-Chyba sobie żartujesz -zaśmiałam się zirytowana,
spoglądając na wesoło bawiącą się Marisę po środku salonu. Tylko ona mogła jeszcze przywołać mi resztki cierpliwości, której pilnie potrzebowałam.
-Ale co ja mam zrobić?-zapytał jak zwykle ze spokojem. Teraz ten spokój zaczynał mnie drażnić.
-Przesunąć! Nie możesz jechać na testy w dzień chrzcin i urodzin swojej córki!
-Dobrze wiesz, że nie ja wybierałem termin.
-Ja też sobie nie wymyśliłam, kiedy urodzę dziecko.
-Ale mi nie o to chodzi...
-Wiem. Ale to jest ten sam argument. Zaproszeni są Kloppowie, Emre, Ella z mężem i dziećmi. Oni specjalnie dla nas przylatują z różnych części świata, już dawno to zaplanowaliśmy.
-Marisa jeszcze będzie miała dużo urodzin do świętowania.
-Ale tylko jedne drugie urodziny. I jedne chrzciny.
-Chrzciny możemy przełożyć. Przyjadą tylko na urodziny.
-Powiedz to swojej matce-odparłam, zakładając ręce.
-Moja matka nie ma tu nic do gadania. To nasza sprawa.
-Marco, czy tak ciężko zadzwonić do klubu i przełożyć o jeden dzień testy medyczne? Jeden dzień?
-To nie odwołujemy nic. Poradzicie sobie beze mnie. Mała nawet nie zauważy mojej nieobecności, będzie miała tyle gości.
-To są nasze pierwsze, wspólne urodziny. Tak, wiem, z mojej winy nie było cię na jej roczku, ale teraz jesteśmy razem, jesteś jej tatą...
-Rose, wiem, ale to jedyne rozsądne rozwiązanie.
-Czy chociaż jesteś pewien, że nie można tego przełożyć?
Marco westchnął i oparł się o kuchenny blat. Oboje mieliśmy dość tej dyskusji, ale żadne z nas nie mogło osiągnąć porozumienia.
-To nowa drużyna, jestem im wdzięczny za szybki przebieg transferu, nie chcę od początku robić problemów.
-Kocham cię i wiem, jak ci na tym zależy, jesteś profesjonalistą. Obiecałam ci, że, zawsze będę cię wspierać, również w twojej karierze, pomagać ci, motywować. Ale nie tym razem. Pasuję. Jak ty wyjedziesz, Emre zostanie ojcem chrzestnym. W końcu nic nie będziesz mógł zrobić.
-Rosalie-westchnął tylko i zamilkł, gdy ruszyłam po schodach na górę, żeby wziąć prysznic i przygotować do wyjścia. Jeszcze nie mówiłam mu o moich planach spotkania się z jego przyjacielem za jego plecami, choć był to też moim przyjacielem i nie powinnam była się czuć, jakbym dopuściła się jakiegoś przestępstwa. W razie czego, chciałam wziąć ze sobą Marisę, nie chciałam tak nagle pytać o jego plany na resztę dnia. Już wolałam nic nie wiedzieć.
"Mogę przyjechać z Mari? Zabiorę jej kilka zabawek i zajmie się sobą. Nie chcę jej zostawić z Marco, trochę się pokłóciliśmy.."
Wolałam się upewnić, niż żebym miała pokrzyżować plany przyjaciołom. Wzięłam z garderoby moją torebkę i zaczęłam pakować do niej najpotrzebniejsze rzeczy, a później poszłam do pokoju Marisy, żeby zabrać z niego kilka wodnych kolorowanek, klocków i misia. Wszystko zapakowałam do torby, dołożyłam też kilka pampersów i ubranka na przebranie, tak w razie czego.
"Oczywiście, że tak, stęskniliśmy się! Jeśli chcesz, ustawimy go do pionu. Czekamy;)"
Uśmiechnęłam się i zeszłam na dół, gdzie Marco bawił się na interaktywnej macie z naszą córeczką. Gdyby na jego widok nie wzbierała we mnie złość, może i zapytałabym się, czy popołudnie z córką mu odpowiada. Nie zrobiłam tego jednak.
-Dosyć zabawy, ciąg dalszy za kilka minut, pojedziesz z mamusią na wycieczkę? -zwróciłam się do małej. Uśmiechnęła się do mnie i wyciągnęła rączki do mojego naszyjnika. Wzięłam ją pod ręce i oparłam sobie na biodrze, żeby przejść z nią na górę i przebrać do wyjścia.
-Jaką wycieczkę?-zapytał Marco, idąc za nami po schodach. Nawet się nie zatrzymałam, ruszyłam do jej pokoju do komody, gdzie trzymałam ubranka.
-Do Mario i Ann, chcieli ze mną porozmawiać-wytłumaczyłam, nawet na niego nie spoglądając.
-To pojadę z wami..
-Nie, masz wolne popołudnie. Możesz przemyśleć kilka spraw, zależało im tylko na rozmowie ze mną.
Odpuścił.
Zostawił nas z Marisą, żebyśmy mogły się przygotować do wyjścia. Nie mogliśmy nagle zrezygnować z urodzin tego cudownego słoneczka. Na dniach miałam iść do cukierni, żeby zamówić duży tort z jej imieniem i cukrowymi figurkami zwierząt z farmy. Wiedziałam, że podbije jej serce i sprawi ogromną radość. Na pierwsze urodziny to ja podtrzymywałam ją do zdmuchnięcia świeczek, teraz była kolej jej ukochanego tatusia. Albo zrobimy to całą trójką. Musiał być tego dnia i żaden transfer, żadne testy nie mogły tego zmienić.
-Rose, kochasz mnie?-zapytał, kiedy miałyśmy już wychodzić z domu. Sprawdzałam właśnie po raz kolejny, czy aby na pewno wszystko ze sobą wzięłam, ale to pytanie zupełnie mnie oderwało od wszelkich czynności, włącznie z myśleniem. Zmarszczyłam brwi i spojrzałam się na niego niepewnie. Stał oparty o ścianę przy schodach z rękami w kieszeniach swojego dresu. Zaskoczył mnie po raz kolejny dzisiejszego dnia. Zaczęłam się zastanawiać, czy jeszcze coś było w stanie mnie zszokować, choć podobno największa rewelacja właśnie czekała mnie u Mario.
-Pytasz, bo wątpisz, czy chcesz się upewnić? -zapytałam. Gdzieś w środku coś mnie zakuło, może właśnie to było serce. Czy po zwykłej wyminie sprzecznych poglądów będzie wątpić w moją miłość? Jego ramiona uniosły się wyżej, wraz z wydechem opadły. Bez słowa ruszył po schodach na górę.
-Mami?
-Idziemy, promyczku -uśmiechnęłam się słabo do mojej córeczki i złapałam ją za jej małą, cieplutką rączkę. Obwiesiłam się torbami i wyszłyśmy z mieszkania. Zjechałyśmy do parkingu i stamtąd wyruszyłyśmy prosto do domu państwa Götze.
-Ale co ja mam zrobić?-zapytał jak zwykle ze spokojem. Teraz ten spokój zaczynał mnie drażnić.
-Przesunąć! Nie możesz jechać na testy w dzień chrzcin i urodzin swojej córki!
-Dobrze wiesz, że nie ja wybierałem termin.
-Ja też sobie nie wymyśliłam, kiedy urodzę dziecko.
-Ale mi nie o to chodzi...
-Wiem. Ale to jest ten sam argument. Zaproszeni są Kloppowie, Emre, Ella z mężem i dziećmi. Oni specjalnie dla nas przylatują z różnych części świata, już dawno to zaplanowaliśmy.
-Marisa jeszcze będzie miała dużo urodzin do świętowania.
-Ale tylko jedne drugie urodziny. I jedne chrzciny.
-Chrzciny możemy przełożyć. Przyjadą tylko na urodziny.
-Powiedz to swojej matce-odparłam, zakładając ręce.
-Moja matka nie ma tu nic do gadania. To nasza sprawa.
-Marco, czy tak ciężko zadzwonić do klubu i przełożyć o jeden dzień testy medyczne? Jeden dzień?
-To nie odwołujemy nic. Poradzicie sobie beze mnie. Mała nawet nie zauważy mojej nieobecności, będzie miała tyle gości.
-To są nasze pierwsze, wspólne urodziny. Tak, wiem, z mojej winy nie było cię na jej roczku, ale teraz jesteśmy razem, jesteś jej tatą...
