiedzieć na głos. Nie wiedziałam co o tym myśleć, choć może taka właśnie była prawda. Stał się dla mnie ważny. Nie wiem nawet w którym momencie skradł garść mojej sympatii.
-Chciałbym cię przeprosić, za wszystko. Może nie zasługuję na twoje wybaczenie…
-Nie jestem zła. Każdy ma gorsze dni, nawet tygodnie, dołki w życiu. Powiedz mi, co się dzieje.
-Wiem, że jesteś zła. Masz mi za złe wszystko co robiłem nie tak. Jak się zachowywałem wobec ciebie… Niesłusznie. Jesteś wspaniałą dziewczyną i nie zasługujesz na takie traktowanie. Jakkolwiek miałbym zły dzień. Chcę ci pomóc.
-I tak mi już pomogłeś. Jestem ci bardzo wdzięczna i będę. Cieszę się, że trafiłam właśnie na ciebie…-uśmiechnęłam się i złapałam go za dłoń. On bez emocji, nawet ponuro spojrzał na nasze splecione palce. Mimo wszystko ich obserwacja była nadzwyczaj długa.
-Pójdziesz zamieszkać chwilowo do Mario i Ann. Mają tylko kanapę wolną ale postaram się na dniach załatwić dla ciebie najlepsze mieszkanie. Proszę, nie mów tylko, że nie chcesz moich pieniędzy. Wiem to, ale prawda jest taka, że bez pieniędzy człowiek daleko by nie zaszedł. Chcę być pewien, że będziesz miała dobrą przyszłość…
-O czym ty mówisz? Co chcesz powiedzieć…
-Jesteś wolna, Rose. Nie będzie ślubu. Jesteś wolnym człowiekiem a ja nie mam prawa zabierać ci tej wolności jakkolwiek nie miałoby mnie to ratować. Odwołałem ślub. Zostawiłbym ci mieszkanie, jednak sprzedałem wczoraj dom, w którym mieszkałem ze Scarlett a nie mogę dłużej mieszkać z tobą.
-Ja… -zupełnie nie wiedziałam co mam powiedzieć. Był zmienny. Cholernie zmienny. Zaczęło mi się kręcić w głowie. Aby nie zauważył, że gorzej się poczułam oparłam się delikatnie o barierkę.
-Przepraszam za wszystko, Rose. –szepnął i musnął ustami mój policzek. Kiedy chciałam go zatrzymać jego już nie było. 
Nie wiedziałam co mam czuć. Co powinnam. Byłam wolna, nie musiałam wychodzić za mąż. Powinnam była być szczęśliwa ale.. czułam pustkę. Mimo to, że tak naprawdę kilka dni spędziłam mieszkając z piłkarzem, przyzwyczaiłam się. Zaakceptowałam moje życie, na które miałam jakikolwiek plan. Zaakceptowałam Marco… Polubiłam go. On teraz chciał się zupełnie odseparować. Myśl, że nie będziemy mogli się widywać sprawiała mi największy ból. Prawie taki jak po stracie Leona. Nie byłam świadoma nawet jak blondyn po cichu wdarł się niczym intruz do mojej głowy i serca. Zaczęłam biec uliczką prowadzącą do wyjścia z ogrodu chcąc go dogonić.
Na marne.

Poszłam więc usiąść na moją ławkę, na której bywałam już dwa razy. Zawsze na niej płakałam. Nie dzisiaj.. Nie dzisiaj..
Jednak nie. Zawsze.
 Po moim policzku spłynęły dwie łzy, które szybko otarłam. Dobrze, że go nie było. Dobrze, że nie widział mnie w stanie jakim jestem. Nie rozumiałam nawet samej siebie, więc co bym powiedziała, gdyby zapytał mnie czemu płakałam.
Nawet nie wiedziałam ile czasu tak upłynęło. Zadzwoniłam znów po taksówkę, by móc wrócić do mieszkania po raz ostatni już najprawdopodobniej. Mijałam z żalem wszystkie obrazy okolicy, do której, mimo krótkiego czasu się przyzwyczaiłam.


 ***


W salonie na stoliku czekała na mnie biała kartka.



„O czternastej przyjedzie Ann i pomoże ci się spakować. Przepraszam, że sam ci tego nie powiedziałem. Jestem pieprzonym tchórzem. Jeszcze raz cię przepraszam. Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy.
Marco.”


Nie miałam więcej słów ani sił, by pisać do niego wiadomość czy dzwonić. Poszłam do swojego pokoju. Zaczęłam pakować wszystkie rzeczy do siatek, w których je jeszcze kupowałam. Łza zakręciła mi się w oku na widok dużej siatki stojącej w kącie z trzema kartonami. Suknia, buty i toczek. Nie chciałam ich wyjmować ani tym bardziej brać ze sobą.

Kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi zbiegłam na dół i otworzyłam drzwi Ann. Uśmiechnęłam się do niej dość krzywo. Modelka wyłapała jednak szybko, że nie tryskam radością i uściskała mnie mocno. Zaoferowała, że zaniesie do samochodu na dole część rzeczy. Podałam jej trzy siatki i poszłam jeszcze do łazienki zabrać swoje kosmetyki. Kiedy wszystko już było gotowe wzięłam do ręki kartkę, na której była napisana wiadomość od Marco, a na jej odwrocie postanowiłam jednak napisać kilka słów.



„Marco,
Jest mi przykro, że nie mieliśmy szansy się pożegnać. Dziękuję za wszystko co dla mnie zrobiłeś. Nie myśl, że jestem zła na ciebie. Nie jest tak.
Chciałabym, żebyś odnalazł szczęście, odnalazł miłość. Zasługujesz na to.
Nie wiedziałam co mam zrobić z tą sukienką… Miałam ją mieć jutro na ślubie. Kiedy ją założyłam wiedziałam, że to ta jedyna, Yv też się zgodziła-miałeś paść z wrażenia… Zostawię ją tobie. Możesz ją sprzedać, oddać komuś.. Może zadziała jak dobry talizman i szybciej znajdziesz żonę? W końcu obrączki i suknię już masz.:)
Będę tęsknić.
R.”


-Rosalie? Jesteś?-z głębi mieszkania dobiegł mnie głos Ann.
-Tak, już idę! –odkrzyknęłam i przesunęłam kartony na bok sypialni blondyna. Kiedy już miałam wychodzić uśmiechnęłam się lekko i dopisałam jeszcze jedną rzecz.


Ps. W lodówce jest sałatka. Powinieneś zacząć jeść, bo ludzie tylko nabawiają się przy tobie kompleksów. Nie myśl tylko o sobie;)”


Wzięłam z pokoju ostatnie siatki i z sentymentem, mając jednak nadzieję, że jeszcze wrócę zamknęłam za sobą drzwi. Mario miał przekazać klucze Marco przy najbliższej okazji, kiedy się spotkają.

Musiałam mocniej zacisnąć powieki wyjeżdżając z osiedla, by pohamować kolejny płacz. Ten dzień był okropnie rozchwiany emocjonalnie w moim wydaniu. Może w mieszkaniu Ann i Mario odetchnę i będę mogła zdystansować się do zaistniałej sytuacji. Postaram się zacząć nowe życie. Raz jeszcze.

-W porządku Rose?
-Tak. Zamyśliłam się. Dziękuję, że pozwoliliście mi u siebie mieszkać.
-Naprawdę nie ma za co. Chcieliśmy ci dać nawet naszą sypialnię, ale nie zmieścimy się we dwójkę na kanapie…
-To żaden problem. Po prostu cieszę się, że spadłam na cztery łapy i będę miała dach nad głową. Już byłam pewna uciekając, że spędzę tak kilka nocy…
-Masz nas. Zawsze. Nigdy nie będziesz sama i nie pozwolimy, żeby działa ci się krzywda. –wyznała pewnie co zupełnie mnie wzruszyło. Cieszyłam się, że to właśnie Ann była kimś, komu mogłam bezgranicznie ufać.
-Dziękuję, choć nie znamy się tak bardzo…
-Poznamy. –uśmiechnęła się promiennie i wjechała w parking podziemny równie nowoczesnego osiedla, na którym mieszkał Marco. Razem wyjęłyśmy z bagażnika wszystkie moje rzeczy. Z trudnością ale udało nam się dostać z nimi do windy. Mieszkanie znajdowało się na piątym, ostatnim piętrze budynku. Sprawnie otworzyła drzwi i wpuściła mnie do przestronnego apartamentu. To mieszkanie dużo różniło się od lokum Reusa. Było urządzone bardziej kolorowo, jednak było trochę puste.

-Nowe mieszkanie, czy specjalnie tak mało mebli? –zapytałam Ann stawiając moje torby w rogu pokoju żeby nie przeszkadzały.
-Nie, my dopiero budujemy tu dom. W dzielnicy oddzielonej od centrum, jednak nie na typowym odludziu. Mario wrócił od tego sezonu do Borussii. Tu zaczynał, w Bayernie miał, cóż.. lekcję życia.
-Dobrze, że wrócił. Chyba są ze sobą blisko z Marco, więc zakładam, że znali się już wcześniej.
-Mario nawet mi wypomina, że Marco ma zawsze pierwszeństwo, bo jest z nim dłużej niż ze mną.-roześmiała się modelka. –Podziwiam taką przyjaźń. Nie jestem zazdrosna, wręcz cieszę się, że Mario ma kogoś takiego jak Marco. Jeśli tylko coś się dzieje jeden biegnie do drugiego, nawet nie potrzebują się prosić o wizytę. Zresztą jak jest teraz.
-Z Marco jest źle?
-Nie wiem, Rose. Możesz spróbować coś wydusić od Mario jak wróci, ale ich sekrety to świętość i trwałość. Nie zadręczaj się. Nic tu nie jest twoją winą. Choć, zrobimy razem obiad.
-Chętnie. –uśmiechnęłam się słabo będąc jednak myślami daleko z Marco.



