-Rosalie..Obudź się.
Ze snu wyrwał mnie spokojny głos piłkarza, a ja po leniwym otwarciu powiek zaczęłam rozglądać się dookoła sypialni upewniając się, czy jednak nie śnię i czy wszystkie zdarzenia z poprzedniego dnia nadal były rzeczywiste. Nigdy nie pomyślałabym, że jeden człowiek jest w stanie wywołać taką burzę w moim życiu. Burzę w szklance starej, zmętniałej wody. Każdy wybór był zły albo niemożliwy. Nie mogłam się spodziewać innych myśli zaraz po przebudzeniu. Nawet nie zwracałam uwagi na pogodę za oknem wiedząc i tak, że obojętnie jaka by była byłaby piękniejsza od szarości i mgły w mojej głowie. W końcu namierzyłam i jego. Stał w pełni ubrany w nogach mojego łóżka. Jasna koszulka z niewielkim nadrukiem z nazwą firmy nad kwadratową kieszonką koło piersi. Do tego postrzępione nad kolanami krótsze spodenki jeansowe i wyglądał jak zwykle. Dobrze wyglądał. Opisy były zbędne. Był jak zwykle sobą a to była wystarczająca definicja perfekcji. Przeciągnęłam się wyciągając ręce za siebie i ziewnęłam głęboko.
-Dzień dobry. –wymamrotałam i spojrzałam na niego jeszcze spod przymrużonych powiek. Hipotetycznie mogłam też wczoraj za dużo wypić, co by było przyczyną mojej niechęci do wstawania z łóżka.
-Jest już po dwunastej. Spałaś prawie dwanaście godzin. Nie,
że ci żałuję, ale dzisiaj idziemy na mecz a wcześniej musimy porozmawiać.
Zupełnie hipotetycznie.
-W porządku. Zaraz zejdę na dół. –oznajmiłam przekładając
się na bok. Mimo tylu godzin snu cały czas czułam zmęczenie...i lekki ból
głowy. To właśnie było dokładnie to, bez miejsca na hipotezy.
Kiedy chciałam już wygonić Marco z pokoju chcąc się przebrać jego już nie było. Dziś wisiało w powietrzu coś zupełnie innego. Coś się mogło stać, choć zupełnie nie umiałam przewidzieć co. On był dzisiaj inny. Jakby zapomniał. Mój Boże, zapomniał. Moje serce głośniej załomotało z jednoczesną obawą i szczęściem.
Kiedy chciałam już wygonić Marco z pokoju chcąc się przebrać jego już nie było. Dziś wisiało w powietrzu coś zupełnie innego. Coś się mogło stać, choć zupełnie nie umiałam przewidzieć co. On był dzisiaj inny. Jakby zapomniał. Mój Boże, zapomniał. Moje serce głośniej załomotało z jednoczesną obawą i szczęściem.
Wygramoliłam się z łóżka zaciekawiona jednak dzisiejszym dniem i poszłam na balkon, żeby zabrać z suszarki wyschnięte rzeczy, które mogłam dzisiaj założyć. W łazience przebrałam się, zmieniłam opatrunek ochronny na pępku i posmarowałam maścią, którą musiał mi wcześniej zostawić mój nowy tatuaż. Pomalowałam się delikatnie i rozczesałam włosy tak, że aksamitnie opadały mi na ramiona. Dzisiaj wyglądały o niebo lepiej niż wczoraj. Miały swój dzień! Może to oznaka, że będzie on jednym z lepszych?
Zbiegłam na dół po płaskich schodach. Nogi poniosły mnie do kuchni, gdzie czekały już na mnie chrupiące bułki i parująca herbata.
-To wszystko dla mnie?-zapytałam Marco, który wycierał blat w kuchni
-Tak. W końcu urodziny ma się raz w roku. –odpowiedział z
uśmiechem odwracając się do mnie i oparł się biodrami o blat. –Podjęłaś
decyzję?
-Tylko nad jedną z nich mogę się zastanawiać. Domyślam się,
że jeśli ucieknę…
-Znajdę cię. –odpowiedział ze spokojem przerywając mi a
zarazem kończąc zdanie.
-Nie oddam ci pierścionka.
-Wiem, dlatego też zaproponowałem ci trzecie wyjście.
-Dlatego, że nie oddałabym ci pierścionka?
-Tak. –odpowiedział. Podszedł do mnie i usiadł na krześle
naprzeciw mnie. Niepewnie wzięłam kęs bułki i czekałam, aż powie coś więcej.
–To znaczy, że jesteś wyjątkową osobą. Wolałabyś poświęcić całą siebie niż
oddawać pamiątkę po bliskiej ci osobie. Niewiele osób by tak zrobiło.
-Nie rozumiem dlaczego to zaproponowałeś. To szalone.
-Każdy z nas ma bagaż. Nie wiemy nic o sobie, ale ja wiem,
że skoro uciekłaś z domu i musiałaś się chować przed policją nie było za
wesoło. Ja też nie miałem zbyt wiele szczęścia w życiu..prywatnym, Zawodowo mi
się jedynie układa, choć aktualnie też nie.
-Dlaczego mi nic o sobie nie mówisz?-zapytałam prosto z
mostu. Chciałam tak bardzo znać na to pytanie odpowiedź.
-Nie chcę, żebyś mnie oceniała. Nie lubię szufladkowania.
-André powiedział mi, że wy, piłkarze, szukacie przyjaciół..
Prawdziwych, nie tych, którzy polecą na kasę. Myślisz, że wybieram małżeństwo,
żeby mieć kasę i być sławna?
-Wybrałaś?-zapytał uśmiechając się przy tym jednocześnie.
-To najlepsza opcja z najgorszych. Najmniejsze zło. Mówiłeś,
że tylko rok. Nie zmieniaj tematu.
-Nigdy nie czułem do kobiety czegoś więcej niż samego
fizycznego pociągu. –przyznał się. Zaskoczył mnie. Myślałam, że zaraz będzie
stosował kolejne wymówki i wykręty... Biorąc duży oddech lekko przygryzłam
wargę. Czy on zaczynał mi się zwierzać? Co było z nim nie tak? Co się stało z tym Marco z dnia
wczorajszego?
Jego oczy
posmutniały. Zupełnie omijał mój wzrok, splótł ze sobą długie palce rąk i
przyglądał się im przez chwilę.
-Dlatego nie wziąłeś ślubu ze Scarlett? Przecież
powiedziałeś mi, że tylko przełożyłeś?-postanowiłam przerwać panującą
niezręczną ciszę. Byłam ciekawa, czasem zbyt bardzo.. Sądziłam jednak, że to
takiej sprawie powinnam wiedzieć.
-Wczoraj się rozstaliśmy. Na zawsze. Potem zadzwoniłaś ty,
że jesteś na policji.. Byłem wściekły. Myślałem… Że spędzimy razem ze Scarlett
resztę życia.
-Teraz rozumiem, choć twoje zachowanie względem mnie... Przykro mi Marco. Mogę wiedzieć.. Co się
stało?
-Rozmawialiśmy szczerze.. Powiedziała, że miała romans.
Facet, z którym się spotykała krótki czas się w niej zakochał.. kiedy się
zaręczyliśmy ona zerwała z nim kontakt ale on wciąż pisał. Powiedziała mi, że
przez tak krótki czas z nim czuła się kochana jak nigdy ze mną. –wyznał cicho
szepcząc. Musiało go to boleć. Cholernie. Mimo, że był może i czasem
beznadziejny poczułam ogromny smutek, żal a także troskę.
