Nie mogłam być spokojna i słuchać Mario, by dać nam, mnie i
Marco, chwilę czasu na odetchnięcie. Kiedy kładłam się spać postanowiłam zrobić
niewielkie przeszpiegi w internecie i zaczęłam czytać różne informacje o nim.
Być może i część z nich była wyssana z palca ale w każdej plotce podobno jest
też ziarnko prawdy. Dowiedziałam się między innymi, że ma problemy od początku
roku z mięśniem przywodziciela, co wyklucza go na dłuższy czas z gry. Znalazłam
też jego profile społecznościowe i prześledziłam ich znaczną część. Udało mu
się zostać twarzą Fify, był twarzą Adidasa, a fani pisali setki komentarzy pod
jego postami o ich tęsknocie za nim i życzyli mu dużo zdrowia. Cieszyłam się z
tych słów, jakbym to ja była ich adresatem. Byłam z niego naprawdę dumna. Udało
mi się także dotrzeć do jego zdjęć z dzieciństwa, w których się zupełnie
zakochałam.
Zanim moje powieki zamknęły się by zapaść w sen i zasłużony
odpoczynek napotkałam świeżo opublikowany artykuł Fanshopu Borussii.
„Z ostatniej chwili!
Agent Marco Reusa potwierdził jego jutrzejszą obecność na podpisywaniu
autografów i koszulek w sklepie przy Strobelallee 54 od południa. Serdecznie
zapraszamy!”
Uśmiechnęłam się delikatnie i wiedziałam, że muszę tam pójść
i za wszelką cenę zobaczyć go, porozmawiać i przytulić. Upewnić się, że nie
zakończył naszej znajomości na zawsze, że będziemy się widywać. Dało mi to
nadzieję. Dużą nadzieję.
***
Z samego rana poszłam do łazienki zrobić porządek z moimi
włosami. Obudziłam się dość późno, jednak pierwszą myślą po przebudzeniu, było
pytanie, czy gdyby wszystko poszło po myśli Marco byłabym już mężatką? Chyba im
dłużej o tym myślałam czułam większy ból.
Po wysuszeniu włosów
musiałam jeszcze stoczyć z nimi batalię o dobre ułożenie. Pożyczyłam sobie
odzywkę Ann wierząc, że stanie się cud, który odratuje moją fryzurę.
Wybrałam z siatek rzeczy, które chciałabym na siebie dziś
założyć na wyprawę do sklepu Borussii, czyli na spotkanie z Marco. Musiałam
jeszcze obmyślić plan, żeby i Mario i Ann wypuścili mnie bez żadnych pytań.
Gdy przywróciłam się już do stanu normalności postanowiłam
zrobić dla naszej trójki śniadanie, choć mało wybitne. Liczył się gest, prawda?
Jajka z rana podobno były zdrowe. Nawet chyba to się nazywa śniadaniem
białkowym… Nie byłam specjalistką. Widząc jeszcze duży wybór w warzywach
postanowiłam pokroić też avocado, ponieważ aż trudno mi było sobie przypomnieć
kiedy ostatni raz je jadłam.
Kiedy posiłek był gotowy chciałam ich obudzić, jednak w tym samym czasie to oni wpadli zdyszani
drzwiami wejściowymi w strojach do biegania.
-Byliście biegać? Tak rano?
-Dokładnie! –przytaknęła Ann, która wykończona podeszła po
szklanki i nalała do nich wody. Jedną z nich przywłaszczył sobie Mario.
-Ja tu myślałam, że śpicie, chciałam was budzić na
śniadanie.
-Śniadanie, to ja zawsze. –stwierdził Mario odstawiając
szklanki do zmywarki – Tylko weźmiemy z Ann prysznic.
-Zapomnij! Najpierw ja, potem ty.
-Marz dziewczynko dalej. Zbyt długo musiałem na ciebie
patrzeć podczas biegu…
-Idźcie już pod ten prysznic! Sami nie jesteście!
–roześmiałam się i nałożyłam dla siebie porcję jajecznicy na talerz. Zakochani
z wymalowanymi wielkimi uśmiechami trzymając się za ręce i posyłając czułe
spojrzenia ruszyli do łazienki. Naprawdę cudownie było na nich patrzeć.Cieszyłam się, że są razem, bo mimo różnych charakterów pasowali do siebie idealnie.
Po śniadaniu razem z Ann i Mase odprowadziłyśmy Mario do
ośrodka treningowego. Podziwiałam ich kondycję, bo pomimo długiego porannego
biegu teraz także wybrali dłuższy spacer, a przecież mogli pojechać samochodem.
Moje jedno zmartwienie jak umknąć uwadze Mario zmyło się w
jednej chwili. Została mi tylko Ann, która wbrew pozorom była też ciężkim
zawodnikiem.
Ona sama cieszyła się, że pomoże mi przygotować się na
spotkanie z André. Ten fakt jeszcze bardziej mnie drażnił. To nie tak, że nie
lubiłam André, bo naprawdę lubiłam, jednak fakt, że na siłę chciał się spotkać
nie pytając mnie o zdanie i chęci… Może nawet było to zaproszenie na randkę, o
czym święcie przekonana była Brömmel.
Chciałam dotrzeć na miejsce jeszcze przed dwunastą, jednak
kiedy dopiero zaczęłam się przebierać dochodziło za piętnaście. Włosy
rozczesałam i użyłam prostownicy, by lekko je pofalować u dołu. Będąc gotowa wsunęłam na stopy wygodne baleriny i spakowałam torebkę.
-Ann?-zawołałam na cały apartament nie mogąc znaleźć
modelki.
-Tutaj. –westchnęła niepocieszona i wyszła na korytarz z
garderoby z malutką siatką.
-Hej, co się stało?
-Dziś miał być ślub… Kupiłam ci to jako prezent.
-A co to?
-Koszulka. –uśmiechnęła się słabo i wyjęła klubowy t-shirt
Marco z jego nazwiskiem z tyłu.I numerem jedenastym, który nie świadczył o tym, że wychodził na boisko jako ostatni.
-No tak, miałam być panią Reus. Wiesz kiedy miał być ślub?
-O dwunastej. Dokładnie teraz.
-Cóż, zatem mogę już przyjąć prezent. Chętnie się w niej
wybiorę kiedyś na mecz. –uśmiechnęłam się, co podzieliła też brunetka.
Uściskała mnie i ucałowała w oba policzki.
–A ty w ogóle gdzieś wychodzisz?
-Tak, ale wrócę za godzinkę maksymalnie.
-Pamiętaj, że masz dzisiaj randkę!
-Dobrze mamo! Nie zepsuję fryzury! A koszulkę zabieram.
–uśmiechnęłam się i puściłam jej oczko. Wyszłam z mieszkania równo z głośnym
wydechem. Sukces. Na dole czekała już zamówiona przeze mnie taksówka.
***
Kiedy stanęłam pod sklepem zastałam tam ogromnie długą
kolejkę. Wszędzie dookoła fotoreporterzy, a nad przeszklonym wejściem pełno
czarno-żółtych baloników i banerów. Postanowiłam ustawić się w rosnącym z minuty na
minutę wężu osób. Nie chciałam robić rozgłosu a tym bardziej poruszenia wśród
kibiców, którzy chcieli jak najszybciej zrobić sobie zdjęcie ze swoim idolem i
zdobyć autograf przepychając się przez wszystkich i zabierać Marco na stronę.
