sobota, 16 lutego 2019

Osiemdziesiąt


-Marco?-wymamrotałam sennie i ścisnęłam powieki przez okropny, pulsujący ból głowy.
-Jestem-usłyszałam jego kojący głos tuż obok, a potem pogłaskał mnie czule po policzku. Uśmiechnęłam się i otworzyłam oczy, by móc go zobaczyć.
-Marisa?-zapytałam, chcąc upewnić się, że nie powinniśmy znajdować się w innym miejscu niż teraz, leżąc w łóżku i patrząc sobie w oczy.
-Na dole, bawi się z dziadkiem i czeka aż babcia ogarnie śniadanie.
-Jürgen i Ulla?
-Napisałem im, że mamy kryzysową sytuację i najpierw jedziemy do domu Yv, już złatwiłem ślusarza, później razem z nią i Nico jedziemy do nich do domu.
-Mój facet jest aniołem -stwierdziłam. Marco zaśmiał się i ziewnął przeciągle.
-Towarzystwo dawno wstało?
-Nie, pierwsza była Yvonne, czekała aż się obudzą Mela z Gregiem. Wyszli we trójkę kilka minut temu i teraz się kłócą, że Greg wszedł pierwszy do łazienki i nie chce z niej wyjść.
-Och, to możemy jeszcze poleżeć -zaśmiałam się i zeszłam na bok, żeby już nie miażdżyć mojego męża swoim ciężarem, jak pewnie to miało miejsce całą noc.
-Rozpiąłem ci stanik w nocy i zdałem rajstopy.
-Dziękuję. Za ten czyn należy się buziak -stwierdziłam. Marco uśmiechnął się i sam nachylił się z by odebrać swoją nagrodę.
-Boli cię głowa?
-Trochę. Musimy cię zahartować w piciu. Jeszcze trochę i byś tańczyła do Shakiry.
-Jak nie ma w pobliżu Shakiry to nie tańczę -roześmiałam się, przypominając nasz pamiętny Sylwester. -Marco?
-Hmm?
-Gniewasz się na mnie?
-Za co?-zmarszczył brwi i odgarnął włosy z mojej twarzy.
-Nie powiedziałam ci... Nie myślałam o tym tak na co dzień, jakoś gdzieś to we mnie podświadomie siedziało i chyba potrzeba mi było odrobiny alkoholu, żeby to przyjąć do siebie i powiedzieć.O dziecku...
-Myszko. Przepraszam, jeśli czułaś nacisk i presję z mojej strony. Bardzo cię kocham i nie chcę, żebyś tak to odbierała, bo tak do niczego nas to nie doprowadzi. Obiecuję nic nie mówić i skupić się na tym, co mamy, a mamy wiele -przyznał, gładząc mnie po ramieniu. -Ale wiem, że twoje obawy są bezpodstawne, masz w sobie tyle miłości, że pokochasz wszystkie nasze dzieci i z pewnością wszystkie dostaną od ciebie tyle samo ciepła i miłości, zostaną tak samo dobrze wychowane i nie będą czuć się gorzej. Nie musisz w to wątpić, ja to wiem i jestem święcie przekonany. Znam cię jak nikt inny. Jesteś i zawsze będziesz cudowną mamą. I moją żoną, nigdy o mnie nie zapomnisz i mną też się będziesz opiekować i bardzo mnie kochać. I mi to pokazywać, ubierając przy tym te swoje słodkie koroneczki.
Zaśmiałam się i spojrzałam rozczulona na tego wspaniałego mężczyznę. Mojego i tylko mojego.
-To zasługuje na drugiego całusa.
-W tak szybkim czasie? To będzie dobry dzień.


Gdy zeszliśmy na dół, moja mała Marisa już przybiegła do mnie, wymachując swoją szmacianą lalą.
-Mój skarbie. Wyspałaś się?
-Tak, mami zobacz!
Schyliłam się, wzięłam ją na ręce i spojrzałam na jej zabawkę.
-Nowe ubranka?-zapytałam, obejmując ją i całując w policzek na dzień dobry. -Kto tak ją ładnie ubrał?
-Dziadek-wskazała paluszkiem na ukochanego dziadka. Uśmiechnęłam się do pana Thomasa i raz jeszcze wtuliłam się w tą śliczną, dużą dziewczynkę.
-Chodźcie, śniadanie już jest!-zawołała Melanie, wnosząc do jadalni półmisek z ciastami i moimi krokietami.
-Mam też świeżą jajecznicę ze szczypiorkiem i kanapeczki -dodała pani Manuela.
-Nie wiem jak wy, ale ja przedłużam swoją wigilię -stwierdził mój mąż i poszedł już do stołu.
-Jak Rose, główka boli?-zapytał Greg, uśmiechając się od ucha do ucha. Zaśmiałem się i usiadłam przy stole koło Marco.
-Nie boli, nie boli. A jak twoja?
-Czy ta dyskusja ma coś wspólnego z ubytkiem w moim prezencie?
-Jakim czym?-zapytała niewinnie Mela, biorąc ceramiczny czajniczek ze środka stołu. -Komu herbaty?
-Oj dzieciaki, dzieciaki-zaśmiał się i zajął miejsce na przeciw nas.
-Mamo, a przyjedzie dzisiaj tata?-zapytał niczego nieświadomy Nico, nakładając sobie na talerz pięknie przyozdobioną pomidorami, ogórkiem i szczypiorkiem kanapkę.
-Dzisiaj-zaczął Marco, chcąc pomóc siostrze i choć trochę opóźnić bardzo trudną rozmowę z jaką przyjdzie jej się zmierzyć. -Zabieramy ciebie i mamę z nami. Przyjedzie do nas w odwiedziny mój trener z żoną, synami i takim śmiesznym pieskiem. Będziesz się mógł z nim pobawić.
-Ale super! Mamo, a my kupimy pieska?
-Zobaczymy na razie jak będzie z tym pieskiem dzisiaj -odpowiedziała Yvonne z uśmiechem, posyłając nam wdzięczne spojrzenie.
-A może babcia z dziadkiem powinni kupić sobie pieska i mieć jakieś zajęcie?
-Thomasie -przewróciła oczami Manuela, słysząc absurdalny pomysł swojego męża.
-Dwie chihuahuy-zaproponował. Marco siedzący obok mnie zakrztusił się przełykanym kawałkiem sernika i nie mógł nabrać oddechu. Ja roześmiałam się na cały głos i nie mogłam tego powstrzymać. Marisa, zupełnie nie rozumiejąc, co jej mamusię tak bardzo rozbawiło, również się roześmiała. I wszyscy, poza Marco i panią Manuelą po kilku chwilach pokładali się ze śmiechu, nie mogąc się opanować.
-Własna rodzina i to w święta -parsknął blondyn, kiwając bezsilnie głową.
-To tak z miłości-zapewniłam, gładząc go po udzie.
-No z pewnością, kochanie.
Raz jeszcze się zaśmiałam, a żeby się uspokoić spojrzałam na moją malutką Marisę, która grzecznie jadła już kanapkę, jedzenie zawsze było dobrym rozwiązaniem na uspokojenie emocji. Musiałam brać z niej przykład.

Po śniadaniu postanowiliśmy się zbierać i jechać do mieszkania Yvonne. Zapakowaliśmy wszystkie prezenty do Astona, a fotelik dla Nico przenieśliśmy z samochodu Grega i Meli. Pożegnaliśmy się ze wszystkimi, dziękując za wspólnie spędzony czas i każde ruszyło w swoją stronę.

-Ty już dzisiaj rano się dodzwoniłeś do ślusarza?-dopytywała się Yvonne, gdy otwierała drzwi swojego mieszkania.
-Za podwójną stawkę przyjął zlecenie. Ma być tu za dwadzieścia minut. Pomóc wam z pakowaniem czy możemy iść do pokoju Nico się pobawić?
-Do Nico-powiedziała Yvonne, ku wielkiej uciesze swojego brata. Marco wziął ze sobą dzieciaki, a my z Yv zabrałyśmy worki na śmieci z kuchni i zajęłyśmy się szafami, żeby jak najszybciej spakować z nich rzeczy jej jeszcze-męża.
Ślusarz przyszedł punktualnie, zrobił swoje, później my wystawiłyśmy osiem worków przed drzwi.


-Jürgen napisał, że są już w domu. Możemy jechać -oznajmił Marco, gdy patrzyłyśmy właśnie, czy wszystko, włącznie z kosmetykami i szczoteczkami do zębów zostało spakowane.
-Strasznie tu pusto -westchnęła ciężko Yvonne.
-Możesz kupić sobie więcej ciuchów -zaśmiał się blondyn i objął ramieniem swoją siostrę.
-Może on ją jeszcze zostawi...
-Yvonne -westchnął i spojrzał troskliwie na swoją siostrę. -Jeśli ktoś zdradzi swoją miłość, nie zasługuje na żadną. Nie chcę, żebyś tkwiła w toksycznym związku.
-Sama coś o tym wiem -dodałam, łapiąc jej dłoń. -Nie warto pasować w się takie coś. Ani w związki z poczucia obowiązku. Oba takie przeżyłam i w żadnym nie czułam się dobrze.
-Mam nadzieję, że żaden z nich nie dotyczył mojego brata?-zapytała podejrzliwie. Zaśmiałam się i podkręciłam przecząco głową.
-Nie. Teraz czuję się sobą, lepszą sobą. Czuję się pewnie, szczęśliwie i swobodnie. Będąc z nim czuję, że jestem wolna, dostałam skrzydeł. Mam nadzieję, że pewnego dnia to poznasz. Ale to nie jest to, w czym utkwiłaś teraz.

Yvonne uśmiechnęła się lekko. Odeszła od nas na dwa kroki i ściągnęła obrączkę z palca.
-Na przetopkę i do sprzedania. Kupię za to tyle czekoladek ile wlezie.
Roześmialiśmy się we trójkę i ruszyliśmy po dzieciaki, żeby zabrać już je do naszych gości, którzy zamiast być przez nas odebranymi na lotnisku, musieli załatwiać sobie taksówki. Ale tak to już czasami było.

