sobota, 9 lutego 2019

Siedemdziesiąt dziewięć


Od samego rana w kuchni unosiła się para i pełno różnych zapachów. Marco dał mi pole do popisu przy gotowaniu i sam zajął się opieką nad naszą małą myszką. Co chwila z góry dobiegały głośne śmiechy, piski i dźwięki dzieciecych piosenek. To dodawało mi jeszcze więcej siły i energii na cały dzisiejszy dzień i wieczór. Pierniczki już leżały w wielkiej puszce, w piekarniku wylądowała ryba po grecku, a w garnkach gotowała się już woda na pierogi, których jeszcze do końca nie zakleiłam. A wigilia za pięć godzin. Jak powiedziałam kiedyś mojej pani psycholog, zrobię sama własne dania, żeby było bezpieczniej. Poza tym, to była pierwsza wigilia, którą przygotowywałam i którą spędzaliśmy we troje. Choinka pięknie się mieniła, prezenty mieliśmy już pochowane w bagażniku Astona Marco, Marisa już czekała na wizytę Mikołaja. Powrzucałam wszystkie pierogi do garnka i zajęłam się ciastem na krokiety z kapustą i grzybami. Marco powiedział swojemu tacie, że też przywieziemy kilka potraw i pani Manuela nie musi robić wszystkiego, jednak ona miała i tak swój plan, na którego nie mieliśmy żadnego wpływu.

-Kotku, tata dzwonił i mówi, że możemy przyjechać wcześniej. Yv i Mela będą za godzinę –Marco zszedł po schodach z małą na rękach i stanął przy wyspie kuchennej, spoglądając na wszystkie dania.
-Postaram się, ale może będziemy trochę po nich.
-Pomóc ci? Nawet się nie wykąpałaś. Nie przemęczaj się, proszę –uśmiechnął się i podszedł do mnie i pocałował w policzek. –Mari, będziesz zajadać pierogi mamy? –zapytał naszą córeczkę, która oplotła rączkami jego ramię i oparła się o niego. Mała blondyneczka spojrzała krytycznie na pierogi w plastikowym pudełku na wynos. Czas zwolnił, ale w końcu pokiwała twierdząco głową. Kamień z serca. Zaśmiałam się i odłożyłam ręcznik na bok. Spojrzałam do piekarnika, w którym powoli wszystko się robiło.
-Zapakujesz to do pojemników?
-Pewnie. Leć –uśmiechnął się ciepło i poszedł położyć Marisę na kanapę. Miała dzisiaj swój humorek, ale mieliśmy nadzieję, że poradzimy sobie z nim do czasu spotkania z rodziną wieczorem.