Wstałam z krzesła i podeszłam do niego. Nie czekając na jakąkolwiek reakcję usiadłam na jego kolanach i przytuliłam się do niego kładąc głowę na jego ramieniu. Jego ciało było całe spięte. Nie ruszył się ani odrobinę. Niepewnie objęłam go ręką, wplatając dłoń w jego aksamitne włosy delikatnie je pociągając. On dopiero kilka chwil później objął mnie szczelnie swoimi rękoma.
Wstałam z krzesła i podeszłam do niego. Nie czekając na jakąkolwiek reakcję usiadłam na jego kolanach i przytuliłam się do niego kładąc głowę na jego ramieniu. Jego ciało było całe spięte. Nie ruszył się ani odrobinę. Niepewnie objęłam go ręką, wplatając dłoń w jego aksamitne włosy delikatnie je pociągając. On dopiero kilka chwil później objął mnie szczelnie swoimi rękoma.
Kiedy podniosłam głowę spojrzałam prosto w jego oczy, co
wywołało u niego delikatny uśmiech.
-Dziękuję ci. Za to wszystko co mi powiedziałeś. Myliłam się co do ciebie i przepraszam za to. Możesz mi wyjaśnić jeszcze jedną rzecz?
-Spróbuję.
-Dlaczego ślub?
-To sprawdzian dla mnie. Funkcjonowanie zgodnie, we dwoje.
Ze Scarlett nie miałem tak stabilnego życia. Ona co tydzień gdzieś wypadała na
kilka dni. Wpadała na weekend, czasem przyszła na mecz. Naszą bliskość
nadrabialiśmy w łóżku… Ale to nie tylko o to chodzi we wspólnym życiu. Myślę,
że ty też na tym skorzystasz. Nie tylko materialnie.
-Nie chcę twoich pieniędzy.
-Będziesz je miała. Musimy urządzić ci garderobę, kupić
kosmetyki, będziesz mogła wybrać różne bibeloty żeby tu ustawić… O ile się
zgodzisz.
-Jestem obcą osobą, nie znasz mnie… A jednak chcesz się ze
mną ożenić. Ryzykujesz.
-Nie ryzykuję. Część ciebie poznałem. Część twojej duszy.
Delikatna, wrażliwa, krucha, dobra… Chciałbym poznać cię bardziej ale przez to,
że nic nie mówiłaś nauczyłem się sam wyłapywać pewne rzeczy, niuanse. Nigdy
tego nie robiłem, jednak kiedy byłem do tego zmuszony okazało się to dziwnie
łatwe.
-Co byś na przykład chciał wiedzieć?-zapytałam schodząc z
jego kolan i usiadłam na krześle tuż obok. Wzięłam moją herbatę i upiłam z niej
małego łyczka okropnie siorbiąc.
-Co oznacza dla ciebie ten tatuaż? Też miałem łzy w oczach
widząc tatuaż ten co mam, dla mojej rodziny… A ty płakałaś…
-Ważka.. To moja mama. –zaczęłam spoglądając lekko w jego
oczy. On przechylił głowę lekko na lewo próbując mnie zrozumieć. Jego oczy
nieustępliwie przeze mnie przenikały jakby chciały mieć dostęp do moich
wszystkich myśli. –Jak byłam mała… Wiesz, ona była bardzo religijna. Jak miałam
pięć, prawie sześć lat wzięła mnie raz do siebie do sypialni i położyła koło
siebie. Głaszcząc mnie po włosach powiedziała, że jak odejdzie… -mój głos się
lekko złamał. W oczach czułam napływające łzy. Zrobiłam przerwę na kilka
oddechów. –Jak odejdzie to nie będzie aniołem i nie będzie w niebie, bo to zbyt
daleko. Powiedziała mi, że ona będzie ważką. Będzie zawsze koło mnie i będzie
mnie strzegła swoimi wielkimi oczami. Dokładnie tak powiedziała.-uśmiechnęłam
się mimowolnie. Mimo tylu lat pamiętałam tą chwilę tak dobrze. Na jego twarzy
także zagościł słaby uśmiech. –Miała piękne duże oczy.
-Masz je po niej. –wtrącił, przez co moje serce zabiło kilka
razy mocniej.
-Ale miała jeszcze wadę wzroku. Okulary powiększały jej oczy
jeszcze bardziej, stąd porównanie do ważki. Kochałam ją najbardziej na świecie.
Zmarła dwa tygodnie później. Najpiękniejsze było to, że podczas pogrzebu
uciekłam od ojca i pobiegłam nad jezioro. Tam właśnie taka błękitna ważka
usiadła na moim ramieniu. Taka jak ta z mojego tatuażu. Przychodziłam tam
każdej pory roku i opowiadałam wszystko mamie obserwując jezioro i malutki
lasek, który mnie otaczał dając poczucie bezpieczeństwa.
Kiedy spojrzałam mu w oczy widziałam u niego niemałe wzruszenie. Nie płakał, lecz był na typowym krańcu. Uśmiechnęłam się słabo i wstałam od stołu zabierając naczynia. Poszłam schować wszystko do zmywarki i dopiero wtedy wróciłam z powrotem do salonu, gdzie wciąż w tym samym miejscu siedział blondyn.
-Spróbujmy z tym ślubem. To tylko rok.
-Poważnie?-uśmiechnął się spoglądając na mnie tymi swoimi
pięknymi oczami.
-Mam tylko kilka warunków. Żadnych zdrad, żadnych tajemnic.
Masz mnie szanować i o mnie dbać. A jak padną słowa „jesteście mężem i żoną”
masz mnie pocałować tak z prawdziwego zdarzenia, jasne?
-Chodź tu. –polecił uśmiechając się a jego oczy radośnie
zabłyszczały. Rozłożył szeroko ręce i przytulił mnie do siebie. –Obiecuję.
–szepnął tuląc mnie do swojej piersi. Uśmiechnęłam się lekko na ten gest. Może
to była najbardziej głupia decyzja jaką kiedykolwiek podjęłam w życiu ale
czasem warto ryzykować. A z nim właśnie chciałam zaryzykować. Po prostu ten
facet urzekł mnie swoją osobowością. Tajemniczością. A przede wszystkim dobrym
sercem. Potrafił być szczery i poważny… Też trochę niezrównoważony. Ciekawe jak
się śmiał?
-Stworzymy dom, Rose. Taki na rok, ale dom. Ty będziesz drzwiami a ja będę pukał. –kąciki jego ust podniosły się wysoko jak u Grincha. Parsknęłam niepohamowanym śmiechem, a w kącikach oczu zebrały mi się malutkie łezki.
-Zepsułeś tą chwilę. –stwierdziłam celując w niego oskarżająco
palec odsuwając się na pewien dystans.
-Przepraszam, no. Ale i tak musimy się zbierać na mecz.
Załatwiłem nam dobre miejsca.
-A to kibice nie kupili wszystkiego?
-Zawsze jakieś pojedyncze zostają. Mam swoje znajomości więc
możemy iść.
-W sumie to już jestem gotowa.
-Nie masz nic cieplejszego?
-Nie. –pokręciłam przecząco głową spoglądając na niego spod
przymrużonych powiek.
-Zaraz przyjdę. –oznajmił i pobiegł po schodach na górę.
Usiadłam na oparciu kanapy i znów zaczęłam podziwiać panoramę Dortmundu. Ten widok naprawdę mi się nigdy nie znudzi. Był niesamowity, a z każdym dniem odkrywałam w nim coś innego, coraz to piękniejszego, bo to nie tylko nowoczesne osiedle koło jeziora ale też niezwykła panorama miasta ze stadionem w tle.