Powoli kolejka przesuwała się do przodu, jednak kiedy tylko znalazłam się w
środku sklepu zupełnie mnie zmroziło. Miałam ochotę raptem wypalić całą paczkę
papierosów na raz przez łapiący mnie stres. Tuż koło stołu znajdującego się po
środku, dostawiony był drugi, przy którym siedział André. Nie miałam pojęcia
jak uda mi się zrobić tak, żeby porozmawiać z jednym nie zwracając na siebie
uwagi drugiego. Niewykonalne. Miałam nadzieję jednak, że mój plan i zebrana
odwaga nie pójdą na marne. Moje serce zaczęło uderzać w niewyobrażalnie szybkim
tempie.
Obserwowałam ruchy obojga. André podpisywał się z zupełną
naturalnością, uśmiechał się do każdego i zawsze się witał. Marco jednak był
zupełnie inny. Z pozoru strasznie oschły, wykonujący wszystko machinalnie i na
pośpiech. Wiele pewnie mogło go ocenić i zawieść się na nim widząc go w takim
stanie, jednak ja gdzieś wewnątrz czułam, że toczy w sobie walkę. I może ja
swoją obecnością wcale jej nie ułatwiałam ale nie tylko on toczył tu walkę.
Gdy nadeszła moja kolej położyłam prezent od Ann na blacie,
który idealnie podpasował na te spotkanie. Napiął prawą ręką tkaninę koszulki,
a lewą zręcznie napisał, albo bardziej nagryzmolił swój podpis.
-Możemy się spotkać na osobności?- zapytałam pewnie lekko
nachylając się w jego stronę, tak, by nie słyszeli tego inni. Włosy opadły kotarą jakby zasłaniając nas przed niepożądanym André. Boże, jakie to trafne określenie. Niepożądany André. No bo naprawdę, bardziej kierowałabym pożądanie do Marco-Rudego- Reusa. Chociaż to i tak ostateczność i sytuacja skrajna. Dokładnie tak.
-Nie umawiam się z fankami, nie jestem zainteresowany, nie
mam czasu. –odburknął zamykając flamaster i nawet na mnie nie spojrzał.
-W takim razie poczekam póki nie skończysz i znajdziesz czas. Chciałam
zadzwonić ale wolisz bawić się w dziecinne gierki, więc musiałam się
pofatygować osobiście. –powiedziałam jeszcze ciszej jednocześnie jeszcze bardziej się do niego zbliżając. Marco od razu podniósł
wzrok i nie wiedział co ma powiedzieć. Patrzył się na mnie niczym kot swoimi
błyszczącymi oczami i myślał, że jego piękne spojrzenie wszystko załatwi. Nie
tym razem.
-Rose..Ja.. –wykrztusił. Ochroniarz zaczął się zbliżać w
moją stronę myśląc, że dzieje się coś niedobrego. Marco jednak uspokoił go
skinieniem głowy i podniósł się z krzesła. –Za dziesięć minut mam chwilę
przerwy, masz czas poczekać?
-Tak, nie ma problemu. –wzruszyłam ramionami. On spojrzał na
jakąś kobietę trzymającą aparat. Chwilę później do nas podeszła.
-Mogłaby pani zaprowadzić ją na zaplecze, żeby zaczekała?
-Oczywiście, nie ma problemu. –uśmiechnęła się serdecznie.
–Proszę, proszę, tędy. –zwróciła się do mnie uśmiechając firmowo i prowadząc
wyminęła wysokie plakaty z podobiznami obu zawodników, które robiąc za tło
oddzielały resztę sklepu. Przeszłyśmy do kas, a stamtąd dzięki specjalnej
karcie magnetycznej przeszłyśmy do biur, magazynów i malutkiego pokoju dla
personelu.
-Życzy sobie pani kawę, herbatę, wodę?
-Wodę, jeśli można.
-Żaden problem.-odpowiedziała energicznie i wyjęła z szafki
małą buteleczkę wody i szklankę. Poprawiła pasemko tlenionych blond włosów
przyciętych równo w boba i obsunęła bluzkę ku dołowi bardziej odsłaniając
dekolt. Może była jakąś kierowniczką sklepu? Albo koordynatorka tej całej akcji z
autografami. –Niestety muszę już wrócić na salę. Pan Marco powinien się
niedługo zjawić. Jeśli czegoś pani będzie potrzebowała to po prostu niech pani
wyjdzie, drzwi zatrzaskują się same, nie trzeba karty na wyście od środka.
-Dobrze, dziękuję bardzo. –uśmiechnęłam się i otworzyłam
butelkę przekręcając mocno plastikową nakrętkę.
Usiadłam wygodnie na dość małej
ale funkcjonalnej jak na taki pokoik kanapie. Było stosunkowo ciemno przez brak
światła, a światło lampy zamiast dziennego o takiej porze roku trochę mnie
irytowało. Zawsze kochałam słońce, nawet jeśli raziło po oczach nigdy nie
chciałam się przed nim kryć zasłaniając rolety.
Na równi, gdy woda sięgała połowy szklanki do pokoju wszedł
Marco zamykając za sobą drzwi. Przeczesał palcami idealnie ułożoną fryzurę
zastanawiając się zapewne co mógłby powiedzieć.
-Żeby się tu dostać kupiłaś aż koszulkę z moim nazwiskiem?
–uśmiechnął się żartując dla rozluźnienia atmosfery. To jednak nie
poskutkowało, bo ta robiła się coraz bardziej duszna. Moja warga nawet nie
drgnęła w półuśmiechu. Przysiadł na podłokietniku fotela naprzeciw mnie.
-Nie, to miał być prezent od Ann na dzisiaj.. A nazwisko,
cóż.. Miało być też moje. –powiedziałam cicho i spojrzałam na trzymany w ręku
materiał. Malutki uśmiech wkradł się na moje usta myśląc o ślubie. Chyba z
przyzwyczajenia zaczęłam składać bluzkę i włożyłam ją chwilę później na swoje
miejsce w siatce gładząc dłonią jej powierzchnię. To nie aż takie przyzwyczajenie. To nerwy, które sprawiały
nawet trzęsienie się moich dłoni.
-Rose… Ja naprawdę wszystko ci powiedziałem.
-Wiem, nie po to tu jestem. –westchnęłam i zaraz potem
wzięłam głęboki oddech dodając sobie odwagi. –Pamiętasz, powiedziałeś mi, że
małżeństwo miałoby ci dać stabilizację a zarazem naukę.
-To prawda, jednak nie wiem do czego zmierzasz. –powiedział
ostrożnie patrząc na mnie badawczo. Unikałam na tyle ile mogłam jego wzroku, by
nie stracić pewności. Oczy miał cudowne i nie musiał tego nikomu udowadniać
wpatrując się nimi.
-Że masz rację, musisz się wiele nauczyć. Nie wiem jak
wyglądał twój związek ze Scarlett i nie wnikam, bo to twoja prywatna sprawa ale
chciałabym, żebyś wiedział jedno, choć już jak uważasz nic nas nie łączy…
Powinieneś zawsze wysłuchać zdania drugiej osoby. Nawet jeśli go nie popierasz
musisz przyjąć je do wiadomości i mieć na uwadze. Nie wiesz nawet jak ja się
czułam! Byłam zaskoczona, skołowana… Odszedłeś zanim cokolwiek powiedziałam!
Wtedy czułam się już zupełnie jak idiotka! Zablokowałeś mnie, żebym nie mogła
się do ciebie dodzwonić! Kazałeś mi się wyprowadzić. Uciąłeś kontakt z dnia na
dzień.
-Chciałaś tego…
-Skąd możesz wiedzieć? Skąd! Nie chcę zrywać kontaktu, nie
jestem na ciebie zła, kazałam to nawet przekazać Mario!
-Przekazał… Nie wiesz wszystkiego o mnie i tym co czuję…
-Ani ty! I nie miałeś prawa podejmować decyzji za nas dwoje!
