sobota, 25 lutego 2017

Sześć




Kiedy wyszłam z łóżka założyłam nową spódniczkę przed kolano, którą mi kupił, a właściwie kupiła Yvonne. Do niej idealnie pasowała bokserka. Wczorajsza gorsza pogoda za oknem zamieniła się z powrotem w upalne lato. Nie robiłam nic z włosami, pozostawiłam je rozczochrane po śnie, bo zupełnie nie miałam teraz ochoty się z nimi użerać. Wymagało to ode mnie zbyt wielkiego poświęcenia.
 Zbiegłam bosymi stopami po schodach na dół i wzięłam szklankę, do której nalałam wody i włożyłam do niej różę. Oparłam ją o lodówkę. Było już przed jedenastą, więc Marco powinien się niedługo obudzić. Postanowiłam upichcić dla nas śniadanie. Także w ramach małego podziękowania za niespodziankę i przeprosin za ostatni wybuch. Zrobiłam rozeznanie po szafkach i przygotowałam wszystkie potrzebne składniki. Znalazłam ku uciesze dżemy i nutellę, a także na dole w szafce zapakowany w karton ekspres do kawy. Ciasta było na tyle, że miałam już piętnaście naleśników z nadzieniem gotowych do zjedzenia. Kiedy nalewałam ciasta na ostatni raz ktoś przekręcił zamek w drzwiach mieszkania. Stanął w nich Marco, który od razu uśmiechnął się na mój widok.

-Cześć, myślałam, że jeszcze śpisz.-powiedziałam podrzucając naleśnika do góry. –Zrobiłam śniadanie ale chyba już jadłeś..? –naleśnik został elegancko złapany na patelni odwrócony w drugą stronę.
-Tak, w ośrodku szkoleniowym ale dla naleśników się poświęcę. Wyglądają genialnie.
-Widziałam w szafce ekspres. Można go użyć?
-Jasne. Ja bardzo rzadko piję kawę, więc tam stał. Zaraz podłączę. –odstawił czarną torbę z logiem Borussii i ściągnął trampki. Wszedł za blat i schylił się do szafki koło mnie.

-Ile zjesz?
-Trzy wzwyż. –zaśmiał się wyciągając urządzenie i podłączył je do prądu. Nałożyłam wszystkie naleśniki na talerz i wystawiłam dwa mniejsze talerzyki dla nas. Wzięłam dwa kubki i postawiłam je na blacie.
-Też chcesz kawy?
-Wyjątkowo tak, daj, ja zrobię. –uśmiechnął się i przesunął mnie kładąc dłonie na moich biodrach. Zajęłam miejsce na wysokim krześle i nałożyłam jednego naleśnika z nutellą na talerz. Kiedy akurat wzięłam duży gryz Marco podłożył kubek pod ekspres.
-Jaką chcesz kawę?
-Hahe..-próbowałam powiedzieć z pełną buzią jednocześnie parząc się naleśnikiem. On odwrócił się, a na jego twarzy jak i błyszczących oczach widniało duże rozbawienie.

-Chyba coś niedosłyszałem…
-Latte. –poprawiłam się po przełknięciu kawałka naleśnika.
-Okej.

Sprawnymi ruchami obsłużył maszynę a chwilę później do moich nozdrzy dotarł cudowny zapach kawy. Po chwili postawił przede mną parujący kubek.

-Dziękuję. –uśmiechnęłam się i podmuchałam lekko na napój.
-Rose.. –westchnął ciężko stawiając swój kubek z kawą i usiadł na krześle tuż koło mnie. –Przepraszam, naprawdę. Mogłem cię poinformować, że cię zostawiam.
-Mogłeś. Bałam się tam być sama, nie wiedziałam nawet jak wrócę, miałam nawet myśli, że coś ci się mogło stać.
-Martwiłaś się? –uśmiechnął się zaczepnie i ugryzł kawałek naleśnika.
-Trochę, to takie dziwne?
-Nie.

W ciszy zjedliśmy naleśniki. Sama czułam się jak grubas, bo zjadłam ich z cztery. Marco na szczęście więcej, więc miałam nadzieję, że nie weźmie mnie za dziwoląga. To były pierwsze naleśniki jakie zrobiłam od początku do końca sama. Zwykle robiłam je razem z Leo. Tamte wychodziły naprawdę niezwykle pysznie. Może dlatego, że dodawaliśmy do składników ogrom naszego uczucia.

-Dziękuję, było pyszne. –uśmiechnął się kończąc posiłek i wstawił swój kubek i talerz do zmywarki. –Mogę wziąć też twój?
-Tak. Dziękuję. –uśmiechnęłam się i dopiłam ostatni łyk kawy. –Dziękuję za różę, jest przepiękna.
-Cieszę się. Miałaś dobry wieczór z Yvonne?
-Tak, jest bardzo miła. I ma ślicznego synka.
-To prawda.-uśmiechnął się na myśl o swoim siostrzeńcu. –Yvonne przyjdzie po ciebie za jakąś godzinę, żeby wybrać sukienkę.
-W porządku. A, i jeszcze jedno. Dziękuję za ubrania. Nie musiałeś ale to naprawdę miłe z twojej strony.
-Staram się. Chcę, żebyś się ze mną dobrze czuła.
-Chciałabym, żeby tak było. Pójdę wziąć prysznic.
-Jasne. Jak będziesz chciała myć plecy to zawołaj.
-Coś ci humor dopisuje. Chyba powinnam to zapisać w kalendarzu. –uśmiechnęłam się i pobiegłam po schodach na górę. 
Byłam naprawdę szczęśliwa widząc go w takim nastroju. Radosnego, pełnego energii. Nie wiedziałam z czym to ma związek ale cieszyłam się i to strasznie. Wolałam jego tę stronę niż tą drugą, mroczniejszą, której czasem się bałam.
Wzięłam nowy t-shirt z siatki, bieliznę i baleriny. Kiedy wyszłam z pokoju na korytarzu trafiłam na blondyna. Uśmiechnęłam się lekko i przemknęłam do łazienki. Zamykając już za sobą drzwi przyszło mi coś na myśl.

-Marco?
-Tak? –odwrócił się w moją stronę i oparł o próg ściany.
-Bo jest taka sprawa.. Nie wiem jak to stoi ale czy będzie mnie stać na suknię ślubną.
-Ja płacę za suknię i wszystko co będziesz chciała kupić.
-Nie mogę od ciebie brać tyle pieniędzy.
-Możesz. Jutro dostaniesz dokumenty o dostęp do konta.
-Nie chcę twoich pieniędzy.
-Rose. –powiedział lekko zdenerwowany i podszedł do mnie zdecydowanym krokiem. –Wiem, że nie chcesz moich pieniędzy ale nie zaprzeczysz, że nie masz nic na koncie i nie stać cię na suknię. Chcę, żebyś miała dostatnie życie. Będziesz mogła kupić co tylko chcesz. Nie mów, że nie, bo nie wyżyjesz za swoje pieniądze. Przykro mi, jeśli to cię boli ale taka prawda.
-Pójdę do pracy.
-Nie pójdziesz.
-Słucham!? Chyba żartujesz.
-Moje zasady.
-Nic o nich nie mówiłeś. Mogę decydować sama za siebie! Ach, zostaw mnie w spokoju!
-Zimny prysznic polecam. –westchnął ciężko i wszedł do swojej sypialni.
-Dupek!-warknęłam pod nosem i weszłam do łazienki z trzaskiem drzwi. Mówiłam przypadkiem, że kocham go w takim nastroju?!


Pod prysznicem musiałam znów użyć jego żelu. Wszędzie jego zapach. Potrzebowałam dystansu, dystansu i jeszcze raz dystansu. Był zbyt bardzo intensywny, wywierał na mnie pełno różnych emocji, z którymi nie umiałam sobie poradzić.
Mokre włosy jeszcze rozczesałam, żeby pozbyć się kołtunów i wysuszyłam niezbyt ciepłym nadmuchem. Rozczesałam je dobrze i zaplotłam z nich długiego warkocza-kłosa. Założyłam nową koronkową bieliznę, śliczny t-shirt i czarną, rozkloszowaną spódnicę. Zrobiłam delikatny makijaż i założyłam beżowe baleriny.

Zorientowałam się, że nie mam żadnej torebki. Musiałam jakąś dzisiaj kupić, skoro mam nieskończony limit pieniędzy, a klucze na razie dam Yvonne do chwilowego przechowania nie mając ich w czym przechować.
Będąc na korytarzu słyszałam, jak Marco rozmawia z kimś przez telefon ale zupełnie mnie to nie obchodziło. Zamknęłam się w swoim pokoju i wzięłam telefon. Odblokowałam i postanowiłam napisać wiadomość do Yvonne. Miałam nadzieję, że miałam jakieś pieniądze na koncie.

„Hej Yvonne. O której dzisiaj będziesz? Nie chcę cię pospieszać ale po prostu chcę już jak najszybciej stąd wyjść. Twój brat ma chyba okres bo ledwo z nim idzie wytrzymać.. Rose”.

Po wysłaniu zablokowałam urządzenie i zaczęłam okręcać go między palcami. Oparłam się plecami o ramę łóżka i czekałam na jakąkolwiek odpowiedź. W końcu usłyszałam piknięcie sygnalizujące nową wiadomość.

„Ja z nim się rozmówię!... Możesz w sumie już wyjść przed klatkę, będę za 3 minuty!:)”

Nie musiałam długo czekać. Wyszłam z pokoju i podeszłam do drzwi sypialni Marco. Lekko zapukałam i uchyliłam drzwi.

-Wychodzę, Yvonne czeka na mnie na dole. Biorę klucze. –oznajmiłam i zamknęłam drzwi nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź. Odwróciłam się na pięcie i zaczęłam iść przed siebie. Kiedy już schodziłam po stopniach schodów usłyszałam wołanie mojego imienia.

