sobota, 2 lutego 2019

Siedemdziesiąt osiem


Ostatni grudniowy mecz z Werderem Brema przepłakałam rozchwiana emocjonalnie i nie byłam w stanie tego powstrzymać. Marisa siedziała w wózeczku opatulona dwoma kocykami, także grubsza wersja okrycia na nóżki dawała jej ciepło. Ubrałam ją w gruby, dwuczęściowy, zielony komplet, w dodatku miała czapeczkę wiązaną pod brodą, szaliczek, rękawiczki i nauszniki, żeby nie czuła się źle przez hałas. Tak ubrana mogła przesiedzieć na trybunach cały mecz, a ten był wyjątkowy i obie powinnyśmy w nim uczestniczyć i wspierać tatę. Na spotkanie z Bremą przypadał ostatni mecz mojego męża w żółto-czarnych barwach. Nikt nic nie wiedział, ani drużyna, ani Mario. Działacze Manchesteru wciąż prowadzili rozmowy z Dortmundem i choć klub zgodził się wstępnie na transfer Marco, to kwestia pieniędzy była jednak wciąż tematem do rozmów. Agent Marco był jednak święcie przekonany, że dla właścicieli klubu kwestia pieniędzy nawet nie istniała, arabscy miliarderzy mieli ich aż nadto, mogli bez problemów zapłacić kwotę, której żądał klub, który pod początku wychował mojego męża.
Ale poza kwotą i umową było coś jeszcze. Dokładnie to, co działo się przed moimi oczami, obraz trochę zamazany, lecz wyjątkowy w swojej zwyczajności. Nie mogłam opanować łez, co chwila musiałam ocierać powieki, żeby móc po raz ostatni uważnie obserwować akcję, rozgrywającą się na boisku.
Nie mogłam usiąść koło Ann i tak po prostu spojrzeć jej w oczy. Czułam się, jakbym okłamywała najważniejsze dla mnie osoby i chciałam móc już to wyrzucić z siebie, ale obiecałam Marco i choć z dnia na dzień stawało się to coraz bardziej trudne, to musiałam dotrzymać tej obietnicy.

-Mami?-zawołała mnie Marisa. Jej głos usłyszałabym na drugim końcu tego stadionu. Wzięłam ją na ręce i przytuliłam mocno do siebie. Była moim szczęściem i najlepszym pocieszeniem.
Poza utrzymaniem tajemnicy, trudno było również patrzeć, gdy Marco właśnie przemierza swoje ostatnie kilometry na tym stadionie, walcząc zaciekle o utrzymanie piłki i stworzenie akcji, dzięki której drużyna wysunęłaby się na prowadzenie. Jego praca nóg i zbalansowana koordynacja w połączeniu z doskonałymi umiejętnościami gry zespołowej robiły wrażenie na każdym kibicu. Do każdego meczu podchodził poważnie i profesjonalnie. Zawsze zostawiał wszystko, co związane z życiem prywatnym w szatni, a na murawę wychodził z czystym umysłem i głodem wygranej.  Ten mecz był wyjątkowy jeszcze zanim się zaczął. Początkowy skład zmienił się, gdy Marcel podczas rozgrzewki niefortunnie stanął i skręcił kostkę. To Marco przejął opaskę kapitana, jako pierwszy wyszedł z tunelu, witał się z kapitanem przeciwników i losował, która drużyna rozpocznie spotkanie. Po pierwszym gwizdku zaczęły dziać się cuda, ten mecz nie dość, że był niesamowitym widowiskiem dla kibiców, to prezentował też światowy poziom. Walczył o piłkę jak lew, nie wahał się, żeby ją odebrać przeciwnikowi, a co było jeszcze bardziej zdumiewające, nie dostawał za to żadnych żółtych kartek, wejścia były czyste. Fundował kibicom kilkanaście zawałów w ciągu dziesięciu minut, a sytuacji bramkowych było od liku. Ta wykorzystana jednak padła po pierwszych trzydziestu minutach. Bogu dzięki, że miałam na rękach dziecko, mogłam ją utulić, schować twarz w jej puszystej kurteczce i histerycznie się rozpłakać, gdy wszyscy wstali i zaczęli skakać sobie w ramionach, a cała drużyna Borussii rzuciła się na mojego męża, który po kilku sekundach ściskany zniknął z mojego pola widzenia.
-Twój tatuś bardzo kocha ten klub, a klub i ci wszyscy ludzie bardzo kochają jego. Myślę, że to właśnie dlatego tak bardzo nalega na to, by nikt o tym nie wiedział do ostatniej chwili. Nie kibicuję Borussii tak długo jak niektórzy tutaj, ale pęka mi serce, słoneczko –szeptałam cicho, wątpiąc, że w ogóle może to zrozumieć. Z całą pewnością doskonale jednak czuła moje emocje i czule objęła mnie swoimi rączkami.  –Ale będzie dobrze, na pewno będzie dobrze –zapewniłam ją. Siebie. –Będzie nam dobrze w Anglii, a tu będziemy przyjeżdżać do dziadków, cioć i wujków…
Padł kolejny gol, akcja podobna do poprzedniej, tym razem mojemu ukochanemu zaasystował Mario. Dlaczego tak bardzo ten widok łamał moje serce? Dwoje przyjaciół i niebawem mieli rozstać się… I już nie wpadać do siebie na niespodziewane wizyty, nie jeździć w odwiedziny i razem nie grać, nie śmiać się i zabawiać Mari… To za wiele. Zaczęłam wyczekiwać gwizdka kończącego pierwszą połowę, żeby pójść do łazienki i chociaż tam przemyć twarz i otrzeć łzy. Nie mógł mnie takiej zobaczyć. Znałam go, i wiedziałam, że choć teraz skupił się maksymalnie i oddawał całego siebie w mecz swojej ukochanej drużyny, której tyle zawdzięczał, to gdy wszystko się skończy na pewno to dostrzerze i będzie się przejmować. W dodatku będzie przeżywać swój ostatni mecz i jeśli nie pokaże tego na zewnątrz, to będzie przeżywał w środku. Wolałam to pierwsze. Wolałam być przy nim, wysłuchać go i objąć, otrzeć łzy, gdy będzie trzeba. Po sobie wiedziałam, że tak jest lepiej i pragnęłam tego samego dla niego.
W moim sektorze nie było wiele mam z dziećmi, a te, które były, nie chciały skorzystać z toalety dla nas przeznaczonych, więc była do mojej dyspozycji. No oczywiście byli kibice, którzy już się do niej ustawili w kolejce, lecz gdy tylko zobaczyli mnie z wózkiem, zostałam przepuszczona bez najmniejszego słowa sprzeciwu.
-Och –westchnęłam, spoglądając na bawiącą się Marisę w wózeczku swoimi drewnianymi klockami i grzechotkami na sznureczku, które przypominały kształtem jamnika. Na początku rozpięłam ją z tych wszystkich kaftaników, żeby teraz się nie zagrzała, a później spojrzałam na siebie w lustrze. –Och –powtórzyłam bardziej gorzko, gdy moja ciężka praca przy makijażu właśnie legła w gruzach. Z ładnej, wypielęgnowanej WAG stałam się pulchną, napuchniętą od płaczu pandą.  –Matka tak wygląda, a ty nic nie mówisz? –zaśmiałam się, spoglądając na małą. Podniosła na mnie spojrzenie i zarechotała po swojemu tak wesoło, że zaraziła tym i mnie. Wzięłam ręcznik do rąk i na mokro zaczęłam wycierać swoją twarz. Może Marco nie zauważy tego, że odwoziła go żona z makijażem, a odwozi sauté?
Moje samo dojście do siebie zajęło wiele czasu, a później jeszcze musiałam zabrać się za moje dziecko i zmianę pieluszki.
Na drugą połowę przyszłam spóźniona, ale gotowa, ze zmytym makijażem, przewiniętym dzieckiem, ubrana, przygotowana na zimno i głośne śpiewy kibiców. Ale nie na nadchodzące czterdzieści pięć minut.
Nie byłam w stanie pożegnać się z tym miejscem, z tym stadionem, atmosferą, miastem, a nawet kibicami, byli jedyni tacy na świecie. Więc przepłakałam kolejną drugą połowę i zmarnowałam całe pudełko ze stoma chusteczkami.
Nie byłam w stanie nawet myśleć już o tym, że za dwa tygodnie spędzimy nasze ostatnie święta w naszym mieszkaniu, w którym tak wiele się wydarzyło. W którym wydarzyło się tyle ważnych, przełomowych chwil w naszym życiu. Nawet jeśli go nie sprzedamy to i tak wszystko się zmieni.
Patrząc z drugiej strony, może zawsze tkwił we mnie jakiś strach przed zmianami. Ale czy te wszystkie zmiany które nastąpiły, nie sprawiły, że moje życie było tylko piękniejsze i stawało się coraz bardziej wyjątkowe? Może potrzebowałam zmian, może potrzebowałam tej odwagi, którą zawsze miałam przy moim mężu… Coś jednak sprawiało, że ta odwaga wciąż zwiewała niczym struś pędziwiatr i nie mogłam jej dogonić. A może po prostu potrzeba mi było czasu, by to wszystko zaakceptować i przygotować się do funkcjonowania w trochę innej rzeczywistości? Lub nawet nie tak nowej… Przecież tak wiele się nie zmieniało, najważniejsze zostawało, moja córeczka i mój mąż, zawsze przy mnie. Z nimi u boku nigdy nie może być źle. Nie byłam już sama i choć to ja chciałam dodać dzisiaj Marco otuchy, wiedziałam, że nie będzie miał mi za złe tego, że ja potrzebuję go równie mocno.Nie mogło być źle.
Mecz zakończył się wynikiem pięć do zera. Marco zaliczył hat-tricka i asystę przy golach Paco i Mo. Rozpierała mnie duma, chciałam przebiec przez cały stadion z wózkiem w rękach i wbiec na murawę, by go przytulić i pocałować. Głos rozsądku i respekt do wszystkiego, co czuł do tego klubu, stadionu i kibiców, kazały mi odsunąć się w cień i dać potrzebny czas, by mógł po raz ostatni czerpać z tego miejsca, energii i ostatniego takiego celebrowania zwycięstwa przed Süd Tribune. Wszyscy stali uśmiechnięci, objęci, skakali, krzyczeli i bawili się z kibicami.
Uspokoiłam się odrobinę, euforia zwycięstwa pozwoliła mi się ponieść i razem z Marisą skakałyśmy, klaskałyśmy i machałyśmy do tatusia i wujków.
Wiele kibiców już zbierało się ze stadionu, by bez problemów dotrzeć do samochodu i nie utknąć w korku. Inni zaś woleli zostać i świętować zwycięstwo, śpiewając, tańcząc i oczywiście pijąc piwo i jedząc przekąski. Z malutką jednak czułyśmy się tu bezpiecznie, ochroniarze stali niedaleko nas, jeden z nich co jakiś czas na nas spoglądał i czułam, że maczał w tym palce mój mąż.
Piłkarze zaczęli klaskać i powoli zaczęli oddalać się od trybuny południowej. Marco odszedł od nich jako ostatni, wciąż klaskał nad głową w kierunku kibiców, a na koniec zastukał dłonią w herb Borussii na swojej piersi. Oni bili głośno brawa i podśpiewywali nasze klubowe przyśpiewki. To był naprawdę wzruszający widok. Odbiegł od nich, doganiając chłopaków i coś powiedział, na co wszyscy się uśmiechnęli. Odbiegł na chwilę i zaczął nas szukać wzrokiem wśród kibiców. Wiedział, gdzie siedziałyśmy, więc kwestią sekund było spotkanie się naszych oczu i pojawienie się uśmiechów na twarzach całej naszej trójki. Mari zaczęła machać do niego obiema rączkami, prawie wyrywając mi się z rąk, była przy tym bardzo ciężka. Puściłam ją jednak jedną ręką, by posłać w powietrzu buziaka skierowanego do blondyna. On wyciągnął rękę do góry i ścisnął ją w pięść, jakby łapiąc w niej mój pocałunek. Przyłożył tą dłoń do swojego policzka, a po chwili ucałował jej wnętrze i pomachał w naszą stronę, uśmiechając się ciepło. Tego zdecydowanie potrzebowałam. Przytuliłam się do mojej córeczki i obie obserwowałyśmy jak tatuś biegnie do kolegów i jeszcze przybija piątki ze sztabem, trenerem i resztą zawodników, z którą nie miał jeszcze okazji przybić piątki, uściskać i pogratulować dobrego meczu.
Dopóki pozostawał na stadionie, ja wciąż stałam w miejscu, trzymając na rękach moją ciężką dziewczynkę. Pragnęłam zapamiętać ten obraz na zawsze. Był tak szczęśliwy i beztroski. Trochę jak taki mały chłopiec, pełen ekscytacji po pierwszym meczu. Żałowałam, że nie było tu jego rodziców ani sióstr. Ten widok był jedyny i ostatni, by go zapamiętać. Marco czekał aż wszystko będzie pewne, dopiero wtedy zamierzał o tym powiedzieć rodzinie i znajomym, a przede wszystkim Mario. Dzwonił nawet do Jürgena i pytał o zdanie na temat Manchesteru. Jego były trener nie miał do powiedzenia niczego, co mogłoby odwieść go od tej decyzji, choć sam był zaskoczony takimi planami. Uszanował je i obiecał pomóc i być pomocnym przy wszystkich pytaniach o Premiere League. Póki media o niczym konkretnym się nie rozpisywały, byliśmy bezpieczni. Czuliśmy jednak odrobinę nóż na gardle, bo nikt nam bliski nie powinien dowiedzieć się o tak ważnej wiadomości z codziennych brukowców.
Gdy już wszyscy piłkarze weszli do tunelu, zaczęłam się zbierać i pakować wózek. Marisa dostała jeszcze banana, co nie było najlepszym pomysłem, ale mówiła, że jest bardzo głodna, także mogłam się modlić, żeby tylko nie wybrudziła nim całego wózeczka i koców.
Ostatni raz spojrzałam na taką Idunę, pełną życia, oddania i miłości do klubu. W połowie ten klub należał do kibiców, dzisiejszy dzień był idealnym przykładem na to, jak wspaniałą rzecz potrafili stworzyć razem. Tańce i śpiewy wciąż trwały, wszyscy sobie gratulowali i nawet obcy padali sobie w ramiona. To będzie długi wieczór, dla nas wszystkich.
-Ty jesteś żoną Marco Reusa?
Podeszła do mnie grupka kibiców, być może to były dwa małżeństwa i nastoletni syn jednego z nich. Wszyscy w czarno-żółtych koszulkach narzuconych na grube zimowe kurtki, no i tak jak ja, obowiązkowo klubowe szaliki wokół szyi. Uśmiechnęłam się i kiwnęłam głową, potwierdzając.
-Marco był dzisiaj najlepszy ze wszystkich, sam by ten mecz wygrał. Naprawdę klasa, przekaż mu gratulacje, od wszystkich kibiców, bo z pewnością wszyscy są tego samego zdania –powiedział drugi kibic.
-Był dzisiaj niesamowity, to prawda. Na pewno przekażę, bardzo dziękuję.
-To aż przyjemność być na takim meczu –dodała jego żona, uśmiechając się szeroko, spoglądając niepewnie na Marisę.
-Możemy w dobrych humorach oddać się przygotowaniom do świąt!
-Tak, tak! Dokładnie. To wasza córeczka, prawda? Bardzo podobna, ale uroda mieszana, pozabierała co najlepsze z obojga rodziców. Widzieliśmy ją na nagraniach z lotniska na początku sezonu, kochana.
-Już, już, Tessa, nie zawracaj głowy. My też już musimy się zbierać. Możemy jakoś pomóc z wózkiem?-zaoferował drugi, zabierając żonę do siebie i objął ją w pasie. Uśmiechnęłam się, spoglądając na moją małą, która próbowała rączkami wydłubać kawałek banana i go włożyć do buzi. Póki wszystko było w miarę czyste, nie przerywałam jej.
-Nie trzeba, mam już zapewnioną pomoc, ale bardzo dziękuję.
-To proszę przekazać Marco! Wszystkiego dobrego i wesołych świąt!
-Na pewno przekażę, dziękuję i również życzę wesołych świąt!
Kibice odeszli, a ja jeszcze wygrzebałam z torby zamocowanej do wózka duży śliniaczek, i chociaż Marisa nie znosiła śliniaków i wiecznie toczyła o to walkę, to teraz była tak zajęta owocem, że nie tego nie zauważyła, chociaż mogłam być spokojna o czystość jej kombinezonu.
Podjechałam z wózkiem do ochroniarza, który przez cały czas trwania meczu spoglądał w naszą stronę i obserwował i poprosiłam go o otworzenie drzwi przez które mogłam przemknąć niezauważona do środka, unikając przepychania sie przez tłumy. W środku znalazłam się przed znajomą już plątaniną korytarzy. Nie miałam siły nieść wózka i dziecka w nim po schodach, więc przeszłam do innej części stadionu, gdzie znajdowały się gabinety zarządu, no i winda, która była moim głównym celem. Wózek zmieścił się akurat na styk. Wcisnęłam guzik parkingu, nie chciałam iść do szatni, to był jego czas, którego potrzebował. Ostatni czas w szatni z drużyną po meczu, i to takim meczu. Miałam nadzieję, że pomimo myśli o odejściu był szczęśliwy i nie stracił umiejętności  beztroskiego cieszenia się i celebrowania zwycięstwa z drużyną.
Na parkingu nie było już żadnych schodów, bez problemów dostałam się do mojego samochodu i zajęłam się przeniesieniem mojej córeczki do fotelika i złożeniem spacerówki. Rozpięłam ją z kombinezonu, żeby nie było zbyt gorąco i gadałyśmy sobie, dopóki nie przyszedł tata.