Po umyciu rąk zajęłam się krojeniem warzyw do zupy, którą przygotowywała Ann. Puściłyśmy głośno muzykę i od czasu do czasu podśpiewywałyśmy wesoło i tańczyłyśmy zderzając się biodrami. Spędziłyśmy naprawdę świetny czas razem. Na chwilę udało mi się oderwać myślami od całego świata i odetchnąć. Kiedy nasza lasania szpinakowa z fetą dochodziła w piekarniku usłyszałyśmy dźwięk przekręcanego klucza w zamku drzwi mieszkania.

-Heeej!-usłyszałyśmy ciepły głos Mario. Ann od razu się uśmiechnęła od ucha do ucha i niczym szczęśliwe dziecko widząc prezenty pod choinką w Boże Narodzenie pobiegła na palcach do przedpokoju. Wychylając się za nią zobaczyłam jak wpada w ramiona swojego ukochanego i całuje go delikatnie na powitanie. Postanowiłam też do niego podejść.

-Dobrze cię widzieć, Rose. –uśmiechnął się na mój widok i objął mnie po przyjacielsku i pocałował w policzek. –Pewnie Ann już ci mówiła, że mamy niestety tylko kanapę…
-Tak, to żaden problem. Dziękuję, że zgodziliście się mnie przyjąć.
-Też żaden problem. Mam nadzieję, że wyręczysz mnie chociaż w wybieraniu bzdet do nowego domu. Ann szaleje a ja nie rozumiem o czym o na nawet mówi. –złapał się za głowę śmiejąc się.
-Chętnie. –zgodziłam się i przeszłam do kuchni, gdzie Mario zaczął sam iść.
-Buty chociaż zdejmij!-upomniała go dziewczyna śmiejąc się. Mario zwyczajnie ściągnął buty zahaczając niedbale stopami buty w piętach nie zatrzymując się i zostawiając je za sobą. Schylił się do piekarnika i zapalił w nim światło. Jednocześnie z żaróweczką w środku zaświeciły się też jego oczy. Ann spojrzała na niego pobłażliwie. On miał uśmiech jak dziecko. Mówił wszystko.

-Rose zrobiła ją prawie w całości. Pomogła też przy zupie.
-Rose zostaje z nami na zawsze. –stwierdził poważnie i zabrał swoje buty ze środka przejścia.
-Ja tu nie mam nic do powiedzenia?
-Przykro mi. Life is brutal. –wzruszył ramionami odkładając rzeczy na miejsce. –Jestem okropnie głodny.
-Jedzenie za dwie godziny dopiero. –stwierdziłam ze smutkiem przybierając poważną minę.
-Jak to? Mam głodować?
-Life is brutal. –roześmiałam się widząc jego minę. Nie mogłam powstrzymywać przy nim długo powagi.
-Co wolno wojewodzie…-pogroził mi palcem śmiejąc się i ruszył korytarzem do łazienki.

Z uśmiechem wyciągnęłyśmy z Ann talerze i sztućce i przygotowałyśmy wszystko na stole w salonie. Do trzech miseczek nalałyśmy kremu i dorzuciłyśmy specjalne słone ptysie na wierzch. Kiedy Mario przyszedł przebrany już w sam dres po domu wszystko było już przygotowane.

-A Mase śpi?
-No właśnie się nie odzywała. Nasypię jej karmy i może wybierzemy się na spacer z Rose po obiedzie, hmm? –zapytała mnie modelka siadając do stołu.
-Chętnie. A ty, Mario nie chcesz?
-Ja mam kilka rzeczy do załatwienia w domu. Jutro możemy pójść po treningu.
-Oho! Już widzę ciebie po treningu wychodzącego z psem na spacer. –zarechotała wracając z kuchni- Dobra, jemy, bo lasania już jest gotowa. –oświadczyła dołączając do nas.

Zjedliśmy w przyjemnej atmosferze oba dania. Razem z Ann stwierdziłyśmy nieskromnie, że obiad wyszedł nam naprawdę dobrze. Mario nie udzielał się zbytnio w rozmowie-wolał skupić się na jedzeniu. Sam zabrał się do sprzątania po nas po posiłku, co zupełnie mnie zauroczyło. Żeby facet sam brał się do sprzątania? Ann miała w domu anioła.