Usiadłam na oparciu kanapy i znów zaczęłam podziwiać panoramę Dortmundu. Ten widok naprawdę mi się nigdy nie znudzi. Był niesamowity, a z każdym dniem odkrywałam w nim coś innego, coraz to piękniejszego, bo to nie tylko nowoczesne osiedle koło jeziora ale też niezwykła panorama miasta ze stadionem w tle.
-Rose..-nawet nie zauważyłam kiedy zmaterializował się blondyn. Właściwie narzeczony, o ile moja zgoda to były właśnie zaręczyny. Romantycznie, nie ma to tamto. –Dla ciebie. –podał mi zwykłą, czarną polarową bluzę z kapturem. –Jest trochę chłodniej dzisiaj, przyda się. Zwłaszcza jak się siedzi.
-Dziękuję. –uśmiechnęłam się widząc go w drugiej
identycznej. Idealnie. Jeszcze potrzebne są nam tylko takie same spodnie i buty
i będzie perfekcyjnie.
Wyszliśmy z mieszkania zamykając za sobą drzwi. Winda zjechaliśmy do garaży podziemnych, gdzie wsiedliśmy do czarnego Astona Martina.
W centrum napotkaliśmy przedługi korek ciągnący się aż pod
sam stadion. Każdy samochód, który przejeżdżał koło nas miał jakąś naklejkę na
bagażniku, wystawiony przez okno szalik albo też wiszącą maskotkę pod
lusterkiem. Nie wiedziałam do końca jakiego stworka przedstawia ale stawiając,
że żółto czarne kolory stanowiły jego podstawę to krąg podejrzewanych się
zawężał do osy, pszczoły, trutnia, gza, szerszenia, trzmiela, nomady, mamrzycy i
zadrzechni.
Przed samym obiektem zjechaliśmy w inną ulicę, którą dostaliśmy się do zjazdu pod stadion. Marco otworzył szybę witając się z ochroniarzem, który uśmiechając się otworzył bramę. Był to dość spory parking, jednak niezbyt wiele samochodów było na nim zaparkowanych. Jechaliśmy cały czas przed siebie. Światła umieszczone były po bokach sufitu, były lekko przyciemniane, co dawało pewien klimat. Może tajemniczości? Skupienia?
-To parking, jak to nazywamy-służbowy. Tylko dla nas jako drużyny i oczywiście sztabu. –wyjaśnił zajmując miejsce oznaczone swoim nazwiskiem. Koło niego stał też czarny, większy Opel.
Wysiadając zauważyłam nazwisko na parkingowej tabliczce-Mario Götze. To chyba ten kolega Marco i André. Jeśli się uda nawet możliwe, że mogłabym go dzisiaj poznać. Marco złapał mnie za rękę, co mnie dość zdziwiło. Moje policzki się całe zarumieniły. Jeden drobny gest a ja już cała się rozpływam. Chcąc nie chcąc, było to słodkie. Zostałam przeprowadzona wzdłuż parkingu i weszliśmy po schodach do jakiegoś większego korytarza.
-Trzymaj się mnie, możliwe że będą media ale się przemkniemy. –z uśmiechem szepnął do mojego ucha nachylając się lekko. Faktycznie, media były ale za szklaną ścianą, która jak się domyślałam oddzielała szatnie od reszty stadionu.
-Tam są szatnie?-zapytałam z ciekawości wskazując palcem na
ścianę.
-Szatnie i wyjście do tunelu.
-Ah, tunelu. –mruknęłam zachodząc w głowę o co chodziło.
Wiedziałam, że w wielu rzeczach związanych z piłką nożną mogę być dość ułomna i
rozbrajająco głupia, zwłaszcza dla kogoś, kto ma o tym niezłe pojęcie. –To to
wejście na boisko? –zapytałam, kiedy doznałam olśnienia.
-Brawo!-zaśmiał się Marco ciągnąc mnie wyżej po schodach.
Urocze dołeczki w policzkach, mieniące się oczy, uroczy uśmiech pokazujący szereg delikatnie nierównych zębów i drżące wargi. To był właśnie jego śmiech. I doliczał się do reszty perfekcyjnych rzeczy w jego wykonaniu.
Urocze dołeczki w policzkach, mieniące się oczy, uroczy uśmiech pokazujący szereg delikatnie nierównych zębów i drżące wargi. To był właśnie jego śmiech. I doliczał się do reszty perfekcyjnych rzeczy w jego wykonaniu.
Przeszliśmy przez kolejny korytarz, na którym znudzony opierał się o ścianę jeden ochroniarz ubrany na czarno, za pasem trzymał radio, by komunikować się sprawnie z resztą. Marco jedynie kiwnął mu głową, ten odpowiedział tym samym. Stanęliśmy przed drzwiami, a przed nami zmaterializował się ten sam ochroniarz, co przed chwilą był na drugim końcu holu. Nawet nie słyszałam jego kroków, gdy do nas szedł. Sprawnie otworzył nam kluczem drzwi, przez które przeszliśmy i już znaleźliśmy się na wielkim i głośnym stadionie.
-Chodź, chodź szybko. –pospieszył mnie ciągnąc po schodach ku górze trybuny. Nawet nie miałam szansy, żeby dobrze się przyjrzeć temu obiektowi. Przeszliśmy kawałek w górę, by potem skręcić w lewo do naszego rzędu. Miejsca mieliśmy po środku, skąd idealnie było wszystko widać.
-Wow. –szepnęłam widząc ogromne boisko, dookoła którego
stali mężczyźni wymachując żółto-czarnymi flagami. Wtórował temu głośny śpiew
kibiców, którzy nie oszczędzali gardeł. Było niesamowicie.
-Tam na dole musi brzmieć to jeszcze piękniej.
-Tak jest. –przytaknął spoglądając na godzinę w telefonie.
–Wejdą za pięć minut. Jesteśmy idealnie o czasie.
Zaczęłam rozglądać się po stadionie. Nie mogłam nadziwić się jak bardzo pozytywny i radosny nastrój panował. Wszyscy byli w dobrych humorach. Zostawili prywatne życie, własne problemy na zewnątrz, by móc się poświęcić swojej ukochanej drużynie. Stawali się jedną społecznością, jedną wielką rodziną.
Trzy rzędy niżej zauważyłam przepiękną dziewczynę, która siedziała odwrócona w naszą stronę i obserwowała Marco. W pewnej chwili także do niego pomachała.
-Marco? Jakaś dziewczyna… -odwróciłam się w jego stronę, kiedy ten akurat posyłał jej szeroki uśmiech i mrugał okiem. –Ej!-pisnęłam i klepnęłam go dłonią w kolano.
-Mmm, jaka zazdrość. –zaśmiał się blondyn –To dziewczyna
mojego przyjaciela. Lubimy się.
-To w porządku. –westchnęłam zakładając ręce na siebie.
-Ej, nie złość się. Poznam was potem. Zobacz, wchodzą. –z
uśmiechem wskazał na murawę, gdzie wchodzili piłkarze obu drużyn, jeden za
drugim. Nie mieli kolejno numerów, wręcz na wyrywki. Był też między nimi André.
Wężyk rozpoczynał się o ile dobrze widziałam dwudziestym dziewiątym numerem a
kończył siedemnastym. Nawet nie szło rosnąco ani malejąco! I jak można było
zrozumieć kto jest kto i gdzie powinien być?
Od pierwszego gwizdka przez całą pierwszą połowę nachylał
się do mnie i tłumaczył wszystko po kolei co działo się na boisku. Podobało mi
się jak irytował się sędzią i jego niesprawiedliwymi werdyktami. Widać było, że
bardzo się przejmował tym meczem. Choć jednak miał podzielność uwagi. Co jakiś
czas niby przypadkiem ocierał swoją dłonią o moje kolano.