Nie mogłeś mi powiedzieć, że nie chcesz brać już ślubu i co ja o tym myślę? Nie
mogłeś mi powiedzieć, że masz mnie dość? To trudne mówić prawdę prosto w twarz
ale to podstawa, Marco.
-Nie jest już za późno?-zapytał wpatrując się zamyślony w
ścianę za mną. Cieszyłam się w duchu, że chociaż czymś do niego przemówiłam.
-Nie. Nigdy nie jest za późno.
-Możesz więc..
-Dlaczego?
-Co dlaczego?-zmarszczył brwi zupełnie nie rozumiejąc mojego
pytania.
-Dlaczego mnie o to teraz pytasz? Dlatego, że ci nagadałam
czy chcesz mnie poznać czy po prostu zbyć?
-Nie, Rosalie. Nie spałem w nocy bo cały pieprzony czas od
naszego ostatniego spotkania myślałem o tym co się stało i co miał znaczyć
list, który zostawiłaś. Nie wiedziałem, czy jesteś szczęśliwsza życząc mi
ułożonego życia i małżeństwa czy po prostu zazdrościłaś. Musiałem sobie znaleźć
zajęcie i poprosiłem menagera żeby przywrócił moją obecność tu. Jesteś zbyt
skomplikowana, Rose.
-Wzajemnie, Marco.
-Dlaczego tak ci na mnie zależy?
-Bo mi zależy? Tak czasem jest. Ludziom zależy na sobie
nawzajem. Nie wiem czy w tym wypadku ale mnie tak. Bardzo. Tęsknię za tobą i
nie chcę sobie wyobrażać, żebyś po prostu mnie z dnia na dzień odciął.
Chciałabym mieć chociaż z tobą kontakt przez telefon, jeśli nie chcesz się ze
mną czasem spotkać…
-Zakochałaś się?-zapytał bezpośrednio, a moje serce zaczęło
walić jak oszalałe. Ta rozmowa stała się zbyt poważna jak na takie miejsce i
ograniczony czas.
-Nie. –odpowiedziałam po chwili ciszy.
-Zależy ci?
-Tak.
-A gdybyś miała tam na moście wybór… Zostałabyś i wyszłabyś
dziś za mnie czy wolałabyś prowadzić z daleka dostatnie życie, skończyć prawo,
spotkać miłość życia…
-Woody, widziałeś Ro… O! Rose! –do pokoju wszedł André
przerywając nam w rozmowie. Wszystko legło w gruzach. Byłam naprawdę zła,
jednak nie umiałam się gniewać na André długo. I dzięki niemu spotkałam Marco.
Blondyn od razu przytulił mnie na powitanie i ucałował w policzek.
Kiedy odsunęliśmy się od siebie Marco zaczął wycofywać się z
pomieszczenia z zaciśniętymi pięściami. Chyba jego stan emocjonalny był bardzo
porównywalny do mojego sprzed chwili.
-Marco! –zawołałam za nim. On wolno odwrócił głowę i
spojrzał na mnie zupełnie nic nie wyrażającym spojrzeniem. –Nie będzie już
drugiej szansy powtórzenia tego. Nie cofniemy czasu.
-Ale nigdy nie jest za późno. –powtórzył moje słowa ponuro i
wyszedł z pokoiku. Mimo wszystko coś ciepłego rozeszło się w moim ciele.
Cieszyłam się, że zapamiętał, zrozumiał. Co więcej, byłam dumna i zaczęła mnie wypełniać
radość. Z jednego zdania wypowiedzianego przez jego usta.
-Właśnie miałem do ciebie pisać. Zabieram cię do klubu.
Jeden jest naprawdę fajny i większość piłkarzy tam chodzi. Mamy tam większą
prywatność i swobodę. Jutro wznawiam treningi ale może po zjemy coś na mieście?
-Zobaczę…
-Źle złożyłem zdanie. To miało być oznajmujące. A dzisiaj
idziemy się razem bawić. Potrzebujesz rozrywki, dziś nie masz dobrego humoru,
więc czuję się odpowiedzialny.
-Mam wybór?
-Nie. –odpowiedział uśmiechając się szczerze, a ja zaczęłam
myśleć, co w piłkarzach może być takiego, co nie pozwala zapytać kobiety o
zdanie, wolę i uczucia. –Przyjadę po
ciebie w pół do ósmej.
-Będę gotowa. –westchnęłam z lekką niechęcią łudząc się, że
wyczuje.
Mimo całej sympatii jaką go darzyłam zachowanie takie nie działało
przychylnie na jego stronę. On spojrzał na mnie spojrzeniem niczym zakochany
psiak. Ostatnie, co pragnęłam dzisiaj to dawać kosza facetowi. André, może już
nic więcej nie rób i nie mów żebym jakoś to przetrwała? Ja tam tylko idę pić i
tańczyć!
Kiedy wychodziłam z korytarza omal nie zderzyłam się z
Marco.
On już nie był zły. On kipiał wściekłością. Nawet jeśli słyszał naszą
rozmowę nie mógł mi zabraniać spotykania się z André. Nie byłam jego.
-Cześć, Marco. –powiedziałam nieśmiało opuszczając zaplecze
sklepu. Przedzierając się przez jeszcze większy tłum kibiców niż przedtem
wydostałam się na zewnątrz.
Postanowiłam przejść się kawałek by pobyć na świeżym
powietrzu a jednocześnie poznać nowy obszar miasta. Doszłam do wniosku, że
potrzebowałam Ann. Porozmawiać, choćby o dekoracjach do nowego domu i rozmiarze
kafli łazienkowych.
***
-Rose! W sam raz na obiad.-przywitała mnie z uśmiechem Ann.
Wchodząc do salonu od razu zobaczyłam rozłożonego leniwie na moim chwilowym
łóżku, z zamkniętymi oczami i opartymi nogami o zagłówek kanapy Mario.
-I jak, zmęczyło się?
-Troszeczkę. A ty? Spacer? –zapytał nawet na mnie nie
spoglądając.
-Powiedzmy. –uśmiechnęłam się słabo myśląc o dzisiejszym
wieczorze. Podeszłam do moich siatek ustawionych w kącie salonu, do których
miałam zamiar przełożyć t-shirt Marco. Moment, kiedy koszulka była już prawie w
jednej z toreb usłyszałam głos Mario. Teraz pewnie będzie mnie ciągnął za
język.
-Kupiłaś koszulkę? Mogłem ci załatwić..
-Dostałam od Ann, uprzedziła cię.
-A to w porządku. Oczywiście z moim nazwiskiem?-dopytywał
się i aż o wielki podniósł się z kanapy
by się do mnie pofatygować.
-Niestety.-wzruszyłam przepraszająco ramionami uśmiechając
się lekko.
-Pokaż no…-odebrał ode mnie z ciekawością koszulkę i
odwrócił na plecy spoglądając na nazwisko. Na jego twarzy pojawił się uśmiech,
jednak zasępił się w jeden punkt. Nawet nie patrząc wiedziałam już jaki. –Czy ja nie wiem o czymś o czym nie wiem?
-Możliwe.-uśmiechnęłam się szczerze.
-Nie chcesz, nie mów. I tak się dowiem. –stwierdził i
poczłapał z powrotem na swoją kanapę. Z ciekawością jego nad wyraz spokojnego
nastroju poszłam za nim i przysiadłam na wolnym kawałku koło jego nóg.
-Götze…
-Hmm?-mruknął uśmiechnięty przeciągając się.
-Nie zapytasz mnie?
-Mógłbym.
-Więc?
-Nie zapytam.
-Bo? –roześmiałam się widząc go takiego. Wczoraj wieczorem
jeszcze udzielał mi poważnych rad, pomagał rozmową Marco a dziś??