W samochodzie zadzwoniła do mnie Ann z samymi dobrymi wiadomościami. Mój humor już nie mógł być lepszy, choć wiedziałam, że za kilka minut zwariuje ze szczęścia, widząc moich kochanych Kloppów.
-Co tam u Ann?-zapytał Marco, spoglądając na mnie z zaciekawieniem.
-A dobrze...
-Znam ten uśmiech. Mów -zaśmial się mój mąż i czekał, aż wreszcie uchylę rąbka tajemnicy. Odwróciłam się do Yvonne i chwyciłm jej dłoń.
-Skarbie, ty wiesz, że ja chcę dla ciebie naprawdę jak najlepiej...
-Rose, to nie brzmi pokrzepiająco, tylko zaczynam się bać-weszła mi w słowo.
-No to cofam tamto -zaśmiałam się i zaczęłam się zastanawiać, jak to lekko jej przekazać. -Wczoraj zadzwoniłam do Ann-Kathrin i poprosiłam ją o coś...
-Taaak?
-I właśnie do mnie zadzwoniła i powiedziała, że to, o co prosiłam, jest załatwione i tylko jest do ugadania termin.
-Termin czego? Naprawdę mnie stesujesz.
-Sesji zdjęciowej..
-Czego?-pisnęła przerażona, patrząc się na mnie z przerażeniem. Marco się śmiał, ale nie skomentował póki co mojego planu.
-Jak zobaczyłam, że ciotka Amanda miała czelność ci tak dogadać, a ty w to uwierzyłaś, postanowiłam zrobić coś, co pomoże ci uwierzyć w siebie.
-Ale ja nie jestem modelką.
-Ani ja. Ale znam tego fotografa i wiem, że jest bardzo pomocny i pokaże ci jak zapozować, Ann załatwiła ci też makijaż, fryzurę i stylistkę, która przygotuje ci pełno ślicznych zestawów.
-Ale ja?
-Ty, ty -wreszcie dołączył się mój mąż. -To bardzo dobry pomysł. Na pewno będzie świetna atmosfera. Jak chcesz, to nawet Rose i Melanie mogą z tobą zapozować do kilku zdjęć.
-Albo Marco, takie zdjęcia dla całego rodzeństwa -odgryzłam się. Obrzucił mnie swoim obudzonym spojrzeniem i już zamilkł.
-Nic nie stracisz, to tylko zabawa.
-Ty też miałaś taką sesję?
-Tak, Ann mi zrobiła taką niespodziankę, chyba wtedy się trochę pokłóciliśmy i przyszedłeś na te zdjęcia, prawda?-upewniłam się, na co Marco kiwnął głową i uśmiechnął się lekko.
-Lubię te zdjęcia. Nasze wspólne też są fajne.
-Pamiętam, że mi pokazywałaś te twoje, ale wspólnych nie pamiętam...
-Coż, niektóre wspólne są do wglądu tylko przez nas.
-O mój Boże! Rozebraliście się do zdjęć?
Oczy Yvonne o mało nie wypadły z orbit. Zaśmiałam się i od razu pokręciłam głową.
-Do tych nie.
-Jak do tych? Były inne? Albo nie mówcie mi, nie chcę wiedzieć. Nie idę na żadną sesję.
-Idziesz -odpowiedzieliśmy równo i zaśmialiśmy się z tego. Przybiliśmy sobie żółwika.
-Rozebrałam się we Włoszech w naszym apartamencie, Marco robił zdjęcia-wytłumaczyłam.
-To ja wolę tamtego fotografa -zaśmiała się perliście Yvonne i pogłaskała swojego synka po włosach...
-Kiedy będziemy?-zapytał Nico.
-Już skręcamy w ulicę, gdzie mieszkają. Zaraz będziemy.
-Rosie?
-Hmm?
-Dziękuję-uśmiechnęła się siostra Marco, łapiąc mnie za rękę.
-Nie ma za co.

Brama do domu Jürgena i Ulli od razu zaczęła się dla nas otwierać, nawet nie musieliśmy puszczać sygnału, że już jesteśmy.
Marco nawet jeszcze nie wyłączył silnika, a ja już wybiegłam z samochodu i rzuciłam się w ramiona mojego ukochanego, utęsknionego Jürgena Kloppa.
-Jak dobrze cię widzieć! -westchnęłam, mocno go obejmując.
-Ciebie również. Wszystko dobrze?
-Tak. Yvonne rozstaje się z mężem i właśnie byliśmy go spakować i wystawić siatki przed drzwi.
-I zapomnieliście się przebrać po Wigilii -dodał, spoglądając na mnie i na wychodzącego z samochodu Marco w garniturze i eleganckich butach. Roześmialiśmy się oboje, bo miał rację, tego w swoich planach nie przewidzieliśmy.
-Co tak wesoło?-zawołał blondyn, który podszedł do tylnych drzwi, żeby odpiąć z fotelika Marisę.
-Wiesz o czym zapomnieliśmy?-zapytałam. Marco zmarszczył brwi i pokręcił przecząco głową. Uniosłam wyżej nogę w czarnej szpilce i podkręciłam nią. Wskazałam też na jego eleganckie buty i spodnie.
-Nie wierzę -zaśmiał się i spojrzał na naszą córkę z bezsilnością.
-Zostawicie u nas Yvonne i dzieciaki, a wy do przebrania się -przedstawił jedyne logiczne wyjście trener i zostawił mnie w progu domu, żeby podejść do samochodu i przywitać się ze swoim dawnym podopiecznym i wnuczką. -Nie chodź już tu w tych szpilach!-pogroził mi palcem, ukazując szereg swoich byłych zębów.
-Rosalie!-usłyszałam obok ciepły, kobiecy głos. Mógł należeć tylko do jednej osoby.
-Ulla -uśmiechnęłam się i objęłam z całych sił kobietę. Przed dom wybiegła też Emma, radośnie merdając ogonkiem. Wyszedł też Marc. Nie widywaliśmy się często, lecz był bardzo uprzejmy i serdeczny. Uścisnęliśmy się na powitanie i poczekałam, aż podejdzie do nas Yvonne i będę mogła ich sobie przedstawić.
-A gdzie macie syna numer dwa?-zaśmiałam się, gdy podszedł do nas Jürgen z Marisą na rękach.
-A syn numer dwa jest u dziewczyny, wyobraź sobie. Zakochał się i teraz poszli do jej rodziny świętować.
-O proszę.
-Nie wywieramy presji, ale Marc...-zaśmiał się Klopp, klepiąc syna po plecach. Marc przewrócił oczami i utkwił spojrzenie w Yvonne i Nico, którzy zbliżali się właśnie do nas.
-Yvonne, siostra Marco i jej synek Nico-przedstawiłam mu tę dwójkę.
-Miło mi. Marc-uśmiechnął się czarująco i uścisnął dłoń Yv, jak na mój gust troszkę zbyt długo. Wyczuwałam tu dłuższą znajomość.
-Poradzicie sobie? My tylko się przebierzemy i jesteśmy z powrotem.
-Oczywiście. Do zobaczenia później.

W swoich szpilkach wróciłam do samochodu przez cały zaśnieżony podjazd. Prawie się poślizngnęłam, na szczęście wpadłam prosto w ramiona Marco.
-Przywieziemy też rzeczy dla Mari.
-To tak się mówi, że się straciło głowę?
-Tak, dzisiaj straciliśmy. Wskakuj-zaśmiał się i otworzył mi drzwi do samochodu. Pomachaliśmy do wszystkich i wycofaliśmy się z podjazdu. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że zaplanowaliśmy tak dokładnie wyjazd do Yvonne, a o sobie samych zapomnieliśmy.

-Mamy czas, prawda?
-Prawda-przyznałam, spoglądając podejrzliwie na Marco, rozglądającego się, by dobrze wycofać z podjazdu auto.
-Mogą być korki na mieście, prawda?
-Prawda.
Już znałam ten uśmiech. Będą długie korki na mieście. Wyjątkowa długie.



***



Święta upłynęły nam w cudownej, rodzinnej atmosferze. Zabraliśmy z mieszkania rzeczy dla Marisy na przebranie, sami też się przebraliśmy, a za nim to nastąpiło musieliśmy wziąć długi prysznic. Tym razem prysznic, który miał tylko nazwę"prysznic", a coś zupełnie innego się tam działo.
Odprężeni i w codziennych ubraniach wróciliśmy do domu państwa Klopp, w którym nasze dziecko już szalało i nawet nie spostrzegło powrotu mamy i taty. Przywieźliśmy dla niej pełno ubranek na zmianę, ale widać było, że babcia Ulla miała wszystko, nasz maluch już biegał w nowych skarpetkach i uroczym dresie.
Przywieźliśmy też prezent dla nich. To była moja misja specjalna i długo szukałam odpowiednej ramki, takiej, jaką sobie wymyśliłam, żeby powkładać do niej zdjęcia.

-Dzieciaki..-westchnęła wzruszona Ulla, spoglądając na dużą ramę z kolażem zdjęć, które trzymał Marco. Była cała z drewna, przez środek przebiegał napis "Dziękuję", a dookoła powstawialiśmy zdjęcia zgodnie z biegiem czasu. Najpierw wspólne zdjęcie Jürgena, Ulli z półroczną Marisą na rękach. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że była taką malutką dzidzią, która jedynie leżała, puszczała bąbelki ze śliny i czasem próbowała się czołgać. Dzisiaj było jej wszędzie pełno i gdy miała dobry humor, gadała nam jak katarynka. Kolejne zostało zrobione kilka tygodni później, gdy Marisa ściągała mu okulary, chcąc się nimi pobawić. Oboje byli przy tym uśmiechnięci tak szeroko, że ten uśmiech wprost zarażał. Było też jedno, które zrobiłam im z ukrycia w parku przed moim starym mieszkaniem w Liverpoolu. To były jedne z pierwszych kroków Mari, dziadek z babcią trzymali ją po dwóch stronach za rączki i akurat w tym momencie podnosili w powietrzu.
Włożyłam też zdjęcie nasze wspólne z tego domu, na którym byliśmy już wszyscy razem, cała wielka rodzinka oraz jedno ze zdjęć moich i Marco z wakacji na wyspie, na którym byliśmy we trójkę, uśmiechnięci, zrelaksowani i w promieniach cieplutkiego słońca. Na ostatnim byliśmy sami z Marco, szliśmy razem na randkę, dostałam wtedy śliczny bukiet róż. Wyglądaliśmy razem tak dobrze, że Marco zaprowadził nas przed lustro i zrobił nam kilka zdjęć. Obejmowaliśmy się na nim, patrząc sobie w oczy, uśmiechając się szeroko. Ta cała chemia między zakochanymi, o której tyle się mówiło, doskonale była widoczna właśnie w tym ujęciu.