-Rose, wiem, ale to jedyne rozsądne rozwiązanie.
-Czy chociaż jesteś pewien, że nie można tego przełożyć?
Marco westchnął i oparł się o kuchenny blat. Oboje mieliśmy dość tej dyskusji, ale żadne z nas nie mogło osiągnąć porozumienia.
-To nowa drużyna, jestem im wdzięczny za szybki przebieg transferu, nie chcę od początku robić problemów.
-Kocham cię i wiem, jak ci na tym zależy, jesteś profesjonalistą. Obiecałam ci, że, zawsze będę cię wspierać, również w twojej karierze, pomagać ci, motywować. Ale nie tym razem. Pasuję. Jak ty wyjedziesz, Emre zostanie ojcem chrzestnym. W końcu nic nie będziesz mógł zrobić.
-Rosalie-westchnął tylko i zamilkł, gdy ruszyłam po schodach na górę, żeby wziąć prysznic i przygotować do wyjścia. Jeszcze nie mówiłam mu o moich planach spotkania się z jego przyjacielem za jego plecami, choć był to też moim przyjacielem i nie powinnam była się czuć, jakbym dopuściła się jakiegoś przestępstwa. W razie czego, chciałam wziąć ze sobą Marisę, nie chciałam tak nagle pytać o jego plany na resztę dnia. Już wolałam nic nie wiedzieć.
"Mogę przyjechać z Mari? Zabiorę jej kilka zabawek i zajmie się sobą. Nie chcę jej zostawić z Marco, trochę się pokłóciliśmy.."
Wolałam się upewnić, niż żebym miała pokrzyżować plany przyjaciołom. Wzięłam z garderoby moją torebkę i zaczęłam pakować do niej najpotrzebniejsze rzeczy, a później poszłam do pokoju Marisy, żeby zabrać z niego kilka wodnych kolorowanek, klocków i misia. Wszystko zapakowałam do torby, dołożyłam też kilka pampersów i ubranka na przebranie, tak w razie czego.
"Oczywiście, że tak, stęskniliśmy się! Jeśli chcesz, ustawimy go do pionu. Czekamy;)"
Uśmiechnęłam się i zeszłam na dół, gdzie Marco bawił się na interaktywnej macie z naszą córeczką. Gdyby na jego widok nie wzbierała we mnie złość, może i zapytałabym się, czy popołudnie z córką mu odpowiada. Nie zrobiłam tego jednak.
-Dosyć zabawy, ciąg dalszy za kilka minut, pojedziesz z mamusią na wycieczkę? -zwróciłam się do małej. Uśmiechnęła się do mnie i wyciągnęła rączki do mojego naszyjnika. Wzięłam ją pod ręce i oparłam sobie na biodrze, żeby przejść z nią na górę i przebrać do wyjścia.
-Jaką wycieczkę?-zapytał Marco, idąc za nami po schodach. Nawet się nie zatrzymałam, ruszyłam do jej pokoju do komody, gdzie trzymałam ubranka.
-Do Mario i Ann, chcieli ze mną porozmawiać-wytłumaczyłam, nawet na niego nie spoglądając.
-To pojadę z wami..
-Nie, masz wolne popołudnie. Możesz przemyśleć kilka spraw, zależało im tylko na rozmowie ze mną.
Odpuścił.
Zostawił nas z Marisą, żebyśmy mogły się przygotować do wyjścia. Nie mogliśmy nagle zrezygnować z urodzin tego cudownego słoneczka. Na dniach miałam iść do cukierni, żeby zamówić duży tort z jej imieniem i cukrowymi figurkami zwierząt z farmy. Wiedziałam, że podbije jej serce i sprawi ogromną radość. Na pierwsze urodziny to ja podtrzymywałam ją do zdmuchnięcia świeczek, teraz była kolej jej ukochanego tatusia. Albo zrobimy to całą trójką. Musiał być tego dnia i żaden transfer, żadne testy nie mogły tego zmienić.
-Rose, kochasz mnie?-zapytał, kiedy miałyśmy już wychodzić z domu. Sprawdzałam właśnie po raz kolejny, czy aby na pewno wszystko ze sobą wzięłam, ale to pytanie zupełnie mnie oderwało od wszelkich czynności, włącznie z myśleniem. Zmarszczyłam brwi i spojrzałam się na niego niepewnie. Stał oparty o ścianę przy schodach z rękami w kieszeniach swojego dresu. Zaskoczył mnie po raz kolejny dzisiejszego dnia. Zaczęłam się zastanawiać, czy jeszcze coś było w stanie mnie zszokować, choć podobno największa rewelacja właśnie czekała mnie u Mario.
-Pytasz, bo wątpisz, czy chcesz się upewnić? -zapytałam. Gdzieś w środku coś mnie zakuło, może właśnie to było serce. Czy po zwykłej wyminie sprzecznych poglądów będzie wątpić w moją miłość? Jego ramiona uniosły się wyżej, wraz z wydechem opadły. Bez słowa ruszył po schodach na górę.
-Mami?
-Idziemy, promyczku -uśmiechnęłam się słabo do mojej córeczki i złapałam ją za jej małą, cieplutką rączkę. Obwiesiłam się torbami i wyszłyśmy z mieszkania. Zjechałyśmy do parkingu i stamtąd wyruszyłyśmy prosto do domu państwa Götze.
***
-Marisa! Jak ja się za tobą stęskniłam!-ucieszyła się Ann, gdy tylko zobaczyła jak odpinam ją z fotelika. -Oczywiście za twoją mamą również!-zaśmiała się, spoglądając na mnie, lecz Mari już wyciągała do niej rączki, by cała uwaga skoncentrowana była na niej. Przywitałyśmy się buziakiem w policzek, a później ciocia Ann zabrała małą na rękach do domu. Zablokowałam mojego suv’a i ruszyłam do środka. Tam czekał już na nas Mario, do którego Mari wołała od wejścia "Ujek Majo".. Chyba nawet w takiej sytuacji, przy tak poważnej rozmowie, ona miała w sobie tę magiczną moc zarażania wszystkich wokół szczęściem i uśmiechem.
-Chcesz coś do picia? -zaoferował brunet, odbierając ode mnie ciężką torbę z rzeczami dla dziecka.
-Macie jakąś colę?-zapytałam. Zapragnęłam bąbelków, a jako kierowca tylko takie były dla mnie dostępne do wyboru.
-Pytasz profesjonalnego piłkarza na piłkarskiej diecie i dbającą o linię modelkę, czy mają w domu colę?-zaśmiał się pod nosem i skierował prosto do kuchni.
-Spytać nie zaszkodzi-zaśmiałam się, lecz zatrzymałam wpół kroku, gdy zobaczyłam butelki, jakie wystawia na blat piłkarz.
-Cola light, bez cukru, zwykła w edycji świątecznej czy pepsi?
-Pepsi -odpowiedziałam rozbawiona. W domu profesjonalnego piłkarza najwidoczniej było miejsce na wszystko. Ann już przygotowała miejsce dla Marisy i przyniosła jej pudełko z zabawkami. Wyjęła też te, które ją przyniosłam. Pobawiłyśmy się chwilę, aż w końcu Mari stwierdziła, że nie potrzebuje już naszej uwagi i zaczęła sama budować wieżę z klocków.
-O co w ogóle poszło z Marco? -zapytała modelka, gdy ruszyłyśmy do kanapy. Mario już tam siedział i popijał przez słomkę colę z lodem. Sięgnęłam od razu po swoją. Prawie jak ciążowe zachcianki, jedynie Marco tak potrafi wytrącić mnie z równowagi.
-O jego wyjazd do Manchesteru. Dokładnie w dzień chrztu i urodzin małej. Nie wyobrażam sobie tego dnia bez niego. To nasz dzień, naszej trójki.
-Nie za fajnie.
-Stwierdził, że Mari będzie miała jeszcze dużo urodzin i te może opuścić. Nie chcę przesadzać, ale według mnie, właśnie nie może ich opuścić. Próbowałam mu tłumaczyć, prosić, żeby przesunąć... Ale on nawet nie chce.
-Co za grzyb -westchnął, siorbiąc słomką przy dnie pustej już szklanki. Ann zachichotała z wymyślonego przez męża wyzwiska, lecz później tylko westchnęła ciężko i podkuliła nogi pod brodę.
-Ja też nie jestem bez winy. Zagroziłam, że jak on wyjedzie, to Emre zostanie ojcem chrzestnym.