***

Poprawiłam makijaż i przejrzałam się jeszcze w lustrze łazienki. Chciałam już być przy Marco i nabrać przy nim odrobinę więcej odwagi. Miałam na sobie przepiękną, aksamitną, bordową sukienkę z przylegającą górą z dekoltem w kształcie łódeczki i luźnym, tiulowym dołem. Do tego wybrałam delikatne, czarne, trochę mieniące się od brokatu rajstopy i moje najwygodniejsze szpilki, z trochę niższym obcasem niż tradycyjny. Ani myślałam biegać za Marisą po domu teściów w dwunastocentymetrowych szpilkach. Ze względów praktycznych, włosy związałam w wysokiego kucyka, którego trochę pokręciłam lokówką i zagniotłam dłońmi z pianką, żeby wyglądał bardziej elegancko. Jak zwykle przyłożyłam się, żeby dobrze pomalować oko, by wyszło efektownie, a jednocześnie nie przekraczając granicy rodzinnego święta i czerwonego dywanu. Efekt mnie zadowolił. Usta musnęłam bordowym błyszczykiem i byłam w pełni gotowa do wyjścia. Marco ubrał się jako pierwszy, ja w tym czasie założyłam Marisie czarne rajstopki w kropki, czarne lakierowane pantofelki na rzepy i przekazałam Marco do założenia bordową sukieneczkę w ciemnozieloną kratę na rozkloszowanej spódniczce. Uczesałam jej malutkiego kucyka z tyłu głowy i można było nawet stwierdzić, że wyglądałyśmy bardzo podobnie do siebie.
-Musimy sobie zrobić we trójkę zdjęcie –stwierdził mój ukochany, gdy tylko przekroczyłam próg naszej sypialni. Kiwnęłam głową i zaczęłam rozglądać się za swoim telefonem. On jednak uniósł swój w górę, nie musiałam niczego szukać.
-Dziękuję za tą muszkę –uśmiechnęłam się zwycięsko i podeszłam do łóżka, na którym moja ukochana dwójka na mnie czekała.
-Powiedziałem ci, że masz mnie przekonać. Przekonałaś mnie wczoraj bardzo…Hmmm –zamyślił się i podrapał po swojej lekko zapuszczonej brodzie. –Bardzo intensywnie i słodko. I trochę mnie wymęczyłaś. I jesteś piękna.
-Za taki komplement zgodzę się zapozować z tobą do jednego zdjęcia.
-Moje gwiazdkowe marzenie właśnie się spełniło. Ale wiesz co? Zrobimy sobie zdjęcie pod choinką. Kupiłaś mi aparat, na kanapę postawimy krzesełko Mari i będzie idealny statyw, my staniemy we trójkę pod choinką…
-A to moje gwiazdkowe marzenie. To zdjęcie będzie piękne i na pewno oprawimy je w ramkę.
-Chodźmy więc je zrobić, nim moja mama się zdenerwuje i wysili na telefon do mnie.
-Ojj, aż tak?
-Są święta –roześmiał się i pocałował w policzek naburmuszoną Marisę. –Naprawdę ślicznie ci w tym kucyku, będziemy mieli dużo jedzonka i nie będą ci nigdzie wpadać włoski. A pamiętasz nowy widelczyk jaki ci z mamą kupiliśmy?
-Nie chcę –jęknęła płaczliwie i przytuliła się do swojego ukochanego tatusia.
-Będzie ciekawie dzisiaj –stwierdziłam, otwierając szerzej drzwi, żeby mogli spokojnie przejść. W nowym domu będziemy musieli koniecznie zadbać o szerokie przejścia.
Udało nam się zrobić serię naszych idealnych, rodzinnych, świątecznych zdjęć. Na części wszyscy byliśmy uśmiechnięci, albo do aparatu, albo do siebie. Były też takie, na których my z Marco się uśmiechaliśmy, a Marisa ziewa, pokazując prosto do aparatu język i jej małe jak perełki ząbki. Na innym prezentuje swój wielki grymas albo obraca się tyłem do aparatu i interesuje się ozdobami na choince. Wszystkie pokochaliśmy i nie mieliśmy pojęcia, które oprawimy w ramkę.
W końcu przyszedł czas, żeby zebrać wszystko, co mieliśmy do zabrania i zapakować się w samochód. Założyłam cienki płaszczyk, w końcu miał być tylko na drogę od domu rodziców Marco do samochodu, Mari jednak dostała dodatkowo czapeczkę, szaliczek i ciepłą kurteczkę. Trzeba dbać o naszego naburmuszonego malucha.
Na mieście nie spotkaliśmy na szczęście żadnych korków, choć sporo ludzi się przemieszczało do domów rodzin, by razem spędzić ten wyjątkowy czas. Wszystko dookoła nas wyglądało jak z pocztówki. Świeży śnieg pokrywał drzewa, na ziemi wciąż leżało kilkanaście centymetrów. Już nie mogłam się doczekać, gdy jutro odbierzemy z lotniska Jürgena, Ullę, ich synów oraz oczywiście pieska Emmę. Bardzo się za sobą stęskniliśmy i już czekaliśmy, aż w końcu się zobaczymy na żywo i będziemy mogli razem spędzić czas.
-O czym myślisz? –zapytał Marco, stając na czerwonym świetle. Spojrzał na mnie i złapał za rękę.
-O jutrzejszym dniu. Będzie cudownie. Poza tym, bardzo się stęskniłam.
-Dzisiaj też będzie cudownie, obiecuję ci, choć niestety nie jestem przewidzieć działań niektórych osób. Są święta, mam nadzieję, że będzie dobrze. Obiecaj mi tylko, że w razie czego, nie będziesz brała ani jednego przykrego słowa do siebie.
-Uodporniłam się na twoją matkę, postaram się być miła, ale nie będziemy raczej koło siebie siedzieć i plotkować o kuchni –uprzedziłam go, śmiejąc się.
-Domyślam się –przyznał ze śmiechem i złapał moją dłoń, na której lśnił przepiękny pierścionek zaręczynowy. Zaczął się nim delikatnie bawić, przesuwając na boki, będąc gdzieś myślami na innej planecie. –Wiesz, moja matka to nie jest dzisiaj najgorsze zło.
-To dziś spotkam twoją ulubioną ciocię?
-Ciocia Amanda. Za dzieciaka ciągnęła mnie bardzo boleśnie za policzki, później stała się bardzo zgryźliwą i zgorzkniałą starszą panią, a jednocześnie uważa się za najświętszą osobę naszej rodziny.
-Masz ciekawą rodzinę.
-Bardzo –potwierdził ze śmiechem. Spojrzał na Mari we wstecznym lusterku, która z obrażoną miną bawiła się swoją szmacianą lalką. Może chociaż prezenty poprawią jej humor? Marco ruszył, wciąż trzymając moją dłoń w swojej.
-Cała nadzieja w Swiętym Mikołaju.
-Cała. Wiesz? Ten pomysł z prezentami dla nas był naprawdę bardzo dobry. Cieszę się, że na to wpadłaś.
-Nie ma sensu kupować na siłę. Jeśli będziesz czegoś potrzebować, wtedy ci kupię. Albo przetrzymam do Wielkanocy.
-Jak ja czegoś chcę –westchnął przyciszonym głosem. Zwolnił trochę, zjeżdżając w ulicę, którą mogliśmy dojechać na osiedle domów, na którym mieszkali jego rodzice. –To niezwłocznie biorę –dokończył z błyskiem w oku i swoim seksownym uśmiechem. Uniósł moją dłoń do ust i delikatnie ucałował. Roześmiałam się perliście i westchnęłam. Tak, to była prawda. Nawet podczas powitalnego przyjęcia w korytarzu. Miał rację.
W tym roku postanowiliśmy zamiast prezentów dla siebie, zrobić je dla potrzebujących. Stwierdziliśmy, że mamy wszystko, co jest nam potrzebne by być szczęśliwym i nie potrzebowaliśmy się o nic troszczyć. Inni nie mieli takiego szczęścia i to właśnie im na święta przygotowaliśmy prezenty. Ja wybrałam trzy dziewczynki z domu dziecka i zrobiłam dla każdej z nich wielką paczkę z ubraniami, słodkościami, przyborami szkolnymi i kilkoma kosmetykami. Marco dorzucił od siebie kilka rzeczy ze sklepu klubu, śliczne damskie bluzy z logiem Borussii z cekinów. Mieliśmy nadzieję, że rozmiary dopasują i sprawią radość dziewczynkom. Marco podjął się trzyosobowej rodziny, matki z dwójką chłopców. Załatwił koszulki, na których złożył autografy z dedykacjami, były też piłki, ubrania, grube, polarowe bluzy i artykuły spożywcze. Pomogłam mu w zakupie rzeczy dla mamy chłopców. Wiedzieliśmy, że kobieta poświęca wszystko, żeby byli szczęśliwi i byli dla niej najważniejsi, ja więc chciałam zadbać o nią, kupiłam kilkanaście sprawdzonych wcześniej przez siebie maseczek, lakiery do paznokci, tusz do rzęs i kilka ubrań z obecnej kolekcji. Robienie takich prezentów sprawiło nam ogrom przyjemności, byliśmy szczęśliwi, że mogliśmy pomóc i ten mały gest sprawi, że ktoś się uśmiechnie, uwierzy w lepszy los, który na niego czekał i będzie miał przez to udane święta.
-No laleczko, wysiadamy –zakomunikował Marco, zatrzymując się na podjeździe. Obok stał już samochód Melanie, a koło drogi zaparkowała Yvonne. Całkiem możliwe, że przybyliśmy jako ostatni.
-Nie chcę –odpowiedziała.
-W środku jest Nico, Mia. Bardzo chcą się z tobą pobawić –spróbowałam przywrócić jej pozytywne nastawienie, jednak i tym razem na nic to się zdało. Dzisiaj był jeden z cięższych dni pod względem jej buntowania się i musieliśmy uzbroić się w cierpliwość.
-Ja nie chcę.
-Są ciocie i wujkowie, babcia Manuela i dziadek Thomas.
-Do domu –jęknęła, a po chwili wybuchła płaczem. Wzięłam głęboki oddech, żeby się uspokoić. Marco widząc moje zbolałe spojrzenie, chwycił moją rękę i uśmiechnął się lekko. Wiedział, jak bardzo nie znosiłam, gdy mój aniołek był smutny i płakał.
-I nie chcesz, żeby przyszedł do ciebie Mikołaj z prezentami?-zapytał spokojnie.
-Nie! –odpowiedziała twardo, rzucając lalką przed siebie i wpadając w jeszcze większą, wymuszoną histerię. Bunt dwulatka? Podobno miał nas czekać jeszcze bunt trzylatka. A później cały dziecięcy okres buntu i nastoletni okres buntu. Z naszą córką to będzie czas bardzo pod górkę, jeśli to pójdzie w tą stronę i się nie zmieni.
Marco wyjął klucze ze stacyjki, zapiął kurtkę i wysiadł z samochodu. Również się ubrałam, zabrałam wszystkie siatki z jedzeniem i podążyłam jego krokami. Wbrew woli naszego dziecka, ubraliśmy ją i blondyn wziął ją na ręce. Zamknęłam auto i ostrożnie przeszłam w moich szpilkach po zaśnieżonym podjeździe prosto do drzwi domu. Zadzwoniłam do drzwi, a dokładnie dwie sekundy później stanęła w nich Melanie, ubrana w przepiękną, granatową sukienkę do łydki. Uśmiechnęła się szeroko na nasz widok, zamknęła mnie w silnym uścisku, a później zrobiła miejsce dla swojego brata.
-O jeny, cóż się stało? –zatroskała się, spoglądając na Mari, która wciąż płakała i raz przytulała się do tatusia, a raz kopała go w udo w manifeście swojego niezadowolenia.
-Magiczne dwa latka się zbliżają –wyjaśnił blondyn i nachylił, żeby ucałować siostrę w policzek.
-Och, rozumiem doskonale. Rose, daj te siatki, zaniosę mamie do kuchni.
-Wujek! Wujek! Już tylko na was czekaliśmy!
Jak burza do przedpokoju wbiegł Nico, a zaraz za nim ciekawa zamieszania Mia. Oczywiście przyszła też Yvonne i zasmucony płaczem swojej ukochanej wnuczki dziadek Thomas.
-Dzieci, rozbierzcie się spokojnie i chodźcie do salonu. Nico, zaraz się przywitasz z wujkiem –zarządził. Roześmiałam się, zabrzmiał jak prawdziwy funkcjonariusz policji. Puściłam oko do Yvonne i pogłaskałam po włosach Nico, ubranego w elegancką, białą koszulę i czarne spodnie. I puchate, czerwone skarpety antypoślizgowe w mikołaje i renifery.
Thomas odebrał ode mnie płaszcz i zawiesił go w szafie na wieszaku, już nigdzie nie było miejsca. Wzięłam od Marco Mari i teraz ja musiałam znosić kopanie, choć przytulanie mi to wynagradzało. Z trudnościami, ale wytarłam jej mokrą od łez buźkę i otarłam nosek. Tata Marco przyglądał się nam i w końcu zaczął śmiać z tego, jak Marisa wyolbrzymiała swoją rozpacz. Przewróciłam oczami i sama zachichotałam. I to nie było dobre rozwiązanie, bo zarobiłam kopniaka w brzuch.
-Nie wolno tak robić –upomniałam ją, mając nadzieję, że jeszcze kontaktowała z rzeczywistym światem i mnie słuchała. –Już mnie wystarczająco nakopałaś, jak byłaś u mnie w brzuszku –dodałam i pocałowałam ją w policzek. Na chwilę się uspokoiła, ale gdy tylko Marco do nas podszedł i pogilgotał jej nóżkę, wszystko zaczęło się na nowo.
Tak więc z płaczącym dzieckiem na rękach weszliśmy do salonu, który zmienił się tak, że gdybym nie wiedziała, nie powiedziałabym, że jestem w tym samym salonie, co podczas ostatniej wizyty. Świątecznie udekorowany stół zajmował jego większość, przy nim wszyscy już zajmowali miejsca. Biały obrus, świeczniki z czerwonymi, brokatowymi świecami i wieńce adwentowe ze sztucznych gałązek, szyszek i jakichś czerwonych styropianowych kulek, owleczonych czerwoną nicią. Była też choinka, pośród zapachu potraw, można było wyczuć jej piękny, leśny zapach. Świeciły się na niej kolorowe lampki. Gdy tylko je zobaczyliśmy, posłaliśmy do siebie rozbawione spojrzenia. Nasza pierwsza, poważna kłótnia od czasów zaręczyn właśnie dotyczyła wyższości delikatnych białek światełek na niewidocznym druciku na baterie nad kolorowymi lampkami, rażącymi po oczach z modułami świecenia jak do dyskotekowych rytmów, na grubym kablu z wtyczką. Żadne z nas nie chciało ustąpić, chodziło przecież aż o pierwszą, świąteczną choinkę Marisy. Byłam zdania, że przy tak kolorowych bombkach i innych ozdobach, które w żaden sposób ze sobą nie współgrały, tak kolorowe lampki mogą jedynie przeważyć szalę uroczego kiczu i zamienić choinkę w stojący dyskotekowy koszmar. Białe na niezauważalnym druciku, stonowałyby wszystko i przyciągały wzrok nie do wkurzających światełek, od których można było albo dostać nerwicy, albo pomylić rzeczywistość z libacją alkoholową przy dzikiej muzyce w klubie, a do nietuzinkowych bombek i ręcznie zrobionych przez nas ozdób. Mieliśmy całe półtorej godziny „cichych dni”, a raczej „godzin”. Po tym czasie Marisa poszła spać, ja chciałam brać prysznic, wtedy Marco wszedł do łazienki, a w jego oczach widziałam wolę walki i silną irytację. Zapytałam wtedy, czy możemy pojechać następnego dnia po białe światełka, które mi się spodobały i nie czekając na jego odpowiedź, niewinnie zdjęłam szlafrok i stanęłam przed nim całkowicie naga. Tak się wygrywa dyskusje i rozwiązuje związkowe kłótnie. Zawziętość i irytacja opadła… Wzrosło coś innego. Uśmiechnął się wtedy, westchnął, a w jego oczach roztańczyły się wesołe ogniki. Jedyne co powiedział, nim zrzucając jego ubrania i jednocześnie starając się nie przerwać pocałunków dotarliśmy do łóżka to „Nawet dwa pudełka”.
-Miły Boże! –od stołu poderwała się jedna z ciotek Marco. Nie przepadałam mówić, że ktoś jest gruby, ale ona była zdecydowanie grubym człowiekiem i inaczej opisać jej nie mogłam. Jej siwe loki zostały pokręcone przez fryzjera i utrwalone naprawdę grubą taflą lakieru do włosów. Gdyby miała wszy (miejmy nadzieję, że ich nie ma), to musiałyby mieć łyżwy i się na nich ślizgać, żeby utrzymać się na jej włosach. Kołysząc się na boki na swoich napuchniętych nogach podeszła do nas.
-Witaj ciociu – Marco uśmiechnął się najsztuczniej, jak tylko umiał. Dzięki niemu mój uśmiech był niezwykle prawdziwy. Chciało mi się śmiać, to wszystko wyglądało tak komicznie.
-Marco! Wreszcie cię widzę! No i mogę poznać twoją żonę! I córkę! No dajcie mi tego aniołka.
-Marisa jest bardzo ciężka i w dodatku trochę rozhisteryzowana..-zaczęłam, wątpiąc, czy starsza ciotka ją uniesie.
-Nie jestem przecież stara, Scarlett. Ja ją uspokoję –fuknęła i zaczęła wyciągać ręce po dziecko.
Marco się cały spiął, gdy tylko usłyszał imię swojej byłej. Zwłaszcza, że ja nim zostałam nazwana.
-To Rosalie, nie jestem ze Scarlett –powiedział krótko i rzeczowo.
-Jak to? Kiedy to się stało?
-Cóż. Trzy lata temu.
-Och! –westchnęła i zaczęła rozglądać się po wszystkich, szukając pomocy u innych gości. Melanie z Gregorem i Yvonne stali w kącie salonu i cicho się z nas śmiali. Nie musieli podsłuchiwać. Ciocia mówiła niczym przez megafon. –I po trzech latach znajomości z Rosalie macie już dziecko?
-Cóż, przez wzgląd na to, że pobraliśmy się po trzech dniach znajomości, trzy lata i dziecko to naprawdę dużo.
-Wszyscy święci! –krzyknęła. Tak, to zdecydowanie musiała być przenajświętsza ciotka Amanda, szczęście, że nie ciągnęła już nikogo za policzki. –No to dajcie mi ją –poleciła, znów wyciągając ręce po dziecko. Chyba jakoś to przełknęła, choć wciąż była w szoku.
Marisa powoli się uspokajała, ale gdy tylko poczuła dłonie cioci na swoich plecach, odwróciła głowę i zaczęła piszczeć, krzyczeć i znów płakać wystraszona i wtuliła się we mnie z całych sił. Melanie już nie mogła się powstrzymywać i roześmiała się histerycznie na cały głos. Objęłam mocno Mari i zaczęłam głaskać ją po plecach, kołysać i całować w główkę.
-Amando, nie strasz już biednego dziecka –odezwał się mężczyzna, który siedział wcześniej przy niej przy stole. Był już wyraźnie starszym panem, jego twarz zdobiły setki zmarszczek, przebarwień i popękanych naczynek. Ale przy tym wszystkim miał takie ciepłe, intensywnie zielone oczy, z których biła radość i ciepło.
-Jak ma na imię?
-Marisa –odpowiedziałam. W tym samym momencie do salonu dołączyła pani Manuela.
-Manuelo, czy Marisa to imię święte?
-Nie wydaje mi się –odpowiedziała mama Marco po chwili namysłu. –Thomas, idź nalej kompotu z suszu i zaraz zaczynamy.
-Ale drugie imię to jest święte, prawda? Etelburga, piękne zapomniane imię, patronka ciężarnych…
-Ma już drugie imię, Jocelyn-wytłumaczył jej ze stoickim spokojem, a spojrzenie mówiło mi znacznie więcej niż mogło mu się wydawać. Jego ciocia była kosmitką!
-Jak to! I ksiądz na chrzcie to zaakceptował?
Oj, tematy stawały się coraz cięższe.
-Pójdę na górę ją uspokoić –przeprosiłam. Nico zauważył, że wycofuję się z pokoju i natychmiast do mnie podbiegł.
-Ciociu, mogę iść z wami?
-Oczywiście, a będziesz cichutko? Malutka musi się trochę wyciszyć…
-Tak. A może chce spać? Mia czasami tak ma.
-Całkiem możliwe, sprawdzimy?
-Opowiem jej bajkę –zaoferował. Uśmiechnęłam się, był niesamowitym chłopcem.
Zostawiliśmy Marco samego na placu boju pod ostrzałem ciotki Amandy. Zapewne jego siostry wszystko mi przekażą.
-Wszyscy święci! Jak to jeszcze nie było chrztu! Toż to grzech! I dziwicie się, że jest taka niegrzeczna?
Chociaż było mi przykro przez stan mojej małej córeczki, to nie mogłam przestać się śmiać. Mieliśmy już zaplanowany chrzest w styczniu w jej urodziny, wtedy też mieli nas odwiedzić w Dortmundzie nasi przyjaciele z Liverpoolu, Emre i Klopp też zapowiedział, że weźmie dzień wolnego i już wstępnie rozmawiał o tym z zarządem klubu. Nim weszliśmy z Nico do dawnego pokoju Marco, usłyszałam jeszcze z dołu głos biednej cioci Amandy-„A może nazwiecie ją Maria Magdalena? To tak biblijnie! Podobnie jak teraz, a jednak dużo..”. Nie dowiedziałam się, czego właściwie było dużo, prawdopodobnie ktoś z rodziny znów ją utemperował.
-Mamy naprawdę ciekawą rodzinkę –zwróciłam się do Nico. –Dziękuję –dodałam, gdy niczym gentleman otworzył mi drzwi na oścież i czekał, aż pierwsza z Mari na rękach wejdę do środka.
-Nie znoszę cioci Amandy, jest koszmarna. Ciągnie mnie za policzki i myśli, że jestem niemowlakiem. Jestem już duży.
-No pewnie, że jesteś duży, ale niektóre ciocie tak mają. Wujka Marco ciągnęła tak samo, do teraz to wspomina.
-Naprawdę?
-Naprawdę –przyznałam ze śmiechem. Położyłam Marisę na dawnym łóżku Marco i nachyliłam się do niej, żeby ucałować jej czerwone policzki. –Misiunia, dlaczego ty płaczesz, co?
Zajęłam się zdejmowaniem jej rajstop, które może cisnęły ją w brzuszek i bucików. Na poprawę humoru zdjęłam też gumkę z włosów. Wciąż popłakiwała i przecierała rączkami oczy.
-Może miałeś racje, że chce spać –zwróciłam się do chłopca.
-Mówiłem. Mia ma bajki i pluszaki. Przynieść jej coś?
-Na pewno się ucieszy z jakiegoś pluszaka. Powiesz wujkowi Marco, że zostanę z nią póki nie zaśnie?
-Robi się! –zasalutował i wybiegł z pokoju. Nawet nie zdążyłam powiedzieć, żeby był ostrożny na schodach, pozostało mi mieć nadzieję, że nic się nie stanie.
Położyłam się na boku obok malutkiej i zaczęłam śpiewać jej kołysankę.
Drzwi się otworzyły, a w nich stanęli Nico z Marco. Przyłożyłam palec do ust, prosząc, żeby byli cicho. Marco nachylił się do Nico i coś mu powiedział na ucho. Chłopiec pokiwał głową i wyszedł z pokoju. Mój mąż stanął za mną i chwilę słuchał jak śpiewam. Ostrożnie położył szmacianą lalkę Marisy niedaleko niej i wtulił twarz w zagłębienie mojej szyi. Przeczesałam wolno jego idealnie ułożone włosy.
-Pięknie śpiewasz –szepnął. Uśmiechnęłam się, ale nie przestałam nucić znanej melodii. Podał Marisie smoczek, a ta, choć już miała zamknięte oczy, otworzyła buźkę i zaczęła go ssać. Kilka minut później usnęła spokojnie. Bingo. Byliśmy szczęśliwi, że już się nie musiała męczyć. Przykryliśmy ją starą kołdrą Marco i zabezpieczyliśmy łóżko dwoma krzesłami, żeby się nie zsunęła.
-Wracamy na dół? Czekają na nas.
-Wracamy. Udobruchałeś ciocię Amandę?
-Wujek koncertowo zamknął jej buzię, pytając czyją patronką jest święta Amanda, o ile istnieje takowa.
Zachichotaliśmy i opuściliśmy pokój.
-Skarbie –zatrzymał mnie, gdy chciałam iść w stronę schodów. Odwróciłam się i uśmiechnęłam szeroko. Marco położył dłonie na moich biodrach i zbliżył się, patrząc na mnie swoim intensywnym wzrokiem pełnym miłości.  –Chcesz dzisiaj jechać nad jezioro do Kolonii?
-Nie, chcę być tu i teraz. Wiem, że moja mama jest przy mnie, przy naszej trójce i będzie zawsze.
-I jest z ciebie bardzo dumna. Tak jak ja.
-Znaleźliśmy swoją drogę. Czuję taki ogromny, wewnętrzny spokój. Mam ochotę tańczyć.
-Prawda? To jest to, moje maleństwo –zaśmiał się i objął mnie mocno ramionami. –Wiesz, że to pierwsze święta, gdy nie przyjechałem tu sam?
-Poważnie?
-W pełni poważnie.
-Czuję się wyróżniona.
-Czuj się na właściwym miejscu. Czy ciocia znalazła już miejsce w twoim sercu?
-Moja ulubiona ciocia. Aczkolwiek będę pilnować, żeby Marisa była zawsze minimum dwa metry od niej. Zbyt bardzo kocham ją i jej policzki.
-Może już tego nie robi! –roześmiał się i musnął ustami delikatnie moje czoło.
-Nico mi się skarżył, jednak robi.
-Biedactwo. Idziemy rozpocząć kolację wigilijną?
-Idziemy. Kocham cię. Wesołych świąt, mój najdroższy mężu.
-Wesołych świąt, moja najdroższa żono… Narzeczona żono –dodał ze śmiechem, spoglądając na mój pierścionek zaręczynowy.
-Takie rzeczy tylko u nas.
-Zdecydowanie.
Trzymając się za ręce zeszliśmy na dół, gdzie wszyscy przy stole ze sobą żywo rozmawiali. Mieliśmy miejsce między Melanie a przemile wyglądającym wujkiem, który tak wybronił Marisę przed ciotką Amandą.
-Co tam z malutką? –zatroszczył się Thomas, który jako pierwszy nas zauważył. Przeszliśmy do wolnych miejsc, Marco odstawił mi krzesło koło swojej siostry, a gdy tylko usiadłam, on znalazł się na miejscu tuż obok mnie.
-Zasnęła. Chyba dzisiaj miała za krótką drzemkę, sprawdzę za pół godziny, co u niej –wytłumaczyłam.
-Zaczynajmy więc.
Najpierw pani Manuela odczytała fragment pisma, później wszyscy wzięliśmy opłatek i zaczęliśmy składać sobie wzajemnie życzenia, w naszym przypadku, jeszcze witaliśmy się z tymi, z którymi nie mieliśmy okazji się zobaczyć po naszym przyjściu. Marco nie odstępował mnie na krok, przedstawił mnie swojemu wujkowi. Był najstarszym członkiem rodziny, był dwadzieścia lat starszy od swojej żony i jak twierdził, pomimo jej dziwactw, bardzo ją kochał.
-Witaj w rodzinie, dziewczyno! –uśmiechnął się do mnie ciepło. –Cieszę się, że mój Marco znalazł sobie wreszcie kobietę dobrą dla niego. Mam nadzieję, że dobrze cię traktuje?
-Bardzo dobrze. Kocha mnie i jest dla mnie największym wsparciem i motywacją, no i miłością.
-To dobrze, to dobrze –westchnął spokojnie i pogłaskał mnie po ramieniu. –Trzymajcie się siebie i pielęgnujcie ten związek, teraz tak bardzo modne są te wszystkie rozwody i romanse…
-Nie musisz się o to martwić, wujku. Żadne z nas nie wyobraża sobie, żeby zestarzeć się u boku kogoś innego.
-Właściwie. Ona cię kocha, widać to w jej oczach. Nie jesteś w ciąży, dziecko?-zwrócił się do mnie. Był uroczym, staruszkiem. Od razu zaprzeczyłam. Kiwnął głową ze zrozumieniem. –To naprawdę bardzo mocno cię kocha –potwierdził swoje wcześniejsze słowa.
Oboje uśmiechnęliśmy się i przeszliśmy dalej do taty Marco i Yvonne, którzy stali razem. Zastanawiałam się, dlaczego nie było z nami jej męża, ale być może spędzał święta u swojej rodziny, może pokłócili się. Wolałam nie wnikać, nie czas był na roztrząsanie kłótni.
-Moje dzieci, piękni i zakochani. Wszystkiego co najpiękniejsze dla was, dużo zdrowia i mnóstwo cierpliwości do siebie i waszej córeczki. Pielęgnujcie to uczucie, kochajcie się, wspierajcie i trwajcie razem.
-Dzięki tato.
Doszłam do wniosku, że wszyscy mężczyźni w rodzinie Marco byli niezwykle przyjaźni i pozytywnie nastawieni. Również życzyliśmy tacie Marco wszystkiego, co najlepsze, zostałam przez niego mocno wyściskana i ucałowana w oba policzki. Stwierdził, że nie mógł sobie wymarzyć lepszej synowej. Marco poszedł do Gregora, w tym czasie ja mogłam uściskać się raz jeszcze z Melanie i między życzeniami wymienić się pierwszymi wrażeniami odnośnie cioci A, jak nazywała ją Mela. Ona też niestety należała do dzieci ciągniętych za policzki. To już należało do rodzinnej traumy. Ucieszyłyśmy się na swój widok i z tego, że wreszcie będzie nam dane spędzić razem prawdziwą rodzinną Wigilię w komplecie. Zamieniliśmy się z Marco i teraz ja miałam przed sobą uśmiechniętą twarz męża Meli.
Wszystkie życzenia były takie piękne i szczere. Do cioci A. podeszłam razem z Marco, wolał mieć wpływ na to, co się dzieje, poza tym, miał już na nią swoje techniki.
-Droga ciociu, chcielibyśmy życzyć ci zdrowia, samej radości i łask –wyrecytował pięknie, łapiąc jej ramię. Był w tym bardzo wiarygodny i poważny. –Niech ci się wiedzie przez cały następny rok. Mamy z Rosalie nadzieję, że wkrótce nas odwiedzisz –dodał i ścisnął mocno moją dłoń. Musiał zauważyć moje zaskoczenie.
-Wszystkiego co najlepsze –dodałam, gdy ta spojrzała na mnie.
-Bardzo wam dziękuję. Nie wiem, czy zdołam was odwiedzić, jednak macie moje błogosławieństwo, małżeństwo to świętość –powiedziała, czyniąc znak krzyża przed nami. Przełamaliśmy opłatek i odeszliśmy na bok.
-Co to było? Życzenia w specjalnej wersji dla cioci?-zapytałam, wieszając się na jego ramieniu. Marco prychnął i objął mnie w pasie.
-Ciocia ma szczególne traktowanie. Ma już swoje lata, poza tym, gdyby było coś nie tak, mielibyśmy na głowie trucie mamy. Jesteśmy więc grzeczni i uprzejmi.
-Ach tak. Jeszcze ktoś ci został do złożenia życzeń?
-Ta sama osoba co tobie –westchnął i rozejrzał się po pokoju, żeby zlokalizować swoją matkę.
-Chodźmy do niej. Poczuje się lepiej, jeśli my zrobimy ten pierwszy krok.
-Kocham cię, wiesz?
-Też cię kocham –wyznałam i z dodaną odwagą i moim mężem za rękę ruszyłam w stronę teściowej, która właśnie kończyła rozmawiać z tatą Marco. Była w całkiem niezłym humorze i miałam nadzieję, że nie zepsujemy tego swoim pojawieniem się. Uśmiechnęłam się, gdy tylko odwróciła się w naszą stronę. W pobliżu stał też Thomas z Yvonne, więc miałam nadzieję, że w razie potrzeby, niczym wujek Karl będzie umiał uspokoić swoją żonę.
-Zdrowych radosnych świąt, mamo –zaczął uprzejmie Marco.
-Niech będą pełne wiary, nadziei i pokoju –powiedziałam, coś na styl wcześniejszych życzeń mojego męża. Już miałam wymyślać kolejne piękne życzenia, jednak Manuela weszła mi w słowo.
-Jak możecie mi życzyć radosnych świąt, skoro zabraniacie mi się zobaczyć nawet z własną wnuczką!
-Mamo, przecież nie zabraniamy ci niczego. Postawiłem jedynie warunek, którego nie chcesz spełnić.
-Przeprosiny? Nie widzę sensu –fuknęła. –Nie mam nic do przepraszania.
-W takim razie nie mamy o czym rozmawiać.
-Marco, proszę, spokojnie –objęłam go ramieniem i czule pogładziłam po ramieniu.
-Myślę, że niektóre rzeczy są nie do przeskoczenia –zwrócił się do mnie, chwytając moją dłoń. –Nawet w święta. Wszystkiego dobrego, matko. –powiedział zrezygnowany i odszedł, ciągnąc mnie za sobą za rękę, pani Manuela wyszła do kuchni.
Wyszłam z Marco do przedpokoju i tam objęłam go mocno
-Nie smuć się. Proszę.
-Jest w porządku –zapewnił mnie, choć chyba zdawał sobie sprawę, że kłamstwo wyczułabym na odległość. A teraz stałam bardzo blisko.
-Idź usiąść, ja zaraz do ciebie dołączę. Pamiętaj, że dla mnie jesteś wszystkim. Kocham cię.
Kiedy był smutny, mnie chciało się płakać. Wróciłam do kuchni, gdzie wciąż była pani Manuela. Opierała się o blat, stojąc tyłem do mnie.
-Domyślam się, że może mnie pani nie lubić. Wiem, że skrzywdziłam pani syna, samej było mi z tym źle bardzo długo. Ale wybaczył mi, a ja wybaczyłam sobie. Kocham go całym sercem i już nigdy w życiu go nie zranię. Chcę, żeby był szczęśliwy, wtedy ja jestem szczęśliwa. Mamy córkę, jesteśmy rodziną, którą chcę chronić i dbać o nią. Nich mnie pani nie lubi dalej, ale nie pozwolę na jedno. Żeby mój mąż był przez panią smutny i to w Boże Narodzenie. Nie proszę, ja każę pani teraz do niego iść, przytulić, ucałować i zapewnić, że bardzo go pani kocha. I życzyć wesołych świąt. Tęskni za panią, a pani wciąż kieruje się swoim żałosnym uprzedzeniem. Nie ma pani tylko dwóch córek, ale też syna, o którym przez swoją chęć udowodnienia mu, że popełnił błąd, podarowując mi swoje serce, zapomniała pani, o byciu jego matką. Po prostu matką.
Opuściłam kuchnię, miałam nadzieję, że posłucha mnie i zrobi to, o co go poprosiłam. Za rogiem stał pan Thomas, prawie się zderzyliśmy.