-Jestem z was taka dumna -westchnęła Ulla i nie minęło kilka sekund, gdy jej oczy zaszły łzami. Objęłam ją mocno i ucałowałam w policzek.
-Dziękuję za wasze wsparcie, gdy było mi trudno. Za nasze długie rozmowy. Byliście i jesteście dla mnie jak rodzina, której mogę powierzyć swoje wszystkie sekrety, obawy i radości... Dziękuję, że będąc dla siebie całkowicie obcy, stworzyliśmy coś tak wyjątkowego.
-My dziękujemy, że jesteś. Jesteś naszym jasnym promyczkiem. Nie możemy być szczęśliwsi, widząc was razem takich uśmiechniętych. Przede wszystkim razem. Pamiętam jak bałaś się wrócić do Marco, że cię nie będzie chciał, ani dziecka...
-Tamtego Marco już nie ma -zapewnił mój mąż, podchodząc do mnie i Ulli.
-Och jest, ale tak cudownie odmieniony przez miłość. Wyrosłeś na naszych oczach -zaśmiała się serdecznie Ulla, ocierając oczy i podeszła do mojego męża, żeby jego też uściskać.
-Dziękujemy. Kolor drewna idealnie pasuje do naszego domu w Liverpoolu, jak nas odwiedzicie, na pewno zobaczycie go w jakimś dobrym miejscu -zapewnił Klopp, przytulając mnie jedną ręką. W drugiej trzymał ramę i wciąż na nią z dumą spoglądał.
-Nawet jest zdjęcie moje z Marco, gdy byłem trenerem BVB.
-Nie mogło go tu nie być. Już wtedy byłeś dla niego szalenie ważny.
Klopp uśmiechnął się nieśmało i kiwnął głową.
-Idę odłożyć nasz piękny prezent w bezpieczne miejsce, niedostępne dla dzieciaków, a potem musicie nam koniecznie powiedzieć, co to tak nagle z tym City.

Wszystkim nam wspaniale się rozmawiało, ale też mieliśmy czas, żeby pobawić się z dziećmi. Ulla nawet zamówiła przez telefon zakupy do domu i razem, jak za starych czasów mogłyśmy urzędować w kuchni i przygotować razem obiad.
Zaplanowaliśmy następnego dnia wspólny wypad do zoo, choć nie mieliśmy pewności, czy wszystkie zwierzęta będą na wybiegach w taką pogodę. Zawsze jednak to dobre miejsce, żeby się przespacerować i zrelaksować. Ulepiliśmy też wszyscy razem dwa bałwany w ogrodzie i urządziliśmy spontaniczną bitwę na śnieżki.
Jürgen zrobił Marco cały wykład odnośnie bieżącej sytuacji w Premier League i Manchesteru City. Z takim przygotowaniem Marco nawet nie będzie uważany za całkowicie świeżego w nowej lidze. Na dniach miałam zabrać się za szukanie nam chwilowego mieszkania, ale świąteczne plany wypierały bieżące sprawy.

Dochodziła już dwudziesta druga, lecz żadne z nas nie odczuło później pory, nawet dzieciaki. Marisa po swojej popołudniowej drzemce wciąż była wulkanem energii, dostała w prezencie od dziadków wodne kolorowanki i w jedno popołudnie pomalowałyśmy pół książki. Wystarczyły pędzlki i kubeczek z wodą, kolory pojawiały się same po zetknięciu mokrego pędzelka z kartką. Marco cały czas nas obserwował, a później miał za zadanie ocenić nasze rysunki, gdy już skończyłyśmy. Nico miał swoje puzzle i komiksy, ale też włączyliśmy mu bajkę, każdy miał tu coś dla siebie i był zadowolony. Marzyłam, żeby za kilkanaście lat razem z Marco też mieć taki wielki dom, którego drzwi będą otwarte dla wszystkich naszych przyjaciół i rodziny, każdy będzie nas z chęcią odwiedzał, dzieci będą miały swój raj, a dorośli swoje miejsce w salonie. W powietrzu unosiłby się zawsze zapach pieczonych ciasteczek albo świeżego chleba. Życie mi pokazało, że wszystko jest możliwe, dlatego więc marzyłam i już wyobrażałam sobie jak to będzie. I chociaż nie miałam planu na wystrój wnętrz czy okolicę, to Marco i Marisa byli pierwszym i najważniejszym jego punktem. Dzięki nim to marzenie powstało, bez ich obecności nawet nie chciałoby mi się marzyć.


Gdy wróciliśmy późnym wieczorem do domu z myślą, że wreszcie położymy się spać do naszego wygodnego łóżka, do Marco zadzwoniła przerażona Yvonne i prosiła, żebyśmy przyjechali, bo pijany mąż dobija się do drzwi.
-Marisa już zasypia... -westchnęłam, spoglądając na małą, która już przebrana w piżamkę leżała na moim ramieniu.
-Pojadę sam. Poradzę sobie-stwierdził pewnie i ruszył do wieszaka, na którym wisiała jego kurtka.
-Na pewno? Zanim od niej wyjedziesz, porozmawiaj z nią jeszcze. Mam wrażenie, że wszystko idzie zbyt łatwo, wiem, że ludzie są różni, ale Yvonne jest wrażliwa, tak jak ty i Mela. A to nie jest takie proste do przetrawienia.
-Porozmawiam z nią. Cieszę się, że tak się troszczysz o moją siostrę. Będzie dobrze. Jest też silna, jak Mela, ja i ty.
-I Marco... -zaczęłam, spoglądając jak zapina kurtkę i szuka kluczyków. Spojrzał na mnie ciepło i zbliżył się o krok. -Uważaj na siebie. Zasługuje, żeby go walnąć, ale nie rób sam niczego głupiego. Minimalizm jest modny, a ja nie chcę się o ciebie zamartwiać i wozić cię do szpitala, żeby cię zszywali. Proszę, myśl tylko i spróbuj opanować emocje, nie dla tego drania, a dla nas. Myśl o nas, my myślimy..
-W każdej sekundzie, wiem-uśmiechnął się i potrząsnął ręką, na której zapięty był zegarek, który sprezentowałam mu na naszą rocznicę. "W każdej sekundzie myślę o Tobie. Na zawsze twoja, Rosalie". Wciąż go nosił i nie chciał nawet myśleć o jego zmianie. Wszystkim się już chwalił i pokazywał, nie wiedziałam, że sprawię mu tym aż tak wiele przyjemności.
Wział moją dłoń, trzymałam Mari ale też byłam ciekawa, co odpowie Marco. On milczał, ale powoli ściągnął mój pierścionek zaręczynowy z palca. Wziął telefon, włączył latarkę i skierował światło do wnętrza obrączki. Nim przyzwyczaiłam się do światła, zobaczyłam już wygrawerowane literki. Po chwili ułożyły się w całość.
"Ciałem, umysłem, sercem..Jestem twój. M."
-Jestem twój -powiedział i znów, ostrożnie, włożył pierścionek na mój palec. -Wszystko, co robię, robię myśląc o tobie, o was. Dlatego nie bój się o mnie. Z tobą jestem bezpieczny, jesteś cały czas przy mnie, jeśli nie ciałem, to w moich myślach i moim sercu. Idź spać i nie przejmuj się.
-Kocham cię. Uściskaj Yvonne i Nico. Zostań, dopóki nie zasną, a jeśli Yvonne będzie gotowa, powiedzcie mu, co się dzieje. Jest dzieckiem, ale bardzo mądrym dzieckiem i on wie, że coś jest nie w porządku.
-Bądź spokojna. Śpijcie dobrze, jutro się zobaczymy i pójdziemy do zoo.

Nachylił się i krótko pocałował mnie w usta, a później śpiącą Marisę w plecki i pogłaskał jej bosą stópkę. Uśmiechnęliśmy się do siebie i tak pożegnaliśmy. Miałam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze.
Poszłam położyć Marisę do łóżeczka, a później sama poszłam do łazienki i przebrałam się w piżamę.

Nie mogłam zasnąć, chociaż ostatnio się nie wyspałam. Patrzyłam wciąż na telefon i czekałam na jakąś wiadomość od Marco. Zastanawiałam się, czy już dojechał, czy pogonił niewiernego męża Yvonne i czy mały Nico nie był świadkiem tego wszystkiego.
Próbowałam zasnąć, zamykałam oczy, liczyłam owce, ale od tego tylko rozbolała mnie głowa. Zeszłam na dół do kuchni i zaczęłam szukać jakichś tabletek na ból głowy. Roześmiałam się sama do siebie, gdy wśród leków znalazłam moje dawne tabletki antykoncepcyjne. Dokładnie te, które uświadomiły mi, że wpadłam i byłam największą gapą niedotrzymującą terminów tego świata. Wrzuciłam je do śmietnika, już się nie przydadzą. Nalałam sobie jeszcze szklankę wody i wróciłam do sypialni. Z szafki nocnej Marco zabrałam tableta i zaczęłam wpisywać w wyszukiwarce możliwe hasła odnośnie wynajmu trzypokojowych mieszkań w Manchesterze. Miałam wrażenie, że oferty nigdy się nie skończą, oglądałam każdą, a później przełączałam na kolejną stronę. To jak liczenie owiec.
Nie byłam zachwycona mieszkaniami, które znalazłam. Przypięłam dwa okienka do paska, żeby Marco mógł na nie rzucić okiem, choć żadne z nich tak naprawdę nie przykuło mojej większej uwagi ani nie wzbudziło silniejszych uczuć. I gdy miałam szukać kolejnych ofert od angielskich biur sprzedaży, usnęłam, zmęczona po całym ciężkim dniu, w nadziei, że u Marco, Yvonne i Nico wszystko było w porządku.

Obudziłam się gdzieś w środku nocy, ale od razu spojrzałam na swój telefon. Marco wciąż nie było obok mnie, więc musiał być u siostry. A to wbrew pozorom nie znaczyło nic dobrego. Wzięłam telefon, wiadomość przyszła niecałe pół godziny temu. Już pierwsza trzydzieści.

"Kochanie, zostanę na noc u Yv i Nico. Adam się wyniósł bogatszy o złamany nos, był tak pijany, że nawet nie miał jak oddać. Resztę powiem ci jak wrócę. Długo rozmawialiśmy z Nico, to było cholernie trudne, potrzebowałem, żebyś tu była, ale i tak czułem twoje wsparcie. Teraz wciąż rozmawiamy z Yvonne, jest w toalecie. Powiedziałem jej o Andrei... Wszystko, to, co tobie. A tylko ty o tym wiedziałaś. Yv się wściekła, że nie powiedziałem im nic wcześniej, wszystko byłoby inaczej... Nie żałuję, wszystko było po coś i miało swój sens, żeby być teraz razem z tobą, szczęśliwym, prawda? Przepraszam, że odzywam się dopiero teraz ale nie miałem wolnej chwili. Śpij już spokojnie. Kocham cię."


Uśmiechnęłam się. Ucieszyłam się, że poświęcił trochę czasu, żeby napisać do mnie taką długą wiadomość.

"Dziękuję za wiadomość. Cieszę się, że zdecydowałeś się powiedzieć Yv. Na jej miejscu też bym była na ciebie zła, postaraj się ją zrozumieć, bardzo cię kocha i tak jak ty, chce żebyś był szczęśliwy. Mam nadzieję, że ona też się pogodzi z tym, co ją spotkało i zacznie nowe życie. Uściskaj ją ode mnie. Mam nadzieję, że z Nico wszystko dobrze. Prześpij się kilka godzin zanim wsiądziesz do samochodu. Jedź ostrożnie, a potem przyjdź do mnie się położyć. Kocham cię."