-Nie myśl, że on tak zawsze. –jakby wyczytała mi w myślach. –Popisuje się.
-Ja się popisuję? Ja?
-Tak, kochanie, ty. –uśmiechnęła się szeroko i wstała z miejsca. 
W kuchni pojawił się mały czarny piesek z krótkim ogonkiem i przeuroczą mordką. Na początku nie zwrócił na mnie uwagi i poszedł jeść. Ann nie powstrzymała komentarza, że ma to po tatusiu. Kiedy zwierzak już się najadł podszedł do mnie i zaczął wąchać moje nogi. Zaśmiałam się i pogłaskałam go po łebku.

-Idę się rozstawić na balkon. Ładnie słońce świeci to tam posiedzę. –stwierdził Mario patrząc przez okno. Poszedł do dużej szafy, skąd wyciągnął składany leżak. Ann też wstała, by pomóc mu rozłożyć parasol. W tym czasie postanowiłam zebrać swoją odwagę i zadzwonić do Marco. Wzięłam z torebki swój telefon, właściwie jego, który mi podarował. Może powinnam mu go oddać?
Po wybraniu numeru przyłożyłam telefon do ucha. Niestety zamiast sygnału usłyszałam piskliwy sygnał, że nie można się połączyć z numerem. Spróbowałam jeszcze raz jednak na marne. Nawet nie włączyła się cholerna skrzynka głosowa! Naprawdę nie chciał już więcej ze mną utrzymywać kontaktu? Zaczynałam myśleć, co mogłam takiego zrobić i powiedzieć nie tak, by mógł zerwać jako takie zaręczyny i pozbyć się z mojego życia. Co prawda mówiłam mu, że nie chcę małżeństwa…
Ale jeśli tylko to miałoby być przeszkodą…


-Rose, ty płaczesz? –podszedł do mnie zatroskany Mario. Objął mnie ramieniem i odłożył telefon na bok. Zerknął na wyświetlacz i zrozumiał prawdopodobnie wszystko. –Hej, nie płacz… -powiedział cicho i przytulił mnie do siebie. Opierając głowę na jego barku zaczęłam głęboko oddychać, żeby się uspokoić.

-Czy on mnie naprawdę nienawidzi? –szepnęłam zaciskając wargi, aby pohamować napływające łzy.
-Nawet tak nie myśl, Rose. Na pewno cię nie nienawidzi. Uwierz mi.
-To dlaczego…
-Jest zły na siebie za to co zrobił.
-Ale ja nie mam mu tego za złe, Mario.
-Nie przejmuj się. Niczym się nie przejmuj. Idź się przewietrz, pogadamy wieczorem, jeśli będziesz chciała.
-Dziękuję. Rozmawiałeś z Marco?
-Tak, zaraz też będziemy rozmawiać na Skypie, ale Rose…
-Rozumiem, potrzebujecie pogadać sami a Marco też się uspokoić tylko proszę, przekaż mu, że nie jestem zła za nic, naprawdę.
-Dobrze. Uszy do góry, będzie dobrze. –uśmiechnął się i potarł dłonią pocieszająco moje plecy. Ann dołączyła do nas po chwili.
-Idziemy? –uśmiechnęła się szczerze i nie wypytywała co się stało. Byłam jej za to wdzięczna.
-Tak, zobaczę czy mam wszystko w torebce.
-Dobra, ja ubiorę ją w smycz. –oznajmiła i zagwizdała, żeby psina podeszła do niej. Chwilę później słyszeliśmy już wesoły dźwięk energicznie przebierających w naszym kierunku łapek. 

Podziękowałam Mario zwykłym skinieniem głowy i uśmiechem. Podeszłam do moich siatek i jedyne o czym pomyślałam, to włożyć do torebki pudełko z naszyjnikiem od Marco. Nie chciałam tego robić, ale musiałam, jeśli chciałam zacząć żyć na własną rękę i się zacząć utrzymywać. Wyszłyśmy z Ann chwilę później, machając do Mario, który usadowił się na balkonie na leżaku z laptopem na nogach i podłączał do niego słuchawki. Możliwe, że miał właśnie zaczynać rozmowę z Marco. 
Chciałam nawet zostać i wyszarpać mu laptop z rąk jak tylko się połączy ale wtedy bym zupełnie zrobiła z siebie zdesperowaną idiotkę.