-Rose, Rose –zawołał mnie i złapał ostrożnie za rękę. Spojrzałam na niego i odetchnęłam. –Dziękuję.
-Za co?
-Że jesteś przy nim i tak troszczysz się o niego. Kocham cię i cieszę się, że należysz do tej rodziny. Jestem ogromnie z was dumny, ogromnie.
Objął mnie mocno i pogładził uspokajająco po plecach. W tym czasie wyminęła nas pani Manuela, zapłakana, lecz skierowała się wprost do Marco. Poskutkowało.
-Marisa nie będzie Marią Magdaleną? –zapytał, by mnie odrobinę rozbawić i odwrócić uwagę od rozmowy Marco z Manuelą.
-Nie. Pozostanie Marisą, z całym szacunkiem do cioci Amandy.
-Geny, Rosalie. Marco ma trochę charakterek po mamusi, ale myślę, że jest też dobry i cierpliwy po mnie.
-Zdecydowanie, to dobra mieszanka.
-Marisa jest równie niesamowitą mieszanką. Choć lepiej, kiedy jest mieszanką po wcześniejszym wyspaniu się–roześmiał się szczerze i głośno.
-Ciocia Amanda jest z rodziny pani Manueli?
-Nie zauważyłaś? To jej siostra!
-Och..
To był dla mnie większy szok, niż powinien być. Choć na pierwszy rzut oka nie wyglądały podobnie, to z charakteru podobieństwa się wyrzec nie mogły. 
Thomas roześmiał się szczerze i raz jeszcze mnie objął. Wtedy spostrzegłam, jak Marco obejmuje swoją zapłakaną matkę i tuli do siebie, zamykając oczy i głaszcząc ją po włosach. Uśmiechnęliśmy się do siebie z Thomasem i patrzyliśmy na ten uroczy obrazek.
-Są święta. Nie mogło być inaczej –powiedziałam cicho.
-Nie mogło –zgodził się.
-Usiądźmy już do wieczerzy! –zawołała donośnie ciotka Amanda. Zachichotaliśmy cicho z Thomasem i ruszyliśmy w stronę stołu. Melanie usiadła obok z Mią na kolanach i nachyliła się, żeby przekazać mi, że zaglądała do Marisy i moja córeczka jeszcze twardo śpi. Podziękowałam jej. Marco jeszcze pocałował swoją mamę w policzek i puścił ją, by zajęła swoje miejsce. Nim odeszła, położyła dłoń na moim ramieniu i ścisnęła je mocno. Miałam nadzieję, że to była jedynie oznaka zwiastująca coś dobrego. Przynajmniej próbę zmiany nastawienia do mnie, byłabym wtedy bardzo szczęśliwa. Kto wie, może cuda naprawdę zdarzają się święta. Marco nachylił się i przytknął swój policzek do mojego. Niezauważalnie musnął ustami kawałek mojej szyi i zamrugał szybko powiekami, drażniąc moją skórę swoimi długimi rzęsami.
-Jesteś moim skarbem. Moim cudem.
-A ty moim. I zrobię wszystko, żebyś był szczęśliwy.
Mama Marco jeszcze nie usiadła do stołu. Poszła do kuchni, a po chwili wróciła z talerzami z moimi potrawami, które przygotowałam. Prawdopodobnie nie było ich w dzisiejszym menu, które przewidywała pani domu, jednak coś zmieniło jej zdanie. Nie wiedziałam, co powiedział Marco, ale byłam jej wdzięczna, za taki drobny gest. Na stole nie stały tylko jej potrawy, ale też moje. Jej Wigilia stała się naszą Wigilią. I razem stworzyłyśmy całe dwanaście potraw.