Odłożyłam telefon i poszłam do łazienki. Zanim wróciłam do łóżka, zajrzałam jeszcze do Marisy, ale ona wciąż spała. Jak mały aniołek. Stałam chwilę nad łóżeczkiem, żeby nacieszyć się tym uroczym widokiem.

"Obiecuję. Do zobaczenia rano. Śpij już, mała."

Zaśmiałam się i położyłam do łóżka. Mała. Ja mu dam.



***



Obudziło mnie znajome uginanie się łóżka z mojej prawej strony.
-Już dobrze?-zapytałam, robiąc więcej miejsca.
-Tak. Śpimy -odpowiedział i pocałował mnie w policzek. Wtuliłam się w niego i odetchnęłam.
-Jak Yvonne?
-Jeszcze nigdy tak nie rozmawiałem z moją siostrą. Coś innego, ale obojgu nam dobrze zrobiło. Opowiadałem jej dużo o tobie i jaka jesteś wyjątkowa.
-Mmm, to ciekawe. Opowiesz mi też?
-Bardzo -zaśmiał się i przytulił mnie mocno do siebie.
-I tylko to mówiłeś całą noc?
-Coś w tym stylu. Yvonne oburzyła się i powiedziała, że porozmawia z mamą i powie jej wszystko jak wyglądał mój związek ze Scarlett. I jak szczęśliwy jestem teraz. Mówiłem jej, że nie musi, ale ona miała swoje zdanie.
-Spałeś coś?
-Trzy godzinki. Nasza księżniczka jeszcze śpi, więc korzystajmy. A ty mnie obudź.
-Yhym
-Nie wierzę twojemu "yhym".
-Więc idź spać.
-Idziemy dzisiaj do zoo.
-Yhym -odpowiedziałam, śmiejąc się cicho. Marco westchnął i jeszcze raz mnie pocałował. -Jesteś cudowny, masz takie dobre serce. Bardzo je kocham. I ciebie.
-Yhym -odpowiedział i już zamknął oczy, by móc odespać resztę zarwanej nocki. Poczułam ulgę, że wszystko już się powoli układa, i że jest już przy mnie, cały i zdrowy.


Obudziłam się jakiś czas później, oczywiście w silnych objęciach śpiącego Marco. Powoli wydostałam się z nich i wstałam z łóżka. Znalazłam swój szlafrok i spojrzałam jeszcze, jak blondyn przekłada się na łóżku, pewnie w poszukiwaniu mnie. Miałam nadzieję, że jednak zaśnie i wyśpi się, żeby dzisiaj być z nami i jechać do zoo.
Poszłam do mojej małej córeczki, która już była trochę rozbudzona.
-Mój grzeczny maluszku, czekasz na mamę? -uśmiechnęłam się i wyciągnęłam ręce, po moją córeczkę. Pokiwała głową i przytuliła się do mnie. Tak zaczynałyśmy każdy dzień, przytulaniem i buziakiem w policzek.
-Idziemy się umyć, przebrać i zrobimy śniadanie?
-Tak. A nocnik?
-Chcesz na nocnik?
-Tak -potwierdziła. Moje serce matki własnie zabiło miliard razy szybciej. Duma mnie rozpierała i gdyby moje dziecko właśnie nie chciało usiąść na nocnik, zaczęłabym skakać, ściskać ją i ciągnąć za policzki niczym ciotka Amanda.

Zrobiłyśmy z Marisą na śniadanie przepyszne gofry z owocami i bitą śmietaną. Wyszły obłędnie i obie objadłyśmy się nimi do syta. Marisa już poszła do swoich zabawek, a ja powoli zaczęłam przygotowywać śniadanie dla Marco. Spał już cztery godziny i choć chciałam, żeby sam się obudził, to jego spanie wychodziło już poza moje plany.
Ułożyłam na takerzyku dwa gofry, w miseczce owoce i spray ze śmietaną. Był też nasz ulubiony sok pomarańczowy.
-Skarbie, obudzimy tatusia?
-Papi.. -ucieszyła się i od razu poderwała ze swojego miejsca.
-Dasz radę ostrożnie wejść po schodach?
-Tak

Tatuś nauczył ją takich wspinaczek, więc gdy miałam zajęte ręce, nie miałam wymówki by martwić się o nią, jedynie szłam za nią i obserwowałam ostrożnie jej kroki. Była całkiem wysportowana, po swojemu, lecz poradziła sobie. Cóż z resztą się dziwiłam, córeczka sportowca. Otworzyłam bramkę na górze, przyciskając do brzucha tacę i przepuściłam małą.
-Papi! -zaczęła wołać i biec w stronę naszej sypialni. -Papiiiii...
Z taką pobudką już na pewno musiał wstać. Nacisnęłam klamkę i otworzyłam jej drzwi.
-Papi.
Weszła do sypialni i skierowała się prosto do łóżka, na którym wciąż spał Marco. Albo bardzo dobrze udawał. Odłożyłam tacę na bok i podtrzymałam moją córeczkę, żeby mogła się wspiąć na nasze łóżko.
-Zawołaj tatusiu pobudka-powiedziałam, śmiejąc się z jej wyczynów, już wspięła się na Marco i siedziała na nim jak mały piesek.
-Tusiu, pobudka -powiedziała, wyciągając rączkę do jego policzka. Dźgnęła go paluszkiem w policzek, ale tatuś się nie obudził. -Tuusiuuu-powtórzyła, wspinając się odrobinę wyżej. Marco zaczął chrapać w taki sam sposób, w jaki imitował zwykle głos dziadka świnki.
-Co by tu obudziło tatę? Gilgotki?
-Niee-powiedziała po chwili zastanowienia. Marco nadal chrapał, ale tym razem przekręcił głowę na bok.
-To może buziak, co? Dasz tacie buziaka w policzek?

Marisa wspięła się na rączki, jedną oparła na jego szyi, prawie go dusząc, druga przytrzymała się na jego ramieniu. Schyliła się i dała mu całusa w policzek. Odsunęła się i czekała na reakcję. Marco przekręcił głowę w drugą stronę, nadstawiając drugi policzek. Marisa zaśmiała się i znów pocałowała tatę. Znów wycofała się, żeby usiąść na jego brzuchu, ale zupełnie nic się nie stało.
-Papi?-zapytała i próbowała wetknąć swój mały paluszek do jego ust. W tym momencie Marco złapał wargami jej palec i udawał, że go je.
-Kto zbudził tatę z głębokiego snu?
-Mamiiii-pisnęła, gdy tata położył ją na mojej połowie łóżka i zaczął ją gilgotać gdzie tylko się dało. Krzyki, piski i śmiechy wypełniły nasze mieszkanie. Ruszyłam na misję z odsieczą.
-Wielki, zbudzony tatusiu. Mamy dla ciebie dużo pysznego jedzenia-powiedziałam wchodząc do nich na łóżko i usiadłam obok, próbując go podszczypywać w bok.
-Oj, to był błąd, proszę pani. Tatuś jest głodny i bardzo zły.

Faktycznie, to był błąd. Podzieliłam losy Marisy i teraz obie byłyśmy natrętnie gilgotane. Obie piszczałyśmy i wiłyśmy się na łóżku.
-Nie, Marco, dość! Już. Wystarczy.
-Takich słów w łóżku po tobie bym się nie spodziewał -zaśmiał się i wreszcie dał nam spokój. Marisa korzystając z okazji szybko zbiegła z łóżka i pobiegła na drugi koniec sypialni, a potem wczołgała się pod fotel, spoglądając na nas niepewnie.
-Masz śniadanie na tacy-powiedziałam, leżąc wciąż pod nim. Przeszywał mnie wzrokiem tak intensywnie, że zmiękły mi nogi, a w brzuchu rozbudziło się stado motyli.
-Dziękuję-powiedział tylko i zeskoczył z łóżka, żeby dopaść swoją córeczkę i przytulić ją do siebie. Mari na początku chciała uciekać i się z nim tak bawić, ale blondyn bardzo szybko do niej dobiegł i wziął ją na ręce. Razem poszli zobaczyć, co jest dobrego do zjedzenia. Gdy tylko zauważył wyciskaną puszkę z bitą śmietaną, spojrzał na mnie z tym swoim cwanym uśmieszkiem.

-Bita śmietana, gofry, owoce, sok..-wytłumaczyłam, udając, że nie wiem o co chodzi.
-Widzę, widzę. Pycha. Pojesz z tatą owoce?-zapytał Marisy. Pokiwała głową i już chciała coś sobie wziąć z tacy. Marco roześmiał się i położył ją na łóżku, żeby przenieść też na nie tacę i rozstawić nóżki.
-Wiesz kto przyjechał do Yv pięć minut przede mną?
-Marc Klopp?-zapytałam. Marco zdziwił się i spojrzał na mnie podejrzliwie.
-Taak-powiedział ostrożnie i ugryzł kawałek gofra. -Skąd wiedziałaś?
-Cóż, zauważyłam przy ich przywitaniu, że przypadli sobie do gustu.
-Yvonne powiedziała, że po prostu dobrze im się rozmawia...
-To źle? To nie znaczy, że są już parą. To na razie nic nie znaczy. Dopiero co odeszła od męża, raczej szybko nie wpakuje się w nowy związek. A nawet, Marc to dobra partia.
-Jest od niej młodszy -odparł niezadowolony, jednak uśmiechnął się do Marisy, która podkradła mu kawałek gruszki.
-Ja też jestem od ciebie młodsza. I co?
-Ale to co innego.
Ta odpowiedź nad wyraz mnie rozbawiła. To było rozczulające, jak bardzo martwił się o swoją siostrę. Był wspaniałym bratem.
-To według ciebie lepiej, gdyby się wzięła za Jürgena?
Marco fuknął urażony i zjadł do końca swojego gofra, nakładając na niego chyba z pół puszki bitej śmietany. A potem będzie mnie ciągał po siłowniach, żeby odzyskać formę. Tak to właśnie się działo.
-Adam nie robił problemów?
-Jego nowa laska czekała na dole w samochodzie. Chciał wziąć kilka rzeczy, dostał wszystkie. Pojutrze zadzwonię do prawnika, już nie będzie świąt, umówię ich. Chociaż twój prawnik też był niezły...
-To mój były wykładowca z uniwersytetu -zaśmiałam się na wspomnienie ich zajadłej walki na naszej rozprawie. -Dorabia nieoficjalnie na boku. Myślę, że już za mną nie przepada.
-No cóż. Nie będziemy go męczyć.
-A Nico?-zapytałam, przyciągając do siebie Marisę, której już trochę zaczęło się nudzić i zaczęła bawić się owocami w misce.
-Gorzej. Bardzo płakał, myślał, że ojciec już go nie kocha, a Yvonne jest przez to smutna.
-Adam mówił coś w ogóle o Nico?
-Zapomniał o jego istnieniu, sukin.. zły pan-poprawił się, spoglądając na Marisę. Położyła się na mnie i wyciągnęła rączki na bok. Chyba teraz to się już przejadła.
-Nico potrzebuje ciebie. Nie zastąpisz mu taty, ale on bardzo cię kocha, powinniście teraz spędzić więcej czasu razem. My sobie damy radę z Marisą, jemu przyda się taki męski czas.
-Tak uważasz?
-Tak. I to jak najwięcej, nim wyjedziemy. Chyba że Manchester zgodzi się kupić cię latem.
-Nie, naprawdę jestem nastawiony na zimę i cieszę się, że mamy porozumienie. Rozmawialiśmy o tym, Rose. To nie jest drugi koniec świata. Razem z Yvonne będą mogli do nas przyjeżdżać.
-Jeśli tak uważasz. Zadzwonię do Ulli i zapytam jak u nich i czy jedziemy do zoo. Yvonne i Nico też jadą?
-Zadzwonię i zapytam.
-Dokończ śniadanie -poleciłam i postawiłam Mari na ziemi. Poszłyśmy obie do jej pokoju, a ja zaczęłam dzwonić do Kloppów.
-Chcesz iść dzisiaj do zoo?
-Zoo! -ucieszyła się i pobiegła po swoją pluszową owieczka, którą podarował jej tata podczas pierwszej wizyty.
Zoo ma zbawczą moc, miałam nadzieję, że zarówno dzieciaki jak i dorośli pozbędą się z głowy smutków i stresów.