-Bo wolę podręczyć Lamę.
-Lamę?-parsknęłam. A więc taką miał ksywkę. Już wiedziałam,
że muszę wyciągnąć w najbliższym czasie od niego skąd to się wzięło.
-Lamę. Właściwie chyba już się ogarnęli w tym sklepie.
–spojrzał otwierając jedno oko na ekran telefonu i wybrał na klawiaturze numer
szybkiego wybierania do blondyna. Położył sobie telefon koło ucha i przekręcił
się na bok tak, żeby urządzenie się nie zsunęło.
-Lama?-zaczął, co wywołało śmiech u mnie jak i u Ann, która
właśnie zaczęła znosić talerze na obiad.
-Lama, Marco, co to za różnica. Jak tam chcesz. Jak randka z
Rose?
-Ej, nie było żadnej…-próbowałam zaprzeczyć, jednak brunet
zepchnął mnie szybko jednym ruchem nogi na ziemię. Ała!To bolało!
-No wiem, że się spotkaliście, wiem. Trudno by nie
zauważyć.-ciągnął niczym filozof. Mimo dość mocno obolałej jednej części ciała
chciało mi się okrutnie śmiać.
-Oj nie odwalam. To wy jakieś schadzki macie. A że prosto
przed mediami… Najważniejsze jest niewidoczne dla kamer.
Odczekał jakiś czas słuchając zapewne kazania zirytowanego
piłkarza. Pamiętając humor Marco, w którym go ostatnio widziałam mógłby być
naprawdę zirytowany.
-Dobra, spokojnie. I wiem, że dla oczu jest w oryginale. Też
cię kocham. I nie jestem pijany. Cieszę się waszym szczęściem.
-Kochanie, kończ już. –uśmiechnęła się Ann podchodząc do
kanapy i przysiadła między jego łydkami. Ja skrzyżowałam nogi na podłodze i
czekałam na dalszy rozwój sytuacji.
-A, nie ma szczęścia...-westchnął smutno i pokiwał głową wsłuchując się w rozmówcę.- No to co innego. To powodzenia,
braciszku, muszę iść jeść, Ann woła.
-Dobrze, że nie mamusia. –roześmiała się modelka.
–Chodź, Rose. Zanim on skończy i cokolwiek się wysłowi… Odkąd wrócił z treningu
jest jak jakiś co najmniej naćpany. Wyślę go na spacer z Mase, żeby się
dotlenił, a my dla ciebie coś wybierzemy. Ja też u siebie w szafie mam całkiem
niezłą kolekcję. Część jest w kartonach, w nowym domu dopiero będzie garderoba,
że wszystko pomieści.
-Dobra, zdaję się na twój gust. A jemu potwierdzam, przyda
się spacer.
-No, papa, kochanie. Rób co chcesz. Jak będziesz chciał
pogadać to dzwoń. Tylko nie jak będę jadł kolację. Paa!-zakończył rozmowę i
odłożył telefon koło siebie.
-Ja ci dam „kochanie”. A teraz gadaj. –uśmiechnęła się
chytrze Ann i usiadła okrakiem na jego udach. –Szczerzysz się jak mysz do sera,
leżysz jak ta flądra na kanapie. Wkurzysz nawet Marco z anielską cierpliwością…
-Twój najwspanialszy, najmądrzejszy, najukochańszy,
najprzystojniejszy, utalentowany, fantastyczny Mario… -zaczął i spojrzał na nas
wyczekująco chcąc zbudować chwilę napięcia. –No to. Uwaga. Wasz wspaniały Mario
dostał podwyżkę! –uśmiechnął się szeroko ukazując rządek bialutkich zębów.
–Miejsce na fanfary.
-Chodź Rose, jemy ten obiad bo stygnie. –westchnęła
obojętnie Ann i wstała z kanapy.
-Ale że jak…
Ann uśmiechnęła się w jednej chwili. Wręcz skoczyła na Mario
i ucałowała go w oba policzki. Po mieszkaniu rozległ się donośny śmiech
piłkarza, który oplótł mocno dłońmi swoją partnerkę.
-Gratuluję, kochanie. –uśmiechnęła się i musnęła delikatnie
jego usta swoimi. Kiedy usiedli razem na kanapie i ja postanowiłam pogratulować
brunetowi. Uściskałam go mocno i pocałowałam w policzek.
-No, drogie panie. Możecie mi podać obiadek na tacce i
pilocik do telewizora. Zaraz zacznie się mecz.
-Sam rusz tyłek! –dźgnęła go palcem Ann i przewracając
oczami wstała z miejsca. Poszłam w jej ślady i zajęłam miejsce przy stole.
-Ale ja dostałem podwyżkę!
-Więc chcesz żyć jak jaśnie król? O nie. Przypominam tylko,
że masz jeszcze umywalkę do uszczelnienia. Zarzekałeś się, że potrafisz.
-Wiedźma. –westchnął. –Nie ma w tym świecie sprawiedliwości.
***
Wieczorem zaczęłyśmy przeszukiwać szafę Ann. Modelka miała
naprawdę pokaźną liczbę sukienek. Przymierzałam je jednak z niechęcią. Nie
miałam zupełnie głowy na imprezy, randki zwłaszcza, że z mojej głowy wciąż nie
wychodził Marco, a serce mimo, że zaczynało odżywać wciąż było zrozpaczone po
stracie Leona. Czasem naprawdę chciało mi się zacząć płakać z bezsilności,
zagubienia i smutku. Nie rozumiem nawet czemu, ale zawsze myśl o piłkarzu i
spotkanie go zawsze działała kojąco.
-Ja jestem za czarną. Będziesz wyglądać w niej zjawiskowo.
-Dobra, wezmę prysznic..
-Rose! –westchnęła Ann i nic nie mówiąc mnie przytuliła. –Uśmiechnij
się. Wiem, że wiele cię spotkało ale może to będzie nowy początek nowego życia?
Zaufaj André.
-Nie wiem, Ann..
-To po prostu spróbuj się dobrze bawić. Idź się przygotować
i uśmiechnij się.
-Dobra, postaram się. –puściłam do niej oko i udałam się do
łazienki.
Wzięłam orzeźwiający prysznic. Przeczesałam przypadkowo
zmoczone końcówki, by było mniej pracy później przez to, że się pokręciły.
Założyłam szlafrok Ann i przemknęłam do salonu po jeden z moich nowych zakupów.
Victorio Secret, to twój dzień.
Biustonosz pięknie wykrojony, bardzo elegancki, na dole
paska dookoła wykończony białymi kryształkami, szykowny..drogi. Ostatni fakt
próbowałam zignorować na rzecz poprzednich. Mając ją na sobie czułam się
naprawdę kobieco. Mimo to, że nikt jej nie zobaczy i nie pochwali, ja będę o
tym wiedziała i czuła. To było wystarczające. Niby zwykła bielizna a klucz do
dobrego humoru.
Sukienka Ann była przepiękna. W talii miała delikatne czarne
prześwity w kształcie trójkątów, dół w dużym rozkloszowaniu i z koronką, dekolt
w miarę średniej wielkości w kształcie liter V, za to plecy w tym samym
kształcie co dekolt tylko dużo bardziej wycięte. Dzięki temu idealnie
odznaczały się świecące oczka biustonosza. Nie chciałam dokładać żadnych
naszyjników. Ta sukienka sama w sobie wystarczała. Nic więcej nie potrzebowała.
Na uszy jedynie pożyczyłam od Ann kolczyki sztyfty. Małe srebrne kuleczki.