Tym jak wszystko opisywał, każdą akcję, najmniejsze zagranie
zaciekawił mnie bardziej co do piłki. Sama potrafiłam zauważyć popełniane
błędy. Jak ktoś komuś podstawiał haka i ciągnął za koszulkę to dostawał żółtą
kartkę. Choć według Marco żółte kartki za takie rzeczy powinni tylko otrzymywać
przeciwnicy a nie my. Tu zwątpiłam w swoją pewność i z początku mu uwierzyłam,
przez co znów została mi dana okazja do obserwowania jego śmiechu.
Kobieta. Ja. Polubiłam piłkę nożną.
Pierwsza połowa minęła zanim się obejrzeliśmy. Wygrywaliśmy po niej dwa do zera, co chyba było nawet w porządku jak na pierwszą fazę spotkania.
Kiedy zawodnicy obu drużyn zeszli z boiska ludzie zaczęli
rozchodzić się do sklepików po przekąski. My z Marco także wstaliśmy. Blondyn
chciał się przywitać z dziewczyną, która wcześniej do nas machała i
jednocześnie chciał jej mnie przedstawić. Ona także wstała z miejsca i zaczęła
iść w naszą stronę. Marco od razu objął ją i pocałował w policzek. Niebieskooka
brunetka zaraz potem skierowała wzrok na mnie.
-Cześć, cieszę się, że mogę cię w końcu poznać! Jestem Ann.-uśmiechnęła się od ucha do ucha nie czekając na moją reakcję i od razu mnie przytuliła. „W końcu”? Może coś jej się pomyliło.
-Dlaczego w końcu? Chyba mnie pomyliłaś…
-Skąd. Ruby. Marco przyszedł do nas i trochę o tobie
opowiedział.
-Rosalie.-poprawiłam ją. Chyba przez blondyna naprawdę
polubiłam swoje prawdziwe imię. On sam słysząc to nieznacznie się uśmiechnął. –Nie ufaj w nic co mówi.
-Okej. Ale wiesz? Mówił, że jesteś ładna, ale cholera, ty
jesteś piękna! Nie chcesz być modelką?-zapytała bezpośrednio oglądając moją
sylwetkę bez żadnego skrępowania.
-Nie, nie. To nie dla mnie. Wolę pozostać studentką prawa.
Dobra, byłą studentką prawa.
-Prawo? –wtrącił się do rozmowy zaskoczony Reus. Jego palce
przeczesały włosy. Chciałam przez moment zrobić to samo za niego.
-Tak. Ale z tego co się orientuję to raczej na nie wrócę
przez pewien chory układ.
-Och…-westchnęła rozglądając się szukając Marco chcąc wyrwać
się z niezręcznej sytuacji.
-Chcecie coś do jedzenia? –rzucił od niechcenia blondyn
sprawdzając godzinę w swoim telefonie.
-Ja dziękuję. Nie wiem jak Ann. –powiedziałam spuszczając
lekko głowę pod naciskiem jego spojrzenia. Było surowe i karcące niczym jak do
małego dziecka. Stawiałam, że Ann wie o całym pomyśle Marco skoro z nią
rozmawiał.
-Ja też nie. –uśmiechnęła się niezręcznie do niego. Dziwną
sytuację skończył fan, który poprosił Marco o wspólne zdjęcie. Wykorzystując
moment pożegnałam się z Ann mówiąc, że było miło mi ją spotkać. Czułam się zbyt
onieśmielona, nie wiedziałam o czym bym mogła z nią porozmawiać. Na modzie
znałam się niezbyt bardzo, modelingu też nie, o piłce nożnej też się nie czułam
na siłach. Jeszcze. Może za kilka meczy.
Z wytchnieniem zajęłam z powrotem moje miejsce. Zapięłam mocniej bluzę przez wiejący nieprzyjemny wiatr, który rozproszył moje włosy na wszystkie strony. Marco nadal robił zdjęcia z fanami a Ann także wróciła na swoje miejsce.
Kiedy wszyscy zaczęli powoli wychodzić na boisko zauważyłam,
że Marco gdzieś zniknął. Próbowałam dostrzec go w tłumie tłoczących się ludzi
jednak na marne.
Przez całą drugą połowę siedziałam sama. Towarzyszyło mi po
prawej puste siedzenie, na którym jeszcze kilkanaście minut temu siedział
piłkarz. Z każdą minutą meczu moja irytacja i gniew coraz bardziej wzrastały.
Chciałam jak najszybciej stąd wyjść, znaleźć go i powiedzieć wszystko co o tym
myślę. Może przy okazji wydrapać mu oczy.
Dziewięćdziesiąta minuta była moim osiągnięciem, które
przyszło dość swawolnie. Musiałam naprawdę się wyczekać, by móc opuścić
stadion. Kiedy wszyscy padali sobie w uściski ciesząc się z wygranej udało mi
się przemknąć przez tłum do korytarza, którym wszyscy wychodzili. Kiedy już
miałam schodzić schodami w dół usłyszałam głośny stukot szpilek i wołanie
mojego imienia. Ann.
-Rose, poczekaj!
-Na kogo?-zapytałam rzucając jej zirytowane spojrzenie.
Przesunęłyśmy się na bok, by nie blokować innym przejścia. –Na niego czekałam
całe czterdzieści pięć minut. Dłużej nie zamierzam.
-Przykro mi, że tak to wyszło. Chodź ze mną, Mario cię
odwiezie.
-Nie mam kluczy.
-Marco mi dał. Chodź. –uśmiechnęła się szczerze obejmując
mnie ramieniem. Ruszyłyśmy razem w przeciwnym kierunku. Ochroniarz przepuścił
nas przez drzwi w szklanej ścianie, którą widziałam wcześniej idąc tu z Marco.
Przeszłyśmy korytarzem, w którym znajdowało się pełno dziennikarzy, a co chwila
mogłyśmy napotkać ochroniarza. Chwilę później ukazały się nam duże drzwi, na
których widniało logo Borussii.
-To szatnia?
-No!-zaśmiała się radośnie i zapukała lekko w drzwi.
Chciałam się jakoś ukryć, lecz dziewczyna złapała mnie za rękę nie pozwalając
zwiać. Przez ramię widziałam, jak zawodnicy przebierają się. Większość była
jeszcze bez koszulek, inni wychodzili spod prysznica jeszcze z mokrymi włosami.
-Mario!-zawołała świergocząc i pomachała w stronę, której niestety nie obejmowałam wzrokiem. Chwilę później zjawił się koło niej brunet ubrany w czarne, przylegające, jeansowe spodnie, na szyi miał przewieszony ręcznik. Był lekko pucułowaty, co dawało mu pewnego uroku, zwłaszcza, gdy się uśmiechał. Uroku dopełniały radośnie mieniące się ciemne oczy. Ucałował Ann w policzek i uśmiechnął się do niej promiennie. Mogłam odczuć, że naprawdę jest bardzo ciepłym i radosnym człowiekiem. Nawet nie musiałam zamieniać z nim słowa, by wiedzieć, że taki jest. Biła od niego sympatia i radość.
-Marco poprosił, żebyśmy odwieźli Rose do domu.
-Jasne. Dokończę się przebierać i zaraz będę. A Rose już
czeka na parkingu?
-Rose jest tu. –roześmiała się i odsłoniła mnie przesuwając
się na bok.