Marco dołączył do nas kilka minut później, mówiąc, że Yvonne z Nico się przyłączają do naszej wycieczki i spotkamy się na miejscu.
Sami się szybko zapakowaliśmy, przewidując wszystkie możliwości pogodowe i ubrudzenia się małej przy jedzeniu.
-Rosalie?-zapytał Marco, gdy zapinałam małą w foteliku
-Taak?
-Jutro chcę pojechać do Mario i Ann i im powiedzieć. Dzisiaj dopiero wracają od rodziców. Im szybciej im powiem, tym lepiej.
-A drużynie?
-Napiszę na grupowym czacie. Ale jak już będzie osiągnięte ostateczne porozumienie i wydrukowane umowy. Domyślą też się z mediów, że coś jest na rzeczy, to tykająca bomba.
-Pojechać z tobą do Mario?
-Nie, ale pewnie powinnaś się z nimi spotkać zanim się rozjedziemy na Sylwestra.
-Na pewno to zrobię. Zostaniesz z Mari?
-No pewnie-uśmiechnął się. Rozsiadł się wygodnie na swoim fotelu i czekał, aż uporam się z pasami i kręcącą się córką.
-Marco..-zaczęłam, zaraz po zajęciu swojego miejsca w samochodzie. Spojrzał na mnie trochę przybity. Wzięłam jego dłoń i ścisnęłam w swoich. -Wiem, że to będzie trudna rozmowa. Nie powiem ci, że wszystko się ułoży, że Mario zrozumie i tak łatwo pozwoli ci odejść... Bardzo cię lubi, ceni, wiem, jak jesteście z sobą zżyci...
-Poryczałem się jak dziecko, gdy powiedział, że odchodzi do Bayernu -wyznał. Westchnęłam ciężko i wolno przeczesałam jego włosy.
-Może męski wieczór? Zaproście jeszcze kilku znajomych...
-Jesteś jakimś ewenementem. Nie wiem, skąd ty się wzięłaś. Nie mam zielonego pojęcia -roześmiał się i teraz on wziął moje obie dłonie i przyłożył je sobie do ust. -Na razie z Mario. W razie czego najwyżej spędzę wieczór w towarzystwie jakiegoś dobrego koniaku. Albo z nim, albo sam, jeśli nie będzie chciał mnie widzieć.
-Nie zakładaj czarnych scenariuszy. Jak będę na zakupach kupię ci ten koniak.
-Gdyby był rynek transferowy żon, to miałabyś najwyższą cenę.
-Hej, hej, hej. Ty mi żadnego transferu nie wymyślaj. Bo jeszcze ja ciebie przetransferuję za takie gadanie, nie chcesz wiedzieć do kogo.
-To miało być romantyczne i pokazać twoją wielkość.
-Dzisiaj ci z tym nie wychodzi. Wystarczy, że mnie kochasz i już dziękuję za jakiekolwiek komplementy na dzisiaj-zaśmiałam się, widząc zrezygnowaną minę mojego męża. Pogładziłam go po policzku i delikatnie go pocałowałam.
-Fail trochę, co?
-W pewnym sensie to było urocze.
-W pewnym sensie -zaśmiał się i ruszył z parkingu prosto do zoo. Włączyłam radio i póki leciały znane mi piosenki, podśpiewywałam fragmenty, a gdy nastał czas na wiadomości, włączyłam ulubioną składankę dziecięcych piosenek Marisy i uczyłyśmy się liczb. Jeden misiu śpi w swej norce, w niej biegają dwa zające. Trzy motylki przeleciały, cztery żabki je złapały. Pięć kaczuszek w stawie pływa, policzyła szósta ryba. Siedem owiec pasie się, osiem listków sobie zje. Dziewięć uli na wsi mamy, dziesięć miodów z nich zbieramy.
Ta piosenka prześladowała już mnie i Marco w najstraszliwszych koszmarach. Znaliśmy ją całą na pamięć, irytujący damski głos, drążył dziurę w głowie i nie chciał wyjść nawet przez cały dzień. A nasza córka ją wprost uwielbiała i co chwila kazała ją sobie puszczać od początku. Tak wyglądały właśnie trudy naszego życia codziennego. Rodzicielstwo nie wymagało od nas tylko cierpliwości do dziecka, ale także do wszystkich piosenek i drażniących zabawek interaktywnych.


***


Wrzuciłam ostatnią zabawkę do pudełka i rzuciłam się zmęczona po całym dniu na kanapę. Pomysł Marco z wyjazdem do domku rodziców Mario na Bawarii był strzałem w dziesiątkę. Mieliśmy tu spędzić jedynie dwa dni, sprawy związane z transferem nas nagliły i nie mogliśmy sobie pozwolić na dalszy wypad, na jaki zdecydowała się większość zawodników. Ale domek w środku lasu, przykryty grubą warstwą śniegu, w tej bajecznej okolicy miał swój urok. W środku wszędzie było dużo drewna, co czyniło domek bardzo przytulnym i ciepłym. Nie czuliśmy się tu jak w pensjonacie, lecz jak u siebie w domu. O takim Sylwestrze marzyliśmy. O ciszy, spokoju, z dala od głośnych, zakrapianych imprez, tańców, śpiewów, a nawet fajerwerków. Z dala od spraw transferu, rodzinnych problemów i mediów, które zaczęły pisać o zainteresowaniu się Manchesteru pozyskaniem Marco w zimowym okienku transferowym. Tylko ja, mój mąż i nasza córeczka. Telefony przełączyliśmy na tryby samolotowe i w sylwestrową noc nie było nas dla nikogo.

-Śpi -oznajmił Marco, schodząc z góry po schodach.
-Miałam zrobić sałatkę, ale potrzebuję poleżeć i chwilę odpocząć. Nasze dziecko ma za dużo energii i pożytkuje ją, wyżywając się na swojej matce.
-I ojcu również -dodał, rzucając się na miejsce obok. -Mamy cały barek państwa Götze.
-Lubią nas, pozwalając nam z niego korzystać i to w Sylwestra.
-Skorzystajmy z tego, póki jeszcze nie wiedzą o transferze.


Zaśmialiśmy się i objęliśmy na kanapie, póki co, to było najwięcej, na co było nas stać po małym, Marisowym Armageddonie. W walizce miałam przyszykowaną przepiękną sukienkę, którą chciałam założyć specjalnie na tą okazję, lecz jak na rodziców przystało, dziecko śpi, śpią i oni. Marco nastawił budzik tak, żeby obudził nas równo za godzinę i mieliśmy nadzieję, że wtedy rozkręcimy w tym kameralnym salonie najgorętszą imprezę w kraju.

Obudziłam się pierwsza i wyłączyłam budzik nim zdążył zadzwonić. Do północy mieliśmy jeszcze trzy godziny, ale my bardzo dobrze gospodarowaliśmy czasem i na trzy godziny znaleźć sobie jakieś zajęcie? Nie ma sprawy.
Gdy Marco spał, przygotowałam sałatkę i wysypałam na tacę ciasteczka, które upiekłam przed wyjazdem. Zapaliłam świece i przygotowałam kieliszki do wina i do szampana. Wybór pozostawiłam Marco, w winiarce było tego aż za dużo, a ja kompletnie się nie znałam.
Obudziłam go buziakiem w policzek i oznajmiłam jakie ma zadanie, oraz to, że dama idzie się wyszykować na najlepszą imprezę tego roku.
Zabawnie było mi się ubierać w granatową, błyszczącą sukienkę z głębokim dekoltem z przodu i na plecach, wiedząc, że nie wyjdę nigdzie poza ten domek. Ale czemu nie? Zrobiłam małe fale na włosach prostownicą, przyłożyłam się do makijażu i założyłam nawet czarne szpilki. Moje ulubione, które nawet założyłam na rozprawę w sądzie. Co to był za rok.
Gdy zeszłam na dół, Marco również był przebrany, jak zwykle w ciemne spodnie, białe sneakery i białą koszulę. Zauważyłam też, że założył czarne, niewielkie kolczyki. Ostatnio przeglądaliśmy stare zdjęcia i prawdopodobnie musiałam mu napomknąć, że wyglądał w nich naprawdę seksownie.

-No, no. Pani Reus.
-Panie Reus -odpowiedziałam tym samym, schodząc z reszty schodów. Ujął ostrożnie moją dłoń i położył na swojej klatce piersiowej. Jego serce aż dudniło.
-Spędzi ze mną pani ten wieczór?
-Z przyjemnością. Oferuje pan... Taniec?
-To jedno z wielu rzeczy, które na dzisiaj oferuję. Niech pani chwilę poczeka.

Zostawił mnie w salonie, po czym pobiegł cicho po schodach na górę. Na szafce stał stary gramofon, a koło niego było już przygotowanych kilka płyt winylowych. Frank Sinatra, Elvis Presley, a także tajemniczo brzmiąca pozycja "Romans 70' ".
Przestraszyłam się, bo nawet nie usłyszałam jego kroków. Stanął za moimi plecami i powoli założył mi łańcuszek ze śliczną, okrągłą, delikatną zawieszką z kryształkiem i malutkimi diamencikami dookoła. Był piękny, a do takiej wyrazistej i odważnej sukienki pasował wprost idealnie.