Prawie niewidoczne jednak kiedy zauważone to całkiem ładne. Czarne szpilki z czerwoną podeszwą miały być dzisiaj w użyciu po
raz drugi. Ann pomalowała mi też paznokcie na ciemnoczerwony kolor, by się
wszystko idealnie komponowało. Zajęła się też moim makijażem. Miałam w tym do
niej pełne zaufanie. Znała się na rzeczy i nikt nie miał prawa się z tym nie
zgodzić.
Moje usta zostały podkreślone bordową pomadką, a powieki
delikatnie przyciemnione przez jasnobrązowy cień, który wyglądał bardzo
naturalnie. Rzęsy odznaczały się pomalowane trochę grubiej i odważniej tuszem.
Włosy postanowiłyśmy zostawić rozpuszczone. Przeczesałyśmy je jeszcze i
spryskałyśmy lakierem.
-No. Klasa. –uśmiechnęła się szeroko spoglądając na efekt
końcowy swojej pracy. Przygotowywania zajęły nam przerażająco dużo czasu. Do
mojego wyjścia została nam jedynie godzina. Nie zwróciłam uwagi, że na moim
telefonie czeka jedna wiadomość. Przeciągnęłam palcem po wyświetlaczu i
sprawdziłam. Przez moment łudziłam się, że jej nadawcą był Marco ale nadzieja szybko
prysnęła.
„Właśnie oddałem auto
do mechanika. Przyjadę po ciebie taksówką pół godziny wcześniej. O 19. Już nie
mogę się doczekać! ;*”
Skrzywiłam się na widok ostatniej buźki. Miałam ochotę
rzucić wszystko i usiąść pod kocem wyrzucając przed siebie tabliczkę z napisem
„nie ma/ nie teraz/ potem/ idź sobie”
-Nie ma mowy, Ann! Nie idę!-tupnęłam niezadowolona moją
szpilką. Szkoda jej, jednak naprawdę nie miałam najmniejszej ochoty.
-Oj nie daj się prosić. Wyglądasz zbyt pięknie żeby nie
iść.-stwierdziła chowając pędzle do toaletki.
-Nie czuję nic do André. Nie chcę go ranić dając mu
nadzieję.
-Jednym spotkaniem nie zrobisz mu nie wiadomo jakiej
nadziei. A może ty coś poczujesz? My z Mario też dzisiaj wychodzimy na randkę,
więc zostałabyś i tak sama w mieszkaniu.
-Z psem.
-Dobra, to masz wybór. Jednak spacer z Mase w tych
szpilkach... Nie myśl, że pozwolę ci je zdjąć, wyglądasz w nich obłędnie.
-Idę. Dobra. Nie będę wymyślać. Będzie jak będzie.-westchnęłam
bez większego przekonania. Wywołało to jednak zwycięski uśmiech i błysk w oku u Ann-Katrin.
-Cudownie. –uśmiechnęła się szeroko i podała mi czarną
marynarkę i spakowaną już wcześniej kopertówkę.
Włożyłam do niej telefon i
opuściłam sypialnię dając się Ann przygotować do własnego wyjścia. Nie musiałam
jej w niczym już pomagać, bo miała już wszystko przygotowane. W salonie
siedział jeszcze nieprzyszykowany Mario. Na kanapie przed telewizorem, na
zupełnym luzie.
-Panie o wielki z podwyżką, nie szykujesz się na randkę?
-Mam jeszcze czas. Oho! A ty za to wyglądasz niesamowicie.
Ann mówiła o spotkaniu z André ale bardziej stawiałem na spotkanie „jeansy i
t-shirt” a nie… No wow. Gdybym nie był z Ann i jej nie kochał to normalnie
brałbym. –roześmiał się i poklepał miejsce koło siebie, żebym dołączyła. Sama zaczęłam się śmiać. Czasem był naprawdę
niewiarygodny.
-Dziękuję za komplement…chyba.
-Spoko. Ja tam zawsze chętny… Do prawienia komplementów
oczywiście.
-Oczywiście. Kto gra?
-Bayern.
-Były klub. Tęsknisz?
-Nie tak jak tęskniłem za Borussią kiedy tam poszedłem. Mam
tam bardziej znajomych niż przyjaciół. Tu miałem Marco, za nim najbardziej
tęskniłem. Oddaliliśmy się od siebie przez ten czas trochę. Znaczy
utrzymywaliśmy kontakt ale nie przyjeżdżaliśmy do siebie często. Mecze się
mijały, a jak już nasze drużyny grały razem oboje mieliśmy kiepskie nastroje bo
żadne nie chciało grać przeciw drugiemu. Ja miałem gorzej, bo nie tylko
przyjaciel a cała drużyna.
-Już nie odejdziesz, prawda?
-Za nic. Chyba, że mnie na taczce wywiozą. –wyszczerzył się.
-Jeszcze raz gratuluję podwyżki. Tylko ty dostałeś czy
wszyscy?
-Wszyscy. Watzke, prezes Borussii rozporządził wszystkimi
finansami, bo dostaliśmy sporo z Ligi, za grę o Puchar…
-Dobrze, nie wymieniaj, i tak nie wiem co czym jest.
–przerwałam mu ze śmiechem.
-Rozpiszę ci to kiedyś na kartce i cię nauczę. A jak
Dortmund ci się podoba?
-Niewiele zwiedziłam ale to piękne miasto.
-Robimy jutro objazdówkę. Postanowione.
-Chętnie. Dziękuję.
-Żaden problem. A na którą się umówiłaś?
-Dziewiętna..-zaczęłam mówić, jednak dzwonek mojej komórki
rozległ po salonie. Wyjęłam ją z torebki i odebrałam połączenie od André.
-Hej, jestem już pod
blokiem. Wejść po ciebie?
-Nie, dziękuję. Już schodzę.
-Do zobaczenia!-odpowiedział
radośnie i rozłączył się. Westchnęłam ciężko odkładając telefon na stolik.
Obiecałam jednak sobie i Ann, że tam pójdę. Musiałam to zrobić i się przełamać.
A przede wszystkim dobrze się bawić.
-Wychodzisz już?-zapytała wchodząc do salonu modelka. Ubrała
zwykłe obciskające jeansy, w których jej nogi wyglądały fantastycznie i luźną,
jedwabną bluzeczkę na ramiączkach.
-Tak. Przepięknie wyglądasz, Ann.
-Dzięki, ale to ty dziś jesteś królową wieczoru. Baw się
dobrze. Weź może klucze.- poradziła i podała mi jeden pęk. –Jadę z Mario także
mi nie będą potrzebne a lepiej żebyś nie dzwoniła o pierwszej w nocy jak
będziemy spać…
-If you know what I mean! –dodał Mario uśmiechając się
szeroko do swojej ukochanej. Ona z niedowierzaniem pokiwała głową jednak
puściła buziaka mrugając do niego radośnie.On dzisiaj przechodził samego siebie.
-Dobra, dobra. Wezmę klucze, żeby wam nie przerywać..w
czymkolwiek co będziecie robić. –zaśmiałam się i przytuliłam ich na pożegnanie.
-Baw się dobrze, Rosie. Ale bez szaleństw. I uważaj na
André.
-Tak, tato. –uśmiechnęłam się do Götze i pomachałam parze
kiedy już wychodziłam. Windą zjechałam na parter i wyszłam z klatki. Przed nią
czekała na mnie kremowa Skoda, z której wysiadł André gdy tylko mnie zauważył.
Na jego ustach zawitał szeroki uśmiech. Ubrany był w szare, materiałowe,
przylegające spodnie, czarne adidasy i białą koszulę z podciągniętymi rękawami.