***

-Zaraz będę miała brzuch jak w trzecim miesiącu ciąży –westchnęłam do Marco. Melanie, siedząca obok mnie również się zaśmiała. Wszystko było takie pyszne, chciałam spróbować wszystkiego. Ledwo załapałam się na swoją rybę po grecku, która tak zasmakowała Marco, osobie, która za rybami nie przepada, że zjadł prawie połowę.
-Będę współodczuwał twoją ciążę –przyznał Marco. Zaśmialiśmy się do siebie, aż zmęczeni od jedzenia. Jeszcze tyle rzeczy zostało, ciasta nawet nie zostały wniesione na stół. Jeżeli mój brzuch mógł zmieścić w sobie dziecko, mógł przecież też zmieścić jeszcze kilka kawałków jabłecznika i makowca? Marisa jeszcze wciąż zajadała, miała małe opóźnienie, ale przynajmniej była wyspana i pełna energii. Siedziała z Mią przy stoliczku dla dzieci i razem jadły to, co nałożyliśmy im na talerzyki i rozmawiały po swojemu o nurtujących ich sprawach. Mia opowiadała jej o Mikołaju i o tym, że marzy go spotkać osobiście w tym roku.
Marco wstał z miejsca i stanął przy stole, skupiając powoli uwagę wszystkich dzisiaj zgromadzonych.

-Korzystając z okazji, że jesteśmy tu dzisiaj razem, chciałbym podzielić się z wami dwiema, bardzo ważnymi informacjami –zaczął. –Pierwsza, najważniejsza… Otóż ostatni rok był bardzo trudny, zarówno dla mnie i Rosalie. Popełniliśmy wiele niepotrzebnych błędów, chcąc chronić siebie wzajemnie, krzywdziliśmy się jeszcze bardziej. Zderzyliśmy się i ostatecznie pożegnaliśmy z naszymi demonami przeszłości i dzięki temu zrozumieliśmy, że tylko będąc razem nam to się udaje –spojrzał na mnie ciepło i wyciągnął do mnie dłoń. Momentalnie ujęłam ją w swoje dłonie i przytuliłam do swojego policzka. Poświęciliśmy moment, by spojrzeć sobie w oczy i ruchem warg wyznać miłość. Nigdy nie myślałam, że mogę tak zakochać się w mężczyźnie i oddać mu całą siebie, na resztę życia. –Dotarliśmy już do tego momentu, w którym wszystko co złe już za nami, w którym znamy siebie, swoje pragnienia, uzupełniamy się i wiemy, że nie ma miejsca na świecie, gdzie byłoby nam lepiej niż będąc razem. Dlatego też kilka dni temu poprosiłem tą wyjątkową kobietę, moją miłość, wspaniałą mamę naszej córki, by tym razem bez żadnych warunków i umów, nie na drugim końcu świata, a w mieście, gdzie wszystko się zaczęło, w kościele, w którym ślub brali moi rodzice, powiedziała sakramentalne tak, które zamknie przeszłość i rozpocznie naszą nową, szczęśliwą przyszłość. I ku mojej radości, zgodziła się.
Po salonie rozległ się radosny pisk Melanie, która wstała w niewyobrażalnie szybkim tempie od stołu i objęła z całej siły swojego brata. Przy stole rozległy się brawa. Ja też musiałam się podnieść, z gratulacjami przyszedł Gregor, który ucałował mnie w oba policzki, a później poklepał Marco, rzucając rozbawione „No wreszcie, stary”.
-Mam nadzieję, że kupiłeś jej pierścionek? –spojrzała podejrzliwie na niego Melanie i podeszła do mnie.
-Bez pierścionka to żadne zaręczyny. Specjalnie dla niej, z grawerem.
-Z grawerem? Czemu ja o tym nic nie wiem? –zdziwiłam się, spoglądając na Marco. Nieśmiało wzruszył ramionami i uśmiechnął się uroczo. Melanie już oglądała dokładnie moją błyskotkę na serdecznym palcu.
-Nie wiesz, co jest wygrawerowane? –zaśmiała się Yvonne, która również objęła brata i pogratulowała. Teraz obie jak te sroki, oglądały pierścionek od każdej strony.
-Odkąd Marco włożył mi go na palec, nie zdjęłam ani razu, a nie podzielił się taką ciekawostką –pogroziłam mu palcem i posłałam buziaka w powietrzu. Gregor już usiadł, ja byłam ściskana przez moje kochane szwagierki.
-To bierzecie teraz ślub kościelny? –ciocia Amanda dopytała się Marco.
-Tak, nie mamy jeszcze daty, ale myślimy o lecie, gdy skończy się sezon –wyjaśnił, nim został mocno objęty przez swojego tatę.
-Z chłopca wyrósł mi mężczyzna. Jestem z ciebie dumny, synu –wyznał cicho. Marco wciąż się uśmiechał, jego policzki odrobinę się zarumieniły, a oczy aż lśniły ze szczęścia.
-Najpiękniejszy pierścionek jaki widziałam –zachwyciła się Mel.
-A twój to co?-oburzył się jej mąż i ze śmiechem pociągnął ją do siebie na kolana
-Też go bardzo lubię. No i mam obrączkę, a Rose nie! –zaśmiała się szczerze i wytknęła mi język. Thomas pokręcił bezsilnie głową i śmiejąc się sam do siebie ruszył z powrotem na swoje miejsce.
-Ja dobrze rozumiem, że wcześniej nie mieliście ślubu kościelnego?-drążyła dalej ciocia A.
-Ślub cywilny –odpowiedziałam, siadając już na swoje miejsce.
-To przecież.. To przecież! Tak nie można! Z takiego łoża począć dziecko…
Ciotka zaczęła wymachiwać teatralnie rękami, wachlować się i łapać za głowę. W tym samym czasie moje dziecko z nie takiego łoża, całe uśmiechnięte i umorusane sosem od ryby po grecku w kącikach ust, przyszło do mnie i oparło się o moje nogi.
-Co tam, maluszku, najedzona?
-Tak –stwierdziła. Też się objadała jak my, widać było, że jest nasza.
-Idziesz się pobawić z Mią i Nico?
-Nie chcę.
-To co chcesz, na kolanka do mamy?
-Tak –uśmiechnęła się i wyciągnęła od razu rączki do góry, żebym ją podniosła i posadziła. Nie śmiałam nawet jej odmówić. Oplotłam ją rękoma i ucałowałam w główkę, ślicznotka.
-Ja muszę się przewietrzyć, słabo mi! Manuelo, jak tak można było dziecko wychować –kontynuowała dalej swoje narzekania w wielkim rozgoryczeniu. Wujek Karl zaśmiał się tylko i przysunął jej szklankę z kompotem suszu.
-Masz tu, Andzia, napij się i daj dzieciakom żyć jak chcą. Będą mieli ślub kościelny, więc nie marudź. Ważne, że są szczęśliwi.
Ciotka trochę się zniesmaczyła, jednak wypiła podsunięty jej kompot i zamilkła. Żałowałam, że poznałam wujka Karla dopiero teraz.
-A ja też mogę? –zapytała mnie Marisa, wskazując na pijącą ciocię. Yvonne i Melanie zrobiły chórek wspólnego „Aww”.
-Tatuś naleje?-zwróciłam się do Marco. Karafka z kompotem stała niedaleko niego. Wziął swoją pustą szklankę i nalał do połowy.
Mari wzięła szklankę w dwie rączki i ostrożnie ją przechyliła. Nawet w takich momentach rozpierała mnie duma. Po łyku kompotu z suszu pojawił się przeogromny grymas na jej buźce i od razu go odstawiła na stół. Marco roześmiał się i podał ją swoją prawie zimną już herbatę. Tu było już zdecydowanie lepiej. Kompot z suszu można było kochać lub nienawidzić. I chociaż my z Marco mogliśmy go wypić, choć nie był szczytem naszych marzeń, to Marisa już nie. Wolałam nawet nie spoglądać na panią Manuelę, która pewnie nie dość, że miażdżyła mnie spojrzeniem za pierścionek zaręczynowy, który nosiłam, teraz za krytykę jej wspaniałego kompotu. Nic nie powiedziałam, ale z pewnością by zrzuciła na mnie kaprys swojej wnuczki.
Marco znów wstał i spojrzał po wszystkich. Yvonne sięgnęła jeszcze po moje pierogi, przewracając oczami i mówiąc bezgłośnie w moją stronę „najlepsze”. Dla tego wszystko to warto było robić.

-Jest jeszcze jedna wiadomość, która również zmieni nasze życie. Cóż, zanim zostanę piłkarskim dinozaurem..
-Dinozaurem! –roześmiał się Nico, prawie do łez. Marco oczy pojaśniały i choć stresował się odrobinę, żeby przekazać rodzinie tę wiadomość, jego chrześniak uratował sytuację. Pod stołem położyłam dłoń na jego łydce, tuż pod kolanem i delikatnie ją gładziłam. Blondyn uśmiechnął się czule i odchrząknął.
-A więc zanim zostanę tym dinozaurem, chciałbym jeszcze przeżyć coś innego, niezwykłego. Długo nad tym myślałem, aż wreszcie pojawiła się szansa, którą grzechem byłoby zmarnować. Jestem już po wstępnych rozmowach z władzami klubu i to, o czym mówią, gdzie mnie widzą jest bardzo przekonujące i korzystne dla mnie. Po rozmowie z moją wspaniałą żoną, postanowiliśmy, że od drugiej połowy sezonu podpiszę trzyletni kontrakt z Manchesterem City -powiedział i aż czułam, jak opanowuje go ulga.