-Ymm.. Cześć. –powiedziałam niepewnie lekko machając ręką. Mimo
poczucia sympatii do chłopaka zupełnie straciłam odwagę. Jeśli i on wiedział o
moich niechlubnych zaręczynach mogłam się spodziewać ich opinii o mnie.
Stawiałam na łowczyni majątków i głupie cielę.
-Hej, hej. Zaraz cię uściskam, tylko się ubiorę do końca. Idźcie dziewczyny do samochodu, co?- obdarzył mnie chwilowym acz spokojnym spojrzeniem patrząc prosto w moje oczy, a potem nie czekając na odpowiedź swojej dziewczyny poszedł w głąb szatni, a po chwili wrócił z kluczami, które podał Ann. –Dajcie mi dziesięć minut.
-Okej.-uśmiechnęła się Ann i nim zdążyłam się nad
czymkolwiek zastanowić zostałam pociągnięta w stronę, z której przyszłyśmy.
Przysięgam, jeszcze trochę a moja ręka zostałaby urwana.
Znalazłyśmy windę, którą zjechałyśmy na poziom niżej na parking, gdzie przyjechałam na początku z Marco. Kiedy szłyśmy do samochodu zorientowałam się, że jego samochodu już nie było. Po prostu mnie zostawił. No brawo!
Ann otworzyła tylne drzwi, gdzie razem wsiadłyśmy i zaczęłyśmy rozmawiać o meczu. Wszelkie moje niepotrzebne uprzedzenia co do modelki minęły, gdy po prostu zaczęłyśmy rozmawiać. Niby zwykłe błahostki ale cieszyłam się, że poznałam kogoś z kim mogę porozmawiać albo umówić się czasem na kawę, żeby odstresować się od blondyna.
Kwadrans później dołączył do nas Mario. Gdzieś w oddali
mogłam usłyszeć donośne śmiechy innych piłkarzy cieszących się ze zwycięstwa.
Brunet otworzył drzwi, by mogła wysiąść Ann ale także poprosił, żebym wyszła i
ja. Od razu uściskał mnie i pocałował w policzek. To był moment ulgi i
wytchnienia.
-Cieszę się, że cię mogę poznać. Przyjdź do nas z Marco nawet w tym tygodniu. Zrobimy kolację, poznamy się lepiej.-powiedział ze śmiesznym akcentem. Stawiałam na Bawarię, musiałam się zapytać potem Marco.
-Bardzo mi miło, dziękuję. I gratuluję wygranej.
-Oj daj spokój, nie tak oficjalnie. Damy ci nasze numery
telefonów, zawsze możesz do nas dzwonić.
-Nie musicie na siłę się ze mną przyjaźnić, bo Marco ma
jakieś chore wymysły. Pewnie i tak myślicie, że jestem idiotką zgadzając się na
ten układ.
-Hej, Rose. –powiedział twardo brunet i ścisnął mnie za
ramię. –Wcale nie musieliśmy z tobą rozmawiać, wcale. Marco opowiadał nam o
tobie i sami chcieliśmy cię poznać. Z Marco jesteśmy jak bracia i wiem o nim
wszystko jak on o mnie. I wcale nie uważam cię za idiotkę, ani Ann. Jest w
tobie coś wyjątkowego i mam nadzieję, że odbuduje to Reusa. Wierzę w to i wam kibicuję.
-Dziękuję. –uśmiechnęłam się niezręcznie żałując, że tak na
nich naskoczyłam, a po chwili byłam już tulona przez bruneta. Dodało mi to
odwagi a mój humor od razu nieznacznie się poprawił. Polubiłam go, naprawdę
polubiłam.
-Nie ma za co. Chodź, jedziemy, bo jeszcze Woody będzie stać
i czekać pod drzwiami.
Ann usiadła z przodu koło Mario, a ja zajęłam tyły samochodu. Podróż do domu minęła nam w naprawdę miłej i ciepłej atmosferze. Para nawet mnie odprowadziła pod same drzwi. Nie chcieli jednak wejść. Uściskali mnie i zapisali na szybko swoje numery telefonów.
Kiedy weszłam do mieszkania od razu rzuciłam klucze na
stolik i ściągnęłam buty. Usiadłam na kanapie zapinając mocniej bluzę Marco i
włączyłam telewizor. Mój brzuch burknął przypominając o swoim głodzie jednak
nic bym nie przełknęła.
Dokładnie trzynaście minut później usłyszałam dzwonek do drzwi. Zerwałam się z kanapy i poszłam otworzyć blondynowi. Ten jak gdyby nigdy nic wszedł do środka i zawiesił bluzę na wieszaku.
-I co, nic nie powiesz?-zapytałam zakładając ręce.
-Słucham?-odwrócił się w moją stronę zdziwiony. No
niespodzianka! Nadal żyję!
-To ja powinnam słuchać! Zostawiłeś mnie samą na wielkim
stadionie! Nic nie wiedziałam, nie wiedziałam gdzie jesteś! A jeśli coś by mi
się stało? Po prostu sobie poszedłeś. Mówiłam, żądam szacunku, a ty totalnie
mnie olałeś! Jesteś cholernym, egoistycznym dupkiem. Ten rok czasu będąc twoją
żoną będzie najgorszym czasem moim życiu! –krzyczałam w furii. Na sam koniec
popchnęłam go lekko za ramiona lecz ten nawet się nie zachwiał. No tak, nie z
nim te numery. Mój krzyk nawet nie wyprowadził go z równowagi, był bardzo
skupiony i lekko zamyślony.
-Rozmawiałem z Ann i z ochroniarzem, który cały czas miał cię na oku, więc nic by ci się nie stało. Nie zostawiłbym cię, gdybyś była w niebezpieczeństwie. I nawet załatwiłem z Ann, żebyś została bezpiecznie odwieziona.
-Było tak strasznie ciężko jaśnie księciu mi to powiedzieć?
Byłam wściekła i czekałam aż tylko skończy się ten głupi mecz! Poza tym, czuję
od ciebie naprawdę urocze perfumy. Jak ja byłam głupia myśląc, że jesteś nawet
w porządku. Najlepiej nie chciałabym cię znać!
Frustracja i złość wzięły nade mną górę. Nawet nie zdawałam
sobie sprawy jak bardzo byłam wściekła na Marco. Łzy zebrały się w moich
oczach, odeszłam od niego na kilka kroków.
-Po prostu nie wierzę, że po tylu latach od szkoły się
spotkałyś… -do mieszkania weszła niska blondynka. Kiedy nas zauważyła od razu
przerwała swój wywód i zaczęła obserwować co się dzieje. –Przeszkodziłam w
czymś?
-Nie. –rzucił piłkarz zaciskając mocno pięści. Właśnie
zrozumiałam, że doprowadziłam na pozór z początku spokojnego faceta do złości.
–Rosalie, to moja siostra, musiałem do niej pilnie pojechać. Jutro pójdziesz z
nią wybierać suknię ślubną na sobotę. –oświadczył ze spokojem i skierował się
do wyjścia. Zabrał klucze, które położyłam kilkanaście minut temu na stoliku.
–Wychodzę.
Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech słysząc trzask drzwi. Po moich policzkach zaczęły płynąć ciepłe łzy. We mnie kumulowało się zbyt wiele emocji. W stosunku do Marco i samej siebie. Czułam obrzydzenie. Tym co robię. Co miało się stać w sobotę. Tym całym głupim układem, w którym żadne z dwojga nie darzy się nawet tak głupim zaufaniem. Poczułam ciepły dotyk kobiety, a po chwili już byłam przez nią ciepło przytulana.