-Rose! Rose, poczekaj. –dobiegł do mnie w ułamku sekundy i złapał mnie za rękę delikatnie ją ściskając.
-Proszę cię, daj mi spokój. Czasem mnie przerastasz i nie umiem znieść twoich nastrojów. Nie umiem się z tobą nie kłócić… Chcę odetchnąć na tych zakupach i dobrze się bawić nie martwiąc się o nic, nic związanego z tobą. Jesteś zbyt intensywny.
-Przykro mi. Mówiłem ci, że będę się starać.
-Staraj się bardziej, bo na naszym rozwodzie sędzia skieruje mnie do psychiatry.
-Baw się dobrze. –powiedział wbijając we mnie swoje intensywne spojrzenie.
-Dzięki.. To.. Mogę już iść? –zapytałam niepewnie spoglądając na niego spod przymrużonych powiek.
-Tak. –powiedział nie puszczając mojej dłoni. Zbliżył się do mnie na tyle blisko, że czułam doskonale jego oddech na swoim policzku. Spojrzałam prosto w jego oczy, które płonęły. Cholera, jeśli chciałby mnie naprawdę pocałować chyba nie miałabym nic przeciwko. Miałam nogi jak z waty. On dostrzegając chyba mój stan położył dłoń na wcięciu mojej talii i nachylił się do mojego ucha.
-Ślicznie dziś wyglądasz. I pachniesz…mną. Cieszę się, że podobał ci się wtedy tamten sen. Cholernie dobrze mi było ciebie taką obserwować. Chciałbym w przyszłości być prawdziwym tego sprawcą…
-Ja.. –powiedziałam ochryple nie wiedząc zupełnie co powinnam zrobić. Przełknęłam głośno ślinę.
-Baw się dobrze, ale niezbyt dobrze. Zabieram cię do kina. Kup coś na wieczór.

Jego usta musnęły delikatnie moją szyję a po chwili puścił mnie i odszedł w stronę swojej sypialni pozostawiając mnie w szoku na drżących nogach. Wzięłam kilka głębszych oddechów aby się uspokoić i zbiegłam na dół. Zakluczyłam za sobą drzwi i przywołałam windę.
Na dole w swoim srebrnym samochodzie czekała na mnie Yvonne. Wsiadłam z przodu na miejsce pasażera i przywitałam się buziakiem w policzek z siostrą Marco.

-W porządku? W sumie czekałam tu trochę, kolejna kłótnia z Marco?
-Nie.. Nie tym razem.
-Chcę wnikać?
-Nie chcesz. Mam wodę zamiast mózgu. Zostałam zaproszona do kina dzisiaj.
-Serio?-pisnęła radośnie i zaklaskała dłońmi. Ruszyłyśmy w stronę wyjazdu z osiedla. –Poza suknią ślubną kupimy coś na wieczór. Lekka spódniczka, zabójcze szpilki i jakaś jedwabna bluzeczka z dekoltem.
-Nie przesadzaj.
-Czerwone szpilki i czerwone usta. Na niego to zadziała.
-Yvonne!-roześmiałam się łapiąc za głowę. Otworzyłam delikatnie okno, żeby złapać oddech i pozbyć się zarumienionych policzków.
-Ale tak wiesz, podoba ci się?
-Wiesz co? Chyba wkurzanie mnie macie genetyczne.
-Ojj tam. Nie przesadzaj!-mruknęła z przekąsem i popatrzyła na mnie przelotnie skupiając się na drodze.-Nie no, pewnie. –dodała po chwili mojego milczenia. - W ogóle. Masz niesamowite włosy! Takie długie i błyszczące. Chyba dawno nie obcinałaś, co?
-W zeszłym roku podcinałam końcówki. Ale nie chcę ich ścinać, zbyt bardzo jestem do nich przyzwyczajona.
-I dobrze! Też bym nie miała serca… Gdybym takie miała. Włosy, nie serce. Ogólnie, wiesz już jaką chcesz sukienkę?
-To chyba ślub w urzędzie, prawda?
-Z tego co wiem to tak.
-W takim razie nie chcę długiej. Krótka, delikatna. Może z jakąś koronką?
-Oj tak. Pokażesz swoje zabójcze nogi i zemdleje.
-I może nie będzie chciał już brać ślubu…-westchnęłam opierając się o szybę.
-Hej, Rose. –Yvonne złapała mnie za rękę –Przykro mi, że tak się stało i nie umiem wytłumaczyć mojego brata… Ja wiem, że on jest dobry, chciałabym, żebyś też to dostrzegła. Jest ci ciężko…Ale zawsze ale to zawsze masz we mnie wsparcie. Dzwoń kiedy będziesz potrzebować.
-Dzięki, Yv.
-Nie ma za co.- uśmiechnęła się szczerze, choć w jej wzroku widziałam nutkę współczucia i smutku.




***



Po piętnastu minutach drogi zaparkowałyśmy pod wyglądającym naprawdę luksusowo salonie sukien ślubnych. Yvonne zgasiła silnik i wysiadła na zewnątrz. Sama poszłam jej śladami. Weszłyśmy po schodach i przeszłyśmy do środka. Zewsząd biła biel. Pod ścianą stało kilkanaście manekinów z przeróżnymi krojami i długościami sukni z przepięknymi zdobieniami, uszyte z wyjątkowych i drogich tkanin.

-Witam w salonie sukien ślubnych. Nazywam się Monica. Czy mogłabym w czymś paniom pomóc?-zza lady podeszła do nas ślicznie ubrana kobieta w fuksjowej, przylegającej sukience podkreślającej i uwydatniającej dekolt, włosy miała upięte w perfekcyjnie ułożonym koczku. Ich kolor był niezwykle kruczoczarny. Możliwe, że były naturalne przez wzgląd na ciemnoczekoladowe oczy i karmelowy odcień skóry.
-Właściwie tak. –uśmiechnęła się Yvonne pocierając pocieszająco dłonią moje plecy. –Szukamy krótszej sukienki na ślub cywilny.
-Oczywiście, zaraz przyniosę kilka propozycji. Dla której z pań miałaby być?
-Dla mnie. –powiedziałam niepewnie.
-Ma pani idealną figurę, więc myślę, że szybko coś znajdziemy. Zapraszam. Mają panie ochotę na szampana?
-Ja poproszę. –uśmiechnęłam się dość sztucznie i nachyliłam się do Yvonne. –Na trzeźwo tego nie przeżyję.

Obie się zaśmiałyśmy i poszłyśmy na dużą, skórzaną kanapę. Inna ekspedientka ubrana w identyczną sukienkę co pierwsza podała mi na srebrnej tacy kieliszek z alkoholem. Podziękowałam jej kiwnięciem głowy i od razu wzięłam łyk. Cierpki smak rozlał się po moim gardle dając mi uczucie ukojenia.

Chwilę później Monica dołączyła do nas trzymając przewieszone przez rękę suknie ślubne. Musiała swoją drogą mieć nieźle wyrobione mięśnie.
-Na razie mam dziesięć, może coś się pani spodoba. Jeśli nie, będziemy szukać dalej. To nie są wszystkie modele, które mamy w ofercie.
-Dobrze, dziękuję. A, mam jeszcze pytanie. Macie może szpilki odpowiednie do sukienki?
-Oczywiście, możemy wybrać nawet teraz, żeby mogła pani przymierzyć komplet w całości. Wolałaby pani mieć welon czy elegancki toczek?
-Mogę przymierzyć to i to?
-Nie ma sprawy. Zapraszam do przymierzalni.



Na ślub wybrałam wysokie białe szpilki z ostrymi czubkami. Do nich przymierzyłam cztery sukienki, jednak z każdą było coś nie tak. Yvonne była surowym krytykiem i nie przesadzała ze słodzeniem mi. Twierdziła, że w jednej moje biodra wyglądają za szeroko, drugiej piersi wyglądają jak na sztuczne w kolejnej wyglądałam na zbyt wysoką-bardziej niż byłam.
Kiedy skrytykowana wracałam do przebieralni rzuciła mi się w oczy jedna sukienka na manekinie. Od razu pomyślałam, że to ta jedyna. Wskazałam na nią ekspedientce. Kiedy dostałam ją w ręce od razu na ustach pojawił mi się uśmiech.
Rozpięłam ją z suwakiem, który znajdował się z boku. Materiał na niego zachodził i nie było go w ogóle widać.
U góry był prześliczny gorset z koronki, a w pasie łączyła górę z rozkloszowanym, jedwabnym dołem wstążka. Na plecach koronka była przezroczysta, udekorowana rządem ozdobnych, malutkich guziczków aż do jedwabnego pasa przechodzącego przez talię. Sukienka była jednocześnie skromna ale i stylowa. Czułam się w niej jak gwiazda. Monica przyniosła mi do niej specjalny toczek, który był z nią razem do kompletu. Na lewe oko delikatnie wchodziła delikatna siateczka, a sam toczek był także pokryty warstwą jedwabnego materiału. Czułam się w niej wyjątkowo. Pierwszy raz miałam na sobie tak wysokie buty i tak piękną suknię. Chciałam w niej zostać i tak niesamowicie się czuć cały czas. 
Gdybym wychodziła teraz za mężczyznę, którego kocham byłabym najszczęśliwszą kobietą na świecie. I tak byłam wzruszona widząc siebie w takim stroju. Nie mogłam mu ujmować przez wzgląd na pana młodego.

-Yvonne… -westchnęłam wychodząc z przebieralni i stanęłam przed siostrą mojego przyszłego męża, którą dosłownie zamurowało. -To ta. –uśmiechnęłam się przeglądając raz jeszcze w dużym lustrze salonu.
-Wyglądasz przepięknie!-uśmiechnęła się i od razu mnie do siebie przytuliła. –Będziesz najpiękniejszą panną młodą.
-Dziękuję. W ogóle nie patrzyłam na cenę…
-Niezależnie ile kosztuje bierz ją. Marco przelał mi pełno kasy możemy robić zakupy do woli. On nie zbiednieje, nie musisz mieć żadnych wyrzutów sumienia.
-Na pewno?
-Pewnie. –uśmiechnęła się i podeszła do ekspedientki. –Bierzemy cały zestaw.
-Oczywiście. Zaraz zapakuję wszystko jak się pani przebierze.