Miałam wrażenie, że byłam zbyt bardzo wystrojona. Nie wiedziałam też jaki to
miał być klub, choć jeśli mówił, że piłkarze tam bywają to z pewnością
ekskluzywny. Nie chciałam popełniać jednej wielkiej modowej gafy, co było dość
prawdopodobne.
-Wyglądasz oszałamiająco. Cieszę się, że cię widzę. Drugi
raz jednego dnia, jak za pierwszym razem. –uśmiechnął się i przywitał mnie
nachylając się i złożył delikatny pocałunek na moim policzku lekko zahaczając o
kącik ust. Spięłam się lekko na ten gest.
-Ciebie też miło widzieć. –odpowiedziałam i wsiadłam do
samochodu. Blondyn dołączył zaraz za mną.
-Na Emil-Moog-Platz poproszę. –powiedział do kierowcy i
odwrócił się, żeby zapiąć swój pas. Sięgnęłam też po własny, myśląc, że może i
on by chciał to zrobić by być blisko. Może i był dobrym przyjacielem ale był
zbyt natarczywy chcąc być kimś więcej.
-Coś poważnego z twoim samochodem?
-Część od silnika się poluzowała i odpadła. Musieli go
holować. Powinienem dostać samochód z
powrotem za trzy dni.
-To nie tak długo. –uśmiechnęłam się słabo i wyjrzałam przez
okno.
-To prawda. Mogło być gorzej. Nie chcę być wścibski ale
dlaczego nie mieszkasz już u Marco?
-Po prostu… Pokłóciliśmy się. –odpowiedziałam. Zastanawiałam
się co by było, gdyby się dowiedział o całym ślubnym planie Reusa.
-Achh…-westchnął. –Musiało być mocno. Marco rzadko się kłóci.
-Po prostu nie dogadaliśmy się. Tak się zdarza. Możemy
zmienić temat?
-Pewnie, przepraszam. Będziesz chciała iść do restauracji?
-Nie, dziękuję. Tam gdzie jedziemy nie ma żadnych
przekąsek?-zapytałam. Żałowałam, że nie zjadłam nic poza obiadem. W prawdzie
byłam głodna i to szalenie ale chyba będąc z nim nie przełknęłabym nic a nic.
-Tak, coś na pewno będzie. Zaraz dotrzemy na miejsce.
-W porządku. –westchnęłam i zasępiłam się w wieczorną
panoramę miasta. Na ulicach było pełno młodych ludzi. Siedzący w restauracjach
albo idący do klubów. Zaczęłam przyglądać się strojom dziewczyn i przyznałam
sama sobie, że wyglądam jak pajac. I będę wyglądać. Ann, coś ty mi kazała na
siebie włożyć?!
Kiedy stanęliśmy pod bardzo nowoczesnym budynkiem André
zapłacił taksówkarzowi za przejazd. Pomógł mi wysiąść z samochodu. Moim oczom
ukazała się naprawdę długa kolejka do klubu. Ochroniarze sprawdzali dokładnie
wszystkich. Niektóre dziewczyny były ubrane prawie klaunowato jak ja, inne
typowo zdzirowato-makijaż nadający się zaledwie do zeskrobania szpachelką,
spódnice i dekolty, które bardziej odsłaniały niż zasłaniały.
André złapał mnie za rękę i pociągnął do drugiej, pustej
bramki. Ochroniarz tyko na niego zerknął i od razu wpuścił nas do środka.
Przeszliśmy przez ciemny korytarz mijając po drodze szatnie. Nie weszliśmy
jednak głównym wejściem do klubu. Piłkarz pokazał jakiś bilet ochroniarzowi,
który wpuścił nas na schody prowadzące w dół.
-Strefa VIP. Mniej dzika, bardziej bezpieczna.
–uśmiechnął się i poprowadził nas do stolików ustawionych lekko na uboczu,
oddzielonych od normalnej imprezy. DJ grał w miarę głośno najnowsze hity a zgromadzeni
tłumnie ludzie na parkiecie pogrążeni w tańcu zachowywali się jak niewidzący
świata ich otaczającego.
-Coś państwu podać?-zjawił się koło nas kelner w klubowym
uniformie.
-Ja piwo poproszę, a ty Rose?
-A macie w ofercie coś do jedzenia?
-Niestety nie.-odpowiedział kelner notując zamówienie André
w notesie. Miałam nadzieję, że nie usłyszał mojego burknięcia brzucha. Bywał
czasem uporczywy i potrafił głośno o sobie dawać znać stawiając mnie przez to w
niezręcznych sytuacjach. Trochę jak orka podczas okresu godowego.
-W takim razie Mojito może być. Podwójne.
-W porządku. Zaraz przyniosę.
-Dziękujemy. –odpowiedział blondyn po czym wlepił swój wzrok
na mnie. Moja irytacja wzrastała. Zaczęłam marzyć, by ten wieczór się skończył. Zaczęłam stukać palcami o powierzchnię drugiej dłoni.
-Mogę zapytać skąd pierścionek?
-Od przyjaciela, który zginął tamtego dnia… –odpowiedziałam
krótko. Super, jeszcze poczucie winy, że zamiast uszanować czas, po którym
zginęła najbliższa mi osoba spędzam w klubie. Pomijam wypad do innego klubu
jeszcze tego samego dnia, jednak wtedy zbyt dużo się wydarzyło, ja się załamałam
i tak czasem się dzieje. Dziś jednak nie mogłam znaleźć nawet najgłupszej wymówki na swoje
wytłumaczenie.
-Ach tak, przykro mi. Jednak..przepraszam, że tak zapytam
wprost, jesteś wolna?
-Tak, ale nie mam ochoty teraz bawić się w związki.
-W porządku. –kiwnął głową ze zrozumieniem jednak w jego
oczach mogłam zauważyć cień zawodu. –Zatańczmy zanim przyniosą zamówienie.-nie
czekając na odpowiedź wstał od stołu, złapał mnie za rękę i poprowadził na
parkiet. Położył dłonie w moim pasie i zaczęliśmy się poruszać w rytm muzyki.
Zupełnie nie mój gatunek, nie mój rytm. Porażka tego wieczoru musiała być
zapisana w gwiazdach.
W tłumie ciał było okropnie gorąco. Ja sama jednak nie chciałam
zdejmować marynarki i odkrywać ciała. Biedny André by jeszcze dostał sprzeczny
sygnał. Zawdzięczałam mu wiele… Zwłaszcza to, że pomógł mi w ucieczce i zabrał
mnie do Marco. Ciekawiło mnie co blondyn właśnie robi. Może jadł kolację, grał
w Fifę, co podobno wszyscy piłkarze kochają. Może poszedł do Yvonne, za którą
tęskniłam. Bałam się jednak do niej zadzwonić. Nie wiedziałam zupełnie co
miałabym jej powiedzieć.
Drink, którego dostałam był na tyle palący w gardło, że nie
chciałam już na dziś żadnego. Czas leciał dość
szybko. Przetańczyłam z André kilka piosenek. Kiedy poszedł do toalety zostałam
porwana w ręce innych mężczyzn jednak nie przeszkadzało mi to. Dostawałam
propozycje drinków jednak odmawiałam, dostawałam też propozycje…Na które
zwłaszcza odmawiałam i uciekałam od takich osób. Musiałam naprawdę niestosownie wyglądać.
Poszłam odpocząć na kanapy
ustawione na podwyższeniu w rogu sali. Przeczekałam tam chwilę aż odsapnę i
zaczęłam badać czy wszystko było ze mną w porządku. Byłam trzeźwa. Bolała mnie
głowa od hałasu. Byłam głodna i rozdrażniona. Mój makijaż możliwe, że spływał
wraz z potem.