-Dobre! -ucieszył sie Mario. -I jak zareagował?
-Nijak. Wie, że to już jest ustalone, poza tym, już za późno, jest innego wyznania, kościół robiłby problemy.
-To możesz przenieść chrzest do meczetu-zaproponował piłkarz.
-Nie przepadam za moją teściową, ale nie życzę jej nagłej śmierci na zawał w dniu urodzin jej wnuczki.
-Szanujmy teściowe-uniósł szklankę Coli w geście toastu.
-Emre i tak jest dla nas bardzo ważny, był ze mną przez całą ciążę, oferował swoją pomoc przy malutkiej.. On to wie i nie potrzeba mu żadnego bycia chrzestnym, by znać naszą wdzięczność. Cieszę się, że uda mu się wyrwać i przyjechać. Dzień później przyjedzie na zgrupowanie, specjalnie dla Marisy.
-Can jest spoko. Wiem, że Reus też by go polubił, gdyby nie fakt, że się do ciebie dobrał i planował zostać twoim mężem.
-To już jest dawno i nieprawda. Poza tym, poza pocałunkami nic więcej nie zaszło.
-Nie widział cię nawet w bieliźnie?-zapytała zdziwiona Ann.
-Nie, jedynie jednoczęściowy kostium na basenie, ale w takim razie więcej mężczyzn wtedy widziało moje ciało.
-To może jednak kiedyś go polubi-westchnął Mario i odłożył swoją szklankę na stół. –A propos... Mieliśmy porozmawiać, jutro przyjeżdżają podpisać kontrakt, więc nie ma zbyt wiele czasu.
-A podpowiecie mi, co zrobić teraz?
-Jak dla mnie, zostawiłaś go, żeby przemyślał sprawę, on powinien wyjść tu z inicjatywą-stwierdziła Ann. Mario kiwnął głową w wyrazie zgody i podszedł w stronę kuchni po pepsi i lód. Marisa podśpiewywała sobie coś pod nosem, dorwała się do jednej z bardziej irytujących zabawek interaktywnych, lecz na szczęście Ann zakleiła głośnik wacikami i nie było tak głośno i denerwująco jak przedtem.
-Odnośnie transferu -zaczął, nalewając nam raz jeszcze niezdrowego napoju. -Mówiłem poważnie przez telefon.
-Ale ten transfer nie jest nagły, co więcej, bardzo przemyślany. Nie tak wiele lat zostało do końca kariery, sam widzisz, że na rynku Borussia szuka młodych talentów, walecznych, trochę nawet szalonych i nieokrzesanych. To oni teraz tworzą piłkę. City naprawdę zależy na pozyskaniu Marco i mamy pewność, że będzie mógł liczyć na stałą grę na boisku.
-W Borussii też ma stałe miejsce w składzie -upierał się przy swoim.
-Mario, ty też przecież przenosiłeś się do innej drużyny, dobrze wiesz jak to wygląda i czego się oczekuje, nawet rozumiesz to lepiej niż ja.
-Ja to nie Marco.
-Patrzysz na to jako przyjaciel, który potrzebuje go tutaj na miejscu. Nie jako zawodowy piłkarz.
-Też. Ale wytłumacz mi, dlaczego? Rozmawialiście o tym dużo, ale my też. I to, co mówisz ty, a co wiem ja, zupełnie się nie pokrywa.
-Nie rozumiem -westchnęłam. Byłam trochę w tym wszystkim zagubiona. Marco kłamał? Mnie czy Mario... W żadnym wypadku nie miało to usprawiedliwienia.
-Ma zapewnioną grę i tu i tam. Sprawa kasy? Bez przesady, zarabia dużo, jest bardzo ceniony, poza tym, całe życie oszczędzał, więc biedy nie ma, prądu wam nie odłączają.
-No nie -uśmiechnęłam się lekko, chociaż wciąż coś w środku nie dawało mi spokoju.
-Wiem, że Manchester jest super miastem, pojedźcie sobie tam na weekend.. Z drugiej strony, gdybyście pojechali tam na weekend, to to miasto nawet by go nie interesowało, tylko ty i łóżko.
-Chyba chodzi po prostu o zmianę otoczenia. Mówił mi, że bardzo mu na tym zależy. Wiesz, ostatni rok był zwariowany, sąd, o mało się nie rozstaliśmy, potem ja miałam problemy, on.. Trochę przeszliśmy, nowe miejsce dałoby nam poczucie nowego startu...
-Nie lubisz Dortmundu?-wszedł mi w zdanie. Był bardzo poważny i skupiony, do tego stopnia, że nawet wszystkie bąbelki z jego pepsi już uciekły a lód powoli się topił. To o czymś świadczyło.
-Kocham. To miasto jest cudowne i nie wyobrażam innego, gdzie mogłabym spędzić resztę życia i zestarzeć się z Marco. Wiem, że tu wrócimy i zrobię wszystko, żeby tak było.
-Zrób teraz tak, żeby nie wyjeżdżać. Potrzebujesz zaczynać nowe życie w Manchesterze? Nie wystarczy wam nowy rok, ślub? Boże, zróbcie sobie nowe dziecko. Ale po co od razu nowe miasto za oceanem.
Przewróciłam oczami, słysząc jego plan. Wstałam z kanapy, zabierając ze sobą szklankę i podeszłam do okna.
-A ty? Potrzebujesz stąd wyjechać?-zapytała delikatnie Ann.
-Nie, ale kocham Marco i zawsze będę przy nim. Jeśli on potrzebuje...
-Niech on będzie przy tobie -fuknął Mario. Było mi strasznie źle, widziałam jak walczył, żebyśmy zostali, ale decyzja już dawno zapadła. Na dniach miało nastąpić podpisanie kontraktu i przedstawienie go jako nowy nabytek City. Dzisiaj miał dzwonić do właściciela znalezionego przeze mnie mieszkania i oznajmić, że jesteśmy zdecydowani. Tak naprawdę brakowało do finalizacji tego planu kilku podpisów, spakowania rzeczy i znalezienia się na pokładzie samolotu. Był piłkarzem, wiedziałam na czym polega ten zawód i z jakimi wyrzeczeniami muszę się zmierzyć, mówiąc "tak" naszej wspólnej przyszłości. Zawsze będę przy nim. Gdy on skończy swoją karierę i więcej czasu będzie mógł spędzić w domu, ja zacznę swoją i on będzie mnie wspierał, tak, jak ja zamierzałam teraz wspierać jego.
-Jeśli on potrzebuje wyjechać i pobyć jakiś czas w nowym miejscu, pójdę z nim, szanując jego decyzję i wspierając we wszystkim, w czym tylko będę mogła-dokończyłam swoją wcześniejszą myśl, która została mi przerwana.
-A jeśli nie potrzebuje?-zapytał. Zmarszczyłam brwi i odwróciłam się znów przodem do kanapy, na której siedział.
-To znaczy?
-Co, jeśli on, tak jak ty, bardzo kocha to miasto i nie potrzebuje z niego wyjeżdżać, by zacząć nowe życie?
-O czym ty mówisz...
Wróciłam na swoje miejsce i próbowałam spokojnie oddychać, lecz bicie serca i myśli w mojej głowie znacznie przyspieszyły, nie miałam kompletnie pojęcia, o co mógł mieć przez to na myśli.
-Miałem nie mówić, ale nie mogę tego zostawić. Mógł trzymać dziób na kłódkę i nie byłoby sprawy, pomógłbym wam się pakować, albo zabrałbym Mari, żebyście mieli czas i miejsce...
-Dobrze myślę, że Marco powiedział, że nie chce wyjeżdżać z Dortmundu?
-W pewnym sensie...
-Mario, przestań mówić zagadkami, bo zaraz wybuchnę. Nie dość, że od rana kłócę się z mężem, to jeszcze ty robisz ze mną jakiś wywiad, tajne śledztwo, czy inne bzdury, zamiast powiedzieć mi wprost, że mój facet nie jest ze mną szczery!
-To nie tak.
-A jak?
Byłam rozgoryczona. Miałam dość wrażeń jak na ten dzień, lecz gdybym dopowiedziała się o tym później, byłoby zbyt późno . Marco mnie okłamał. Wymyślił tą całą bajeczkę o transferze, którego niby potrzebuje. My potrzebujemy! Chce grać w Premier League! Szczerość? Fundamenty, które wybudowaliśmy, chyba właśnie trochę podupadły.