-Jestem! –powiedział radośnie Marco, wsiadając z impetem na tylne siedzenia. Obie trochę się przestraszyłyśmy, ale na naszych twarzach od razu zagościły uśmiechy i przez jego obecność i dobry humor, który aż bił od niego na odległość –Moja śliczna dziewczynka. Kibicowałaś tatusiowi? –zapytał i nawet nie czekając na odpowiedź wyjął ją z fotelika i przytulił do siebie. Zalał ją tysiącami buziaków w policzki, nosek, czółko i włosy. Na koniec znów zamknął naszą kruszynkę w niedźwiedzim uścisku. Ta mała istotka potrafiła nam dać tak wiele siły i pocieszenia, gdy tylko było trzeba. Wysiadłam z samochodu i od razu wsiadłam do tyłu. Zrzuciłam jego torbę na dół i usiadłam tuż przy nich. Otoczyłam ich ramionami i wtuliłam się w silne ramiona Marco.
-Moje księżniczki –szepnął wzruszony i obie nas mocno przytulił.
-Bardzo cię kochamy –odpowiedziałam –I jesteśmy bardzo, bardzo dumne. Bardzo. To, co dzisiaj zrobiłeś było niesamowite.
-Chciałem, żeby wszyscy mnie mimo wszystko dobrze zapamiętali i żeby byli ze mnie dumni… Nie wiem jak zareagują na to kibice, pewnie nie będą najszczęśliwsi…
-Podeszły do mnie dwie rodziny i kazały ci przekazać, że jesteś niesamowity. Wszyscy cię dzisiaj podziwiali, a cokolwiek się stanie to pamiętaj, że ja i ten mały skarb, zawsze będziemy przy tobie. Zawsze, skarbie. Zawsze, zawsze, zawsze.
-To jest jedyne, czego jestem w tym momencie pewien. I dziękuję ci za to, bardzo was kocham.
-Nie bardziej niż my ciebie.
-Miliard razy bardziej.
-A my miliard miliardów. Razy dwa, bo ja i Mari.
-Papi? –nasze licytacje przerwała mała blondyneczka, starając się wydostać z naszego uścisku. Marco lekko poluźnił uścisk, mała mogła się oswobodzić, zakołysać nóżkami i bioderkami oraz złapać go za ramiona. Gdy już się ustawiła, złapała kontakt wzrokowy i pewnie zniosła jego intensywny wzrok, kontynuowała swoją przemowę. –Kiedy jeść?
-Och, jesteś głodna?
-Taak –westchnęła smutno i przytuliła się do niego sama.
-A ten banan przed chwilą?
-Banan to nie jedzenie –tatuś Marco wstawił się za córką i uśmiechnął do mnie szczerze, wykluczając już z rodzinnego uścisku.
-Tak –przyklasnęła córka, więc już nie miałam tu nic do powiedzenia.
-Mario z Ann, Marius i Ömer jadą do restauracji. Masz ochotę dołączyć?
-Marisa też tam będzie mogła coś zjeść?
-Lepiej żeby tak było, bo stracą stałych klientów –zaśmiał się, głaszcząc małą po włoskach. Jeszcze chwilę temu mówiła mi, że się najadła, teraz zgrywała wielce głodną przed tatusiem. Kariera aktorska stała przed nią otworem.
-Powiedz mi tylko jak jechać.
Ucałowałam w policzek po kolei męża i naszą córeczkę, po czym wysiadłam z samochodu i przeszłam na swoje przednie siedzenie kierowcy. Marco stwierdził, że potowarzyszy malutkiej z tyłu. Zapiął jej pasy, później samemu sobie i sprawdził, czy i ja to zrobiłam. Wtedy miałam dopiero zgodę, żeby odpalić silnik. Władczy i opiekuńczy w jednym. Spojrzałam na nich w lusterku i gdybym nie wyjeżdżała z parkingu i nie musiała uważać na drogę, wpatrywałabym się w nie cały czas. Ten widok był przepiękny i już nie zastanawiałam się dlaczego Marco na każdych światłach spoglądał w lusterko w swoim Astonie, gdy z Marisą siedziałyśmy z tyłu.


***

-Rose, wreszcie się widzimy!
Ann rozpromieniała, gdy tylko zobaczyła naszą trójkę przechodzącą przez próg restauracji. Kelner już zrezygnował z podchodzenia do nas. Modelka sama do nas podbiegła i od razu rzuciła mi się na szyję. Starałam się zrobić wszystko, by się nie rozpłakać. Ani, gdy mnie obejmowała stęskniona po niecałym tygodniu nie widzenia się, ani wtedy, kiedy podszedł do nas Mario i aż musiał wziąć Mari na ręce. Ucałował nas obie w policzki i kazał nam usiąść niedaleko siebie w specjalnie zarezerwowanej loży. Reszta piłkarzy wstała z miejsc, żeby mnie przywitać, do Marco jedynie kiwnęli głową, wszyscy tacy uśmiechnięci. Endorfiny jeszcze buzowały w nas wszystkich, miałam nadzieję, że spożytkujemy je na ten wieczór, ostatni taki, jak wszystko, co dzisiaj po kolei się działo.