Wróciłam do kabiny i z żalem zdjęłam sukienkę, toczek i szpilki. Monica zabrała je ode mnie i poszła do kasy elegancko wszystko zapakować. Kiedy ubrałam się w normalne ubranie wyszłam wrócić do Yvonne zastałam ją płacącą przy kasie. Suknia była zapakowana w białe pudełko jak i toczek i szpilki. Trzy kartony zajmowały dużo miejsca, jednak byłyśmy spokojne, bo miałyśmy do dyspozycji dość duży bagażnik. Podziękowałyśmy kobiecie za pomoc i opuściłyśmy salon. Do bagażnika zapakowałyśmy zakupy i zajęłyśmy miejsce w środku.

-Wczoraj była tak beznadziejna pogoda a dziś? Słońce, upał… Żyć nie umierać. Jedziemy do galerii. Pochodzimy po sklepach i poszalejemy na koszt braciszka i zjemy obiad.
-Super. –uśmiechnęłam się i zapięłam pas. Włączyłyśmy się do ruchu. Przez okno oglądałam niesamowite widoki. Dortmund miał swój urok, a tym bardziej w południe tętnił życiem. Zauważyłam też głównie wejście do dortmundzkiego ogrodu, w którym już miałam szansę być dwa razy. Polubiłam go i chciałam udać się tam raz jeszcze by poznać jego wszystkie zakątki.
Thier-Galerie z zewnątrz przypominała teatr. Dwa piętra, duże przeszklone okna i ustawione na każdym z pięter piaskowe kolumny. Wyglądała niepozornie jak malutkie sklepiki na rogu ulicy, jednak dalej rozciągał się duży, długi budynek w kształcie trójkąta. Yvonne zaparkowała w podziemnym parkingu i ruszyłyśmy do ruchomych schodów prowadzących na pierwszy poziom. Zupełnie nie wiedziałyśmy od czego zacząć. Brunetka uśmiechnęła się chytrze pokazując mi sklep z bielizną Victoria’s Secret.

-Zapomnij! Nawet o tym nie myśl. –roześmiałam się i zaczęłam ciągnąć ją w przeciwnym kierunku. Zaciągnęłam ją do sklepu z butami i zaczęłam patrzeć na szpilki na dzisiejszy wieczór. Yvonne mnie przekonała. Kiedy znalazłam w miarę wygodne, w których dałoby się iść siostra blondyna zabroniła mi kupować koloru czarnego tylko wyłącznie czerwony.

-W takim razie nie biorę żadnych. Czerwone są zdzirowate. –oświadczyłam siadając na pufie do przymierzania butów.
-Czekaj. Chyba kogoś zobaczyłam. –powiedziała jakby wstąpiły w nią hektolitry nowej energii. 
 Odeszła od miejsca, gdzie siedziałam na drugi koniec sklepu, a chwilę później przyszła w towarzystwie jednej osoby, która możliwe, że po namowie Yvonne mogła być moim gwoździem do trumny.
-Rose! Jak miło cię widzieć! –uśmiechnęła się promiennie dziewczyna Mario. Wstałam z miejsca i przytuliłam ją na powitanie. –Słyszałam, że chcesz kupić szpilki na randkę?
-Oj zaraz randka. Kino. Cieszę się, że zaczęłam się liczyć dla Marco i przestaje mnie traktować.. źle.
-Jak tam uważasz. Pokaż te buty.
Nie zdążyłam nawet wykonać ruchu jak Yvonne chwyciła obie pary.
-Bierzesz! Widziałam przed chwilą takie czarne, płócienne spodenki wiązane w pasie. Potem coś dobierzemy z bluzeczką.
-Ann… Czemu nie jesteś po mojej stronie?
-Zawsze po twojej, skarbie. Kupujesz właśnie szpilki. Chodź, chodź.
-Ann, ty przypadkiem nie miałaś czegoś tam kupować?
-Nie znalazłam. Chętnie wam potowarzyszę.
-Zmówiłyście się. –zaśmiałam się i wzięłam pudełko z czarnymi szpilkami. Układ układem, swój honor mam. Podeszłyśmy do kasy a Yvonne zapłaciła używając swojej karty płatniczej.

-No. Butki mamy. –uśmiechnęła się słodko i ruszyła na przód. Razem z Ann poszłyśmy za nią. Kiedy zatrzymała się na korytarzu wiedziałam już, że po mnie.

-Nie idziemy tam. Zapomnij.
-Gdzie?-zaciekawiła się Ann i spojrzała z chytrym uśmiechem na Yvonne.
-Bielizna. Mamy wybraną sukienkę, a ta się uparła jak z butami.
-Mam nawet zniżkę do tego sklepu więc idziemy. –oświadczyła dumnie Ann.

Towarzystwo obu dziewczyn sprawiało, że czułam się jak bomba zegarowa. Bałam się, że wybuchnę jak tak dalej to pójdzie w tę stronę. Dwie takie się dobrały a ja naprawdę nie miałam siły przebicia.
-W ogóle skąd wy się znacie?-zapytałam ciekawa wchodząc do sklepu z bielizną.
-Wiesz, znając mojego brata i miłość do Mario to ciężko się nie spotkać i z Ann. Chyba poznałyśmy się na urodzinach kilka lat temu.
-Tak! Byłaś wtedy w ciąży z Nico. Marco na ciebie chuchał i dmuchał. Jakby był ojcem.
-Już nawet Thomas się tak nie przejmował.
-Też mam brata. Znam to trochę, choć nie miałam okazji być jeszcze w ciąży.
-Jeszcze. –zaśmiałam się i podeszłam do stoiska ze specjalną ślubną bielizną. –Zobaczcie, co sądzicie?-zapytałam wskazując na biały komplet wiszący na wieszakach niedaleko wejścia do sklepu.
-Rose, w porządku? Dobrze się czujesz?
-Ymm.. Tak. –wzruszyłam ramionami i spojrzałam na nie z zaciekawieniem.
-Już się nie zapierasz?
-Nie wygrałabym z wami. Poza tym ten komplet jest ładny.
-Też mi się podoba. –przytaknęła mi Ann i jeszcze czegoś zaczęła szukać na regale. –O! Idealne do kompletu. –Podała mi dwie, białe podwiązki.
-Chyba żartujesz…
-Może i ślub jest trefny ale ty będziesz stuprocentową, seksowną panną młodą. –oświadczyła modelka i uniosła wskazujący palec nie znosząc sprzeciwu. Poszłam do przymierzalni przymierzyć komplet. Pasował idealnie. Kiedy już miałam się z powrotem przebierać dziewczyny wepchnęły mi jeszcze dwa zestawy normalnej bielizny na co dzień. Przymierzyłam je i bez słowa sprzeciwu mimo ich koszmarnej ceny musiałam je wziąć. Idealnie na mnie leżały, a nosząc je będę się czuła naprawdę wyjątkowo i kobieco.

Po sklepie z bielizną weszłyśmy do sklepu z ubraniami, gdzie Ann pokazała spodenki na dziś wieczór, a do kompletu znalazła się idealna bluzka wiązana na szyi z tyłu dużą, lejącą kokardą, a plecy były częściowo odkryte. Wzięłam do tego czarną marynarkę, jakby było już chłodniej.
Po sklepie z ubraniami całą trójką poszłyśmy do drogerii, gdzie przy pomocy Ann kupiłam kilka kosmetyków. Brömmel znała się na markach jako modelka bardzo dobrze. Na wieczór także mnie poinstruowała jak mam wszystko nakładać. Do tego wzięłyśmy miliard pędzli, gdzie każdy miał inne przeznaczenie. Dla mnie znaczyło to trochę nauki.
Kiedy już wszystko wybrałyśmy zdecydowałyśmy się na obiad w ulubionej restauracji Yvonne. Zamówiłam rybę z warzywami i kaszą podobnie jak i dziewczyny.

-Wiecie co? Nie byłam w życiu na tak wielkich zakupach. –zaśmiałam się nakładając na widelec warzywa. –Czuję się jak wariatka.
-Dziewczyno, gdyby Marco mnie nie wysłał na zakupy byś nada miała z trzy bluzki na krzyż.
-Racja. Dziękuję ci jeszcze raz, że znalazłaś czas i w ogóle.
-Dla mnie? Zakupy to żaden problem.
-Oj mam to samo! –roześmiała się Ann. –No to mów jak to wyszło z tą randką?
-Dziewczyny.. Żadna randka.
-Szkoda, że nie widziałaś jej jak na miękkich nogach przybiegła do mojego samochodu ze szklanymi oczami i rumieńcami na policzkach.
-Jak słodko! –uśmiechnęła się szeroko pokazując lśniąco białe zęby dziewczyna Mario.
-W jakich okolicznościach cię zaprosił mój braciszek?
-Zaraz po kłótni i trzaskaniu drzwiami. Jak słodko. –przedrzeźniałam Ann robiąc jednocześnie jej uroczą minę.
-Co będzie jak się w sobie zakochacie?-zapytała nagle dziewczyna Mario a ja zaczęłam krztusić się przeżuwanym kęsem ryby. Kilka osób ze stolików obok się obejrzało na mnie. Wzięłam szybko łyk mrożonej zielonej herbaty, żeby jakoś się uspokoić.