-Nie złość się. On to po prostu chciał zrobić dla was...
-Nieprawda...
-Prawda-powiedział spokojnie i ostrożnie, widząc, że wystarczy słowo za dużo, a ja wybuchnę.
-Bardzo cię kocha i jest niesamowicie szczęśliwy, że ma swoją własną rodzinę. Jest dumny z ciebie, z Marisy, chwali się zdjęciami, nagraniami, swoim zegarkiem od ciebie. Odmieniłaś go, ma te iskry w oczach, to życie. On teraz żyje i to w pełni, każdy to widzi, a on jest świadomy, że tą siłę zawdzięcza wam, dlatego chce dla was wszystkiego, co najlepsze.
-Ja nie pragnę niczego innego, lecz co chcesz przez to powiedzieć?
-Marco chce się przenieść do City dla dobra swojej rodziny. Żebyście obie były szczęśliwe.
-A on?
-Chce tylko waszego szczęścia -wyjaśnił cicho, jakby niepewny swoich słów. Roześmiałam się, prawdopodobnie też rozpłakałam z bezsilności, już zupełnie nie wiedziałam, co powinnam robić. Ann siedziała na szczęście obok i objęła mnie ramionami.
-Jestem tu szczęśliwa. Marisa też. Tu jest nasz dom... Dlaczego? Dlaczego mi tego nie powiedział? Nawet nie masz pojęcia ile wieczorów dyskutowaliśmy o tych przenosinach. Patrzył mi w oczy! Zapewniał!
-Chciał dobrze. Wciąż chce.
-Nie kłamałbyś w takiej sprawie, prawda? -spojrzałam załzawionymi oczami na przyjaciela. Był bardzo zmartwiony i chociaż bardzo zależało mu na pozostaniu Marco, nie mógłby mnie oszukać.
-Przecież wiesz, że nie. Uważa, że Dortmund przynosi same przykre wspomnienia, które nie pozwalają wam pójść dalej...
-On tak uważa? Tak powiedział?
-Mówił o was..
-Jeśli przeszkadza to jemu, zrozumiem. Ale jeśli robi to ze względu na mnie i małą, to... Co mam zrobić? Jutro przyjeżdżają ludzie z Manchesteru podpisać umowę...
-Nie powiedział mi, że to przeszkadza jemu. Nie powiedział, że jemu przynosi ból. Po prostu...
-Dlaczego rozmawiał ze mną setki razy, dlaczego mając miliony okazji do rozpoczęcia rozmowy każdego dnia nie powiedziałmi o tym? Ufamy sobie... Tak przynajmniej myślałam..
-Z facetami jest czasem jak zwierzętami -zaczęła Ann.
-No wiesz..-wszedł jej w słowo brunet, przewracając oczami.
-Wilk ma swoją watahę, broni jej i chce zapewnić wszystko co najlepsze. Jest trochę w tym wszystkim indywidualistą, chce sam sprawować nad nimi opiekę, czuć się silnym, w pełni odpowiedzialnym... Myślę, że tego właśnie chciał Marco. Opiekować się wami, uszczęśliwiać was, bez względu na wszystko...
-Nawet na szczerość w stosunku do mnie?
-Nie skłamał, że zależy mu na tych przenosinach. Bo zależy.
-Jestem tak pogubiona...
-Też bym była, ale pamiętaj, że jesteśmy tu, żeby ci pomóc. Zawsze -powiedziała modelka i przytuliła mnie do siebie jeszcze mocniej.
-Marco pojechał do Kolonii do Fabiego. Malują ściany- oznajmił Mario, spoglądając w swój telefon. Obie spojrzałyśmy na niego, lecz tylko wzruszył ramionami i wskazał na zdjęcie, które zawodnik Kolonii wstawił na Stories.
-Fantastycznie-stwierdziłam. -Macie jakieś plany? Malujecie może ściany, to chętnie się przyłączę.
-Ze ścianami wszystko u nas w porządku, ale coś wykombinujemy -uśmiechnął się Mario i wstał z kanapy. Podszedł do nas i bez słowa pocałował mnie opiekuńczo w środek głowy.
-Teraz nic nie wskóram, więc proszę, zmieńmy temat. Możemy nawet śpiewać głupawe piosenki o starym Donaldzie, co farmę miał...
-Ija ija oo-zanucił Mario, zabierając puste szklanki ze stołu. Uśmiechnęłam się i otarłam łzy.
-Spacer i obiad? A potem popatrzymy na sklepy online, Mari rośnie, stare ubranka zaraz będą nieużyteczne. A przy okazji, mama też coś musi mieć. Tak na poprawę nastroju.
-Jestem za.
Wciąż byłam pełna sprzecznych emocji i próbowałam wymyślić, co mi pozostało, by w jeden dzień dojść do porozumienia z Marco, z którym od samego rana nie mogłam się porozumieć. I w dodatku wybadać, czy naprawdę potrzebuje wyjazdu do Manchesteru, czy robi to tylko przez wzgląd na nas.
Resztę dnia spędziłam w domu Ann i Mario. Gdy tylko ich szczeniak Tony się obudził, Marisa zaczęła jeszcze żywszą zabawę i razem z ciocią rzucała mu piłeczki po całym pokoju, a mały mops przynosił je prosto do niej.
Obecność przyjaciół choć na chwilę oderwała mnie od rzeczywistości i pozwoliła mi cieszyć się wspólnie spędzonym czasem. Byli cudowni i nie wyobrażałam sobie, by być tak daleko od nich i nie móc spontanicznie wpaść do nich na kolację, albo zostać wyciągniętą na przymusowy shopping lub na siłownię.
Miałam nadzieję, że wieczorem, gdy położymy małą spać, będziemy mogli szczerze porozmawiać, tym razem z owocnym rezultatem.
Oboje mocno mnie uściskali, dodając tym mnóstwo otuchy. Marisa była już głodna na kolację, a ja obiecałam jej potrawkę z warzywami i ryżem. Miałam nadzieję, że będzie już w domu i znajdziemy jakąś płaszczyznę porozumienia. I niestety, choć oboje byśmy chcieli, żeby to było w łóżku, tym razem musieliśmy to ciężko i poważnie przedyskutować.
-Jestem!-zawołałam, przepuszczając w drzwiach Marisę. Wbiegła do domu, nawet nie zwracając uwagi na ubrania wierzchnie. Słyszałam prysznic na górze, więc musiał już być w domu. Najpierw rozebrałam się sama, a później schwytałam mojego uciekającego szkraba. Zaczęła piszczeć i śmiać się głośno. Porwałam ją na ręce i obsypałam milionem buziaków. Tak zastał nas Marco. Był w swoich spodniach i bluzie, jednak przez jej rozpięcie, łatwo mogłam dostrzec, że nie miał nic pod nią. Jego włosy wciąż były mokre i wycierał je ręcznikiem. Choć gniewałam się na niego i "gniewałam" było bardzo delikatnym słowem, nie mogłam powstrzymać swoich oczu na wodzy. Był obłędnie przystojny i czasem, jak teraz, obłędnie denerwujący.
-Dobry wieczór, jak było u cioci i wujka? -uśmiechnął się i podszedł do Marisy. Nie spojrzał na mnie, jedynie zabrał mi ją z rąk i przytulił do siebie. Sam zaczął ją rozbierać, zaabsorbowała go do reszty. Mogłam pójść do kuchni i wstawić ryż i włożyć mrożonkę warzyw na patelnię. Ale wciąż ich widziałam. Rozmawiali razem i wzajemnie podszczypywali w policzki. Wiedziałam, że nie wszystko poszło rano tak, jak powinno, lecz trzymałam się tego, co doradzili mi Ann i Mario. Czekałam na jego słowa odnośnie tego, na czym właściwie staliśmy. W głowie niczym mantrę powtarzałam sobie, że wcale mnie nie okłamał. A kłamstwo wynikające z dobrych intencji to nie kłamstwo. Ale jednak.. kłamstwo.
-Ał..-pisnęłam, gdy zamiast przemieszać warzywa na patelni drewnianym nożykiem, zrobiłam to palcem i to po całym, rozgrzanym dnie patelni. Włożyłam od razu palec pod zimną wodę i zaczęłam chodzić w miejsc, żeby takim sposobem jakoś rozchodzić ból. Zwykle mi to pomagało.
-Mocno się oparzyłaś?