-Niech to będzie zwykły, wesoły wieczór z przyjaciółmi –szepnęłam do Marco, zanim zajęłam swoje miejsce przy stole. Mój mąż kiwnął głową, a na jego ustach pojawił się szczery uśmiech. Usiadłam koło Ann, Marco w tym czasie poszedł poprosić o fotelik dla dziecka.
Zostałam zasypana najnowszymi wiadomościami z życia pani Götze i jej planami na założenie kanału na YouTube. Wszystko mi dokładnie opisała, włącznie ze scenariuszami na kolejne dziesięć filmów. Przez to nawet nie zauważyłam, gdy mój mąż usiadł obok. Wszyscy byliśmy pochłonięci w rozmowie, nawet wujkowie zabawiali małą Marisę i wbrew moim obawom, wcale nie przeszkadzała w naszym spotkaniu.
Zaufałam Marco w wyborze dania dla mnie i dla Marisy, bywał tu dużo częściej niż ja. To było miejsce dobre i na rodzinny lub też przyjacielski obiad, albo wieczorny, męski wypad. Dlatego cieszyłam się i czułam wyróżniona, że mogłam właśnie dzisiaj tu być. Ostatni..Nie. Zwykły, wesoły wieczór z przyjaciółmi, Rose.
-Na pewno nie chcecie jechać z nami do Dubaju?-zapytał Wolf, spoglądając raz na mnie, raz na Marco. –Dla dzieci też będą miejsca, może będą w hotelu jakieś niańki na czas imprez…
-Zostaniemy  w Dortmundzie. Marzą nam się trochę inne imprezy –odpowiedział pewnie blondyn, chwytając mnie za dłoń. Ścisnęłam ją i ostrożnie pogładziłam kciukiem. Też nie wyobrażałam sobie hucznych imprez. Zanim ruszy całe zamieszanie z transferem, przeprowadzką i wszystkimi innymi papierami, potrzebowaliśmy się zamknąć w naszych czterech ścianach, czerpiąc spokój i siłę na nadchodzący rok. Tego nam najbardziej potrzeba.
-Może za rok się uda, jak wam przejdzie ta faza na miłość.
-Obawiam się, że ta faza może nie przejść –zaśmiałam się, spoglądając na moje dwie miłości siedzące niedaleko mnie. Nigdy.
-Nigdy –dodał Marco. Zastanawiałam się, kiedy opanował czytanie w moich myślach, lub też, kiedy zaczęliśmy myśleć tak samo. To już z pewnością był kolejny etap małżeńskiego wtajemniczenia.
-No tak..
-Kiedy spotkasz tą właściwą osobę, to wtedy pogadamy –stwierdził ze śmiechem i spojrzał na naszą córeczkę, która właśnie dostała na talerzu swoją pierś z kurczaka z ziemniakami i fasolką. –Prawda, księżniczko?
Marisa spojrzała na niego, potem na swój talerz. Talerz wygrał, wzięła ostrożnie w rączki dwie fasolki i wpakowała je sobie do buzi.
-Tata ma rację, prawda?
Ku jego uciesze i satysfakcji, pokiwała twierdząco głową. Ego Marco tak rozepchało się przy tym stole, że aż sama poczułam, jakbym miała mniej miejsca na swoim siedzeniu.
Wszystkie nasze dania były przepyszne, a czas upływał nam na miłej rozmowie i śmiechu. Mogłam bliżej poznać znajomych Marco. Na co dzień zwykle nie mieliśmy na to okazji, blondyn twierdził, że treningi mu wystarczą, żeby ich widzieć, więcej nie potrzebuje. Mario tutaj rządził się jednak innymi prawami. Każde z nas, mimo silnego wysiłku piłkarzy, było zadowolone, że możemy razem spędzić ten czas. Nawet Marco był bardzo wyluzowany i choć otaczali mnie jego koledzy z klubu, nie widziałam żadnych oznak zazdrości. Albo ostrzegł ich wcześniej, albo miał do nich pełne zaufanie. Choć wierzyłam w niego, to wydawało mi się, że bez pogrożenia palcem się nie obyło. Mimo pogrążenia w rozmowie, wciąż łapaliśmy swoje spojrzenia i posyłaliśmy sobie nawzajem szczere uśmiechy. Gdy już kelner zabrał nam talerze, złapałam go za rękę i delikatnie gładziłam kciukiem jej wierzch. Miał idealne dłonie, kochałam ich dotyk na mojej skórze. Musiałam nachylić się i pocałować go w policzek. Pomimo tak miłego towarzystwa i wspaniałego czasu, chciałam mieć już go tylko dla siebie i móc przytulać go do siebie, zanurzając palce w jego włosach. Zareagował szerokim uśmiechem na mój pocałunek i uniósł moją dłoń, którą trzymał w swojej i ucałował ją delikatnie, nie przerywając rozmowy z kolegami.

-Wiesz, Rose? Musimy się spotkać na plotki. Czeka nas trochę pracy przed świętami, ale nie możemy dać się zwariować. Chociażby na cztery godzinki.
-Dobry pomysł. Rozplanuję swój plan działania na najbliższe dni i zadzwonię do ciebie.
-Może we wtorek? –wtrącił się nagle Marco. Spojrzałyśmy na niego obie zaskoczone, jeszcze kilka chwil temu pochłonięty był rozmową, a teraz już zaplanował nam spotkanie Prawdopodobnie musiałyśmy mieć dość zdziwione miny, bo roześmiał się i od razu pospieszył z wytłumaczeniem. –Będę musiał załatwić kilka spraw we wtorek rano, więc może wtedy będzie dobra okazja. Mari może się zająć wujek Mario… No nie, wujek Mario? –zwrócił się do przyjaciela, który wciąż rozmawiał z Wolfem. Marco odchrząknął i przewrócił oczami. –Wujek Mario?
-Tak?
-No właśnie, mówi, że tak –potwierdził swoje przypuszczenia, ignorując przyjaciela.
-Ale co „tak”?
-Wyjedziesz do Szanghaju w roli gejszy i będziesz tańczyć sambę przed niemieckim konsulatem –wytłumaczył mu Toprak. Prawdopodobnie tylko mój mąż miał taką podzielną uwagę w tym towarzystwie. Götze prychnął i zajął się piciem swojej kawy.
-To jak? –zapytał Marco. Wyraźnie zależało mu na tym wtorku. Nie mówił, żeby przed świętami miał jeszcze zajmować się przenosinami do Manchesteru, ale możliwe, że właśnie coś się zmieniło i nie zdążył mi o tym powiedzieć.
-Jeśli wy nie macie wtedy planów –zwróciłam się do Ann. Mario był całkiem dobrą opiekunką do dzieci, a przynajmniej mała uwielbiała wyciągać od niego jedzenie i tańczyć do starych, niemieckich szlagierów. I chociaż pewnie będzie do nas przybiegać, będziemy też miały z modelką czas dla siebie.
-Pasuje! W takim razie wtorek. Przyjedźcie w ogóle na śniadanie do nas. Jak Marco będzie miał czas..
-Nie, nie. Niestety im szybciej wstanę tym lepiej.
-Więcej jedzenia dla nas –wzruszyła ramionami Ann i przybiłyśmy sobie piątkę, szczęśliwe na nasze spotkanie. To za trzy dni. Miałam nadzieję, że pozbieram się po dzisiejszym dniu i nie wpadnę w histerię w domu przyjaciół… Chciałam wierzyć, że tym razem nasze pożegnanie będzie inne niż to, gdy żegnałam się przed samotnym wylotem z kraju. Może serce mniej pęknie, a przytłaczająca tęsknota nie dopadnie zaraz po opuszczeniu ich domu… Nie będę sama, będzie przy mnie mój mąż i nasza mała córeczka. Będzie inaczej. Poradzimy sobie, a rozmowy  przez telefon albo wideo rozmowy przez internet były także możliwością, żeby mieć to poczucie, że tak naprawdę są blisko… Tak mówił Marco. Potrzebowałam chyba jeszcze trochę czasu, żeby to przyjąć przygotować się do takiej zmiany. W końcu rzeczy niemożliwe nie istniały, niektóre po prostu potrzebują odrobiny czasu.
-Pójdę jeszcze do łazienki –przeprosiłam wszystkich i odeszłam od stołu, przy okazji całując Mari w główkę.
-Będziemy się zaraz zbierać jak wrócisz. Trzeba będzie ją niedługo położyć –zwrócił się do mnie Marco. Uśmiechnęłam się, kiwnęłam głową i ruszyłam przed siebie.

Przed restauracją wszyscy uściskali mnie na pożegnanie, czułam się bardzo dobrze i miałam nadzieję, że jeszcze nim wyjedziemy z Dortmundu, uda nam się z nimi spotkać. Zapięliśmy w foteliku Mari, Marco tym razem usiadł z przodu ze mną i tak ruszyliśmy na nasze Phoenix See.
-Sprzedamy to mieszkanie?-zapytam, spoglądając na osiedle i znajdujące się naprzeciwko ogromne jezioro. Nawet w Nowym Jorku nie mielibyśmy takiej niesamowitej okolicy.
Blondyn spojrzał na mnie i uśmiechnął się szczerze. Wziął moją jedną dłoń z kierownicy i przytknął ją do swoich ust.
-Nie zrobię nic, czego byś nie chciała. Możemy zostawić, możemy kupić inne mieszkanie, gdy będziemy tu przyjeżdżać jak będziemy mieli wolne. Wszystko da się załatwić.
-W takim razie zostawmy je. Nie martw się o nic, skarbie. Chcesz odpocząć?
-Ty mnie o to pytasz? –roześmiałam się, spoglądając na niego. Czy ja chcę odpocząć? A czy to ja przebiegłam na boisku z dwadzieścia kilometrów?
-Tak –odparł poważnie. –Wiem, że się martwisz, miałaś też dzisiaj ciężki dzień. A ja chętnie wykąpię Marisę i położę spać.
-Jesteś padnięty.
-Zawsze zachowam trochę sił dla moich dziewczyn –stwierdził poważnie.
-Ty wykąpiesz i położysz spać, a ja przygotuję stół i trochę cię rozmasuję.

Wjechałam do garażu i skupiłam się na dobrym zaparkowaniu auta. Marco odpiął już pas, rozsiadł się wygodnie na fotelu i przeszywał mnie spojrzeniem. Nie przepadałam za parkowaniem tyłem, ale zawsze wolałam się przemęczyć, żeby potem móc z łatwością wyjechać. I nagle pomiędzy spoglądaniem to w jedno, to w drugie lusterko, do moich uszu dobiegł cichy chichot Marco.
-Parkuję jak parkuję. W twoje kierowanie się nie wtrącam –mruknęłam naburmuszona. Naprawdę to było dla mnie katorgą i nawet przy zdawaniu egzaminu mój instruktor kazał mi nad tym popracować.
-Nie chodzi mi o parkowanie. Też na początku za tym nie przepadałem. Po prostu… Cieszę się.
-A coś więcej? –sama zaśmiałam się i jeszcze sprawdziłam, czy na pewno dobrze stanęłam. Tak. Zaciągnęłam ręczny i spojrzałam na mojego ukochanego. Uśmiechał się od ucha do ucha, jego nastrój przeszedł też na mnie.
-Spotkało mnie w życiu takie szczęście… Nawet sobie nie wyobrażasz. Kiedy myślałem, że skupię się w życiu tylko na piłce, że już nic poza tym mnie nie spotka i wydarzyło się to wszystko. Ty się wydarzyłaś, Marisa, my…
-Kocham cię, skarbie. I jestem z ciebie taka dumna.
Zgasiłam silnik i ostrożnie przeniosłam się na siedzenie Marco. Usiadłam na jego kolanach i położyłam obie dłonie na jego policzkach. Delikatnie potarłam je kciukami, spojrzałam prosto w oczy, z których biła nieprawdopodobna miłość. Przyłożyłam swoje czoło do jego, nie spuszczając wzroku z jego mieniących się zielono-niebieskich oczu. Wtuliliśmy się w siebie i trwaliśmy tak, myślami przekazując sobie naszą miłość i szczęście. Byliśmy najszczęśliwsi mając siebie nawzajem.
Nawet nie liczyłam, jak długo czasu spędziliśmy w samochodzie. Nasza córeczka zasnęła w foteliku, więc nic nie kazało nam szybciej wysiąść z auta. Ten dzień był pełen emocji, endorfin i wysiłku, a takie dni najlepiej kończyły się wyciszeniem w ramionach ukochanej osoby.
-Strasznie mi gorąco. Dokończymy przytulanki na górze? –zapytałam pierwsza przerywając panującą ciszę.
-Z przyjemnością. Wyskakuj.
Odsunęłam się od Marco, jednak wcześniej złożyłam w kąciku jego ust delikatny pocałunek. Uśmiechnęliśmy się do siebie i jeszcze oboje spojrzeliśmy się do tyłu na naszego śpiącego małego aniołka.
-Trzeba będzie ją obudzić –westchnął Marco, zapewne świadomy tego, na co właśnie się narażał.
-Przypominam, że kilka minut temu się sam do tego zgłosiłeś –zaśmiałam się i pierwsza wysiadłam z samochodu. Poszłam do bagażnika, żeby wyciągnąć z niego wózek i nasze torby.
-Pomóc ci? –zapytał, podchodząc do mnie i rozglądając się na pracą, przy której mógłby się przydać. Ku jemu wielkiemu rozgoryczeniu, pokręciłam przecząco głową i wskazałam palcem na tyle drzwi mojego białego suva. Nim otworzył je i zaczął budzić i rozpinać z pasów Mari, wziął głęboki oddech i spojrzał na mnie. Roześmiałam się i pokazałam mu zaciśnięte kciuki na dodanie odwagi.
 