Poszłam do łazienki. Kiedy przed lustrem myłam ręce
spojrzałam na swój makijaż i faktycznie pozostawało sporo do życzenia. Wzięłam
ręcznik papierowy i lekko go nawilżyłam wodą. Otarłam delikatnie czoło i nos. Z
torebki wyjęłam szminkę, żeby poprawić rozmazane przez picie drinka usta. Ann
ostrzegała, że pomadka bardzo łatwo schodzi. Ale kolor był tak piękny, że był
tego warty. Efekt był zadziwiająco dobry. Przeczesałam zwilżoną, miniaturową
szczotką włosy, które się rozczochrały i naelektryzowane latały w każdym
możliwym kierunku.
Kiedy szłam znów w kierunku kanap zobaczyłam w tłumie
tańczących André z płomiennowłosą kobietą. Jedną rękę prawie kładł jej na
pośladkach, w drugiej trzymał szklankę z piwem. Kolejną. Nie zabraniałam mu,
miałam nadzieję, że wie co robi.
Usiadłam na kanapę opierając głowę na zagłówek starając się
nie skupiać na głośnym dudnieniu i śpiewach ludzi. Nie wychodziło to tak jak
zakładałam. Pulsujący ból głowy nasilał się. Musiałam przedostać się do André i
powiedzieć mu, że wychodzę. Chciałam sięgnąć do torebki po telefon, by
sprawdzić godzinę jednak poczułam na sobie czyjś intensywny wzrok. I tym razem
miałam nadzieję, że naprawdę należy do tej osoby, do której chciałabym by
należał. Podniosłam ostrożnie głowę i zatopiłam się od razu w błękitno-zielono-złotych
oczach Marco, które w półciemności wyglądały naprawdę mistycznie, pięknie… Nie
miałam pojęcia ile mogło to trwać. On jednak pierwszy przerwał tę chwilę.
-Przykro mi, że muszę przerwać ci w wybornej zabawie jednak
zabieram cię stąd. –oznajmił i wyciągnął do mnie swoją dłoń. Uśmiechnęłam się
nieznacznie. Nie wiedziałam czy odnotował poprawę mojego humoru. Jego wyraz
twarzy nic nie zdradzał. Nagle w mojej głowie pojawił się strach. Nie
wiedziałam o czym chce ze mną porozmawiać. Bałam się, że może mnie naprawdę
zranić. Nie myśląc zbyt wiele ujęłam
jego dłoń. Postanowiłam cieszyć się każdą chwilą z nim spędzaną nawet, jeśli
ten czas miałby być naszym ostatnim wspólnie spędzonym zakończonym pożegnaniem.
Ratujmy ten wieczór.
-Masz wszystko ze sobą?-zapytał obejmując mnie w talii
dłonią gdy schodziłam ze schodów. Czułam się jak królewna.
-Tak, muszę tylko powiedzieć André, że wychodzę.
-Ochroniarz przekaże. Poczekaj.
Przed wejściem na schody do góry Marco podszedł do
ochroniarza opierającego się o ścianę i obserwującego tłum. Przekazał mu coś,
mężczyzna w odpowiedzi kiwnął porozumiewawczo głową.
-W porządku, możemy iść. Nie musisz się martwić.
-Dziękuję. –odpowiedziałam. Przeszliśmy schodami do góry a
potem korytarzem w stronę wyjścia. Blisko klubu zaparkowany stał czarny Aston
Martin. Na sam jego widok miałam ochotę się uśmiechać. Na sam widok Marco
miałam ochotę się uśmiechać. Kiedy stanęliśmy przy samochodzie zupełnie
spontanicznie odwróciłam się do niego i wyznałam:
-Cieszę się, że cię widzę. Nie wiem jeszcze po co
przyjechałeś ale cieszę się.
On kiwnął głową a w jego oczach błysnęła radosna iskierka.
Nie zdradził tego miną, ani uśmiechem. Ja jednak to widziałam a moje serce
delikatnie przyspieszyło pulsu. Szczęśliwa, zapominając o troskach wsiadłam do pojazdu. Wyciągnęłam nogi
na tyle ile mogłam i zaczekałam póki nie dołączy do mnie. On usiadł
chwilę później i włączył silnik.
-Mogę ci zadać osobiste pytanie?-zapytał z uśmiechem
włączając się do ruchu, choć ruchem tego nazwać nie można było. Bardziej
brakiem ruchu. Puste ulice, gdzieniegdzie jedynie przechodziła garstka osób.
-Rose?-powtórzył zerkając na mnie.
-Ach tak, przepraszam, zamyśliłam się. Możesz.
-Dobrze, więc.. Czy wypiłaś więcej niż trzy
drinki?-uśmiechnął się. Ten uśmiech uwielbiałam. Mógł robić to naprawdę częściej.
Poza tym..Pamiętał o tak niewielkiej i nieważnej rzeczy.
-Wypiłam tylko jeden. Nawet nie do końca.
-To w porządku.
-A teraz ja mogę ci zadać osobiste pytanie?
-Nie. –odpowiedział twardo. Zbiło mnie to z tropu. Oparłam
głowę na zagłówku i odwróciłam spojrzenie w kierunku szyby. Ciszę przerwał jego
śmiech. Zaraźliwy śmiech.
-Przepraszam, byłem ciekaw twojej miny.
-A ty ile wypiłeś?
-Nic.
-Zachowujesz się jak pijany.
-Po prostu w tym momencie szczęśliwy.
-To dobrze. –odparłam i znów zaczęłam obserwować jego dłonie
na kierownicy. Nie wiadomo dlaczego były bardzo interesujące. Był szczęśliwy.
Ze względu na mnie? Nie zdawałam sobie nawet sprawy jak bardzo chciałam, żeby
tak było. Po kilkunastu minutach zaparkowaliśmy na prawie pustym parkingu.
-Gdzie jesteśmy?-zapytałam, gdy silnik zgasł.
-Zaraz zobaczysz. Musimy się chwilę przejść.
Nic więcej nie mówiąc wysiadł z samochodu. Naprawdę szybko
zjawił się koło mnie i otworzył przede mną drzwi. Ujmując jego dłoń wysiadłam z
samochodu. Szpilki dawały mi trochę w kość jednak wolałam nie grymasić. Spacer,
choćby nawet krótki będzie wyjątkowy. I choćbym miała miliard bąbli poszłabym.
Bo mi na nim zależało. I to coraz mocniej.
Nacisnął przycisk na kluczykach, by zamknąć pojazd. Nie
puszczając mojej dłoni ruszył przed siebie. Park. Przez jakieś nieznane mi
dotąd wejście przeszliśmy od razu do tylnej jego części. O tej porze był
niezwykle tajemniczy a zarazem romantyczny. Drzewa rzucające cienie przez
światło księżyca, dźwięk rzeki w tle i pełno kwitnących kwiatów. Dotarliśmy na
dobrze znany mi most, gdzie ostatni raz się rozstaliśmy. Moje serce zaczęło
walić jak oszalałe, a oddech przyspieszył o kilkanaście sekund. On na chwilę
zszedł z mostu zostawiając mnie tam i podszedł do klombu lilii znajdujących się
niedaleko wody. Stamtąd wziął bukiet pięciu czerwonych róż przewiązanych
wstążką. Podszedł do mnie i spojrzał się prosto w oczy. Światło księżyca padało
na jego twarz. Śledziłam każdy jego kawałek skóry, każdą zmarszczkę, a przede
wszystkim oczy, które odbijały jasny księżyc i błyszczały przepiękną
zielenią.