Marco zmaterializował się nagle koło mnie, obserwując z dystansu moją dłoń.
-Nie, ale to nie jest najprzyjemniejsze uczucie-wytłumaczyłam i tym razem już wzięłam nożyk do ręki. Marco wyminął mnie i zaczął czegoś szukać w szafce. Gdy znalazł, zbliżył się znów do mnie i uniósł w stronę okna moją oparzoną dłoń. Nałożył na trzech palcach maść łagodzącą, która już po samym nałożeniu przyniosła mi ulgę.
-Dziękuję, już mi lepiej. Chcesz też jakaś kolację?
-Zrobię sobie kanapki, też chcesz?
-Nie, dziękuję, nie jestem głodna.
Nałożyłam wszystko na talerz i zawołałam Marisę. Ona była zawsze pierwsza do jedzenia. Przybiegła zaraz do mnie i już wyciągała rączki po talerz.
-Zjesz w swoim krzesełku. Mama ci jeszcze podmucha, bo gorące.
Siedziałam z nią sama i nakładałam na widelec małe porcje, na które dmuchałam, żeby ostygły, a później podawałam Marisie, żeby zjadła. Marco dołączył się do nas ze swoimi kanapkami, jednak nic nie mówił. Jedynie my z Marisą od czasu do czasu coś mówiłyśmy do siebie. Dokończyłam za nią to, czego nie zjadła i poszłyśmy się wykąpać i przebrać. Nie była jeszcze pora spania, więc zeszłyśmy na dół się pobawić. Telewizor był włączony, Marco siedział przy laptopie i słuchał wiadomości ze świata sportu i dyskusji na temat ostatnich kolejek ligi mistrzów.
-Możemy ci trochę pohałasować?-zapytałam z uśmiechem, będąc ciągnięta przez własne dziecko za rękę.
-Z przyjemnością -przyznał z uśmiechem, spoglądając na nas. Wzięłam z kąta pudełko na kółkach z zabawkami i interaktywnymi książeczkami i rozsiadłyśmy się na podłodze. Marco miał trzecią rzecz, którą obserwował. Obawiałam się, że po porannej wymianie zdań nie mamy już o czym mówić i problem nie zostanie rozwiązany. Wstał, kiedy zmywarka zasygnalizowała koniec zmywania naczyń. Ruszył do kuchni, a my z Marisą uczyłyśmy się części ciała z jej nowej książeczki.
-Rose, spalenizna się nie zmyła -zawołał. Westchnęłam ciężko i niechętnie podniosłam się z podłogi.
-Poczytaj sobie grzecznie sama. Zaraz wrócę.
Mari pokiwała mądrze głową i zajęła się sobą.
Marco trzymał w ręku moją nową, wymarzoną patelnię i próbował skrobać ją w środku paznokciem.
-Co się jej stało?-zapytałam z przerażeniem. W środku i z zewnątrz, całe dno było czarne. -Jakim cudem?
-Samo tak..-wzruszył ramionami i podał mi moją ukochaną, najnowszą patelnię, która była dla mnie jak drugie dziecko. Nic tak dobrze nie smakowało jak obiad z tej patelni. Mogłam na niej przyrządzić wszystko. Żeby ją dostać czekałam i czaiłam się w sklepie internetowym przez całe dwa miesiące. A dwie dodatkowe kupiłam dla sióstr Marco, żeby też miały taką cudowną rzecz u siebie w kuchni.
-Jak samo? Co ty na niej robiłeś?
-Chciałem odgrzać naleśnika z wczoraj, ale poszedłem się wykąpać, potem zadzwonił mój agent, później Mario, a na koniec zadzwoniła Melanie, oznajmiając, że znalazła bardzo prosty przepis na curry, więc pojechałem do sklepu po składniki, były korki...
-Mogłeś spalić nam mieszkanie!
-Nic się nie stało..
-Jesteś pewien?-zapytałam, głaszcząc czule moją wierną towarzyszkę w gotowaniu. Niestety, na nic już się zdawała. -Wydałam na nią kupę kasy, nie jest dostępna cały czas... Cholera, Marco!..- tupnęłam nogą, by jakoś upuścić złość. Marisa do tego zjadała pilot od telewizora. -Myszko, nie jedz pilota. Mama może dać ci ciasteczko w zamian. To jest do przełączania programów.
-Odkupię ci...-powiedział z poczuciem winy.
-Nie chodzi o odkupienie! Wcale jej nie chcę, to znaczy chcę, ale... Ugh! Mam dość tego gównianego dnia! Mam dość!
-To lepiej się połóż...-zaczął spokojnie. Marisa wyraźnie zrozumiała na czym polega cały zamysł pilota i zaczęła przełączać kanały, klikać jakieś dziwne przyciski menu i ustawień, a także te głośności. Przez chwilę było tak głośno, że nie mogłam usłyszeć własnych myśli. Na szczęście Mari w porę zrozumiała, że przycisk na przeciwko służy do ściszania.
-Ty to lepiej się już zamknij i schowaj się pod koc i udawaj posąg. Z góry dziękuję.
Spojrzałam z tęsknotą na moją zwęgloną patelnię i odłożyłam ją na blat. Nie miałam serca, by wrzucić ją do kosza na śmieci.
-Odku..
-Ani słowa więcej. Ani. Literki. Marisa, zostaw ten guzik-upomniałam głośniej córkę, która wciąż terroryzowała pilota. Zapewne już był cały obśliniony. Schyliłam się do szuflady po mokre chusteczki i wtedy usłyszałam znów podgłośniony telewizor.
"Jak poukładać związek? Najlepiej w sypialni. A jak złożyć sypialnię? Najlepiej z usługą montażu Ikea, nasi fachowcy są do waszej dyspozycji.."
-Marisa..-roześmiałam się z bezsilności i ruszyłam do niej, żeby zabrać jej pilota i już wyłączyć telewizor.
-Niee, mój! -zawołała, ciągnąc pilota w swoją stronę.
-Pilot jest wspólny, poza tym, to tatuś oglądał program. A teraz lecą głupie reklamy.
-Nie takie głupie-stwierdził blondyn, otaczając mnie dłonią w pasie.
-Nasza sypialnia jakoś się trzyma, chyba że zrobisz jednak tu jedno wielkie ognisko przy gotowaniu...
-Nie ja zadymiłem mieszkanie kaczką w piekarniku. I je zalałem.
-To cios poniżej pasa! Będziesz mi to wypominał do końca życia?
-Tak planuję-roześmiał się i skoczył na kanapę. Wzięłam najbliższą poduszkę i z całej siły zaczęłam nią okładać mojego narzeczonego. Czy też męża. Cokolwiek. Byłam zmęczona, zła, rozdrażniona i smutna, a najgorsze było ziarenko niepewności, które zasiał we mnie Mario i od tego czasu w zawracającym tempie kiełkowało i rosło w górę. Potrzebowałam uspokoić emocje, wyspać się i z czystą głową podejść do tematu, nie mając już w myśli o mojej nieodżałowanej patelni. Po poduszkach przyszedł czas na siłowe zakrycie go kocem i lekkie podduszenie. Nie potraktował tego najwidoczniej jako zagrożenia życia i niebezpiecznej, opętanej przez nieczyste siły żony, bo wciąż się śmiał i próbował mnie złapać, gilgotać i ostatecznie objąć. Marisa także się śmiała, może tylko ja miałam z tym wszystkim problem i nie było tu żadnej sprawy do rozwiązania, poza kupnem nowej patelni.
-Poddaję się...-westchnęłam, rzucając na bok koc i usiadłam na drugim końcu kanapy.
-Kotku, idź, połóż się. Coś cię dręczy, pewnie spotkanie z Ann i Mario. Przykro mi z powodu patelni i jeszcze bardziej popsutego twojego humoru, więc może najlepszy będzie odpoczynek? Zrobić ci kąpiel? Zajmę się Mari i położę ją spać...
-Masz swoje rzeczy do załatwienia, musisz kiedyś odpisać na te maile.
-Zdążę. Jesteście najważniejsze-zapewnił, lecz dzisiaj, po rozmowie z Mario, wcale mnie to nie pocieszało.
-Nie siedźcie za długo, jutro ważny dzień. Wezmę kąpiel z olejkiem i położę się. Jeśli coś się będzie działo, to wołajcie. Przepraszam, naprawdę lubiłam tą patelnię, lecz to tylko zwykła rzecz... Ale ten dzień mnie przerósł.