-Dziękuję -uśmiechnęłam, odwracając się do niego. Subtelnie ucałowałam kącik jego ust i odsunęłam się na krok.
-Znalazłem winyle, na których jest kilka piosenek z twojej playlisty. Od czego zaczynamy?
-Fly me to the moon, jeśli jest-wskazałam na okładkę z Sinatrą.
-Dobry wybór.

Marco chwilę kombinował jak uruchomić urządzenie i nastawić wybraną przeze mnie piosenkę, ja w tym czasie odeszłam na bok i wzięłam jeden z kieliszków z winem. Było pyszne.
-To lecisz ze mną na księżyc? -zapytał w końcu, odwracając się do mnie, a z gramofonu wydobyło się brzmienie. Magia gramofonów!
-Zawsze i o każdej porze -odpowiedziałam, odstawiając wino i podając mu dłoń. Mieliśmy trochę miejsca do tańca, ale nie chciało nam się wyczyniać większych akrobacji, czy podnoszeń. Nasze ciała splątane przez taniec, serca, które biły tak blisko siebie, jakby chcąc się wyrwać z naszych ciał i spotkać. Usta spragnione pocałunków. Było idealnie.
Na godzinę przed północą postanowiliśmy zjeść moją sałatkę. Zdjęłam szpilki i wygodnie usiadłam na kanapie.
-Zdecydowanie bardziej podobała mi się druga połowa tego roku.
-Trochę napsułam ci nerwów.
-Trochę -przyznał ze śmiechem, nadziewając na widelec ostatni kawałek kurczaka. -Krnąbrna, uparta i podstępna.
-Niegrzecznie, hmm? -zaśmiałam się, spoglądając śmiało w jego oczy. Miałam jeszcze trochę sałatki, więc mogłam go trochę podrażnić.
-Przypomnij mi, czy już cię za to ukarałem?
-Nie przypominam sobie żadnych kar w pańskim wykonaniu.
-Widocznie jest pani tak niegrzeczna, że moje kary się pani podobają-odpowiedział z półuśmiechem. Jego oczy błysnęły i to nie było światło od palącego się kominka. Te oczy same lśniły. Jak słońce w pochmurny dzień.
-Co właściwie takiego zrobiłam?
-Jedną, jedyną rzecz-powiedział, a ja aż wstrzymałam oddech. Wiedziałam, że całą sprawę walki o dziecko i brak zaufania do siebie mieliśmy przedyskutowaną i oboje sobie przebaczyliśmy. Żadne z nas nawet nie śmiałoby tego poruszyć, jako kolejny argument w jakiejś kłótni. Teraz funkcjonowaliśmy jako jeden organizm, mąż i żona, kochanek i kochanka, przyjaciel i przyjaciółka, mama i tata. Istnieliśmy jako nierozerwalne "my" i to było najcudowniejszą rzeczą, jaką udało nam się wypracować w tym roku. To było niesamowite uczucie, to ono dało nam to poczucie domu, stabilizacji, tego, że jesteśmy rodziną. Nigdy nie marzyłam nawet o czymś tak cudownym, teraz wiedziałam, że oboje na to zasługiwaliśmy i choć byliśmy słabi, przy połączeniu sił mogliśmy stworzyć taką potęgę.
-Słucham więc.
-Moja niegrzeczna żona przyszła do naszego mieszkania. Gdzie byłem zgrzany po treningu i po prysznicu.
-Ach tak -zaśmiałam się, domyślając się już do czego pije.-I co takiego strasznego się stało?
-Pocałowałaś mnie i...
-O jeny, to była aż taka trauma? Przykro mi, więcej już tego nie zrobię!- powiedziałam z udawanym przejęciem. To go już wytrąciło z równowagi. Co mogło być gorszego? Otóż moje przygryzienie wargi.
Odłożył swój talerzyk i kieliszek, a później zabrał mój. -Ej, powiedziałam, że jest mi przykro, jeszcze jem.
-Już nie. Nie chodziło mi o same pocałunki -oznajmił i przysunął się do mnie. I to niebezpiecznie blisko. -Nie było cię całe wieki, wyobrażałem sobie ciebie, twoje ciało, dotyk. I nagle przychodzisz do mnie, całujesz i robisz najgorsze, co mogłaś zrobić.
-Tak?-zapytałam, mrugając powiekami.
-Przestajesz-dokończył, prawie kładąc się na mnie.
-Faktycznie smutne.
-Faktycznie wciąż mam ochotę utrzeć ci ten słodki nosek.
-Może jakaś ugoda?
-Słucham -powiedział, łapiąc moje oba nadgarstki w obie dłonie i unieruchomił je nad moją głową. Uśmiechnęłam się i zbliżyłam tak, by nasze wargi prawie się stykały. Nie zrobiłam mu tej przyjemności i nie pocałowałam go, przysunęłam się do jego ucha i wzięłam w zęby jego płaski kolczyk i lekko pociągnęłam.
-Zaproponujesz jakąś ugodę przed północą?-pospieszył mnie.
-A ty wykonasz to w takim czasie?
-Zależy. Więc?
-Nie mam na sobie bielizny. Żadnej-szepnęłam, puszczając jego kolczyk. Wciągnął głośno powietrze i wolną ręką zaczął pieścić moje udo i przesuwać się w górę, by sprawdzić moje słowa.
-Myślę, że poradzę sobie do północy. Na razie nie marz o niczym długim, słodkim i delikatnym -oznajmił, całując mnie w okolicy żuchwy. -I nawet cię nie rozbiorę. Chcę cię mieć w tej sukience. Zdejmę ją już po północy -mówił na przemian z pocałunkami, a jego dotyk na moim udzie stawał się coraz pewniejszy i mocniejszy. -Nawet nie próbuj ruszyć rękami-ostrzegł nim mnie puścił, żeby rozpiąć swoje spodnie.
Miałam już zawroty głowy i szybko łapałam powietrze. To spojrzenie, bliskość, dotyk. Już byłam rozpalona do czerwoności. W tle na gramofonie leciała piosenka Bon Joviego. Bed of Roses.
-Chcę położyć cię na łóżku usłanymi różami -szepnął słowa refrenu, nim znalazł się we mnie.
-Tu jest mi dobrze.
-Wolę moją jedną, piękną, różę. Moją Rose -odpowiedział.
Ostatnie minuty roku spędziłam na najlepszej karze, jaką mogłam sobie wymarzyć. To było bardzo podobne do naszych wspomnień z tego domku, gdy zrobiliśmy do niego nasz pierwszy wypad w ciągu sezonu. Najprawdopodobniej tu też poczęła się Marisa, było do tego mnóstwo okazji. Wszystkie obliczenia na to wskazywały, a my wtedy nawet rzadko kiedy nawet zakładaliśmy ubrania. Jedynie by nam przeszkadzały. Ta noc mogłaby pasować do tych wszystkich dni i nocy z tamtego wypadu.


Dzięki telefonowi mogliśmy dokładnie odliczyć do nowego roku. Wciąż pięknie się prezentowaliśmy, ja w sukience i prawie nienaruszonym makijażu, a on w swoim stroju i trochę potarganych na wszystkie strony włosach. Jednak wciąż piękni i szczęśliwi. I bardzo mocno zakochani. Każde z nas odliczało, ale gdy wybiła godzina 0, przywitaliśmy nowy rok namiętnym, długim, romantycznym pocałunkiem.

-Otwieramy szampana -przypomniał sobie i pobiegł do kuchni po butelkę.
-Mam kieliszki-zawołałam, żeby więcej niczego nie szukał.
Nalaliśmy szampana nad zlewem w razie gdyby się rozlał, żadne z nas nie miło ochoty na wycieranie podłogi w taki czas. Z lekkim opóźnieniem stuknęliśmy się kieliszkami i wznieślismy toast, snobistycznie czy nie, za nas.
-To będzie piękny rok. Zobaczysz -powiedział, obejmując mnie w pasie. Zamiast obserwować fajerwerki, oglądaliśmy strzelające drewno w kominku.
-Jak tylko się przeprowadzimy, będziemy musieli zająć się ślubem. Boję się, że nie zdążymy.
-Kochanie, o naszym ślubie podjęliśmy decyzję z dnia na dzień. Teraz mamy pół roku.
-To trochę inny ślub.
-Co to dla nas. Ale to prawda, będzie inny -przyznał, upijając odrobinę szampana. -Myślałem o czymś, ale to tylko pomysł, nie naciskam.
-Kontunuuj-zaciekawiłam się i zaczęłam przyglądać jego twarzy, chcąc wczytać coś więcej, nim zacznie mówić.
-Mieliśmy już jeden ślub, on zawsze będzie dla nas ważny. Ten jednak jest wynikiem czegoś innego. Naszej dojrzałości i świadomych uczuć. Nie chcę tego ślubu, żebyś była moja. I bez niego wiem, że tak jest. Sama wiesz, że to jest coś więcej i tak pomyślałem, że może dobrym pomysłem byłyby nasze własne przysięgi... Oczywiście jeśli chcesz.
-Marco.. -uśmiechnęłam się i od razu objęłam go mocno, najmocniej jak tylko byłam w stanie. -To bardzo dobry pomysł i cieszę się, że chcesz się tego podjąć. Nasz ślub będzie wyjątkowy.
-O tym wiedziałem, odkąd powiedziałaś "tak".
-Zatańczymy jeszcze?
-A zrobimy jeszcze zdjęcie na Instagrama? Niech tradycji stanie się zadość.
-Poprawię tylko szminkę, całą mi zjadłeś.
-A sałatka stoi -zaśmiał się i jeszcze przytrzymał mnie, by złożyć na moich ustach kolejny, cudowny pocałunek. -Szczęśliwego nowego roku, moje kochanie.
-Szczęśliwego nowego roku -odpowiedziałam i popędziłam na górę po moją czerwoną szminkę.


Postawiliśmy telefon na szafeczce na wina i ustawiliśmy się przy kominku z kieliszkami szampana w dłoniach..
-Co mam robić?-zapytałam nagle, gdy Marco włączył już piętnastosekundowy samowyzwalacz.
-Jak nie wiesz co, to po prostu...
Spojrzałam się na niego zaciekawiona, a on wtedy od razu delikatnie mnie pocałował. Zaśmiałam się, jednak moje usta wciąż pieszczone były przez jego słodkie wargi. Takie właśnie zdjęcie zrobił aparat, a gdy Marco poszedł je zobaczyć, jego uśmiech jeszcze mocniej się poszerzył. Podeszłam do niego, po drodze odstawiając kieliszek, żeby spojrzeć i skontrolować, czy to uśmiech zadowolenia, czy dostrzegł tam coś tak zabawnego, że nie mógł się powstrzymać. Kadr był bajeczny, my, kominek, świece w tle i drewniane ściany. Lekko ciemne, ale to dodawało klimatu, my byliśmy najbardziej oświetleni przez ogień. Pocałunek też nie wyglądał ani rybio ani obrzydliwie. Czule i słodko. Tylko jedno mi się nie spodobało.