-Nie płacz, skarbie. –szepnęła i zaczęła mnie głaskać po włosach. Nie miałam już sił walczyć samej ze sobą, udawać silnej, udawać, że wcale wizja ślubu i dzielenia z nim życia, codzienności mnie nie przeraża. Zaciągnęłam głośno nosem i jeszcze mocniej zaczęłam płakać.
-Mam dość. Po prostu mam już tego wszystkiego dość. Chcę się
obudzić z tego koszmaru. Mam wyjść za faceta, którego prawie nienawidzę. Od
dziecka marzyłam o księciu z bajki a tu? Potrzebuję kogoś bliskiego, ale dwie
najważniejsze osoby w moim życiu odeszły. Jak mam być spokojna nie mając w
nikim oparcia?
-Rose, proszę, nie płacz. Porozmawiajmy.
-Nie ma o czym. –wyrwałam się i pobiegłam na górę do swojego
pokoju. Zachowałam się jak dziecko, czasem nim bywałam. Potrzebowałam czasem
nadrobić straty z dzieciństwa. Zatrzasnęłam za sobą drzwi i rzuciłam się na
łóżko. Zachowałam się dokładnie jak mała, głupia, rozkapryszona dziewczynka. W
dodatku zapewne ruda z piegami, wredna i złośliwa, która pokazuje język do
wszystkich przez szybę w samochodzie. To właśnie w tej chwili byłam ja.
Pod sobą poczułam jakiś szeleszczący papier. Usiadłam i ocierając łzy z ciekawością spojrzałam na to, co leży na łóżku.
Były to dwie duże, papierowe torby i kilka mniejszych
siateczek. Z ciekawością zabrałam się najpierw za te papierowe.
Znalazłam w nich trzy pary markowych, drogich butów.
Prześliczne miętowe adidasy, które musiały być naprawdę wygodne. Jesienne,
czarne, skórzane botki za kostkę i najzwyklejsze baleriny. W mniejszych
siatkach znalazłam kilka t-shirtów, milutki sweter na chłodniejsze dni, bluzę
polarową, taką samą jaką miałam dzisiaj na sobie tylko w wersji damskiej oraz
grubszą kurtkę z kapturem. Nie wiem kiedy on to kupił… Ale on się o mnie
troszczył. Tak jak go prosiłam. Nie mógł też dotrzymać słowa o innych rzeczach?
Po pokoju rozległo się pukanie do drzwi. Westchnęłam cicho będąc wciąż w szoku po otrzymaniu takich podarunków.
-Proszę.. –powiedziałam dość cicho, jednak wystarczająco głośno, by siostra Marco mnie usłyszała.
-Przyniosłam chusteczki i wygrzebałam czekoladę z toffie i
orzechami.
-Piłkarze takie coś w ogóle tykają palcami?
-Nie, kupiłam z myślą o tobie. Nawet jeśli byłabyś na diecie
i tak prędzej czy później byś zjadła. Też jestem na diecie. –zaśmiała się i
usiadła obok mnie na łóżku. –Mogłam usiąść, nie?
-Pewnie, że tak. –zaśmiałam się i zrobiłam jej miejsce
układając na jeden stos nowe ubrania. –Czekaj, ty kupiłaś czekoladę? Jak..
-Marco mnie poprosił dzisiaj, żebym zrobiła dla ciebie
zakupy z ubraniami. Podpatrzył rozmiar jaki nosisz. Wiedziałam, że cię dzisiaj
poznam, więc kupiłam czekoladę. Każdy kocha czekoladę.
-Zgadza się. –roześmiałam się powracając na dobre tory
nastroju.
-W ogóle, jestem Yvonne.
-Rose, ale chyba już wiesz.
-No tak się złożyło. Masz czas? Czy wolisz zostać sama?
-Wiesz? Chyba trochę towarzystwa mi dobrze zrobi. Mam dość
Marco jak na dzisiaj, więc ty jesteś w tym momencie najbardziej odpowiednia.
-Nie bądź na niego zła. To przeze mnie musiał cię zostawić,
bo musiałam pilnie zawieść dokumenty do notariusza, dzisiaj był ostateczny
termin, a padł mi samochód. Mąż pojechał do mojej siostry z synem i byłam
naprawdę w kropce.
-Masz synka?-rozpromieniłam się –Mogę zobaczyć zdjęcie?
-Jasne. –uśmiechnęła się i wyciągnęła swój telefon. Weszła w
galerię i pokazała mi zdjęcie ślicznego chłopca, na około czteroletniego. Miał
uśmiech bardzo podobny do Marco. Na jednym zdjęciu nawet byli razem. On trzymał
go na ramionach, a mały cały roześmiany obejmował jego szyję swoimi rączkami.
-Nico jest wpatrzony w Marco jak w obrazek. Marco ma
naprawdę wspaniałe podejście do dzieciaków, uwielbiam na nich patrzeć. Jeszcze
jest malutka Mia, córeczka Melanie.
-Druga siostra?
-Tak, jest nas trójka. Marco jest najmłodszy. Oczko w głowie
taty. Od dziecka. A ty? Masz rodzeństwo?
-Nie.-od razu zaprzeczyłam, a w moich oczach zebrały się
łzy.
-Ej, nie płacz. Nie musimy o tym rozmawiać. –powiedziała
smutno i mocno mnie do siebie przytuliła. –Nie będę już o nic pytać.
-Moja matka nie żyje, ojciec ożenił się drugi raz…
-siorbnęłam nosem ocierając łzy z powiek. Nie lubiłam o tym mówić, to zawsze
budziło we mnie skrajne emocje, z którymi od zawsze nie umiałam sobie radzić. -Przepraszam,
nie jestem w stanie o tym mówić.
-Tak mi przykro, skarbie. –szepnęła i położyła moją głowę na
swoim ramieniu. –Chodź, zamówimy sobie coś i zrobimy babski wieczór.
-Chętnie. –uśmiechnęłam się słabo ocierając łzy i podniosłam
się z Yvonne z łóżka. Na dole zdecydowałyśmy się, że zamawiamy sushi.
Włączyłyśmy telewizję i zaczęłyśmy szukać czegoś ciekawego. Akurat zaczynał się „Turysta”, co bardzo nas zadowoliło. Johnny Depp załagodził mojemu podłemu nastrojowi. Pół godziny później dostałyśmy nasze sushi. Rozłożyłyśmy bardziej sofę i przykryłyśmy się kocem. Nie przejmowałam się, że nie umiałam jeść pałeczkami, Yvonne też z nich zrezygnowała i jadła jak ja, palcami.
Włączyłyśmy telewizję i zaczęłyśmy szukać czegoś ciekawego. Akurat zaczynał się „Turysta”, co bardzo nas zadowoliło. Johnny Depp załagodził mojemu podłemu nastrojowi. Pół godziny później dostałyśmy nasze sushi. Rozłożyłyśmy bardziej sofę i przykryłyśmy się kocem. Nie przejmowałam się, że nie umiałam jeść pałeczkami, Yvonne też z nich zrezygnowała i jadła jak ja, palcami.
Kiedy film się
skończył przełączyłyśmy na kolejny.
Yvonne okazała się naprawdę wspaniałą i ciepłą osobą.
Zaufałam jej i mogłam na niej polegać. Do sushi wypiłyśmy po lampce dobrego
wina, które znalazłyśmy tu w szafce. Nie zauważyłam kiedy, ale podczas drugiego
filmu zasnęłam na ramieniu siostry Marco.
***
Zaczęłam się rozbudzać, kiedy poczułam, że jestem niesiona w
silnych, męskich ramionach. Po zapachu perfum rozpoznałam ich właściciela.