Wyszłyśmy z Mase przed budynek i zaczęłyśmy kierować się w stronę parku, na szczęście innego niż ten, na którym rozstaliśmy się z Marco. Z Ann rozmawiałyśmy o zupełnych bzdurach, zupełnie naturalnie omijałyśmy temat Marco. Nie było nic wymuszone, jak u starych, dobrych znajomych. Gdy zobaczyłam na drodze lombard wiedziałam, co muszę zrobić, choć naprawdę z ciężkim sercem.

-Poczekasz na mnie chwilę?-zapytałam Ann nawet na nią nie spoglądając.
-Tak, ale czemu?
-Muszę coś oddać.-wskazałam dłonią budynek. Blondynka zmarszczyła brwi.
-Jeśli nie masz pieniędzy przecież możemy ci pożyczyć. Marco i tak chce ci kupić mieszkanie, on ma pieniądze, nie robiłby tego, gdyby nie chciał czy nie było go stać.
-Ann, ja nie chcę pożyczać, muszę znaleźć gdzieś pracę jak najszybciej. Chcę oddać wszystkie pieniądze Marco za mieszkanie, które chce kupić. Nie chcę być ciężarem niezależnie jak ktoś bardzo jest bogaty.
-Rose…
-Wiem, że postąpię dobrze. Ten naszyjnik jest piękny i zaczęłam mieć do niego sentyment. Skoro to naprawdę był prezent, to myślę, że mogę z nim zrobić co chcę.
-A mogę jako prezent dać ci…
-Nie. Nic mi nie dawaj. Dziękuję ci, jesteś kochana, ale nie mogę, źle bym się z tym czuła.
-Dobrze, więc poczekamy. –westchnęła z rezygnacją spoglądając na psa i zaczęła szukać telefonu  w torebce, żeby pewnie sprawdzić godzinę.




Za kolię dostałam naprawdę dużo pieniędzy. Nawet nie myślałam, że może być aż tyle warta. Ciężko mi było się z nią pożegnać, choć nie miałam jej ani razu na szyi. Sam fakt jej posiadania..
Ann ożywiła się widząc mnie i poszłyśmy już na teren parku, w którym było specjalne miejsce oddzielone dla zwierząt i był stworzony mały psi tor przeszkód.

Ann odpięła Mase ze smyczy, a ta po chwili już gnała do zabawek i innych dwóch psów, które były ze swoją właścicielką. My usiadłyśmy na ławeczkę i w ciszy ją obserwowałyśmy. Cisza jednak nie trwała długo.

-Witam moje laseczki. –uśmiechnął się zawadiacko nadchodzący André. Uśmiechnęłyśmy się obie widząc go. Zamknął za sobą furtkę i podszedł do naszej ławki. Krótko uściskał Ann, później przytulił mnie mocno ściskając i pocałował w policzek. Spojrzał na mnie troskliwie i położył dłoń na ramieniu.

-Miałem właśnie do ciebie dzwonić, czy wszystko w porządku. Przepraszam, że się nie odzywałem ale musiałem wyjechać do rodziców do Ludwigshafen. Wróciłem wczoraj wieczorem.
-Nie szkodzi. U mnie wszystko w porządku. Podróż się udała?
-Tak. Może spotkamy się dzisiaj wieczorem, co? Jakieś kino? –zapytał luźno. Ja jako kobieta zaczęłam szukać wszystkich możliwych innych znaczeń wyrazów użytych w zdaniu. On chce się ze mną umówić? Randka? Zwykłe spotkanie? A może on po prostu tak jak mówi chce się spotkać? Najzwyczajniejsze w świecie… Tak, z Marco spotkanie najzwyczajniejsze w świecie też miało być…

-Jakoś nie mam ochoty na kino ani na dzisiaj ani na wieczór. Nie mam najlepszego nastroju do wychodzenia.
-W takim razie jutro. I nie przyjmuję odmowy. Kolacja. Ja wybieram restaurację. Lecę do Mario, wychodzimy do Romana. Bawcie się dobrze. I uważajcie na przypadkowe potomstwo. –zaśmiał się wyszczerzając ząbki w szerokim uśmiechu. Chwilę później już go nie było a my z Ann nie wiedziałyśmy co miał przez to na myśli.

-Mase! –pisnęła śmiejąc się widząc jej sunię pod urokiem Yorka. Podbiegła do niej i zabrała ją do nas na ławkę zabierając przy okazji leżący na trawie kijek.
-To by były niezłe szczeniaki.
-Daj spokój! Szczuropsy by były jakieś. Nie lubię Yorków.
-Oj tam. Może to tylko przyjaciel.
-Eheee, tak jak ty i André!
-Ale co ma do tego André!?-zmarszczyłam brwi i założyłam ręce jedna na drugą.
-Jesteś głupia czy głupia? On na ciebie leci jak ten York! –roześmiała się ze swojego porównania. –Z resztą też trochę podobnie wygląda. Duże oczy, ślini się na twój widok…
-Dobrze, że nie zaznacza terenu. Chodź już. –mruknęłam i wstałam z ławki. Zaczęłam iść przed siebie zostawiając za sobą śmiejącą się do rozpuku Ann. Otarła zgiętymi kciukami kąciki oczu.