-Przepraszam. Trochę mnie zaskoczyłaś. –zaśmiałam się pod nosem i wzięłam głęboki oddech. –Raczej do tego nie dojdzie. Co prawda Marco potrafi być miły, taktowny, uprzejmy ale ma taki charakter, który mnie przerasta. Nie wiem jak wyglądał jego związek ze Scarlett, bo ja mam czasem ochotę mu wydrapać oczy.
-To rób to.-stwierdziła Ann celując we mnie widelcem. –Scarlett zawsze była mu potulna jak owieczka. Wszystko znosiła, akceptowała. Była zawsze dla niego ale ja, nawet Mario mamy trochę inną definicję związku. Reus, wybacz Yvonne, trochę został przez nią rozpuszczony i wiem, że czasem zachowuje się jak dziecko. Wiem, że dziewczyna była dobra i byłaby wspaniałą żoną, matką ale ona nie była dla niego.
-Zwłaszcza, że miała romans… -westchnęłam, na co Yvonne upuściła swoją szklankę a Ann spojrzała na mnie zdziwiona swoimi wielkimi oczyma. Nie rozumiem, jak nie mógł im powiedzieć. Zwłaszcza Yvonne. –Nie wiedziałyście? Cholera, przepraszam. Nie mówił nic chyba, że to tajemnica.. Przepraszam, nie mówcie mu, że wiecie.
-Spokojnie, nie powiemy. –pogłaskała mnie po ramieniu Yvonne. –Ale jestem w szoku. Nie spodziewałam się… Cholera, teraz wiem jak on się może czuć. To go zupełnie zdołowało. Nie wiem w jakiej atmosferze się rozstali ale skoro postawił ci takie a nie inne ultimatum musiał być naprawdę zdołowany i wściekły… Tak mi go szkoda. Wiem, że jesteś tu ty poszkodowana, Rose, ale to mój braciszek, kocham go całym sercem…
-Wiem, Yvonne. Próbuję też zrozumieć co może czuć choć wiele o sobie nie mówi.
-Ani ty nie mówisz zbyt wiele. –uśmiechnęła się słabo blondynka. –Pograjcie może po waszym małym rendezvous w pytania. Każde o jednej rzeczy. A właśnie, miałam cię pytać! Bo była taka jedna sukienka, która źle ci leżała i była bardzo prześwitująca. Masz jakiś tatuaż?
-Tak, zrobiłam sobie w urodziny. W sumie to prezent od Marco. Przekułam sobie też pępek.
-Ałć! –wzdrygnęła się modelka –Pamiętam jak ja przekłuwałam. Igła się złamała w połowie…
-Weź nie kończ! –skrzywiła się Yvonne.
-Masz taki kaloryfer to ci się łamią igły.
-No śmieszne.
-A ja muszę zacząć ćwiczyć. –westchnęła Yvonne.
-Jak się zbierzesz to weź też mnie. Przy twoim bracie wpadam w kompleksy. Muszę popracować nad brzuchem.
-Widziałaś Reusa bez koszulki? –pisnęła radośnie Ann, czym skierowała na siebie uwagę większości przechodniów. Zarumieniła się, a my z Yvonne roześmiałyśmy się na cały głos.
Dokończyłyśmy nasze posiłki i odniosłyśmy tace do wyznaczonego punktu.
Kiedy zjeżdżałyśmy schodami w dół zobaczyłyśmy Fanshop z rzeczami Borussii. Ann oświadczyła, że obowiązkowo musimy do niego wejść. Wysłały mnie, żebym przymierzyła żółtą bluzę z kapturem z nadrukiem „Borussin”. Może jak kiedyś będę na meczu to ją założę? Może Marco będzie miło.