-Wygląda, jakbym miała jedną nogę z dwiema stopami.
-No gdzie!-zaśmiał się i już zaczął wchodzić na portal społecznościowy, żeby dodać zdjęcie.
-No tu, patrz. Gruby, podłużny mononóg.
-A ty wiesz, że bardzo cię kocham?
-Zróbmy jeszcze raz jedno zdjęcie. Nie będziesz miał żony z mononogiem.
-Podoba mi się to zdjęcie.
-Mi też, wygladamy naprawdę ładnie, ale...
-Mononóg czy nie, ważne, że moja-wymamrotał, pisząc coś w opisie.
-Poważnie to wstawiasz?
-Wstawiłem.
-Muszę się napić-stwierdziłam, sięgając po mój szampan. Wzięłam z jego ręki telefon i spojrzałam jeszcze raz na to zdjęcie. Może i widziałam całe jego piękno, romantyczny nastrój... Ale...
-Wyglądasz na nim pięknie-uspokoił mnie, widząc moją minę. Nawet na tym zdjęciu widać było, że oboje się uśmiechamy. I był też kawałek mojej czerwonej szminki, po co po nią tak biegłam...
-Zostaw już to. Bo zaraz zrobię zdjęcie twoich pięknych, szczupłych nóg i podpiszę je jako "Moja żona ma dwie, piękne nogi, które lubię macać. Szczególnie u góry."
-Jesteś okropny.
Spojrzałam jeszcze na opis zdjęcia i teraz ja uśmiechnęłam się na jego widok.
"Nowe wyzwania, cele, sukcesy, porażki... lecz niezmiennie jedna i ta sama osoba obok (druga już śpi❤️👶). To niesamowite uczucie i tego samego wam życzę. Szczęśliwego nowego roku!"

-Chciałbym, żebyś trochę odpoczęła -zaczął, zabierając mi z rąk telefon.
-Odpoczywam. Dobrze się czuję.
-Nie, nie. To nie tak. Zaplanowałem sobie, że zrobię ci masaż, improwizowany z oliwką do ciała Marisy, ale ma przynajmniej dobry skład. Chciałem, żebyś się położyła na kanapie, a ja cię trochę wymasuje. Nie umiem tak jak ty to robisz mnie, ale postaram się...
-Dziękuję. Jesteś kochany-uśmiechnęłam się i objęłam go w pasie.
-Ale jest mały problem. A nawet duży. Bardzo.
-Jaki?-zaśmiałam się, widząc już tego ukrytego łobuza w jego oczach.
-Do tego musisz się rozebrać. A jak zobaczę cię rozebraną, to ja też się rozbiorę i coś z tobą zrobię, ale to nie będzie masaż.
-Ach, rozumiem. Czyli oferta jest masaż za seks?
-Jakby to tak ująć to... Seks za masaż, bo najpierw jedno, potem drugie. Ale masaż i seks też brzmi dobrze.
-A seks, masaż, seks?-zapytałam niewinnie.
-Moja nienasycona, niegrzeczna dziewczynka. Czy my w ogóle się zmieniliśmy?
-Pod tym względem nic a nic -roześmiałam się, nim zostałam rzucona na kanapę, by wśród namiętnych pocałunków i rozpalającego dotyku dłoni zostać rozebraną i w końcu móc popatrzeć na jego idealnie wyrzeźbione nagie ciało. Ten Sylwestrowy wypad różnił się tylko tym, że się zabezpieczałam. Marco miał rację i pod tym względem wcale się nie zmieniliśmy. Pragnęliśmy pod każdy możliwym względem, jak nastolatki, siebie, swojej miłości. Był Sylwester, mogliśmy szaleć, więc szaleliśmy, póki nasze dziecko spało. Gdy dziecko grzeczne, rodzice mogli być niegrzeczni...





-Dziękuję za ten masaż. I za ten cały wieczór. Było magicznie i bardzo, bardzo romantycznie -uśmiechnęłam się i pocałowałam jego bark. Leżeliśmy nadzy na kanapie owinięci jedynie delikatnie białym prześcieradłem, które znaleźliśmy w szafce w salonie. Wykończeni, ale upici szczęściem i odrobiną szampana.
-Najlepszy Sylwester od lat. Na naszym ostatnim wspólnym Sylwestrze zasnęłaś upita na naszym łóżku, robiąc przed tym pijany striptiz.
-Odrobiliśmy chyba wszystkie możliwe razy, które zaprzepaściliśmy.
-Jesteś niesamowita. I seksowna-powiedział, po czym sięgnął po swój kieliszek. -Trochę chyba już mi uderzyło do głowy.
-To dobrze, jest Sylwester.
-I piękna -dodał, całując mnie w brodę, później po mostku, aż do pępka. -To ten kolczyk? Urodzinowy? -zapytał, biorąc w usta mój kolczyk w kształcie łapacza snów. Też założyłam kolczyk, którego jest już nie nosiłam. Wyczuliśmy się podświadomie.
-Tak. Urodzinowy kolczyk-zaśmiałam się, czując łaskotki przez jego język.
-Uroczy. A później zrobiłaś tą piękną ważkę i kwiaty...-uśmiechnął się, spoglądając na moje tatuaże.-Są piękne.
-Bałam się, że w ciąży się zniszczą..
-To bezpieczne miejsce. Gdybym był kobietą, zrobiłbym sobie dokładnie taki sam.
-Gdyby nie ty i twoje szalone pomysły na naszej polanie, to nawet ten tatuaż by nie powstał.
-Muszę cię przytulić.
-Przecież się przytulamy.
-Nie-oznajmił i usiadł z powrotem na kanapie. Złapał mnie w pasie i posadził sobie na udach. Ramionami objął mnie tak mocno, że aż boleśnie przylegaliśmy do siebie ciałami. Objęłam go jednak i delikatnie gładziłam po boku.
-Co się dzieje?
-Przypomniałem sobie, jak ode mnie odeszłaś. Jak płakałaś, a potem powiedziałaś jak wiele mi zawdzięczasz i wyszłaś z naszego mieszkania..
-Jestem tu i nigdzie nie odchodzę. Chodzi o Mario?
-Nie wiem już sam, o co mi chodzi -przyznał, wtulając się w moją głowę.
-Daj mu czas. Jeszcze nie wyjeżdżamy, Dubaj dobrze mu zrobi, jak wróci, porozmawiacie jeszcze raz. Ja też pójdę z tobą i porozmawiamy z Ann.
-Rozmawiałaś w ogóle z nią?
-Nie, tylko napisałam. Odpisała bardzo lakonicznie... Ale poradzimy sobie z tym. Mocno w to wierzę.
-Wierzę w twoją wiarę.

Rozmowa z Mario nie przebiegła najlepiej. Wszystko tak naprawdę poszło nie tak, wyczucie czasu było nienajlepsze, Marco zastał swojego przyjaciela podczas pakowania się do Dubaju. Gdy tylko powiedział o przenosinach, Mario zaniemówił, Ann za to niechcący również to usłyszała i uniosła się swoim tempem. Była wściekła, że nic jej wcześniej nie powiedziałam, a gdy Marco próbował jej wytłumaczyć, że to na jego prośbę, ona odeszła bez słowa. Ze mną nie miała czasu się spotkać, następnego dnia już wylatywali. Wiedziałam, jak Marco zależało na akceptacji przyjaciela, ale wiedziałam także, że był zdeterminowany, by przenieść się do drużyny z wyspy. Miałam wrażenie, że wciąż jesteśmy w tyle, znalezienie mieszkania to jedno, lecz zapakowanie się i wyprowadzka przez ocean to było wielkie przedsięwzięcie. Zwłaszcza z niespełna dwuletnią dziewczynką. Starałam się nie myśleć o tym, po to wyjechaliśmy, lecz takie myśli zewsząd mnie atakowały. Jeśli uda nam się spakować, przetransportować to, wyjechać w zgodzie z państwem Götze i nie zapomnieć przy tym o dziecku, to już nic mnie nie zdziwi i nawet nie wezmę zastrzyku w styczniu. Życie piłkarza to czasem jest jak jazda kolejką górską i to bez trzymanki.

-Zanieś mnie do łóżka.
-Już?
-Już po drugiej. Nie zapomnij, że nasza lokatorka obudzi się rano i będzie wołać.
-Nie zrobi nam tego...-mruknął niezadowolony, głaszcząc mnie po plecach.
-Zrobi, zrobi.
-Powtórzymy tą noc. Może w pierwszą noc na naszym nowym mieszkaniu?
-Tak. Wtedy też zmienię katalogi mieszkań na katalogi sukien ślubnych. Już nie mogę się doczekać.
Marco zaśmiał się i narzucił na mnie prześcieradło. Podniósł mnie na ręce i zaczął chodzić po pokoju, żeby jeszcze pogasić wszystkie światła i świeczki. Później już zebraliśmy swoje rzeczy i zaniósł mnie na górę do sypialni. Ułożył mnie na łóżko i po kilku sekundach dołączył do mnie z telefonem w ręku. Przytuliłam się do niego i zaczęłam patrzeć na to, co robił.
-Dlaczego jeszcze męczysz mnie moją mononogą.
-Nie męczę, patrzę na komentarze, moja słodka mononogo -wyjaśnił i faktycznie, zdjęcie zniknęło z ekranu i zaczął czytać, co napisali fani, a także jak się okazało, kilkoro kolegów z drużyny.
-Doczepili się plamy po szmince na moim kołnierzyku -powiedział oburzony. Wyszedł z komentarzy i powiększył zdjęcie. Faktycznie, chociaż to było zadanie dla spostrzegawczych. Musiałam mu wcześnie niechcący to zrobić.
-Pasuje kolorystycznie do moich ust.
-Coś ty-zaśmiał się i otoczył mnie swoim ramieniem. -Marius i Roman śmieją się, że zdjęcie już po imprezie i nie mogliśmy doczekać w spokoju do zrobienia sobie zdjęcia. A Shinji dopisał, że za rok będzie dwójka śpiących dzieci na górze.
-Nic o mononodze?
-Szminka na kołnierzyku skradła show. Poza tym jest dużo życzeń od fanów i serduszek. I kilka mądrych ludzi napisało, że pięknie razem wyglądamy. Zgadzam się w stu procentach.
-Ja też. Odkładaj to dziadostwo. Przytulamy się i spać. Może przejdziemy się znaleźć nasze drzewo z serduszkiem i inicjałami?
-Z chęcią.
Odłożył telefon na bok i objął mnie, przytulając do swojej piersi.
-Może jakaś piżama?-zapytałam po chwili.
-Nie. Tak jest lepiej. Śpij dobrze. Kocham cię.
-Też cię bardzo kocham. Nie zostawię cię, masz to jak w banku. Znajdę nam mieszkanie, w którym dobrze się poczujemy i będziemy szczęśliwi -uśmiechnęłam się, głaszcząc go po brodzie. Nachylił się, by pocałować mnie w czoło i oboje zamknęliśmy oczy, by resztę tej cudownej nocy jednak przespać i mieć więcej sił na zabawy z córką od rana.