-To trudna decyzja, trudna też dla nas, bo nie będziemy już tak blisko siebie, ale rozumiemy i naprawdę się cieszę, jeśli ty jesteś szczęśliwy. To wielki klub –przemówił pierwszy pan Thomas, gdy zapanowała wśród gości nieprzyjemna cisza. Tata Marco wstał i przyszedł objąć i Marco i mnie.
-Nie rozumiemy! Właśnie, że nie! –wybuchła mama Marco, stukając głośno szklanką w stół, aż wzdrygnęłam się. Objęłam mocniej Mari, a ona położyła się na mnie jak na leżaku. Uśmiechnęłam się do niej i pogłaskałam ostrożnie jej malutką rączkę.
-Mamo –zaczęła Yvonne, chcąc uspokoić rodzicielkę, jednak szala goryczy już dawno się przeważyła i jak na Wigilię przystało, trzeba było się pokłócić. Leo mówił, że jego rodzice zawsze się kłócili w Wigilię, może więc to normalne?
-Nie. To wszystko przez Rosalie, ona namówiła cię, żebyś wyjechał jak najdalej ode mnie i od taty. Żebyś nie miał kontaktu ze mną i chce mieć cię tylko i wyłącznie dla siebie!
-Manuelo, co ty teraz bredzisz –zdenerwował się Thomas i ścisnął dłoń swojej żony, żeby ją uspokoić. –Marco mówił wyraźnie, że to jest też jego decyzja. Rosalie nie jest znaną i utalentowaną piłkarką, która ma przed sobą szerokie perspektywy. Z całym szacunkiem.
-Powinna była mu wybić ten pomysł z głowy, a nie wspierać! To jest jej na rękę! –krzyknęła, wstała od stołu i ruszyła schodami na górę.
-Niech się uspokoi. Zrozumie i wróci –stwierdził tata Marco, choć zabrzmiało to, jak gdyby mówił o małym dziecku.
-Kochanie- zwróciłam się do niego, chcąc upewnić się, że wszystko było w porządku. Na temat City dyskutowaliśmy miliony razy, sama stworzyłam listę za i przeciw, ale Marco był uparty. Za każdym razem mówił mi, że bardzo tego chce i potrzebuje, nie tylko ze względu na nas, ale też na samego siebie. Spojrzał na mnie, później na Marisę, która bawiła się materiałem swojej sukienki. Westchnął i uśmiechnął się ciepło.
-Kocham was. Szalenie mocno –wyznał i objął mnie, przyciągając do swojej piersi, a Marisę pogłaskał czule po policzku. Nasze krzesła prawie od początku Wigilii się stykały i tworzyły jakby wspólną kanapę. Pocałował mnie i ją w środek czoła, co poszerzyło jeszcze nasze uśmiechy.
-To gdzie ten klub jest, mówisz? –zapytał zaciekawiony wujek Karl.
-Manchester, półtorej godziny jazdy do Liverpoolu.
-O proszę, będziecie mieli Kloppów za rogiem praktycznie. To ja już się nie martwię o nic!-powiedział wesoło Thomas.
-To piękne miasto –stwierdził wujek. Marco uśmiechnął się. Widać było, że bardzo go lubił.
-Przywiozę ci swoją nową koszulkę.
-E tam, nie trzeba. Gdzie ja będę w takiej koszulce chodził, dzieciaku –zaśmiał się wujek i podrapał po brodzie. Uśmiechnęliśmy się do siebie z Marco, byłam zauroczona starszym mężczyzną, było w nim coś wyjątkowego, spokojnego, umiał zapanować nad swoją żoną i nic a nic, za żadne skarby świata nie wyprowadziłoby go z równowagi.
-Wujku? Ale będziesz do nas przyjeżdżał?
-Nico –roześmiał się Marco i wziął go do siebie na kolana. –Masz to jak w banku. W każde wolne będziemy do ciebie przyjeżdżać, jak kupimy z ciocią dom, to będziemy mieli pokój gościnny i wy nas odwiedzicie. Będziemy mieli duży ogród do grania w piłkę, a nawet zabiorę cię na stadion.
-To super! –ucieszył się, skacząc na jego udach. Objął go i pocałował w policzek. Razem wyglądali uroczo.
-A wiecie, że u nas w ogrodzie, były przed Wigilią sanie Mikołaja?-zapytał Thomas Nico i Mię, której już odrobinę się nudziło. Marisa była w swoim świecie, ale również zainteresowała się opowieścią dziadka.
-Niemożliwe, my byliśmy przed Wigilią! –zaprotestował Nico.
-Wcześniej. Renifery zostawiły tam pełno swoich marchewek. Jak chcecie, możecie sami ich poszukać.
-Tylko najpierw trzeba się ubrać! –dodał Marco.
-No dobra, to pójdziemy z Mią, dziadku pójdziesz z nami?
-Później, ja muszę iść naprawić auto, bo nie pojedziemy z babcią i wujkami ani na pasterkę, ani nie odwieziemy ich do domu.
-My chętnie dołączymy –powiedział Gregor, spoglądając wesoło na swoją żonę.
-Też w to wchodzę. Rosie?
-Chętnie, idziemy się ubierać –zakomunikowałam i wstałam, zdejmując Marisę z kolan. –Idziemy szukać marchewek reniferów?-zapytałam moją małą córeczkę. Na całe szczęście się zgodziła i wyciągnęła do mnie rączkę. Wszyscy poszliśmy się ubrać, Marco został w domu, Gregor podrzucił mu kluczyki do swojego samochodu, a Thomas wyruszył do garażu.
Razem z siostrami Marco, mężem Meli i trójką dzieciaków wyszliśmy do ogrodu. Wciąż padał śnieg, wcześniejsze ślady butów zostały dobrze zamaskowane. I marchewki też. Ale poszukiwanie marchewek reniferów było dobrym pomysłem, żeby dzieci miały zajecie, gdy dorośli podłożą prezenty pod choinkę.
-To jak, robimy konkurs, kto znajdzie najwięcej marchewek?
-Tak! –pisnęła podekscytowana Mia. Marisa była jeszcze trochę zbyt maleńka, żeby zrozumieć taki konkurs, ale jej za to spodobał się bardzo śnieg w ogródku i zaczęła sama lepić kuleczki. Nico jako pierwszy rzucił się w wir poszukiwań, później przyszedł czas na awanturę, dlaczego ciocia Melanie pomaga Mii, a Yvonne każe mu samemu szukać. Najstarszy z kuzynostwa miał ciężko. My z Marisą kucałyśmy i robiłyśmy małego bałwanka. Moje stopy w cienkich rajstopach i szpilkach trochę już zamarzały, jednak dla dobra sprawy nie narzekałam, mała pewnie nie zostałaby tu sama beze mnie.
-Mam dwie! –zawołał chłopiec, machając dwiema marchewkami w górze.
-Brawo! Zanieś do cioci Rose i Marisy, będą nam pilnować i liczyć –poleciła Yvonne, która obserwowała wszystko z dystansu.
-Ale, aż dwie! Jesteś super spostrzegawczy! –pochwaliłam go, gdy podał mi je do ręki.
-Chyba jestem! Szukam dalej!
-A pamiętasz Nico ile było reniferów i jak się nazywały? –zapytał Gregor.
-Dziewięć. Pyszałek, Kometek, Amorek, Błyskawica, Tancerz, Złośnik, Fircyk, Profesorek –wyrecytował.
-I jeszcze chyba Rudolf, dziewiąty- dodałam. Nico zatrzymał się i spojrzał na mnie zniesmaczony i pokiwał głową z bezsilnością.
-Ciociu, to jest oczywistość.
-No właśnie, ciociu –roześmiała się Melanie.
-Róbcie tam lepiej swojego bałwana.
-Mamy już marchewki na nos. Może zrobimy bałwana kosmitę, co ma dwa nosy?
-Albo bałwanka w wersji dla dorosłych –zaproponował mąż Meli. Prychnęłam i zajęłam się moją córeczką, która już toczyła po śniegu drugą kulkę. Z dziecka, które jeszcze rano dawało w kość, stała się małym aniołkiem.
Sprawa była dość ciężka i kryzysowa. Nico i Mia znaleźli osiem marchewek i choć nawet ja, Yvonne i Marisa włączyłyśmy się w poszukiwania, dziewiątej marchewki nie było. Ja już nie czułam stóp, dawno powinniśmy wrócić do domu.
-Idę do toalety, zaraz wracam! –oznajmiła Melanie wszystkim. Podeszła do mnie, złapała za ramię i nachyliła się i szepnęła mi na ucho. –Oby mama miała jeszcze jedną marchewkę w lodówce, bo zaraz dostanę kręćka.
Zaśmiałam się i poszłam do Marisy, przez grube śnieżne zaspy w szpilkach. Dla tej małej-wszystko. Taki już był los zakochanej w swojej małej córeczce mamy. Podobno takie chodzenie we śniegu było zdrowe, więc wolałam wmawiać sobie, że poprawi moje krążenie, a nie doprowadzi do przeziębienia albo zapalenia pęcherza. Nico nie ustępował w poszukiwaniach, zaczął przekopywać śnieg i szukać nawet pod rosnącą w ogrodzie choinką.
Mela wróciła cała zadowolona i gdy dzieci nie widziały, pokazała na rękaw swojej puchowej kurtki. Magicy mieli asy w rękawie, Melanie miała marchewkę. Zaczęła się wolno przechadzać po ogrodzie, co jakiś czas schylała się, szukając marchewki i w którymś momencie marchewka z rękawa została podłożona i przysypana śniegiem. Powróciła nadzieja, że już niedługo wrócimy do ciepłego domu państwa Reus.
-Mam! Mam dziewiątą marchewkę! –zaczął krzyczeć Nico, a my wszyscy odetchnęliśmy z ulgą. –Widzisz? To pewnie Rudolfa, on tak ukrył! –podskoczył, wyciągając do góry rączkę z marchewką, jako największym trofeum dzisiejszego wieczoru. –Ciociu, masz osiem?
-Mam osiem, jak chcesz, przelicz- z uśmiechem i wielką ulgą zebrałam pozostałe osiem marchewek i pokazałam Nico. Sprawdziliśmy, przeliczyliśmy, wszystko się zgadzało, dopóki…
-Mama! Mam! –usłyszałam słodki głosik mojej Isy. Biegła do nas przez śnieg, trzymając w rączkach marchewkę. Dziesiątą. Jednocześnie byłam z niej bardzo dumna, w końcu znalazła marchewkę, której nikt nie potrafił odnaleźć, choć z drugiej strony, woleliśmy myśleć, że jej nie ma i z dołożoną marchewką będzie dziewięć i problem z głowy.
-To jest dziesięć marchewek? –zapytał Nico. Melanie z Yvonne zanosiły się śmiechem, Gregor złapał za głowę, a Mia przyszła obejrzeć marchewkę Marisy.
-No marchewka –stwierdziła.
-A święty Mikołaj ma być głodny i nie mieć marchewki? Już mamy wszystko, sio do domu –zarządził Gregor. W wybornych humorach wszyscy wróciliśmy do domu, a tam czekała już na nas niespodzianka.

-Ho, ho, ho! Czy widzieliście może marchewki moich reniferów?
Do salonu wszedł Thomas w stroju świętego Mikołaja. Biała broda sięgała aż do jego wielkiego brzucha. Tata Marco miał już swój brzuszek, jednak ten jeszcze został zdecydowanie poprawiony.
-Mikołaj! –krzyknął rozradowany Nico. –Mamy! Ciocia Rose ma marchewki! Ciociu, ciociu! Szybko –popędzał mnie. Marco podszedł do mnie i pocałował w mój zmarznięty policzek. Podałam Nico marchewki, żeby zaniósł je Mikołajowi. Mia również była pod wrażeniem, wpatrywała się w Mikołaja jak w obrazek. Marisa przyglądała się, nie do końca ufała przebierańcowi, który wyglądał kompletnie inaczej od reszty gości.
-Nie zmarzłaś za bardzo? –zapytał troskliwie i objął mnie od tyłu ramionami.
-Nie czuję stóp i dłoni. Zaraz się rozgrzeję, tylko zdejmę kurtkę. Mari też trzeba rozebrać.
-Z tobą jak z dzieckiem. Już raz chorowałaś.
-To tylko zimne dłonie i stopy –przewróciłam oczami. Marco pomógł mi zdjąć moje okrycie, a gdy odniósł je do przedpokoju, ja zajęłam się Marisą.
-Macie wszystkie dziewięć marchewek, które zgubiliśmy? –zdziwił się Mikołaj, klepiąc po brzuchu. Melanie głośno odchrząknęła i pokazała swojemu tacie wyciągnięte dziesięć palców. Zmieszał się lekko i nie wiedział co powiedzieć.
-Zostawiliście dziesięć. Liczyliśmy –powiedział Nico, podając Mikołajowi marchewki.
-No tak, dla moich dziesięciu reniferów!
-Ale masz dziewięć –zaprotestował Nico i jeszcze raz wyrecytował wszystkie ich imiona.
-Bardzo ładnie, no to powiem ci w sekrecie, że Mikołaj ma jeszcze jednego renifera. Musieliśmy dzisiaj szybciej jeździć, żeby odwiedzić wszystkie dzieci, dlatego teraz też mi się bardzo spieszy, mam coś dla was.
Temat marchewek został zamknięty. Usiedliśmy z Marisą na kanapie i obserwowaliśmy, jak Mikołaj wrócił się po sanki do przedpokoju i na nich przywozi pełno prezentów.
Wszyscy obserwowaliśmy cały ten przeuroczy obrazek z uśmiechami na twarzach. Nawet pani Reus wróciła i choć milczała, siedziała przy stole i delikatnie uśmiechała się na widok małej Mii, wdrapującej się na kolana świętego.
-Co ja tu mam. Nico?
-To ja! –podszedł do Mikołaja i patrzył uważnie, jak wyciąga z sanek dwie paczki. Umówiliśmy się, że każdy kupi coś, a potem złoży się w większy prezent. Prawda była taka, że wszyscy rozpieszczaliśmy nasze dzieciaki na co dzień, a na święta bez sensu było nam kupować tak wiele prezentów, gdy zaraz i tak przestaną się nimi bawić. Nie chcieliśmy też wpajać dzieciom, że w święta najważniejsze są prezenty. Niewątpliwie sprawiały im ogromną radość, lecz jednak gdy się przesadzi, efekt staje się zupełnie inny niż zamierzony.
-Byłeś bardzo grzeczny w tym roku. W przyszłym też taki musisz być, dobra?
-Obiecuję, Mikołaju! –ucieszył się, gdy dostał do rączek dwie torby. –Dziękuję.
-Jeszcze mam tu dla ciebie sanki, mam nadzieję, że nie obrazisz się, że przywiozłem na nich prezenty?
-To dla mnie? O ja! Mamo, pójdziemy z tatą na sanki? –ucieszył się i w podskokach pobiegł do Yvonne. Uśmiechnęła się i przytuliła swojego synka.
-Pójdziemy. Pokaż, co ci przyniósł Mikołaj.
Marisa wstała i poszła do Mii, która wciąż nieustępliwie czekała na swoje prezenty. Dziadek Thomas zaczął zagadywać obie panny, co chwila któraś się śmiała. Marco objął mnie i pocałował w skroń. To były moje ulubione święta.
-Usiądź bokiem –poprosił. Początkowo nie zrozumiałam, ale usiadłam tak jak chciał. Uniósł moje nogi, zdjął szpilki i ujął moje stopy swoimi dłońmi i zaczął je rozcierać i masować, żeby chociaż trochę je ogrzać.
-Kochany –westchnęłam i oparłam się wygodniej o podłokietnik kanapy. Spróbował też na nie chuchać i trzymać je między swoimi udami, aż w końcu zaczęło mi być ciepło. Oglądałam jak Nico wyjmuje swoje prezenty. Sprawiło nam to wielką frajdę, Marco był w niebie, gdy poszedł na dział chłopięcy i mógł oglądać te wszystkie koparki, samochodziki, różne klocki lego, drewniane modele różnych samolotów, albo szkieletów dinozaurów. Widziałam w nim wtedy takiego małego chłopca, miałam wrażenie, że kupuje te zabawki dla siebie, żeby móc potem bawić się nimi z Nico. Musiałam z nim dyskutować i tłumaczyć, że jego chrześniak nie będzie się tym czy innym bawić, a mieliśmy kupić tylko kilka rzeczy. W porównaniu z prezentami od Yvonne, Melanie czy dziadków, wujek Marco i tak zaszalał. Nic nie mogłam temu poradzić.
Kiwnęłam głową w stronę chłopca, by Marco odwrócił się i zobaczył reakcję na nowy zestaw Lego i dwa nowe modele z drewna do złożenia. Wybrałam mu też śliczny komplet dresów ze Spidermana, Yvonne ostatnio kupiła mu kilka komiksów i zupełnie się w nich zakochał. Był bardzo mądry jak na swój wiek, wujek Marco zawsze i wszędzie to powtarzał.
-Wujku, patrz jakie super! Będziemy składać? –przybiegł do nas i wskoczył Marco na kolana.
-Oczywiście, że będziemy, ale uważaj na nogi cioci-zaśmiał się i pogłaskał go po głowie. Blondynek spojrzał na mnie wyraźnie skruszony.
-Przepraszam ciociu, nie chciałem, to z radości.
-Nic się nie stało. Podobają ci się prezenty?
-Bardzo, są super! Mam też nowe adidasy. Na wuefie wszyscy padną z wrażenia.
-Koniecznie musisz mi je pokazać. Myślisz, że będą też mi pasować i będę mógł pożyczyć na mecze?
-Nie! Ty masz takie wielkie stopy jak yeti! Ja mam małe! –roześmiał się i znów pobiegł do swojej mamy, żeby obejrzeć wszystko raz jeszcze i rozpakować klocki.
-Mówiłem, że mu się spodobają –powiedział mi po cichu mój mąż. Yvonne poprosiła o poradę, w jakich butach będzie mu najwygodniej. Marco nie dość, że znalazł odpowiedni model, to jeszcze załatwił naprawdę spory rabat, żeby jego siostra nie musiała tyle płacić. Chciał kupić je za swoje pieniądze, jednak bycie upartym nie tylko jego cechowało spośród trójki rodzeństwa.
-Mamy tutaj coś dla Mii, chyba największa paczka jaka tutaj jest. Zawołaj może mamusię, żeby ci pomogła, co?
Mia dostała naprawdę ogromną paczkę, przewyższała ją wzrostem i z pewnością także wagą. Mela poprosiła, żebyśmy złożyli się tylko na ten jeden, bo nie mają już miejsca na zabawki, zwłaszcza, że myślą o drugim dziecku. Złożyliśmy się na ogromny domek do ogrodu, a właściwie małą piekarnię, do której Mia na pewno się zmieści, będzie miała swoją kuchnię z całym wyposażeniem, babeczki i ladę z kasą do sprzedawania swoich wyrobów. Na prawdziwe rzeczy jeszcze za szybko, ale kto wie, może pójdzie krokami mamy i otworzy swój własny lokal?
-A co my tu mamy za brzdąca? –zdziwił się Mikołaj, spoglądając na Marisę. Moja śliczna dziewczynka zaśmiała się i odsunęła dwa kroki od niego. Wstałam z kanapy i podeszłam do niej.
-Zobacz, Święty Mikołaj do ciebie przyszedł. Nie bój się.
Razem podeszłyśmy do naszego „gościa” i jak chciał, posadziłam Marisę na kolanach.
-Taka mała dziewczynka na pewno była grzeczna, mam tu dla ciebie prezent! –powiedział i podał jej dużą torbę, do której Marco poprzerzucał wszystkie prezenty. Takim sposobem każde dziecko dostało po jednej paczce od Mikołaja i wszystko było sprawiedliwie.
-Dziadek! –powiedziała, gdy w moje ręce został przekazany upominek dla niej. Spojrzałam na Marco z uśmiechem. Pierwszy raz, ładnie powiedziała „dziadek”. Nie „dzida” ani „dada”.
-Ale ja nie jestem dziadek, ja jestem Święty Mikołaj. Widzisz jaki mam gruby brzuch?
-Dziadek –powtórzyła Mari i roześmiała się głośno. Marco podszedł do mnie i objął od tyłu. Oboje się śmialiśmy, nasza mała pani detektyw. Wujek Karl również się uśmiechał, nie był zbyt rozmowny, ale nie trzeba takim być, by wprowadzić samą swoją obecnością  radość u innych.
Marisa podniosła się lekko i pociągnęła za sztuczną brodę Mikołaja.
-Ała, nie wolno ciągnąć Mikołaja za brodę! Bo będzie bez brody i co wtedy?
-Marisa, to jest Mikołaj! –wtrącił się Nico. –Dziadek jest w garażu.
-To prawda, widziałem się z nim, naprawia akumulator. Bardzo miły człowiek-potwierdził dziadek-Mikołaj.
-Dziadeek –zanosiła się dalej śmiechem moja kruszynka. Oczywiście jej włosy żyły już własnym życiem, nie dawała ich sobie związać za żadne skarby.
-To nie dziadek! –upierał się chłopiec. –Chodź, pójdziemy do garażu i zobaczysz, że tam jest dziadek, a to jest Święty Mikołaj.
-Oj, ale dziadek musi się skupić. Nie wolno przerywać w naprawie auta. Mi, jak zepsuł się renifer to naprawialiśmy go ze trzy tygodnie! A teraz wszyscy zadowoleni, Nico, twoje sanki. Teraz uciekam, żeby zdążyć do kolejnych dzieci! Ho, ho, ho! Wesołych świąt!
Thomas wstał z fotela, pogłaskał każde dziecko po głowie, zadzwonił dzwonkiem i ruszył w stronę wyjścia z domu.