-Rozumiem. Mogę przyjść i naprawić związek w sypialni.
-Lepiej nie.
-Odpocznij. Mam porozmawiać z Mario? Czy coś...
-Nie trzeba, jest w porządku. Dziękuję, jak chcesz, to poodpisuję na maile jutro za ciebie. A, i a propos jutra, obudź mnie proszę z samego rana. Będę chciała z tobą porozmawiać, to bardzo ważne.
-Dobrze, nastawię budzik. Uciekaj już.
-Mama idzie spać, będziesz grzecznie się bawić z tatusiem?-zapytałam, kucając koło mojej córeczki. Kiwnęła głową i przytuliła się do mnie. -Och, dziękuję. Po takich uściskach na pewno będę miała wspaniały sen. Dobranoc, słoneczko.
Uśmiechnęłam się w podzięce do Marco i skierowałam się po schodach do góry, żeby wziąć długą kąpiel i położyć się do łóżka w mojej ciepłej piżamce.
-Rose-zawołał jeszcze. Odwróciłam się na stopniu i czekałam, aż coś powie. -Kiedy rano pytałem, czy mnie kochasz... Nie wątpię i nigdy tego nie zrobię. Po prostu potrzebowałem usłyszeć to z twoich ust, na głos.
Źle go wtedy oceniłam, za dużo we mnie było emocji, łatwiej było znaleźć mi kolejną rzecz, która by dodatkowo pogorszyła moje samopoczucie. Teraz było ich jeszcze więcej, więc wolałam nie zaczynać kolejnych dyskusji. Limit na dziś? Zdecydowanie wyczerpany. Uśmiechnęłam się lekko, kiwnęłam głową i nie wysilając się na odpowiedź, ani też na wyczekiwane przez niego dwa słowa, poszłam na górę do łazienki, myśląc o tym, że jeszcze dwa miesiące i nadejdzie wiosna i wyjdzie słońce zza chmur. Nie byłam pewna, w jakim mieście tylko przyjdzie mi ją przywitać.
Wbrew pozorom zasnęłam od razu. Tylko gdy Marco przyszedł do mnie i położył się obok, obudziłam się lekko i mruknęłam coś pod nosem.
-Zasnęła przy czytaniu, choć długo nam to zeszło. Śpij spokojnie.
-Obudź mnie tylko, dobrze?
-Dobrze, śpij-zgodził się i przytulił się od tyłu do moich pleców. Odgarnął ręką włosy z mojego karku i lekko musnął go ustami. Tak bardzo go kochałam, chciałam dla niego, dla nas, wszystkiego, co najlepsze. On również tego pragnął, z całego serca, tylko czasem nie potrafił przemyśleć do końca ważnych spraw. I to zaczynało się już od przypalonej patelni z naleśnikiem. Długoterminowy kontrakt był jednak jeszcze bardziej skomplikowaną sprawą niż naleśnik, i to mnie odrobinę martwiło.
Pierwsza rzeczą, jaką spostrzegłam po przebudzeniu to słońce
wysoko na niebie. Marco musiał wyłączyć budzik, co mogło znaczyć, że już dawno
wyszedł i był przy podpisywaniu dokumentów. Zerwałam się z łóżka i zaczęłam
biegać po łazienkach, byłam nawet w pokoju Mari, lecz ona jednak grzecznie spała. Na dole
też go nie było. Dopiero na blacie w kuchni dostrzegłam karteczkę z moim imieniem. Wyszedł i nie
budził mnie, bo byłam zmęczona i słodko spałam. Czy właśnie spełniał się mój koszmar? Kiedyś byłaby to wczesna pobudka. Jej brak był w tym momencie dużo gorszy. Najpierw zaczęłam
dzwonić do niego, lecz telefon nie odpowiadał. Stanęłam w oknie i jak na złość,
zauważyłam jak wyjeżdża samochodem z garażu naszego bloku. Pojechałabym za nim,
jednak nie mogłam zostawić Marisy samej. Nie mogłam też pozwolić, by bez
rozmowy ten transfer został zatwierdzony. Szybko w głowie zaczęłam obliczać
odległość domów naszych przyjaciół i wypadło na to, że Yvonne okazałaby się
moim jedynym wybawieniem.
Zadzwoniłam do niej i jakie szczęście we mnie wstąpiło, gdy
usłyszałam sygnał.
-Halo?
-Yvonne, musisz mi pomóc. Przyjedźcie z Nico i zostańcie z
Marisą do mojego powrotu. Nie wytłumaczę ci tego teraz, ale to ogromnie ważna i
pilna sprawa.
-Mieliśmy własne iść na spacer, ale chętnie przyjedziemy do
was.-powiedziała ciepło. Kamień z serca.
-Dziękuję, jedź ostrożnie, ale przejeżdżaj na żółtym
świetle. Wszelkie mandaty sponsoruję ja.
-Okej-roześmiała się po drugiej stronie siostra Marco.
-Przygotuj się do wyjścia i nie przejmuj się, panikę w twoim głosie czuję nawet
przez telefon.
-Postaram się. Dziękuję, jesteś najlepsza.
-Wiem. Nico, jedziemy odwiedzić Marisę-zwróciła się do syna.
Chłopiec powiedział coś, czego nie do końca zrozumiałam, ale miałam nadzieję,
że się cieszył. Nastawiłam wodę na kawę i ruszyłam na górę, żeby się przebrać.
Dzwoniłam jeszcze kilka razy do Marco, jednak był poza zasięgiem sieci, lub też
miał wyłączony telefon.
Zastanawiałam się jakiś czas, jak powinnam była się ubrać.
Gdy dotrę na Idunę, Marco prawdopodobnie będzie już w towarzystwie właścicieli
obu klubów. Postanowiłam założyć białą koszulę i na nią elegancką marynarkę.
Spodnie dżinsowe i czarne kozaki mogły w tym zestawie wyglądać również
elegancko. W głowie układałam sobie to, co chciałabym mu powiedzieć. Chociaż
miałam przeczucie, że słowa to mogłoby być za mało. Wypatrywałam samochodu
Yvonne, spoglądając na nianię elektroniczną i kontrolując, czy mój mały śpioch
jeszcze spał. W międzyczasie pomalowałam usta na elegancką czerwień i jak na szpilkach
czekałam aż zobaczę na horyzoncie szarą Mazdę. I gdy tylko taka się pojawiła,
wybiegłam z mieszkania i zjechałam na parter. Tam spotkałam się z Yvonne i
małym Nico. Każde z nich pocałowałam w policzek na powitanie i odetchnęłam.
-Dziękuję, kocham i mam u was dług. Trzymajcie kciuki. Mari
śpi, tu są klucze, chwilowo nie będę pod telefonem.
-Bez paniki. Uda się wszystko, zobaczysz-zapewniła opanowana i wzięła ode mnie klucze do drzwi. -Leć.
-Dziękuję-powiedziałam i ruszyłam biegiem na podziemny
parking. Musiałam jak najszybciej dostać się na SIP i jakimś cudem przeszkodzić
w spotkaniu, i zabrać na pewien czas Marco, nim cokolwiek zostanie podpisane.
Gdyby miał głowę na karku, naładowałby telefon, zadzwoniłabym do niego i nawet
nie pojawiłby się w miejscu spotkania.
Na moje nieszczęście nawet ulice w centrum były zakorkowane,
jedyną pozytywną rzeczą był bezproblemowy dojazd Yvonne, gdybym musiała czekać
na nią tak długo, jak sama stałam w korku, nie byłoby już żadnej szansy.
Zaparkowałam pod pięknym stadionem, założyłam na ramiona
płaszcz i szybko pobiegłam do głównego wejścia, ukrywając się przed
nieprzyjemnym, porywistym wiatrem. Oczywiście jeszcze zatrzymał mnie
ochroniarz, nie chcąc pozwolić mi wejść dalej. Na tą ewentualność przygotowałam
dowód osobisty, pokazałam mu też dodatkowo swoją tapetę na telefonie, zdjęcie, na
którym byliśmy we trójkę. To był dowód niepodważalny
Powiedział mi, w którym gabinecie odbywa się zebranie,
chociaż akurat do tego nie był już zobligowany.
Podziękowałam mu i pobiegłam do wind, a później prosto do
gabinetu prezesa.
Stanęłam przed nim i odetchnęłam. Zapukałam do drzwi.
-Proszę! -usłyszałam. Głos musiał należeć do prezesa Watzke.