-Chyba wezmę. –uśmiechnęłam się wychodząc z przymierzalni. Ann miała też już swoją siatkę z zakupem.
-I bierzesz jeszcze czapkę z daszkiem!-oświadczyła Yvonne dokładając czarną czapkę do kasy.
-I szalik!-dorzuciła swoje Ann.
-Dziewczyny… Chłopaki mogą chyba nam to załatwić taniej.
-O nie, kochana. WAG’s nie są lepsze mając takich mężów. Czy braci. –dodała spoglądając z szerokim uśmiechem na Yvonne. –Jesteśmy jak normalne kibicki… Tylko z pięćdziesięcioprocentowym rabatem. –zaświergotała podając specjalną kartę sprzedawczyni.
-Jesteście czasem straszne. –zaśmiałam się i odebrałam swoją szóstą już siatkę do kolekcji.
-Jesteśmy. –zgodziła się siostra piłkarza. –Już siedemnasta. Przewiduję mega korek w centrum. Za pół godziny będziemy w domu. Ciesz się w ogóle, że jesteś ze mną, bo byś się nie zabrała z tymi siatami!
-Cieszę się, Yv, że jestem z twoim samochodem. –puściłam jej oczko wychodząc ze sklepu.
-A ty Ann? Zostajesz jeszcze?
-Nie, też już wrócę. Ogólnie miał być mały wypad na chwilę, bo potrzebowałam butów… A zrobiło się kilka godzin więcej. Ale napisałam Mario, że was spotkałam, także jestem jakoś usprawiedliwiona… O! A jako dowód zrobimy sobie zdjęcie w tej maszynie. –wskazała duży automat do robienia zdjęć, które od razu się drukują. Z uśmiechami skierowałyśmy się do niego i wybrałyśmy serię kilku zdjęć i odbitki dla każdej z nas. Miałyśmy ubaw robiąc zwariowane miny. Jedno można było tylko nazwać normalnym, kiedy każda z nas się uśmiechała i żadna żadnej jeszcze nie podstawiała różków.
Zeszłyśmy na parking, gdzie pożegnałyśmy się z Ann w wyśmienitych nastrojach. A ja znów musiałam znów zmierzyć się z Marco.






~~~
Lekko przywiało nudą ale muszę ponudzić, żeby potem było ciekawie, pamiętajcie! 
Dziękuję dziękuję za wszystkie komentarze! <3 W tej historii jeszcze się pozmienia i to sporo!  Ani ja, ani Marco, ani Rose nie powiedzieliśmy ostatniego słowa! hihi! Ogromnie się cieszę, że jesteście i że zaciekawiła Was ta historia! 6000 wyświetleń mówi samo za siebie! Dziękuję, dodajecie tyle sił i energii to działania, że nie zdajecie sobie sprawy!:)
Za tydzień (króciutki niestety :( ) 7 rozdział..ale warto czekać, żeby doczekać się późniejszych!:D
Wspaniałej soboty!
Buziaki!

sobota, 18 lutego 2017

Pięć



-Rosalie..Obudź się.

Ze snu wyrwał mnie spokojny głos piłkarza, a ja po leniwym otwarciu powiek zaczęłam rozglądać się dookoła sypialni upewniając się, czy jednak nie śnię i czy wszystkie zdarzenia z poprzedniego dnia nadal były rzeczywiste. Nigdy nie pomyślałabym, że jeden człowiek jest w stanie wywołać taką burzę w moim życiu. Burzę w szklance starej, zmętniałej wody. Każdy wybór był zły albo niemożliwy. Nie mogłam się spodziewać innych myśli zaraz po przebudzeniu. Nawet nie zwracałam uwagi na pogodę za oknem wiedząc i tak, że obojętnie jaka by była byłaby piękniejsza od szarości i mgły w mojej głowie. W końcu namierzyłam i jego. Stał w pełni ubrany w nogach mojego łóżka. Jasna koszulka z niewielkim nadrukiem z nazwą firmy nad kwadratową kieszonką koło piersi. Do tego postrzępione nad kolanami krótsze spodenki jeansowe i wyglądał jak zwykle. Dobrze wyglądał. Opisy były zbędne. Był jak zwykle sobą a to była wystarczająca definicja perfekcji. Przeciągnęłam się wyciągając ręce za siebie i ziewnęłam głęboko.

-Dzień dobry. –wymamrotałam i spojrzałam na niego jeszcze spod przymrużonych powiek. Hipotetycznie mogłam też wczoraj za dużo wypić, co by było przyczyną mojej niechęci do wstawania z łóżka.
-Jest już po dwunastej. Spałaś prawie dwanaście godzin. Nie, że ci żałuję, ale dzisiaj idziemy na mecz a wcześniej musimy porozmawiać.
Zupełnie hipotetycznie.
-W porządku. Zaraz zejdę na dół. –oznajmiłam przekładając się na bok. Mimo tylu godzin snu cały czas czułam zmęczenie...i lekki ból głowy. To właśnie było dokładnie to, bez miejsca na hipotezy.

Kiedy chciałam już wygonić Marco z pokoju chcąc się przebrać jego już nie było. Dziś wisiało w powietrzu coś zupełnie innego. Coś się mogło stać, choć zupełnie nie umiałam przewidzieć co. On był dzisiaj inny. Jakby zapomniał. Mój Boże, zapomniał. Moje serce głośniej załomotało z jednoczesną obawą i szczęściem.

Wygramoliłam się z łóżka zaciekawiona jednak dzisiejszym dniem i poszłam na balkon, żeby zabrać z suszarki wyschnięte rzeczy, które mogłam dzisiaj założyć. W łazience przebrałam się, zmieniłam opatrunek ochronny na pępku i posmarowałam maścią, którą musiał mi wcześniej zostawić mój nowy tatuaż. Pomalowałam się delikatnie i rozczesałam włosy tak, że aksamitnie opadały mi na ramiona. Dzisiaj wyglądały o niebo lepiej niż wczoraj. Miały swój dzień! Może to oznaka, że będzie on jednym z lepszych?

Zbiegłam na dół po płaskich schodach. Nogi poniosły mnie do kuchni, gdzie czekały już na mnie chrupiące bułki i parująca herbata.

-To wszystko dla mnie?-zapytałam Marco, który wycierał blat w kuchni
-Tak. W końcu urodziny ma się raz w roku. –odpowiedział z uśmiechem odwracając się do mnie i oparł się biodrami o blat. –Podjęłaś decyzję?
-Tylko nad jedną z nich mogę się zastanawiać. Domyślam się, że jeśli ucieknę…
-Znajdę cię. –odpowiedział ze spokojem przerywając mi a zarazem kończąc zdanie.
-Nie oddam ci pierścionka.
-Wiem, dlatego też zaproponowałem ci trzecie wyjście.
-Dlatego, że nie oddałabym ci pierścionka?
-Tak. –odpowiedział. Podszedł do mnie i usiadł na krześle naprzeciw mnie. Niepewnie wzięłam kęs bułki i czekałam, aż powie coś więcej. –To znaczy, że jesteś wyjątkową osobą. Wolałabyś poświęcić całą siebie niż oddawać pamiątkę po bliskiej ci osobie. Niewiele osób by tak zrobiło.
-Nie rozumiem dlaczego to zaproponowałeś. To szalone.
-Każdy z nas ma bagaż. Nie wiemy nic o sobie, ale ja wiem, że skoro uciekłaś z domu i musiałaś się chować przed policją nie było za wesoło. Ja też nie miałem zbyt wiele szczęścia w życiu..prywatnym, Zawodowo mi się jedynie układa, choć aktualnie też nie.
-Dlaczego mi nic o sobie nie mówisz?-zapytałam prosto z mostu. Chciałam tak bardzo znać na to pytanie odpowiedź.
-Nie chcę, żebyś mnie oceniała. Nie lubię szufladkowania.
-André powiedział mi, że wy, piłkarze, szukacie przyjaciół.. Prawdziwych, nie tych, którzy polecą na kasę. Myślisz, że wybieram małżeństwo, żeby mieć kasę i być sławna?
-Wybrałaś?-zapytał uśmiechając się przy tym jednocześnie.
-To najlepsza opcja z najgorszych. Najmniejsze zło. Mówiłeś, że tylko rok. Nie zmieniaj tematu.
-Nigdy nie czułem do kobiety czegoś więcej niż samego fizycznego pociągu. –przyznał się. Zaskoczył mnie. Myślałam, że zaraz będzie stosował kolejne wymówki i wykręty... Biorąc duży oddech lekko przygryzłam wargę. Czy on zaczynał mi się zwierzać? Co było z  nim nie tak? Co się stało z tym Marco z dnia wczorajszego?
 Jego oczy posmutniały. Zupełnie omijał mój wzrok, splótł ze sobą długie palce rąk i przyglądał się im przez chwilę.
 -Dlatego nie wziąłeś ślubu ze Scarlett? Przecież powiedziałeś mi, że tylko przełożyłeś?-postanowiłam przerwać panującą niezręczną ciszę. Byłam ciekawa, czasem zbyt bardzo.. Sądziłam jednak, że to takiej sprawie powinnam wiedzieć.
-Wczoraj się rozstaliśmy. Na zawsze. Potem zadzwoniłaś ty, że jesteś na policji.. Byłem wściekły. Myślałem… Że spędzimy razem ze Scarlett resztę życia.
-Teraz rozumiem, choć twoje zachowanie względem mnie... Przykro mi Marco. Mogę wiedzieć.. Co się stało?
-Rozmawialiśmy szczerze.. Powiedziała, że miała romans. Facet, z którym się spotykała krótki czas się w niej zakochał.. kiedy się zaręczyliśmy ona zerwała z nim kontakt ale on wciąż pisał. Powiedziała mi, że przez tak krótki czas z nim czuła się kochana jak nigdy ze mną. –wyznał cicho szepcząc. Musiało go to boleć. Cholernie. Mimo, że był może i czasem beznadziejny poczułam ogromny smutek, żal a także troskę.
Wstałam z krzesła i podeszłam do niego. Nie czekając na jakąkolwiek reakcję usiadłam na jego kolanach i przytuliłam się do niego kładąc głowę na jego ramieniu. Jego ciało było całe spięte. Nie ruszył się ani odrobinę. Niepewnie objęłam go ręką, wplatając dłoń w jego aksamitne włosy delikatnie je pociągając. On dopiero kilka chwil później objął mnie szczelnie swoimi rękoma.
Kiedy podniosłam głowę spojrzałam prosto w jego oczy, co wywołało u niego delikatny uśmiech.

-Dziękuję ci. Za to wszystko co mi powiedziałeś. Myliłam się co do ciebie i przepraszam za to. Możesz mi wyjaśnić jeszcze jedną rzecz?
-Spróbuję.
-Dlaczego ślub?
-To sprawdzian dla mnie. Funkcjonowanie zgodnie, we dwoje. Ze Scarlett nie miałem tak stabilnego życia. Ona co tydzień gdzieś wypadała na kilka dni. Wpadała na weekend, czasem przyszła na mecz. Naszą bliskość nadrabialiśmy w łóżku… Ale to nie tylko o to chodzi we wspólnym życiu. Myślę, że ty też na tym skorzystasz. Nie tylko materialnie.
-Nie chcę twoich pieniędzy.
-Będziesz je miała. Musimy urządzić ci garderobę, kupić kosmetyki, będziesz mogła wybrać różne bibeloty żeby tu ustawić… O ile się zgodzisz.
-Jestem obcą osobą, nie znasz mnie… A jednak chcesz się ze mną ożenić. Ryzykujesz.
-Nie ryzykuję. Część ciebie poznałem. Część twojej duszy. Delikatna, wrażliwa, krucha, dobra… Chciałbym poznać cię bardziej ale przez to, że nic nie mówiłaś nauczyłem się sam wyłapywać pewne rzeczy, niuanse. Nigdy tego nie robiłem, jednak kiedy byłem do tego zmuszony okazało się to dziwnie łatwe.
-Co byś na przykład chciał wiedzieć?-zapytałam schodząc z jego kolan i usiadłam na krześle tuż obok. Wzięłam moją herbatę i upiłam z niej małego łyczka okropnie siorbiąc.