Marco kąpał w łazience Marisę, a ja właśnie wycierałam się po prysznicu, który zdecydowanie mnie orzeźwił i dzięki temu wpadłam na niezły plan. Obiecałam Marco masaż, ale o okolicznościach nic nie wspominałam. Patrząc na to, że musi jeszcze ją wysuszyć, umyć ząbki, założyć pampers i położyć spać, miałam jeszcze trochę czasu na działanie. Przemknęłam do naszej garderoby, żeby znaleźć to, co wymyśliłam już sobie w głowie, a później ruszyłam biegiem do salonu po potrzebne rzeczy.
Marco zszedł na dół, gdy już wszystko było gotowe. Odstawiłam na bok kanapę i miałam nadzieję, że to mi się upiecze dzięki pozapalanym świeczkom na kuchennym blacie i włączonemu kominkowi, na którym palił się już wosk i zapachu peonii. Zamiast górnego światła zapaliłam jedynie lampkę na ścianie i lampki na baterie na półkach ze zdjęciami. W tle grała muzyka, moja ulubiona składanka, którą sama skomponowałam, sensualna i idealna do tańca, tylko z nim. Do tego byłam jeszcze ja. Zamiast przebrać się w piżamę, ja zrobiłam mocniejszy, wieczorowy makijaż, w kilkanaście sekund udało mi się namalować perfekcyjne kreski i dokładnie wymalować usta na intensywny czerwień, którego prawie nigdy nie używałam. Dzisiaj była pora na czerwoną szminkę. Założyłam do tego nowy komplet bielizny, o którym pisałam mu w wiadomościach na konferencji. Nie mówiłam mu o tym, ale kupiłam wszystkie komplety, które mu opisywałam i nie mogłam się doczekać kolejnych reakcji na każdy z nich. Dzisiaj był mecz, także jako kibic Borussii i klubowa WAG musiałam postawić na przezroczysty komplet wiązany na ramionach i biodrach na żółte wstążki. Nie chciałam być aż tak wyzywająca, więc założyłam na to równie czarny i równie prześwitujący szlafrok, sięgający aż do  kostek i moje ukochane, wysokie, czarne szpilki z czerwoną podeszwą.Jednak wyszło bardzo wyzywająco, lecz dzięki temu zdecydowanie nie pogniewa się za przesuwanie kanapy.

-Rose…-szepnął cicho, zupełnie zszokowany tym, co się właśnie działo przed jego oczami. Był zagubiony, zaskoczony i naprawdę szczęśliwy.
-Ma pan ochotę na dobre wino? Czerwone, białe czy różowe?
-Patrząc na panią, zdecydowanie czerwone –mruknął trochę głośniej. Powoli zaczął stawiać kroki w moim kierunku, nie spuszczając wzroku z mojego ciała. Schyliłam się po butelkę i korkociąg. Znalazł się tuż przy mnie, szybciej niż mogłam pomyśleć. Co więcej, zabrał mi z rąk butelkę i potencjalne narzędzie zbrodni i patrząc prosto w moje oczy zajął się odkręcaniem. Gdy wyjął korek ze środka, tym razem ja odebrałam mu wino i odstawiłam na bok.
-Tak po prostu? To by było za łatwo. Należy mi się coś.
-Czego tylko pragniesz –odpowiedział, podchodząc blisko mnie. Z pewnością po jego głowie tłoczyło się dużo, bardzo, bardzo brudnych myśli. Jego dłonie znajdowały się tuż koło paska od mojego szlafroka. W porę je złapałam i ścisnęłam.
-Pragnę zatańczyć –uśmiechnęłam się niewinnie i przełączyłam wieżę na właściwą piosenkę. Wieczór czerwonej szminki i Elvisa Presleya.
-Fever –zaśmiał się, słysząc pierwsze sekundy piosenki.
-Nie uważasz, że bardzo do nas pasuje?
-Tak, to jedna z naszych piosenek –zgodził się, prowadząc mnie na środek salonu. W jednym momencie przyciągnął mnie do siebie tak mocno, że musiałam wziąć głęboki oddech. Zakręciło mi się w głowie od jego bliskiej obecności i intensywnego zapachu. Nie tylko on podniecił się na mój widok. Moje plany na dzisiejszy wieczór wręcz zaczęły mnie przekupywać grubymi pieniędzmi, by zaprowadzić go po prostu do łóżka i nie wypuszczać stamtąd, dopóki sami nie stracimy przytomności. To też był plan. Alternatywny, ale bardzo kuszący.
Trzymał mocno moje biodra na wysokości wiązań żółtych wstążeczek, ja oplotłam rękoma jego szyję i próbowałam silnie znieść jego pełny pożądania wzrok. Ten taniec wyglądał zupełnie inaczej niż odtwarzana choreografia na konkurs Andrei. Poruszaliśmy się wolno, w rytm muzyki, nasze ciała prawie przylegały do siebie, co jakiś czas obracał mnie dookoła, lecz za każdym razem coraz mocniej przyciskał mnie do siebie.


Nigdy nie dowiesz się jak bardzo cię kocham
Nigdy nie dowiesz się jak bardzo mi zależy
Kiedy mnie obejmujesz
Ogarnia mnie gorączka, trudna do zniesienia”
Wywołujesz gorączkę, jak mnie całujesz
Gorączka, kiedy mnie przytulasz
Gorączka rano
Gorączka przez całą noc


Słońce świeci w dzień
Księżyc lśni nocą
A ja spalam się, kiedy wypowiadasz moje imię



-Jesteś wspaniałym, dobrym, czułym, kochanym mężczyzną. Jestem szczęśliwa, że cię spotkałam i połączyło nas takie niesamowite uczucie jak miłość, którą razem mogliśmy poznać i wciąż poznajemy. Jestem szczęśliwa, że dałeś mi najpiękniejszą córeczkę na świecie, że jesteś takim wspaniałym, idealnym, wyśnionym tatą i przy tym najwspanialszym, wspierającym partnerem i dającym mi tyle miłości każdego dnia… Rozpiera mnie duma za każdym razem, gdy na ciebie patrzę i myślę, że jestem twoją żoną.
-Skarbie…-zaczął patrząc na moją twarz, później zjechał spojrzeniem na usta i znów na oczy. Wciąż kołysaliśmy się przy piosence Elvisa, ukojeni jego spokojnym, głębokim głosem i równie mocno rozpaleni w środku namiętnością, podsycaną przez tekst piosenki i naszą bliskość. Jego dłonie zaczęły przesuwać się z moich bioder w górę, przez piersi, szyję, aż na policzki.  –Jestem cały twój. Jesteś moim światem i sensem, celem i misją mojego istnienia.
-Mam to samo –odpowiedziałam, przesuwając dłonie z jego szyi na policzki i tak pozwoliłam naszym ustom zatopić się w ognistym, namiętnym pocałunku. Z jego ust wydobył się pomruk, dłonie zacisnął na moich pośladkach i jeszcze mocniej mnie do siebie przycisnął. Teraz już naprawdę był podniecony. Ostatnie sekundy utworu przetańczyliśmy pochłonięci w coraz odważniejszych pocałunkach. Mrowiące wargi, zawroty głowy  i roznoszące pożądanie w dole brzucha aż kazały mi pociągnąć go prosto do łóżka, jednak musiałam wykazać się swoją silnej woli i dopiąć do końca wszystkie punkty planu, nim przyjdzie nam pobiec prosto do sypialni i tam oddać się pożądaniu, które wtedy już będzie nas zdecydowanie przerastać. Tego wieczora nie wydarzy się już nic, co będzie tym ostatnim, co przywiedzie na myśl smutek i tęsknotę. Ten wieczór będzie naszym wieczorem i nagrodą za cały sezon zimowy, który był naszym pierwszym jako trzyosobowej rodziny. I z którym poradziliśmy sobie lepiej, niż mogliśmy przypuszczać, przede wszystkim wśród tych wszystkich wyjazdów, nawet wylotów, nieustannie byliśmy razem.
Jego dłonie znów znalazły się przy pasku mojego szlafroka, lecz i tym razem w porę je złapałam i odciągnęłam od tego pomysłu, choć domyślałam się, że korcił.

-Teraz wino, pamiętasz?
-Mhmm-westchnął zrezygnowany. To było takie westchnienie, jakby naprawdę wydarzyła się wielka tragedia. Marisa miała to po nim, zwykle słyszeliśmy to przy zabieraniu ją od zabawy do spania albo na spacer. To było dokładnie to samo.
-I obiecałam ci masaż –dodałam na pocieszenie i pociągnęłam już go do naszej kapany, przy której na stołku stała taca z winem i dwoma kieliszkami. Nim usiedliśmy, Marco przesunął taboret i rozłożył kanapę tak, żebyśmy mogli się na niej wygodnie rozłożyć i rozprostować nogi.
Ku jego zdziwieniu nalegałam, żeby usiadł pierwszy. Dzisiaj ja byłam gospodynią. Nalałam nam wina, dużo wina, przy jego kieliszku nachylając się trochę niżej, niż było to konieczne, a szlafrok był tak delikatny, że kawałek materiału trochę się odsunął. Co jednak miał odsłonić, skoro wszystko co miałam na sobie było przezroczyste?
Położyłam się na jego wyciągniętym ramieniu i upiłam łyk pysznego wina. Teraz zaczęła lecieć piosenka Michaela Bublé, „Everything”, również bardzo ją lubiłam, jak każdą na tej playliście. Schyliłam się po pilota i zgłośniłam ją odrobinę. Marco uśmiechnął się i oparł głowę o moją.
-Co to za playlista?
-Moja własna. Utworzyłam ją jak nie mogłam spać.
-Kiedy to było?- zmarszczył brwi zaniepokojony, spoglądając na mnie badawczo.
-Kiedy byłeś na ostatnim meczu wyjazdowym. Nie wysypiam się jak ciebie nie ma przy mnie.
-Jak jestem też się nie wysypiasz –stwierdził ze śmiechem i ucałował moją skroń. Zaczął naśladować moją kiwającą się na boki stopę i oboje zaczęliśmy nimi kiwać w rytm melodii. Było mi trochę niewygodnie przez szpilki, których postanowiłam nie zdejmować, ale ten zabieg miał swój określony cel.
-Cokolwiek przyjdzie na naszą drogę pokonamy to i ty wiesz, co potrafi nasza miłość –powiedział. Spojrzałam się na niego i uśmiechnęłam. –To fragment piosenki. Zaśpiewał przed chwilą –wytłumaczył, jakby broniąc się przed takimi czułościami. Chociaż i tak obdarzał mnie wieloma podobnymi każdego dnia.
-Wiem, znam tą piosenkę, dlatego tu jest. Jesteś minutą każdego dnia, i w tym szalonym życiu i przez te wszystkie szalone czasy, sprawiasz, że śpiewam. Jesteś każdym wersem, każdym słowem, jesteś wszystkim –również zacytowałam jeden z moich ulubionych fragmentów.
-Chcę zobaczyć te wszystkie piosenki, co tam dodałaś.
-Nie zapomniałam o „Feeling good”. Obu wersjach.
-I co jeszcze? –zapytał, gładząc moje ramię w górę i w dół. Przez moje ciało przeszły dreszcze. Żeby uwolnić się od tego, upiłam jeszcze kilka łyków wina z kieliszka.
-Zostawię to na inną okazję.
-Na Spotify nazywasz się równie wymyślnie jak na Instagramie?
Roześmialiśmy się oboje. Najzabawniejsze było to, że wciąż moja nazwa się nie zmieniła. No i Marco obserwował konto o nazwie bvbfan11, które nie dość, że było prywatne, to jeszcze bez żadnych postów.
-Daj spokój, Marcinho jedenaście.
-Kocham cię –wyznał, śmiejąc się. –Wiesz, że niesamowicie seksownie wyglądasz?
-Domyślałam się, że to powiesz, ale cieszę się i czuję ulgę, że to w końcu nastąpiło.
-Kupiłaś pozostałe? –zapytał, znów podchodząc do rozwiązania mojego paska. Do trzech razy sztuka, byłabym okrutną i wyrachowaną babą, gdybym mu na to nie pozwoliła.
-Pytasz, bo nie podoba ci się ten, czy jesteś tak niecierpliwy, że chcesz już mnie widzieć w kolejnych?
-Jestem już stary, boję się kolejnych zawałów –stwierdził poważnie, podnosząc się na łokciu, by mieć lepszy widok na moje piersi, bo właściwie góra bielizny była przezroczysta, gdybym nie czuła tego materiału, czułabym się kompletnie naga.
-Jesteś zbyt ciekawski. Wino czy masaż?
-Jestem ciekawy wszystkiego, co dotyczy ciebie. Jeszcze trochę wina a potem masaż, chociaż nie wiem, czy zniosę twój dotyk i ciebie tak blisko…tylko w tym… A ja nie będę mógł na ciebie patrzeć tylko mieć twarz w tej cholernej dziurze…
-Moje ty biedactwo! –zaśmiałam się, dolewając mu lampkę wina. Sobie też dolałam, na wzmocnienie siły woli. Z uśmiechem zajęliśmy poprzednią pozycję, przytulając do siebie, pijąc wino i słuchając kolejnej piosenki z mojej playlisty. „Stand by me”. Nie mówiliśmy nic, jedynie słuchaliśmy muzyki, piliśmy wino i cieszyliśmy się sobą, od czasu do czasu skradając sobie pocałunki. Było nam tak dobrze i wreszcie beztrosko, mogliśmy się rozluźnić, choć na chwilę przed natłokiem spraw, z którymi przyjdzie nam się zmierzyć.
Dałam się zwieść czułym pieszczotom, a mój mąż oczywiście to wykorzystał i od pocałunków na mojej żuchwie przeszedł na szyję, później mostek, aż w końcu na obojczyk. I nadal nie włączyła mi się lampka, nawet gdy do pocałunków doszły delikatnie przygryzienia zębów. I te zęby złapały w końcu za zawiązaną na kokardkę żółtą tasiemkę i pewnie pociągnęły do góry, przez co jedna miseczka materiałowego stanika zupełnie opadła na dół.
-Halo, halo! –roześmiałam się odstawiając szybko kieliszek na podłogę i jak najszybciej zabrałam się za wiązanie tasiemek, nim Marco przyczepi się już na dobre i nie wstaniemy już z tej kanapy.
-Psujesz zabawę!
-Ja psuję? To teraz uważaj, rozbieraj się i sio mi na łóżko-zaśmiałam się, spoglądając na niego i przygryzając wargę. Drażniło go to, wiedziałam. Musiałam go czasem trochę podrażnić i doprowadzić do szału. Był wtedy bardzo, bardzo seksowny.
-Do łóżka to wiesz, skarbie, że ja jestem pierwszy.
-To tutaj, do masażu. Jeszcze zamiast masażu zaraz będzie wyginanie i ćwiczenie, także…
-Moja słodka tyranka –zaśmiał się i nachylił, żeby mnie pocałować.
Miałam naprawdę dobry widok z kanapy na mojego rozbierającego się męża. Poleciała kolejna dolewka wina. Był przepiękny, każdy jego ruch…
-Do schrupania –westchnęłam do siebie, jednak nie wyszło to tak cicho, jak miało.
-Ty też się rozbierzesz?
-Nie pozbawię cię tej przyjemności –odpowiedziałam, mrugając zalotnie oczami. Jego oczy od razu się zaświeciły a cały proces rozbierania znacznie przyspieszył. Nawet wszystkie ubrania zostały złożone w kosteczkę. Stanął przede mną w samych bokserkach, ale tylko spojrzałam na nie i ruchem palca nakazałam je również zdjąć.
-A ty?
-Mam cię masować nago?
-A nie? –oburzył się, wyciągając do mnie obie ręce, żeby podnieść mnie z kanapy.
-Nie. Mogę jedynie zrezygnować ze szlafroka, i tak go już rozplątałeś. Jak już cię wymasuję i nie będzie ci się chciało spać… To czemu nie… I tak wszystko widzisz, więc nie powinno być już wszystko jedno?
-Trzymam cię za słowo. Na pewno chcesz jeszcze mnie masować? Jeśli nie masz sił…
-Nie marudź. Lubię sprawiać ci przyjemność –zaśmiałam się i delikatnie przytknęłam swoje usta do jego. Nie mogłam nimi poruszyć, stojąc przed nim w samej bieliźnie, o ile tak ją można było nazwać, a on nawet bez bielizny… -Bo zaraz będą nici z masażu. Proszę, wejdź już tam.