Otworzyłam drzwi i rozejrzałam się po gabinecie. Pan Zorc, Watzke i Marco
siedzieli przy biurku, każdy miał swój kubek z kawą i miałam wrażenie, że
przerwałam im jedynie luźną pogawędkę.
-Dzień dobry, przepraszam, że przeszkadzam. Czy już jest po
spotkaniu?
Cała trójka podniosła się z miejsc na mój widok, Marco był
bardzo zaskoczony.
-Właściwie nasi goście mają opóźnienie samolotu. Godzinne.
Pani jest zapewne żoną?
-Tak, to moja żona. I latem znów się pobierzemy-
odpowiedział dumnie Marco i podszedł do mnie, by się przywitać. Objął mnie
ramieniem i pocałował w policzek.
-Miałeś mnie obudzić-szepnęłam cicho i uśmiechnęłam się od
razu, gdy zauważyłam zbliżających się do siebie włodarzy klubu. Każdy uścisnął
mi dłoń, wymieniając przy tym standardowe uprzejmości.
-Przepraszam, mogę zamienić kilka słów z mężem?
-Naturalnie -uśmiechnął się czarnowłosy, kiwając głową.
Pociągnęłam Marco za rękę na korytarz i odeszliśmy kilka
kroków, by nikt nie słyszał naszej rozmowy.
-Miałeś mnie obudzić, chciałam z tobą porozmawiać nim
wyjdziesz. To ważne.
-Powiedz mi teraz.
-Nie. Ale muszę to zrobić, więc proszę, zapytaj Watzke i
Zorca, czy możesz wrócić za godzinę, kiedy przyjadą goście z Manchesteru.
-Rosalie, powiedz, co się dzieje..
-Pójdziesz i zapytasz czy mam sama to zrobić?-założyłam ręce
i stanęłam pewnie. Marco popatrzył na mnie, trochę nieprzekonany, lecz w końcu
kiwnął głową.
-Poczekaj chwilę.
-Czekam -pospieszyłam go delikatnie, czas już nam leciał.
Tak jak samolot z Manchesteru do Liverpoolu.
Milczałam odkąd tylko zjawił się ponownie i oznajmił, że
mamy dokładnie godzinę i musimy być punktualnie. Po drodze pytał, o czym dokładnie
chciałam porozmawiać, lecz nawet jeśli teraz byliśmy razem, nie powiedziałam mu
o niczym, o czym planowałam. Mój mózg za to pracował na najwyższych obrotach.
Objął mnie, żeby uchronić mnie przed zimnem na zewnątrz. Przeszliśmy do mojego samochodu,
zajęłam miejsce za kierownicą i zapięłam pasy. Wypuściłam powietrze i położyłam
dłonie na kierownicy.
-Posłuchaj. Póki jesteś w tym samochodzie jest tylko jedna
zasada. Milczysz i słuchasz. Może to dwie zasady, ale nic poza tym. Okej?
-W porządku.
-Właśnie złamałeś pierwszą zasadę. Jeszcze raz, a nie
wrócimy na czas.
Marco złożył dłonie i kiwnął przepraszająco głową.
Uśmiechnął się ciepło, co mimo moich zmieszanych uczuć sprawiło, że poczułam
motyle w brzuchu. Musiałam coś zrobić i koniecznie dowiedzieć się, co dokładnie
myślał.
-Zabieram cię w małą podróż.
Kiwnął głową w geście aprobaty. Bardzo dobrze, żadnych
dyskusji. Teraz był mój czas na gadanie.
-To jest miejsce, w którym wpadłam na ciebie i nieźle
uświniłam twój garnitur ślubny za miliony -wskazałam na zamkniętą budkę. Wciąż
tam stała, dokładnie ta sama. -Nie byłam świadoma, że to był jeden ze
szczęśliwszych dni w moim życiu, jakie mnie spotkały.
Ruszyłam dalej, trochę naokoło stadionu, by móc dotrzeć do
wzgórza rozpościerającego się tuż za nim, z którego widok na panoramę miasta był zawsze niesamowity.
-Tam płakałam i paliłam papierosa w ulewnym deszczu,
przyszedłeś do mnie, usiadłeś i wymieniliśmy kilka zdań. I choć pękało mi serce
i trzęsłam się jak osika, mając w głowie widok umierającego Leona, nie umiałam
nie zatopić się w twoich pięknych oczach i nie zakochać się w nich. Nie było
dnia od tego czasu, żebym o nich nie myślała. Dzięki nim się uśmiecham z nich
czerpię siłę cały czas.
Omijając korki, dojechaliśmy do parku. Było zbyt zimno, by
wysiąść i po nim spacerować. Miałam jedynie cienki płaszczyk, a Marco miał na
sobie garnitur. Żeby być zdrowym, zostaliśmy w samochodzie, choć zimą był równie piękny co latem.
-Nie wymienię wszystkich razów, gdy tu byliśmy. Nie zliczę
czasu, gdy całowaliśmy się tu, trzymaliśmy za ręce i obejmowaliśmy. A później
spacerowaliśmy z naszą córeczką. Zabrałeś mnie tutaj, gdy porwałeś mnie z
randki z André. I choć prawie zemdlałam, to pierwszy raz znalazłam się tak
blisko ciebie, gdy położyłeś moją głowę na swoich udach i opiekuńczo gładziłeś
mnie po twarzy. Byłam wtedy naprawdę zakochana.
Kolejnym punktem było nasze osiedle, gdzie "jego"
zmieniło się w "nasze". Gdzie razem stworzyliśmy dom i choć czasem
się kłóciliśmy, bliższe mojemu sercu były te momenty, w których się godziliśmy,
czy tańczyliśmy w naszym salonie.
Jeździłam dalej po mieście i opowiadałam mu o wszystkich,
szczęśliwych momentach, które z nimi łączyłam i które razem przeżyliśmy. Nawet
przypomniałam mu o naszym spotkaniu w dzień naszego planowanego ślubu w sklepie dla fanów Borussii na podpisywaniu koszulek. Wciąż miałam jego podpisaną koszulkę z tego
dnia i nosiłam ją na mecze. Przejeżdżaliśmy nawet koło gabinetu pani ginekolog,
zawsze się będę już śmiać z akcji, jaką sam zorganizował, by pozbyć się
przymusu używania zabezpieczenia.
Byliśmy też pod szpitalem, do którego trafiła Marisa.
Przeżyliśmy w nim straszne chwile, lecz także właśnie w nim zbliżyliśmy się
pierwszy raz do siebie od czasu mojego powrotu. Pierwszy, szczery pocałunek,
wynikający z naszych pragnień, potrzeb i uczuć. Niedaleko był też hotel, w
którym spędziliśmy niezapomnianą noc, w którym pokazał, jak bardzo mnie kocha,
nawet jeśli miałam wtedy miliard kompleksów. Budynek sądu sprawiał jedynie, że
śmiałam się z najbardziej absurdalnej sytuacji, w jakiej mogliśmy się znaleźć.
Zacięta walka dwóch prawników i powstałe wyimaginowane teorie spiskowe,
oczerniające nas wzajemnie. Pozostał tylko śmiech.
Żaden trening nie był tak dobry, jak ten w ośrodku treningowym w Brackel, a seks pod prysznicem po treningu był dla mnie i mojego poczucia bycia w formie niczym trofea Bundesligi, Pucharu Niemiec i Ligi Mistrzów sklejone w jedno.
Żaden trening nie był tak dobry, jak ten w ośrodku treningowym w Brackel, a seks pod prysznicem po treningu był dla mnie i mojego poczucia bycia w formie niczym trofea Bundesligi, Pucharu Niemiec i Ligi Mistrzów sklejone w jedno.
Blondyn, tak jak obiecał, nie mówił nic, ale często się
uśmiechał, albo śmiał się z niektórych rzeczy, które mu przypominałam. Nie
miałam czasu, żeby jechać pod dom jego rodziców, lecz zapewniłam, że z nim
również mam ciepłe wspomnienia. Wujek Karl, Thomas, nawet święta, pomimo
nieprzyjemnych sytuacji, które się przy tym przydarzyły.
-Jak wyjrzysz przez okno, zobaczysz szczyt wieży w katedry,
w której powiemy sobie "tak"-powiedziałam, wskazując palcem na jego
boczną szybę. Podjeżdżałam już pod stadion, nasza podróż właśnie się kończyła.