***



Powrót do rzeczywistości był bardzo nagły i trochę szalony. Kilka godzin po wyłączeniu trybu samolotowego, telefon Marco rozdzwonił się, jego agent miał najnowsze wiadomości odnośnie postępów w transferze. Siedziałam całymi dniami i dzwoniłam do agencji mieszkaniowych w Manchesterze. Miałam trzy dobre lokalizacje w pobliżu ośrodka treningowego, lecz chciałam jeszcze skonsultować to z moim mężem.
Byłam trochę zła, że nie poświęcałam tyle uwagi Marsie co przed wyjazdem, jednak miałam nadzieję, że już wkrótce oboje jej to wynagrodzimy.
Do sądu trafił pozew rozwodowy Yvonne z orzeczeniem o winie jej męża. Była zachwycona pewnością siebie i natychmiastowej wygranej jej prawnika, do czego z Marco podchodziliśmy jednak ze śmiechem. Tym razem doczeka się rozwodu, nie jak w naszym przypadku.
Jürgen i Ulla już wyjechali, lecz Marc, korzystając z tego, że miał urlop, został w Dortmundzie, żeby spędzić więcej czasu z Yvonne i pomóc, gdy tylko będzie potrzeba. Marco miał do tego pewne obiekcje, lecz widząc, jak Marc ma dobre relacje z Nico i wierząc zapewnieniom swojej siostry o łączącej jej przyjaźni z synem trenera i żadnych planach na związek w przyszłości, odrobinę się uspokoił i zrezygnował z pogadanki z młodym Kloppem. Nico czuł się znacznie lepiej i chociaż miewał gorsze dni, dopytywał się, kiedy odwiedzi go tata, to poza tym trzymał się dzielnie i składał modele samolotów.



-Kochanie -zaczął Marco, wchodząc do naszego mieszkania. W salonie leżały już zrobione przeze mnie spisy rzeczy, które musimy zabrać ze sobą w pierwszej kolejności, te, które powinniśmy zabrać gdy jeszcze coś się zmieści, oraz rzeczy, które mogły zostać tutaj, lub zostać zabrane dopiero, gdy zdecydujemy się na kupno domu.
-Kupiłeś pierś z indyka?-zapytałam, spoglądając na jego siatki z zakupami.
-Tak, mam -uśmiechnął się dumnie i przyniósł mi je do kuchni. -Nie zgadniesz, podpisuję kontrakt.
-Już?-zdziwiłam się. To wszystko aż mi się dłużyło i miałam wrażenie, że trwało wieki.
-Za dwa dni, przyjadą przedstawiciele Manchesteru do Dortmundu i podpiszą najpierw kontrakt między sobą odnośnie pieniędzy i innych spraw, też muszę przy tym być. A później na dniach, kiedy będę mógł, muszę polecieć do Manchesteru i tam podpisać nowy kontrakt.
-A ja zarezerwowałam nam apartament. Tego nie widziałeś, ale zadzwoniłam tam zaraz po wstawieniu ogłoszenia. Jest większy od tego i cena niższa niż wszystkie pozostałe.
-Gratulacje. Na pewno mi się spodoba -uśmiechnął się i podszedł do mnie, żeby mnie przytulić.
-Ja też jestem z ciebie bardzo dumna. To taki nasz nowy rozdział, prawda? Co prawda miał go otwierać ślub, ale..
-Nasza historia będzie miała dużo, dużo rozdziałów -stwierdził ze śmiechem i ucałował mnie w czoło. Uśmiechnęłam się i zabrałam się do przygotowywania jednego z ostatnich obiadów w tym miejscu. Miałam nadzieję, że dam radę się szybko przyzwyczaić do nowego lokum i zapanować nad tęsknotą za Dortmundem. Niby to tylko miejsca, rzeczy, lecz to między innymi takie drobiazgi tworzyły świat, który nas otaczał i towarzyszył nam przez cały czas, w dobrych i złych momentach naszego życia.
-Jutro pojadę rozejrzeć się za większą walizką i kartonami. Pokażesz mi po obiedzie co wynalazłaś?
-Z przyjemnością. Odpocznij teraz, póki mała śpi. Czeka nas pracowity początek roku.
-Naładowałem baterie w domku na Bawarii.
-Myślałam, że bardziej cię wymęczyłam.
-Wysiłek fizyczny nie zawsze skutkuje zmęczeniem. Muszę cię zabrać na siłownię, może jeszcze ostatni raz do Breckel się uda.
-A nie do łóżka?
-Po ćwiczeniach dostaniesz siły i energii, wtedy możemy poćwiczyć w sypialni.
-To niewykonalne.
-Zależy od ciebie -puścił mi oko i z uśmiechem pobiegł na górę, żeby się przebrać w swój ulubiony, domowy dres.

***


Siedziałam wieczorem na kanapie, przeglądając przy zielonej herbacie katalog ślubny. Marco pojechał z Marisą w wózku na spacer po okolicy. Miałam pięć minut dla siebie, cały dzień zajmowaliśmy się małą, nie ćwiczyła, a miała pełno energii, której nie ubywało, niezależnie od tego, jak bardzo byśmy się starali. Jak Marco twierdził, że był tak pełen energii, to przygotowałam mu wózek, torbę i życzyłam miłego spaceru. I to była bardzo dobra decyzja.

Mój relaksujący wieczór przy herbatce przerwał dzwoniący telefon. To często zdarzało się w ostatnim czasie, byliśmy jak biuro telefoniczne zażaleń, skarg i informacji. Choć to częściej do Marco dzwonili niż do mnie. Ja wciąż utrzymywałam kontakt przez whatsapp z Mią i Yvonne.
Zdziwiłam się jednak, gdy na wyświetlaczu zobaczyłam moje wspólne zdjęcie z przyjacielem Marco, a jego imię widniało u góry ekranu. Przesunęłam zieloną słuchawkę i niepewnie przyłożyłam telefon do ucha.
-Mario?
-Cześć, możesz rozmawiać?
-Tak, Marco jest z małą na spacerze.
-Z tobą wszystko dobrze?-zatroszczył się od razu, co wywołało mój uśmiech. Wiedział, że zawsze chodziliśmy razem na spacery.
-Tak, tylko rok rozpoczął mi się jednym wielkim chaosem. Muszę odpocząć, oglądam suknie ślubne i rodzaje tortów popularne w tym roku.
-Ciekawy pomysł. A masz w swoim planie gdzieś jakąś lukę, żeby się spotkać?
-Z tobą to zawsze. Może jutro, Marco też będzie mógł, a przynajmniej tak mi się wydaje. Zapytam go...
-Nie, nie. Tylko z tobą.
-W porządku. A coś się stało?
-To nie jest rozmowa na telefon, przyjedź jutro do nas. Chodzi o Marco.
-Brzmi poważnie...
-On po prostu nie może podpisać tego kontraktu.
-Mario-westchnęłam i na chwilę zamilkłam, nie wiedząc, co mam mu powiedzieć. -Jest mi strasznie przykro, że nie będziemy już mieszkać blisko siebie, ani nie będziecie razem trenować. Ale nie mogę zabronić tego Marco, to jego kariera, chcę go w tym wspierać. Nawet nie wiesz ile godzin spędziliśmy na rozmowie o całej jego karierze i planach na przyszłość z nią związanych. Mogę pisać z tego doktorat. On jest zdecydowany, znalazłam już mieszkanie, za dwa dni przyjeżdżają reprezentanci klubu... Mogę ci jednak obiecać, że nie urwie się nasz kontakt, ani nasza przyjaźń. Chcę, żebyś był szczęśliwy, lecz zależy mi też na szczęściu mojego męża...
-Mi też na tym zależy i dlatego nie może podpisać tego kontraktu.
-Mario...
-On wcale nie chce odchodzić z Borussii. Powiedział mi to. Przyjedziesz jutro?






 ~~~
Dzień dobry wszystkim💛 Już 80 rozdziałów! Aaa!!! 🙈🙉🙊 
Moje ferie właśnie dobiegają końca, ale mam nadzieję, że na studiach póki co nie będzie się nic działo i będę mogła dalej pisać i publikować regularnie😊 Mam nadzieję, że pomimo mniejszej aktywności jeszcze jesteście i czytacie-na pocieszenie-nie zostało już aż tak wiele rozdziałów do końca😀 Jestem ogromnie ciekawa Waszych opinii odnośnie przenosin Marco do nowego klubu i tego, o czym powiedział Mario i jak to wszystko właściwie się skończy..i gdzie!😇 To daje ogrom weny i motywacji❤
Mam nadzieję, że wszystko się uda i za tydzień będzie kolejny!
Buziaki xx.

5 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja myślę jak Mario. Marco nie chce odchodzić :D Może jakiś przekręt finansowy, czy coś... W końcu to City, finansowe fair-play i te sprawy. Reus+BVB=💛🖤 także, na transfer nie ma opcji... Świetny rozdział jak zawsze, życzę weny :*
      PS. Jako jedyna obrończyni Emre na tym blogu, domagam się go 🤣

      Usuń
    2. Zobaczymy jak to będzie 🤔❤️ Cieszę się, że rozdział Ci się podobał, Emre jeszcze na pewno się pojawi, masz to jak w banku!😊 Dziękuję i do następnego!!❤️❤️❤️

      Usuń
  2. Cóż... Nie wiem, co powinnam napisać...
    Na pewno cieszę się, że Marco pogadał szczerze z siostrą i cieszę się, że ona chce ruszyć dalej (może nawet z młodym Kloppem, kto wie?). Cieszę się też, że Reusowie w końcu mogli spędzić razem cudnego Sylwestra. Ale pozwolisz, że skupię się na czymś innym, a mianowicie na końcówce rozdziału. Bo kurde, ale tego się NIE SPODZIEWAŁAM! Zrzuciłaś prawdziwą bombę! Słowa Mario o tym, że Marco tak naprawdę nie chce przenosić się do Manchesteru... Czyżby przyjaciel naprawdę tak mu powiedział? A jeśli tak, to dlaczego Reus zdecydował się na transfer, jeśli go nie chce? Nie jestem w stanie tego pojąć... Ale przecież Götze nie ma powodu, żeby okłamywać Rosalie - przecież on ją traktuje niczym siostrę, do cholery, wie nie mógłby jej tego zrobić! Jestem niezmiernie ciekawa, jak to się rozwiąże i dalej potoczy. Więc czekam z utęsknieniem na sobotę ❤️

    #KochamWięcKomentuję

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do komentowania!❤️ To bardzo motywuje do pisania kolejnych rozdziałów!