Ułożył się wygodnie na rozkładanej kozetce i już bez marudzenia i podtekstów mogłam zająć się masażem. Żałowałam jedynie, że nie poobcinałam paznokci i pozwoliłam im trochę odrosnąć. Nie chciałam go podrapać, choć gdyby to były odrobinę inne okoliczności, nawet nie zwracałabym na to uwagi. Na początku rozprowadzałam olejek po całych plecach i od karku i barków zaczęłam masaż, żeby jak najbardziej go rozluźnić. Czułam, że dzisiaj potrzebował jak najwięcej spokoju i odprężenia, a jeśli mogłam mu to dać, to chciałam to od razu zrobić i jak najlepiej tylko mogłam.

-Dobrze ci? –zapytałam cicho, bardziej dociskając ręce do jego spiętych ramionach.
-Mhmm. Masz magiczne dłonie. Dziękuję, tego potrzebowałem, jesteś wspaniała.
-Nie myśl o niczym, nie dzisiaj, dobrze? Pomyśl o jutrzejszym lepieniu bałwana, będzie zabawa.
-I pojedziemy po choinkę i bombki na jarmark świąteczny –dodał, a ja od razu poczułam, że jego ciało trochę odpuściło. Uśmiechnęłam się i nie mogłam powstrzymać, by nachylić się i pocałować go w kark. Kolejne mruknięcie. Czerwony ślad mojej szminki na nim pozostał, ale gdy wróciłam dłońmi do tego miejsca od razu się zmazał. Oboje odlecieliśmy do innego świata, nawet ja, masowanie mogło dać mi również spory odpoczynek. Z pleców przeszłam na ramiona i dłonie, później nogi i stopy, a na koniec znów plecy. Muzyka była taka spokojna, a zapach kwiatów z kominka niezwykle koił i przypominał nam o pięknych chwilach.
Masaż zajął mi prawie czterdzieści minut.

-Koniec –oznajmiłam, idąc do kuchni, żeby wytrzeć tłuste dłonie w ręcznik papierowy. Ku mojemu zaskoczeniu mój mąż wcale nie poderwał się żywo z leżanki, żeby wreszcie zdjąć moją bieliznę. –Kochanie? –powiedziałam cicho, stając znów koło niego i pogłaskałam go ostrożnie po ramieniu, jednak znów żadnego odzewu. Ukucnęłam, żeby spojrzeć od dołu, czy miał zamknięte oczy. I faktycznie, spał jak dziecko. Będę musiała go obudzić, spanie w takiej pozycji z głową w dziurze w stole do masażu nie należało do najwygodniejszych. Najpierw jednak zdjęłam szpilki i na palcach pobiegłam na górę, żeby zmyć makijaż, przebrać się w zwykłą piżamę i zabrać z naszego łóżka pościel. Wróciłam z nią na dół, położyłam rozłożonej sofie  i wyłączyłam po kolei świeczki, kominek, muzykę i światło. Marco nadal spał, miałam nadzieję, że nie zareaguje takim buntem na budzenie jak jego córeczka. Nachyliłam się i najpierw delikatnie wplotłam palce w jego włosy i ostrożnie masowałam jego głowę. Nic. Nachyliłam się więc do jego szyi i zaczynałam po kolei składać na niej ścieżkę pocałunków.
-Mmmm-mruknął sennie.
-Obudź się. Nie chcę, żebyś tu spał. Dzisiaj śpimy na kanapie.
-Mhm hmm –odpowiedział. Zaśmiałam się i wróciłam do całowania jego szyi i wrażliwego miejsca koło ucha. –Już skończyłaś? –powiedział sennie, a ja cieszyłam się, że wreszcie, że wrócił do rzeczywistości.
-Tak, wstań, kilka kroków i śpisz dalej. Pomogę ci, chodź.
Podniósł się zdezorientowany i zaspany na leżance i zamrugał oczami. Tak, było trochę ciemniej niż zasnął, ale specjalnie nie zapalałam światła.
-Ugh, ale dobrze się czuję, tak lekko –westchnął siadając i prostując plecy. Uśmiechnęłam się zadowolona z efektów swojej pracy. Wziął mnie za rękę i ostrożnie zszedł ze stołu. Stanął przede mną, zamrugał oczami i odchrząknął. –Przebrałaś się?
-Tak, innym razem, kotku. Musisz się wyspać.
-Ale.. Cholera.. Rose…
Był taki zmieszany, nie wiedział ani co zrobić ani powiedzieć. Pociągnęłam go więc w stronę kanapy kazałam mu usiąść. Weszłam jako pierwsza i pociągnęłam go, żeby położył się koło mnie na swojej poduszce.
-Nic się nie stało. Ta bielizna i kilka innych par czekają na swoją kolej  i obiecuję ci, że niedługo nadarzy się do tego dobra okazja –wytłumaczyłam, przeczesując delikatnie jego włosy. Przetarł dłońmi oczy i próbował się podnieść. Na nic mu to przyszło, od razu go powstrzymałam i zamknęłam w objęciach.
-Jest mi głupio. Naprawdę bardzo cię pragnę i chciałem…
-Jesteś zmęczony, to był bardzo trudny dzień. Wolę, żebyś się wyspał i zasłużenie odpoczął. Proszę. Niech ci nie będzie głupio, kocham cię. Poza tym, wiem, że ty odrobisz to podwójnie przy najbliższej, nadarzającej się okazji.
-Też racja. Kocham cię. Dziękuję za ten wieczór – westchnął rozluźniony i pocałował delikatnie moje usta.
-Zawsze. Kocham cię, śpij dobrze.
-Bardzo dobrze –powiedział na w pół sennie, kładąc głowę na moich piersiach. Objął mnie ciasno w talii, uśmiechnął się delikatnie. Sama uśmiechnęłam się i wolno głaskałam go po głowie. Był taki dzielny, ten dzień był dla nas tak trudny emocjonalnie, zwłaszcza dla niego. Byłam szczęśliwa i dumna, widząc, że zasypiał z uśmiechem na ustach, tak spokojnie, jak mały, grzeczny chłopiec. Mój anioł.


***

 
We wtorek obudził nas budzik i obojgu nam było bardzo ciężko wstać. Poprzedniego wieczora rozmawialiśmy do późna o całej przeprowadzce do Manchesteru i wszystkich sprawach, które mamy do załatwienia. Wzięłam na siebie znalezienie dla nas apartamentu na wynajem na pierwsze tygodnie pobytu, nim znajdziemy dom. Marco postawił jeden warunek-dopiero po świętach. Obiecaliśmy sobie, że do świąt żadne z nas nie ruszy z żadnymi działaniami. Święta musiały zostać świętami, choinka, lampki, zapach pierniczków i cynamonu. Żadnych transferów, przeprowadzek, pośredników nieruchomości czy dokumentacji. Kupiliśmy już ogromną, żywą choinkę i wczoraj ją udekorowaliśmy całą trójką. W tle włączyliśmy świąteczne piosenki i tradycyjne kolędy. Nasze pierwsze, prawdziwe rodzinne święta. Staraliśmy się, by wszystko wyszło pięknie i wyjątkowo. Zawiesiliśmy bombki z paryskiego Disneylandu, kupiliśmy też kilka na jarmarku. Marisa wybierała też kilka z nich sama i takim sposobem zawiesiliśmy na choince ozdoby w kształcie zielonego groszku, brokatowego, wielkanocnego jajka z różową wstążką, było też kilka drewnianych i ręcznie ozdabianych aniołków no i wszystkie możliwe zwierzątka jakich tylko się dopatrzyła. Nie potrzebowaliśmy już stajenki pod choinką, wszystkie krowy, owce, osiołki, świnki i wielbłądy znalazły się już na choince, a owieczek oczywiście było najwięcej. Jutro planowaliśmy zabrać się za kartonowe ozdoby i pomalować je własnoręcznie. Ostatnio pierwszy raz pokazaliśmy Marisie jak się maluje, pomalowane przez nią ozdoby na choinkę będą niesamowitą pamiątką i obiecaliśmy sobie, że zachowamy je na lata. Nigdy nie zapomnę tego, gdy poszliśmy razem do sklepu, a Marco wypytywał ekspedientkę o kolejne składy i atesty farb oraz ewentualnie zgłaszane objawy przez rodziców, gdy ich dzieci zjadły odrobinę. Po przejściu trzech sklepów dla dzieci, tata Marco znalazł idealne farby i chociaż Marisie nie spodobało się nudne, szare opakowanie, nie miała tutaj nic do mówienia, podobnie jak ja.
-Drzemka? –mruknął, kładąc dłonie na moich plecach.
-Ann poczeka, twój agent? –zapytałam, szukając na oślep jego telefou.
-Walić –zaśmiał się pod nosem i jeszcze mocniej przytulił się do mnie, jakby chcąc ukryć się przed denerwującą melodyjką budzika. Musiałam niestety otworzyć oczy i znaleźć dzwoniące urządzenie. I gdy już miałam klikać drzemkę, zobaczyłam na elektronicznej niani, że nasze dziecko właśnie się obudziło i zaczęło rozglądać na boki.
-Marisa –westchnęłam zawiedziona, nici z uroczej drzemki.
-Zaśnie z powrotem?
Obserwowałam chwilę małą, próbując podświadomie jej przekazać, żeby zamknęła oczka i jeszcze pospała, jednak na marne. Podniosła się do siadu, później klęku i znów zaczęła się rozglądać, ziewać i przeciągać.
-Nie –wydałam wyrok, bardzo trudny dla nas obojga. Zamiast drzemki wyłączyłam budzik i wróciłam do łóżka, żeby przywitać mojego ukochanego pocałunkiem. Objęliśmy się ciasno i zastygliśmy tak w bezruchu.
-Musimy wstać?-zapytał, choć doskonale znał na to odpowiedź.
-Zróbmy to, bo ja zasypiam nawet jak mnie teraz przygniatasz. Jest źle.
-Idź weź prysznic, ja pójdę do małej. Potem się zamienimy.
-Wyśpimy się jeszcze kiedyś…
-Kiedyś na pewno –zaśmiał się i jako pierwszy zrobił ten wielki wyczyn warty miliona dolarów i podniósł się na łóżku, ciągnąc mnie za sobą.  –Do łazienki, pani Reus –pogroził mi palcem i wstał ociężale z łóżka.
-Przyda nam się też trening.
-Kiedyś na pewno –powtórzył ze śmiechem i wyszedł z sypialni. Ja na chwilkę jeszcze położyłam się i przykryłam kołdrą. Nie przewidziałam jednak, że Marco wróci i bardzo brutalnie weźmie mnie na ręce, a potem pójdzie tak ze mną do łazienki, wejdzie pod prysznic i puści mi na twarz lodowatą wodę z prysznica.
Zaczęłam się wierzgać i piszczeć. Woda nawet nie miała czasu polecieć i się podgrzać i była okrutnie zimna. Szybko przekierowałam słuchawkę prosto na jego twarz. Też potrzebował pobudki, a kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie.
-Dzień dobry –uśmiechnęłam się szeroko, widząc jego oburzenie.
-Chciałem tylko cię obudzić.
-Wiem, myślę też o tobie, więc..
-Weź ten prysznic, a ja idę do Mari. Proszę tak sobie nie pogrywać ze mną. Doigrasz się w końcu.
-Tak?
-Tak –stwierdził poważnie i pomógł mi stabilnie stanąć na płytkach prysznica. Posłałam mu jeszcze buziaka na przeprosiny, nim jeszcze opuścił łazienkę, choć to on powinien próbować mnie udobruchać za tą akcję. Fakt faktem-skuteczną.