-Pomogę ci się przyszykować. Będzie dobrze. Nie musicie od razu mieć szczeniąt… Dzieci znaczy się. –dołączyła do mnie w wybitnie dobrym nastroju.
-Zapomnij. Nie idę.
-Nie słyszałaś? Nie ma odmowy. André jest naprawdę świetnym gościem. Hmm, musiałabym na was dłużej popatrzeć, ale hipotetycznie byście do siebie pasowali. Statystycznie oboje jesteście wolni i możecie być razem.
-Statystycznie ty i Mase macie po trzy nogi.
-No proszę, jak po zobaczeniu z Schürrle wrócił humorek. Miłość wisi w powietrzu.
-Wracam do domu.
-Ja też. –uśmiechnęła się i nie pozwoliła się wyprzedzić dorównując mi kroku.


Piętnaście minut później weszłyśmy do mieszkania. Odpięłam Mase smycz, co było nie lada wyzwaniem-uparcie nie chciała przełożyć łapy przez szelki a jak ją pogilgotałam w brzuch od razu kładła się na plecach gotowa do głaskania. Mario nie było w mieszkaniu. Zostawił Ann kartkę na lodówce, że wyszedł i wróci za półtorej godziny.

Ann przygotowała nam lemoniady z cytryną i miętą i postawiła dzbanek na parapecie balkonu. Przyniosła tam drugi leżak i mały stoliczek, na który mogłyśmy postawić szklanki. Przez czas, kiedy nie było Mario oglądałyśmy w katalogu i tablecie różne meble i dodatki do domu pary. Miałyśmy kilka różnych pomysłów na ustawienie sypialni. Dzięki aplikacji ustawiałyśmy w salonie wszystko co chciałyśmy i pozapisywałyśmy projekcje, które nam się podobały. Ann była w niebie. Przejmowała się bardzo, żeby wszystko było jak najlepsze dla niej i Mario. On sam, kiedy wrócił dołączył do nas na balkon i zerkając na nasze pomysły wypił lemoniadę Ann.

-Za mało zrobiłaś. –westchnął po odstawieniu szklanki.
-Nie byłeś przewidziany jako konsument, kochanie. –posłała mu szczery uśmiech.
-Zawsze… -westchnął i usiadł jej okrakiem na nogi. –Ale to zawsze masz mnie przewidywać w swoich planach. –podniósł swój lewy kącik ust w zadziornym uśmiechu i pocałował ją namiętnie. 

Uśmiechnęłam się na ten widok i nie mogłam odgonić myśli jakby to było czuć usta Marco na swoich.
Postanowiliśmy wieczór spędzić przy oglądaniu filmu i kolacji. Ann tym razem sama udała się do kuchni pozostawiając mnie i Mario w nieświadomości, że w ogóle przygotowuje posiłek. Nie chciało nam też się ruszyć. Kanapa miała nad wyraz mocne namagnesowanie i w dodatku milutki, puchaty koc, który mimo lata był idealny na taki wieczór jak ten.
Zjedliśmy na kolacje delikatną sałatkę z czosnkowym pieczywem i ciepłą zieloną herbatą, którą ostatnio naprawdę zaczynałam lubić.

Kiedy Mario z Ann zaczęli wybierać kolejny film postanowiłam wziąć prysznic i przebrać się w nową, dwuczęściową piżamę, którą kupiłam na zakupach. Jednak cały czas wiernie pozostawałam przy bluzce Leo. Może trzeba było zacząć zmieniać rzeczywistość. A może bardziej zacząć ją zauważać.

Mój tatuaż całkowicie się zagoił. Miałam obawy, że całe gojenie będzie trwało dłużej jednak wszystko poszło idealnie i dość krótko, może przez stosowanie maści? Naprawdę go uwielbiałam. Był wyjątkowy, jedyny w swoim rodzaju. Cieszyłam się, że był częścią mnie.

Założyłam piżamowe getry i dłuższą bluzkę z dekoltem w kształcie trójkąta, który wykończony był koronką. Włosy zaplotłam w warkocza i stwierdziłam, że jeśli jutro miałam naprawdę wyjść z André przygotuję się lepiej jutro.

Miałam już wchodzić z korytarza do salonu, gdy zaskoczył mnie Mario. Uśmiechnął się i przeprosił, że mnie przestraszył.