-Nie kominem? –podrapał się po głowie chłopiec. Wzruszył ramionami i pobiegł do swojego prezentu. Zajęliśmy się Marisą, która próbowała dokopać się do swoich prezentów. Usiedliśmy we trójkę na kanapie i zaczęliśmy odpakowywać prezent.
Marisa najpierw wyciągnęła drewnianą kolejkę, którą kupiliśmy już jakiś czas temu, ale postanowiliśmy ją potrzymać na święta. W wagonikach można było coś położyć, od razu pomyśleliśmy o gumowych zwierzątkach z farmy, więc musieliśmy ją wziąć. A Marco już czekał na układanie torów, miały mnóstwo części, co dawało multum kombinacji. Chociaż dzięki ciuchci Marco miał namiastkę posiadania syna.
Dostała też ubranka dla swojej lalki i gumowe rybki i kaczuszki do kąpieli. Była też przepiękna sukieneczka na wiosnę i komplecik spodenki i bluzeczka. Troszkę większy rozmiar, stawiałam na Melanie, trafiła w dziesiątkę. Trochę mniej w dziesiątkę okazał się prezent dorzucony do środka w osobnej torebce. Marco wyciągnął z niego trochę większe śpioszki w marynistycznych kolorach i pozytywkę, jaką często przypina się w wózku dla maluszka albo maxi-cosi.
-Manuela powiedziała, że macie małą córkę, więc tak pomyślałam i…-zaczęła tłumaczyć się w zakłopotaniu ciotka Amanda, widząc zaskoczenie w oczach Marco.
-Nic się nie stało. Na pewno jeszcze kiedyś się przyda, dziękujemy –powiedział uprzejmie i odłożył śpiochy na bok, pozwalając Marisie przejąć dla siebie swój prezent.
W tym czasie wrócił też dziadek Thomas, dla autentyczności z wybrudzoną ścierką rękach i plamą od smaru na policzku. Nico z Mią przybiegli do niego i zaczęli opowiadać całe zajście, które przegapił. Tata Marco niespodziewanie odkrył, że pod choinką są jeszcze prezenty dla reszty z nas i tak dzieciaki zajęły się rozdawaniem ich wszystkim zebranym.
-Myślałem, że ten prezent był od ciebie –szepnął mi na ucho, jeszcze mocniej ściskając mnie w pasie. Spojrzałam na niego z lekkim zaskoczeniem. Był trochę zagubiony, ale też spokojny i uśmiechnięty. Pogładziłam dłonią po jego policzku i czule musnęłam jego usta.
-Daj mi trochę czasu, Marco. Czuję się kochana, bezpieczna, mam wszystko, o czym marzyłam. Ale jeszcze chcę choć trochę pobyć mamą tylko dla Marisy. Jestem na zastrzyku i chciałabym w styczniu wziąć kolejny.
-Nie proś mnie o zgodę na takie rzeczy –zaśmiał się pod nosem i posadził mnie na swoich kolanach. Zamknął mnie mocno w uścisku i ani mu się śniło puścić. –Wszystko zależy od ciebie, czy przyjmiesz kolejny, czy nie. Nie pytaj mnie o żadne zgody ani opinie. Chcę tylko, żebyś była szczęśliwa.
-Jestem szczęśliwa.
-I to mnie bardzo cieszy –zaśmiał się i pocałował mnie za uchem.
Dostaliśmy śliczne, drobne prezenty i każdy nas bardzo ucieszył. Przez to, że z Marco nie robiliśmy sobie prezentów, mój mąż musiał napisać do sióstr, że kończy mi się mój ukochany perfum, bo taki właśnie dostałam. Było też kilka książek i dużo słodyczy, zapas kwaśnych żelków na pół roku. Ale to te podarowane prezenty cieszyły nas najbardziej. Najbardziej wzruszającym momentem był ten, gdy wujek Karl odpakował paczkę, na której zawijanie poświęciliśmy najwięcej czasu. Marco dobrze wiedział, co ucieszy wujka i na nim nie zamierzał oszczędzać ani jednego euro. Gdy tylko powiedział, co mu kupi i to, że naprawdę bardzo go lubi, wiedziałam, że będzie wyjątkowy, miał specjalne miejsce w jego sercu.
W oczach wujka Karla pojawiły się łzy, gdy z tekturowego pudełka wyjął zwinięty, gruby, zimowy płaszcz od Ralpha Laurena. Pod nim znalazł eleganckie, skórzane, błyszczące buty z BOSS’a i jego ulubiona szkocka whiskey.

-Marco, ty krnąbrny smarkaczu! –westchnął, spoglądając to na nas, to na swój prezent.
-Tak, wujku? –uśmiechnął się szeroko.
-Chodź rzesz tu jak do ciebie mówię –pogroził mu palcem, a po jego policzku zaczęła spływać pojedyncza łza. Po moich spływały już cztery. Zeszłam z jego kolan i przytuliłam się do Isy, która bawiła się obok swoimi nowymi klockami. Blondyn podszedł do niego i nachylił się, by słyszeć, co do niego mówił. Rozmawiali przez chwilę, policzki Marco aż się zaróżowiły, z pewnością starszy pan zasypywał go podziękowaniami i komplementami. Tak, był aniołem. Na koniec tak mocno, na ile tylko miał sił, objął go i nie chciał puścić.
-Kiedy pytaliśmy wujka, co chciałby dostać na święta, odpowiedział, że ciepłą kurtkę i eleganckie buty. Mówił to już w zeszłym roku. Myśleliśmy, że żartował, ale Marco w tym roku wysłał nam wiadomość, żebyśmy nie kupowali wujkowi butów i kurtki, bo on się tym zajmie. Boże, nikt nawet nie potraktował tej prośby poważnie, a on chciał ciepłą kurtkę i eleganckie buty. Tylko tyle.
-Ma najlepszą i najcieplejszą ciepłą kurtkę i najbardziej eleganckie eleganckie buty, o jakich mógł sobie zamarzyć, Melanie –odpowiedziałam równie wzruszona, co siostra Marco.
-Rosalie –powiedział ciepło Karl, gdy puścił już Marco. Posadziłam Marisę na kanapie i poszłam do Marco i wujka, który otarł swoją łzę i uśmiechał się do mnie szeroko. –Dziękuję wam bardzo –powiedział, gdy dotarłam do krzesła, na którym siedział.
-Cieszę się, że wszystko ci się podoba –powiedziałam, po czym zostałam równie mocno przytulona, co mój mąż kilka chwil temu.
-Nie bój się niczego, dziewczyno. Kochajcie się i idźcie przez życie. Nie przejmuj się ani Manuelą, ani Amandą ani nikim. Nie musisz czuć się niepewnie, tu jest twoje miejsce. Głowa do góry i pokaż im wszystkim. Jesteś jego żoną, to powód do dumy, tak jak on jest dumny z ciebie.
-Dziękuję, wujku.
-I nie płacz nad starym dziadkiem. Macie śliczną dziewczynkę, a jak Marco mówi, że śpiochy się jeszcze przydadzą, to tylko trzymam kciuki i dobrej zabawy, tak przy okazji.
Roześmiałam się i mocno objęłam wujka. Jego słowa były dla mnie bardzo ważne. Może miał rację o mojej niepewności odnośnie rodziny Marco, musiałam nad tym popracować. Nie wszystko wyszło idealnie, gniew i awantury sióstr Amandy i Manueli trochę mnie zbiły z tropu, jednak najwyraźniej niepotrzebnie.
Naśladując swoją żonę, wujek Karl ze śmiechem pociągnął mnie za policzek. Podziękował nam raz jeszcze i zajął się ubieraniem nowych butów.

W radio zaczęła lecieć jedna z moich ulubionych świątecznych piosenek, „White Christmas” w wykonaniu The Drifters. Podbiegłam do niego i zgłośniłam na tyle, by każdy mógł usłyszeć właśnie tę piosenkę. Biegiem wróciłam do Marco, który wciąż stał niedaleko wujka Karla. Pociągnęłam go za ręce w puste miejsce niedaleko choinki, strzepałam szpilki ze stóp, ułożyłam dłonie Marco na swoich biodrach, a swoimi oplotłam jego szyję. Zaczęłam prowadzić go w tańcu, kiwając się na boki, przestępując z jednej nogi na drugą, śmiejąc się przy tym. Mój mąż był przez moment naprawdę zaskoczony, lecz po chwili obrócił mnie trzy razy i sam przejął stery w naszym bujanym tańcu. Gdy moje spojrzenie spotkało się z uradowanym wzrokiem wujka Karla, mrugnął do mnie i uniósł do góry kciuk. Greg z Melanie dołączyli do nas, a nawet mała Mia podeszła do rodziców i zaczęła obok tańczyć sama, kręcąc biodrami jakby miała hula hop. Tańczyliśmy do ostatnich taktów piosenki, kończąc taniec prosto pod jemiołą. Nie pozostało nam nic innego, niż spełnienie i tej świątecznej tradycji.