***

-Rose! Marisa!
Ann stanęła boso w progu domu i od razu porwała moje dziecko na ręce i zaczęła składać buziaki na jej policzkach. Kochana ciocia. Marisa roześmiała się i pogłaskała ją ostrożnie po policzku.
-Najedzone czy przychodzicie na śniadanko?
-Śniadanko! –ucieszyła się mała.
-No pewnie –zaśmiała się modelka i postawiła ją już w domu. Objęła mnie na powitanie i zaprosiła do środka, żebyśmy już nie marzły na dworze.
-Gdzie ona już zwiała?
Marisy już nie było, nawet nie zdążyłam jej przebrać.
-Daleko nie uciekła. Wujek Mario robi śniadanie, więc pewnie u niego. Rozbierz się spokojnie, my się zajmiemy małą. Ale się stęskniłam!
-Ja tak samo –przyznałam z uśmiechem. Rozebrałam się, odwiesiłam swoje rzeczy i zabrałam torbę z zabawkami i innymi potrzebnymi rzeczami dla Marisy.
Tak jak Ann przypuszczała, Mari siedziała już na krzesełku w kuchni, a wujek Mario właśnie zdejmował jej buciki.
-Dzień dobry! –przywitałam się z przyjacielem i szybko objęłam go i pocałowałam w policzek.
-Bry, bry. Zaraz będzie śniadanie, ale przecież nie można być ubranym jak na dwór i jeść, prawda?
-Oczywiście, że prawda! Mama już się przebrała, teraz czas na córeczkę, prawda? –zapytała Ann, a Mari tylko potwierdziła kiwnięciem głowy.
-Musi się trochę jeszcze rozbudzić, najeść i przyzwyczaić, zacznie gadać jak najęta. Coraz więcej udaje nam się z nią rozmawiać, czasem ma swoje wywody, ale nic z nich nie rozumiemy.
-Ale to już coś! –przyznał dumny wujek. Podał Ann ubranka Mari i podniósł ją na ręce.
-No pewnie, a proste zdania już całkiem dobrze wychodzą.
-Mała zdolniacha! –pochwalił ją i pocałował w czółko. Marisa objęła go za szyję i zaczęła się rozglądać po kuchni państwa Götze. –Zobacz maluchu, tutaj wujek Mario zrobił jajecznicę, ciocia Ann zrobiła sałatkę z owoców, ale też mamy warzywa, kiełbaski i keczup. Lubisz keczup?
-Yhymm-potwierdziła i zaczęła wyciągać rączki po kawałek ukrojonego mango. Mario trochę przykucnął i całą trójką obserwowaliśmy jak mój mały głodomorek je.
-Och Boże, jaki mały słodziak! –westchnęła Ann i objęła mnie w pasie. Zaśmiałam się i zajęłam się przygotowaniami do naszego wspólnego śniadania, żeby chociaż przy czymś odciążyć przyjaciół.
Wszystko było przepyszne i zjadłam nawet więcej niż powinnam. Ledwo wstałam od stołu, sprawiłam tym masę śmiechu moim przyjaciołom. Wyjęłam Marisę z krzesełka i postawiłam na podłodze. Ona już ruszyła biegiem do kuferka ze starymi zabawkami i zaczęła się mocować z klipsami. W domu Ann i Mario znajdowało się już wszystko, nawet przenośne łóżeczko, które kupiła Ulla Klopp. Gdy Kloppowie wyjechali, stwierdzili, że nie ma sensu, by stało nieużywane w ich domu, a wtedy Ann wyszła z propozycją, że wezmą je do siebie, gdyby zdarzyło się, że Mari zostanie na noc u wujka i ciotki.
-Czas na babskie plotki! Chodź, mam ci tyle do pokazania i opowiedzenia, kupiłam też aparat do nagrywania, sprawdzę na tobie, czy robi ładne zdjęcia. Mam przygotowane wszystko w sypialni, Mario jest nianią, a jak mała się stęskni, to przyjdzie do nas. Plan idealny?
-Bardzo idealny! –roześmiałam się i ruszyłam za Ann. Obie pomachałyśmy jeszcze do małej księżniczki i jej kochanego wujka, ale oboje już byli zaabsorbowani starymi-nowymi zabawkami i nie zaprzątali sobie głowy niczym innym.
Cudownie było oderwać się od codziennych spraw i obowiązków i przeglądać z przyjaciółką nowe kolekcje ubrań, magazyny, dekoracje domu i te świąteczne. Ann planowała jak co roku choinkę o pięknym designie, z określonymi kolorami i motywami przewodnimi. Nasza choinka była całkowitym jej przeciwieństwem, jednak dla nas była najpiękniejsza. Autorskie ozdoby naszej córki dawały jej niezwykłego uroku i prawdziwego świątecznego nastroju.
Później poszłyśmy do łazienki umyć twarze i nałożyłyśmy sobie maseczki, które miały dopiero wejść na rynek w przyszłym miesiącu. Miała dobre i przydatne znajomości. Położyłyśmy się w nich na łóżko, a w tle włączyłyśmy relaksującą muzykę. Miałyśmy mini spa. Mario tylko wszedł na chwilę oznajmić, że idzie z Mari na spacer. Takie wypady były fenomenalne. Będzie mi ich brakować...



***

-I jak jest między wami? –zapytała Ann, nakładając mi korektor na twarz. Dałam się namówić na lekki makijaż, Ann kupiła nowe pędzle i chciała potrenować nowe techniki malowania. Nie miałam nic przeciwko. Jak mama ma wychodne, to na całego.
-Jest cudownie. Mam wrażenie, że wreszcie osiągnęliśmy to, czego pragnęliśmy odkąd do siebie wróciliśmy. Zaufanie i takie poczucie stabilizacji i bezpieczeństwa. Tak bardzo go kocham.
-Nawet nie wiesz, jak bardzo mnie to cieszy –uśmiechnęła się szczerze i zaczęła szukać czegoś w swojej kosmetyczce.
-Już?
-Dopiero zaczęłam! –roześmiała się. W tym samym momencie usłyszałyśmy, jak ktoś wchodzi do domu. Odwróciłyśmy się w stronę drzwi i rozpromieniłyśmy się na widok Mari w jej zimowym kombinezonie, całą roześmianą. Nosek i policzki były całe zarumienione, chyba nabawili się w śniegu za wszystkie czasy.
-Ulepiliśmy owieczkę ze śniegu!
-Owieckę! –powtórzyła po nim, podskakując i klaszcząc w rączki.
-No pięknie! Nie zmarzłaś?
-Nie! –powiedziała pewnie i zaczęła tupać nóżkami, żeby pozbyć się nadmiaru śniegu z butków. Och, tylko czemu nie na wycieraczce tylko już na podłodze?
-Zaraz to wytrę..
-Siedzisz tu i się nigdzie nie ruszasz! –zakomunikowała mi twardo Ann i wzięła w ręce paletkę cieni. –Nic takiego się nie stało.
-No pewnie, że nie. Zaraz to wytrzemy i pójdziemy się dalej bawić –przyznał wujek Mario.
-A spać?
-Nie chcę spać.
-No widzisz? Wy tu się malujcie, a my się pobawimy.
Ann naprawdę zdziałała cuda, nawet zamaskowała moje podkrążone od niewyspania oczy i za to byłam jej ogromnie wdzięczna. Dobrze nie było widzieć tego w swoim odbiciu.
Dochodziła już czternasta, a od tego czasu nie miałam żadnej wiadomości od mojego męża. Nawet nie wiedziałam do końca, co musiał dziś załatwić, ale jeśli to się przedłużało, to nie wróżyło to dobrze.
Pomagałam Ann-Kathrin przygotowywać obiad, Mario właśnie usypiał małą w jej łóżeczku, które rozstawił w pokoju gościnnym.
-Napiszę do Marco, nie napisał nic, a ja powoli zaczynam się martwić.
-Jasne. Przypilnuję mięso.
Sprawdziłam jeszcze telefon, ale niestety nie miałam żadnej wiadomości.
„Kochanie, wszystko w porządku? Zaczynam się martwić, napisz jak będziesz miał czas. Całusy! x”
W razie gdyby odpisał, wolałam mieć telefon niedaleko siebie.
Do kuchni też dołączył Mario i zaczął się plątać między garnkami i szukać jedzenia, które mógłby przetestować i ocenić, czy dobre, czy trzeba jeszcze doprawić. Dostał jedynie całusa od żony i delikatnego kopniaka w tyłek, żeby już dał nam miejsce, a przede wszystkim święty spokój przy naszym placu boju.
Ale piętnaście minut później mój cały świat zatrzymał się w miejscu, straciłam zdolność mówienia i byłam w takim szoku, że nie mogłam się ruszyć. Wpatrywałam się przez dłuższy czas w ekran telefonu i miliardy razy czytałam sms od Marco. Byłam… Chyba roztrzęsiona i podekscytowana i chyba pierwszy raz w swoim życiu wątpiłam w swoje umiejętności czytania. W moich oczach stanęły łzy, a ręce zaczęły drżeć.
-Rose, podasz mi chili?
-Tak. To znaczy nie! Ale… Boże, ja muszę jechać, teraz. Mogę u was zostawić Isę?
-Oczywiście, ale czy coś się dzieje?
-Ann, potem.

Jakimś cudem odzyskałam czucie w nogach, ruszyłam prosto do przedpokoju, żeby założyć buty i kurtkę. Zabrałam torebkę i sprawdziłam, czy wszystko ze sobą mam.
-Zadzwonię i dziękuję! –zawołałam nim wybiegłam z ich domu i wsiadłam do samochodu. Zanim uruchomiłam silnik, odblokowałam jeszcze telefon i weszłam w ostatnią wiadomość i zaczęłam się śmiać. I płakać i jeszcze mocniej się śmiać. Miałam nadzieję, że piękny makijaż Ann aż tak nie spłynie tak od razu. Pierwszy szok chyba minął, zastąpiła go niesamowita i wszechogarniająca radość.

„Jestem już w domu, przepraszam, że nie napisałem wcześniej, byłem na zakupach. Jak będziesz wracać od Götze to pójdziesz jeszcze po makaron pełnoziarnisty? Przepraszam, że cię wyciągam, ale zupełnie zapomniałem. Przepraszam. Wyjdziesz za mnie? Twój Marco.”