-Pogadamy?-uśmiechnął się szczerze. Kiwnęłam posłusznie głową i skierowaliśmy się do sypialni jego i Ann. Łóżko naprawdę było małe, ale jak wyjaśnił, to wszystko chwilowe i nie przywiązywał największej wagi do aktualnego wystroju mieszkania.
Usiedliśmy na łóżku w siadzie skrzyżnym przodem do siebie, Mario zapalił lampkę nocną na stoliku, która rozproszyła panujący mrok i tym samym rozluźniła trochę atmosferę ujmując powagi.

-Ann mi mówiła, że jej też nie mówisz wszystkiego o czym rozmawiasz z Marco i ja wiem, że macie też swoje sprawy… Ale po tym jak się dzisiaj rozstaliśmy, nie wiem czy ci mówił… To mnie boli. Okropnie. Nawet mi nie pozwolił dojść do słowa.
-Przekazałem mu, że się nie gniewasz i że chciałabyś się z nim zobaczyć.
-I? –zapytałam czekając w napięciu próbując rozczytać coś z jego wyrazu twarzy. –Jak on się czuje?
-Cóż. Według niego w porządku, według mnie niezbyt.
-Mogę coś zrobić? Mario, ja naprawdę muszę się z nim spotkać. Potrzebuję.
-Przepraszam, że ci to mówię, bo wiem, że sam mówiłem, że wam kibicuję, ale chyba lepiej by było, gdybyście się oboje od siebie zdystansowali. Znam Marco lepiej niż nikt inny… Daj mu chwilę czasu. Wierzę w waszą przyjaźń, naprawdę. Jak i naszą. –uśmiechnął się pogodnie otrząsając się z pewnego transu i objął mnie ramieniem.
-Dziękuję. Cieszę się, że mam kogoś bliskiego. Bo taka jest prawda, że jesteście mi teraz najbliżsi.
-Jeśli będziesz chciała ze mną czy z Ann porozmawiać o czymś, wyrzucić coś z siebie to zawsze jesteśmy do dyspozycji. Nie myśl, że obarczasz nas problemami. Tak po prostu jest czasem lżej.
-Na pewno nie teraz…
-W porządku. Nic się nie spieszy.

-Mario, telefon dzwoni!-zawołała z salonu Ann. Kiedy brunet podnosił się z łóżka zatrzymałam go jeszcze na chwilę.