***

Siedzieliśmy już wszyscy przy herbacie i ciastkach. Wujek Karl założył od razu swoje nowe buty i co chwila na nie z dumą spoglądał. Kurtkę także przymierzył, lecz odwiesił sobie na oparcie krzesła, gdy zrobiło mu się zbyt gorąco. Ciocia Amanda była pochłonięta rozmową ze swoją siostrą, Thomas dyskutował o czymś zawzięcie z Karlem, a my zajęliśmy kanapę. Ja na kolanach Marco, Melanie u Grega, a Yvonne miała całą jedną trzecią kanapy tylko dla siebie. Dzieciaki bawiły się grzecznie razem na dywanie i budowały coś z kloców. W tle kolejny raz leciały z płyty kolędy, w kominku radośnie tańczył ogień, a za oknem hulał śnieg. Po raz pierwszy od dawna mogłam brać udział w takiej wigilii, było nam razem cudownie. Rozmawialiśmy już przez telefon z Mario i Ann i wysłaliśmy sms do Ulli i Jürgena z dopiskiem, że już nie możemy doczekać się ich jutrzejszego przybycia.
Siedziałam wtulona w mojego męża, a on czule głaskał mnie po ramieniu. Od czasu do czasu któreś z nas podejmowało nowy temat do rozmowy, lecz nie było to w tym momencie najważniejsze. Pięknie było tak po prostu w ciszy obserwować wszystko wokół. Obraz za oknami, bawiące się dzieci, ogień, rodzinę przy stole, porozrzucane torby z prezentami. To zdarzało się tylko raz w roku i wbrew pozorom, dodawało energii i siły.

-Yvonne, a Adam jest chory? –zapytała Manuela. Thomas również przerwał rozmowę, żeby spojrzeć na córkę i otrzymać odpowiedź na pytanie, które pewnie zadał sobie dzisiaj każdy z nas.
-Po prostu pojechał na święta do swoich rodziców.
-Mogłaś powiedzieć, nie obrazilibyśmy się, gdybyś pojechała na wigilię do teściów. Przyjedźcie do nas jutro, dawno się nie widzieliśmy –zaproponowała miło. Uśmiechnęłam się i przymknęłam oczy, gdy Marco zaczął przyjemnie uciskać mój kark i ramiona.
-To nie jest najlepszy pomysł. Nie jesteśmy już razem.
Marco zastygł w bezruchu, ja otworzyłam oczy, bo nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie usłyszałam.
-Jak to? Co się stało?
W oczach Manueli dostrzegłam prawdziwe przerażenie i druzgocący smutek. Yvonne cały czas była taka radosna i dusiła w sobie to, że mąż zostawił ją tuż przed świętami.
-Ma ładniejszą, seksowniejszą i młodszą partnerkę i to z nią teraz chce być.
-To nie możliwe –szepnęła do siebie pani Reus i spojrzała na Thomasa, próbując znaleźć u niego jakąś pomoc i wyjaśnienie.
-Przynajmniej tak mi powiedział dwa dni temu, gdy zabierał kilka swoich rzeczy z szafy –wyjaśniła spokojnie Yvonne, choć ja doskonale czułam, że aż drżała z emocji, które od środka rozrywały ją na strzępy.
-Wiesz, to nie do końca tylko jego wina. Chyba każdy widzi, że już nie jesteś tak chuda jak w dniu ślubu –stwierdziła kąśliwie ciotka Amanda. Yvonne zerwała się z płaczem z kanapy i pobiegła pędem po schodach na górę. Nie mogłam jej tak zostawić. Wstałam z kolan Marco i ruszyłam za nią.
-Jak pani mogła –spojrzałam na Amandę, która siedziała niewzruszona na swoim krześle. Weszłam cicho po schodach i od razu skręciłam do dawnego pokoju sióstr mojego męża, słysząc z niego ciche łkanie.

-Yvonne..
Blondynka leżała wtulona w kołdrę i zanosiła się płaczem. Zdjęłam buty i ostrożnie położyłam się koło niej na łóżku. Odgarnęłam włosy z jej twarzy i przytuliłam. Tak wiele chciałam jej powiedzieć, ale w takich chwilach nie było odpowiednich słów. Trwałyśmy w uścisku kilka minut, dopóki Yvonne nie postanowiła się odezwać.
-Rose, jestem naprawdę taka gruba?
-Skarbie, nie myśl tak nawet. To nie twoja wina.
-Co więc mam myśleć? Kochałam go, mamy synka, tego wspaniałego synka! Czym on sobie na to zasłużył, czym ja? Nie jestem już taka młoda, nie jestem taka wysportowana i chuda...
-Jesteś piękna, dobra i wyjątkowa. Jesteś niesamowitą mamą, wychowałaś synka na grzecznego, niezwykle uprzejmego chłopczyka. Jest małym gentlemanem. Możesz być z siebie dumna..
-A jak to moja wina?
-Nie-zaprzeczyłam. Miałam ochotę powyrywać zalakierowane włosy wrednej ciotce, przez nią Yv jeszcze mocniej cierpiała.
Drzwi otworzyły się, a w nich stanęła pani Manuela. Yvonne przytuliła się mocniej do mnie i dalej płakała.
-Rosalie, pójdziesz na dół? Chciałabym porozmawiać z Yvonne, a Marco wychodzi z siebie, mnie nie chce słuchać.
-Mam pójść? Jak chcesz, zostanę -zwróciłam się do siostry Marco. Yvonne nic nie odpowiedziała. -Kochanie, nie płacz. Jesteś piękna, nie możesz się dołować przez swoją ciotkę. Szczerze? Lepiej niech sama spojrzy w lustro.
Yvonne zachichotała. To był chichot, który z pewnością był jej potrzebny.
-Widziałaś jej włosy? One nawet się nie ruszały! -dodała Yvonne, ocierając łzy z policzków i roześmiała się na cały głos.
-Dlatego nie będziesz się przejmować uwagami ciotki, której włosy są bardziej śliskie niż podjazd domu twoich rodziców.
-Och, Rosie. Dlaczego? - Śmiech znów przerodził się w płacz, przytuliłam ją jak maleńką Marisę, gdy ta płakała. Na moją księżniczkę zawsze działało.
-Nie wiem, kochana. Nie mam pojęcia. Ale to nie jest koniec, jesteś piękna, młoda, wszystko przed tobą. Masz synka, który zawsze będzie przy tobie. I możesz zawsze liczyć na mnie, Marco, Melę, Gregora... Chociaż niedługo będziemy już mieszkać w Anglii, zawsze będziemy gotowi ci pomóc.
-Masz też mnie i tatę-dodała Manuela, siadając w pobliżu mnie i położyła dłoń na plecach swojej córki.
-Pójdę do Marco i zaraz wracam.
-Wróć szybko -uśmiechnęła się słabo i odwróciła do swojej mamy. Manuela dotknęła jej rozgrzanego policzka, a po chwili mocno przytuliła do swojej piersi. Uśmiechnęłam się i po cichu wyszłam z pokoju.

Marco stał w kuchni oparty o zlew. Chociaż miał na sobie koszulę, doskonale widziałam jego spięte mięśnie. Był naprawdę zły, teściowa wcale nie przesadzała.

-Kochanie?
Zbliżyłam się do niego i zatrzymałam na krok obok. Nie dostałam żadnej odpowiedzi. Delikatnie położyłam dłoń na jego plecach i podeszłam odrobinę bliżej.
-Rose, to nie jest najlepszy moment.
-Właśnie, że najlepszy- powiedziałam i trochę pewniej objęłam go dłońmi. Oddychał ciężko i nawet nie rozluźnił się od mojego dotyku.
-Jestem tak wściekle, kurewsko zły. Mam ochotę coś rozwalić, a najlepiej pojechać do tego gnoja i przyozdobić jego buźkę tak, żeby już żadna kobieta na niego nie spojrzała.
-Wiem, jestem podobnie zła, choć nie wiem, czy potrafiłabym mu dobrze przywalić.
-Nie mów tak, proszę, bo powstrzymuję się tylko ze względu na ciebie i naszą córkę-westchnął i obrócił się przodem do mnie. Nie minęła sekunda, a już ściskał mnie mocno w ramionach, wtulając policzek w zagłębienie mojej szyi.
-To dobrze-przyznałam, głaszcząc go uspokajająco po głowie. -Nie chciałabym odwiedzać męża w więzieniu.
-Fakt, nie pobawilibyśmy się z Marisą, ani wspólnie nie pogotowali.
-Seks przy współwięźniach też byłby mało komfortowy -dodałam. Na ustach Marco pojawił się uśmiech.
-Dobrze, że tu jesteś.
-Nie wiedziałam, że to tak jest, ale święta to bardzo szalony czas.
-Przykro mi, że to tak wyszło. Inaczej to sobie wyobrażałem.
-Mnie się podobało wszystko, dopóki Yv nie powiedziała o odejściu Adama. Pomożemy jej, prawda?
-Oczywiście. Ostrzegałem go, obiecywał, że nie skrzywdzi Yvonne. Moja mała siostrzyczka...
-Da sobie radę. Ja dałam, mając was przy sobie, teraz my pomożemy jej. Gdy przeprowadzimy się do Manchesteru możemy dać Yvonne i Nico nasze mieszkanie? Pokój Isy przerobi się na chłopięcy, ale to tylko drobne poprawki.
-Dobrze, że cię mam. Nie wpadłem na ten pomysł.
-Mam jeszcze jeden pomysł, ale muszę zadzwonić i wtedy powiem ci, czy wypali.
-Czekam i trzymam kciuki -uśmiechnął się i przysunął swoje usta do moich, by po chwili ocierania się o moje wargi w końcu pochłonąć je w żarliwym pocałunku. Byliśmy go spragnieni cały ten wieczór, w tej jednej chwili mogliśmy oddać sobie w nim wszystkie nasze uczucia. Pocałunki były strasznie uzależniające. I niebezpieczne. Gdyby nie dom państwa Reus i okropne okoliczności rozstania się z mężem siostry Marco, pragnęlibyśmy jedynie znalezienia wolnej, prywatnej przestrzeni z małym łóżkiem, albo chociaż kanapą czy niewielkim szezlongiem. Teraz mieliśmy tylko moment dla siebie, żeby oddać sobie wzajemnie całą naszą miłość, która napełni nas siłą. Na dobre i złe, mój Marco.
-Marco, Rose, wujek z ciocią jadą. Chodźcie się pożegnać.
Mia zupełnie nie przejmując się sytuacją, w jakiej nas zastała, weszła do kuchn i czekała, aż ruszymy razem z nią do cioci i wujka.
Marco na koniec skradł mi całusa ze specjalnie głośnym cmoknięciem, demonstrując siostrze, że wcale jej obecność nie peszy go, by przestać całować żonę. Zaśmiałam się pod nosem i zeskoczyłam z kuchennego blatu, na którym w którymś momencie naszych pieszczot zostałam posadzona.

Wujek Karl ubrany był już w nowy płaszcz i nowe buty. Stary wisiał na wieszaku i nawet nie zamierzał zbierać go ze sobą.
-Wujku -zaczął Marco, zwracając na nas jego uwagę.
-Strasznie mi przykro, że tak szybko to wszystko się musiało skończyć -przyznałam. Chętnie jeszcze posiedziałabym z nim, chociażby w milczeniu. Jako pierwsza objełam go, później uczynił to Marco.
-Co z Yvonne?
-Płacze, ale wyciągniemy ją z tego -obiecałam. Wiedziałam z resztą, że tak właśnie się stanie i to niedługo.
-Jestem już na to za stary. Obiecałem mojej żonie na ślubie, że nie opuszczę jej aż do śmierci, czasem plułem w brodę, ale dotrzymam obietnicy. Czasem Amanda jest bardzo... Sami wiecie. Czasem powinna ugryźć się w język, nie rozumie, że tak łatwo kogoś zranić. Ale to bardzo dobra kobieta. Mam nadzieję, że Yvonne wydobrzeje. Czas na mnie, dzieciaki. Cieszę się, że cię poznałem Rosalie. I waszą córeczkę także, jest bardzo mądra. Trzymajcie się siebie, a wszystko się ułoży. I powiedzenia w nowym klubie, trzymam kciuki.
-To była twoja najdłuższa wypowiedź odkąd pamiętam, wujku -Marco roześmiał się serdecznie, klepiąc po plecach poczciwego staruszka. Karl uśmiechnął się rozbawiony i pokręcił głową.
-Kiedy trzeba, to gadam. Wolę milczeć, gdy nie mam nic do powiedzenia.
-Do zobaczenia w takim razie. Nie martw się o Yvonne, nie damy jej się załamać-powiedział Marco. Wujek kiwnął głową i objał każde z nas raz jeszcze. Przyszli też Mela i Gregor z dziećmi i Thomas. Marisa pomachała wujkowi, a Mia posłała buziaka w powietrzu.
-Urocze dzieciaki -zaśmiał się, wychodząc z domu. Thomas założył swoją kurtkę i ruszył z nim do samochodu, żeby odwieźć ich do domu. Pomachaliśmy wszyscy wujkowi. Nim wsiadł jeszcze do samochodu podniosł lekko nogę i zamachał stopą w nowym bucie, a później poklepał się po nowej kurtce.
Marco zaśmiał się i kiwnął głową w jego stronę.
-Cieszy się jak dziecko-stwierdziła Mela.
-I o to właśnie chodziło! Idziemy do środka.
-Ja muszę zadzwonić.
-Ja proponuję, że na resztę wieczoru tatusiowie zajmą się dziećmi, a my z Rose i Yv będziemy na górze narzekać na waszą nędzną rasę-zaproponowała Melanie. Marco od razu przytulił się do mnie i pocałował delikatnie w kącik ust.
-Pamiętaj, kochanie, co mówił wujek. Nie musisz nic mówić, gdy nie masz na taki temat nic do powiedzenia, tak jest zdecydowanie lepiej-przypomniał mi, uśmiechając się szeroko.
Przewróciłam oczami i ruszyłam do salonu, żeby znaleźć telefon i zadzwonić do Ann. Domyślałam się, że dzisiaj nic nie załatwię ale może po świętach dzięki znajomościom modelki mój plan uda się zrealizować.