Właśnie to pragnęłam mu przekazać. Może to była moja wina, że nie wiedział o
tym wszystkim, co czułam w związku z tym miastem? Właśnie nadszedł najwyższy czas, by to
naprawić. -A to stadion, na którym uwielbiam kibicować, oglądać cię i śpiewać
razem z naszą córką i kibicami, którzy kochają cię bardzo mocno, choć nie tak
mocno jak ja kocham ciebie. Ale kocham też to miasto-przyznałam, zatrzymując
samochód pod Westfallenstadion. Byliśmy na czas. Przy wejściu stał agent Marco i dopalał
papierosa. Widać było po nim pewność siebie i determinację. -Kocham każdą
uliczkę, zakątek i chcę poznawać nowe. Z tobą. Nawet kocham polanę, która
gdzieś tam jest, a ty za każdym razem jedziesz na nią inną drogą, chwilę na
niej zawsze będą dla mnie szczególne i nigdy ci nie odmówię, by tam pojechać,
choćby na piknik z małą, to magiczne miejsce. O ile powstrzymamy niektóre
obrazy w głowie. To miasto dało mi szansę na nowe życie, nowe możliwości. I nie
pragnę jeszcze nowszego życia, bo jest mi dobrze z tym, które mam tutaj. U
twojego boku. Tak, płakałam tu nie raz, tak, byłam sfrustrowana, na skraju załamania,
tak, tutaj zdecydowałam uciec od ciebie, mojej miłości, popełniając największy
błąd mojego życia. Tutaj nawet nie urodziła się Marisa. Ale tu jest dom. Tu
należę i tu pragnę żyć, do końca moich dni. Bo tu poznałam, co to miłość, dom,
zaufanie, chęć powierzenia samej siebie drugiemu człowiekowi. Zrozumiałam, jak
bardzo ważna jest pokora, cierpliwość i spokój. Ale też co to jest wola walki.
O drugą osobę i samą siebie. Tu poznałam życie, tu, w tym miasteczku, punkcie,
którego pewnie nawet nikt nie zauważy z kosmosu, tu pokazałeś mi cały świat. Tu
kocham, czuję, śmieję się. Płaczę, by być silniejsza. Powiedziałeś mi w
szpitalu, że to nie jest oznaką słabości. Teraz to wiem. Będę krzyczeć,
zwłaszcza, gdy będę miała okres i będziesz mnie drażnił nawet jedną,
nieodłożoną na miejsce skarpetką. I będę obmyślać morderstwo, gdy następnym
razem znów spalisz mi moją ukochaną patelnię. Bo takie jest życie, składa się z
dobrych i z tych złych momentów, których nie tworzy to miasto, okolica, lecz my
sami. Dortmund nie zawinił tym, że straciłeś mnie i byłeś tak niewyobrażalnie
zraniony i nieszczęśliwy. To moja wina, tylko i wyłącznie moja. To nie miejsce
sprawiło, że o mało nie zostaliśmy ze świstkiem papieru orzekającym o rozpadzie
naszego małżeństwa, tylko ja. To na mnie byłeś wściekły. I trochę to też twoja
wina, bo wniosłeś pozew, ale to tylko mówię, żeby twoje ego nie rozsadziło mi
samochodu. I jest jeszcze jedna rzecz. Nie bądź na siłę pieprzonym samcem alfa,
bo tak się składa, że masz do czynienia z samicą alfa, która ma swoje pazury.
Znasz je doskonale, głównie ze swoich zaczerwienień na ramionach i plecach.
Więc nie próbuj mnie oszukać, zatajać uczuć, próbować mnie uszczęśliwić, bez
konsultacji tego ze mną, bez mówienia szczerze o twoich planach, emocjach. Boli
mnie to, okrutnie, próbuję znaleźć logiczne wymówki, choć w tym momencie jest
mi o to bardzo ciężko. Nie pytaj, czy cię kocham, bo kocham jak wariatka.
Kocham dziś, za miesiąc, rok i sto lat. Będę zawiedziona i będę potrzebowała
chwili, żeby zrozumieć, dlaczego wbrew swojej woli, wbrew swojemu sercu
zdecydowałeś się na taką poważną i radykalną zmianę w życiu. Będę wściekła jak
nie wiem co, gdy pójdziesz i dopuścisz do porozumienia stron i twojego
transferu, jeśli tam w środku wcale tego nie chcesz. Możliwe, że nawet się
obrażę i pojedziesz tam sobie sam. Będę szczęśliwa, gdy podpiszesz ten
kontrakt, spełniając swoje wielkie marzenie, swój cel, by zagrać w Premier
League, właśnie prezentując ten klub i gdy okaże się, że mnie nie oszukałeś. To
trzy wyjścia i ty wiesz, które jest to dobre. Tylko ty. Więc proszę, idź do
gabinetu Watzke i zrób to, co mówi ci serce i jest zgodne z tobą w stu
procentach. Będę czekać na ciebie w domu. I na przyszłość, proszę, jeśli mówię,
że masz mnie obudzić wcześniej i musimy o czymś porozmawiać, to potraktuj to
poważnie. Niby rozmowę udało się załatwić, jednak masz rozładowany telefon i
poszedłeś w nieupranej koszuli z Sylwestra z odciskiem po mojej szmince na
kołnierzyku. Do zobaczenia -uśmiechnęłam się lekko, spoglądając w jego oczy.
Otworzył buzię, by coś powiedzieć, jednak szybko zrezygnował, tego pomysłu.
Wziął za to w ręce moją dłoń i na jej wnętrzu nakreślił kciukiem kształt serca.
Wciąż patrzył na mnie nieprzerwanie, a ja miałam wrażenie, że z upływem lat, te
piękne oczy wciąż patrzą na mnie z taką fascynacją i pragnieniem, jak patrzyły
na mnie na wzgórzu za stadionem, gdy mieliśmy troszkę więcej czasu, by
porozmawiać.
-Też cię kocham. Idź, proszę. Nie chcę, byś się spóźnił, to
nieeleganckie.
Marco zachichotał pod nosem i odpiął pas. Wysiadł z mojego
samochodu i ruszył prosto do drzwi. Tam przywitał się uściskiem ręki ze swoim
menagerem i weszli do środka, znikając mi z pola widzenia. Stałam pod
stadionem, rozmyślając o tym, czy właściwie postąpiłam, czy powinnam była
podejść do tej sprawy zupełnie inaczej. Pytanie, co postanowi Marco, niczym
cień, wciąż chodziło po mojej głowie. Ktoś zatrąbił na mnie, po spojrzeniu się
we wsteczne lusterko, spostrzegłam luksusowy samochód, dokładnie ten sam model,
który był wypożyczany niedaleko lotniska. Przedstawiciele Manchester City. Choć
moje zaufanie zostało ostatnimi czasy nadszarpnięte, wciąż ufałam mojemu mężowi
i wiedziałam, że jest mądry i rozsądny, podejmie najlepszą możliwą
decyzję. Odjechałam spod stadionu, ustępując miejsce gościom na tym obiekcie.
Napisałam w drodze wiadomość do Yvonne, miałam nadzieję, że zostaną ze mną w
domu do powrotu Marco i pobawimy się przez ten czas we czwórkę, by zająć czymś
innym moje myśli. Wiedziałam jedno, jakakolwiek decyzja dzisiaj zapadnie, zawsze
będę przy nim i zawsze już będzie patrzeć w jego piękne oczy z zauroczeniem,
miłością, pożądaniem i czcią. To te oczy, jego serce, ciało, dusza... Mój dom.
~~~
Dzisiaj trochę krótszy rozdział, ale jestem ciekawa, jak bardzo się cieszycie, że wciąż trzymam Was w niepewności..?😂💛🙈 Pomysł Rose zadziała? I co tak naprawdę miał na myśli Marco..Komuś powiedział prawdę? Jestem ogromnie ciekawa Waszych opinii, a ze swojej strony jedynie obiecać, że w następnym rozdziale wyklaruje się już jakaś sytuacja..a jaka..to jeszcze zobaczymy😎 Czekam na wasze "teorie spiskowe", komentarze..To ogromnie cieszy i dodaje mnóstwo weny i tak się tworzy dużo pomysłów😁 A za jeden z pomysłów (ty już wiesz..^^) dziękuję mojej kochanej Adzie-bez ciebie ten rozdział wylądowałby zamiast w folderze z opowiadaniem, to w "folderze" kosz😄 Love u!💖👸
Do następnego!
Buziaki! xx.
Buziaki! xx.