-Na początku chciałbym cię przeprosić. –wyznał. Ja niczym w
amoku nic nie odpowiadając odebrałam od niego kwiaty. –Teraz chciałbym ci
powiedzieć, że przemyślałem sprawę odnośnie małżeństwa i zmuszanie cię do tego
było co najmniej nieludzkie. Wiem, że nie byłem względem ciebie uczciwy ani
dobry. Chciałbym, żebyś mi kiedyś wybaczyła. Sprzedałem dom, w którym
mieszkałem ze Scarlett, więc zostało mi jeszcze mieszkanie na Phoenix.
Mieszkanie z tobą na dłuższą metę nie wyszłoby. Z wielu powodów. Dlatego
uzgodniłem z Mario, że możesz u niego mieszkać. Sam kupię też mieszkanie dla
ciebie, bo nie chcę zostawiać cię samej w wielkim mieście z wieloma problemami.
Zależy mi na tobie. Uważam, że powinnaś znaleźć swoje życie, swoją drogę. Z
daleka ode mnie. Czasem naprawdę cię pragnę do stopnia, że nie umiem się
powstrzymać. Chociażby w pieprzonej windzie. Nie wyszłaby nam przyjaźń.
Pogodziłem się z tym. Zanim podjąłem tą decyzję pojechałem do rodziców i
powiedziałem im wszystko co czuję. Oni dali mi kilka słusznych argumentów nie
oceniając mnie… Chciałbym, żebyś i ty tego nie robiła. Nie jestem taki jakim
się wydaje. Mam uczucia jak każdy człowiek… Jeśli i tobie na mnie zależy i
chcesz być…w moim życiu niestety zostaje tylko jedno wyjście. Na rok. Możesz
zmienić na pół. Wiem, że możesz mieć na mnie wpływ. Jeśli jednak wolisz
rozpocząć nowe życie postaram się, by zagwarantować ci na start wszystko co
najlepsze.
Słuchałam tego wszystkiego co mówił. Musiałam złapać się
poręczy mostu by nie stracić równowagi. W głowie miałam zupełny mętlik.
Próbowałam zapamiętać i rozważyć wszystko co mi powiedział, jego zachowanie,
uczucia… Do cholery, nie poddawał się. On chciał się zmienić. Przecież to w
południe powiedziałam mu, że nigdy nie jest za późno. Mimo złości, może nawet
zazdrości mu się udało. Miałam wybór.
~~~
Trochę długi. 16 stron Worda i od razu uprzedzam, kolejny liczy tyle samo.. Ale mam nadzieję, że nie pośniecie.
Martwi mnie fakt drastycznego spadku liczby komentarzy. Zaczęłam się zastanawiać co jest tego kwestią, czy wina leży po mojej stronie czy może powinnam też coś poprawić? Wasza opinia jest dla mnie ogromnie ważna, nawet najkrótsza kropeczka daje znać, że ktoś tu jest i czyta i nie publikuję tego sama dla siebie..
I znów polsatowskie zakończenie, w ramach rekompensaty stwierdziłam, że wstawię tu zrobionego przeze mnie "mema"..Bardzo proszę o dystans, nie ma na celu nikogo urazić, bo sama uwielbiam Mario..:)
Takim więc akcentem kończę.. Za tydzień się coś rozwiąże, coś pokomplikuję..nie zdradzam, jestem ciekawa Waszych podejrzeń! I zapraszam do komentowania bo to ogromnie motywuje!❤Buziaki! xx
Ok... nic nie rozumiem. Na początek Mario i Ann są bezbłędnii. Uwielbiam ich i relację Marco i Mario. To tyle z tego co zrozumiałam. Po drugie Andre zachował się dziś jak dupek. A Marco był dziś cholernie zazdrosny o Rose i dobrze było go takiego widzieć. Po trzecie to jego bezposredniosc rozwala mnie na łopatki. Po czwarte to... cóż te windy robią z ludźmi. Marco nie powinien się powstrzymać, to nie zdrowe. Po piąte to... zaraz... zaraz czy on naprawdę znowu zaproponował jej małżeństwo?? Czy czegoś nie zrozumiałam bo to strasznie pogmatfany człowiek. Po któreś tam KOCHAM TO OPOWIADANIE.
OdpowiedzUsuńRozdział jak zawsze świetny. Mem - mistrzostwo świata. Czekam na kolejny rozdział. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńMistrzowski rozdział 💖💖.
OdpowiedzUsuńMyslalam ze Marco zabierze Rose do siebie a tu prosze nad most i takie rzeczy mowi.
Nie koncz sielanki
Ps czekam na mememy i kolejny 💖💖
Weny :-* :-*
Zasnąć na Twoim rozdziale?? Nie wiem, ile tabletek następnych musieliby mi dosypać do picia! Piszesz niesamowicie, ekscytująco. Uwielbiam każdy rozdział z osobna. Kocham!
OdpowiedzUsuńJejku, cieszę się jak głupia, że Marco wszystko sobie przemyślał i zabrał ją ponownie na most.. Mam nadzieję, że Rose się zgodzi i znowu razem zamieszkają. No i będzie między nimi cholernie gorąco! :D
Czekam na następną sobotę z utęsknieniem. Buziaki!
Wyciągnęłam się i nic i nikt nie mógł mnie oderwać od dokończenia tego rozdziału. Padłam że śmiechu jak tylko zobaczyłam ten mem XDD Mistrzostwo.
OdpowiedzUsuńJa na poczatku przepraszam za moja nieobecność pod poprzednim :((
OdpowiedzUsuńMiałam być na bieżąco ale jakoś mi to nie wychodzi :///
Rozdział przepiękny ❤❤
Końcówka! Jeny rozpłynęłam się ❤ a na dodatek te dni i lecąca w moich słuchawkach piosenka Sheerana - perfekt... No poryczalam się no XDDDDDD
Czekam z niecierpliwością ❤❤❤❤❤
Ojojojoj! Mareczek dzisiaj zazdrośnik! I dobrze. Miałam nadzieję, że odbije ją z tej feralnej randki i dziękuje Ci za to że się tak stałooo.
OdpowiedzUsuńAndre mnie irytuje z rozdziału na rozdział coraz bardziej. Robi się z niego taki typowy piłkarzyna. Co to wszystko mu wolno. Mareczek czaruje i niech robi tak dalej. Kocham
Ha! Wiedziałam, że Mareczek będzie gotował się z zazdrości o randkę z Andre. I bardzo dobrze, że się w końcu trochę opamiętał i wyrwał Ruby z tej nieudanej randki :D
OdpowiedzUsuńPostać Andre zaczyna mnie powoli wkurzać. Ślini się do Rose jak napalony nastolatek.
Mam nadzieję, że Rosalie znów przyjmie propozycję Reusa i ten ślub jednak dojdzie do skutku. Wcześniej uważałam to za okropnie szalony pomysł, ale teraz trochę się do tego przekonałam.
Czekam na kolejny rozdział :)
Pozdrawiam,
~Karolina.
Uwielbiam!!! ❤❤❤
OdpowiedzUsuńMelduję się!
OdpowiedzUsuńŻe my byśmy miały z tobą usnąć? No błagam cię... przecież u ciebie jest wiecznie tyle zawirowań, że nie da się ani na chwilę zasnąć :D
Rozdział oczywiście cudny, jak zwykle, nie wiem, czy cię już kiedyś chwaliłam, ale uwielbiam playlistę, którą tutaj dodałaś. Same perełki, które słucham ostatnio non stop ^^
O proszę, jaki Marco zazdrosny. Ale to nawet do niego pasuje :D Ja mam nadzieję, że weźmie sprawy w swoje ręce, bo ten Andre mnie lekko denerwuje, rządzi się, jakby był Bóg wie kim...
Czekam niecierpliwie na więcej, buziaki :**
PS. Mem mistrzostwo, padłam i zbieram zęby xD