-Co oznacza dla ciebie ten tatuaż? Też miałem łzy w oczach widząc tatuaż ten co mam, dla mojej rodziny… A ty płakałaś…
-Ważka.. To moja mama. –zaczęłam spoglądając lekko w jego oczy. On przechylił głowę lekko na lewo próbując mnie zrozumieć. Jego oczy nieustępliwie przeze mnie przenikały jakby chciały mieć dostęp do moich wszystkich myśli. –Jak byłam mała… Wiesz, ona była bardzo religijna. Jak miałam pięć, prawie sześć lat wzięła mnie raz do siebie do sypialni i położyła koło siebie. Głaszcząc mnie po włosach powiedziała, że jak odejdzie… -mój głos się lekko złamał. W oczach czułam napływające łzy. Zrobiłam przerwę na kilka oddechów. –Jak odejdzie to nie będzie aniołem i nie będzie w niebie, bo to zbyt daleko. Powiedziała mi, że ona będzie ważką. Będzie zawsze koło mnie i będzie mnie strzegła swoimi wielkimi oczami. Dokładnie tak powiedziała.-uśmiechnęłam się mimowolnie. Mimo tylu lat pamiętałam tą chwilę tak dobrze. Na jego twarzy także zagościł słaby uśmiech. –Miała piękne duże oczy.
-Masz je po niej. –wtrącił, przez co moje serce zabiło kilka razy mocniej.
-Ale miała jeszcze wadę wzroku. Okulary powiększały jej oczy jeszcze bardziej, stąd porównanie do ważki. Kochałam ją najbardziej na świecie. Zmarła dwa tygodnie później. Najpiękniejsze było to, że podczas pogrzebu uciekłam od ojca i pobiegłam nad jezioro. Tam właśnie taka błękitna ważka usiadła na moim ramieniu. Taka jak ta z mojego tatuażu. Przychodziłam tam każdej pory roku i opowiadałam wszystko mamie obserwując jezioro i malutki lasek, który mnie otaczał dając poczucie bezpieczeństwa.

Kiedy spojrzałam mu w oczy widziałam u niego niemałe wzruszenie. Nie płakał, lecz był na typowym krańcu. Uśmiechnęłam się słabo i wstałam od stołu zabierając naczynia. Poszłam schować wszystko do zmywarki i dopiero wtedy wróciłam z powrotem do salonu, gdzie wciąż w tym samym miejscu siedział blondyn.

-Spróbujmy z tym ślubem. To tylko rok.
-Poważnie?-uśmiechnął się spoglądając na mnie tymi swoimi pięknymi oczami.
-Mam tylko kilka warunków. Żadnych zdrad, żadnych tajemnic. Masz mnie szanować i o mnie dbać. A jak padną słowa „jesteście mężem i żoną” masz mnie pocałować tak z prawdziwego zdarzenia, jasne?
-Chodź tu. –polecił uśmiechając się a jego oczy radośnie zabłyszczały. Rozłożył szeroko ręce i przytulił mnie do siebie. –Obiecuję. –szepnął tuląc mnie do swojej piersi. Uśmiechnęłam się lekko na ten gest. Może to była najbardziej głupia decyzja jaką kiedykolwiek podjęłam w życiu ale czasem warto ryzykować. A z nim właśnie chciałam zaryzykować. Po prostu ten facet urzekł mnie swoją osobowością. Tajemniczością. A przede wszystkim dobrym sercem. Potrafił być szczery i poważny… Też trochę niezrównoważony. Ciekawe jak się śmiał?

-Stworzymy dom, Rose. Taki na rok, ale dom. Ty będziesz drzwiami a ja będę pukał. –kąciki jego ust podniosły się wysoko jak u Grincha. Parsknęłam niepohamowanym śmiechem, a w kącikach oczu zebrały mi się malutkie łezki.
-Zepsułeś tą chwilę. –stwierdziłam celując w niego oskarżająco palec odsuwając się na pewien dystans.
-Przepraszam, no. Ale i tak musimy się zbierać na mecz. Załatwiłem nam dobre miejsca.
-A to kibice nie kupili wszystkiego?
-Zawsze jakieś pojedyncze zostają. Mam swoje znajomości więc możemy iść.
-W sumie to już jestem gotowa.
-Nie masz nic cieplejszego?
-Nie. –pokręciłam przecząco głową spoglądając na niego spod przymrużonych powiek.
-Zaraz przyjdę. –oznajmił i pobiegł po schodach na górę.

Usiadłam na oparciu kanapy i znów zaczęłam podziwiać panoramę Dortmundu. Ten widok naprawdę mi się nigdy nie znudzi. Był niesamowity, a z każdym dniem odkrywałam w nim coś innego, coraz to piękniejszego, bo to nie tylko nowoczesne osiedle koło jeziora ale też niezwykła panorama miasta ze stadionem w tle.

-Rose..-nawet nie zauważyłam kiedy zmaterializował się blondyn. Właściwie narzeczony, o ile moja zgoda to były właśnie zaręczyny. Romantycznie, nie ma to tamto. –Dla ciebie. –podał mi zwykłą, czarną polarową bluzę z kapturem.  –Jest trochę chłodniej dzisiaj, przyda się. Zwłaszcza jak się siedzi.
-Dziękuję. –uśmiechnęłam się widząc go w drugiej identycznej. Idealnie. Jeszcze potrzebne są nam tylko takie same spodnie i buty i będzie perfekcyjnie.

Wyszliśmy z mieszkania zamykając za sobą drzwi. Winda zjechaliśmy do garaży podziemnych, gdzie wsiedliśmy do czarnego Astona Martina.
W centrum napotkaliśmy przedługi korek ciągnący się aż pod sam stadion. Każdy samochód, który przejeżdżał koło nas miał jakąś naklejkę na bagażniku, wystawiony przez okno szalik albo też wiszącą maskotkę pod lusterkiem. Nie wiedziałam do końca jakiego stworka przedstawia ale stawiając, że żółto czarne kolory stanowiły jego podstawę to krąg podejrzewanych się zawężał do osy, pszczoły, trutnia, gza, szerszenia, trzmiela, nomady, mamrzycy i zadrzechni.



Przed samym obiektem zjechaliśmy w inną ulicę, którą dostaliśmy się do zjazdu pod stadion. Marco otworzył szybę witając się z ochroniarzem, który uśmiechając się otworzył bramę. Był to dość spory parking, jednak niezbyt wiele samochodów było na nim zaparkowanych. Jechaliśmy cały czas przed siebie. Światła umieszczone były po bokach sufitu, były lekko przyciemniane, co dawało pewien klimat. Może tajemniczości? Skupienia?

-To parking, jak to nazywamy-służbowy. Tylko dla nas jako drużyny i oczywiście sztabu. –wyjaśnił zajmując miejsce oznaczone swoim nazwiskiem. Koło niego stał też czarny, większy Opel.
Wysiadając zauważyłam nazwisko na parkingowej tabliczce-Mario Götze. To chyba ten kolega Marco i André. Jeśli się uda nawet możliwe, że mogłabym go dzisiaj poznać. Marco złapał mnie za rękę, co mnie dość zdziwiło. Moje policzki się całe zarumieniły. Jeden drobny gest a ja już cała się rozpływam. Chcąc nie chcąc, było to słodkie. Zostałam przeprowadzona wzdłuż parkingu i weszliśmy po schodach do jakiegoś większego korytarza.

-Trzymaj się mnie, możliwe że będą media ale się przemkniemy. –z uśmiechem szepnął do mojego ucha nachylając się lekko. Faktycznie, media były ale za szklaną ścianą, która jak się domyślałam oddzielała szatnie od reszty stadionu.
-Tam są szatnie?-zapytałam z ciekawości wskazując palcem na ścianę.
-Szatnie i wyjście do tunelu.
-Ah, tunelu. –mruknęłam zachodząc w głowę o co chodziło. Wiedziałam, że w wielu rzeczach związanych z piłką nożną mogę być dość ułomna i rozbrajająco głupia, zwłaszcza dla kogoś, kto ma o tym niezłe pojęcie. –To to wejście na boisko? –zapytałam, kiedy doznałam olśnienia.
-Brawo!-zaśmiał się Marco ciągnąc mnie wyżej po schodach.
Urocze dołeczki w policzkach, mieniące się oczy, uroczy uśmiech pokazujący szereg delikatnie nierównych zębów i drżące wargi. To był właśnie jego śmiech. I doliczał się do reszty perfekcyjnych rzeczy w jego wykonaniu.

Przeszliśmy przez kolejny korytarz, na którym znudzony opierał się o ścianę jeden ochroniarz ubrany na czarno, za pasem trzymał radio, by komunikować się sprawnie z resztą. Marco jedynie kiwnął mu głową, ten odpowiedział tym samym. Stanęliśmy przed drzwiami, a przed nami zmaterializował się ten sam ochroniarz, co przed chwilą był na drugim końcu holu. Nawet nie słyszałam jego kroków, gdy do nas szedł. Sprawnie otworzył nam kluczem drzwi, przez które przeszliśmy i już znaleźliśmy się na wielkim i głośnym stadionie.

-Chodź, chodź szybko. –pospieszył mnie ciągnąc po schodach ku górze trybuny. Nawet nie miałam szansy, żeby dobrze się przyjrzeć temu obiektowi. Przeszliśmy kawałek w górę, by potem skręcić w lewo do naszego rzędu. Miejsca mieliśmy po środku, skąd idealnie było wszystko widać.
-Wow. –szepnęłam widząc ogromne boisko, dookoła którego stali mężczyźni wymachując żółto-czarnymi flagami. Wtórował temu głośny śpiew kibiców, którzy nie oszczędzali gardeł. Było niesamowicie.

-Tam na dole musi brzmieć to jeszcze piękniej.
-Tak jest. –przytaknął spoglądając na godzinę w telefonie. –Wejdą za pięć minut. Jesteśmy idealnie o czasie.

Zaczęłam rozglądać się po stadionie. Nie mogłam nadziwić się jak bardzo pozytywny i radosny nastrój panował. Wszyscy byli w dobrych humorach. Zostawili prywatne życie, własne problemy na zewnątrz, by móc się poświęcić swojej ukochanej drużynie. Stawali się jedną społecznością, jedną wielką rodziną.

Trzy rzędy niżej zauważyłam przepiękną dziewczynę, która siedziała odwrócona w naszą stronę i obserwowała Marco. W pewnej chwili także do niego pomachała.

-Marco? Jakaś dziewczyna… -odwróciłam się w jego stronę, kiedy ten akurat posyłał jej szeroki uśmiech i mrugał okiem. –Ej!-pisnęłam i klepnęłam go dłonią w kolano.
-Mmm, jaka zazdrość. –zaśmiał się blondyn –To dziewczyna mojego przyjaciela. Lubimy się.
-To w porządku. –westchnęłam zakładając ręce na siebie.
-Ej, nie złość się. Poznam was potem. Zobacz, wchodzą. –z uśmiechem wskazał na murawę, gdzie wchodzili piłkarze obu drużyn, jeden za drugim. Nie mieli kolejno numerów, wręcz na wyrywki. Był też między nimi André. Wężyk rozpoczynał się o ile dobrze widziałam dwudziestym dziewiątym numerem a kończył siedemnastym. Nawet nie szło rosnąco ani malejąco! I jak można było zrozumieć kto jest kto i gdzie powinien być?

Od pierwszego gwizdka przez całą pierwszą połowę nachylał się do mnie i tłumaczył wszystko po kolei co działo się na boisku. Podobało mi się jak irytował się sędzią i jego niesprawiedliwymi werdyktami. Widać było, że bardzo się przejmował tym meczem. Choć jednak miał podzielność uwagi. Co jakiś czas niby przypadkiem ocierał swoją dłonią o moje kolano.