Zrobił dokładnie to samo, ten sam sposób, w jaki ja pierwszy raz wyznałam mu miłość. Nawet były trzy „przepraszam”. Kazał mi przeczytać wiadomość, którą mu wysłałam od trzeciego, po nim było „kocham cię”. Teraz on prosi mnie o rękę. Chociaż ja zrobiłam to wręcz nieświadomie, to do teraz wspominaliśmy to ze śmiechem ale też tęsknotą i nawet wzruszeniem. Nasze pierwsze, tak ważne wyznania. A teraz on mi się oświadcza… I… O Boże. Najszybciej jak mogłam w tych zimowych warunkach ruszyłam do naszego mieszkania.

W korku próbowałam dodzwonić się do niego, jednak nie odpowiadał. To wszystko tak przypominało mi sytuację sprzed kilku miesięcy. Jeśli miało to się odbyć tak, jak poprzednio, to musiałam dotrzeć do naszego mieszkania. To, które wynajmowałam sama już było zajęte przez kogoś innego. Marco pojawił się kilka sekund po tej wiadomości w moich drzwiach, a teraz ja miałam do przejechania pół zaśnieżonego miasta. Musiał uzbroić się w cierpliwość, ja również bardzo jej potrzebowałam. Teraz mogłam poczuć na własnej skórze co się czuje, gdy najważniejsza osoba w twoim życiu zaskakuje cię w wiadomości tekstowej takim wyznaniem. Albo prośbą. Czekałam na te oświadczyny, pragnęłam ich, zwłaszcza, że były one symbolem naszego zaufania i dojrzałości do tego kroku, takiej prawdziwej dojrzałości. On doskonale mnie znał i umiał nabrać dystansu i na trzeźwo ocenić sytuację. Jeśli uważał, że to był ten moment, mogłam być dumna i szczęśliwa, że dobrnęliśmy do miejsca, w którym oboje nie widzimy żadnego innego rozwiązania poza związaniem się przed Bogiem i wszystkimi naszymi bliskimi węzłem małżeńskim i spędzeniem ze sobą reszty naszych dni, w zdrowiu i chorobie, na dobre i na złe. Świadomie i pewnie, z całą naszą miłością, zaufaniem i oddaniem. Tak, byliśmy gotowi.
Z ulgą zaparkowałam samochód i pełna ekscytacji ruszyłam biegiem do windy. W niej jeszcze poprawiłam delikatnie rozmazany tusz na mojej dolnej powiece i przeczesałam palcami włosy. Byłam gotowa. Byłam gotowa? Zdecydowanie tak. To piękne słowo. Tak. Muszę je koniecznie powtórzyć Marco.
Nie wiedziałam jakim cudem zapomniałam kluczy do mieszkania. Musiałam więc nieustępliwie pukać i dzwonić do drzwi. W międzyczasie wyjęłam telefon i chciałam zaaranżować tę sytuację w taki sam sposób, jak wyglądała ta, która była dla nas tak przełomowa i znacząca.
Usłyszałam dźwięk przekręcanego zamka i gdy miałam już cokolwiek powiedzieć, lub też nawet rzucić mu się w ramiona i pocałować, okazało się, że musiałam zbierać swoją szczękę z ziemi, bo takiego obrotu spraw w ogóle się nie spodziewałam. Marco stał przede mną w samych szarych spodniach dresowych, które opadały tak nisko, że widziałam jego bokserki. Kalvin Klein, kupiłam mu je dwa miesiące temu. Był boso, bez koszulki, a po jego ramionach i klatce piersiowej spływały maleńkie kropelki wody.
-Marco…-zaczęłam, trochę się przy tym jąkając. Jeśli myślał, że to pomoże mi w podjęciu decyzji… Byłam pewna, że doskonale ją znał i moje „tak” było jedyne formalnością. Oczywiście nie byłam przeciw takim efektom specjalnym, jednak, tak trudniej było mi cokolwiek powiedzieć, to mi odbierało mowę i co za tym szło, trudno mi będzie powiedzieć nawet prostego „tak”.
-Potem wszystko ci opowiem. Ćwiczyłem i czuję, że okropnie śmierdzę i się kleję. Poczekaj chwilę –poprosił. Cmoknął krótko moje czoło i ruszył pospiesznie w kierunku schodów. O mój Boże. Naprawdę? Czy właśnie zamierzał udawać, że nic się nie wydarzyło?
-Ale Marco, sms! –zawołałam za nim. Kozaki mnie uziemiły, musiałam je najpierw zdjąć, żeby nie zalać nimi połowy mieszkania.
-Kupiłaś? –zawołał z góry. Przewróciłam oczami.
-Nie, chodzi mi o tą dalszą część, po trzecim przepraszam! –zawołałam i ruszyłam w stronę schodów.
-A zobaczysz czy mamy? Idę brać prysznic.

Roześmiałam się, aż nie wierzyłam, że kazał mi szukać głupiego makaronu! Tylko on mógł mnie tak rozweselić i zaskoczyć. Kochałam tego człowieka bardziej, niż ktokolwiek mógł sobie to wyobrazić. Nawet w momencie, gdy rozbrajał mnie i zaskakiwał, nawet w takim momencie...
Poprosił, więc poszłam do kuchni, przywlekłam krzesło z jadalni i wspięłam się na nie, by wyjąć z najwyższej półki zapasy pełnoziarnistego makaronu. Było pięć paczek, wzięłam każdą z nich, żeby mu pokazać, że wszystko jest i nigdzie nie musi mnie już wysyłać. Miałam wrażenie, że woda w łazience przestała lecieć, przytuliłam więc do piersi wszystkie paczki makaronu i zaczęłam iść do góry po schodach.