Położył mnie ostrożnie na łóżku i rozpiął bluzę, którą mi pożyczył na mecz, a
potem nachylił się do spodni. Chciałam się rozbudzić i coś do niego powiedzieć,
jednak wciąż walczyłam ze snem, który cały czas mnie nachodził.
Poczułam jak rozpina mi guzik od spodni i przytrzymując
majtki delikatnie mi je zsuwa. Sen mnie zupełnie zmorzył a ja już nie miałam
panowania nad sobą ani nad rzeczywistością, która mnie otaczała.
***
Z samego rana, kiedy się obudziłam przeciągnęłam się niczym
kot. Przypomniałam sobie sytuację, kiedy Marco mnie zanosił do łóżka.
Faktycznie, spodnie leżały złożone na fotelu, zostałam w samej bieliźnie i
bluzce. Może już nie był tak wściekły jak wczoraj? Po jego ostatnim zachowaniu
naprawdę nie myślałam, że chciałby jeszcze się mną tak zajmować. Może nawet na
to nie zasługiwałam.
Ziewnęłam i przekręciłam się na bok. Zdziwiłam się na widok, który zastałam.
Na stoliku nocnym leżała przepiękna, biała róża. Doczepiona
na czerwonej tasiemce była do jej długiej łodygi malutka karteczka, na której
lekko krzywym pismem napisane było jedno słowo, które mnie rozbroiło i miałam
ochotę pobiec do blondyna i go przytulić.
„Przepraszam”.
~~~
No to tak. Na samym początku naprawdę dziękuję za wszystkie komentarze!! Jesteście przeekochane! Uwielbiam je czytać! Moje hobby😆❤
Marco i Rose.. trochę kart odkrytych..ale nie wszystkie, w tym u mnie w puli wciąż dostępne Asy i Joker 😇
Ostatnio coś cierpię na zanik weny, tkwię w bezruchu na jednym rozdziale od wieków i ruszyć się nie mogę..A jak już chcę,to o mnie szkoła tak zadba, że już nie chcę.. Muszę w końcu się zmotywować!
Jest Mario! Na razie mało, ale jak to się mówi-za dużo słodyczy i uroku może człowieka zemdlić! Będzie więcej, spokojnie😊
Tym czasem ja uciekam,
Miłej soboty kochane!
Jednak Rose zgodziła się na ten chory układ. To będzie dla niej i dla Marco bardzo długi i trudny rok. Na pewno nie będzie im łatwo, ani ładnie, pięknie i cukierkowo.
OdpowiedzUsuńTo strasznie szalony pomysł, żeby pakować się w małżeństwo z praktycznie obcą osobą, którą poznało się kilka dni wcześniej, tylko po to, aby nauczyć się jak funkcjonować zgodnie z drugą osobą. Nie wiem czy na miejscu Rosalie, gdyby ktoś złożyłby mi taką propozycję czy bym się zgodziła. No chyba że byłby to... Mareczek, heheh ^^.
Wreszcie pojawił się nasz Pączuszek. Jak zawsze radosny i promienny jak słoneczko. On i Ann już zdobyli moją sympatię. Widać, że Gotze jest prawdziwym przyjacielem dla Marco, a nawet bratem, nie ocenił z góry jego dziwnego pomysłu ze ślubem, ale też nie osądził, że Rose leci na majątek Reusa i bardzo ciepło ją przyjęli razem z Ann.
Trochę mi żal Marco, w życiu prywatnym nijak mu się układa, spełnia się jedynie zawodowo, narzeczona miała romans (a ja już go posądzałam, że chce mieć dwie na raz xD) i tak naprawdę nigdy nie kochał żadnej kobiety, a w akcie desperacji ciągnie do ołtarza Rosalie tylko po to, aby się sprawdzić. Myślę, że przez to że jego życie prywatne jest swego rodzaju porażką, Marco jest jaki jest. I to ma największy wpływ na jego zachowanie i tą całą jego bipolarność. Dobrze, że chociaż szczerze porozmawiał z Ruby i wyjaśnili sobie kilka znaczących kwestii.
A wracając do tego co działo się po meczu, to moim zdaniem Rose trochę zbyt gwałtownie i histerycznie zareagowała na to, że Reus zostawił ją na stadionie. Chociaż z drugiej strony miała prawo być wściekła, w końcu poszedł sobie bez słowa, ale tak czy inaczej, trochę za ostro na niego naskoczyła.
Ale chociaż tyle z tego dobrego, że poznała Yvonne, która również już na starcie zyskała moją sympatię. Dzięki temu Rose ma kolejnego sprzymierzeńca, a widać, że siostra Reusa akceptuje przyszłą bratową.
Nasz Mareczek to jednak umie przepraszać i być czuły, niby taki mały gest, a totalnie zmiękcza serce i nie można się na niego długo gniewać.
Czekam na kolejny rozdział :)
Pozdrawiam,
~Karolina.
A mnie najbardziej dziwi to jak wszyscy podchodzą do tego chorego układu. Jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie!!! A przecież to jest chore. Jakby na to nie patrzeć pomysł Reusa jest zły, bardzo zły. Wszyscy widzą tam jedynie Reusa, nie dziewczynę, która niejako zostaje do tego ślubu zmuszona... Creepy. Nikogo nie dziwi, że ich brat, przyjaciel chce wziąć ślub z jakąś dziewczyną którą Andre znalazł w drodze do Dortmundu??? Od tak! Już? Za tydzień? Ja bym uciekała gdzie pieprz rośnie. No... A Reus to jest jednak niemożliwy. Chociaż, tak myślę, że skoro Mario i siostra Marco, którzy znają go dużo lepiej to.. może oni widzą i wiedzą lepiej. Czegoś, czego nie widzi może nawet sam blondynek? jeszcze nie widzi.. Bo abstrahując od głównego tematu to Marco to dla mnie jest troszkę taki dzieciaczek który chce wszystko robić sam, nie potrzebuje Mamusi bo sam potrafi sobie zrobić kanapeczkę a jak zatnie się nożem to... o rajku Maamusia potrzebna bo ktoś musi dać buziaka i przytulić, żeby nie bolało, podać rękę i opatrzeć rany. I chyba kogoś takiego potrzebuje, kogoś kto mu te rany opatrzy i pocałuje żeby nie bolało. Bo wracając do tematu... To jak on mógł ją zostawić na stadionie? Co ją to obchodzi że powiedział ochronie i Ann? Mógł powiedzieć Angeli Merkel i to by nic nie zmieniło. Mógł powiedzieć JEJ. Przede wszystkim JEJ. I bardzo dobrze, że go opieprzyła. I mam nadzieję, że to zrozumiał sądząc po róży. Yvonne jest świetna (chociaż tego, też jej nie rozumiem bo jak można akceptować slub swojego brata z kimś obcym) i ma racje... wszyscy lubimy czekoladę. :D A rozwalił mnie ten fragment... "Każdy samochód, który przejeżdżał koło nas miał jakąś naklejkę na bagażniku, wystawiony przez okno szalik albo też wiszącą maskotkę pod lusterkiem. Nie wiedziałam do końca jakiego stworka przedstawia ale stawiając, że żółto czarne kolory stanowiły jego podstawę to krąg podejrzewanych się zawężał do osy, pszczoły, trutnia, gza, trzmiela, nomady, mamrzycy i zadrzechni." No po prostu śmiałam się i śmiałam i nie mogłam przestać.