-Nie mogę dać mu czasu i trzymać się daleko. Tęsknię za nim i potrzebuję jego obecności..
-Rose, on już swoje przeszedł. Po co brnąć w coś, czego nie ma… Chyba, że się mylę?
-Wiem, że on nic… on nic do mnie nie czuje i jestem mu obojętna…
-Na pewno nie jesteś obojętna, skoro dla twojego dobra się z tobą rozstał.
-On nie ma pojęcia o moim dobrze. Ja będę szczęśliwa… jak on..
-Hej, spokojnie.. –złapał mnie za dłoń próbując uspokoić. Moje policzki jak i cała twarz płonęły.
-Kiedy myśmy się rozstali ja uświadomiłam sobie, że zaczęłam do niego coś czuć. Nie wiem tylko co. To zbyt silne i przerasta mnie jak i czasem on sam… -wyrzuciłam z siebie wszystko co leżało mi na sercu i zaczęłam obserwować cienie padające na ścianę. Nie miałam odwagi spojrzeć piłkarzowi w oczy.






~~~

Polsat, polsat.. Stęsknione za polsatem? :')
Pojawiały się komentarze z pytaniem o postawę Yvonne, Ann i Mario.. Stawiam, że pod tą częścią mogą się one nasilić. Powiem tak. Nie jest to wynikiem mojego niedopatrzenia, braku pomysłu..nie. Ta sprawa rozwiąże się trochę dużo później, wskazana jest cierpliwość, czuję, że ten blog jest przemyślany i postaram się go mimo wszystko stworzyć do końca, aż do epilogu, tak jak sobie marzyłam mimo, że czasem wszystko idzie nie tak jakbym chciała. 
I zapraszam do komentowania, bo naprawdę cieszę się z każdego i jestem ogromnie wdzięczna za każdą opinię, daje mi to dużo dużo siły, nie tylko do pisania!
Ściskam! xx

5 komentarzy:

  1. Och, kochana, załamałaś mnie ich rozstaniem! :(( Dlaczego Marco nie dał jej nawet dojść do słowa? Przecież na pierwszy rzut oka widać, że ona coś do niego czuje, a i jemu nie jest obojętna.. Dlaczego Marco chce to wszystko, co się między nimi wydarzyło, zniszczyć? Zaprzepaścić?
    Tak wiele pytań, na których nie znamy odpowiedzi, ale mam nadzieję, że jak najszybciej poznamy :)
    Liczę na to, że w następnym rozdziale Rose i Marco się spotkają i powiedzą sobie w końcu, co tak naprawdę jest między nimi - bo to niemożliwe, że nic. Zresztą, Mario powiedział, że Reusowi musi zależeć na Rosalie, skoro podobno zostawił ją dla jej dobra.. Może jak Marco zobaczy, że André kręci się przy Rose, to sobie uświadomi, że ją kocha i powinni być ze sobą?
    Ach, już się nie mogę doczekać następnej soboty.. Tygodniu, mijaj!
    Buziaki i weny ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Miałam wewnętrzne przeczucie, a raczej obawę, że do tego ślubu nie dojdzie. I tak.. na początku byłam przeciw... potem byłam za... i właściwie motałam się z jednej strony w drugą, ale teraz to jest mi właściwie przykro. To byłoby szaleństwo, ale chyba obojgu by to wyszło na dobre. Mareczek jak to Mareczek kradnie moje serce z każdym rozdziałem coraz bardziej. I w tym rozdziale nie było inaczej. Wiedziałam, że to jego wyjście nie było obojętnością na nocną rozmowę z Rose, a wrecz przeciwnie! Mam nadzieję, że te Misiaki w końcu będą razem i żaden Andre nic nie zmieni. I mam nadzieję że Marco ogarnie pupę i zacznie walczyć. No i znowu nie mogę doczekać się kolejnej soboty. Niecierpliwie czekam na 9! <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Melduję się!
    I przepraszam, że nie pojawiłam się pod siódemką. Rozdział przeczytałam, ale... cóż, to już chyba ten wiek, że skleroza włącza się do akcji xD
    A i ósemka bardzo mi się podoba ^^ Chociaż powiem ci szczerze, po raz kolejny nieźle mnie zaskoczyłaś.
    Ja od początku wiedziałam, że ten ślub raczej nie będzie miał racji bytu. Z jednej strony jednak minimalnie się ku niemu skłaniałam, ale z drugiej... no właśnie, widzimy co się wyprawia. Szkoda w sumie, nie rozumiem też, dlaczego Marco nie pozwolił jej dojść w ogóle do słowa :( Mam nadzieję, że jeszcze się spotkają i to wyjaśnią między sobą.
    Jestem strasznie ciekawa, co tam dla nas, właściwie dla nich, jeszcze przygotujesz ^^
    Weny, buziaki :**

    OdpowiedzUsuń
  4. Teraz to już w ogóle mam mętlik w głowie. Dlaczego Marco "rozstał się" z Rose?
    Czyżby po tym co powiedziała mu dziewczyna poprzedniego wieczora zrozumiał, że nie będzie jej na siłę zmuszał do ślubu, bo będzie się czuła z nim jak w więzieniu. Kurde, no już sama nie wiem co mam myśleć na ten temat. Niby Marco udaje twardego, ale widać, że to "rozstanie" dotknęło go równie mocno jak Rose.
    On też ewidentnie coś do niej czuje, tylko po prostu nie chce się do tego przyznać przed samym sobą... no i tym bardziej przed Rosalie. Niby taki wielce dorosły a zachowuje się o wiele gorzej niż dziecko z przedszkola.
    W tej sytuacji chociaż tyle dobrego, że nie zostawił Ruby na pastwę losu, no bo równie dobrze mógł tak zrobić i zachować się jak skończony dupek (zresztą, jakby już się tak nie zachowywał).
    Ann i Mario jak zwykle ciepło i przyjaźnie przyjęli dziewczynę pod swój dach i to jeszcze z otwartymi ramionami. Są naprawdę dobrymi ludźmi i to się ceni.
    No i jeszcze Andre... czyżby podkochiwał się w naszej Rose? Trochę mi go szkoda, bo ona raczej nie jest nim zainteresowana w taki sposób i traktuje go jak przyjaciela. Mam nadzieję, że jak Marco dowie się o tej ich "randce" to się ogarnie i da mu to niezłego kopa do działania. Na pewno się do tego nie przyzna, ale dam sobie rękę uciąć, że Mareczek będzie się gotował z zazdrości i może wreszcie mu te głupoty z głowy wyparują. Niby ich relacja była wręcz chora i nie do ogarnięcia, ale w głębi duszy zaczęłam im kibicować.
    Czekam na kolejny rozdział :)
    Pozdrawiam <3
    ~Karolina.

    OdpowiedzUsuń
  5. Kiedy jakimś cudem zapomnisz sobie o Nowym rozdziale i czytasz go dopiero tydzień później i nie musisz czekać tygodnia na następny tylko ok 10 minut! <3

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do komentowania!❤️ To bardzo motywuje do pisania kolejnych rozdziałów!