Tym jak wszystko opisywał, każdą akcję, najmniejsze zagranie zaciekawił mnie bardziej co do piłki. Sama potrafiłam zauważyć popełniane błędy. Jak ktoś komuś podstawiał haka i ciągnął za koszulkę to dostawał żółtą kartkę. Choć według Marco żółte kartki za takie rzeczy powinni tylko otrzymywać przeciwnicy a nie my. Tu zwątpiłam w swoją pewność i z początku mu uwierzyłam, przez co znów została mi dana okazja do obserwowania jego śmiechu.
Kobieta. Ja. Polubiłam piłkę nożną.

Pierwsza połowa minęła zanim się obejrzeliśmy. Wygrywaliśmy po niej dwa do zera, co chyba było nawet w porządku jak na pierwszą fazę spotkania.
Kiedy zawodnicy obu drużyn zeszli z boiska ludzie zaczęli rozchodzić się do sklepików po przekąski. My z Marco także wstaliśmy. Blondyn chciał się przywitać z dziewczyną, która wcześniej do nas machała i jednocześnie chciał jej mnie przedstawić. Ona także wstała z miejsca i zaczęła iść w naszą stronę. Marco od razu objął ją i pocałował w policzek. Niebieskooka brunetka zaraz potem skierowała wzrok na mnie.

-Cześć, cieszę się, że mogę cię w końcu poznać! Jestem Ann.-uśmiechnęła się od ucha do ucha nie czekając na moją reakcję i od razu mnie przytuliła. „W końcu”? Może coś jej się pomyliło.
-Dlaczego w końcu? Chyba mnie pomyliłaś…
-Skąd. Ruby. Marco przyszedł do nas i trochę o tobie opowiedział.
-Rosalie.-poprawiłam ją. Chyba przez blondyna naprawdę polubiłam swoje prawdziwe imię. On sam słysząc to nieznacznie się uśmiechnął.  –Nie ufaj w nic co mówi.
-Okej. Ale wiesz? Mówił, że jesteś ładna, ale cholera, ty jesteś piękna! Nie chcesz być modelką?-zapytała bezpośrednio oglądając moją sylwetkę bez żadnego skrępowania.
-Nie, nie. To nie dla mnie. Wolę pozostać studentką prawa. Dobra, byłą studentką prawa.
-Prawo? –wtrącił się do rozmowy zaskoczony Reus. Jego palce przeczesały włosy. Chciałam przez moment zrobić to samo za niego.
-Tak. Ale z tego co się orientuję to raczej na nie wrócę przez pewien chory układ.
-Och…-westchnęła rozglądając się szukając Marco chcąc wyrwać się z niezręcznej sytuacji.
-Chcecie coś do jedzenia? –rzucił od niechcenia blondyn sprawdzając godzinę w swoim telefonie.
-Ja dziękuję. Nie wiem jak Ann. –powiedziałam spuszczając lekko głowę pod naciskiem jego spojrzenia. Było surowe i karcące niczym jak do małego dziecka. Stawiałam, że Ann wie o całym pomyśle Marco skoro z nią rozmawiał.
-Ja też nie. –uśmiechnęła się niezręcznie do niego. Dziwną sytuację skończył fan, który poprosił Marco o wspólne zdjęcie. Wykorzystując moment pożegnałam się z Ann mówiąc, że było miło mi ją spotkać. Czułam się zbyt onieśmielona, nie wiedziałam o czym bym mogła z nią porozmawiać. Na modzie znałam się niezbyt bardzo, modelingu też nie, o piłce nożnej też się nie czułam na siłach. Jeszcze. Może za kilka meczy.

Z wytchnieniem zajęłam z powrotem moje miejsce. Zapięłam mocniej bluzę przez wiejący nieprzyjemny wiatr, który rozproszył moje włosy na wszystkie strony. Marco nadal robił zdjęcia z fanami a Ann także wróciła na swoje miejsce.
Kiedy wszyscy zaczęli powoli wychodzić na boisko zauważyłam, że Marco gdzieś zniknął. Próbowałam dostrzec go w tłumie tłoczących się ludzi jednak na marne.
Przez całą drugą połowę siedziałam sama. Towarzyszyło mi po prawej puste siedzenie, na którym jeszcze kilkanaście minut temu siedział piłkarz. Z każdą minutą meczu moja irytacja i gniew coraz bardziej wzrastały. Chciałam jak najszybciej stąd wyjść, znaleźć go i powiedzieć wszystko co o tym myślę. Może przy okazji wydrapać mu oczy.
Dziewięćdziesiąta minuta była moim osiągnięciem, które przyszło dość swawolnie. Musiałam naprawdę się wyczekać, by móc opuścić stadion. Kiedy wszyscy padali sobie w uściski ciesząc się z wygranej udało mi się przemknąć przez tłum do korytarza, którym wszyscy wychodzili. Kiedy już miałam schodzić schodami w dół usłyszałam głośny stukot szpilek i wołanie mojego imienia. Ann.

-Rose, poczekaj!
-Na kogo?-zapytałam rzucając jej zirytowane spojrzenie. Przesunęłyśmy się na bok, by nie blokować innym przejścia. –Na niego czekałam całe czterdzieści pięć minut. Dłużej nie zamierzam.
-Przykro mi, że tak to wyszło. Chodź ze mną, Mario cię odwiezie.
-Nie mam kluczy.
-Marco mi dał. Chodź. –uśmiechnęła się szczerze obejmując mnie ramieniem. Ruszyłyśmy razem w przeciwnym kierunku. Ochroniarz przepuścił nas przez drzwi w szklanej ścianie, którą widziałam wcześniej idąc tu z Marco. Przeszłyśmy korytarzem, w którym znajdowało się pełno dziennikarzy, a co chwila mogłyśmy napotkać ochroniarza. Chwilę później ukazały się nam duże drzwi, na których widniało logo Borussii.

-To szatnia?
-No!-zaśmiała się radośnie i zapukała lekko w drzwi. Chciałam się jakoś ukryć, lecz dziewczyna złapała mnie za rękę nie pozwalając zwiać. Przez ramię widziałam, jak zawodnicy przebierają się. Większość była jeszcze bez koszulek, inni wychodzili spod prysznica jeszcze z mokrymi włosami.

-Mario!-zawołała świergocząc i pomachała w stronę, której niestety nie obejmowałam wzrokiem. Chwilę później zjawił się koło niej brunet ubrany w czarne, przylegające, jeansowe spodnie, na szyi miał przewieszony ręcznik. Był lekko pucułowaty, co dawało mu pewnego uroku, zwłaszcza, gdy się uśmiechał. Uroku dopełniały radośnie mieniące się ciemne oczy. Ucałował Ann w policzek i uśmiechnął się do niej promiennie. Mogłam odczuć, że naprawdę jest bardzo ciepłym i radosnym człowiekiem. Nawet nie musiałam zamieniać z nim słowa, by wiedzieć, że taki jest. Biła od niego sympatia i radość.

-Marco poprosił, żebyśmy odwieźli Rose do domu.
-Jasne. Dokończę się przebierać i zaraz będę. A Rose już czeka na parkingu?
-Rose jest tu. –roześmiała się i odsłoniła mnie przesuwając się na bok.
-Ymm.. Cześć. –powiedziałam niepewnie lekko machając ręką. Mimo poczucia sympatii do chłopaka zupełnie straciłam odwagę. Jeśli i on wiedział o moich niechlubnych zaręczynach mogłam się spodziewać ich opinii o mnie. Stawiałam na łowczyni majątków i głupie cielę.

-Hej, hej. Zaraz cię uściskam, tylko się ubiorę do końca. Idźcie dziewczyny do samochodu, co?- obdarzył mnie chwilowym acz spokojnym spojrzeniem patrząc prosto w moje oczy, a potem nie czekając na odpowiedź swojej dziewczyny poszedł w głąb szatni, a po chwili wrócił z kluczami, które podał Ann. –Dajcie mi dziesięć minut.
-Okej.-uśmiechnęła się Ann i nim zdążyłam się nad czymkolwiek zastanowić zostałam pociągnięta w stronę, z której przyszłyśmy.

Przysięgam, jeszcze trochę a moja ręka zostałaby urwana.

Znalazłyśmy windę, którą zjechałyśmy na poziom niżej na parking, gdzie przyjechałam na początku z Marco. Kiedy szłyśmy do samochodu zorientowałam się, że jego samochodu już nie było. Po prostu mnie zostawił. No brawo!

Ann otworzyła tylne drzwi, gdzie razem wsiadłyśmy i zaczęłyśmy rozmawiać o meczu. Wszelkie moje niepotrzebne uprzedzenia co do modelki minęły, gdy po prostu zaczęłyśmy rozmawiać. Niby zwykłe błahostki ale cieszyłam się, że poznałam kogoś z kim mogę porozmawiać albo umówić się czasem na kawę, żeby odstresować się od blondyna.
Kwadrans później dołączył do nas Mario. Gdzieś w oddali mogłam usłyszeć donośne śmiechy innych piłkarzy cieszących się ze zwycięstwa. Brunet otworzył drzwi, by mogła wysiąść Ann ale także poprosił, żebym wyszła i ja. Od razu uściskał mnie i pocałował w policzek. To był moment ulgi i wytchnienia.

-Cieszę się, że cię mogę poznać. Przyjdź do nas z Marco nawet w tym tygodniu. Zrobimy kolację, poznamy się lepiej.-powiedział ze śmiesznym akcentem. Stawiałam na Bawarię, musiałam się zapytać potem Marco.
-Bardzo mi miło, dziękuję. I gratuluję wygranej.
-Oj daj spokój, nie tak oficjalnie. Damy ci nasze numery telefonów, zawsze możesz do nas dzwonić.
-Nie musicie na siłę się ze mną przyjaźnić, bo Marco ma jakieś chore wymysły. Pewnie i tak myślicie, że jestem idiotką zgadzając się na ten układ.
-Hej, Rose. –powiedział twardo brunet i ścisnął mnie za ramię. –Wcale nie musieliśmy z tobą rozmawiać, wcale. Marco opowiadał nam o tobie i sami chcieliśmy cię poznać. Z Marco jesteśmy jak bracia i wiem o nim wszystko jak on o mnie. I wcale nie uważam cię za idiotkę, ani Ann. Jest w tobie coś wyjątkowego i mam nadzieję, że odbuduje to Reusa. Wierzę w to i wam kibicuję.
-Dziękuję. –uśmiechnęłam się niezręcznie żałując, że tak na nich naskoczyłam, a po chwili byłam już tulona przez bruneta. Dodało mi to odwagi a mój humor od razu nieznacznie się poprawił. Polubiłam go, naprawdę polubiłam.
-Nie ma za co. Chodź, jedziemy, bo jeszcze Woody będzie stać i czekać pod drzwiami.

Ann usiadła z przodu koło Mario, a ja zajęłam tyły samochodu. Podróż do domu minęła nam w naprawdę miłej i ciepłej atmosferze. Para nawet mnie odprowadziła pod same drzwi. Nie chcieli jednak wejść. Uściskali mnie i zapisali na szybko swoje numery telefonów.
Kiedy weszłam do mieszkania od razu rzuciłam klucze na stolik i ściągnęłam buty. Usiadłam na kanapie zapinając mocniej bluzę Marco i włączyłam telewizor. Mój brzuch burknął przypominając o swoim głodzie jednak nic bym nie przełknęła.

Dokładnie trzynaście minut później usłyszałam dzwonek do drzwi. Zerwałam się z kanapy i poszłam otworzyć blondynowi. Ten jak gdyby nigdy nic wszedł do środka i zawiesił bluzę na wieszaku.

-I co, nic nie powiesz?-zapytałam zakładając ręce.
-Słucham?-odwrócił się w moją stronę zdziwiony. No niespodzianka! Nadal żyję!