-Mam twój makaron! –zawołałam zmierzając ku górze. –Całe pięć… -nie dokończyłam. Stanęłam jak wryta na ostatnim stopniu schodów. Nie poznawałam tego korytarza. Było… Tak pięknie. Zaręczynowo. Romantycznie… Przy ścianach stały na przemian wysokie świeczniki z palącymi się grubymi, świecami, koło świecznika stał wazon z białymi różami, później kolejny świecznik z różową świecą, a obok kolejny wazon z pojedynczym kwiatem różowej peonii. Po całej podłodze rozsypane były płatki białych róż, ta ścieżka ciągnęła się aż do naszej sypialni. I to nie było wszystko. Na całej powierzchni sufitu unosiły się srebrne balony z helem, a na końcu sznurka każdego z nich, małymi klamerkami zostały przyczepione nasze wspólne zdjęcia. Byłam oczarowana. Sięgnęłam do pierwszego, upuszczając przy tym wszystkie paczki makaronu. Nasze pierwsze wspólne zdjęcie, ślubne. Było też kilka naszych selfie z rajskiej wyspy, nasze zdjęcia z czerwonego dywanu z Berlina, a później z tego samego dnia, gdy tańczyliśmy sami na wielkim parkiecie. Nasze święta w gronie przyjaciół, sylwester w Dubaju, na którym tak się upiłam. I zdjęcie ze zorganizowanych przeze mnie urodzin Marco, gdy razem kroiliśmy jego tort. Tak wiele przeżyliśmy, tyle pięknych, niezapomnianych chwil. Nie byłam już w stanie oglądać reszty, zwłaszcza gdy zauważyłam jego. Cały czas stał w progu naszej sypialni i wpatrywał się we mnie. I nie był w żadnych dresowych spodniach, nawet nie był mokry po prysznicu. Pewnie nawet go nie wziął. Teraz miał na sobie elegancki, czarny garnitur, marynarkę ze spodniami, czarne, skórzane lakierki, białą koszulę zapiętą pod samą szyję i czarną elegancką muchę. Włosy wciąż ułożone były niedbale, ale to w takich najbardziej go lubiłam. Patrzyłam na tego pięknego mężczyznę, a później na cały, udekorowany kwiatami, balonami i świeczkami korytarz. Jeszcze nic nie powiedział, a ja już płakałam jak histeryczka, cała drżałam i nie mogłam ustać na własnych nogach. Ukucnęłam i aż musiałam podeprzeć się dłonią, drugą próbowałam niezdarnie otrzeć łzy i spojrzeć wreszcie na mojego przystojnego faceta, który to wszystko dla mnie przygotował. Dla nas. Na nasze zaręczyny. I już wiedziałam, że będziemy je wspominać całe życie, nawet jako para staruszków na ganku, bujająca się w fotelach. Nie ważne gdzie. Z nim choćby na drugim końcu świata.
-Jednak znalazłaś makaron –powiedział pewnie, zbliżając się powoli do mnie. Usiadłam na podłodze i spojrzałam w górę. Stanął nade mną i wyciągnął do mnie rękę.
-Pięć paczek –szepnęłam cicho. Otarłam policzki i dłońmi mokrymi od łez chwyciłam jego.
-Chciałaś porozmawiać –ciągnął dalej z takim spokojem, który trafiał prosto do mojego serca. Ścisnęłam mocno jego dłonie i uśmiechnęłam się.
-Sms –odpowiedziałam krótko.
-Faktycznie. Naprawdę myślałem, że nie mamy makaronu. I przepraszam, że jeszcze zawróciłem ci tym głowę…
-Po tych trzech przepraszam, przed kocham cię.
-Ach, tak. Przypominam sobie. Muszę zacząć od tego, że okłamałem cię z tym dzisiejszym agentem i przyszło mi to strasznie trudno, ale jest mi już lżej, bo o tym już wiesz i… Po prostu pomyślałem, że… -zatrzymał się, trochę pogubiony w swoich myślach. Stresował się? Moje kochanie. Uniosłam nasze splecione ręce do moich ust i ucałowałam po kolei jego obie dłonie i przyłożyłam je sobie najpierw do policzka, później do mojego szaleńczo bijącego serca. Nie musiałam robić niczego więcej. Odetchnął już spokojny i posłał do mnie swój piękny uśmiech. –Dużo o nas myślałem, myślałem o tobie. O tym jaka jesteś piękna, nie ważne, czy pomalowana, czy z potarganymi włosami i podkrążonymi oczami od niewyspania rano. Jaka jesteś dobra... A potem pomyślałem o sobie i wiesz? Za każdym razem, gdy cię widzę, uśmiecham się. Za każdym razem, gdy mnie dotykasz, moje serce przyspiesza, za każdym razem, gdy oddajesz mi się i mnie pragniesz, ja myślę, że w moim życiu stał się cud. Że spotkałem osobę, dzięki której się uśmiecham, a moje serce bije. Ono bije, bo jesteś przy mnie. Bije, gdy jestem na treningu albo na meczu wyjazdowym, bo jesteś częścią mnie i w każdej sekundzie mojego życia będziesz we mnie. Bo w tobie odnalazłem siebie, jesteś częścią mnie, którą dzięki tobie poznałem i której już nigdy się nie pozbędę. Ty pokazałaś mi, jak piękny jest świat, pokazałaś mi, że choćby w zatęchłej szopie na stogu siana podczas burzy, ja czuję się jak gość specjalny hotelu Plaza, bo jesteś przy mnie, dotykasz mnie i obejmujesz. Nadałaś wszystkiemu sens i smak. Nauczyłaś mnie kochać, ciebie, tą kruchą, delikatną istotę, którą kiedyś ktoś tak okropnie zranił. Moją miłością do ciebie chciałem zalepić te rany. A przy tym pokochałem świat, który mnie otacza, któremu tyle zawdzięczam, który mnie tyle nauczył. I dzięki tobie pokochałem siebie, bo ty pokochałaś mnie i pokazałaś mi, że wcale nie jestem taki beznadziejny, za jakiego zawsze się uważałem. I z tej miłości powstała nasza największa miłość, nasz mały, najpiękniejszy cud. Kiedyś myślałem, że najdroższe, co sobie mogę kupić to czarny, sportowy Aston Martin, a co cenne, to kod pin do konta w banku. Teraz wiem, że choćbym był spłukany i jeździł jedynie miejskimi autobusami, byłbym najbogatszy na świecie, mając twoją miłość, całą ciebie i naszą śliczną córeczkę. Z tobą wiem, co znaczy żyć i czuć. Z tobą poczułem pierwszy raz bicie mojego serca. Z tobą wiem, że mogę tak wiele. Otworzyłaś mi oczy i wyostrzyłaś zmysły. Tak wiele jest przed nami, tak wiele nieznanego, tak wiele nauki, tak wiele życia. I ja to życie chcę spędzić tylko i wyłącznie z tobą. Do końca naszych dni. I pragnę świadomie, ze swoim oddaniem przysięgać ci miłość, w katedrze, w której brali ślub moi rodzice, w obecności Boga, naszej córki, rodziny, przyjaciół i Mario, na zawsze, być przy tobie i kochać cię, z każdym dniem mocniej, czcić ciebie i każdą minutę życia, które dzięki tobie się zaczęło.
Nasze dłonie się rozłączyły, Marco odsunął się dosłownie na krok. Sięgnął po coś do kieszeni swojej marynarki, a po chwili trzymał w dłoniach czerwone pudełeczko. Spojrzał na mnie spod tych swoich długich, pięknych rzęs i padł przede mną na oba kolana.
-Dlatego proszę cię, z pełną tego świadomością. Nie na rok, bez umów, bez reguł. Zostań moją, na zawsze i całą wieczność. Wyjdź za mnie, moja Rosalie Reus.
Wiedziałam, że otworzył pudełeczko, ale ja wciąż wpatrywałam się w jego mieniące oczy. One lśniły bardziej niż najdroższe diamenty świata. Widziałam w nich bezgraniczną miłość i to mi w zupełności wystarczało. Kochałam tego człowieka całą sobą i nie pragnęłam niczego innego, niż zestarzeć się przy jego boku i być szczęśliwą, prawdziwie szczęśliwą, jaką mogę być tylko przy nim. Z moich oczu płynęły łzy wielkości grochów, myślałam, że moje serce zaraz wyskoczy mi z piersi. Te wszystkie piękne słowa. On też mnie nauczył żyć. Razem zaczęliśmy żyć od nowa, znaleźliśmy właściwą ścieżkę, naszą wspólną ścieżkę, którą silni, odważni i pewni siebie i swoich uczuć byliśmy gotowi kroczyć. Nie. Byliśmy gotowi nią tańczyć. Raz namiętne tango, raz zabawną cha-chę, poważnego walca, by potem płonąć, tak, jak uwielbialiśmy, płonąć w rumbie. I w tym wszystkim być sobą. Sobą, prawdziwym i prawdziwą sobą, jakimi się poznaliśmy sami i wzajemnie. Kochając się bardziej, i bardziej, namiętniej i namiętniej, płonąć, tak w nieskończoność.
Przez wielkie łzy i ściśnięte zęby od powstrzymywanych szlochów, przedostał się w końcu śmiech radości i ulgi. Mężczyzna, którego kochałam całą sobą, z którym miałam najpiękniejszą dziewczynkę jaka żyła na świecie, w którym odnalazłam siebie i pokochałam siebie, po prawie dwudziestu latach. Uratował mnie. Swoją obecnością, swoją miłością. A ja uratowałam jego. Wiedziałam, że taka miłość nie zdarza się często. Ale zdarzyła się nam, stworzyliśmy ją sami i będziemy tworzyć ją przez resztę naszego długiego, szczęśliwego życia.
-Tak –odpowiedziałam w końcu, zdając sobie sprawę, jak długo milczałam, a później bardzo głośno zaczęłam się śmiać. –Tak, wyjdę za ciebie, nawet gdybyś znów rzucił mi datę na jutrzejszy dzień na drugim krańcu kuli ziemskiej. Tak, tak, tak, tak…
Po mieszkaniu rozeszły się nasze radosne śmiechy, z moich oczu wciąż leciały łzy szczęścia. W jego oczach też je widziałam, choć takie malutkie, malusieńkie, do których nigdy mi się nie przyzna. Chciałam już go prosić, by wstał z kolan i wreszcie mnie pocałował, ale było jeszcze jedno. Ostrożnie ujął moją dłoń i powoli nałożył niesamowity, złoty pierścionek z sześciokątnym diamentem, którego kąty okalała delikatna złota korona. Był idealny, taki prosty, tradycyjny, a jednocześnie najpiękniejszy, jaki istniał na świecie, bo wybrany przez niego z myślą o mnie, z myślą, że będę nosić go dzień w dzień, a za jakiś czas znajdzie się przy nim złota obrączka, o jakiej od zawsze skrycie marzyłam.
Pasował idealnie i niezwykle prezentował się na mojej dłoni. Czuły pocałunek w miejsce, w którym właśnie się znalazł i puścił moją dłoń. Stanął przede mną, tak pięknie się uśmiechając.
-Tak –powiedziałam jeszcze raz.
-Inna odpowiedź nie istnieje. Zostaniesz moją żoną.
-Tak.
-Tak?
-Tak! –pisnęłam, rzucając się prosto w jego ramiona. Okręcił mnie dookoła, śmiejąc się głośno. W końcu odnaleźliśmy swoje spragnione siebie wargi i zatopiliśmy się w intensywnym pocałunku, który wręcz odbierał dech i nie pozwalał mi ustać na ziemi. Jego ramiona ciasno mnie oplatały w talii. One zawsze dawały mi poczucie bezpieczeństwa. I wiedziałam, że on czuł to samo, gdy ja go obejmowałam, to było niesamowite. Nagle miałam tyle energii i szczęścia w sobie, że najchętniej rozdałabym je wszystkim dookoła, żeby choć w drobnym stopniu mogli się poczuć tak szczęśliwi, jak ja byłam szczęśliwa.
Wplotłam palce w jego włosy i starałam się oddawać każdy jego intensywny pocałunek. Z naszych ust co chwila wydobywały się ciche pomruki, o mało nie wywróciliśmy się na szereg kwiatów i świec i ich nie poprzewracaliśmy. Dłonie Marco już wtargnęły pod mój sweterek, zdążyły rozpiąć biustonosz i zjechać do zapięcia spodni. Oderwałam się na moment od jego słodkich warg, by złapać choć trochę powietrza. Zaczęłam składać pocałunki na jego policzkach, przy uchu, a później wzdłuż żuchwy. Czułam jego nierównomierny oddech na swojej szyi, podrażniał mnie jeszcze bardziej i wiedziałam, że już przepadliśmy i nie ma szans na żadne spokojne popołudnie. W planach była dzisiaj tylko rumba. Ogień.
-W sypialni jest wino, kilka gazet z modą ślubną, ciepły obiad pod kloszami, trzyma ciepło. Czekoladowe praliny, twoje ulubione żelki, oczywiście kwaśne…
-Jest łóżko? –zapytałam wprost, śmiejąc się sama z siebie, nie mogłam już się opanować i pragnęłam już go teraz, dokładnie w tym momencie. Odpięłam jego muszkę i rzuciłam nam gdzieś pod nogi. Zabrałam się za zsuwanie marynarki z jego umięśnionych ramion. Już pragnęłam się wbijać w nie paznokciami i delikatnie przygryzać w ekstazie…
-Niezmiennie. I jeszcze bita śmietana w sprayu i owoce.
-Podoba mi się twój tok myślenia, mój narzeczony mężu –zaśmiałam się krótko, bo znów zostałam zaatakowana pożądliwym pocałunkiem, który już nie pozostawiał mi nic do mówienia. Podniósł mnie, oplotłam go nogami w pasie i nie mogąc ani na milimetr odsunąć się od siebie ruszyliśmy na oślep w stronę łóżka. W najbardziej nieoczekiwanym momencie Marco dotarł do jego skraju, zachwialiśmy się i przewróciliśmy się na nie. Zostałam przygnieciona przez jego ciężar, ale z prędkością światła zmieniliśmy się miejscami. Usadził mnie na swoich biodrach, gdzie mogłam poczuć jego mocną wypukłość. Pośród pocałunków skupiłam się na odpięciu wszystkich guzików koszuli, również sama zostałam uwolniona z niepotrzebnego nadmiaru odzieży. Szczęście, miłość, pożądanie, spełnienie marzeń, ogień, niebo… Tyle uczuć, tyle nas w nich.
Marco na chwilę zatrzymał się, gdy położyłam dłoń na jego piersi. Pierścionek zaręczynowy znajdował się tak blisko jego serca. Spojrzeliśmy w swoje oczy, wiedzieliśmy już wszystko. Z uśmiechem nakrył moją dłoń i z całej siły przycisnął ją do swojego ciała. Mieliśmy chwilę dla siebie, tą, której potrzebowaliśmy, by choć odrobinę się sobą nasycić. Bo nasycenie się sobą w pełni było dla nas nieosiągalne. Zawsze pragnęliśmy siebie więcej i więcej. Za każdym razem inaczej, mocniej, delikatniej, czulej, ostrzej, szybko, przedłużając w nieskończoność i za każdym razem tak samo, z miłością, czcią, namiętnością i oddaniem. Marisa miała dobrą opiekę, nie musieliśmy się niczym przejmować, jedynie cieszyć, kochać i dzielić swoim szczęściem. Ann na pewno zwariuje na widok mojego pierścionka, możliwe, że teściowa również. Ale to wszystko później. Teraz byliśmy my.
-Powiesz jeszcze raz?
-Tak. Kocham cię i wyjdę za ciebie.
-Jestem tak szczęśliwy albo tak podniecony, że słowa do mnie nie dochodzą. Może byś mi pokazała i może gdybyśmy w przeciwieństwie do słów my doszli to…
-Mój –roześmiałam się i tym razem ja zamknęłam jego usta pocałunkiem. Na materacu wyczułam płatki róż, było idealnie. Miałam ochotę wykrzyczeć światu, że się zaręczyłam, że najważniejszy mężczyzna w moim życiu mnie o to poprosił. Pełnia szczęścia. Pełnia miłości. My i nasz ogień, zdecydowanie nim byliśmy. Mogliśmy się oddać skonsumowaniu naszego świeżego narzeczeństwa w naszym małżeńskim obowiązku. Kto by się przejmował w tym jakąkolwiek logiką?
-Tak –powtórzyłam po raz kolejny, byśmy oboje w końcu to zrozumieli. Tak. Niezmienne, jedyne słuszne „tak”, które byłam gotowa wypowiadać każdego następnego dnia naszego życia. Bez wątpliwości i obaw, z pełną miłością i przekonaniem. Teraz, za dwadzieścia czy nawet za pięćdziesiąt lat, odpowiedź zawsze będzie ta sama. Tak.






~~~
Ale cudownie jest mieć wolny czas i żadnych obowiązków, które się tłoczą nad głową. I baardzo stęskniłam się za pisaniem, chociaż nie wszystko wygląda jak chciałam, to chociaż z lekkim zawodem przynosi szczęście. Mam nadzieję, że już z następnego rozdziału będę bardziej zadowolona. Bardzo bardzo dziękuję, że jesteście💛💛💛
Do następnego w przyszłym tygodniu!💕 Buziaki x.

3 komentarze:

  1. To jeden z najpiękniejszych rozdziałów jaki powstał na tym blogu. Brak mi słów, jestem wzruszona, a ty jesteś cudowna!!!! KOCHAM.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chociaż początek to mi tak złamał serce, że dramat, mam nadzieję że BVB go nihe puścić szczerze mówiąc.

      Usuń
  2. Ja nie mam pojęcia, czego Ty się w ogóle czepiasz? "Znowu nudno, nie jestem zadowolona.." - I ja wtedy się nastawiam, że może naprawdę będzie słabo. No i czytam rozdział i co? I mi się bardzo podoba!
    Wierz lub nie, ale zupełnie zapomniałam o gejszy i uśmiałam się niemało, kiedy dotarłam do tego momentu!
    Ale ale! Komentarz nie będzie dzisiaj długi z uwagi na to, że muszę wstać raniutko i uczyć się do egzaminów (i nie mogę spać do 11 jak nie powiem kto). Tak więc... Ekhem...
    ...
    ...
    No wzruszyłaś mnie, no! I to nie tylko końcówką - chyba nawet bardziej tym ostatnim meczem. Zawsze powtarzam ludziom, że jeśli mówią, że nigdy nie widzieli mnie płaczącej, to nie widzieli mnie w ważnych momentach związanych z piłką nożną. Nic na to nie poradzę, że wzruszam się w takich sytuacjach XD
    No tylko ten Marco.. Myślałam, że będę dzisiaj na niego zła, bo zasnął zamiast robić dzidziusia numer dwa, ale się oświadczył (swoją drogą w przeuroczy, romantyczny sposób! A pamiętam, jak się zastanawiałaś, jak powinien to zrobić - wyszło IDEALNIE), toteż wybaczam mu. :D

    Dobra, czas na mnie - idę powiedzieć Sergiemu, że plemniki śpią w nocy tak więc DOBRANOC! <3

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do komentowania!❤️ To bardzo motywuje do pisania kolejnych rozdziałów!