***

-Patrzcie co mam!
W drzwiach stanęła Melanie, dumnie unosząc w dłoni butelkę szampana.
-Splądrowałaś jeszcze jakieś prezenty? –zaśmiałam się, wtulając w pierś Marco. Panowie opiekowali się dzieciakami, dopóki cała trójka nie posnęła. W sypialni dziadków wyłożyli duży materac, na którym zasnęli Nico z Mią, a Marisę położyliśmy w dawnym łóżku Marco w pokoju naprzeciwko. Panowie dzięki temu mogli do nas przyjść i wypić w nagrodę po puszce piwa bez alkoholu. Zrobiliśmy sobie małą imprezę, upewniając się wcześniej, że z Yvonne już jest lepiej i ewentualne picie nie będzie topieniem smutków, które utrwali się na dłuższy czas.

-Barek ojca –odparła dumnie Mela. Roześmialiśmy się wszyscy i zrobiliśmy jej miejsce. Trochę mi szumiało w głowie od poprzedniego wina z prezentu pana Thomasa, które miało naprawdę sporą zawartość alkoholu. Już mocno szumiało mi w głowie.
-Wiecie, nie wiem, czy nie powinnam się wyprowadzić. Adam nie zamierza tego zrobić.
-Bo tak mu wygodnie –westchnął Gregor i objął swoją żonę, która zaczęła rozlewać nam do kieliszków szampana. Marco i Gregor nie pili, żeby móc zabrać nas do domu. Wydawało nam się jednak, że nastąpi to dopiero jutro i przenocujemy tutaj.
-Nie powinnaś się wyprowadzać –oznajmiłam poważnie i upiłam łyk szampana. Marco spojrzał na mnie zdziwiony. –Przyjadę jutro do ciebie i póki jest u rodziców, spakujemy dziada w siatki, wystawimy je przed drzwi i wymienimy zamki. A jak będzie się awanturował, zadzwonimy po Marco i Grega.
-Jestem za! –pierwszy powiedział Marco i pocałował mnie w policzek.
-Chętnie mu przywalę.
-Plan dobry, ale mieszkanie jest wspólne –westchnęła Yvonne.
-Mamy z Rose dobrych prawników. Umieją się wykłócać i trochę podkoloryzować historię, prawda?
-Oj, zdecydowanie prawda. Tylko nie wiadomo, czy będą chcieli dla nas znów pracować.
-Za dobre pieniądze nawet będą najlepszymi przyjaciółmi i ich największym ich marzeniem będzie zostać chrzestnymi naszego dziecka.
-Więc masz już mieszkanie i cokolwiek będziesz tylko chciała –stwierdziłam, wzruszając ramionami. –Zdrowie!
Wypiłyśmy do końca zawartość naszych kieliszków i uzupełniłyśmy je do pełna.
-Wydrukowałam dla ciebie teksty piosenek z playlisty. Wkleiłam do zeszytu, a okładkę pomalowałam razem z Marisą –wyznałam Marco. Tak nagle, chyba nie miałam najlepszej głowy do picia. Czy to już był etap, gdzie mówiłam wszystko, co przyjdzie mi na myśl?
-Chętnie już to zobaczę.
-Dobrze, że nie jesteś takim dupkiem. Chociaż na początku byłeś dupkiem. Rose, jesteś nieposłuszna i niegrzeczna! Masz robić co ci każę! Ale cię pragnę, najchętniej bym cię pieprzył ale cię nie dotknę! –naśladowałam przesadnie jego głos i roześmiałam się histerycznie. Gregor również się roześmiał i pocałował swoją żonę.
-Cieszę się, że nie jestem już dupkiem –przyznał i ścisnął mnie mocno w talii.
-Mmmm –westchnęłam i upiłam trochę szampana. Już miałam dość, ale nie mogłam przecież zostawić niewypitego kieliszka. –Ale ja ciebie pragnę. Teraz ja bym się z tobą pieprzyła ale nie mogę.
-Mi nie przeszkadza –odezwał się rozbawiony Gregor.
-Obrzydlistwo, nawet nie próbujcie! –zawołała Yvonne. –Nie chcę ani wiedzieć ani widzieć, co wy wyprawiacie.
-Kocham go, wiecie? Najpierw chciałam od niego uciec, a teraz go kocham i nigdzie nie chcę go puścić. I zostanę jego żoną żoną. Bo żoną już jestem. Och, mój Marco. Naprawdę, kiedyś ci urodzę drugie dziecko, obiecuję, wiesz? Będę dużą foką a ty będziesz mi przynosił dużo jedzenia, skoro chcesz. Ale jeszcze nie teraz. Teraz możemy się pieprzyć gdzie chcemy i kiedy chcemy.
-Malutka, już wystarczy twojego picia –powiedział mój mąż, wyjmując kieliszek z moich rąk. Sam wypił resztę i odstawił na podłogę.
-Ciasno tu –westchnęłam. Wszyscy siedzieliśmy na szerokim łóżku Yvonne i Melanie. Rozłożyliśmy je i chyba już tak zostaniemy na nim na całą noc. Poprawiłam się na udach Marco i pod pupą poczułam już jak trochę się podniecił. A może to moja pijana wyobraźnia? –Uuuuu –zaczęłam, ale już nie mogłam powiedzieć o tym, co czułam, bo moje usta zostały zamknięte przez jego cudowne wargi. Przekręciłam się na brzuch i zaczęłam całować go, póki nie straciłam tchu.

-Dzieciaki, trochę ciszej –usłyszałam głos pani Manueli. Może to omamy? Nawet nie przejęłam się tym i nadal całowałam jego cudowne usta. Naprawdę chciałam go pieprzyć. Ale nie mogłam. Teraz wiem co czuł, gdy się spotkaliśmy pierwszy raz. Okropne uczucie.
-You try me once, you’ll beg for more, oh –zaśpiewałam kawałek piosenki, która właśnie leciała. Spojrzałam na mojego męża i uśmiechnęłam się. Jego usta znów wykrzywiły się w seksownym półuśmiechu. Był tak apetyczny, że musiałam go znów pocałować.
-Widzisz, mamo. Mamy tu małą orgię –powiedział Greg.
-Właśnie widzę. Ciszej tą muzykę i rozmowy, dzieci śpią.
-Tak jest –zachichotała Melanie i wstała z łóżka. Westchnęłam i położyłam się niczym leniwiec na klatce piersiowej Marco. Tak było mi najwygodniej i miałam nadzieję, że jemu także.
-To szampan z barku taty? –znowu usłyszałam głos mojej teściowej.
-Tak jakoś wyszło –zaśmiała się Yvonne.
-Mam zły sen, Marco –mruknęłam. –Słyszę głos twojej mamy. Myślisz, że to znowu nalot z jej kosmiczną armią?
Klatka Marco zaczęła wibrować, może leżeliśmy na jakiejś poduszce masującej? Albo się śmiał, to też była jakaś opcja. Objął mnie dłońmi i pocałował w czubek głowy.
-Jeszcze nie śpisz –odpowiedział mi. –Nie możesz więc śnić.
-O magicznym pocałunku śnię. Książę może też by przydał się –zanuciłam kawałek piosenki z „Zaczarowanej”, którą oglądaliśmy ostatnio we trójkę.
-Idę spać, wy też lepiej się kładźcie, bo będziecie nieprzytomni. Marco, przypominam, że jutro przyjeżdżają do was goście.
-Wspaniale ich ugościmy –odpowiedział mój mąż.
-Dlatego usta są potrzebne tak, dotyk ich to zakochania znak… -kontynuowałam.
Drzwi się zamknęły, a po pokoju rozległ się głośny śmiech. Otworzyłam oczy i chyba się obudziłam z mojego snu.
-Że wy chcieliście się rozwieść –zaśmiała się Yvonne, spoglądając na naszą dwójkę.
-Wzięlibyśmy ślub pewnie dwa dni po orzeknięciu rozwodu –stwierdził Marco.
-Nie bądź tego taki pewien.
-Jestem pewien –odpowiedział i z uśmiechem pstryknął palcami w mój nos.
-Nie ma już szampana?
-Je..-zaczęła Melanie, ale zatrzymała się wpół słowa, widząc wzrok mojego męża.
-Dla ciebie już się skończył–odpowiedział.
Westchnęłam niezadowolona, ale i tak pocałowałam go w czubek brody. Przecież go kochałam.
-Nie myśleliście o drugim dziecku? –zapytała Melanie. Roześmiałam się i odwróciłam głowę na bok, żeby zobaczyć na własne oczy tą żartownisię.
-Ledwo daję sobie radę z dwójką. Trzecie to byłoby przesada.
-O ile wiem, masz tylko jedną córkę.
-I ten tu –powiedziałam i zastukałam palcem w ramię blondyna.
-Raz, dwa –policzyłam. –Boję się, że jak będzie trzecie, nie będę umiała dać mu wystarczająco miłości i opieki, na ile zasługuje.
-Dlaczego mi nie powiedziałaś? –zapytał od razu Marco, głaszcząc mnie czule po głowie.
-Powiedziałeś, że dasz mi czas.
-Ale to zupełnie inna sprawa –szepnął. –Bałaś się, że nie będziesz umiała pokochać Marisy i co?
-Podobno dużo rodziców tak myśli i to myślenie kończy się dopiero wtedy, gdy pojawia się drugie dziecko.
-Piszczu też tak mówił –poparł siostrę Marco.
-Przestańcie już mi o tym mówić. Nie chcę jeszcze i koniec. Mam dziecko, mam męża. Nie jestem maszynką do wydawania dzieci, jak wszyscy uważają –powiedziałam i nie wiadomo czemu, rozpłakałam się. Chyba naprawdę za dużo wypiłam, emocje brały górę. Być może te zbyt głęboko w sobie trzymałam i uważałam za swoje urojone obawy.
-Ciii, przepraszam, kochanie –szepnął Marco, poprawiając mnie sobie w ramionach, żeby nam obojgu było wygodniej.
-Co za gówniane, płaczące święta. Najpierw płacze Marisa, później wujek, ja, no i teraz Rosalie. Melanie, napijesz się?
-Dawaj –zgodziła się.
Marco kołysał mnie ostrożnie w swoich ramionach i szeptał, jak bardzo przeprasza i jest mu przykro. Przytuliłam się do niego i uśmiechnęłam. Może potrzebowałam się upić i mu o tym powiedzieć?
-Ja też przepraszam.
-Jestem szczęśliwy, że cię mam. I naszą Marisę. Jeśli nie chcesz, to mi wystarczy w pełni.
-Kocham cię. Mogę iść znów spać?
-Możesz, moja laleczko –powiedział czule. Wciąż mnie obejmując, drugą ręką nakrył nas kocem i ułożył się wygodniej na kawałku łóżka.
-O magicznym pocałunku śnię –zaczęłam znów nucić. Marco uśmiechnął się i złożył na moim policzku magiczny pocałunek. –Tego kto tak pocałuje mnie, obdarzyć za to mym sercem chcę.
-Już to zrobiłaś. A dla pewności, będę cię tak całować każdego następnego dnia naszego życia –odpowiedział mi szeptem. W tle słyszałam jeszcze szepty sióstr Marco i Gregora. Miałam nadzieję, że poukłada się niedługo nam wszystkim i pomożemy Yvonne, by znów stanęła na nogi i była szczęśliwa, i ona i jej cudowny synek.To były bardzo intensywne święta, a to dopiero ich pierwszy dzień. Potrzebowałam więcej snu i szampana, by przeżyć resztę.




~~~
Zaraz osiemdziesiąty rodział! Nie mam pojęcia, kto i kiedy majstrował przy czasie, ale to wszystko poleciało zbyt szybko. Został mi jeszcze jeden tydzień wolnego.. Mam nadzieję, że też uda mi się napisać kilka zdań... Lub też stron..80 rozdziału.😀❤ Jak zwykle czekam na Wasze komentarze i opinie odnośnie powyższego, nawet nie wiecie ile sprawia to radości🙊💗
Całusy i do następnego! x.


2 komentarze:

  1. Ta Wigilia to był jakiś istny rollercoaster! Ale na całe szczęście skończyło się miło i w cudownej rodzinnej atmosferze rodzeństwa Reus.
    Bardzo mi szkoda Yv i małego Nico, ale mam nadzieję, że wszystko im się dobrze ułoży.
    A ciotka Amanda i mama Marco to dwie złe czarownice! Jestem święcie przekonana, że jakby pogrzebać porządnie w ich szafach, to znalazłyby się tam latające miotły - a może nawet całe kolekcje...

    Podsumowując, Święta były piękne. Teraz czas na przeprowadzkę, ślub i dziecko numer 2. Chociaż Marco mógłby postarać się o bliźniaki jako wyśmienity snajper ;p

    Czekam na następny. Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha kochana! Plan jest dobry, ale czy nie za prosty?🤔 Grzebanie w szafach-to całkiem prawdopodobne, ale też ta akcja to na własne ryzyko😁 Dziękuję i teraz ja czekam na rozdział u ciebie!💛 Buziaki!

      Usuń

Zapraszam do komentowania!❤️ To bardzo motywuje do pisania kolejnych rozdziałów!