-To ja powinnam słuchać! Zostawiłeś mnie samą na wielkim stadionie! Nic nie wiedziałam, nie wiedziałam gdzie jesteś! A jeśli coś by mi się stało? Po prostu sobie poszedłeś. Mówiłam, żądam szacunku, a ty totalnie mnie olałeś! Jesteś cholernym, egoistycznym dupkiem. Ten rok czasu będąc twoją żoną będzie najgorszym czasem moim życiu! –krzyczałam w furii. Na sam koniec popchnęłam go lekko za ramiona lecz ten nawet się nie zachwiał. No tak, nie z nim te numery. Mój krzyk nawet nie wyprowadził go z równowagi, był bardzo skupiony i lekko zamyślony.

-Rozmawiałem z Ann i z ochroniarzem, który cały czas miał cię na oku, więc nic by ci się nie stało. Nie zostawiłbym cię, gdybyś była w niebezpieczeństwie. I nawet załatwiłem z Ann, żebyś została bezpiecznie odwieziona.
-Było tak strasznie ciężko jaśnie księciu mi to powiedzieć? Byłam wściekła i czekałam aż tylko skończy się ten głupi mecz! Poza tym, czuję od ciebie naprawdę urocze perfumy. Jak ja byłam głupia myśląc, że jesteś nawet w porządku. Najlepiej nie chciałabym cię znać!
Frustracja i złość wzięły nade mną górę. Nawet nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo byłam wściekła na Marco. Łzy zebrały się w moich oczach, odeszłam od niego na kilka kroków.


 -Po prostu nie wierzę, że po tylu latach od szkoły się spotkałyś… -do mieszkania weszła niska blondynka. Kiedy nas zauważyła od razu przerwała swój wywód i zaczęła obserwować co się dzieje. –Przeszkodziłam w czymś?
-Nie. –rzucił piłkarz zaciskając mocno pięści. Właśnie zrozumiałam, że doprowadziłam na pozór z początku spokojnego faceta do złości. –Rosalie, to moja siostra, musiałem do niej pilnie pojechać. Jutro pójdziesz z nią wybierać suknię ślubną na sobotę. –oświadczył ze spokojem i skierował się do wyjścia. Zabrał klucze, które położyłam kilkanaście minut temu na stoliku. –Wychodzę.

Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech słysząc trzask drzwi. Po moich policzkach zaczęły płynąć ciepłe łzy. We mnie kumulowało się zbyt wiele emocji. W stosunku do Marco i samej siebie. Czułam obrzydzenie. Tym co robię. Co miało się stać w sobotę. Tym całym głupim układem, w którym żadne z dwojga nie darzy się nawet tak głupim zaufaniem. Poczułam ciepły dotyk kobiety, a po chwili już byłam przez nią ciepło przytulana.

-Nie płacz, skarbie. –szepnęła i zaczęła mnie głaskać po włosach. Nie miałam już sił walczyć samej ze sobą, udawać silnej, udawać, że wcale wizja ślubu i dzielenia z nim życia, codzienności mnie nie przeraża. Zaciągnęłam głośno nosem i jeszcze mocniej zaczęłam płakać.
-Mam dość. Po prostu mam już tego wszystkiego dość. Chcę się obudzić z tego koszmaru. Mam wyjść za faceta, którego prawie nienawidzę. Od dziecka marzyłam o księciu z bajki a tu? Potrzebuję kogoś bliskiego, ale dwie najważniejsze osoby w moim życiu odeszły. Jak mam być spokojna nie mając w nikim oparcia?
-Rose, proszę, nie płacz. Porozmawiajmy.
-Nie ma o czym. –wyrwałam się i pobiegłam na górę do swojego pokoju. Zachowałam się jak dziecko, czasem nim bywałam. Potrzebowałam czasem nadrobić straty z dzieciństwa. Zatrzasnęłam za sobą drzwi i rzuciłam się na łóżko. Zachowałam się dokładnie jak mała, głupia, rozkapryszona dziewczynka. W dodatku zapewne ruda z piegami, wredna i złośliwa, która pokazuje język do wszystkich przez szybę w samochodzie. To właśnie w tej chwili byłam ja.


Pod sobą poczułam jakiś szeleszczący papier. Usiadłam i ocierając łzy z ciekawością spojrzałam na to, co leży na łóżku.
 Były to dwie duże, papierowe torby i kilka mniejszych siateczek. Z ciekawością zabrałam się najpierw za te papierowe.
Znalazłam w nich trzy pary markowych, drogich butów. Prześliczne miętowe adidasy, które musiały być naprawdę wygodne. Jesienne, czarne, skórzane botki za kostkę i najzwyklejsze baleriny. W mniejszych siatkach znalazłam kilka t-shirtów, milutki sweter na chłodniejsze dni, bluzę polarową, taką samą jaką miałam dzisiaj na sobie tylko w wersji damskiej oraz grubszą kurtkę z kapturem. Nie wiem kiedy on to kupił… Ale on się o mnie troszczył. Tak jak go prosiłam. Nie mógł też dotrzymać słowa o innych rzeczach?


Po pokoju rozległo się pukanie do drzwi. Westchnęłam cicho będąc wciąż w szoku po otrzymaniu takich podarunków.

-Proszę.. –powiedziałam dość cicho, jednak wystarczająco głośno, by siostra Marco mnie usłyszała.
-Przyniosłam chusteczki i wygrzebałam czekoladę z toffie i orzechami.
-Piłkarze takie coś w ogóle tykają palcami?
-Nie, kupiłam z myślą o tobie. Nawet jeśli byłabyś na diecie i tak prędzej czy później byś zjadła. Też jestem na diecie. –zaśmiała się i usiadła obok mnie na łóżku. –Mogłam usiąść, nie?
-Pewnie, że tak. –zaśmiałam się i zrobiłam jej miejsce układając na jeden stos nowe ubrania. –Czekaj, ty kupiłaś czekoladę? Jak..
-Marco mnie poprosił dzisiaj, żebym zrobiła dla ciebie zakupy z ubraniami. Podpatrzył rozmiar jaki nosisz. Wiedziałam, że cię dzisiaj poznam, więc kupiłam czekoladę. Każdy kocha czekoladę.
-Zgadza się. –roześmiałam się powracając na dobre tory nastroju.
-W ogóle, jestem Yvonne.
-Rose, ale chyba już wiesz.
-No tak się złożyło. Masz czas? Czy wolisz zostać sama?
-Wiesz? Chyba trochę towarzystwa mi dobrze zrobi. Mam dość Marco jak na dzisiaj, więc ty jesteś w tym momencie najbardziej odpowiednia.
-Nie bądź na niego zła. To przeze mnie musiał cię zostawić, bo musiałam pilnie zawieść dokumenty do notariusza, dzisiaj był ostateczny termin, a padł mi samochód. Mąż pojechał do mojej siostry z synem i byłam naprawdę w kropce.
-Masz synka?-rozpromieniłam się –Mogę zobaczyć zdjęcie?
-Jasne. –uśmiechnęła się i wyciągnęła swój telefon. Weszła w galerię i pokazała mi zdjęcie ślicznego chłopca, na około czteroletniego. Miał uśmiech bardzo podobny do Marco. Na jednym zdjęciu nawet byli razem. On trzymał go na ramionach, a mały cały roześmiany obejmował jego szyję swoimi rączkami.
-Nico jest wpatrzony w Marco jak w obrazek. Marco ma naprawdę wspaniałe podejście do dzieciaków, uwielbiam na nich patrzeć. Jeszcze jest malutka Mia, córeczka Melanie.
-Druga siostra?
-Tak, jest nas trójka. Marco jest najmłodszy. Oczko w głowie taty. Od dziecka. A ty? Masz rodzeństwo?
-Nie.-od razu zaprzeczyłam, a w moich oczach zebrały się łzy.
-Ej, nie płacz. Nie musimy o tym rozmawiać. –powiedziała smutno i mocno mnie do siebie przytuliła. –Nie będę już o nic pytać.
-Moja matka nie żyje, ojciec ożenił się drugi raz… -siorbnęłam nosem ocierając łzy z powiek. Nie lubiłam o tym mówić, to zawsze budziło we mnie skrajne emocje, z którymi od zawsze nie umiałam sobie radzić. -Przepraszam, nie jestem w stanie o tym mówić.
-Tak mi przykro, skarbie. –szepnęła i położyła moją głowę na swoim ramieniu. –Chodź, zamówimy sobie coś i zrobimy babski wieczór.
-Chętnie. –uśmiechnęłam się słabo ocierając łzy i podniosłam się z Yvonne z łóżka. Na dole zdecydowałyśmy się, że zamawiamy sushi.
Włączyłyśmy telewizję i zaczęłyśmy szukać czegoś ciekawego. Akurat zaczynał się „Turysta”, co bardzo nas zadowoliło. Johnny Depp załagodził mojemu podłemu nastrojowi. Pół godziny później dostałyśmy nasze sushi. Rozłożyłyśmy bardziej sofę i przykryłyśmy się kocem. Nie przejmowałam się, że nie umiałam jeść pałeczkami, Yvonne też z nich zrezygnowała i jadła jak ja, palcami.
 Kiedy film się skończył przełączyłyśmy na kolejny.
Yvonne okazała się naprawdę wspaniałą i ciepłą osobą. Zaufałam jej i mogłam na niej polegać. Do sushi wypiłyśmy po lampce dobrego wina, które znalazłyśmy tu w szafce. Nie zauważyłam kiedy, ale podczas drugiego filmu zasnęłam na ramieniu siostry Marco.



***


Zaczęłam się rozbudzać, kiedy poczułam, że jestem niesiona w silnych, męskich ramionach. Po zapachu perfum rozpoznałam ich właściciela. Położył mnie ostrożnie na łóżku i rozpiął bluzę, którą mi pożyczył na mecz, a potem nachylił się do spodni. Chciałam się rozbudzić i coś do niego powiedzieć, jednak wciąż walczyłam ze snem, który cały czas mnie nachodził.
Poczułam jak rozpina mi guzik od spodni i przytrzymując majtki delikatnie mi je zsuwa. Sen mnie zupełnie zmorzył a ja już nie miałam panowania nad sobą ani nad rzeczywistością, która mnie otaczała.

***


Z samego rana, kiedy się obudziłam przeciągnęłam się niczym kot. Przypomniałam sobie sytuację, kiedy Marco mnie zanosił do łóżka. Faktycznie, spodnie leżały złożone na fotelu, zostałam w samej bieliźnie i bluzce. Może już nie był tak wściekły jak wczoraj? Po jego ostatnim zachowaniu naprawdę nie myślałam, że chciałby jeszcze się mną tak zajmować. Może nawet na to nie zasługiwałam.

Ziewnęłam i przekręciłam się na bok. Zdziwiłam się na widok, który zastałam.
Na stoliku nocnym leżała przepiękna, biała róża. Doczepiona na czerwonej tasiemce była do jej długiej łodygi malutka karteczka, na której lekko krzywym pismem napisane było jedno słowo, które mnie rozbroiło i miałam ochotę pobiec do blondyna i go przytulić.
„Przepraszam”.






~~~
No to tak. Na samym początku naprawdę dziękuję za wszystkie komentarze!! Jesteście przeekochane! Uwielbiam je czytać! Moje hobby😆❤ 
Marco i Rose.. trochę kart odkrytych..ale nie wszystkie, w tym u mnie w puli wciąż dostępne Asy i Joker 😇
Ostatnio coś cierpię na zanik weny, tkwię w bezruchu na jednym rozdziale od wieków i ruszyć się nie mogę..A jak już chcę,to o mnie szkoła tak zadba, że już nie chcę.. Muszę w końcu się zmotywować!
Jest Mario! Na razie mało, ale jak to się mówi-za dużo słodyczy i uroku może człowieka zemdlić! Będzie więcej, spokojnie😊
Tym czasem ja uciekam,
Miłej soboty kochane!