OdpowiedzUsuńBoże jak ja żałuje że dzisiaj jest sobota, po 12.... jeszcze całe 7 dni do następnego rozdziału! :< smuteczek. A i jeszcze jedno Pączunio jest cudny i chcę go więcej. A teraz zmykam bo muszę ogarnąć się jeszcze przed dzisiejszym meczem z Wilkami. Trzymaj się cieplutko, dużo weny i do soboty!
Myślę, że koniec końców to małżeństwo może dobrze wpłynąć na Rose i Marco. Oczywiście, łatwo im nie będzie, ale sądzę, że nie będzie też tak źle.. A przynajmniej mam taką nadzieję. ;) Miło, że Ann i Yvonne są dla Rosalie takie miłe. Może się nawet zaprzyjaźnią?
OdpowiedzUsuńOczywiście cieszę się, że Pączek się pojawił. ;D
U mnie pogoda szara, wręcz szklana, a tutaj włączam bloggera, widzę Twój nowy rozdział i jakby od razu wyszło słońce! :D Już Ci pisałam jakiś czas temu, że sprawiłaś, że ponownie z utęsknieniem czekam na sobotę. <3
Ach, i oczywiście ten fragment, kiedy to Rose próbowała ogarnąć to, co się dzieje na boisku.. - mistrzostwo świata! Uwielbiam Cię za to, ale Ty o świetnie już wiesz. ;)
Na koniec napiszę, że mam nadzieję, że Woody będzie się chciało zbliżyć do swojej narzeczonej, a ona mu na to pozwoli. :D
Buziaki :*
PS Soboto, nadchodź czym prędzej!
Super rozdział! Fajnie, że jest Mario :) Szczerze, nie wiem co myśleć o decyzji Rose a gest Marco mnie po prostu rozczulił( mam na myśli różę . Życzę weny!
OdpowiedzUsuńRany Boskie... Co ten Reus ze mną robi to ja nie wiem. Powinnam być oburzona jego zachowaniem i pomysłami ale do diabła sama bym się zgodziła na ten ślub :D
OdpowiedzUsuńTotalnie, totalnie zgadzam się z tym co powyżej zostało powiedziane. Ten ślub to zdecydowanie szaleństwo, paranoja i w ogóle strasznie nieodpowiedialne no ale kurde... RAZ SIĘ ŻYJE! No dalej Rose! Bierz się za tego rudzielca i jego seksowny tyłek! Kocham tego bloga. Jejku.. niech ten tydzień minie jak najszybciej bo ja już chce szósteczkę! Marco jest taki kocur , że nie oddycham, padam i ja mówię tak. Tak. TAK. TAK. TAKKK!!!!!! I rozwodów zabraniam tu i teraz. <3 Kocham.
OdpowiedzUsuńWitaj kochana! <3
OdpowiedzUsuńPo pierwsze, kurde już po 12? Marco, to dopiero 12!
Żadnego dzień dobry nawet...
Cokolwiek on nie ubierze, jest perfecto, to smutne XDD
Boże Rosie, on ciągle jest inny, czy to jakaś nowość? ;-;
O kurde Marco się nigdy nie zakochał?! Rosie zmieni sytuację, ja to wiem...
Głupia Scarlett, jak ona mogła Marco, serio Marco zdradzić?! Ludzie co z nią nie tak!?
Nie czuła się kochana przez Marco? Pf, pewnie była zbyt pusta na miłość, idiotka >.<
Aww, słodka Ros *-*
Kurde, ta tu o ważce, a ja tu ryczę ;-;
Boże, boże, boże adjkasbfhas Będzie ślub! <3 Oni są tak słodcy, jak jednorożce XDD
Hahhahahahahaha XDD Boże tekst Marco, ja leże xdd
Oni muszą być razem, ale tak serio serio :^
No, no Reus romantyk daje bluzę, huhu pierwsze lody przełamane.
Boże ile Rose ma określeń na tą maskotkę, hahahh
O boziu Mario! #fangirl
Omg, Marcooo się uśmiecha i śmieje *-* #fangirl2
OOO, Zazdrosna Rosie to słodka Rosie
W sumie jak zawsze xdd
Wtf Rosie ty dopiero teraz polubiłaś piłkę? Omg z jakiej ty jaw wzięłaś planety? ;-;
Ruby ty za niego wyjdziesz, będziecie mieli 3 dzieci i będziecie się kochać, to nie jest żaden chory układ ;-;
Marco ty debilu jak mogłeś ją zostawić, no nie wierzę!
Ale kochana Ann, o wszystko zadbała *-*
Boże uwielbiam ją XDD
Omg Mario *_* ahdifasdgaasha XDD
Boziu on jest taki słodki *_*
Rosie, ty głupia to są piłkarze Borussii Omg najbardziej sympatyczne czlowieki na świecie, więc pewka, że chcą cię poznać XDD
Marco tak jak cię kocham, tak cię nienawidzę! Ty idioto, imbecyblu durniu i wszystko co złe!
Mała biedna Ruby :(
O fuck, to jego siostra
... ;-;
#niezręcznie
Ale zostawił ją na stadionie!
Ugh jaka ona jest kochana :( Współczuję jej, no ale Ruby to jest Marco! Ja ci mówię, miesiąc i ty go kochasz!
Boże Marco bogu ;-; Widzisz Ruby, już prezenty dostajesz!
Jeju, zakochałam się w siostrze Marco! Też bym zjadła czekoladę xd
Marco pedofil! xdd
Boże ostatnim zdaniem mnie rozwaliłaś, leże i nie oddycham i mam totalny wygryw. Rosie bierz póki wolny!
I po kłótni, słodki Maarco! <3
Rozpisałam się prawie tak bardzo jak wspaniałe jest to opowiadanie XD
Cudny, cudny, cudny x2489362 rozdział <3 Ubolewam, że tyle trzeba czekać, ale jednak warto <33
Myślałaś może nad pytaniami do bohaterów, czy coś? To byłoby super!
Pozdrawiam cieplutko i weny jak najwięcej życzę! <33 Jak chcesz wpadnij do mnie :)
Jestem!
OdpowiedzUsuńO matulu, kochana... cóż ty tutaj wyczyniasz, hmm? Siedzę przyklejona do monitora, powinnam się jakoś zbierać z łóżka i ogarniać, bo najwyższa pora ruszyć tyłek, a zamiast tego lampię się w ten ekran i nie wiem, co ci napisać. Rewelacyjny rozdział! Naprawdę niesamowicie mi się podoba i... trochę zaskakuje.
Szczerze mówiąc, coś przypuszczałam, że jednak Rose się zgodzi na ten układ. Nie wiem, według mnie coś takiego nie jest normalne. Na pewno nie będzie im łatwo, tak samo, jak chyba zbyt łatwo przyszła im taka decyzja. Ale może ten ślub jednak im w czymś pomoże? Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, jak to mówią. Pożyjemy, zobaczymy, może aż tak bardzo się na sobie nie sparzą :D
Mało Mario (swoją drogą, niezbyt za nim przepadam, wybacz xD), ale jak na razie mam takie... w miarę pozytywne odczucie, co do jego postaci. Może dzięki twojej historii go polubię :D
Czekam na więcej z niecierpliwiona jeszcze bardziej niż zwykle, buziaki :**
Końcówka! 😍 rozpłynęłam się *.* ❤
OdpowiedzUsuńPrzepiękne! ❤❤
,-Po prostu nie wierzę, że po tylu latach od szkoły się spotkałyś… -do mieszkania weszła niska blondynka.' Czemu nie pozwolilas jej dokończyć myśli. To pewnie było istotne, a mnie będzie teraz męczyć. Na szczęście jutro sobota.
OdpowiedzUsuń